Strona:PL Ernest Buława - Poezye studenta tom III.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Klękając niby w modlitwie porannej…
A piosnka majtków jako mewa dzika
Tęsknie ulata piersiom samotnika…
Aż siódmej nocy zaryczała burza
Trzęsąc okrętem i goniąc bałwany
Przewalająca chmury i wód piany
W górę spiętrzone,
W błyskawic łonę
Jak w purpury płaszcz bałwan był odziany,
Nito ognista góra zolbrzymiała...
To nas w otchłanie spycha i ponurza
To w górę młota po nad Oceany...
Burza noc trwała – i z nocą skonała
Lecz ona bliżej celu nas zagnała.
Nazajutrz rano z pierwszym słońca blaskiem
Okręt po modrej sunął się głębinie
A morskie ptaki zwiastowały wrzaskiem
Że już niedługo nasz okręt dopłynie…
O! wpośród burzy modlitwa pielgrzyma
To głos potęgi serca człowieczego
Gdy się dłoniami sznurów statku trzyma
Miotan i rzucan wśród szału morskiego
W obłok wyrzuca myśl swą jak olbrzyma!...
Sieci piorunów nad głową mu grają
A fale statkiem jak konchą miotają
I trzeszczą maszty – powrozy pękają
I jęczą liny – krzyk niewiast – gromada
Starcowi w krześle swe grzechy spowiada –
A błyskawica śmiechem dzikim grzmotu
Wita wzniesionych do gwiazd kołowrotu
By spaść za chwilę w otchłań bez powrotu!
Lecz wtedy życie tylko w ręku Boga
I coś orlego przed czem pierszcha trwoga
Raduje ducha wśród burzy wulkanów,
Że nad nim niema już ziemi tyranów,
Że dzikim śmiechem śmieje się z szatanów
I człowiek wzniesion nad wieczności progiem
Czuje się wielki – jak sam na sam – z Bogiem.