Strona:PL Ernest Buława - Poezye studenta tom III.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

I wszyscy równo klną Baszę tyrana,
Co we krwi naszej jak w kałuży brodzi –
O! my rozdzielim mu skroń od turbana!
Tam naszej wyspie wschód słońca przyświeca
I na niewielkiej – lecz wolnej przestrzeni
Ani jednego nie ma półksiężyca!...
Gaj rozmarynów i palm ją zieleni...
Tam my od dawna knujem spisek skryty,
A tu w stolicy z nami w połączeniu
Czuwają Grecy zemstą rozjuszeni
Co klnąc zgrzytają z pięści ściśniętemi
Na minaretów poglądając szczyty!...
My ten półksiężyc – strącim – w otchłań skonu
Naszemu Bóg to zlecił pokoleniu!
Nie długo zabrzmi głos trąby i dzwonu
A teraz milczmy w ciszy, moja luba
Nim boju krwawa wybije godzina –
Pod nim już knuje się krwawych dni zguba
I nie daleko popełznie gadzina!
Wkrótce nam skrzydła powrócą się złote,
O! teraz wezwij całą młodość twoją,
Osnuj, owikłaj go w rąk twych pieszczotą
I weź tę perłę – dziś piękności zbroją!...
O droga – droga!... teraz żegnaj jeszcze…
Ja muszę walczyć, knuć, żegnaj na długo,
Jeszcze być muszę niewolnikiem! sługą!...
Jeszcze daleko nasze rano wieszcze!...
Daleko teraz – lecz wkrótce – dłoń w dłoni,
Pieścić cię będę w cudownej ustroni,
Lecz teraz jeszcze … pieść twego tyrana
Tak! pieścisz Grecyą przez tego szatana!
Żegnaj! i usta zbiegły się z ustami
Jak fala z falą pieszczotą bez końca
Za którą kto ją czuł – odda blask słońca!...
Żegnaj!... i zniknął pomiędzy palmami
W dali cień jakiś mignął … między cienie –
Był li to człowiek – czy było złudzenie?...