Strona:PL Ernest Buława - Poezye studenta tom III.djvu/425

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jak amfiteatr świata[1] bez życia, bez śpiewu,
Środkiem przestrzeń martwoty — świat głazów — świat dziwu!
A nad głazami krążą orły pustelniki —
To przestwór pięciu stawów — Stygijskie chodniki!...


II.

Dzicz! i bryły na bryłach chaosem ciśnione
Wzdłuż i w szerz się rozlega — a środkiem przestrzeni,
Pięć stawów w głazach szklą się zwierciadły ciemnemi,
Milczą — tajemnie — w koło życia pozbawione!...
Tu mgieł wielkie królestwo! świat przerażający!
Jeden staw z drugim fale mimo głazów łączy
Aż wraz grzmią w otchłań, z szczytów Siklawy strącone!...
O Siklawo! w twe piany huczące, szalone
Milcząc pogląda pielgrzym — i rozmyśla — życie!...
Ono przegrzmi i runie — jak mgły rozpędzone —
Pielgrzym u piersi matki natury jak dziecię
Zmysły utopił w obraz jej — odbieżał ciała,
I duchem się rozemdlał w wszech świata rozkwicie!...
Słucha górala — niemy wśród twych skał — jak skała!...



GŁOS PRZEWODNIKA.


I.

Oj — dawne temu dzieje ja zbójniki tłumem
Napadły — i gór książę dał gardło wśród boju,
A odtąd mu pięć córek z matką w czarnym stroju
Wypłakały swe oczy — wody skarżą szumem!...
I wdowa poszła płakać między dzikie skały
I wypłakała oczy — toć tam: Morskie oko!
Siadła — gdzie dziś staw czarny szumi hen! wysoko,
Z łez jej wody — co w piany szumią warkocz biały!...
A pięć córek usiadło — ot tu — w tej dolinie
I każda skamieniała wypłakawszy oczy,

  1. Dolina pięciu stawów ma coś przerażającego swoją martwotą — kształt jej kolosalnego niby amfiteatru, w którym miliony widzów skamieniały. —