Strona:PL Ernest Buława - Poezye studenta tom III.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Idę sam — sam do końca — bez końca
Wszak nic nie miałem o matko! Prócz Ciebie
A nawet w krwawo spłakaną twarz słońca
Patrzyłem — niemo wzrok tocząc po niebie! …

Dziś zanim pęknie wezbrane już łono,
Nim się potoczą pieśni tych potoki
Jak krew od serca silą uorloną
W zlecą ku górom w Libanu obłoki —
Ty spojrzyj na mnie, bom jest nad otchłanią
Bom jest rozpaczą i przekleństwem żarty
Bom syt trucizny i żądeł co ranią
Z ust całowanych... bo męczeństwa karty
W piekielny ogień rzucę — i szatanom
Poświęcę — parsknę w śmiech taki, jakiego
Piekła nie znały — i spadłym Tytanom
Powiem, że kłamstwem cnota — w obec złego!...
Bo duszę moją rozedrę na szmaty
I nią otulę miłość — nieśmiertelną
Nim padnę duchem w znicestwienia światy,
Co grzmią przekleństwa muzyką piekielną...
O!... czy ty słyszysz co we mnie szaleje?
Czy czujesz — matko co gra w mojej duszy?
Jak piorunowy akkord co się śmieje
Z Bogów i z ludzi — ryk dział — dzwonów zgłuszy…
Aż wśród miłości grzebie swe nadzieje?...
O!... czy ty jasna przed którą płakałem
Jakiem łabędzia i lwa rykiem wściekłym
Widzisz tę gwiazdę nad mym ideałem
Co samsonowa jest — duchem nie ciałem?
Dziś mej rozpaczy rozkiełznanym szałem
Wołam do Ciebie patrz! I chodź tu do mnie
Bo w Dejaniry szatę myśl oblekłem
Bom jest jak orzeł — gdy wąż oblekł skrzydła! …
Jam zrodzon ptakiem! nie dla mnie wędzidła!
Ha! matko zaświeć mi gwiazdką Majową
Lub cichą lampą żywą choć grobową —
Bo przez podziemia idziem w kraj zbawienia