Tak jako mogłem do ran cię tuliłem
Byłeś balsamem mym... lecz cóż zostawię
Ci, krom mych wspomnień i cichej mogiły?
Wszak i ja dawno żyłem z darów braci
Kruki mi pańskie chleba nie nosiły...
Smutno mi chłopcze!... bo w twojej postaci
Rośnie żałoba — lecz masz dosyć siły
Idź w świat i pracuj, zawsze prostą drogą
Idź — nie upadaj — a nieba pomogą!..
Och! lecz piekielnie mi w chwili skonania
I po nad wami noszę brodę siwą
Bo wy nie znali od dni swych zarania
Tej matki Polski źrenicą szczęśliwą.
Gorzko mi konać — bo komuż o skonaniu
Oddam tę szablę? tyś dobre pacholę
Lecz wy dzisiejsi na płaczu padole
Idziecie dziwnie w waszych dniu zaraniu,
Ty krom twych skrzypek nic nie znasz na świecie
Więc ci jej nie dam... nie dam... moje dziecię...
Z nią mnie pochowaj!.. ha! nadali diabli!
Twardo umierać na szerokim świecie
A niemieć nawet komu oddać — szabli!
O! bądź miłościw!.. ziewnął — zagryzł wargi
I biała głowa do trumny opadła
I wyraz dzikiej i ponurej skargi
Twarz marmurową na zawsze osiadła,
Boleść zwątpienia co serce przejadła —
Aby z tej twarzy wyrazem wstał z ziemi
Świadczyć — lecz błagać — za potępionemi!..
W tem dzwon pomknięty z Zwierzynieckiej wieży
Ozwał się w siedem głosów wołających —
Klękają ludzie, gdzie kto droga bieży
Za utopionych w Wiśle — albo mrących...
A promień światła trysnął oknem chaty
I twarz żołnierza wieńcem swych promieni
Otoczył — i twarz — tak młodzieńczą laty
Chłopca — co milczał — jak kuty z kamieni,
Bo nie miał głosu w piersi dla swej straty
Strona:PL Ernest Buława - Poezye studenta tom III.djvu/21
Wygląd
Ta strona została skorygowana.