Strona:PL Ernest Buława - Poezye studenta tom III.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Splecione wspólnie ramionami braci,
Ich oczy w siebie bez końca patrzyły,
Z nich cale niebo przyjaźni wygląda –
Co, byle serca dwa przy sobie biły,
Nic już niewidzi – niczego nie żąda –
Tylko się śpiewem lub łzami spowiada !
To cień Oresta – w objęciu Pylada –
W niemej rozkoszy sobą upojeni
Jaśniej – niż w Euripida myśli ustrojeni!...
Jako dwa bratki na jednym ugorze
Przechodzą całe Elizejskie morze –
I nic niełakną – a tylko z litością
Patrzą w trzy cienie co przy sobie stoją,
Co się zbratały dumą i wielkością –
Oni z uśmiechem poszli w stronę swoją
Z trzech mężów śmiejąc się – bo świat ich cały
Dwa serca tylko – co jedno składały!...
I wyciągnąłem za niemi ramiona —
I rozpłakałem się jak dziecko w żalu,
A twarz ukryłem w dłonie, choć mil[i]ona
Gwiazd lampy lśniły w obłokach opalu.
O! właśnie, właśnie, przed wami’m skrył czoło,
Bym was niewidział gwiazdy!... tam w około –
Gdy w czarne fałdy płaszczu twarz ukryłem
A smętny powiew igrał mi z włosami,
Szmer usłyszałem za sobą – i byłem
Jak człowiek wspomnień otoczon żmijami,
Które wywabił graniem fletu z nory –
I grającego – spowiły – potwory!...
Gdym płaszcz odrzucił – po nie długiej chwili,
Postać mnie nowa urokiem zachwyca,
Ona mnie okiem wabiła tak mile,
Za sobą wlecze – i jak zdrój pochwyca – –
W wir oznamienia modrem swojem okiem,
Co taką rzewną pali się miłością ,
Jak pierwsza gwiazda co słońca prorokiem ,
Gdy noc przygniata ziemię swą ciemnością...