Strona:PL Ernest Buława - Poezye studenta tom III.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A teraz żegnaj! oczyma ci świecę
Wichry mnie niosą! wleką! w kraje cienia!...
Za nią gnał Jazon, niemogąc dogonić –
Z rozdartem łonem wołał: Ja bez serca!...
Oddaj mi serce!... kobieto szydercza –
I znowu oczy musiałem zasłonić!...
I znikli szarpiąc się w wichru pęd dziki,
I wszedłem w nowe cichych drzew chodniki –

     Księżyc szedł niemo z nad letejskich brzegów,
I była cisza pośród drzew szeregów,
To była długa i mglista ulica
Topól, co w niebo rosły filarami,
Szemrząc w zadumie mgły, gdy nów przyświeca
I rosę listków muska promieniami –
Perypatetyków to chodnik cichy,
Kędy stał we mgłach biały posąg Psychy...
O! żywa ducha prac pierwsza świątynio!...
Twe cienie tak mnie zadumanym czynią!...
Tu źródło pierwsze wiedzy – i tęskności,
Co siebie pyta – tęskna niewie czemu,
I z siebie snuje świat swojej twórczości
Ze swego wczoraj – wróżąc jutru swemu,
Tu z źródła prawdy przyjaciele mądrości
Człowiek pił najprzód! o nic rzewniejszego,
Nad ten początek myślenia ludzkiego –
Gdzie duch z natury – spojrzeniem sam w siebie
Przeszedł – i spytał się czem jest – zkąd idzie
I dokąd dąży, jak gwiazda co w niebie
Żeglując w słońca promieni nastroju
Kona – a słońc zwierza się Irydzie!...
O duchu ludzki wielki w twym rozwoju!...
Witaj lecący na geniuszu skrzydłach
Ku prawdzie, w wiecznym, twórczym niepokoju!
Ślepy z tęsknotą przeczucia, do słońca
Słońc – tam się zrywasz w snów twych malowidłach.
Którychś niewidział – co niemają końca!...