Strona:PL Ernest Buława - Poezye studenta tom III.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Równą nie była – i nigdy – nie będzie!...
A jeźli kiedy mam poledz śród bitwy,
Ona przedmiotem będzie mej modlitwy,
Będę Proroka błagał o fontannę
W cichym ogrodzie jak ten mój palmowy,
A nad fontanną w godziny poranne
Na zawsze przy niej siędę w cień gajowy –
Starcze! o – wybacz moje uniesienie,
Ale Mustafo spójrzyj w jej spójrzenie
A choć zgrzybiały osądź ją niebiankę! –
Jeźlim zgrzybiały Baszo toś ty – stary –
I oszukuje cię pieśnią gitary –
Od dziś o ciebie strach mój znów wezbrany,
Plaga plag wszystkich!... starzec – zakochany!
Ona ci zdradną stała się kochanką!...
Zabij mnie, przeklnij, lecz ci głośno powiem,
Że serce w piersi cięży mi ołowiem,
Gdy widzę ciebie u nóg tej dziewicy –
Basza – niewolnik – swojej niewolnicy!...
Ty możesz zgładzić starca co przy boku
Stał ci przed laty wiernej rady głosem,
Co ci był cieniem w każdym życia kroku,
Przeczuwał życie w bojach – nad twym losem;
Co dziecku gwarzył bajki o obłoku
Złotym z którego półksiężyc wypłynął –
Aż chłopczyk jasny w krwawem chmur powiciu,
Jak dziś rozwinął się nad Grecyą – w życiu!...
Aż dziś ma rada zła? dajbym był zginął!...
Pień się – lecz słów tych nie zgłuszysz o Baszo!
Mnie starca groźby twe już nie straszą!
Bo ich źródlisko tu – z pod serca bije –
I strumień żyje, póki serce żyje,
Zniszcz je – a głuche będziesz miał milczenie
Potakujące echem – to sklepienie
Co runąć może na ciebie o! biada –
Żem do słów takich doszedł – serce gada –