[221]CZEŚĆ I.
On kochał Grecyą!
Irydion.
Myśli mej wichrem w te wieki zagnany,
Sam z moją lutnią, samotny, zbłąkany,
Jak lodź rzucona na brzegi nieznane,
W chwilach natchnienia czasem przeczuwane –
Zaklęte w słowo śpiewem mojej duszy –
Krzyknąłem głośno! że mnie grzmot nie zgłuszy
I po tych łąkach biegałem jak dziecię,
Po bujnych trawach o porannej chwili
W jasnej, ruchomej girlandzie motyli
Co wstęgą tęczy drżały w moim świecie –
Jednego błękit tam nadniósł motylka
Pancerz stalowy, skrzydełka pajęcze,
Gdyby kąpane w gwiazdy – kwiaty – tęcze –
Półboską była ta widzenia chwilka!...
Siadł pokołysać się cicho nade mną,
Pobłogosławił swemi skrzydełkami,
Potem uleciał, w błękity żeglował,
A ja rozkoszą porwany tajemną,
Serca mojego uskrzydlon szałami,
Motylam mego ścigał – i żałował!...
[222]
Myśli mej wichrem w te światy zagnany,
Dotknąłem stopą lądu tamtych brzegów
Gdzie błądzą cienie w pośród drzew szeregów
I płynąc śpiewa strumień zwierciadlany...
Jakąś przeklętą czy wybraną ciszą
Przeraża w koło to głuche milczenie,
Liście harmonią żalu się kołyszą,
Słychać cyprysów żałobne westchnienie,
Co się schylają w zwierciadeł strumienie...
Przestrzeni cicha! drzew odziana lasem
Nie jesteś smutna – lecz i nie wesoła?
Czas twój już nie jest godzin ziemi czasem
I ziemska dola nie chmurzy ci czoła –
Jakieś tajemne owiało cię tchnienie –
Lecz ja pojąłem waszą smętność – cienie!
To Elizejskie pola – wielkiej ciszy –
Samotny w życiu, usty sierocemi,
Z tamtego świata nikt już nieusłyszy
Jak was powitam – Elizejskie cienie!...
I stróny lutni zagram wam smętnemi –
Pieśń moja waszej ciszy niezamąci,
Wzrok wasz choć błyska ku waszemu światu,
Pieśń ma się o pierś waszych kolumn trąci,
Perłę dopłaczę do tych łzawnić kwiatu!
Strumień przez puszcze drga artistem drgnieniem
A nad nim smutnie zawisł wawrzyn młody,
Drzewo namiętnem objąłem ramieniem,
Okiem w grające utonąłem wody –
I kwiat konwalii z mych łąk uniesiony
Rzuciłem w strumień – popłynął rzucony,
Z pod lauru'm tęsknem za nim szedł spojrzeniem!...
Na tych gałęziach lutnię zawiesiłem,
A srebrne fale po bławatów łożu
Dzwoniły głosem uroczym i miłym,
Ginąc gdzieś w jasnein bez końca przestworzu –
Te listki lauru pod kroplami rosy
Tak cicho – rzewnie – tak namiętnie drżały –
[223]
Żem spytał głośno: o! czyje to głosy,
I z jakiej piersi te dźwięki wstawały?...
Uszczknąłem małą gałązkę ze drzewa,
A za nią rosa jak łza się polewa –
I szeptnął cichy żal jak głosem śpiewu,
Ja jestem Dafne, kochanka Febowa,
Co trwogi czystej pełna, uchodząca
Stanęłam w ciszy nad zdrojem milcząca,
Ustkami równa laurowemu drzewu
I liściem z czoła porosła mi głowa,
Warkocze moje w rozpędzie rozwiane
W powietrzu przeszły w gałązki zielone –
Me łono kory pancerzem odziane,
W konary poszły ramiona wzniesione,
A stop mych palce w ziemię korzeniami
Pobiegły w ciemność ... rosę płaczę łzami!...
Tyś urwał gałąź z boleścią od czoła,
Bo laur się każdy odrywa z boleścią,
Więc idź młodzieńcze, kędy serce woła
Z dumą natchnienia, i natchnienia wieścią
Cienie te mile witać ciebie będą
Jak roje białych ptaków cię obsiądą
Bo one tęsknią za ziemią – za życiem!...
Więc ziemi, głosom rade, mgieł spowiciem!...
Idź! Idź – tam spotkasz cień boski natchniony,
Co ziemi zbrzydłeć nadgrodzi kobiety,
W dali tam postać odszukasz Safony
Nad pięknem licem, bez myślne szkielety!...
Więc dąż tam dalej, dalej ku lirnicy
Serca cierpiących łatwo się zrozumią,
A tu się duchy milczącej dziewicy
I głos młodzieńczy dobrze pojać umią…
Błądząc w tych krajach, pod tych gajów cieniem
Wiecznem, wymownem, łabędziem milczeniem –
Poznasz jej postać po konwalii kwiecie,
Który rzuciłeś w zdrój, co do niej płynie,
Ona go w dloni rada jako dziecię
Mieć będzie, bo jej woń kwiatka o świcie
[224]
Przypomni ... taki kwiat włożył w jej dłonie
Alkeos – gdy ją ujrzał – i na łonie
Złożony z sobą niosła całe życie!...
A mnie już zostaw! idź – pytaj jak dziecię!
Bo syn Latony zazdrośny!... motyle
Na zwiady lecą! idź! zostaw mnie samą
Niechaj przedumam nad głębią te chwile –
Jam jest nad smutną Elizejską, bramą
Strażnicą smętną – ciebie witam mile,
Bo wzrok twój węgli natchnienia zapałem
A twe milczenie krzyk boleści głuszy!
Jak światło w urnie nad grobem zdziczałym –
A więc nad smutną chwilę podumałem
I pół smętności jej już miałem w duszy!
Śledziłem okiem po kory mchu siwym
Kędy jej usta mogły być – i głośno
Pocałowałem ją – jak brat, tęskliwym
Mym pocałunkiem – i jękła żałośno...
Zdziąłem mą arfę, którą zawiesiłem
Na jej gałęziach –
Gałązkę, co wziąłem,
We włosach sobie splątałem nad czołem
I szedłem dalej – świat ten wzrokiem miłym
Kraj ten milczenia witałem milczeniem
On mię drzew niemem powitał westchnieniem!...
Kroczyłem dalej po tych łąkach wonnych,
Kędy nieznane dla mnie, kwitły kwiaty,
Kwiaty przeczute w dumaniach ustronnych
Którym obłoki oddały swe szaty...
I niedaleko pod jasnej mgły szatą
Ujrzałem piękne – boskie! trzy postacie!
Każda mnie myślą witała bogatą,
Choć nie wesoła, nie smutna się zdała –
Trzech mężów cienie – i niewiasta biała
Jak gołąb – boska! rzekła mi:
Po stracie
[225]
Dziecięcia matce, smutno, choć z bogami,
Do nawet Zeus z swemi piorunami
O! niestałby mi za mojego syna!...
Ja jestem Tetis, ja z boskich jedyna,
Co z śmiertelnemi żyć tu przyszłam w ciszy,
Gdzie smutne cienie po burzach żywota
Błądzą, gdzie Lete po kamieniach dyszy
I jękiem śpiewu okala te wrota –
A czasem tylko kiedy w zapomnieniu
Cienie zabłądzą – Lete Perskie kości
Niesie na falach ... wtedy w przypomnieniu,
Hellada w dawnej wstaje nam jasności!
Rzuciłam wodne łoże, bo tam chwila
Każda mi smutną była ... o! bez tego!
Bez mego syna – mężnego Achilla,
Oto w objęciu mojem – widzisz – Jego!...
Achilles boski, gdyby nieśmiertelny
Na łonie matki miał złożone czoło,
A przy nim leżał miecz on wieków dzielny –
A tarcza jako Heliosowe czoło
Achilla tarcza, która równej niema,
Lśniła się w ręku drugiego olbrzyma,
Co nad Tytany silną, dumną dłonią
Z zachwytem wspartą o ziemię ją trzyma
I w nią pogląda – jak za sobą gonią
Strzały po strzałach, za wężami węże
Zbrojni na koniach – błyskają oręże...
Wre dzika bitwa ... a dołu ustronią
Zawiści tajnej czołgają się węże –
On patrzył w tarczę – niemo –
A dłoń mężną
Na Achillowem wspartą miał ramieniu,
O! dłoń ta równie dzielną i orężną
Po światów wielkiem błądziła sklepieniu –
Płącząc, że wszystkich niezdobędzie światów –
Skończył – młodości niezerwawszy kwiatów...
Kto on?... w Achilla tak bratnio pogląda,
Jak gdyby druchem był mu w czasach boju,
[226]
Choć odmiennego i lica i stroju
On sercem serca bohatera żąda,
W świat Grecyi w tęsknym patrzy niepokoju!...
Achilles w matki pieszczotach spowity,
Nie czuł, nie widział, wspomnień wyzwania
Aż wtóry dłonią wskazując skal szczyty
Wspomniał mu życia burzliwe zarania...
Pękła mu szata na piersi – i błysły
Jak gwiazda, którąby nosił na łonie
Pieśni Homera!... w laurowej koronie
Co nad Helladę jak gwiazdy zawisły...
To on! co nosił je na miodem łonie
Gdy marzył wcześnie przez pieśni – o czynie –
Zdobywca świata – na swych zwycięztw tronie,
To Macedonii gwiazda – co nie zginie!...
Achill się porwał na dziką wieść wspomnień
I mezką dłonią chwycił rękę brata –
O! znam was cienie! jasny mi wasz płomień!
To dwa olbrzymy co nad wieków falą
Stoją na krańcach Helleńskiego świata!...
Czołem wam wieki biją już potomne,
Po was się dotąd sieroce ruiny
Szmerem swych bluszczów elegijnie żalą,
Po was pękają żalem – choć niezłomne,
Padając z góry w Letejskie głębiny
Grzmotem walenia jęczą:
Zgasły czyny!...
Obok Achilla cień trzeci – cień dumny!
To Patroklowych liców groźna postać –
Jako trzy wielkie przy sobie kolumny
Stoją – co z sobą niemogą się rozstać,
Bo by runęło oparte sklepienie,
Co na ich barkach wspiera swoje łuki,
Gwieżdzą jak jasne trzy światła promienie
Co świat objęły dziełmi chwały – sztuki!
A jednak bokiem dwie jasnych postaci
Cienie młodzieńców dwu tam przechodziły,
[227]
Splecione wspólnie ramionami braci,
Ich oczy w siebie bez końca patrzyły,
Z nich cale niebo przyjaźni wygląda –
Co, byle serca dwa przy sobie biły,
Nic już niewidzi – niczego nie żąda –
Tylko się śpiewem lub łzami spowiada !
To cień Oresta – w objęciu Pylada –
W niemej rozkoszy sobą upojeni
Jaśniej – niż w Euripida myśli ustrojeni!...
Jako dwa bratki na jednym ugorze
Przechodzą całe Elizejskie morze –
I nic niełakną – a tylko z litością
Patrzą w trzy cienie co przy sobie stoją,
Co się zbratały dumą i wielkością –
Oni z uśmiechem poszli w stronę swoją
Z trzech mężów śmiejąc się – bo świat ich cały
Dwa serca tylko – co jedno składały!...
I wyciągnąłem za niemi ramiona —
I rozpłakałem się jak dziecko w żalu,
A twarz ukryłem w dłonie, choć mil[i]ona
Gwiazd lampy lśniły w obłokach opalu.
O! właśnie, właśnie, przed wami’m skrył czoło,
Bym was niewidział gwiazdy!... tam w około –
Gdy w czarne fałdy płaszczu twarz ukryłem
A smętny powiew igrał mi z włosami,
Szmer usłyszałem za sobą – i byłem
Jak człowiek wspomnień otoczon żmijami,
Które wywabił graniem fletu z nory –
I grającego – spowiły – potwory!...
Gdym płaszcz odrzucił – po nie długiej chwili,
Postać mnie nowa urokiem zachwyca,
Ona mnie okiem wabiła tak mile,
Za sobą wlecze – i jak zdrój pochwyca – –
W wir oznamienia modrem swojem okiem,
Co taką rzewną pali się miłością ,
Jak pierwsza gwiazda co słońca prorokiem ,
Gdy noc przygniata ziemię swą ciemnością...
[228]
W śnieżnych ma dłoniach wieńce i narcyzowe,
Warkocze płyną przez alabastrowe
Jej piersi fale i śnieżne ramiona –
Jak u skał źródła, jasne, kryształowe:
W słońcu odbite … co wieczorem kona!...
U ramion skrzydła jak dwa motyle wieją,
Uśmiech jej czysty jak dolki źródlane
Kiedy w nie dziecię swawolną koleją
Rzuca to róże – to fiołki zebrane –
Los jej mi zdał się najmilszym już losem,
I zgadłem wszystko z jednego spojrzenia
I cicho rzekła mi słowiczym głosem,
Pełnym pieszczoty i rozgołębienia:
Jam Hipermnestra, ja córa jedyna,
Com niesłuchała Ojcowych wyroków,
Sztylet mój morska ukryła głębina,
A włos Zeusa doleciał z obłoków –
Jam jest Danaïda, co nieposłuszeństwem
Zjednałam sobie wieczne łaski nieba,
Olimpu piorun niebył mi przekleństwem,
A chleb mój innym od sióstr moich chleba...
Chodź, daj mi dłonie, ja ci jak dziecięciu
Okażę dzisiaj krwawą pracę trudu,
Pracę przekleństwa, pracę wygnań ludu –
O! pracę sióstr mych czterdziestu dziewięciu!...
Widzisz tam u stóp tej skalistej góry
Jak mrówki żwawe wiją się w zawody,
Chcąc w mały otwór laniem wody z góry
Wyczerpać całą głębią morskiej wody –
O! biada – biada! widzisz tam nad niemi,
Nad każdą stoi okrutny i mściwy
Kyklop ich strażnik – z piersiami krwawemi
A każden z nich od jednej był zabity,
Ojcowskich noży ostrzem w pierś przeszyty...
Ale tam w dali – mój cudny! mój miły!...
Ten młodzian smutny – o ! to mój kochanek,
Co już zatęsknił za mną ... i me siły
Jak siły kwiatka, więdną w chmurny ranek.
[229]
Bez niego tutaj ... o! lecę ku tobie!
Lecę mój miły!... i w wspólnem objęciu
Znikli wśród gaju – i w wspomnień żałobie
Minąłem pracę – czterdziestu dziewięciu!...
W tem śmiech goryczy – gdyby hyeny wycie,
Zaryczał z dali dzikiem chychotaniem
Kto go usłyszy – temu smutne życie!
Jak gdyby Lupa Romy skowytaniem
Pędziła, kiedy jej skąsał wymiona
Romul, że bólem gnała rozwścieklona...
I dzika postać co na chmurnem czole,
Dwa rozżarzone węgle w dołach miała,
Gdzie były oczy – niemi tak strzelała,
Że ten, w którego spojrzy, poczuł bole
Bo patrząc rany wzrokiem wypalała,
Jakby się chciała za swoje miłości
Na każdym z ludzi mścić – i na lud[z]kości,
Na wszystkich Bogach ... na sobie! namiętna!...
Każdemu z cieni straszliwa i wstrętna,
Podlatywała choć pełzła po dole
Krzyknęła zdała: Ha! żywe pachole!
Plująca pianą i strutym oddechem
Witaj mnie czule!... ja jestem Medea!
Co ucztę krwawym napełniłam grzechem!...
I niosę życia zwycięzkie trofea
Łby moich synków jak kwiaty u łona
I w ręku berło – to serce Jazona –
Rozdzieram wiecznie, na miliony części
A jednak zniszczyć, zniweczyć, nie mogę
Tak lecą wieki, a ja w mściwej pieści
Dzierżę to berło i rozsiewam – trwogę –
Jak pajęczyna lekka i zjadliwa,
Co się na kwiatka listeczkach zaczepi
I barwy splami, zmota w swe przędziwa
I oddech woni zdusi, zasklepi,
Tak tobie chciałem – nim dalej polecę,
Zatruć ten urok Hipermnestry [40] cienia,
[230]
A teraz żegnaj! oczyma ci świecę
Wichry mnie niosą! wleką! w kraje cienia!...
Za nią gnał Jazon, niemogąc dogonić –
Z rozdartem łonem wołał: Ja bez serca!...
Oddaj mi serce!... kobieto szydercza –
I znowu oczy musiałem zasłonić!...
I znikli szarpiąc się w wichru pęd dziki,
I wszedłem w nowe cichych drzew chodniki –
Księżyc szedł niemo z nad letejskich brzegów,
I była cisza pośród drzew szeregów,
To była długa i mglista ulica
Topól, co w niebo rosły filarami,
Szemrząc w zadumie mgły, gdy nów przyświeca
I rosę listków muska promieniami –
Perypatetyków to chodnik cichy,
Kędy stał we mgłach biały posąg Psychy...
O! żywa ducha prac pierwsza świątynio!...
Twe cienie tak mnie zadumanym czynią!...
Tu źródło pierwsze wiedzy – i tęskności,
Co siebie pyta – tęskna niewie czemu,
I z siebie snuje świat swojej twórczości
Ze swego wczoraj – wróżąc jutru swemu,
Tu z źródła prawdy przyjaciele mądrości
Człowiek pił najprzód! o nic rzewniejszego,
Nad ten początek myślenia ludzkiego –
Gdzie duch z natury – spojrzeniem sam w siebie
Przeszedł – i spytał się czem jest – zkąd idzie
I dokąd dąży, jak gwiazda co w niebie
Żeglując w słońca promieni nastroju
Kona – a słońc zwierza się Irydzie!...
O duchu ludzki wielki w twym rozwoju!...
Witaj lecący na geniuszu skrzydłach
Ku prawdzie, w wiecznym, twórczym niepokoju!
Ślepy z tęsknotą przeczucia, do słońca
Słońc – tam się zrywasz w snów twych malowidłach.
Którychś niewidział – co niemają końca!...
[231]
Z tęsknotą wieczny ku nieśmiertelności,
Co zawsze smętna i niezna spoczynku,
Jak co zdrój rwięcy płynie w toń wieczności,
Aż swej, modlitwą, pracy, w upominku
Wymodli sobie prawdę – jasną, całą,
Co odtąd za nim już pieśnią wspaniałą
Życia się modlić będzie i wymodli
Mu nieśmiertelność absolutną ducha!...
Przed którą cieniów się duchowie podli
Skruszą – i pęknie wąż ziemi łańcucha!...
Wśród tej ulicy jak ruchome mrowie
W białych się fałdach sunęli mężowie
Z jasnemi czoły – pięknemi rysami,
Wyniosłych kształtów – z smętnemi oczami –
Ci w miejscu stali – ci szli prędko razem,
Ci zwolna – całość ich była obrazem
Pszczół, co pracują chociaż nie dla siebie –
Mądrość ich miodem – ludzkość w wiedzy niebie
Celem ich pracy – i woli żelazem! –
Rozkoszy ducha! kiedyś obiecana
W dreszczach natchnienia, męką przeczuwana,
Po męczenników myśli ciemnych stosach ,
W deszczach piorunów – i dojrzałych kłosach,
Ty błyskasz czasem jak tęcza poranna
Ku słońcu drżąca w wodospadu głosach!...
Prawdo! tyś źródłem słońca słońc jedynem,
Po tobie człowiek – sierotą choć synem
Lecz czuwasz nad nim – co czuwa tęsknotą –
Bo on twym synem – choć dzisiaj sierotą,
I kiedyś w splotach harmonii łańcucha
Pociągnie z tobą na rozkosze ducha!...
Mężów tych cienie rozmawiały z sobą,
Jako łan kłosów szumi ranną dobą –
W głębi Jońska szkoła wędrowała –
W cichej rozmowie duchem obcowała –
Nad samodzielnym pierwiastkiem natury
Co złożył wszechświat – w niebo rozwiał chmury –
[232]
A część ich druga przecząca mówiła
O ciał zbiorowej potędze – co z siebie
Ciągła przemianą – byt życia tworzyła
I byt w atomów wskrzeszała pogrzebie...
I stał osobno nad wybrzeżem «wody»
Tales z Miletu w głębie zapatrzony –
Lecz patrzył w Lety przebieg nieskończony
I jej przemiennych kształtów badał płody –
Dalej stanęło kółko zadumane,
W środku był Anaksimenes sędziwy,
Mówił o prawach oddechu harmonii,
Lecz przeczył Diogenes z Apollonii,
A Heraklitos wraz z Ferekidesem
Słuchali długo – z Anaksimenesem,
Zdali się czasem godzić i znów szaty
Na znak przeczenia – darli, tak że w szmaty
Jako żebracy pierś mieli odzianą,
Szata ich dziwnie była zaniedbaną...
Anaksimandra cień ku Talesowi
Dumającemu przysunął się w ciszy,
I o wieczności jął mówić z nim wdowi
Tęsknotą jakąś, po niej – i powoli
Poczęli stąpać cieniami topoli –
I we mgłach znikły cienie towarzyszy –
Dalej się wielkie koło utworzyło,
W którem dwóch starców wraz sobie przeczyło –
Założonemi rękoma i głową
W bok pochyloną w płaczliwej zadumie,
Heraklit cierpiał nad Demokrytową
Szydzącą myślą – w śmiechu swego dumie –
Leukippos w smutnem sam błądził milczeniu –
A od nich w dali na wielkim kamieniu
Leżał jak posąg myśli w zamyśleniu,
Z czołem na dłoni opartem zaduman,
To Anaksagor – olbrzym! co pokuman
Pierwszy z tajemnicami ducha świata –
Jego «nus» cicha jaźń, sobą skrzydlata
Już odłączona od materyi bytu –
[233]
Jej, królowała w chaosach rozświtu,
Acz się tu wcale niewyzuła z ciała...
Krok to olbrzymi! i przeczuwający –
Ku objawieniu tęsknotą płynący...
Na drugim głazie przy nim cień tam biały
Zasiadł – przed siebie patrząc niemo, smętnie,
On ducha swego trawił tak namiętnie
Żądzą prawd źródła – że mu usmętniały
Oczy – i dusza jak gwiazda stęskniona
Za rankiem – ta tajemnic narzeczona!...
Lecz choć się jego duch rozmdlał w tęsknocie
Zadumy, rozum jego myśli swoje
W figurę cyfry zaklął – i te zdroje
Ujął w potęgi ład – w tworzeń robocie –
O! ty byś jasny, piękny, mędrca cieniu
Mógł być twej szkoły nadgrobkiem – bo tobie
Za ciasno było w Polykrata grobie
Niewoli – przetoś poszedł w świat – w milczeniu
A czyż za ciasnym nie jest i świat myśli,
Co w bezgranicach byt swój raz określi?...
Jak sfer harmonią, i dusz wędrowaniem,
Tyś smętny wiecznem wieków rozmyślaniem –
Obaj ci męże milczeli głęboko
Jak senne orły na skałach przed rankiem,
W oddai dzień już świtał i wysoko,
Wóz Heliosa toczył się chmur wiankiem,
Na nim Apollo świeltany kierował
Czterema wichry co się rozpędzały –
W koło rydwanu Muzy się trzymały
Za dłonie – śpiew ich poranek zwiastował –
Przed wozem w górze Jutrzenka leciała
Warkocze bujne w perłach już rozwiała
Na ziemię wieńce kwiatów rozrzucała –
A Eros przed nią z pochodnia lecący
Był jak podpalacz słońca gorejący…
O boskim był ten Foebus wzlatujący,
Wzrok jego gorzał Geniuszem Hellady,
[234]
Pięknością tylko byt rozkazujący,
Diannie oddał jej pierścionek blady,
Jeden młodzieńczy jego pocałunek
Zcałował wszystkie gwiazdy – na zórz niebie,
Namiętny był jak Helikoński trunek,
Ziemię jak lubą przytulił do siebie,
I lasy – wody – ptastwo – kwiaty – góry
W niemy dreszcz twórczą siłę – witały natury...
I gasły gwiazdy – zroszone cyprysy
Smętnie się we łzach swoich rozszumiały,
I rozwinęły się róże, narcysy –
Jakieś się śpiewy poranku ozwały –
A obaj starcy przy sobie milczeli,
Czasem na siebie w milczeniu spojrzeli
I tem spojrzeniem – już się rozumieli –
Jako dwie arfy co śpiewak na łodzi
Stroi na jeden strój – gdy księżyc wschodzi
A on je z ciszą morską porównywa –
I daje śpiewać morzu –
Potem – śpiewa!...
W dali stał niemy Pytagorejczyków
Tłum – pierwszych – wolnej myśli meczęnników –
Co weszli pierwsi tam – gdzie dusze bolą
Strasznie – między wolnością – a swawolą...
I padli pastwą człowieczej swawoli
Bo pierwsi łańcuch szarpnęli niewoli –
Ku nim poglądał mistrz – i wstał z kamienia
Swego – i z niemi złączył się w rozmowie –
Miał coś z Spinozy – we mgłach zamyślenia –
I coś z Szelinga te sny duszy wdowie...
I w drodze niknąć z drzew powstałym szumem
Z nowym w ulicach spotkali się tłumem —
To Eleaci! [41] szli razem skupieni,
Przed nimi stąpa postać Xenofana, [42]
W dumę i pewność siebie zaufana,
I Empedokles [43] przy Parmenidesie [44]
Szli w grupie licznej w zgęszczonym tu lesie,
[235]
I z namiętnością rozmawiali głośno
O Panteizmie dysputą donośną,
Lecz zdało mi się, że ten las co szumiał
Więcej natury tajemnic rozumiał –
Niźli ci mędrcy, którzy znieśli światu
Jajko absurdu – i pleśń sofizmatu!...
Za niemi Siedmiu mędrców szło powoli –
Lecz tak daleko, że tylko Solona
Postać dojrzałem – jak rozpromieniona
Myślą – stąpała naprzód! w dobrej woli –
A z nim się złączył Aristarcha [45] chodem
Aristoteles – ;
I niósł zamyślony
Myśli przeróżnych ogrom zesklepiony
Ale pierś jego wiała dziwnym chłodem –
I absolutem swoim nieporywał –
Choć uczył myśleć – i ziemię wskazywał –
W oczach miał ogień – bez polotu ptaka,
Bez tej serdecznej lawy, co porywa,
Która w Platona każdem słowie śpiewa,
Co świeci – ale świecąc i ogrzewa...
A w ręku trzymał badając, ślimaka
I zdało mi się, że udrapowany
Szedł pierwszy Doktor Niemiec zadumany
(co na miejscu stał – był zadyszany …)
Z nim szli, Hellady logografi, starzy,
Których tłum z sobą świegotliwie gwarzy,
O swoich czasach, więc z Heraklitosem [46]
Kadmus, Damastes, [47] za Hekateosem [48]
Charon z Lampsachos, Antioch z Syrakuzy…
W końcu Herodot – co przeszłości gruzy
W odłamach dźwignął – i dał pokoleniom.
O! twoim dzięki podróżnym natchnieniom
Mniej o niejedną gorycz niewiedzenia!...
Cześć tobie duchu podań!... taka sama,
Jaką ci dały Aten pokolenia
Dały – choć już za tobą wieków brama
Zamknięta!...
[236]
Dalej w swych myśli skupieniu
Tukidyd! dłoń w dłoń przeszedł z Xenofontem,
I poszli w przyszłość w pośpiesznem milczeniu,
Niknąc pod ciemnym drzew i krzewów kątem...
Dalej Sofistów garść i Epikura
Wyznawcy z śmiechem i różą na czole,
Cyników gawiedź i Bachantek chmura
Z rozwianym włosem leciała szalona –
A z dali Stoa – równa wieków pszczole
W ul się garnęła, w spokój uzbrojona –
W oddali jeden cień stał w zamyśleniu
Wielki – jak światła słup w rozstajnych drogach
Światła i cienia – olbrzym co w milczeniu
Każdym się krokiem zdał deptać po Bogach –
Acz między nim – a sobą wielki przedział –
Wielki – o swojej wielkości niewiedział!...
Sam się przechadzał spokojny, samotny,
Milczący jak czyn – w słowa nierozrzutny,
Jak ojciec myśli –
Nie wesół – nie smutny
Czoło to jasne – i wzrok ten przelotny
Jak jasny promień padał w głębie duszy –
Jam go już widział ... gdzieś...
On – mi nienowy!
Tyrana tego, swej własnej katuszy –
O! jam go widział – znam ten znak grobowy,
Kiedyś przy jego popiersiu płakałem
A pod niem napis:
Sokrates!
Czytałem! –
O cieniu! cieniu! wieków tajemnico!
Przed tobą dziecię, padłem na kolana,
I bałwochwalczą czcią cichą, dziewiczą
Witam twą postać, każda duszy rana
Tobie spowiada się głośną ufnością –
Ku tobie wielką porwana miłością!...
Rzekłeś – że dusza ludzka nieśmiertelna,
I że Bóg jeden, kieruje te światy,
[237]
Że jedna ręka – ich mieczem jest dzielną
Ciska te gromy – i barwi te kwiaty –
Tyś pierwszy w ręce dziejów smutnej ziemi,
Trucizny toast wniósł dłońmi białemi!...
Krwawej ofiary pierwszy apostole
Z Gwiazdą przeczucia na natchnionem czole!
On odrzekł cicho, głosem bratnim, skromnie
Jako za życia:
Do mnie! do mnie! do mnie!
Trucizna moja stała się nektarem,
Męczarnie gorzkie mojego żywota
Wskazały światła zatrzaśnięte wrota
Wskazały tryumf śmierci – życia darem
A jego wieńcem: prawda, miłość, cnota!..
A reszta marnie przeszła w otchłań zwiana
Jak wrzask Xantypy, śmiech Aristofana, [49]
Jak ostracyzmu rozbite skorupy –
I wiedzy ludzkiej – niegdyś – żywe trupy!...
Pierwszy upadłem na wieków przewodzie
Ofiarą prawdy mojej – jadu czara
Moim nektarem! bo o słońca wschodzie
Smutno się do snu kłaść, temu co czuwał –
Wiedziałem dobrze – że runie noc stara –
Każdy duch wielki sam siebie zatruwał
Taką trucizną – i nią w przyszłe lata
Pijemy toast ten – do końca świata!...
I przeszedł dalej w cichem zadumaniu
Gdym jego szaty dotknął w pożegnaniu,
I miałem dużą łzę! – że aż po śmierci
Znowu go spotkam … i on łzę miał w oku,
Lety nadpłyną wąż – stragan na ćwierci –
Ale na boku z daleka od tłumu
Stał tam cień jeden – jasny – jego czoło,
Jak słońce ducha z chaosów rozumu
Błyszczało białe – daleko – w około –
On stał oparty o stopy posagu
Psychy – i milczał w niebo zapatrzony –
[238]
Z na ramieniu mem mej arfy strony
Same zabrzmiały – jak gdyby w przeciągu
Westchnienia wichrów Eola lirnica
Co się Zefyrem pieści i zachwyca...
Spojrzał – przeczułem!...
To jedno spojrzenie
Było za słowa – wymowne milczenie
Za potok mowy stało mi w tym świecie
Patrzyłem w niego jako w tęczę dziecię,
Jak orzeł w słońce w niemem zachwyceniu –
To on!... On jeden, do którego nieraz
W miłości świętem modląc się natchnieniu
Widziałem orła na wieków sklepieniu
Co w sfer harmonię płynął w zachwyceniu!
Co jak milcząco wzrokiem toczył teraz,
Nad starożytnym lotem wzbił się światem,
A nowy przeczul swej piersi wielkością,
Genialnych iskier rozświecił miłością !..
Nieraz go ludzie nazwali waryatem!
Co bolejącą wiekom dłoń przeczucia
Dał – jak drogoskaz – wyciągnięty w niebo –
Drogi – co wielkich dusz wieczną potrzebą!...
A potem Bogiem Olimpijskich bogów,
Ptakiem polotów myśli i uczucia,
Aż stanął biały u wieczności progów –
O! wieczność tobie mędrcze narzeczoną!...
A mądrość siostrą twej duszy zwoloną –
Porwałem arfę – uderzyłem w strony –
Bom nieśmiał na pierś jego paść – on głowę
Wzniósł – jako Zeus, co miota pioruny
Wsłuchał się w notę stron poezyi mowę
Jam arfą moją dzwonów udał brzmienie,
Co biją w świecie naszym w nieb sklepienie
Ich się rozdźwiękiem arfa rozemdlała –
Rosły w bez końcu – jak cichym wieczorem
Nad Wisłą grają po nad Bielan borem,
Jak po nad Rzymu bazyliką grała
W dzień zmartwychwstania ich harmonia cała!...
[239]
Wstawały z dźwięków konające dźwięki,
Co przędłem z arfy w miłośnem natchnieniu
Jak rozpłakanej perłami jutrzenki
Co na sen kwiatów lecą w ranka brzmieniu –
A jemu błysnął uśmiech zachwycenia
Totem łza ... duża! perła rozczulenia!...
« Czyto harmonia sfer się przybliżyła...
« Jam ją gdzieś myśli słyszałem przeczuciem,
« AIe niejasno się w mej głowie śniła
« Gdzieś za mgłą wieków ... w światach oddalonych
« Przyszłości mgłami jeszcze otulonych,
« Zkąd się dobywał taki dźwięk z uczuciem!..,
« Co to za głosy!... na tych gwiazd mil[i]ony? –
« Mistrzu!... to grają Chrzesciaństwa dzwony
« Świata co w przeczuci twoich łzach odbity
« Powstał – i światów ogarnął błękity!... »
I poszedł w przestrzeń, twarz okrył fałdami
Szaty fiołkowej – obejrzał się jeszcze –
Z wyciągniętemi za nim ramionami
Stałem – tęskniłem – i rozkoszy dreszcze
Czułem – wołając powróć! powróć jeszcze!...
A w tem ujrzałem, że miałem słuchaczy,
Tłum co się ścisnął jak wieńcem w koło mnie –
A mieli jasne lica – jak tułaczy
Polskich – jak gdyby – czuli – tu – ogromnie –
To Termopilscy!... bracia Leonida!...
O! któż ich wieńcom nowe wieńce przyda!...
Arfem im rzucił pod nogi w zapale
I niewidziałem – co wyrzec w mym szale
Aż zwołałem na nich –
Polską mową!...
I zrozumieli mnie!...
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Schylili głową,
I błogosławiąc memu narodowi –
Z czcią wyciągając ręce ku czasowi,
Waszej wam chwały nie zazdroszczę męże
[240]
Wielcy! lecz większa mego ludu chwała!...
Idźcie! nam nasze wystarcza oręże
I nasze arfy i myśl wieków śmiała!...
To chwała ludu – męczenników ludu
Ludu rycerski, i wieszczej potęgi –
Dumnym nad wszystkich Bogów waszych pychę!...
Bo on jest cudem dziejów – cudem cudu !...
I po nim niemasz nic wśród świata księgi,
Chyba ty jedna – boska – piękna Psyche!...
Lecz tu ujrzałem, że jej postać biała
Przy dźwięku stron co dzwony udawały,
Już z piedestału w niebo uleciała –
A za nią płakał Pelazgów tłum cały,
Starców klęczących w koło w białej szacie
W starości – i boleści majestacie —
Ujrzałem po niej pusty głaz – zdradziecko
Uszła w błękity tak dawno stęskniona
Mej arfy dźwiękiem chyżo uskrzydlona
I rozpłakałem się za nią – jak dziecko!...
Co powie Eros!... co Zefyr sierocy –
On odtąd w burzy się smutny rozkocha...
A Eros za nią głośno się rozszlocha,
Poleci szukać jej w błękit daleki –
Tak jak skowronki lecą – wiosn prorocy –
Przeleci światy – i przeleci wieki
W drodze mu serce bólem się uświęci...
I będzie leciał – w tęsknej niepamięci,
Aż znajdzie Psychę – tam ! u stóp Sykstyny
Za nim stęsknioną! – i już dwa aniołki
Przy sobie oprą się razem ramiony
Podnosząc wonne główeczki – jak fiołki!...
I chcieli starcy mnie ukamienować,
Że uleciała skrzydłami mej pieśni
Z pośród nich Psyche, nito ptacy leśni –
I przed ciosami głazów ujść musiałem,
Lecz aby w ducha pamięci przechować
Ból, co od głazu ich pierwnego miałem,
Kamień w dłonie uchodząc porwałem
[241]
Aby był węglem świątyni przyszłości!...
Lecz patrzę, głaz ten ach! Miał formę serca!...
Im skamieniały serca od starości
Kamienowali mnie niemi!...
Uśmierca
Zaiste taki ból – i taka rana
Już się niegoi – aż z krzykiem hozanna!...
Więc na ten kamień Iza mi padła niema
A od niej – głaz się znowu w serce zmienił –
Ach! i porwałem je dłońmi obiema
I powróciłem, gdzie się tłum ich pienił
Jadem, co wszystkie potrułby szyderce –
I odrzuciłem im – za kamień – serce !...
Tak go porwali jak zgłodniali ptacy,
I wystarczyło wszystkim!... o żebracy
Serc!... to już dobrze, kiedy serc żebr[z]ecie –
Wiedzcież! co serce może – choć ból gniecie!...
I dalej idąc znów nad Styksu łoże
Zaszedłem – w dali wielka łódź falami
Płynie, odziana świeżemi wieńcami
To Argonauci!... te postacie choże
W których się burzą rozkochało morze!
Kastor i Polluks we wspólnem objęciu,
Ach! i Orfeusz tam brząkał po lirze,
I łódź zniknęła lecąc w fal szafirze,
Mnie za nią tęskno było jak dziecięciu –
I zawołałem o! weźcie mnie z sobą
Bo i jam smutny, samotny włóczęga
A wspomnień moich zbogaci się księga!...
Bo podróżować przez świat z mą żałobą
Najszlachetniejszą moją namiętnością!...
I znikli w dali – wieków odległością!...
Od brzegu różne ich witały – cienie –
Pizystrat, Kimon, Pauzanias – w przestrzenie
Za niemi swoje rozwiewali szaty,
Z Aristidesem, Temistokles bratnio
Stali jak wielkie bliźnięta, co dały
Helladzie Bogi w godzinę ostatnią
[242]
Chwały najwyższej, na jej grobów światy…
I stał Tolmidas wódz z pod Heronnei
I wielki Agis z swemi rycerzami
Ducha Likurgów syn godny, nadzieji
Głosem wołali za Argonautami,
I stał Perikles ze swemi synami,
Jak chluba wieków boleścią tam blady
I synów wieńczył takiemi kwiatami,
Jako ich niegdyś na morowym stosie
Śpiących, wygnaniec, stroił w białe kwiaty,
I gdy tonęli w płomieniach, on w głosie
Zamarłym skargę uniósł w inne światy!...
Dotąd pamięta – jako ramionami
Spleceni, śpiąc – zniknęli z płomieniami!...
A on ich prochy w urnę marmurową
Wziął – i przy sercu tulił – dobę całą,
Aż od marmuru serce skamieniało
A on pożegnał ziemię narodową!...
Cześć tobie męża cieniu! tak Hellady
Prochy dziś niesiesz, ludu nędzą blady
Na sąd je niesiesz; gdy siądzie Przedwieczny,
Ty je wysypiesz z urny – w blask słoneczny! ...
Dalej Aspazya – szła za Periklesem,
Cicha – z milczącym szła Alkibiadesem
Oboje widno za ziemią stęsknieni –
O! waszych dni już – niema na tej ziemi –
Wolicie błądzić w bezgranic obszarze,
A unużeni, pić w Letejskiej czarze!...
Menander w dali z Aristofanesem
Szedł – i obadwaj byli bardzo smutni –
Mówiąc: w truciznę byliśmy rozrzutni,
Bośmy ratować chcieli świat, co z Sokratesem
Tu naszem szczęściem zatrząsł i bogami,
I naszych świątyń, pękał kolumnami –
Lepiej nam było o mędrcy! roztropnie
Mędrcy, tu bez was!... przeklęci! niż z wami!
To mówiąc poszli, śmiejąc się – okropnie!...
[243]
I znowu łódka Styksem nadsunęła,
O! niosła parę – co w sobie tonęła,
Młodzieńczy Parys przy boskiej Helenie
Siedział – jej dłonie objął, jej warkoczy
Heban zarzucił na szyję swą, oczy
W jej oczach topił – płynęli – w przestrzenie!
A Eros mały wiosłował potężnie
Jak Heraklową siłą, dzielnie, mężnie
Ale za Psychą płakał – a perłami
Woda mi jego łzy na brzeg przyniosła
I spoczął Eros – złożył ciężar wiosła
Łódź wolniej w ciszy sunęła falami!...
I gdy mnie ujrzał z zemsty żądzą wściekłą
Łuk porwał – strzelił – lecz się zasłoniłem
Arfą – i w akkord smutny uderzyłem
I stado ptasząt z niej – w przestrzeń uciekło...
Heleno! smętna krzyknęła od brzegu
Aspazya piękna – skąd ci dały losy
Tego młodzieńca kochać, który w biegu
Życia swojego niepomyślnych zdarzeń
Niegodzień szyi opleść twemi włosy ...
Ani on rycerz, mędrzec, ni poeta,
Ale on piękny!... Helena krzyknęła –
Piękny jak śnione marzenia mych marzeń!
Piękność to moja nad wasze zaleta!...
Zaśmiał się Parys ustami z korali,
« I niedałbym jej za was wszystkich cnoty !... »
Z szyderstwem skinął – i łódka zniknęła
W prąd chyży spadła, wodospadu fali
A w niej oboje – znikli wśród pieszczoty...
I nadszedł mądry, chytry i pancerny
Ulisses, za nim wlókł się ten pies wierny,
Co sam u ojców rozpoznał go strzechy,
Z odartem uchem – i bardzo mizerny –
I Penelopa nad niewiast pociechy
Radośna, wiodła za dłoń Telemaka...
I siwobrody Priam szedł z Hektorem,
[244]
Przy którym z synkiem wierna Andromaka,
Menelaus chmurny z mężnym Antenorem
I Agamemnon z zasłoną na twarzy –
O! tej zasłonie cześć! niech się nieważy
Ludzka dłoń tknąć jej pod klątwą cierpienia,
Bo tajemnice święte – rozbolenia!...
I Ifigenia jak ofiarna łania
Dziewiczo sunie się – i twarz osłania –
A słońce źrenic jej blasku ciekawe
Kwef jej przegląda – i całuje łzawe
Perły jej oczu łabędziej smętności!...
Z Elektrą Chrysotemis zasmucona.
Z Ismeną piękną, dumna Antygona,
I Hesiod chmurny poglądał przed siebie,
Swych Bogów śledząc po ognistem niebie...
Wtem pójrzę w dali – z łona wielkiej skały
Marmuru – dwa się kształty wyłamały –
Obydwa boskie – i na ukończeniu
Olbrzymiej siłym, ujrzał w zachwyceniu –
To Fidiasz z dłutem jasnem, piorunowem,
Kowal ze skały, jak Prometeusza
Herakl z łańcuchów uwalnia gromowem,
Ramieniem woli – co niewolę skrusza!...
A wolny – zanim w krainy Plutusa
Stąpią – objęli siebie w uścisk bratni
W uścisk Hellady – pierwszy – i ostatni!...
A Pindar śpiewał dzieje obu duchów,
I pomstę ducha co powstał z łańcuchów –
W pieśń tę wsłuchawszy się – pod płaszcz mój skryłem
Arfę, co na mem ramieniu nosiłem
Z pokorą w mistrza świat się zanurzyłem!...
Lecz z dali czarna nadciągała burza,
Łysnęło – grzmoty w koło zaryczały,
Jakby się wszystkie Eumenidy śmiały
I fale Styksu jako armia wstały
Bijąc o brzeg co się w ich pianie nurza,
Neoplatoników tłum jednostajny
Nadszedł – i przeszedł – jako tłum zwyczajny,
[245]
Tych naśladowców co po wielkiej myśli,
Olbrzymów, ducha przeżuwać tu przyszli
I smutno mi się nad niemi zrobiło – !...
A burza z nową coraz wstaje siłą –
I pociemniały – zatrzęsły się drzewa,
Huczy grom w skałach – i Boreasz śpiewa,
A Antalcydas – wspólnie z Eschinesem
Wleźli do nory w wypruchniałym dębie,
Jako jaszczurki trwożne, ząb po zębie
Kłapał im zdrajców trwogą – i skurczeni
Pozielenieli – a z Demostenesem
Szli męże Grecyi, co stali do końca –
Patrząc w pioruny – jako orły w słońca –
I ryknął piorun – strzaskał dębu łono,
W którym się zdrajcy skryli, i dym czarny
Brudno się rozwiał – jako słup ofiarny
Co wicher w przestrzeń rozgonił zmarnioną!...
Ezop się zaśmiał do Diogenesa,
Na tę piorunu zemstę...
Sofoklesa
Postać wspaniała błysła nadpędzona
Wichrem, co miała coś Szyllerowego
W spójrzeniu jasnem – coś mglisto smętnego!...
I piękny przy niej cień Euripidesa –
I razem poszli w dal – gdzie piorun kona
Lecz myśl nie kona, żyjąc w pokoleniach
Jak echo wieków – w ludzkości przestrzeniach! –
Jak jasna chmura co w swem łonie gromy
Wlecze i dźwiga, by je cisnąć ziemi,
Szedł cień Aischyla z oczy natchnionemi,
Z kąd geniusz wieków wyglądał widomy –
Oczy gorzały jak Tartaru brama
Geniuszem – większym nawet – od Wiliama!
On rzeki: szczęśliwy wieszcz co na początku
Kamieniem w piersi został ugodzony,
Bo on jak Feniks po wiosen dziesiątku
Z popiołu czasów wstanie odrodzony –
[246]
A za nim jakiś cień czarny, ponury,
To był Herostrat, [50] co zstępował z góry –
Tam w błyskawicach błysły wielkie skały,
Na nich przy ogniu Tytany leżały,
A Anakreon w grotach utulony
Zwoływał Fauny, w róże uwieńczony –
Tak wśród tęsknoty i godzin zapału
Witałem cienie, co mnie spotykały,
Lecz jedne chyżo po drugich mijały
I każdy niknął – bladł – ginął pomału...
Hellado! więcej wielkich – tyś wydała,
W twem krótkiem życiu – niźli ludzkość cała!...
I nadsunęły się z chmurnej oddali
Trzy wielkie cienie z ciemnemi oczyma,
Wszystkie trzy ślepe były – w wichrów fali.
Co rozszalała się trąbą olbrzyma,
Trzej szli – i ręka ręki wraz się trzyma –
O, idą razem jedną myślą gnani,
Chociaż tak różni – oni byli ciemni,
A dziś w tym świecie światłością odziani
Widzą tak jasno – duchem tak wzajemni…
Choć wszystkim skronie siwizna okryła
Na każdym jasna nieśmiertelność była –
Jeden ma lirę jako słońce jasną,
Co na ramieniu gdy idzie, podzwania,
To Homer olbrzym! co gdy gwiazdy gasną
W wiekach, on gwieździ jak jutrznia zarania –
I w dzień jest słońcem, a księżycem w nocy
Tęczą po burzy – w burzy gromem mocy!...
On sunął naprzód niemy i ponury,
Jak wielki orzeł płynący wśród chmury,
Czoło to jasne bogatą siwizną
Było jak szczyty gór wielkich pod śniegiem
A jeźli ślepe oczy, to od słońca,
W które patrzyły wiernie aż do końca
Spokojem wielkim – ponad czasów biegiem!
[247]
Żem chwilę dumał czy ten cień tragiczny
Bardziej Dantejski był – czy Homeryczny –
To Patos Melpomeny – co nieustające
Choć co Patos – przód sobą samo niewiędnące,
W nim był zaklęty związek tajemniczy
Między geniuszem a nieszczęściem – wieczny!
Co z czoła jego urągał słoneczny
Wszystkim boleściom prywatnej goryczy,
Co przewędrował boso swą ojczyznę
I ślepej Grecyi oddał swoje oczy –
Ten emissaryusz pierwszy!... który bliznę
Ojczyzny tylko miał – i z niej pieśń toczy
Jak krew! a w bliźnie ojczyzny jak w słońcu
Gwiazdy blizn jego – zgasły i skonały
Tam – gdzie z łez jego łuk tęczy wspaniały
Wstał – objąć Grecyi ducha – na jej końcu!...
Wtóry Teiresias, co na tarczy czoła
Wieszcze ma światła jak iskry piekielne,
Kogo on na sąd fatalny powoła –
Biada mu! niechaj zadrży co śmiertelne...
On jest jak Fatum – co nieubłagane
Posągiem stoi – w pioruny odziane –
Bogom i ludziom zarówno straszliwe,
I chwytające – w więzy niezelżywe
Żelaznej ręki mieczem – zawsze żywe!...
Trzeci to Edyp – starzec nieszczęśliwy,
Co dzisiaj jasno jasnością ofiary
Patrzy jak sokoł na wiek cierpień stary,
I klnie Jokasty cień blady, pier[z]szchliwy –
Za niemi smutna, szła od gwiazd piękniejsza
Córka Homera z oczy gołębiemi,
O! miłość córki z uczuć najwznioślejsza
Co juk orlica pióry słonecznemi
Nad wszystkich szczytów szczyt – staje szczytniejsza!...
Kędyś wy starcy idziecie tą drogą?
Za wami tęsknie gonię okiem, dzielność
Waszą ubóstwiam łzą wzruszenia błogą –
Oni przechodząc rzekli:
[248]
W nieśmiertelność!
Tu burza wszystkie wichry rozpętała –
Tak że mnie w wielką jaskinię zagnała –
Wchodzę – w ciemnościm stanął – i sklepienie
Stalaktytowe gubiło się w głębi –
W toń błyskawicy zapadło łyśnienie,
I w grocie kilka ujrzałem gołębi,
Na wielkiej urny alabastrze śpiące,
Jak dusze wieszcze – zaklęte, milczące –
Urna ta w środku na kolumnie stała,
I wśród ciemności gwiazdą się być zdała –
Przy niej niewiasty cień stał nieruchomy
Jak Melpomeny posąg – z skarg złożony –
Jako słup soli u Gomorrhy drogi –
Stała niewiasta – czy jej cień złowrogi...
Postać ta straszna grobowo milcząca
Jak wulkan co wyrzucił wszystkie żary.
Dziką się zdała – i pełną ofiary,
Chmura jej włosów jak płaszcz się wlekąca
Wiała ... a z skroni opadał kwef szary...
Oczy jak węgle gasnące świeciły
Ręce żylaste – zszamotane były –
A pierś jej dziko robiąca świadczyła
Że się Apolla iskrami paliła – –
I stał ten posąg straszny, piękny, miły –
W ciszy ciemności – a widomy tylko,
Gdy błyskawica w grotę padła chwilką,
Czasem z zadumy głowę podnosiła –
To Kassandra była !...
Zdała się Nioby córą niepieszczoną,
Co skamieniała Hellady boleścią,
I była jak Geniuszu narzeczoną
Co się mści lwicą – sieje moru wieścią!...
Dozwól mi, rzekłem, przy grzmotu odgłosie
Co konał w dali, schronić się przed burzą,
Znużyłem ducha i ciało w chaosie
Waszym – niech gromy wrażeń mych dowtórzą…
O! rzekła dzikim i ponurym głosem –
[249]
Straszniejsza burza me łono paliła
Nie było groty, co by mnie ukryła
Przed nią – i los mój był nieszczęścia losem!
Kochałam głazy – i widziałam zgubę,
Co miała zniszczyć me krainy lube!...
Kędy najpierwsze wieńce uplatałam
I pierwszych ofiar stosy podpalałam! –
A dziś – runęły i ludy i Bogi,
A tu ciemności tej groty złowrogiej –
Patrz z ducha Grecyi – co tutaj zostało –
Ta urna! a w niej – popiołu nie mało!...
I przed niememi padłem popiołami,
Płacząc geniuszu, co usnął w narodzie,
Grota się trzęsła błyskawic grzmotami,
Jam klęczał milcząc . . . . . . . . . . . .
I czułem, jak mi na głowie złożyła
Rękę żelazną – co skroni ciężyła –
Lecz z niej mi razem rosła jakaś siła – – !
Długom się modlił boleścią zadumy
Przy tej łzawnicy, wieków popielnicy,
Co strzegły straże smutnej gołębicy –
O Grecyo! Grecyo!... wdowia matko sławy!...
Matko geniuszów!... ty posągu łzawy
Gdyby nie Polka na świat mnie rodziła,
Gdyby nie Polski gwiazda mi świeciła,
O urnę twoich popiołów bym chętnie
Strzaskał tę arfę bolesną namiętnie,
O światach światów – i jasnym błękicie!...
W mgieł twych bym błądził pajęczem spowiciu,
Zapomniał, że jeszcze jest jakieś życie!...
I urnę w silne porwałem ramiona
I coraz silniej cisnąłem do łona –
Że mi pękała pierś straszną rozpaczą
Ludów – co drogę nędzą ducha znaczą,
A mają wielkie « wczoraj » nad swych Bogów –
I pokarlały u przyszłości progów!...
[250]
Płaczę nad tobą ludu, i drę szaty
Piersi, co o twe groby się rozbija –
I łzy me rzucam na twe smętne kwiaty
Wśród których lśniąca śpi – upadku żmija!...
O! tyś już wolny Prometeju wielki,
Przeżyłeś Bogów – i jak orzeł w słońcu
Źrenice kąpiesz, jasne na czas wszelki
W postępie wieków, piorunowym gońcu –
Tyś skruszył cichą klepsydrę Saturna
Zdeptałeś Fatum – i iskrę jak ziarno
Cisnąłeś w ludzkość, by padła nie marno,
Lecz z Grecyi –
Padniej w proch!... ot! –
Prochu urna!...
Co w niej popiołów geniuszu, goryczy,
Tego łkająca arfa niewyliczy,
Lecz ją poniosę aż do końca świata
Choćbym niespotkał siostry – ani brata –
Te stada mrówek, orły i pioruny,
Wichry, i zdarzeń rozhukane wały.
I życia mego serdeczne piołuny,
I żmije co się na mem łonie grzały
Rzucam w nią dumny – i sam – i zuchwały!...
Wysoko czoło niosę nad te hordy,
Choć je przed Panem pochylam jak kłosy,
A wśród pożaru, mej arfy akkordy
Niosą, mnie duchem przez piekła – w niebiosy!...
O walko życia!... o ducha kajdany!
Depczę was z wzgardą i urągam głośno.
Wami bym wszystkie ziemi zmiótł tyrany
Z potęg materyi – z wścieklizn waszych piany
Szydzę – i depcę was – stopą miłośną –
Nie was – lecz wasze pokuszeń szatany
Łby wasze niosę jak Gorgony głowę,
Idąc gdzie stanąć prze[z]naczenie moje,
A wam ramiona wielkie Heraklowe
Chwała! o! chwała za wolności boje!...
[251]
Już błyskawice rzadziej zaglądały –
Wstałem – i burzy głuchły dzikie szały –
I rzekłem, małą z płaszcza popielnicę
Dobywszy – powiedz na tę ! ot – łzawicę –
Czy wspólny z duchem Hellady ten szczątek,
Także wśród wielkich on ducha pamiątek
Wygrzeban – weź go, lecz rzeknij, czy bratnie
Tych ludów źródła – spłakać – ostatnie –
« To Etrusk! rzekła – to lampa co w grobach
« Etruskich drżała o niejednych dobach –
« Z Pelazgów źródła dwa zdroje spłynęły –
« Jeden Hellenów – a Etrusków wtóry,
« Choć jeden jasny – a drugi ponury,
« Obaj ze wschodu swój początek wzięły –
« Pokrewne ducha swego arcydzieły » –
I popiół z niej do popiołów Hellady
Rzucił jej niemy cień, tragicznie blady –
A potem ofiar straszliwych kapłanka,
Swych ideałów przeklęta kochanka,
W lampie Etruskiej światło zaświeciła,
I nią ciemności groty rozpędziła –
Za nią stał Kastor smutny i milczący
Jak drzewo tęskne wśród chłodnej jesieni,
Co marzy w wichrach o wiośnie śmiejącej,
Tak on o bracie śnił myślmi tęsknemi!...
Głosem upiorów stu, co wrzasną z trumien –
Ja arfą za nim krzyknąłem :
Rozumiem !...
I na pierś jego porzuciłem czoło –
A cisza była jak w grobie w około –
Krzyknąłem: prowadź mnie w tej groty głębie!...
I szła kapłanka dzika – z lampą białą –
Przed nią zbudzone leciały gołębie,
Jam się obejrzał – jeszcze raz – nieśmiało
Za wielką urną co stała u wchodu –
Jeszcze przypadłem do niej raz – z namiętnym
Krzykiem!... żegnając geniusza narodu,
Wstałem – i szedłem z licem obojętnem – –
[252]
Co mi się stało – niewiem, niechcę wiedzieć
To On! wie tylko – jemu wypowiedzieć!...
Długo przez ciemne powiodła mnie groty,
Kędy płakały krople po kamieniach,
Jak łzy narodu w moskiewskich więzieniach...
Aż się rozwiały ponocne ciemnoty –
O cud! – otwarła się grota – w otworze
Błękit – i w dali tam się lśniło morze
I tęcza jasna po burzy – a w tęczy
Łuku – tam młodzian przy dziewicy klęczy –
I zda się duchem swoim ją miłować –
A Grecyi cieniów namiętnie żałować –
Stanęła tutaj – i rzekła: idź dalej,
Tu w morze wpada głąb Letejskiej fali –
I miałem po niej łzę – a łzą tą moją
Krzyż jej nad czołem ręką zrobić chciałem –
Lecz odskoczyła ode mnie i z szałem
Rzekła: bądź zdrów – mnie noc już całą zbroją –
Mnie tylko milczeć w grobach, przy popiołach –
Płakać niemogę – i szaleć w żywiołach –
Krzyknęła dziko – i piersi swej szaty
Krwawe rozdarła na dwie wielkie szmaty –
O zgrozo!... z łona jej wypadła głowa
Gorgony – tocząc się straszna! wężowa –
Błyska oczyma i syczy żądłami,
Toczy się – nogę chwyta mi zębami,
Że z przerażenia Filokteta krzykiem
Kopnąłem straszną, aż się potoczyła,
Z brzegu w głąb Lety – i woda ją skryła…
Kassandra znikła w grotach z śmiechem dzikim,
W oddali śmiech Eumenid odgrzmiał rykiem,
Lecz w tęczy – w dali – to ona! ach! ona!...
Na skale dzikiej – to smętna Safona!...
I z otwartemi przeciw mej ramiony
Jak ptak leciałem, żądzą uskrzydlony,
Tam śpiew jej jeszcze w oddaleniu kona!...
W błękitne szaty postać jej owiana,
[253]
W hebanie włosów pereł lśniła rosa,
Oczy natchnione jak w burzy niebiosa
I rozsmetniona cudnie!... gwiazda ranna!...
Kto toczył okiem po licach tej ziemi,
Gdy po niej z gromem już przeleci burza,
Gdy spocznie ciszy skrzydły anielskiemi,
Ten w wielkiej ciszy oczyma smutnemi
Zgadnie tajemnic przestwór, co się nurza
W anielstwie ciszy – po burzy minionej –
O! takie były – te lica Safony –
A kwiat konwalii w dłoń z młodzieńca dłoni,
Brała, com rzucił pod laurowem drzewem
W Letę – miałem taki drugi z błoni
Mych łąk – kołysań naszych wiosn powiewem!...
A cień młodzieńca był – jak posąg głuchy
Źrenice jego jak źródła wyschnięte
W których szeleści liść wątły i suchy –
Jak zgasły wulkan: były rozpłonięte!...
Uśmiech miał gorzki lecz niemy, milczący,
Co mi nad słowo przemówił do ducha,
Już go gdzieś znałem!... ha! w świat bolejący
Ostatni tutaj wszedł – gdzie cisza słucha
Wspomnień – jak szmeru fal – ta skała głucha!...
To on!... co rzucił się na schyłku życia,
Walczyć za wolność ludu upadłego,
I tu wszedł niemy, w cichych mgieł spowicia
O smutny duchu mistrza ponurego!...
Piewco Charolda!... [51] cześć ci! cześć zapału!...
Witaj w tym świecie, piękna ideału!...
Lud ten jak orzeł ze złamanem skrzydłem,
Co nieuleci już w słoneczne koła,
Jak gad przeczołgał się śladem obrzydłym
Śladem niewoli! za nim przeszłość woła:
Pieśnią piękności – i płaczem anioła!...
W imieniu ducha Hellady, ostatni,
Ty szedłeś ginąć na twych orlich piórach,
I dziś z tym duchem wspólny, cichy, bratni,
Poglądasz w stronę Newsted!... co śpi w chmurach!...
[254]
Jako tajemnic posąg z sfinksów doby –
Chmury, namiętnym uściskiem po szyji
Jak jego chusta niegdyś, kształtem żmiji
Wiały. – On milczał jak sierota Nioby –
Mylnie go tutaj Euforionem zwali
Tylko część ducha jego tem oddalił...
O rzeczcie smutne mi, błagałem, duchy,
Czy w jednem łonie z poezyą, muzyka
Zmieszczą się razem? czy jak bratnie druchy
Pójdą do końca, gdzie czas w wieczność znika?
Czy pierś, co na dwie arfy zatrzaśnięta,
Niepęknie zbytkiem ognia rozbryznięta,
On rzekł dzikiemi miotany myślami,
« Nie Grecy! nie mam litości nad wami! » [52]
I biorąc arfę mą, rzekł:
«Powiem stronie,
« Że siostra muzyka – wieczności dziecię
« Kochanką zaś – poezya tu na świecie!...
« Więc niech w zawiści żadnej ton nie tonie –
« Posłuchaj –
Będę – śpiewał – o Safonie!...
CZĘŚĆ II.
I.
CALLIOPEA.
Już senne słońce spada w morza piany
I wyspę Lesbos ostatnim promieniem
Całuje cicho – jako ukochany
Swą narzeczoną z słodkich snów życzeniem –
Wyspo zielona! o wyspo urocza!
Cudnie cię Bogi w te głębie rzuciły,
Krzyk ptastwa w ranek pozdrawia miły
I palmowego cichy szmer warkocza –
[255]
Którym cyprysy wtórą zadumane
W woniach – jaśminu cicho kołysane...
A w gajach myrtów Filomeli jęki
Drżą z łona nocy rzewnemi rozdźwięki,
I szklanny strómień po skałach gra w morze
Gdy z pian dziewiczo wstają rann zorze !
Chór palm nad brzegiem kończą dnia piosenki –
A po nad morze – jedna – wielka skała
Wybiegła naprzód – schyla się – zielona
W krzaki jaśminów i laurów wieńczona
I po nad głębią snem wieków zaspała...
Tęskna Selene powstaje z obłoków,
Plejady ciche drżą nad morza falą
I światłem pieszczą się – głębiom się żalą –
A tylko cichy Delfin w gzach podskoków
Pluśnie po fali –
I śmiechy dziewczęce
Słychać wśród szmeru liści i fal szumu,
Zbiegły dziewczęta, i klasnęły w ręce
Po falach leci śmiech białego tłumu
Ni to łabędzi bujające stado
W morzu dziewczęta kąpią się gromadą
Alabastrowym kształtom twarz księżyca
Cicho przez gąszcze palmowe przyświeca –
Ich śnieżne piersi, ich białe ramiona
Selene tylko zajrzy niemym wzrokiem
Albo twarzyczka Erosa spłoniona
Co z zawiązanem szat ich strzeże okiem
I czasem z oczu przepaski uchyli
I zachichocze – jak słowikiem kwili...
I nie dziw tobie dziecino skrzydlata,
Boś ty rzeźbiarzem – nad rzeźbiarze świata…
Ni to gwar ptasząt, co się o zachodzie
Modlą kołysząc w gałązek zieleni
Tak się kąpiące weselą w swobodzie
Po fal uśpionych pląsając przestrzeni –
Jako Okeanid oszalały głosy
Śpiewają, gwarzą, pluszcząc się dokoła,
[256]
Ta rozpuściła, ta skrapla swe włosy,
Ta bryzga wodą na inne wesoła –
Ta splata warkocz – i na siostrę woła –
I jedna drugiej o swoim kochanku
O śnie dzisiejszym szepcze chichocząca,
O piosnkach nowych, o minionym ranku,
Jako motyli gierlanda w pół drżąca
Gdy nad kwiatami by usnąć, usiądą...
Zdaleka tylko – jedna cicha – blada –
Milcząca wstaje z pian w śnieżnem odzieniu
Jak Wenus z Milo ... w smętnem zapomnieniu,
Ni to kwiat smętny pochyliła głowę
Wyszła z kąpieli – kładzie białe szaty,
Lecz ni namaszcza wonnościami głowę
Ni ramię białe – ni skronie we kwiaty
Stroi jak inne – co się już przybrały ,
I jako mewy porozlatywały...
Została sama – przy niej cytra leży,
Wzięła ją – i szła skałami wybrzeży –
Ona stanęła na najwyższej skale
Drżąca – i patrząc na morskie przestworza
Po gwiazdolitem śni myślą krysztale
To w śpiące tonie – w ciche dzisiaj morze!...
O! gdyby mistrz ją dłuta swego ciosem
Z cytrą – i z mokrym tym rozwianym włosem,
Z oczyma w gwiazdy smutno zbląkanemi,
Zaklął – !... skrzydlatem bóztwem się na ziemi
I zdała więcej ptakiem niż dziewicą,
Jak gdyby Muza z Olimpu zstąpiła
By rozkosz piękna Hellady dzieliła,
Aż ją siostrzyce do siebie pochwycą!...
Morze tak ciche!... tak jasne! uśpione
Tak płonie łono marzącej dziewicy –
Serce się szarpie – ogień skrzy z źrenicy –
Oddech przez nozdrza wzlata rozszer[z]one
Płomień natchnienia ogarnia Safonę!...
Ona dziedziczką ognia Febowego,
Co piersi szczęściem wypala boleści!
[257]
Pracuje piersią, dłuta mistrzowskiego
W alabastrowy, cudny kształt niewieści –
Biedna dziewczyno ! opłacz twoje wiosny,
Już nie dla siebie splatasz w wieniec kwiaty,
Smutne twe życie i twych marzeń światy
Jak ten słowika głos tęskny, żałosny...
Pierś twoja płonie jak lampa Dianny,
Aż popielnicy stanie się – w blask ranny,
I myśl twa dzika, uorlona, smętna,
Jak fijołkowa woń, cicha, namiętna,
Wzięci – lecz wonna – nie tobie! nie tobie!
Helleńska pszczoło, snującą w żałobie...
Z boleści twoich będą poemata –
Z wnętrzów twych bólu wysnują się tęcze
A z łez twych perły dla Bachantek świata.
Co kamień rzuci w twoje sny pajęcze...
Że się już zerwie duch twój gołębicą
I tam uleci, kędy gwiazdy świecą,
Jak ptak za gniazdem tęskny i żałosny
Jako ulatującej anioł wiosny!...
Bo skał Olimpu Zeusowa orlica,
Żegluje wolno – i bladością lica
Snąć że już wiele tajemnic odgadła,
Rwie kwiat kąwalij, zapada w dumanie,
l z skały szczytu pogląda w otchłanie –
To jej najmilsza, ulubiona skała,
Tu co wieczora dumać z cytrą swoją
Wychodzi Safo...
Lecz dziś zadumała
Smutniej i ciszej łzy w źrenicy stoją –
Ujęła cytrę w lekko drżące dłonie,
Palce jak mrowiem przebiegły po strunach,
Tak długo grając bez pieśni marzyła,
Przeplotła ciche kwiaty po piołunach
Skarg, i jak łabędź strun ogień co plonie,
Przelata w piosnkę, którą zanuciła:
[258]ELEGIA.
W odmętach fal ... W otchłaniach pian...
Tak cicho!...
I w sercu mem ... I w myśli snach
Tak cicho!...
I jakiś głos ... Smutku czy skarg...
Płacze w mem łonie!...
Drżąca ma pieśń ... Trwożna ma myśl...
Dziwna jest!... o!...
Przeczucia sen ... o! tęskny sen...
Jakiś uczułam! –
I pytam was ... Bogowie wy...
O! pytam tęskną duszą!
Czemu w mych dni ... Kolei snów...
Śniłam – o! wszystko...
Prócz miłości snu?... Przecz niespotkałam…
Wśród młodzieńców tych
Jak siostrzyce me ... Niewymyślnych serc…
Młodzieńca ja?...
Coby swój głos ... I oczu blask...
Dla mnie tu oddał!...
Bym w głośny głos ... Bijąc w dźwięk strón…
On mój! krzyknęła głośno ?...
Już w życiu mem ... Wśród cichych wiosn
To ośmnasta wiosna...
O! przeczuć sen ... Dziwny dziś mój..-
To ośmnasta wiosna...
Selene – o! ... Ty niema w snach...
Ku tobie bladolica...
Rzucam me sny ... Tęsknic mych tłum...
Co sercem miota mem...
W odmętach fal ... I w głębiach pian...
Tak cicho!. –
I w sercu mem! ... I w myśli snach...
Tak cicho!...
[259]II.
TERPSYCHORA.
Wśród domów Lezbu w gaiku myrtowym
Stał domek matki dziewiczej Safony,
Domek ustronny i osamotniony,
Dokoła cieniem chłodzon cyprysowym
Dokoła kwiatem strojny jaśminowym,
Na czołach kolumn dach się oparł nizki,
A po kolumnach wino się obwiło
W namiętny uścisk, do sklepień spowiło
Drżąc, szmerem listków śpiewa swe uściski...
Dokoła fiołki – i w odcieniach kwiatki
Wszystkie – bo wszystkie Safona lubiła
Narcyz, kąwalia, którą wypieściła,
Jej powierniki, dumań nieme świadki...
Mniej gołębica dba o swe pisklęta,
Jak Safo o swe kwiecie śnieżne, wonne,
W oddali brama palmami objęta
I dwa kamienie w ich cieniu ustronne –
Na jednym Safo pierś swej matki ssała,
Więc go jak ołtarz wspomnień ukochała!..
Z daleka widok rozwarty na morze,
I piękne niebo nad jej milą strzechą
Ciągłą jaskółczych gniazd, pełną uciechą,
Co w błękit od gniazd cicho szybowały,
Lezbianki sercu nic tu już nie trzeba
Prócz gromu czasem – i odgromu z nieba –
Tu tyle pięknych natchnień, wspomnień tyle !
Od dziecka, sercu nasuwa się mile,
Stąd? Do twej skały po nad morze biegła,
Tu kwiatów swoich z cytrą w dłoni, strzegła,
I wśród róż gaju jak kapłanka Flory,
Cytry strón siedem trącała z rozkoszą,
Łącząc swe pienia z słowiczemi chóry,
Gdy echa pieśni skalom morza niosą…
[260]
A czasem w słońcu schwyciła motyla –
Długo patrzyła w niego i dumała
Z wszystkiemi kwiaty go porównywała –
Totem rzucała w błękit, i w wolności
Kiedy żeglował – jej zadumy chwila
Bywała smętna ... jego wesołości
I skrzydeł zazdrościła w swej smętności
Ptakom – i chciała lecieć – ku przyszłości !...
Tutaj na ojca łonie śniła błogo,
Tu mistrz Terpander pierwszych uczył pieśni
A gdy śpiewała, milkli ptacy leśni...
Najpierw do tańcu tutaj lotną nogą
Szła jak jaskółka, najchętniej, najwcześniej...
Wśród przyjaciółek wesołego koła
Safo nad inne piękna i wesoła
Czy cytrą swoją w ich pieśniach przodkuje
Czy wije wieńce, i z piosnką tańcuje,
Ale nad wszystkie miła jej i droga
Myrtis, dziewczyna cicha, modrooka,
Dziecię rybaka, biedna i uboga
Jej dusza czuła, sieroca – głęboka...
Młody Leander, brat pięknej Safony,
Dał jej dziś nową cytrę swego dłuta,
On był rzeźbiarzem – (na Lezbos wsławiony) –
A cytra była ozdobnie wykuta
Na słoniowej kości w piękne winne grona
Co w trzy gałęzie wygięły się bujnie,
Na niej stron siedmiu nitka wytężona
Drżała – by z pieśnią splatać się podwójnie –
Safo jak dziecię tym darem szczęśliwa
Do matki starej pobiegła z radością,
Dziś towarzyszki swe zwoła szczęśliwa
I cytry pysznić będzie się pięknością –
Na nią skrzyneczka, cedrowa, drążona.
Kryła ją w ciszy co cichego łona.
Już kołowrotek Safony na boku
Porzucon stoi, ona cytrę ima,
Iskra natchnienia zabłysła jej w oku,
[261]
Ma już uderzyć – lecz nierozpoczyna
Bo oto bieży Myrtis, siostra miła
Z która się Safo sercem poślubiła,
A na jej widok – szalona, szczęśliwa
Do ust jej usta niemo przytuliła –
Porwała cytrę i śpiewa:
MELODYA [53].
O! szczęściem Bogów ten chłopiec szczęśliwy,
Z którym ty kiedyś podzielisz pieszczoty,
Pochłonie uśmiech twój! wciągnie głos żywy
Jak ptasząt szczebioty!...
Ciebie z daleka gdy ujrzą me oczy,
Serce się z piersi wyrywa radośnie,
Głos kona w ustach ... wargi drżą rozkosznie,
O! widok uroczy!...
Oniemiał język mój, umilkły głosy,
Jasność ogarnia wzrok ślepy namiętnie
I płomień zbiega skroń co tulę chętnie
O twoje włosy...
Dreszczem radości drga mi całe ciało
Szałem przyjaźni! siłą przywiązania,
Że się jak lilia mrąca, skronią białą
Ku ziemi słania!...
I spadającą skroń na jej ramieniu
Składa, spojrzeniem tonie w jej spojrzeniu,
I jak bluszcz młody oplotła jej szyję,
Usta z dziewicy splotły się ustami,
Jakaś jej radość w sercu drży i bije –
«O! czyjeż woła, większe szczęście, czyje ?...»
I oczy gorą przeczucia iskrami –
Ta Safo, której orle, czarne oko
Smutne gdzieś we mgłach pływa za gwiazdami,
I uniesiona pieśniami wysoko
[262]
Sokolej myśli leci tęsknotami,
Ona dziś pusta, szalenie, wesoło
Jakieś przeczucie ogarnia ją całą,
Ujęła w dłoń swą rękę Myrtis białą
I z nią ogródek swój – obchodzi w koło!...
W krótce się zbiegną sąsiednie dziewczęta,
Więc się jej przybrać do głośnej biesiady,
Ze smętną Myrtis długim rozhoworem
Szczebiocząc, pilnie o stroju pamięta –
Błękitną szatą w złote gwiazdy sianą
Odziała postać, rozsiała we włosy
Pereł kropelki nito krople rosy,
Pokryła śniegiem ramiona owiane
W lekką osłonę, jak z mgły, a u białej
Skroni, w włos kruczy, heliotrop włożyła
Na piersi dumnej, łabędziej, wspaniałej –
Dwojga narcyzów główki utuliła!...
Kilka muszelek upięła w warkoczu
I do gościnnej pobiegła komnaty,
Tam rozłożone w świeżych wieńcach kwiaty
Porozrzucała w gierlandy – w uboczu –
Cytrę na różach zawiesiła złotą,
Z chwilową w gwiazdy pójrzała tęsknotą,
W marmurach blade lamp światła zatliła
I zapalając tak sobie nuciła:
MELODYA DO VENERY.[54]
« Święć się, święć się moja boska!
« W złotą czarę daj nektaru,
« Z twoich jagód pełnych czaru,
« Z nim przyjaciół pierszchnie troska...
« A wszak przyjaciele moi
« Toć i przyjaciele twoi!...»
Już się wesoła zlatuje gromada,
Safo z nich każdą wita sercem rada,
[263]
A każda z młodych rówiennic Safony
Jako Bachantka strojna i śmiejąca ,
Godna otaczać Bogów złote trony,
A każda piękność w sobie miłująca; –
I już zasiadły dziewice do koła,
Każdej podnóżek niewolnik postawił,
W lampach drżą światła, rozmowa wesoła
Kwitnie, wtem stary Terpander się zjawił –
On był jak posąg wskrzeszony Homera,
Co z pieśnią wstając, nigdy nieumiera,
Siwy włos, brodę miał – i orle oko,
A stąpa! dumnie – i patrzył głęboko –
Safo jak ptaszę pobiegła ku niemu,
Podała czarę zmoczywszy w niej usta,
I na spoczynek wiodła ku młodemu
Gronu, gdzie brzmiała już wesołość pusta –
W słoniowem krześle siadł wraz z dziewczętami,
Co mu włożyły wieniec z wawrzynami
On siwą brodę musnął – rad radości,
A kiedy czarę wychylił, myślami
Wspominał dzieje pieśni, i młodości!...
Safo mu rękę wsparłszy na ramieniu
Cytrę z uśmiechem nową ukazała,
I mistrz ją ujął w dziewcząt zachwyceniu
Wziął pełny akord … niebem cytra drżała;
Przerwał – wzniósł czarę i rzekł na cześć Bogom
Wznoszę ją, że mu doczekać się dali
Zamiany siedmiu strun z czterech!...
I progom
Tego domostwa pierwszą cytrę dali –
Niechaj w Helladzie zginie strofe stara,
To antistrofe!... mej myśli Kytara!...
I tknął jej stróny w ton z tonu przechodzi
Ni to gra świateł wzbija się do szczytu,
Rozrzewnia serca – w rozdźwięków powodzi
Aż spadł akordem jak orzeł z błękitu
Dziko strunami szarpnął i zakwilił,
Jak cichy słowik kiedy nótę zmylił,
[264]
I perełkami płakał jak kaskada,
Co się narcyzom i różom spowiada –
Coraz to wolniej – aż rytmem szalonym
Rozpoczął taniec gracyi nowym tonem:
Cordaks ! [55][56] krzyknęły wesoło dziewczęta,
Skoczyły w koło i splotły rączęta,
A tony rosną w szalejącym biegu,
One wśród tańcu oplotły ramiona,
Migają szaty białe na kształt śniegu,
Powstają falą spadające łona –
Cudną girlandą wiją się i kołem
Po cztery krążą,
Zwiążą i rozwiążą
Koło szalone
Czary spienione
Wznoszą – i trzęsą uwieńczonem czołem,
Ciskają kwiaty od łon oderwane –
Rozplotły włosy chmurami rozwiane –
Kołują chyżo, szalenie pląsają,
A szat ich fałdy cudnie się składają
I każda z dziewic kosz owoców wznosi
Z uśmiechem pereł, róż ... z iskrą spojrzenia,
I każda piosnkę jak lotny ptak głosi,
Wzlatając Bacha szałem rozszalenia –
Tak coraz milej i coraz weselej ,
Bawiły razem, aż do ranka rade,
Coraz ochoczej i coraz to śmielej ...
Aż kiedy zorza przerwała biesiadę
Porozbiegały się – znużeniem blade –
A Safo smutna żegnała je kołem,
Z Myrtis się splotła uściskiem tęsknoty
I wiodła okiem, palmowemi wroty –
Potem odeszła z zasmuconem czołem
Znużona padła na białe posłanie –
I śniła – aż ją ptaków świegotanie
Zbudziło – słońce było już wysoko,
Kiedy uśpione otworzyła oko –
[265]
I złorzeczyła ptakom, co zbudziły
Ją szczebiotaniem, gdy miała sen miły –
Bo jej się piękny cichy śnił młodzieniec,
Z którym swej skroni zamieniała wieniec!...
III.
TALIA.
Oto przed domem Safo z kołowrotkiem
Siadła i przędąc, matce nuci pieśni,
I nucąc motek rozwija za motkiem
Piosnkę po piosnce, jako ptacy leśni...
Matka jej bardzo już stara i ciemna,
Na swem podwórzu usiadła spokojnie,
Przy niej Terpander, którego przyjemna
Starość klasyczną twarz srebrzyła strojnie –
Wśród nich to dziewczę młode i marzące
Nito laur młody pomiędzy cedrami,
Co dzieje przeszłe tajemnie szumiące,
Dziś błogosławią tej wiośnie listkami –
Safo ujęła Terpandra dłoń starą
I pieści w dłoniach młodych, to podaje
Kwiecistą czaszę z napojem, co jarą
Starość rozchmurza, myśl płomień daje…
Tak gdy na ziemię nad chwilowym śniegiem
Z obłoku na świat wyjrzy słońc źrenica,
Róża nad morskim rozwinie się brzegiem
I Zefyr muska ziemi strojne lica…
Pomiędzy matką i mistrzem swym siwym,
Przędzie Safona i cicho dokoła,
Jak kołowrotek myśl jej biegiem żywym
Motylowzlata, inne myśli woła…
W tem do nich nadszedł z obliczem szczęśliwem
Leander brat jej, co dziś w pocie czoła
Kwoli piękności i swej sztuce kwoli
Dzień swój przewalczył z dłutem w pilnej dłoni…
Safo doń biegła i w pieszczot swawoli,
Do niego usta, on skroń tuli do niej…
[266]
U stóp się matki układł zadumany
Na wielkiej ławie z murawy usłanej,
Którą fiolkami Safo potrząsnęła –
Po nim przybiegła Myrtis modrooka,
Smętnie się jego słowu uśmiechnęła,
On w jej oblicze patrzył zakochany...
I chwilkę cisza była tak głęboka,
Że było słychać cichy szmer jaśminu,
Co się z uścisków chciał wyrywać winu,
Lecz był jak z pieszczot dziewczyna szczęśliwa,
Co woła puść mnie! lecz się niewyrywa –
I Filomeli wśród kwiatów kwilenie
I wśród ogrodu szklannych fal pluśnienie
Co po kamykach biegły, z pod wawrzynu...
A nawet głuchy szum morza z daleka
Gdy bałwan bijąc w skały,
W głąb ucieka –
I rzekła matka: dla czego wśród grona
Dziś nam tak cicho, i tak niewesoło ?
Niechaj nam zagra na cytrze Safona,
I mój Leander niech podniesie czoło –
Bądźcie weseli! wasze szczebiotanie
Wolę nad Pjerei [57] półboskie śpiewanie.
Lecz Safo leni się uderzyć w strony,
W tem się Leander podniósł zamyślony –
O wzniosę czoło!... ty starcze łaskawy
I wy opatrzcie pracę co skończyłem,
Już od dzieciństwa, spojrzyj mistrzu prawy,
I ty siostrzyco!... patrzcie – za zasłoną
Tu Psyche moja patrzcie! już skończoną!
Stoi wśród sieni –
I dotknął zasłony
Co spadła jak noc – a posąg natchniony
Błysnął – nad sobą – w sobie zamyślony –
Pierś marmurowa jak fala wstawała,
Zefyr włos rozwiał – główki co dumała
A ręką wieniec lilij w niebo wyrzucała –
[267]
I jej dziewicza twarz – jakby z zwierciadła
Myrtis sierocej ... co ją sercem zgadła!
Wszyscy krzyknęli razem z podziwieniem,
Safo się bratu rzuciła na szyję,
Terpander milczał w niemem zadumieniu,
A Myrtis wieniec rzuciła z perłami
Łzy cichej...
Matka pyta z pieszczotami,
Gdy światła moja źrenica niepije,
Czemu ty milczysz Synu, kiedy oni
Ten wieniec twojej rzucili już skroni,
Na któryś tyle młodości rozrzutnej
Czucia poświęcił... czemu milczysz synu?...
On rzekł: o matko nie wiem! alem smutny – !
Smutnym mej duszy dopełnieniem czynu...
I gdy tak wszyscy milczą skroń przy skroni,
I patrzą w śnieżny posąg dłoń przy dłoni,
Głos się za niemi ozwał: O Bogowie!...
Jakaż być musi głębia wśród człowieka,
Gdy w was się tylko własnej modli pracy,
Własnym natchnieniom! … i w ostatniem słowie
Życia, natchnieniu swemu, jak ci ptacy,
Ciszy lub burzy nadmorscy posłowie! ...
I wśród nich postać młodzieńca, nędzarza,
Stanęła piękna, był blady, znużony,
Włos miał w nieładzie na wichry rzucony
Z twarzy i z oczu modrych, jasnych włosów,
Patrzy znużenie – znać z dalekiej ziemi
Złamany przybył życia troski swemi –
A z jego słowa znać i tęsknych głosów,
Że Muz kochankiem był z myśli czarnemi –
Safo spojrzała w jego modre oko,
Pierś jej jak fala co się wznosząc, spada,
Westchnęła nagle – urwanie – głęboko
I znów spojrzała – spłoniona – znów blada,
Że już oderwać oczu niezdołała
Od tej źrenicy, co w nią poglądała,
[268]
Jak orzeł w słońce, gdy w chmurach przepada –
Patrzył jak w bóstwo swoje, w jasnej bieli...
Nim chwila przeszła – już się rozumieli!...
I Safo matce szeptnęła: o matko!...
Już mi w serdecznym szale być waryatką –
Czemuś ty ślepa! ach on piękny taki...
Jak Foebus ... jako słońce nad gwiazd szlaki ...
On mi się śnił dziś, szepcze przyjaciółce,
Ten sam !... to oko – i to jasne czoło...
Nos orli!... uśmiech – płaczący wesoło!...
Śnił się ... gdy klęłam nad oknem jaskółce,
Co mnie zbudziła!... to on! on! o Bogi
Pocoście jego zanieśli w te progi...
O straszne Bogi!... nie! nie!... dobre Bogi!...
A on się mienił podróżnym i skłonił
I o gościnność kilką słowy prosił –
Safo spłonęła – i on się zapłonił,
Matka odrzekła, gdy swą prośbę głosił,
Ktokolwiek jesteś –
Wstąp tu, gościu miły,
Wejdź pozdrowiony do domu naszego,
Spocznij tu!...
Safo! pokwap się co siły,
Bież wydój krowy – i czaszę dla niego!...
Młodzieniec głośno dziękował ze łzami,
Snąć ponuremi bawił się myślami,
A gdy go Safo spytała, dla czego
Smutny?... ujrzawszy cytrę, porwał w dłonie,
Do ust przytulił jak swe dziecię witał,
Zatargał w strónach jak sęp i zazgrzytał
I rzekł: co wężów lęgnie się w tem łonie,
Co wzrok twój boski z oczu niedoczytał,
Wzrok także smutny, i przeczuwający...
Powiem –
I stanął na chwilę milczący –
A potem spojrzał raz w Safony oczy
Patrzył w ni[e] niemo –
Aż zatargał struny,
[269]
Dziką melodyą śpiew jego się toczy,
Jak strumień z góry pędzący w otchłanie,
Rozpaczy, zemsty słychać tam pioruny –
I błyskawice łez, nieb tęczowanie,
I ciskał tony z cytry rozemdlałej,
Jak wszystkie kwiaty z rogu Amaltei,
Wszystkie snuł tony z duszy rozbolałej
I wszystkie głosy – prócz głosu – nadziei...
IV.
EUTERPE.
Przecz lica twoje nabiegłe krwią czarną, skrzywione bolem,
W krzyk rozwarłeś straszliwy jakbyś chciał ziemię pochłonąć,
I Olimp z Bogami, o starcze! i Eumenid piekło!
Że ślepy tym bolem jako wół zdziczały, gdy ryczysz,
Drży ziemia, a z tobą dwa dziecinne twych pacholąt głosy
Płaczą skarg strasznych wyciem, boleścią nękani szaloną...
Jak małe lirenki na jeden strój z wielką grające – –
Bo oto węże obwiły wam biodra i skuły
Namiętnym je swego uściskiem pierścienia w pęt jarzmo...
O Laokoon! Laokoon! ojcze nieszczęsny, czarny twój los,
I dzieci twych i wielu tobie podobnych ... o! biada!...
Gdy duch ich z Hadesa przybłąka się stary w te miejsca,
Szarpie się ojców nad dziećmi w fatalnem brzemieniu,
Gdzie dzierżył swe państwa i miecze i korony dźwigał –
A ujrzy w niezgodzie i waśni swe syny – gdy jeden
W zapasach śmiertelnych i bratniej zawiści się rzucił
Na barki wtórego, i jako ryś dziki krwiożerczy,
Co z drzewa spadł gromem na szyję jelenia u źródła,
I szponów ugrzęznął w nim ostrzem, i kłami zatonął,
A jeleń o ziemię powalon z jękiem marnie ginie,
Gdy łania się zanim wśród lasu zapłacze becząca...
Tak jeden przemocny, ze stratą część wtórą wydziera słabszemu,
I łupem nadyma się krwawym – a waśni tej radzi,
Wrogowie kraj slaby najazdem złoczyńców opadli,
[270]
I łupem się dzielą tych braci, co marnie swe mienie rozdarli,
Lecz biada! rozdarli ojczyznę i miłość rozdarli braterską,
To ojców duch blady się w szatę osłoni pochmurną
I przeklnie to plemie, uchodząc z boleścią bez granic!
Tak o nędzna! na ciebie los czarny ojczyzno ty moja!...
Gwiazdo gwiazd! .. o! perło ty moja na świecie jedyna,
Mitylene! o ziemio piękna i zielonolica moja!...
Gniazdo młodości mej i pieśni moich!...
Ze łzą w oku patrzę napróżno w twe strony,
Już wygnaniec nieujrzę mych ojców zagrody,
Ni bratni usłyszę szczęk tarczy, ni dziewic mych śpiewu,
Ni kwiatów pól moich o! wojnie!... przekleństwo płomieniom!...
Co niezgód pożogą dwa serca zatliły braterskie!...
Skonał król stary Mitylen, sławiony w pokoju i bitwie,
Dwóm synom swe państwo zostawił kwitnące,
Starszy był Aleksander chmurnooki – a
Młodszy Alkeos jasnowłosy, rzewne dziecię –
Starszy się targnął na własność młodszego o! brata,
I obu zwaśnionych poddani wygnali zburzeni,
Jak orzeł, co w szpony pochwyci kogutów walczących!
Wśród boju padł Aleksander, a Alkeos
Kochanek Muz z lirą swą uszedł natchniony,
I długo się błąkał wygnańcem po morzu i lądzie,
I nie purpury swej!... ale swej płakał ojczyzny!...
Boć pieśń go z tej ziemi wygnała!... pieśń groźno nucona
W imieniu ojczyzny ginącej w zawiejach i burzy,
Gdym ich porównał, z okrętem, z masztami wśród burzy,
Potrzaskanemi, jak w prądu wir wichrem pędzony przemocnie
Próżno się targa, bo strzaskan o skały
Z rozdartą już piersią i krzykiem zatonie żeglarzy!...
I gdy się przelękli swojego współbracia obrazu,
Wygnali mnie z skał mych i lasów zielonych,
A siostrę nam naszą dziecięciem rzucili
W łódź dużą – i samą popchnęli na morze!...
I błądząc po świecie szerokim, gdym morzem
Raz płynął, szał burzy mą łódkę wyrzucił
Na skały Lezbiejskiej tej wyspy...
Wygnańcze tu losy zawlokłem!... lecz piękna!
[271]
Gdy w oczy twe patrzę zda mi się, że niebo,
Że ziemię znów widzę, o, moją najmilszą,
I że ją w piękności na chwilę odzyskam...
O próżno! . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Bo czarne me losy od czasu, jak nitkę żywota
Mojego tu przędą trzy parki pracowne!...
Gdy przetną ją może w Hadesie szczęśliwy,
Twój cień gdzie napotkam w Elizyum dziewico!...
V.
ERATO.
Zamilkł – i tony po tonach konały,
Tylko ostatnie głosem skargi drżały
W sercu i duszy Safony, w strząśnieniu –
Stary Terpander witał w rozrzewnieniu
Wygnańca, cytry dawno świadomego,
Matka witała gościa znużonego,
Leander podał mu z przyjaźnią dłonie,
Odtąd ich bratnie tuliły się skronie,
A Safo...
Safo? … spytajcie dziewicy,
Albo książęcia spytajcie młodego,
O! nie, Erosa pytajcie ślepego,
O burze serca natchnionej lirnicy –
Gdy dłoń drży jego w jej pieszczonej dłoni,
Gdy się uśmiecha słodko nań patrząca,
To całe niebo czarów mu odsłoni –
Wołając: Safo moja fiołkowłosa!...
Słodko śmiejąca się!... w imię Erosa!...
Dusze ich splotły się, jak dwóch arf głosy,
Jak w włos Cerery uplecione kłosy –
Safo na próżno do snu tuli skronie
I na pościeli dzikie widzi mary,
[272]
Odgarnia włosy – i tęskno jej w łonie,
Drżą jej ramiona – a w sercu pożary –
Gdy kury pieją, matka pieszczotliwie
Zapyta: Safo! przecz nieśpisz spokojnie?
Ona za cytrę ująwszy trwożliwie,
Na swej pościeli siada, i niestrojnie
Włos jej opada i palce drgające
Puszcza po strunach, w tony konające,
A na odpowiedź matce co się smuci,
Smutnie jak słowik nad ranem zanuci:
«Już zeszły Plejady, [58]
«Mija północ ze snami,
«W ranku znika nów blady,
«A ja z memi myślami,
«Sama tylko czuwałam,
«Śniąc bezsenna – wzdychałam!...»
VI.
POLYMNIA.
Kiedy wieczorem obok matki przędzie,
Zrywa się błędnie, twarz we dłoniach składa,
I znowu z cytrą niespokojna siędzie
I w urywany dźwięk serce spowiada:
«Mamo, mamo ! już niezdołam [59]
«Doprząść nitek , rwie się przędza,
«Ćmi się w oczach, drży mi ręka
«I za nitką nitka pęka,
«Myśl się zanim w dal zapędza,
«Jego imię usty wołam,
« Mamo droga!... niewydołam...»
A gdy wesołe z śmiechem jej siostrzyce
Ganią jej smutne pieśni, Safo lice
[273]
Powleka chmurą gniewu dziewiczego
I dumnie śpiewu z głębi łona swego:
«Gdy umrzesz, to zapomniana [60]
«Z każdej pamięci wygasła,
«Bez róż Pjierei, [61] bez hasła,
«Co serce nad urną święci,
«Jako listek suchy zwiana,
«Bez nieśmiertelnej pamięci
«Znikniesz, imię twe zaginie
«W podziemnych cieniów krainie!...»
I co rana
Zadumana
Gdy się kwiatkom przypatruje,
Tak skowronkom przyśpiewuje.
PIOSNKA.
Rano się budzę i śpiewam,
Rano się budzę i kocham!...
I kwiaty moje polewam,
Piosnką chichoczę, to szlocham...
Namiętne moje jaśminy
I załośne heliotropy,
Skarg mych las świadek jedyny
I morze pod niebios stropy!...
Dzień mój prześpiewem [62] , przemarzę,
Prześnię, przedumam, przekocham,
Śpiekłe wargi wilżę w czarze,
Piosnką chichoczę, to szlocham...
Z ptaki zasypiam i śpiewam,
A śpiąc znów śpiewam i kocham,
Snów szatą w chmurach powiewam,
Piosnką chichoczę, to szlocham...
[274]
Mnie się tu śniło me życie
Boskiemi oczy zalśniło,
Jam czystej miłości dziecię
O jakiej wam się nieśniło!...
VII.
CLIO.
I cytra z drżącej dłoni wypadała,
A ona tęsknie ponad morze biegła –
Tam w głębiach ulgi swym głębiom szukali,
Kiedy na bluszczach swojej skały legła...
Okiem leciała na ciche przestworze
A gdy zburzone, piętrzące się wały
Piany swe tłukły o piersi jej skały,
To czuła ulgę w sercu rozburzonem.
Ryk morza budził ją szałem śpienionem ,
Że z bolów serca te słowa wstawały:
HYMN DO AFRODYTY. [63]
O Afrodyto! na słonecznym tronie
Przebiegła Zeusa córo, błagam Ciebie,
Oddal ode mnie ten pożar, co w łonie
Zatlił się rano, jak żar słońca w niebie!...
O! zejdź dziś ku mnie! jeźli me błagam
« Słyszałaś kiedy ; nieraz nań niegłucha,
Na głos mej cytry, z wonnego posłania
Zeszłaś, niech dzisiaj twe bóstwo mnie słucha!...
Ongi rzucając się nadobnem ciałem
W złocisty rydwan, gwiazdami olśniony,
Skrzydłami dwojga wróblików niesiony,
Co ulatały mej miłości szałem...
[275]
A uśmiechając się, w uśmiech rozrzutna
Zgadłaś, że ciemno w mej piersi jak w nocy ,
I zapytałaś: « Safo! czemuś smutna?...
« Kiedyż mej próżno błagałaś pomocy?...
« Jakimże marom myśl twoja oddana?...
« Wiem ja dziewczyno, o! wiem ja, którego
« W sidła miłości chcesz spowić młodziana,
« I cóż kto tobie uczynił marnego?...
« Unika Ciebie? to Cię ścigać będzie,
« Ustami schwyci ust uśmiech namiętny,
« Patrząc w twe oczy, u stóp ci usiędzie,
« Aż ofiarami stanie się natrętny!...
« O!!! tak i dzisiaj, usłysz me wołanie,
« Uwolń to serce od żalów tęsknoty,
« Zadość się oczom zapłakanym stanie
« Kiedy go ujrzą przed swojemi wroty!... »
Lecz nieweselsza w swej cichej żałobie,
Chociaż kochana, kochała – o ! biedna –
W potędze uczuć, pomyślała sobie
Że tylko ona kocha sama jedna…
Bo on niekocha tak ... niemógłby kochać,
Bo takby niemógł nikt ... aż w łzach i słońcu,
Już wzajemności nieżądała w końcu,
Byle w miłości pieśniach się rozszlochać…
Nikła pogoda Helleńskiej natury,
Uśmiech jej płakał, na skroń spadły chmury,
Szalała sercem – i była blednąca
Jak róża opadająca
I w ginaceum [64] gdy lampę zapali,
Tak się w smętności sama sobie żali:
« O biedneż, biedne, ty serduszko moje,
« Jak wolny ptaszek do klatki zamknięty,
[276]
« Tłuczesz się w piersiach, łez gorące zdroje
« Płyną jak źródło w zdrój rwiący i kręty ...
« Próżno się tłuczesz, ptaszę rozkwilone,
« Jedna dłoń tylko uwolnić cię może,
« Lub życie twoje, smutne, przetęsknione,
« W wiecznem sieroctwie, pójdzie na bezdroże… »
Coraz smutniejsze piosenki śpiewała,
Alkeos siadał u nóg jej natchniony ,
Ona mu boleść swą wypatrzeć chciała,
Ona z nim głos swój pieśniami splatała,
On w jej źrenice patrzył rozmarzony...
Tak biegły chwile i chyżo mijały,
Jak w swym polocie Erosowe strzały;
Pieśń z pieśnią drżała ... aż w końcu z oczyma
Oczy się niemo, nieśmiało, spotkały,
I usta zbiegły się niemo z ustyma
Aż się w gorący pocałunek zlały...
I wtedy w wspólnem, marzącem objęciu,
Jak dziecię Eros, przy Psyche dziecięciu
Śmiali z szczęścia Bogów upojeni,
Miłości słońcem, jaśni, zaślepieni!
Czasem z ich śpiewem łączył swoje pieśni
Starzec Terpander, w myśl młodą natchniony,
Wtedy pieśniami nito ptacy leśni
Jak Muzy, w światów błądzili wsze strony...
Tak w chwili ciszy, najprzód wawrzyn młody ,
Zaszumi liśmi, cyprys jęknie z cicha ,
W końcu cedr stary ozwie się nad wody,
I trzech drzew muzyką gaj już oddycha...
Wtedy nad ziemią uśmiechną się Bogi,
I cisza jasna z sfer harmonii spływa,
Lecz biada! stokroć, kiedy w dzień złowrogi
Rozedrze piorun pierś drzew, co spoczywa!...
Oto dłoń w dłoni Myrtis z swą Safoną
Błądzą wśród gaju ulubioną stroną,
[277]
Kwitną cytryny, kapią pomarańcze,
Wonieją róże, ciche źródło dzwoni,
Obie wraz rzekły: smutek w sercu niańczę!...
I znów umilkły ... w kwiatach mają czoła,
Lecz ich rozmowa mniej szczera, wesoła,
W sercach zawiści budzi się gadzina,
I coraz groźniej sycząc wznosi głowę
I jadowite żądło już napina,
By godzić w serce, serce co się prosi...
Odkąd Alkeos przybył z Mityleny,
I pieśnią do nich przemówił uroczą,
Obie już marzą przy blasku Seleny,
Lecz obie w piersi tajemnice tłoczą,
Bo jedna drugiej niewyzna, co skrycie
Kocha nad życie!...
Alkeos smutny, sam niewiedząc czemu,
Do obu dziewic przylgnął serca szałem,
Safo mu miła ... ogniem piersi całym,
I Myrtis droga czuciu tajemnemu,
On w walce z sobą głuszy te dwa głosy,
Co pierś rozdarły jak węże Gorgony,
Smutny przy lubej, obwinia niebiosy
O serce igraszkę ... młodzian zasmucony...
Safo się z Myrtis coraz mniej kochają,
Alkeos szarpie się z swych węży zgrają,
Choć kochał Salo ... tajemna potęga
Wiąże go z Myrtis niewidzialna wstęga,
Choć go z Safoną spoiła przysięga!...
Jednak ku obu prąd go inny wlecze,
O! czyż mu serce oprze się człowiecze?...
VIII.
MELPOMENE.
Alkeos rankiem pod skalą Safony,
Zadumał cicho … w tem – od drugiej strony
[278]
Zbiegła z szałasu rybaka, po rosie
Myrtis urocza ... nóżki miała bose,
Odzienie śnieżne, włoski rozpuszczone,
Oczęta jak dwa bławatki schwycone...
Zbierała kwiaty, z piosnką, zamyślona
Alkeos ujrzał ją – otwarł ramiona –
Jak ptaszę zbiegła w nie, padła na szyję,
A on ją rzewnie przytulił do łona,
I sam niewiedział z kąd łzy, klął na żmije,
Serce mu biło radością tak żywą,
Jak czyste źródło jasną – i szczęśliwą!..
Zapomniał Safo w tej chwili i tulił
Płaczącą Myrtis jak braterską dłonią,
Ona do piersi przylgnęła mu skronią,
I gdy łzą serca nad nią się rozczulił,
Rzekła: Bez ojca, bez matki, sierota,
Jam u rybaka dziecięciem przybranem,
On mnie przygarnął, i wziął w swoje wrota
Tajemnym losem w te skały zagnanem...
Burza jak mówił, rzuciła na skały
Łódź, w niej dziecinę ujrzał mnie płaczącą,
Jak przez sen pomnę straszne, morskie wały,
I grzmiącą burzę łodzią miotającą,
Co jak na góry wzlatała niesiona –
I w noc spadała, ze szczytu strącona
A jakaś ręka mnie martwą i drżącą,
W tej łodzi trzymać musiała – milczącą,
I przez lat kilka utraciłam mowę,
Gdy mnie rzuciło morze w skały owe,
Jacyś mnie ludzie, pomnę, w łódź rzucili,
Lecz ten na ręku pierścień zostawili,
Jakieś zielone krainy wesołe
I braci co mnie do serca tulili,
Lecz wszystko jak sen!... sen straszny i błogi!...
Alkeos krzyknął jak orzeł o Bogi!...
To pierścień ojca mego!... i dziękował,
Klęcząc na skale Bogom, i całował
Ją w oczy, w czoło, radością łkający,
[279]
Do piersi swojej tulił ją gorącej –
Gdy w jej sieroce oczy spójrzał smutne,
W uścisk szalony padły ich postacie,
Jak dwa cyprysy nad grobem pokutne
Gdy się ich czoła zwieją w burzy szacie,
A z ust drgających wyszło:
Siostro!
Bracie!...
W szale radości tulą się do siebie
Sieroctwo szczęścia pożegnali łzami,
Chmury nabiegły na zaćmionem niebie
I piorun ryknął strasznemi głosami...
Piorun –
Ha!... piorun, był to wrzask niewieści
Co dzikim śmiechem zaryczał ze skały
Pełen rozpaczy, szału i boleści...
Ich oczy w górze Safonę spotkały!...
Śmiała się dziko – śmiechem obłąkania,
W uścisk przekleństwa, rozplotła ramiona,
Z rozwianym włosem ku otchłani skłania
Głowę!... a cytra drży w ręku ciśniona...
Jak Eumenida na nowo zbudzona!
I kiedy Myrtis wyciągnęła ręce,
I ku niej oczy, radosne, dziecięce
Podniosła w jasnej miłości natchnieniu,
Ona cisnęła cytrę w okamgnieniu
Jak grom!... że w skronie dziewczę uderzyła
I już bez życia na pierś brata padła!...
Pierś Alkeosa, jak pierś lwa zawyła
A Safo z śmiechu na skale się kładła!...
On niemy, groźny – i kamieniejący,
Bez łzy, bez głosu nad trupem stojący…
A Safo nagle, jak wąż się zerwała,
Z chmurą swych włosów nad otchłań leciała
Jak ptak w rozpędzie – z rozwartem ramieniem,
Skoczyła w otchłań – w głazy pierś rozbiła
Znikła – zburzonych fal w[z]ięta pierścieniem!...
A burza morska coraz głośniej wyła…
[280]
Trupa dziewicy porwały bałwany,
Rwą go i niosą wśród pieszczót daleko...
Jak dziki rumak pian grzywą rozwiany
Znikła mu z oczu...
Tylko krwawe piany
Tłuką o skałę, nim w głębię ucieka...
I ryk piorunu i ptastwa krzyk dziki
Jęk mrącej Myrtis, chychoty Safony.
Biją Eumenid lutnią w burzy krzyki
W serce – co ciche – jak cytra bez strony –
Tak drzewo wieków, Aloes milczący,
Milczy wiek cały – aż w chwili kwitnienia
Strzeli piorunem – i opadający,
Znowu powraca w stan swego milczenia!
Biada domowi, co stał się ruiną –
Kędy umarła już matka Safony,
Nad Lezbos ciężko czarne chmur płyną,
Morze już ciche – lecz odtąd szalony
Alkeos ciszy niezna ... choć dni płyną!...
Wśród gruzów domu tylko pozostało
(Ostatnia praca Leandra, poczęta
A nieskończona – boleścią przeklęta!)
Fatum –
W posągu obleczone ciało...
Samo – kamiennem obliczem się śmiało,
Nieubłagane – nieme –
Straszne dzieło!
Co w pośród gruzów jak ich król stanęło.
Własnej ruiny król!...
Trzy twarze miało
I pierś skalistą – tylko stopy jeszcze
Nieukończone, grzęzły w głazów państwie –
Snąć samo Fatum w fatalność zabrnęło,
W szaleństwa własnej swawoli tyraństwie…
Wzrokiem Eumenid wzbudzające dreszcze,
Dzikie jak chaos, z wszystkiego szydzące,
[281]
Z Bogów i ludzi, co brało w swe kleszcze –
Ale nad Sobą też rozpaczające,
Rozdzierające pierś!... siebie depczące !...
Jak gdyby jakąś silę przeczuwało
Co idzie! – – duchem, w proch zdepcze jej ciało –
I tem się zdała jego twarz przeklęta,
Jako negacya – w człowieku poczęta!...
Alkeos skoczył w łódź, uśmiech dziecięcia
Miał, co śni w piekłach wieczne wniebowzięcia,
Odtąd go ludzkie oko niewidziało,
Słów jego ucho żadne niesłyszało,
On chce na falach szukać swej Safony,
Na falach duszy swej , co nieprzeminą!...
Jak wód zwierciadło mętny, zamącony,
Duch już nad własną chychotał ruiną...
Tylko Mitylen rybaków czasami
Śpiew dziki trwożył pomiędzy skałami
Co gdzieś nad morzem przepadał nocami...
A pieśń ta była smętnością namiętna,
I namiętnością swoją dziko smętna:
PIEŚŃ ALKEOSA.
Podaj mi usta twe koralowe,
Podaj mi czoło twe jaśminowe,
A kiedy spalę ust twych korale,
Ust twych korale!...
To gazellowe podaj mi oczy,
Niech mi twój warkocz szyję otoczy,
Spal oczu błyskiem! Zaduś uściskiem,
Spal oczu błyskiem!...
Patrz!... tam śmierć kroczy! ślepe jej oczy!...
Śmierci daj jeszcze, W rozkoszy dreszcze
Tknąć ust różowych!... Ust koralowych!...
Ust kalinowych !...
[282]
O czyżeś nigdy niecałowała!...
Śmierci! ty śmiercią byś być przestała,
Życiem byś tchnęła! Na twoje dzieła!...
Na twoje dzieła!...
Jeszcze mi czarę podaj perłową,
Załóż mi wieniec świeży nad głową,
I ucisk dłoni!... Skroń tul do skroni!...
Tak – skroń do skroni!...
Teraz chodź śmierci jeźli masz siłę
Zabierz nas razem w jedną mogiłę...
Zawistne Bogi, Olympu progi
Klną – o! dzień błogi!...
Uchodzisz!... zlękłaś się mnie spłoszona
Cha! cha! cha!... Śmierci! śmierci szalona!...
Ja Cię przeklinam! Bo żyć poczynam!
Znów żyć poczynam!...
Oto na stosie cyprysów zielonych
Na różach białych i różach czerwonych,
Tam śpi wiosennie Myrtis uśmiechniona
O! snem żelaznym, ciężko, niezbudzona...
Wieniec z róż białych na marmurze skroni,
Fiołkami całe łoże obrzucone
I kwiat kąwalij lekko trzyma w dłoni –
Oto jej łoże – gotowe – wzniesione
Jak na Hellady piękności uśpione!...
Na kwiatach bokiem leży obrócona
Jak gdyby spała ... snem lekkim uśpiona,
Jak o kochanku marzy narzeczona!...
Przy niej Leander – co się własnem dłutem
Przebił – i stał się arcydziełem własnym
Posagiem prawdy bolu!... z śmierci kutym,
Z wieńcem narcyzów i spójrzeniem jasnem…
Oboje bokiem do siebie złożeni –
Dłoń w dłoni marzą na kwiatach uśpieni…
Ach! to Terpander! jak widmo boleści
Pięknie układa i stroi ich ciała,
[283]
By pięknie ginąc, ponieśli z tąd wieści
W kraj cieniów, bólem niemym pierś mu pała –
Lecz on jak geniusz milczenia i bolu
Strzegący Grecyi proch, w piołunów polu
U stóp laurowe kładzie im korony,
Drapuje szat ich fałdziste osłony –
Między nich – cytrę położył Safony –
I Leandrowe zakrwawione dłuto,
Którym rozpaczy, prawda – była kutą...
A własną lutnię utulił – pogłaskał
I z dzikim śmiechem o ich stos potrzaskał...
O! patrzcie na nich! jacy piękni! młodzi!...
Patrzcie, nim znikną w płomieni powodzi...
W około dziewic chór lamentujący
I płaczków dzikie, tęskne korowody,
Ze łzawnicami tłum wyrzekający –
I uśmiechnięty tam!... Alkeos młody!...
Bogi uciekli od uśmiechu tego –
Nad stosem posąg Psychy ... z błękitnego
Tła wieńczył dłonią białą mistrza swego !...
Chorus coraz to boleśniejszym głosem
Śpiewa, kapłanka świeży stos podpala
Obłoki dymu łączą się nad stosem,
I z wolna wznosi się płomieni fala!...
STROFE.
(CHÓR MŁODZIEŃCÓW.)
O! lekkie niech cieniom się waszym wydaje błądzenie,
Po smętnych tam połach! o duchy młodości, gołębie!...
Boleści!... szarpania warkoczy!... łamania rąk! do mnie!...
Do mnie ty Niobo ze sercem boleści skalistem!...
Lecz starcze ty czoła niepodnoś na Fatum przemożne,
Ty młody idź piewco odzyskać ojczyznę!...
Pójdziemy ci w pomoc!... dzwonimy w te tarcze mieczami!...
Lecz głośniej dziś serce o piersi uderza o biada!...
O biada! o biada! o biada!...
[284]ANTI-STROFE.
(CHÓR DZIEWIC.)
Już morze płomieni ogarnia ich ciała ot piękne!...
Lecz patrzcie!... zwisł orzeł tam Zeusa nad niemi!...
Spadł!... porwał w swe spony o ! cytrę Safony
I wzleciał w błękity ... żegluje!... w mgle z krzykiem radość topnieje!...
O morze płomieni!... namiętne!... i ślepe języki!...
O falo ognista wichrami czochrana rannemi!...
O! bezlitosna! już w twoje zapada objęcie,
O ! ukochana! o młoda! o! Lezbu ta para najmilsza!...
O! biada! o! biada! o! biada!...
EPODON.
(CHÓR WSPÓLNY.)
Już gaśniesz o! hydro płomieni!... pożarłaś ofiary!...
Zbierajmy o! wspólnie popioły rozwiane,
I w urnie na łódź twą o! weź je ty dziki szaleńcze,
Bo pewnie cię nasze i oko i ucho utraci...
Lecz bądź ty silniejszym od twojej boleści szalonej,
Bo słabsza ojczyzna ci Lety podaje w dłoń czarę!...
A Psyche ty boska! ich cieniom łaskawa miłośnym
Bądź skłonną w świątyni twej nowej o! Lezbu dziewicom!...
Lecz biada! o! biada! o! biada!...
URANIA.
I głucho szumią senne tonie morza,
Selene w pełni rozlewa blask złoty,
A postać jakaś wypływa z przestworza,
Pian i korali ... z uśmiechem tęsknoty!...
Czy to Hellady postać ... raz ostatni
Wypływa, żegnać ludów orszak bratni?...
[285]
Na wznak płynąca twarz jej blado lśniła,
Jakby się niebu i ziemi żaliła,
Na młodość swoją i na te pioruny
Co potargały młodej cytry stróny...
Włos jej rozpuszczon – i wieniec laurowy,
Do nich przyczepion nieopuścił głowy...
Piersi ma krwawe ...
Wyż jej niepoznacie?...
O! jakże piękna w śmierci majestacie
Płynie ... i gwiazdy ku niej się schylają,
Łzawe ją fale w blaskach otaczają,
A Okeanid chóry na dnie łkają!...
Lecz postać niknie –
Śmiejąc się boleśniej,
Przepada w falach ... i znowu błysnęła...
Spłynął jej wianek – Grecya go wzięła,
A ona zatonęła w głąb — o! zatoń pieśni!
EPILOGOS.
Tu dźwięk po dźwięku jak fala po fali
Spadały – gasły – mdlały – coraz ciszej
Rozlewające się kędyś w oddali,
Kędy duch pieśni już tylko je słyszy...
Ale mnie jakaś dzika i namiętna
Tęsknota w piersi zaśpiewała smętna –
Taka szalona za polską! – w tym świecie
Żem krzyknął: « Wasz świat piękny!...
Lecz jam dziecię,
« Bez Polski wśród was sieroce!... o! boski
« Świat wasz i wielki!... Polska – cudniejsza –
« Większą! i bardziej boska! i dzielniejsza,
« Więc mi żegnajcie choć płaczę za wami,
« Duch mój tam tęskni, kędy pełen troski
« Żyje lud olbrzym!... wielki męczeństwami!...
[286]
A niedaleko milczącej Safony,
Co o kolumnę śnieżną powaloną,
Po której szumiał Styks falą spienioną,
Czoło oparte miała ... z drugiej strony
Co wystawała z wód ... i ludzi łonu
Zdała się mówić łzą: Jam z Partenonu!...
Tam pasł się Pegaz ponad Styksu falą
Oczy się jego jak dwa węgle palą –
I Safo lutnię mą w akkord szarpnęła
A on się zerwał – stanął przy nas bliżej,
I kwiat kąwalij co z mej dłoni wzięła,
Co był z nad Tyśmienicy łąk zielonych,
Powąchać dała mu – – on głowę wyżej
Wzniósł – zdał się wietrzyć dal – sfer oddalonych –
« Po woni kwiatka, po dźwięku lutni
« Zaleć w krainę tę – i wróć gdzie smutni! »
Uderzył złotem skrzydłem – że wzleciały
Iskry ... i fale powietrza zagrały
Od piór słonecznych, co się kołysały...
Żegnajcie! dzikim, żalu pełnym głosem
Krzyknąłem, w sobie rozdarty we dwoje,
Żegnajcie duchy!... ja lecę z Erosem
Pieśni wam wiary dochowają moje!...
Jeszcze was zbudzę lutni lotnym głosem! –
A wy o smutne Muzy! wy sieroty
Hellady Boskiej ... o! na serca bliznę,
Przy[j]dźcie do Polski, znajdziecie ojczyznę!...
I ledwie miałem chwilę, by rumaka
Doskoczyć, co już wzlatał lotem ptaka –
Chyżo nad poziom wzniósł się – coraz chyżej
I wyżej ... coraz wzlatał – wyżej ... wyżej …
Niknęły światy cudne – pieśń dzwoniące,
Pieśniami serce moje żegnające,
Żem się obejrzał jeszcze za Helladą
I w dłonie moje – ukryłem twarz bladą...
I leciał rumak ... a na pół granicy,
Gdzie Styks się kończył, kaskadą spadając,
W pośród cyprysów patrzących w głąb fali,
[287]
Tam szły postacie dwie ... jak posłannicy
Piękności jasnej ... z sobą rozmawiając...
Leon dziesiąty!... a przy nim Walhalli
Twórca król Ludwik ... co budować mając,
W twym świecie radzi! się Medyceusza –
I znikli razem w gaju Tyrteusza...
Którego postać we mgłach się srebrzyła,
Piękną i dumna jak go myśl ma śniła
Niezapominek snop – swój ciężar błogi
Eros mu rzucił w połowie śród drogi
A resztą karmił Pegaza w Swawoli
I miał ich coraz mniej ... (to nieco ... boli!)
I leciał rumak ... dalej, coraz dalej
Błękitem sfer, i z nad dziejowej fali,
Niósł nad Świat Romy, i nad świat Germański
Nad średnie Wieki — aż nad nasz Słowiański...
Któremu kolej przyszła dziś na świecie,
By z piersi Polski nowe wydał życie!...
I leciał rumak ... i słucham ... w oddali
Jakby mnie duszy znajomi witali,
Ach! to podźwięki nadwiślańskich dzwonów !...
Co arfą wiały aż do boga tronów!...
Choć ziemi jeszcze nie widzę – w radości
Słucham – i wszystkie poznaje w miłości!...
Ach! to dzwon Skałki, a to dzwon Wawelu!...
A to Maryacki!... a to dzwon Tyniecki!
Tam znów dzwon Bielan leci do gwiazd celu!
I dzwonek Gródka!... i mój Zwierzyniecki!...
O! grają mi jak niegdyś, gdy na mojej skale
Słuchałem – z sercem drżącem jako Wisły fale –
I do ich dźwięków arfy dwiem stroił od serca –
I skala cicha we mgłach wśród kwiatów kobierca...
Wierniejsza niźli ludzie – patrzy w fal oddalę!...
I rumak leciał ... lecz senność z znużenia
Ujęła mnie – i próżno z nią walczyłem –
Więc szyję konia dłoniami obwiłem,
Jak przyjaciela szyję ... i z uśpienia
Nie wiem jak długie jeszcze leciał chwile – – –
[288]
I na Kościus[z]ki’m zbudził się mogile!...
Z tamtąd – ujrzałem lud wielki!... lud ludów!...
Idący w chwale bohaterstwa cudów!
On pobojowisk błoniami idący,
Na koronacyą wolnych ludów ziemi,
Wszystkie narody za Sobą wiodący,
Które odkupił męki krzyżowemi!...
Hozanna!... pieśń krzyknęła!...
Polsko Święta!...
Na czoła twego gwiazdę rozbryznięta!...
(Kraków. 1856.)
KONIEC SAFONY.
OKTAWA.
I.
Ciszo błękitów! bezbrzeżna otchłanią,
Pozdrawiam Ciebie i ogarniam duchem,
Tyś wałki tęsknot szalonych przystanią,
Spokój twój słyszę harmonijnym ruchem,
U twoich brzegów węże już nie ranią.
Tyś wieków ogniw splecioną łańcuchem!...
By w tobie myśli pięknością utonąć
Nie żal żyć smętnie i ducha wyzionąć!...
II.
A więc mi witaj, o błękitna ciszo!
Wielka jak Boga pierś rozwarta światu,
W której przestrzeniach orły się kołyszą
I tęcza wierna piorunowi bratu…
A gwiazdy, które w sfer harmonii wiszą,
Stroją płaszcz Boga w ciszy majestatu,
Zanim okrwawi się zorzy purpurą
Lub mgieł smętności rozedrze się chmurą!...
[289]III.
Pozdrawiam pierwszej gwiazdy blask uroczy,
Co nad kolebką zeszła mi w świt ranny,
Patrzę w nią, jako w siostry smętnej oczy,
I milknę piersi tajemne wulkany,
Serce jak dziecię co anioł otoczy
Skrzydeł swych cieniem na sen dusz świetlany
Koi się w walkach i w gwieździstą ciszę,
Kochanki głowę do snu drżąc kołysze...
IV.
Burzo! kochanko pierwsza mojej duszy,
Której przez całe życie byłem wierny,
Twych gromów żaden głos mi niezagłuszy,
Owianiem wichrów twych jam dziś pancerny,
Dziś mi pancerza na sercu niewzruszy
Żaden żywota cios, życiem mizerny,
Bom w marmurowy spokój ubrał ducha,
W zbroję z błyskawic promieni okruchu !...
V.
O! wspomnień moich wy łabędzie białe,
Czucia najpierwsze przyjaźni, miłości,
Smętne jak duch mój, dziś jak on zdziczałe,
Wołam was znowu tęsknotę młodości,
Patrzcie! mam dawne serce, wielkie, całe...
I duch mój dawnej pełen jest miłości,
Lecz odpływacie w dal – !....
Już do mej dłoni
Nie przypłyniecie – po kwiat dawnej woni!
VI.
Choć nienawiści nieprzysiągł nikomu
Duch, błogosławi niegodne przekleństwa,
[290]
Jest łza, co gasi w chmurce pożar gromu
Co płacze wiecznym uśmiechem szaleństwa,
I chroni strzechę człowieczego domu –
Choć już nieżąda nic od człowieczeństwa,
Z sercem cięższem od młyńskiego kamienia,
Prócz zapomnienia – i prócz potępienia!...
VII.
Gazello myśli!... siostro wichrów chyża!
Co się po skałach orlich drzesz szalona,
Wyżej piorunu, skąd się w otchłań zniża
Grzmiąca kaskada, szatanem stracona,
O ty!... co stajesz w tęczy, co się zbliża
Do stóp twych, kędy szumi skał korona,
Leć, leć, pod kościół skalisty żywota,
Bo zatrzaśnięte piersi mojej wrota!...
VIII.
Lecz biada tobie, jeżeli przed kresem
Wstrzymasz się smętna, by mierzyć otchłanie
Krzyk twój kwitnącym byłby aloesem,
Co strzeli, potem w smętne opadanie
Przechodzi wieku zaklęty okresem...
Gazello myśli!... leć w ducha przystanie
Lecz sądząc otchłań, lepiej spaść z kaskadą
Niż w pół swej drogi stanąć marą bladą!...
[291]OSTATNIA SCENA Z TRAGEDYI:
MITRYDAT.
Mitrydat wpada na pobojowisko w szatach zwykłego rycerza. Na kamieniu wśród poległych trupów siedzi Fatalion, starszy syn Mitrydata.
MITRYDAT.
A więc skończone – uchodzić – cha! ha! ha! Dumny Mitrydat w ucieczce!... tam jeszcze jeden żywy – ha! Fatalion, syn mój – on żyje…
O! teraz wre mi w piersi całe piekło !...
Jam go nielubił od jego dzieciństwa,
Bo był zamknięty w swój tajemnej duszy,
I któż mógł wiedzieć, co za serce bije.
W tej niemej piersi, co grobem milczała?...
Synu mój! oba my tylko przeżyli
Pontu dni wielkie!... milczysz? synu przebacz!
Oto przeklinani trupa twego brata,
Własnąm go ręką zgładził z tego świata,
Że się słał zdrajcą syn mój ulubiony,
A ty – acz w cieniu zawsze mego dworu
Daleko – i mniej chociaż pierworodny
Kochany – ty dziś najpierwszy walczyłeś,
Dzielniej – niż wielkie Mitrydata ramię…
I ty – tyś mi dziś uratował życie
Ramieniem twojem – o! mój pierworodny,
[292]
O łaski dumny Mitrydat u syna,
Łaski dziś żebrze – chodź tu, zbliż się do mnie,
I dłoń mi podaj. Chodź, zginiemy razem,
Przyłóż mi rękę do tej rany w piersi,
Niepatrz tak dziko chłopcze!... chłopcze dumny,
Zniosłem spojrzenie Romy, co zabija –
Lecz twe spojrzenie piorunem mnie rani –
Nie patrz tak dziko. Chodź do piersi Ojca!...
FATALION.
(Zrywając się nagle.)
Tyś czuł, że orlę rośnie ci pod bokiem
By nieprzerosło – łamałeś mu skrzydła! …
Ojca?... któregom kochał jak bożyszcze,
A co mnie zimno odepchnął od łona
Tyś na twem łonie śmierć Pontu kołysał
Że później modląc się Bogom: zgrzytałem
Z wieczora codzień zasypiając: Bogi!
O wolniejcie mnie od mego kata –
Od mej młodości wroga – Mitrydata!
Tobie dziś dzięki za życie bez sławy,
Co się powlekło w nicość marnym dymem –
Tobie pogarda ludu i rycerzy
Tobie mój ojcze! coś ... ha! matkę moją
Poświęcił dumie twojej – o! o! o! o!...
(W powietrzu słychać chór śmiejących się Bogów.)
MITRYDAT.
O! – srogi jesteś jako Bogi mściwe...
Lecz słuchaj – jedną – ha! ostatnia prośbę –
Wnoszę do Ciebie – o! tu na kolanach
U nóg twych pełzam … jak wąż – już bez jadu –
O!... patrz, otom ja bez oręża – oręż
Mój się zgruchotał na Kwirytów karkach,
A chcę się zładzić! ten pierścień przeklęty!
O! już wyssałem z niego wszystkie – jady
Ale me trzewia z niemi oswojone,
[293]
Palą mnie tylko a zgładzić niemogą –
Oręż – ha! oręż ten – zabij mnie synu!
Ja błogosławię tobie –
FATALION.
O – milcz królu –
Bo taki ojciec – błogosławić – niema
Żadnego – prawa –
MITRYDAT (z furią).
Co? Ha!... więc przeklinam!
Przeklinam – jeśli niespełnisz rozkazu –
Rozkaz ostatni… żebractwo…
FATALION.
Przeklinać?...
O! twe przekleństwo taką mi nicością,
Jak błogosławiestw liche – marne słowo –
Proch i pogarda – bez końca – bez końca!
Jakież przekleństwo dla mnie nad śmierć Pontu?
Rodzina bajką! najsmętniejszą z bajek!...
Pogarda Bogom – których niemasz! bajka
Głupia i smętna – na twoje przekleństwa!
Niegodzien jesteś moim mieczem zginąć!
MITRYDAT.
Mścijcie mnie duchy – przed synami memi!...
O! dobrzem zdziałał, że Cię niekochałem –
Bo twoje serce acz wielkie jak Bogi,
Ono dumniejsze od nich wszystkich razem,
Ha – i ode mnie!... lecz wielki – przebacza, –
FATALION.
O! jam niegniewny – nic niemam przebaczać,
Nie – żalu nawet niemam dziś do ciebie,
Płaczę nad tobą o! ty biedny starcze,
Lecz biada tobie, żeś się na świat rodził!
[294]
Jam jest jak dziecko – co się bez ojczyzny
Rodzi – i wściekle tem – niweczy Bogów...
MITRYDAT.
Lecz tobie dumny – ja – ja – dałem życie!
FATALION.
Życie – cha! Cha! tak – to twój, dar jedyny –
I boleść jeszcze – i sieroctwo Bogów –
Bo bym innego i niewziął od Ciebie –
O! dzięki dar królewski – czuły – krolu!
Mogłeś go schować w twym potężnym skarbie
O! zbytnie lichy dar – na Mitrydata!
MITRYDAT.
Synu – i tobie niepęknie to serce?...
Pochłoń mnie ziemio! przepadajcie Bogi!
Coście mnie Bogiem stworzyły – by z szczytu
Strącić mnie w otchłań otchłani … ha! jeźli
Duch nie jest bajką – pomszczę się tam! na was –
Oddaj mi miecz ten – bo go wydrę tobie!
FATALION (odpycha go.)
Precz starcze – biedny! słabniesz?...
MITRYDAT.
I nie pękło,
Nie pękło serce tobie?...
FATALION.
O! już – pękło!
( Przebija się i miecz ciska ze skały.)
Niegdyś myślałem – dokąd by z Pontu
Jeden przy życiu został – Pont niezginął…
Pójdę daleko – daleko – lecz Ciebie (upada)
Niechaj niespotkam nigdzie – nigdzie…
Bobym – znów umarł od tego spotkania –
Tyle goryczy mam…
(Pasujac się strasznie, po chwili woła okropnym głosem.)
O! kocham Cię Ojcze!...
(Umiera.)
[295]MITRYDAT.
(Przypadając niemy nad ciałem Fataliona, leży przy nim jak martwy – całuje
nogi jego – podnosi i upuszcza ciało. )
Ha! On mnie kochał … dniu boski!
(Po chwili.)
Fatalio!...
Starzec zdziecinniał? ... popatrz w koło siebie –
O! teraz jeszcze – dźwignij moja głowo
Wszech klątw i jadów ciężar piorunowy
Ha! skąd te głosy – te wycia – te śmiechy –
To duchy zemsty wzywają mnie głośno –
Przeklęty pierścień – zgryzę Cię i ciskam,
Idź precz ode mnie! – niemam miecza nawet,
By przeciąć życie!... ohydny dar Bogów –
O biada?... ha – tam urwisko tej skały,
Tam orły tylko siadają królewskie –
(Wychodzi na szczyt.)
Tak – ! tu tak wolno! a tam – wschodzi słońce!
To Pontu niwy – rozległe – zielone –
Po raz ostatni widzę was – o ziemio!
Ziemio ty moja! żegnaj mi na wieki
Odtąd w niewoli podłych skajdaniona
Skonam za chwilę – a gdy mnie niestanie –
Mitrydat – Pantem – a Pont to Mitrydat –
I w tem nieszczęście twoje choć ma chwała –
Gdy skonam – kto Cię bronić będzie – ? konać
Za Ciebie kto z chwałą?... Poncie!
Niema Pontu!...
Oto na polach kwiat twego rycerstwa,
Śpi snem żelaznym – a reszta w niewoli
Teraz za wozem stąpa tryumfalnym
Wśród zbiegowiska Romy…
Ha! ha! Roma!...
O pęknij ziemio! Czarno mej źrenicy!...
Wąż zgryzot piersi moje opierścienił –
O – tam tak czarno w tej dzikiej otchłani,
Ale tu czarniej – czarniej o na Bogów!
Lecz zanim skonam – przeklinam Cię Romo!
[296]
Przeklinam całą siłą mojej siły,
I krwi mej kroplą ostatnią, królewską
I ostatniego wolnego człowieka – – –
Ha! lecz co widzę – wszak nie sen? ja cierpię?
Jeszczem nieskonał – ? tam – tam – w oddaleniu
Co to za wrzaski? hordy skajdanione
Wyją jak psy – z wściekłości ... i niewiasty
Ich ronią z krzykiem – dzieci swe mordują –
Ha! wszak to Roma! zabójczyni Pontu
Upadła – naga – w łachmanach – w niewoli!...
A cha! cha! chwała! ten obraz … lecz jaki
Już cichy w dali – o! wyjcie! mi jeszcze,
Bym waszych bólów krwawe słyszał głosy,
Konając – myślą – w przyszłości odległej –
Lecz nie ... nie – teraz tu widzę oczyma
Niewolę przyszłą mego ludu ... widzę
Te pokolenia niemowląt sierocych,
Jak się tam uczą w niewoli łańcuchach
Chodzić ... i Romy wymawiać nazwisko –
A może nawet zapomnieć – że byli
Narodem niegdyś – że był Pont. –
(Strącając się w otchłań.)
OSTATNIE CHWILE ALEKSANDRA JAGIELLOŃCZYKA.[66]
(SZKICA.)
W obozie było ciemno – –
Już wieczorna łóna
Od Zachodu się krwawo nad ziemią rozlała,
Lecz czarniej było w duszach rycerstwa – i cała
[297]
Garstka dworzan w milczeniu stała pogrążona –
Pod namiotem żelazne łoże wyniesione
A na niem król niemocą złożony – w boleści,
Nad nim smutna Helena w żałobie niewieściej –
Acz blada jako marmur – łzy jej utajone –
Dwie pochodnie płonęły – dwa wielkie sztandary
Z orłami i pogonią nad królem szumiały
U nóg króla jak dziecko płakał giermek stary –
Usta jego spalone jako grób milczały –
Lecz z oczu zapadniętych jakiś płomień bije
Snać walkę z śmiercią toczy – snać że jeszcze żyje,
Lecz już oniemiał. Czeka klęski albo chwały
Wtem odgłos trąb bojowych – rozdarł głuchą ciszę
I królowa krzyknęła w niemem przerażeniu
Każde serce drga miotem – i pierś ciszej dysze
W tem wpadł jeden z pancernych i jako w natchnieniu
Krzyknął: Victoria!...
Niemy król ku niebu ręce
Wzniósł i Amen! zawołał po konania męce –
A głowa mu opadła na łoże w milczeniu
I skończył!...
A nad Polską smutne dzwony brzmiały –
Modląc się, w koło króla klęczał hufiec cały. – –
W GÓRACH.
(DUMKA.)
Raz spragniony wśród skał byłem,
I z górskiego źródła piłem,
I przyleciał orzeł pić
Jął skrzydłami na mnie bić!...
Nie bij orle! pijmy wraz!
Bo dwa orły z nas!...
«Więc leć ze mną w świat szeroki,
«Po nad skały, skał potoki,
«I poddał mi skrzydła — »
[298]
I siadłem na niego,
Nieświadom wędzidła
Szał lotu orlego!
I skrzydeł bił wiosły
I wichry nas niosły
Wśród lotu orlego!...
NATCHNIENIE.
JA.
Gdzieś ty mały jest chłopczyno,
Co mi szepczesz wciąż do ucha...
Takie cuda, że dni płyną,
Ucho twych tajemnic słucha!...
Że za niemi duch wypływa
Z ciała ... serce tęsknie śpiewa!...
Szukani Ciebie tu na ziemi
Na niebie wśród gwiazd promieni,
Szukam w lasach i przestrzeniach,
W górach — skałach — i strumieniach
Nigdzież, nigdzie niema Ciebie
Czyś zatonął w chmur pogrzebie?
Gdzieś ty o chłopczyno mały!...
O ptaszyno!...
O chłopczyno!...
Coś m pojął ideały!...?...
GŁOS.
Oj! nie w lasach — ani w górach,
Ani w niebie, ni na ziemi,
Nieszukaj mnie w gromów chmurach
Ni wśród szumu skał strumieni.
Ni na barwnych łąk kobiercu —
Lecz nie szukaj —
W twojem sercu!...
[299]Z VICTORA HUGO.
W głąb Oceanu skalistą bryłą
Cichą się nitką źródło sączyło,
Czego chcesz płaczko ty nieznacząca
Zaryczy otchłań hardo szumiąca?...
Ja jestem burzą i przerażeniem,
Mych granic niebo strzeże sklepieniem,
Cóż po maluczkiej tobie, mnie, morzu,
Com jest ogromem w światów przestworzu?...
Gorzkiej otchłani rzekł strómień łzawy,
Ja ci przynoszę bez szumu, sławy –
To czego niemasz głębio przemożna:
Kropelkę wody, którą pić można!...
WIESZCZ KAPŁAN.
Nad jasną księgą ruchomych przestworów
Siedział on gołąb w myślach pochylony
Głuchy na bure piekła rozhoworów
Zwisł u szczytu skrzydły uniesiony...
Niekiedy tylko z nad księgi wzniósł oko
W błękit niebiosów, jak gołąb u zdroju,
Co się napije i głową wysoko
Ku górze rzuci, nim wzleci w pokoju...
Spokojnem okiem na te sprawy świata
Poglądał wieszczą, otoczon światłością,
Skowyt szatanów, choć ucha dolata,
Już go zwątpienia nieporwie wściekłością.
Nie jest on starcem, ni dziecięciem wieku,
Jako kłos pełny czołem pochylny,
A jak cedr silny, cierpieniem wzniesiony
Nad wszystkie burze u wieczności ścieku…
[300]
On w ciszy duma – i tworzy – i działa –
Pracą się wciela w duchów obcowanie,
Słowem niemarni myśli, co powiała
Jak anioł Pański na czynu świtanie!...
Cierpi bez końca – a jak ranne zorze
Przed Panem wiecznie z piersiami krwawemi,
Cichy, miłosny, z swą wiarą w pokorze,
W Boga na niebie – a w siebie na ziemi!
Za kamień światu on odrzuca chlebem
Kamień w chleb zmienia łzy rosy świętemi,
Niewisząc ziemie pomiędzy – a niebem
Czołem gwiazd tyka [67] – acz stoi na ziemi!
Wieki przetrawił nad księgą rodzaju,
A pewien myślą, że usiadł w tej chwili,
Że dotąd ziemia w swojej wiosny Maju
Przyszłość mu świata w jego sercu kwili!
Cierpienie szczęściem – szczęście mu cierpieniem,
On w zamyśleniu gniewem Mojżeszowym
Raz się oburzył – świątyni kupczeniem
Gniewem piorunów, tu, po – Chrystusowym...
W tem grzmot straszliwy rozdarł biodra światów,
Grzmot niesłychany – gdzieś z góry – gdzieś z dołu,
On go wziął jeszcze za śmiech ziemi katów,
Za śmiech ostatni – tryumfalny! – czołu
Jakowaś jasność trysnęła od góry –
Wzniósł oko ciche – a gwiazdy padały,
W gromach archanioł dnił się z nocnej chmury,
Z olbrzymią trąbą – której głosy grzmiały,
I zewsząd wlokły się narodów kości…
Z pękniętych grobów trwożnie powstające –
A tam na tęczy siadł ojciec Światłości,
Garnąć do siebie smutne i cierpiące…
[301]
A łodzie świata biły o wieczności ląd,
I anioł palmą dotknął jego ramię,
I rzekł: czy widzisz to piorunów znamię,
To ostatni sąd!
Wtedy padł czołem przed swych marzeń cud,
I aniołowi odrzekł w glos natchnienia:
Widzisz to znamię chwały przebaczenia?
To ostatni lud!...
«O myśli moja! Ty niemasz granic!
«Bóg jeden twoją granicą!...
«A z resztą wszystko – tobie za nic! Za nic!
Leć! Nieśmiertelne gwiazdy, co ci świecą!...
PIOSNKA EWY
NAD ŚPIĄCYM KAINEM.
O cicho, miło, śnij niemowlę moje,
W imię boleści naszych uśnij błogo,
Tobie łez moich wypłakane zdroje
A życie dałam ci boleści srogą!...
Byś już niecierpiał i oddał je Panu,
Może za naszą boleść nieprzemarni
Dni przeznaczonych życia twego ranu
I twej młodości ujmie grom meczarni!...
Biedne dzieciątko! Śnijże, śnij o! cicho,
Może się we snach raj ten przyśni tobie,
Cośmy przeklętą uwiedzeni pychą
Stracili w trwogi śmiertelnej żałobie!...
Przypadłszy, pierwszy piorun usłyszeli!...
Śnij przez te burze, i rozpacz co lwiemi
Szpony myśl szarpnie, gdy się uweseli!
O złóż tu główkę jasnowłosą, złotą,
Przymknij oczęta na matczynym lonie,
Co cię z boleścią dało i tęsknotą,
Za jasnym światłem, co w mgłach wiosen tonie!...
[302]
Biednesz ty dziecię, dziedzic martwej ziemi,
Damci ja kwiatków – lecz nie takie w gaju
Jakie tam były!... lew szpony dzikiem
Rozszarpie łono – jak igrał wśród raju!
Śpijże, pij błogo chłopczyno ma luba,
Po co te chmurki na niewinnem czole,
Tak dziki płacz twój … Boże! ukój bole,
Ha! tam wąż pełza!... przekleństwo i zguba!...
KAIN U ŹRÓDŁA.
KAIN.
Od dnia do nocy wichry mnie gnają,
Gdy spójrzę w ziemię, ciemność, pustynia,
Gdy spójrz w niebo, gromy łyskają,
To serce świat oh! cały obwinia!
Dalej! dalej! przed tem słońcem
Uchodź winny, biada Ci!
Bo duch czarny twoim gońcem
Co im czole zemstą skrzy!...
ADAH.
Niegdyś – pamiętasz o! drogi! łuby!
Nasze wieczory – ! nieba łaskawsze,
W cieniu palm … za nim w dzień naszej zguby
Już szmer ich listków umilkł na zawsze!
Objęty mojem ramieniem,
Jak dziecię na piersi mi
Kładłeś głowę rozmarzeniem
Senną – boskież były sny!...
KAIN.
Niegdyś – ? czy pomnisz o luba, droga,
Dym całopalny Abla ofiary?...
Czy ty widziałaś pioruny Boga
Cha! Cha! Gdzież Abel! – ? gdzie chwile wiary…
Objęty węża pierścieniem
O! nie dla mnie dzisiaj sen!
Niepatrz aniołów spojrzeniem
Bo zszataniał już wzrok ten!...
[303]ADAH.
Wstrzymaj! o! wstrzymaj, błagam ! tej chwili,
Pochód twój, stań o!... patrz dziecię twoje
Spragnione w puszczy napróżno kwili
Stój! stój! tu źródło – niech go napoję!...
Biada, biada, na twem czole
Ogień piekła jeży włos,
Piersi twoje szarpią bole,
Kain! Kain! drży twój głos!
KAIN.
O! milcz niewiasto milcz z tem imieniem,
Wicher je niesie, wlecze, porywa,
I konającem z gór szczytu drgnieniem
Jak jękiem Abla tam się odzywa!...
Imię Kaina przeklęte,
O! napój niemowlę tu,
Potem … na wszystko co święte,
Uchodźmy! o! precz co tchu!...
ADAH.
O! rozchmurz, rozchmurz na chwilę czoło,
Patrz w te niebieskie, czyste oczęta
One jak z twoich!... i śmieją się w koło...
Kain! dziecina ta nieprzeklęta!
Nie! o nie! o nie! na Pana!
Co króluje tam z nad gwiazd,
Dziecino moja kochana,
Ty ptaszę niebieskich gwiazd!
KAIN.
Już napoiłaś dziecię, chodź droga!
Bo za mną goni uragan puszczy,
Przede mną ciemność, za mną głos boga
I w koło śmiechy zdziczałych tłuszczy…
Biada, biada, przed tem słońcem,
Co jak Abla krwawa twarz,
Uchodź! uchodź, przed twym gońcem
Lub krwią winę twoją zmaż!
[304]ADAH.
Nieściga Ciebie hurragan puszczy
Niewoła Bóg!... otchłani niema,
Niesłychać głosów klnącej nas tłuszczy,
Próżno poglądasz trwogi oczyma,
Bo to uragan sumienia!
Ha! wieczności otchłań to!
Kain! Kain! twe spójrzenia
Ogniem palą duszę mą!...
KAIN.
Przed słońcem idę w groty ciemności,
A w grotach ciemność przeraża mnie!
Burza przeraża Cię w swej dzikości,
W ciszy szmer listka przeraża Cię!...
O niewiasto droga, święta!
Coś tu za mną poszła w świat…
Dola moja oh! przeklęta
I twych liców więdnie kwiat!...
RAZEM.
Od dnia do nocy błądzić bez końca,
To los mój przyszły – los mój na wieki!
Każdy cień liścia i promień słońca
Nie dla mnie! kiedyż zamknę powieki!...
Dalej! dalej! w ciemną drogę
Wygnańcy uchodźmy wraz,
Choć cierń rani drżącą nogę,
Błądzić, błądzić – to cel nasz!...
1855.
MONOLOG KAINA.
(Z CIAŁEM ADY NA RĘKACH.)
Umarła!...
Ciało jej w moim objęciu
Łamie się – głowa na piasek opada...
Ha! ha!... tam sępów wrzeszczą dzikie stada…
Włosów jej strumień rozlał się … o biada!
Mnie i dziecięciu!...
[305]
A duch twój Ado?... ha! Kain szaleje!...
Duch twój gdzie? Święta o!... siostro wygnanko,
Coś ze mną poszła w przeklęte koleje...
Pomimo wszystkich klątw… nadzy kochanko
Moja!... co tobie... ha! ha! ha! nieprawda!
Ona śpi tylko – ona się przebudzi –
Niech tylko żaden nieprzyjdzie tu z ludzi…
W grocie ją złożę – cichą – smutną – białą
I będzie jakby była skamieniałą...
A strumień głazów bryłami wysadzę
Z łoża – i wodę tedy poprowadzę,
By wejście groty skryła wodospadem!...
Niech tylko księżyc promieniem tu bladym
Przedrze się przez pian fale spadające
O Adah! Adah! Szczęście moje śpiące!...
Tyś mi konając mówiła: Kainie!
Kiedyś szczęśliwy był o! wtedy żywą
Radością żyłam tam w naszej dolinie,
Ale niebyłam nigdy tak szczęśliwą
Dzieląc twe szczęście, jak kiedy w godzinie
Rozpaczy przyszło dzielić twoja nędzę;
Boś czuł jak życia mego tobie przędzę,
Rzuciłam rada!... jak Ciebie kochałam!...
Dzisiaj rozpaczą nad mą śmiercią pałam,
Jak ja śmiem umrzeć, kiedy ty załamiesz
Dłonie w rozpaczy… i głowa jej spadła
A twarz tu moja zgrzytająca bladła
I zieleniała – że kiedym do źródła
Ciało jej schylił… była tak wychudła,
Tak straszn[i]e, żem krzyknął źródłu o! ty kłamiesz…
Jam dziś straszniejszy od wszystkich szatanów,
Ja wszystkich węży król najjadowitszy!...
Tu życia mego tętno się zastanów
O!... dziś męczarni pokarm najobfitszy!
Umarła? ha! Ty co tam nad błękitem
Mścisz się … patrz na mnie i dodaj mi siły,
Zabić się … czemóż nad otchłani szczytem
Lękam się – czy tam gorzej? … czy mówiły
[306]
Mi gwiazdy sine, że tam gorzej jeszcze?...
O! przez wszystkie przekleństw, bolów dreszcze,
Czegóż się lękam? a syn mój — zabije
Mnie może kiedyś, jeżeli ma serce?...
Dziś jak wilczyca głośnym bólem wyję
I kąsam głazy — a wąż w swoje kleszcze
Objął mnie — Adah! Adah! Adah! Adah!
Jak straszne śmiechy szatanów szydercze...
Przez niemą wieczność niech się ból spowiada —
Ból mój Jehowah! straszniejszy od Ciebie,
Od Ciebie, co tam mścisz się w twojem niebie…
Pęknij o piersi! albo w głaz się zamień…
Adah!... z Kaina stał się niemy kamień —
Więc lećmy razem w śmiertelne otchłanie,
Niech prócz przekleństwa — nic tu niezostanie!...
..............................
PRZY ŚCIĘTYM DĘBIE.
(PARAFRAZA Z LAT DZIECINNYCH.)
W świątyni dumań zagłębiony cały
Szukam pamiątek świętych memu ranu,
Czy już młodości ostygły zapały,
Z księgi przyrody czyż nic niedam Panu?...
O! tyle kłosów chyli się z nad łanu!
I w szum falisty pola zaszumiały —
Z trzech wieków dawnych rodowi twojemu
Dębie! o kędy dwa wieki zniknęły?...
Cożeś zawinił rodowi ludzkiemu,
Co tym toporom, co twój pień podcięły?...
Sto lat zaledwo nad czołem zakwita,
Z trzystu co twojem były przeznaczeniem,
I byłeś wielki miedzy drzew plemieniem,
Pieśń cię o życie dzisiaj smutnie pyta…
Już głucho szumisz liśćmi zielonemi,
Na których orły gnieździły się dumnie,
[307]
O! boś ty runął podobien kolumnie
Co rosła wieki – by runąć z wiekami!
Dumne twe czoło, w liści wianek świeży
Za tobą już – ten czas co bieży –
O! i czemże są te bóle namiętne,
Walki – i żale, dzieła ludzi smętne,
W obec wieczności, co nad wszystkiem leży?...
I burzyć tylko jest człowieka losem –
Co tworzy, jemu nieodpowie głosem!
W pogwizdach burzy, z łona chmur grom śmierci
Twojej potęgi, w twe biodra uderzył,
Lecz jedną gałęź rozdarłszy na ćwierci
U stóp twych konał – tyś go hardo zmierzył...
Burza szamocząc twemi gałęziami,
Siłą oporu wzmacniała konary
I szamotałeś się z nią groźny, jary
Wznosząc gałęzie w górę konarami
Tak najeżony – gdy burza poczyna
Wyć, taką grozą dziką rozdąsany
Jak cień pradziada z grobów wywołany
Co pokarlałe wnuczęta przeklina…
I szumiąc liściem, czołem trząsłeś śmiało
Bo w dół twej dumie patrzeć nie przystało…
I burza wściekła, uchodząc zawyła,
A wyciem swojem twój tryumf wtórzyła...
Pomnisz tej wiosny, gdy stopniały śniegi,
Ślepa moc dziko lecącej powodzi
Rwała twych braci, podmywając brzegi,
I biada tamom, wszelkiej biada łodzi,
A tyś samotny oparł się powodzi!
I uciekała jak przyszła zuchwała,
Pian swych wścieklizną twe stopy lizała...
Ale gdy przyszło trzech razem rębaczy
Z wyostrzonemi i na głazach topory,
Ugrzęzło ostrze w mchu siwym twej kory
I padłeś – olbrzym – że zadrżał bór cały!
Któż teraz przyjmie chór ptasząt tułaczy,
Co na gałęziach twoich gniazda miały?
[308]
Jutro cię odrą z liścia twe zabójcy,
O! a z rębaczów twoich, jeden trójcy,
Cios ci najsilniej zadał – cios o! skrycie,
Lecz rąbie śmiało, nic go nieobchodzi,
Bo on zapomniał, jak w czasie powodzi,
Na twych gałęziach wyratował życie...
Dziś ci toporem wdzięczność swą odpłacił,
(Lecz musiał, bo by był na tem coś stracił!...)
Dębie!... na twoje pomarszczone czoło!
Ono się chwilą tylko w proch ukryło,
Chór ptasząt tutaj zanucił ci w koło,
Kiedyś natura wróci pomsty siłą!...
Wszak tobie wieki latarni są tylko
A dębom – życie pokoleń – jest chwilką?...
Dębie!... na twoim pniu osieroconym
Gałązki dzisiaj tak słabe i małe,
Staną się kiedy znów dębem zielonym,
Potężne siłą – i swym wiekiem całe!
Drzewa, co podle tobie urągają,
Ścięte, zgrzybiale dotąd popadają,
A twe gałązki potęgi plemieniem,
Wzrosną podwójne siły swej zmłodnieniem,
I jako Feniks z prochów ojca swego
Powstanie mściciel, co orlem spójrzeniem
Popatrzy w słońce! zmierzywszy kres jego,
Roztoczy pióra pod niebios sklepieniem,
Dumny syn wieków, gdy wionie skrzydłami
U szczytu chwały – sięgnie za laurami!
I roztysiączni się twoje nasienie
Jako w nocy otchłaniach – słoneczne promienie!...
(1849.)
[309]Z PIOSNEK ŚLEPEGO LIRNIKA.
O GDYBY OCZY MOJE!
ON.
O gdyby oczy moje
Mogły powiedzieć Ci ,
Ile cię kocham! i twoje
Tak odzwierciedlić mi,
Padłbym jak ranne ptasze u twych nóg!...
ONA.
O mój miły – gdybym śmiała
Tak w oczy spójrzeć, Ci,
Łzaby moja mnie wydała
A znasz takie łzy?...
Łzy, które widzi anioł stróż i Bóg!...
RAZEM.
A więc chodźmy dłonią w dłoni
Przez świat wielki, przez to życie,
Wieńce gwiazd czujem na skroni
Jaśniejszych niż na błękicie...
Przez odmęty burz przepłyniem,
Jako anioł za aniołem,
Jeźli zginiem, to wraz zginiem,
Jako sokół za sokołem...
A nad nami anioł wiosny
Skrzydeł swoich cień roztoczy,
O! dzień jasny! dzień rozkoszny!
Niemą wieczność patrz mi w oczy –!...
CZYŚ TY ŚLEPA?
Czyś ty ślepa o dziewczyno,
Czy cię urzekł czar, co boli?...
Czy za naszą Ukrainą
Wypatrzyłaś wzrok sokoli?...
[310]
«Oj w młodości mojej ranek
«Ni mnie żaden czar zczarował,
«Alem ślepa – bo kochanek
«Oczy moje wycałował...»
Ale błyśnie jasny dzionek
Oku jako gwiazdka fali,
Wróci, wróci mój skowronek
Z lancą, z szablą, błyśnie w dali!...
DZIEWCZĘ.
O mój kwiatku, czemu zgięty
Tak ku ziemi czółko kryjesz,
Czyś poranku chłodem ścięty,
Czy oczęta rosą myjesz?...
KWIATEK.
Ni mnie ziębił szron poranku
Ni mnie rosa pochyliła –
Ale twego łza kochanka
Łono moje przepaliła!...
NA WZGÓRKU NA ZIELONYM.
(ODŁAM Z CAŁOŚCI.)
Na wzgórku na zielonym
Młode dziewczę tam stało
Z cudnem białem o! łonem
Na wiatr włoski rozwiało…
Na wzgórku na zielonym
Młoda brzoza szumiała,
Z pięknem o! białem łonem
Swe warkocze rozwiała…
Dziewczę marzy i nuci
Tęskno patrzy w niebiosy,
Brzoza szumiąc się smuci
Z listków strąca łzy rosy…
[311]
Coś tak tęskno dziewczynie!
Siadła płakać nad rzeką,
Ku niej swachy w dolinie
Z gwarną pienią się wleką...
Coś tak szumi, narzeka
Drżąca brzoza listkami
Ku niej idą z daleka,
A idą z siekierami…
I poranka jednego
Jęczy cerkiewny dzwonek…
A z pod nieba [68] chmurnego
Dzwoni, dzwoni skowronek...
Na wzgórku na zielonym
Wóz ciągną czarne woły,
Wóz skrzypi ciężkim plonem,
Oj! oj! nie do stodoły...
Na nim dziewczę uśpione
Z źrenic iskry uciekły,
Rączki na pierś złożone
Lica w bladość się zwlekły…
Na nim dziewczę uśpione
Z czołem jak lilia biała,
Rączki na pierś złożone
Snem aniołów się śmiała…
Na wzgórku na zielonym
Wóz ciągną czarne woły,
Wóz skrzypi ciężkim plonem
Oj! Oj! nie do stodoły...
Na nim brzoza złożona
Z ran jej ciche łzy ciekły,
Warkocze od jej łona
Aż po ziemi się wlekły…
I po brzozie zanucił
Ptaszek dzióbkiem zroszonym,
A za nią – – któż się smucił
Na wzgórku na zielonym?...
[312]ZORYNA.[69]
U chatońki, Zorynońki,
Skrypiat worota,
Taj smert każe Zorynońko!
Wże ty syrota!...
Pryszły byczki, taj stanuły
Zwizom, u płota,
Taj wołajut! Zorynońko!
Wże ty syrota!...
Połetiła wże łastuwci
Skucznaja chata,
Oj Zoryno i Zorynońko!
Wże ty syrota...
Widczyń dweri, Hospodyni,
Widczyń worota!
Bijut w dzwony, Zorynońko!
Wże ty syrota…
Wijut witry po mohyłach,
Hurkotyt słota,
Wrona kracze, Dońka płacze
Wże ja serota!...
Powerne sia wesna myła,
Taj słonko lita,
Ne powerne sia myj myłyj
Wże ja serota!...
W PTASZĄT CHÓR.
O! pójdź do mnie dziewczę moje!...
Ja wyśpiewani wdzięki twoje,
Liczko, czołko i oczęta…
Lecisz , lecisz uśmiechnięta
W ptasząt chor! w ptasząt chor!
Liczko twoje białe, jasne,
Kiedy spłonie wiosną krasne
Jak na czołach gór śnieg biały,
[313]
Kiedy na nich zorze wstały
W ptasząt chór! ptasząt chór!...
Piosnka twoja dzika, smętna
Jako serce me namiętna!...
Jak z pian tęcza wytryśnięta,
Nad dwóch skałach mostem śpięta
W ptasząt chór! w ptasząt chór!...
Ust twych pączek koralowy
Jak paciorek kalinowy,
Lecz by w pieśni żar zachować,
Muszę! muszę! pocałować,
W ptasząt chór! W ptasząt chór! .,.
Jak dwa węgle oczy twoje
Palą, palą, serce moje,
Lecz by poczuć w nich twą duszę
Pocałować muszę! muszę!...
W ptasząt chór! w ptasząt chór!...
Dusza twoja tak głęboka.
Jako toń Morskiego Oka.
Patrz już klękam i do Pana
Piosnka leci o! wezbrana
W ptasząt chór! w ptasząt chór!...
«Boże podnieś duszę moją,
Niech z jej duszą się zestroją…»
Jak dwóch lutni sny weselne
I niech lecą nieśmiertelne
W ptasząt chór!... w ptasząt chór!...
BIAŁA RÓŻA.
Słowik zakwilił nad pączkiem róży,
Róża ożyła!
I jak usteczka z łezką po burzy
Się otworzyła
I słowik nucił – nucił – i nucił –
Róża się śmiała,
[314]
Gdy się weselił – a gdy się smucił
Róża płakała...
Raz słowik usnął cicho, radonie,
Róża pobladła,
Słowik się zbudził senny o wiośnie,
Róża opadła!...
I stoją ciernie, wiatr liście goni,
Szronem przenika,
Ptaszyn piosnki roni i roni
W klatce ptasznika!...
Tyle róż kwitło – lecz on się żalił,
Próżno pieśń – jękła –
Ach! bo mu ptasznik oczy wypalił
Pierś z pieśnią – pękła!...
JASIENKO.
Co północ chodziła
Gdzie jego mogiła.
Szalała, płakała
Warkocze targała...
Jasieńku mój miły
|
}
|
2.
|
Weź mnie do mogiły!...
|
A wierzby co płaczą
Szaleją i skaczą,
Szkielety kołują
Szaleją, wichrują
Jasieńku mój miły
|
}
|
2.
|
Weź do swej mogiły!...
|
I powstał z mogiły
Królewicz przemiły,
Odpycha go ręką –
To nie mój Jasieńko!
Jasieńku mój miły
|
}
|
2.
|
Weź mnie do mogiły!...
|
[315]
I powstał młodzieniec
Strojony w róż wieniec,
Odpycha go ręką –
To nie mój Jasieńko
Jasieńku mój miły!
|
}
|
2.
|
Oj weź do mogiły!...
|
I powstał Jasieńko
W łachmanach z lireńką,
Na mieczu się wspiera
Wąż serce wyżera...
I chwyta go ręką –
O! to mój Jasieńko!
Jasieńku oj! miły!
|
}
|
2.
|
Weź mnie do mogiły!...
|
Tam będziem się tulić
I pieścić i czulić –
Tak będziem szczęśliwi
Szczęśliwsi jak żywi!...
Jasieńku oj! miły!
|
}
|
2.
|
Weź, weź, do mogiły!...
|
I słonko wstawało,
A dziewczę się śmiało
Oj senne na grobie
Na wieki już spało –
Jasieńko z lireńką
|
}
|
2.
|
W mogiłę wziął sobie!...
|
LUCIOLA.
Gwiazdko moja samotnico ,
Świeć nade mną, świeć!
Tęskna dumań mych siostrzyco,
Leć przez błękit, leć!...
[316]
Ja wędruję a ty płyniesz
Wśród samotnych dni
I ja zginę i ty zginiesz.
Wśród przedświtów mgły…
Lecz tam w dali czujem sami
W płaszczu krwawych zórz
Nad naszemi mogiłami
Słońce wstaje już!...
Wśród burz szału na dnie duszy,
Wśród piekielnych dróg,
Głosu żaden głos nie zgłuszy
Co wlał w piersi – Bóg!...
Tyle gromów uderzyło,
Tyle rykło burz ,
Patrz! nad jedną tam mogiłą
Płacze aniół stróż!...
Dalej! dalej! jasna moja!
Tęskna gwiazdo ty,
Od kolebki światłość twoja
Do mogiły lśni!...
Gwiazdko moja, ty ostatnia
Spadaż z niebios tła?...
To z jej liców czysta, bratnia
W ciemność leci, łza...
A ty jasna znowu płyniesz,
Idę – idę sam,
Aż piekielne prądy miniesz
U wieczności bram!...
Próg otchłani niedaleki
Lecz zwycięży duch!
Nierozłączym się na wieki,
Gwiazdko! ja twój druh!...
Choć cię czarną zowią gwiazdą,
Jasny cel i zwrot,
Na wiszarach orle gniazdo
Nad otchłanie lot!...
[317]
(Z PORTUGALSKIEGO.)
O mój miły! me kochanie!
Nie mów do mnie: serce moje!
Bo to serce bić przestanie,
A ja drżę o miłość twoję!..
Ale mów mi duszo moja!
Wtedy pierszchnie myśl piekielna
Bo pomyślę: miłość twoja
Jak ma dusza: Nieśmiertelna!...
OBŁĄKANA.
Oj słowicze! oj nieboże!
Tęsknisz, kwilisz, w malej klatce
I ja tęsknię dobry Boże!
Cha! cha! cha! cha! w małej chatce…
Oj! oj! dobry Boże!
Cha! cha! cha! cha! w małej chatce…
Błyśnie słońce nad górami,
Idę, błądzę tam w oddali,
Dolinami i gajami
Aż na cmentarz, gdzie śpią biali,
Oj! Oj! dolinami,
Aż na cmętarz, gdzie śpią biali!...
Błyśnie miesiąc z chmur na niebie,
Luby siada na mogile
I przygarnia mnie do siebie
I tak pieści — chicho... mile...
Oj! oj! na mogile
I tak pieści długie chwile!...
[318]
A ja blednę niby z strachu
Psy wyją i uciekają,
Ze mnie śmiał się kot na dachu,
Sowy ciemność uciekają,
Oj! ach! uciekają,
Ze mnie śmiał się kot na dachu...
Oj! wy gwiazdki, chmurki złote,
Wy cmentarni słowikowie,
Wy nieznacie mą pieszczotę –
Tak się pieszczą aniołkowie,
Oj! ach! aniołkowie,
Gdy im nów dobranoc powie ...
Tak mnie pieści, tak mnie tuli,
Tak mi w oko patrzy smutno,
że się kamień łzą rozczuli,
A w księżycu łza pokutną
Ach! ach! łza pokutną
Kiedy kamień się rozczuli!
ORLI SZLAK.
Leciał, leciał , orzeł siry
Nad cmentarze, nad kurhany
Przez chmur czarne szumiąc kiry
Pruł pęd wichrów rozuzdany...
Leciał wyżej, wyżej – wyżej –
Witać słońca ranny świt
Nieba bliżej, coraz bliżej
Siadł na śnieżnej skały szczyt!
Leciał, leciał orzeł siry
Po nad bory, skały, rzeki,
Nad wsie miasta, nad fal wiry,
W lot swobodny, w lot daleki…
Wśród błękitów sam żeglował,
Krzykiem witał słońca świt,
[319]
Tęskne skrzydła rozkrzyżował,
Siadł na suchy dębu szczyt –
Leciał, szumiał orzeł siry,
Po nad grody, świat szeroki,
Jak nasienie pieśni z liry,
Tęskniąc w jasne zórz obłoki...
Aż na krzyżu siadł nad drogą,
Wzruszon [72] patrzał na skał szczyt,
Czuł, co orły uczuć mogą,
Gdy miał błysnąć słońca świt!...
Ha! w krzyk dziki pierś wrzasła
I uderzył w lot skrzydłami,
A pobytem swego hasła
Jął się wzbijać nad górami...
Szumiał – chyżej – coraz chyżej,
Witaj, witaj, orle życie!
Coraz wyżej – coraz wyżej –
Aż rozpłynął się w błękicie!...
DUMA.
Siedział orzeł na kurbanie,
W szponach trzymał trupią głowę,
Czyż za gniazdo orłu stanie,
Gniazdo myśli stuwiekowe?...
Siedział, dumał, bił skrzydłami
I nastrzępił białe pióra,
Jakby tęsknił za gwiazdami,
Co pokryła czarna chmura…
Cicho było – ciemno było –
Wicher stepów dumą śpiewał,
Ziemia zdała się mogiłą
I liść z drzewa ulatywał…
W tem nadpedził z głuchym szumem
Smok z oczyma jarzącemi,
Z piersi dymów ziajał tłumem,
Warkocz iskier słał po ziemi...
[320]
Leciał, śmiechem parsknął dzikim
W brudny obłok owiał czoło –
I popędził z głośnym rykiem,
Piekło iskier siejąc w koło…
I zadrżały polne kwiaty,
Orzeł krzyknął w niebogłosy –
Pożeglował w swoje światy –
Powiał, powiał gdzieś w niebiosy…
On co grzebał z kozakami
Atamanów kości białe,
On co płynął z sztandarami
Naprzód prężąc skrzydło śmiałe;
Czy się uląkł? .. o! nie z trwogi,
On w krzyk dziki się zasmucił,
Krzyk przeczucia to złowrogi,
Oby w piersi nie powrócił!...
I nad łamy – Nad kurhany –
Siadł – na krzyżu się posmucił
Z trupią głową. – W noc stepową
Uleciał – i niepowrócił!...
LUDZIE MÓWIĄ, ŻEM SZCZĘŚLIWA!
Ludzie mówią, żem szczęśliwa,
Że mi jasne błysnęło zorze,
Oj! oj! Pożal Boże
Nitki życia i przędziwa
Nitki i przędziwa!
Ludzie mówią, żem wesoła,
Że mój uśmiech tak radosny,
Oj! oj! płacz anioła
Słyszę tam och! mojej wiosny
Słyszę mojej wiosny!...
Gdy nów błyśnie z chmur
I zaszumi bór
Ja bez snu, bez łzy,
Ból się tylko śni!...
[321]
Ludzie mówią, że mi święta,
Dola jasny wije wianek
Oj! wianek na kurhanek,
Wianek na kurhanek!
Gdy za duszę mą zadzwonią
A ludzie do stypy siędą,
Śmierci mej się dziwić będą,
Lecz niech ni łzy nieuronią!
Ni łzy nieuronią!...
Tylko jeden tam
Żebrak smutny, sam,
Z lirą stanie
Przy kurhanie
I łzę będzie miał –
I łzę będzie miał!...
CICHY SEN.
Wśród wąwozu kwiatek drżał
Zgięty kroplą rosy,
Nad nim dziewczę w pośród skał
Niosło wzrok w niebiosy,
Łzą, łzą, niemą wpośród skał
Łzą cichą w niebiolsy!...
I na kwiatka upadła lica
Przy rosie, jej łza
Zadrżał kwiatek – i dziewica!
Ze skał spadła mgła – –
A w wąwozie głos jej wiał
Pnać się echem w skały z skał
Jak bluszczów winnica…
Kropla z kroplą tęsknie drży,
A ja schnę w tęsknocie!
Łza mą rosę – nic prócz łzy
Los niedał sierocie…
[322]
I głos coraz ciszej drżał
Gdzie na skały szumiąc z skał
Zdrój pienik paprocie…
Płomień obie zebrał łzy,
W tęczy wniebowzięcia
Anioł uniósł w jasne mgły
Duszyczkę dziewczęcia –
A kwiat tylko niemy stał,
Zgięty wpośród cichych skał
Po nad snem dziewczęcia!...
PIEŚŃ SIEROTY.
O ludzie pod wasze płoty
Niosę skargę sieroty!
Skargę straszną jak żmija,
Co pierś w grobie obwija!
Z skowronkamim śpiewała,
Wiośnie wiosną się śmiała –
Pieśń powiała na groby
Wieńcem cichej ozdoby!..,
I wianek uplatałam
Z kwiatów co w duszy rwałam,
Ludzie wieniec wężowy,
Spletli na skroń – grobowy…
Stargałam sznur korali,
I utonął gdzie w fali –
Oj! tak płyną me lata
Potargane wśród świata…
[323]
Chyba po tem, że cierpię,
Że dzbanek we łzach czerpię
A nikt mnie nie ratuje –
Ciebie Boże przeczuję!...
Tam krzyż biały z nad płota
A pod krzyżem mogiła –
[73] O! bodaj się sierota
Na świat nie rodziła!...
SZALONY CHŁOPIEC.
Hej!... ty cieniu z lilią biała
Czego chcesz ode mnie?
Czego krwawisz pierś zbolałą
I wzdychasz daremnie?...
Czy ci niedość moich nocy
Mózgowych pożarów?
Na co mojej krwi sierocej
Do twoich pucharów?...
Niepatrz na mnie o!... tem okiem!
Precz z szatą godową!...
Bo jak cisnę trupią głową
Padniesz snem głębokim!
Jak pies wyłem na łańcuchu
W białej zimnej budzie
I poznałem w moim duchu
Poznałem co ludzie!
Tam pląsałem tańcem znanym
Bez smutku ni strachu,
Nucąc z dziecki[e]m mordowanem
I kotem na dachu…
[324]
Szukam w lasach, szukam w trawie
Perły co zgubiłem –
Starzec spotkał mnie na jawie
Z licem jasnem, miłem
Czego szukasz? szukam serca!...
Com zgubił śród łąk kobierca...
Oj! nieznajdziesz z własnej winy,
Aż w piersi u twej dziewczyny –
Precz! Precz! nawet cieniu cienia!
Rzucam trupią głowę,
Już cię nowiu blask przemienia
W paprocie majowe!
DO EROSA.
Dziwnie stróny mi się stroją!...
W gaju śpiąc, lirę zwiesiłem,
Ale Eros rączką, swoją
Szelma Eros! z liczkiem miłem,
Po niej brząka akkordami,
A ja za nim piosenkami!
Po drabince strón złoconej
Z tonów w tony – z tonów tony!
Jak jaskółki z gniazd puszczone,
Każda w inną leci stronę…
A czy wiesz ty z myślą płochą
Dzieci, co mi brząkasz w strony,
Wiesz, że w arfie śpią pioruny,
Gdyby arfa spadła na Cię,
Zabiłaby jak robaka!...
A więc powróć od pychy
Do pieszczoty białej Psychy!
Dla mnie arfa nie macochą!...
Odrzekł Eros w majestacie!...
Bom skrzydełka dał jej ptaka
[325]
I w jej tęcz sam chodzę szacie!...
Więc ty – teraz nuć: Erosie,
O piosenki zanuć losie,
O śpiewaku, Niebios ptaku
Dość się tobie we łzach śmiać!...
Zanuć – potem idź już spać!
Niechaj życie cię utuli
U natury – u matuli!...
IMPROWIZACYA EROSA O PIOSNCE GMINNEJ.
Spało dziewczę, spało,
Główkę wspartą miało
Na kamiennej księdze!
Samo niewiedziało
O swojej potędze!
I szło kędy chata
W bluszcze się oplata –
Kochało sieroty –
Lirnicze istoty...
Gromy w sercu miało
Gromy przedburz świata
Co łzą gasić znało!...
I z kraju do kraju
Bose wędrowało,
Na górach ruczaju
Każde źródło znało...
Dziewczę jasnowłose,
Sieroce i bose...
Na puszcze – na morza
Skrzydłami aniołka
Leciała jak zorza
Co rana – Rumiana
A cichsza od fiolka…
Wszystkim o ojczyźnie,
[326]
I o serca bliźnie,
Śpiewał, płakała,
Lecz sama ojczyzny
Niemiała
Tylko blizny
Miała!...
Bo tu życiem blizna
Dla niej w serc potrzebie,
A jej tam! ojczyzna
Z skowronkami w niebie!...
Z tęcz obłoków miała szaty,
Perły siała nocą w kwiaty,
Włos z babiego lata miała
I gwiazdkę na czole,
Po zbóż fali pędząc rwała
Bławatki – kąkole!...
Świętojańskie muszki
Koroną jej skroni,
Świeciły!
A drużki
Jej gołąbki były!...
Na kurhanach nocowała,
Skarbom, zbrojom stróżowała –
Na ust koral palec kładła,
Dwa warkocze długie miała,
Ślad po rosie zamiatała,
Czasem nad zdrój siadała!
I niemiała
Ciała!
A w podróży ją po świecie,
Ją wygnane dziecię
Wiódł jeden skowronek
W przestworzach błękitu!...
A ona jak dzwonek
Zstępowała ze skał szczytu
Siostra wiosny, kwiaty siała,
Lodów paszcze przymykała,
Ciepły, wonny oddech miała!...
[327]
Z pod jej stopy rozmarznięte,
Jęki kaskad rozpryśnięte
Ozłocone — aureolą
Aż na czole jej swywolą...
Słońce po niej świat odziało
W światło ducha, w ciepła ciało…
I u zdrojów w otchłań grzmiących,
Co spadają z szczytów skały
Wpośród gajów zieleniących,
Co z mgły rannej wyglądały,
Tam się z szat swych rozbierała,
Tam swe chmurki wyzuwała
Aż została
Naga cała.
Jako lilja biała!...
Że narcyzy zawstydzone
I kąwalie pochylone
W inną patrzą stronę!...
A gdy szaty zdejmowała,
To z nich przędła tęcze
I w nitki pajęcze
Mocną wstęgą je wiązała,
A gdy barwy posplatała –
To jak most je przerzucała
Nad grzmiące otchłanie,
Że słońca twarz w pianie
Odbita ją rozłacała,
Bo jej tknąć nieśmiała!...
Ona na tej tęczy,
Co wiosna raz klęczy,
I po niej jak po moście,
Wraca w wieczność stęskniona,
Z szat ptasich obnażona –
Tam jej wieczne miłoście,
Tam skowrończa pieśń kona –
A tu po niej zostały –
Tęcz odzienia z pian skały!...
[328]
Jaką była?... człowiekowi
Niepowiedzieć!... kochankowi
Powiem – wstała z piany zdroju,
Jako pierwsza miłość twoja,
Gdy ci z duszy wstała
Na wieczność wspaniała!...
Jako pierwsza miłość ziemi
Do stwórcy!... gdy leciała
Skrzydły tajemnic orlemi
Gdy przed grzechem Boga znała
I duszą go odbijała!...
Tej miłości dziecię wdowie
Co zostało tęsknej ziemi
Z ludźmi w smutku wygnanemi,
To pieśń gminna!... aniołowie
Przelatując z gwiazd na słońca
Siostrą swą ją zwały, z ziemi,
Z gwiazd najmilszą o! bez końca!...
LIRNIK.
(POD WRAZENIEM AQUARELLI ADAMA GÓRSKIEGO.)
Śpiewał jeszcze pieśni
Różne lirnik ślepy,
Śpiewał jak ptacy leśni
I słał gwieździste sklepy…
Lecz kto ma mózgownicę
Nad swoją dzwonnicę
Temu ciężko na świecie!...
Przeto stronił od ludzi
Z przeczuciem swych tajemnic,
Nieraz go ranek budzi
Na kurhanie śród ciemnic,
Śpiewał orłom stepowym,
I nocom piorunowym,
Widział ludzkość w szkielecie!
Każdy jej ból go struwał
Bo go w dali przeczuwał…
[329]
Serce jego gliniana
Skarbonka to na grosze,
Życie, boleść co rana
Rzucają tam rozkosze!...
Gdy pękło dopełnione
Grosze się uwolnione
Potoczyły po świecie!...
Jedna tam perła była,
I kilka korali,
Resztę skryła mogiła
I rolnicy rozsiali
Anioł rosą po ziołach,
I burza po żywiołach
W wiosennych skwarów lecie!...
FINAŁ.
O pieśni moje! Jak łabędzi wianek
Na wielkie świata puszczam was jezioro,
Lecz płyńcie w własny szlak! jeźli poranek
Mglisty wam słońce ukaże nieskoro!...
O pieśni moje wy dzikie sokoły!
Wylęgłe w skał odludnych dzikich szczytach ,
Puszczam wam wolny lot po tych błękitach –
Tam w górze milczą ludzkości anioły –
Lecz jeźli szatan by wam promień słońca
Zaćmił i głosy od ziemi piołunów
Rzekł, że tu bajką tęcza...
To piorunów
Deszczem wam płynąć do końca!
Do końca!...
I jak podwodne rośnijcie rośliny,
O których nie wie nikt prócz Boga, ziemi,
I słońca!... ale jeźli nad sennemi
Falami się cichemi godziny
Kołysać, to nie tylko by kwiat błysnął
Na piorunowej łodydze wietrznemi
[330]
Puchy i smętnie nad ziemi zawisnął…
Was byle naród do serca przycisnął,
Jak balsam kiedy serce go zaboli,
Przebóg!... dla pieśni dość w jej dobrej woli,
Bo resztę pieśń ma w sobie –
I na tęczy
Z arfą słoneczną sunąc naprzód! klęczy…
Gdybyś ty gromu kochanką była
Tęczo! otchłani w most byś nie łączyła!...
Radzić przywykłem się tylko błękitu,
Co mi nad głową jaśnieje gwiazdami,
I bolów ludu mego, co u szczytu
Jaśnieją wszystkich bożych słońc słońcami!
Radzić przywykłem się tylko kurhanów,
W których drżą nieraz miłościwe kości
Starej Polonii Cecorskich Hetmanów [74]
Czy młodej Polski rycerzy, w cichości…
I tylko szumu puszcz wiekami starych
A przed się młodych jak wiosenne lata,
I tylko piersi poczciwego brata
Co proste serce ma – jak szum zbóż jarych!...
Radzić przywykłem się dwu lutni bólu
Które mi w piersi mistrz mistrzów zawiesił,
Które mi grają harmoniami ulu,
Gdy patrzę gromu coby Polską wskrzesił!...
A z resztą tylko – mojej samotności,
Tatrów i morza – sumienia cichości!...
Iskra, co w piersi człowieczej się mieści
Radzi się Boga i własnej boleści!...
O pieśni wdowia! Nie bądź mi ponura,
Słuchaczem twoim: Bóg, lud i natura!...
Jest sędzia pieśni, co nie z tego świata
Co wielkie kocha – i małe miłuje,
On ciernie ziemi gwiazdami przeplata
I w sercu każdem woła – tworzy – czuje!...
Jest sędzia pieśni co nie z tego świata!...
On z tęczy wieniec, akord z gromów splata,
[331]
On wieków dziewiętnaście jako strun na lutni
Napiął – lecz kiedy zagra – aniołowie smutni!
Bo ostatnie tej pieśni w czyn zaklęte słowo,
Dotąd martwą literą – i ducha połową!...
O pieśni moje! o moje sokoły!...
Lećcie nad Polski i Litwy rozdoły –
I wszystkie serca pozdrówcie ode mnie,
Wszystkie co cierpią!...
Cierpią — niedaremnie!...
MOGILA SAMOBÓJCY.
SZKIC ELEGICZNY.
(Z OSOBNEJ CAŁOŚCI.)
Gdzie tyle nieszczęść i przekleństwa tyle –
Przewiało z życiem ku niemej wieczności,
Dzisiaj tak ciche nocą płyną chwile,
Tak błogie … pełne świetlanej jasności!...
Wśród starych dębów, co tu dziko rosną,
W jarach lesistych, potrząśnięta wiosną
Mogiła jego ... na niej kawał skały,
Bez żadnych znaków ... i w miesięcznej ciszy
Kąwalie nad nią oczy zapłakały,
A w dali ucho cichy szmer dosłyszy
Leśnego zdroju, w którym promieniami
Gra niemy księżyc jak arfy strónami;
I cicho szemrzą dęby pacierz wieków,
A jak z różańca kapią perły rosy –
Gwiazdami całe zasiane niebiosy,
Co się zamgliły smętnością powieków...
Nad głazem cichej, zielonej mogiły
Błędny się ognik z północą szamocze,
I na paprocie spada … zamigocze …
I gaśnie znowu … jako duch bez siły –
W oddali czasem letnia błyskawica
Mignie ... i księżyc zchmurzy pełne lica
[332]
Znów jasno świeci i płynie, i płynie
O duchów cichej północnej godzinie…
Na grobie jego ma słowik swe gniazdo
I nuci jarom z pierwszą mroku gwiazdą,
Wśród dębów nocne kołują motyle,
Fiołki modlą się namiętną wonią
Cicho dokoła – słowiki hymn dzwoni,
I sarny pasą się – na tej mogile
W miesięcznej ciszy...
LUNA.
SZKIC ELEGICZNY.
Gdzie ty płyniesz księżycu, wędrowcze samotny
Jak młodość moja smętny, niemy, bezpowrotny,
Osłoniłeś się czarnym chmur wietrznych kapturem,
I płyniesz między gwiazdy z obliczem ponurym;
One patrzą na ciebie zamgloniemi oczy,
Lecz żadnej cię niewstrzyma wzrok tęskny, uroczy,
Bo ta, za którą płyniesz, daleko ... daleko!...
Choć niknąc w nowiu mrącą śledzisz ją powieką,
I nieraz noc zazdrośna kirem chmur burzliwych,
Przytłumi twarz twą jasną i w cieniach pierszchliwych,
Grzebie światło twe ciche, jak matki spójrzenie,
Co z góry na twych sierót spogląda cierpienie…
Ale przez chmur całuny płyniesz niewstrzymany,
Jak pochodnia postępu wiecznie naprzód! gnany
Aż noc szat chmur czarnych rozedrze na łonie
I z jej piersi wypływasz znów czysty – jak serce,
I łzawi się konwalii zapłacze kobierce
I lasy rozszumią – wstaną kwiatów wonie,
A noc uciekająca, w jasnych zórz koronie
Płaszcz swój tkany gwiazdami gdy wlecze za sobą,
Ty pocałunkiem pereł sznur, co na jej szyji,
Rozrywasz – i ku ziemi spadają z żałobą
Rosą na lica fiołków, w których czasem żmiji
[333]
Sen się w słowiczem gnieździe okrywa ciemnością,
Wtedy błyskasz nad ranem półsenną jasnością,
I stajesz nad mogiłą w lesie zapomnianą ,
Kędy śpi młodzian, w polu legły z orlą chwałą,
Ludzie dawno odbiegli – ty wieniec promieni
I z pereł rosy rzucasz snom jego przestrzeni…
O! płynie naprzód wędrowcze!
Niecofaj się tylko,
Kiedy nad oknem mojem błyśniesz wieczorami,
Składam arfę wezbraną harmonii tonami
ł niemą uczuć świeżych spowiadam się chwilką,
Ręce kładąc na piersi i tobie jednemu
Mówię, co usta z ludzi niemówią żadnemu,
Z ludzi co mi obmierzli jak stado szakali,
Od których wolę szuwar dziewiczy na fali !
Czy muszcząc warkocz grającej fontanny,
Zaplatasz złotych iskier girlandami,
Czy nad cichemi z za Karpat stawami
Powstajesz smętny jak czoło Dianny –
Witaj mi cichy przez błękit sunący
Jako łza Boga zwisła nad ludzkością,
Modlitwy ziemi na promień biorący,
Jak lampa dziejów nad wieków przeszłością,
O płyń naprzód księżycu! wędrowcze bez celu,
Jedyny towarzyszu mój i przyjacielu,
Ty najwierniejszy druchu mej dzikiej młodości,
Naprzód! naprzód! aż zginiem wśród nieskończoności!...
[334]
TRENY I ELEGIE.
O stary zamku! wierny Kmitów sługo,
Męki konania jakie znosisz długo!
(Z bezimiennego napisu na ruinie Wiśnicza.)
W cienie pogrążani czoło — wzrok ducha przyćmiłem
Kiedy okiem po ruin szkielecie toczyłem —
Duszno było mej duszy z zachwytu milczeniem
Zdało jej się, że cisną ją wieki sklepieniem —
Tuż gdzie śladów potęgi błysły szczyty dumne
O złamaną mi czoło, dziś oprzeć kolumnę?…
Dziwny jest o stwórco w twych dziełach stworzenia,
Lecz najdziwniejszy iście w przekleństwie zburzenia!
Czarne zamczysko stoi — i z luki mszystemi
Słońcu zda się urągać oczyma ślepemi…
Cień jego z góry pada w okolic dolinę,
A baszt czoła bezchmurnie zwiastują ruinę —
Tu brama, co do wielkich wiodła kórytarzy:
Tam podziemia, gdzie gnili Turcy i Tatarzy,
[335]
Czyścowo jęcząc łaski. Gdy Kmity cień dumny
Przechadzał się w komnatach, że drżały kolumny!
Patrz ten smutny mur! czasu dłonią, poszarpany
Jak mamuł[76] — tam Kmitówki[77] gruz już rozsypany —
Po gzymsach marmurowych ciche jarzębiny
Kapię łzami krwawemi nad odrzewców szczeliny —
Każden wiek co przechodzi nad dumą zamczyska
Ryje na jego skroni hieroglif zwaliska!
Tu po tych korytarzach wilgotnych i ciemnych
Gdzie odgłos kroków dudni w piwnicach podziemnych,
Kędy kropla wśród ciszy z głazu na głaz spada
Jak dusza, co się wiekom nie ludziom spowiada…
Chodziły Chrobre Pany — królów majestaty,
Złotem się dziś odarte pyszniły komnaty…
Dziś sowa woła głosem śmiechu i próżności
Skąd brzmiały trąby, kotły, na przybycie gości…
Tu kopuła kaplicy — i gruzy ołtarza,
Gdzie puszczyk dziś zaklęło pojęki powtarza —
I wzlata nad dziedziniec w kolumny toczony
Zarosły w chwast — a pyszny w smak królowej Bony —
Ha! jakaś woń tu wieje tej pychy Malborskiej,
Jakiej w sobie niemieścił sam zamek Krakowski,
I czworobokiem swoim jak Kmita, królowi
Tak Wiśnicz się przedrzeźnia hardo Wawelowi —
Czarne, tarczami w herby ściany nabijano
Padają w mech wilgoci, zielone, spękane!
[336]
A szeregi komnat — sal groby milczące
Są jak pieczary duchów ich jękiem jęczące —
Tu żyje nietoperzy pokolenie młode —
W ich wieńcu rozplecionym przedrzeźnia swobodę!
I wzdycha jako kamień na wielkiej dno studni
Lecąc — w głębinach otchłani ledwie już zaludni!…
W tych salach stary puchacz mieszka posiwiały,
Którego młode sowy karmią przez rok cały —
Dziko on pokutuje — kiedy o północy
Z kaplicy się zaśmieje — błysk oka potoczy,
Wstaje Polonez duchów z wrzawą, wspaniałością
Wśród muzyki — aż niknie z piorunu jasnością —
Już słońce złotą głowę chyli w nocy cienie,
Raz ostatni po ziemi toczy swe spojrzenie,
A księżyc twarz płomienną wysunął z za góry,
I rozlał złote światło w gruzów kształt ponury —
O! biada tobie zamku, co konasz przez wieki
A skonać nie potrafisz, bo twój dzień daleki!
Mur twój czasu dłoń zimna podarła na szmaty,
Tam Kmitówka we włoskie stroiła się kwiaty:
W obrazy i zwierciadła przedmieście pokoi,
Tam — gdzieś w dali kapela instrumenta stroi,
Ha!… w rozdźwięk Poloneza grzmi świetlana sala,
Sto par tłumnie za sobą, z gwarem się przewala.
Grzmią trąby — suną pary — skrawe — wiotkie — wieszcze,
To Polonez!… że duszę przebiegają dreszcze!…
[337]
O! jacy wy wspaniali — i liczni i dumni!
I sławą wieku jaśni, potężni i tłumni!…
Czoła starców gołębią spleśniałe siwizną
I w bojach nad klejnoty — piękną harde blizną!…
W światłach i złotogłowach błyskają komnaty
Tłum gości — błyszczą zbroje — szumią matron szaty,
Pióra wieję na hełmach — karmazyny — pasy
Gwieżdżące karabele i słoneczne atłasy —
Szaty białogłów jasne, lite, operlone
Jakby z promieni nowiu były uprzędzione —
Pajęczyny koronek — i klejnotów blaski
I suknie długie wloką — lśnią czoła przepaski —
Sunie łam po kobiercach szereg długi — długi,
Wśród podźwięków kapeli jako tęczy smugi —
Patrz! młody Zygmunt August! — że aż rośnie dusza!
Wiedzie królowę matkę — w pierwszą parę dzielnie,
A w drugiej sam Pan Zamku,[78] wyloty kontusza,
Zarzuciwszy, Barbarę prowadzi weselnie!…
Lecz Barbara coś smutna choć jasnego czoła,
Jak duch odlecieć z ziemi mający anioła…
Za niemi Pan Krakowski[79] wiódł Annę, Królowę,
Wzrok jego ogniem błyska choć ma siwą głowę —
Już odbiją Barbarę — uśmiechnięta cała —
Białą dłoń z dziwnym wdziękiem rycerzowi dała —
I znów odbił Barbarę jakiś Włoch pancerny,
Szepcze jakieś pochlebstwo głos jego mizerny,
[338]
Bo dumnie wzniosła głowę — że z czoła korona
Błysła — nad wszystkie głowy jasna, wyniesiona,
A za niemi Radziwiłł, poważnie stąpając —
Wiódł Elżbietę królowę — za rękę trzymając —
A za nim Katarzynę młodziutką, wesołą,
Wiódł Firlej górą niosąc spanoszone czoło…
Splata się rozpleciona wstęgą plączoną,
Jak po unii Lubelskiej znów Litwa z koroną!…
Coraz huczniej brzmią trąby, w światłości zwierciadeł
Dwoi się szereg długi bezkońcem widziadeł…
Po kobiercach się sunie sto par jednym szlakiem,
Kmita je węża Sforciów prowadzi zygzakiem,
Ale królowę Matkę odbił Jan z Tarnowa,
Niechętnie dumną rękę dała mu królowa,
I rzekła: Waszmość zda się przyjacielem Kmicie!
Myślałem, że pierw słońce stanie na błękicie!
O! jakoż nie wybaczyć, odrzeknie Jan z wiarą,
Kiedy w przyjaźni Bona króluje z Barbarą!
Tak — króluje!… odpowie z żółkiem licem bona,
A w tem ja odbił Firlej — i poszła skwaszona…
Lecz miotła na Jana wzrok tak ognisty,
Jak wąż, co w diademie jej błyskał gwiaździsty…
A obok po komnatach tam zamorskie Pany,
Puchary krążą w koło, dymią roztruchany,
W dali na taniec Nuncyusz patrzy z Maciejowskim,
Górnicki peroruje głośno z Orzechowskim,
[339]
A przy Reju się młode chłopię w kącie tuli,
To Jasio z Kochanowa, co Polskę rozczuli…
A Stańczyk podrzeźniając gest Kmity, wpółgłośno
Rzekł: królu niedowierzaj! I spojrzał ukośno…
Stąpają po kobiercach — aż znowu król młody
Odbił swoją Barbarę — wiódł na życia gody…
W tem trzask gromu zagłuszył odgłosy godowe —
Nikną jasne postacie, i czoła majowe —
Ciemność — zamek on jasny — gruzem ziemie orze,
W bluszczu pretach[80] on kona i skonać nie może —
A dziś w jego komnatach o! goścież tam siedli,
Co mu czoło rysami jak wieńcem obwiedli!
Słyszysz te kroki głuche — te śmiechy — te dźwięki —
To kajdany, to więzienie — braducich piosenki!…
I zamczysko zbrodniarzom na barłog zostało
Jak robakom ku roztoczeniu dumne ciało!…
Słyszysz? rzępolą skrzypki — i jeden przygrywa
A chór im dzikim wrzaskiem podle przyśpiewywa;
W koło ogniska siedzą — ich pieśni zdziczałe
W ciemności jak szatanów duchy poszalałe,
Skaczą, tupią, pląsają i w dłonie klaskają
I dzwonią kajdankami, ze mury padają!…
Lub z górnych krat słowami podłemi jak dusze
Ich, krzycząc, gorszą, trwożą, chłopięta pastusze…
Aniele! daj o! daj mi zapomnienia czarę!
Tu dokoła tak wieńcem szumią lipy jare,
[340]
O! szepczą w łzach modlitwy rzewne dziejów dzieje,
I nad zamkiem prababek wtórzą dni koleje,
Z listków padają perły, jak z różańca wiary,
Jak zdolna wrogów zbawić jedna łza Barbary…
Pszczoły z brzękiem wesołym o! i bez ustanku
Miód biorą z ich gałęzi od świtów poranku…
Tu ledz w trawie, o stary moździerz wsparłszy głowę,
A same z cieniów wstaną postacie godowe —
A za niemi i inne — zacne — tu męczone[81]
Jak zbrodniarze za sztandar wolności więzione,
W tych murach — choć na szali wieczności przeważy
Kiedyś kilka krwi kropel — za ziemi zbrodniarzy!…
Ku błękit się bez końca rozpiął po lazurze,
Z orłami w chmurach — z zamkiem w wiecznej dumy chmurze —
Ale kiedy noc straszna ryknie gromem dzikim,
Zawyje wichrów wyciem i żywiołów krzykiem,
Jak orlica przeszłości, co mści swe orlęta,
Co żyje, paki naród krzywdy swe pamięta…
Wtedy uchodź pielgrzymie, coś siadł na kamieniach,
Jeźli żelaznej duszy niemiałeś w cierpieniach…
A jeżeli dostoisz — to spytaj pieśniami
Tych orłów, co na basztach tam biją skrzydłami…
Zapytaj lip tych starych, co drżąc, pomst wołają,
Aż mur pęka i głazy z czoła mu padają…
I wolę cichy kwiatek wzrosły na ruinie,
Nad wielkość co upada — i przez siebie ginie…
[341]
Ale dzisiaj tu cisza — lipy milczą … strażą
A pszczoły brzęcząc, biorą miód i cicho gwarzą,
Jak arfa niewidoma, cicha, bez ustanku
Co anioł dziejów trzyma — w gruzach w bluszczów wianku —
Na wzgórze zamku trzody pasąc się spinają,
Pasterze na fujarkach rzewne piosnki grają
A zamczysko tak hardo w słońca ciszy stoi,
Jak orzeł, co w nie patrząc, oślepł w dumie swojej…
I takie straszne dumą w wieków poniewierce,
Jako olbrzym, któremuby tu czas — wyżarł — serce!
Tam w oddali mieściny dachy rozsypane
Mrowiskiem, i kościoła lśnią wieże blaszane,
Po ich grobów ciemnicy, od trumny, do trumny
Wiódł mnie zbrodniarz z pochodnią pomiędzy kolumny,
Tam leżą w karmazynach szkielety zbutwiałych
Panów i Pań wśród ziemi, możnych i wspaniałych —
A kajdany te więźnia z grobów zlane ciszą
Tak dzwonią — że już arfy głosów niedosłyszą,
Aż na Wawelu Kmity dumny posag stoi,
Ale u wrót a w kościół dalej iść się boi,
Pycha krępuje orłów lot wężem łańcucha,
Wszystko nicością oprócz miłości i ducha —
Wstań pielgrzymie! choć ciężko Ci wieków ciężkością
Miłość Bogiem — a Bóg jest na wieki miłością!…
1857.
[342]TREN PRZY TRUPIE DZIEWICY.
Śmierci! i ciebież lękają się, ludzie!?
Ty śnie spokojny z uśmiechem anioła?
Wśród cudów moich niemarzony cudzie
Z okiem milczenia — z alabastrem czoła?...
Ty śnie, o którym w snach mych się nie śniło!
Jam wszystko marzył — wszystko — oprócz Ciebie,
Ty co zieloną wieńczysz się mogiłą,
Myśl skajdanioną uwalniasz w jej niebie!
O! ty jesteś początkiem, który nie ma końca,
Jak światłość jutrzni chmur,
Światłość od gwiazd rzewniejsza a większa od słońca
Nad czoła skał i gór!...
Nad znikomy szczyt światów
Ty kwiecie!
Tajemniczy wśród kwiatów
Na świecie!...
O ty na czarnem śniąca wywyższeniu!
W kolebce wieków dziewico! w tej trumnie,
Jak w chmurkach śnieżnych na niebios sklepieniu,
Wśród ludzi co tu w koło płaczą tłumnie...
W śnieżnej sukience jak w chmurek osłonie
Ty śpisz — jak rano — wśród Maju — w ogrodzie...
Twe blade czoło w mirtowej koronie,
Jak marmur ruin w bluszczów świeżym chłodzie!
Warkocz rozplecion na piersi opada,
Oczy przymknięte nie chcą się otworzyć,
Bo choć Cię płacze tych istot gromada
Nikomubyś w twe miejsce, choć tak cicha — blada
Niedała się położyć!...
Oto przyklękła ostatni raz siwa
Nad trumną babka — w łzach głośnych sędziwa,
«Mnież się marzyło, o mój wielki Boże!
Przeżyć na ziemi tego ot! Aniołka!...»
Miała mi oczy przymknąć a ja włożę
Dziś do jej trumny kwiat roży i fiołka...
[343]
Śpij w kolebeczce, śpij dziecino moja!
Aniołki ciebie upieszczą przez wieki,
A osiemnasta cicha wiosna twoja
Przed zimą tobie zamknęła powieki!...
Przyjdź po mnie wkrótce !... daj rączkę do nieba,
Bo mnie tam Ciebie moja wnuko trzeba!...
Ja niemam wnuczki!...
I już ciche łkanie,
Ostatnie ciche już pocałowanie,
Jak zima wiośnie złożyła na czole
I wywiedziono ją — i cisza w kole...
Tylko od czasu do czasu klęczący
Mnich bury psalmy śpiewa cichym głosem —
I znów umilka a blask świateł drżący
Bije na trumnę — i płaczą gromnice
Łzami białemi, jak zaklęte losem
Dusze co płoną — aż spłoną dziewicze!...
I weszła matka —
Uklękła z boleści —
Milczała — chwilę — bo niemiała słowa
Na głos co w piersi matczynej się mieści,
Co ją rozsadza bolów wulkanami
I przed oczyma sieje piekła skrami...
Tylko na piersi jak głaz zwisła głowa!
Bezłzawe oczy zapadłe się szkliły —
Wy matki, coście tu dzieci traciły
Wiecie, jakie gwiazdy czarne
Przed jej okiem zagwieździły,
Gdy pieszczoty w wspomnienia rozwiały się marne!
Kiedy na serce bok zwali swe kamienie
A dusza już przeżyje — wszystko co kochała
Wtedy jak Furja dla jej męki pozostała
Katem się staje — wspomnienie!
Lecz choć wężem roztacza młodości poranki
Chwytamy go — jak obraz straconej kochanki!...
I jak upiór krew z serca ssie i mózg wyżera,
Ale daje łzy ciche — które śmierć obciera! —
[344]
I przyszła siostra, choć młodsza latami
Jak kwiatek rosą zalała się łzami,
Płakała głośno, płakać mogła jeszcze
I wypłakać cierpienie!
O! szczęśliwszy kto płacze — niż w boleści kleszcze,
Porwany śmiechem gorzkim głosi udręczenie,
Że aż jego szatana przebiegają dreszcze!...
Tak słowik nuci w noc Maju rozgłośny
Maluczki, wszystko co czuje, wyśpiewa,
Śpiew jego rzewny, czysty choć żałośny,
Jeszcze drżą łzawe rosą kwiaty, drzewa —
Lecz orzeł wśród chmur uwisłszy chaosu,
Skąd na świat patrzy, gdy bije [s]krzydłami,
Milczeniem ciszą rozmawia z słońcami
Milczy — bo na to niebyłoby — głosu. —
Płakało dziewczę! tak płacze zapewne
Stróż anioł w niebie schylony przed Panem,
Gdy z dumy dziecię jego, czyste, rzewne,
W pieliło się rzuci, dłoń w dłoni z szatanem!
Płakało dziewczę jak brzoza w ruinie,
Ale płacz każdy — na tej ziemi — minie!
Odeszła siostra — znowu cicho, ciszej!...
Tam brzękła mucha, leci jej do oczu,
Pije z nich błękit ach! ona niesłyszy
Ni brzęku muchy splątanej w warkoczu,
Ni głosów żalu tej ziemi w śnie ciszy...
Bo tam gdzie dusze z gwiazdami koczują,
Głos tego świata nie jest muchy brzękiem!
Tam tylko słychać akkord serc co czują,
Których płacz w wiekach arfy niebios dźwiękiem!...
Wieczność jest arfą w przestrzeni wiszącą
Gromami zwalisk — wichrem pustyń grzmiącą —
A na niej każdy wiek przegra swe dzieje,
I płynie w życia przyszłości koleje!...
Znów się wśród ciszy ozwał głos kapłana,
Żalami psalmów wznosi się do Pana,
[345]
Cichą potęgą pokory, natchnienia,
Co niebios wielkie przebija sklepienia!...
W kacie się dziady tabaka częstują,
I objaśniają światła gorejące,
Jak mędrcy wieków — co filozofują
O sercu — chociaż sercem nic nie czują —
Gdy widmo serca śni na marach śpiące —
A oni światła objaśniając drżące
Za światło siebie mają — w swej ciemnicy
Aż zimno światłość wyżre im z źrenicy...
I będą jako te sztuczne ruiny
Co ruinami zrodzone — nie czyny
Lecz wspominają głupstwo z swej wyżyny!...
I przyszedł jeszcze młodzian bardzo młody —
Stanął, nad twarz tę wzniósł smolny kajanek,
On marzył wczoraj tego świata gody
A dziś godowy wita w włosach wianek!...
Zieloność jego oczom się zieleni
Barwą piekielną, która róży niema —
Po raz ostatni ziemskiemi oczyma
Patrzy w nią … patrzy jeszcze raz na ziemi —
Krzyknął i zakrył w czarny płaszcz swe lica,
Że trumna, a w niej — zadrżała dziewica...
Nie!... trup twój — przyszły szkielet zadrżał — cudna!...
Piękność to piekieł kapłanka obłudna...
Śmieszny kto w groby — jak w pierś głucha puka —
I swoich w grobach nie w błękicie szuka!...
On kiedyś na nią wejrzy okiem ducha,
Gdy po snie długim trąba archanioła
Rozedrze groby a dziś — cisza głucha
A on w jej szaty białej rąbek śnieżny
Twarz złotowłosą skrył i łzy — i woła
Myślą zwątpioną wśród tych gromnic koła
Obrazu śmierci! Jak wiosny anioła —
Obrazu śmierci! — za świadka boleści
I przysiąg swoich a w grobów krainy
Szmer tej młodzieńczej przysięgi szeleści,
Jak szmer listeczków uschniętej krzewiny!...
[346]
Uszedł, a w trumnie, w fałdach jej sukieńki
Na wieczność łzy te młode pozostały —
Ona się niemi w grobach bez jutrzeńki
Przez całą wieczność będzie pieścić błogo...
One jak perły konchy będą drżały
Tam niewidziane wieki — od nikogo...
Kiedyś kochanka mirtowego czoła
Pokaże łzy te na sukience białej,
I przebudzona pierwszy wzrok anioła
Na twarz młodzieńca rzuci cień jej biały...
Ludzie swą pierwszą miłość tu wiosenną,
Dziecię zórz — tęczą aureol płomienną —
Treść najpiękniejszą siebie co tu czują —
Swą pierwszą miłość z wiosną zagrzebują,
Kwiatami grób jej świeży obsypują
I na nim drzewa wspomnień sadzą radzi,
Na ich gałęziach potem zżółkłe wianki
Wieszają — aż ich śmierć na grób sprowadzi
Czuję — że z życiem umarł cień kochanki!...
I w życiu potem z bydlęcym uśmiechem
To czucie Laur zwą — z szyderstwa echem —
A czasem z śmiechem — ale z łzą ukrytą
Którą ich dusza na nowo obmytą...
Lecz oto ozwał się już dzwon ponury —
Głos ten śpiżowy jęczy głucho, smutno,
Smutniej jak czarne te — ściga chmury
Harmonią dźwięków dziką i pokutną...
On jest jak wieczne serce pustelnika,
Co sam w swe głębie myślą własną wnika —
Ty śnisz tok cicho — nad sobą.
Kwiaty zazdroszczą twojej ciszy tobie
Gromnice w koło — światłami rozmdlone
Nad tobą kapią łzami w swej żałobie...
Śnij, śnij, dziewczyno! aż wieków różaniec
Cały przez rękę przesunie się Boga,
Spadną paciorki u wieczności proga
[347]
Bóg je roztarga rozsypią się łzami,
Jak perły wśród wieczności i błękitów — !..
Duchy w dwojaki rozwieją się taniec
I gwiazd — słońc — komet zagaśnie kaganiec,
Gdy On na tęczy zasiądzie z szczytów!...
Śpij — śpij — aż grzmiąca trąba archanioła
Rozedrze groby — i na Cię zawoła...
A wtedy wstaniesz — niememi oczyma
W świat pójrzysz, w inny, gdzie tęsknoty niema...
(Tu łzy ubogich co klęczą dokoła,
Są najpiękniejszą dziś tobie ozdobą
Ty nad ich nędzą błysłaś łzą anioła...
A oni tutaj dziś płaczą za tobą —
Sercem, boś ty im nie tę nędzę ciała,
Tylko ze łzami ocz ich ocierała,
Lecz sercem serca kojąc im tęsknotę,
W ich cierń promienie powplatałaś złote!...
Oni ci szczęście wymodlili twoje,
Że w chmur wiosennych Bóg cię odział stroje —)
Jak anioł wiosny co pierwszy uderza
Gromem niebiosów z tą ziemią przymierza,
W łzy te jak w perły ozdobisz warkocze
By stanąć piękna przed tronami Boga,
Jak duch co wszystkie uczucia urocze
Niesie przed niego od tej ziemi proga,
Lecz sam żadnego ziemskiego uczucia
Niema — prócz wieczystej za Bogiem tęsknoty —
Co w uśmiech wieczny na ustach mu płacze,
Prócz niemej skargi nędz ludzkich współczucia
Miłości kraju silniejszej od wroga
Co w uśmiech stroi boleści tułacze!...
Za życia ciebie nigdy nie widziałem
Lecz smutek pieśni z ich żałością zlałem!...
Bo mnie twa cicha piękność zachwyciła,
Co twarz w pośmiertny wdzięk rozanieliła...
Oto już idzie chór czarny — żałosny —
Czterej młodzieńcy na barkach Cię niosą,
[348]
Tyś jest jak widmo konającej wiosny,
W upałach lata niknącej swą rosą...
Jak łódka płynie trumna w tłumu fali
Płynie we wieczność ... i ginie w oddali...
Och! Więc idź z wiosną cicha — zamyślona
I nie znaj zimy — bądź zdrowa!... bądź zdrowa!...
Ja za orszakiem niepójdę ... uśpiona!
Nie płaczę z niemi — i nie rzeknę słowa —
Ale niedługo na grób twój zielony
Przybiegnę marzyć … poznasz mnie dziewczyno
Śmiać się już będzie — ten chór rozjęczony —
Ja będę milczał — jak dziś. Leć ptaszyno!
Leć, leć skrzydlata w ogród odzyskany —
A śpiewem twoim pozdrów tam ode mnie
Tych, co stargali te rdzawe kajdany,
A których obraz śni mi się bezsennie!...
TREN DO WISŁY.
«Skamandros! Rzeko ojczysta... O! jak mile niegdyś nad brzegiem twoim igrałem w dzieciństwie. — O! ja nędzna —! teraz nad Kokytu i Acheronu brzegi zabrzmi wkrótce ostatnia pieśń moja...»
Eschylos, Agamemnon.
Nadzieje i pamiątki z tobą tylko miałem...
Z Bezimiennego napisu na kamieniu.
(SCENA XIII. KASSANDRA. CHÓR.)
(POŚWIECONE JZ.)
Wisło!... gdzież ranki ciche, rzewne, mgławe,
Które na brzegu twoim przedumałem,
Gdzie są te pieśni młodej duszy łzawe,
Co w fal podźwiękach najpierw kołysałem!
[349]
Kędy ta skała siwym mchem brodata
O którą młode colo opierałem,
Gdy pierś pękała bólem w wiosny latał...
Z tej skałym patrzył jak w głąb serca mego,
W głąb twoją Wisło! co cicho płynęła...
I sam z naturą — dumę młodzieńczego
Sercam pieśń począł, co w fali ginęła!...
Kędyż zielone, skaliste twe brzegi,
Na które bieżąc w pierwszych dni poranku,
Ciskałem kwiaty w fale bez ustanku
Kwiaty wiosenne!...
Gdy stopniały śniegi!...
I po krach przeszkód skacząc myśl szalona
Wędzidłem gardząc — leciała bez granic,
W chaos przestworów świata uorlona,
I sercem czuła za tych, co posłannic
Nieba się mieniąc mianem, serc niemiały —
Dusze co w sobie — sobą skamieniały!...
O cicha moja Zwierzyniecka skało!
Tobiem poślubił pierwszej wiosny chwile,
Ku tobie myśli jak senne motyle
Co wieczór lecą … bo z tobą zostało
Tyle chwil drogich — co dzisiaj w twem łonie
Wyryte krzyża znakiem — twe ustronie
Ma dla mnie ciszę, której nic niezgłuszy
Bo wtenczas było — tak rano ... w mej duszy!...
W porywach tęsknot, jak w ciemnicy mroku
Stąpam szukając, co tam ... niegdyś — było,
Ciemnic, o których w snach duszy się śniło,
Lecz w mgłach oddali wszystko ginie oku!
Młodości moja! piorunie wiosenny,
Ty błysłaś jasna nad wszystkie pioruny —
l choć się rwałaś, gdy boleścią sienny
Skroń pochylałem — wzrokiem piłaś łóny,
I wiodłaś naprzód jak obłok promienny,
Straszna lecz piękna orlemi szponami
Rwąca swe trzewia i na srebrne stróny
Nadciągająca je z cichemi snami!
[350]
O! ty zostaniesz ze mną — o! i po mnie...
Będziesz mi gwieździć jak gwiazda potomnie...
Bo mi obecność siostrą ukochaną
Co kocham sercem — spokojnie wybraną,
W przyszłości w moją zmieni się kochankę —
I gdy obejmę na wieki niebiankę —
Ona się w przeszłość zmieni i do łona
Przygarnie mnie w ma matkę zamieniona,
Że mnie niewydrze jej piekieł potęga,
Na niej tęczowa zwiśnie wspomnień wstęga...
Tu skrą boleści rozgrzewałem ciemność!
Choć one palą boleścią pierś młodą,
Widzę dni jasne — czuję serc wzajemność,
Co jak klucz orłów płyną swą swobodą
Odzwierciedlone wiślanych fal wodą!...
O gdzież ta skała, siwym mchem brodata
Wisło! ta skała oderwana, głucha,
Z której w me przyszłe poglądając lata
Duch pierwszej piosnki słuchał ach! i słucha...
Po dziś dzień błyszczą piersi mojej skały,
Po dziś dzień szumią nadwiślańskie drzewa,
Lecz fale Wisły dawno poszumiały,
I na jej brzegu młodzieniec nieśpiewa!
Suną galary — i rybki złociste
Pluszczą igrając z łódką nowiu na fali,
A tam na kępie prastare, wieczyste,
Chorem topole nadwiślańskie w dali
Szumią i szumią tak łzawo i smętnie,
Jak głos przyjaźni w czasowej oddali!...
O wy topole prastare! wymowne,
Coście dziecinnym szumiały marzeniom,
Wasz cichy pacierz, gdy dusza namiętnie
Rozkołysana w sny wiosny czarowne
Stroiła arfę przeszłym pokoleniom,
W twarz patrząc niemo i groźnie — a w górę
Ramiona niosła w przyszłość ... orlopióre!...
Topole moje!... Zwierzyniecki brzegu!...
[351]
Wy stare lipy! macierzyńskie święte
Smutkiem rozbioru wzrosłe i rozpięte,
I ty o dzwonie pęknięty, jak stróna
Co pękła w dziejów gromowym szeregu
Wśród piersi ludu — jako głos pioruna
Ochrypniętego ach! i bezserdeczna!
Pęknięto bolem ludu — jak lud wieczna!...
Tam dzwon na Tyńcu rozhowor wieczorny
Poczynał — z Bielan dzwon odrzekał rdzawo —
Aż ze Zwierzyńca baszt odbrzmiało łzawo
I dzwon Wawelu — w głos chrobry nieszporny
Rzucił na fale echem rozmodlonem
I skonał Skałki umierając dzwonem!...
A wtedy gwiazdy zadrżały w wód fali
W błękitach Wawel mglił się otulony —
I Zwierzyniecki klasztor coraz dalej
Niknął, gdym łódką sunął rozpędzony —
I już ostatni dzwonek Salwatora
U stóp Mogiły Kościuszki się tulił —
I Sikorniki szumiały z wieczora
A się perełką od góry rozczulił
Dzwonek po rosie świętej Bronisławy
I jak perełka — z rosą drżał tam łzawy,
Na kwiatach polnych i duszach niewinnych
Aż go piórkami aniołów dziecinnych —
Stróżów aniołów w niebo skrzydła niosły
A po nim kwiaty — i dusze tu rosły!...
O! każden z dzwonów twoich grodzie stary!...
Dzwoni mi serca w piersi akkordami —
I każden chwilę niesie wspomnieniami!...
I każden listek wy drzewa mi drogie!...
Coście nade mną jak sławy sztandary
Szumiały echem przeszłości w dni błogie!...
O! każden liść wasz brzęczący — złocony
Złotem księżyca — słyszę — — rozrzewniony!
Gdy dzwon pęknięty o Zwierzyńca skały
Rozbił swój dziki głos ... to pod lipami —
Piersią do ziemi padałem — piersiami
[352]
W krzyk jeden dziki — jak młodość samotna —
Czasem się głosy ducha odezwały —
I znów płynęła chwila niepowrotna
Jak młodość jasna — i młodości szały!...
O! płyń płyń Wisło!... słyszę Ciebie duszą
Jak płaczesz tam po Polski mej obszarach!...
Jęków twych żalu Cary niezagłuszą —
Bóg je Ci odda — w swych cudów bezmiarach!...
O! płyń, płyń Wisło!... i pod każdą chatą
Błogosław lud ten — z duszą z mąk bogatą,
Błogosław smutne tej ziemi młodzieńce —
Niech płoną jak twe świętojańskie wieńce
I niech czuwają, aż w godzinę czynu
Każdemu Polska zagrzmi: Powstań synu!...
Wtedy niech wstaną i miasta i sioła
I rozgorzałe jak piekło zapału —
Jak jedna trąba piersi archanioła
Ducha niech zbudzą olbrzymiemu ciało,
I gromów trzasku
Przy łón odblasku.
Niechaj łańcuchy kajdanów —
Ręką pokoleń męzką
Zwycięzką
Piorunująca
Pomst wołającą,
Potrzaskają o czoła miedziane tyranów!...
I jak dzwon męczeństw — w głos sumienia
Koronacyjnych arf ludu rozdźwiękiem,
Rozpychająca ciemność światła wdziękiem,
Wstań Polsko!... i wznieś dłoń na pokolenia;
Niech twe zwycięztwo grzmi w hymn przebaczenia,
I sprawiedliwa cudem twego cudu
Na koronacyę ludów — idź wśród ludu!...
Bo choć twa chwała nie jest z tego świata
Choć jako stróna na krzyżu rozpięta
[353]
Drgasz nad ludzkością w dzwon przebaczeń, święta —
Ludzkość twej chwały odblaskiem bogata
Twą męką dobra, jasna, odkupiona —
Z twem zmartwychwstaniem wstanie zduchowniona!...
Są chwile straszne, gdzie dusza człowieka
Tysiącem gromów i burz skołatana,
Cierpień ludzkości w swem wnętrzu docieka
I jak ptak błędny wśród puszczy na grobie
W ciemnościach sama i zamknięta w sobie
Ujrzy swych cierpień ludzkości szatana,
Co wbija ciernie do bolącej skroni —
Są chwilę w życiu — lecz biada każdemu!...
Kto się zagłębi — a nie wyjdzie z toni,
Gdzie biją źródła dobremu i złemu!
Matko naturo! z twojemi cudami,
Z twemi burzami i z twemi gwiazdami,
Wsparłaś skroń boską na mojem ramieniu,
Aż tobą szczęsny światami boleści
Przelecę z pieśnią tęskną w zachwyceniu!...
Aż grom się ludu miłością — rozpieści!...
Tyś siostrą dzisiaj z stroń namiętnym płaczem
Pieśni — której Bóg jedynym słuchaczem!...
............
Wisło!...
Ty jeszcze płyniesz — i twe lipy stare
Stoją. jak niegdyś wkoło chylonego krzyża —
Cmętarz wspomnień — rozkoszy razem gniazdo jare!...
Liście ich oblatują dziś, jesienne, suche,
Szepczą tajemne słowa tak smutne i głuche
Jak w tęsknocie sierocej śpiewa serce młode!
O! wyście ze mną chwile!... wyście nieminione!...
Wisło! o! Wisło moja! upłynioną wodę
Schwytałbym — czas oddając —
Chwile przetęsknione!...
Uskrzydloną myśl tobie posyłam daleki,
[354]
Wśród stron pustych, zdziczałą mą pieśnią samotny —,
Z pieśnią co popłynęła — w prąd swój niepowrotny,
Co z tobą i po tobie — będzie płynąć wieki!...
1854.
POWRÓT.
ELEGIA.
Taż sama cisza! te same topole
Jak cienie, we mgłach nad smętarzem stoją,
I szepcząc modły w zielone półkole,
Pierścieniem życia gród umarłych stroją!
Taż sama cisza!... tylko mur się schyla,
I nów jak łódka w falach chmur płynący
Już się przemienił stokroć! — on umila
Ten pałac duchów smętny i milczący...
Myśli o myśli! czemuś tak daleko
Ja Cię przeczuwam ... zstąp jak niegdyś we mnie
Łzo dziecię serca! oświeć oko moje,
Jak niegdyś czysta pod smutną powieką!
Za chwilą chwilka przesunie przyjemnie
I znów mogiłę w te kwiaty ustroję!...
Na tej mogile ... wsparłszy twarz na dłonie
Jak niegdyś w umyśli pogrążę się kole
Jak błogo złożyć tu! płonące skronie...
Taż sama cisza!... też same topole!...
Wszystko jak niegdyś, spokojne, milczące
O! jak tu cicho ... jakże świat daleki!...
Wszystko jak niegdyś nieme — ciche — śniące —
Mnie tylko burza rwie łono tęskniące!...
Chciałbym o drzewo wsparty szeleszczące,
Posągiem tutaj skamienieć na wieki,
Z lawą mej piersi — strzedz posągiem grobu —
A kiedy wieki i burze z nad globu
Przewieją w wieczność długim dat przeciągiem,
Na szczątkach grobu runąć tu posągiem,
[355]
I leżeć na nim w pośród chwastów świata,
I raczej chwastom niż ludziom runięciem
Spowiadać balów piekło wniebowzięciem —
Bolów co pierś mi przepalały lata —
Których przekleństwem tu zanielać — kata!...
O pieśni listków ... tajemne i drżące!...
Ty wywołujcie niemy świat duchowy —
I ukołyszcie mnie ... już sen grobowy!...
Lub niech was piorun strzaska — szeleszczące!...
Jak niegdyś … tutaj — wonie krzak cierniowy
I bez swe kity namiętne, płaczące
Zwiesza ... a wonie swe tęskne jaśminy
Plączą z pieśniami słowiczej ptaszyny...
I tylko krzyżów na mogiłach więcej
I w mej zamglonej duszy więcej cienia —
Go wieńcem pieśni ołtarz zmarłych wieńczy
Tak zamyślone jak ona te pienia!...
Nade mną uwisł pająk pracujący...
O! wy, co w grobach śpicie niezbudzeni!
Z waszych zabiegów wieczności idącej
Takich pajęczyn niema ... i w przestrzeni
Wiatr niema porwać co ... z kwiatów na kwiaty,
Nieść na ludzkości przemienione szaty
Chyba z tych kilku grobów, co cierpiały —
Co wątpiąc — z śmiechem boleści konały!!!
Gwiazd czuwających tylko jasne drgnienie
Nad każdym krzyżem zsyła swe promienie,
Może to w górze uwiśnięta dusza
Drży w nocnym cieniu — i błękit porusza...
I w krzyżach czarnych zatarte imiona,
Gdzie zadrzymane spoczęły plemiona!...
Aż gdy odgrzmotem trąby archanioła
Groby rozedrą się — w głębiach wstrząśnione,
I jedni niosąc czoła owężone
A inni białe — gwiazdolite czoła...
Chwycą się duchów spojone ogniwy
Powieją chmura!... tam
Na sąd straszliwy!...
[356]
Gwiazd tych promienie jak hymny tysięcy,
Jasnych aniołów — których glos uroczy
Chmurne przestwory od cieniów północy
W boskiem objęciu i wstrząsa i wieńczy —
Ale tu jeszcze... w tym smutnym padole,
Taż sama cisza!... te same topole!...
1856.
DO MELANCHOLII.
ELEGIA.
O melancholio nimfo, zkąd ty rodem?...
Słowacki.
Siostro rozpaczy! melancholio mila!
Ty w parze z nieszczęściem chodzisz,
Lecz ciebie moja pieśń dzisiaj uczciła,
Choć ty czarne myśli rodzisz!...
Za czarną chmurą twej cichej zasłony
Duch jak słońca czoło jasne
Wspomnień ciemnością w koło otulony,
Rozpamiętywa dni własne...
I śmiechem przeklął myśl o szczęściu własnem
Podeptał nadzieji kwiaty,
Byle im czoła mógł promieniem jasnym
Otoczyć za cierńców straty...
«O!... naucz powstać nad to, co skarlone,
«Przekląć ojczyzny tyrana,
«Zszlachetnić, co złą wolą niespodlone
«W ciemność strącając szatana!...
«A z nocą walczy blask porannej zorzy
«A światłość w ciemnościach świeci,
«O myśli moja, podobnaś do róży,
«Co gruzy ludzkości kwieci!...»
Odwróć mi od ust — te węże czułości,
Co pala w życia kolei,
Duch by nie zgasił pożarów miłości
Łzami — ten — ogień nadzieji...
[357]
Kochać! ach! kochać! młode serce woła,
Lecz zwykle w kolei życia
Szatan urąga się z doli anioła,
Anioł przy głazie bez życia...
A tak co kocha — od dni swych poranku
Dalekie i blizkie sobie
Jako dwa kwiaty, każdy w innym wianku
Osobno — giną w żałobie...
O! prędzej duszo! wszakżeś nieśmiertelna
Ty szydzisz z czasu i wieku,
Tu kładka życia — już trzeszczysz piekielna
Życiem — zwiesz życie człowieku?...
Niech w wyższym świecie wyższy duch ożyje,
Z zapomnień trując kielicha —
I niech oderwie od swej piersi żmije —
Pierś młoda burzą oddycha!...
Jak młode orlę u pustyni łona
Dalekie od ptasząt tłumu,
Z chmur ssie swe myśli — i pęka zasłona
Słońc — wśród wichrów lecąc szumu!...
I tak mu wolno! tak piersi szeroko!
Samotne — lecz wolne skrzydła
I w oczach słońca, orle topi oko
Bo Bóg nie kładzie wędzidła...
Samotność wyższa nad kraje obłudy
O! najdumniejsza to zbroja
Skrzydłem zapału powitałem cudy
Ja sam — a ze mną myśl moja!...
O! Melancholio!... z myślami twojemi
Milsze smętarne pożycie,
One oprzędą nitki pajęczemi
Mózgowe pleśni i życie!...
O! pojedź daleko — ramię przy ramieniu
Z strun brzękiem lećmy wysoko,
Krwawą daninę piekłom i cierpieniu
Spłaciło serce — i oko!...
Twe czarne myśli przed oczyma memi
Jak chmury kruków się zlecą —
[358]
I pierś rozedrą szpony piekielnemi
Szkielet, zostawią — poleca!...
Choć one plony jak węgiel piekielny,
Jak z dziewicy trupa wianek,
Chociaż ich człowiek lęka się śmiertelny
Ja je pieszczę jak kochanek!...
I dusza moja pozostanie sama
Jak gmach Bogów spustoszały,
Jak brzoza zimy wichrami owiana
Której listki uleciały...
A z nocy rodzą się promienie zorzy —
A światłość w ciemnościach świeci,
O myśli moja podobnaś do róży
Co gruzy ludzkości kwieci!...
Lecz ty piękności jasna i bezkońca!...
Jak pierwsza miłość co dłoń na pierś splata —
Rzucam ci perłę jaśniejszą od słońca
I pocałunek — o!... nie z tego świata!...
SMUTNA MA DUSZA!
ELEGIA.
Smutna ma dusza, smutna aż do końca,
Jak ptak żałobny w odludnej pustyni,
Czasem zapali ołtarz swej świątyni,
Czasami błyśnie promieniami słońca...
I znów zapada w zwątpień czarne chmury,
Kędy się wiosna nigdy nieuśmiecha,
Lecz śmiech szyderstwa grzmi, jak grzmot, ponury,
Gdy usta dotkną trucizny kielicha!...
Śpisz moje życie?... czyż na dnie mej duszy
Umilkły glosy i wichry szalone?
Czy iskry uczuć pogasły zatlone,
Nic cię nie zbudzi — nie wstrząśnie — nie wzruszy?...
[359]
Śpisz moje życie?... o nie!... bo w koło
Choć wyją głosy dzikie i burzliwe,
One mijają zamyślone czoło
Jak zwykle fale za falami — senliwe!...
Walczyć i walczyć! pod walki znamiona
Zbiegły się duchy … jak na jasnych godach
Już poczynają bić serca w narodach!
O! stokroć wielki! Kto tkwiąc w zimy lodach,
Ku przyszłej wiośnie wytęża ramiona!...
O nie me życie! ty czuwasz! bo w świecie
Jest głos, głos jeden, co lutni stronami
Zbudzony — ciebie obudzi jak dziecię,
I lot uorli młodości piórami!
I myśl ta jasną wśród natury ciszę,
Gdy ciemność ducha rozświetli iskrami
Wspomnień przeszłości dzwony rozkołysze
I przyszłość wyśni — olbrzymów pracami!...
O duszo moja — ty jesteś jak woda
Spokojna — w której gwiazd swych milionami
Zwierciedli niebo cichemi cudami
W spokojnej głębi!... lecz w zdąsanym szale
Niech wietrzyk muśnie ukojone fale —
Już znikło niebo z gwiazd swych milionami
Wstają śpienione!... lecz — śpij życie — szkoda!...
Ty jesteś smutku dzieckiem i wesela,
Bo gdy łza błyśnie czasem z pod powieki
Lada wiew dobrej woli ją osuszy —
I znów dłoń drogiej ręki przyjaciela
Rzuci pociechy ziarno w głębie duszy!...
Zkąd już po burzy, której głos daleki
Pączek uśmiechu wygląda nieśmiało —
I słońce z chmury nową tryska strzała
Co stróżą lutni drży... w tajemny, lekki
Oddźwięk człowieka z naturą wspaniałą!...
Śpisz moja duszo? Drzym sobie głęboko,
W toni wszechświata nocny chaos Panem,
[360]
A gdy się zbudzisz — to pierwsza nad ranem
Wzleciawszy z psalmem skowrończym wysoko
Pobudź tu inne śniące snem spokojnym,
I zanim błyśnie poranek uroczy,
O! niechaj przetrą choć znużone oczy
I niechaj spojrzą tam! Po niebie strojnem!...
Tam świat strojniejszy, inny, lecz śpij duszo,
Ciemności więzów gwiazdy niepokruszą,
Potrzeba wschodu porannego słońca
A będzie jasno — od końca — do końca...!
O Polsko! gdyby tobie swych aniołów
Bóg zesłał hufce jasne piorunami,
Niebyłabyś ty Polską!... i cierniami
Niewiódł by twoich w ognie apostołów!...
O jasna! życie żywiąca żywiołów,
Gdyby tu ciebie i mak twych niestało,
Cóżby się z światem odkupionym stało?...
Własne olbrzymie poczujesz w twem łonie
I Samsonowe nieznane Ci siły —
I ludów mrowisk powstrząsasz mogiły,
O Polsko! matko ludów w słonecznej koronie!..
Śpisz moja duszo? o! drzym sobie jeszcze!...
Jeszcze daleko nasze rano wieszcze —
Jeszcze gdzieś światło w śnie twemi wyśnione
Na chmurkach drzymie pobłogosławione
Nim w sercach ludu — spadnie przeroszone!...
Ubierać szkielet w łąk majowych kwiaty,
Co zabłysnęły w dniach najpierwszych wiosny
Nie!... aż kościotrup świat — jak inne światy
Znowu ożyje swobodny! radosny!
I swej niewoli zdeptawszy znamiona
Jak skrzydła — naprzód! wyciągnie ramiona —
Lecz nim zawstydzi swą piersią twarz słońca,
Smutna ma dusza — smutna aż do końca!...
1858.
[361]ELEGIA.
Z uwiędłym wieńcem iść do stóp anioła,
O! jak to gorzko — jak sercu boleśnie —
A w wieńcu w pośród wonnych kwiatów koła
Najpierwszy fijołek uwiądł — tak przedwczeście!
Gdy wieniec rzucę pod jej śnieżne stopy,
By po nim przeszła jak po mojem życiu,
Ona ukaże mi gwiazd wieczne stropy
I twarz jak księżyc skryje w chmur spowiciu...
I spyta: w wieńcu twej niemej młodości,
Wśród kwiatów walk co jak żelazo płynne
W posągi stygną... gdzie fiołki niewinne?...
Gdzie fiołek?... skonał — w nieznanej cichości?...
I twarz otuli w swe skrzydła tęczowe
Uderzy niemi po chmurach zachodu
A piór tych oddźwięk — jękiem korowodu
Zapłacze we łzy jutrzenki majowe...
I wzięci jasna, słoneczna popłynie
W przestworza światów jak ona tajemnych,
A na kąwalii łza jej rosą zginie,
Nim ją ustami schwycę... w chwilach ciemnych!...
A wieniec ten mój — cisnę w rwiące fale,
W grzmot pian ze stromej skały Kościeliska —
Z nim wy popłyńcie... sny, walki i żale —
I łzy!... bo wiecznie — daleka choć blizka!...
1854
NA ŚMIERĆ ŻOŁNIERZA POLSKIEGO MARCINA T.
ELEGIA.
O śpij żołnierzu! niech się przyśnią tobie
Na sen żelazny orły i pogonie,
[362]
I matka nasza Ojczyzna w żałobie
Bijąca sercem w Zygmuntowskim dzwonie!...
O śpij żołnierzu! niech nad tobą szumią
Jak las nadzieji rozwiane sztandary,
Niesłysz jak tutaj westchnienia się tłumią
Śpij — aż zabłyśnie przeczuty dzień wiary!...
A po nad tobą Ojców łzawe cienie
Niech wznoszą chrobre, gwieżdżące buławy,
Boś im dorównał męztwem w polach sławy
A przeszedł w cierpień nowe pokolenie!
Boś od Kościuszki i orlich Legionów
Do dni, gdzie wspólna myśl znowu ożyła,
Bronił jej życiem od tyrana szponów
I była twoja nad jej rozpacz siła!...
Boś żył w tym wieku najczarniejszej doli,
W porozbiorowych walkach i podrzutach,
I niezabiła cię rozpacz, co boli
Boleścią matki w zawiejach i knutach!...
Boś starzec młodem sercem w przyszłość wierzył,
I ani razu niezwątpił w ciemności,
Boś twych zapałów młodzieńczych nieprzeżył,
I w samolubnej niezakrzepł przeszłości...
Boś młode serca kochał i rozumiał,
Do końca patrząc w gwiazdę postępową
Jak orzeł w słońce!... boś w lud wierzyć umiał
I w przyszłość wielką — jak Bożą — ludową!...
Bo twa siwizna w stary szron wsteczności
Na zapał naszej nie spadła młodości,
Boś czuł, że młody zapał tu oziębić —
To ducha złamać — lub co gorzej — zgnębić!...
Boś niezaślepił się Ojców koroną,
Bo herb w kościele tych dziejów był w tobie
Tą kropielnicą z wodą poświęconą,
Z której się żegna — idąc w życia probie!...
Boś z tą miłością kraju co przeczuwa
Hetmańskie serce niósł w prostym szeregu,
I żył — choć życie niewola zatruwa —
Młody do końca — z włosem bieli śniegu!...
[363]
Jak dziś Podole, Wołyń, Ukraina,
Zna imię twoje — i Sybiru śniegi
Ojczyzna w tobie utraciła syna —
O płyń — płyń trumno tam wolności brzegi!...
Boś ty żył w wieku większym niż przeszłości,
Wieki sławione chwałą!... i niż wieki
Przyszłości wolnej!... bo w wieku wściekłości
Piorunowanej z pod Polskiej powieki!...
O! więc niech struną na krzyżu rozpięta
Ojczyzna, starcze — brzęknie imię twoje!
A serc rodaków żalu, nutą święta
Grób twój niech wieńczy w zasług twoich rymie!...
A gdy kraj przejdą jutra apostoły
I lud w łby wrogów strzaska swe kajdany,
Radośnie niech się wstrząsną twe popioły,
Wstanie — dla której tyś się stroił — w rany!
O dzięki wielki wielkich ojców Boże!
Żeś za przeszłości niestworzył kolumną —
Ni dał nam jutra tryumfalne róże —
Ale w kajdanach nas wolności stróże
Uwieńczył w gromów nieśmiertelnych burze,
Polski piekielnych mąk rozkoszą dumną...
Z ojczyzną cierpiąc my szczęśni! my dumni!
Byleśmy byli jej bólem rozumni!...
NIE-ELEGIA.
(PAMIĘCI RETHLA I ROBERTA SZUMANA. [82])
O tęskno duszy na ziemskiem wygnaniu!
Smutno jak mewie samotnej nu falach,
Gdy mgły opadnij — i słońca świtaniu
Dech zaprą chwilą... kiedy się w koralach
[364]
I perłach stroi półsenny duch burzy
A serce samo — bite w swej podróży...
I tak mu smutno ... że czasem w tęsknicy
Zerwie się dziko!... i nicość powoła —
Przeklnie głos swojej młodości orlicy,
I przeklnie wiosny swej stróża anioła
I przeklnie gwiazdę swą!... I swe nadzieje
I — niebyć!... dziko jako orzeł w chmurach
Zawoła — za Billi grzmot piekła się śmieje —
I duch upadnie rozesłan w swych górach,
Na progu skały, skąd jak samotnika
Myśl, w otchłań z szczytów spada fala dzika,
Gdzie szumią sosny wieków wychowanki,
A duch w objęciu rozpaczy kochanki
Samotny — czarny — i nad wszystkie sępy
Zasępion, chciałby wyrzucić swe życie
Z siebie, w świat czuciem i miłością tępy,
Jak rdzawy nóż, co więcej nieukroi,
Ale skaleczy przeto!... i w błękicie
Przegląda stal swą zimną i szyderczą
Jak dusza, co się w piękności ustroi,
Lecz pozostanie zimną i bluźnierczą
Jak szkielet trupi — stojący w ustroni,
Coby Eola arfę trzymał w dłoni
A płaczem muzyki, nocą zwiedziony,
Człowiek by myślał — że tam brat natchniony...
O nie! to arfa w szkieletowej dłoni
Wspomnień powiewem — westchnęła w utroni!...ustroni!...
W on dzień w rozmyślań chaosie ogromu,
Duch jest jak orzeł — oślepły ad gromu,
Co choć roztoczy swe skrzydła wichrowe
O skałę własnych gniazd — rozbija głowę!...
O rzuć mi chmurę na czoło ty Boże!...
I daj mi skryć się za nią w sen wieczysty,
Dziki jak otchłań nad którą gra morze,
Czarny jak dusza moja — byle czysty!...
[365]
Bom się niezaparł marzeń mej młodości,
Jak Piotr Chrystusa, i dostoję wiernie —
Do końca!... jeźli jest koniec w wieczności
Wśród węży, z niemym uśmiechem — pancernie!...
I mą miłością przyprawię im skrzydła,
Że się zamienią w dusze miłujące —
Bo złość je tylko zmieniła w straszydła,
Przeto nie kąsa tu — co kąsające...
Czucia me jasne jak gwiazdy błękitu
Rozmiłowane w harmoniach bez końca!
Kochanki światła tylko — a nie szczytu —
I jednej twarzy jasnej nad słońc słońca...
Prawdy! miłością mądrej! pełnej Boga!...
Zmartwychwstającej z między dwóch mórz proga —
Wyprężającej w przestrzeniach ramiona —
W bez sercowego pierś bijącej dzwona —
Młotem — Samsona!...
Wyciągnę szyję — jako żóraw senny,
Popłynę za nią w świat — — co bezimienny...
ANIOŁ NA ZIEMI.
Za niebem tęsknił i oczu błękity
Nieraz unosił w gwiazdolite szczyty —
Nieraz on we łzach i cierniach pokuty
Załamał ręce łańcuch ciała skuty —
Lecz woli Pana uległy i cichy
Znów był spokojny i ukochał ludzi,
Całą przepaścią przedzielon od pychy
Płakał nad ludźmi — kiedy duch się strudzi —
Lecz ludzie piersi te śnieżne natchnieniem
Skrwawili swoich pocisków kamieniem,
I skrzydła jego nieśmietelne lotem
I srebrnopióre — obrzucili błotem...
[366]
I chcieli w bydle zszatanić anioła
Bydlęta ziemi, miedzianego czoła —
Lecz padli zwiędłym liściem u stóp jego
Kiedy przechodził nad otchłanie złego —
Lecz niezdołali — acz się duch ich srożył,
Bo on swe dłonie na piersiach położył,
I kiedy świat, mu dał pocisk ostatni,
Z jego uścisk oblubieńczy bratni,
On acz ze łzami, z uśmiechem wesela
Uleciał w gwiazdy oczom kusiciela...
I tam na gromów rozesłany chmurze
Dotyka ręką arfy nieśmiertelnej,
A pieśń łabędzia w jasnych zórz purpurze
Wstaje jak tęcza z nad zgrai piekielnej!
Aniele jasny pokorny, i cichy
Co kłosem schylon przewiałeś po ziemi
Chroń nas od jadu zemsty, od dni pychy
Po niebie dziejów wiedź skrzydły orlemi!
Kamienie, co ci świat o piersi rzucił,
W chleb życia mieniąc odnieś ludziom w darze,
Łzą przebaczenia! ś w nocy zwątpień błysnął —
Łza, utonęła w twoich żądz pożarze!...
O niepłacz ziemio!... archanioł twój boski
Nad toby senną milcząc się kołysze,
I wróci niosąc piorunowe zgłoski
Zbawienia twego!...
Już szum skrzydeł słyszę...
POD WAWELEM.
Widziałem dziecię, co szańce sypało,
Szańce dla wrogów swej ziemi,
A sypiąc wrogów piosenki śpiewało,
Wolności słowy tęsknemi…
I nucił: Jeszcze Polska niezginęła,
Jako skowronek — gdy go smętność zdjęła.
[367]
Lecz ani pieśni nierozumiało
Ni celu szańców, które sypało —
I pomyślałem: Wielkie sądy Twoje,
O Ty! co dzieciom niewoli
W tej pracy piosnkę dajesz jako zbroję,
Jako ziarno przyszłej doli…
GÓRSKIE ŹRÓDŁO.
SZKICA.
(POŚWIĘCONE R***.)
I.
Między szczytami skał mchem posiwiałych,
Gdzie kwiat umiera, drzewo schnie i ginie,
A śmierć osiadła wśród głazów zdziczałych,
W tej niemej szczytów skalistych dziedzinie,
Źródło tam ciche i samotne biło,
Wśród tej martwoty samo jedno żywe,
Jak serce młode a tem nieszczęśliwe,
Że żyło
Tam, gdzie już wszystko — wszystko dawno martwe było. —
II.
W dzień piekło słońce głazy rozpalone
Których wieczorna niechłodziła rosa,
A nocą szczyty szronem ośnieżone
Marzły, gdy mgłą je kwefiły niebiosa…
Czasem do źródła ptaszek jeden tylko
Przyleciał, siadł, zanucił krotką chwilką,
Zwierciadło jego dzióbkiem pocałował,
Podnosił główkę i znowu żeglował
W błękity —
Ku gajom dolin — z trwogą mijając skał szczyty…
[368]III.
Raz pożeglował i nie wrócił więcej,
A zanim źródło w tęsknicy dziecięcej
Wyschło — po głazach wszystkie łzy spłakało…
Że prócz skał martwych nic już nie zostało!…
Próżno w niem gwiazdy przezierały czoło,
Próżno grał słońca w niem promień wesoło,
Źródło za swoją tęskniło ptaszyną,
Schło, schło, aż wyschło miedzy skał szczeliną
I było,
I jak dół w piersiach — gdzie niegdyś —
Wielkie serce biło!…
1860. Saska Szwajcarya.
SEN NAD RANEM.
W śnie moim byłem wśród panieńskich skał —[83]
Na nich odwiecznym szumem bór się chwiał —
I uwieńczone były lasy, w chmury,
Jak narzeczone dziewicze natury...
Jak panny młode, które skamieniały,
Co oblubieńca od wieków czekają,
I za nim oczy dawno wypłakały,
A w sercach nic już prócz źródeł nie mają...
Lecz skroń gajami swą pozaplatały,
I szumem borów z szklanych fal podźwięki
Zlanym, co mocą tak żałośnie grają
Tam — na krawędzi stromej dzikiej skały,
Kędy się tylko orły kołysały,
Nad przepaścią kwitła róża,
Pochylona sama jedna
Taka tęskna — taka biedna,
[369]
Taka zbladła ... jako stróża
Anioła twarz bolejąca,
Gdy się dusza w otchłań strąca —
I ujrzawszy ją od dołu
Na piersi złożyłem dłonie,
Perła drżąca na jej łonie
Na skroń padła memu czołu!...
I krzyknąłem — by ta zbladła
Nad przepaścią tak schylona,
W otchłań z brzegu zawieszona,
W przepaść smętna nieupadła...
A jeśliby śpaść już miała —
Niechby na pierś mą zleciała!...
Całą dobę jej kwitnienia
Przeklęczałem na mchu drżący,
Pełen za nią utęsknienia,
Choć niewiedząc, że tęskniący —
Ach!... i srebrna mgły osłona
Otuliła ją na szczycie,
Chmurno stało się w błękicie,
I w mej duszy głębiach łona —
I swą wonią się spowiadać,
Jęła wichrom skałom kwiatom —
Zaczynała już opadać
I rozbierać się — a szatom
Dała lecieć ... ku mgieł światom...
I aniołki do ust niosły
Mi jej listki skrzydeł wiosły —
Ale cóż dziś o wybladła
Twym listkom po mym gorącym
Pocałunku pałającym,
Dzisiaj — kiedyś — już ... opadła!...
Kiedyś miała tak opadać
Rozbierając się do cierni,
Wichrom tylko się spowiadać,
I tych ptaków wdowiej czerni,
Lepiej było w przepaść tobie
Spaść na łono me w żałobie!
[370]
Jako gwiazda spadająca,
U mych ust, omdlewająca,
I z rozkoszy — konająca!...
I wdarłem się na szczyt skały,
Kędy ciernie jej zostały,
I już bez łzy — niemo — wiernie —
Całowałem tam — jej ciernie...
I lecąc w otchłań z cierniami,
Oświtłem — z dnia promieniami!
DZIKA PIOSENKA.
(Z POEMATU ARTUR.)
Il confessa toute la verité, et je fus disculpé. — Mais on me fit un grand crime de ma resistance, et le prieur m’adressa des repreches publiques pour l’orgueil irritable qui couvait dans mon sein...[84]
G. Sand. Spiridion.
Entre la coupe et les lèvres il y a toujours de la place pour un malheur...[85]
Al. Musset.
Czym Ciebie kochał, pytasz mnie, o droga,
Głosem nieznanym —
Tak musiał kochać Szatan pana Boga
Nim był szatanem!...
Czym Ciebie kochał, pytaj moich nocy
Stróża anioła —
Czym Ciebie kochał, pytaj w twojej mocy
Chmur mego czoła!...
Miłością twoją modlę się ludzkości,
Modlę się Bogu,
O nią się kiedyś spytaj mej wieczności
Na piekieł progu!...
[371]
Dotąd grom każdy w duszy przepadał –
Jak w puszczy wdowiej –
Gromem się tylko będę spowiadał
Memu wiekowi!...
OGRÓD.
WIERSZ DO P.
« Ce qu’il fluta, ne me le demandez point. Je ne sais si le diable y connu quelque chose... — Il ne me semblait point te voir fluter encore que je t’oisse bien clairement, mais tu me paraissais comme dans l’àge, ou nous demeurions ensemble et je me sentais comme portée avec toi par un grand vent qui nous promenait tantôt sur des blés mûrs, tantôt sur les herbes folles, tantôt sur les aux courantes —; et je voyais des prés, des bois, des fontaines, des pleints champs de fleurs, et des pleints ciel d’oiseaux, qui passaient dans les nués. — — J’ai vu aussi dans ma songerie ta mère et mon grand père assis devant le feu, et causant de choses que je n’entendais point ta prière, et que je me sentais comme endormie dans mon petit lit. — J’ai vu encore la terre remplie de neige, et des saulnées remplies d’alouettes — et puis des nuits d’étoiles filantes, et nous les regardions tous deux assis sur un tertre, pendant que nos bêtes fesaient le petit bruit de tondre de l’herbe au clair de lune...[86]
G. Sand, Maitres Sonneurs.[87]
O stumme Jungfrau! ich verstehe deine Sterne — Du verstehst meine Thränen...[88]
HEINE.
W naszym ogrodzie kwitną same kwiaty,
Które natura posiała,
Bratki i dzwonki i ciche bławaty
I pierwiosnka postać mała!...
I polna róża co dziko okwita,
Przy niej kąwalie dziewicze,
I niezabudka co łzą cicha wita
Namiętne fiołka oblicze...
Śnieżnych narcyzów uroki wiosenne
I maczków główki czerwone,
Nad leśnem źródłem tam wrzosy jesienne,
Na nich — w mgle sarny uśpione...
[372]
Paprocie w pertach, z północy kwitnące
I smętne trzciny na falach,
Nad niemi we mgłach czajki zawodzące,
Jak dusze w czyścowych żalach...
Ależ bo ogród nasz — to dębowy
Bór, co dziewiczo szumiący,
I chorał sosen średniowiekowy
O Jeruzalem! wiekach trzmielący...
A ze skał dziko strómień strącony,
Co grzmi, jak szatan, w otchłanie,
Lecz jasną tęczą czasem zwieńczony —
I nad nim lasów szemranie...
A nocą księżyc w pianach kaskady
Gra cichym, złotym promieniem,
Jak na kochanki patrząc sen blady
Namiętnem oka płomieniem...
I nieuczeni ptacy tam śpiewają
I wszystko w krasie dziewiczej,
Od Salomona wspanialszy strój mają,
Cudne, choć dzikie oblicze —
I ogród cudny — ach! bo odludny,
Gdy burze nad nim się, skłonią
I błyskawice. — Łzawe dziewice
Mknące przed grzmotów pogonią!...
Grom ryknął,
Jakby krzyknął
Bóg!... drży natura...
Szumi las rozszalały, leci liści chmura —
A grzmoty po skałach się toczą
Jak gdyby gniewny Bóg niebiosów drzwiami
Trzasnął — i oczy słońca zaszły łzami
A chmury jak trzody się tłoczą
Az uwieńczone ciszą i tęczą
Wśród woni łzawe róże się wdzięczą,
I szatan milknie — kolej na anioła —!
Ciche błękity dzwonią skowronkami,
Co lecą burzę ukończyć psalmami...
[373]
Wezbrane zdroje
Jak serce moje,
Pieśń grając pędzą na zioła!...
Taki nasz ogród — myśl, ogrodu pszczoła —
A w nim dziewica mądra i urocza —
Jej serce naszym wzajemne,
A myśl jej nieraz boska i prorocza
Choć myśli źródło — tajemne!...
DO K.***
O ty sieroto wiecznie uśmiechnięta,
Świętym mi bywał płacz uśmiechu twego,
Co ludziom tylko ich dobre pamięta,
I patrzy w przyszłość jak nieświadom złego...
Sen piękny, cichy, o! sielski ja miałem,
W nim trzy obrazy cudowne widziałem,
Wszystkie trzy miały kształt Boga rodzicy
A każden z części Lechickiej ziemicy...
Z łez coś nad Polski niedolą spłakała,
Sznur pereł jasny, nad brylantów lśnienia
Na Szyi matka z Jasnej góry miała
I była pełna Polek rozrzewnienia!...
Z łez coś spłakała nad bliźnich niedolą,
Miała sznur pereł matka z Ostrej bramy,
I była smętna męczeństw aureolą
Błogosławiącą Świętej Litwy łany!...
Z łez co spłakała czasami w cichości
Nad własną dolą i sieroctw boleścią,
Sznur Kochawińska Matka w swej miłości
Miała, lecz dobrą uśmiechnięta wieścią!...
Więc niech wieść dobra jak skrzydło anioła
Ocienia Ciebie!... a te bratnie słowa
Jak ziarna ciekam za tobą dokoła —
Zejdą!... bo ziemia nasza niejałowa!...
[374]LEGENDA SALONOWA.
Un sot trouvera toujours un plus sot qui l’admire... [89]
Była sobie pewna Pani,
Co choć ród nie od Titanii,
Wiodła, ale od Supanów,
Markizów i Kasztelanów,
Pani młoda, arcygładka,
I bogata i cnotliwa,
I rozumna (co rzecz rzadka)
To jest ... za rozumną miana,
I od wszystkich podziwiana,
A jak wiosna urodziwa:
Tę oryginalność miała —
Że się w ośle zakochała!
A że miłość ślepa bywa,
Więc dopiero ... w rok bezmała
Raz wśród pieszczót, nieszczęśliwa,
Ośle uszy namacała...
Desperacya! horror!... biada!...
Lecz w tem rozum — że zatai
Czem się duszy, myśl spowiada,
Więc jak Pani się przyczai,
Tak powoli, cichuteńko
Pieszczotliwą żony ręką,
Ośle uszy mu obcięła,
Dumna z swego arcydzieła!...
Lecz daremnie! bo co rano,
Przez noc każdą odrastały,
Co obcięła, kiełkowały,
Jak natury lube wiano!...
Lecz już cały świat się dziwił,
Że się osioł tak odmienił,
Od czasu jak się ożenił,
Nie tylko się uszczęśliwił,
Ale ośle uszy zgubił,
Któremi się w pierw tak chlubił...
[375]
Ach! Westchnęła w kącie żona,
Niedość tu i Salomona
Dziw się świecie! gdybyś wiedział,
Z jakim trudem, co wieczora
Je obcinam, gdy jak zmora
Co ranka odrastają,
Pewniebyś tak nie powiedział...
(Piękny płaszcz pokory mają!)
Aż znużona, rozgniewana,
Rzekła, kiedy tak — to ale!
Niechaj sobie rosną w chwale,
Znajdę na to radę sama!...
Odtąd przemysłu użyła,
By ośle uszy modnemi
Wśród salonów uczyniła —
Co nietrudno przebiegłemi
Pomysłami dopełniła...
Odtąd ośle uszy w modzie,
Obywatelstwo zyskały
Odtąd w butnym rodowodzie
Łby się niemi przechwalały...
A co pysznych egzemplarzy
Jak na drożdżach naraz wzrosło,
Tego nikt z was niezamarzy,
Liczba była zbyt doniosłą...
A Pan mąż tryumfujący
Jako do sił wracający
Samson, z włosów odrastaniem,
Kolumnami trząsł salonów —
Żona za nim, dzieci za nim,
Wzięły uszy które z czasem,
Z szumem, fumem i hałasem
Stały się podporą tronów...
Sanktuariów ich nietyka
Pióro moje — jam chciał tylko
Dowieść wam tą krotochwilką,
Że nielada polityka
Była w głowie gładkiej Pani,
[376]"
Za rozumną wszędzie mianej
I od wszystkich podziwianej,
Co choć ród nie od Titanii
Lecz od sławnych wiodła Panów
Supanów i Kasztelanów,
I Markizów ... et caetera,
Od Omegi — aż do zera —
Ale jeunesse dorée[90] cała,
(Alias młodzież do pozłoty)
Nadzwyczajnie podziwiała
Jej pomysły i przymioty,
Bo gdy wielkie «I» się śmieje
Z kropki czemuż życiem całem
Z kropką niestać się «i» małem
Wszak porówna ich koleje
Mała kropka — toć wygodniej,
Przywoiciej i swobodniej
Przez swą kropkę być literą
Wiwat kropki! witaj zero!...
PAUPER.
Skostniałe chłopię wybladłe z głodu
Sieroce, smutne pacholę,
Pod mur kościelny, drżące od chłodu
Tuliło niemo swe bole...
I weszło nocą, w czarny, milczący
Przestwór wielkiego kościoła,
W jednej kaplicy blask konający
Kagańca mrugał dokoła...
Tam klękło chłopię, jak listek drżało
Przed ciemnym obrazem klękło,
Światło księżyca z góry strzelało
A ono z sieroctwem jękło...
[377]
Dzięki ci Panie, żem nieszczęśliwy,
Bo choćbyś szczęście dał duszy,
O! jakże mógłbym tu być szczęśliwy
Gdy tylu cierpi — w katuszy?...
I drżał jak listek stulon w łachmany
A z dołów czaszki mu oczy
Jak lamp gasnących blask, lśniły ranny,
Gdy słońce jasność roztoczy...
I na pierś złożył chude rączęta
Z łzą w oku przypomniał sobie
Ojca i matkę, których pamięta,
Co gdzieś tam cicho śpią w grobie!...
A przed nim Chrystus na krzyżu krwawym;
Stał na ołtarzu rozpięty,
O! jak mu zimno! Rzekł głosem łzawym
Ranny i nagi ... o! święty!...
Ach! Oddałbym Ci moje łachmany!
Tobie tak zimno wśród świata,
Boże! Zbrodniami ukrzyżowany,
Za zbrodnie twojego kata!...
Na klęczkach pełznąc przypadł do krzyża,
Jął chuchać na Chrysta ciało,
Aby je ogrzać, i usta zbliża,
Do ran ... choć z zimna już drgało...
I rozgrzał piersi Boga skostniałe,
Bo Chrystus w uśmiech boleści
Zdjął z gwoździa rękę jedną — i małe
Chłopię przygarnął i pieści...
I rozgrzał drżące jak listek ciało,
I jasną rozgrzał mu duszę —
I chłopię co nań duszą chuchało,
Wziął wichrom i zawierusze...
A gdy je ludzie martwem zastali
U krzyża niemo klęczące,
Rzekli, ze zmarzło — i urągali —
I poszli grzać się na słońce...
[378]Z LISTU DO ***.
We śnie od Ciebie miałem ciche wieści,
Któremim próżnie piersi ubogacił,
Jak człowiek, co już wszystkie łzy utracił
I odtąd płacze uśmiechem — boleści!...
Lecz jest dzień, co przeklina słońc wszystkich słoneczność,
Straszny ja słowo nigdy — bezdenny jak wieczność
Serce pęka — lecz zmienia ginąc, krwawy trud
W cud!
W cud, co ciszą wymowny w bezgranic miłości,
Który się niespowiada ludziom — lecz ludzkości!...
..................
..................
[379]SZKICE NOCNE.
In der Kindheit frühen Tagen
Hört’ ich oft Engeln sagen,
Die des Himmels hehre Wonne
Tauschen mit der Erdensonne.
Dass, wo bang ein Herz in Sorgen
Schmachtet vor der Welt verborgen
Dass, wo still es will verbluten
Und vergehn in Thränenfluthen,
Dass, wo brünstig sein Gebet
Einzig um Erlösung fleht,
Da ein Engel niederschwebt,
Und es sanft gen Himmel heht…[91]
Richard Wagner’s 5 Gedichte.[92]
BIAŁA RÓŻA.
I.
Stary dworzec z modrzewiu — otoczon lipami,
Nad gankiem Częstochowska z dzieciątkiem Marya,
Dokoła mnóstwo kwiecia bujnie się rozwija,
Lipy szemrzą – zachodzi słońce za górami,
W ogródku trzmieli wielki modrzew już zgrzybiały,
Otoczon wianuszkiem krzaków białej róży,
U stóp modrzewia starzec drzymie posiwiały…
A na licach ma znaki przeszłej życia burzy —
Włos jego już gołębią popleśniał siwizną
Na czole groza — piękną przeorana blizną —
Przy nim anielskie dziewczę z tęsknotą na czole,
Ze smutkiem w modrem oku głębokiem jak morze.
[380]
Jej uśmiech tak uroczy jak wiosenne zorze,
Cudne jakąś boleścią spojrzenie sokole...
Jej duszo młoda czystsza niż ta róża biała,
Której listki ze smutnym uśmiechem obrywa,
Alabaster jej czoła dziwnym ogniem pała,
Nitka niebieskich żyłek bladą skroń opływa —
Gdzieś daleko jej myśli odbiegły dziecinne,
Starzec się zbudził — lica jej już były inne...
II.
Dźwiękami poloneza grzmi świetlana sala —
Długim wieńcem się wiją pary kołujące,
Starce, matrony, dziewie postacie śmiejące,
Tłum młodzi, suną, płyną, jak wezbrana fala —
O! jakież żywe wieńca tego, barwy, kwiaty —
Białe wąsy, i bielsze drżą łona z warkoczy,
Kwiaty w rosie brylantów, w barwach tęczy szaty,
A wśród nich nad brylanty gwieżdżą dziewic oczy —
Siwy starzec rej wiedzie —
Klasnął w dłoń!... a koła
W dwie długie się gerlandy rozplotły u czoła...
W orszaku niewiast w bieli przesuwa dziewica,
Jak cichy anioł śmierci z tęsknotą u czoła,
Na jej skroni z róż wieniec, lecz jej lica
Bardziej smętne — anielskie bardziej od anioła...
Dłoń jej ujął młodzieniec, idą — śród par wiela —
Wzrok jego dziki tonie w jej omglonem oku.
On polonez szkieletów w ludzi czyta wzroku...
Spójrzeli raz na siebie — śród tłumu wesela
Raz pierwszy i ostatni — to za wieki całe!...
On znikł — a ona dłoniach targa róże białe...
III.
Wieczór — cisza wiosenna, niebo drży gwiazdami
Gdzieś w dali hymn słowiczy kona w kwiatów woni,
Ten sam modrzew otoczon białemi rożami,
Dzwon wieczorny rozbrzmiewa swe jęki po błoni...
To samo dziewczę u stóp modrzewia starego,
[381]
Boskie, jak miłość pierwsza, nieśmiertelna, bratnia,
U nóg jej młodzian smutny, spójrzenia orlego,
Znać idzie w świat daleki — to chwila ... ostatnia ...
Dokoła cisza — jęki dzwonu już skonały,
Nad niemi stare lipy swój pacierz szeptały!...
On klęcząc dłoń jej drżącą do swej piersi tulił,
Ona drugą we włosach na czole mu składa,
I wzrok jej cichym bólem duszę swą spowiada
Bólem, którym szał serca jego się rozczulił…
I łza jej na pochmurne upadła mu czoło,
A on drugą z jej oka pochwycił ustami
I dłoń jak do przysięgi wzniósł nad róż tych koło,
A dusze były ciche jak niebo z gwiazdami...
I jeszcze raz — ostatniem w nią spójrzał spójrzeniem,
Anioł wiosny swych skrzydeł otoczył ich cieniem!...
IV.
Załośnie szumi jesień — tumanem roznosi
Chmury liści po drogach od drzew oderwane,
Nad rzekę, z skał sił w lasach czarny klasztor wznosi,
W nim brzmię dzwony chrapliwe — stare — z dział ulane —
W nim słychać chór niewieścich głosów, co wezbrany
Płynie przy lampach co dzień ku stwórcy wszechświata,
Tam w dni świętlane z chórem głosów brzmią organy,
I chór dziewcząt sierotek z kadzidłem się splata...
I grobowo w tych murach, każdy krok swe brzmienia
Potraja w korytarzy, załomach sklepienia —
Cicha cela klasztorna — ściany jej sklepione
Krzyż — i obraz Teresy świętej zawieszony,
W trupiej głowie światełko drga niedopalone,
A na oknie u kraty, białych róż wazony...
W tej celi głos niebieski, muzyki organów!...
Przy nich w zakonnych szatach niewiasta o! młoda,
Z pod rąk jej płyną tony jak jej źrenic woda
Czyste!... skrzydłem boleści tam do Pana panów...
Twarz jak marmur — spokojna — muzyki westchnieniem
Za Polskę duszy swojej modli się cierpieniem!...
[382]V.
Zima wyje wilczemi wichrów odgłosami,
Konarami drzew szarpią burze rozszalałe,
W wichrach płyną odgłosy dzwonów rozdźwiękami
Oh! głosy dzikie, straszne, ponure, zbolałe...
Chór dziewic z gromnicami niesie na ramionach
Trumnę — w niej śni niewiasta, cicha uśmiechnięta
Ciało usnęło w kruczych klasztoru znamionach,
A dusza archanielska, przebolała, święta!...
Krzyż czarny trzyma lekko w swej uśpionej dłoni,
Wieniec cierni z róż białych, oplótł marmur skroni,
W dali — wzgórek tumanem śniegów zasypany,
Na nim posąg boleści ... ta postać młodziana!
Pierś się miota, wiatr szarpie mu płaszcza łachmany,
A uśmiech ust zaciętych, przerazi szatana...
On stoi — z góry patrzy na orszak, pogrzebu
Co się sunie, wiatr niesie śpiewem i światłami,
Sunie się, znika — dzwony wzbiły głos ku niebu
Świat przed wzrokiem mu piekła obleciał iskrami,
U nóg jego broń palna z pogardą rzucona
Za orszakiem jak skrzydła — wyciągnął ramiona...
VI.
Cichy — słoneczny ranek — cmętarz w szacie wiosny
Jak ogród otoczony murem ... tak spokojnie!...
Czasem tylko słowika zabrzmi głos żałośny,
Lub brzęk pszczoły nad falą mogił gdzieś przepada,
Chaos krzyków! Ten stoi — ten padł — ten upada,
A drzewa się schylają, w puch kwietniowy strojnie,
Jak panny młode!...
W kwiatach leżą trupie głowy
W których wygrzewa węże promień słońc majowy...
Kwiaty podnoszą główki z pod brylantów rosy,
Skowronek się w błękitów unosi niebiosy...
Mur namiętnie się bluszczem chwiejącym otoczył,
Jakby tylko co z niego Romeo zeskoczył...
[383]
Taka błogość spoczynek mogił opromienia,
Jak gdyby się umarli lękali wskrzeszenia...
W śródku cmętarza, gdzie się brzoza rozpłakała,
Czarny krzyż — pod krzyżem:
Kwitnie róża biała...
RÓŻANIEC.
(WIERSZ POŚWIĘCONY MATCE POLCE.)
Klęczała młoda Polka na Wawelu,
A przed Jadwigi Chrystusem klęczała,
Z różańcem w ręku za wielu i wielu,
Promiennem sercem jak lampą pałała...
Z różańcem w ręku, ze smutkiem u czoła
Zdała się raczej postacią anioła,
Co łzy tej ziemi perłami nawleka
I przed tron Boga niesie żal — człowieka!...
Tak tonąc myślą w przededniu przyszłości,
Patrząc w twarz czarną Ukrzyżowanego,
Zdała siłę widzieć Polskę z wysokości
I postać ludu na krzyż wzniesionego...
Perła po perle z różańca opada...
Różańcem Polko jest i twoje życie,
Z lat, dni i godzin jak z pereł się składa,
A gdy opadną ... człowiek w lepszym świecie —
Pierwszy dzisiątek —
To dziecię na łące,
Z okiem jak niebo i z duszą jak niebo,
Z kwiatka na kwiatek motyle goniące,
A czoło jasne, lśni pieszczót potrzebą...
Gerlandy kwiatów siano wiosny dłonią,
Nad nieruchome gerlandy
A aniołkowie z dzieciną się gonią,
By nie tęskniła o sierocej chwili...
W tem dzwon wieczorny zajęczał tak śpiewnie!
Dziecię stanęło, upuściło kwiatki,
[384]
W duszy dzieciątka tak tęskotęskno, tak rzewnie,
Dziecię stanęło — nad mogiłą matki...
Opadła perła...
To drugi dziesiątek —
To już dziewica z mgła tęsknoty w oku,
W sercu dziecinnej wesołości szczątek,
Świeci jak gwiazdka we wspomnień obłoku...
Kształt jej tak wiotki, powiewny, uroczy,
Jakby odlecieć już chciała od ziemi —
W błękit błękitne utopiła oczy,
I wije wianek z dębowej łąk zieleni —
A myśl jej w rzewnym zadumaniu łonietonie —
Czyje tym wieńcem uwieńczyć jej skronie?...
Opadła perła...
Już dziesiątek trzeci,
W ciemnej komnacie kołyska dziecinna,
Nad nią jak gwiazda oko matki świeci,
W szatach żałoby, niewiasta już inna...
Choć znać na czole straty i boleści,
Choć włos niedługo przyprószy siwizna,
Spokojny uśmiech żałoby niewieściej
I cicho boli każda wielka blizna...
Znać, że swe życie macierzyńskim tchnieniem,
W przyszłą pierś dziecka leje w głos natchnienia,
Znać, że choć wielkiem boleje cierpieniem,
Ona jest większą od swego cierpienia...
Opadła perła...
To dziesiątek nowy —
Dni płyną chyżo jak fala wezbrana,
Już nad jej czołem wieje śnieg zimowy
Chociaż źrenica, w młody blask świetlana —
U nóg jej ukląkł młodzian z szablą w dłoni,
Twarz męzką ukrył w macierzyńskie łono,
Ona mu ręce złożyła na skroni
I błogosławi — boleścią zwalczoną...
Zerwał się, spojrzał raz — jeszcze raz drugi,
Znikł, padła — jako drzewo suchej grusze,
Zimowe wiatry wieją w tuman długi,
[385]
A aniołowie niosą białą duszę...
Opadła perła...
Pękłaż nitka cała?
Czy się tak perły w słońcu rozsypały?
Nie! Bo różaniec w dłoniach swych trzymała,
Lecz to z jej źrenic perły się staczały...
W tem zabrzmiał Zygmunt, ona obie dłonie
Na pierś złożyła — oto Polski zbroja!...
I znikła patrząc na Chrystusa skronie —
Odwróć ten kielich!... lecz bądź wola twoja!...
W sercu jej cicho — święto — jak w kościele —
Gdzie hymnem śpiewa naród skajdaniony,
O! weź do nieba — boleści aniele
Różaniec życia — czynem odmówiony!...
Gdyby Ci Polko, coś tyle — cierpiała,
Bóg dodał jeszcze męczeństw szereg długi,
Piekło dla Polski tu byś znieść zdołała
A nawet — nawet rodzić się raz drugi — —
Poszła — i strzelił promień od sklepienia
I łzy te zebrał, co pod krzyżem drżały,
A na Wawelu znów świętość milczenia
Jakby w posągach dzieje skamieniały...
STARY CMĘTARZ W NOCY. PODŁUG OBRAZU MŁODEGO MALARZA.
(DO S. T.)
Tak niemo — dziko — na starym cmętarzu,
Jak na natury północnym ołtarzu —
Cicho i cicho — w północy milczeniu
Mgieł puchy rozdarł księżyc uroczyście,
Jak arcykapłan szatę w oburzeniu
I niemo płynie w głębi czarne chmury...
Na drzewach liście w szmeru dreszcz powiały
W dzikie grzeszłości wspomnienia chorały,
W dali się zaśmiał ptak nocy ponury...
[386]
Czarna kapliczka we mgłach otulona
Wznosi się wdowio — jak grobów matrona
Z martwych wskrzeszona!
W koło kapliczki brzozy pochylone
Cichym się szmerem modlą po mogiłach,
Westchną — znów cisza — sen w natury siłach
Zawisł po nad groby dawno opuszczone...
Tu niegdyś ludzie swych drogich grzebali —
Tu łkały matki — synowie płakali,
Albo z kochanka pochylonej głowy
Włosem, wiatr igrał, swawolny, majowy...
Tu starce drogę kończyli żywota
I ztąd niemowląt jasnowłosa, złota,
Motyloskrzydła, gerlanda powiała,
Jak świętojańskie robaczki, w niebiosy,
Których światełko w tych ciemnościach pała
I cicho spada na zroszone wrzosy...
A dzikie wierzby, brzozom rozełkane,
Prawią powieści perłami płakane,
Których szmer czasem przeraża człowieka,
Od których trwożny niedoperz ucieka,
A kret ciekawy słucha, ziemię ryje,
Aż pazur sowy przydławi mu szyję...
I tak się warkocz brzóz cichych rozpieścił,
Jak gdyby anioł skrzydłem zaszeleścił...
O! taka cisza — że w niej serce zdoła
Dosłyszeć w dali głos swego anioła...
I tęskne ucho z harmonią natury
Zlać się — jak z lutnią trzymaną u góry...
A pod kapliczką leśny zdrój szeleści
I niezabudki potrąca w przebiegu,
Po głazach grobów mrucząc, fala pieści
Promień księżyca, co w nim gra u brzegu...
Czarne na niebie tłumą się obłoki,
Z nich nagle księżyc w trzy promienie strzelił,
Wiara! nadzieja! miłość — świat głęboki
Blaskiem się jego w chwili rozweselił...
[387]
Rzewniej zdrój szemrze ... milej drzewa szumią,
Jak gdy pociechy westchnienia przytłumią...
Brąz schylonego w oddali posagu
Błyszczy wśród krzyżów jak światła kolumna,
Topola szepcze w północy przeciągu,
W dali coś świeci... to spróchniała trumna...
I taka święta spokojność na niebie,
I taka błogość wśród grobów jaśnieje...
Że w duchu dawne budzą się nadzieje —
I chociaż czarny z niemi promienieje,
Jak orzeł krzyknie: Weźcie mnie do siebie!...
Ludzie odbiegli — dawno z swemi łzami!
A zdrój, co myje tej kapliczki stopy,
W biegu swym szumi błędnej ducha stopy,
W biegu swym szumi po kamykach grając:
«Świat jest cmętarzem błędnej ducha stopy,
«Kto tam umiera, tu wraca konając
«Po nowe życie — i skrzydła tęczowe —
«Dotąd znał tylko arcydzieł połowę...
«Niechaj po grobach spojrzy w zamyśleniu —
«Kamień na myśli — a myśl na kamieniu!...»
O! płyń, płyń falo! I my pójdziem z tobą
Tam znaleźć, cośmy przeczuli żałobą,
Słońce zachodzi, by wstać w nową dzielność,
I duch ludzkości — to jest nieśmiertelność!...
A wtem z ciemności powstał duch zwątpienia,
Wielki jak nicość — straszniejszy niż szatan —
Ze wszystkich Furyi żmijami poswatan,
Począł iść na mnie z śmiechem znicestwienia...
Czoło miał z miedzi... i wzrok który pali...
Jak ci co Polski podział podpisali...
Krzyżam się ciała uchwycił połową —
I w dal rzuciłem za nim — trupią głową —
Która przepadła w kwiatach...
I majową
Rosą gorące przeżegnałem czoło —
A raptem jasno stało się w około,
Promień księżyca znowu ku mnie strzela,
I spada na mnie — jak łza przyjaciela,
[388]
Któregom kochał władzami wszystkiemi —
Ale którego — niemiałem — na ziemi...
Póki zapałem wre pierś młodziana,
Póki do lotu tęskni duch młody —
O! to stanowcza chwila, świt rana!
Chwila do pracy, ofiar — swobody!...
I najczarniejszy jest pośród ludzi,
Kto ten młodzieńczy zapał ostudzi!
Bo kiedy zawrze ta iskra boska,
W żar pryskająca z duszy powieków,
To piorunowa maże się zgłoska
Co była ziarnem twórczości wieków...
Zostaje szkielet z źrenicą ciemną,
Przed okiem czarno — w myśli bezdenno. —
Lecz obraz iście straszniejszy tego,
Co tę rdzeń bóztwa depcze w młodzieży,
On jest parodyą ducha czarnego,
Niech mu pociecha serce odbieży!...
Nikt mu w skonaniu nie przymknie powiek,
I każdy plunie: To marny człowiek!
LAMENTACYA.
(NA ŚMIERĆ A. P.)
«Sunt lacrimae rerum...» [94]
O popłyń pieśni — cicho jak łzy płyną,
O popłyń pieśni!...
Niechaj podobni sobie razem giną
Duchem rówieśni!...
[389]
O popłyń pieśni — nucona latami,
I zgiń nieznana
Jak strumyk skryty miedzy szuwarami
Z źródła spłakana...
Przepadnij!... Bo się niepomieścisz w słowie —
Gdy w piersi wspomnień zaciężą ołowie...
Niech niemą duszę — rozszarpią orłowie
I potem każden czarną owian chmurą
Niech Bogu część jej zaniesie ponurą!...
O siostro wszystkich biednych! Po boleści
Odpocznij szczęsna z gwiazdami na skroni,
Jak męczennicy z jasną palmą w dłoni
I módl się pieśnią aniele niewieści!...
Módl się za Polską u wieczności proga,
I jak różaniec łzy jej rzuć przed Boga!...
Z radości pierwej płaczę — niż z żałoby,
Że już niecierpisz!... lecz z śpiewającemi,
Serce oddałaś lampą pałającą,
Przed tron niebieski jak gwiazdę jarzącą,
Nieskamieniałe mimo doli Nioby!
Które nic z ziemi niemiało na ziemi!
Jam serce jedno wielkie, czułe — stracił,
Alem się szczęściem twojemu weselił,
Sen twój anielski pieśń mą rozanielił,
Twemi różami swą arfę zbogacił.
Niech tylko czasem w godzinach boleści
Twe skrzydło cicho nademną szeleści —
O! jam był dzieckiem! Może nie rozumiał
Dość bolów twoich — alem je czcić umiał!...
Niech czasem duch twój, z daleka promienny
Nad snem tu moim, kiedy będę senny
Jak ptak wędrowny zawiśnie nademną:
A dobre myśli znowu będą zemną.
Spadnij łzo cicha!... w tej północnej ciszy
Każdego serca bicie — On! Tam słyszy...
[390]
(O WICIE STWOSZU.)
Gdy zgasła światłość już w mistrza źrenicy,
Tak w jego duszy strasznie pociemniało,
Że nic już nie znał prócz śmierci tęsknicy
I coraz bardziej w nim się zasępiało...
Tęskno do grobu wam już kości moje!...
Powtarzał tylko, i milczał ponuro,
Ale daleko Polsko! łany twoje,
Przeto duch czarną okwefił się chmurą...
A jak ptak nocny wieczysta żałoba
W gorzkiem się mistrza sercu zagnieździła,
Że mu pokutą była każda doba,
I przeklął gwiazdę co prowadziła,
I przeklął orła co go niósł natchnieniem —
A zamilkł niemem boleści milczeniem,
(Co się uśmiechnie raczej niż zapłacze,
Bo łzy, ni słowa niemają rozpacze!)
A tylko czasem kazał się prowadzić
Do wrót Świętego Sebalda kościoła,
A do ołtarza umiał sobie radzić,
Sam — jakby wiodła go już dłoń anioła... —
Tam czarny Chrystus, bardzo rozbolały
Nad bole ziemi, z krzyża rozwarł ręce
Snać jego rany wtedy Cię bolały
Mistrzu! gdyś dłutem dał świadectwo męce!...
I tam mistrz raz w rok na ołtarzu stawał,
I wznosił ręce — drżącemi palcami
Dotykał twarz Chrystusa, z cierniami,
Jakby się badać — czy wspominać zdawał...
I wtedy cicho z pod ciemnej powieki,
Jak duża perła, łza mu upadała...
I westchnął: dzięki Ci ojcze na wieki!...
Że choć raz w rok ją źrenica spłakała —
I kiedy Chrysta dotykał się ciała,
[391]
To lżej mu było na serdeczne blizny,
I zdało mu się, ze bliżej ojczyzny –
Że czuje Wisły brzeg wonny, zielony,
Że słyszy z dali Wawelowe dzwony…
A potem cichy powracał w próg domu,
Lecz nigdy o tem nie mówił nikomu!
GRÓB WITA STWOSZA.[96]
Bo artysta na tej ziemi,
To poemat Pana Boga!...
To tęsknota – co orlemi
Skrzydły niebios sięga proga,
Lecz gdy raz swym szczytom skłamie,
Jedno tylko pióro złamie,
Zmienia się z krzykiem Hozanna!
Na epopeję Szatana!...
(POEZ. STUD. TOM II.) [97]
O cześć! grób cichy pod szarym kamieniem
Jak cicha boleść mistrza nieśmiertelny,
Tu młodzi twórcy, dusz białych natchnieniem
Chodzą zadumą pomodlić się w ciszy…
Jak białe lilije pod słońca promieniem!...
Głaz twego grobu, to jest głaz węgielny
Chwały – twej – wiernej dziś i nieśmiertelnej,
Co tutaj siadła zadumana smutnie,
Jak córa dziejów co chce stroić lutnię…
Ucho nie słyszy tu nic prócz traw szumu!...
O! takież trawy mają Polskie łąki,
I takie dzwonią nad Wisłą skowronki…
Przeto traw kilka biorą do ojczyzny,
Jak balsam życia tu przeciw trucizny! –
Cześć tobie mistrzu! z którego ran krwawych
Balsam dla naszych serc w wieki popłynął,
Módl się za Polską! W górze w wieńcu prawych,
By skrzydła białe jej orzeł rozwinął…
(Norymberga.)
[392]NAD MUMIĄ.
FANTAZYA.
(POŚWIĘCONE LISZTOWI.)
O biedny Joriku!...
HAMLET.
W zamierszchłe wieków zapadłych przestworza
Jak wielkie słońca wygasłe na wieki,
Myśl mą ponurzam; a jak w toniach morza
W odmętach dziejów topi duch powieki!...
O martwa mumio! relikwio dziejowa,
Gdybyś przemówić mogła dźwiękiem słowa.
Jakimby słowa losom poświadczyły? –
Jakich tajemnic źródła ożywiły?...
O biedna niema!... czyż się tobie śniło,
Że w szklannej skrzyni, w cudzych ludzi ziemi
Będziesz ciekawych tłumowi smętnemi
Kształtami świadczyć o tem – co tu było!...
Może królewskie berło miałaś w dłoni,
Co rozkruszona dziś leży w atomach?...
Może z orężem po zwycięztwa błoni
Łączyłaś szczepy ludów w ich odłomach?...
A może – w piersi twej serce kochanki
Jak rzewne źródło, młodzieńcowi biło?...
I czerepowi twej czaszki, w poranki
Może się boskim snem o lubym śniło?
Możeś ty mumio!... możeś miała syna?...
Który cię kochał... a którego kości
Dzisiaj za morzem śpią, gdy wiatr wspomina
Wyciem Iwa czas ten, w piramid ciemności?...
W podziemiach, chwały dni – i dni młodości...
Może twe prochy za syna prochami
Stęsknione, w nicość sypią się żalami? –
Bo tu na ciebie spójrz każdy z ludzi,
Pójdzie – jak przyszedł – i twą, ciszę zbudzi,
A więc jeżeliś tu kiedy kochała,
Jeżeliś serce w tym szkielecie miała,
[393]
Nad tobą z syna schylam się miłością,
A tchnienie piersi rzucam w wonną trumnę,
I łzę ci rzucam – z braterską rzewnością,
Choć tobie lepiej dziś z twoją sennością...
I wsparłszy czoło o białą kolumnę,
Dumam – że miałaś serce – wielkie – dumne !...
Biedna!... na prochy rzuciłbym zasłonę...
Sieroto śmierci! w śmierci znieważone. – –
SEN O ŚMIERCI I O NIEŚMIERTELNOŚCI.
FANTAZYA.
Znużony wpółusypiam … słyszę w oddaleniu
Głosy godzin bijące z wieżyc o północy,
Księżyc trysnął przez okno – a w światła pierścieniu
Widzę ... postać? co dziwnie wabi moje oczy...
Na łożu mojem biała usiadła dziewica.,
Wzrok ma sennie spokojny i długie warkocze,
Piękne jako wspomnienie miłości, jej lica,
Oczy zdały patrzeć w przyszłość – jak prorocze...
Niebyła groźna ... owszem – była uśmiechnięta –
Lecz jakaś dziwna godność cześć ku niej wzbudzała ,
Zdało mi się, że duch mój zkądsić ją pamięta…
I rękę wyciągnęła, co jako śnieg biała,
I na piersi ją mojej niemo położyła,
A jam odrzekł – o ! żal mi, Pani moja miła,
Że niemam fiołków we łzach, ni narcyzów w rosie...
By je wpleść w twych warkoczy hebanowym włosie…
Gdyby mi słowik przyniósł gałązkę jaśminu,
Skajdaniłbym twe nóżki nim w wianuszek biały,
Aby nigdy ode mnie już nie uciekały…
Niegdyś … szalony chłopiec – o! może z wawrzynu ...
Lecz żal mi moja blada że oprócz popiołu
Nic niemam w piersi cichej – jak kamień padołu –
Ona na ustach palec złożyła z uśmiechem,
I szeptnęła … śmierć jestem – a cisza nade mną,
[394]
Wtedy wzrok w nią wlepiłem, wstrzymanym oddechem,
Ona tylko szeptała … Chodź ze mną! chodź ze mną!...
O! czemuż Cię tak straszną malują na świecie!
Wieczność twoim kochankiem – jej tylkoś wzajemną
Smętna jak kwiat hiacyntu ... jak wygnania dziecię,
Ona tylko szeptała … Chodź ze mną! chodź ze mną!
«Żal mi tego błękitu, który ukochałem,
«Moich marzeń – i mojej nadwiślańskiej skały,
«Żal mi mojej młodości – pieśni co śpiewałem,
«Jak cichy ptak na grobach, gdy drzewa milczały...
«Ja Ci ukażę mleczne głębiny błękitu
«I niebo – i anielskich arf urocze głosy,
«Przez piekła Cię przewiodę!... postawię u szczytu,
«Skąd harmonii wszechżycia pojmiesz w dziejach głosy!!!»
«To piękne!...
Ale strach mi, jak tam duszno w grobie,
«Kiedy piersi przywalą ciężkiemi grudami –
«Po chwilce się zaśmieją płaczący w żałobie
«Zostać – ziarnem rzuconem między ciemnościami!...
«Przy tem, sława ma dla mnie, wyznaję Ci chętnie,
«Uroki wielkie, dumne! swojemi gwiazdami,
«Kiedy wszystkiem wzgardziwszy, trupiemi głowami
«Grałem w piłkę, w niąm jeszcze poglądał namiętnie!...
«Ja Ci matki oblicze ukaże świetlane,
«Do któregoś się modlił w pośród walk młodości,
«Oczy kochanki ciche ... jak gwiazdy poranne,
«I wrócę wszystkich druhów – godnych twej miłości!... »
«Nie kuś mnie!!!...
Nic tu nie mam prócz braci cierpiących,
«Gdy pomyślę, że pójdę za tobą szczęśliwy,
«A tyle ich zostanie we łzach bolejących,
«To wolę z niemi cierpieć – wolę! jak Bóg żywy !...»
«Młodzieńcze! ja Ci Ojców skażę szereg długi,
«Wszystkie duchy, dla których miałeś uwielbienie,
«Niech[c]esz? – –
A więc Ci Polaki pokażę wskrzeszenie
«Jak jasna Zmartwychwstaje nad Ciemności smugi!...»
«Tam się porwał i szyję jej chwycił rękami,
[395]
A Ona wzrosła nagle w olbrzymów olbrzyma,
Rzuciła, na mnie biały płaszcz ... migła skrzydłami,
I poleciała zemną tam – gdzie się czas wstrzyma!...
WARYACYA NA JEDEN TEMAT G. SAND.
(Z VALVÈDRE.)
. . . . . . . . . w nędznym Alpejskim szałasie
Nocował raz młodzieniec – wierszopis turysta,
Dusza jego młodzieńcza jeszcze była czysta,
Choć już skrzydła jej więdły w przestrzeni i czasie...
W szałasie nędzy , w który biły wichry, słoty,
Płonął ogień; młodzieniec w płaszcz swój otulony
W kącie, na dziwny obraz patrzył przerażony,
Lecz milczał – by to wszystko w piękny rym oprawić –
I w obrazach natury Alpów — tej zgryzoty
Natury ludzkiej obraz w natchnieniu stworzony,
Współczesnym arcydzieło swej sztuki zostawić...
Dziecię w pośród rodziców w kąwulsyach konało,
Już się w ostatnich bolów podrzutach ciskało,
A Rodzice w rozpaczy, bez iskry nadzieji,
Chociaż mogli ratować dziecię, z przerażenia
Milczeli martwi, w nocnej pogwizdach zawieji –
Dali mu drgać na słomie w rzutach umęczenia...
Pobożny ojciec klapał w dreszczy co go trzęsła,
Modlitwy, choć niewierzył, w dziecka uzdrowienie
Matce – pierś w milczeniu, jako dół zaklęsła,
I martwa jak głaz, wpadłszy w nieme zamilknienie
Siedziała – straszna swoim rozpaczy spokojem,
I załamała ręce nad dzięcięciem swojem...
Wtedy młody myśliwy, na wielkie wrażenia
Zaszlochał niemo całą duszy swojej siłą,
Tem wszystkim – co poczciwe w nim tu jeszcze było ,
I pomyślał ze smutkiem dziecięco spłakanym:
Boże dzisiajbym wolał bez sławy, imienia,
Być najmniejszym wioskowym lekarzem nieznanym,
Niż największym z poetów w świecie uwielbianym!
[396]ANTI-IRONIA.
Stąpał pielgrzym ponury sam, lecz własną drogą,
Tą którą idą Ci, co nieiść nią – niemogą
A za nim szczekały psy…
Szedł daleko – i dumał, nie wiem kędy zajdę –
Bylem nazad nie wracał – niechaj wieczność znajdę
I zapomniał sny!...
Rzućcie za mną kamienie, lecz rzućcie ich wiele,
Bym miał z czego zbudować kościół przyjaciele,
Na wszelki wiek i dzień!...
A marzę kościół taki, by w nim ludzkość cała
Wolna – jak w wielkiej boga piersi zamieszkała
Gdzie od ołtarzy nierozłącza sień…
Ale w takim kościele sam bym chciał skamienieć,
By z żadnym z ludzi więcej słowa niezamienieć
Z za czasu cichych mórz,
Bo gardzę i natrząsam się z zgrai szakali,
Co dzisiaj kamienuje, jutro bałwochwali,
Niewarta gromu już!
PSALM NATURY.
Duch mój ochotny – ale mdłe me ciało
Przeto mi Panie nic już nie zostało
Jak zbić się lotem – ku tobie! ku tobie!...
Któryś mi jeden jest na smutnej ziemi
I myśl mą czujesz, kiedy tęczowemi
Skrzydły się splata, w tęsknoty żałobie
Z pieśnią wszechżycia – w harmoniach natury,
I w nieskończoność orłuje samotna
Nad lądy, morza i burze i góry,
Zlana z żywioły jak pieśń niepowrotna,
Czująca Ciebie w naturze – a w tobie
Naturę całą, żywą, uśmiechniętą
Jak przyjaźń – za dłoń wiosny uwiśniętą,
Gdy zapomniały dla ciebie – o sobie!...
[397]
I jestem głosem orła w chmurach dzikim,
I szumem dęba i fali tęsknotą,
I wonią kwiatów – i żurawi krzykiem
I łzą kąwalii, drżącą – w słońcu złotą…
I w tobie czuję się nieśmiertelnością
I rozweselam się w życia bezmiarze –
Pijąc w natury tej bezdennej czarze,
Co połączona przez ducha z wiecznością,
Jak w akord szczęścia, bezgranic miłością
Dobro i prawda – związane pięknością!...
I o nich myślę pół smutny – pół dumny,
Gdy o złamanej marmury kolumny
Oparłszy głowę – poglądam na morze –
Z nieskończoności w nieskończoność zorze
Gdy wstaje jasne – ogarnia niebiosa,
Aż padnie w uścisk płomienny Heliosa!...
OTUCHA.
Rzuć na nich białą szatę przebaczenia!
I bądź jak senna noc, z nowiem na skroni,
Zarzucająca skrzydła zapomnienia
Na świata przestrzeń głuchą – kiedy dłoń
Modry płaszcz wlecze, przeszyty gwiazdami,
Jak bohaterka między gerlandami
Kul – wołająca naprzód! na narody
I przodkująca w walce, w lot swobody…
A każda gwiazda – to boleść miliona,
Co płaszcz przeszyła tak – że na ramiona
Rzucony, błyska iskier miryadami
Wśród szumu lasów, wielka – wędrująca,
Z księżyca lampą w dłoniach i walcząca
Z chórami wichrów – co burz pogwizdami
Na lampę ciągle miotają chmurami,
A przed nią płyną sny i nocne ptaki
Kochanków dusze – i leśne majaki…
Lecz gdy z gwiazd iskier każda w płomień zlana
Powstaje światłość!... a noc czuwająca
Płaszcz swój rozdziera – wołając Hozanna,
[398]
Chórem harmonii życia!... i do słońca
Przez mgły ramiona prężąc otoulone,
Rozrywa pereł sznur z szyji namiętnej
I ciska je na kwiatów sny zbudzone…
Uchodzi niema – we mgły zakwefiona
Po fali kłosów mknąc w tęsknocie smętnej,
Jak wieczna wszystkich wichrów narzeczona
Wieńcem zórz rannych śnieżnie zrumieniona,
Smętna za słońcem wyciąga ramiona…
A po niej rosa zostaje na kwiatach,
Jak perły sztuki na, umarłych światach,
Które rzuciła w kres dziejów daleki
Kiedy je miała opuścić – na wieki!...
A za nią płynie czarny orzeł sławy,
Niemy i wielki jak świat – czasem krwawy...
Nim ona świadczy się – że wśród nich była,
Choć są jak wodza porosła mogiła,
Na której pielgrzym, w dzieje patrząc, klęczy,
A swe ramiona drżące i znużone
Wzniósł ku wolności – też milionów tęczy –
Bo piorunami – tęcze wymodlone!...
O nie wątp bracie! orłem Bóg pasuje –
Ten duch największy – co za innych czuje!...
OBRAZEK.
J'entend le rossignolet! [98]
G. SAND. MOSAISTES.
Panicz ze dworu
I dziewczę z chaty,
W koto szum boru
W głębi Karpaty,
Ona. do niego coś szepcze, on do niej,
Słońce zachodzi...
I obraz skończony. – –
NIEMOWLĘCIU.
O drogie dziecię!
Idź przez to życie
[399]
Jak jasna gwiazdka – co sunie w błękicie!
Prostą koleją
Z wiarą, nadzieją,
Słońcu miłości chmury się rozwieją!
Sen twego czoła
Matka dokoła
Otoczy jako cień skrzydeł anioła...
Dla Polski żyj cały,
Doczekaj jej chwały,
Niech Ci w kolebce śni się orzeł biały…
Dni lepszych w przyszłości
Doczekaj w radości,
I żyj przez Polskę – dla całej ludzkości...
NA GMINNY TON.
Tak huczy, tak szumi, tak wyje po lesie,
I wilcy gdzieś wyją i dęby się walą –,
To Kain na widłach, trupa Abla niesie
A piekieł pożary serce jego palą...
Trzy trupie główki, kurzemi stopkami,
Gonią go skaczą – i sieją iskrami ...
DO J*.
Jeżeli poranisz lata pacholęce,
Serce przy sercu i ręka przy ręce,
W Karmelitańskim altankę ogrodzie,
Ponure dzwony o słońca zachodzie,
I jaskółeczane Zwierzynieckie łodzie ...
Jeźli pamiętasz chwile pacholęce,
Serce przy sercu i ręka przy ręce,
Przeświegotane przy łożu twej matki;
Toć szlę te polne dzikiej woni kwiatki ,
One swe cichą lecz namiętną wonią
Niejedno wspomną, wypłaczą, obronią,
Ze się uśmiechniesz i westchniesz wzajemnie:
Lecz – niebądź nigdy – smutniejszy odemnie!...
[400]O PÓŁNOCY.
Noc była czarna – wicher od grudniowej chmury
Tłukł w szyby okien, targał ścianami i chateńki –
A w chatce mieszkał człowiek młody lecz ponury,
Którego ludzie zwali poetą – ten człowiek
Stał niemy – na ręku mu płakał syn maleńki
A przy gromnicy leżał bez zamkniętych powiek
Cień niewiasty, co tylko widać, że skonała,
I że blada się z śmiercią długo pasowała –
A znać, że była piękną niegdyś jak widzenie
Lecz boleść wydeptała jej na licu ślady
I łzy ciche wygryzły bruzdy w twarzy bladej –
Miała uśmiech boleści, jak anioł cierpienia.
Włos jej długi się rozlał jak fala strumienia
Ręka opadła z łoża martwa i bez siły
A ostatnie gasnących błyskawic spójrzenia
Padły na dwie istoty – co tuż przy niej były. –
On stał głucho jak posąg z białego marmuru,
Któremu szatan w głowie pioruny zapalił,
Plecami wsparł się tylko do zimnego muru
Suche miał oko – ani westchnieniem się żalił,
Spokojnie słuchał wichrów gwizdu i sów chóru,
(Bo poecie jedynym puszczyk przyjacielem –)
Czasem patrzył na dziecię, co znowu z weselem
Śmiało się, choć by miało na oczętach lśniące
On spokojny jak dziecię to na ręku ... drżące –
Lecz drżało z zimna – Więc skrzynię otworzył
I dobył z niej pożółkłe spruchniałe papiery,
Jeszcze w nie spojrzał – usta cicho na nie złożył,
Przed okiem jak diabełki migają litery,
A w każdej mu wybłyska świętość lub wspomnienie –
I niemo je podpalił – buchnęły płomienie,
I tak jeden po drugim palił swej dziecinie,
Bo trzęsła się od zimna w północnej godzinie –
I ogrzało się dziecię, zaśmiało radośnie,
Ku światu wyciągając dłonie jak ku wiośnie,
[401]
I patrzy jak po szybach wężykiem biegł płomień,
A w popicie biegunko tłum iskierek rośnie...
Lecz on utonął martwo w chaosie zapomnień,
Patrzył w niebo – tam chmurno i wicher na świecie –
Widząc, że dziecku ciepło, cieszył się jak dziecię.
PRZENOŚNIA.
Zmierszch zapadał – wieczorem cichym, uroczystym,
Herman rzekł do mnie: Jakie wyznanie twej wiary?
Jaka zasada godłem twej duszy wieczystem?
Mów – czyliś sam dla siebie – olbrzymem twej miary?...
Jeźli twe pieśni nie są pianą świata marną,
Jeźli twe strofy nie są mgłą wyziewu parną,
Co na śmiecisku nicości
Wstaje i spada – w ciemności,
Jeżeliś nie jest duszą zwątpieniem schłoniętą,
Jakiż jest znak widomy wiary, co Ci świętą?...
Rozmyślaczu, co wiedziesz z postępu drogami,
Przecz się Bogu niemodlisz w kościele?
Lasami
Szliśmy obaj przy sobie, taką nocną ciszą,
W której słowa szmer listków – listki szmer słów słyszą –
Rzekłem mu: modlę się. – W jakiej modlisz się świątyni?
Spytał Herman, gdy jasną masz w twej duszy wiarę,
Jaki kapłan tam świętą modlitwy ofiarę,
I przy jakim ołtarzu, gdy się modlisz – czyni?...
Kościół?... błękitów sklepienie!
A kapłan – w tem niebios przestrzenie
Srebrnym buchnęły blaskiem – księżyc w pełni krasnej
Jak wielka, hostia wzniósł się na przestrzeni jasnej,
A w ciszy wszystko drżało – zwierz, drzewa, natura –
Rzekłem – wskazując niebo – co srebrzyła chmura,
[402]
Patrz! – błękit kościołem –
Bezbrzeżne jego sklepienie…
A dziś – ofiary – sam Bóg! apostołem –
Czołem!!!....
Oto podniesienie!... –
W GÓRACH.
PIELGRZYM.
Niech będzie pochwalony! Staruszko sędziwa,
Wyszliście na jagody?... ale czegoż chcecie?...
Że za mną krok za krokiem tak drogą idziecie?
STARUSZKA.
Chłopcze! niechcę jałmużny!... alem nieszczęśliwa…
Ot – wczoraj … pochowałam – jedynaka syna…
Tyś do niego podobny! To radość jedyna!...
SEN NAD RANEM.
(FANTAZYA.)
Jaskółeczko – Jaskółeczko!
Czego chcesz ptaszyno?
Co tak pukasz w okieneczko
Północną godziną?...
Czy Ci wicher zbił gniazdeczko,
Jaskółeczko!
Ptaszyno?...
JASKÓŁKA.
Ni mi wicher zbił pisklęta,
Ni mnie północ ziębi,
Bo tam w bluszczach śpią ptaszęta
W twoich kolumn głębi…
Chłopcze! lecę w świt poranka
Od lubej do Ciebie,
Snem żelaznym twa kochanka
[403]
Śpi … grom jej nie zbudzi –,
Jest tam – jest tam – dużo ludzi,
Ale niema ciebie…
TĘSKNOTA.
I.
Cisza w błękitach – kwiat pod rosą klęka
I psalm poranny skowronek wydzwania,
Już się ozwała żniwiarek piosenka
I z za Paraszki [100] twarz słońce odsłania...
O! wyście z sobą wszyscy w rozhoworze
Polski wy rzewne natchnione skowronki!
Jedne was wszędzie natchnień uczą zorze,
Wy Jutrzni dzwonki...
Tam wasi bracia nad Wisłą, Krakowem,
Nucą tak samo na cześć cudom boskim ,
I z wami pieśni rozmawiają słowem – :
A więc – powiedzcie skowronkom Krakowskim,
Że mi pęka serce!
II.
Szumi wiatr, szumi łanami zboża,
Jak falą morza....
A w zbożu rzewne, błękitne kwiatki,
Jak oczy smętnej dziewczyny
Z łzą ranną – jasną – bez winy
Bławatki!
I wyście z sobą w wonnym rozhoworze,
O kwiaty natury dziatki! ...
Woń waszą niesie wiatr gnący to zboże,
Więc gdy się kłosek pochyla nad kłoskiem,
Powiejcie wonią bławatkom Krakowskim,
Że mi pęka serce!...
[404]III.
Wieczór zapada –
Słońce za górami
Ostatnim na świat kona spójrzeniem,
I ostatniemi już tarczy kręgami
Stacza się – przepada
Księżyca twarz blada
Matki wejrzeniem
Wstaje i mgły płaszcze białe
Tkane gwiazdami
Na błękity rozsnuwa ciche – i wspaniałe,
Nad błękitnemi stawu wstaje zwierciadłami,
Roztapiając ogromy półświateł blaskami...
Że świat się w wielkie massy srebrzy i rozpływa,
Jak rozrzewniony
Syn w boju raniony,
Który pod okiem matki dogorywa…
A ona biała w niemej boleści
Spojrzy – bladą twarz odsłoni
I zasłoni –
I za chmurą przepada, wędrowiec bez wieści...
I szumią lipy – szepczą topole,
Orzeł na gniazdo płynie cichym lotem,
Rosą opada już faliste pole,
Zatlała gwiazda pod niebios namiotem,
A przy dębie – w cmętarza głębi
Kolumna biała
Wpośród grusz dzikich stoi w białości gołębiej,
Jak dusza, co przeżyła wszystko co kochała...
A dzwon wieczorny jęczy po rosie
I leci – w wędrownym głosie,
Roznosi pokój, tej ziemi
Skrzydły muzyki cichemi –
Aż się kwiaty zapłakały
Aż się drzewa rozszumiały,
I ozwał się świat wieczorny
Jako jeden psalm nieszporny,
[405]
Liści, fal i ptasząt chórem,
Którym dzwon tem wtórem…
Trzody ryczą, kroczą, dzwonią
I fujarki piosnkę ronią,
Ptastwo ciągnie z sennym gwarem
Kwili czajka nad szuwarem,
Słup komarów cicho brzęczy,
A gdzieś w trzcinach bąk tam jęczy,
Głuchym z ciszą cała sporem,
Korowodzi z żabek chórem,
Którym chruściel odpowiada,
Gdzieś już z gniazda bocian gada –
Jakaś piosnka zdali płynie
I przepada w mgieł dolinie…
Sowa skrzydłem załopocze
I niedoperz zamigocze – –
Za pierwszym – wszystkie o mroku godzinie
W hymn jednej arfy ozwały się dzwony,
Z jednej, dzwon Rychcic [101] odpowiedział strony,
Ku Drohobyczy i ku Truskawcowi
Aż skonał jękiem, wierny Uryczowi…
Dalej dzwon Liszni i dzwone Śniatynki, [102]
Jak gdyby starej cerkwi Ukrainki…
Od tamtej strony
To Rolowa dzwony
I od Litynii, i Dobrówlan wzgórza,
Falistym łanem, nito ciszą morza
Z opar – Medynic, Chorążan łanami
Ku Kołodrubom płyną Buczałami
I morzem łąk!... aż z Lwowskim świętym Jurem
Konają – zlane harmonijnym chórem;…
Tak co wieczora całej Polski dzwonów
Głosy, z nad Niemna, Dniepru, Bohu, Wisły
Sanu i Dniestru – aż do Boga tronów
Płyną – i wspólnym konają odgłosem
Tam rozżalone nad narodu losem…
Aż zapłakane gwiazdy – łzami błysły!...
O wy, co po całej ziemi
[406]
Z sobą rozmawiacie,
Podźwięki smutnemi
Za sobą wzlatacie,
Jak tęskne anioły,
Jak smętne sokoły,
O dzwony! o dzwony! mdlejące rzewne!
Głosami wspomnień – nadzieji śpiewne,
Gdy fala wiatru nad Wisłę poniesie
Dźwięk wasz w Zwierzyńca, w topól cichym lesie,
W lip nadwiślańskich utuli konarach,
Co jak sztandary szumią o sztandarach,
Tych lip monarchiń! najmilszych, w wspomnieniu
Mem nieśmiertelnych, przeciw gromów grzmieniu,
O dźwiękiem jasnym – konając, o boskim,
Powiedzcie dzwonom ode mnie Krakowskim,
Że mi pęka serce!...
SPALONA CHATA.
(SZKIC PODRÓŻNY.)
O bełku ty czarny, co w węgel przepalon, nad chaty
Gruzami sam stoisz; jak wielka myśl w wieku skarlałym,
O! bujnie ty niegdyś przez lata szumiałeś wesołe
Na górach wyniosłych, co wiosnę, swe skronie, zieleniąc
W liść dębu zielony, zachody, i wschody tyś słońca
I wiosnę radości dreszczami pozdrawiał, i burzy
Twą dumną nadstawiał koronę, gdzie orzeł miał gniazdo – –
Aż topór podrąbał twe stopy – i drzewo szumiące
Upadłe w grzmot głuchy, Cezara, upadkiem, w naturze,
Ociosał, w belek, czworograniasty, porządny,
I chaty podporą, postawił Cię rębacz, twój w pracy –
I byłeś rozkoszy rodzinnych tu świadkiem, w cichości,
I smutków, co wiejskich pokoleń, piastuje trud,
U ognisk domowych siedzący z włościany od Piasta!
Ognisko cielęciem czerwonem, swą krowę zczerniałą liżącem, [103]
[407]
Wzrosło i zerwało się z wichrem, północy szalonej,
I przeszło swój komin, rozlanych, potokiem płomieni ,
I strzechę objęło namiętnem – piekielnem – objęciem,
A w ogniu, w kołysce tam śniło niemowle och!... ciche,
I patrząc śmiejące na ładne nad sobą płomienie
Zgorzało!... duszyczka gołąbkiem furknęła w błękity,
A chata zapadła się w sobie, z łoskotem ognistym
I dymu warkocze rozwiała – aż w niebo sinawe ,
Że sosny na piaskach nad rykiem się matki żaliły
I czajki po chmurach swe jęki rozniosły postronne – –
Tyś został o bełku żałobny – przepalon – ostatni !...
I w popiół rozniosą cię wichry, a popiół użyźni
Zielonych łąk i pól niwy szumiące – i będziesz
Znów szumiał harmonią w łzach rosy, wiosenną, wesołą,
I witał wschód słońca i zachód – spokojny – w bezkońcu
Natury, co matką przygarnia i tylko przestraja...
Lecz czemuż pod tobą tak wyje żałośnie pies wierny,
Żałośniej na przecz, przez głowa, opadła, samotna
Przechodnia poety? ............
DO P. R.
Gdym za skowronkiem wyszedł orać rolę,
Tyś mi do pługa pomógł zaprządz woły,
Później, przyniosłeś ziarno ze stodoły,
Powyrzucawszy mozolnie kąkole –
Ze mną dźwigałeś wór pełny nasienia,
Z którego ziarno rzucałem garściami,
A wieczór, patrząc razem w gwiazd sklepienia,
Nieraz otuchyś dodał – pod gwiazdami...
Tak było długo – za bratnią pomocą,
A raczej sercem chętnem mi bogaty,
Zagon skończyłem – czy przyszłemi laty
Ja zbierać będę?... ach a mnież to po co ?...
Ktoś mi. powiedział, że tu wieszcza siła,
I summa natchnień – to krzyż i mogiła –
Więc jeźli żniwa nieujrzę – ty bracie,
Pomyśl, że Ci dziękuję – w innej szacie…
[408]ARTYŚCIE IDĄCEMU W ŚWIAT.
(DO M. GR.)
Kurz ist der Schmerz und ewig ist die Freude. [104]
F. SCHILLER.
Idź młody druhu! Z natchnienia tęsknotą,
I śpiewaj światu nieśmiertelną duszą,
A pieśni niechaj Ci wieniec oplotą,
Co Ci da tryumf nad życia katuszą…
Gdyby szły na Cię żmije Laokoona
Ten wieniec uśpi je – i ból twój skona!...
A z śmierci węży tęczą pieśń powstanie,
Którą skowronków wita psalmowanie –
Chciałbym za tobą me błogosławieństwo
Rzucić, jak ziarno, by się rozpleniło,
Pomnij!... że co nam gawiedź za szaleństwo
Poczyta – to nam ducha ubóztwiło!...
Że nad artystę niema świat tytułu –
(Chyba wybawca Ojczyzny od wroga)
Ach! Bo artysta to poemat Boga!...
Dokąd kapłaństwem mu piękność – wśród mółu!
«I żyć to walczyć!» rzekł mi raz mistrz drogi,
«Koleją – takiej, czy owakiej drogi» –
Więc duch twój będzie, z Ojców bożą wiarą
Co wiecznie młodą – choć jak świat prastarą,
Jak morska burza – pełna groźnym Bogiem
A zakończona – tęczy epilogiem!
[409]SONETY TATRZAŃSKIE.
(POŚWIĘCONE RODZINIE GÓRALI.)
WIDOK Z GÓRY MOGILAŃSKIEJ.
Spinam się już ku Tatrom pierwszą wzgórków falą,
Przede mną grzbiet Bezkidów, gruzy Lanckorony,
A za mną niknie Kraków we mgłach ozłocony,
Ostatniemi promieniami, co się w Wiśle palą!...
Świątynie i mogiły! sieroty przeszłości!
Żegnam was! idę, kędy głazy nad otchłanie
Pną się ku chmurom niebios, borami owiane,
A z czoła grzmią pianami po mchów zieloności!
Nikniecie mi wieżyce, we mgłach oddalenia,
Waszych dzwonów wieczorne jeszcze słyszę brzmienia,
Odbite w tęsknej duszy zasłuchanym łonie —
W tatry! żegnaj Krakowie! Za tobą drżą dłonie!
Tak orzeł z gniazda lecąc ciszę w krzyk zamienia —
Witajcie światy ssące wielkość, z chmur sklepienia!
BEZKIDY.
Wzrokiem objąłem łańcuch modry jak niebiosa —
Co wzdyma grzbiet wypukły, ni potopu fale
Zacięte w bryły lodu w dzikim burzy szale,
Nad niemi trzemieli tylko sosna ostrowłosa...
[410]
Tam cudna Babia góra! to Bezkidów ksieni!...
Gdy czoło chmur kapturem zakwefi nad siołem![105]
W tatrach, Mnich już pioruny odgrzmiewa swem czołem.
Łamią się jasne blaski słonecznych promieni,
Pędzą chmury, błyskawic ziejące łunami,
Jak gdyby aniołowie ze swemi trąbami
Na sąd ostatni wiejąc, ciskali gromami!...
O modra Babia góro! chrobre serce twoje!
Z pod niego tryska Wisła — i zatacza zdroje
Tam! pod Kraków —
Krakowie! poświęć pieśni moje!
DOLINA RABY (w nocy).
Mrok szary opadł szczyty i otulił mgłami
Biodra sennych olbrzymów co Tatrów strażnicą,
W głośny płacz rozełkaną, z skał bieży dziewicą,
Tęskna Raba, od źródła walcząca z skałami...
Nad górami błękity... bez chmurki — bez końca!
Anioł zapala gwiazdy nad ziemi namiotem,
Księżyc w pełni z za skały wyjrzał licem złotem
Koić ziemię spaloną promieniami słońca!...
Złote strumienie z głazów spadają pianami
Zdrój za źródłem płaczący w gór zakrętach ginie,
Milczą lasy — i skały okwefione mgłami —
A wśród nich jak pomiędzy świata mogiłami
Anioł ciszy siadł dumać w anielskiej dolinie —
Nocy święta! balsamie po nocach cierpienia,
Tu fala walczy z głazem — jako prąd natchnienia!
CMĘTARZ BAŃKÓWKI (pod Szaflarami.)
Gwiazdo młodości ludów! gdzie jesteś?... czy życie
Skarlało już, że smętna nurzasz się w ciemności?
Czy narody posnęły, a snem nikczemności
Że promieni niegodne twych, już, Boże dziecię?!
[411]
Dumając o twym locie, potrącam o głazy
O kościołki stawiania Opryszków — o ludu,
Czaszki śnieżne jak serce jego pełne cudu!
Lud — to w pustyni świata, ostatnie oazy...
Z nich młode życie tryska na przestwór tej puszczy
Wonne, jak te mogiły dzikie, smętarzyska —
Jak tu cicho — anielsko!... z dala od ich tłuszczy,
Nad smętarzem tym wzlata jako tchnienie boże,
Wonny powiew wieczoru, co w przedburzy błyska,
A tam jak wieścią gminną, szumi w sosen borze!...
NOWOTARSKA DOLINA.
I.
Między Bezkid a Tatry, w rozległej dolinie
Jak młody góral, co legł nad rodzinnym zdrojem,
Nowy Targ się rozłożył, chat drewnianych strojem,
Ginie już Babia góra, cały Bezkid ginie!...
Biały Dunajec z Czarnym, [106] jak dwie dusze młode
Tu się zlały, i pędzą z zapałem młodości,
Choć odległe ich źródła jeden cel w przyszłości,
A okiem czytam na dnie przez fal modrą wodę...
Dalej! dalej wędrowcze! tam wstaje przed tobą
Nowy świat!... czy świątynia — to z kopuł milionem,
Co w śnieżne piramidy, tęsknią za gwiazd tronem,
I za słońcem, ssąc chmury, kwefią się żałobą?...
Ha! czy to mur Tytanów na Jowisza wroga?...
Polska duszo! to Tatry —
Arcydzieło — Boga!...
II.
Patrz ten chaos!... jak wielki pożar całej ziemi
Skamieniały od razu, w granity bez miary,
Pną się czubami szczytów — jak Babelu mary,
Zdrój światła je oblewa, strugi srebrzystemi...
[412]
Tam szeregiem za sobą — bieżą lekkie białe,
Jak gdyby się już chciały oderwać od ziemi,
A Łomnica[107] królowa hetmani nad niemi,
W wieńcu chmur i piorunów ma czoło zsiwiałe!...
Tam Murań się wychyla z swych wirchów[108] drużyną,
Na błękitach się śnieżne prześcigają szczyty,
Pierś ich jęczy borami, z serc ich zdroje płyną,
Aż w górze naga skała rozdziera błękity!...
I piorun im koroną — na echa miliony,
Bo na ziemi dla skroni ich — nie ma korony!...
BIAŁY DUNAJEC.
Bądź pozdrowione dziecię gór, zaklęte szałem!
Kiedy burze zatrzęsą Tatrów posadami,
Ty pierwszy srebrnej grzywy powstajesz pianami,
I brył massy porywasz młodzieńczym zapałem!...
A kiedy mgły przywalą sinych turni czoła,
Wśród letargu natury, ty jeden nieśpiący,
W świątyni Tatrów jak głos wieszcza wołający
Do ludów, co zwątpiły o wiary anioła!...
Hej Dunajcu! szaleńcze!... co z młodzieńczą siłą
Marzysz, szarpiesz się naprzód! kędy prąd Cię goni,
Tyś czysty — jak łza Polki poświęcenia siłą,
Spłakana na sprzysięgłej bratnich druhów dłoni!
Tak lud co nad swych dziejów skajdanion mogiłą
Szemrze długo — lecz biada! gdy się dorwie broni!...
DROGA NA GEWONT.
(PRZEZ KONDRATOWĄ.)
Koń mój jak dzika koza po głazach się spina,
Choć kipią pod kopytem górskich zdrojów piany,
Dyszą gardła przepaści, w mchów zielone ściany
Odziane skały rosną, gdzie gromów dziedzina!...
[413]
Tu otchłań i tam otchłań! dalej przez wąwozy!...
Z brył na bryły koń stąpa lasów ciemnicami,
Ozwały się szczekania! z owczemi dzwonkami
To szałas — ! spoczniem — tutaj pasą owce, kozy...
Z desek zbity wśród jodeł — tu legniem znużeni!
Tam echo niesie w błękit pasterek piosenki,
Co jak pieśni aniołów po chmurach konają,
To ulatują w dół... po skałach się wieszają
I znów płyną nad dzwonków nieme, głuche dźwięki!...
Echo ich z szumem lasu płynie przez rozdroże,
Tych śpiewów się odsłuchać nie mogłem o Boże!...
GEWONT PRZED BURZĄ.
Chmury u stóp twych płyną o pielgrzymie młody,
Za chwilę trysną gromy błyskawic gromadą —
Gewont rozwarł swą paszczę [109] przed dziką biesiadą,
Już chmury pędzą, tłumiąc się dziko jak trzody...
Za chwilę wstanie burza ziejąca łunami
Gewont dziko zaryczy z paszcz swych głębokości,
Zgraja wichrów zatrzęsie wiankiem zieloności
Co mu u stóp natura oplotła lasami...
Lecz przeleci ptak burzy, dziki, czarno chmury,
Modry Gewont wyjaśni w niebie sine czoło,
Wróci muzyka źródeł co grają w około...
I będzie cicho w Tatrach, i orłom wesoło —
Kiedzyż minie pielgrzymie dziki i ponury,
Burza, co skrzydeł ducha twego miota piory...
GEWONT PO BURZY.
Cisza — cudna i boska! słońce ze skał szczytu
Słania głowę konając — łamie swe promienie —
Zgasło!... zdrój purpurowy rozlał się w przestrzenie
Pierwsza gwiazda wieczorna zadrżała z błękitu...
[414]
Milczą lasy — i skały mchem wieków brodate,
Lecz Gewont niesyt jak lew skamieniały,
Zada się ryczeć o pomstę choć gromy przebrzmiały —
Szeroko rozwarł turnie[110] wiekami garbate...
Tylko zdroje w dolinach ... i fujarki płaczą,
Tylko orły za słońcem po urwiskach kraczą,
Noc podnosi ku gwiazdom mglisty płaszcz w żałobie...
Pielgrzymie! taka cisza kędyż będzie tobie...
Co życie błogosławisz przekleństwa rozpaczą?...
ORZEŁ (przelatując).
Życie snem — cisza zbudzeń — w grobie! w grobie! w grobie!
DROGA Z GEWONTU (przez małą łąkę ku Zakopanemu).
I.
Z góry stąpam śladami w głazach żłobionemi,
Śmiertelnemi jak progi śnieżnego Zawratu,
Już rosną Kozodrzewy, różowego kwiatu
Moc kwitnie pod perłami, rosy srebrzystemi...
Nagle pojrzę... las uschły!... to szkieletów państwo!...
Podarte, popruchniałe stoją dzikie drzewa,
Tu wśród śmiertelnej ciszy smutne ptaszę śpiewa...
Tu dałbym cmętarz sercom co życia kapłaństwo
Straciły, tracąc miłość którą się otruły...
Chociaż kochać umiały — i za wielu czuły!
W dali Pyszna!... Smereczyn stawek w świerków tłumie,
I już w zachodzie słońca widzę kościelisko,
Jak miło się zadumać przy Dunajca szumie...
Chodźmy bo idzie burza — a szałas nieblizko!...
II.
Krok tylko do otchłani!... pojrzę w dół oczyma,
Mijamy małej łączki cudze aksamity...
Znowu w górę ... małego[111] Gewontu to szczyty,
Co ma Ojca swojego, pogląda olbrzyma!
[415]
Pchnijmy bryłę!... co drzymie tu od lat tysiąca!...
Rusza się... w dół rozpędza... chyżej! coraz chyżej!...
Grzmi po skalach, obrywa bryły... coraz wyżej
Podskakuje szalona!... co spotka — roztrąca!
Jak idea z przemocy gwałtem się rodząca!..
Pędzi! grzmi jak urragan — ale już pęka w sobie —
Szaleje — i w kawały bryzga już piana...
Szczątki jej w szczątki lecą — rwą głazy po sobie,
I grzmią w dół jak szatanów spadła karawana...
Tak wielkie serce w odmęt świata rozpędzone
Pęka — kiedy natrafia — natury spodlone...
ZAKOPANE.
Jak Tatrów pierś rozległa w tej dzikiej dolinie!
Nad nią zwiesił się Gewont olbrzymim snem wieków,
Z nad niego błyskawice ogniem swych powieków
Gonią w przestrzeń, gdzie Biały Dunajec z skał płynie!
Brzegiem jego gdy idę, witam ten kościołek
Drewniany[112] — pełen śpiewu jak ul brzęku pszczółek,
Wonny wonią modlitwy, wzniósł pokorne czoło!...
Dalej gwiazdy po skałach chaty pną się w koło,
Tam na wzgórzu Krzeptówka!... o fujarki grajcie!...
Trąbacz[113] szczeka!... powracam! kochani witajcie!
O dolino urocza! z drzew i zdrojów szumem
Zaludniłem twą przestrzeń wspomnień moich tłumem!
Jak odzew leśny, który nad kwiaty przewiewa,
Dokąd im serce wtórą zwrotką nieodśpiewa!...
JUCHASY.[114]
I.
A czy znasz — ty Juchasa, to dziecko natury,
Piękne lica jak senne widzenie malarza,
[416]
Z chmurą włosów i orlem okiem co odtwarza
Swobodę młodej duszy, dziką jak te góry...[115]
W szałasie stary Baca[116] gajduje,[117] króluje,
A juchasy śpiewają, skaczą i słuchają.
W koło Bace wieczorem przy ogniu siadają,
A pieśniom ich zdrój dziki trzód dzwonek wtóruje —
«Tak pędzi dobry Jezus swe trzódki do nieba!»
Śpiewa młode pachole, z swobodą na czole
I gna przed sobą owce, bo skał jemu trzeba!...
Im gdy smutny fujarki swej głosem wypłacze
Duszę!... a kiedy wesół, to po wirchach skacze,
Kędy drży dzika koza — i sam orzeł kracze!...
II.
Patrzcie! płonie ognisko... Juchasy do koła
Siedzą, leżą i ostrzą kosy, w koło skały...
A przy nich drzymie duży pies jak mleko biały...
Przechodzi górska burza, jaśnieją skał czoła,
Tam już szumią potoki wezbrane przez hole [118]
Oj! tak z gór pędzi Juchas, ptaszę nieuczone
Bez nich uśnie, jak wody rybki pozbawione —
Wolę go — jak czarowne Indyjskie pacholę...
I patrząc na tę garstkę przy bratniej wieczerzy,
Zdało mi się, że widzę Betleem pasterzy —
Którym anioł zwiastował, że już słowo ciałem!...
O! i wam kiedyś może ludu mój ubogi
Błyśnie anioł zwiastować skrzydłem swojem białem,
Że wyostrzył pioruny Pan na swoje drogi!...
III.
W rozpędzie dzika koza na wodospad sadzi,
Gdy otchłań przeskakuje — tuż nad nią się waży
[417]
By spaść Karpacki orzeł — !
A Juhas na straży
Zmierzył — palnął! krzyknęli Juhasowie radzi!
Od jednej kuli orzeł zwinął się — i runął
Bijąc skrzydłami, jako gwiazda spadająca,
A od drugiej — już koza zdrój przeskakująca
Padła... i zfarbowany potok na nią lunął...
«A któż was tak wyuczył mój bracie Juhasie?»
«Ojciec co na Wiśniczu hen! chudzina dysze!»
«Z Chochołowa[119] go wzięli!»
«A gdyby też w czasie
«Stanęło Polskie wojsko?... szlibyście na wroga?»
«Z ciupagi[120] i flintami!... Jak dla Pana Boga!»
«Dajże mi pióro z orła!»
«Ja to krwią zapiszę...»
JUCHASOWA PIOSENKA.
Goni Juhas goni,
Strzyżki[121] starą pyrcią[122]
Tylko dzwonki zbyrczą,[123]
Goni juhas goni!...
Do strzyżek się biały
Baranek nawinął,
Gdzieś z chmurki wypłynął
Baranek on biały!...
I stado za sobą
Wodzi gdzie z żałobą
Już chmury na turniach się kładły o zorzy!
A Juhas się trwoży,
Świat widzi pod sobą —
Już w niebie!... a był to baranek o! boży!...
|