Raj utracony (1902)/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor John Milton
Tytuł Raj utracony
Data wyd. 1902
Druk Piotr Laskauer i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Bartkiewicz
Tytuł orygin. Paradise Lost
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii


JANA MILTONA
Raj utracony.
W PRZEKŁADZIE
WŁADYSŁAWA BARTKIEWICZA.
WARSZAWA.
Druk Piotra Laskauera i S-ki.

1902.







PRZEDMOWA.

Literatura nasza posiada tłómaczenia prawie wszystkich arcydzieł epickich literatury powszechnej; niektóre tłómaczone były wielokrotnie. Nie pominięty też został i „Raj utracony“ Miltona; — mimo to można o nim powiedzieć, iż nie istnieje wcale dla polskiego czytelnika. Wyczerpany dawno w handlu księgarskim, napotyka się tylko w wielkich bibliotekach. Ogół czytelników wie o jego treści, a raczej domyśla się jej tylko z tytułu; a choćby kto ciekawszy wyszukał egzemplarz tłómaczenia Przybylskiego lub Dmochowskiego, nie zadowoliłby swoich pragnień estetycznych, nie poznałby wielkiego poety i myśliciela angielskiego z XVI I-go wieku. Tłómaczenie Przybylskiego nastroszone jest nowo ukutemi wyrazami, które się prawie wszystkie nie utarły i nie przyjęły w naszym języku; rymy możnaby darować Rejowi, ale nie pisarzowi współczesnemu z Krasickim, Naruszewiczem, Niemcewiczem, Trembeckim. Dmochowski pisze i rymuje gładziej, ale próżny sobie wysiłek zadaje, bo Milton nie rymuje wcale, i najmocniej się przeciw rymowanej poezyi zastrzega. Przyjęty przez obu tych tłómaczów wiersz trzynastozgłoskowy zadaleko oddala się od dziesięciozgłoskowego oryginału, inny ton, patetyczny, nadaje, i zmusza tłómaczów do amplifikacyi, — w których ginie zwięzłość i prostota, cechujące Miltona.
Milton nie lubił rymów, i w przedmowie tłómaczy swoim czytelnikom, że piękność mowy wiązanej polega głównie na rytmie, którym się posługiwali starożytni poeci, podczas gdy rym jest naleciałością wieków barbarzyńskich. Jest to oczywiście przesada: języki nowoczesne nie mają bogactwa iloczasu, cechującego języki starożytne, a rym w poezyi utwierdził swoje panowanie — jako ozdoba; ale rytm pozostał zawsze główną cechą mowy wiązanej, kością pacierzową wiersza.
Mimo, że język polski, pod względem urozmaicenia akcentu, należy do najuboższych, uważałem za konieczne iść pod tym względem za wyraźną wskazówką poety, i tłómaczyć jego utwór wierszem nierymowym. Odstępstwa od obranej przezeń formy poetyckiej i tak były nieodzowne: jamby oryginału są w naszym języku niemożliwe, przynajmniej w poematach szerszego zakresu; wiersz dziesięćiozgłoskowy, zbyt jednostajny pod względem akcentu, zamieniłem na najpowszechniej u nas w opowiadaniach używany — jedenastozgłoskowy.
Mimo te folgi nie zdołałem utrzymać się w ramach pierwowzoru: każda pieśń wypadła mi średnio przeszło sto wierszy dłuższą od oryginału. Pochodzi to nietylko z nadzwyczajnej jego zwięzłości, ale i z charakteru obu języków; — angielski jest przeważnie jednozgłoskowy. Zwięzłość wyrażenia starałem się zachować bez zatracenia ścisłości i jasności. „Raj utracony“ w języku angielskim ma ogółem wierszy dziesięciozgłoskowych 10.565; w mojem tłómaczeniu wierszy jedenastozgłoskowych 11.792; u Przybylskiego wierszy trzynastozgłoskowych 13.132; Dmochowski tłómaczył tylko „co wyborniejsze miejsca.“
Nie mając zamiaru dowodzić tu wysokiej wartości utworu Miltona, co byłoby wybijaniem drzwi otwartych, ani aktualności i żywotności tego poematu, mimo trochę przestarzałej formy i niektórych poglądów naukowych, w kilku tylko słowach odpowiem na pytanie, czy w ogóle naszej literaturze potrzebne nowe tłómaczenie „Raju utraconego,“ bo pytanie takie mógłby stawić ktoś gustujący tylko w poezyi ostatniej doby.
Mimo usterek powyżej przytoczonych, „Raj utracony,“ jako kompozycya, stoi w rzędzie Iliady, Odyssei, Boskiej Komedyi, i zachwyca każdy umysł wrażliwy na piękno. Odczytanie powtórne w tych czasach jeszcze większą sprawiło mi rozkosz, niż kiedym go czytał po raz pierwszy w młodym wieku, i sądzę, że wielu czytelnikom niemniejsze sprawi zadowolenie, byle tylko moje tłómaczenie choć w części zbliżało się do piękności oryginału. Zresztą zmieniają się z biegiem wieków gusta i upodobania, ale wielkie dzieła, jak słupy granitowe, sterczą i wskazują pochód geniuszu ludzkiego.
„Raj utracony“ jest poematem prawie współczesnym: nie przenosi on nas w świat innych religii, filozofii, obyczajów i zwyczajów, jak Iliada, Odyssea, Eneida. „Miltonowi przyznano miejsce po prawicy Szekspira, gdzie zasiadać on będzie aż do dnia zmartwychwstania umarłych“ — powiada D. G. Rosetti. Inny krytyk mówi: „Raj utracony“ — jest to Iliada Starego Testamentu, — epos o upadłej naturze człowieka.“ Nie jest też kunsztownym układem podań narodowych i annektowanych na cześć zwycięzców, jak Eneida; w mojem rozumieniu „Raj utracony“ jest poetyczną ekspozycyą Chrystyanizmu przez człowieka szczerej i gorącej wiary. Wprawdzie był to purytanin, ale same wymagania logiki i poezyi zmusiły go do użycia za oś główną kompozycyi dogmatu katolickiego — Łaski; dziś, gdy Chrystyanizm napastowany jest w podstawach swoich, miło jest słuchać poetę, mocno przejętego wiarą w Objawienie Boskie. Drobne, w kilku miejscach, wycieczki przeciw Kościołowi usunąłem lub zatarłem, co tem łatwiej mi przyszło, że owe napaści, pisane pod wpływem namiętności stronniczych, religijnych i politycznych, jakie wówczas miotały Anglią, nie łączą się organicznie z całością utworu.
Milton, jak wszyscy poeci owego czasu, a i o wiele późniejsi, często czerpie swoje porównania z mitologii; prawie zawsze służą mu one do większego pogłębienia obrazu, czasem są tylko czczym i zbytecznym ornamentem; prócz tego sam przedmiot wymagał częstych powoływań się na Stary Testament; sądziłem więc, że dla czytelników mniej oczytanych w tych zakresach, przydadzą się krótkie przypisy na końcu każdej pieśni umieszczone.

Tłómacz.







PIESŃ I.

Pierwszą człowieka winę i ów zgubny,
Z zakazanego drzewa owoc zdjęty,
Który sprowadził na świat śmierć, a za nią
Z utratą Raju wszystkie nasze klęski,
Aż nas Bóg-człowiek przyszedłszy odnowił
I wieczną szczęścia odzyskał dziedzinę,
Śpiewaj niebiańska Muzo, co na skrytych
Szczytach Horebu, Synaju, natchnęłaś
Pasterza, aby pierwszy uwiadomił
Wybrane plemię, jak w początku świata
Niebo i Ziemia powstały z chaosu;
Lub jeśli większe masz upodobanie
W wzgórzach Syonu, strumieniu Siloe,
Płynącym tam, gdzie Bóg wyrocznie wieścił,
O, przybądź, wspomóż me zuchwałe pienia,
Co pogardzając lotem pospolitym,
Nie chcą się wznosić nad Aońską górą,[1]
Lecz dążą drogą, na którą się dotąd
Nie odważyły ni proza, ni rymy.

A nadewszystko, Duchu Święty, który
Ponad świątynie cenisz serce szczere
I czyste, natchnij mnie, wszystkowiedzący,
I od początku czasów wszechobecny!
Ty, rozpostarłszy skrzydła przepotężne,
Jak gołębica tuląc otchłań wielką,
Płodnąś uczynił; oświeć ciemność moję
Podnieś poziomość, bym na wysokości
Przedmiotu stając, mógł objaśnić ludziom
Drogi, jakiemi Bóg szedł do człowieka,
I sprawiedliwość wiecznej Opatrzności.
Powiedz, gdy Niebo, ni głębiny Piekła
Skrytości żadnej nie mają dla Ciebie,
Czem się to stało, że pierwsi rodzice
Nasi, tak szczęsnym stanem obdarzeni,
Wkrótce odpadli od Stwórcy swojego,
Jego jedyny zakaz przekroczyli,
Chociaż panami byli reszty świata?
Kto pierwszy skusił ich do takiej winy?
Wąż, wyszły z piekła, złudził matkę rodu
Ludzkiego, wiedzion zemstą i zazdrością,
Kiedy go pycha z Nieba wytrąciła
I zbuntowane z nim tłumy aniołów.
Za ich pomocą pragnąc wzrosnąć w blasku
Nad równych sobie, stać się równym Bogu,
Opór mu stawiać i dążąc do władzy,
Wojnę rozpoczął przeciw Najwyższemu.
Próżne zamachy: wszechmocnością Bożą
Rażony, wypadł z eterycznych Niebios,
W płomieniach, głową na dół, do bezdennej

Otchłani, straszna, zgorzała ruina;
W dyamentowej twardości kajdanach,
Na karę ognia wiecznego skazany,
Za to, że wyzwał zuchwale do boju
Wszechmogącego. Dziewięć dni i nocy,
Według śmiertelnych miary, ze swą hordą
Tarzał się w toni ognistej, zdrętwiały,
Choć nieśmiertelny! Lecz wyrok zapadły
Do jeszcze większej zachował go kary:
Dręczy go pamięć szczęścia straconego
I widok przyszłej bez końca katuszy;
Toczy wzrok błędny, smutkiem przepełniony,
Rozpaczą, pychą niepohamowaną
I nienawiścią, bo oczami ducha
Widzi, że niema dla niego nadziei;
Straszne więzienie ze wszystkich stron pała
Jak piec ognisty, a chociaż płomienie
Nie dają światła, noc czynią widoczną,
A w niej obrazy niedoli, cierpienia,
I potępieńców żałobliwych tłumy;
Kędy nie mieszka pokój ni spoczynek,
I nie pojawia się nigdy nadzieja,
Ta, która wszystkim błyska; ale męka
Dręczy bez końca, i potop ognisty,
Sycony siarką, ciągle gorejącą,
A nie mogącą nigdy się wytrawić.
Takie odwieczny Sędzia przygotował
Dla buntowników miejsce, tę ciemnicę,
Tak oddaloną od Boga, od Nieba
I jego światła, jak trzykrotnie wzięta

Odległość środka od krańca bieguna.
O, jak to miejsce, gdzie są, niepodobne
Temu, skąd spadli! Leżą towarzysze
Jego pogromu, przemożeni, zbici
Szalejącego ognia potokami
I rwącym wirem; tuż obok się tarza
Najbliższy mocą, najbliższy mu w zbrodni,
Znany daleko później w Palestynie
Jako Belzebub. Do niego zły Anioł
(Odtąd Szatanem nazywany w Niebie)
Zwraca zuchwałe słowa, przerywając
Straszne milczenie: »Tyżeś? O, jak nisko!
Jakże odmienny od tego, co w szczęsnem
Królestwie światła, w jasność przyodziany,
Doskonałością błyszczał nad miryady!
Tyżeś, co ze mną sojuszem tak ścisłym,
Jednością myśli i celu związany,
Równy nadzieją, odwagą, hazardem
W świetnym zamachu, a teraz już równy
W świetnym zamachu, a teraz już równy
Przepaść, i z szczytu jakiego! On zatem
Znacznie silniejszy ze swoim piorunem!
Ale, kto wiedział o sile tej broni?!
Ni piorun przecie, ni jakiebądź męki
Zada Zwycięzca potężny a srogi,
Mnie nie przymuszą do żalu, nie zmienią
(Choć zmienionego w powierzchownym blasku)
Mej starej woli, zawziętego gniewu
W poczuciu siły znieważonej, takiej,
Co z Wszechpotężnym do walki stanąwszy,

Do uporczywej bitwy wprowadziła
Nieprzeliczone hufce zbrojnych duchów,
Gardzących śmiało Jego panowaniem,
Wolących moje; Jego wszechpotędze
Przeciwstawiając inną, i w tak długo
Wątpliwych losów bitwie w polach Nieba
Wstrząsły tron Jego. Cóż znaczy przegrana?
Nie wszystko znikło: trwa niezwyciężona
Wola, pragnienie zemsty i nienawiść
Nigdy niezgasła; trwa męstwo, co nigdy
Ani się podda, ani nie ustąpi,
I wszystko, czego pokonać niemożna.
Tej chwały nigdy Jego złość, ni siła
Ze mnie nie wydrze: schylać się, o łaskę,
Prosić na klęczkach, wielbić władzę tego,
Którego państwo, tą ręką wstrząśnięte,
Drżało w posadach, to byłoby hańbą
Nikczemną, wstydem, gorszym od upadku!
Kiedy wyrokiem losu nie możemy
Stracić natury naszej, siły boskiej,
A doświadczeniem świeżem nauczeni,
W walce nie gorsi, przezornością więksi,
Możemy z lepszą nadzieją zwycięstwa,
Jawnie, podstępem, a nieprzejednanie
Wojnę prowadzić z naszym wielkim wrogiem,
Co tryumfuje teraz, i w nadmiarze
Radości, rządząc sam, ciemięży Niebo.«
Tak się odezwał Anioł przeniewierczy,
Głośno chełpiący się, choć bólem zdjęty
I bezgraniczną rozpaczą miotany.

Jego zuchwały towarzysz mu na to:
»Książę! Zwierzchniku tylu panujących
Potęg, co pod twem dowództwem do boju
Poprowadzili tłumy Serafinów
Nieustraszonych, w najcięższych przewagach
Wiecznego Króla Niebios tron zachwiali,
Szukając podstaw, na których oparta
Jego najwyższa władza, skąd pochodzi?
Z siły, z przygody, czy też z przeznaczenia?
Widzę zbyt jasno, i boleję srodze
Nad tym wypadkiem, co pogrom sprowadził,
Nieba pozbawił nas i te potężne
Tłumy, poległe w haniebnem rozbiciu,
O ile mogą niebiańskie i boskie
Natury poledz: myśl i duch albowiem
Niepokonane, siła wkrótce wraca,
Choć chwała nasza i stan błogi zgasły,
Tu pochłonięte nędzą bezgraniczną!
Lecz gdy Zwycięzca (bo teraz już z musu
Wierzę w wszechmocność Jego, kiedy przemógł
Taką, jak nasza, siłę) na to tylko
Nam pozostawił całość ducha, życie,
Byśmy cierpienia nasze mocniej czuli,
Kary znosili, i pozostawali
Na pastwę jego mściwości i gniewu,
Lub mu służyli z prawa wojennego,
Jak niewolnicy, w samem wnętrzu piekła,
W czarnej czeluści w ogniu pracowali
I wszelkie jego spełniali zlecenia;
To cóż za korzyść nam z sił niezmniejszonych,

Z nieśmiertelności, jeśli nieśmiertelnej
Będziemy tylko podlegali karze?«
Na to porywczo Arcywróg odpowie:
«Spadły Cherubie, być słabym, to nędza
Zarówno w czynie, jak w znoszeniu doli,
Ale bądź pewny, czynić coś dobrego
Nigdy już naszem nie będzie zadaniem;
Jedyną naszą uciechą źle czynić,
By się sprzeciwić woli przeciwnika.
Opatrzność Jego z naszych złych uczynków
Stara się dobro wywodzić, nam zatem
Należy cel ten niweczyć, a dobro
Na złe obracać — co się może udać,
Może go martwić, jeśli się nie łudzę,
Może krzyżować jego przedsięwzięcia.
Oto Zwycięzca okrutny odwołał
Już swe odwetu i pogoni sługi
Wstecz do bram Nieba; ustał grad siarczysty,
Niesiony wichrem; pozostały fale
Płomieni, w które wpadliśmy z Niebiosów.
Może grom szparki z czerwonemi błyski,
Z wściekłością pędu niepohamowaną,
Wyczerpał już swe ostrza, bo przestaje
Huczyć przez otchłań pustą, bezgraniczną;
Nie traćmy pory, czy ją daje wzgarda,
Czy zasycony gniew Nieprzyjaciela.
Widzisz posępną tę równinę pustą,
Ciemną siedzibę spustoszenia, tylko
Płomyki blade migocą złowrogo;
Tam się uchrońmy z wrzącej ogniem fali

I odpocznijmy, jeśli odpoczynek
Można tu znaleść. Potem, zgromadziwszy
Nasze rozbite wojsko, uradzimy,
Jakby na przyszłość najmocniej obrażać
Nieprzyjaciela, jak wyrównać nasze
Straty, jak ciężką pokonać niedolę,
Jakie nam wsparcie może nieść nadzieja,
Lub rozpacz jakie dać postanowienie.«
Te słowa Szatan rzekł do najbliższego
Współbrata, wznosząc ponad fale głowę
Z iskrzącym wzrokiem, inne jego członki
Na morzu ognia wzdłuż i wszerz leżały,
Zajmując kilka stajan; wzrostem równy
Owym z legendy olbrzymom, Tytanom,[2]
Zrodzonym z Ziemi, walczącym z Jowiszem,
Bryareowi, albo Tyfonowi,
Pod starożytnym Tarsem w grocie skalnej
Mieszkającemu, lub Lewiatanowi,
Co go ze wszystkich swych tworów Bóg nadał
Największym wzrostem pośród pływających
Na oceanie. O nim to żeglarze
Opowiadają, iż gdy zaśnie czasem
W spienionych wodach u Norwegów brzegu
Bywa, że sternik łodzi zapóźnionej
Ma go za wyspę w wieczornym pomroku,
Wbija kotwicę w grubą łuskę skóry,
Przy jego boku od wiatru się chroniąc,
Czeka bezpieczny, aż zasłony nocy
Z nad wód podejmie bladawy poranek.

Tak rozciągnięty na ognistej fali
Leżał okuty Szatan; jużby nigdy
Odtąd nie podniósł się, ni ruszył głową,
Lecz wola Tego, co wszystkiem rozrządza,
Dała mu spełniać nowe czarne plany,
Aby zbrodniami wciąż powtarzanemi
Gromadził na się potępienia góry,
I obmyślając złe dla innych istot,
Widział z wściekłością, jak wszystka złość jego
Posłuży tylko za pobudkę łaski
I nieskończonej dobroci dla człeka,
Którego skusił, lecz jego samego
Zgniecie potrójna hańba, gniew i zemsta.
Teraz z topieli wznosi groźne członki:
Z obu stron fale ognia odepchnięte
Zygzakowatym płomieniem się toczą,
Pozostawiając w środku straszne pole.
Z rozpostartemi skrzydły lot kieruje
Szatan, w pomrocznem wznosząc się powietrzu,
Które uczuwa ciężar nadzwyczajny;
Zdąża do lądu, jeśli nazwać lądem
To, co gorzało niezgasłem zarzewiem,
Gdy morze ogniem roztopionym wrzało.
A barwa lądu taka, jakby siły
Podziemnych wiatrów przeniosły zrąb skały
Od gór Peloru,[3] lub poszarpanego
Boku wciąż grzmiącej piorunami Etny;
Jej trzewia pełne żywiołów zapalnych
Gdy ogień zajmie, w górę strzela lawą
I pozostawia zgorzelisko, pełne

Kopcia i dymu: taki odpoczynek
Znalazła stopa przeklęta. Szedł za nim
Najbliższy spółbrat, oba chlubni wielce,
Że się z styksowej wydobyli fali,
Sądząc, że własną, jako bogów, siłą,
Nie z dopuszczenia Najwyższej Potęgi.
»Więc to siedlisko, to ląd, to powietrze?«
Rzekł potępiony Archanioł: »to miejsce,
Które musimy zająć zamiast Nieba?
Smętna ciemnica za blask eteryczny?
Więc niech tak będzie! Gdy On, teraz władca,
Narzucić może to, co zowie prawem,
Im dalej odeń jesteśmy, tem lepiej;
Równy rozumem, siłą stał się większym
I zapanował nad równymi sobie.
Żegnam was pola szczęśliwe, gdzie mieszka
Nieustająca radość i wesele!
Witaj, piekielny świecie, witaj zgrozo!
Głębio bezdenna, przyjm nowego pana!
Ducha nie zmienia zmiana miejsca, czasu,
Duch sam jest sobie miejscem, może sobie
Z Nieba utworzyć Piekło — Piekło z Nieba.
Gdzie? O to mniejsza, dość, że ten sam zawsze.
A czem? Czemkolwiek — byłem nie był mniejszym
Od tego, co go wielkim piorun zrobił.
Tu zresztą wolni będziemy: Wszechmocny
Te czarne lochy nie na to zbudował,
By ich zazdrościł; stąd nas nie wypędzi..
Można panować tu, a panowania
Warto pożądać, choćby nawet w Piekle.

Raczej pan w Piekle, niźli sługa w Niebie!
Lecz czemuż naszych towarzyszów losu
Wiernych spółbraci, druhów, zostawiamy
Półmartwych w owem bagnie zapomnienia?
Czemu nie wezwiem ich, aby wraz z nami
Tę nieszczęśliwą siedzibę dzielili,
Albo raz jeszcze stanąwszy pod bronią,
Wypróbowali swą siłą, co można
Odebrać w Niebie, albo stracić w Piekle?«
Tak mówił Szatan, a Belzebub na to:
»Wodzu zastępów świetnych, które przemódz
Jeden Wszechmocny zdołał, gdy usłyszą
Twój głos, najżywszą rękojmię nadziei
W niebezpieczeństwie, w najcięższej potrzebie,
To najpewniejsze hasło w wrzawie bitwy,
I w tylu szturmach — nowem niewątpliwie
Przejmą się męstwem, nowem zbudzą życiem,
Mimo, że teraz na morzu ognistem
Obezwładnieni, rozciągnięci leżą; —
Nie dziw, po spadku z takiej wysokości!«
Zaledwie skończył, a już Czart zwierzchniczy
Ruszył ku brzegom; na barki zarzucił
Empirejskiego hartu tarczę ciężką.
Zwieszał się z ramion jej obwód szeroki
Nakształt księżyca, którego orbitę
Przez szkło optyczne artysta toskański
Ogląda wieczór ze szczytu Fiesole
Albo Valdarno, odkrywając nowy
Kraj, rzeki, góry w plamach księżycowych.
W ręku ma dzidę, obok której sosna

Ścięta w norweskich górach na maszt statku
Admiralskiego, byłaby pręcikiem;
Wspiera się na niej, stawiać z trudem kroki
Po rozpalonej ziemi: nie tak kroczył
Po lazurowem Niebie, — a powietrze,
Ziejące żarem, rani go dotkliwie.
Wytrzymał jednak i stanął u morza
Płomienistego; woła na swe hufce:
Anielskie kształty powikłane leżą
Gęsto, jak liście jesienne w strumieniach
Valombrozyjskich, gdzie lasy etruskie
Wysokie łuki wznoszą; lub jak trzcina
Porozrzucana, i w wodzie płynąca,
Kiedy Oryon[4] w srogie wichry zbrojny,
Napadł na brzegi morza Czerwonego,
Którego tale niegdyś pochłonęły
Wraz z Buzyrysem[5] memfickie rycerstwo,
Gdy nienawiścią przejęte goniło
Wychodźców z Gosen: ci, stojąc na brzegu
Bezpieczni, trupy płynące widzieli
I połamane wozów zbrojnych koła.
Tak rozproszeni podli zatraceńcy
Leżeli, gęsto pokrywając fale,
Zdrętwiali po tak ohydnej przemianie.
Czart na nich krzyknął, a piekielne głębie
Echem rozbrzmiały: »Książęta, Potęgi,
I wojownicy, kwiecie górnych Niebios,
Waszych przed chwilą, a teraz straconych,
Gdy taki strach zdjąć może Duchy wieczne.
Możeście miejsce to wybrali sobie

Na wypoczynek po trudach wojennych?
Może tu drzymać równie wam wygodnie
Jak na równinach Nieba; albo plackiem
W podłej postawie leżąc, przysięgliście
Wielbić Zwycięzcę, co teraz spogląda
Na Cherubinów swych i Serafinów,
Jak się tarzają w morzu ognia, obok
Porozrzucanej broni i chorągwi,
Aż szybcy szczwacze z bram niebieskich ujrzą
Sposobność, znijdą i zdepczą omdlałych,
Lub łańcuchami piorunów przybiją
Do dna samego tej czarnej przepaści:
Zbudźcie się, wstańcie, lub zgińcie na wieki!«
Słyszą, i wstydni wnet rwą się do lotu.
Tak ludzie śpiący, których obowiązkiem
Czuwać, gdy naraz słyszą głos zwierzchnika.
Powstają, chociaż na wpół przebudzeni.
Wprawdzie świadomi byli strasznej doli,
W jaką popadli, doznawali cierpień
Straszliwych, jednak głosu swego wodza
Wnet posłuchały tłumy niezliczone.
Jak dzielna laska potomka Amrama,[6]
W dniu nieszczęśliwym egipskiej krainy
W górę wzniesiona, wywołała chmurę
Czarną szarańczy, wiatrami wschodniemi
Gnaną na państwo króla Faraona,
Co jak noc czarna przysłoniła cały
Kraj nadnilowy: tak też niezliczone
Były gromady złych duchów na skrzydłach,
Ulatujące pod kopułą Piekła

Wśród ogni, co ich zewsząd otaczały.
Aż kiedy skinął podniesioną dzidą
Ich sułtan wielki, wskazując kierunek,
Wnet się spuścili w równoważnym locie,
Całe, siarczyste zapełniając pole.
Takiego tłumu Północ przeludniona
Nigdy z swych mroźnych nie pchnęła obszarów,
Gdy barbarzyńskie jej dzieci, jak potop,
Szukały przepraw przez Ren albo Dunaj,
Ku Południowi się rozpościerając
Od Gibraltaru do Libijskich piasków.
Zaraz z gromady każdej przełożeni
I dowodzący dążą ku tej stronie,
Gdzie stał wódz główny: nadludzkie postaci,
Bogom podobne, godności książęce,
Potęgi, które niegdyś zasiadały
Trony niebieskie; teraz ich nazwiska
Tam zapisywać przestano; z ksiąg życia
Są wykreślone, jako buntownicze.
Ani też nowych nazwisk używają,
Jakie im Ewy synowie nadali,
Odkąd po ziemi chodzą z dopuszczenia
Bożego, aby doświadczać człowieka.
Większą część ludzi obłudą i kłamstwem
Tak obłąkali, iż o Bogu Stwórcy
Swym zapomnieli, Jego niewidzialną
Chwałę na obraz zwierza zamienili,
Cześć mu oddając w wesołym obrządku,
Pełnym przepychu, złota; nawet czartom
Pokłony bili, biorąc ich za bóstwa.

Pod różną wtedy nazwą ludziom znanych
W różnych bałwanach wielbił świat pogański.
Muzo, kto pierwszy powiedz, kto ostatni
Powstał z ognistej fali przebudzony
Głosem wielkiego Mocarza! jak każdy
Według swej rangi stawał na wybrzeżu,
A za nim zbierał się tłum pospolity!
Główni ci byli, co z głębi otchłani
Szli, poszukując zdobyczy na ziemi,
I ośmielili się w późniejszym czasie
Stawiać swe trony obok tronu Boga,
Swoje ołtarze przy Jego ołtarzu.
Bożki, wielbione przez rozliczne ludy,
Śmiały się zbliżyć nawet do Jehowy,
Który wśród gromów, w orszaku Cherubów,
Miał na Syonie świętym swą stolicę.
W Jego świątyni stawiali posągi,
I przeklętemi rzeczami brzydzili
Święte obrzędy i uroczystości,
Ciemnością swoją urągając światłu.
Pierwszy straszliwy Moloch,[7] król, zmazany
Krwią ofiar ludzkich i łzami rodziców,
Choć niesłyszących okrzyku rozpaczy,
Zagłuszanego hukiem trąb i kotłów,
Kiedy ich dzieci szły w ogień bałwana.
Ammonitowie cześć mu oddawali,
Rabba z bogatą w wodę okolicą,
Argob i Basan, aż do dalekiego
Potoku Amon. Nie przestając na tem
Wyzywającem sąsiedztwie, podstępem

Nawet tak mądre serce Salomona
Obłąkał, że mu wystawił świątynię
Wprost przed świątynią Boga prawdziwego,
Na wzgórzu hańby, gajem jego zrobił
Dolinę Ennon, odtąd Tofat zwaną,
Albo Gehenną, czarną jak wzór Piekła.
Szedł dalej Chomos,[8] obrzydłe straszydło
Synów Moaba, od Aroer, Nebo,
I na południe pustyni Abarim,
W Horonaimie, w Hesebonie, dalej
W państwie Seona, za kwitnącą
Doliną Sibma, winogradem strojną,
I w Eleale, do bagien smolistych.
Zwan też Peorem, gdy Izraelitów
W drodze od Nilu, w Sittim, do obrzędów
Wszetecznych wabił — za co ukarani.[9]
Stąd swe rozpustne orgie posuwał
Aż do owego wzgórza pohańbienia
Przy gaju kata Molocha; rozpusta
Przy okrucieństwie; aż wreszcie go strącił
Dobry Jozyasz na samo dno piekła.[10]
Dalej szli owi od wód Eufratu
Starego, aż do strumienia, co dzieli
Od ziem syryjskich Egipt,[11] a nosili
Nazwy Baala, albo Astaroty,[12]
Męskie lub żeńskie, duchy bowiem mogą
Dowolnie przybrać płeć jedne lub drugą,
Tak giętka i tak prosta ich istota,
Nieskrępowana członkami, stawami,
Jak ciało ludzkie, — i w jakim chcą kształcie,

Większym lub mniejszym, jasnym albo ciemny
Mogą wypełniać swoje eteryczne
Cele i czyny miłości lub zemsty.
Dla nich to plemię Izraela często
Zapominało swojej żywej siły,
Opustoszałe mijając ołtarze
Święte, schylając głowy przed bożkami,
Wziętemi z bydląt; więc też te ich głowy
Równie się nisko w bitwach pochylały
I upadały, rażone włóczniami
Marnych zwycięzców. Była w tej gromadzie
Astarte, której rogi jak półksiężyc;
Fenicyanie zwali ją królową
Niebios, a do jej jasnego obrazu
W noc księżycową sydońskie dziewice
Wznosiły modły i śpiewy; w Syonie
Również ją czczono, i tam jej świątynia
Stała na wzgórzu hańby; ją zbudował
Ów król rozpustny, chociaż wielkiej duszy,
Co się pogankom pięknym dał tumanić,
I prędko popadł w sprośne bałwochwalstwo.
Dalej szedł Tammuz,[13] z każdoroczną raną,
Która na Liban w dni letnie ściągała
Panny syryjskie, by w pieśniach miłosnych
Opłakiwały jego smutną dolę,
Podczas, gdy potok, Adonis, ze skały
Toczył do morza wody purpurowe,
Niby płynące z każdorocznej rany
Tammuza. Ta baśń miłosna wzniecała
W córach Syonu podobne płomienie;

Widział wybuchy ich w przedsionku Świętym
Ezechiel, wzniesion nadziemskiem widzeniem,
Gdy obłąkanych Żydów bałwochwalstwo
Czarne potępiał. Dalej postępował
Ten, co się żalić śmiał, kiedy po bitwie
Arka Przymierza, jako łup zabrana,
Jego zwierzęcy posąg pokruszyła:
W jego świątyni własnej głowa, ręce
Odpadły, cały wraz runął na ziemię
Ku zawstydzeniu swoich wielbicieli;
To Dagon,[14] potwór morski, pół człowieka,
Pół ryby; jednak wysoką świątynię
Miał zbudowaną w Azocie, postrachem
Będąc wybrzeży Palestyny, Gadu
I Askalonu, również w Akkaronie,
Aż do granicy Gazy. Za nim Remmon,[15]
Który najchętniej przebywał w Damaszku,
Na urodzajnych wybrzeżach Abbamy,
U przezroczystych wód Farfaru rzeki.
I ten zuchwale lżył świątynię bożą,
Trędowatego stracił, zyskał króla,
Achaza, swego zdobywcę głupiego,[16]
Którego skłonił, by ołtarzem Pańskim
Wzgardził, a inny na modłę syryjska
Zbudował, na nim zapalał ofiary
Obrzydłe, wielbiąc bożków zwyciężonych.
Szła też gromada nazwisk niegdyś słynnych
Oziris, Izis, Orus i ich orszak.[17]
Potwornym kształtem i czarodziejstwami
Tak zwiedli Egipt i jego kapłanów,

Że fanatyczny lud swych błędnych bogów
Szukał w zwierzęcej raczej, niźli ludzkiej
Postaci. — I tej nie uszedł zarazy
Izrael, kiedy ulał na Horebie
Z pożyczanego złota cielca: zdwoił
Grzech zbuntowany król w Bethel i w Danie,[18]
Na podobieństwo wołu czyniąc Stwórcę,
Jehowę, który w ciągu jednej nocy
Przechodząc Egipt, zabił pierworodnych
Wszystkich, i z nimi ich ryczące bogi.
Belial[19] w końcu: odeń wszeteczniejszy
Duch nie spadł z Nieba, ni bardziej lubiący
Występność dla niej samej. Ni ołtarzy
Ofiarnych nie miał nigdzie, ani świątyń,
Lecz któż w nich częściej od niego przebywał,
Wtedy gdy kapłan sam stał się bezbożnym,
Jak złej pamięci synowie Heli’ego,
Co napełnili dom Boży gwałtami
I wyuzdaniem? Belial panuje
W pałacach, dworach i w miastach rozpustnych,
Gdzie wrzask hulaszczy, a wraz z nim zniewagi,
Krzywdy się wznoszą nad najwyższe wieże,
A gdy cień nocy przysłoni ulice,
Snują się po nich Beliala syny,
Zuchwali, pełni wina i bezwstydu.
Świadkiem Sodomy rynki i noc owa
W Gabaa, kiedy gościnnie matrony
Cześć poświęcono, by gorszych ujść gwałtów.[20]
Ci byli pierwsi stopniem i potęgą;
Innych wymieniać byłoby zadługo;

Bogowie jońscy, których szczep Jawana[21]
Wielbił jak bogów, lecz późniejszej doby
Niż Niebo z Ziemią ich sławni rodzice.
Szedł pierworodny Nieba, Tytan, za nim
Syny olbrzymy. Przez młodszego brata,
Saturna, tronu pozbawiony, jemu
Jowisz, syn jego i Rei, odpłacił
Podobną miarą; tak panował Jowisz!
Tych naprzód znała Kreta, góra Ida,
Potem z wierzchołka zimnego Olimpu
Rządzili średnią powietrza dziedziną,
Swojem najwyższem Niebem; lub na skale
Delfickiej, albo w Dodonie, wzdłuż granic
Całego kraju doryckiego; inni
Z starym Saturnem aż do Hesperyi[22]
Uciekli; nawet na najodleglejszych
Celtyckich wyspach szukali czcicieli.
Szli tłumnie wszyscy ci i innych wielu
Z wzrokiem spuszczonym, chmurami osnutym,
Jednakże nie bez iskierki radości,
Widząc, że wodza nie ogarnia rozpacz,
Że nawet w zgubie jeszcze nie zgubieni.
Spostrzegł to, zmienił się Szatan na twarzy,
Lecz wkrótce pycha zwyczajna wróciła.
Więc w mowie szumnej, mającej pozory
Godności, chociaż bez jej treści, wzbudził
Ich słabiejącą odwagę. Dał rozkaz,
By na bojowy odgłos trąb i surmy
Wzniesiono jego potężną chorągiew.
Tego zaszczytu, jako prawa swego,

Żądał Azazel, Cherubin sążnisty,
I zaraz z drążka gładkiego rozwinął
Chorągiew państwa; wzniesiona wysoko,
Wiatrem szarpana, jak meteor błysła,
W drogie kamienie i w złoto przybrana,
Na niej trofea i godła Serafów.
A jednocześnie wrzaskliwe mosiądze
Brzmiały bojowym dźwiękiem; tuż się rozległ
Okrzyk całego wojska, aż zadrżały
Nietylko Piekła sklepienia: strach wstrząsnął
Państwem Chaosu i Nocy Prastarej.[23]
I tejże chwili w pomroku piekielnym
Wzniesiono dziesięć tysięcy sztandarów
Powiewających barwami świetnemi,
A z niemi razem zabłysnął las cały
Dzid przeogromnych; w ściśniętych kolumnach
Nieprzemierzenie długich i głębokich
Hełmy i tarcze gęsto połyskały.
Szli doskonałą falangą doryjską,
Przy dźwięku słodkich fletów i piszczałek,
Które przed bitwą wysoko wznosiły
Uczucia dawnych świata bohaterów,
Nie zapalczywość wściekłą, lecz odwagę,
Rozważną, stałą, niedopuszczającą
Obawy śmierci, lub myśli odwrotu.
Urocze dźwięki fletów łagodziły
Myśli wzburzone, wyganiały troskę,
Bojaźń, zwątpienie, smutek i niepokój
Z duszy śmiertelnych, jak i nieśmiertelnych.
Tak zjednoczeni, z myślą ustaloną,

W milczeniu szli przy miłym fletni głosie,
Co im łagodził stąpanie po ziemi
Ogniem dyszącej; zbliżywszy się, stają
Straszliwie długim, wyciągniętym frontem,
Z błyszczącą bronią, jak starzy żołnierze,
Do dzid lub tarczy noszenia przywykli,
Komendy wodza możnego czekając.
Ten doświadczonem okiem mierzy długie
Szeregi zbrojne, ich szyk i postawę
Bogom właściwą; liczbę ich rozważa;
Serce mu rośnie pychą, chełpliwością,
Z tak wielkiej siły: nigdy bowiem
Jeszcze, od czasu jak człowiek stworzony,
Nie było wojska, coby z tem mierzone
Zasługiwało na inne nazwanie,
Jak małoludków, których zwyciężyły
Żórawie.[24] Choćby z pól flegrejskich[25]
Plemię olbrzymów złączyło się w jedno
Z bohaterami, co wiedli bój w Tebach
I pod Pergamem z bogami zmieszani,
Obudwu stronom pomagającymi;
Chociażby dodać rycerstwo Bretonów
I Armoryki pod wodzą Artusa,
Których waleczność sławią pieśni stare,
I wszystkich chrzczonych i niewiernych z bitew
Pod Aspramontem, czy pod Montalbanem
Pod Trebizondą, Damaszkiem, w Marokko,
I tych z Bizerty, z afrykańskich brzegów,
Gdy Karol Wielki wraz z palatynami
Swymi padł w boju pod Fontarabią.[26]

Chociaż tak bardzo wojska tego dzielność
Ponad śmiertelnych była, jednak posłuch
Groźnego wodza był zupełny; wyższy
Nad wszystkich wzrostem, dumny, okazały,
Sterczał jak wieża; kształt jego nie stracił
Jeszcze całego pierwotnego blasku,
Wyglądał jako Archanioł strącony,
Tylko się przyćmił w nim nadmiar jasności,
Jak słońca, kiedy o wschodzie spogląda
Przez mgłą przetkane ziemi horyzonty.
Tracąc promienie, albo gdy się skryje
Za księżyc podczas zaćmienia: złowrogim
Zmrokiem okrywa ziemię, i obawą
Zmiany przeraża królów; tak ciemniejąc,
Archanioł świecił jeszcze nad innymi.
Głęboką blizną grom zorał mu czoło
A na policzkach zwiędłych siadła troska;
Ale brwi kryły niezłomną odwagę
I pychę, chłodno szukającą zemsty,
Srogość miał w oczach, a czasami ślady
Żalu i bólu na widok wspólników,
A raczej swojej zbrodni zwolenników.
O, jak inaczej wyglądali w Niebie!
Teraz skazani każdy na swój udział
W wiecznie mającej trwać piekielnej kaźni!
Za jego winę miliony duchów
Wygnane z Nieba, i z wiecznej jasności
Za jego rokosz wyrzucone; jednak
Wierne zostały mu nawet po stracie
Wieczystej chwały. Tak, gdy ogień z nieba

Uderzy w dęby puszcz, lub w górską sosnę,
Z spalonym szczytem, pozbawione liści,
Wznoszą się dumnie na pogorzelisku.
Teraz chce mówić: więc zdwojone szyki
Z dwu stron zachodzą, otaczają wodza
Wraz z jego sztabem; słuchają ciekawie.
Trzy razy zaczął, i mimo hardości
Trzy razy łzami wybuchnął takiemi,
Jakiemi płaczą Anioły; nareszcie
Rzekł te zmieszane z westchnieniami słowa:
»O, miryady Duchów nieśmiertelnych!
Potęgi, równe tylko Wszechmocnemu,
Z nim tylko walka była nie bez chwały,
Chociaż jej wynik straszliwy, jak świadczy
To miejsce i ta okropna przemiana:
Język się wzdryga, gdy ją wspomnieć musi.
Lecz jakaż dzielność ducha proroczego,
Jaka z zasobów wiedzy przeszłych czasów,
Lub z teraźniejszych, mogła wywnioskować,
Że takie siły bogów zjednoczone,
Jak te tu stoją, doznają porażki?
Bo kto uwierzy teraz, choć po klęsce,
Że te potężne wszystkie legiony,
Których wygnanie opróżniło Niebo,
Raz się nie porwą jeszcze samodzielnie
I nie zdobędą gniazda swego rodu?
Świadkiem mi całe to wojsko niebieskie,
Czy przez wahanie moje lub zlęknięcie
Upadły nasze nadzieje. Monarcha
W Niebie rządzący bezpiecznie zasiadał

Dotąd na tronie swym, podtrzymywany
Sławą odwieczną, układem, zwyczajem.
Rozwijał przepych królewski nad miarę,
A siły taił; to nas pokusiło
By zrobić zamach, stąd nasza zaguba.
Dziś znamy jego moc, znamy i nasze,
Ani wyzywać zatem nie będziemy
Do nowej walki, ani się jej lękać.
Wyzwanym lepiej nam działać podstępem,
Kiedy zawiodła siła; niechaj kiedyś
Od nas wie o tem, że kto siłą gromi,
Osiąga tylko połowę zwycięstwa.
Przestrzeń wyłoni może nowe światy;
Już dawniej w Niebie chodziła pogłoska,
Że On niebawem stworzy świat, a na nim
Osadzi nowe plemię, i w swej łasce
I Na równi stawi je z synami Nieba.
Trzeba to zbadać, może pierwsza nasza
Wycieczka będzie tam, może gdzieindziej;
Bo w tej piekielnej jaskini nie mogą
W ciągłej niewoli żyć niebiańskie Duchy,
Ni się okrywać pomrokiem otchłani.
Lecz te zamiary rozważyć wszechstronnie
Powinna Rada. Pokój znikł, bo ktoby
Radził poddanie? Wojnę zatem, wojnę
Jawną lub skrytą trzeba postanowić.«
Rzekł, a na słów tych jego zatwierdzenie
Wnet miliony mieczów płomienistych
Dobyły straszne Cheruby; blask nagły
Rozświecił Piekło; wściekle się miotali

Przeciwko Bogu, groźno uderzając
Dobytą bronią w tarcze na znak wojny,
Rycząc wyzwanie ku Niebios sklepieniom.
Stało w pobliżu wzgórze, a szczyt jego
Ogniem i dymem buchał, boki kryła
Gładka skorupa, znak to nieomylny,
Że wzgórze w łonie swem, działaniem siarki
Skrywało rudę metaliczną. Duchem
I am oddział liczny, jakoby saperów,
Poleciał, rydle i oskardy w ręku.
Ci to przed wojskiem królewskiem biegają,
By wytknąć obóz lub okop usypać.
Dowodził nimi Mammon,[27] najpochylszy
Z duchów strąconych z Nieba, bo tam nawet,
Wzrok i myśl na dół zwracając, podziwiał
Więcej posadzkę niebieską ze złota,
Niż wszystko święte i boskie w wizyach
Błogosławionych. Z jego to podszeptu
1 Ludzie bezbożną ręką jęli szarpać
Wnętrzności matki ziemi, by ukryte
Skarby znajdować. Teraz jego rzesza
Szeroką raną otwarła brzeg wzgórza
I kłęby złota wydzierała. Nie dziw,
Że skarby rosną w Piekle: to najlepszy
Grunt tej truciznie cennej. Ci, co wielbią
Rzeczy znikome i z podziwem mówią
O babilońskich i memfickich gmachach,
Niechaj to wiedzą, że największy pomnik
Siły i sztuki, owoc wielu wieków,
Rąk niezliczonych, pracy nieustannej,

Nie zrówna temu, co w jednej godzinie
Wybudowały duchy potępione.
Tuż przy równinie, w przelicznych komorach,
Którym z pod spodu dopływały strugi
Płynnego ognia z ognistego morza,
Druga gromada sztucznie wytapiała.
Kruszec, natychmiast oddzielając złoto
Od szlaku: trzecia, z niemniejszą szybkością
Rozliczne formy wytwarzała w gruncie;
A z owych komor dziwnemi przewody
Płynął szmelc, puste wypełniając jamy,
Jako w organach, za jednym podmuchem
Wydaje dźwięki cały rząd piszczałek.
Teraz od ziemi budynek olbrzymi
Jak mgła się wznosi, z jednoczesnem brzmieniem
Śpiewów łagodnych, słodkich symfonii.
Gmach jak świątynia, doryckie kolumny,
Wkoło pilastry z złotym architrawem;
Nic brakowało gzymsu, ani fryzu,
Ni rzeźb wypukłych; dach z kutego złota.
Ani Babilon, ani wielki Kair
Nie wyrównały takiej wspaniałości,
Gdy blaskiem lśniące wznosiły świątynie
Dla Serapisa lub Belusa,[28] bożków,
Albo stolice swym królom, gdy Egipt
Współzawodniczył w bogactwach i zbytkach
Z państwem Assura. Wysokie kolumny
Tworzyły rzędy, a za podwojami
Bronzowej bramy otwartej był widok

Na wielką halę z posadzką kamienną,
Równą i gładką; z sklepionego dachu
Sztuką magiczną zwieszały się liczne
Rzędy gwiaździstych lamp, świeczników jasnych,
Te, odżywiane naftą i asfaltem,
Dawały światło słonecznemu równe.
Skwapliwe rzesze biegły, podziwiały:
Ten chwalił utwór, tamten architekta,
Znanego w Niebie z niejednej budowy
Wysokiej, zdobnej w wieże! Aniołowie
Dzierżący berła tam mieli swe trony,
Jako książęta. Nadał ich potęgą
Najwyższy Władca i zakreślił władzę.
Nazwisko tego architekta znane
I czczone było w Grecyi; u ludów
Zaś Auzonii zwan był Mulcyberem.[29]
Opowiadano tam, że Jowisz, gniewny,
Zrzucił go z blanków kryształowych Nieba:
Spadał Mulcyber od wczesnego rana
Do południowej pory dnia letniego,
I od południa do wieczornej rosy;
Wtedy z zenitu spadł jak gwiazda błędna
Na Lemnos, wyspę Egejskiego morza.
Lecz to opowieść mylna: dawno przedtem
Spadł on ze swoją zbuntowaną zgrają;
I nie pomogło mu, że w Niebie wznosił
Wysokie wieże: nic mu nie nadały
Jego machiny sztuczne: spadł na głowę
Wraz z swą czeladzią, i buduje w piekle.
Teraz skrzydlate heroldy, z rozkazu

Panującego, bardzo pompatycznie,
Przy hucznym dźwięku trąb głoszą tłumowi,
Że się odbędzie rada uroczysta
W Pandemonium, wysokiej stolicy
Szatana z jego sztabem; że mandaty
Z każdego pułku i z każdej gromady
Wzywają, według rangi i wyboru,
Co najgodniejszych. Przyszli wnet z setkami,
Inni arbitrów tysiące przywiedli,
Zapchały tłumy przysionki i bramy,
Najbardziej wielką halę (podobniejszą
Do krytej dachem równiny, na której
Zbrojni rycerze przed tronem sułtana
Do walki na śmierć, albo do skruszenia
Lancy wzywali najdzielniejszych pogan);
Na ziemi, w górze, gęste roje pędzą
I brzęczą ruchem skrzydeł, jak na wiosnę
Pszczoły, gdy słońce wstępuje w znak Byka.
Rojno i gwarno opuszczają ule,
Dążą w zarośla, krzątają się żwawo
Wśród rosy świeżej, wśród kwiatów w rozkwicie;
Lub na deszczułce gładkiej, tem przedmieściu
Swej cytadeli, zbudowanej z słomy,
Nowym balsamem obciążywszy członki,
Radzą nad państwa swojego sprawami.
Podobna ciżba zaległa powietrze,
Aż na znak dany: cud oto! — ci sami,
Co wzrostem zdali się olbrzymów ziemskich
Przenosić, naraz małemi karłami
W ciasnej przestrzeni tłoczą się bez liczby,

Jak Pigmejczycy z po za gór Indyi,
Albo jak elfy, zgrabne, pląsające
W północ na brzegu lasu, lub u źródła.
Widzi je wieśniak zapóźniony, może
Śni mu się tylko, że widzi, gdy księżyc
Z nieba rozstrzyga wątpliwość, i coraz
Niżej ku ziemi krąg blady zatacza;
One wesołe tańczą bez wytchnienia,
Rzeźwą muzyką czarują słuch chłopa,
Ale z weselem strach w serce mu wnika.
Tak niecielesne duchy kształty swoje
Olbrzymie do tej szczupłości przywiodły,
Że się mieściły przestrono, choć weszły
W niezmiernej liczbie do sklepionej hali
Pałacu w Piekle; lecz głębiej daleko,
Przy drzwiach zamkniętych, i w zwykłym swym wzroście
Serafinowie i Cherubinowie
Znaczniejsi siedli na krzesłach złocistych:
Tysiąc półbogów. Po krótkiem milczeniu
I odczytaniu odezwy, otwarto
Wielkie piekielnej Rady posiedzenie.





(1) Góry Aońskie w dawnej Beocyi, ulubione siedlisko Muz. Poeta, obierając sobie przedmiot święty, przeciwstawia Aońskim górom miejsca objawień Boskich: Horeb, Synaj, Syon.
(2) Tytan, syn Nieba i Ziemi, czyli Westy, był starszym bratem Saturna, któremu odstąpił pierworodztwa, pod warunkiem, że będzie zabijał wszystkich swoich potomków męskich, ażeby panowanie na Niebie przeszło do linii starszej. Podstęp Rhei, żony Saturna, uratował trzech synów, o czem dowiedziawszy się Tytan, wydał mu wojnę, zwyciężył go i uwięził. Jowisz, jeden z trzech synów wspomnianych, doszedłszy lat męskich, oswobodził ojca, matkę i braci, wydał wojnę Tytanom i zapędził ich do Tartaru.
Bryareus, jeden z synów Tytana, miał sto rąk, a w każdej miecz i tarczę, 50 głów i tyleż paszcz ognistych; siłę tak wielką, że nawet bogom był groźny.
Tyfon, olbrzymi potwór o stu głowach, ziejących ogniem; głowami temi dotykał nieba, walczył także z Jowiszem i pokaleczył go. Zwyciężonego — Jowisz przydusił Etną, z pod której olbrzym wciąż bucha płomieniami.
(3) »Od gór Peloru». Góry w Tessalii, które, według legendy, rozerwane zostały wskutek trzęsienia ziemi. W następstwie wyschły też zamknięte niemi bagniska i wytworzyły piękną dolinę Tempe.
(4) Oryon, syn Neptuna i Euryali, zabity przypadkowo czy przez zemstę, przez Dyanę, przeniesiony został do nieba i tam tworzy konstellacyę tego nazwiska. Wyrażenie »Kiedy Oryon w srogie wichry zbrojny« odnosi się do pory roku burzliwej.
(5) »Wraz z Buzirisem rycerstwo memfickie« Buziris — Faraon tego nazwiska; Memfis — miasto w Egipcie.
(6) Potomek Amrama — Mojżesz.
(7) Moloch, bożek Ammonitów, na cześć którego palono dzieci, albo przynajmniej przeprowadzano je przez ogień. Izraelici wciąż popadali w to bałwochwalstwo, nawet surowe prawa nie zdołały pod tym względem ich powstrzymać. »To powiesz synom Izraelowym: Człowiek z synów Izraelowych i z przychodniów, którzy mieszkają w Izraelu; jeśliby który dał z nasienia swego bałwanowi Moloch, śmiercią niech umrze: lud ziemie ukamionuje go.« Levitic. XX, 2.
(8) Niektórzy sądzą, że Chomos był to Bachus, od Greków nazwany Komos; inni uważają go za jedno z Jowiszem-Ammonem, który miał główną świątynię w Libii. Salomon wzniósł mu świątynię na górze Obrażenia, która ma być górą Oliwną.
(9) »...Za co ukarani« — patrz Numeri Roz. XXV.
(10) Po pięćdziesięcio-pięcioletniem panowaniu Manassesa i dwuletniem Ammona w królestwie Judzkiem, obu oddanych bałwochwalstwu, nastąpił Jozyasz, zniszczył bałwany, pozabijał kapłanów bałwochwalskich i wieszczków, i przywrócił cześć prawdziwego Boga. IV Król. Roz. 22 i 23.
(11) »Aż do strumienia co dzieli Egipt.« Strumień ten wychodzi z puszczy, przy Rynokolurze wpada do morza Śródziemnego, rozgraniczając posiadłości pokoleń Judy i Symeona od pustyni do drogi egipskiej. W Piśmie ś. ten potok często się kładzie jako południowa granica Ziemi Obiecanej.
(12) Baal jest ogólną nazwą boga pogan chananejskich: Baal-Phegor, Baal-Berit i t. d. Astarte, Astarot, ogólna nazwa bogini. Jak wiele innych bóstw starożytnych, tak i Astarte różnie była wyobrażana w różnych narodowościach; — inna była u Sydończyków — inna u Askalonitów — inna u mieszkańców Tyru. Pod tą też nazwą czczono albo Wenus, albo Dyanę, albo Księżyc, lub inne jeszcze bóstwa.
(13) Tammuz, bożek assyryjski, o którym pisze Ezechiel, jest prawdopodobnie to samo, co Adonis. Jego przygody w różny sposób opowiadają poeci starożytni. Gdy został raniony przez dzika, ranę jego obmywano w rzece Adonis, pod Byblos, w Fenicyi. Wody tej rzeki raz do roku przybierały barwę czerwoną, może od piasku, wiatrami z gór miecionego; to dało powód do corocznych uroczystości na cześć ranionego Tammusa-Adonisa.
(14) Nazwę tę niektórzy wyprowadzają od wyrazu dagon — zboże, i czynią Dagona bożkiem rolnictwa; inni słuszniej wywodzą ją od wyrazu dag — ryba, gdyż w kształcie ryby był przedstawiany. Czczony był osobliwie przez Filistynów.
(15) Remmon, bożek syryjski, czczony w Damaszku. IV Król. Roz. 5 i 16.
(16) IV Król. 16.
(17) »Oziris, Izis, Orus i ich orszak« — bogowie egipscy.
(18) »Zdwoił grzech zbuntowany król w Bethel i w Danie.« — Król Jeroboam. III Król. XII.
(19) Nazwę Belial tłómaczą: sine jugo, bez jarzma, a znaczy dyabła, który pierwszy zrzucił jarzmo. Synowie Beliala są ci, którzy nie chcą chodzić w jarzmie przykazania Bożego.
(20) »W Gabaa.« Księga Sędziow. Roz. XIX.
(21) Bogowie jońscy, czyli greccy. Grecy nazywają się synami Jawana, czyli Jona.
(22) Hesperya, nazwa Włoch i Hiszpanii. Buziris król egipski, zakochał się ze słyszenia w Hesperydach (Atlantydach) — dziewicach strzegących cudownych jabłek na wyspach Hesperydzkich, i posłał piratów, którzy te dziewice porwali. Według innej, powszechniejszej wersyi, dokonał tego Herkules, na żądanie Eurysteusza, króla Myceny.
(23) Według poetów greckich Chaos była to materya pierwotna, istniejąca wiecznie pod jedną formą, w której zmieszane były pierwiastki wszystkich bytów szczegółowych. Według Hezyoda — Chaos spłodził Ereb i Noc.
(24) Pigmejczycy, lud bajeczny, jakoby w Tracyi niegdyś istniejący, wydali wojnę żórawiom, corocznie do nich ze Scytyi przybywającym. Homer często o nich wzmiankuje. Iliad. 2. Ovid. Fast. 1.
(25) Pola flegrejskie w Macedonii, na których, według podań greckich, odbyła się bitwa olbrzymów z bogami.
(26) »Gdy Karol Wielki« — Poetyczne zmyślenie w Orlandzie szalonym.
(27) Mammon, bożek syryjski, rozrządzający bogactwem — równoznaczny z Plutusem.
(28) Serapis, bóg słońca w Egipcie, miał świątynię i w Babilonie. Belus, główne bóstwo w Babilonie.

(29) Mulcybér, jedna z nazw Wulkana.


PIEŚŃ II.

Na tronie, w godła królewskie ozdobnym,
Bogatszym wiele od skarbów indyjskich,
Lub wyspy Ormus, lub pysznego Wschodu,
Co szczodrą ręką sypie perły, złoto
Na barbarzyńskich swoich panujących,
Siadł Szatan, tego dostojeństwa godny.
Ledwie się otrząsł z bezdennej rozpaczy,
Już tak wysoko, a ponad nadzieję
Wzniesiony, sięga wyżej: wojny z Niebem
Pragnie daremnej, a nienauczony
Tem, czego doznał, takie plany kreśli:
»Potęgi, Państwa i Bóstwa niebieskie!
(Bo jeśli żadna głębia w swojem łonie
Nie może zamknąć siły nieśmiertelnej,
To choć najmocniej zgnębieni, upadli,
Jeszcześmy wcale Nieba się nie zrzekli;
Siły niebieskie z tak niska się wznosząc,
Jeszcze sławniejsze okażą się w czynie,
Jeszcze straszniejsze, niźli przed upadkiem,

Od nowej klęski jeszcze bezpieczniejsze).
Zarówno prawo i Nieba ustawy
Naprzód mnie wodzem waszym uczyniły,
A potem wolny wybór i zasługi.
Którem położył i w radzie i w boju.
Nawet ta klęska w części złagodzona
Tem, że tron wzmacnia: nikt go nie zazdrości.
Szczęśliwszy w Niebie byt, w ślad za godnością
Idący, może zazdrość innych budzić,
Tu któż zapragnie najwyższego miejsca,
By stać naprzeciw Gromowładcy, celem
Jego pocisków, a waszym być szańcem,
I większy kary wiecznej dział otrzymać?
Gdy zatem niema ubiegać się o co,
Żadna się walka stronnictw nie wytworzy,
Pewno nikt w piekle nie pragnie pierwszeństwa,
Bo komu mniejsze męki wyznaczono
O większe chyba nie będzie się prosił.
Mając więc jedność i ufność i zgodę
Większe, niż mogą być w Niebie, żądamy
Ponownie zwrotu dziedzictwa starego
Z większą nadzieją pomyślnego skutku,
Niż go nam sama pomyślność dać mogła.
A jaką drogą, czy jawnem wyzwaniem,
Czy skrytą sztuką? O tem mamy radzić.
Kto może dobry dać pomysł, niech mówi.«
Umilkł, a po nim król dzierżący berło
Wstał, najsilniejszy i najsroższy z duchów,
Które walczyły w Niebie: zwał się Moloch.
Teraz z rozpaczy jeszcze sroższy, sądzi,

Że równi w siłach są z Przedwiecznym, ale
Chociażby słabsi, lepiej przestać istnieć:
O byt nie troszczy się: z utratą bytu
Zniknie i bojaźń, czy Boga, czy Piekła,
Czy gorszych rzeczy — nic go nie obchodzi.
I tak rzecz kończy: »Wojnę jawną radzę,
Podstępów nie znam, nie szczycę się niemi,
Niech je stosuje ten, komu potrzebne
I gdy potrzebne, lecz wcale nie teraz.
Siedzieć, obmyślać, a tu miliony
Wciąż będą stały pod bronią, czekając,
Tęskniąc za hasłem boju, zbiegi z Nieba,
Zmuszone mieszkać w tej czarnej, haniebnej
Jamie, więzieniu, gdzie nas zepchnął tyran,
Rządzący w Niebie tylko z naszej zwłoki.
Nie! Uzbrajajmy się raczej w płomienie
I w wściekłość; naraz na wysokie Nieba
Uderzmy łącznie, nieprzezwyciężenie,
Zdobądźmy wejście, obróćmy tortury
Nasze w broń straszną na Udręczyciela;
Na łoskot jego wszechpotężnych gromów
Niech grom piekielny odpowie, niech w oczach
Błyśnie mu ogień czarny, na Aniołów,
I na tron jego z wściekłością miotany;
Niech pali siarka i ten osobliwy
Płomień na nasze męki wymyślony.
Może za trudnem wydawać się komu
Z rozpostartemi skrzydłami szturmować
Nieprzyjaciela w górnem stanowisku?
Ten niech pomyśli, gdy go już nie mroczy

Haust z niepamięci jeziora, że w górę
Ruch nam właściwy, jako do ojczyzny:
Spadanie naszej naturze przeciwne.
Kiedy przed chwilą nieprzyjaciel srogi
Gromił złamane nasze tylne straże,
Któż nie czuł z jakim przymusem i pracą
Opadaliśmy? A zatem wzlot w górę
Jest łatwy, tylko nas straszą następstwa.
Czy mamy znowu drażnić mocniejszego?
A gdy gniew jego znajdzie gorsze środki
I nas zniweczy? Czyliż zniweczenia
Można obawiać się w Piekle? Cóż może
Stać się gorszego, niż pobyt w tem miejscu
Gdzie odepchnięci od szczęścia niebianów,
W bezdennej głębi na jęki skazani,
Niegasnącego ognia cierpiąc żary,
Końca nie widząc nigdy; Jego gniewu
Wasale, kiedy bicz nieubłagany
I czas tortury zawezwą do kaźni?
Jeśli większemu ulegniem niszczeniu,
Spotkać nas może tylko zgon, nicestwo;
Mamyż się lękać, ażeby gniew jego
Nie doszedł szczytu, by nas nie zniweczył?
W proch nie obrócił? Daleko szczęśliwszy
Los byłby, niż ten byt nędzny a wieczny!
A jeśli istność nasza, jako boska,
Nie może przestać istnieć, nic gorszego
Nam nie zagraża; z doświadczenia wiemy,
Żeśmy dość silni do wichrzenia w Niebie,
I najazdami ciągłemi wstrząsania

Tym niedostępnym, groźnym jego tronem,
Choć nie zwycięstwo, ale zemsta będzie.«
Umilkł, brwi marszcząc, a w oczach znać było
Postanowienie desperackie, wojnę,
Zbyt niebezpieczną dla mniejszych niż bogi.
Z przeciwnej strony wstał Belial, w ruchach
Zgrabny, uprzejmy; piękniejszej postaci
Niebyło między strąconymi z Nieba.
Pełen godności, i do wielkich czynów
Zdał się gotowym, lecz wszystko w nim było
Fałszywe, choć mu z ust płynęła manna,
I mógł złą sprawę w lepszem stawić świetle,
Kręcąc, gmatwając rady najdojrzalsze.
Niski miał umysł, do złego pochopny,
A do szlachetnych czynów gnuśny, trwoźny,
Lecz umiał głaskać ucho, a więc tonem
Perswadującym w te przemówił słowa:
»Wojnę otwartą głosićbym powinien,
Kiedy nienawiść moja nie jest mniejszą
Od waszej, tylko, że właśnie powody
Natychmiastowej wojny przytaczane
Najmocniej nam ją odradzają, wróżąc
Niepowodzenie, gdy ten, co najlepiej
Zna sprawy wojny, nie ufa swej sztuce,
I chce gruntować męstwo na rozpaczy,
Na znicestwieniu, które ma być celem
I całym skutkiem jakiejś strasznej zemsty.
Naprzód gdzie zemsta? Niebieskie wieżyce
Pełne są straży zbrojnej, niemożliwy
Przystęp, bo często na krańcach otchłani

Stoją obozem legiony, albo
W różnych kierunkach, ciemnemi skrzydłami
Lecą na zwiady po królestwie Nocy,
Gardząc zasadzką wszelką z naszej strony.
Choćbyśmy siłą mogli zdobyć drogę,
I całe Piekło pociągnąć za sobą,
By najczarniejszem powstaniem zaciemnić
Przeczyste światło Nieba, nawet wtedy
Nasz Nieprzyjaciel Wielki, nietykalny
Siedziałby na swym nieskalanym tronie,
Typ eteryczny, nieuległy zmazie,
Prędkoby odparł najazd, i zwycięsko
Otrząsnął ogień poziomego rzędu.
Tak odepchniętym ostatnia nadzieja
Zostaje podła rozpacz. Wszechmocnego
Zwycięzcę mam}’ — w taki gniew wprowadzić,
Że nas do szczętu zgładzi: znicestwienie
Ma uzdrowieniem być naszem — straszliwem!
Kto bowiem zechce, choć w najcięższej kaźni,
Utracić byt swój duchowy, te myśli,
Pędzące poprzez wieczność, naraz wpadłe
W szerokie łono Nocy niestworzonej,
Ruchu i czucia pozbawione? Choćby
To było dobrem, nie wiem, czy nasz gniewny
Wróg dać je może, albo czy dać zechce?
Czy może? — wątpię; że nie zechce — pewnym.
Bo czyżby chciał, On, tak mądrością szczytny,
Zrzec się swojego gniewu, bądź z niemocy,
Bądź z niebaczności; spełnić nieprzyjaciół
Życzenie, byt ich ze złości zniweczyć,

Gdy im złość jego wieczną kaźń naznacza?
»Czegóż czekamy, « mówią ci, co radzą
Wojnę, « skazani na wieczne katusze,
Cobądź uczynim, jakież większe męki
Mogą spaść na nas?« Czyż to już najgorsza
Tak siedzieć, radzić i broń trzymać w ręku?
W nagłej ucieczce, kiedy gnani, bici
Gromami Nieba, błagaliśmy głębi,
By nas ukryła, Piekło się zdawało
Wtedy uchroną dla ran naszych; albo
Gdyśmy leżeli w ognistem jeziorze
Skuci w łańcuchy? Chyba gorzej było.
Cóż jeśli tchnienie, które zapaliło
Te straszne ognie, obudzi się znowu,
I rozszalałe, z siedmiokrotną siłą
Pchnie nas w płomienie? Lub jeżeli zemsta,
Wstrzymana z góry, znów na męki nasze
Uzbroi swoję czerwoną prawicę,
Jeżeli wszystkie upusty otworzy,
A to sklepienie Piekła zewsząd zionie
Kataraktami ognia? Gdy te zgrozy,
Ponad głowami naszemi zwieszone,
Przerażą groźbą zapadnięcia na nas?
W chwili, gdy głosić będziem lub planować
Wojnę zaszczytną, rozniesie nas burza;
Przybity każdy na osobnej skale,
Będziem igraszką i łupem wirowych
Orkanów, albo rzuceni na wieki
W głębię wrzącego oceanu, skuci,
Tylko jękami będziemy przemawiać,

Bez przerw, bez ulgi, bez politowania
I bez nadziei. To byłoby gorsze!
Wojny więc jawnej, czy skrytej nie radzę,
Bo co mu zrobi siła albo podstęp?
Kto złudzi umysł tego, czyje oczy
Jednem wejrzeniem wszystko przenikają?
On z wyżyn Nieba wszystkie nasze ruchy
Powstańcze widzi i czczość ich wyśmiewa.
Obali nasze siły, bo Wszechmocny,
Rozwieje nasze spiski, bo Przemądry.
Mamyż więc żyć tak podle, plemię z Nieba,
Znosić wygnanie, tortury, zniewagi,
Z obawy przed czemś, co gorsze? — Tak radzę.
Tak postanowił los nieunikniony,
Wyrok wszechwładny i wola Zwycięzcy.
Cierpienia takie nam nie ponad siły,
I słuszne prawo, które je naznacza.
Gdybyśmy mieli rozum, tak byłoby
Postanowione wtedy, gdyśmy z wojną
Ruszyli przeciw Nieprzyjacielowi
Tak potężnemu — zguba była pewna.
To mnie rozśmiesza, że drżą ci, co w mieczu
Ufając, byli dzielni, przedsiębierczy,
Ale gdy chybił miecz, kurczą się, trwożą
Następstw, o których wiedzieć należało,
Że nieochybne; że wypadnie znosić
Wygnanie, hańbę, więzy albo męki
Z woli Zwycięzcy. Taki nasz los teraz.
Jeśli cierpliwie przyjmiemy go, może
Z czasem Najwyższy Wróg gniew pohamuje

W tem oddaleniu; jeśli go obrażać
Zaprzestaniemy, on się zadowoli
Już wymierzoną karą; jego tchnieniem
Nie podsycane płomienie przygasną;
Czystsza natura nasza weźmie górę
Nad szkodliwemi waporami, albo
Przyzwyczajeni, mniej będziem wrażliwi;
Albo zmieniwszy się działaniem czasu,
Przystosowawszy do miejsca naturę,
Gdy się z tym srogim żarem oswoimy,
Pozbędziem męki: wtedy przerażenie
Stanie się miłem, ciemności jasnością.
Nieustający potok dni płynących,
Trochę nadziei zresztą dawać może
Jakiejś przemiany, której warto czekać.
Wprawdzie obecny los nasz nie jest błogi,
Jest zły, lecz złe to jeszcze nie najgorsze,
Jeżeli sami siebie nie skrzywdzimy.«
Tak przystroiwszy Belial swe słowa
W szaty rozsądku, radził podły spokój,
Spasłe lenistwo, lecz nie pokój prawy.
Po nim głos zabrał Mammon, i tak mówił:
»Albo tą wojną, jeśli wojna lepszą,
Zdetronizować chcemy Króla Niebios,
Albo odzyskać prawa utracone.
Zdetronizować możemy go wtedy,
Gdy Przeznaczeniem wieczystem zarządzi
Zmienny Przypadek, a Chaos zostanie
Sędzią. Pierwszego próżno się spodziewać,
A i drugiego nie lepsza nadzieja.

Bo jakież miejsce możem zająć w Niebie,
Nie pokonawszy wprzódy Niebios Patia?
Choćby złagodniał, choćby przebaczenie
Wszystkim ogłosił, byłe obiecali
Poddać się znowu, z jakiemiż oczami
Stanęlibyśmy przed nim, aby przyjąć
Surowe prawa, jakieby nałożył?
By znów przed jego tronem ćwierkać hymny
I wymuszone śpiewać Alleluja?
Podczas gdy on, nasz Panujący, mocarz
Na zazdroszczonym zasiadałby tronie,
My niewolniczo na jego ołtarzu
Składalibyśmy wonie ambrozyjskie
I ambrozyjskie kwiaty? Zatrudnienie
Takie, i taki byłby obowiązek,
Taka zabawa nasza. O, jak nudno
Na wieki wielbić znienawidzonego!
Nie dążmy zatem do dawnego stanu,
Chociaż świetnego, do wasalstwa w Niebie:
Siła nie wskóra, a łaski przyjmować
Nam nie podobna; starajmy się raczej
Z sił swych pożytek ciągnąć; żyjmy z siebie
Dla siebie; tutaj, choć w dzikiej pustyni,
Wolni, przed nikim nieodpowiedzialni,
Przenosząc twardą wolność nad wygodne
Jarzmo służalczej pompy. Nasza wielkość
Wyda się wtedy znaczniejszą, gdy rzeczy
Potężne z małych, dobre ze szkodliwych,
Pomyślne z trudnych wytworzyć zdołamy.
Tak w jakiemkolwiek miejscu wytrwałością

I pracą męki na rozkosz zmienimy.
Czy strach tych czarnych, głębokich przestrzeni?
Jak często chmurą gęstą, nieprzejrzystą
Otoczon Władca wszystkiego, Pan Nieba!
To nie umniejsza blasku jego chwały,
Jeśli tron jego otoczy majestat
Ciemności, z której grzmią straszne pioruny,
A Niebo wtedy podobne do Piekła.
Jak on ciemności nasze, tak my światło
Jego przejmiemy, gdy nam się spodoba.
I ten grunt martwy ma swe skryte wdzięki,
Drogie kamienie i złoto; nam nie brak
Zręczności ani sztuki, aby wznosić
Wspaniałe dzieła, cóż więcej ma Niebo?
Zatem męczarnie nasze z biegiem czasu
Mogą żywiołem naszym stać się; żrące
Ognie miłemi; cały temperament
Nasz się urobi według nich i straci
Poczucie bólu. Wszystko to nas skłania
Do pokojowych uchwał, do zważenia
Jak się urządzić najlepiej w tej nędzy,
Mając wzgląd na to, czem i gdzie jesteśmy.
Wyrzec się wojny: oto moja rada.«
Zaledwie skończył, już szmer powstał taki,
Jakby w pieczarach nadmorskich odgłosy
Wichrów ryczących, co wodnym odmętem
Miotały przez noc, nad ranem ustając,
Ochrzypłym głosem do snu utulają
Żeglarza, gdy ten po długich zapasach
Z burzą, dopłynie zatoki, i z barki

Spuści kotwicę na dno kamieniste.
Takie oklaski dano Mammonowi
I jego zdaniom nader pokojowym;
Bo wielu było, co się drugiej bitwy
Bardziej niż Piekła bali, tak dalece
Jeszcze przejmował ich strachem głos gromu
I miecz Anioła Michała, a nęcił
Projekt mocarstwa piekielnego, które,
Z postępem czasu, mądremi sztukami
Politycznemi, mogłoby przebiegle
Współzawodniczyć z Niebem. Ten zwrot chęci
Spostrzegł Belzebub,[30] pierwszy po Szatanie
W godności, powstał, a robił wrażenie
Filaru państwa. Na czole troskliwość
O dobro kraju, królewska stanowczość
W majestatycznej twarzy, choć w ruinie;
Stał mędrzec, gotów na barkach Atlasa
Dźwigać potężnych mocarstw przeznaczenie,
Wzrokiem nakazał uwagę i ciszę:
Nastała taka, jak wietrzyk południa,
Lub nocy letniej, a on rzekł w te słowa:
»Trony, Cesarskie Moce, Potomkowie
Nieba i Siły Eteryczne! Czyliż
Tytułów takich zbyć się trzeba? zwać się
W zmienionym stylu Książętami Piekła?
Bo głos powszechny ku temu się kłoni,
Żeby tu zostać i założyć państwo,
Któreby z czasem mogło wzrosnąć w siły.
Śni nam się? Tak jest. Wiedzmy, że to miejsce
Nam na więzienie wyznaczył Król Niebios;

To nie zacisze bezpieczne przed jego
Wojskiem potężnem. Jeśli w nową ligę
Przeciw tronowi jego się zwiążemy,
Nie zwolni nas to z pod jurysdykcyi
Wysokiej Nieba; tutaj w najsurowszej
Niewoli mamy spędzać wieki wieków,
Choć odepchnięci na taką odległość,
Pod nieuchronnem jarzmem pozostawać;
Bo on, to pewna, czy na wysokościach,
Czy w głębi, zawsze pierwszy i ostatni
Będzie panował. Przez nasze powstanie
Nie stracił żadnej części swego państwa,
Które i Piekło także obejmuje.
Żelaznem berłem będzie nami rządził,
Jak w Niebie rządzi złotem. Cóż więc warte
Nasze rozprawy, czy pokój, czy wojna?
O naszym losie wojna już orzekła:
Nas obaliła niepowetowanie.
Pokoju nikt nam nie zaofiarował,
Ani też nikt z nas o pokój nie prosił.
Bo kto zawiera pokój z niewolnikiem?
Dla niego więzy, bicze, katowanie
Według kaprysu. A jakiż my pokój
Możemy w zamian ofiarować, mając
Tylko nieprzyjaźń, nienawiść, zacięty
Upór i zemstę, powolną lecz stałą
W ciągłych knowaniach, ażeby Zwycięzca
Jak najmniej zebrał korzyści z zwycięstwa
I najmniej cieszyć się mógł z cierpień ciężkich,
Jakie nam zada? Znajdzie się sposobność

Bez niebezpiecznej wyprawy do Nieba,
Które wałami wysokiemi zbrojne,
Ni oblężenia ni szturmu się boi,
Ani zasadzki z Otchłani piekielnej.
A gdyby projekt wymyśleć łatwiejszy?
Jeżeli stare prorocze pogłoski,
Jakie krążyły w Niebie, nie są mylne,
Jest jakiś nowy świat, szczęsna siedziba
Istot stworzonych teraz, Ludźmi zwanych,
Podobnych do nas, choć nie tak wspaniałych,
Nie tak potężnych, za to w większej łasce
Tego, co rządzi w górze. Taką wolę
Swoję oświadczył bogom i zatwierdził
Przysięgą, która wstrząsła całem Niebem.
Usiłowania nasze tam skierujmy,
By się dowiedzieć, jakie zamieszkują
Świat ten stworzenia, z jakiej substancyi,
Jaka ich postać, zdolności, potęga,
Słabość, czem zdobyć, fortelem czy siłą?
Kiedy zamknięte Niebo, i bezpieczny
W swej sile siedzi Wieczny Sędzia w Niebie,
Świat nowy może leży na granicy
Jego królestwa, a obrona samym
Mieszkańcom jego tylko zostawiona;
Nagłym napadem można odnieść korzyść,
Albo piekielnym ogniem zniszczyć wszystko,
Co on tam stworzył, lub na własność zająć,
A niedołężnych mieszkańców tak wygnać,
Jak nas wygnano; albo też namówić
Na nasze stronę: niech ich Bóg się dowie,

Że są wrogami jego, niechaj zniszczy
Swe własne dzieło, rozżalony. Zemsta
Niepospolita zamąci mu radość
Z naszej porażki, ale nas ucieszy
Złość jego, kiedy drogie jego dzieci
Tu spadną głową na dół los nasz dzielić;
Kiedy przeklinać będą błąd rodzica
Pierwszego, swoje szczęście prędko zwiędłe!
Zważcie, czy warto spróbować zamachu,
Czy w tej ciemnicy siedzieć i myśl durzyć
Rojeniem czczego państwa?« Tak Belzebub
Wykładał swoję radę dyabelską,
Już przez Szatana pierwej wymyśloną
I w części przezeń zaproponowaną.
Bo tak złośliwy projekt mógł wypłynąć
Tylko od sprawcy zła wszelkiego w świecie,
Aby ród ludzki skaziwszy w korzeniu,
Pomieszać Ziemię z Piekłem, i w ten sposób
Obrazić Stwórcę; ale ta obraza
Na większą chwałę Stwórcy posłużyła.
Plan śmiały bardzo podobał się Radzie
Piekielnej: oczy wszystkich zabłyszczały
Radością, kiedy zapadła uchwała
Jednomyślnością: Belzebub rzekł dalej:
»Dobrą uchwałą dobrze zakończone
Wasze rozprawy, i postanowienia
Godne są Rady bogów; tak działając
Z ostatniej toni raz jeszcze wybrniemy
I wbrew losowi zbliżym się do naszej
Dawnej siedziby, może do tych granic

Przejasnych, z których przy pomocy broni
Sąsiedzkiej można się będzie odważyć
Na szturmowanie powrotu do Nieba,
Lub zamieszkanie w jakiej łagodniejszej
Strefie, gdzie błyska jasne światło Nieba,
Promienie wschodu spędzają ciemności,
Gdzie wietrzyk słodkiem balsamicznem tchnieniem
Zagoi rany, żrących ogni skutki.
Lecz naprzód kogo wyprawić należy
Na wyszukanie nowej okolicy?
Kogo uznamy zdolnym? Kto się skusi
Stopą wędrowca przemknąć przez przepaści
Ciemne, bezedna, bez brzegów, bez końca?
Kto wśród najgrubszych ciemności odszuka
Nietkniętej żadną stopą drogi, albo
Powietrznym szlakiem na niezmordowanych
Skrzydłach przeleci otchłań niezmierzoną,
Zanim przybędzie do tej szczęsnej wyspy?
Jaka mu sztuka starczy, jak wyminie
Surowe warty, liczne posterunki
Czujnych Aniołów? Jemu ostrożności
Wielkiej potrzeba, nam wielkiej rozwagi,
Bo na tym, kogo w tę drogę poślemy
Zawiśnie nasza ostatnia nadzieja.«
Skończył i usiadł, wzrokiem mierząc wkoło,
Czy go kto poprze, czy projekt nagani,
Czy się podejmie niebezpiecznej drogi?
Lecz cisza była; wszyscy zatopieni
W głębokich myślach ważyli trudności,
A z przerażeniem każdy w drugich twarzach

Własną obawę czytał. Nawet z owych,
Wybranych, którzy szturmowali Niebo,
Nikt nie śmiał podjąć się tej strasznej drogi.
Nareszcie Szatan, niezwykłym zaszczytem
Nad towarzyszów swoich wywyższony,
W poczuciu swojej przewagi nad rzeszą,
Z dumą monarchy rzekł nieporuszony:
»Plemię niebiańskie, empirejskie Trony!
Słusznie milczenie nas opanowało
I powściągliwość, ale nie zwątpienie.
Droga daleka i ciężka, co wiedzie
Z Piekła do światła; turmą nasza mocna;
Ogrom sklepisty a pełen płomieni,
W którym zostawać byłoby nam hańbą,
Dziewięciokrotnym murem nas otacza,
Bramy z żarzących dyamentów wyjścia
Wszelkiego bronią. Za temi bramami
Ktoby je zdołał minąć, ten napotka
Głęboką pustkę bezistotnej Nocy,
Która mu grozi zatraceniem bytu,
Jeżeli rzuci się w jej nurt jałowy.
Jeżeli zdoła wymknąć się z niej w inny
Świat jakikolwiek, lub w sfery nieznane,
Niebezpieczeństwa nieznane mu grożą,
Do uniknięcia trudne. Atoli, Książęta!
Nie byłbym godnym tego tronu, władzy
Królewskiej, pełnej świetności i siły,
Gdyby trudności i niebezpieczeństwa
Mogły odstraszyć mnie od wykonania
Czegoś, co dobro publiczne obchodzi.

Jeżeli godność królewską objąłem
I panowanie, to mi się należy
Nietylko udział największy w zaszczytach,
Lecz i w trudnościach i w niebezpieczeństwach.
Panującemu, wzniesionemu wyżej
W zaszczytach, większy też udział przystoi
W hazardzie. Zatem, o, wielce potężni,
Straszni dla Nieba, choć upadli, idźcie
I zważcie w domu, gdyż tu nasz dom będzie,
Jakby zaradzić teraźniejszej nędzy
Naszej, znośniejszym zrobić pobyt w Piekle,
Znaleść lekarstwo lub czar, by ominąć
Albo złagodzić męki. Nie przestańcie
Też pilnie baczyć na czujnego wroga;
A ja tymczasem przejrzę wszystkie krańce
Czarnej zaguby, szukając dla wszystkich
Oswobodzenia. Nikogo nie biorę
Za towarzysza wyprawy.« Tak rzekłszy
Powstał monarcha, uprzedzając wszelką
Odpowiedź, aby inni, podnieceni
Jego przykładem, nie ofiarowali
(Pewni odmowy) usług, przed któremi
Niedawno drżeli; a choć odrzuceni,
Uchodziliby za jego rywali,
Zyskując tanim kosztem rozgłos duży,
Który on strasznym hazardem miał zdobyć.
Lecz, jak wyprawa zuchwała, głos jego
Rozkazujący równy w nich strach budził,
Więc wszyscy zaraz z miejsc swoich powstali
Z łoskotem jakby dalekiego gromu,

Zwracając się ku niemu, chyląc czoła,
Cześć nadzwyczajną, jak Bogu, składali,
Czyniąc go równym Najwyższemu w Niebie.
Nie omieszkali też i uwielbienia
Wyrazić dla tej jego gotowości
Oddania siebie dla dobra ogółu,
Bo potępione duchy nie straciły
Całej swej cnoty, ażeby źli ludzie
Nie wychwalali się z dobrych uczynków.
Których pobudką próżność i ukryta
Pod gorliwości maską ambicya.
Tak się skończyły ich czarne obrady
Wesołą chwalbą wodza bez zarzutu:
Jak gdy od szczytów skał piętrzą się chmury
Posępne, kiedy wiatr północny drzemie
I zakrywają nieba twarz wesołą,
Ponury żywioł śniegiem albo deszczem
Mroczy krajobraz, aż naraz, ostatnie
Promienie słońce śle na pożegnanie:
Pole tchnie życiem, ptaki ponawiają
Śpiewy, a trzoda ryczeniem wesołem
Napełnia w koło doliny i wzgórza.
O hańba ludziom! Przeklęte demony
Mogą być między sobą w stałej zgodzie
Tylko z pomiędzy istot obdarzonych
Rozumem ludzi piętnuje niezgoda,
Choć pod nadzieją łaski Niebios żyją;
Choć Bóg ogłosił pokój, ich nienawiść
Dręczy, nieprzyjaźń, swary z sobą toczą,
Wszczynają wojny, okrutnie pustoszą

Ziemię, by jeden mógł zniszczyć drugiego,
Jak gdyby mało człek miał wrogów w Piekle,
Co jego zguby dzień i noc szukają,
I co powinno zgodę w ludziach szczepić.
Gdy tak stygijska Rada rozwiązana,
Przeszli w ordynku piekielni książęta,
Wodza wielkiego prowadząc w pośrodku.
Idąc wydawał się jedynym Niebios
Antagonistą, groźny władca Piekła.
Z wielką paradą i okazałością
Jakoby Boga otaczał go orszak
Srogich Serafów, błyszczących herbami
I straszną bronią. Kazano ogłosić
Przy dźwiękach trąby stanowczą uchwałę:
Na cztery strony cztery Cherubiny
Najszybsze, z brzmiącym przy ustach metalem,
Głosem heroldów spełniły rozkazy:
W pustej Otchłani daleko, szeroko,
Rozbrzmiały echa, okrzyki radosne
Wszyscy mieszkańcy Erebu wydali.
Rzeźwiejsi nieco, pokrzepiwszy myśli
Zarozumiałą a błędną nadzieją,
Porozchodzili się mocarze Piekła,
Każdy osobną obierając drogę:
Tych skłonność, tych zły wybór pokierował
W szukaniu folgi myślom niespokojnym
Zajęcia godzin długich i dręczących,
Aż do powrotu Wodza. Tu wyścigi
Na polu, inni na skrzydłach się wznoszą,
Współzawodnicząc szybkością obrotów

Jak w Olimpijskich lub Pityjskich polach;[31]
Inni rumaków ognistych dosiedli,
Lub na rydwanach szparkiemi kołami
Do koła metę objeżdżają; tworzą
Brygady, fronty. Jak ta mara wojny,
Co na przestrogę stolicom wspaniałym
Zjawia się naraz w powietrzu zamglonem:
Naprzeciw siebie armie do bitwy
Suną się w chmurach, a przed każdem skrzydłem
Pędzą rycerze powietrzni z lancami.
A gdy się wreszcie zewrą legiony
Cały widnokrąg od brzegu do brzegu
Zapełnią walką, płoną nieba stropy.
Tam okrutniejsi z furyą Tyfonów
Rwą skały, wzgórza, na wichrach się gonią;
Szalony rozruch taki ledwo zdoła
Wytrzymać Piekło. Tak Alcyd zwycięzca[32]
Gdy z Oechalii wracał przyodziany
W suknię zatrutą, ból czując straszliwy,
Sosny tesalskie zrywał z korzeniami,
Ze szczytu Oety wiernego Lychasa
Do morza wrzucił Egejskiego. — Inni,
Nie tak gwałtowni, do cichej doliny
Szli, opiewając anielskiemi tony
Przy dźwięku arfy swoje bohaterskie
Czyny i smutny upadek po bitwie
Przegranej, skarżąc los niesprawiedliwy,
Co tryumfować dał sile lub szczęściu
Nad wolną cnotą. Śpiew był samochwalczy,
Lecz dźwięki jego, jako pochodzące

Od nieśmiertelnych, zarzekły na chwilę
Okropność Piekła, i w zachwyt wprawiły
Tłumy słuchaczów. Ponieważ wymowa
Czaruje umysł, jak śpiew zmysły, inni
W miłej rozmowie, na wzgórzu samotnem,
Wypowiadali myśli bardzo wzniosłe
O wiedzy przyszłych rzeczy, opatrzności,
O woli, wolnej woli, przeznaczeniu,
Bezwzględnej wiedzy przyszłości i losie.
I tak bez końca plącząc się w swych zdaniach,
Jak w labiryncie, argumentowali
O złem i dobrem, o szczęściu i nędzy,
O namiętności i obojętności,
Chwale i hańbie: wszystko to czcza mądrość,
Filozofia błędna! lecz na chwilę
Czarując, daje zapomnienie cierpień,
Lub niepokojów, lśni nadzieją złudną,
Albo w uporną cierpliwość, jak stalą
Potrójną, zbroi serca zatwardziałe.
Inni zebrawszy się w wielkie gromady,
Poszukiwania śmiałe przedsięwzięli,
Chcąc odkryć, czy w tym świecie przeraźliwym
Łagodniejszego nie znajdą klimatu.
Szli więc brzegami czterech rzek piekielnych,
Co smętne swoje wody do jeziora
Płomienistego toczą. Tu Styx wstrętny,
Rzeka śmiertelnej nienawiści; smutny
Acheron, zgryzot toń czarna, głęboka;
Kocytus, zwany tak od głośnych żalów,
Co się na falach jego rozlegają;

Dziki Flegeton, którego ogniste
Wody wściekłością zapalają serca.
Daleko od nich, cicha a powolna,
W licznych zakrętach toczy swoje wody
Posępna Lete, rzeka zapomnienia;
Kto się napije jej wody, zapomni
O swoim bycie poprzednim, zapomni
Radości, zmartwień, wesela i bólu.
Po za tą rzeką leży ląd zamarzły,
Ciemny i dziki, dziedzina orkanów,
Burz nieustannych, strasznych gradów, nigdy
Nie topniejących na lądzie, lecz zbitych
W góry, podobne do budowli starych
W ruinach; dalej już tylko przestrzenie
Niezmierne śniegu i lodu wiecznego,
Głębia przepastna nakształt trzęsawiska
Serbony, między Damiettą a górą
Kasius, w którem całe wojska znikły.
Żrące powietrze tam pali jak mrozem,
A zimna skutek taki sam jak ognia.
Tam potępieńcy wszyscy, przez Furye
Harpionogie przyciągnięci, srogim
Ostateczności zmianom podlegają:
Z łóż płomienistych zrzucani do lodu,
Tracą tam swoje eteryczne ciepło
I tkwią bez ruchu, zamarzli dokoła,
By w danym czasie znów lecieć w płomienie,
A ku większemu swemu utrapieniu
Po przez letejskie wody przepędzane
To w tę, to w drugą stronę, pragną ciągle

I usiłują schwytać choć kropelkę
Wody, coby im dała w jednej chwili
Słodką niepamięć kary i cierpienia.
A prąd tak bliski! Ale Przeznaczenie
Zabrania: prądu pilnuje Meduza
Z wzrokiem Gorgony, a i sama z siebie
Woda usuwa się od ust stworzonych,
Jak unikała niegdyś ust Tantala.
Tak po wertepach błądząc zatraconych,
Zuchwałe bandy, pobladłe od strachu,
Poznały teraz swój los opłakany:
Nigdzie spoczynku! Przebyły rozliczne
Ciemne i smutne doliny, siedliska
Bólu, to mroźne, to palące góry,
Jaskinie, skały, jeziora, mokradła,
Pieczary, cienie śmierci — i świat śmierci,
Który w przekleństwie swojem Bóg złym stworzył,
Dobry ku złemu tylko; w nim zamiera
Życie, tylko śmierć żyje, a natura
Rodzi naopak same potworności,
Rzeczy obrzydłe, niewypowiedziane,
Gorsze niż larwy, które baśń zmyśliła
Lub strach: Gorgony, Hydry i Chimery.[33]
Tymczasem spornik Boga i człowieka,
Szatan, projektem wielkim zapalony,
Na chyżych skrzydłach swój polot samotny
Ku bramom Piekła kieruje; czasami
Zbacza na prawo, zwraca znów na lewo,
Lub płaskim rzutem skrzydeł wgłąb zapada,
Nareszcie, wznosząc się wysoko, pędzi

Pod płomieniste piekielne sklepienia.
Jako na pełnem morzu widać zdala
Flotę, wiszącą w chmurach, żeglującą
Z wiatrami podczas zrównania dnia z nocą,
Z Bengalu, albo z Ternatu, Tidoru,
Skąd kupcy drogie przywożą korzenie,
Przez Etyopskie morze do Przylądka
Płynąc, zwalczają prądy, a nocami
Według Północnej gwiazdy się kierują:
Tak Czart wyglądał w pełnym locie skrzydeł.
Nareszcie widać już granice Piekła,
W górze łączące się z okropnym dachem,
I dziewięciorne bramy: trzy spiżowe,
Po nich żelazne trzy i trzy ze skały
Dyamentowej, niedostępne, ogniem
Obwarowane, który ich nie trawi.
Przed wierzejami, po każdej ich stronie,
Siedziały jakieś dwie straszne Postaci.
Jedna do pasa zdała się kobietą,
I piękną, ale jej drugą połową
W licznych, potwornych, łuskowatych zwojach,
Był wąż, śmiertelnem żądłem zbrojny; przy niej
Wkoło, piekielnych psów sfora bez przerwy
Cerberowemi paszczami szczekała,
Czyniąc okropny hałas; każdej chwili,
Z ochoty, albo gdy co przeszkadzało
Im hałasować, kryły się, jak w psiarni,
W łonie postaci owej; tam szczekały
I wyły, chociaż ukryte. Mniej wstrętne
Od nich dręczyły Scyllę, co się kąpie

W morzu dzielącem Kalabryjskie strony
Od Sycylii urwistych wybrzeży;
Ni ohydniejsze te, co wiedźmę nocną
Ścigają, kiedy, tajemnie wezwana,
Jedzie w powietrzu, znęcona krwią dziecka,
By z lapońskiemi jędzami tańcować,
Czarami tłumiąc światło księżycowe.
Naprzeciw druga Postać, jeśli można
Postacią nazwać to, co nie posiada
Wy raźnych kształtów w członkach i w całości,
Albo istotą to, co się wydaje
Cieniem istności, i jednem i drugiem;
Czarna jak Noc, zła jak dziesięć Furyi,
Straszna jak Piekło, potrząsała włócznią
Przerażającą, a to, co się zdało,
Jej głową, miało coś nakształt korony.
Zbliżył się Szatan; wnet Widmo ku niemu
Rusza krokami strasznemi, aż Piekło
Zadrżało; ale Czart nieustraszony
Dziwił się tylko takiemu zjawisku,
Wcale nie trwoźny; on lękał się tylko
Boga i jego Syna, ale stworzeń
Wszelkich nie cenił, miał je sobie za nic;
Więc pogardliwie patrząc, tak zaczyna:
»Skąd i czem jesteś, obrzydła Postaci,
Że się ośmielasz tak wściekle i groźnie
Potwornem czołem zastawiać mi drogę
Do tych wierzei? Przejdę je, bądź pewna
Bez pozwolenia twojego. Ustępuj!
Albo doświadczysz skutków swego szału,

Bo płód piekielny nie wytrzyma walki
Z Duchem Niebieskim.« Na to mu odpowie
Wściekłe Straszydło: »Tyżeś to, ów Zdrajca
Anioł, coś pierwszy zerwał pokój w Niebie
I wierność, dotąd nigdy nie łamaną?
Co potem, wznosząc zuchwałą broń buntu,
Trzecią część Synów Nieba przeciągnąłeś
Do spisku przeciw Najwyższemu Panu?
Teraz od Boga odrzuceni wszyscy
Macie tu pędzić dni wieczne w męczarniach.
I śmiesz się liczyć do Duchów Niebieskich,
Skazańcze Piekieł? rzucasz mi wyzwanie
I wzgardę, tu, gdzie, ku twej większej złości,
Ja jestem twoim królem, twoim panem!
Wracaj do kaźni, odstępco kłamliwy,
Spiesznie rozwijaj skrzydła, bym wahania
Nie skarał biczem z niedźwiadków, lub włócznią
Tą, której jedno pchnięcie ból ci sprawi
I przestrach, jakich nie zaznałeś jeszcze.«
Gdy tak mówiło Widmo, wygrażając,
Stała się postać jego dziesięć razy
Groźniejszą, coraz potworniejszych kształtów;
A przed nim Szatan, gniewem zapalony,
Stał nieulękły: tak płonie kometa
Nad Wężownika wielkim gwiazdozbiorem,[34]
Rozświeca niebo północne, i z włosów
Okropnych strąca zarazę i wojnę.
Każdy z nich mierzy do drugiego głowy
Ciosem śmiertelnym, aby już cios drugi
Nie był potrzebny; a spojrzenia takie

Rzucają sobie, jak dwie czarne chmury
Artyleryą niebieską ładowne,
Gdy nad Kaspijskiem morzem z trzaskiem staną
Naprzeciw siebie, zwlekając przez chwilę,
Aż wiatr sygnały zadmie do groźnego
Starcia w przestworach środkowych powietrza.
Tak spoglądali straszni przeciwnicy,
A Piekło od ich wzroku pociemniało;
Stali złożeni, wiedząc, że raz drugi
Żaden nie spotka się z tak wielkim wrogiem.
I straszna bitwa byłaby wybuchła,
Na całe Piekło głośna, gdyby Wiedźma
Wężowa, z drugiej strony pilnująca
Wrót Piekła, z kluczem fatalnym, nie wstała,
I pędząc między nich nie zawołała
Ohydnym głosem: »Ojcze, co zamierzasz?
To twój jedyny syn! Jakie szaleństwo
Owładło tobą, synu, że śmiertelny
Cios w głowę ojca mierzysz? Wiesz dla kogo?
Oto dla tego, co w górze na tronie
Śmieje się z ciebie w tej chwili. On żąda
Byś jak kat spełnił, co każe gniew jego,
Który nazywa on sprawiedliwością.
Kiedyś gniew jego zniweczy was obu!«
Cofnął się na te słowa Mór piekielny
A Szatan rzecze: »Twój tak dziwny okrzyk
I dziwne słowa wstrzymały mą rękę
Od opowiedzi swych zamiarów czynem;
Więc zwlekam, póki nie dasz objaśnienia,
Coś za istota, w tym podwójnym kształcie?

I czemu ojcem swoim mnie nazywasz,
A to mamidło moim synem, kiedy
Po pierwszy raz się spotykamy w Piekle?
Nie znam cię, nigdy jeszcze nie widziałem
Istot wstrętniejszych od niego i ciebie.«
Odźwierna Piekła na to mu odpowie:
»Toś mnie zapomniał? Tom teraz tak brzydka
W twych oczach? Kiedyś wydałam się piękną,
Gdy się zebrali w Niebie Serafowie
Wszyscy, zuchwale sprzysiężeni z tobą
Przeciw Królowi Niebios, nagle ciężki
Ból cię pochwycił, zaćmiły się oczy
W omdleniu, z głowy twej gęste płomienie
Tryskały, wreszcie lewą stronę głowy
Otwarłam nagle, i zbrojna bogini,
Podobna tobie z postaci i twarzy,
Błyszcząc pięknością nieba, wyskoczyłam
Z twej głowy: rzesza niebieska zdziwiona
I przestraszona, z początku odbiegła,
Zowiąc mnie Grzechem i złowróżbnym znakiem;
Lecz wkrótce, gdyśmy weszli w poufałość,
Upodobanie wzbudziłam, zdobyłam
Najuporniejszych, przedewszystkiem ciebie.
Tyś mnie pokochał, widząc doskonały
Swój obraz we mnie: rozkosze miłości
Tajemnej wkrótce obciążyły moje
Łono. Tymczasem wszczęto wojnę w Niebie,
Stoczono bitwę, zupełne zwycięstwo
Odniósł Wszechwładny (mogłoż być inaczej?),
A nam przypadła klęska i ucieczka.

Po przez Niebiosa empirejskie całe,
Aż do tej głębi oni głową na dół
Spadli, ja z nimi; wtedy mi wręczono
Ten klucz potężny z takiem rozkazaniem:
Zawsze zamkniętą trzymać bramę Piekła,
By nikt nie przeszedł, gdy ja nie otworzę.
Siedziałam sama, w myślach pogrążona;
Niedługo sama: wkrótce łono moje
Któreś zapłodnił, wzrosło nadzwyczajnie,
Coraz to większe bóle mnie dręczyły,
Aż ten ohydny pomiot, co go widzisz,
Twój płód, wyłamał sobie gwałtem drogę,
Rwąc mi wnętrzności; wśród strachu i bólu
Kształt mej postaci dolnej tak się zmienił;
A nieprzyjaciel, którego zrodziłam,
Skoczył, wstrząsając pociskiem złowrogim,
Narzędziem zguby. Krzycząc: Śmierć, uciekłam.
Piekło zadrżało na to straszne imię,
Jękło ze wszystkich pieczar echem: Śmierć!...
Gdy uciekałam, gonił, raczej z żądzy
Niż złości, wkrótce dognał przerażoną;
Mnie, matce swojej, gwałt haniebny zadał,
I te potwory spłodził; nieskończone męki
Ponoszę; w ciąży będąc co godzina,
I co godzina rodząc, bo gdy zechcą,
Wracają w łono, które je zrodziło,
Wyjąc i gryząc me wnętrze, swą strawę;
I znów wyrwawszy się z moich wnętrzności,
Ze wszech stron na mnie miotają się, dręczą
Przerażeniami umyślnemi; chwili

Spokojnej, przerwy, odpoczynku nie mam,
A ciągle stoi przed oczami sroga
Śmierć, nieprzyjaciel i syn, co je szczuje.
I mnie, swą matkę, dawnoby już pożarł
Z braku zdobyczy, lecz wie, że byt skończy
Wraz ze mną, i wie, że będę mu kiedyś
Gorzkim pokarmem, jadem: tak los orzekł.
Lecz ty, mój ojcze, ostrzegam, unikaj
Jego śmiertelnej strzały, nie dowierzaj
Tej zbroi lśniącej, hartowanej w niebie;
Nikt jego ciosom oprzeć się nie zdoła,
Oprócz jednego, co panuje w górze.«
Skończyła; chytry dyabeł odrazu
Pojął naukę, i uprzejmie rzecze:
»Córko najdroższa, gdy mi ojca miano
Dajesz, i syna lubego przedstawiasz,
Ten drogi zakład pieszczot z tobą w Niebie,
Słodkich radości, których przypomnienie
Teraz bolesne po tak strasznej zmianie,
Nieprzewidzianej i nieprzy puszczanej,
Oto chcę zwolnić z tego domu kary
I męki, ciebie, syna, i te tłumy
Duchów niebieskich, które, popierając
Tak słuszną sprawę nasze, pochwyciły
Za broń, i spadły wraz z nami z wysoka.
Od nich to idę z tak ciężkiem zadaniem,
Jeden za wszystkich narażam się srodze,
Idę samotny w głębię niezmierzoną,
W pustość bez końca, by odszukać, zbadać
Przepowiedziane dawno, wnosząc z pewnych

Oznak, stworzone już, rozległe miejsce,
Pełne rozkoszy, w okolicy Niebios,
na niem plemię jakichś istot nowych,
Może mających nas zastąpić kiedyś,
Teraz opodal trzymanych, by w Niebie
Zbyt ludnem, nowe nie zaszły rozruchy.
tak jest, czy coś innego, tajnego,
Prędko chcę zbadać, wrócić z wiadomością,
I tam was przenieść; tam tobie i Śmierci
Wygodnie będzie mieszkać: niewidzialne,
Milczące, bujać będziecie w powietrzu
Łagodnem, wonnem, karmione bez miary,
Bo tam już wszystko będzie waszym łupem.«
Umilkł, spostrzegłszy jak uradowani
Byli oboje: Śmierć strasznym uśmiechem
I warz wykrzywiła, słysząc, że raz przecie
(Głód zaspokoi; sławiła swą gardziel,
Przygotowaną na te dobre czasy,
Niemniej cieszyła się jej brzydka macierz,
I tak do ojca swego przemówiła:
»Klucz od piekielnej głębi, z obowiązku
I z rozkazania Najpotężniejszego
Króla, ja trzymam, ale mi wzbroniono
Otwierać bramę tę dyamentową;
A Śmierć ma wszelki gwałt odeprzeć włócznią
Od której legnie każda siła żywa.
Lecz cóż mi znaczą te rozkazy z góry,
Dane od Tego, co mnie nienawidzi,
Co w tę ciemnicę głęboką mnie wrzucił
I nienawistną służbę pełnić kazał

Niebios mieszkance, zrodzonej w Niebiosach,
Tu konającej wiecznie i męczonej
Groźbą i wyciem własnego pomiotu,
Co jelitami mojemi się karmi?
Tyś moim ojcem, ty mi dałeś życie,
Komuż posłuszną mam być, jak nie tobie?
Za kim pójść? Ty mnie niebawem przeniesiesz
Do tego świata blasku i błogości,
Między te bogi, co żyją rozkosznie;
Tam chcę panować po twojej prawicy,
Bujno, jak córce twojej się należy,
I nieskończenie.« To rzekłszy od boku
Wzięła fatalny klucz, smutne narzędzie
Niedoli naszej, podeszła ku bramie,
Wlokąc za sobą ogon bestyalski,
Z łatwością bronę podniosła olbrzymią,
Którejby wszystkie piekielne potęgi
Ruszyć nie mogły; klucz w zamku obraca,
Wnet wszystkie czopy i rygle potężne
Z żelaza, z twardej skały, lekko spadły,
Z trzaskiem na rozcież odskoczyły wrota
Piekielne, z zawias grzmot się rozległ srogi,
I wstrząsł najgłębsze posady Erebu:
Otwarła, zamknąć nie było w jej mocy.
Stała na rozcież brama tak szeroko,
Że rozwiniętym frontem, z chorągwiami,
Z końmi, z wozami mogło przez nią wojsko
Przemaszerować. Obszerną czeluścią
Obficie buchnął dym i płomień skrzący;
Przed ich oczami nagle się zjawiła

Tajnia śniadawej głębi, morze ciemne,
Bez granic, w którem pochłoniona długość,
Szerokość, oraz wysokość, czas, miejsce;
Gdzie Noc prastara i Chaos, przodkowie
Natury, wpośrod ciągłych wojen wrzawy
I anarchii, na nieładzie wsparci;
Gdzie Ciepło, Zimno, Wilgoć, Suchość walczą
O panowanie, cztery zapaśniki,
Wiodąc do boju zarodki atomów.
Każda gromada otacza chorągiew
Swoję, te lekko, tamte ciężko zbrojne,
Ostre i gładkie, szybkie lub powolne,
Rojne bez liku, jak piaski Cyreny
Lub Barki pustej, wichrami niesione,
Lżejsze swe skrzydła wkrótce obciążają;
Do których większy przylgnie pył, te rządzą
Na chwilę. Chaos zasiada na sądzie,
Ale wyrokiem jeszcze bardziej gmatwa
Walkę, podstawę swego panowania;
Przy nim zasiada Trafi rządzi wszystkiem.
Nad tą przepaścią, kolebką przyrody
I grobem może, gdzie ni wód, ni brzegu,
Ani powietrza, ognia, lecz zarody
Wszystkiego tego, zmieszane bez ładu.
Muszą bez końca walczyć między sobą,
Dopóki Sprawca Najwyższy nie zechce
Z tego odmętu nowe światy tworzyć;
Nad tą przepaścią, na krawędzi Piekła,
Stał Czart ostrożny, spoglądał przez chwilę,
Ważąc swą podroż, bo nie lada morze

Miał do przebycia. Huczała mu w uszach
Wrzawa rozgłośna. Jeżeli się godzi
Wielkie z małemi porównywać rzeczy:
Jakby Bellona ze wszystkich swych machin
Wojennych wielkie miasto szturmem brała,
Lub jakby niebios stropy zapadały,
A zbuntowane żywioły wyparty
Ziemię z jej starej utwierdzonej osi.
Wreszcie rozwinął skrzydła, jak okrętu
Żagle, i pchnąwszy się nogą od brzegu,
Wpadł w buchającą parę, i w jej chmurze,
Jakby na tronie, przejechał zuchwale
Mil wiele, wkrótce jednak ta podstawa
Runęła, a on wpada w wielką próżnię:
Darmo skrzydłami macha, spada na dół
Dziesięć tysięcy sążni, i spadałby
Do tej godziny, lecz zdarzył los smutny,
Że wybuch chmury jakiejś pchnął go znowu
Tyleż mil w górę; ten rozpęd go rzucił
W jakąś bagnistą puszczę, ni to morze,
Ni ziemia, ledwie nie zagrzązł w tej drodze,
Idąc lub lecąc przez bezkształtną massę,
Wiosła lub żagla czasem zażywając.
Jak gryf w pośpiesznym locie po nad wzgórza
I bagna ściga Arymaspa,[35] który
Skradł złoto, pieczy jego powierzone,
Tak Czart zawzięcie, przez bagna, przepaści,
Góry, przesmyki, gąszcze i rzedzizny,
Głową, rękami, skrzydłami, nogami,
Brodzi, zapada, czołga się, lub płynie,

Aź naraz słyszy hałas pomieszanych
Dźwięków i głosów niesfornych, płynących
Po przez czczą ciemność. Tam nieustraszony
Dąży, by zbadać, jaki wśród tej wrzawy
Duch, lub Potęga najniższej Otchłani
Przebywa; prosić o wskazanie drogi
Najkrótszej, w stronę, gdzie z ciemnością walczy
Światło; gdy nagle ujrzał tron Chaosa.
Nad pustą głębią rozpostarty jego
Ponury namiot; tron z nim podzielała
Wspólniczka rządów, Noc w czarnej osłonie,
Najstarsza z wszelkich rzeczy; dalej stali
Orkus i Hades, strasznego imienia,
Tuż Demogorgon,[36] Pogłoska, Traf ślepy,
Rozruch i Zamęt z sobą poplątani,
Tysiącogębna Niezgoda za nimi.
Do nich zwrócony rzekł Szatan zuchwale:
»Potęgi, Duchy najniższej Otchłani,
Chaosie, Nocy prastara, przychodzę
Nie na prześpiegi, nie po tajemnice
Waszego państwa,, ni po zysk z nich jaki,
Lecz z konieczności, podróżny przez puszcze
Ciemne waszego rozległego państwa,
Do światła, w górę, sam, bez przewodnika,
Zbłąkany, szukam najprostszej przeprawy
Do granic waszych z Niebem, albo z inną
Dziedziną, którą król niebieski posiadł
Niedawno, wasze uszczupliwszy państwo.
Wskażcie mi drogę, a za to niemało
I wy zyskacie: gdy odbiorę kraje

Stracone, wrócę im pierwotną ciemność
I wasze rządy; to cel mej podróży:
Znów tam swój sztandar zatknie Noc prastara:
Wam wszystka korzyść, mnie zemsta jedynie!
Tak Szatan: jemu na to Anarch[37] stary,
Z twarzą skrzywioną, jąkając się, rzecze:
»Znam, cudzoziemcze, ciebie, wiem, że jesteś
Anioł potężny, obalony, sprawca
Rokoszu przeciw Królowi w Niebiesiech.
Widziałem wtedy i słyszałem: mnogie
Tłumy nie w ciszy leciały przez Głębię;
Straszna ruina za ruiną, tłuszcza
Za tłuszczą, zamęt zwiększony zamętem;
Z bramy niebieskiej biegły miliony
Zwycięskich szyków w pościgu za wami.
Tu na granicy mam swoję stolicę,
By bronić trochy, jaka mi została,
Wciąż pomniejszana przez niesnaski nasze
Wewnętrzne: słabnie berło starej Nocy.
Naprzód więzienie wasze, Piekło w dole,
Zajęło przestrzeń długą i szeroką,
Teraz znów Niebo i Ziemia, świat nowy,
Zwieszony nad mem państwem na łańcuchu
Złotym, od strony Nieba tej, skąd wasze
Legie spadły. Jeżeli tam dążysz,
Masz niedaleko, lecz niebezpieczeństwo
Tem bliższe. Spiesz się! Rabunek, ruinę,
I spustoszenie za zysk sobie liczę.«
Skończył, a Szatan, nie odpowiedziawszy,
Uradowany, że już brzeg ma blisko,

Do piramidy ognistej podobny,
Poskoczył w przestrzeń, i lot swój skierował
Po przez walczące z sobą elementa,
Bardziej ścieśniony i w niebezpieczeństwie
Większem, niż Argo[38] przez Bosfor płynący
Między sterczące skały, lub Ulisses,
Gdy na okręcie stroniąc od Charybdy,
Około wiru Scylli lawirował.
Tak Czart z trudnością i pracą niemałą
Podążał naprzód. Ale wkrótce potem
Dziwna przemiana! Upadek człowieka
Ułatwił drogę: Grzech i Śmierć, śladami
Czarta stąpając (z dopuszczenia Nieba),
Utorowały wielką, bitą drogę
Przez ciemną przepaść, a jej toń kipiąca
Cierpliwie zniosła, że pobudowano
Cudownie długi most od granic Piekła,
Aż do krawędzi ułomnego świata.
Przez ten most duchy upadłe z łatwością
W jednę i drugą stronę przechodziły,
Kusząc lub karząc śmiertelnych, z wyjątkiem
Tych, których Pan Bóg i dobre Anioły
Szczególną łaską swoją otaczają.
Lecz teraz wreszcie już Szatan spostrzega
Święty prąd światła, co z murów niebieskich
Rzuca świtanie w łono martwej Nocy.
Tu ledwo pierwsze ślady panowania
Natury; Chaos tu, jak wróg pobity,
Od wysuniętych szańców odstępuje.
Gdy mniejsza wrzawa i mniej napastnicza

Z mniejszym też trudem Szatan i wygodniej
Na cichszych falach waży się w pomroku;
Jak skołatany burzą okręt, szczęsny
Że port ogląda, choć żagle i liny
Utracił. W czczości, podobnej powietrzu,
Na rozpostartych skrzydłach się kołysze,
By choć zdaleka przyjrzeć się dowoli
Promienistemu Niebu, co szeroko
Ciągnie swój obwód tak, iż trudno poznać
Kształt, czy okrągły, czy też kwadratowy.
Wieże z opalu sterczą, gmachy zdobne
W żywe szafiry; tam jego pielesze.
A niedaleko, na złotym łańcuchu,
Wielkości gwiazdy najmniejszej, świat wisi,
Tuż przy nim księżyc. Tam z żądzą odwetu
Zmierza przeklęty w przeklętej godzinie.





(1) Belzebub, czyli Baalzebub, pan muchy, przekłada się: bożek, oddalający muchy śmierć zadające, które napastowały mieszkańców pola akkarońskiego. Inni nazwę Baalzebuba wyprowadzają od obfitości much, które mnożyły się z niezmiernej ilości krwi zabijanych ofiar. Akkaron, miasto filistyńskie.
(2) Olimpijskie i Pityjskie Pola sławne peryodycznie odjprawianemi igrzyskami Greków w Olimpie i Delfach.
(3) Alcyd, czyli Herkules, stracił życie wskutek zemsty Nissusa, centaura, i zazdrości Dejaniry, żony Herkulesa, która, złudzona przez Nissusa, przesłała swemu małżonkowi tunikę, mającą go chronić od zakochania się w innej kobiecie, a rzeczywiście — zatrutą krwią centaura. Napróżno Herkules usiłował zedrzeć z siebie tę tunikę, przyrastającą mu do ciała i sprawiającą ból straszny. W tych męczarniach porwał i wrzucił do morza sługę swego, Lychasa, który mu przyniósł ów dar Dejaniry.
(4) Gorgony, trzy siostry, córki Forkusa, bożka morskiego, spojrzeniem śmierć zadawały. Jednę z nich, Meduzę, zabił Perseusz, przy pomocy Minerwy, i odciętą głowę umieścił w swojej tarczy. Z kropli krwi, spadających z tej uciętej głowy, urodziła się niezmierna moc wężów.
(5) Wężownik — konstellacya, zwana Ophiuchus.
(6) Arymaspy, lud, według baśni, jednooki, i często prześladowany przez gryfów za kradzież złota, ich pieczy poruczonego.
(7) Orkus, Hades, to samo, co Pluton. Demogorgon, geniusz Ziemi, w jej wnętrzu mieszkający; inni autorowie greccy robią z niego towarzysza Chaosu i Wieczności.
(8) Anarch — Chaos.

(9) Argo, okręt, na którym młodzież grecka, Argonauci, popłynęła do Kolchidy, pod dowództwem Jazona, po złote runo.


PIESŃ III.

Witaj, o światło święte, pierworodne
Dziecię Niebiosów, lub jeśli bezkarnie
Tak rzec się godzi, promieniu współwieczny
Wiecznemu Bogu. On, światło odwieczne,
Zamieszkał w świetle niedostępnem, czyli
W tobie, przejasny wypływie przejasnej,
A niestworzonej istoty; lub może
Nazwać cię czystym prądem eterycznym,
Którego źródła nikt odkryć nie zdoła?
Nim słońce byłoś, nim Niebo; na rozkaz
Boga, jak płaszczem świat ten owinęłoś
Wyrastający z wód ciemnych, odjęty
Nieskończoności bezkształtnej i pustej.
Szczęsny do ciebie powracam polotem
Śmiałym, umknąwszy z stygijskiej kałuży,
Gdym w swej wędrówce przez ciemności głębie,
Ostatnią, średnią, innym niż Orfeusz
Tonem opiewał Chaos i Noc wieczną,
Mając niebiańskiej Muzy polecenie

Trudne i rzadkie, zstąpienia w ciemności
I powrotnego wzniesienia się w górę.
Tyś nieskażone; czuję wpływ żywiący
Twego ogniska, lecz już nie nawiedzasz
Oczu, co próżno szukają promienia
Twego jasnego: dla nich nie ma świtu,
Tak grube bielmo, czy też wypływ mętny
Śćmił me źrenice. Jednak nie zaniecham
Nawiedzać źródła jasnego, gdzie Muzy
Bywają, albo cienistych bugajów
I wzgórz słonecznych, zakochany w śpiewie
Świętym, lecz głównie nawiedzam ja w nocy
Ciebie, Syonie, i te źródła kwietne,
Co obmywają twoje święte stopy
I szemrzą słodko; wspominam też często
Dwóch owych, równy ze mną los dzielących,
Maeonidesa i Tamyra, ślepych,
Tyrezyasza i Phinea,[39] wieszczków
Starych. Żywię się tak myślami, które
Chętnie się w wiersze harmonijne łożą,
Jak owo ptaszę w gęstwinie ukryte,
Co w noc bezsenną melodyjne tony
Leje dokoła. Wciąż jedne po drugich
Wracają pory roku, dzień nie wraca
Dla mnie; nie zbliża się wieczór, ni ranek,
Nie widzę kwiatów wiosny, ni róż lata.
Ni trzód gromadnych, ani ludzkiej twarzy
Z piętnem boskiego swego pochodzenia;
Natomiast chmura wiecznotrwałej nocy
Odcina mnie od wesołości ludzi,

Dzieła przyrody kryje pusta karta,
Więc księga wiedzy starta, zamazana,
A mądrość jedno wejście ma zamknięte.
Tem mocniej świeć mi w duszy, ty, niebieskie
Światło, rozjaśnij umysłu potęgę;
W nim osadź oczy; oczyść je z powłoki,
Rozprosz mgły, abym widział i opiewał,
Co niewidzialne dla śmiertelnych wzroku.
Wszechmocny Ojciec z wysokości Nieba
Czystego, z tronu po nad wszystkie szczyty
Wyniesionego, spojrzał na swe dzieła
I na ich dzieła zarazem. Dokoła
Wszystkie Świętości Niebiańskie, jak gwiazdy
Stały gromadnie i z Jego widoku
Czerpały błogość niewypowiedzianą;
Jedyny Jego Syn siadł po prawicy,
Promieniejący obraz Jego chwały.
Na ziemi naprzód ujrzał pierwszych naszych
Rodziców parę, samych dwoje, ludzkość
Przedstawiających; w szczęśliwym ogrodzie
W błogiej samotni zbierali owoce
Wiecznej radości i wiecznej miłości,
Nieprzerywanej radości, miłości
Nieporównanej. I spojrzał Bóg w Piekło
I w przepaść: ujrzał okrążającego
Granice Nieba od tej strony Nocy
Szatana, który w powietrzu się ważąc,
Dla mdłej już nogi i strudzonych skrzydeł
Szukał spocznienia na pustej obsłonie
Świata, co zdała się być lądem stałym

Bez firmamentu, ni to w oceanie,
Ni to w powietrzu. Tego Bóg ujrzawszy,
Z swej wysokości widzący co było,
Co jest, co będzie, tak do swego Syna
Mówi proroczo: »O Jednorodzony,
Czy widzisz, jaka wściekłość Przeciwnika
Naszego niesie? Ani przepisane
Granice, ani wrzeciądze piekielne,
Ani łańcuchów ciężkich skrępowanie,
Ani olbrzymiej przepaści przestwory
Nie powstrzymały go: takiem pragnieniem
Zemsty rozpacznej dyszy, która spadnie
Na buntowniczą jego głowę. Teraz
Wyłamał wszelkie zapory, i dąży
Opodal Nieba w zakresy świetlane
Prosto ku światu nowostworzonemu,
Ku Człowiekowi, którego chce siłą
Zniweczyć, albo, co gorsza, podstępem,
Obłudą zepsuć. I zepsuje; Człowiek
Usłucha jego kłamstw pochlebczych liku,
Łatwo przekroczy ów zakaz jedyny,
Jedyny zakład swego posłuszeństwa;
I on i cały ród jego upadnie
Przeniewierzony. Czyja wina? Jego.
Niewdzięczny! Dostał wszystko, co mógł dostać
Odemnie: dałem mu prawdę i prawość,
Aby mógł wytrwać, lecz i wolną wolę
Upadku. Wszystkie Potęgi Niebieskie
I wszystkie Duchy tak samo stworzyłem,
Te, co wytrwały, i te, co stracone.

Kto wytrwał w dobrem, z własnej woli wytrwał;
Upadł też z woli własnej ten, kto upadł.
Gdyby nie byli wolni, jakiż dowód
Mogliby złożyć poddaństwa, wierności,
Albo miłości, gdyby to, co muszą
Tylko czynili, a nie co wybiorą?
Jakąż pochwałę mogliby otrzymać?
Jakążbym radość miał z ich posłuszeństwa,
Jeśliby wola i rozum (i wybór
Z rozumu) były bez pożytku, próżne,
Jako z wolności obrane; oboje
Bierne, w usłudze konieczności, nie mnie?
Tak więc stworzeni są w słuszności prawa,
Ani się mogą uskarżać na Stwórcę,
Ni na to, żem ich stworzył, ni na losy,
Jak gdyby z góry przeznaczenie wolą
Ich kierowało, niezmiennym wyrokiem,
Albo widzenie przyszłych rzeczy: sami,
Postanowili rokosz, nie ja; przewidziałem,
Lecz przewidzenie nie pchnęło do winy;
Byłaby pewną i bez przewidzenia.
Tak więc nie wpłynął ni los, ni cień losu,
Ani niezmienne moje przewidzenie,
Grzeszą z własnego sądu i wyboru,
Bom ich wolnymi stworzył, i wolnymi
Mają pozostać, póki sami sobie
Jarzma nie włożą; inaczej musiałbym
Zmienić naturę ich, cofnąć wyroki
Niezmienne, wieczne, ustanawiające
Ich wolność; oni sami swój upadek

Ustanowili. Z własnego popędu
Tamci upadli, skusili się sami,
Sami zepsuli: przez nich pierwszy Człowiek
Padnie zwiedziony; człowiek zatem znajdzie
Łaskę, nie znajdą jej tamci. Na Niebie
I Ziemi chwała moja świecić będzie
Sprawiedliwością i Łaską, lecz Łaska
Nad wszystko światło jaśniej świecić będzie.«
Gdy tak Bóg mówił, Niebo napełniła
Woń ambrozyi, nową rozkosz niosąc
Błogosławionym a wybranym Duchom.
Syn Boży błyszczał po nad wszystkich w chwale;
Współistnością z Ojcem jaśniejący;
Niebiańska litość lśniła w jego twarzy,
Miłość bez granic i łaska bez miary;
Te wynurzając, tak mówił do Ojca:
»Są miłościwe, Ojcze, twoje słowa,
Wyrok najwyższy łaskę Człowiekowi
Dający; Niebo i Ziemia Twą chwałą
Rozbrzmieją w hymnach niezliczonych, w śpiewach
Świętych, a tron Twój będą otaczały
Błogosławieństwa ze wszech stron płynące,
Bo czyżby Człowiek miał zginąć na zawsze?
Ostatnie z stworzeń Twoich, ukochane,
Najmłodsze dziecię, obłąkane zdradą
I własnem głupstwem? Tego nie chcesz wcale,
Nie chcesz, o Ojcze, Sędzio wszystkich rzeczy
Stworzonych, Sędzio zawsze sprawiedliwy.
Lub czyż Przeciwnik miałby w taki sposób
Cel swój osiągnąć, cel twój udaremnić?

Swą złość wykonać, Twą dobroć zniweczyć?
I pyszny wrócić, wprawdzie do cięższego
Więzienia, ale z dokonaną zemstą,
Ciągnąc za sobą w czeluści piekielne
Całe ludzkości plemię, które zepsuł?
Albo chciałżebyś znosić własne dzieło,
I przez nie zniszczyć to, co dla swej chwały
Stworzyłeś? W dobroć zwątpionoby Twoje,
I w wielkość, próżno szukając odporu
Bluźnierstwom.« Na to Stwórca tak odrzecze:
»O Synu, duszy mej upodobanie,
Synu mojego łona, Synu Słowo
Jedyne moje, mądrość ma i siła,
Wszystko, coś mówił, jest jak myśli moje,
Jak wiecznych moich zamiarów dekrety;
Nie będzie Człowiek stracony zupełnie;
Kto zechce zbawion będzie, już nie swoją
Wolą, lecz łaską moją, z której może
Czerpać do woli. Raz jeszcze odnowię
Jego upadłe siły, chociaż postradane
W niewoli grzechu, skalane chuciami
Rozpasanemi; we mnie mając wsparcie,
Raz jeszcze może odeprzeć napaści
Nieprzyjaciela swego śmiertelnego;
Przy mojem wsparciu, iżby czuł jak wątłe
Jest położenie jego po upadku,
Że wybawienie tylko mnie zawdzięcza.
Niektórych łaską mą szczególną nadam,
Wybranych moich; taka moja wola;
Inni usłyszą często me wołanie

I ostrzeżenie, że są w stanie grzechu,
By przebłagali Boskość obrażoną,
Póki czas mają, łaskę odzyskali;
Chcę dostatecznie rozjaśnić ich umysł,
Kamienne serca wzruszyć, do modlitwy,
Pokuty skłonić i do posłuszeństwa;
Bo dla modlitwy, pokuty, posłuchu,
Byleby z szczerym zamiarem spełnianych,
Zawsze otwarte będzie moje ucho,
I nie zamknięte oko, a za stróża
Umieszczę w duszy ich mego Sędziego,
Sumienie; tego jeśli słuchać będą,
Osiągną coraz wyższy stopień światła,
I gdy wytrwają, znajdą ocalenie.
Ale kto wzgardzi moją cierpliwością
I dniami łaski, ten nigdy nie dozna
Jej wpływu: twardy coraz twardszym będzie,
Ślepy oślepnie jeszcze bardziej, aby
Potykający się grzęźli wciąż głębiej.
Ci tylko z mojej łaski wymazani.
Ale nie wszystko rozstrzygnięte: człowiek
Nieposłuszeństwem swojem łamie wierność,
Grzeszy przeciwko panowaniu Nieba,
Robi się Bóstwem, i tak tracąc wszystko,
Nie ma czem spłacić winy wiarołomstwa.
Jako skazany, oddany na zgubę,
Z całem potomstwem swojem umrzeć musi;
Musi umierać on, lub Sprawiedliwość;
Chyba kto inny i zdolny i chętny
Spłaci surowe zadośćuczynienie:

Śmierć za śmierć. Rzeczcie, Niebieskie Potęgi
Gdzie znaleźć taką miłość? Kto z was gotów
Zostać śmiertelnym, by odkupić zbrodnię
Śmiertelną Człeka? Kto ze sprawiedliwych
Zechce ocalić niesprawiedliwego?
Czyż taka miłość nie znajdzie się w Niebie?«
Pytał Bóg, ale cały chór niebieski
Stał niemy: żaden opiekun Człowieka,
Ani pośrednik nie stanął; na głowę
Swoję nikt nie chciał wziąć śmiertelnej winy
I odkupienia, bez którego całe
Plemię Człowieka, z ciężkiego wyroku,
Musiało zginąć, Śmierci przysądzone
I Piekłu: Zbawił je Syn Boży,
Który, miłością boską przepełniony,
Tak pośrednictwo swe łaskawe wznowił:
»Ojcze, wyrzekłeś, Człowiek znajdzie łaskę.
A łaska czyżby nie znalazła drogi?
Ona, najszybsza z Twych gońców skrzydlatych,
Ona Twe wszystkie stworzenia odwiedza
Niespodziewana, nieoczekiwana,
I nieproszona, nie myślana zgoła!
Szczęście Człowieka to, że przyjdzie sama,
On jej pomocy nie szukałby nigdy,
Będąc umarły przez grzech i stracony:
Tak zadłużony, upadły, nigdy by
Dostatecznego zadośćuczynienia
Złożyć nie zdołał: ale spojrzyj na mnie;
Siebie za niego dam, życie za życie;
Na mnie zwróć gniew Twój, mnie policz za Człeka;

By jego zbawić opuszczę Twe łono,
Zrzeknę się chwały Twojej dobrowolnie,
I chętnie umrę za niego, niech na mnie
Zwróci się cała wściekła zemsta śmierci.
Nie będę długo leżał zwyciężony
Jej czarną władzą; dałeś mi na wieki
Moc życia w sobie samym; żyję Tobą,
A choć ulegnę śmierci, oddam wszystko,
Co we mnie umrzeć może, com jej winien;
Gdy dług ten spłacę, Ty mnie nie zostawisz
W ohydnym grobie jej łupem; nie ścierpisz,
By nieskalana, czysta moja dusza
Tam zamieszkała w skażeniu na zawsze.
Ale zwycięski wstanę i pokonam
Mego zwycięzcę, odbierając zdobycz
Którą się chełpi. Wtedy śmierć otrzyma
Ranę śmiertelną, padnie pozbawiona
Żądła swojego. Ja tryumfujący
Po przez powietrzne sfery poprowadzę
Pojmane Piekło, wbrew Piekłu, pokażę
W ciężkich okowach Potęgi Ciemności.
Ty z wyżyn Nieba spojrzysz uśmiechnięty,
A ja widokiem Twoim pokrzepiony,
Zniweczę wszystkich nieprzyjaciół moich,
Z nich Śmierć ostatnią; jej trupem zasycę
Wielki grób; wtedy, z wybawionym tłumem
Wejdę do Nieba, po długiej rozłące,
By patrzeć, Ojcze, w twoje lica, w których
Nie pozostanie żadna chmura gniewu,

Lecz pojednanie i pokój; nie będzie
Już odtąd gniewu: radość cię otoczy.«
Ucichły słowa, łagodne spojrzenie
Mówiło jeszcze nieśmiertelną mową
Umiłowanie człeka śmiertelnego,
A nad tę miłość jeszcze wyższym blaskiem
Gorzało tylko posłuszeństwo Syna:
Jako ofiara chętna i gotowa,
Czekał rozkazu Ojca potężnego.
W podziwie stało Niebo, w niepewności
Co się stać może i na czem się skończy.
Lecz Wszechmogący tak odrzekł niebawem:
»Ty, co na Niebie i Ziemi jedyny
Znalazłeś pokój dla ludzkiego rodu
Pod moim gniewem pozostającego!
Ty coś jedynem mem upodobaniem,
Wiesz jak mi drogie wszystkie moje twory,
Szczególniej Człowiek, chociaż na ostatku
Stworzon. Dla niego rzucisz moje łono
I mą prawicę: na chwilę Cię stracę,
By uratować cały ród stracony.
Ty jeden tylko możesz go odkupić,
Zatem naturę jego złącz ze swoją
I bądź człowiekiem wśród ludzi na ziemi;
Gdy czas nadejdzie, z poczęcia dziewicy
Cudownie zrodzon, przyobleczesz ciało.
Choć syn Adama, ty zamiast Adama
Głową ludzkiego rodu się zostaniesz;
Jak w nim zginęli wszyscy, tak niech w tobie

Jak z pnia nowego, ocali się tylu,
Ilu z nich może: lecz nikt mimo ciebie;
Przestępstwo jego wszystkie jego dzieci
Winnemi czyni, lecz twoja zasługa,
Im przyliczona, rozgrzeszy tych wszystkich,
Co zaufają w miłosierdziu twojem,
I przeszczepieni w tobie, nowe życie
Przyjmą od ciebie. Tak, jako rzecz słuszna,
Człowiek zapłaci za winę Człowieka.
Osądzon będzie i umrze, lecz z śmierci
Powstanie, a z nim zmartwychwstaną bracia,
Za cenę jego najdroższego życia
Kupieni. Miłość niebiańska naprawi
W ten sposób dzieło piekielnej zawiści,
Na śmierć wydając, przez śmierć i przez miłość
Zbawiając to, co nienawiść piekielna
Łatwo zburzyła i wciąż burzyć będzie
W tych, co choć mogą, nie przyjmują łaski.
I choć się zniżysz do przyjęcia ludzkiej
Natury, własnej nie umniejszysz przeto:
Bo gdy w najwyższej błogości, na tronie
Równy mnie, ze mną równo używając
Boskości, wszystko to porzucasz, aby
Od ostatecznej zguby świat ocalić,
Bardziej z zasługi jeszcze, niźli z rodu,
Jesteś za Syna Bożego uznany;
Bo więcej dobroć Twoja, niźli wielkość,
Albo wysokość wskazuje, czem jesteś;
Obfitowała miłość w Tobie więcej,
Niż chwała; wzniesie Cię upokorzenie

Do tego tronu, i z Tobą ród ludzki.
Tutaj zasiądziesz wcielony, tu będziesz
Królować w chwale, jako Bóg i Człowiek,
Jako Syn Boży i Człowieczy, jako
Król namaszczony wszystkich światów: władzę
Wszelką ci daję; panuj po przez wieki,
Oblecz się w swoje zasługi; pod Tobą,
Jako pod Wodzem najwyższym, niech będą
Trony, Potęgi, Panowania, Księstwa,
Przed tobą niechaj pada na kolana
Wszystko, co żyje w Niebie i na Ziemi,
I co pod Ziemią w Piekle. A gdy w całym
Blasku swej chwały zjawisz się w obłokach,
Archaniołowie przez Ciebie posłani
Sąd ostateczny ogłoszą: natychmiast
Głos przeraźliwej trąby ze snu zbudzi
Żywych i martwych od najdalszych wieków,
By wysłuchali wyroku wiecznego,
Przy Tobie wtedy staną wszyscy święci,
A złych aniołów i ludzi osądzisz.
Wszyscy się schylą pod Twoim wyrokiem.
Odtąd się zamknie Piekło zapełnione,
Ogniem świat spłonie, a z jego popiołów
Powstanie nowe Niebo, nowa Ziemia;
W nich mieszkać będą wszyscy sprawiedliwi;
Po utrapieniach przyjdą im dni złote,
Owoce złotych czynów: radość, miłość
I prawda będą ich tryumfem. Wtedy
Odłożysz berło królewskie na stronę,
Bo już nie będzie potrzebne: Bóg wszystkiem

Będzie we wszystkiem. A wy, Aniołowie,
Wielbijcie Tego, który dla spełnienia
Tych rzeczy, umrze. U wielbijcie Syna,
I cześć mu złóżcie, tak jak mnie składacie!«
Zaledwie umilkł Wszechmocny, wnet tłumy
Nieprzeliczone Duchów jednozgodnym
Okrzykiem radość swoję objawiły.
Niebo weselem brzmiało, słodkie hymny,
Głośne hosanna naraz napełniły
Kraje wieczności; ze czcią i z miłością
Przed każdym tronem się chyląc, w oznakę
Adoracyi swojej uroczystej,
Rzucali złotem przetkane korony
I amarantem, nieśmiertelnym kwiatem,
Co zakwitł w Raju, tuż przy drzewie życia,
Raz, ale wkrótce dla grzechu Człowieka
Znowu do Nieba został przeniesiony,
Gdzie rosnął przedtem, i teraz tam rośnie,
Kwiatami swemi wieńcząc źródło życia;
Gdzie rzeka szczęścia samym środkiem Nieba
Toczy po kwiatach fale bursztynowe.
Temi kwiatami, niewiędniejącemi,
Duchy wybrane wiążą swe kędziory
Jasne, splatając je z promieni wieńcem.
Teraz pawiment niebieski zajaśniał
Luźnemi kwiatów zwojami, jak morze
Jaspisu w róże purpurowe zdobne.
Potem, na nowo uwieńczywszy głowy,
Duchy za harfy wzięły, wiecznie strojne,
Błyszczące przy ich boku, jak kołczany,

I po przygrywce słodkiej świętym śpiewem
Wzbudziły zachwyt, bo śpiewali wszyscy,
A żaden głos nie zmącił melodyi:
Taka we wszystkiem zgodność jest w Niebiosach.
Pierwszy śpiew Tobie, Ojcze Wszechmogący,
Niezmienny, królu wieczny, nieśmiertelny,
I nieskończony, Stwórco wszechstworzenia,
Źródło światłości, a sam niewidzialny
W jasności chwały, wśród której zasiadasz
Na niedostępnym tronie; a choć blaski
Twoich promieni przysłonisz obłokiem,
Jakby kaplicą, rażą one Niebo
Tak, iż przejasne nawet Serafiny
Przed tron twój idąc, zasłaniają oczy
Obu skrzydłami.[40] Potem opiewali
Ciebie, coś wszelkie poprzedził stworzenie,
Jednorodzony Boskości Obrazie,
W którego licu Ojca Wszechmocnego
Blask się przejawia bez żadnej osłony,
Taki, iż żadne z stworzeń go nie zniesie;
Na Tobie jego odbija się chwała,
W Tobie się jawi pełność jego Ducha,
Twą ręką stworzył on Nieba Niebiosów
I wszystkie, jakie w nich żyją, Potęgi;
A buntownicze obalił przez Ciebie!
Nie oszczędzałeś w dniu tym strasznych gromów
Twojego Ojca, ani się zatrzymał
Twój wóz płomienny, co wstrząsnął posady
Wieczyste Nieba, kiedyś go prowadził
Po karkach wrogich Aniołów w rozbiciu.

Wracającego z pogoni Niebieskie
Zastępy Ciebie tylko uwielbiały,
Synu ojcowskiej mocy, coś straszliwym
Pogromem skruszył Jego nieprzyjaciół.
Nie tak surowo ukarany Człowiek
Przez nich skuszony. Ojcze miłosierdzia,
Tyś ku litości więcej się przychylił;
Jak tylko Syn Twój kochany, jedyny,
Spostrzegł, że nie chcesz zbyt surowo karać
Słabego człeka, że Twą litość budzi,
Zaraz, by gniew Twój uśmierzyć, zakończyć
W obliczu Twojem dostrzeżoną walkę
Sprawiedliwości z litością, nie bacząc
Na stan szczęśliwy, jakiego zażywa
Po Twej prawicy, ofiarował życie
Za grzech Człowieka. Miłość bezprzykładna!
Miłość zaiste boska! Sława Tobie,
O Synu Boży, Zbawicielu ludzi!
Twe imię odtąd przepełni me pienia,
I harfa moja nigdy nie przestanie
Wielbić Cię, wielbić wespół z Ojcem Twoim!
Tak w Niebie, ponad gwiazd sferami szczęsne
Godziny mknęły wśród hymnów radości;
Tymczasem stanął Szatan na sklepieniu
Nieprzezroczystem okrągłego świata,
Które oddziela Chaos i Noc starą,
A pod niem słabsze światła bieg swój toczą.
Zdala kuliste, teraz się wydało
Jakoby stałym i obszernym lądem,
Ciemnym, bezpłodnym, dzikim, a okrytym

Martwą, bezgwiezdną nocą, wystawionym
Na wciąż grożące Chaosu zawieje;
Tylko od strony Empirejskich Niebios,
Choć oddalonych, słabe światło wnika
W powietrze, w którem mniej już huczą burze.
Tu Szatan wyszedł na obszerne pole,
Jak sęp z Imaus, przy którego szczycie
Śnieżnym koczują Tatarzy, opuszcza
Kraj, gdzie spotyka rzadki łup, na wzgórza
Pełne trzód tłustych dąży, by się objeść
Mięsem jagniątek, albo koźląt młodych,
Potem do źródeł rzek indyjskich leci,
Gangesu albo Hydaspu, a w drodze
Na Serikany goły step zapada,
Gdzie Chińczyk w lekkich swych wózkach ze trzciny
Pędzi, na wiatry wystawiwszy żagle:[41]
Tak na tem wzdętem morzu piasku Szatan
Kroczył samotny, upatrując łupu.
Samotny, bo tam innego stworzenia
Żywego ani martwego nie było. —
Jeszcze nie było, lecz gdy dzieła ludzi
Grzech wskroś próżnością przejął, naleciało
Tu z ziemi, jakby wyziewy powietrzne,
Wszystko, co marne, i ci, co w marnościach
Nadzieje chwały swojej zasadzali,
Lub szczęścia w życiu ziemskiem lub niebieskiem;
Co otrzymali nagrodę na ziemi,
Za zabobonność i ślepą żarliwość;
Lub co szukali tylko ludzkiej chwały,
Tutaj swych czynów znajdują zapłatę,

Tak marną jak ich czyny; tu Przyrody
Niedokończone, poronione płody,
Albo potworne, cudackie, gdy skończą
Byt ziemski, lecą tu, tu się błąkają
Do ostatniego swego znicestwienia;
Nie na księżycu, jak było mniemanie:
Jego srebrzyste pola zapełniają
Lepsi mieszkańcy, duchy szlachetniejsze,
Pośrednie między naturą anielską
A ludzką. Niegdyś stąd na ziemię przyszły
Z nieprawych związków zrodzone Olbrzymy,
Syny i córki, i świat napełniły
Wielu czynami próżnemi, natenczas
Jednak sławnemi. Naprzód budownicy
Owi Babelu na dolinie Sennar,
I ci, co teraz gotowiby wznosić
Nowe Babele, brak im tylko środków.
Szli inni luzem: ten, co chętnie skoczył
W płomienie Etny, byle mógł uchodzić
Za boga, znany Empedokles, drugi,
Kleombrot, co się rzucił w morze, aby
Mógł się napawać bytem elizejskim
Platona; innych wielu pomijamy.
Tu się gromadzą, odludki, szalbierze,
Gimnosofiści, augurzy, bonzowie,
Wieszczkowie z całem oszukaństwem swojem;
Tu pełno owych pielgrzymów szalonych,
Co karawaną długą przez pustynie
Chcą zdobyć niebo rozkoszy zmysłowych;
I tych, co licząc na apoteozę

W godzinie śmierci, pochlebiali sobie,
Że wkrótce w rzędzie bogów siedzieć będą:
Mijają siedem planet, gwiazdy stałe,
I ową sferę kryształową (która
Wahaniem swojem tworzy drganie planet,
Co było rozpraw rozlicznych przedmiotem),
W próżnem mniemaniu, że poza tem Niebem
Ostatniem, ruch swój nadającem innym,
Czeka ich jakieś bóstwo, aby Olimp
Otworzyć dla nich; stawią śmiałą nogę
Na próg niebieski, tymczasem gwałtowny
Wirowy wicher zmiata ich w przestwory
Dziesięć tysięcy mil opodal; z nimi
Lecą niesione wiatrem, roztrącone
Zaczarowane pierścienie, bożyszcza,
Tłum talizmanów różnych, amuletów,
Bałwanów i ich wielbicieli roje:
Wiatr ich unosi po za świat, daleko,
W otchłań, nazwaną Rajem głupców, niegdyś
Znanym powszechnie, teraz wyludnionym.
Gdy ten posępny świat napotkał Szatan,
Szedł przezeń długo, aż widząc brzask lekki,
Ku niemu zwrócił utrudzone kroki,
Spostrzega w dali wysoką budowę,
Co szła piętrami aż do murów Nieba;
Na jej wierzchołku coś jak królewskiego
Pałacu brama, tylko że bogatsza:
Fasada złotem i dyamentami
Zdobna; drogiemi kamieniami Wschodu
Iskrzył się portyk: podobny na ziemi

Wznieśćby się nie dał, ani namalować.
Schody, jak owe w Jakóba widzeniu,
Z wstępującemi i zstępującemi
Anioły, kiedy do Padan-Aramu
Uciekał trwoźny przed bratem Ezawem,
I pod odkrytem niebem spał na polu
W Luzie; tam, ze snu powstawszy, zawołał:
»To jest do Niebios brama!« Każdy stopień
Miał tajemnicze znaczenie, czasami
Niknęły schody, wciągnięte do Nieba.
U dołu jasne morze jaspisowe,
Albo jak z pereł płynnych falowało;
Tych, co pod żaglem na niem przybywali
Z ziemi, wznosili w górę Aniołowie,
Albo na drugi brzeg morza przeprawiał
Wóz zaprzężony w ogniste rumaki.
Schody w tej chwili były opuszczone,
Może, by wejścia łatwego spróbował
Szatan, i mocniej odczuł wykluczenie
Swoje od bramy szczęśliwości wiecznej.
Prosto naprzeciw schodów z dołu droga
Szła ponad błogą Raju okolicą
Ku Ziemi, droga szeroka, o wiele
Szersza, niż w czasach późniejszych przez górę
Syonu, albo Ziemię Obiecaną,
Tak miłą Bogu, droga, którą z woli
I rozkazania Bożego Anioły
Szły, nawiedzając szczęsne pokolenia;
Które też Boskie oko nawiedzało
Chętnie, od źródła Jordanu, Panei,

Aż do Bersabe, granic Ziemi Świętej,
Aż do Egiptu i Arabii brzegów:
laki był otwór światłu, takie krańce
Ciemności, jakby brzegi oceanu.
Stąd Szatan, stojąc na najniższym stopniu
Schodów złocistych, wiodących do Nieba,
Naraz spojrzeniem jednem świat ten cały
Objął zdziwiony. Tak po całonocnej
Wśród niebezpieczeństw drodze, przez pustynie,
Szpieg, gdy nareszcie o świcie dnia stanie
Na jakiem wzgórzu wyniosłem i zoczy
Niespodziewanie kraj obcy a piękny,
Nieznany dotąd, lub sławnej stolicy
Błyszczące wieże i blanki, złocone
Promieńmi słońca o wschodzie, równego
Dozna zdziwienia; chociaż Czart złośliwy,
Co znał już Niebo, raczej zawiść uczuł
Na widok świata w całym blasku piękna.
Patrzy dokoła (a łatwo to czynić
Mógł, stojąc ponad kulistą zasłoną
Nocy), od wschodu, gdzie gwiazdozbiór Wagi,
Aż do Barana, co poza widnokrąg
I przez ocean Atlantycki poniósł
Córkę Cefea;[42] tak świat rozpatrzywszy
Wszerz od bieguna do bieguna, leci
Prosto przed siebie w pierwsze sfery świata;
Powietrzem czystem, pomiędzy gwiazdami
Niezliczonemi, żegluje swobodnie.
Gwiazdami były zdała, ale bliżej
Światami, albo wyspami błogiemi,

Jak Hesperydy, sławione przed wieki.
Szczęśliwe pola i gaje i błonia
Kwieciste, wyspy po trzykroć szczęśliwe,
Lecz kto szczęśliwym mieszkańcem? Dochodzić
Nie chciał Dyabeł. Nad temi światami
Nęciło jego oczy słońce złote,
Najpodobniejsze blaskiem swoim Niebu.
Tam bieg swój zwraca (lecz w górę czy na dół,
Do środka, albo odśrodkowym pędem,
Trudno powiedzieć, lub wskazać na stopień
Geograficzny długości), gdzie wielka
Błyszcząca kula ponad gromadami
Gwiazd mniejszych, które w należytej dali
Od jej władczego oka blask przyjmują,
Dni określają, miesiące i lata,
Tańcem miarowym pędząc naokoło
Tego ogniska życia, lub pędzone
Magnetycznemi jego promieniami,
Niewidzialnemi, chociaż grzeją światy,
I tajne siły ślą nawet w ich głębią:
Takie cudowne słońca stanowisko.
Tam wylądował Czart, była to plama
Na świetnej tarczy słońca, jakiej może
Żaden astronom przez optyczną tubę
Nie widział nigdy. Miejsce mu się zdało
Nad wszelki wyraz widne, niedające
Równać się z niczem na ziemi, ni z kruszcem,
Ni też z kamieniem; nie we wszystkich działach
Jednakie, ale wszędzie napełnione
Promieniejącem światłem, do żelaza

Rozpalonego podobnem; jeżeli
Kruszec, to w części zdał się złotem, w części
Srebrem, jeżeli kamień, to karbunkuł,
Albo chryzolit, rubin, albo topaz,
Nakształt dwunastu owych, co świeciły
W racyonale Arona,[43] a może
Ten w wyobraźni jedynie widziany
Lub mu podobny, którego na ziemi
Filozofowie szukali daremnie;
Daremnie, chociaż siłą swojej sztuki
Mogli lotnego Merkurego związać,
Nawet morskiego Proteusza, kształty
Najrozmaitsze przybierającego,
Gdy przepędzili przez alembik, mogli
Zmusić, by stanął w kształcie przyrodzonym.
Cóż więc dziwnego, że tu pola, niwy
Czysty eliksir zioną, w rzekach płynie
Złoto do picia zdatne, kiedy wielki
Ów chemik, słońce, choć od nas daleki,
Z wilgocią ziemi, łącząc swoję siłę,
W jej ciemnej głębi wytwarza przedmioty
Blaskiem i barwą tak niepospolite?
Nowe widoki nie olśniły Czarta,
Daleko sięga wzrokiem, który przeszkód,
Ni cienia tutaj nie spotyka wcale,
Lecz czyste światło, takie, jakie rzuca
Słońce w południe na samym równiku,
Tu prostopadle idzie zawsze w górę,
Żaden więc przedmiot, choć nieprzezroczysty,
Nie może rzucać cienia; a strzeń czysta

Wzrok zaostrzała na wielką odległość.
Dostrzegł też Szatan w tym blasku Anioła,
Tego, którego już w późniejszej dobie,
Apostoł święty widział także w słońcu.
Chociaż plecami zwrócon, jaśniał cały;
Na jego głowie świeciła tyara
Z promieni słońca, jasnych włosów fale
Na uskrzydlone barki mu spływały;
Zdawał się ważną czynnością zajęty,
Albo w głębokich myślach pogrążony.
Spotkaniu rad był Szatan w tej nadziei,
Że znalazł kogoś, co mu wskaże drogę
Do Raju, błogiej siedziby Człowieka,
Celu podróży jego, a początku
Naszej niedoli. Lecz wprzód swoje kształty
Przemienia, by mu nie przyniosły szkody
Lub zwłoki: naraz jako młody Cherub,
Niepierwszorzędny, idzie do Anioła.
Uśmiech młodości niebiańskiej na twarzy,
Wdziękiem właściwym cechują się członki;
Tak umiał Szatan udawać; na głowie
Z pod wieńca fale kędziorów spływały
Z obu stron twarzy, skrzydła różnobarwne
Miał nakrapiane złotem, odzież lekką
Podkasał, jako podróżny, pręt srebrny
Trzymając w ręku, szedł śpieszno i skromnie.
Usłyszał jego kroki Anioł jasny
I twarz promienną zwrócił, poznał Szatan,
Że to Archanioł Uryel, z tych siedmiu
Stojących wobec Boga, tuż przed Jego

Tronem, gotowych na każde skinienie;
Oczami Jego będąc, przez Niebiosa
Biegną i na dół do Ziemi, zlecenia
Roznoszą szparko przez lądy i wody.
Szatan do niego zbliżył się i rzecze:
»Tyś jest Uryel,« jeden z siedmiu Duchów,
Co przed wysokim tronem Najwyższego
W światłości stoją, i pierwszym w Niebiosach
Jego rozkazów jesteś głosicielem.
Tam wszystkie jego syny oczekują
Twego poselstwa; i tutaj zapewne
Z jego rozkazu, będąc Najwyższego
Okiem, oglądasz nowe Jego dzieło;
I ja też, pragnąc niewypowiedzianie
Widzieć cudowne Jego twory, głównie
Człowieka, Jego rozkosz i cel łaski,
Któremu w darze cały świat ten nowy
Dany od Boga, opuściłem chóry
Cherubów, w drogę wyszedłem samotny.
Jasny Serafie, powiedz mi, na której
Z tych kul świecących siedlisko Człowieka?
Lub może zmienia pobyt, do wyboru
Mając je wszystkie? Chciałbym go odnaleść,
Obejrzeć skrycie, lub jawnie podziwiać
Tego, któremu Stwórca podarował
Światy, na kogo wylał wszelkie łaski;
Chciałbym w nim samym i w tem, co tam spotkam.
Uwielbiać Sprawcę i Rządcę wszechświata,
Co sprawiedliwie wygnał zbuntowanych
Swych nieprzyjaciół do głębiny Piekła,

I, by nagrodzić ten ubytek, stworzył
Lepiej mający mu służyć ród nowy,
Człowieka. Mądre wszystkie Jego drogi.«
Tak rzekł obłudnik chytry, niepoznany,
Bo nie odróżni Człowiek, czy też Anioł
Obłudy, która ze wszystkich złych rzeczy
Jedyna krąży w świecie niewidzialna;
Widzi ją tylko Bóg, i ją dopuszcza.
A bywa tak, iż chociaż Mądrość czuwa,
Śpi Podejrzenie u bramy Mądrości,
Zdawszy swój urząd w opiekę Prostocie;
Bo Dobroć nic tam złego nie dopatrzy,
Gdzie się nic złego samo nie wydaje.
Tak i w tym razie oszukany został
Uryel, choć był rządcą słońca, chociaż
Pośród niebieskich Duchów z przezorności
Największej znany: prośbie obłudnika
W szczerości serca w ten sposób wygodził.
»Miły Aniele, chęć twoja poznania
Dzieł Bożych w celu uwielbienia Stwórcy
Nie jest nagany godnem przekroczeniem,
A im się większem zdaje przekroczeniem,
Tembardziej chwalić ją należy; ona
Poprowadziła cię samego w drogę,
Abyś to widział, o czem w Niebie wielu
Słyszało tylko i na tem przestało;
Cudowne bowiem wszystkie Jego dzieła,
Zadziwiające, — wielką jest rozkoszą
Ich poznawanie i ich wspominanie.
Lecz czyż stworzony umysł objąć może

Ich liczbę, albo mądrość nieskończoną,
Co je wydała, i głęboko skryła
Pierwsze przyczyny? Widziałem, jak massa
Bezkształtna, pierwsza materya świata,
Na Jego słowo stanęła do ładu;
Zamęt usłuchał Jego głosu, rozruch
Dziki poddał się rządom; nieskończoność
Przyjęła szranki; drugie Jego słowo
Spędziło ciemność, i stało się światło;
Powstał porządek z nieporządku, skoro
W swoich granicach osiadły żywioły:
Ziemia, powietrze, ogień, woda; ale
Najsubtelniejsze siły, w różne formy
Ukształtowane, wzniosły się do góry.
Zaokrągliły się w nieprzeliczone
Gwiazdy, co w ciągłym, jak widzisz, są ruchu,
Każda w swem miejscu, każda w swoim biegu:
Spokój dokoła świat ten opasuje.
Spójrz na dół, kula, co z tej strony świeci
Blaskiem odbitym, to Ziemia, siedlisko
Człowieka, światło nasze dzień tam stwarza,
Bez niego nocby tam była, tak samo
Jak jest na drugiej półkuli; sąsiedni
Księżyc (tak zwie się gwiazda przeciwległa)
Zaradza temu: co miesiąc swój obieg
Kończy i znów go w środku nieba wznawia,
Trójkształtną twarz swą pożyczanem światłem
Napełnia, aby opróżnić niebawem.
Tak świecąc Ziemi, bladym swym połyskiem
Na wodzy trzyma Noc. Tam, gdzie wskazuję,

Jest Raj, mieszkanie Adama, wysokie
Te drzewa jego schronisku cień dają;
Drogi nie chybisz, a mnie wzywa moja.«
To rzekłszy, zwrócił kroki w inną stronę,
A Szatan nisko skłonił się, żegnając,
Jak jest zwyczajem w Niebie, że należnej
Czci wyższym Duchom nikt nie zaniedbuje;
Potem nadziei pełen, z ekliptyki
Puścił się w dół ku ziemi stromym pędem,
Liczne w powietrzu zataczając koła,
Aż wreszcie stanął na szczycie Nifaty.[44]





(1) Meonides, przydomek Homera; Thamyris, poeta i muzyk, urodził się w Odrysie, w Tracyi. Odniósłszy zwycięstwo na igrzyskach Pityjskich, zuchwale wyzwał Muzy do współzawodnictwa; pokonany, stracił wzrok, głos, a nawet i talent grania na lirze, i z rozpaczy rzucił się do rzeki.
Tyrezyasz, wieszczek, do którego mądrości Tebańczycy mieli wielkie zaufanie. Twierdzą, iż Jowisz użyczył mu życia siedm razy dłuższego, niż innym śmiertelnikom, septem aetates. Był ślepy; przyczyny ślepoty różnie podają poeci greccy.
Phineasz, król w Salmidessie w Tracyi, podburzony przez drugą swoję żonę, kazał wyłupić oczy dwom swoim synom z pierwszej żony, za co bogowie ukarali go ślepotą.
(2) Cherubinowie dwoma skrzydłami zakrywali oblicze swoje, gdy stali przed tronem Boga. Izai. 6, 2.
(3) Tak opisuje Jan de Plano-Carpini w podróży do Tartaryi r. 1251 i 1252 odbytej.
(4) Baran, jeden z dwunastu znaków zodyaku. Według podań greckich był to baran o złotem runie, zabity w ofierze Jowiszowi , który pomieścił go między gwiazdy. Córka Cefea, Andromeda.
(5) Racyonał — był to napierśnik, część uroczystego ubioru arcykapłana u Izraelitów. Napierśnik przypinano do naramiennika. Było na nim dwanaście kamieni drogich i napis złotemi literami: Urim i Thuminim, co znaczy: Nauka i Prawda.
Inni twierdzą, iż na racyonale było napisane imię Boże Jehowa — Ten, który był, jest i będzie. Ze stopnia światła, pojawiającego się w tym napisie, arcykapłan poznawał, co ma odpowiedzieć tym, którzy przychodzili radzić się Boga.

(6) Góry Nifaty — dzisiejszy Kaukaz.


PIEŚŃ IV.

O gdyby pierwsi rodzice słyszeli
Ów wyszły z Nieba głos ostrzegający:
»Biada wam synom ziemi!« który słyszał
W Apokalipsie Jan Apostoł, kiedy
Smok wyrzucony wrócił po raz drugi,
Wściekły, szukając na ludziach odwetu;
Gdyby go pierwsi rodzice słyszeli.
Wcześnie o przyjściu wroga ostrzeżeni,
Uniknęliby jego sideł zgubnych;
Bo teraz przyszedł Szatan pełen złości,
Kusiciel naprzód, potem oskarżyciel
Rodu ludzkiego, aby na niewinnym,
Słabym człowieku mścić się za przegraną
Bitwę i swoję ucieczkę do Piekła.
Jednak nie cieszy się swem powodzeniem,
Choć tak zuchwały był dopóki zdala;
Teraz nie chełpi się strasznym zamachem,
Co się gotuje w piersi skotłowanej,
I jak machina piekielna się cofa

Przed wybuchnięciem: strach i wątpliwości
Dręczą zmącone myśli; wre w nim Piekło
Aż do dna duszy, bo je przyniósł z sobą;
Ono otacza go: choć zmienia miejsce,
Nie wyjdzie z Piekła, tak, jak i od siebie
Uciec nie może. Sumienie drzemiące
Aż dotąd, teraz budzi rozpacz, budzi
Gorzką myśl o tem, czem był, a czem został,
I czem ma zostać — gorszym, a po gorszych
Czynach nastąpić muszą gorsze męki.
Czasami zwraca oczy zasmucone
Na Eden, przed nim rozkosznie błyszczący,
To znów ku Niebu, gdzie słońce u szczytu
Południowego stało w całej mocy,
I ważąc myśli, tak mówi z westchnieniem:
»Ty, co tak wielkim blaskiem uwieńczone,
Na swoje państwo niepodzielne patrzysz,
Jak Bóg nowego świata; wszystkie gwiazdy
Gdy spojrzysz, kryją umniejszone głowy;
Do ciebie zwracam głos mój nieprzyjazny,
Słońce, powiadam ci, że nienawidzę
Twoich promieni, bo przypominają
W jaki stan wpadłem, a jak niegdyś świetny
Po nad twą sferą byłem, póki duma
I gorsza od niej pycha nie strąciły
Mnie w dno przepaści. Walka w Niebie przeciw
Niezrównanemu Królowi Niebiosów!
O co? Nie taka wdzięczność należała
Odemnie, bo mnie stworzył tem, czem byłem
U szczytu chwały, a łask swoich nigdy

Mi nie wymawiał; służba była lekka,
Bo cóż lżejszego, jak wznosić mu dzięki
I uwielbienia należne? Lecz wszystkie
Te łaski w zło się obracały we mnie
I złość budziły; wzniesion tak wysoko,
Niepodległości chciałem; krokiem wyżej,
Sądziłem, będę najwyższym, i w jednej
Chwili uwolnię się z wdzięczności długu
Bezgranicznego, ciężkiego, bo ciągle
Spłacając, ciągle w długu pozostaję:
Niepomny tego, żem ciągle dostawał,
Nie rozumiejąc, że kto wdzięczność czuje,
Dłużny bez długu, ale spłaca ciągle,
I zadłużony i zwolniony razem.
Jakiż więc ciężar? O, gdyby był raczej
W potędze swojej uczynił mnie jakim
Niższego rzędu Aniołem! Szczęśliwy
Byłbym: nadzieje, nieznające miary,
Nie budziłyby pragnienia zaszczytów...
Czy tak byłoby? A inna Potęga,
Równa mi w mocy mogłaby bunt wzniecić,
I mnie, jakkolwiek małoznaczącego,
Na swoję stronę wciągnąć; lecz Potęgi
Inne, choć wielkie, nie upadły, stoją
Nieporuszone, przeciw pokuszeniom
Wszelkim wewnętrznym i zewnętrznym zbrojne.
Ty czyś miał wolną wolę; czyś miał siłę
Do trwania? Miałeś. Kogóż zatem winisz
Lub co oskarżasz? Chyba miłość wolną,
Którą zarówno wszystkim Niebo daje?

Więc miłość jego niech będzie przeklęta!
Miłość, nienawiść, zarówno mi niosą
Wieczne cierpienia. Nie, ty sam przeklęty
Bądź, bo naprzekór jego woli twoja
Wybrała to, co potępiasz tak słusznie.
Biada mi! W którą stronę zwrócę kroki,
Gniew bezgraniczny i rozpacz bez granic;
Wszędzie jest Piekło; ja sam jestem piekłem;
W największej głębi jeszcze większa głębia
Grozi pożarciem rozwarta szeroko:
Wobec niej piekło, którem cierpiał dotąd,
Niebem się zdaje. Och, sfolguj nareszcie!
Czyż nic nie nada żal, ni przebaczenie?
Nic bez poddania się, a słowo wzgarda
Broni mi tego, i obawa wstydu
Wobec wspólników w otchłani, skuszonych
Obietnicami memi, samochwalstwem,
Że zawojować zdołam Wszechmocnego.
Biada mi! Oni nie wiedzą, jak ciężko
Za tę chełpliwość próżną pokutuję,
Jakie cierpienia dręczą moje łono.
Gdy hołd przyjmuję na tronie piekielnym,
Im wyżej wznosi mnie dyadem, berło,
Tem niżej spadam, tylko nędzą wielki.
Takie rozkosze pychy! Ale choćbym
Mógł wzbudzić skruchę, choćbym aktem łaski
Mógł do dawnego wrócić stanu; rychło
Z potęgą dawną wróciłyby myśli
Wysokolotne: rychłobym odwołał
To, com w udanej zaprzysiągł pokorze!

Pomyślność za nic miałaby te śluby,
Jako czynione w bólu, wymuszone.
Nigdy nie wróci szczere pojednanie
Tam, gdzie śmiertelna nienawiść tak wielkie
Rany zadała; tylko do gorszego
Złamania wiary toby mnie zawiodło
I do niższego upadku; drogobym
Zdwojonym bólem kupił ulgę krótką.
Wie to Pogromca mój, nie daje miru,
I ja też wcale o pokój nie żebrzę.
Niema nadziei! Zamiast odrzuconych
Nas i wygnanych, stworzył ulubieńców
Nowych, ród ludzi, i świat dla nich nowy.
Zatem nadziejo żegnaj, i obawo,
I skrucho żegnaj! Niema was już dla mnie.
Złe, ty bądź moim Bogiem, niech przynajmniej
Przez ciebie władzę z królem Niebios dzielę,
Przez ciebie może więcej niż połowę
Królestwa zyskam; o czem niezadługo
Dowie się człowiek i cały świat nowy.«
Mówił, a każda namiętność kolejno,
Gniew, zawiść, rozpacz, twarz mu wykrzywiały
Wydając kłamstwo, jeśli jakie oko
Nań spoglądało, bo serca niebiańskie
Nie podlegają takim zaburzeniom;
Stłumił je. wkrótce wielki mistrz obłudy,
I przybrał pozór spokojny: on pierwszy
Zaczął ubierać fałsz w barwę świętości,
By nią pokrywać złość i żądzę zemsty.
Niedość był zręczny jednak, by Uryela

Oszukać, gdy już baczność jego zbudził:
On patrzał za nim, widział, jak osiadłszy
Na assyryjskiej górze, twarz odmienił
W sposób u duchów błogich niebywały,
Jak dziko miotał się, srożył szalenie,
W pewności, że nikt nie patrzy na niego.
I znów się puścił w drogę, na Edenu
Granicy stanął, gdzie wdzięcznego Raju
Zielone szańce wieńczyły szczyt góry
Stromej, jej boki obrastał gąszcz dziki
Nie do przebycia, a nad niem cień niosły
Drzewa niezmiernej wysokości: cedry,
Jodły i sosny, palmy rozłożyste;
Szły ich szeregi ponad szeregami
Cień ponad cieniem dając, i tworzyły
Widoki leśne niezrównanej krasy.
Lecz wyżej nad ich szczyty się wznosiło
Zielone wzgórze Raju; z niego mieli
Rozległy widok nasi prarodzice
Na swoje państwo położone niżej.
Ponad tem wzgórzem jeszcze biegły kołem
Rzędy najlepszych drzew, pełnych owoców
Najsmakowitszych; owoców i kwiatów
Tuż obok siebie, w różne barwy zlanych:
Słońce w nich piękniej tkało swe promienie,
Niźli w wieczornej chmurze, albo w tęczy,
Gdy dźdżem ożywczym Pan Bóg ziemię rosi...
Tak wdzięczny był ten krajobraz; powietrze
Przedziwnie czyste spotyka przychodnia
Budzi w nim rozkosz i wesele wiosny,

Wypędza z duszy wszelkie smutki, żale,
Oprócz rozpaczy. Łagodne wietrzyki
Na wonnych skrzydłach roznoszą zapachy,
Szepcąc, skąd wzięły zdobycz balsamiczną.
Jak żeglujący dokoła Przylądka
Dobrej Nadziei, gdy miną Mozambik,
Jeśli poniesie wiatr północno-wschodni
Wonie sabejskie z brzegów Arabii[45]
Szczęśliwej, radzi takiemu spotkaniu,
Zwalniają biegu, a przez długie mile
Śle im rozkoszną woń Ocean stary.
Raczył się nią i Szatan, choć przychodził
Jako zatruwacz jej, raczył się lepiej
Niż Asmodeusz,[46] gdy palonej ryby
Dym mu dokuczył: chociaż zakochany.
Uciekł od Sary, żony Tobiasza,
Z Medyi zbiegłszy ukrył się w Egipcie
I tam zakowan. Na stromą i dziką
Górę wstępował Szatan zamyślony
I wolnym krokiem: gąszcz przeciął mu drogę.
Krzaki cierniste, paprocią podszyte,
W nierozerwaną całość się splątały,
Człeka ni zwierza nie puszczając dalej.
Jedna tam była brama ku wschodowi
Z drugiego boku; gdy ją ujrzał Szatan,
Wejść nią nie raczył, ale wznak pogardy
Przeskoczył lekkim susem wszystkie szranki
Wału i wzgórza, i stanął w pośrodku.
Tak wilk drapieżny, gdy mu głód doskwiera,
W nowe obszary idzie, szuka łupu,

Czyha w zasadzce, aż owczarz wieczorem
Zapędzi trzodę do hurty wśród pola,
Wnet przez zakole skacze między owce;
Albo jak złodziej, łakomy na skarby
Obywatela z bogactw słynącego,
Widząc drzwi grube, sztabami okute,
Mocnym wrzeciądzem zaparte, próbuje
Oknem się wdrapać, lub spuścić kominem:
Tak wpadł ten wilk i złodziej do owczarni
Bożej, tak odtąd podłe najemniki
Pną się do Jego świętego Kościoła.
Podleciał z ziemi, i w postaci kruka
Osiadł na drzewie Życia, w samym środku
Raju stojącem, ze wszystkich najwyższem,
Lecz nie pozyskał prawdziwego życia,
Śmierć układając dla żywych, nie myślał
O drzewa tego mocy życiodawczej:
Wziął za czatownią, co dobrze użyte
Nieśmiertelności rękojmię dawało.
Prócz Boga, mało kto zna cenę dobra,
Jakie spotyka, i najlepszych rzeczy
Na złe używa, lub z nich nie korzysta.
Teraz pod sobą z podziwem ogląda
Jakie rozkosze zebrane dla człeka.
Wszystkie bogactwa przyrody tu były,
A nawet więcej, bo Niebo na ziemi!
Raj to był ogród, który Bóg założył
Na wschód Edenu, a ten swe granice
Miał od Auranu aż do Seleucyi
Wieżyc, przez greckich królów zbudowanych.

Dawno przed nimi tu Edenu dzieci
Zamieszkiwały w kraju Telassara.[47]
Na tej rozkosznej ziemi Bóg utworzył
Jeszcze piękniejszy ogród. W żyznej glebie
Najszlachetniejsze gatunki drzew rosły,
Nęcące oczy, smak i powonienie.
W pośród nich stało wielkie Drzewo Życia,
Pełne owoców z roślinnego złota,
Ambrozyjskiego smaku; obok życia
Śmierć nasza, rosło drzewo Wiadomości:
Wiadomość dobra drogo okupiona,
Bo wiadomością złego. W południowym
Edenie rzeka płynęła szeroka
I nie zmieniając kierunku, pod górą
Lesistą nikła: Bóg rzucił tę górę
Jako podstawę swojego ogrodu
Ponad prądami wód, by nasycały
Grunt równomiernie wilgocią, a w górze
Wytryskiwały, jako świeże źródła,
I ponikami licznemi zraszały
Ogród, a potem złączone, z urwiska
Spadały z drugiej strony góry w rzekę,
Opuszczającą podziemie, tworzącą
Odtąd ogromne cztery rzeki, w różne
Strony płynące, przez różne królestwa
I okolice, których tu wymieniać
Nie ma potrzeby; wolę opowiedzieć,
Jeżeli sztuka wyrazić to zdoła, —
Jak szafirowe to źródło ruczaje
Lało po perłach i po piasku złotym,

Te w dal w tysiącznych zwrotach i zakrętach,
W cieniu schylonych drzew niosły nektary,
Żywiąc roślinę każdą, wszystkie kwiaty
Godne ozdabiać Raj, a nie sadziła
Ich ogrodnicza sztuka w osobliwych
Grzędach, lecz hojna Przyroda płodziła.
Na wzgórkach, błoniach, niwach i dolinach,
Gdzie słońce ranne promieńmi pierwszemi
Ogrzewa pola otwarte, a gąszcze
Nieprzeniknione żar południa spieka.
Szczęśliwa ustroń sielska, rozmaitych
Widoków pełna: w gajach jedne drzewa
Sączą żywice balsamicznej woni,
Na innych świecą złocistą łupiną
Owoce smaku wytwornego. Baśni
Tu Hesperyjskie w prawdę się zmieniają.
Owdzie trawniki, równiny, odłogi
Pełne trzód, miękką szczypiących murawę,
Indziej palmowe wzgórza; tam dolinę
Przerzyna strumień, kryje go moc kwiatów
Rozlicznej barwy; tam róże bez ciernia.
Gdzieindziej grotty, dające chłód miły,
Na nich winorośl rozciąga swe wici
Bujne a zdobne w grona purpurowe.
Z pagórków szemrząc spływają potoki,
I rozpraszają wody, albo toną
W jeziorze, które za zwierciadło służy
Wieńczonym w mirty brzegom kędzierzawym.
Brzmią ptasząt chóry; wiosenne podmuchy
Woń pól i gajów niosą, szmerem liści

Wtórują, a Pan pląsając z Horami
I Gracyami, wieczną wiedzie Wiosnę.[48]
Ani powabne Enny okolice,[49]
Gdzie Prozerpinę, zbierającą kwiaty,
Nad kwiat piękniejszą zerwał Pluton smutny,
Matce Cererze zadając trud ciężki
Szukania w całym świecie córki drogiej;
Ani gaj miły Dafny przy Oroncie,[50]
Ani kastalskie Źródło poetyckie
Z Rajem Edenu nie da się porównać;
Ani Nizejska wyspa, którą rzeka
Tryton oblewa, kędy Cham, Ammonem
Zwany, a także Jowiszem Libijskim[51],
Przed laty ukrył Amalteę wespół
Z młodym Bachusem, jej kwitnącym synem,
Przed złością Rei, macochą okrutną.
Ani się równać mogą z tym ogrodem
Wzgórza Amary, skąd ród wiodą króle
Abisynii, miane przez niektórych
Za Raj prawdziwy, pod Etyopskiem słońcem,
U źródeł Nilu, objęte skałami
Na liczne doby drogi wysokiemi.
W tym assyryjskim raju Szatan chmurny
Patrzał na wielką wesołość dlań nowych
I dziwnych stworzeń żywych; z których dwoje
Szlachetniejszemi kształty wyróżnione,
Prostej postawy, jak bogi podniosłe,
W majestatycznej nagości, panować
Tu się zdawały nad wszystkiem stworzeniem;
I godne tego snadź były, albowiem

W ich boskim wzroku odbijał się obraz
Ich Stworzyciela, prawda, mądrość, świętość
Czysta, surowa, lecz w dziecka swobodzie
Objawiająca się; w ludziach znamieniem
Jest dostojności, prawdziwej powagi.
Nierówni byli jednak, i w zewnętrznym
Kształcie odmienni i w usposobieniu:
Jedno obrazem rozwagi i męstwa,
Drugie słodyczy, łagodności, wdzięku,
On sam przed Bogiem, ona przezeń tylko.
Jego wysokie czoło i wzrok górny
Znaczyły siłę panowania; płowe
Z rozdzielonego ciemienia kędziory,
Bujno na barki szerokie spadały,
Męski mu wygląd nadając. Jej włosy
Złocistą falą po za smukłą kibić,
Jakby zasłona spływały swobodnie
W swawolnych zgięciach, podobnych wypustkom
Winnej macicy wijącym się, znacząc
Poddanie, ale łagodnemu władcy;
Uległość, gdy jest wdzięcznie przyjmowana;
Chętność z nieśmiałem a dumnem poddaniem,
Z słodkiem, miłości pełnem, ociąganiem.
Nieosłonięci niczem byli wtedy,
Wstyd nie czuł winy; bezwstydem byłoby
Wstydzi się tego, co natura dała.
O, nieszlachetny wstydzie, płodzie grzechu,
Jakżeś zamącił wszystko człowieczeństwo
Płonnym pozorem czystości, gdyś wygnał
Z życia człowieka najszczęśliwsze dary,

Prostotę, wespół z niewinnością świętą!
Szli nago dalej, nie bojąc się wzroku
Boga, Aniołów, bo nic złego w myślach
Ich nie postało, szli tak ręka w rękę,
Najpowabniejsza para, jaką kiedy
Uścisk miłosny połączył na świecie.
Adam nad wszystkie późniejsze swe syny
Większej urody; piękniejsza od wszystkich
Cór swoich Ewa.
Na miękkiej darninie
W cieniu drzew mile szemrzących, nad źródłem
Po ogrodniczej pracy w takiej mierze
Utrudzającej, że im pożądany
Był chłód wieczorny, napój i posiłek,
Siedli do smacznych jak nektar owoców,
Które im same gałęzie chyliły.
Wsparci o ławę darniny puszystej
Różnobarwnemi kwiaty przetykanej,
Jedli soczystą miazgę, a łupiną
Czerpali wodę z pieniącego źródła.
Dużo tam było żartów i uśmiechów,
Młodzieńczych pieszczot, jak przystało parze
Nadobnej, węzłem małżeńskim związanej,
Szczęsnej, samotnej. Dokoła igrały
Wesoło wszystkie zwierzęta, co teraz
Kryją się w lasach, pustyniach i norach
Podziemnych. Skakał lew z koźlęciem w parze,
Niedźwiedzie, rysie, tygrysy, lamparty,
W susach pociesznych; aby rozweselić
Swych władców; ciężki słoń zwijał swą trąbę

Giętką, wąż wsuwał się gładko, pochlebnie,
I wiążąc ogon swój w gordyjskie sploty,
Niebacznie składał im dowody rzadkiej
A niebezpiecznej chytrości. Zwierzęta
Przeżuwające leżały na trawie
Syte, spokojnie patrząc przed się; słońce
Śpiesznie dążyło do wysp Oceanu;
Po drugiej stronie nieba wstępowały
Gwiazdy, odźwierny Wieczór je wprowadzał;
A Szatan, co wciąż na tem samem miejscu
Stał zapatrzony, odzyskawszy wreszcie
Mowę, wykrzyknął: »O Piekło, co widzę
Ku utrapieniu? W siedzibie błogości
Naszej stworzenia innego pierwiastku
W takiej godności! Może dzieci Ziemi
Nie duchy, ale mało pośledniejsze
Od jasnych duchów w Niebie; myśli moje
Z podziwem ku nim dążą, by ich kochać
Tak żywo boskość błyszczy w ich postaci,
Takim je wdziękiem przyodziała ręka,
Co je stworzyła. Ach, nadobna paro,
Ani przeczuwasz, jak nagła odmiana
Zagraża tobie, jak cała ta błogość
Niebawem zniknie, w żałość się obróci, —
W żałość tem większą, im większa dziś radość.
Szczęśliwi! Ale nie na długo szczęście
Wam przeznaczone; to błogie siedlisko,
To wasze niebo, słabo, jak na niebo,
Obwarowane przed nieprzyjacielem,
Jaki tu wkroczył teraz; lecz nie jestem

Zdeklarowanym wrogiem waszym, mógłbym
Litość czuć dla was, biednych, chociaż dla mnie
Niema litości; przymierza waszego
Szukam, przyjaźni wzajemnej, tak ścisłej,
Że odtąd z wami ja, albo wy ze mną
Mieszkać będziecie; może ma siedziba
Nie tak spodoba się wam, jak Raj piękny,
Ale przyjmijcie to dzieło rąk Stwórcy
Waszego, jak ja chętnie je wam daję.
By podejmować was, Piekło otworzy
Najszersze swoje wrota, chętnie wyśle
Na powitanie wasze wszystkich swoich
Książąt, a miejsca będzie u nas dosyć,
Nie tak, jak w ciasnym tym kącie, by przyjąć
Przeliczne wasze potomstwo. Kraj lichy?
Dziękujcie temu, co mnie zmusił do tej
Odpłaty na was, niewinnych, za tego
Który mnie skrzywdził. I chociaż mnie wzrusza
Wasza bezbronna prostota, lecz ważne
Racye stanu, honor, dobro państwa,
I przez zdobycie tu nowego świata
Spełnienie zemsty, zmuszają mnie czynić
To, czem się brzydzę, chociaż potępieniec.«
Tak mówił Szatan, wymówką tyrana,
Swe dyabelskie czyny, koniecznością,
Tłómacząc. Potem z wysokiego drzewa
Spuścił się między hasające stada
Zwierząt rozlicznych, raz taki, raz inny
Kształt przybierając, coraz się podsuwał,
By zamierzony łup obejrzeć zbliska,

I bez zwrócenia uwagi rozpoznać
Z mowy i czynów, jakiej jest natury.
Raz jak lew kroczy z płomiennem wejrzeniem
To znów jak tygrys, co przypadkiem zoczył
Dwie młode sarny, igrające w kniei
To się na brzuchu czółga, to powstaje,
I zmienia miejsce, poszukując skądby
Najpewniej można niespodzianym skokiem
Chwycić obiedwie w swe łapy; w tem Adam,
Najpierwszy człowiek, do Ewy, najpierwszej
Niewiasty, zaczął mówić: Szatan chciwie
Słuchał tych nowych dlań wyrażeń myśli.
»O towarzyszko jedyna, co dzielisz
Ze mną te wszystkie rozkosze, a droższa
Niż one wszystkie mi jesteś, Potęga
Co nas stworzyła i dla nas świat cały
Musi być dobrą bez granic, i szczodrą
Tak niezmierzenie, jak jest niezmierzoną.
Z prochu nas wzniósłszy, umieściła tutaj,
W tej pełni szczęścia, choć niezasłużonych,
Chociaż nic dla niej uczynić nie zdolnych;
Jeden nam tylko dała nakaz, łatwy
Do wypełnienia; »Ze wszystkich drzew Raju
Tak rozmaite, wytworne owoce
Wolno wam jeść, prócz z drzewa Wiadomości,
Które wyrasta tuż przy drzewie Życia.«
Tak blisko śmierć przy życiu, niewątpliwie
Śmierć musi być czemś strasznem, bo, wiesz dobrze,
Bóg wyrzekł: śmiercią umrze, kto spożyje
Owocu z tego drzewa. Taki tylko

Znak posłuszeństwa naszego nałożył,
Wśród tylu znaków nadanych potęgi
I panowania nad wszelkiem stworzeniem
Na ziemi, w morzu i w powietrznych sferach.
Niech więc ten mały zakaz nam nie będzie
Trudnym, gdy mamy wolność używania
Wszystkich tych innych rzeczy, i rozkoszy
Rozlicznych wybór nieograniczony,
Czcijmy Go, zawsze chwalmy dobroć Jego,
Spełniajmy nasze łatwe zatrudnienie
Czyszczenia roślin, hodowania kwiatów,
Co choćby było mozolne, przy tobie
Słodkiem się wyda.« A Ewa mu na to:
»Ty dla którego i z którego jestem
Stworzona, ciało z twego ciała, nie mam
Celu bez ciebie, przewodniku, panie,
Coś rzekł jest słuszne, mądre, sprawiedliwe.
Zaprawdę, Jemu należy się chwała,
I dzięk codzienny, odemnie szczególniej,
Co większy nadział mam szczęścia, mam ciebie,
Górującego tylu przymiotami,
Gdy ty istoty równej sobie nigdzie
Nie znajdziesz. Często pamięć mi przywodzi
Me przebudzenie pierwsze. W cieniu kwiatów
Leżałam, dziwiąc się mocno, gdzie jestem,
Czem jestem, skąd i jak tu zaniesiona?
Z pobliskiej groty słyszałem szmer wody,
Która spływała dalej na płaszczyznę,
I nieruchoma tam stała, jak niebo
Jasna i czysta; nieświadoma siebie,

Tam się zwróciłam i ległam na brzegu
Zielonym, patrzeć chcąc w wody przejrzyste
Co mi się drugiem niebem wydawały;
Gdy się schyliłam, tuż naprzeciw siebie
Ujrzałam postać, kłoniącą wzrok ku mnie
Z przezrocza wody; cofnęłam się nagle
Tak samo postać owa uczyniła;
Zadowolona, schyliłam się znowu,
I znowu postać spojrzenia uprzejme
I kochające podobnie płaciła.
Byłabym dotąd tam wzrok natężała
I udręczała się próżnem życzeniem,
Lecz w tem głos jakiś ostrzegł mnie w ten sposób:
»To, co tam widzisz, rozkoszna istoto,
Jest tobą, z tobą zbliża się i z tobą
Odchodzi, lecz pójdź, a ja cię powiodę
Tam, gdzie twojego przyjścia i uścisków
Nie cień znikomy czeka, lecz ten, czyimś
Obrazem; twoim będzie nierozdzielnie,
Mnóstwem podobnych sobie go obdarzysz,
Matką ludzkiego rodu zwana będziesz.«
Cóż miałam czynić, jak nie iść natychmiast,
Tak niewidzialnie wiedziona? Aż ciebie
Spostrzegłam w cieniu jaworów, pięknego
I wysokiego, lecz, zdawało mi się,
Mniej powabnego i mniej łagodnego,
Niźli ów obraz w wodzie. Uciekałam,
Tyś gonił krzycząc: »Powróć, piękna Ewo,
Przed kim uciekasz? Czy przed tym, coś z jego
Ciała stworzona? Na twoje istnienie

Oddałem z mego boku, tuż od serca
Pierwiastek życia, bym odtąd, przy sobie
Miał zawsze drogą pociechę, jedyną
I nierozdzielną cząstkę mojej duszy;
Szukam cię, żądam, druga ma połowo!«
Tu rękę moje ująłeś łagodnie;
Przystałam, i od tego czasu widzę,
Że ponad piękność wyższy jest wdzięk męski
I mądrość; ta jest prawdziwą pięknością.«
Tak rzekła matka rodzaju ludzkiego,
A wzrok jej czystej miłości małżeńskiej
I uległego poddania tchnął żarem;
Więc się przytula, nawpół obejmując
Pierwszego ojca naszego; jej naga
Wpół rozwinięta pierś, okryta złotą
Kaskadą włosów, spotkała pierś jego.
Pięknością jej i wdziękiem zachwycony,
Uśmiechnął się z miłością i przewagą,
Jak się uśmiecha Jowisz do Junony,
Kiedy zapładnia chmury, by sypały
Na ziemię kwiaty wiosny, — i wyciskał
Na ustach żony czyste pocałunki.
Opodal Szatan, zazdrością przejęty,
Odwrócił głowę, lecz zyzem złośliwym
Spoglądał, takie w sobie budząc żale:
»Przeklęty widok, dręczący! Ci dwoje
Objęci rajem, w objęciach wzajemnych
(Raj jeszcze większy!), ze wszystkich błogości
Największą mają, podczas gdy ja w Piekło
Pchnięty, gdzie niema rozkoszy miłości,

Tylko pragnienie wściekłe, niezgaszone,
Męka tęsknoty płonnej, pośród innych
Licznych udręczeń naszych nie najmniejsza.
Ale zachować w pamięci należy,
Com z ich ust własnych zdobył; toż nie wszystko
Do nich należy: jest drzewo złowrogie,
Co Wiadomości drzewem się nazywa,
Z niego owocu niewolno spożywać.
Wiedza wzbroniona? To jest podejrzane
I bezzasadne. Czemu nie dozwolił
Ich Pan im tego? Czy wiedza jest grzechem?
Możeż być śmiercią? Mająż oni istnieć
Nieświadomością? Toż to jest ich szczęście?
Ich posłuszeństwa, wiary dowód taki?
Piękne warunki! Na nich wybuduję
Ich zgubę! Zatem podniecę ich myśli
Pragnieniem wiedzy, pogardą zakazu,
Co jest zazdrości płodem, wymyślonym
Na to, by w niskim stanie ich utrzymać,
Gdy wiedza wznieśćby ich do stanu bogów
Mogła: zapragną być nimi i umrą;
Bo cóż inszego stąd wyniknąć może?
Lecz wprzódy ogród obejdę dokoła,
Przetrząsnę ściśle każdy jego kątek;
Może się zdarzyć, że napotkam, kogo
Z podróżujących mieszkańców niebieskich,
U źródła, albo w cieniu gęstych drzewin,
Może od niego zdołam się wywiedzieć
O tem, co jeszcze wiedzieć mi potrzeba.
Tymczasem, szczęsna paro, bywaj zdrowa!

Zanim powrócę, używaj rozkoszy
Krótkich, bo długie po nich przyjdą smutki.«
Rzekł i z pogardą zwrócił kroki dumne
Ale powolne, patrząc bacznie w koło,
Szedł tak przez gaje, pustki, wzgórza, pola.
Wtedy na krańcach najdalszych, gdzie niebo
Spotyka ziemię i morze, powoli
Schodziło słońce, promienie poziome
Śląc naprzeciwko wrot zachodnich Raju.
Alabastrowe tworzyły je skały,
Piętrzące się aż w chmury, widne zdala;
Od ziemi jeden przystęp wił się ścieżką,
I jedno od niej wejście było w górze,
Reszta opoką stromą się zwieszała,
Wdrapać się przez nią było niepodobna.
Wśród tych filarów skalistych, przed nocą,
Siedział Gabryel, wódz anielskiej straży.
Dokoła niego rycerskie igrzyska
Sprawiała młodzież anielska, bez broni;
Ale opodal wisiały oręże,
Hełmy, oszczepy, tarcze, połyskując
Dyamentami i złotem. Tu przybył
Uryel, sunąc na promieniu słońca
Szybko, jak gwiazda spadająca w nocy
Jesiennej, kiedy wyziewy powietrzne
Obejmie ogień, wnet kompas majtkowi
Wskaże, z którego punktu przyjdą wichry.
Z pośpiechem wielkim Uryel tak rzecze:
»Tobie w udziale padło, Gabryelu,
Ściśle pilnować tej szczęsnej siedziby,

Aby nic złego nie weszło w jej kresy.
Dzisiaj w południe do mojej wszedł sfery
Duch wielce żądny jakoby poznania
Dzieł Wszechmocnego, a z nich nadewszystko
Człowieka, nowy Boga wizerunek.
Wskazałem drogę śpieszącemu, wkrótce
Widziałem jego lot przez niebios szlaki,
Ale na górze, na północ Edenu,
Gdzie naprzód osiadł, dostrzegłem niebawem
Ze spojrzeń jego namiętnych a podłych,
Że obcy Niebu. Dotąd go śledziłem,
Aż mi nareszcie zniknął w cieniu drzewa.
Zapewne który z wypędzonej tłuszczy
Zdołał się wyrwać z otchłani i krąży,
By nowe jakie czynić zamieszania:
Twą sprawą będzie wyszukać go rychlej.«
Na to odpowie rycerz uskrzydlony:
»Nie dziw, że bystry twój wzrok, Uryelu,
Z samego środka słońca, w jego blasku,
Widzi daleko. Przez bramę straż czujna
Przepuszcza tylko dobrze znanych Niebu,
A od południa nikt się tu nie zjawił.
Może jednakże Duch innej natury
Umyślnie ziemne granice przeskoczył,
Bo jak wiesz dobrze, fizyczne przeszkody
Nie powstrzymają istoty duchowej;
Ale jeżeli w obrębie tych wałów
Ten, o kim mówisz, w jakimkolwiek kształcie
Czai się, jutro gdy świt będę wiedział.«

Tak przyobiecał, a Uryel wrócił
Do obowiązku na jasnym promyku,
Którego koniec teraz podniesiony
Poniósł go skośnie na dół aż do słońca,
Już za Azorskie wyspy zapadłego.
Albo niebieska tarcza z niesłychaną
Szybkością dzienną tam się zatoczyła,
Albo, mniej szybka w krótszym na wschód zwrocie,
Swą odwróciła ziemia, a w odbiciu
Lśnią się purpurą i złotem obłoki,
Które zachodni jej tron otaczają.
Nadszedł spokojny wieczór, już zmierzch szary
Wszystko dokoła skromną odział szatą;
Cisza nastała: zwierz do legowiska
A ptak do gniazda pomknął; tylko słowik
Całą noc trele miłosne rozwodził.
Słodka ta cisza była; strop niebieski
Pałał żywemi szafirami: Hesper,
Wiodący orszak gwiazd, najjaśniej świecił,
Aż księżyc, skryty w majestat obłoków,
Jak król się zjawił, swe nieporównane
Światło odsłonił i na cienie nocy
Srebrny płaszcz rzucił.
Rzekł Adam do Ewy:
»Droga małżonko, ta nocy godzina
Gdy wszystko do snu słodkiego się kłom,
I nam zaleca wytchnienie, ponieważ
Bóg ustanowił pracę i spoczynek
Ludziom na zmianę, jak dzień noc zamienia.
Już sen swą rosę zsyła, miękko tłoczy

Nasze powieki. Gdy inne stworzenia
Pędzą bez troski próżniaczo dzień cały,
Odpoczywają bez potrzeby, człowiek
Swą dzienną pracę ciała i umysłu
Ma wyznaczoną; dowodzi to jego
Godności, że Bóg jego kroki waży;
Inne stworzenia bujają bezczynnie,
A Bóg ich czynów nie bierze w rachubę.
Jutro, nim pierwszy brzask światła na wschodzie
Zrumieni chłodne opony poranku,
Trzeba nam podjąć miłą nasze pracę,
I poprzycinać te kwitnące drzewa;
Gąszczem zieleni przerosły chodniki,
Miejsce przechadzki naszej południowej;
Bujne gałęzie szydzą z usiłowań
Naszych: rąk więcej tamby się przydało,
By ograniczyć ich rozrost nadmierny.
A i to kwiecie opadłe, żywice
Ociekłe, brzydko zaległy nam ścieżki
I niewygodnie; uprzątnąć potrzeba.
Tymczasem, zgodnie z prawami Natury,
Noc spocząć każe.« Na to mu odpowie
W pełni piękności Ewa: »Ojcze, władco!
Spełnię bez zwłoki każdą twoje wolę;
Tak Bóg stanowi; On jest twojem prawem,
Ty mojem: nad to nic więcej nie wiedzieć
Największe szczęście i chwała niewiasty.
W rozmowie z tobą nie pomnę o niczem;
Czas niknie, pory dnia wszystkie mi słodkie,
Miły mi powiew ranka, i jutrzenka

Budząca czujne ptactwo; miłe słońce,
Gdy rzuca pierwsze promienie na ziemię;
Zioła i kwiaty, drzewa i owoce,
Błyszczące rosą; pachnie żyzna ziemia
Po deszczu; miłe zbliżanie wieczoru
I noc z jej wdzięcznym śpiewakiem, i księżyc
Piękny, i niebo gwiazdami sadzone;
Ale i tchnienie poranku i zorza
Z czujnego ptactwa gromadą; i słońca
Promienie nad tą rozkoszną ziemicą;
I zioła, kwiaty, owoce błyszczące
Poranną rosą; i zapach po deszczu;
I wypoczynek wieczoru i nocy
Ze swoim wdzięcznym piewcą; i przechadzka
W blasku księżyca; i gwiazdy błyszczące
Nie są mi słodkie, gdy ciebie brakuje.
Lecz po co gwiazdy co noc niebo zdobią?
Dla kogo widok ten świetny, gdy wszystkie
Oczy sen sklei?« Na to odpowiedział
Pierwszy nasz ojciec: »O, nadobna Ewo,
Boga i człeka córo, gwiazdy biegną
Dokoła ziemi i rano i wieczór,
Z kraju do kraju, aby niezrodzone
Jeszcze narody obdzielać gotowem
Światłem; wciąż one zachodzą i wschodzą,
By podczas nocy ciemność całkowita
Nie przywróciła swego panowania,
I nie zniszczyła wszystkiego, co żyje;
Aby nietylko świeciły, lecz także
Łagodnem ciepłem różnorakie wpływy

Rozpościerając, podniecały życie,
Lub miarkowały, albo część swej mocy
Gwiaździstej słały na każdy twór ziemi,
Zdolniejszym czyniąc go do korzystania
Z potężniejszego słonecznego wpływu.
Tak, chociaż nikt nie patrzy na nie w nocy,
Nie próżno świecą. Ani mniemaj sobie,
Iż gdyby ludzi brakło, nie miałyby
Niebiosa widzów, Bóg nie miałby chwały:
Duchowych stworzeń miliony krążą
Na ziemi, czy to czuwamy, czy śpimy,
Nam niewidzialne; wszystkie nieustannie
I w dzień i w nocy, widząc dzieła Boga,
Wielbią moc Jego. Jak często z skał stromych,
Ze wzgórz niosących echo, z gęstwin leśnych
Głosy niebiańskie słyszeliśmy w nocy,
Same lub sobie odpowiadające
I śpiewające chwałę Stworzyciela.
Często gromadą, gdy na straży stoją,
Lub nocny obchód czynią, ze śpiewami
Dźwięki nadziemskich łączą instrumentów:
Noc czynią krótszą, myśl nam w Niebo wznoszą.«
Tak rozmawiając, dłoń w dłoni, dążyli
Wprost do szczęsnego swojego schroniska.
To miejsce wybrał Wszechmocny Ogrodnik,
Kiedy zakładał siedzibę człowieka.
Z mirtu, z wawrzynu dach gęsto uwity,
Nad nim wznosiły się cieniste drzewa
O liściu twardym, rozkosznie pachnącym;
Po każdej stronie akant, różne wonne

Krzewy zielone stanowiły ściany.
Z pośród nich jasne wytykały główki,
Tworząc mozajkę, najpiękniejsze kwiaty.
Róże, jaśminy, kosaćce barw wszelkich;
Niżej fiołki, hyacynt i krokosz,
Świetniejszym haftem okrywały ziemię,
Niżby najdroższe kamienie. Tu inne
Stworzenia, ptaki, zwierzęta, owady,
Nie śmiały wchodzić, taką uczuwały
Cześć dla człowieka. W cienistszem schronisku,
Ni świętszym niż to, ni bardziej zacisznym,
Nie sypiał nigdy, opiewany w Bajce,
Pan, ani Sylwan, Nimfy albo Fauny.
W takiem ustroniu Ewa, młoda żona,
Pierwszy raz łoże małżeńskie przybrała
W kwiaty, girlandy i zioła pachnące,
A chór niebiański śpiewał pieśń weselną,
Gdy Anioł, małżeństw opiekun, ją przywiódł
Ojcu naszemu, nagą, lecz zdobniejszą
I powabniejszą od Pandory, którą
Bogowie w wszelkie opatrzyli dary,
Niestety, z równie jak tej złem następstwem,
Kiedy ją Hermes do nierozważnego
Jafetowego syna przyprowadził.
Otumaniła oczami pięknemi
Ród ludzki, by go skarcić za skradziony
Ogień pierwotny, własność Jowiszową.[52]
Do cienistego przybyli mieszkania,
Stanęli przed niem, i zwrot uczyniwszy,
Podnieśli w górę oczy, i wielbili

Boga, co stworzył ziemię i obłoki,
I niebo, w które patrzyli, powietrze,
I krąg księżyca i biegun gwiaździsty:
»Ty uczyniłeś noc, Stwórco Wszechmocny,
I dzień ten, w pracy zadanej spędzony,
Szczęśliwi naszą pomocą wzajemną,
Naszą miłością wzajemną, koroną
Błogosławieństwa Twojego; Tyś stworzył
Miejsce rozkoszne to, za wielkie dla nas,
Szczodrobliwości Twej tu leżą dary,
Bez żniw opadłe zaścielają ziemie.
Lecz Tyś obiecał, że z nas dwojga wyjdzie
Plemię, zapełni ziemię, i wraz z nami
Twą nieskończoną dobroć wielbić będzie,
Czy to czuwając, czy, Twojego daru,
Snu oczekując, jako my tej chwili.«
To jednogłośnie rzekłszy, bez obrzędów
Innych, prócz czystej czci złożonej Bogu,
Jemu najmilszej, weszli w głąb schroniska.
Szat uciążliwych, jakie my nosimy,
Zrzucać nie mieli potrzeby; tak legli
Przy sobie; mniemam, że się nie odwrócił
Adam od pięknej swojej żony, ani
Nie odmówiła Ewa obyczaju
Tajnego pieszczot małżeńskiej miłości.
Niech obłudnicy surowo gadają
O niewinności, czystości i miejsca
Poszanowaniu, lżąc jako nieczystość
To, co Bóg uznał czystem, co niektórym
Nakazał, wszystkim zostawił do woli

W wyborze stanu. Bóg kazał się mnożyć;
Kto powściągliwość zaleca? Zagubca,
Ów nieprzyjaciel Boga i człowieka.
Błogosławiona miłości małżeńska!
Ustawo pełna tajemnicy, źródło
Pokoleń ludzkich, jedyna własności
W Raju, gdzie wspólność powszechna panuje!
Tyś od człowieka żądzę cudzołożną
Zepchnęła między zwierząt stada; związku
Drogi, oparty na rozumie, prawie,
Czystości zmysłów; przez ciebie dopiero
Znamy uczucia ojca, syna, brata;
Nigdy nie nazwę ciebie grzechem, nigdy
Uwłaczającym miejscu, choć świętemu!
Nieustające domowych słodyczy
Źródło, twe łoże, niezmazanem, czystem
Uznane teraz i niegdyś przez świętych
I patryarchów. Tu Miłość śle strzały
Złote, tu lampę swą stale zapala,
1 rozpostarłszy skrzydła purpurowe
Tryumf swój głosi; nie w płatnym uśmiechu
Nierządnic, które w doraźnym stosunku
Ani kochane, ani miłość czują;
I nie w miłostkach dworackich z tańcami
W swawolnych maskach, balach, serenadach,
Które kochanek czuły wyśpiewuje
Swej dumnej pani, pogardą płacony.
Ukołysani słowików śpiewaniem
Spali w objęciach; na ich członki nagie
Spadały róże z kwiecistego dachu,

Które nowemi zastępował ranek.
Szczęśliwa paro, śpij; oh! najszczęśliwsza,
Gdybyś większego szczęścia nie szukała
I wiedzy większej od tej, co ci dana.
Już noc cienistym stożkiem odmierzyła
Połowę drogi pod sklepieniem niebios,
Już w bramie z kości słoniowej Cheruby
Stały pod bronią, by o zwykłej porze
W bojowym szyku nocne odbyć straże,
Kiedy Gabryel najbliższemu sobie
Stopniem i władzą Aniołowi rzecze:
»Uzzyelu, weź z tych połowę i obejdź
Bardzo uważnie stronę południowca,
Druga połowa niech okrąży północ,
W zachodniej stronie się spotkamy.« Naraz,
Jakby płomienie na prawo i lewo
Ruszyły straże. Dwóch z nich najsilniejszych
I najbystrzejszych, którzy przy nim stali,
Przyzwał i takie dał im polecenie:
»Ithuryelu i Zephonie, szybko
Na skrzydłach ogród przetrząśnijcie cały.
Nie opuszczając żadnego zakątka,
A głównie tam, gdzie piękne dwie istoty
Mieszkają, może śpią teraz bez troski.
Dziś przed zachodem słońca przybył Cherub
Z wieścią, że w stronę tę bieg pokierował
Jakiś piekielny Duch, zdoławszy umknąć
Niespodziewanie z miejsca wiecznej kaźni,
I tuła się tu pewno w złych zamiarach:
Gdzie go znajdziecie, schwyćcie i sprowadźcie.«

To rzekłszy, swoje promienne szeregi
Ćmiące księżyca blask, powiódł w przestworza;
Ci dwaj zwrócili kroki ku schronisku,
W poszukiwaniu zbiega, i niebawem
Znaleźli, że kształt przybrawszy ropuchy,
Przy uchu Ewy przykucnął, próbując
Czartowską sztuką na jej wyobraźnię
Podziałać, tworzyć według swojej woli
Sny i mamidła; lub tchnąwszy truciznę,
Skalać jej zmysły, by z czystej krwi wstały
Opary, niby łagodne rzek tchnienie,
W końcu drażniące, niespokojne myśli.
Próżne nadzieje, cele i pragnienia
Zdrożne, natchnione górnemi myślami,
Z których się rodzi pycha. Ithuryel
Dotknął go lekko włócznią; przed dotknięciem
Niebiańskiem żaden fałsz się nie ostoi,
I musi wrócić do prawdziwej formy:
Więc Czart się zerwał, odkryty, poznany.
Jak kiedy iskra padnie na stos prochu
Saletrzanego, co wsypany w beczki
Do magazynu miał być przeniesiony
Na zapas, gdy o wojnie krążą wieści,
W nagłym wybuchu niknie czarne ziarno
I rozpłomienia powietrze dokoła;
Tak stanął Szatan we własnej postaci.
Oba Anioły cofnęły się nieco,
Ujrzawszy nagle ohydnego króla;
Nieustraszone jednak wnet pytają:
»Ktoś jest z pomiędzy duchów buntowniczych,

W Piekło strąconych, coś uszedł z ciemnicy,
I tu, zmieniwszy postać, jak wróg czyhasz
U głów tych dwojga śpiących?« Szatan na to
Pełen szyderstwa: »Czyliż mnie nie znacie?
Znaliście niegdyś, nie śmiąc równać ze mną,
Ani się wznosić tam, gdzie ja siedziałem;
Jeśli nie znacie, to tylko dowodzi,
Że do najmniejszych w ciżbie należycie;
A jeśli znacie, zbyteczne pytanie,
Zbyteczne także pełnienie missyi,
Gdy próżny będzie jej wynik.« Któremu
Zephon, szyderstwem płacąc za szyderstwo,
Odrzecze: »Nie myśl, duchu buntowniczy,
Że kształt twój ten sam i jasność nie mniejsza,
Niż gdyś stał w Niebie podniosły i czysty;
Znikła twa dobroć, opadły i blaski;
Teraz podobnyś do grzechu twojego
I do ciemnego miejsca twojej kaźni.
Pójdź i zdaj sprawę przed tym, kto nas posłał,
Kto ma zlecenie bronić od napaści
To uświęcone miejsce i tych dwoje.»
Tak mówił Cherub, słów jego powaga
Niezwyciężonym wdziękiem otoczyła
Jego młodzieńczą piękność. Pomieszany
Stał Szatan i czuł, jak dobroć szanowna,
Widział, jak miła postać cnoty; widział,
I bolał nad swą stratą, a najbardziej
Nad swego blasku widocznym upadkiem;
Lecz stał niezłomny w dumie. »Mam się spierać,
To z najgodniejszym,« rzekł, »z wysyłającym,

A nie z wysłanym, lub z wszystkimi naraz;
Tak więcej zyskam chwały, lub mniej stracę.«
Na to mu Zephon śmiało: »Twa obawa
Zbyteczny czyni dowód z naszej strony,
Ile najmniejszy z nas uczynić zdoła
Przeciwko tobie, coś zły, a więc słaby.«
Nie odpowiedział Czart pełen wściekłości,
Lecz szedł jak pyszny rumak okiełznany,
Żując żelazne wędzidło; uciekać,
Lub opór stawiać sądził za rzecz próżną;
W zetknięciu z Niebem utracił odwagę,
Niegdyś tak pewną. Teraz się zbliżali
Do stron zachodnich, w których spotkać mieli
Drugą połowę straży, właśnie stała
W szyku, czekając komendy. Gabryel,
Ich wódz, przed frontem, tak przemówił głośno:
»Bracia, stąpanie śpiesznych kroków słyszę,
I rozpoznaję w zmierzchu dwie postaci,
Ithuryela i Zephona, z nimi
Trzeci, królewskich ruchów, lecz przyćmionych
Blasków, z pysznego chodu wyda mi się
Król Piekieł; pewno, że stąd nie ustąpi
Bez walki; baczność, bo wzrok jego groźny.«
Zaledwie skończył, wraz i dwaj anieli
Ze sprawozdaniem przyszli, kogo wiodą,
Gdzie go znaleźli i czem zajętego,
Jaki kształt przybrał, postawę. Któremu,
Gabryel, patrząc surowo, tak rzecze:
»Szatanie, czemu przekroczyłeś szranki
Twoim przestępstwom wyznaczone; czemu

Stawiłeś opór tym, co obowiązek
Spełniali, co się do grzechu nie kłonią
Za twym przykładem, lecz z prawa i władzy
Pytają po coś tu wkroczył zuchwale?
Może zakłócić sen usiłowałeś,
Tym, którym Bóg dał to błogie mieszkanie?’:
A Szatan na to z pogardliwym gestem:
Ty Gabryelu, w Niebie miałeś miano
Mędrca, i ja cię za takiego miałem,
Lecz wątpić muszę, słysząc twe pytanie.
Czy jest na świecie taki, coby lubił
Swoję męczarnię? Któż znalazłszy drogę,
Nie wyrwałby się z Piekieł, choćby wyrok
Tam go osadzał? Ty sambyś tak zrobił
I szedłbyś śmiało, gdzie oczy poniosą,
Byle od miejsca kaźni jak najdalej,
Byle nadzieja była, że cierpienia
Zmienią się w spokój, że czemprędzej rozkosz
Za ból nagrodzi: tego tu szukałem.
Ty mi słuszności nie przyznasz, bo tylko
Dobro znasz, złegoś nigdy nie próbował;
I powołujesz się na wolę Tego
Co nas uwięził! Niech mocniej zapiera
Swoje żelazne bramy, jeśli pragnie
Trzymać nas wiecznie w tem czarnem więzieniu,
To na pytanie odpowiedź; a zresztą
Prawda, żem był tam, gdzie ci powiadają,
Lecz to nie znaczy, iżbym miał na celu
Gwałt, albo krzywdę.« Tak mówił szyderczo.
Na to mu Anioł wódz wojska z wzgardliwym

Uśmiechem rzecze: »Jakąż stratę Niebo
Ma w ocenieniu mądrości prawdziwej,
Odkąd padł Szatan, własną obalony
Głupotą; teraz znów przez nią skuszony
Do opuszczenia kaźni wyznaczonej,
Na seryo wątpi, czy mądrym być może
Ten, kto go pyta, czemu przekroczywszy
Granice Piekła, tu przyjść się ośmielił
Bez pozwolenia. Więc mądrością mniemasz
Uciec od bólu i od swojej kary!
Zarozumialcze, trwaj w takiem mniemaniu,
Aż siedmiokrotna dogoni cię kara
Za twą ucieczkę, i do Piekieł wpędzi
Tę mądrość, która cię nie nauczyła
Prawdy, że żadna męka niedorówna
Gniewowi wiecznie wywoływanemu.
Czemu sam idziesz? Czemu cale Piekło
Nie wyłamało się z tobą? Czy mniejsza
Jest ich męczarnia, czy twa wytrzymałość?
Odważny wodzu! Pierwszy do ucieczki
Od męki. Gdybyś opuszczonej tłuszczy
Objaśnił powód twej ucieczki, pewno
Tubyś nie przyszedł, jako zbieg, sam jeden.
A Czart mu na to, marszcząc brwi ponuro:
»Ni wytrwałości w męce, ni odwagi,
Nie brak mi, lżący Aniele, wiesz o tem,
Bom natarczywie walczył w bitwie z tobą,
Kiedy za ciebie wszystkiemu zaradzał
Grom trzaskający, biegnący na pomoc
Twej włóczni, nigdy nie strasznej nikomu.

Lecz i te twoje, jak poprzednie, słowa
Płoche dowodzą, żeś niedoświadczony:
Po ciężkich próbach, po niepowodzeniach,
Nigdy wódz wierny wszystkich sił nie stawia
Na łaskę losu, wprzód sam drogę bada.
I ja dla tego zamierzyłem naprzód
Sam się przeprawić przez puste otchłanie,
Przepatrzyć, zbadać świat nowostworzony,
O którym już się wieść rozeszła w Piekle,
Wynaleść lepsze mieszkanie, osiedlić
Moje rozbite wojsko tu na ziemi,
Albo w powietrznej sferze; choćby przyszło
Raz jeszcze siłą spróbować odwagi
Twojej i twoich jasnych legionów,
Którym łatwiejszy urząd służyć Panu,
Śpiewać pochwalne hymny w koło tronu
I w odległości bić czołem, niż walczyć.«
Anioł wojownik wraz na to odpowie:
»Rzec, odwoływać, i znowu dowodzić,
Że mądrość każe uciekać, wraz potem
Jawnie się przyznać do szpiegostwa, znamię
Nie wodza, ale łgarza pojmanego.
Szatanie, mógłżeś zwać się wodzem »wiernym?«
O, święte słowo, jakżeś splugawione!
Wiernym! A komu? Buntowniczej tłuszczy,
Gromadzie czartów? Wojsko godne wodza!
Czyż wasza wierność i karność wojskowa
Kazały zerwać węzły posłuszeństwa,
Poddaństwa względem Najwyższej Potęgi?
Teraz, podstępny obłudniku, chciałbyś

Odegrać rolę obrońcy wolności;
Któż niżej niż ty niegdyś padał w Niebie,
Płaszczył się i bił służalcze pokłony
Przed Panem Nieba? Czemu? Już w nadziei
Wyzucia z władzy i objęcia rządów
Samemu. Teraz zważ moje słowa: Precz!
Tam, skąd uciekłeś, natychmiast uciekaj.
Jeżeli kiedy w tych granicach świętych
Zjawisz się jeszcze, skutego powlokę
W łańcuchach do twej nory, i przyłożę
Takie pieczęci, iż nie będziesz nadal
Szydził z piekielnych bram, że źle zamknięte.«
Tak groził Anioł, ale na te groźby
Nie zważał Szatan coraz bardziej wściekły,
I rzekł: »Gdy będę jeńcem twoim, wtedy
Mów o łańcuchach, zuchwały Cherubie,
Stróżu graniczny, lecz nim to nastąpi,
Wprzód możesz poczuć ciężar mojej ręki,
Chociaż Król Niebios na twych skrzydłach jeździ;
A ty i twoja brać nawykłszy jarzma,
Po drodze Nieba, gwiazdami sypanej,
Ciągniecie jego rydwan tryumfalny.«
Zarumieniły się lica Aniołów
Na takie słowa: oddział na dwie strony
Rozwinął boki, jak rogi księżyca,
I oszczepami gęstemi otoczył
Szatana, jakby na polu Cerery
Wiatrem smagany chylił się las kłosów.
Gotów do żniwa rolnik frasobliwy
Lęka się, aby snopki okazałe

Nie samę plewę dały na klepisku;
Czart z drugiej strony stał gotów do boju
Jak Teneryffa, lub Atlas sterczący;
Głową obłoków sięgał; jak pioropusz
Na hełmie siadło blade Przerażenie;
W rękach coś niby oszczep, niby tarcza:
Straszliwe rzeczy stać się mogły teraz.
I Raj i całe gwiaździste sklepienie
Niebios, lub wszystkie przynajmniej żywioły
Mogły się rozbić, pomieszać, poszarpać
Wśród takiej walki, jeśliby Przedwieczny,
By jej zapobiedz, nie zawiesił Wagi
Złotej na Niebie, widzialnej i teraz
Między Astrei i Niedźwiadka znakiem,
Na której wszystko stworzone wprzód ważył:
Wiszący okrąg ziemi i powietrze,
Utrzymujące ziemię w równowadze;
Teraz zdarzenia wszelkie waży, bitwy,
I panowania. Na ich szale rzucił
Ciężary dwa; z tych jeden rozłączenie,
A drugi znaczył walkę, i ten właśnie
Poleciał w górę i uderzył drążek;
Kiedy to spostrzegł Gabryel, rzekł Czartu:
»Szatanie, znam twe siły i ty moje,
Nie własne nasze, lecz nam dane, zatem
Co za szaleństwo chlubić się przewagą
Oręża? I twój tyle tylko może,
Ile pozwolą Nieba, i mój; teraz
Będąc zdwojony, mógłby cię w proch skruszyć,
Bo spojrzyj w górę i w niebieskim znaku

Swój los przeczytaj, zważony tam jesteś,
I znaleziony jak lekkim, jak słabym,
Jeśli chcesz opór stawić!« Szatan spojrzał,
I uciekł szemrząc, gdy ujrzał swą szalę
W górze; uciekły z nim i nocy cienie.





(1) Wonie sabejskie — z Arabji płynące. Sabejczykowie — ludy arabskie.
(2) Asmodeusz, czart (patrz księgę Tobiasza), prześladował Sarę, córkę Raguela, i dusił każdego jej małżonka w noc ślubną. Tobiasz, ósmy z kolei nowożeniec, za poradą archanioła Rafaela, odpędził czarta modlitwą, wstrzemięźliwością i spaleniem wątroby rybiej, danej mu przez archanioła.
(3) Kraj Telassara — miejscowość w Syryi, wspomniana w IV księdze Król. XIX, 12.
(4) Pan, bożek grecki jest tu wzięty jako symbol natury; Hory, odźwierne niebios, lub też pory roku i pory dnia. Czczono je, jako bóstwa, w Atenach. Gracye, czyli Charyty, w liczbie trzech, boginie wdzięku.
(5) Enna, miasto położone na wyżynie w środkowej Sycylii, uważane było za ulubione miejsce pobytu Cerery. Otaczały je łąki, przerznięte strumykami, pełne kwiatów, nieustannie pachnących, i cienistemi gajami. W tej pięknej okolicy porwana została Libera, czyli Prozerpina. W starożytności pokazywano w pobliżu tego miasta wejście podziemne, przez które Pluton ze swoją zdobyczą miał wrócić do piekieł.
(6) Oront, rzeka w Syryi; na jego wybrzeżach, przy mieście Antyochii, był gaj, w którym odbywały się uroczystości na cześć nimfy Dafny, ściganej przez Apollina i zamienionej w drzewo laurowe.
(7) Ludy libijskie wystawiły Jowiszowi wspaniałą świątynię. Niektórzy autorowie uważają go za Boga słońca. O ukrywaniu młodego Bachusa, syna Jowisza, przed prześladowaniem Junony, czy tez Rhei, jak w tekście, i karmieniu go przez kozę Amalteę, zbyt długie i rozmaite są podania mitologiczne i zbyteczne byłoby tutaj ich przytaczanie.
(8) Jowisz, rozgniewany na Prometeusza za to, że śmiał utworzyć człowieka i dla ożywienia go ukraść ogień z nieba, polecił Wulkanowi, aby utworzył kobietę z mułu ziemi i przywiódł ją na zgromadzenie bogów. Wszyscy bogowie uwielbiali nowa istotę, Pandorę, i obdarzali ją. Minerwa nauczyła ją kunsztów jej płci właściwych, — Wenus otoczyła ją wdziękiem i powabem, — Merkury darem słowa i t. d. W końcu Jowisz dał jej puszkę dobrze zamkniętą, z poleceniem doręczenia jej Prometeuszowi. Ten, podejrzewając zasadzkę, odmówił przyjęcia i Pandory i puszki; połakomił się na jedne i drugą Epimeteusz, brat Prometeusza, ożenił się z Panorą, otworzył puszkę i wypuścił z niej wszystkie nieszczęścia i zbrodnie, które odtąd świat napełniły. Nie zdążyła ulecić z puszki jedna tylko Nadzieja. Jest w tej Pandorze pewne podobieństwo do Ewy; napomykając o niej w tem miejscu, gdy opisuje szczęśliwość naszych pierwszych rodziców, Milton, do błogiej sielanki, poetycznie wprowadza złowróżbny motyw bliskiej katastrofy. Prawie wszystkie jego powoływania się na baśni mitologiczne lub nadzieje wybranego ludu mają widoczny cel poetyczny.



PIESŃ V.

Już różowemi stopy kroczył ranek
Od wschodniej strony, zasiewając ziemię
Uryańskiemi perłami, gdy Adam,
Zwykły tej pory, obudził się ze snu
Lekkiego, jakim darzy pokarm czysty,
A z niego lekkie humory do głowy;
Prędko je spędził szmer liści, chłód ranny
Strumyka, wiany wachlarzem Aurory,
I szczebiotliwy poranny śpiew ptaków,
Odzywających się z każdej gałęzi.
Dziwił się Adam, że Ewa śpi jeszcze;
Włosy w nieładzie, pałające lica
Świadczyły o śnie niespokojnym. Adam,
W pół się podniósłszy, wzrok pełen miłości
Utkwił w nią, piękność wielką rozważając,
I wdzięk szczególny, nietylko na jawie,
Ale i we śnie. Więc głosem łagodnym,
Jak kiedy Zefir Florę tchnieniem pieści,
Lekko jej ręki dotykając, mówi:
»Obudź się, piękna moja, moja żono,

Ostatni darze Nieba, i najlepszy,
Moja rozkoszy wiecznie nowa! Zbudź się!
Poranek świeci, woła świeża niwa;
Upływa pora, a my nie patrzymy,
Jak rosną nasze krzewy, jak zakwita
Gaj cytrynowy, jak mirra łzy roni
I balsamiczna trzcina, jak Przyroda
Nakłada swoje barwy, jak na kwiatach
Siadają pszczoły, by zbierać płyn słodki.«
Tak szepcąc budzi ją Adam, lecz ona
Patrzy nań błędnym wzrokiem, i tak rzecze:
»Jedyny, w tobie myśl moja ma spokój,
Tyś moją chwiała i doskonałością.
Cieszę się, że cię widzę, że już ranek.
Taka noc jeszcze mi się nie zdarzyła,
Bez końca śniło mi się, jeśli śniło,
Lecz nie o tobie, jak zwykle, ni pracach
Dnia ubiegłego, ani o jutrzejszych
Zamiarach, lecz coś o krzywdzie, o troskach,
Jakich nie znałam aż do tej złej nocy.
Wydało mi się, że ktoś przy mem uchu
Łagodnie wzywał, bym szła z nim, z początku
Myślałam, że to twój głos, a tak mówił:
»»Czemu śpisz Ewo? Teraz czas przyjemny,
Chłód, cisza, którą przerywają tylko
Czuwającego śpiewaka nocnego
Tryle, najsłodszą przejęte miłością;
Panuje teraz księżyc pełną tarczą
I na wydatne kształty wszystkich rzeczy
Blask tajemniczy leje, lecz napróżno,

Gdy nikt nie widzi; wszystkiemi oczami
Spogląda niebo — kogóż widzieć pragnie?
Ciebie, tęsknoto Przyrody, twój widok
Wszystkim uciechą; wszystko zachwycone
Twoją pięknością: tylko patrzeć pragnie.««
Jakby na twoje wezwanie powstałam,
Ale nie było ciebie; więc szukałam,
I, zdało mi się, że sama szłam drogą,
Aż się ujrzałam przed drzewem wzbronionej
Wiedzy: pięknem się wydało, piękniejszem
W sennem marzeniu, niźli w dziennym jawie.
Gdym tak patrzała z podziwem, stał obok
Ktoś uskrzydlony, postacią podobny
Do tych aniołów, jakich widzim często,
Włosy wilgotne ambrozyą tchnęły,
Spoglądał także na drzewo, i rzecze:
»»Piękna roślino, jakżeś obciążona
Owocem! Niktże, czy to bóg, czy człowiek,
Nie raczy ulżyć ci, i zakosztować
Twojej słodyczy? W takiejże pogardzie
Wiedza? Czy zazdrość; czy też inne względy
Cię zakazały? Niech kto chce zabrania,
Nikt nie pozbawi mnie nadal twych darów,
Bo na cóż jesteś tutaj posadzona?««
To powiedziawszy, ściągnął bez wahania
Zuchwałą ręką, zerwał i pożywał.
Dreszcz zimny przejął mnie na tak bezczelne
Słowa, złączone z uczynkiem bezczelnym,
Lecz ten, radości pełen, woła: »»Boski
Owocu, słodki sam z siebie, a słodszy

Tem, żem cię zerwał tu, zakazanego;
Możeś dla bogów tylko, aleś zdolny
Ludzi bogami robić. Dla czegóżby
Ludzie nie mieli być bogami? Dobro,
Gdy się udziela, wyrasta obficiej,
Dawcy nie ujmę, ale zaszczyt czyni.
Zbliż się, szczęśliwa istoto, anielska
Ewo, bierz udział; choć jesteś szczęśliwą,
Możesz szczęśliwszą być, choć nie cenniejszą.
Spożyj i odtąd wejdź pomiędzy bogi,
Sama bogini, z ziemią nie związana,
Wzlataj w powietrze czasem, naszym wzorem,
Czasem do Nieba, już własną zaletą;
Patrz, jakie życie wiodą tam bogowie
I tak żyj sama.«« To mówiąc, przybliżył
I przy mych ustach trzymał zerwanego
Owocu cząstkę: zapach tak ponętny
Budził oskomę, i zdawało mi się,
Ze zakosztować musiałam, Natychmiast
Z nim odleciałam w chmury, a pod sobą
Widziałam ziemię rozległą, szeroką,
I rozmaitą; dziwiąc się wzlotowi
Do tej wyżyny, i własnej przemianie.
Nagle przewodnik zniknął, sama byłam.
Jak mi się zdało, spadłam i zasnęłam.
Ach, jakżem rada, gdy po obudzeniu
Widzę, że sen był tylko!« Tak noc swoję
Opowiedziała Ewa. — Adam na to:
»W tobie ja siebie samego oglądam
Droga małżonko, i mnie martwi mocno

Twych myśli we śnie nocnym zamieszanie,
Dziwny ten sen twój: nie podoba mi się,
Może od złego pochodzi, lecz skąd złe?
W tobie nie może przebywać, boś czystą
Stworzona; jednak wiedz, że w duszy ludzkiej
Są różne niższe siły, które służą,
Jako naczelnej władzy, Rozumowi.
Z nich Wyobraźnia pierwsza służbę niesie,
Ona ze wszystkich przedmiotów zewnętrznych,
Które jej zmysły czujne przedstawiają,
Wyobrażenia tworzy, kształty nikłe,
Które gdy Rozum łączy lub rozdziela,
Buduje wszystko, co twierdzimy, albo
Czemu przeczymy, i to się nazywa
Bądź wiadomością naszą, bądź mniemaniem;
To do komórki swej byt ogranicza,
Gdy wypoczywa Natura; lecz często
Pod nieobecność Rozumu się budzi
Naśladująca go Imaginacya
I błędnie łącząc różne kształty, snuje
Dzikie wytwory, podczas snu najczęściej,
Ze słów bez związku i z dawno minionych
Lub świeżych czynów’. Pewne podobieństwo
Znajduję między snem twoim a naszą
W poprzedzającym wieczorze rozmową,
Tylko z dodatkiem dziwnym, lecz się nie smuć;
Czy do ludzkiego, czy do nadludzkiego
Umysłu może złe wstąpić: gdy mija
Niezatwierdzone, nie zostawia plamy
Ni winy; to mię utwierdza w nadziei,

Że na czyn, który przerażał cię we śnie,
Na jawie nigdy nie mogłabyś przystać.
Nie trać więc serca, nie zasępiaj wzroku,
Co zwykłe bywa milszy, pogodniejszy,
Niźli pięknego poranku do świata
Pierwsze uśmiechy; wstawajmy do naszych
Nowych zatrudnień, wśród gajów, przy źródłach,
Przy kwiatach, które teraz wyziewają
Najwytworniejsze wonie, gromadzone
Przez noc dla ciebie.«
Tak małżonkę swoję
Pocieszał, ale, choć weselsza, roni
Kilka łez cichych, obciera włosami;
Dwie inne, zanim spadły z kryształowych
Źrenic, całusem otarł Adam, jako
Znak życzliwego współczucia i łaski,
I świętej trwogi na samę myśl grzechu.
Uspokojeni śpieszą do swej niwy,
Lecz wprzód, gdy jeszcze pod sklepieniem liści, —
Ujrzeli niebo i rydwan słoneczny
Swemi kołami tykający krańców
Wielkiego morza, wilgotne promienie
Śląc równolegle z ziemią, na szeroki
Krajobraz w wschodniej stronie Raju
I na Edenu szczęśliwe równiny, —
Kornie schyleni zaczęli modlitwę,
Każdego ranka odmawianą, zawsze
W różnym układzie; bo nigdy nie brakło
Im formy, ani zachwytu świętego
Ku czci swojego Stwórcy; z ust im płynął

Potok natchnienia, prędki, bez namysłu,
Mówiony albo śpiewany, bez rytmu,
Lub też rytmami tak melodyjnemi,
Że im słodyczy nicby nie dodała
Lutnia, ni arfa. W ten sposób zaczęli:
»To są rąk twoich dzieła, o Wszechmocny!
Ojcze dobroci! Twój cały gmach świata
Cudownie piękny, jakże więc cudowny
Ty sam być musisz! Niewypowiedziany,
Który nad temi niebiosami siedzisz
Nam niewidzialny, lub jak przez mgłę tylko
W tych Twych najmniejszych dziełach ujawniony;
I one świadczą o Twej niepojętej
Dobroci, boskiej potędze wszechmocy.
Mówcie, Synowie Światła, wy Anieli,
Którzy najlepiej możecie Go chwalić,
Bo oglądacie Go, i otaczacie
Tron Jego śpiewem przez dni nieskończone
I symfonii chórami dźwięcznemi,
Pełni radości, — tak w Niebie; na ziemi
Wszystkie stworzenia w chór jeden złączone,
Wciąż uwielbiają Tego, kto początkiem,
Środkiem i końcem zawsze nieskończonym.
Gwiazdo wspaniała, ostatnia z orszaku
Nocy, lub może świtu towarzyszko,
Pewna rękojmio dnia, co rzeźki ranek
Wieńczysz koroną jasną, złóż Mu hołd}
W swoim zakresie, w tej słodkiej godzinie
Gdy dzień się rodzi. O słońce, coś okiem
Tego wielkiego świata, jego duszą,

Uznaj, że Bóg jest większy, jego chwałą
Rozbrzmiewaj w twoim nieskończonym biegu,
Czy w górę idziesz, czy na południowym
Szczycie, czy kłonisz się ku zachodowi;
Księżycu, co raz spotykasz wschodzące
Słońce, a drugi raz przed niem uciekasz,
Wespół z gwiazdami w ich kręgu ruchomym
Utwierdzonemi, i wy pięć wędrownych
Innych Płomieni,[53] w tańcu tajemniczym
I dźwięcznym, chwałę ogłaszajcie Tego
Kto z wiecznych cieni światło wyprowadził.
Powietrze i wy, Żywioły, co pierwsze
Wyszłyście z łona Przyrody i wiecznie
Krążycie w czworo, kształt różny bierzecie,
A wszystkie rzeczy mieszacie, żywicie,
Niech nieustanne wasze zmiany tworzą
Wciąż nową chwałę Stwórcy Najwyższego.
Mgły i wyziewy, co teraz wstajecie
Ze wzgórz lub jezior, zasłoniętych parą,
Zanim ozłoci słońce wasze rąbki
Runiaste, wstańcie ku czci Twórcy świata,
Aby lub chmurą osnuć szare niebo,
Albo spragnioną ziemię deszczem zrosić;
Wstając, spadając, zawsze chwalcie Jego.
Chwalcie Go wiatry, z czterech stron wiejące
Cichym oddechem lub hukiem; wy, sosny,
Chylcie wierzchołki wasze, kołyszcie się,
Wy i roślina każda na cześć Jego;
Źródła szemrzące mile w wartkim biegu,
Szemraniem waszem głoście Jego chwałę;

Wszystkie żyjące Dusze łączcie głosy:
Ptaki wzlatajcie pod bramy niebieskie
Śpiewając, niosąc na skrzydłach i w śpiewie
Chwałę Wszechojca. Wy, płynące w wodzie
I co po ziemi kroczycie wspaniale,
Albo pełzacie nisko, świadczcie wszyscy,
Choćbym ja milczał; rano lub wieczorem,
Przed dolinami, wzgórzami, źródłami,
I przed gajami, które rozbrzmiewają
Czcią Boga, moim głosem pobudzone.
Chwała Ci Panie świata! Bądź nam dobry
I zsyłaj tylko dobro, a jeżeli
Złe noc przynosi, lub kryje, rozpraszaj,
Jak teraz światło rozprasza ciemności.«
Tak się modlili w świętej niewinności,
I prędko wrócił pokój do ich duszy.
Śpieszyli teraz do zatrudnień sielskich
Wśród rosy rannej i kwiatów, gdzie rzędy
Drzew owocowych bujnych zadaleko
Rozpościerały gałęzie soczyste;
Więc należało rychło ograniczyć
Pędy splątane, nieowocujące;
Do wiązu winną łozę prowadzili,
Jako małżonkę, w ślubne go ramiona
Obejmującą, niosącą w posagu
Gbrona, by jego marny liść zdobiły.
Na pracujących tak spojrzał litośnie
Wielki Król Niebios, przyzwał Rafaela,
Towarzyskiego Ducha, co to później,
Raczył wędrować z młodym Tobiaszem,

I opiekować się jego małżeństwem
Z niewiastą siedem razy zaślubianą.
Rzekł: »Rafaelu, słyszysz zawichrzenia,
Jakie wyprawia w Raju Szatan zbiegły
Z Piekła przez czarną Otchłań; jak udręczał
Tej nocy ludzkie stadło, a zamierza
Zgubić je, a w niem cały rodzaj ludzki.
Idź zatem dzisiaj, rozmów się z Adamem
Jak z przyjacielem przyjaciel; on teraz
W cieniu schroniska, gdzie zwykle się skrywa
Przed żarem słońca w południowej porze,
Aby po trudach dziennych wypoczynkiem
I pożywieniem odnowił swe siły.
Wskaż mu w rozmowie jego stan szczęśliwy,
Pozostawiony jego wolnej woli;
Która, że wolna, zmianie uledz może;
Przed zabłąkaniem ostrzeż go, zarazem
Opowiedz, jakie mu niebezpieczeństwo
Grozi od kogo; jaki nieprzyjaciel,
Który niedawno sam odpadł od Nieba,
Knuje upadek innych, w szczęśliwości
Pozostających. Czy gwałtem? Nie. To mu
Wzbronione, ale oszustwem i kłamstwem,
O tem niech Adam wie, by dobrowolnie
Grzesząc, nie składał się niespodziewaniem
Fortelu, albo brakiem ostrzeżenia.«
Tak mówił Wieczny Ojciec w całkowitej
Sprawiedliwości wymiarze: tej chwili
Skrzydlaty Święty, otrzymawszy rozkaz,
Z pośród tysiąca Niebian Pałających,

W których stał gronie, w wielobarwne skrzydła
Odziany, mignął pędem błyskawicy,
Leciał przez środek Nieba: na dwie strony
Rozstąpiły się wraz anielskie chóry,
By nie tamować empirejskiej drogi.
Do bram niebieskich przybył, te na złotych
Zawiasach, dzieło Architekta świata,
Otworzyły się same. Tu już żadna
Chmura, ni gwiazda, chociażby najmniejsza,
Nie stała oku na przeszkodzie; widzi
Dosyć podobną innym światłym globom
Ziemię, i ogród boski, uwieńczony
Cedrami, których wierzchołki się wznoszą
Nad wszystkie wzgórza; jak w nocy luneta
Galileusza niezbyt pewny obraz
Mniemanych krajów księżyca podaje;
Lub sternik, gdy wśród Cykladów wyróżnia
W plamie mgły szarej Delos albo Samos.
Tam w chyżym locie spuszcza się Archanioł
Przez eteryczne niezmierne przestrzenie,
Mijając światy i światy, z wiatrami
Biegunowemi na skrzydłach się waży,
To znów przychylne prądy żwawym ruchem
Przebywa, aż tam, gdzie orły szybują
Wpadłszy, zdziwionym skrzydlakom się wydał
Fenixem, który jeden z wszystkich ptaków,
Do Teb egipskich zlata, by pochować
W świątyni słońca swoje szczątki. Naraz
Osiada Anioł w wschodniej stronie Raju
Na skale, i do własnych kształtów wraca.

Skrzydlaty Seraf: sześć skrzydeł osłania
Postać niebiańską: jedna para kryła
Potężne barki, zachodząc na piersi
Zdobne w królewskie godła; średnia para
Jak pas gwiaździsty w około kibici
Biodra mu złotym puchem lamowała,
I kolorami czerpanemi w niebie
Cieniła, trzecia jego stopy obie
Zbroją pierzastą barwy lazurowej
Od pięt wyrosłą. Tak stał jak syn Mai
W baśni głoszony,[54] gdy wstrząsnął piórami
Zapach niebiański rozszedł się dokoła.
Zaraz poznały go straże anielskie,
Cześć wielką czynią zarówno godności
Jak i missyi, bo się domyślali,
Że pewno przybył z jakiemś poruczeniem.
Przeszedłszy mimo ich świetnych namiotów,
Skierował kroki do błogosławionych
Pól rajskich po przez gaiki mirtowe,
Kassyi, nardu, balsamiczne zioła
Wonne pustynie; bo tutaj Przyroda
Rozrzutna w pierwszej młodości rozpędzie
Puszczała wodze dzikiej fantazyi,
Płodząc bezmierny czar, niepowstrzymana
Żadnem prawidłem, sztuką. Idącego
Przez gaj żywiczny dostrzegł zdala Adam,
Przed swem cienistem schroniskiem siedzący:
Bo właśnie słońce stanęło u szczytu
I prostopadle palące promienie
Rzucało, grzejąc głębsze łono ziemi,

Lecz dla Adama zbytni to był upał.
Wewnątrz schroniska punktualna Ewa
Przysposabiała na obiad owoce
Wyborne w smaku i pobudzające
Prawy apetyt; pragnienie miał gasić
Nektar z przeróżnych jagód albo z mleka.
Adam się ozwie: »Ewo, co ja widzę!
Od wschodu między drzewami się zbliża
Wspaniała postać; jak drugi wschód słońca
Zjawia się teraz o samem południu;
Może nam niesie jaki wielki rozkaz
Z Nieba, a może zechce zostać naszym
Gościem na dzisiaj; spiesznie przynoś wszystko,
Co masz w zapasie, aby przyjąć godnie
Zwiastuna Niebios: jakże łatwo dawać
Możemy naszym dawcom otrzymane
Dary z ich ręki; obficie obdarzać
Z otrzymanego obficie. Przyroda
Wciąż mnoży płody swoje, a gdy zrzuca
Ich brzemię, jeszcze płodniejszą się staje,
Nie powinniśmy zatem nic oszczędzać.«
Na to mu Ewa: »Adamie, tyś modłą
Świętą z tej ziemi, od Boga natchnioną;
Małe zapasy starczą, tam gdzie zapas
Dojrzały w każdej porze do użytku
Wisi na drzewie; wyjąwszy nieliczne,
Które gdy uschną smaku nabierają.
Spiesznie więc zerwę owoce z gałęzi,
Obłamię zioła, melony soczyste,
A przytem wybór zrobię tak staranny,

Iż gość nasz Anioł, widząc tę obfitość,
Przyzna, że równie szczodrze Bóg obdarzył
Ziemię, jak Niebo.« To rzekłszy pośpiesznie
Wybiega, cała przejęta zadaniem
Swem gościnności: co wybrać wśród tylu
Wytwornych rzeczy, i w jakiej kolei
Podawać, by nie zepsuć smaku, ale
Z podniecającą apetyt przemianą,
I jak ułożyć ponętnie dla oka?
Krząta się zatem, i z wątłych szypułek
Zbiera sowitą dań od wszystkich płodów
Wszechrodzicielki Ziemi; z tych, co rosną
W Indyach Wschodnich, czy Zachodnich, czy też
Na mórz Śródziemnych brzegach, Pontu,
W Alcynousa królestwie:[55] przeróżne
Owoce, w szorstkiej lub miękkiej łupinie,
W łusce włochatej, w skórce i skorupie,
Nie oszczędzając ręki, stawia stosy.
Moszcz z winogrona, a z jagód rozlicznych
Miody wyciska, nieodurzające,
Z ziarn rozgniecionych ma tłustą śmietankę;
Nie brak też czystych naczyń pod przysmaki.
W końcu różami wonnemi i różnem
Kwieciem, obranem z łodygi i kolców
Zaściela ziemię. Tymczasem praojciec
Nasz na spotkanie gościa niebiańskiego
Idzie, za cały orszak mając tylko
Doskonałości swoje, w sobie samym
Wszystką dostojność mając, uroczystszą
Niż nudna pompa na przyjęcie książąt,

Gdy długi szereg koni prowadzonych
W reku, i jeźdźców błyszczących od złota
Oślepia tłumy i w zapał je wprawia.
Zbliżył się Adam, choć nie przestraszony,
Ale z pokorą ukłon złożył niski,
Jako istocie wyższej z przyrodzenia,
I rzekł: »Mieszkańcze Niebios! bo prócz Nieba
Żaden świat takiej wspaniałej postaci
Nie może mieścić; ponieważ, zstępując
Od Tronów górnych, raczyłeś na chwilę
Opuścić owe szczęśliwe dziedziny,
A te zaszczycić, zechciej z nami dwojgiem
Którzy z nadania Najwyższego dzierżym
Obszerne owe ziemie, spocząć w cieniu
Tego schroniska, a też pokosztować
Co najlepszego owocu z ogrodu,
Póki nie przejdzie upał południowy,
A słońce skłoni się w zachodnią stronę.«
Któremu Anioł uprzejmie odpowie
»Adamie, taki cel mnie tu prowadzi:
I ty stworzony jesteś w tej przyrodzie,
I miejsce, które zamieszkujesz, takie,
Iż łatwo Anioł może czuć chęć szczerą
Do odwiedzenia ciebie; prowadź zatem
Do cienistego twojego schroniska;
Aż do wieczora dzisiaj mam czas wolny.«
Tak do leśnego przybyli mieszkania,
Uśmiechniętego, jak drzewo Pomony,
I okrytego wonnemi kwiatami,
Jedynie Ewa nieokryta niczem,

Chyba wdziękami własnemi, piękniejsza
Od nimfy leśnej, lub od najpiękniejszej
Z trzech owych bogiń, wymyślonych w baśni,
Które na górze Ida się spierały,
Stała, by przyjąć gościa niebieskiego.
Nie używała osłony, bo była
Cnotą bez skazy: żadna myśl wątpliwa
Rumieńcem wstydu nie mieniła twarzy.
»Zdrowaś,« powiedział do niej Duch niebiański,
Witając słowy, któremi powitał
Po wielu wiekach inny poseł Boży
Błogosławioną Maryę, Dziewicę,
Powtórną Ewę. »Zdrowaś, matko rodu
Ludzkiego, której urodzajne łono
Świat liczniejszymi napełni synami,
Niźli te drzewa Boże obciążyły
Stół owocami.“ Stół ten był z darniny,
Wokoła krzesła z mchu miękkiego stały,
A na obszernym stole aż po brzegi
Nagromadzone leżały bogate
Dary Jesieni, bo Wiosna i Jesień
Tutaj pląsały pospołu. Czas jakiś
Wiedli rozmowę, nie bojąc się, aby
Obiadł im ostygł; wreszcie nasz praojciec
Tak zaczął: »Gościu niebiański, pokosztuj
Tych darów, które Opatrzny Karmiciel,
Źródło dobroci doskonałej, kazał
Ziemi wydawać nam na pożywienie
I na uciechę; może to niesmaczny

Pokarm dla istot duchowych, wiem tylko,
Że jeden Ojciec w Niebie wszystkim daje.«
Na to mu Anioł: »To też czem obdarza —
Chwała niech będzie Dawcy nieustanna, —
Człowieka, w części istotę duchową,
Może za pokarm służyć czystym duchom.
Bo i te, czysto duchowe istoty,
Muszą mieć pokarm, jak wy, rozumowi,
I one władzą zmysłów obdarzone,
Słyszą i widzą, czują, dotykają,
Jedzą i trawią, przyswajają sobie
I przemieniają cielesne w duchowe
Bo wiedz, że wszystko, co stworzeniem zwie się
Żywić się musi: żywioły surowsze
Są pożywieniem dla wyższych; tak ziemia
Odżywia morze, a jedna i drugie
Żywią powietrze, które żywi ognie,
Te eteryczne, naprzód z nich najniższy
Księżyc; dla tego w pełnej jego twarzy
Plamy wyziewów, co nieoczyszczone,
Jeszcze się w jego ciało nie zmieniły.
I księżyc także z swych mokrych obszarów
Wyższego rzędu gwiazdom śle karm lotną;
Słońce użycza wszystkim swego światła,
Wzajem od wszystkich dostaje w nagrodę
Żywność z wyziewów wilgotnych, a kończy,
Dzień z oceanu napojem. I w Niebie
Ambrozyańskie drzewa życia niosą
Owoc, winorośl daje nektar, tak, że
Z każdego drzewa gałęzi co rano

Zbieramy rosę miodową, a w koło
Widzimy pola ziarnem pereł kryte.
I tu jednakże Bóg urozmaicił
Swe dary, nowe stwarzając rozkosze,
Mogące równać się z Niebem, i nie myśl,
Bym był w jedzeniu wybredny.« Zasiedli
Zatem. Jadł Anioł, lub tak się zdawało,
Że jadł, jak oni. Tymczasem przy stole
Gospodaruje Ewa i napełnia
Ich kubki słodkim płynem. Niewinności
Prawdziwie rajska! Gdyby synów Nieba
Można tłómaczyć kiedy, że się w ludzkich
Córach kochali, to chyba w tej chwili!
Ale w tych sercach panowała miłość
Czysta, nieziemska; nie znały zazdrości,
Która jest piekłem miłości wzgardzonej.
W końcu biesiady naraz Adamowi
Przyszła myśl, aby, gdy się tak nadarza,
Powziąć wiadomość o rzeczach nadziemskich,
O tych istotach, co mieszkają w Niebie
I przewyższają go doskonałością;
Których postaci jasne, — odblask Boży,
Tak przewyższają ludzi swą potęgą.
Wiec do wysłańca Niebios w taki sposób
Ostrożną zwraca mowę: »Czuję dobrze,
O współmieszkańcze Boga, wielkość łaski
I zaszczyt, jaki czynisz człowiekowi,
Schodząc pod jego strzechę i kosztując
Owoców Ziemi, pokarm nie Aniołów.
Lecz je przyjąłeś z taką uprzejmością,

Jakbyś świąteczną w Niebie miał biesiadę:
Chociaż żadnego nie ma porównania.«
Na to mu Anioł skrzydlaty odpowie:
»Adamie, jeden jest Wszechmocny, wszystko
Pochodzi z niego i do niego wraca,
Jeśli nie zboczy od dobra ku złemu.
Wszystko stworzone do doskonałości,
Wszystkiego jedno tworzywo, co zdolne
Różne przybierać kształty, różne stopnie
Bytu i życia w dziedzinie żyjących;
Lecz subtelniejsze i bardziej duchowe
I czystsze stoją bliżej Jego tronu
Lub dążą bliżej, i każde w swej sferze
Wypracowywa ducha z ciała w szrankach
Według rodzaju proporcyonalnych.
Tak wzrasta lżejsza łodyga z korzenia,
Z niej powietrzniejsze liście, z nich nakoniec
Kwiat doskonały tchnie wonią duchową.
Kwiaty, owoce ich, pokarm człowieka,
Dążą po stopniach wciąż wyższego życia
Do zwierzęcego i umysłowego,
Życie i czucie dają, wyobraźnią
I rozumienie; przez nie do rozumu
Dusza dochodzi, ten jest jej istotą,
Przez wnioskowanie lub wnętrzne widzenie;
Wy używacie częściej wnioskowania
A my widzenia; różne są to stopnie
Lecz ten sam rodzaj. Niech cię więc nie dziwi,
Że tego, co Bóg dla was dobrem uznał,
Nie odmówiłem, lecz jak wy, zużyłem

Na własną istność, może kiedyś ludzie
Z aniołmi będą ucztowali, może
Anielski pokarm będzie im stosowny,
Nie nazbyt lekki; może przez użycie
Jego po pewnym czasie wasze ciała
Uduchownione i jak my na skrzydłach
Wzniosą się w Niebo; albo do wyboru
W ziemskim, w niebieskim mieszkać będą Raju;
Jeśli posłuszni będziecie, i całą
Niezmienną miłość zachowacie Temu
Czyimi dziećmi jesteście. Tymczasem.
Gdy do większego niezdolni, czerpajcie
W pełni to szczęście, jakie macie tutaj.«
»Duchu przyjazny i gościu łaskawy, «
Odrzecze na to patryarcha rodu
Ludzkiego, »jasno nakreśliłeś drogi,
Któremi stąpać mamy w nabywaniu
Wiedzy; wskazałeś i stopnie Przyrody
Od jej obwodu do ogniska; po nich
Przez rozważanie całego stworzenia
Mamy wstępować do Boga. Lecz powiedz,
Co znaczy taki dodany warunek:
»»Jeśli będziecie posłuszni««? Czyżbyśmy
Nieposłusznymi być mogli? Odmówić
Miłości Temu, który nas powołał
Z prochu do życia i umieścił tutaj,
Nad wszelką miarę obdarzywszy szczęściem!
Jakiegoż człowiek jeszcze pragnąć może
I jakie sobie wyobrazić?« Na to
Odrzecze Anioł? »Zważ to sobie, Synu

Nieba i Ziemi! Że jesteś szczęśliwy,
Toś winien Bogu; że zawsze nim będziesz,
To będziesz winien sobie, posłuszeństwu
Swojemu. Tego się trzymaj; przestrogę
Masz daną. Bóg cię stworzył doskonałym,
Lecz nie niezmiennym; dobrym cię uczynił,
Lecz twoja wola wytrwać w tej dobroci;
Nadał ci wolę swobodną z natury,
Niekierowaną żadnem przeznaczeniem
Nieuniknionem, albo koniecznością;
Chce dobrowolnej służby, nie chce z musu:
Tejby nie przyjął i nie może przyjąć;
Bo jak niewolne serce złoży dowód,
Że chętnie służy, że chce, gdy zmuszone
Jest przeznaczeniem i wyboru nie ma?
I ja i wszystkie zastępy Aniołów,
Przed tronem Boga stojące, szczęśliwość
Naszę, zarówno, jak wy, trwałą mamy,
Bo posłuszeństwo nasze trwałe; innej
Pewności niema: ochotnie służymy,
Bo miłość nasza ochotna; do woli
Naszej miłować, albo nie miłować;
Na tem oparty nasz byt błogi, na tem
Niektórzy padli — przez nieposłuszeństwo:
Z Nieba do Piekieł! Straszliwy upadek:
Z szczytu błogości do głębi niedoli!«
Na to praojciec nasz rzecze: »Słów twoich,
Nauczycielu boski, wysłuchałem
Z większą uwagą i z większą rozkoszą,
Niż gdy z pobliskich wzgórzy nocną porą

Niosło powietrze śpiewy Cherubinów.
Wiedziałem wprawdzie, że wolna jest wola
I czyny wolne, lecz, że nie przestaniem
Kochać naszego Stwórcy, słuchać Tego,
Co nam dał zakaz jedyny, tak słuszny,
Tego myśl moja wraz mi pewność dała
I ciągle daje. Ale to, co mówisz
O Niebie, budzi pewne wątpliwości
W mej duszy; chciałbym słyszeć więcej,
Jeżeli można, zupełną opowieść.
Dziwna być musi, a słuchać jej trzeba
W świętem milczeniu. Noc jeszcze daleka,
Słońce ubiegło zaledwie pół drogi
Swojej codziennej, a drugą połowę
Ledwie zaczęło.« Taką prośbę Adam
Wniósł, a Rafael, po chwili, przystając,
Zaczął w ten sposób: »Prarodzicu ludzi,
Żądasz odemnie bardzo ważnych rzeczy,
Smutnych i trudnych; bo jak opowiedzieć
I uzmysłowić niewidzialne czyny
Walczących Duchów? Jak wspomnieć bez żalu
Upadek tylu i tak świetnych niegdyś,
Tak doskonałych, póki trwali? Wreszcie
Może nie godzi się tutaj odsłaniać
Innego świata tajemnic? — dla dobra
Twojego przecież mam to dozwolone;
A co nad miarę ludzkiego pojęcia,
Nakreślę w sposób, byś je mógł zrozumieć
Przez porównanie duchowych postaci
Z ziemskiemi, bowiem czem jest Ziemia, jeśli

Nie cieniem Nieba? Więcej, niż się zdaje
Na Ziemi, sprawy ich sobie podobne.
»Gdy jeszcze świat ten nie został stworzony
A Chaos dziki panował, gdzie teraz
Toczą się Niebios przestwory, gdzie Ziemia
Środkiem się swoim w równowadze trzyma,
Pewnego razu (bowiem i w wieczności
Czas względem ruchu wszelkie trwałe rzeczy
Teraźniejszością, przeszłością, przyszłością
Mierzy), jednego z dni wielkiego roku,
Wojsko Aniołów promiennych, skinieniem
Pańskiem wezwane, ze wszystkich stron Nieba
Niezliczonemi stanęło oddziały.
Pod wodzą książąt w błyszczących szeregach
Przed Wszechmocnego Tronem; a nad niemi
Dziesięć tysięcy chorągwi, sztandarów,
Proporców w górze płynęło w powietrzu
Na odznaczenie straży przedniej, tylnej,
Godności różnych, stopni i urzędów;
Lub też w błyszczących tkaninach dawały
Godła, pamiątki święte znakomitych
Czynów miłości, szczytów gorliwości.
Tak kiedy stali niezmiernym obwodem,
Koło za kołem, w środku Pan Wszechświata,
Z Synem, siedzącym na łonie błogości,
Płomieniejącej górze był podobny,
Której szczyt jasność niewidzialnym czyni.
»Tak rzecze: »»Wszyscy Synowie Światłości
Anieli, Trony, Panowania, Księstwa,
Cnoty, Potęgi! Słuchajcie dekretu,

Na wszystkie czasy nieodwołalnego.
Dzisiaj zrodziłem Tego, i ogłaszam
Teraz, że moim jest jedynym Synem;
Na tej Go świętej górze namaściłem,
Siadł po prawicy mojej: Głową waszą
Naznaczam Jego: a też poprzysiągłem
Przez się Samego, że przed nim się skłoni
Wszelkie kolano w Niebie, zwąc go Panem.
Pod jego rządem bądźcie zjednoczeni,
Jak jedna dusza, i wiecznie szczęśliwi.
Kto nieposłuszny Jemu, mnie nie słucha,
Ten zrywa związek, i od tejże chwili
Z przed obliczności Bożej odrzucony,
Spada w ciemności całkowitej głębię,
Gdzie niema końca kary, ni zbawienia.««
»Rzekł Wszechmogący, zdało się, że wszystkich
Uradowały jego słowa, ale
Zdało się tylko, lecz inaczej było.
Jako zazwyczaj w uroczyste święta,
I ten dzień przeszedł na śpiewie i tańcu
Do koła góry świętej, pląs mistyczny
Najpodobniejszy temu, jaki toczą
W całym rozpędzie planet}^ z gwiazdami
Stałemi: wiry wewnętrzne, zewnętrzne,
Splątane z sobą, najnieprawidłowsze
Na pozór, chociaż w pełni prawidłowe;
A przy tych pląsach symfonia boska
Tak czarująca, że samemu Bogu
Rozkosz przynosi. Już się wieczór zbliżał
(Bo i my mamy wieczory i ranki

Dla przyjemności naszej, nie potrzeby),
Żwawo od tańca do miłej biesiady
Przechodzą: między wirujące kręgi
Stanęły stoły, a na nich obficie
Pokarm anielski; nektar rubinowy
Z winogron w Niebie wzrosłych wyciśnięty
Pienistą falą błyszczał w szczerozłotych,
Dyamentowych i perłowych czaszach.
Na kwiatach i kwiatami uwieńczeni,
Jedzą i piją; w Szczytnem zjednoczeniu
Poją się szczęściem i nieśmiertelnością;
Od nadużycia bezpieczni zupełnie,
Gdzie pełna miara od nadmiaru broni,
Wobec dobrego Króla, który szczodrze
Sypie im dary, ciesząc się ich szczęściem.
Noc ambrozyjska wysnuła obłoki
Z wysokiej góry Bożej, gdzie zarówno
I cień i światło źródło swoje mają,
Twarz Nieba miłym okryła się zmrokiem
(Tam Noc w zasłonie czarnej nie przychodzi),
Różana rosa do snu wszystkich oczy
Usposobiła, oprócz Boskich, które
Nie zasypiają nigdy. Na równinie
Rozległej, większej daleko niż cała
Ta ziemska kula, gdyby ją w płaszczyznę
Rozwinąć, w wielkim tym dziedzińcu Bożym,
Tłumy aniołów w gromadach, szeregach,
Stawią swój obóz, jak żyjące rzeki
Pośród drzew życia; nagle więc się wznoszą
Liczne namioty, anielskie przybytki.

Tam przy powiewie chłodzących zefirów
Spali, prócz gromad, co w swojej kolei
Dokoła tronu boskiego śpiewali
Noc całą hymny cudnie melodyjne.
»Lecz nie spał Szatan, tak obecnie zwany,
Gdy pierwsze jego imię starte w Niebie.
On, jeden z pierwszych, chociaż nie najpierwszy,
Archanioł wielki potęgą i łaską
I stopniem, ale dręczony zawiścią
Przeciw Bożemu Synowi — którego
W dniu tym uwielbił wielki jego Ojciec
I Messyaszem, Królem namaszczonym
Ogłosił — nie mógł znieść tego widoku,
I w dumie swojej czuł się znieważonym.
Knując złośliwe plany, gniewem zdjęty.
Chce b północy mglistej, a przyjaznej
Spaniu i ciszy, wraz z legionami
Swemi wyruszyć bez oddania hołdu
Tronowi, z wzgardą i nieposłuszeństwem
W piersi; i budząc najpierwszego swego
Podkomendnego, tak doń mówi zcicha:
»»Czy śpisz, kolego drogi? Czyliż może
Sen zamknąć twoje powieki, gdy wspomnisz
Na tak niesłuszne Wszechmocnego w Niebie
Postanowienie wczorajsze? Tyś zwykle
Dzielił się ze mną myślami swojemi,
Jak ja mojemi z tobą; gdy w czuwaniu
Tak zjednoczeni, czyżby teraz sen twój
Miał nas rozdzielić? Nowe prawa, widzisz,

Nam nałożono; od panującego
Wydane nowe prawa mogą budzić
W nas, którzy służym, nowe myśli, — nowe
Rady i nowe rozważania tego,
Co się wątpliwem wydaje; lecz więcej
W tem miejscu mówić nie można: zbierz wodzów
Miryad, które są w naszej komendzie,
Powiedz, że rozkaz jest, abym pośpiesznie,
Wprzód nim Noc ciemna pościąga obłoki,
Wraz z tymi, których chorągwie są moje,
Wyruszył śpiesznym pochodem do kwater
Zwyczajnych naszych na Północy, aby
Tam przygotować wszystko na przyjęcie
Godne naszego Króla, Messyasza
Wielkiego, jak i wysłuchania jego
Nowych rozkazów, albowiem zamierza
Tryumfująco wszystkie hierarchie
Niebieskie przejrzeć i stanowić prawa!««
»Tak rzekł obłudnik i zły wpływ zaszczepił
W nieprzezornego towarzysza sercu,
Który bezzwłocznie z osobna zwołuje
Każdego z władców, swoich podkomendnych,
I tak im mówi, jak mu powiedziano,
Że z Najwyższego rozkazu, nim nocne
Osłony z Nieba opadną, chorągiew
Hierarchiczna, wielka, podniesiona
Zostanie; powód słyszany powtarza,
Rzucając słówka dwuznaczne, zazdrosne,
Nieskazitelność badając, lub plamiąc;

Lecz usłuchali danego sygnału
I przeważnego głosu swego wodza
Wszyscy, bo wielkie było jego imię,
Wysoka ranga w Niebie. Jak poranna
Gwiazda, wiodąca stada gwiazd, tak jego
Wyniosła postać ich skupiła: kłamstwem
Powiódł za sobą trzecią część wojsk Nieba.
Tymczasem Władca Przedwieczny, widzący
Najskrytsze myśli, ze swej świętej góry
I z po za złotych lamp, co nocną porą
Przed nim się palą, ujrzał tam, gdzie światło
Lamp nie dosięga, bunt wznoszący głowę,
Kto go roznieca wśród synów poranku,
I jakie tłumy łączą się, by stawić
Opór wyrokom jego, i z uśmiechem
Rzecze do Syna swego jedynego:
»»Synu, w którym się cała moja chwiała
Odbija w pełni, Dziedzicu mej mocy,
Pilnie potrzebne jest zabezpieczenie
Naszej wszechmocy, pomyśl jaką bronią
Mamy ocalić nasze stare prawo
Boskości, czyli panowania; taki
Wróg się podnosi, co tron swój zamierza
Stawić na równi naszemu w rozległych
Stronach Północy; nie dosyć mu na tem;
Chce wypróbować w bitwie naszej mocy,
Albo naszego prawa. Trzeba temu
Zaradzić, zebrać siły pozostałe,
Użyć ich w naszej obronie, ażeby

Nie stracić nagle tego stanowiska
Naszego, naszej świątnicy i góry.««
»Syn na to, z wzrokiem spokojnym i jasnym
Lśniącym niezmienną pogodą boskości,
Rzecze: »»Potężny Ojcze! słusznie w pośmiewisko
Obracasz marne twoich nieprzyjaciół
Zamysły, śmieszne i czcze ich rozruchy;
One posłużą tylko do mej chwały,
A ich nienawiść mojem uwielbieniem
Będzie, gdy ujrzą potęgę królewską,
Daną mi na to, abym skarcił pychę,
Abym okazał czynem, że potrafię
Znieść buntowników.««
»Tak mówił Syn Boży.
Tymczasem Szatan ze swemi Książęty
Pędził, pośpiesznie rozwijając skrzydła,
Za nim gromady wojsk nieprzeliczonych,
Jak gwiazdy nocy, lub te drugie gwiazdy
Poranku, krople rosy, które słońce
Na każdym liściu i na każdym kwiecie
W perłę zamienia. Mijali okręgi
Potężnych władców na potrójnych tronach,
Państwa, do których twe władztwo, Adamie,
Ma się jak ogród ten do całej ziemi
Wraz z morzem, gdyby rozciągnąć na długość
Całą tę kulę. Przybyli nareszcie
Do granic kraju Północy, a Szatan
Do swej królewskiej stolicy, na wzgórzu
Wysokiem, zdala świecącej jak góra
Na górze, zdobnej w piramidy, wieże,

Z dyamentowych bloków i skał złota.
Pałac wielkiego Lucyfera (taką
Architektura ta nazwę mieć może,
Na język ludzki wyłożona); wkrótce,
Gdy Czart we wszystkiem udawał równego
Bogu, wzór biorąc z owej góry świętej,
Na której w obec Nieba ogłoszony
Został Messyasz, on tę swoję nazwał
Kongregacyjną górą, gdyż tu zbierał
Wszystkich stronników, niby na narady,
Jak godnie przyjąć zapowiedzianego
Wielkiego Króla; tak oszczerczą sztuką
Zdobywał posłuch pozorami prawdy.
»»Trony, Mocarstwa, Księstwa, Cnoty, Siły!
O ile takie wspaniałe tytuły
Nie są czczym dźwiękiem teraz, gdy dekretem
Boskim kto inny wziął wszelką potęgę
I zaćmił chwałę nasze nazwą Króla
Namaszczonego; z jego to powodu
Pochód tak prędki o północnej porze
I to zebranie, mające obmyślić
Nowe honory dla nadchodzącego,
Hołdy na klęczkach, nigdy niebywałe,
Upokorzenie haniebne! zbyt wielkie
Względem jednego, jakże je ponosić
Podwójnie, przed nim i przed owym drugim,
Którego nazwał swoim wizerunkiem?
A gdyby lepszy nam do głowy pomysł
Przyszedł zrzucenia jarzma? Chcecież schylać
Pokorne karki, giąć gibkie kolana?

Wiem, że nie chcecie, znam was, i wy sami,
Jeśli pomnicie, że zrodzeni w Niebie
Dziećmiście Nieba, którego przed wami
Nikt nie posiadał; że chociaż nierówni,
Wszyscyście wolni, wolni jednakowo;
Bo rangi, stopnie, w niczem nie ujmują
Wolności, tkwią w niej. Któż wiec może z prawa
I ze słuszności władzę monarchiczną
Przywłaszczać sobie nad tymi, co żyją
Jak równi jemu z prawa, choć potęgą
I blaskiem mniejsi, wolnością jednacy?
Lub czyliż może wprowadzać ustawy
Albo edykta nam, co i bez ustaw
Nie błądziliśmy? A tem mniej ustawę,
Która nam króla daje i nakłada
Adoracyę z uszczerbkiem tytułów
Naszych królewskich: z nich przecie wynika,
Że nam w udziale rządy a nie służba!««
»Zuchwałej mowy słuchano w milczeniu
Aż Abdiel z pośród Serafinów grona,
Do najżarliwszych czcicieli Boskości
I najwierniejszych sług jej należący,
Wstał, i gorejąc płomieniami gniewu,
Tak wstrzymał potok wściekłości Szatana:
»»Bluźniercza mowa, fałszywa i pyszna!
Słów takich w Niebie nikt się nie spodziewał
Słyszeć, a najmniej z ust twych, niewdzięczniku,
Coś tak wysoko wzniesion ponad Książąt.
Czyż możesz mową bezbożną naganiać
Boga wielkiego dekret sprawiedliwy,

Kiedy ogłosił i przysięgą stwierdził,
Że przed Jedynym Synem Jego, prawnie
Królewskiem berłem obdarzonym, zginać
Kolano będzie wszelka dusza w Niebie,
Jako przed swoim Królem prawowitym?
Niesprawiedliwie, powiadasz, krępować
Ustawą wolnych, oddawać równemu
Rząd nad równymi, stałe panowanie
Jednemu z równych nad wszystkimi? Chceszże
Bogu dyktować prawa? Spór z nim toczyć?
Wolność określać? Z nim, co cie utworzył
Takim, jak jesteś, a Potęgi Nieba
Tak ukształtował i takie granice
Im nadał, jakie mu się podobało?
I z doświadczenia znamy, jak jest dobry,
Jaki troskliwy o nas i o nasze
Dobro i godność, daleki od myśli
Ich uszczuplenia, przychyla się raczej
Do podwyższenia stanu szczęśliwości
Naszej, gdy jeszcze ściślej nas jednoczy
Pod jedną Głową. Choćby nawet przyznać
Słuszność twierdzeniu, że krzywda, gdy równy
Rządzi równymi królami. Czyż i ty,
Chociaż tak wielki i tak pełen chwały,
Czy nawet cała natura anielska
W jedno złączona, może się z Nim równać,
Z Jednorodzonym Synem? Wszak przez Niego,
Jako przez swoje Słowo, wszystkie rzeczy
Stworzył potężny Ojciec, ciebie także
I wszystkie duchy Nieba różnych stopni

I blasku — stworzył i uwieńczył chwałą.
Zowiąc je: Trony, Panowania, Księstwa,
Cnoty, Potęgi, jako główne siły.
Ni ich zaćmiewa jego królowanie,
Owszem, dodaje blasku, gdy On, Głowa,
Tak się zniżając w waszem gronie staje;
Jego ustawy są naszemi; wszelki
Jemu czyniony zaszczyt na nas spada.
Zatem zaniechaj tego bezbożnego
Szaleństwa, i tych nie kuś, lecz najśpieszniej
Ojca i Syna zagniewanych błagaj,
Bo przebaczenie możesz jeszcze znaleść,
Jeśli dość wcześnie będziesz o nie prosił.««
»Tak mówił Anioł żarliwy, nikt jednak
Nie poparł jego słów, które się zdały
Nieobmyślane, dziwne, nierozważne.
Ucieszył się więc odstępca, i rzecze
Jeszcze wynioślej: »»Jesteśmy stworzeni,
Powiadasz, dziełem drugiej ręki, które
Ojciec powierzył Synowi! Twierdzenie
To osobliwe a nowe. Skąd źródło
Takiej teorji chcielibyśmy wiedzieć?
Kto widział owo tworzenie? Czy pomnisz
Swoje stworzenie, gdy cię Twórca życiem
Nadał? Czasu nie znamy, w którymbyśmy
Insi niż teraz byli, i nikogo.
Coby przed nami istniał: spłodziliśmy
Siebie i własną wznieśliśmy się siłą
Ożywiającą, gdy bieg losu zamknął
Swój okres i nas, eterycznych synów

Jak płód dojrzały Niebo wyłoniło.
Potęgę sami z siebie posiadamy;
Największych przewag nas własna prawica
Nauczy, kiedy próby przekonają,
Kto naszym równym; a wtedy zobaczysz,
Czy z suplikami stanąć zamierzamy?
Czy Tron Wszechmocny otoczym błaganiem,
Czy oblężeniem? Takie wiadomości
Namaszczonemu poniesiesz Królowi;
A śpiesz, nim zguba nie przetnie ci drogi.««
»Rzekł, i jak szumy morza wzburzonego,
Pomruk chrapliwy przywtórzył uznaniem
Z nieprzeliczonych szeregów; lecz Seraf,
Chociaż sam jeden, chociaż otoczony
Nieprzyjaciółmi, śmiało odpowiada:
»»Odstępco Boga i wszelkiego dobra,
Duchu przeklęty! A więc twój upadek
Spełnia się, i twe roty nieszczęśliwe
Do zdradzieckiego czynu zaciągnięte,
Już zarażone twą zbrodnią i karą!
Nie troszcz się odtąd, jak otrząsnąć jarzmo
Boskiego Syna, Messyasza; odtąd
Nie będzie spływać na cię dobrotliwe
To prawo; inne wydano na ciebie
Wyroki, nigdy nie cofnione; berło
Złote, któregoś nie chciał znosić, teraz
Staje się drągiem żelaznym, łamiącym
I w pył kruszącym twe nieposłuszeństwo.
Wprawdzie ostrzegłeś mnie, abym uciekał,
Ale nie dla tej rady, czy też groźby,

Uciekam od tych namiotów bezbożnych,
Na zatracenie skazanych, bo może
Pomsta straszliwa, wisząca nad niemi,
Nagłym buchając płomieniem nie zrobi
Żadnych wyjątków. Niebawem uczujesz
Grom jego na swej głowie, ognia żary;
Wtedy biadając poznasz, że kto stworzył,
Ten i zniweczyć może.«« Tak rzekł Seraf
Abdiel, wierny pośród wiarołomnych,
Jeden wśród tłumów zdradzieckich niezmienny,
Nieporuszony i nieprzestraszony.
Nie dał się uwieść, miłość swą zachował,
I swą gorliwość; ni liczba ni przykład
Nie potrafiły go odwieść od prawdy,
Ani umysłu stałego poruszyć,
Choć był sam jeden. Z pośród ciżby wrogów
Odchodził znosząc śmiało i z godnością
Szyderstwa, ani gwałtu się nie bojąc.
Z wzajemną wzgardą zawrócił od wieżyc
Dumnych, skazanych na rychłą zagubę.«





(1) Pięć planet naówczas znanych.
(2) Merkury.

(3) Alcynousa królestwo — wyspa Korcyra, dzisiejsza Korfu, Homer w Odyssei, wielbi wspaniałe ogrody tej wyspy.
PIEŚŃ VI.

»Nieustraszony Anioł, nieścigany,
Noc całą dążył przez rozległe Nieba,
Nareszcie ranek, zbudzony przez lotne
Godziny, ręką różaną otworzył
Wierzeje światła. Jest u góry Bożej
Pieczara, blisko Jego Tronu, w której
Światło i ciemność w ciągłym są obrocie:
Kolejno wchodzą, znikają, krążeniem
Tem pożądaną czyniąc w Niebie zmianę
Nakształt dnia z nocą: gdy światło wypływa,
To przez drzwi drugie wchodzi ciemność cicha
I czeka chwili osłonięcia Nieba;
Ciemność ta raczej zmierzchem tu się zowie.
Teraz poranek nadszedł taki jasny,
Jak na wyżynach Nieba tylko bywa,
Cały przybrany w złoto empirejskie;
Jego promieńmi przeszyta noc znikła,
A na równinie błyszczące szwadrony
W szyku bojowym, broń promieniejąca,

Wozy wojenne, ogniste rumaki
I blask za blaskiem w odbiciach bez końca
Naraz olśniły oczy Abdiela.
Pojął, że wojna — wojna w gotowości;
I że wiadoma już nowina, z którą
Pośpieszał; zatem w hufce bratnie
Wkroczył wesoło, przyjęty radośnym
Hucznym okrzykiem, że powrócił jeden,
Z tylu miryad upadłych on jeden
Nieutracony! Głośno wysławiając
Do świętej góry wiedli go, stawili
Przed Najwyższego Tronem, tam z złocistej
Chmury usłyszał taki głos łagodny:
»»Dobrześ postąpił, sługo Boży, chlubnie
Stoczyłeś lepszą walkę, sam naprzeciw
Wzburzonych tłumów śmiało broniąc prawdy,
Silniejszy w słowach, niż oni w orężu.
A za świadectwo prawdzie ponosiłeś
Wszystkich obelgi, daleko przykrzejsze
Niż rany. Całem twem staraniem było
W obliczu Boga przenieść twardą próbę,
Choć takie tłumy przewrotnym cię zwały.
Teraz łatwiejszy bój ci pozostaje:
Wespół z tem wojskiem, tchnącem jednym duchem
Wrócisz do wrogów z tym większym zaszczytem,
Im z większem od nich szedłeś poniżeniem;
Poskromisz siłą tych, którzy nie chcieli
Rozumu uznać za swoję ustawę: —
Ani rozumu prostego przepisów
Uznać nie chcieli, ani Messyasza

Za Króla, który z prawa swych przymiotów
Króluje. Idź więc, Michale, zastępów
Niebieskich wodzu, i ty, Gabryelu,
Dzielnością jemu najbliższy; prowadźcie
Do boju synów mych niezwyciężonych,
Świętych pod bronią tysiące, miliony,
W szeregach, równych liczbą buntownikom
Zuchwałym. Śmiało napadnijcie,
Ogniem i bronią walczcie i ścigajcie
Do krańców Nieba; odpędźcie od Boga
I od błogości, aż do miejsca kary,
W przepaść Tartaru, w płomienie chaosu
Zgotowanego do ich pochłonięcia.««
»Głos Najwyższego ucichł i wnet chmury
Ściemniały w koło wzgórza, dym zatoczył
Czarniawe kłęby z ogniem przemieszane;
Znak to był gniewu bliskiego wybuchu;
Niemniejszym strachem przejęły trąb dźwięki
Rozgłośne, z wyższych sfer Nieba płynące.
Na tę komendę, wojska zgromadzone
W obronie Niebios w potężny czworobok
Szyk sformowały; złączone jednością
Niepokonaną, ruszyły wT milczeniu
Ich legiony przy dźwięku muzyki
Instrumentalnej, pełnej harmonii,
Budzącej zapał do dzieł bohaterskich.
Przez wodzów bogom podobnych wiedzione,
Za sprawę Boga i za Messyasza
Jego ruszają w niezłomnych szeregach.
Ni spotykane wzgórza, ni doliny

Wąskie, ni lasy, ni rzeki nie łamią
Doskonałego szyku, bo ten pochód
Wysoko ponad gruntem się odbywał,
A kroków szybkich uległe powietrze
Nie tamowało. Jak kiedy ród ptaków
Cały, na skrzydłach, szeregami mknący,
Wezwany przybył ponad Eden, aby
Otrzymał nazwy z ust twoich, tak oni
Przez okolice szli mnogie i kraje
Dziesięciokrotnie dłuższe od powierzchni
Ziemi. Nakoniec, daleko na północ,
Tam gdzie widnokrąg się skłania, ujrzeli
Długim ciągnące się pasem obszary
Ogniste, jakby wojskowe kolumny;
Bliżej widziane jeżyły się one,
Jak promieniami, nieprzeliczonemi
Lancami; niżej ciżba hełmów,
I różne tarcze, chełpliwemi godły
Pomalowane: to nagromadzone
Wojska Szatana śpieszyły pochodem
Szalonym, sądząc, że jeszcze dnia tego
Rozprawą, albo podejściem zdobędą
Wyżynę Boga, i na jego tronie
1 Osadzą tego, który mu zazdrości,
Pysznego Ducha, lecz się przekonali
Już na pół drogi, że próżne i głupie
Były ich myśli. Dziwnem nam się zdało
Z początku, wojnę toczyć Aniołowi
Z Aniołem, w srogiej z nim walce potykać,
Cośmy zwyczajni byli raczej wspólnie

Obchodzić święta miłości, wesela,
Zgodnie, jak dzieci wielkiego Rodzica,
Śpiewając hymny na cześć jego; nagle
Rozległ się okrzyk wojenny i wrzawa
Bitwy stłumiła czucia łagodniejsze.
»W środku swych hufców, wysoko wzniesiony,
W rydwanie słońca blask naśladującym
Siedział Odstępca, jak Bóg, majestatu
Boskiego pozór, w koło płomieniste
Stały Cheruby, dzierżąc tarcze złote.
Wysiadł ze swego wspaniałego tronu,
Bo tylko wąski przedział dzielił szyki
Nieprzyjacielskie, — straszliwy to przedział —
W którym naprzeciw stanęły linie
Okropnie długie. Nim się rozpoczęło
Starcie, w szeregach najbardziej zbliżonych.
Gdzie przednie straże, jak chmury się kłębią,
Odstępca pobiegł tam dumnemi kroki,
Podobny wieży, strojny w dyamenty
I złoto. Tego widoku znieść nie mógł
Abdiel, co stał między potężnymi
Wojownikami, wielkich czynów żądny,
I w dzielnem sercu tak sobie rozważał:
»»O Nieba, mogłoż takie podobieństwo
Do Najwyższego pozostać, gdy znikły
Wiara i prawda? Dlaczegóż potęga
I siła trwa tam, gdzie cnota upadła?
Może też słabszym okaże się pyszny.
Chociaż ma pozór niezwyciężonego.
Ufając w pomoc Najwyższego Pana

Zmierzę się z owym, którego zepsucie
I fałsz umysłu niedawno poznałem;
Słusznie też, by ten, kto w ustnej rozprawie
Dowiedzie prawdy, poparł ją orężem,
I odniósł w obu rozprawach zwycięstwo.
Dzika to wprawdzie i haniebna taka
Walka rozumu z siłą, lecz tem większy
Nakaz rozumu, by rozum zwyciężył.««
«Tak ważąc w myśli, i od uzbrojonych
Swych towarzyszów naprzód krocząc, spotkał
W pół drogi swego zawziętego wroga;
Tą gotowością bardziej zapalony,
Takie mu, pewny siebie, śle wyzwanie:
»»Zuchwalcze! Ciebież spotykam? Sądziłeś,
Że bez oporu dotrzesz swego celu,
I niestrzeżony tron Boski napadniesz;
Że go opuszczą wszyscy przerażeni
Twoją potęgą ręki, lub języka.
Tak więc, szaleńcze, nie przyszło ci na myśl,
Że próżno walczyć przeciw Wszechmocnemu,
Co z najdrobniejszej rzeczy każdej chwili
Może bez końca wyprowadzać wojska
Ku poskromieniu zamysłów szalonych;
Albo też własną ręką, która wszędzie
Dosięgnie, mógłby jednem uderzeniem
Twój byt zakończyć, twoje legiony
Powalić. Ale, jak widzisz, nie wszyscy
Idą twym torem: dużo wiernych Bogu,
Dużo miłuje Go, choć nie widziałeś
Ich liczby wtedy, kiedy ja sam jeden

W twoim fałszywym świecie stałem wierny.
Patrz, jednej myśli ze mną te szeregi;
Choć późno, dowiedz się, że czasem
Niewielu prawdę zna, błądzą tysiące.««
»Wzgardliwie patrząc, Arcynieprzyjaciel
Tak mu odpowie: »»Na twoje nieszczęście,
Lecz w pożądanej dla mnie zemsty porze,
Wracasz z ucieczki, Duchu buntowniczy,
Któregom szukał, aby mu wymierzyć
Tak zasłużoną nagrodę, cios pierwszy
Z tej tu prawicy, za to, że językiem
Pełnym sprzeczności śmiałeś się opierać
Sam jeden trzeciej części bogów, którzy
Postanowili stwierdzić boskość swoję.
Gdy bowiem czują siłę boską w sobie,
Nie mogą przyznać nikomu wszechmocy.
Lecz dobrze, że wprzód niż twoi wspólnicy
Przychodzisz z myślą zdobycia piór kilku
Na mnie, i z tego powodzenia wróżyć
O zgubie reszty; abyś się nie chlubił
Mojem milczeniem, skorzystam z tej chwili,
I dam odpowiedź. Myślałem z początku
Że dla niebiańskich dusz wolność i Niebo
Jest jedną sprawą, ale teraz widzę
Że jest najwięcej leniwych, co wolą
Służbę swą pełnić w festynach i pieśniach,
Jak niewolnicy; takich uzbroiłeś
Rybałtów Nieba — aby służalczością
Wolność porażać, jak to porównanie
Czynów obydwóch stron dzisiaj okaże.««

»Krótko mu na to i ostro odpowie
Abdiel: »»Błądzisz ciągle, Apostato,
I końca twego błądzenia nie będzie,
Gdyś zeszedł z drogi prawdy, gdy niesłusznie
Piętnujesz nazwą niewoli służenie,
A służyć każe i Bóg i natura;
Bóg i natura równie zalecają
Aby panował ten, kto najgodniejszy,
Kto przymiotami przewyższa rządzonych.
Niewola to jest służba u głupiego,
Lub u takiego, co wzniósł hasło buntu
Przeciwko temu, kto godniejszy władzy;
Posłuszni tobie są w takiej niewoli,
I ty nie jesteś wolny, boś poddany
Samego siebie, i jeszcze wszetecznie
Śmiesz lżyć nas za to, że służymy Bogu!
Rządź w swem królestwie — w Piekle; niech ja służę
W Niebie u Boga błogosławionego
Wiecznie, niech spełniam jego święte prawa,
Jak najgodniejsze posłuchu. Tymczasem
Kajdan oczekuj w Piekle, nie królestwa.
Teraz, gdym wrócił, jak rzekłeś, z ucieczki,
To powitanie przyjm na czub bezbożny.««
»Tak mówiąc, tęgi cios, nagły jak piorun,
Spuszcza na pyszną głowę Apostaty,
Taki, iż ani wzrok, ani myśl szybka,
Ani go tarcza nie mogła uprzedzić.
O dziesięć wielkich kroków się zatoczył
Czart, przy dziesiątym przyklęknął, oparty
Na swoim wielkim oszczepie; jak gdyby

Na ziemi wichry, albo wody, drogą
Torując sobie, górę pchnęły z miejsca,
Tak, iż z sosnami swemi wpół zapadła.
Przestrach ogarnął Książąt zbuntowanych,
I jeszcze większa wściekłość, gdy ujrzeli
Ciężki upadek najpotężniejszego
Z ich grona; nasi okrzyki radości
Wydali, widząc w tem wróżbę zwycięstwa,
Pałając żądzą spotkania; więc Michał
Kazał uderzyć w trąbę archanielską:
Huknęły dźwięki przez Nieba przestrzenie,
W szeregach wiernych rozbrzmiał śpiew Hosanna
Lecz i przeciwne wojska nie czekały
Bezczynnie: nagle zwarcie nastąpiło
Okropne; wściekła podniosła się wrzawa,
Jakiej aż dotąd Nieba nie słyszały.
Oręż o zbroję szczęk wydaje ostry,
Wozów miedzianych z szalonym rozpędem
Toczą się koła; zgiełk walki, złowrogi
Świst strzał płomiennych, rojami lecących
Nad głową, jakby sklepienie ogniste
Ponad wojskami. Pod taką pokrywą
Żarzącą, obie niezmierne armie
Z zaciętym gniewem runęły na siebie,
Niosąc zagubę; odbił się po Niebie
Odgłos natarcia tego: gdyby Ziemia
Natenczas była, wstrząsłaby się cała
Do środka. Nie dziw, kiedy miliony
Aniołów, strasznym zapalonych gniewem,
Walczyły z sobą, a najmniej znaczący

Z ich liczby łatwo żywiołami temi
Mógł władać i ich siłą się uzbroić,
O ileż większą potęgą władały
Te niezliczone dwie armie wrogie,
By walkę strasznym otoczyć pożarem,
I swą szczęśliwą siedzibę rodzinną
Zaburzyć, kiedy nie mogli zniweczyć,
Gdyby Wszechmocny, wiecznie królujący,
Ze swego tronu mocnego na Niebie
Nie ograniczył ich mocy i władzy;
Choć liczni byli, tak, że hufiec każdy
Mógł się wydawać armią potężną,
A każda zbrojna ręka legionem;
Prosty bojownik, wiedziony do walki
Zdawał się każdy doświadczonym wodzem!
Kiedy iść, — naprzód wiedział, kiedy stanąć,
Kiedy odmienić stanowisko w bitwie,
Kiedy rozsunąć szeregi walczących,
Kiedy je zemknąć. Nikomu do głowy
Nie przyszła chętka ucieczki, cofania;
Żaden czyn płochy nie świadczył o strachu;
Każdy na siebie tylko liczył, jakby
Zwycięstwo tylko od siły ramienia
I męstwa jego jednego zawisło.
Spełnionych przewag sławy wiekopomnej
Trudno wyliczyć, bo szeroką przestrzeń
Obejmowała bitwa, w rożny sposób
Toczona: czasem stojących na gruncie,
A czasem w górze, na potężnych skrzydłach,
Rozbijających powietrze dokoła,

Które walczącym ogniem się wydało.
Bez rozstrzygnięcia długo walka trwała,
Nakoniec Szatan, co dnia tego siłę
Dziwną okazał, i w robieniu bronią
Równego sobie nie napotkał jeszcze,
Torując sobie drogę przez tłum zbity
Serafów, szturmem idących do boju,
Ujrzał Michała Archanioła, który
Gdzie mieczem zmierzył, tam całe szeregi
Padały: głownia, oburącz wznoszona
I opuszczana z rozmachem potężnym,
Siała zniszczenie. By temu zapobiedz
Pośpiesza Szatan z swą tarczą skalistą,
Dziesięciokrotnym dyamentem krytą,
Ogromny obwód. Widząc jego bliskość
Michał Archanioł, wstrzymał trud wojenny,
Rad i nadzieję mając, że zakończy
Wojnę domową w Niebie, gdy głównego
Nieprzyjaciela na miejscu pokona
I pojmanego w łańcuchach powiedzie;
Z wzrokiem surowym, z twarzą pałającą
Gniewem, takiemi przemawia słowami:
»»Twórco Zła, dotąd nieznanego w Niebie,
Niemającego nazwy przed twym buntem,
Teraz, jak widzisz, obficie się jawi
Wobmierzłych dziełach wojny, wstrętnej wszystkim,
Ale najcięższej, według słusznej miary,
lobie i twoim tłumom. — Jakżeś zmącił
Błogosławiony pokój Nieba, jakąż
W łono Natury wprowadziłeś nędzę,

Nieznaną przed twym buntem, niestworzoną!
Takżeś zaszczepił złość swoję tysiącom
Niegdyś uczciwym i wiernym, a teraz
Popadłym w kłamstwo! Lecz nie myśl, że zdołasz
Zburzyć tu święty spokój: oto Niebo
Ze wszystkich swoich granic cię wyrzuca,
Siedlisko szczęścia nie znosi dzieł gwałtu
I wojny. Precz stąd! I niech idzie z tobą
Twój pomiot, Złe, do miejsca Zła, do Piekła.
Ty i twa niecna horda, tam knujcie powstania,
Dopóki ten miecz mściciel nie nakreśli
Twego wyroku, lub póki nie spadnie
Zemsta od Boga i zwiększy twą karę.««
»Tak mówił Książę Aniołów, któremu
Szatan odrzecze: »»Nie myśl, iż czczem słowem
Gróźb, na powietrze rzucanych, zastraszysz,
Kiedy czynami nie możesz. Czyś zmusił
Uciekać kogo z tych najmniejszych moich,
Co choć padają, niebawem powstają
Niezwyciężeni? Czy myślisz, że ze mną
Łatwiej traktować, i z góry groźbami
Wypędzić? Nie myśl, że w ten sposób może
Skończyć się bitwa, którą ty nazywasz
Złem, my zaś bitwą sławy, którą wygrać
Mamy nadzieję, lub Niebo zamienić
W Piekło, o którem prawisz baśni; zresztą
Tu chcemy mieszkać, jeśli nie panować.
Tymczasem, choćbyś zebrał wszystkie siły
Twoje, i wezwał do pomocy tego,
Którego zowiesz Wszechmocnym, nie myślę

Uciekać; wszak cię szukałem daleko
I blisko!«« Zmilkli, zaczynając walkę
Niewysłowioną, bo któż, choć ustami
Anioła, może opowiedzieć, albo
Do jakich rzeczy na ziemi porównać,
Albo jak podnieść ludzką wyobraźnię
Do wysokości takiej, równej bogom
Potęgi? Bo też podobni do bogów
Zdali się, czy to stojąc, czy też idąc,
W postawie, ruchu, w świetnym blasku broni,
Mając rozstrzygać, kto w Niebios przestworach
Panować będzie. Wznieśli broń ognistą,
Kreśląc w powietrzu okropne obwody;
Tarcze naprzeciw siebie dwie błyszczały
Jak wielkie słońca dwa, a w koło wszyscy,
W oczekiwaniu drżąc, stali; z stron obu
Wnet wycofały się ze zgiełku pułki,
Szerokie, puste zostawiając pole,
Bo niebezpiecznie było stać za blisko
Takiego, jak to wstrząśnienia. Jeżeli
Można objaśniać wielką rzecz przez małą,
Gdyby zerwała się zgoda w Naturze,
Wojnę wydały sobie gwiazdozbiory,
I dwie planety, złością pałające,
Pędziły przeciw sobie, by wśród nieba
Bój stoczyć, zmieszać trzaskające koła:
Taki ta walka widok przedstawiała.
Groźne ramiona wznieśli jednocześnie
Obadwa, pragnąc jednem uderzeniem
Cel swój osiągnąć, i nie potrzebować

Powtarzać ciosu niedostatecznego.
Równie wydali się silni i żwawi,
Ale Michała miecz z zbrojowni Boga
Zahartowany był tak, że nie było
Nic tak ostrego i nic tak twardego,
Coby cios jego wytrzymać zdołało.
Spadając z góry, spotkał miecz Szatana,
I przeciął go na poły; wraz odmachem
Drugim bok prawy rozpłatał mu ciężko.
Pierwszy raz Szatan poznał, co ból znaczy;
Wił się i tarzał, tak bolesną ranę,
Na wskroś otwartą, zadał mu miecz ostry.
Lecz eteryczny pierwiastek nie znosi
Długich rozerwań, zamknął ją, a z blizny
Ciecz wypłynęła subtelna, krew Duchów,
Plamiąc tak jasną dotąd jego zbroję.
Natychmiast ze wszech stron z pomocą biegli
Liczni i silni anieli, z nich jedni
W jego obronie, inni go ponieśli
Na tarczach po za linię bojową
I do rydwanu własnego złożyli.
Tam strachem, wstydem i żalem przejęty,
Zgrzytał zębami, że nie był jak sądził,
Niepokonanym, i że jego duma
Upokorzona srodze takim ciosem,
Gdy mniemał, że moc jego równa Boskiej.
Ale wyzdrowiał prędko, bowiem duchy,
Żywotną siłą żyjąc w każdym członku,
(Nie tak, jak słaby człowiek, we wnętrznościach,
Sercu lub głowie, wątrobie lub nerkach),

Nie umierają, — tylko znicestwienie
Może je życia pozbawić: ich tkanki
Płynne nie mogą otrzymać śmiertelnej
Rany, zarówno jak ranić nie można
Powietrza: cali są sercem i głową,
Okiem i uchem, rozumem, uczuciem,
I zmysłem; mogą według woli zmienić
Barwę, kształt, wielkość swoich członków, albo,
Gdy się podoba, gęstnąć, lub też rzednąć.
»Ale i w innych stronach placu boju
Działy się godne pamięci przewagi:
Tam wwiódł Gabryel swoje nieprzeparte
Chorągwie w środek głębokiej kolumny
Molocha, króla złego, co go wyzwał
Na rękę, grożąc, że przywiązanego
Do kół swojego wozu go powlecze.
Dotknął też swoim bluźnierczym językiem
I Najświętszego Pana Niebios Imię;
Wkrótce przecięty z góry aż do pasa,
Z bronią strzaskaną, znosząc ból okrutny,
Rycząc uciekał. Na dwóch skrzydłach wojska
Rafael z jednej, a ze strony drugiej
Uryel pobił chełpliwych olbrzymów,
W dyamentowe skały uzbrojonych,
Adramelecha i Asmodeusza,
Króle potężne, co godności boskiej
Żądali, lecz się wkrótce nauczyli
Skromnie o sobie myśleć, uciekając
Pokaleczeni okropnie, pomimo
Pancerzy, kolczug. Nie stał też bezczynnie

Abdiel, karat bezbożne zagony
Ciężkiemi ciosy: zgromił Aryela
I Aryocha, i obu obalił.
Ogniem poskromił butność Ramiela.
Mógłbym tysiączne przewagi przytoczyć
I tu na ziemi uwiecznić ich dzieje,
Ale wybrani Anieli swą sławą
Zadawalają się w Niebie, i ludzkich
Pochwał nie pragną; ci znów z drugiej strony,
Choć dziwnie byli i silni i dzielni,
Chociaż pragnęli chluby, gdy wyrokiem
Są wykreśleni z Niebios i z pamięci
Świętej, niech znikną w nocy zapomnienia.
Siła w rozwodzie z prawdą i słusznością
Godna nie chwały ale potępienia
I hańby; sławę chce czczą chełpliwością
Zdobywać, szuka czci przez bezeceństwo,
Niech więc milczenie wieczne ją pochłonie.
»Gdy poskromiono tak najpotężniejszych
I w kilku szturmach rozbito szeregi,
Bitwa zwolniała; wkradł się nieporządek,
W niesfornych kupach uchodzili zdrajcy,
Pozostawiając pole pełne zbroi
Strzaskanych, a na stosach stosy
Poprzewracanych wozów z woźnicami
I spienionemi końmi ognistemi.
Co jeszcze mogło trzymać się na nogach
Szło wyczerpane za wojskiem Szatana
Osłabłem, ledwie mogącem się bronić;
Lub bladym strachem zdjęci (po raz pierwszy

Wtedy poznali, co strach i ból znaczy)
Zbiegli haniebnie — do tak złego stanu
Ich doprowadził grzech nieposłuszeństwa:
Strach, ból, ucieczka aż dotąd nie miały
Władzy nad nimi. O, jakże inaczej
Święte zastępy szły w gęstych sześciennych
Falangach, w zbrojach niedopuszczających
Rany! Tak wielką przewagę niewinność
Im nadawała nad nieprzyjaciółmi;
Jako bezgrzeszni i posłuszni Bogu
Nieutrudzenie stali w ciężkim boju,
Od ran i bólów zupełnie bezpieczni:
Tylko zepchnięci mogli być z miejsc swoich.
»Noc rozpoczęła bieg swój, i nad Niebem
Nawodząc cienie, błogi nałożyła
Rozejm i ciszę po ohydnej wrzawie
Wojennej: pod jej obłoczne pokrycie
Odszedł zwycięzca, odszedł zwyciężony;
Tylko pozostał na pobojowisku
Michał ze swoich Aniołów orszakiem;
Rozstawia warty dokoła Cherubów,
Powiewających płomieniami. Z strony
Przeciwnej Szatan z buntowniczą zgrają
Umknął daleko w ciemność, niepokojem
Dręczony, zebrał w nocy na naradę
Swych Potentatów, i wśród nich stanąwszy,
Nie rozpaczając taką miał przemowę:
»»Wypróbowani w tem niebezpieczeństwie,
I doświadczywszy, że niezwyciężeni
Jesteście w boju, drodzy towarzysze,

Nietylko godni wolności, to mało:
Dla nas zaszczytów trzeba, chluby, sławy,
Gdyśmy wytrwali jeden dzień w tej bitwie
Nierozstrzygniętej (a jeśli dzień jeden,
Czyżby nie można i przez wieczność całą?).
Pan Niebios zesłał całą swą potęgę
Na nas, i sądził, że jest dostateczną,
By nas do swojej woli upokorzył:
Tak się nie stało, więc nadal możemy
Sądzić, że błędom podlega, choć dotąd
Mniemano o nim, że wszystkowiedzący.
Niedostatecznie wprawdzie uzbrojeni,
Strat ponieśliśmy dużo, ból cierpieli,
Nieznany dotąd, poznany dopiero
Po zapadnięciu na nas potępienia.
Teraz, gdy wiemy, że te nasze kształty
Niebiańskie, ciosom śmierci nieuległe,
Nie mogą ginąć, choć od ran dziurawe,
Prędko się goją siłą przyrodzoną:
Ból złem niewielkiem, a lekarstwo łatwe.
W przyszłem spotkaniu może bron silniejsza
Albo gwałtowniej działająca, lepiej
Nam służyć będzie, a gorszą dla wrogów
Tak, że wyrówna naszę niższość, której
W naturze nie ma. Jeśli może skryte
Przyczyny dają im przewagę, łatwo
To wskaże ścisłe śledztwo i narada,
Byleśmy tylko zachować umieli
Umysł niezłomny, sąd o rzeczach trzeźwy.««

»Siadł, po nim zaraz powstał w zgromadzeniu
Nisroch, największy między książętami,
Wyglądał, jakby tylko wrócił z boju,
Znękany bólem, z ramionami ciężko
Posiekanemi, chmurno spoglądając,
I odpowiedział: »»Oswobodzicielu
Od nowych panów, ty, co nas prowadzisz
Do należnego praw boskich użytku,
Praw naszych; chociaż bogami jesteśmy,
Ciężko nierówną walczyć bronią, cierpieć,
Kiedy przeciwnik nie doznaje bólu.
Stąd zguba: bowiem co wskóra odwaga
Lub siła, choćby nie mająca równych,
Kiedy ją zgnębi ból, któremu wszystko
Ulegać musi? I najmocniejszemu
Muszą opadać ręce. Możebyśmy
Mogli się wyrzec uczucia rozkoszy,
Nawet nie czując po niem żalu, żyjąc
Zadowoleni, co pewno jest życiem
Najspokojniejszem; ale ból jest nędzą
Zupełną, jest złem najgorszem; nadmierny
Wszelką cierpliwość wyczerpywać może.
Ktoby wymyślił zatem oręż taki,
Którym by można ranić wroga, dotąd
Nietykalnego, albo taki, coby
Nas od ran bronił, temu będziem dłużni
Wdzięczność niemniejszą, jak za wybawienie.««
»Na to mu Szatan spokojnie odpowie:
»»Wynalezione to, co słusznie sądzisz,
Że ma zapewnić nasze powodzenie.

Oto jest. Kto z nas, patrząc na tę jasną
Powierzchnię gruntu, na którym stoimy,
Ten eteryczny ląd przestronnych Niebios,
Zdobny w rośliny, owoce i kwiaty
Ambrozyańskie, złoto i kamienie
Drogie — chociażby spoglądał pobieżnie —
Nie zwróci myśli, że tych wszystkich rzeczy
Rosną pod ziemią głęboko surowe
Materyały, duchowe, ogniste;
Aż tknięte Niebios ożywczym promieniem
Ukształtowane przezeń, pędzą w górę,
Tak piękne w świetle, które je otacza?
Głębia dostarczy nam owych pierwiastków
Z ciemności łona, zapłodnionych ogniem
Piekielnym, te gdy włożym w rurę
Długą, okrągłą, i przybijem mocno,
Dotknięte ogniem od drugiego końca,
Rozpościerając się gwałtownie, z trzaskiem
Gromu wyrzucą na nieprzyjaciela
Zgubne pociski, te porozrywają
Na sztuki wszystko, co spotkają w drodze.
Zlękną się tamci, żeśmy rozbroili
Im Gromowładcę ze strasznych strzał jego.
Praca niedługa, nim zorza poranna
Zabłyśnie, skutek odpowie życzeniu.
Ufajcie zatem i zbądźcie się strachu,
Gdy moc i rozum ściśle się zespolą,
Niema trudności, a tym mniej powodu
Do rozpaczania.«« Skończył, słowa jego
Dodały ducha pognębionym tłumom

I ożywiły je nową nadzieją.
A wynalazek uwielbiali wszyscy;
Każdy się dziwił, że sam nie wynalazł
Tak łatwej rzeczy, choć gdyby nie była
Wynaleziona, wszystkimby się zdała
Najniemożliwszą. Może kto z plemienia
Twego w dniach przyszłych, jeśli zbyt obficie
Złość się rozpleni, w niegodziwym celu,
Albo natchniony radą dyabelską,
Wynajdzie przyrząd podobny do tego
Ku udręczeniu grzesznych synów człeka,
Skłonnych do wojny i rzezi wzajemnej.
»Z obrad do czynu wnet się obrócili.
Były gotowe niezliczone ręce,
Które rozwarły do głębi grunt Nieba
I tam znalazły zarody natury
W ich pierwiastkowem poczęciu: siarczaną
I saletrzaną massę; tę zmieszawszy
I podegrzawszy, umiejętnie starłszy,
Czarne ziarenka otrzymali, temi
Swe napełnili składy. Inni znowu
Żyły ukryte kruszcowe kopali
(Takie wnętrzności ziemia też posiada);
Inni broń palną lali i pociski,
Posłańce zguby; inni gromadzili
Trzcinę na lonty, łatwo chwytające
I przenoszące ogień. Tak, noc mając
Za świadka, wprzód nim zabłysła jutrzenka,
Tajemną swoję skończyli robotę,
Oględnie, cicho, niepodpatrywani.

Gdy świeży ranek zawitał na wschodzie,
Zbudził zastępy zwycięskie Aniołów;
Na głos pobudki stanęli pod bronią
W złocistych zbrojach; wnet się sformowały
Świetlane szyki; niektórzy na wzgórkach,
Już rannem słońcem rozwidnionych, w koło
Badawczem okiem się rozpatrywali,
Lub w lekkiej zbroi biegli w różne strony,
Aby wyśledzić w jakiej odległości
Jest nieprzyjaciel, czy ucieka, czyli
Zamierza bić się, czy w marszu, czy stoi?
Wkrótce ujrzeli go blisko; powoli,
Lecz w gęstych massach, posuwał się naprzód
Z rozwiniętemi chorągwiami. Zaraz
Najszybszy w locie z Cherubów, Zofiel,
Pędzi i jeszcze w biegu tak ogłasza:
»»Do broni, bracia, do broni, już blisko
Ów wróg, o którym było domniemanie,
Że uciekł, widać chce nam dziś oszczędzić
Długiej pogoni; teraz nie ucieknie.
Nadchodzą gęstą chmurą, a w ich twarzach
Widzę odwagę i pewność zwycięstwa.
Niech każdy dobrze opasze swój pancerz
Dyamentowy, i hełm mocno przypnie;
Tarczę okrągłą, wysoko czy płasko
Noszoną, chwyćcie mocno, bo, jak sądzę,
Dzień nadchodzący nie drobnym deszczykiem
Obdarzy nas, lecz burzą strzał ognistych.««
Tak ich ostrzegał, choć się strzegli sami,
Wkrótce stanęli w szyku bez przeszkody,

I nieprzyjaciel w liczbie niezmierzonej
Zbliżał się krokiem ciężkim, wolnym, wlokąc
W rurach drążonych przyrząd dyabelski,
Poosłaniany z dwu stron oddziałami
Gęstemi, które kryły podstęp. Stały
Naprzeciw siebie dwa wojska czas jakiś,
Nagle przed frontem pojawił się Szatan,
I tak donośnie zakomenderował:
»»Straż przednia zwiń się na lewo i prawo!
Niech ujrzą wszyscy, co nas nienawidzą,
Jak pojednania szukamy i miru,
Jak z odsłoniętą piersią chcemy przyjąć
Tych, co nasz projekt zgody oceniają,
Nie odwracając się od nas zawzięcie.
Pewnie odwrócą się, lecz Niebo świadkiem
Szczerości naszej, że teraz spełniamy
Chętnie, co od nas zależy. Wystąpcie
Którym zlecono, i wyłóżcie zwięźle
Nasze ugodę; głośno, by słyszeli.««
»Tak szydził w słowach chytrych i dwuznacznych
A ledwie skończył, na prawo i lewo
Rozeszła się straż przednia na dwa flanki,
I naszym oczom przedstawił się nowy,
Szczególny widok: piętrami trzy rzędy
Kolumn na kołach (bo nam się wydały
Jakby kolumny, albo wydrążone
Kłody dębowe, jodłowe, obcięte
Z gałęzi, w lasach i górach spuszczone):
Spiżowe, albo żelazne, kamienne,
Stały na prost nas, szerząc rozdziawione

Wielkie otwory, zwiastuny rozejmu
Oszukańczego. Za każdą stał Seraf
Z trzciną, wiewając końcem zapalonym.
W oczekiwaniu staliśmy czas jakiś
Uważni, trochę w myśli rozśmieszeni;
Nagle i naraz wszyscy przyłożyli
Leciuchno końce trzcin do szparek w onych
Kolumnach. Niebo stanęło w płomieniach,
I zaraz potem oblokło się dymem
Rzygniętym z gardzioł tych maszyn głębokich.
Ryk ich powietrzem wstrząsnął, jednocześnie
Zionęły straszne dyabelskie gromy,
Łańcuchy spięte i grad kul żelaznych,
W wojsko zwycięskie padających z taką
Szaloną siłą, że kogo trafiły
Nie mógł na nogach ustać, chociaż zwykle
Stał jako skała; tysiącami wtedy
Padli Anieli i Archaniołowie:
Ci w ciężkich zbrojach najpierwsi; łatwiejby
Bez broi, jako duchy, szybkim zwrotem,
Albo się kurcząc, uniknęli ciosu.
Teraz porażka nastąpiła ciężka,
Nieunikniona ucieczka. Choćbyśmy
Zluźnili swoje ścieśnione szeregi,
Na co się przyda? Ponowi się bitwa,
Z nią nowa klęska, zdwojona: tym większą
Ściągnęlibyśmy wzgardę, pośmiewisko
Nieprzyjaciela, bo już wprost przed nami
Stał drugi szereg Serafów, gotowy
Do powtórnego rzucenia piorunu.

Więc zrzekliśmy się nowego ataku.
Szatan, spostrzegłszy nasze położenie,
Szyderczo do swych kompanów tak rzecze:
»»Cóż, bracia, czemuż ci dumni zwycięzcy
Nie idą do nas? Niedawno szli butnie;
A gdyśmy grzecznie przyjęli ich, czoło
I pierś odkryli (czegóż więcej trzeba?),
Podając dobre warunki ugody,
Raptem zmienili zamiar, uciekają
Jakby w dziwacznym szale, jakby chcieli
Tańcować, ale taniec osobliwy
I dziki nieco: może tak się cieszą,
Że proponuję im pokój, lecz sądzę,
Że gdy powtórzym im warunki nasze
Prędko gotowi będą do odwrotu.««
»Równe szyderstwo Belial dorzuci:
»»Wodzu, warunki posłaliśmy ważne,
I ścisłej treści, silnie przenikliwe,
Jak widzieliśmy, mogły oszołomić
I z nóg zbić wielu; kto je dobrze pojął,
Od stóp do głów je pojąć był powinien:
Widać, że naszych wniosków nie pojęto,
Gdy nieprzyjaciel nasz nie chodzi prosto.««
»Pełni humoru, żarty i koncepta
Puszczali, mając za rzecz najpewniejszą
Przyszłe zwycięstwo; ze swym wynalazkiem
Mieli nadzieję, że narówni staną
Z Przedwieczną Mocą, że mogą pogardzać
Jej piorunami, jej wojsko wyśmiewać,
Gdy rozproszeniu chwilowo uległo.

Lecz to niedługo trwało: gniew pobudził
Do czynu, znalazł sposób na piekielny
Ów wynalazek. Taką doskonałość
I siłę nadał Bóg swoim Aniołom!
Zrzucili zbroje, i do wzgórzy biegną,
Bo Ziemia na wzór Nieba otrzymała
Swą rozmaitość miłą wzgórz i dolin, —
Jak błyskawica jednym lekkim migiem
Biegną i z posad wyrywają góry
Z całym ciężarem skał, lasów i wody,
Za najeżone szczyty je chwytają,
Wznoszą nad siebie. Podziwem, przestrachem
Stała przejęta zgraja buntowników,
Widzi, jak idą, niosąc góry w ręku,
Podstawą ku nim zwrócone: ciężarem
Tych gór maszyny swe kilkopiętrowe,
Już zasypane widzą — a wraz z niemi
Pewność zwycięstwa stracona. W tej chwili
Nastąpił atak, niejeden przylądek
Spadł na ich głowy, cień naprzód rzucając,
I przyciskając całe zbrojne pułki.
Zbroja ich klęskę jeszcze powiększyła,
Bo pokruszone odłamy wnikały
W ich eteryczną substancyę, czyniąc
Ból niesłychany. Jęcząc rozpaczliwie,
Musieli długo szamotać się, zanim
Zdołali wyrwać się z tego więzienia,
Chociaż to duchy z światła najczystszego
Były stworzone, lecz ich grzech obciążył.
Stosując przykład, sami się rzucili

Do równej broni, rwali okoliczne
Gór szczyty, które, potężnym rozmachem
Rzucane, z obu stron się spotykały;
Pod niemi, w głębi, pod ich strasznym cieniem,
Walczyło wojsko z wojskiem, huk piekielny!
Wobec tej wrzawy każda inna wojna
Wydałaby się igraszką, rosł zamęt
Przerażający, zamęt na zamęcie.
Zapadłoby się Niebo, ruinami
Napełniłoby wkrótce, ale Wszechmogący,
Zasiadający bezpiecznie w przybytku
Swoim niebieskim, zważył ściśle sprawę,
Przewidział zgiełk ten; zezwolił na wszystko,
Aby się spełnił jego wielki zamiar,
Namaszczonego Syna uwielbienie,
Przez jego ręce ukaranie wrogów,
I ogłoszenie, jako wszelka władza
I moc na niego przelana została.
»Zatem do Syna, co obok na tronie
Zasiadał, rzecze: »»Synu ukochany!
Wypływie chwały mej, w którego twarzy
Co niewidzialne widocznem się staje,
Czem, jako Boskość, ja jestem; którego
Ręką wypełniam to, co postanowię,
Ty, Wszechmocności druga, upłynęły
Dwa dni — tak jak się liczą dni w Niebiesiech, —
Odkąd wyruszył Michał z wojskiem swojem
Dla uśmierzenia nieposłusznych; bitwa
Uparta była, to rzecz naturalna,
Gdy się dwa takie wojska potykają,

Bo zostawiłem ich własnym ich siłom.
Jak wiesz, równymim ich stworzył, tę równość
Zniweczył grzech, lecz dotąd niewyraźną
Sprawił różnicę, bom odwlókł ich zgubę,
Musi wiec ciągła walka trwać bez końca,
Bez rozwiązania. Wojna uciążliwa
Zrobiła to, co wojna może zrobić,
Puściła cugle wściekłemu gniewowi,
Góry za oręż do rąk dała; Niebo
Pustoszy dziko, zagraża całości;
Dwa dni minęło, niech trzeci Twój będzie;
Tobiem zostawił go. Czekałem dotąd,
Abyś miał chwałę zakończenia wielkiej
Tej wojny: Ty ją tylko skończyć możesz.
Moc taką wielką, nieograniczoną,
W Ciebie przelałem, by wiedzieli wszyscy
W Niebie i w Piekle, że jest niezrównaną.
Okropną walkę tę pokierowałem
W ten sposób, iżby jawnie okazała
Żeś najgodniejszy być Panem i Królem
Wszystkiego, jako Dziedzic, Król i Władca,
I z namaszczenia i z słusznego prawa.
Idź, Przepotężny, z Twego Ojca mocą,
Wsiądź do rydwanu mego, szparkie koła
Kieruj, aż zadrżą Niebios fundamenta,
Przypasz wszelaką broń moje, łuk, piorun,
Tę broń Wszechmocy, i miecz do biodr krzepkich;
Poskrom tych synów ciemności i wypędź
Po za granice Nieba do otchłani,

Tam niech się uczą, ile chcą, lżyć Boga
I Messyasza, Jego Pomazańca.««
»Rzekł i do Syna zwrócił się w promieniach
Przejasnych: Syna twarz odblaskiem lśniła
Najzupełniejszym, niewypowiedzianym;
Na słowa Ojca Bóg Syn tak odrzecze:
»»Ojcze, Najwyższy na Niebiosach Panie!
Pierwszy, Najświętszy, Największy w Dobroci
I Najwznioślejszy! Zawsze na pamięci
Masz Syna swego chwałę; ja mam Twoje,
Jako rzecz słuszna, w niej jest moja chwała,
Najwyższa rozkosz i zamiłowanie.
Oświadczasz, jako spełnia się Twa wola
We mnie, a spełniać ją to moje szczęście
Jedyne. Berło, władzę obejmuję,
Aby je kiedyś jeszcze chętniej zwrócić,
Gdy ostatecznie Ty wszystko we wszystkiem
Będziesz, ja w Tobie na zawsze, a we mnie
Wszyscy ci, których kochasz. Lecz tych, których
Ty nienawidzisz i ja nienawidzę.
Mogę przyoblec na się Twoje grozę,
Jak Twą łaskawość przyoblekłem wprzódy,
Twój obraz w każdej sprawie, uzbrojony
Twoją potęgą, wkrótce oswobodzę
Od buntowników Niebo, zapędzając
W przygotowane dla nich miejsce kaźni,
W więzy ciemności wiecznej, do robaka
Co nie umiera; za to, że się mogli
Zbuntować przeciw słusznej władzy Tego,
Którego słuchać jest szczęściem zupełnem.

Wtedy wybrani wszyscy Twoi Święci
Twą świętą górę otoczą śpiewami
Niekłamanego hymnu aleluja,
A pośród nich ja będę przewodnikiem.««
»Tak rzekł, nad berłem swojem pochylony,
Wstał od prawicy Chwały, gdzie zasiadał:
A trzeci ranek święty począł świtać
Po całem Niebie. Z trzaskiem huraganu
Pomknął się rydwan Bóstwa ojcowskiego,
Błyskając gęstym płomieniem, a koła
Przejęte siłą ducha, jedno w drugie,
Szły same z siebie, tylko w otoczeniu
Czterech postaci, jakby Cherubinów.
A każdy z nich miał dziwne cztery twarze,
Całe ich ciało i skrzydła oczami
Zasiane były, jak niebo gwiazdami.
I koła berylowe miały oczy,
Między któremi ognie przeświecały,
Gdy wóz był w biegu. Po nad ich głowami
Był kryształowy firmament, a na nim
Tron szafirowy, cały wykładany
Ambrą najczystszą i barwami tęczy.
W zbroi niebieskiej, w promienistem Urim,
Dziełem rąk boskich, On stanął w rydwanie;
Tuż po prawicy z orlemi skrzydłami
Siadło Zwycięstwo, zwieszał się u boku
Łuk wraz z kołczanem, opatrzonym w piorun
Trójdzielny, w koło wił się dym obfity,
Połyskał płomień i żarzące iskry.
Szły do okoła tysiące tysięcy

Świętych; na przedzie On, świecąc z daleka,
Za nim dwadzieścia tysięcy rydwanów
Bożych pędziło, — słyszałem tę liczbę, —
Na każdą stronę równo podzielonych;
On na Cheruba skrzydłach leciał, górnie
Na firmamencie kryształowym płynął,
W dal i wszerz świecąc, — ale na początku
Tylko przez swoich widziany. Radością
Niespodziewaną przejął ich olbrzymi,
Błyszczący w górze, sztandar Messyasza,
Jego na Niebie znamię — przez Aniołów
Niesione. Pod nim natychmiast zgromadził
Michał swe wojsko, z dwóch dalekich flanków
W jednę kolumnę, pod jednego wodza.
Potęga Boska torowała drogi,
Na jego rozkaz zrywały się wzgórza
I usuwały, każde w swoję stronę;
Głos jego słysząc, wypełniały wolę.
Niebo przybrało zwykłą swoję postać,
Kwiatami błysły wzgórza i doliny.
Widziały zmianę wrogi zatracone,
Ale szaleńcy zacięci w uporze
Do walki z Bogiem sprawiali swe siły,
Czerpiąc nadzieję w rozpaczy! Jak mogła
Taka przewrotność zamieszkać w Aniołach?
Lecz czyż zdołają jakie znaki Nieba
Przekonać pysznych? jakie cuda skruszyć
Zakamieniałych? Coby ich najprędzej
Powinno było nawrócić, to jeszcze
Uporniejszymi czyniło: ich martwił

Blask Jego chwały, zazdrość ich przejęła,
Do wysokości równej wznieść się chcieli.
A więc się w nowe sformowali szyki,
Sądząc, że siłą lub zdradą przemogą
Potęgę Boga-Syna, Messyasza,
Lub wreszcie padną w powszechnej ruinie;.
Gardząc ucieczką, lub podłym odwrotem,
Szli do ostatniej walki, wtedy wielki
Syn Boży, do swych wojsk, nagromadzonych
Po obu stronach, przemówił w te słowa:
»»Stójcie, wy Święci, w szyku promienistym,
Stójcie tu, zbrojni Anieli! po walkach
Dzień odpoczynku. Wasze wierne boje
Bóg przyjął mile. W Jego słusznej sprawie
Beztrwoźni, wszystko, co wam polecono,
Niezwyciężeni, spełniliście. Ale
Kara przeklętych do innej należy
Ręki; zemsta jest Jego, albo Tego,
Komu ją zleci. Do dzisiejszej sprawy
Nie trzeba tłumów: pozostańcie w szyku,
I oglądajcie, jak gniew Wszechmocnego
Na tych bezbożnych spadnie z mojej reki.
Mnie znieważyli, nie was, mnie zazdroszczą,
Na mnie ich wściekłość się zwraca, bo Ojciec,
Którego w Niebie królestwo najwyższe
I moc i chwała, według swojej woli
Mnie uczcił, mnie też sąd zlecił nad nimi.
Niech otrzymają, co chcą, niech doświadczą,
Kto z nas silniejszy w bitwie: oni wszyscy,
Czy ja sam przeciw; bo gdy wszystko mierzą

Siłą, o inne nie dbając zalety,
Ani o tego, który w nich góruje;
Niegodni, bym im inną wydał walkę.««
»Tak mówił Syn, i twarz mu się zmieniła
Straszliwie; patrzeć w nią nie można było:
Tak pełen gniewu zwrócił się do wrogów.
Cztery Cheruby naraz rozwinęły
Gwiaździste skrzydła, a te się stykając,
Przerażający cień rozpościerały;
Koła rydwanu wartko się toczyły
Z hukiem potoku górskiego, lub wojska
W pochodzie. Leciał on na nieprzyjaciół
Bezbożnych, jak noc posępny: pod jego
Płomienistemi kołami posady
Całego Nieba drżały, oprócz tronu
Samego Boga. W jedno mgnienie wkroczył
Między nich, dzierżąc w prawicy piorunów
Dziesięć tysięcy, rzucając na zdrajców,
Tak, by ich dusze przeszywały męki.
Więc osłupiali, wszelkiego oporu
Niechając, chęć już i męstwo stracili;
Niepożyteczną swą broń porzucali.
Po tarczach, hełmach, i po głowach w hełmach
Książąt potężnych, Serafów upadłych
Jechał, a oni żałośnie pragnęli,
Aby znów góry na nich porzucono,
Jako osłonę przed straszliwym gniewem.
Na obie strony padały pociski,
Z natarczywością słane przez Cherubów
Czterotwarzowych z licznemi oczami,

I przez żyjące koła, oczu pełne.
Jeden duch niemi rządził; każde oko
Przenikającym wzrokiem ogień słało
Między przeklętych, od którego więdły
Ich siły zwykłe: zeschli, wyczerpani,
Bezdusznie, marnie padali znękani.
Lecz on zaledwie część użył swej siły,
Zatrzymał piorun w połowie rozpędu,
Bo nie chciał niszczyć ich, tylko wyrzucić
Z Nieba. Podnosił leżących i spędzał
W gromadę, niby stado kóz trwożliwych;
Gnał je strzałami gromu, trwogą bladą
I przerażeniem, aż do kryształowych
Murów granicznych Nieba: te szeroko
Rozwarły szranki i wnątrz usunęły,
Pozostawiając przepaść czczą, bezdenną.
Zgrozą przejęci cofają się, ale
Tem natarczywsza zgroza gna ich z tyłu.
Spadają głową na dół, z zrębu Nieba;
Wieczny gniew płonie za nimi głęboko,
Aż do otchłani nie mającej brzegu.
»Piekło słyszało huk nieznośny w Niebie,
Widziało Niebo spadające z Nieba,
I przerażone byłoby uciekło,
Lecz przeznaczenie niezmienne zbyt mocno
I zbyt głęboko osadziło jego
Czarne posady. Dziewięć dni padali.
Ryczał struchlały Chaos, zamieszanie
Dziesięciokrotne mając w ich upadku
Po przez bezładne jego państwo, teraz

Pełne ruiny. Nakoniec, rozwarłszy
Paszczęki, wszystkich pochłonęło Piekło,
I zwarło się nad nimi im należne
Odtąd mieszkanie, zapełnione ogniem
Nieugaszonym, dom smutku i męki.
Niebo zwolnione zabrzmiało radością,
Wnet zagładzając wyłom w murze, który
Wrócił na miejsce. Jedyny zwycięzca,
Messyasz, swoich wypędziwszy wrogów,
Wóz tryumfalny skierował z powrotem
Ku swoim Świętym, którzy milczącymi
Byli świadkami jego wszechmocności.
Teraz szli naprzód, radością przejęci,
Niosąc nad sobą gałązki palmowe,
A każdy szereg jaśniejący śpiewał
Pieśń tryumfalną na cześć zwycięskiego
Króla, Dziedzica, i Syna, i Pana,
Któremu dano panowanie, jako
Najgodniejszemu. Jechał uwielbiony,
Tryumfujący przez Niebo do dworów
I do świątyni, gdzie Wszechmocny Ojciec
Na wysokości tronował. Przyjęty
Przezeń do chwały, siedzi na prawicy
Wiecznego szczęścia.
»Tak sprawy niebieskie
Miarą spraw ziemskich masz opowiedziane,
Jako żądałeś, i aby ci przeszłość
Była nauką, czego masz unikać,
Opowiedziałem ci to, co inaczej
Pewno na zawsze byłoby ukryte

Przed wiadomością plemienia ludzkiego:
Niezgodę zaszłą w Niebie, potem wojnę
Między wojskami Aniołów, głęboki
Upadek pysznych, co się zbuntowali
Z Szatanem — jego teraźniejszą zazdrość
Twojego stanu i knowanie środków,
Jakiemi mógłby skusić także ciebie
Do grzechu, abyś, szczęścia pozbawiony,
Z nim dzielił karę, niedolę wieczystą.
To ma być jego jedyną pociechą
I zemstą, kiedy sprzeciwi się Bogu,
I z ciebie z czasem zyska towarzysza
Swej męki. Ale nie słuchaj pokusy,
I słabszej woli swoję towarzyszkę
Ostrzegaj. Niech ci na pożytek idzie
Okropny przykład, zysk nieposłuszeństwa:
Mogli stać mocno, a jednak upadli.
Pamiętaj o tem! Bój się przekroczenia!«





PIEŚŃ VII.

Zstąp do mnie z Nieba, Uranio,[56] jeśli
Takie istotnie twe imię; za głosem
Twym boskim idąc, wzniosłem się nad szczyty
Olimpu, wyżej niż skrzydła Pegaza
Unoszą. Wzywam istoty, nie nazwy.
Boś nie z dziewięciu Muz, nie zamieszkujesz
Olimpu: w Niebie urodzona, wprzódy
Nim się zjawiły góry, nim spłynęły
Źródła, tyś Wiecznej Mądrości słuchała.
Mądrość twą siostrą, z nią razem śpiewałaś
Pieśni przed Ojcem Przedwiecznym, którego
Upodobanie zyskały. Przez ciebie,
Gość ziemski do sfer niebieskich wzniesiony,
Empiryjskiemi powiewami śmiałem
Oddychać; tyś je dla mnie łagodziła.
Sprowadź mnie teraz z równem bezpieczeństwa
Do przyrodzonych mi ziemskich żywiołów,
Abym, jak niegdyś Bellerofon[57] śmiały,
(Chociaż on z niższych sfer Nieba) nie zleciał

Ze skrzydlatego dzikiego rumaka
Na Alejańskie pola, by się błąkać
Tam opuszczony. Tylko mi połowa
Niedośpiewana została, lecz w węższych
Granicach dziennej i widomej sfery;
Stojąc na ziemi, nie ponad bieguny
Uniesion, pewniej głosem śmiertelnika
Będę opiewał, nie niemiejąc, ani
Nie chrzypnąc, choć mi tu śpiewać przychodzi
W złych czasach i wśród języków złośliwych.
Gdym ociemniały, zewsząd otoczony
Niebezpieczeństwem, samotnością, jednak
Nie sam, bo ty mnie w nocnych snach nawiedzasz,
Lub gdy poranek barwi wschód purpurą.
Kieruj mym śpiewem nadal, Uranio!
I daj słuchaczów godnych, choć niewielu;
Ale odemnie oddal barbarzyńską
Wrzawę Bachusa i jego czcicieli,
Potomstwo owej zgrai, co rozdarła
Piewcę trackiego w Rodopie:[58]tam lasy
I skały, zdjęte zachwytem, słuchały,
Dopóki hałas dziki nie zagłuszył
Harfy i śpiewu; nawet nie zdołała
Muza obronić swego syna. Ty więc
Nie opuść tego, co cię czci i wzywa,
Boś ty niebiańska, a tamta czczą marą.
Opowiedz, boska, dalszy przebieg rzeczy,
Kiedy Rafael, uprzejmy Archanioł,
Ostrzegł Adama, by go straszny przykład
Nauczył, jak się chronić przeniewierstwa,

Aby, co w Niebie odstępców spotkało,
Nie spadło w Raju na Adama, albo
Na jego plemię, gdyby przekroczyli
Jedyny nakaz: nietykanie drzewa
Wyłączonego. A to posłuszeństwo
Tak łatwe pośród tylu rozmaitych
Owoców smacznych, które mogą nawet
Najwybredniejsze gusta zadowolić!
Adam i jego towarzyszka Ewa
Z wielką uwagą, podziwem, zadumą
Opowiadania słuchali o rzeczach
Tak osobliwych a tak wzniosłych, które
Ich wyobraźni siłę przechodziło:
Nienawiść w Niebie i wojna toczona
Tak blisko miru Bożego i wiecznej
Błogości! Lecz złe niebawem wyparte,
Jak potop spadło na tych, z których wyszło,
Nie mogąc mieszać się ze szczęściem wiecznem.
Wkrótce więc stłumił Adam niepokoje,
Jakie mu wzrosły w duszy, i bezgrzeszny
Zapragnął poznać to, co bliżej mogło
Jego dotyczyć: jaki tego świata,
Nieba i ziemi początek? dla czego,
Kiedy i z czego stworzony? co było
W Edenie, co za granicami jego
Wprzód nim zasięga swą pamięcią Adam?
Jak ten, co ledwo ugasił pragnienie,
Już na bieżący strumień zwraca oczy,
Szmer jego nowe w nim pragnienia budzi —.
Tak Adam znowu gościa zaczął pytać:

»Wielkie i w naszych uszach pełne cudów
Opowiedziałeś sprawy, bardzo różne
Od spraw naszego świata, z Nieba dany
Nauczycielu, byś nas ostrzegł wcześnie
Przed tem, co mogło stać się zgubą naszą
Przez niewiadomość, bo umysł człowieka
Nigdyby tego osiągnąć nie zdołał.
Bezgranicznemu Dobru wielkie dzięki
Winniśmy za to; Jego ostrzeżenie
Wdzięcznie przyjmujem z uroczystym ślubem
Niezmiennie pełnić Jego świętą wolę,
Jako cel życia. Lecz gdy już raczyłeś
Nam ku nauce łaskawie udzielić
Tych wiadomości o rzeczach nadziemskich,
Które choć w części wiedzieć powinniśmy,
Gdy się tak Boskiej Mądrości wydało,
Zechciej na teraz zstąpić nieco niżej,
I opowiedzieć rzeczy, których wiedza,
Być może, równą korzyść nam przyniesie.
Jaki początek Nieba wysokiego,
Ozdobionego temi ruchomemi
Niezliczonemi ogniami, i tego
Powietrza, które, lekkie, wszędzie wnika,
Kwitnącą ziemię zewsząd obejmuje?
Co Stworzyciela w jego świętym bycie,
W spokoju poprzez wieczność nieskończoną,
Skłoniło do tak późnego stwarzania
W Chaosie? A gdy zaczął budowanie,
W jakim dokonał go czasie? Jeżeli
Wolno to wiedzieć, racz nam wytłómaczyć.

Pytamy nie dla śledzenia tajemnic
Jego wiecznego państwa, ale raczej
Dla tem większego wielbienia dzieł boskich,
Gdy je dokładniej poznamy. A wielkie
Światło na niebie ma jeszcze przed sobą
Znaczny tor, chociaż już się na dół chyli;
Wstrzymaj je swoim dzielnym głosem, może
Usłyszy, zwolni bieg swój, by z ust twoich
Dowiedzieć się o swojem pochodzeniu,
I o Natury całej narodzinach
Z niewidzialnego Chaosu. Lub jeśli
Gwiazda wieczorna i księżyc pośpieszą,
Noc przyprowadzi Ciszę, by cię słyszeć,
Sen się czuwaniem stanie, lub wygnany
Będzie, dopóki nie ukończysz pieśni,
Lub póki cię świt ranny nie odwoła.«
Tak Adam błagał dostojnego gościa,
A Anioł boski odrzekł mu łagodnie:
«I tej twej prośbie, tak skromnie stawionej,
Zadość uczynię; choć, by opowiedzieć
Dzieła Wszechmocnej ręki, czy wystarczy
Mowa Serafa, czy ją umysł ludzki
Ogarnąć zdoła? Ale ci udzielę
Takich objaśnień, jakie pojąć zdołasz,
A ja słowami określić potrafię
Na chwałę Stwórcy i na powiększenie
Szczęścia twojego; takie polecenie
Dano mi z góry, bym w pewnych granicach
Czynił zadosyć twojemu pragnieniu
Wiedzy; poza tem, co powiem, nie pytaj

I nie przypuszczaj, ażebyś własnemi
Mógł pomysłami odkryć tajemnice,
Które Pan świata Wszechwiedny, Wszechmocny,
Osłonił nocą, jakiej nikt na ziemi,
Ni w Niebie, nigdy przeniknąć nie zdoła.
Ale i tak wam dość się pozostaje
Do poznawania. Wiedza jest jak pokarm:
Z umiarkowaniem jeść trzeba, a wiedzy
Zasięgać tyle, ile umysł zniesie:
Przeładowanie natychmiast zamienia
Mądrość na głupstwo, jak pokarm w zgniliznę.
«Wiedz zatem, że gdy spadł z Nieba Lucyfer
(Tak zwany niegdyś, że wśród wojsk Aniołów
Jaśniejszem światłem błyszczał, niźli gwiazda,
Co nosi jego imię wśród gwiazd grona),
Z płomieniącemi legiami swemi
Runął przez otchłań do Piekła, a wielki
Syn Boży wrócił zwycięski, na czele
Aniołów, Ojciec Wszechmocny Przedwieczny
Ze swego tronu, ujrzawszy ich tłumy,
Takiemi słowy przemówił do Syna:
««Nakoniec zwiódł się wróg zazdrością zdjęty;
Sądząc, że wszyscy jak on buntownicy,
Chciał z ich pomocą nas pozbawić tronu,
Pochlebiał sobie, że siłą zdobędzie
Tę niedostępną, wysoką warownię,
Stolicę Bóstwa Najwyższego: wielu
Oszukał; dla nich już tu miejsca niema,
Ale daleko większa część, jak widzę,
Została wierną. Niebo, jeszcze ludne,

Może zapełnić swe obszerne państwa,
A tej świątyni wysokiej należną
Zapewnić służbę i święte obrzędy.
By nieprzyjaciel jednak się nie cieszył
Ujmą spełnioną, i głupio nie mniemał
Że mi zaszkodził i wyludnił Niebo,
Mogę nagrodzić stratę poniesioną,
Jeśli jest stratą ten, co się sam stracił,
W tej chwili stworzę świat inny, z jednego
Człowieka całe plemię niezliczone,
Tam będą mieszkać, nie tu, aż stopniami
Zasługi sami sobie do sfer Nieba
Otworzą drogę, długiem posłuszeństwem
Wypróbowani; i stanie się Ziemia
Niebem, a Niebo Ziemią, naszem państwem
Jednem, radością i zgodą bez końca.
Teraz, Potęgi niebiańskie, użyjcie
Swobody, wczasu, a Ty, moje Słowo,
Jednorodzony Synu, przez którego
Wszystko to sprawię, rzeknij, wraz się stanie!
Z tobą posyłam moc swoję i Ducha,
Co wszystko garnie pod cień swej opieki.
Idź! rozkaż głębi; niech będą granice
Ustanowione dla nieba i ziemi;
Głębia bez granic, bo ja jestem, który
Sam nieskończoność zapełniam; a przestrzeń
Nie pusta, chociaż nieograniczony,
Jam się usunął bez aktu dobroci,
Która dowoli stwarza, lub nie stwarza.

Traf i konieczność nie mają przystępu
Do mnie: co ja chcę, to jest przeznaczeniem.»»
«Tak rzekł Wszechmocny, i wraz Jego Słowo,
Synowska Boskość czynem zamieniła.
Bo czyny boskie są natychmiastowe,
Prędsze niżeli czas, ruch, lecz dla człeka
Potrzebna czynność mówienia z tą miarą,
By je pojęcie ziemskie mogło schwytać.
«Wielki był tryumf i wesele w Niebie,
Gdy usłyszano taki dekret boski,
Śpiewano głośno chwałę Najwyższemu,
A ludziom przyszłym pokój, dobrą wolę.
««Chwała niech będzie Temu, co karzącą
Prawicą słusznie wypędził bezbożnych
Z przed swoich oczu i z mieszkania świętych.
Chwała niech będzie i cześć Temu, który
W mądrości swojej zarządził, by dobro
Ze zła wzrastało, a gdy na wygnanie
Skazał szkodliwe duchy, lepszym rodem
Zapełni pustą przestrzeń, aby stamtąd
Rozpostrzeć dobroć swoję na bezmiary
Światów bez końca i wieków bez końca!»»
«Tak chór Aniołów. Tymczasem Syn Boski
Do swego dzieła wielkiego przystąpił,
W wszechmoc odziany, w promiennej koronie
Nieskończonego majestatu Boga,
Świecąc mądrością, miłością niezmierną,
I pełnym Ojca swojego obrazem.
Dokoła jego rydwanu stanęły
Tłumy Cherubów, Serafów, Niebieskich

Potęg i Książąt, Cnót, Duchów skrzydlatych,
Wozów skrzydlatych ze zbrojowni Boga.
Tam ich od wieków stoją miryady
Między górami dwiema śpiżowemi,
Pojazdy zdobne, w zaprzęgu, gotowe
Na uroczysty dzień w Niebie, a teraz
Przybyły same z siebie, w nich był żywy
Duch na usługi Panu swemu. Niebo
Szeroko bramę wieczną otworzyło,
Złote zawiasy harmonijnym dźwiękiem
Rozbrzmiały w koło, czyniąc wolne przejście
Królowi Chwały, co szedł w swem potężnem
Słowie i Duchu nowe stwarzać światy.
Stali na krańcu Nieba, i widzieli
Niezmierną, pustą i głęboką przepaść.
Wrzącą jak morze, ciemną, czczą i dziką;
Szalone wichry wznosiły bałwany
Wielkie jak góry, szturmujące Niebo,
Jak gdyby biegun z środkiem zmieszać chciały.
««Wy, zapienione fale! ucichnijcie,
I ty, Otchłani, zamilcz!»» rzekło Słowo
Wszechtwórcze, ««koniec tej rozterce!»»
I uniesiony na Cherubów skrzydłach
W blasku Ojcowskim zstąpił do Chaosu.
Do świata, który postanowił stworzyć.
Chaos usłuchał rozkazu: za Słowem’
Postępowali Anieli w świetlanym
Pochodzie, pragnąc oglądać tworzenie
I cuda jego potęgi. Stanęły
Wartkie rydwanu koła; On wziął w rękę

Cyrkiel złocisty, w skarbcu bożym wiecznym
Przygotowany do mierzenia świata
I wszystkich rzeczy stworzonych na świecie,
Postawił jedne nogę cyrkla w środku,
Drugą obrócił wkoło czarnej głębi
Ogromnej, i rzekł: ««Dotąd, nowy świecie,
Rozciągaj szranki, to są twe granice.
Twój obwód!«« Tak Bóg tworzył Niebo,
Tak ziemię, puste, niekształtne tworzywo.
Gęste ciemności okrywały przepaść,
Lecz nad wodami rozpostarł Duch Boży
Zapładniające skrzydła, tchnął ożywczą
Siłę i ciepło życia w płynną massę,
Osadził na dno piekielne zaczyny,
Czarne i zimne, nieprzyjazne życiu;
Tworzył i łączył jednorodne ciała,
Inne rozdzielił w rozmaite miejsca,
A między niemi rozciągnął powietrze,
I ziemię na jej środku w równowadze
Stałej zawiesił. ««Niech się stanie światło!««
Rzekł Bóg, i zaraz światło eteryczne,
Najpierwsze z rzeczy, ich treść jasna, czysta,
Wynikło z głębi, z rodzinnego wschodu,
Przez mgłę powietrzną przenikać zaczęło
Z promieniącego obłoku, bo słońca
Nie było jeszcze; przebywało wtedy
W namiocie chmury. I ujrzał Bóg światłość,
Że była dobra. I światłość przedzielił
Według półkuli od ciemności: światło
Dniem nazwał, ciemność Nocą. Stał się wieczór

Stał się zaranek, dzień jeden. Nie minął
Bez uroczystych obchodów i śpiewów
Chórów anielskich, gdy od wschodu pierwsze
Światło ujrzeli, mrok rozpraszające:
Nieba i Ziemi urodziny. Okrzyk
Radości wzniósł się w próżnym kręgu świata,
Rozbrzmiały harfy złote, z niemi hymny,
Wielbiące Boga w jego dziełach. Stwórcy
Chwałę śpiewali w ten wieczór i ranek.
«I rzekł Bóg: ««Niech się stanie utwierdzenie
Między wodami, i niechaj przedzieli
Wody od wód!«« I Bóg uczynił przedział,
Przestwór płynnego, czystego eteru
Rozpostartego w koło aż do sklepień
Kręgu wszechświata — przedział stały, pewny,
Wód w głębi od tych, co są w górnych sferach;
Bo jako ziemię zbudował, tak cały
Świat: wodą cichą, płynącą otoczył,
Ogromnem morzem kryształowem, jasnem,
Odpierającem burzliwe napaści
Chaosu, aby wciąż spotykanemi
Przeciwnościami rozżarty, nie zniszczył
Całej budowy: i to utwierdzenie
Bóg nazwał Niebem. Tak wieczór i ranek,
Dzień wtóry witał śpiewem chór Aniołów.
« Ziemia stworzona była, ale jeszcze
W łonie wód, jako owoc niedojrzały,
Ukryta; nad jej powierzchnią ogromny
Ocean toczył fale; nie napróżno,
Bo płodotworną, ciepłą wilgocią rozmiękczał

Krąg ziemi, wielką matkę nasycając
Zapładniającym rozczynem. I rzekł Bóg:
««Niechaj się zbiorą teraz wody wszystkie,
Które pod niebem są, na jedno miejsce,
A niech się sucha ukaże!«« Natychmiast
Wyrosły z ziemi góry, jak olbrzymy,
Karki szerokie i nagie wznoszące
W chmury, szczytami sięgające nieba.
A jak wysoko wzdęły się gór grzbiety,
Tak nisko dno wód szerokie, głębokie,
Opadło, tworząc łożysko dla morza.
Tam wody biegły z wesołym pośpiechem,
Wijąc się w kule, nakształt kropli wodnych,
Kiedy się toczą po spylonej ziemi;
A inne rosły w kryształowe mury,
Z pośpiechu, albo w filary, bo szparkim
Falom pośpieszać zlecił rozkaz Boży.
Jak na głos trąby wojska (bo o wojskach
Słyszałeś) biegną pod znane sztandary.
Tak wód gromady, bałwan za bałwanem,
Szukały drogi, spadając szalenie
Z opok, łagodnie spływając w równinach.
Ni im się skała, ni góra oparła:
Wody pod ziemią znajdowały drogę,
Lub wężowato obchodząc dokoła,
Lub w mokrym szlamie żłobiąc łatwo nowe
Łożyska, nim Bóg kazał oschnąć ziemi
Wszystkiej, prócz owej, która wybrzeżami
Dotyka rzek, z nich czerpiąc wilgoć stałą.
Nazwał Bóg suchą Ziemią, a zebranie

Wód nazwał Morzem. I widział, że było
Dobre. I rzekł Bóg: ««Niechaj zrodzi Ziemia
Ziele zielone, dające nasienie,
I drzewo owoc czyniące, a według
Rodzaju swego mające nasienie
Na ziemi w sobie samem.»» Ledwie wyrzekł,
Ziemia, aż dotąd pusta, nieozdobna,
Puściła miękką trawę i zielenią
Miłą okryła swą powierzchnię; wkrótce
Wyrosły zioła z rozmaitym liściem,
I wraz zakwitły, zdobiąc ziemi łono
W przeróżne barwy, i roniąc woń słodką.
Ledwie przekwitły, już krzew winny dźwiga
Gron brzemię, wonny zatacza się melon,
Źdźbła zboża stoją natłoczone w polu;
Krzaki plątają kędzierzawe włosy,
Wreszcie, jak w tańcu, drzewa okazałe
Powstały, szerząc dokoła gałęzie
Pełne owoców, albo nasadzane
Pączkami kwiatów, jakby klejnotami.
Wysokie drzewa uwieńczyły wzgórza,
Krzewy pokryły zaciszne doliny,
Obręby źródeł i długie rzek brzegi.
Ziemia podobną się stała do Nieba,
Mogły w niej mieszkać bogi, lub ją zwiedzać,
Chętnie przebywać w poświęconych gajach.
Choć Bóg nie spuścił dotąd jeszcze deszczu
Na Ziemię, ani do uprawy człeka
Nie było, jednak mgła wilgotna stale
Z gruntu wznosiła się i napawała

Ziemię i każdą na polu roślinę,
Które Bóg stworzył wprzód nim były w ziemi,
I każde ziele wprzód nim na łodydze
Wyrosło. Widział Bóg, że było dobre.
Wieczór i ranek wielbiły Dzień trzeci.
I rzekł Wszechmocny: ««Niech się staną światła
Na rozpostarciu Nieba, niech przedzielą
Od nocy dzienną porę, niechaj będą
Na znak pór roku, zmiany dni i lata;
Aby jaśniały, jako przykazałem,
Na utwierdzeniu Nieba, oświecając
Ziemię!»» Stało się tak, i Bóg uczynił
Dwa wielkie światła (wielkie swym pożytkiem
Dla ludzi), światło większe, by rządziło
Dzień, a mniejsze noc, na przemiany; stworzył
Gwiazdy, umieścił je na utwierdzeniu
Nieba, ażeby świeciły nad ziemią,
Żeby rządziły dzień i noc, ciemności
Odgraniczały od światła. Widział Bog,
Gdy rozpatrywał swoje wielkie dzieło,
Że było dobre. Z ciał bowiem niebieskich
Pierwsze utworzył słońce, wielką kulę,
Ciemną z początku, choć z eterycznego
Pierwiastku, potem ukształtował księżyc
Kulisty, gwiazdy rozlicznej wielkości
I niemi obsiał niebo, jakby ziarnem pole.
Światła część większą przeniósł ze skarbnicy
Swojej obłocznej, i umieścił w tarczy
Słonecznej, którą zrobił porowatą.
Ta nasiąknęła owem płynnem światłem,

Massę promieni zebrawszy, stała się
Wielkim pałacem światła. Jak do źródła
Tu wszystkie inne gwiazdy wciąż przychodzą,
I w złote swoje urny biorą światło;
Tu złoci ranna planeta swe rogi;
A ubarwianiem lub odbiciem wszystkie
Zwiększają szczupły zasób swej jasności,
Co jeszcze mniejszym przez to wam się zdaje,
Że nań patrzycie z dalekiej przestrzeni.
Naprzód na wschodzie zjawił się krąg świetny,
Władca dnia, zaraz horyzont dokoła
Ubrał w promienie jasne, i ochoczo
Rozpoczął drogę przez niebios sklepienie;
O szarym świcie zatańczyły przed nim
Plejady, roniąc wpływ słodki. Naprzeciw,
Z zachodu, z mniejszym blaskiem wpłynął księżyc
Zwierciadło słońca, pełną tarczą czerpał
Od niego światło, w takiem położeniu
Nie potrzebując innego, i zawsze
Tak pozostając do nocy, z kolei
Świeci od wschodu, zwraca się na osi
Wielkiej niebieskiej, i wespół z tysiącem
Tysięcy innych mniejszych gwiazd, króluje
Na półokręgu nieba. Gdy raz pierwszy
Ich jasne światła wzeszły na sklep nieba
I po raz pierwszy zaszły, uroczyście
Wieczór i ranek wieńczyły Dzień czwarty.
Rzekł też Bóg: ««Niechaj płaz wywiodą wody
Obficie płodny, żyjące stworzenie;
Ptactwo nad ziemią niech rozwija skrzydła

Pod wolnem, jasnem nieba utwierdzeniem,
I stworzył też Bóg wieloryba, wszystkie
Stworzenia, co się czołgają, pływają,
Co woda rodzi według ich rodzaju
I wszelkie ptactwo, w przeróżnych rodzajach.
Widział, że było dobre. Błogosławił
Mówiąc im: ««Rośćcie i rozmnażajcie się,
Mórz, rzek i jezior wody napełniajcie,
I ptactwo niechaj się mnoży na ziemi!»»
Natychmiast morza, cieśniny, zatoki
Nieprzeliczonym zarybkiem się roją,
Z płetwami, w łusce błyszczącej pływają
W falach zielonych tak gromadnie czasem,
Że tworzą ławy i tamy wśród morza.
Czasem samotne, znów inne parami
Pasą się trawą morską, mknąc przez lasy
Korali. Inne w wesołej igraszce
Zabłysną w słońcu ubiorem złocistym,
A jeszcze inne w perłowej pokrywie
Czekają na karm mokrą, lub pod skałą
W pancerzu z łuski na swój łup czyhają.
Na brzegu morskim igrają delfiny
Zwinne i foki. Znów inne, budowy
Potężnej, ciężko się toczą przy brzegu,
Albo ocean wzburzają swym ruchem.
Tam lewiatan,[59] największe z żyjących
Stworzeń, na falach leży rozciągnięty,
Niby przylądek, a gdy płynie, zda się
Ruchomym lądem, skrzelami pochłania
I paszczą zionie całe morze wody.

Ciepłe jaskinie, mokradła, wybrzeża
Liczne stworzenia wylęgają z jajek,
Które pęknięciem lekkiem uwalniają
Nieopierzone pisklęta; te wkrótce
Porosłszy w pierze i zdobywszy skrzydła,
Wzgardzają ziemią, i z śpiewem radośnym
Wzlatują śmiało w podobłoczne szlaki.
Orzeł i bocian zakładają gniazda
Na skałach, albo na cedrów wierzchołkach;
Ów rodzaj błąka się po okolicy,
Inne, zmyślniejsze, formują się w kliny,
Świadome pory roku, drogę górną
Torują sobie ponad morza, lądy;
Miejsce zmęczonych zastępują inne,
Mocniejsze w skrzydłach. Tak żóraw roztropny
Co rok w podróży, wiatrami niesiony.
Tam gdzie ich klucze kierują lot chyży,
Od ruchu licznych skrzydeł wiatr się zrywa.
Drobniejsze ptaki skaczą po gałęziach,
Radują lasy rozkosznem śpiewaniem,
Migając barwnem skrzydłem aż do zmroku.
Cichną natenczas: jeden tylko słowik
Urocze pienia szerzy przez noc całą.
Inne na rzekach i jeziorach srebrnych
Kąpią puszyste piersi; dumny łabądź
Zgiąwszy w łuk szyję, skrzydłami białemi
Wpół otulony jak płaszczem, z godnością
Płynie po falach wiosłowatą nogą.
Czasem porzuca wody i w przestrzenie
Średnie powietrza mknie silnemi skrzydły.

Inne po ziemi chodzą: grzebieniasty
Kogut, którego pianie, jak głos trąbki,
Przerywa nocną ciszę, ówdzie drugi,
Z gwiaździstem okiem, ma ogon wzorzysty
Z barwami tęczy. Tak wody rybami,
Powietrze ptactwem, gdy się napełniły,
Wieczór i ranek wielbiły Dzień piąty.
«Szósty, ostatni nastał Dzień Stworzenia,
Witany dźwiękiem harf rano i wieczór:
Rzekł Bóg: ««Niech zrodzi ziemia duszę żywą,
Bydło, zwierzęta nieme i pełzacze
Według rodzaju swego.»» I natychmiast
Posłuszna Ziemia płodorodne łono
Otwarła i świat cały napełniła
Niezliczonemi żywemi tworami
W kształcie i członkach już doskonałemi,
Wzrostu pełnego. Wyszedł z niej zwierz dziki
Jak z legowiska swego; jedne z boru,
Inne z zarośli, krzaków, jaskiń, stepu,
Jak ich obyczaj; parami szło dalej
Bydło na pola i łąki zielone,
Lub pojedynkiem, lub pasło się w stadach.
Obfitowały w strawę płodne niwy.
Nawpół wysunął się z ziemi lew płowy:
Drapie przedniemi łapami, by tylną
Część oswobodzić: jednym rzutem skacze,
Jakby się urwał z więzów, pełza,
Pstrą potrząsając grzywą. Lampart, tygrys,
I ryś, jak krety, kopiąc się, z wzruszonej
Ziemi sypały wzgórki, jeleń szybki

Wysuwał z ziemi gałęziste czoło;
Największy z zwierząt lądowych, behemot,[60]
Z trudem dobywał na wierzch ciężkie członki;
Becząc wełniaste trzody wyrastały
Jak zielsko; wespół ląd i wodę
Zamieszkujące: koń morski, krokodyl,
Łuską okryty; nareszcie wypełzły
Z ziemi owady i robaki wszystkie.
Te szybko trzęsą wachlarzykowate
Skrzydełka, a ich drobne członki strojne
Przepychem lata, suknią nakrapianą
Złotem, purpurą, błękitem, zielenią;
Te jak linie, wyciągnięte, pełznąc,
Siad zostawiają falisty na piasku.
Nie wszystkie małe; z wężowatych rodu
Niektóre dziwnie długie i rozrosłe,
Zaopatrzone w pierścienie do chodu,
W skrzydła do lotu. Tam oszczędna mrówka
Lezie, o przyszłość zabiegliwa, w szczupłem
Ciele ukrywa wielkie serce, może
Za wzór równości sprawiedliwej służyć,
Gdy jej plemiona w gminy się połączą.
Tu się pojawia pszczoła wyrojona,
Co leniwego swego męża żywi,
Z wosku buduje komory i miodem
Zapełnia. Reszta niezliczone tłumy;
Znasz ich naturę, dałeś im nazwiska,
Nie potrzebuję ich teraz przytaczać;
Znany ci także wąż, najprzebieglejszy
Ze wszystkich zwierząt w polu, bywa czasem

Wielki rozmiarem, z wejrzeniem spiżowem
I grzywą straszną, ale nieszkodliwy
Tobie, przeciwnie, rozkazu usłucha.
«Teraz jaśniało niebo w pełnym blasku,
Tocząc się trybem pierwotnie nadanym
Ręką wielkiego Stwórcy. Ziemia strojna,
Lśniła weselem; powietrze i wody
I lądy pełne ptactwa, ryb i zwierząt,
A wszystko lata, pływa, kroczy. Jednak
Coś brakowało jeszcze na dzień szósty:
Celu wszystkiego brakło, arcydzieła;
Istoty, coby niezgięta ku ziemi
I nie zwierzęca, jak inne stworzenia,
Lecz uświęcona rozumem, postawy
Podniosłej, prostej, z czołem rozjaśnionem,
Rządziła resztą z samowiedzą, godna
Przez swą szlachetność obcowania z Niebem,
Ale i wdzięcznie uznająca źródło
Obdarowania swego, tam zwrócona
Głosem, oczami, czcią i pobożnością,
Wielbiąca Boga Najwyższego, który
Zrobił ją panem wszystkich tworów swoich.
Zatem Wszechmocny Wieczny Ojciec, wszędzie
Obecny, tak rzekł w głos do Syna swego:
««Uczyńmy człeka na wyobrażenie
I podobieństwo nasze, przełożony
Niech będzie rybom, ptactwu i zwierzętom,
W morzu, w powietrzu i na wszystkiej ziemi,
Nad wszelkim płazem, który na niej pełza.»»
To rzekłszy stworzył ciebie, o Człowieku!

Ciebie Adamie, z mułu ziemi, tchnąwszy
W oblicze twoje dech żywota, ciebie
Na podobieństwo własne stworzył, to jest,
Na podobieństwo Boga, i zostałeś
Duszą żyjącą. Stworzył cię mężczyzną,
Za towarzyszkę dał niewiastę, aby
Ród wasz się krzewił. I pobłogosławił
Bóg rodzajowi ludzkiemu, i mówił:
««Rośćcie, mnóżcie się, napełniajcie ziemię,
Czyńcie ją sobie poddaną, panujcie
I nad rybami morza, i nad ptactwem
Powietrznem, i nad wszystkiemi zwierzęty,
Co się ruszają naziemi!»» Gdziekolwiek
Bóg cię tak stworzył (nazwa nie oznaczy
Miejsca), przeniósł cię stamtąd, jak wiesz dobrze,
Do rozkosznego tego gaju, tego
Ogrodu, w którym rosną posadzone
Przez Boga drzewa, wzrok i smak nęcące.
Wszystek ten piękny owoc oddał szczodrze
Na żywność tobie; są wszelkie gatunki,
Jakie wydaje ziemia, rozmaitość
Bez końca; tylko nie macie jeść z drzewa
Którego owoc spożyty podaje
Wiedzę dobrego i złego; w dniu, w którym
Będziesz jadł z niego, umrzesz: kara śmierci
Jest oznaczona. Strzeż się więc, i panuj
Nad swoją żądzą, niech cię nie podejdzie
Grzech i śmierć, jego czarna służebnica.
«Na tem ukończył Bóg dzieło stworzenia,
A obejrzawszy, widział, że jest dobre;

Wieczór i ranek spełniły Dzień szósty.
Teraz przestawszy tworzyć, choć bynajmniej
Nie doznający zmęczenia, powrócił
Do Nieba Niebios, swej górnej stolicy,
Aby spoglądać z wysokości tronu
Na świat, dodatek do swego mocarstwa,
Czy dobry, piękny, odpowiadający
Wielkości jego pomysłu. W wyżyny
Wchodził, a wszędzie mu towarzyszyły
Okrzyki szczęścia, dźwięki jednozgodne
Harf stutysięcznych, i śpiewów anielskich.
Ziemia, powietrze ich odgłos rozniosły
(Pamiętasz, boś je słyszał sam); niebiosa
I wszystkie gwiazdy chórem odbrzmiewały;
Stały planety w miejscu zasłuchane,
Gdy tryumfalny ten zastęp szedł w górę.
««Otwórzcie się, wy, wrota wiekuiste,»»
Śpiewano: ««I wy, niebiosa, otwórzcie
Żyjące bramy, wpuśćcie Stworzyciela,
Wracającego od wielkiego czynu
Stworzenia świata w sześć dni! Otwórzcie się
I często nadal otwierajcie, często
Bóg chce nawiedzać mieszkania swych miłych,
Swych sprawiedliwych ludzi, równie licznie
Posyłać będzie skrzydlatych swych gońców,
Zwiastunów łaski niebieskiej.»» Tak śpiewał
Wznosząc się w górę orszak promienisty.
Niebo otwarło świetlane wierzeje,
Do dworu Boga wiecznego wiodące
Szeroką drogą, której pył ze złota,

Bruk z gwiazd, jak gwiazdy drogi mlecznej lśniących,
Którą dostrzegasz w nocy, nakształt pasa,
Obsypanego gwiazdami. Na ziemi,
Teraz w Edenie, nastał wieczór siódmy,
Bo słońce zaszło, mrok, poprzednik nocy,
Szedł z wschodniej strony, gdy na świętą górę
Na szczyt wysoki Nieba, gdzie tron wieczny
Królującego Boga niewzruszony,
Przybył Wszechmocny Syn, i z Wielkim Ojcem
Zasiadł, bo chociaż Ten mu niewidzialnym
Był towarzyszem, był jednak na tronie
(Taki przywilej jest Wszechobecności);
Dziełem stworzenia kierował, bo On jest
Wszystkiego w świecie początek i koniec.
Teraz wypoczął od dzieła tworzenia
I błogosławiąc poświęcił Dzień siódmy.
Lecz nie milczeniem dzień ten obchodzono:
Bez przerwy brzmiały harfy, flet poważny,
Lutnie, organów melodyjne tony,
Lub z strun, lub z złotych drutów dobywane,
Złączone z śpiewem uroczystym chórów.
Z złotych kadzielnic szły wonne obłoki
I osłaniały całą Górę. Chóry
Tworzenia sześć dni opiewały:
««Jehowo! wielkie Twe dzieła, potęga
Twa nieskończona! Czy myśl jaka może
Objąć Cię, język jaki wypowiedzieć?
Twój powrót teraz większy, niż po starciu
Wrogich Aniołów: wtedy Twe pioruny
Głosiły wielkość Twoję, ale stwarzać

Większem jest dziełem niż niszczyć stworzone.
Kto zrówna Tobie, o Królu potężny?
Kto ograniczy Twe państwo? Z łatwością
Odparłeś pychą natchnione zamachy
Duchów odstępców i ich próżne rady,
Kiedy bezbożnie Twej ujmy pragnęli
I odciągnięcia wielu od czci Twojej.
Kto chce Cię zmniejszyć, wbrew swoim zamiarom,
Służy do większej Twej mocy objawu:
Ich zła użyłeś na to, by wytworzyć
Z niego zwiększone dobro. Świadkiem
Nowostworzony świat, to drugie Niebo,
Blisko niebieskiej bramy założone
Na szklistem morzu czystego kryształu,
Wielkości prawie bez miary, z licznemi
Gwiazdami, z których może każda światem
Do zamieszkania przeznaczonym, ale
Ty wiesz każdego świata czas i porę.
Pomiędzy niemi siedlisko człowieka,
Ziemia, dokoła morzem opasana,
Jego rozkoszne mieszkanie. Po trzykroć
Szczęśliwi ludzie i synowie ludzi
Których Bóg wybrał, na swój obraz stworzył,
By tu mieszkali, by go czcili; aby
W nagrodę za to mieli panowanie
Nad jego dziełmi na ziemi, w powietrzu,
Na morzu; aby mnożyli na ziemi
Ród sprawiedliwych i świętych czcicieli:
Trzykroć szczęśliwi, jeżeli poznają,
Jak są szczęśliwi, i wytrwają w dobrem.»»

«Tak Aniołowie śpiewali, a Niebo
Odbrzmiało głośnem Aleluja. Sabat
Tak obchodzono. Spełniłem twą prośbę,
Gdy chciałeś wiedzieć, jak ten świat stworzono,
Jaki początek rzeczy, co się działo
Wprzód nim twa pamięć sięga, by potomność
Mogła to z twoich ust słyszeć. Jeżeli
Jeszcze co wiedzieć chcesz, o ile miary
Pojęć to ludzkich nie przekracza, pytaj.»





1) Urania, czyli Wenus niebiańska, córka Nieba i Światła, przejmowała ludzi tylko czystą, niezmysłową miłością; tę nazwę nosi także Muza astronomii. Milton ma tu na myśli także poezyę, natchnienie wieszcze.
2) Bellerofon, syn Glauka, króla Koryntu, otrzymawszy od Minerwy Pegaza, zwyciężył Chimerę, potwór latający w powietrzu. Nadęty powodzeniem, chciał wznieść się do niebios, ale gdy paw, wysłany przez Jowisza, ukłuł jego rumaka, Bellerofon spadł na ziemię i stracił życie. Według innych, Bellerofon nie zabił się, tylko opanowany melancholią, błąkał się po polach Alejańskich w Syryi.
3) Orfeusz pochodził z Tracyi; — tam i góra Rodope.
4) Lewiatan, bajeczna ryba, największa z żyjących w morzu; Behemot, wół olbrzymi. Oba zwierzęta opisywane w Talmudzie.



PIEŚŃ VIII.

Skończył rzecz swoję Anioł, a głos jego
Tak czarująco brzmiał w uszach Adama,
Że przez czas jakiś sądził, iż go jeszcze
Słyszy, i słuchał w skupieniu, aż wreszcie,
Jak obudzony ze snu, odpowiada:
«Jakie wystarczą dzięki, i nagrodę
Jakąbym mógł ci złożyć wzamian, boski
Opowiadaczu, coś moje pragnienie
Wiedzy tak szczodrze raczył zaspokoić,
Po przyjacielsku objaśniając rzeczy,
Których istoty nigdy w inny sposób
Dojśćbym nie zdołał, a teraz słuchałem
Pełen podziwu, zachwytu, zdumienia,
Składając Stwórcy winną cześć i chwałę.
Jeszcze mi pewna wątpliwość została,
Którą mi tylko twa łaska rozwiąże.
Gdy się przyglądam tej pięknej budowie
Świata, co z nieba i ziemi się składa,
I porównywam wielkość ich obojga,

Wydaje mi się ziemia grudką, ziarnkiem,
Pyłkiem, atomem w porównaniu z niebem
Pełnem gwiazd, co się zdają toczyć w przestrzeń
Nie do pojęcia wielką (bo tak można
Z ich odległości wnosić i z dziennego
Powrotu), na to, aby do okoła
Tej Ziemi ciemnej, i małej jak kropka,
Rozsiewać światło to dzienne, to nocne.
Bezużyteczne zresztą w całym biegu,
Takim dalekim. Często rozmyślając
Dziwię się czemu Przyroda tak mądra,
I tak oszczędna w całem swem działaniu
Nierównomierność taką spełniać może:
Rozrzutną ręką tyle szlachetniejszych
I w różnym stopniu większych ciał stworzyła
Tylko na taki użytek, by codzień
Powtarzający się obieg spełniały,
Podczas gdy Ziemia (coby łatwiej mogła
Po znacznie mniejszym toczyć się obwodzie),
Lepsze od siebie mając na posługi,
Cel swój osiąga, pozostając w miejscu;
W dań otrzymuje podróże codzienne
Z pośpiechem ducha niosące jej światło
I ciepło; z taką służące szybkością,
Na określenie której liczby niema.«
Tak nasz praojciec rzekł, a twarz świadczyła
Że pragnie zgłębiać ciemne i zakryte
Przed wzrokiem ludzkim rzeczy. To spostrzegłszy
Ewa, siedząca opodal, powstała
Z majestatyczną pokorą i wdziękiem,

Który w patrzących mógł budzić życzenie
Żeby została. Poszła, by owoce
I kwiaty swoje obejrzeć w ogródku,
Pąki i kwiecie, czy rosną szczęśliwie?
Za jej zbliżeniem otwierały kwiaty
Wonne kielichy i weselej rosły
Pod jej troskliwej reki hodowaniem;
Odeszła jednak nie dla tego, iżby
Taka rozmowa jej nie zajmowała,
Albo jej umysł treści tak wysokiej
Nie zdołał pojąć: wolała zachować
Sobie na później przyjemność, gdy Adam
Jej opowiadać będzie, a jedyną
Słuchaczką ona. Opowieści męża
Wolała słuchać raczej niż Anioła
Samego, jego więc postanowiła
Pytać; wiedziała, że w naukę wplecie
Słowa miłości, a zakończy wykład
Słodką pieszczotą małżeńską; z ust jego
Nie same słowa jej się podobały.
Gdzie teraz szukać par takich, złączonych
Poszanowaniem i wspólną miłością? —
Odeszła z ruchem bogini, z orszakiem,
Bo jak królowe otaczał ją przepych
Obsługujących gracyi, co w koło
Do oczu wszystkich posyłały groty
Pragnienia, by ją módz oglądać jeszcze.
Na wątpliwości, jakie Adam stawił,
Anioł Rafael uprzejmie, łagodnie
Odrzekł w te słowa: «Nie ganię, ze pytasz

I badasz. Niebo jest jak rozłożona
Przed tobą księga Boga, abyś czytał
Cudowne Jego dzieła, byś poznawał
W niej pory roku, godziny, miesiące,
Lub lata. Byłeś dokładnie rachował,
Wszystko ci jedno, czy niebo, czy ziemia
Jest w ruchu. Wielki Budowniczy świata
Resztę skrył mądrze przed okiem człowieka,
Albo Anioła; i tajemnic swoich
Nie chciał objawić, aby nie szperali
Ludzie, lecz raczej, by je uwielbiali.
Gdy więc z wysiłkiem tworzą przypuszczenia,
Bóg o swych dziełach rozpraw im nie broni,
Może, by śmiać się z dziwacznych poglądów,
Gdy układają plan nieba, i biegi
Gwiazd naznaczają; jak wtedy pochopni
Do kierowania potężnym wszechświatem!
Przebudowują go wciąż i planują
Na nowo, aby pozory ratować.
Na nieba planie kreślą dośrodkowe
I odśrodkowe linie, okręgi,
Koła, a na ich obwodzie okręgi
I koła w kołach.[61] Jak z rozumowania
Twojego widzę, kierowniku rodu,
Przypuszczasz, jako ciała te jaśniejsze
I większe służyć nie powinny mniejszym,
Ani ciemniejszym, ni też gwiazdy nieba
Takich wędrówek odprawiać, gdy ziemia
Spoczywa i z ich zabiegów korzysta.
Rozważ to naprzód, że wielkość lub jasność

Doskonałości jeszcze nie stanowią;
Choć w porównaniu z innemi gwiazdami
Ziemia jest mała, nie połyska, jednak
Może zawierać więcej istotnego
Dobra, niż słońce, które samo puste
Nie użytkuje ze światła swojego,
Lecz urodzajna ziemia, bo promienie
Jego, aż dotąd bezczynne, dopiero
Tu zatrzymane odzyskują siłę.
Lecz nie dla ziemi są te świetelniki,
Tylko dla ciebie, coś jest jej mieszkańcem,
A co do nieba niezmiernych przestrzeni,
Niech rozpowiada wysoka wspaniałość
Ich Stworzyciela, który je tak wielkie
Zbudował, swoje granice zakreślił
Aż tak daleko, aby wiedział człowiek,
Że nie w swym własnym gmachu ma mieszkanie,
Zawielkim, aby zdołał go zapełnić;
Szczupłą w nim cząstkę zamieszkuje, reszta
Służy do celów Bogu tylko znanych.
Tych ciał niebieskich szybkość bezgraniczną
Jego wszechmocy przypisz, która nawet
Bryłom nadała pęd prawie duchowy.
Za powolnego mnie nie weźmiesz, jeśli
W rannej godzinie z Nieba, gdzie Bóg mieszka
Zeszedłszy, jeszcze przed południem byłem
W Edenie; liczbą nie da się wyrazić
Taka odległość. Przytaczam to tylko,
By, przypuściwszy ruchy ciał niebieskich,
Wnet ci okazać, jak słabe pobudki

Twych wątpliwości. Nie twierdzę, że tak jest,
Choć tobie, co tu mieszkasz, tak się zdaje.
Bóg, aby dróg swych pod zmysły człowieka
Nie poddać, niebo umieścił od ziemi
W tej odległości, iż łudzi wzrok ziemski,
Który sięgając rzeczy za wysokich,
I zabłąkany w marnych domniemaniach,
Napróżno niemi się dręczy. Cóż jeśli
Słońce jest środkiem świata, jeśli inne
Ciała niebieskie, pobudzone jego
Przyciągającą siłą i swą własną,
Tańczą dokoła niego w różne kręgi?
W sześciu planetach widzisz obrót zmienny
Wysoko, to znów nisko, naprzód idą,
To się cofają, to stają, to kryją;
A jeśli siódma w ich gronie, ta Ziemia,
Która tak stałą wydaje się tobie,
Nieznacznie ruchem trojakim się toczy?
Jużbyś natenczas nieregularności
Nie potrzebował odnosić do różnych
Sfer w ruch wprawionych w przeciwnych kierunkach
I krzyżujących się skośnie; co właśnie
Musisz przypuszczać, jeśli według ciebie
Słońce jest w ruchu, a poruszająca
Wszystko sprężyna wielka, niewidzialna,
Po za gwiazdami, koło, co sprowadza
Dzień i w kolei noc swoim obrotem.
Nie potrzebujesz tego przypuszczenia,
Jeżeli ziemia skrzętna sama z siebie
Tocząc się na wschód, bierze dzień, a stroną

Nieoświeconą promieniami słońca
Wtedy spotyka noc, gdy pierwsza strona
Błyszczy słonecznem światłem. Cóż jeżeli
Ziemia, co światło śle w strzeń przezroczystą
Towarzyszowi swemu, księżycowi,
Wyda się gwiazdą, co mu w dzień tak świeci,
Jak on jej w nocy? Jeśli tam są kraje,
Pola, mieszkańcy? Plamy na nim widzisz,
Jak chmury, z chmur deszcz pada, z miękkiej ziemi
Deszcz wywołuje owoce i życie.
Może odkryjesz kiedy inne słońca
Z ich księżycami, wciąż rozsiewające
Męski i żeńskie światło (bo te wielkie
Dwa działy płciowe dają życie światu);
Może na każdem z owych ciał niebieskich
Mieszczą się jakie żyjące istoty?
By takich wielkich w przyrodzie przestrzeni
Nie zamieszkała żadna żywa dusza,
By puste były, przeznaczone tylko
Na to, by świecić, aby każda gwiazda
Ledwie światełko słabe posyłała
Dalekiej ziemi, zamieszkałej, która
Innym je zwraca — o tem wątpić można.
Lecz czy te sprawy są takie, czy inne,
Czy panujące na niebiosach słońce
Dokoła ziemi się toczy, czy ona
Dokoła słońca; czy ono od wschodu
W drogę ognistą wstępuje, czy ona
Z zachodu cichy bieg posuwa, krokiem
Łagodnym, sennym, na wirowej osi

Niesie cię miękko wraz z lekkiem powietrzem
Nie dręcz umysłu tem, co jest zakryte,
Zostaw to Bogu i służ mu z bojaźnią.
Inne istoty niech według swej woli
Umieszcza tam, gdzie uzna za stosowne:
Ty ciesz się tem, co tobie i twej Ewie
Daje — tym Rajem; Niebo zawysoko
Byś mógł przeniknąć to, co się tam dzieje.
Pokorną mądrość obierz, o tem tylko
Myśl, co się tyczy ciebie, twego bytu;
Nie marz o innych światach, ani o tem,
Jakie stworzenia tam mieszkają, jaki
Ich stan, warunki życia, albo stopień;
Tem się kontentuj, co ci objawiono
Nietylko ze spraw ziemi, lecz i nieba.»
Na to mu Adam, zbywszy wątpliwości,
Odrzeknie: «W pełni mnie zaspokoiłeś,
Duchu niebieski, Aniele przejasny.
Zwolniłeś od czczych błąkań, nauczyłeś
Najprostszej drogi życia, bez szperania
Bałamutnego, które całą słodycz
Życia odbiera. A Bóg je osłonił
Od trosk wszelakich, bylebyśmy sami
Nie sprowadzali ich próżnem myśleniem
I dociekaniem. Wprawdzie umysł ludzki
Lub wyobraźnia do urojeń skore,
Mogłyby roić bez końca, bez granic,
Ale przestroga, albo doświadczenie
Uczą, że mądrość najwyższa polega
Nie na tem, żeby dokładnie znać rzeczy

Zastosowania niemające, skryte,
Subtelne, ale znać to, co nam życie
Dzienne przynosi; reszta próżnym dymem,
Lub uroszczeniem niedorzecznem, które
Do spraw potrzebnych niezdolnymi czyni,
Niepraktycznymi i niegotowymi,
Tylko w szperaniu wciąż zatopionymi.
Zstąpmy więc z tego wysokiego szczytu
I niższym lotem, o rzeczach najbliższych
A pożytecznych mówmy: tu niejedno
Będę mógł zadać pytanie stosowne,
Gdy mi twa dobroć i łaska dozwoli.
Z ust twych słyszałem o tem, co się działo
Wprzód nim pamięcią zasięgam; wysłuchaj
Nawzajem mojej historyi, może
Jej nie znasz, dzień zaś jeszcze nie tak prędko
Skończy się. Widzisz, jakie wynajduję
Sposoby, pragnąc cię zatrzymać; dzieje
Swoje opowiem, aby tylko słyszeć
Odpowiedź twoje. Gdy tu siedzę z tobą,
Zda mi się, żem jest w Niebie, twoja mowa
Jest dla mnie słodsza, niżeli owoce
Palmy wysmukłej, które uśmierzają
Głód i pragnienie, gdy się posilamy
Po pracy dziennej: przesycają skoro,
Chociaż przyjemne; ale twoje słowa
Tchną łaską boską, nigdy nie nasycą.»
Rafael na to z anielską dobrocią
Tak mu odpowie: «Wdzięczne twoje wargi,
I język biegły, o praojcze ludzi;

Bo Bóg na ciebie obfite wewnętrzne
Jak i zewnętrzne spuścił dary, jako
Na podobieństwo swoje; czy więc mówisz,
Czy milczysz, zawsze cię otacza powab,
Przy każdem słowie i przy każdym ruchu.
W Niebie też mamy cię za towarzysza
Ziemskiego w służbie bożej, i z radością
Badamy drogi Boga względem ciebie;
Bo, jak widzimy, Bóg czcią cię ozdobił
I równą objął miłością. Mów zatem,
Bo nieobecny byłem dnia owego;
Obowiązany do podróży ciężkiej
A nadzwyczajnej, bo aż do bram Piekła.
Uformowani w legion, mieliśmy
Rozkaz nie puszczać z Piekła szpiega, ani
Zbrojnego wroga, podczas gdy Bóg stwarzał,
By rozgniewany taką zuchwałością,
Do dzieł twórczości nie wmieszał zniszczenia.
Wprawdzie bez jego dopuszczenia nigdy
Na czyn podobny nie ważyliby się,
Ale wysyła nas w ważniejszych sprawach
Jak panujący, by nas przyzwyczaić
Do posłuszeństwa. Straszna brama była
Mocno zamknięta, zatarasowana,
Ale już zdała, nim się zbliżyliśmy,
Z poza niej szum szedł wcale nie taneczny,
Nie śpiewy, ale biadania rozgłośne
I krzyki wściekłe. Radzi wróciliśmy
Ku okolicom światła w Sabbat wieczór,
Jak polecone było. Ale teraz

Ty opowiadaj, bo mi twoje słowa
Równie są miłe, jako moje tobie.»
Tak mówił Anioł, na to nasz prarodzic:
«Życia swojego skreślić pierwociny
Trudno dla człeka. Kto zna swój początek?
Tylko mnie nęci do opowiadania
Żądza rozmowy z tobą. Gdym się ocknął
Z snu głębokiego, spostrzegłem, że leżę
Na trawie kwietnej, w balsamicznych potach,
Które niebawem osuszyło słońce
Promienne, chłonąc wilgoć parującą.
Zwróciłem w niebo zadziwione oczy
I przez czas jakiś patrzałem na jego
Przestrzeń rozległą; nagłym pobudzony
Instynktem, dążąc ku górze, skoczyłem,
Stając na nogi. Ujrzałem dokoła
Wzgórza, doliny i cieniste lasy,
Słoneczne pola, przezroczyste wody
Rzeki, toczące z miłym szumem fale,
Stworzeń żyjących kręcące się tłumy,
Biegną, latają, śpiewają w zieleni,
Wszystko się do mnie uśmiecha; powietrze
Pełne zapachu; serce przepełnione
Radością. Siebie samego oglądam
Członek po członku, to idę, to biegnę
Rączemi kroki, niesion siłą życia.
Lecz kto ja? gdzie ja? i z jakiej przyczyny?
Nic nie wiedziałem. Spróbowałem mówić,
I przemówiłem natychmiast: posłuszny
Język nazywał wszystko, na com spojrzał.

««Ty słońce, rzekłem, piękne światło, i ty,
Ziemio, tak świeża, hoża, w blasku światła,
Wy wzgórza, pola, rzeki, lasy, niwy,
Wy, co żyjecie, krążycie swobodnie,
Mówcie, gdy wiecie, jak się stałem taki?
Jak tu przybyłem? Nie sam z siebie; zatem
Jakiś potężny Twórca z swej dobroci
I z bezgranicznej potęgi mnie zrobił.
Powiedzcie, jakbym mógł go poznać, jakbym
Mógł cześć mu oddać za ten ruch i życie,
Za szczęście większe, niż sam wiedzieć mogę?»»
Gdy tak wołałem, błąkając się z miejsca,
Gdzie odetchnąłem pierwszy raz i pierwsze
Ujrzałem światło błogie, a nie dawał
Nikt odpowiedzi, na darniowej ławie,
Kwiatami tkanej, siadłem zamyślony.
Tu po raz pierwszy objął mnie sen słodki,
Miękkim naciskiem przytłumił me zmysły,
Niezamącony, choć, zdało się, wracam
Do poprzedniego stanu nieczułości
I do niebytu, gdy naraz u głowy
Mojej stanęło zjawisko; w mej duszy
Wewnętrzny pojaw jego wzniecił czucie
Bytu i życia. Ktoś, jak mi się zdało,
Postaci boskiej nadszedł i powiedział:
««Czeka cię twoja dziedzina, Adamie,
Pierwszy człowieku, na pierwszego ojca
Niezmiernej liczby ludzi przeznaczony,
Wstań, otom przyszedł, bym cię poprowadził
Do rozkosznego ogrodu, siedziby

Przygotowanej dla ciebie.»» To mówiąc
Wziął mnie za rękę i wiódł nad polami
I nad wodami, lekko, przez powietrze
Jakbym się ślizgał, nie stąpając, w końcu
Na szczycie góry lesistej mnie stawił,
Której wierzchołek stanowił obszerną
I ogrodzoną płaszczyznę, drzewami
Najpiękniejszemi zasadzoną, pełną
Dróżek i altan; com widział poprzednio
Na ziemi, teraz się zdało już prawie
Nieładne; każde tu drzewo wspaniałym
Obładowane owocem: wisiały,
Wzrok kusząc, nagłą wzbudzając oskomę.
Wtem się ocknąłem, i w rzeczywistości
Wzrok mój napotkał wszystko, co tak żywo
Sen mi przedstawiał. Tu znów byłbym począł
Krążyć bez celu, gdyby pod drzewami
Ten się nie zjawił, co mię tu sprowadził.
Obecność Boska! Z radością i trwogą,
Z czcią i pokorą padłem do stóp jego,
A On podniósłszy mnie, rzekł słodko: ««Jestem
Ten, kogo szukasz, Stworzyciel wszystkiego,
Co widzisz w koło, w górze i na dole.
Raj ten ci daję: miej go na swą własność,
Dzierż i uprawiaj, i z wesołem sercem
Jedz owoc z wszelkich drzew, które tu rosną,
Nigdy się nie bój tu nieurodzaju,
Lecz z drzewa, które świadomość dobrego
I złego daje, które zasadziłem,
Jako rękojmię twego posłuszeństwa

I twojej wiary, w pośrodku ogrodu
Przy Drzewie Życia, ostrzegam, byś nie jadł.
Miej ostrzeżenie moje na pamięci,
Lękaj się gorzkich następstw, bo wiedz o tem
W dniu, w którym jeść zeń będziesz, w którym złamiesz
Zakaz jedyny mój, niechybnie umrzesz;
Będziesz od tego dnia śmiertelnym, stracisz
Swój stan szczęśliwy, będziesz wypędzony
Stąd w świat boleści i smutku.»» Surowo
Wyrzekł tę groźną zapowiedź, brzmi ona
Dotąd straszliwie w mem uchu, choć nigdy
Jej nie podpadnę. Ale wkrótce przybrał
Łagodny wyraz twarzy i łaskawie
Cel swój objaśnił: ««Nietylko ten Eden,
Lecz całą ziemię tobie i twojemu
Plemieniu daję; wy bądźcie panami
Jej i wszystkiego, co żyje na ziemi,
W wodzie, w powietrzu — zwierząt, ryb i ptaków.
W znak czego obejrz wszystkie ich rodzaje,
Gdy je sprowadzę, nadaj im nazwiska,
A one z hołdem przystępować będą,
Jako poddane. To się też rozumie
O rybach w wodnej ich siedzibie, które
Tu nie przyzwane, bo swego żywiołu
Nie mogą zmienić, ni rzadszem powietrzem
Oddychać.»» Mówił tak, a każde zwierzę
I ptak parami zbliżały się do mnie,
Pierwsze schylone łasiły się mile,
Ptaki na skrzydłach zlatały przedemnie,
Gdy mnie mijały, nazwy im dawałem

Według natury ich, bo Bóg mnie nagle
Przenikliwości zaopatrzył siłą.
Ale to wszystko nie stłumiło we mnie
Poczucia braku pewnego, więc śmiało
Do niebiańskiego Zjawiska tak rzekę:
««Jakiem imieniem — bo Ty nad to wszystko,
Ponad ród ludzki i nad to, co wyższe
Niż rodzaj ludzki, podniesiony jesteś,
Przechodząc wszelkie moje mianowanie,
— Jak mam Cię nazwać, jak czcić, Stwórco świata,
I tego dobra wszelkiego dla człeka?
Dla jego szczęścia wszystko tak obficie
Zaopatrzyłeś szczodrobliwą ręką,
Ale nie widzę z kimbym mógł to dzielić,
A co za szczęście czeka w samotności?
Kto sam używać może? Lub kto w takiem
Użyciu znajdzie ukontentowanie?»»
«Tak ja zuchwale, a jasne Zjawisko
Z uśmiechem jeszcze bardziej jaśniejącym
Tak odpowiada: ««Cóż to za samotność?
Pełna jest ziemia żywego stworzenia,
Pełne powietrze, a wszystko na twoje
Przyjdzie rozkazy, by igrać przed tobą.
Czyż nie znasz mowy ich i obyczajów?
I u nich rozum nie do pogardzenia.
Z nimi czas spędzaj, rządź nimi, wszak twoje
Królestwo wielkie.»» Tak mówił Pan świata,
Taki wydawał rozkaz, jakem sądził.
Prosiłem kornie, by mi wolno było
Rzec jeszcze słowo, i tak powiedziałem:

««Niech moja śmiałość nie obraża Ciebie,
Mocy Niebiańska, mój Stwórco, łaskawie
Słów mych wysłuchaj. Wszakże uczyniłeś
Mnie tu zastępcą swoim, resztę stworzeń,
Ze pośledniejsze, pod mą władzę dałeś?
Jaka społeczność między nierównymi?
I harmonia i rozkosz prawdziwa?
Ta być wzajemną musi, stosunkowo
Braną, dawaną; lecz przy nierówności
Gdzie silne z wątłem, tam niechęć wzajemna
Wyniknie wkrótce. Pragnę towarzystwa,
Któreby mogło brać udział we wszystkich
Upodobaniach rozumnych, a zwierzę
Takiej rozkoszy nie może podzielać;
One weselą się z swymi równymi,
Lew z lwicą; mądrość Twa ich połączyła
W pary: nie igra ptak ni z czworonogiem,
Ni z rybą; ani też byk z małpą, tym mniej
Stosunek taki może łączyć człeka.»»
«Na to Wszechmocny bez niechęci rzecze:
««Wytworne szczęście obmyślasz, Adamie,
Takim wyborem swego towarzystwa:
Nawet rozkoszą otoczony nie chcesz
Rozkoszy zażyć dopókiś samotny.
Cóż zatem mniemasz o mnie i mym stanie?
Czy dostatecznie szczęśliwym się zdaję?
Ja sam przez całą wieczność, bo nikogo
Nie mam drugiego, ani podobnego,
Tem mniej równego sobie. Z kimże zatem
Mam mieć zażyłość, oprócz tych com stworzył,

Co nieskończenie niżsi są odemnie,
Niżeli inne stworzenia od ciebie?»»
«Zamilkł, ja na to odrzekłem pokornie:
««Dróg Twoich wiecznych wysokości, głębi,
Nigdy myśl ludzka ogarnąć nie zdoła,
Królu stworzenia! w sobie doskonały,
I nigdy braku nie czujący w sobie;
Lecz nie tak człowiek, czujący granice
W naturze swojej, i dlatego dąży
Do obcowania z podobnymi sobie,
Pomocy w trudach lub pociechy żądny.
Nie masz potrzeby rozmnażania siebie,
Gdyś nieskończony, i choć Jeden tylko,
Nieprzeliczony, jako liczba; człowiek
Przeciwnie, musi liczbą zastępować
Niedoskonałość jednostki, i płodzić
Podobne sobie istoty z podobnych,
Mnożyć swój obraz, w jednostce wadliwy,
Trzeba mu zatem miłości wzajemnej,
Przyjaźni czułej. Ty, choć w samotności,
Masz doskonałe towarzystwo w sobie,
Nie potrzebujesz społecznego życia,
Chociaż, gdy zechcesz, możesz swe stworzenie
Do zamierzonej wysokości wznosić,
Do towarzystwa swego, do boskości;
Ja tych schylonych nie mogę prostować,
Ani podobać sobie w ich zwyczajach.»»
Tak korzystając z danej mi wolności,
Śmiało mówiłem, słuchany łaskawie,
A w odpowiedzi taki był Głos Boski:

««Dotąd, Adamie, doświadczałem ciebie,
I widzę, że znasz nietylko zwierzęta,
Któreś właściwie nazwał, lecz i siebie,
Wolnego swego wyrażając ducha.
Mój wizerunek — żadnemu zwierzęciu
Nieudzielony: nie mogą być zatem
Towarzyszami twymi. Bardzo słusznie,
Że nie znalazłeś w nich upodobania,
I tak sądź zawsze. Nim rzekłeś, wiedziałem,
Że człowiekowi niedobrze samemu.
Nie takiem wybrał tobie towarzystwo,
Któreś tu widział zwołane na próbę,
Byś sąd objawił o tem, co się godzi.
Bądź pewien, że to, co wkrótce przywiodę,
Spodoba ci się — twoje podobieństwo,
Twoja najlepsza pomoc, ty sam drugi,
Zupełnie według pragnień serca twego.»»
«Umilkł, a może nie słyszałem więcej,
Bo już ma ziemska istność przemożona
Jego niebiańską, pod jej długim wpływem,
Na szczytach takiej nadziemskiej rozmowy,
Jak oślepiona, wyczerpana rzeczą
Przewyższającą jej zmysły, opadła,
We śnie szukając przywrócenia siły.
Na głos natury przybiegł sen niebawem,
Zamknął mi oczy, zamknął, lecz otworem
Zostawił celę wewnętrznego wzroku
Imaginacyi, za jej pośrednictwem,
Jak w zachwyceniu, śpiącemu, gdziem leżał,
Tak się wydało, że widzę przejasną

Postać, przed którą stałem wprzód na jawie:
Ta, przystąpiwszy, otwarła mój lewy
Bok, i wyjęła stamtąd żebro, życiem
Serca ogrzane, krwią świeżą ociekłe.
Szeroka była rana, ale prędko
Zapełniła się ciałem i zgoiła.
A postać w rękach urabiała żebro,
Pod ich działaniem urosła istota
Taka, jak człowiek, tylko płci odrębnej,
Tak piękna, że co tylko dotąd w świecie
Pięknem się zdało, teraz pospolitą
Przybrało cechę, lub się jednoczyło
W niej, w jej spojrzeniach, które odtąd lały
Do mego serca słodycz wprzód nieznaną.
I wszystko w koło przy jej pojawieniu
Tchnęło miłością, rozkoszą kochania.
Nagle zniknęła, ciemności zostały,
Ze snum się zerwał, aby ją odnaleść,
Albo jej stratę wiecznie opłakiwać,
Do wszystkich innych rozkoszy wstręt czując,
Gdy wbrew nadziei spostrzegłem w pobliżu
Taką, jak we śnie widziałem, ozdobną
Wszystkiem, co tylko i ziemia i Niebo
Mogły dostarczyć godnego kochania.
Szła, wiódł ją Stwórca, chociaż niewidziany,
Głosu słuchała, świętości małżeństwa
I obowiązków stanu już wiadoma.
Wdzięk w każdym kroku był, niebo w spojrzeniu,
Godność i miłość w każdym ruchu ciała.
Radością zdjęty w cały głos krzyknąłem:

««Ten dar za wszystko stanie; obietnicę
Spełniłeś, Stwórco dobry i łaskawy,
Dawco wszelkiego piękna! A ze wszystkich
Ten najpiękniejszy dar twej szczodrej ręki!
Kość z kości mojej, ciało z mego ciała
Oglądam teraz, siebie mam przed sobą;
Zwie się Niewiastą, wzięta jest z Mężczyzny,
Który opuści i ojca i matkę,
By się przyłączył do żony, i będą
Oboje jednem ciałem, sercem, duszą.»»
«Słyszała mnie, i chociaż moc nadziemska
Wiodła ją, jednak niewinność i skromność
Dziewicza, cnota, poczucie wartości
Własnej, o którą zabiegać należy,
Która nie czyni sama pierwszych kroków,
Ni się narzuca, lecz cofając właśnie
Tem pożądańszą się czyni, więc, słowem,
Choć czysta była i bez grzesznej myśli,
Samej natury podszeptu słuchając,
Gdy mnie ujrzała, zawróciła z drogi.
Pobiegłem za nią; hołd przyjęła mile,
Z majestatyczną uległością słuszność
Słów mych uznając. Do weselnej chaty
Poprowadziłem ją zarumienioną
Nakształt Jutrzenki. Niebo i przychylne
Gwiazdy wylały swe błogosławieństwo;
Ziemia i wszystkie pagórki znakami
Różnemi szczęścia życzyły; ptaszęta
Okazywały radość; świeże, miłe
Powiewy szepcąc drzewom, rozigrane

Sypały róże, i z aromatycznych
Krzewów zapachy roznosiły, wreszcie
Kochanek nocy, słowik, pieśń hymenu
Zaśpiewał, gwiazdę wieczorną znaglając,
By prędzej biegła do swego zenitu
I zapaliła pochodnię weselną.
«Opowiedziałem ci tu moje dzieje
Aż do tej chwili, w której największego
Doznałem szczęścia ziemskiego, a którem
Dotąd się cieszę; wyznać przytem muszę,
Choć miłe są mi wszystkie inne rzeczy,
Czy ich używam jednak, czy też niecham,
To na mój umysł nie wpływa, nie budzi
Pragnień gwałtownych — mówię o rozkoszach
Smaku, zapachu, wzroku, o owocach,
Ziołach i kwiatach, przechadzkach przy słodkiem
Śpiewaniu ptaków; — ale tu inaczej:
W zachwycie patrzę, dotknięcie zachwyca;
Tu po raz pierwszy namiętność poczułem,
Dziwne wstrząśnienie; przy innych uciechach
Jestem spokojny, panuję nad sobą,
Tu słabnę wobec uroku piękności.
Może Natura chybiła, i we mnie
Pozostawiła pod tym względem stronę
Nie dość odporną, lub też odejmując,
Może zabrała zawiele; przynajmniej
Ją opatrzyła w nadmierne ozdoby
Zewnętrzne, pozór wyrzeźbiła, ale
Wewnętrzne dary nie tak. Bo rozumiem
Dobrze, iż w planie Natury leżała

Jej umysłowa nizszość, niższe siły
Duchowe, które nad wszystkiem panują.
Powierzchownością także mniej podobna
Do wizerunku Tego, Kto nas stworzył,
I mniej wybitna u niej cecha władzy
Nad stworzeniami innemi nam danej,
Lecz gdy rozważam jej nadobność, zda się
Tak doskonałą i skończoną w sobie,
Tak dobrze siebie znającą, iż wszystko,
Co czyni, mówi, wyda się najmędrszem,
Najroztropniejszem, doskonałej cnoty,
Wreszcie najlepszem; wszelka wyższa wiedza
W jej obecności traci swe znaczenie;
Mądrość w rozmowie z nią miesza się, plącze,
Staje się głupstwem; powaga i rozum
Na jej usług-ach; jakby w zamierzeniach
Twórczych na pierwszym planie była ona,
Nie zaś stworzona okolicznościowo.
Streszczając wszystko: podniosłość umysłu,
Szlachetność ducha w najwdzięczniejszy sposób
W niej zamieszkały, i ją otoczyły
Uszanowaniem, jak strażą anielską.»
Na to mu Anioł rzecze, brwi ściągając:
«Nie skarż Natury, ona wypełniła
Swoje zadanie, ty wypełnij swoje.
Nie podejrzywaj Mądrości, trwać będzie
Przy tobie, póki jej sam nie odepchniesz,
Gdy jej najbardziej będziesz potrzebował,
Za dużą wagę wkładając na rzeczy
Mniej doskonałe, jak to sam spostrzegłeś.

Bo cóż podziwiasz? co cię tak unosi?
Zewnętrzność — piękna, niewątpliwie godna
Kochania twego, twej czci — nie poddaństwa.
Zważ ją i siebie, i oszacuj. Czasem
Bardzo się przyda nam poszanowanie
Dla siebie samych, jeśli się opiera
Na słusznej mierze; im lepiej posiądziesz
Tę umiejętność, tem więcej cię ona
Uzna swą głową, wyżej cenić będzie
Tę rzeczywistość, niż swoje zalety.
Pięknością błyszczy ku twojej rozkoszy,
Godnością, abyś szanował i kochał
Swą towarzyszkę, która wnet spostrzeże.
Gdy się mniej mądrym okażesz. Lecz jeśli
Tak ci się drogą wydaje ta rozkosz,
Ku rozkrzewieniu ludzkości służąca,
Gdy ją nad wszystko przenosisz, pamiętaj,
Że i zwierzętom zmysł taki nadany:
Pewnoby nie był tak rozpowszechniony
I pospolity, gdyby coś w nim było
Godnego duszę człowieka podbijać,
I żar w nim niecić. Co w jej towarzystwie
Znajdziesz wyższego, pociągającego,
Bardziej ludzkiego, rozumnego, — kochaj.
Miłość przystoi tobie, nie namiętność,
W której kochania prawdziwego niema.
Miłość oczyszcza myśl, serce rozszerza,
Miłość w rozumie ma swoje siedlisko
I jest rozsądną drabiną, po której
Masz do miłości niebieskiej się wznosić,

A nie pogrążać się w rozkoszy ciała,
Bo towarzyszkę masz nie z grona zwierząt.»
Na to mu Adam, nieco zawstydzony:
«Ani jej kształty tak piękne, ni wspólny
Ze zwierzętami wszystkiemi zmysł ciała
(Chociaż w godności mam łoże małżeńskie
I tajemnicze dlań poszanowanie)
Takiej rozkoszy nie wzbudzają we mnie,
Jak wdzięk i skromność w tysiącznych drobiazgach
Codzień płynące z jej ust i uczynków.
Złączona z niemi uprzejmość i miłość
Świadczą, że łączy zgodność niekłamana
Nasze umysły, jedna mieszka dusza;
Ta harmonia w zaślubionej parze
Milsza niż dźwięki harmonijne uszom.
To nie podbija jednak: Wynurzyłem
Wszystkie uczucia me, lecz opanować
Mnie nie zdołają, bo spotykam wiele
Różnych przedmiotów, różny wpływ na umysł
Wywierających; zawsze jednak wolny,
Obieram lepsze, i za tem, com obrał,
Kroczę wytrwale. Miłości nie ganisz,
Bo miłość, mówisz, do Nieba prowadzi,
Jest przewodnikiem i drogą zarazem;
Wybacz mi zatem, że pytać się ważę,
Czy i niebieskie Duchy się kochają?
I w jaki sposób objawiają miłość?
Czy wzrokiem tylko? Czy też swe promienie
Bezpośredniemi tknięciami mieszają?»

Na to mu Anioł odrzecze z uśmiechem.
A twarz mu różą Nieba pokraśniała,
Barwą miłości: «Niech ci to wystarczy,
Żeśmy szczęśliwi, i że niema szczęścia
Tam gdzie miłości niema. Rozkosz czystą
Którą ty, ciałem obdarzony, czujesz
(A czystym stworzon byłeś), my czujemy
Także, lecz w wyższym stopniu, bo bez przeszkód
Takich, jak skóra, stawy, mięśnie, członki.
Łatwiej niż wichry mieszają się Duchy,
Czyste z czystymi jednością pragnienia,
Niekrępowane żadnem pośrednictwem,
Nie tak jak ciało z ciałem, dusza z duszą.
Lecz teraz dłużej nie mogę już bawić;
Słońce zachodzi za ziemski Przylądek
Zielony i za Wyspy Hesperyjskie;
To dla mnie hasło odejścia. Bądź silny,
Żyj szczęsny, kochaj! Ale przedewszystkiem
Tego, któremu miłość posłuszeństwem
I zachowaniem przykazania okaż.
Patrz, by namiętność nie wstrząsła twym sądem,
I nie skłoniła do czynu, którego
Nigdybyś wolną wolą nie zatwierdził.
Twoje i wszystkich twych potomków szczęście
Lub biada w twoich rękach leży. Strzeż się!
Twoja wytrwałość we mnie i we wszystkich
Błogosławionych wielką radość wzbudzi.
Stój zatem mocno, od twego wyboru
Tylko zależy stać, albo też upaść.

Bądź doskonałym w sobie i nie szukaj
Pomocy z zewnątrz, pokusę odpychaj.»
To rzekłszy powstał. Adam, błogosławiąc,
I dzięki czyniąc, szedł za nim: «Ponieważ
Czas odejść, idź więc, gościu, posłanniku
Boga, któremu ciągłą cześć oddaję.
Łaskawem dla mnie i wyrozumiałem
Było zniżenie twoje, i w pamięci
Wdzięcznej na zawsze zostanie, bądź dobry
I przyjacielski zawsze dla rodzaju
Ludzkiego, często wracając na ziemię.»
Tak się rozeszli, Anioł ku Niebiosom
Z śród drzew cienistych, Adam do schroniska.





1) Milton tu powołuje się na dawną astronomię Appoloniusza, Hipparcha i Ptolomeusza. Epicykl — jest to koło, po okręgu którego porusza się słońce, księżyc, lub planeta, podczas kiedy środek tego koła znów się porusza po okręgu innego koła. Ostatnie to koło zowie się circulus deferens. Nieraz, dla wytłómaczenia ruchu planety nie wystarczał jeden deferent i trzeba się było uciec do drugiego, po okręgu którego posuwał się środek pierwszego deferenta. Jakkolwiek teorya ta była zawiła, tłómaczyła geometrycznie ruchy ciał niebieskich i utrzymywała się, dopóki ziemię uważano za nieruchomą i za środek świata. Milton ustami archanioła Rafaela, wyszydza tę zawiłą teoryę i przechyla się do systemu Kopernika, nic jednak o budowie świata nie twierdząc stanowczo.



PIESŃ IX.

Już mi nie śpiewać o tych czasach błogich,
Gdy Bóg lub anioł gościł u człowieka,
Po przyjacielsku z nim i poufale
Obcował, siedząc przy skromnym posiłku,
I pobłażliwie dozwalając czasem
Rozmowy wolnej, ale nie nagannej.
Teraz tragiczne muszę wzbudzić tony:
Ze strony człeka nieufność haniebną,
Nieposłuszeństwo, bunt, złamanie wiary;
Ze strony Nieba już obrażonego,
Zerwanie związku, słuszny gniew, wyrzuty,
Za niemi wyrok, co na świat zgromadził
Cały świat nieszczęść: Grzech i Śmierć, cień jego,
I jej zwiastunkę, Nędzę. Obowiązek
Mój smutny, ale bardziej bohaterska
Treść taka, niż gniew srogiego Achilla,
Który trzykrotnie w koło mury Troi
Objechał, goniąc uciekającego
Nieprzyjaciela; lub wściekłość Turnusa,

Gdy Lawinię kochaną mu wzięto;
Lub gniew Neptuna, lub Junony, który
Tak dręczył Greków i Cytery syna.[62]
Pieśń moja będzie bohaterską, jeśli
Tej miary stylem obdarzyć mnie raczy
Moja patronka niebieska, co często
I niewzywana schodzi do mnie w nocy,
Sennemu szepce, lub czuwającemu
Poddaje łatwo wiersz niewyszukany,
Odkąd ten przedmiot pieśni bohaterskiej
Znęcił mnie, odkąd po długim wyborze
Późnom rozpoczął. Nieskłonnym z natury
Do opiewania wojny, co jedyną
Treść bohaterską dotąd stanowiła;
Najwyższą sztuką liczyło się w długich
I nudnych bitwach posiekać rycerzy
Zmyślonych, ale nikt nie wielbił w pieśni
Bohaterskiego znoszenia męczeństwa,
Nikt cierpliwości wytrwałej: wołano
Śpiewać turnieje, igrzyska, rynsztunki,
Tarcze, herbami i godłami zdobne,
Dziwne znamiona, rumaki, dywdyki
Ze złotogłowu, rycerzy wspaniałych
W szrankach kruszących kopie, a potem
Uczty z orszakiem marszałków, strukczaszych.
Choć śpiew kunsztowny, ale przedmiot błahy!
Ni rycerzowi takiemu, ni pieśni
Bohaterskości nazwa nie przystoi.
Nie takie moje są upodobania
I kunszt, zostaje mi przedmiot wznioślejszy,

Który sam z siebie tę nazwę zdobędzie,
Jeśli wiek późny, lub klimat surowy
Wzbitych do lotu skrzydeł nie przygniecie;
Co byćby mogło, gdyby wszystko moje,
A nie tej było, która w nocnej porze
Zstępuje z Nieba i do ucha szepce.
Słońce zapadło, a za niem i gwiazda
Wieczorna, której obowiązek każe
Rozjaśniać pomrok na ziemi, na krótką
Porę, pośrednią między dniem i nocą.
Nocna półkula zasnuła widnokrąg
Z końca do końca, gdy Szatan, któremu
Niedawno przyszło z Edenu uciekać
Przed Gabryela groźbą, wzmógłszy siły,
I obmyśliwszy złośliwe fortele —
Do zguby człeka dążące, niebaczny
Niebezpieczeństwa, jakie mu groziło,
Wrócił beztrwożny. Noc była, gdy uciekł,
Północ gdy wrócił, okrążywszy ziemię:
Dnia się wystrzegał, odkąd rządca słońca,
Uryel odkrył jego pojawienie
I prędko ostrzegł straże Cherubinów.
Wtedy ze strachu przez siedm nocy z rzędu
Brodził w ciemności, trzy razy linię
Równika obiegł, cztery razy przeciął
Zbiór gwiazd, nazwany Wielką Niedźwiedzicą,
Po przez zwrotniki oba, od bieguna
Biegł do bieguna; ósmej nocy wrócił,
I na wybrzeżu przeciwległem straży
Cherubów znalazł dróżkę niestrzeżoną.

Tam było miejsce, które nie czas zmienił,
Lecz grzech, gdzie Tygrys u stóp Raju wpadał
W przepaść podziemną, potem rozdzielony,
Wytryskał źródłem przy drzewie Żywota.
Puścił się Szatan z prądem i wypłynął
Wraz z nim, a potem w mgłę się otuliwszy
Nadwodną, myślał w czem się ukryć. Przejrzał
Lądy i morza; z Edenu przez Pontus,
Bagno Maeotis, w górę za Ob rzekę;
A stamtąd na dół do Południowego
Bieguna, znów wzdłuż na zachód od rzeki
Orontu, aż do międzymorza Daryi,
Stamtąd do kraju, gdzie Ganges i Indus
Toczą swe wody. Tak świat obiegając,
Szukał starannie i głęboko badał,
Które z pomiędzy wszystkich stworzeń zdoła
Najlepiej jego knowaniom posłużyć?
I znalazł, że wąż najchytrzejsze zwierzę
Ze wszystkich polnych. Po długiej rozwadze,
Ważeniu myśli niezdecydowanych,
Stanowczo wybrał go na swe narzędzie
Najsposobniejsze do oszukiwania,
W które gdy wejdzie, czarne swe zamysły
Przed najbystrzejszym wzrokiem ukryć zdoła;
Bo w czembykolwiek wąż chytrość okazał,
W nikim nie wzbudzi jeszcze podejrzenia,
Jako z natury przemyślny i chytry;
W innych zwierzętach zwróciłaby baczność
Zbytnia przebiegłość, wzbudziłaby domysł
Wpływów piekielnych na zmysły zwierzęcia.

Tak postanowił, lecz wprzód ból wewnętrzny
Co mu pierś wstrząsał, w takiej wylał skardze:
«O Ziemio, jakżeś podobna do Nieba,
Lub może raczej większe twe zalety,
Godniejszaś Bogów siedziba, boś według
Drugiego planu budowana; stare
Tu poprawiono błędy; Bógby przecie
Gorszych po lepszych nie budował rzeczy!
O ziemskie Niebo, do okoła ciebie
Tańczą służebne inne Nieba: świecą,
Ale przejasne te swoje płomienie
Światło za światłem, niosą tylko tobie;
W tobie, podobno, gromadzą się wszystkie
Cenne promienie ich świętego wpływu!
Jak Bóg na Niebie jako punkt środkowy
Ogarnia wszystko, tak i ty, środkowa,
Przyjmujesz owych ciał niebieskich służbę.
Cała ich siła nie w nich, ale w tobie,
Jawi się czynna w roślinach, w murawie,
I w szlachetniejszych tworach, ożywionych
Stopniowym wzrostem zmysłu i rozumu.
A ich ostatniem uwieńczeniem człowiek.
Z jakiem weselem stąpałbym po tobie,
Gdyby mnie jeszcze mogło coś weselić!
Rozmaitości luba wzgórz i dolin,
Rzek, lasów, równin: to lądy, to morza,
A brzeg wieńczony gajem, a jaskinie,
Skały, pieczary; lecz w nich wszystkich dla mnie
Niema schronienia, przytułku: im więcej
Widzę wesela dokoła, tem większych

Cierpień doznaję, bo w tej nienawistnej
Mojej siedzibie wszystko jest przeciwnie.
Trucizną wszelkie dobro mi się staje,
I nawet w Niebie byłoby mi gorzej.
Lecz nie chcę mieszkać ni tu, ni też w Niebie,
Chybabym Pana Niebios opanował;
Nie mam nadziei też, bym mojej nędzy
Ulżył w czemkolwiek, gdy swój cel osiągnę;
Więc niechaj inni tacy jak ja będą!
Choć wtedy jeszcze gorszy los mi grozi,
Bo moim myślom, ciągle niespokojnym,
Tylko niszczenie może przynieść ulgę.
Jeżeli zniszczę tego, dla którego
Wszystko stworzono tutaj, lub go skłonię
Do czynu zgubę mu przynoszącego,
To nieodzownie i wszystko stworzenie
Przepadnie, jako na dolę, niedolę
Z człekiem złączone. A więc na niedolę!
Panuj zniszczenie! Mnie z piekielnych Potęg
Samemu chwała, żem w jeden dzień zepsuł,
Co Wszechmogący, jak go zowią, stwarzał
Z niemałym trudem sześć dni i sześć nocy,
A może jeszcze długo naprzód plany
Obmyślał? Może tylko od tej chwili,
W której przez jednę noc haniebne jarzmo
Z nazwy anielskiej prawie że strząsnąłem
I przerzedziłem tłum jego czcicieli.
On, mszcząc się, i chcąc powetować straty
(Czy w braku dawnej siły nie mógł więcej
Stwarzać aniołów, jeśli kiedy stwarzał,

Czy nam na wzgardę), dość, że postanowił
Na nasze miejsce wznieść istotę z ziemi
Stworzoną, którą, chociaż tak niskiego
Rodu, opatrzył duchowemi dary
Z nas zdobytemi. Postanowił, zrobił:
Stworzył człowieka, dla niego zbudował
Ten świat wspaniały, z Ziemią na mieszkanie;
Panem mianował i, hańbo bez miary!
Dał na usługi anioły skrzydlate
I płomieniste, by go pilnowały.
Ich to czujności się lękam, dla tego
W mgłę osłonięty czołgam się po nocy,
Przetrząsam krzaki i chrósty, szukając
Węża śpiącego, by w jego skłębionem
Cielsku skryć siebie i swoje zamiary.
Straszny upadek! Ja, który niedawno
Z Bogami wiodłem spory o pierwszeństwo,
Teraz do zwierza poniżam się, z jego
Zwierzęcym śluzem, z jego cielskiem łączę
Tę istność, która do szczytów boskości
Rościła prawo; lecz do jakiej głębi
Ten się nie zniży, kto pragnie panować
I mścić się! Musi tym niżej się zsunąć,
Im wyżej dążył lotem; prędzej później
Poddać się musi najpodlejszym rzeczom.
Zemsta, z początku słodka, gorzknie z czasem,
I odskakuje zwrotnie; o to mniejsza,
Niech tylko dobrze trafi. Gdy nie mogę
Dosięgnąć wyżej, niech dosięgnę tego
Co wzniecił moję zazdrość — ulubieńca

Nieba, człowieka z gliny, dziecię gniewu,
Które nam na złość Stwórca podniósł z pyłu:
Zatem najlepiej złość złością zapłacić.»
Tak mówiąc, jak mgła czarna wlókł się nisko,
W każdej gęstwinie, wilgotnej lub suchej,
W północnej dobie poszukując węża.
Wkrótce go znalazł uśpionego mocno,
W kłąb zwiniętego, z łbem w środek wsuniętym,
Pełnym rozlicznych subtelnych przebiegów;
Nie w ciemnym kącie, nie w smętnej pieczarze,
Nic nieszkodliwy, leżał na darninie
Bez trwogi sam, i nie budzący trwogi.
Przez gębę wszedł weń Czart i opanował
Zmysły zwierzęce i serce i głowę,
Tchnąc w nią rozumu siłę; lecz nie przerwał
Snu jego, czekał nadejścia poranku.
Gdy więc w Edenie brzask światła błogiego
Padł na wilgotne kwiaty, które wonie
Poranne niosły, gdy wszystko z wielkiego
Ołtarza Ziemi słało Stwórcy w górę
Ciche wielbienie w zapachach dziękczynnych,
Wyszła i para pierwszych ludzi łączyć
Swój głos do chóru tych, którym brak głosu.
Skończywszy modły napawali zmysły
Powietrzem ranka, świeżem, pełnem woni.
Potem zaczęli radzić, w jaki sposób
Najlepiej pracę swą wykonać dzienną,
Która w tak wielkim ogrodzie zbyt szybko
Dwóch par rąk siły zaczęła przechodzić.

Najpierwsza Ewa rzecze do małżonka:
«Adamie, chociaż tak pielęgnujemy
Ten ogród, zioła i kwiaty i drzewa,
Hodując, jak nam to było zlecone,
Dopóki więcej rąk nam nie pomoże,
Usiłowania nasze wprost przeciwny
Wytwarzać będą skutek: co w dnia ciągu
Jako przerosłe obetniem, podeprzem,
Zwiążem, to przez noc, najwyżej dwie nocy
Bujnie wyrośnie, jakby z nas żartując
I tworząc dziczki. Wymyśl jaki środek,
Lub słuchaj mojej rady: lepiej pójdzie
Praca osobno; wybierz gdzie iść wolisz,
Lub gdzie pilniejsza robota; powoje
Obwijaj w koło drzewa; bluszcz pokieruj
Tam, gdzie mu łatwiej przyczepić swe łęty;
Ja zaś w wiosennej róż i mirtów gęstwi
Znajdę zajęcia dosyć do południa.
Bo gdy tak codzień wespół pracujemy,
Nie dziw, że nasze zbiegają się oczy,
Płyną uśmiechy, jaki przedmiot nowy
Do miłych rozmów wciąga nas powoli,
Dzienna robota, choć wcześnie zaczęta,
Małe postępy czyni, aż nadchodzi
Pora wieczerzy niezapracowanej.»
Adam jej na to łagodnie odrzecze:
«Ewo, jedyna moja towarzyszko,
Bez porównania droższa ponad wszystko,
Co żyje w świecie. Dobrze, iż obmyślasz
Sposób najlepszy wykonania pracy,

Którą nam zlecił Bóg; godnaś wielbienia,
Bo nic milszego w niewieście, jak pilne
O gospodarstwo staranie, o sprawy
Dobre, mężowi pożytek niosące.
Lecz nie tak ściśle pracę nam nałożył
Pan Bóg, iżbyśmy pozbawiać się mieli
Wytchnienia, albo pokarmu, lub rozmów —
Które dla ducha też pokarm stanowią —
Tych miłych rozmów, spojrzeń i uśmiechów;
Bo uśmiech płynie z rozumu; zwierzętom
On odmówiony: uśmiech żywi miłość —
A miłość celem życia nienajniższym.
Gdyż nie do ciężkiej pracy — do rozkoszy
Stworzył nas Pan Bóg, a rozkosz z rozumem
Złączył. Bądź pewna, te dróżki, altany,
Ile na nasze przechadzki potrzeba
I na schronisko, wspólną naszą pracą
Łatwo obronim od zdziczenia, póki
Nie przyjdą młodsze ręce nam z pomocą.
Lecz jeśli nadmiar rozmowy cię nuży,
Mogę zezwolić na krótkie rozstanie;
Czasem samotność najlepszym jest druhem,
A oddalenie słodkim powrót czyni.
Tylko wątpliwość przejmuje mnie inna:
By cię co złego nie spotkało zdała
Odemnie; wszak wiesz, wszak nas ostrzeżono:
Zły nieprzyjaciel jakiś, zrozpaczony
O własnem szczęściu, nam szczęścia zazdrości,
Chytrością, zdradą, chce na nasze głowę
Zwalić nieszczęście i hańbę; zapewne

Gdzieś tu w pobliżu czyha, upatrując
Chciwie łatwiejszej sposobności, kiedy
Osobno będziem, bo nie ma nadziei,
By połączonych zdołał otumanić;
Jedno drugiemu z pomocą w potrzebie
Prędko podąży. Może chce nas skłonić,
Byśmy złamali wierność Bogu, albo
Miłość małżeńską naszę chce zakłócić,
Która w nim pewno większą zazdrość budzi,
Niż wszystkie inne zlane na nas dary.
Tak czy inaczej, nie porzucaj boku
Wiernego, który dał ci życie, który
Nieustającą daje ci opiekę,
Wszakże, gdy zguba albo hańba grozi,
Miejsce dla żony jest przy boku męża,
Który ją broni, lub z nią dolę znosi.»
Na to mu Ewa z godnością dziewicy,
Gdy kochającą przykre dotknie słowo,
Z wielką powagą, lecz łagodnie, rzecze:
«Potomku Nieba i Ziemi, i Panie
Tej Ziemi całej! Że mamy takiego
Nieprzyjaciela, co chce naszej zguby,
Wiem to od ciebie, a słyszałam także,
Co mówił Anioł odchodzący, stałam
Za wami w cieniu, właśnie powróciwszy
Od kwiatów, które zamknęły kielichy
Na noc. Lecz tego wcale się nie spodziewałam,
Byś powątpiewać mógł chociaż na chwilę
O mej stałości dla Boga i ciebie,
Dla tego, że jest wróg mogący kusić.

Gwałt cię nie straszy; niepodlegli śmierci,
Ani bólowi, doznać go nie możem,
Albo możemy odeprzeć, a zatem
Lękasz się jego chytrości, w czem widzę
Równą obawę twą, że moję wierność
I miłość może jego chytrość wstrząsnąć,
Lub uwieść. Mogłyż w twej piersi, Adamie,
Powstać złe myśli o tej, którą kochasz?»
Adam jej na to, łagodząc, tak rzecze:
«O córo Boga i człowieka, Ewo,
O nieśmiertelna, taką bowiem jesteś,
Wolna zupełnie od grzechu i skazy;
Nie z nieufności do ciebie odradzam
Rozłączną pracę, lecz dla uniknienia
Nawet zamachu nieprzyjacielskiego.
Chociaż kusiciel nie osiąganie celu,
Zawsze splugawia honor kuszonego,
Gdy w nim przypuszcza niezbyt silną wierność,
Brak odporności dla pokus. I ciebie
Gniewem i wzgardą przejąłby sam projekt
Haniebny, chociaż nieuskuteczniony.
Nie bierz więc za złe, że pragnę odwrócić
Paką obelgę od ciebie samotnej,
Bo nieprzyjaciel, jakkolwiek zuchwały,
Na nas złączonych zaniecha napaści,
Lub na mnie naprzód zamachy swe zwróci.
Nie ceń zbyt lekko jego złośliwości
I przewrotności — chytry ten być musi
Kto zdołał uwieść Aniołów — i nie gardź
Moją pomocą. Mnie spojrzenie twoje

Ukrzepia w każdej cnocie, ja przy tobie
Czuję się mędrszym, baczniejszym, silniejszym.
Gdyby cielesnej siły trzeba było,
Wstyd, bym w twych oczach nie był pokonany,
Lub oszukany, podniósłby me siły;
Dla czegóż równych uczuć nie doznajesz
W mej obecności? dla czego na walkę
Chcesz się narażać nie przy mnie, przy świadku
Najlepszym twojej cnoty doświadczonej?«
Tak mówił Adam, troskliwy małżonek,
Miłości pełen, lecz Ewa, mniemając,
Że niedowierza jeszcze jej wierności,
Z wielką słodyczą odpowiedź ponawia:
«Jeżeli taki los nasz, jeśli mamy
W ciasnym obrębie mieszkać, przez chytrego
Czy gwałtownego wroga oblężeni,
Nieuzbrojeni dostatecznie, w razie
Gdy kto osobno spotka go w swej drodze,
Jakież to będzie szczęście wciąż w obawie
Nieszczęścia, które przecie nie uprzedza
Grzechu? Ubliżyć mógłby wróg kuszący
Lekceważeniem nieskazitelności
Naszej; ale nie na naszem czole
Myśl podła piętno zniewagi wyciśnie,
To hańba jego. Czego zatem bać się,
Czego unikać mamy? Wszak podwójny
Zaszczyt zyskamy, jeśli się okaże
Zarozumiałość jego błędną w skutku?
Wróci wewnętrzny pokój, łaska Niebios,
Które świadkami będą naszej siły.

Czemże jest wiara, miłość, cnota, jeśli
Nie przeszły próby, jeśli nie walczyły
Bez jakiej z zewnątrz pomocy? Nie sądźmy,
Iżby Wszechmądry Stwórca szczęście nasze
Źle obwarował, tak, że czy to razem,
Czy pojedyńczo, zawsze bylibyśmy
Niepewni siebie. Jeśli tak, to wątłe
Jest nasze szczęście, Eden nie Edenem,
Gdy w nim zagraża wciąż niebezpieczeństwo.»
Na to jej Adam z zapałem odpowie:
«Niewiasto! Wszystko na świecie najlepiej
Jak Bóg urządził: jego twórcza ręka
Nie zostawiła niedoskonałego
Ni wadliwego nic, tem mniej człowieka,
Lub czegoś, co mu jego szczęście może
Zapewnić, albo je z zewnątrz ochronić.
Niebezpieczeństwo tkwi w nim samym, ale
Jest w jego mocy, bo bez jego woli
Żadna nie dotknie go krzywda. Od Boga
Ma wolną wolę; Rozum wolność daje;
Rozum uczynił Bóg prostym i prawym,
Lecz mu nakazał ostrożność i czujność,
By się nie uwiódł czczemi pozorami,
By nie wnioskował fałszywie, nie skłaniał
Woli do czynów, których Bóg zabronił.
Nie zaufania brak, lecz miłość czuła
Każe mi często cię ostrzegać; wzajem
I ty ostrzegaj mnie; tak trwać będziemy
Niezłomnie w dobrem; lecz błąd jest możliwy,
Bo może stać się, że Rozum napotka

Jakąś zasadzkę upozorowaną
Przez wroga, popaść w nią niespodziewanie,
Jeśli nie będzie bacznie trzymał straży
Już ostrzeżony. Nie szukaj pokusy,
Lepiej i pewniej jej unikniesz, jeśli
Będziemy razem; przyjdzie nieszukana.
Pragniesz stałości swojej dać dowody,
Wprzód posłuszeństwo stwierdź swoje; o pierwszej
Kto może wiedzieć, jeśli nie był świadkiem
Jak cię kuszono? Ale jeśli mniemasz,
Iż nieszukana pokusa nas dwoje
Pewniej napotkać może, niż cię samą,
Gdyś ostrzeżona, idź, bo poniewolnie
Zostając, bardziej będziesz nieobecną;
Idź w niewinności wrodzonej, polegaj
Na swojej cnocie, spotęguj swe siły:
Bóg spełnił wszystko, co był winien tobie,
Spełń względem Boga wszystko, coś mu winna.»
Tak patryarcha ludzi rzekł, a Ewa
Trwała w swej chęci, i chociaż pokornie,
Lecz nie z poddaniem, tak odpowiedziała:
«Więc z pozwoleniem twojem i przestrogą
Tem chętniej pójdę; sam to powiedziałeś,
Że wtedy właśnie, gdy najmniej szukana,
Pokusa może się zjawić i znaleść
Nas dwoje właśnie nieprzygotowanych;
Nie sądzę także, iżby nieprzyjaciel,
Tak pyszny, pierwszą swą napaść skierował
Ku stronie słabszej, a jeśli tak zrobi,
Odparty, dozna tem większego wstydu.»

Tak mówiąc z ręki małżonka swą rękę
Zwolna cofnęła, i jak nimfa leśna,
Jak Oreada, Dryada, lub z pocztu
Dyany, lekko szła do gaju, w chodzie,
W postawie bardziej boska niż bogini,
Choć w łuk i kołczan nie zbrojna, jak ona,
Lecz w ogrodowe narzędzia, zrobione
Kunsztem prostaczym, bez pomocy ognia,
Lub przyniesione przez aniołów. W takim
Stroju podobna była do Palei,
Bóstwa pasterzy, albo do Pomony,
Gdy uciekała przed zmiennym Wertumnem,
Lub do Cerery, nim ta sprawą Zeusa
Została matką Prozerpiny. Długo
Spoglądał za nią Adam zachwycony,
Pragnąc ją wzrokiem wstrzymać, powtarzając
Wciąż, aby rychło powracała. Ona
Odpowiadała, że w samo południe,
Jak zwykle, wróci do schroniska, wtedy
Wszystko gotowe będzie do obiadu
I do spoczynku w godzinach upału.
Jakżeś łudziła się, nieszczęsna Ewo!
Jak inny miał być twój powrót! Zła dola!
Już od tej chwili nigdy dla cię w Raju
Nie będzie słodkiej uczty ni spoczynku;
Bo już zasadzka skryta w cieniu kwiatów
Oczekiwała cię z piekielną złością.
Aby ci przeciąć drogę, lub zawrócić
Obdartą z wiary, niewinności, szczęścia!
Bo teraz, i już od pierwszego świtu

Czółgał się Szatan, zwykły wąż z pozoru,
I przepatrywał, gdzie najpewniej może
Napotkać łup swój zamierzony: ludzką
Parę, jedyną, lecz zawierającą
Cały ród ludzki. W schronisku i w polu
Szukał, gdzie tylko drzew kępa, lub ogród
Był powabniejszy, uprawny ich ręką;
Przy źródle, w cieniu nad strumykiem szukał
Obojga, ale nadewszystko pragnął
Spotkać osobno Ewę, pragnął, chociaż
Nie liczył na tak rzadkie powodzenie.
Niespodziewanie, tak jak życzył sobie,
Ujrzał samotną Ewę, otoczoną
Obłokiem wonnym, tylko do połowy
Widzialną, pośród krzaków róży
Czerwonych; często schylała się, aby
Podpierać kwiaty na wątłych łodygach;
Ich główki, żywo barwione purpurą,
Lazurem, złotem, pstro skropione, często
Zwisały na dół; tym przywiązywała
Podpory z mirtu, nie myśląc o sobie,
Że najpiękniejszym jest kwiatem, niewspartym,
Dalekim od swej najlepszej podpory,
A burza blisko! Szatan się przysuwał
Przez różne ścieżki w cieniu cedrów, sosen,
I palm wyniosłych; wijąc się zuchwale,
To się pojawiał, to niknął w gęstwinie,
Splątanych krzaków i kwiatów, któremi
Dwie strony ścieżki obsadziła Ewa:
Miejsce piękniejsze, niż te wymarzone

Ogrody, w których powrócił do życia
Adonis, albo te Alkinousa,
Co podejmował Ulissesa, albo
Ów niezmyślony, w którym król Salomon
Z oblubienicą, piękną Egipcyanką,
Spędzał swobodne chwile. Wielbił Szatan
Miejsce urocze, lecz więcej osobę.
Jak ten, co długo w ludnem przebył mieście,
Gdzie domy liczne i kanały psują
Powietrze, jeśli w świeży letni ranek
Wyjdzie odetchnąć wśród wiosek i dworków,
Cieszy się wszystkiem, co spotkać się zdarzy:
Zapachem zboża, skoszonego siana,
Krową, oborą, każdym wsi widokiem
I każdym dźwiękiem wiejskim; a gdy spotka
Piękną dziewczynę, lekkim nimfy krokiem
Idącą, wszystko, co dotąd uwielbiał
Jeszcze piękniejszem zda mu się, a ona
W oczach swych wszystkie piękności jednoczy.
Taką czuł radość wąż, patrząc na kwietnik,
Ustronie Ewy; tak sama, tak wcześnie!
Postać niebieskich Aniołów, lecz słodsza,
kecz łagodniejsza — niewieścia. Prostota,
Luba niewinność, wdzięczny wyraz twarzy
I ruchów zmogły złośliwość Szatana,
Zwolna stłumiły dzikość strasznych planów,
Które go tutaj przywiodły. Przez chwilę
Stał Zły, jakoby swego zła pozbywszy,
Był głupio dobry, rozbrojony z złości,
Podstępu, zemsty, zazdrości, odwetu;

Lecz piekło, co w nim nieustannie gore,
Choćby i w Niebie, skończyło niebawem
Jego zachwyty; i tem większe teraz
Uczuł tortury, im większe rozkosze,
A nie dla siebie, ujrzał zgotowane.
Pali go dzika nienawiść; witając
Wspomnienie wszystkich klęsk swoich, tak duma:
«Myśli me, dokąd mnie wiedziecie? jaką
Podnietą słodką, aż do zapomnienia
Po com tu przyszedł? Nienawiść nie miłość!
Ani w nadziei Raju zamiast Piekła,
Ani w nadziei zażycia rozkoszy,
Przyszedłem burzyć w świecie rozkosz wszelką:
Oprócz jedynej rozkoszy burzenia,
Już każda inna nie dla mnie. Nie stracę
Dogodnej pory, jaka się nastręcza:
Kobieta sama, pokusić ją łatwo,
Mąż jej daleko, bom patrzał dokoła;
Bystrości jego rozumu się lękam,
Siły, odwagi dumnej, i potężnej
Budowy członków, choć na ziemską miarę.
Nieprzyjaciela tego lekceważyć
Trudno; nie można go ranić, mnie można;
Tak mnie głęboko poniżyło Piekło!
Tak siły dawne odjęła mi męka!
Piękna, niebiańsko piękna, godna bogów,
Ale nie budzi strachu, chociaż miłość
I piękność zwykle z strachem idą w parze,
Póki nie przyjdzie silniejsza nienawiść,
Gdy ustrojona w pozory miłości:

Tą drogą dążyć będę do jej zguby.»
Tak nieprzyjaciel rodzaju ludzkiego,
Schowany w wężu, zły jego domownik,
Rzekł i ku Ewie pokierował drogę,
Nie w zwykły sposób, czołganiem po ziemi,
Ale ku górze zatoczył swe kłęby
Jedne nad drugie, zwijając pierścienie
Labiryntowe; na łbie wielki grzebień,
Oczy świeciły mu jak karbunkuły;
Z pośród falistych zwojów na murawie
Sterczała szyja zielonawo-złota.
Kształt miał przyjemny, miły, nigdy potem
Żaden wąż nie był tak powabny; ani
Te illyryjskie, w które Hermiona
I Kadmus byli przedzierzgnięci,[63] ni te
W które się zmienił bożek Epidauru,[64]
Jowisz Ammoński lub Kapitoliński,
Pierwszy z powodu Olimpii, drugi
Dla bohaterskiej macierzy Scypiona,
Ozdoby Rzymu.[65] Naprzód mknął ukosem
Jakby się zbliżał, lecz nie śmiał przeszkadzać,
I niby sunął dalej swoją drogą,
Jak okręt, ręką zręcznego sternika
Wiedziony, gdy wiatr często się wykręca,
Do ujścia rzeki, albo do przylądka,
Zawraca, znowu zmienia siłę żagli;
Tak i wąż zmieniał swoję krętą drogę,
Zwijając ogon w rozmaite węzły,
Aby uwagę Ewy zwrócić na się.
Zajęta, długo nie wznosiła oczu,

Słysząc szmer liści, bo zwyczajna była
Igraszek zwierząt, gdy ją spotykały,
A posłuszniejsze były jej skinieniu,
Niźli Cyrcei stado przedzierzgnięte.
Śmielszy już teraz, niewołany stanął
Przed nią, podziwu pełen, zapatrzony,
Często schylając grzebień wieżowaty
I kark błyszcząco emaliowany,
Łasząc się, liżąc ziemię, jej stóp ślady.
Nareszcie jego nieme uwielbienie
I zręczne ruchy zwróciły uwagę
Ewy, a Szatan, językiem śpiczastym
Głos urabiając, tak zaczął pokusę:
«Niechaj się pani wszechwładna nie dziwi,
Jeśli co dziwić cię może, coś sama
Jedynym dziwem! Tem mniej nie uzbrajaj
Wzgardą twych oczu, w których całe niebo
Dobroci, jeśliś o to obrażona,
Żem się tak zbliżył i nienasycenie
Patrzę. Sam jeden, jednak się nie zląkłem
Twojego czoła majestatu, który
W takiej samotni jest jeszcze wznioślejszy.
Stwórcy pięknego piękny wizerunku!
Tyś podziwieniem wszelkiemu stworzeniu,
I wszystkie twory, dane tobie w darze,
Wielbią twą piękność niebiańską z zachwytem,
A tam najwięcej przyciągasz spojrzenia
Gdzie podziwienie szersze kręgi chwyta;
Nie tu w samotni dzikiej, pośród zwierząt,
Brutalnych widzów, zbyt ograniczonych,

By choć w połowie zdołali ocenić
Twoje powaby. Prócz jednego męża.
Kto widzi ciebie? A cóż znaczy jeden?
Ciebie, coś godna, aby cię widziano
Boginią pośród Bogów, aby hołdy
I służbę dzienną nieśli ci Anieli.»
Tak jej pochlebiał Kusiciel, tym wstępem
Torując sobie do jej serca drogę,
A głosem jego zadziwiona Ewa
Zdumienie swoje w ten sposób wyraża:
«Co się to znaczy? Ludzką mową włada
Język zwierzęcia, ludzkie myśli głosi?
Sądziłam dotąd, że mowa zwierzętom
Nie dana, że je Stwórca w dniu stworzenia
Utworzył nieme, nieznające mowy;
Czy bezrozumne, nie miałam pewności,
Bo w ich spojrzeniach i czynach tak często
Rozum widoczny. I o tobie, wężu,
Wiedziałam, żeś z nich wszystkich najchytrzejszy,
Lecz mowy ludzkiej nie posiadasz; teraz
Ponownym cudem objaśnij mnie, powiedz,
Jak będąc niemym, doszedłeś do głosu?
I skąd ci taka przyjaźń dla mnie wzrosła
Większa, niż zwierząt codzień spotykanych?
Cud ten objaśnij, bo godny uwagi.»
Na to podstępny Kusiciel odpowie:
«Królowo tego rozkosznego świata,
Przejasna Ewo, łatwo cię posłuchać
I opowiedzieć wszystko, co rozkażesz!
Jak wszystkich tworów, co się żywią zielem

I moich myśli bieg był bardzo niski
I podły, równy mojej nędznej strawie:
Oprócz pokarmu lub płci, nie zdołałem
Więcej niczego odróżniać, niczego
Wyższego nad to pojęcia nie miałem.
Aż dnia pewnego, włócząc się po polach,
Spostrzegłem w dali drzewo rozłożyste,
Pełne owoców najpiękniejszej barwy,
Złotych, czerwonych; aby się przypatrzeć
Podpełzłem bliżej, aż tu powiał na mnie
Zapach owoców, budzący oskomę,
Dla powonienia mego rozkoszniejszy
Niż kmin, lub wymię owcy, albo kozy,
Sączące krople mleka, gdy wieczorem
Jagnię lub koźlę nie ssie rozigrane;
Tak silną czułem żądzę skosztowania
Tych pięknych jabłek, że postanowiłem
Nie zwlekać próby; głód też i pragnienie
Miały wymowę, drażnił zapach miły:
Więc owinąłem w koło pień omszony
Bowiem gałęzie daleko od ziemi,
Mogłaby dostać do nich tylko twoja
Albo Adama ręka. Stały w koło
Różne zwierzęta, patrząc z upragnieniem,
Z zazdrością, ale nie mogły dosięgnąć.
Gdy się dostałem pomiędzy gałęzie,
Między owoce wiszące obficie,
Rwałem i jadłem, nie żałując sobie,
Bo nigdy przedtem podobnej uciechy
Nie doświadczyłem w jedzeniu lub piciu.

Gdym się nasycił, wkrótce czuć zacząłem
Najosobliwszą zmianę w sobie: rozum
Stopniami we mnie rosł, i zdolność mowy
Pojawiła się wkrótce, chociaż postać
Moja zewnętrzna nie uległa zmianie.
Odtąd zwróciłem umysł do głębokich
I szczytnych badań, jąłem bystrą myślą
Rozważać wszelkie zjawiska niebieskie,
Ziemskie, powietrzne, wszystkie rzeczy piękne
I dobre; ale to piękno i dobro
Widzę złączone w wizerunku bóstwa,
Jakim ty jesteś w blasku swej piękności
Niebiańskiej; nic ci nie dorówna wdziękiem,
Równać się nie da nawet w przybliżeniu.
Chociaż to może natręctwo, nie mogłem
Oprzeć się chęci, przyjść tu i spoglądać,
I wielbić ciebie, słusznie ogłoszoną
Królową stworzeń i panią wszechświata!»
Wąż zły, przebiegły, tak mówił, a Ewa
Bardziej zdziwiona, rzekła nieroztropnie:
«O wężu, twoje przesadne pochwały
Każą mi wątpić o skutkach owocu,
Które się w tobie pierwszym okazały.
Lecz powiedz, gdzie to drzewo? jak daleko?
Dużo jest w Raju rosnących drzew Bożych,
Których nie znamy, i z ich obfitości
Wybór czynimy; większa część owoców
Nietknięta wisi na gałęziach, czeka,
Nie ulegając zepsuciu, aż ludzie

Urosną do tych.zapasów, i więcej
Rąk oswobodzi przyrodę z ciężaru.»
Na to wąż chytry wesoło odrzecze:
«Królowo, droga łatwa i niedługa:
Po za szeregiem mirtów stoi drzewo
Przy samem źródle, na równinie, pośród
Kwitnących krzaków mirtu i balsamin.
Jeśli pozwolisz, wnet cię doprowadzę.»
«Prowadź więc,» rzekła Ewa. Ten natychmiast
To w kłąb się zwija, to na prost wydłuża,
Spiesząc do zbrodni. Nadzieja i radość
Wzdyma mu grzebień. Jako ognik błędny,
Powstały z tłustych wyziewów, zgęszczony
Wpływami nocy, w zimnej atmosferze,
Ruchem przeciągłym rozdmuchany w płomień,
Któremu, mówią, zły duch towarzyszy,
Błąka się, błyszczy światełkiem zwodniczem,
I podróżnika nocnego sprowadza
Z drogi, w kałuże, bagna i topiele,
By tam zatonął, nie mając ratunku:
Tak wąż straszliwy błyskał, i oszustwem
Wiódł Ewę, naszę matkę łatwowierną,
Do wzbronionego drzewa, wkrótce źródła
Niedoli naszej — które, gdy ujrzała,
Do przewodnika swego Ewa rzecze:
«Mogliśmy sobie oszczędzić tej drogi,
Niepożytecznej dla mnie; wprawdzie mnóstwo
Owoców, ale czy ich wpływ cudowny,
O tem ty możesz świadczyć, wężu, dla nas
To zakazany owoc z Boskiej woli.

Takie jedyne dał nam przykazanie;
Po za tem sami sobie prawa dajem.
Rozum nam prawem.» A kusiciel na to
Podstępnie pyta: «Tak Bóg zapowiedział
W istocie? Byście nie z wszystkich drzew Raju
Owoce jedli, a przecież wyraźnie
Oświadczył, żeście panami wszystkiego,
Co daje ziemia i sfery powietrzne.»
Jeszcze bezgrzeszna Ewa na to rzecze:
«Z każdego drzewa owoc w tym ogrodzie
Spożywać możem, prócz owocu z tego
Pięknego drzewa, co w środku ogrodu.
Bóg tak powiedział: ««Nie jedzcie go, ani
Nie dotykajcie, byście nie pomarli.»»
Ledwie wyrzekła, kusiciel, już teraz
Zuchwalszy, ale z pozorem miłości
I żarliwości dla człowieka, niby
Tą wyrządzoną krzywdą oburzony,
W nowy przemawia sposób: gniewem zdjęty,
Zakłopotany, waha się, nareszcie
Wznosi łeb z miną poufną, przychylną,
Jak ten, co ważne ma objawić rzeczy.
Tak mówca sławny w starożytnych czasach,
W Atenach, albo w wolnym Rzymie, kiedy
Kwitła wymowa — oniemiała później —
Gdy chciał o jakiej wielkiej mówić sprawie,
Stał zatopiony w myślach, lecz postawą
I gestem każdym, nim jeszcze przemówił,
Skłaniał słuchaczów serca: nagle górnem
Słowem wybuchał, jakby jego zapał

Dla słusznej sprawy nie wymagał wstępu.
Tak stojąc, w górę wznosząc się i kręcąc,
Kusiciel zaczął mówić z uniesieniem:
«O święta, mądra i dająca mądrość
Roślino! matko wiedzy, teraz jasno
Czuję potęgę twoje w sobie, dajesz
Nietylko możność poznawania przyczyn
Wszelakich rzeczy, ale i kreślenia
Drogi najwyższych działaczy, chociażby
Za najmądrzejszych uważani byli!
Królowo świata! Nie bierz tak dosłownie
Owych gróźb śmierci; nie umrzecie. Przez co?
Czy przez ten owoc? Lecz on daje życie
I wiedzę. Może przez tego, co grozi?
Spójrz na mnie, którym się dotknął owocu
I który jadłem, przecież nie umarłem,
Lecz doskonalsze osiągnąłem życie,
Niż w zamierzeniu mego losu było,
Bom był odważny. Czyżby dla człowieka
Zamknięte było to, co dla zwierzęcia
Stoi otworem? Albo czyżby zaraz
Gniewem zapałał Bóg za przekroczenie
Tak małe? Raczej możeby pochwalił
Cnotę odwagi, której nie odstrasza
Nawet pogróżka śmierci (czembykolwiek
Owa śmierć była) od spełnienia tego,
Co może życie szczęśliwszem uczynić,
Co daje wiedzę Dobrego i Złego?
Dobrego, bardzo słusznie; złego — jeśli
Złe rzeczywiście istnieje — dla czego

Nie poznać? Łatwiej uniknąć go można.
Więc Bóg nie może karać nas, jeżeli
Jest sprawiedliwy — jeśli nie jest taki,
To nie Bóg; wtedy ni się go obawiać,
Ni słuchać jego rozkazów nie trzeba.
Sam strach przed śmiercią usuwa strach wszelki.
Na cóż ten zakaz? Czy nie na to tylko
By was w bojaźni trzymać, w poniżeniu,
W nieświadomości, jako swych czcicieli?
Wie on, że w owym dniu, gdy owoc zjecie,
Tak czyste oczy wasze, a w mgle jednak,
Wnet się rozjaśnią, otworzą zupełnie,
Będziecie jako bogowie, jak oni
Znający dobro i zło. Jak bogowie
Będziecie, gdy ja jestem jako człowiek,
Człowiek wewnętrzny; biorąc stosunkowo:
Ja z zwierza człowiek, a wy z ludzi bogi.
Choćbyście wtedy umarli: zwlec z siebie
Co ludzkie, przywdziać boskie, czyż śmierć taka
Nie pożądana? Cóż nad to gorszego
Ta groźba sprawić może? Czemże bogi,
Iżby człek nie mógł być takim, jak oni,
Spożywszy pokarm boski? Oni pierwsi
Na świecie byli, i korzystać z tego
Chcą, w nas wmawiając, że wszystko pochodzi
Od nich. Ja wątpię: widzę, że tę ziemię
Piękną ogrzewa słońce i wytwarza
Przeróżne rzeczy — słońce, lecz nie oni.
Jeżeli oni twórcami wszystkiego,

Kto w tem tu drzewie wiedzę zła i dobra
Zawarł, ażeby spożywca owocu
Zdobywał mądrość bez ich pozwolenia?
W czem leży wina, gdy człowiek w ten sposób
Osiągnie wiedzę? Czyż ta wasza wiedza
Może go krzywdzić? Lub czyż drzewo wiedzy
Wbrew jego woli udziela, gdy wszystko
Jego? Jestże to zazdrość? Lecz, czy może
Zazdrość w niebiańskiej piersi przemieszkiwać?
Takie i inne rozliczne przyczyny
Czynią ten owoc dla was nieodzownym.
Bogini w ludzkim kształcie, sięgaj śmiało,
Sięgaj, spożywaj do woli, do smaku!»
Skończył, a słowa te, pełne obłudy,
Wstęp do jej serca zbyt łatwy znalazłby.
Wlepiła oczy w owoc, już sam widok
Mógł skusić, w uszach jej brzmiał jeszcze odgłos
Jego namowy, w jej mniemaniu, pełnej
Rozumu, tchnącej prawdą niekłamaną.
A już się także przybliżała pora
Południa, głód się wzmagał wciąż ostrzejszy,
Zwiększał go zapach wyborny owocu.
Coraz to z większem pożądaniem Ewa
Patrzała, pragnąc dotknąć lub skosztować,
Lecz się wstrzymując jeszcze, tak dumała:
«Wielka potęga twoja, niewątpliwie,
Ze wszech owoców najlepszy; jakkolwiek
Ludziom wzbroniony, godzien uwielbienia.
Pokosztowany, od pierwszego razu

Nieme stworzenie obdarzyłeś mową,
Tak, iż pochwały twoje głosi język
Nieutworzony przedtem do mówienia!
I ten, co wzbronił nam pożywać ciebie
Nie taił wcale twej wielkiej zalety,
Dając ci nazwę Drzewa wiadomości
Tego, co dobre i co złe. Zabronił
Pożywać ciebie, lecz sam zakaz taki
Jest zaleceniem, bo świadczy o dobru,
Które udzielasz, którego nie mamy;
Nie mamy dobra, jeśli go nie znamy,
A chociaż mamy, jeśli nam nieznane,
To tak, jakbyśmy wcale go nie mieli.
Słowem, jeżeli wzbrania wiadomości,
Wzbrania nam dobra, wzbrania być mądrymi.
Zakaz podobny nie obowiązuje.
Jeśli w następstwie śmierć, to na co zda się
Wolność wewnętrzna? W dniu, w którym spożyjem
Ten owoc piękny, śmiercią umrzeć mamy.
Wąż czy umiera? Przecie jadł i żyje,
Ma wiedzę, mówi, rozumuje jasno,
Rozróżnia, on, wprzód nierozumne zwierzę!
Dla nas jedynie śmierć wynaleziono?
Czyżby nam tylko zakazano wiedzę,
A zachowano dla zwierząt? Podobno.
Że jednak pierwsze zwierzę, skosztowawszy
Owocu, zalet jego nie ukryło
Zawistnie, owszem, radośnie odkryciem
Swojem się dzieli, dowód, że jest szczere,
Niepodejrzane, przychylne dla człeka,

Dalekie kłamstwa i wszelkiej obłudy.
Czegóż się lękam? Raczej czyż wiem czego
Lękać się trzeba w tej nieznajomości
Dobra, zła, Boga, śmierci, prawa, kary?
Oto na wszystko lekarstwo tu rośnie,
Owoc niebiański, rozkoszny dla oka,
Nęci do jadła, mądrością obdarza;
Cóż mnie wstrzymuje, dla czegóż nie sięgnąć?
Nakarmić ciało i umysł zarazem?»
Tak mówiąc, w chwili złej, rękę zuchwałą
Ściągnęła; owoc zerwała i jadła!
Ziemia uczuła ranę, a przyroda
Przez wszelkie swoje twory śląc westchnienia,
Bólem świadczyła, że wszystko stracone.
Spełniwszy zbrodnię, wąż wsunął się chyłkiem
W gęste zarośla, co mu łatwo przyszło,
Gdyż Ewa całkiem zajęta jedzeniem,
O niczem innem nie myślała wtedy.
Zdawało jej się, że tak rozkosznego
Smaku w owocu żadnym nie doznała
Do tego czasu. Czyli tak istotnie?
Czy w wyobraźni było, pobudzonej
Oczekiwaniem nadzwyczajnej wiedzy?
Bliską boskości już się w myślach czuła.
Chciwie łykała owoc smakowity,
Że śmierć połyka nie wiedząc, aż syta,
Jakoby winem podniecona, rześka,
Rozweselona, tak mówi do siebie:
«O drzewo szczytne, ze wszystkich drzew Raju
Najwyborniejsze! błogie, dzielne w skutkach!

Dające mądrość, twój owoc, tak piękny,
Wzgardzony dotąd, zwieszał się nietknięty,
Jakby bez celu stworzony; lecz odtąd
Ja cię otoczę opieką, co rano
Przyjdę, by śpiewać należną ci chwałę,
I pielęgnując cię zdejmować brzemię
Z twoich gałęzi, szczodrych dla każdego;
Karmić się póty, aż na twym pokarmie
Dojrzeję wiedzą, wzorem bogów, którzy
Wszystkie na świecie rzeczy znają, chociaż
Zazdroszczą innym, czego dać nie mogą:
Bo gdyby to był ich dar, tuby nie rosł.
A naprzód tobie winnam doświadczenie,
Które najlepiej wiedzie; gdyby nie ty,
Jeszczebym dotąd nieświadomą była.
Otwierasz drogi mądrości, ty dajesz
Przystęp do tajni, gdzie ona się skrywa.
Może i ja już tutaj utajona?
Niebo wysoko i bardzo daleko,
Nie można stamtąd wszystkiego na ziemi
Widzieć dokładnie; może swą troskliwość
Gdzieindziej zwrócił wielki Prawodawca?
Wraz z całą rzeszą swoich wywiadowców
Przestał nad nami czuwać ustawicznie?
Lecz w jaki sposób stanąć przed Adamem?
Czy zawiadomić go o mej przemianie,
Aby wziął udział w pełnej szczęśliwości?
Czy też przewagę wiedzy mam zachować
Dla siebie samej bez współuczestnika?
Tak uzupełnić płci niedostateczność,

By zwiększyć jego miłość, by się zbliżyć
Z nim do równości, a może i czasem
Trochę przewagi mieć — rzecz pożądana!
Kto niższy nigdy nie zazna wolności.
Jakby to dobrze było! Lecz cóż będzie,
Jeśli Bóg widział? jeśli śmierć nastąpi?
Przestanę istnieć, Adam inną Ewę
Weźmie za żonę, żyć będzie szczęśliwie
Z nią wtedy, gdy ja w niwecz się obrócę —
Sama ta myśl jest śmiercią! Więc stanowczo
Adam niech ze mną złe i dobre dzieli:
Tak go serdecznie kocham, że z nim chętnie
Wszelką śmierć zniosę, bez niego żyć nie chcę»
Tak mówiąc kroki zwróciła od drzewa,
Wprzód mu głęboki ukłon czyniąc, jako
Mieszkaniu Siły, która tę roślinę
Obdarowała sokiem wiadomości,
Nektarem z bogów napoju czerpanym.
Tymczasem Adam, czekając stęskniony
Powrotu Ewy, wił girlandę z kwiatów
Najwyszukańszych, aby nią ozdobić
Kędziory Ewy i uwieńczyć sielskie
Jej prace, jak to ze swą przodownicą
Przy końcu żniwa zwykli żeńcy czynić.
Z pomysłu tego wielką miał mieć radość
I za spóźniony powrót pocieszenie.
Jednak chwilami serce mu ściskały
Przeczucia czegoś złego; niespokojny,
Na jej spotkanie szedł w kierunku, który
Obrała rano, gdy się rozstawali,

Musiał iść mimo Drzewa Wiadomości:
Tam ją napotkał, zwracającą kroki,
Z gałązką w ręku, tylko co urwaną,
Pełną owoców przepysznych, soczystych,
I ambrozyjski zapach wydających.
Biegła naprzeciw; już sam wyraz twarzy
Był przeproszenia wstępem, które samo
W słowach pochlebstwa pełnych wyraziła.
«Bardzoś się dziwił, Adamie, tak długiej
Nieobecności mojej? I mnie tęskno
Było bez ciebie; nigdy jeszcze takich
Nie uczuwałam udręczeń miłości.
Już się ta nigdy nie powtórzy próba,
Którą zbyt nagle podjęłam, nieznając
Ciężaru, co jest, być zdala od ciebie;
Lecz osobliwa i cudownie brzmiąca
Była przyczyna mego opóźnienia.
To drzewo nie jest, jak nam powiadano,
Groźnem dla tych, co owoc jego jedzą,
Złu nieznanemu nie otwiera drogi,
Owoc ma boski wpływ, otwiera oczy,
Bogami czyni tych, co go spożyją.
Rzecz doświadczona. Wąż mądry, albo też
Nieskrępowany, tak jak my, zakazem,
Lub nieposłuszny, jadł owoc, a jednak
Nie popadł śmierci, jak nam zagrożono,
Lecz odtąd ludzkim głosem i rozumem
Obdarowany, zadziwił mnie swojem
Rozumowaniem, skłonił swą wymową,
Że jadłam także, skutek odpowiedni

Na sobie czując: dotąd zaciemnione,
Lepiej się moje otworzyły oczy.
Rozszerzył umysł i serce podniosło
Dążeniem stałem do wyżyn boskości,
Której z powodu ciebie głównie pragnę;
Bez ciebie łatwo mogłabym nią wzgardzić.
Szczęście dzielone z tobą szczęściem mojem,
Niepodzielane z tobą dla mnie wstrętne,
Więc i ty spożyj, aby los jednaki,
Jednakie szczęście, jednakowa miłość
Nas jednoczyły; gdybyś nie skosztował,
Różnica stanu rozdziałby sprawiła,
A mnie zapóźno już przez wzgląd na ciebie
Zrzec się boskości, los już nie pozwoli.»
Tak Ewa rzecz swą wesoło wygłasza,
Lecz jej policzki chorobliwie płoną.
Z swej strony Adam, jak tylko usłyszał
O tak złowrogiem przekroczeniu Ewy,
Stał osłupiały, blady, a strach zimny
Obiegał jego żyły, słabił członki.
Z obwisłej ręki wypadła girlanda
Zwita dla Ewy, powiędłe już róże
Zasnuły ziemię. Stał niemy i blady,
Aż w końcu przemógł wewnętrzną niemotę,
I tak rozmyślał: «Najpiękniejsze z stworzeń,
Z dzieł Bożych wszystkich ostatnie, najlepsze,
Istoto, w której wszystko się jednoczy,
Co i dla wzroku i dla myśli święte,
Co boskie, dobre, lube i powabne,
Jakżeś zgubiona, jak nagle zgubiona!

Skażona, hańby pastwą, jeńcem śmierci!
O, jakżeś mogła złamać zakaz ścisły,
Zbezcześcić owoc święty, zabroniony?
Jakąż przeklętą zdradą nieprzyjaciel
Nieznany zwiódł cię i pogrążył w zgubę?
Ciebie i mnie też, bo postanowiłem
Umrzeć wraz z tobą. Mogęż żyć bez ciebie?
Mogęż zapomnieć twej słodkiej rozmowy,
Twojej miłości serdecznej, by znowu
Sam pędzić życie w tych lasach zapadłych?
Choćby Bóg stworzył inną Ewę, choćbym
Drugiego żebra udzielił, twej straty
Nigdy by serce moje nie przeniosło!
Nie, nigdy, czuję, że związek natury
Ciągnie mnie; tyś jest ciało z mego ciała,
Kością z mej kości, i od twego losu
Nigdy mojego nie odłączę, z tobą
Chętnie podzielę dobrą i złą dolę!»
To rzekłszy sobie, jak ten, co się budząc
Z ciężkiej rozpaczy, po myślach zbłąkanych
Podda się temu, co nieuniknione,
W spokojnym tonie tak rzecze do Ewy:
«Zuchwały czyn twój, lekkomyślna Ewo,
Niebezpieczeństwem wielkiem grozi, śmiałaś
Nietylko oczy pożądliwe zwrócić
Na owoc święty, dla nas nietykalny,
Pod zagrożeniem przekleństwa, lecz nawet
Jadłaś go. Ale, co przeszło, nie wróci,
Nikt nie odrobi tego, co się stało,
Ni Przeznaczenie, ni też Bóg Wszechmocny.

Może nie umrzesz jednak, twój czyn może
Nie tak straszliwy; gdy owoc był wprzódy
Już pozbawiony świętości przez Węża,
Powszednim stał się, nim ust naszych doszedł.
Dla niego nie był śmiertelnym, on żyje,
Powiadasz, wyższem życiem, jakby człowiek;
Możemy wnosić, że owocu dzielność
I nas na wyższy stopień stosunkowo
Podniesie: w bogów, w aniołów przemieni.
Trudno mi także pojąć, iżby Pan Bóg,
Stwórca najmędrszy, choć groził, naprawdę
Zniszczył istoty, pierwsze tak wysoko
Obdarowane, które ponad wszystkie
Swe dzieła wyniósł; te, dla nas stworzone,
Z nami w łączności, padłyby wraz z nami;
Tak Bógby tworzył na to, żeby niszczył,
I znów odrabiał, próżne mając trudy.
Nie można Boga pojmować w ten sposób,
Bo On, choć mocen powtórzyć stworzenie,
Niechętnieby nas niweczył, by nie rzekł
Tryumfujący nieprzyjaciel: Zmienny
Los tego, komu Bóg najbardziej sprzyja!
Któż może długo przetrwać w jego łasce?
Wprzód mnie obalił, teraz ludzkie plemię.
Na kogo kolej? Takiego powodu
Do szyderstw nie da nieprzyjacielowi.
Cokolwiek będzie, los mój wspólny z twoim,
Gdy umrę z tobą, śmierć mi będzie życiem.
Tak silnie czuję w sercu tę potęgę,
Którą przyroda związała mnie z tobą,

Jak z sobą drugim, bo to czem ty jesteś,
Jest mojem: nasza istność nierozdzielna;
Jednem jesteśmy ciałem: stracę ciebie.
To będzie także i moją zatratą.»
Tak mówił Adam, Ewa na to rzecze:
«O, świetna próbo miłości bez miary!
Wzniosłe świadectwo, potężny przykładzie,
Z którym ja także chcę stanąć w zawody.
Ale czy zdołam, gdy doskonałości
Twej nie posiadam, Adamie? Pochodzę
Z twojego boku, i to moją chlubą.
Z rozkoszą słucham, kiedy o jedności
Naszej wspominasz: jedno serce, jedna
Dusza w obojgu, o czem dzień dzisiejszy
Najlepiej świadczy, twe postanowienie
Raczej podzielić moje winę, zbrodnię,
Jeżeli zbrodnią jest spożycie tego
Owocu, niżby nas, tak zjednoczonych
Wielką miłością, miała śmierć rozłączyć,
Lub coś od śmierci samej straszliwszego.
Wszakże od dobra tylko dobro płynie;
Dzielność owocu już się pokazała,
Gdy wyjawiła moc twojej miłości.
Którejbym może nigdy taką wzniosłą
Nie zobaczyła. Gdybym przypuszczała,
Że przekroczenie moje śmierć pociąga
Chętniebym zniosła wszystko, co najgorsze,
Zmarła samotnie, a nie namawiała
Ciebie do czynu, któryby zakłócił
Twój spoóoj, sama o tak niezrównanej

Miłości szczerej, wiernej, upewniona;
Ale zupełnie inne wpływy czuję.
Nie śmierć, lecz życie wzmożone: wzrok jasny,
Nowe nadzieje i radości nowe,
A smak tak boski, że wszystko, co dotąd
Słodkiem dla zmysłów moich się wydało,
Stało się teraz niesmacznem i szorstkiem.
Oprzyj się na mem doświadczeniu, skosztuj,
Adamie, śmierci próżno się nie lękaj!»
Do słów tych uścisk dołączyła słodki,
Płacząc z radości i cała w zachwycie,
Że uszlachetnił tak wielce swą miłość,
Dla niej się ważąc na śmierć i gniew boski.
W nagrodę (taka szkaradna uległość
Takiej też godna nagrody) z gałązki
Owoc ponętny dała szczodrą dłonią.
Jadł bez skrupułu, wbrew głosowi duszy;
Nie w omamieniu, ale przemożony
Wdziękiem kochanej kobiety. Zadrżały
Głębiny ziemi, jakby w nowych bólach,
Jękła Przyroda po raz drugi, Niebo
Zasnute chmurą, groźnym mrukło grzmotem,
Roniąc deszcz, smutny jak łzy, nad spełnieniem
Pierwszego grzechu śmiertelnego; Adam
Nie zwracał na nic uwagi, jadł chciwie,
I Ewa obok bez strachu ponawia
Przestępstwo, aby swojem towarzystwem
Mężowi sprawić przyjemność. Wraz, jakby
Nadmiarem wina pijani oboje,
Rozweseleni, już im się wydaje,

Że im boskości wyrastają skrzydła,
Że mogą gardzić ziemią. Ale inne
Zdradliwy owoc w nich wytwarzał skutki,
Chucią cielesną, dziką, zapalając.
Lubieżnym wzrokiem on patrzy na Ewę,
Ona mu równem odpłaca spojrzeniem.
Żądza ich pali; aż nareszcie Adam
Tak ją do pieszczot pociągać zaczyna:
»Widzę ja teraz, Ewo, jak wykwintnym
Gustem, powabem jakim i mądrością
Tyś obdarzona, bo do każdej myśli
Gust przynależy; podniebienie także
Ma swój rozsądek. Tobie cześć oddaję
Boś dzień dzisiejszy dobrze opatrzyła.
Dużo rozkoszy straciliśmy na tem
Tak wybornego owocu nie jedząc,
Prawdziwej w smaku nie znając uciechy.
Jeśli tak miłe rzeczy zakazane,
Możnaby pragnąć, by zamiast jednego
Dziesięć drzew było dla nas zakazanych.
Tak pokrzepieni pójdźmy na pieszczoty,
Jako się godzi po uczcie tak świetnej.
Od chwili, gdym cię ujrzał po raz pierwszy,
Gdym cię poślubił, nigdy piękność twoja.
Doskonałością wszelką ozdobiona,
Nie zapaliła mnie takim płomieniem
I pożądaniem, gdyś jeszcze piękniejsza,
Dzięki przymiotom cudnym tego drzewa!«
Z słowami łączył namiętne spojrzenia
Czułe pieszczoty, bardzo zrozumiałe

Dla Ewy, której oczy takim samym
Żarem płonęły. Uchwycił jej rękę,
Do cienistego wzgórka poprowadził,
Pod dach zieleni gęstej; a wiódł chętną.
Kwiaty im łożem: fijołki i bratki
I hiacynty i zawojki złote. —
Zakątek chłodny, najmilszy na świecie.
Tam dali folgę miłości bezmiernej
I uniesieniom miłosnej rozkoszy:
Pieczęć ich winy, pociecha po grzechu;
Wreszcie znużonych objął sen głęboki.
Ale niebawem wywietrzała siła
Zdradna owocu, rozweselająca
I tumaniąca oparem rozkoszy.
A gdy sen ciężki, złośliwej mgły skutek,
Sprawca mar grzesznych, opuścił ich w końcu,
Powstali z łoża jak niewypoczęci.
Kiedy po sobie spojrzeli, spostrzegli,
Że otworzone mieli oczy, ale
Umysł ściemniony. Zginęła niewinność,
Co jak zasłona kryła przed ich wzrokiem
Wiadomość złego; słuszna ufność w sobie,
Wrodzona prawość i godność zniknęła,
Nagich oddając winnemu wstydowi,
Co się osłania, lecz go ta osłona
Odkrywa jeszcze bardziej. Tak Danita,
Olbrzymiej siły Samson, z wszetecznego
Łona Dalili filistyńskiej ze snu
Powstał z obciętą siłą; równie oni,
Ogołoceni i wyzuci z cnoty,

Siedzieli długo milczący i smutni,
Jakby niemotą dotknięci, aż Adam,
Choć niemniej od swej żony zawstydzony,
Z wysiłkiem w takie odezwał się słowa:
»O Ewo, dałaś posłuch w złej godzinie
Temu płazowi fałszywemu, nie wiem
Kto go głos ludzki udawać nauczył,
Ale upadek nasz jest niewątpliwy,
A obietnica wyższości zawiodła,
Bo oczy nasze otwarte zaiste,
I znamy dobro i zło, ale dobro
Dla nas stracone, zło w nabytku mamy.
Zły wiadomości owoc, jeśli ona
Nas pozostawia nagimi, bezeczci,
Bez niewinności, wierności, czystości.
Co było naszą zwyczajną ozdobą,
Teraz skalane, a i w twarzach naszych
Widoczne ślady wyuzdanych chuci,
Z których pochodzi zło, a i wstyd także
Idący za niem, jako jego świadek.
Jakże mam teraz spoglądać w twarz Boga,
Albo Aniołów, w które spoglądałem
Dotąd z radością taką i z zachwytem?
Teraz postaci te niebiańskie, boskie,
Razić nas będą jasnością, dla ziemian
Nie do zniesienia. O, wolałbym raczej
Żyć tu samotnie, dziko, w leśnej ciszy,
Gdzieby wysokie drzewa, nie puszczały
Światła gwiazd ani słońca, zmierzch wieczorny
Wciąż utrzymując. O, wy jodły, cedry,

Niezliczonemi swemi gałęziami
Okryjcie mnie, i tak ukryjcie, abym
Nigdy nie widział światła!... Ale teraz
Trzeba obmyślić, w tym złym będąc stanie,
Jak skryć przed sobą wzajem owe członki,
Które wstyd każe skrywać? Jakieś drzewo
Da nam szerokich, miękkich liści, które
Złączywszy z sobą, opaszemy biodra
I okryjemy środkową część ciała
Aby nie siedział tam wstyd, przybysz nowy
I nie wyrzucał nam, żeśmy nieczyści!«
Tak radził. Szli więc oboje w gąszcz leśną,
Wkrótce wybrali tam drzewo figowe;
Nie ten gatunek sławiony z owocu,
Lecz owo znane i dziś Indyanom
Dekanu albo Malabaru, które
Szeroko długie rozciąga konary,
Aż opuszczone do ziemi gałązki
Wydają nowe korzenie, i wkoło
Rosną, jak córki przy drzewie macierzy;
Kolumny, w górze złączone sklepieniem,
Tworzą podsienie, w których błądzi echo.
Tam często pasterz indyjski się chroni
Przed spieką słońca w chłodzie, a dogląda
Trzody przez okna wycięte w zieleni.
Te sobie liście obrali szerokie,
Jak Amazonek tarcze, a niemałej
Musieli użyć zręczności, by złożyć
Do swoich bioder opaski. Napróżno:
Grzechu i wstydu nic już nie osłoni!

Jakże dalecy od dawnego blasku
Swojej nagości! Takich niegdyś Kolumb
Amerykanów znalazł, opasanych
Pierzastym pasem, zresztą nagich, dzikich,
Między drzewami wysp i na wybrzeżach.
Tak przysłonięci i, jak im się zdało,
Z okrytym w części sromem, niespokojni,
Bez ulgi w sercu, siedli i płakali.
Nie tylko łzy im cieką, gorsze fale
W ich sercu huczą: wichry namiętności,
Gniew i nienawiść, nieufność, niezgoda,
Teraz wstrząsają boleśnie ich umysł,
W którym wprzód taka panowała cisza
I pokój, teraz burzy zawierucha.
Rozsądek przestał rządzić, nie słuchała
Swych obowiązków Wola, już oboje
Pod jarzmem Żądzy zmysłowej, co zniska
Opanowała nawet władczy Rozum.
Z tak rozstrojonej piersi, z błędnym wzrokiem,
Głosem zmienionym, urywaną mową,
Adam do Ewy gorzkie śle wyrzuty:
»Obyś słów moich była posłuchała,
I błagań, obyś pozostała przy mnie,
Kiedy owego nieszczęsnego rana
Nie wiem skąd przyszła ci dziwaczna chętka
Wędrówki! Dotąd pozostalibyśmy
Szczęśliwi, nie tak jak teraz, wyzuci
Z wszystkiego, nadzy, nędzni, pełni wstydu.
Niech odtąd próżno nikt swojej wierności

Próby nie szuka; jeśli kto naprawdę
Chce jej dowodzić, widać że się chwieje.»
Ewa dotknięta wymówką, odpowie:
«Mógłżeś to wyrzec, Adamie surowy?
Mnie przypisujesz wszystko, co się stało,
Czy też mej chętce wędrówek, jak mówisz;
Czyżby to samo nie mogło się zdarzyć
Nam dwojgu razem, lub samemu tobie?
O, gdybyś był tam, lub słyszał pokusę,
Nie byłbyś dostrzegł oszukaństwa węża,
Tak był wymowny, a do nieprzyjaźni
Dla nas żadnego nie mógł mieć powodu.
Czemużby miał być złym on, chcieć mi szkodzić?
Miałamże zawsze tkwić przy twoim boku?
To wszystko jedno, co pozostać żebrem
Nieożywionem. Gdym jest tem, czem jestem,
Czemuś mi, jako głowa, nie zabronił
Stanowczo iść na takie, jak powiadasz,
Niebezpieczeństwo? Zbyt pobłażający,
Czyś się opierał długo? pozwoliłeś,
Słusznem uznałeś, puściłeś uprzejmie;
Gdybyś był stale trwał w swojej odmowie,
Ni jabym grzeszną była, ni ty ze mną.»
Pierwszy raz gniewny, na to Adam rzecze:
«Takaż to miłość, takaż to nagroda,
Niewdzięczna, mojej ku tobie miłości,
Którą wyznałem niezmienną i wtedy,
Kiedyś zgubioną już była, lecz nie ja?
Mogłem żyć, szczęścia wiecznego używać,
A dobrowolnie śmierć obrałem z tobą;

Teraz mi zarzut czynisz, żem jest winien
Twojego grzechu, że niedość stanowczy
Byłem w odmowie. Com więcej miał czynić?
Napominałem, ostrzegałem, groźne
Niebezpieczeństwo ci przepowiadałem,
Czyhającego wroga. Cóż ponad to
Pozostawało? Przymus. Lecz przymuszać
Twej wolnej woli — to się nie godziło.
Gnała cię w drogę ufność w samej sobie,
Pewność, że albo nie spotkasz przygody,
Albo w niej znajdziesz łatwość chlubnej próby.
A może ja też błądziłem niebaczny?
Tak wszystko w tobie widząc doskonałem,
Nie przypuszczałem, aby kiedy mogło
Złe znaleść przystęp do ciebie, a teraz
Żałuję błędu, w którego następstwie
Jestem zbrodniarzem, ty oskarżycielką.
Tak będzie z każdym, który przeceniając
Wartość kobiety, dozwoli jej rządzić;
Ta żadnych nie chce znosić ograniczeń,
A gdy czynnością swoją złe następstwa
Sprowadzi, męża przedewszystkiem wini
O pobłażanie.» Tak na oskarżeniach
Wzajemnych szły im bezpłodne godziny;
Na siebie żadne z nich winy nie brało,
I puste spory toczyli bez końca.





1) Achill, patrz Iliada; — Turnus, patrz Eneida.

2) Kadmus w poszukiwaniu Europy, porwanej przez Jowisza, przybył do Grecyi i założył Teby. Następnie, porzuciwszy dobrowolnie to miasto, czy też wygnany przez swych poddanych, udał się, ze swą żoną Hermioną, do Illiryi; tam, z rozkazu Jowisza, oboje przemienieni zostali w węże.
3) W Epidaurze czczono Eskulapa pod postacią węża; twierdzono, że się nawet pojawiał w tym kształcie.
4) Jowiszów różnych, według Varrona, było około 300 — z tych najdawniejszy Jowisz Ammoński w Libii, a Kapitoliński w Rzymie należał do najsławniejszych.



PIEŚŃ X.

Tymczasem w Niebie wnet się stał wiadomy
Szatana w Raju czyn chytry i niecny,
Jak kształt przybrawszy węża, skusił Ewę,
Ona Adama, aby jedli owoc
Zgubny. Cóż bowiem ujść może przed okiem
Tego, kto wszystko widzi? cóż zwieść serce
Wszystko wiedzące? Bóg, Najwyższa Mądrość
I Sprawiedliwość, dopuścił, by Szatan
Kusił Człowieka, a temu dał siłę
Wystarczającą, przytem wolną wolę,
Do odsłonięcia i odparcia matactw
Wroga jawnego lub w szatach przyjaźni.
Wiedzieli ludzie i powinni byli
Ciągle pamiętać o wielkim nakazie:
Nie jeść owocu, ktobykolwiek kusił.
Nie posłuchawszy, podpadli pod karę
Nieuniknioną, a grzech mnożąc jeszcze,
Doprowadzili siebie do upadku.

W górę, do Nieba, spiesznie straż anielska
Wzniosła się w smutnem milczeniu, już wiedząc
O nowym stanie Człowieka; zdziwiona
Jakim sposobem chytry Nieprzyjaciel
Niepostrzeżenie wemknął się do Raju.
Jak tylko doszła zła wieść do bram Nieba
Wielką w Aniołach obudziła żałość;
Smutek zaciemnił niebiańskie oblicza,
Lecz, że się łączył z litością, nie skaził
Szczęścia Aniołów. Naprzeciw przybyłych
Wyszły gromady Niebian i pytały,
Jak się to stało? Ci przed Najwyższego
Tron pośpieszali, aby dowodami
Słusznemi swoję czujność wykazali.
Łatwo dowiedli jej, a Wszechmogący
Odwieczny Ojciec, ukryty w obłoku,
Tak się odezwał piorunowym głosem:
«Wy, Aniołowie zgromadzeni tutaj,
Potęgi, coście wróciły z wyprawy
Bez powodzenia, niechaj was nie smucą
I nie mieszają te nowiny z Ziemi.
Najszczersze wasze starania nie mogły
Zapobiedz temu, co przepowiedziałem.
Jak tylko wyszedł z piekielnej przestrzeni
Kusiciel, rzekłem, że mu się powiedzie,
Że pochlebstwami nakłoni człowieka,
By wierzył kłamstwom, nawet przeciw Stwórcy
Rzucanym. Dekret mój był tu zbyteczny:
Sam swój upadek sprowadził, bynajmniej
Na jego wolną wolę nie wpływałem,

Pozostawiłem mu ją w równowadze:
Upadł, a teraz, cóż mi pozostaje,
Jak wydać na grzech jego wyrok śmierci
Zapowiedziany. Taką groźbę śmierci
Za czczą i błahą ma teraz, gdy widzi,
Że nie nastąpił cios natychmiastowy,
Jak się obawiał; wkrótce się przekona,
Nim dzień się skończy, że zwłoka nie znaczy
Uniewinnienia, i że sprawiedliwość
Nie wraca śladem dobroci wzgardzonej.
Lecz kogóż posłać, by ich sądził, kogóż
Jeśli nie Ciebie, Synu, co masz zdaną
Władzę Sędziego na Niebie i Ziemi
I w Piekle. Niechaj to będzie widoczne,
Że sprawiedliwość ma iść z łaską w parze,
Kiedy posyłam Ciebie, przyjaciela
Człowieka, jego Pośrednika, okup,
I Zbawcę z własnej chęci, a w przyszłości
Człowieka, na sąd grzesznego Człowieka.»
Tak mówił Ojciec, i rozpościerając
Ku swej prawicy swą chwałę na Syna,
Objął go Bóstwa blaskiem bezobłocznym;
Odźwierciadlając Syn w pełni blask Ojca,
Bosko łagodnie tak mu odpowiada:
«Ojcze mój wieczny, Twoja rzecz stanowić,
Moja wypełniać na Niebie i Ziemi
Najwyższą Twoje wolę, abyś we mnie,
Twym ukochanym Synu, odpoczywał
Z upodobaniem. Idę sądzić owych
Na ziemi prawa Twojego przestępców;

Ale wiesz dobrze, choć oni podlegną
Sądowi, na mnie najgorsza część spadnie,
Gdy czas nadejdzie; bo gdy w obec Ciebie
Na siebie wziąłem, i, czego mi nie żal,
Zyskałem prawo, by na nich zapadły
Wyrok, swe ostrze, kiedyś na mnie zwrócił,
Tak chcę połączyć sprawiedliwość z łaską,
Aby zupełnie i jednej i drugiej
Zadość uczynić i przejednać Ciebie.
Nie potrzebuję orszaku, bo tylko
Dwoje sądzonych ma słuchać wyroku;
Trzeciego sama ucieczka potępia,
Zbiegostwo i bunt świadczą przeciw niemu,
Na Węża świadectw żadnych nie potrzeba.»
Z promienistego tronu od prawicy
Równego blasku Boga Ojca powstał;
Trony, Potęgi, Księstwa, Panowania
Towarzyszyły mu do bram niebieskich,
Z których widoczny Eden i kraj bliski.
Zstąpił niebawem. Szybkości tej boskiej
Nie zdoła zmierzyć czas, choćby na skrzydłach
Najszybszych minut. Już się przechylało
Ku zachodowi słońce, powstawały
Wietrzyki lekkie, by obdarzyć ziemię
Wieczornym chłodem, gdy jeszcze chłodniejszy,
Bo gniewny, przyszedł On, łagodny Sędzia
I Pojednawca, by sądził Człowieka.
Głos usłyszeli Boga, chodzącego,
Lekkie powiewy głos ten do nich niosły,
A dzień się chylił; słysząc, ukryli się

Pomiędzy drzewa rajskie, mąż wraz z żona.
Gdy się Bóg zbliżył, zawołał: «Adamie,
Gdzie jesteś? Zwykle na moje spotkanie
Szedłeś z radością, widząc mnie zdaleka.
Brak mi tu ciebie! Źle, że mnie unikasz,
Kiedy niedawno jeszcze niewołany
Służby swe niosłeś. Może z mniejszym blaskiem
Dziś się pojawiam? Jakaż nagła zmiana
Trzyma cię zdała, lub przypadek? Pójdźże!»
Wyszedł, z nim Ewa, zwlekając, choć pierwsza
Była do grzechu; oboje zmieszani
I zawstydzeni. Nie było w ich wzroku
Miłości Boga, ani też wzajemnej,
Ale widoczna wina, wstyd i trwoga,
Gniew i zawziętość, nienawiść i zdrada.
Adam, po długiem jąkaniu, tak rzecze:
«Głos Twój w ogrodzie słyszałem, i zlękły
Skryłem się, przeto, żem jest nagi.» Na to
Sędzia łagodny, nie łając, odpowie:
«Często słyszałeś mój głos bez obawy,
Owszem, z radością, dla czegóż ci teraz
Stał się tak strasznym? Kto ci rzekł, żeś nagi?
Czy jadłeś z drzewa, z którego owocu
Jeść ci wzbroniłem?» Adam na to rzecze
Smutkiem przejęty: «0 Nieba, w jak trudnem
Dziś położeniu jestem przed mym Sędzią!
Albo na siebie przyjmę całą winę,
Albo oskarżę mą drugą połowę,
Mojego życia towarzyszkę, której,
Wierność na względzie mając, powinienem

Błąd ukryć, skargą moją nie wystawiać
Jej na naganę; lecz zmusza konieczność,
By grzech i kara, jakkolwiek straszliwa,
Nie cała na mą stoczyła się głowę.
A choćbym milczał, Ty odkryłbyś łatwo
Cobym zataił. Ta, którą mi dałeś
Za towarzyszkę niewiasta, ta pomoc,
Dar doskonały, tak dobra, stosowna,
Tak pożądana, boska, że z jej ręki
Niczego złego przypuszczać nie mogłem,
Ze każdą czynność, czembykolwiek była,
Już przez to samo, że ona ją spełnia,
Miałem za dobrą, dała mi z owego
Drzewa, i jadłem.» Sędzia boski rzecze:
«Czyż była twoim Bogiem, że jej głosu
Więcej słuchałeś, niźli głosu Boga?
Czy przewodnikiem twoim i zwierzchnikiem
Ją uczyniono? Czy choć równą była,
Żeś dla niej zrzekł się męskości, i miejsca,
Na którem Bóg cię ponad nią umieścił?
Stworzoną z ciebie i dla ciebie, któryś
Doskonałością, godnością prawdziwą
Tak ją przewyższał? Była pełną krasy
I miłą, aby mogła zyskać miłość,
Lecz nie poddanie twoje; jej przymioty
Tego rodzaju były, że pod rządem
Błyszczały świetnie, lecz się nie nadały
Do prowadzenia rządów, które tylko
Twojej osoby miały być udziałem,
Gdybyś był dobrze znał samego siebie.»

Po tej naganie rzekł krótko do Ewy:
«Powiedz, Niewiasto, cóżeś uczyniła?»
Na to mu Ewa smutna, z wstydu prawie
Upadająca, wyznając odrazu
Wobec Sędziego trwożna, niewymowna,
Tak odpowiada: «Wąż mnie zwiódł i jadłam.»
To usłyszawszy, Pan Bóg bez odwłoki
Oskarżonego Węża sądził sprawę,
Chociaż to było zwierzę, i nie mogło
Na tego zrzucić swego przewinienia,
Kto za narzędzie swej zbrodni je użył,
I oplugawił przy samym początku
Stworzenia; słusznie był jednak przeklęty,
Jako uległy skażeniu. Po nad to
Nie należało więcej człowiekowi
Wiedzieć, ponieważ jego przenikliwość
Już nie sięgała dalej, coby niczem
Też nie wpłynęło na zmniejszenie winy.
Jeszcze Bóg wydał wyrok na Szatana,
Pierwszego w grzechu, ale w tajemniczych
Wyrazach — widać uznał je za lepsze —
I takie rzucił przekleństwo na Węża:
«Żeś to uczynił, przeklętyś jest teraz
Między wszystkiemi zwierzętami ziemi,
Na brzuchu czołgać się będziesz, jeść będziesz
Ziemię po wszystkie dni twego żywota;
Nieprzyjaźń między Niewiastą a tobą
Położę, jak i między jej nasieniem
I twojem: Ona zetrze twoje głowę,
Ty na jej piętę skrycie czyhać będziesz.»

Tak brzmi wyrocznia, spełniona w przyszłości,
Gdy Syn Maryi, drugiej Ewy, Jezus
Widział Szatana, nakształt błyskawicy
Spadającego z Nieba; potem, z grobu
Powstawszy, zniszczył potęgę szatańską,
Okrył się blaskiem tryumfu, i w Niebo
Wstępując, powiódł pojmaną Niewolę
Po przez powietrze, które swem królestwem
Tak długo zwać śmiał Szatan przywłaszczyciel.
Jego On kiedyś nam pod stopy wdepcze,
On, który teraz w Raju przyszłość głosi,
I taki wyrok Niewieście stanowi:
«Rozmnożę nędze twoje przez poczęcia
Twoje: z boleścią rodzić będziesz dziatki,
Pod władzą będziesz mężową, on będzie
Panował tobie.» W końcu na Adama
Syn Boży taki wyrok postanowił:
«Iżeś usłuchał głosu żony twojej
I jadłeś z drzewa, z któregom ci wzbronił,
Mówiąc, byś nie jadł z niego, będzie ziemia
Przeklęta z twojej winy; w pracy będziesz
Z niej jadł po wszystkie dni żywota twego:
Ciernie i osty będzie ci rodziła,
A ziele będziesz jadł polne, i w pocie
Oblicza twego jadł chleb, aż się wrócisz
Do ziemi, z którejś wzięty, z którejś rodem,
Bo prochem jesteś i w proch się obrócisz.»
Taki sąd wydał na człowieka, jako
Sędzia zarazem i Zbawca zesłany.
Cios śmierci, na ten dzień zapowiedziany,

Na czas odroczył dalszy; i litośnie,
Widząc przed sobą nagich, wystawionych
Na wpływ powietrza, odtąd podległego
Zmianom, nie wzgardził zatrudnieniem sługi;
Jak później sług swych umył nogi, teraz
Ojcowską ręką okrył nagość dzieci
Skórami zwierząt, zabitych, lub takich,
Co nakształt węża skórę swą zrzucają:
Tak nieprzyjaciół swoich sam ubierał.
Nietylko ciało ich odział skórami,
Lecz i wewnętrzną nagość, haniebniejszą,
Odział w prawości suknię przed obliczem
Ojca Swojego, do którego teraz
Powrócił szybkim lotem, by, jak dawniej
Na jego błogiem łonie spocząć w chwale;
Przebłaganemu, wiedzącemu wszystko,
Co się z człowiekiem stało, opowiedział,
Łącząc do tego swoje wstawiennictwo.
Tymczasem, zanim na ziemi zgrzeszono,
Nim się sąd odbył, Grzech i Śmierć siedziały
Naprzeciw siebie przy wrotach piekielnych,
Teraz otwartych i ziejących strasznym
Żarem daleko w głąb Chaosu, odkąd
Czart niemi wyszedł, gdy je Grzech otworzył.
A Grzech do Śmierci w te słowa poczyna:
«Synu, cóż mamy tutaj próżno siedzieć,
Patrząc na siebie, gdy nasz rodzic wielki,
Szatan, na innych światach szczęścia szuka,
Lepszych miejsc dla nas, swoich latorośli?
Z pewnością doznał powodzenia, jużby

W przeciwnym razie wrócił, gnany gniewem
Swych nieprzyjaciół, bo innego miejsca
Na wymiar jego kary, lub ich zemsty,
Odpowiedniego niema. Zdaje mi się,
Że czuję siły wstępujące we mnie,
Że skrzydła rosną mi. że po za głębią
Będzie mi dane rozległe królestwo;
Coś mnie tam ciągnie, czy współczucie, czy też
Jakiś wrodzony popęd, z odległości,
Choćby najdalszej, tajemnemi ścieżki
Łączący w przyjaźń rzeczy jednorodne.
Ty, nierozdzielny mój cieniu, pójdź ze mną:
Bo nic na świecie oddzielić nie może v
Śmierci od Grzechu. By go jednak trudność
Powrotu przez te niedostępne głębie,
Przez te bezdroża nie zatrzymywała,
Spróbujmy rzeczy zuchwałej, lecz siłom
Twoim i moim wcale odpowiedniej:
Zbudujmy drogę z Piekła nad przepaścią
Do nowych światów, tam gdzie rządzi Szatan.
Będzie to pomnik niemałej zasługi,
Ułatwi tłumom piekielnym podróże
W jednę i drugą stronę, albo nawet
I przesiedlenie, jeśli tak los zdarzy.
Drogi nie chybię, tak silnie przyciąga
Mnie jakiś popęd, jakieś czucie nowe.«
Na to jej chudy Cień żwawo odpowie:
«Idź, gdzie cię twoja skłonność, czy los, wiedzie;
Ja się nie będę ociągał, ni błąkał,
Jeśli ty będziesz prowadzić. Już wietrzę

Woń mięsa, łupy niezliczone, przedsmak
Śmierci wszystkiego, co tylko tam żyje.
Przy twej robocie mnie też brak nie będzie,
Owszem, nieść pomoc tobie zawszem gotów.»
Z rozkoszą wciągał w siebie przy tych słowach
Odór śmiertelnej zmiany w bycie ziemi.
Jak stado ptaków drapieżnych, choć zdała
Leci do pola bitwy o mil wiele,
Do wojsk obozem rozłożonych, czując
Woń ciał żyjących, które w dniu następnym
W krwawem spotkaniu śmierci uledz mają:
Tak straszne Widmo, rozwierając nozdrza
Szeroko w mętne przestworza, zdaleka
Wietrzyło łupy, jakie posiąść miało.
Więc od bram Piekła osobno lecieli
W rozległy, mglisty i zaćmiony Bezrząd
Chaosu, silnie (byli bardzo silni),
Ponad wodami się unosząc, stałe
Albo szlamiste rzeczy, przemieszane
I natłoczone, jak w wściekłej topieli,
Z obu stron pchali do paszczęki Piekła:
Jako dwa wiatry z pod bieguna dmące
Z dwu stron przeciwnych na Chronijskiem morzu
Pędzą lodowe góry, zamykając
Po za Pieczorą przypuszczalną drogę
Na Wschód do brzegów bogatych Kathaju.[66]
Zgęstniałe błoto ubiła do sucha
Śmierć skamieniałą ciężką swą maczugą
Jakby trójzębem, wyspę pływającą
Tworząc, jak Delos niegdyś:[67] resztę wzmacnia

Smołą ziemistą, i unieruchomią
Wzrokiem groźniejszym od wejrzeń Gorgony.
Na wrot szerokość, głęboko do posad
Piekielnych brzegi umocnili, groblę
Sklepioną, wielką, wznieśli ponad głębią,
Jak most potwornej wielkości, złączony
Z potężnym murem świata bezbronnego,
Już teraz na łup śmierci wydanego.
Już z niego teraz szeroka, wygodna,
Gładka i równa jest droga do Piekła.
Tak, jeśli wielkie z małem równać można;
Xerxes, chcąc wolność grecką uciemiężyć,
Z Suzy, z pałacu swego memnońskiego,
Przybył nad morze, i nad Hellespontem
Most przerzuciwszy, Azyę z Europą
Złączył, a fale rozdąsane skarcił
Licznemi plagi. Teraz wznieśli dzieło
Zadziwiającym kunsztem budowniczym;
Skalisty, długi pomost zawieszony
Nad udręczoną głębią: idąc ciągle
Śladem Szatana, aż do tego miejsca,
W którem opuścił po raz pierwszy skrzydła
I wylądował bezpieczny z Chaosu.
Oparli drugi koniec o pustynną
Powierzchnię kręgu świata. Łańcuchami
Tu i czopami dyamentowemi
Umocowali: zbyt mocno, zbyt trwale!
Teraz już byli blisko granic Nieba
Empirejskiego, blisko tego świata
Granic: na lewo pozostało Piekło

Bardzo odległe. Trzy drogi stąd wiodły
Do trzech tak różnych miejsc! Odkryli teraz
Drogę do Ziemi, i dążyli naprzód
Do Raju, a w tem ujrzeli Szatana.
Przybrał pozory jasnego Anioła,
Między Centaurem a Niedźwiadkiem dążył
Już do zenitu, podczas kiedy Słońce
W znak wstępowało Barana. Przebrany
Był, lecz poznały drogie dzieci ojca
Swojego. Szatan, oszukawszy Ewę,
Niepostrzeżony wymknął się w las bliski;
Tam kształt zmieniwszy, baczył, co nastąpi;
Widział, jak Ewa, chociaż nieświadomie,
W jego zasadzkę męża swego wwiodła,
Widział, jak wstydem przejęci, szukali
Marnej osłony, ale kiedy spostrzegł
Syna Bożego, że na sąd zstępuje,
Uciekł przeklęty, choć się nie spodziewał
Uniknąć kary, lecz przed gniewem Bożym
Natychmiastowym pragnął się uchronić:
Gdy się sąd skończył, powrócił wieczorem
I podsłuchiwał, jak nieszczęsna para
Smutki i żale swoje rozwodziła,
Wtedy dowiedział się o swym wyroku,
Jako nie zaraz będzie wykonany,
Lecz kiedyś później; więc rozradowany
Wracał do Piekła, niosąc wiadomości,
Aż na pobrzeżu Chaosu, u samych
Stóp cudownego mostu, spotkał drogie
Dzieci, idące na jego spotkanie.

Z wielką radością witał, większą jeszcze
Sprawił mu widok arcydzieła — mostu;
Stał w podziwieniu długo, aż Grzech — córka
Czarownie piękna, tak przerwie milczenie:
«Rodzicu, twoje to wspaniałe czyny,
Twoje trofea, choć na nie spoglądasz
Jakby na cudze; tyś jest ich autorem,
Tyś budowniczym głównym: gdy me serce,
Co zawsze z twojem w łączności tajemnej,
Odgadło, że ci się wiedzie na ziemi,
Jak wzrok twój stwierdza, w tejże samej chwili,
Chociaż nas światów dzieliły przestrzenie,
Uczułam pociąg nieprzeparty, wespół
Z twym synem dążę w ślad twój; tak nas troje
Łączy konieczność niezłomna. Nie mogło
Nas dłużej trzymać Piekło w swych granicach,
Ni ta bezdrożna, ciemna przepaść odwieść
Od pójścia twoim, pełnym sławy, torem.
Nas, których dotąd strzegły bramy Piekła,
Ty obdarzyłeś wolnością i mocą
Tak dalekiego się obwarowania
I przerzucenia potężnego mostu
Po nad otchłanią czarną. Świat ten cały
Twój teraz, twoja to dzielność zdobyła,
To czego ręce twe nie zbudowały.
Twój dowcip z zyskiem powetował straty,
Jakie nam wojna zadała, i pomścił
Zupełnie klęskę poniesioną w Niebie.
Będziesz panował tutaj jak monarcha,
Tam nim nie byłeś. Tam niech On panuje,

Jako zwycięzca, lecz z nowego świata
Niechaj ustąpi, gdy własnym wyrokiem
Już się go wyrzekł; odtąd z tobą dzieli
Władzę nad wszystkiem; granicami Nieba
Empirejskiego oddziela przestwory
Wyższe od niższych, swój świat kwadratowy
Od kulistego, który ma być twoim:
Albo mu wydaj walkę, teraz jeszcze
Niebezpieczniejszą dla jego stolicy.»
Książę Ciemności rad na to odpowie:
«Piękna ma córo i ty, synu — wnuku,
Najlepszy dowód daliście mi teraz,
Że pochodzicie odemnie, Szatana,
(Bo tem imieniem szczycę się i jestem
Nieprzyjacielem Wszechmocnego Króla
Na Niebie); wielkie są wasze zasługi
Mnie i całemu państwu piekielnemu,
Żeście tak blisko bram niebieskich tryumf
Wasz do mojego tryumfu dodali,
I sprawiliście, że Piekło z tym światem
Stanowią jedno królestwo, ląd jeden
Z łatwym przejazdem. Zatem, gdy ja zstąpię
Wygodnie drogą waszą przez ten pomrok
Do sprzymierzeńców moich, by ogłosić
Skutek wyprawy i z nimi się cieszyć,
Wy tą tu drogą, przez te liczne kręgi,
Wszystkie już wasze, dążcie wprost do Raju;
Tam zamieszkajcie i rządźcie szczęśliwie.
Stamtąd rozszerzcie swą władzę na ziemię
I na powietrze, a głównie na Człeka,

Co mianowany jest jedynym panem
Wszystkiego; naprzód sobie zapewnijcie
Jego niewolę, w końcu go zniweczcie.
Jako zastępców swoich was posyłam,
Pełnomocnictwo daję wam na ziemi,
Z nieporównanej mej idące mocy.
Teraz od waszych wspólnych sił zależy,
Bym się utrzymał w tem nowem królestwie,
Którem uczynił przez Grzech łupem Śmierci.
Gdy tam przemogą rządy wasze, Piekło
Strat nie poniesie. Idźcie, bądźcie silni!»
Rzekł i odprawił ich; z pośpiechem biegli
Przez gwiazd gromady, zionąc jadem wkoło;
Pobladły gwiazdy, planety zdrętwiałe
Rzeczywistemu zaćmieniu uległy.
Szatan się puścił inną drogą, bitą,
Do wrót piekielnych; przedzielony mostem
Chaos wył strasznie, i wciąż odtrącane
Miotał bałwany na skalistą tamę,
Drwiącą z wściekłości jego. Przez otwartą
Na oścież bramę niestrzeżoną Szatan
Przeszedł i znalazł pustkę do okoła.
Bo ci, co tutaj na straży być mieli,
Swój obowiązek opuścili, zbiegli
Do wyższych światów; reszta się cofnęła
Do wnętrza kraju pod Pandemonium,
Miasto i pyszny zamek Lucypera,
Nazwę tej świetnej gwiazdy noszącego,
Którą do niego ongi porównano.
Tam legiony straż utrzymywały,

Podczas, gdy starsi, zebrani na radę,
Zastanawiali się, jaki przypadek
Mógł wstrzymać powrót władcy: tak polecił,
Gdy się oddalał, i tak też czynili.
Tłuszcza, niedawno z Nieba wypędzona,
Pozostawiła pustką krańce Piekła.
A zgromadziła się wkoło stolicy,
Z każdą godziną czekając powrotu
Awanturnika, który poszedł obce
Przeglądać światy. On niepostrzenie,
Na pozór Anioł pośledniego rzędu,
Wojskowy, przeszedł wśród nich, i od bramy
Owej Plutońskiej sali, niewidzialny
Wstąpił na tron swój, z królewskim przepychem,
Pod baldachimem z tkani drogocennej.
Patrząc dokoła, tam siedział czas jakiś,
Wreszcie, jak z chmury, swą błyszczącą głowę
Zjawił, i postać gwiaździstą, lub bardziej
Od gwiazd świecącą, bo mu po upadku
Pozostawiono jeszcze resztki blasku
Dawnego, — może tylko błyskotliwość.
Duchów stygijskich zadziwione rzesze
Wzrok swój zwróciły ku nagłemu światłu,
I powrót swego wodza potężnego
Głośnym okrzykiem przyjęły; pośpiesznie
Z miejsc swych powstali członkowie Dywanu
I szli radośnie ku niemu, witając
I pozdrawiając: on skinieniem ręki
Sprowadził ciszę, a słowy uwagę:
«Trony, Mocarstwa, Księstwa, i Potęgi,

Nietylko z prawa, lecz i z posiadania!
Was zawiadamiam teraz, żem powrócił
Z nadspodziewanem powodzeniem, aby
Tryumfująco wywieść was z tej nory
Piekielnej, wstrętnej, z mieszkania boleści,
Z turmy naszego tyrana; już teraz
Jak władcy bierzcie świat nowy, obszerny,
Od rodzinnego Nieba mało mniejszy.
Z niebezpieczeństwem wielkiem go zdobyłem.
Długo byłoby opowiadać o tem,
Czegom dokonał, com ucierpiał, z jakim
Trudem przebyłem głębię chaotyczną,
Straszną, bez granic, czczą, a teraz nad nią
Grzech i Śmierć drogę bitą i szeroką
| Wybrukowały, by wasz pochód chlubny
Przyśpieszyć. Nie tak ja, co z wielką pracą
Utorowałem sobie ciężkie przejście
Przez niedostępne przepaści, przez łono
Odwiecznej Nocy, dzikiego Chaosu,
Który, w obawie o swe tajemnice,
Srogo się mojej podróży opierał,
I z wielką wrzawą powołał się nawet
Na Przeznaczenie. Ujrzałem nareszcie
Nowostworzony świat, o którym w Niebie
Długo już naprzód chodziły pogłoski;
Budowa dziwna, doskonała, w której
Człowiek umieszczon w Raju, przez wygnanie
Nasze szczęśliwy. Namową podstępną
Zdołałem odwieść go od jego Stwórcy,
I ku większemu waszemu zdziwieniu

Jabłkiem. A Jego tak to rozgniewało,
(Rzecz godna śmiechu), że wydał Człowieka
Ukochanego i świat ten swój cały
Na pastwę Grzechu i Śmierci, — nam zatem.
Bez narażenia się więc i bez pracy
Tam mieszkać będziem i gospodarować,
A nad Człowiekiem panować w tej mierze,
Tak on nad wszystkiem w świecie miał mieć władzę
Co prawda, na mnie także wyrok wydał,
Raczej nie na mnie, lecz na zwierzę węża,
W którego kształcie uwiodłem Człowieka:
Kładzie nienawiść między mną a ludzkim
Rodzajem; ja mam godzić w piętę Człeka,
Jego nasienie — ma zetrzeć mą głowę,
Lecz niewiadomo kiedy. Ale któżby
Nie kupił świata za starcie, lub jaką
Choć boleśniejszą ranę? Macie zdaną
Sprawę z działania mego, o bogowie,
Cóż pozostaje, jak iść i używać?»
To powiedziawszy, stał chwilę, czekając
Wrzawy radosnej, oklasków powszechnych,
Aż w tem, przeciwnie, ze wszech stron do uszu
Jego dochodzą od kroci języków
Szkaradne syki, dźwięk ogólnej wzgardy.
Dziwi się, ale niewiele mu czasu
Na to zostało, bo samemu sobie
Musiał się dziwić: twarz mu się wydłuża
I zwęża, ręce zrastają z żebrami,
Nogi się z sobą w jeden kłąb splatają,
Aż upadł plackiem, jako wąż potworny,

Próżno stawiając opór; większa teraz
Nim rozrządziła potęga karząca,
Według wyroku, w takim kształcie, w jakim
Zgrzeszył. Chciał mówić, lecz język widlasty
Sykiem za syki językom widlastym
Śle odpowiedzi, bo takiej przemianie
Wszyscy ulegli, jako uczestnicy
Jego rokoszu zuchwałego. Straszny
Świst się rozlegał w sali zarojonej
Poplątanemi z sobą potworami,
Tu łeb, tu ogon: niedźwiadki i żmije,
Ohydne węże dwugłowe, rogate,
Hydry, padalce, żmijki jadowite.
Nie tak się gęsto niegdyś zaroiła
Płazami ziemia zlana krwią Gorgony,
Lub Ophiusa wyspa; a w pośrodku
Największy urósł do rozmiarów smoka.
Aniby zrównał się z nim ów, którego
Z bagna spłodziło słońce na pytyjskiem
Błoniu, olbrzymi Pyton.[68] Niemniej zdał się
Przewagę swoję zachowywać: wszystkie
Szły za nim węże na otwarte pole,
Gdzie zbuntowanych duchów, spadłych z Nieba,
Reszta pod bronią stała w słusznym szyku
Dumnie czekając, rychło wyjdzie do nich
Tryumfujący wódz. Lecz widok inny
Nastąpił: sunie wstrętnych wężów kupa.
Zgrozą przejęci i strasznem współczuciem,
Bo czują w sobie tę samę przemianę:
Broń im wypada z rąk, dzidy i tarcze,

I oni sami nagle upadają,
Syczą straszliwie, chwyta ich zaraza
Okropnych kształtów: mają udział w karze,
Jak mieli w zbrodni. Tak okrzyk pochwalny
Stał się szyderczym świstem, tryumf hańbą.
Którą im własny ich język ogłosił.
Wpodle stał gaik, podczas ich przemiany
Wyrosły nagle, według woli Bożej.
A na ich większą karę, obciążony
Owocem pięknym, podobnym do owych
Rajskich, któremi Szatan skusił Ewę.
Ten dziwny widok ściągnął wszystkich oczy,
Wyobrazili sobie, że za jedno
Wzbronione drzewo rośnie teraz mnóstwo
Ku ich boleści większej, lub wstydowi;
Lecz schnąc z pragnienia, głodem udręczeni,
Chociaż na złudę był owoc przysłany,
Szli go próbować. Więc wiją się w kupy,
Lezą na drzewa i wiszą tam gęściej,
Niżeli sploty wężowe Megery;
Chciwie rwą owoc, piękny na spojrzenie,
Podobny do tych, co nad morzem Martwem
Blisko Sodomy gorejącej rosły;
Tamte łudziły dotyk, te smak zwiodły.
Głupio mniemali, że głód zaspokoją,
Bo miast owocu jedli popiół gorzki,
Wraz go zwracając z obrzydłym hałasem.
Gnębieni głodem i pragnieniem, często
Wznawiali próby, ale równie często
Skręcały się ich paszczęki ze wstrętem

I obrzydzeniem, zionąc pył i sadze,
Ciągle w to samo wpadali złudzenie,
Nie tak, jak Człowiek, raz jeden upadły,
Przedmiot ich szyderstw. Tak byli dręczeni
Głodem i świstem, aż im przywrócona
Została postać dawna; lecz corocznie,
Według podania, muszą przez dni kilka
Ponosić takie powściągnięcie pychy
I wesołości z upadku Człowieka.
Mimo, że byli tak upokorzeni,
O swem zwycięstwie baśni rozpuszczali
Między pogany, jakoby wąż Ophion
Wraz z Eurynomą (podobieństwem Ewy),
Pierwszy Olimpem rządził, nim go wygnał
Saturn z małżonką,[69] i nim się narodził
Jowisz Kreteński.[70].
Tymczasem do Raju
Szybko, niestety, wpadły dwie poczwary
Piekielne; Grzech, co dotąd wpływał zdala.
Teraz mieszkaniec stały! I Śmierć za nim
Postępowała krok za krokiem, jeszcze
Nie na swym śniadym koniu. Grzech jej rzecze:
«O Śmierci, wtóry potomku Szatana,
Ty wszechzwycięska, co myślisz o nowem
Królestwie naszem? choć zdobyte z trudem,
Czyż nie o wiele nam w niem teraz lepiej,
Niźli siedzącym bezczynnie u proga
Czarnego Piekła na straży, nieznani,
Niegroźni — a ty prawie zagłodzony?»
Żwawo odpowie na to dziecię Grzechu:

«Dla mnie com wiecznym udręczony głodem,
Wszystko to jedno, Piekło, Raj, czy Niebo.
Mnie lepiej tam, gdzie większy łup, a tutaj
Chociaż obfity, zbyt małym się zdaje
Do zapełnienia wciąż głodnej gardzieli,
I obszernego a pustego brzucha.»
Na to mu znowu macierz kazirodna:
«Tymczasem paś się na tych ziołach, kwiatach,
Owocach; potem na zwierzętach, rybach
I ptactwie — kąski to niezłe; pochłaniaj
Wszystko, cokolwiek zetnie kosa Czasu;
A ja tymczasem, mieszkając w człowieku,
Zarażę w całych pokoleniach myśli,
Spojrzenia, słowa, czyny, i nakoniec
Z niego ci zrobię najsmaczniejszą strawę.»
Po tej rozmowie każde inną drogą
Poszło wszelakie istoty niweczyć
Lub nieśmiertelność im odbierać, zgubę
Sposobiąc na czas bliższy albo dalszy.
Wszechmocny, widząc to z górnego tronu,
Tak do swych jasnych zastępów przemawia:
«Patrzcie, jak śpieszą chciwie psy piekielne
Niszczyć i łupić ów świat, którym stworzył
Pięknym i dobrym, i takim go dotąd
Byłbym zachował, lecz szaleństwo ludzkie
Wpuściło owe potwory zniszczenia,
Które mi teraz zarzucają czyny
Szalone (mniema tak piekielny książę
I jego zgraja), dla tego, że znoszę
Cierpliwie najście ich i zawładnięcie

Miejscem tak pięknem, niebiańskiem, jakobym
Pobłażał hardym mym nieprzyjaciołom;
Szydzą, iż niby gniewem uniesiony,
Wszystko oddałem na ich rząd i nierząd;
Ale nie wiedzą, że ja sam przyzwałem
Me psy piekielne, aby pochłonęły
Błoto i brudy, przez winę człowieka
Rozlane na tem, com utworzył czystem;
Gdy się przejedzą prawie do pęknięcia
Pochłanianemi odpadkami, wtedy
Za jednem cięciem twej, synu jedyny,
Zwycięskiej ręki, Grzech, Śmierć, a za niemi
Grób rozwarty wyrzucisz przez Chaos,
Zamkniesz na zawsze piekielne czeluście,
Zapieczętujesz Piekła chciwą paszczę;
Niebo i Ziemia odnowione, czyste,
Będą bez skazy aż do uświęcenia;
Lecz nim to przyjdzie, na jednem i drugiem
Wyrok przekleństwa ciążyć nie przestanie.»
Umilkł, Aniołów rzesze wielkim głosem,
Jako szum morza wzniosły Alleluja:
«Słuszne są Twoje drogi, sprawiedliwe
Wyroki wszystkie. Któżby cię śmiał ganić?»
Potem wielbili Syna, Zbawcę ludzi,
Którego sprawą Niebiosa i Ziemia
Wzniosą się nowe, albo zstąpią z Nieba.
Takie wznosili śpiewy; Stwórca wtedy
Wzywał przed siebie Aniołów Mocarzy
Imiennie, dając każdemu zlecenie,
Jakiego nowy porządek wymagał.

Najpierwej słońce rozkaz otrzymało
Jakie odbywać ruchy i jak świecić,
By ziemię darzyć trudnem do zniesienia
Zimnem i ciepłem; jak z północy przyzwać
Zgrzybiałą zimę, a z południa upał
Długich dni lata. Bladego księżyca
Urząd otrzymał ścisłe określenie,
Równie jak ruchy pięciu innych planet,
Ich połączenia i wpływy na ludzi,
Czy w szóstej, czwartej, trzeciej części koła,
Czy przeciwległe szkodliwie, i kiedy
Schodzić się mają w konjunkcyę groźną.
Stałe też gwiazdy nauczono, kiedy
Zły wpływ wywierać: czy przy wschodzie słońca,
Czy przy zachodzie burzę zapowiadać.
Wiatrom wytknięto miejsca, skąd z łoskotem
Wypadać mają, w zamieszanie wprawiać
Morza, powietrze, i brzegi i lądy;
Kiedy ma piorun groźnie się potoczyć
Przez zaciemnione powietrzne przestwory.
Mówią, że wtedy rozkazał Aniołom
Stwórca, by ziemi bieguny zwrócili
Od osi słońca pochyło o stopni
Dwukrotnie dziesięć i z nadmiarem nawet;[71]
Mozolnie pchali na skos kulę ziemską,
Dotąd centralną. Inni znów mniemają,
Że rozkazano słońcu zwrócić z drogi
Swej równonocnej, jednako odległej
Od Byka, z siedmiu nadatlantyckiemi
Siostrami[72] i od Bliźniąt z Sparty rodem,

Aż do zwrotnika Raka, stamtąd na dół,
Zniżając się przez Lwa, Pannę i Wagi,
Do Koziorożca, by wprowadzić zmianę
Pór roku, każdej strefie odpowiednią.
Inaczej, wieczna wiosna, strojna w kwiaty,
Trwałaby, równe mając dni i noce,
Oprócz stron poza kołem biegunowem
Jednem i drugiem; dla nich dzieńby świecił
Bez nocy, wzamian za większą odległość
Wynagradzając ciągłem nieschodzeniem
Z ich widnokręgu, wschodu i zachodu
Nie znając. Toby chroniło od śniegów
Zimny kraj Estów, jak i południowe
Ziemie poniżej cieśnin Magellana.
Ale od czasu gdy owoc spożyto,
Słońce, jak później kiedyś od Tyesta[73]
Uczty, ze zwykłej swej zeszło kolei:
Inaczej czyżby mógł świat zaludniony,
Chociaż bezgrzeszny, łatwiej niźli teraz
Znosić mróz ostry i znojne upały?
Takie na niebie zmiany, choć powolne,
Spowodowały podobne na morzu
Jak i na ziemi, i gwiazd wpływ szkodliwy;
Mgły i wyziewy zepsute, zjadliwe.
Teraz z północy, z swych więzień spiżowych,
Od Norumbegi, z kraju Samojedów,
Zbrojny w lód, śnieg, grad, zawieje, orkany,
Wypadł Boreasz, Cecyasz, Argestes,
Trascyasz, łamiąc lasy, burząc morza;
Od Serraliona z południa, naprzeciw

Notus i Afer dmą niepowstrzymanie,
Spowici w czarne, piorunowe chmury;
Wpoprzek im z wschodu i zachodu wichry
Okrutne, Eurus i Zefir, a z boku
Huczą szalenie Sirokko, Libekkio.
Tak wszczęły walkę istoty bez życia
Niezgoda bowiem, jako córka Grzechu,
Już wprowadziła śmierć wśród bezrozumnych
Tworów, nienawiść budząc między niemi.
Zwierzę z zwierzęciem rozpoczęło wojnę,
Wpadał na ptaka ptak, ryba na rybę;
Już zaniechały trawy, między sobą
Się pożerają; przestają czcić Człeka,
I uciekają przed nim, albo srogo
Patrzą zdaleka na przechodzącego.
Tak się mnożyła zewnętrzna niedola,
Widział ją w części Adam, choć w zakątku
Ciemnym ukryty, pogrążony w smutku,
Gorszą czuł w sobie. Na wzburzonem morzu
Swych namiętności szukał ulgi w skargach
Pełnych boleści: «W jakąż wpadłem nędzę
Z takiego szczęścia! Na takiż to koniec
Przyszło nowemu światu i mnie, który
Jeszcze niedawno chwałąm był tej chwały?
Teraz przeklęty z błogosławionego,
Staram się ukryć przed Boskiem obliczem,
Które oglądać było dla mnie szczytem
Błogości! Teraz byłoby już dobrze,
Gdyby się nędza moja tem kończyła.
Jak zasłużyłem znosiłbym swe winy;

Ale to próżno: wszystko, co spożyję,
Wszystko, co spłodzę, rozkrzewi przekleństwo!
O głosie, niegdyś z zachwytem słuchany:
«Mnóżcie się, Rośćcie!» brzmisz mi jak śmierć teraz!
W co mogę wzrastać, co pomnażać, oprócz
Przekleństw na swoję głowę? w przyszłych wiekach
Każdy z poczucia zła, którem na niego
Ściągnął, z przekleństwem wspominać mnie będzie.
«Źle zrobił Adam, nasz przodek skażony,
Jemu za wszystko podziękować trzeba.»
A takie dzięki to nowe przekleństwa,
Więc oprócz tego, które na mnie spadło,
Wszystkie się zbierać będą na mą głowię,
Odbiciem wracać do swego ogniska,
I choć należne, przytłoczą ciężarem.
O zbiegłe Raju rozkosze! jak drogo
Nieustającym bólem okupione!
O Stwórco, czym Cię prosił, byś mnie czynił
Człowiekiem z prochu ziemi? Czym Cię błagał,
Byś mnie wynosił z ciemności wieczystych,
I w tym rozkosznym ogrodzie sadowił?
A że mam byt nie z własnej swojej woli,
Byłoby słusznem znów w proch mnie obrócić,
Gdy pragnę zrzec się i zwrócić, com dostał,
Nie mogąc spełnić zbyt twardych warunków,
Na jakich miałem posiadać te dary,
O które nigdy nie czyniłem starań.
Już ich utrata dostateczną karą,
Czemuż ją zwiększasz uczuciem cierpienia
Nieskończonego? Nie mogę zrozumieć

Sprawiedliwości Twojej, lecz zapóźno
Teraz spór o nią toczyć, należało
Wtedy nie przyjąć warunków, gdy były
Stawiane: mamże teraz, gdym je przyjął,
Używać daru a ganić warunki?
Gdy Bóg mnie stwarzał, nie pytał mej woli;
Tak samo syn mój kiedyś nieposłuszny
I ukarany, mógłby odpowiedzieć:
«Czemuś mnie spłodził? Nie prosiłem o to!»
Czyżbym dopuścił, by mi odpowiadał
Z taką pogardą? Życiem go obdarzył
Nie wybór mój, lecz popęd przyrodzony.
Jedynie z własnej woli Bóg mię stworzył
Z samego siebie na to, bym mu służył.
Obdarowanie było jego łaską,
A karząc prawo swoje wykonywa;
Więc się poddaję, wyrok sprawiedliwy,
Że prochem jestem i w proch się obrócę.
O błoga Chwilo, zawsze pożądana,
Przychodź! Dla czego ręka Jego zwleka,
Z tem, co na dzisiaj wyrok postanowił?
Po co ja żyję? Czemu śmierć szydercza
Przedłuża męki, które skończyć winna?
Z jakąż rozkoszą spotkam nakaz śmierci,
Bym został prochem bez czucia! Jak chętnie
Legnę na ziemi, jak na matki łonie!
Tam odpoczywać będę, spać bezpiecznie.
Już głos straszliwy Jego w moich uszach
Nie zagrzmi; już mnie nie udręczą troski,
Że się pogorszy los mój, lub mych dzieci.

Tylko mnie ściga jedno podejrzenie:
Może nie umrę wszystek? może owo
Najczystsze tchnienie życia, Duch Człowieka,
Od Boga Aa.ny, nie ulega śmierci
Wespół z cielesną powłoką? a wtedy
W grobie, lub w jakiem innem strasznem miejscu,
Możebym jeszcze konał żywą śmiercią?
Okropne myśli, jeśli tak! Lecz za co?
Zgrzeszyło tylko tchnienie życia; kona
To tylko, co ma życie i co grzeszy:
Ciało właściwie ni żyje, ni grzeszy,
Umrę więc wszystek, milczcie wątpliwości!
Dalej już wiedza ludzka nie dosięga.
Pan Nieba wieczny, czyż gniew Jego także
Trwać będzie wiecznie? Chociażby tak było,
Człowiek śmiertelny jest, na śmierć skazany;
Możeż Bóg gniew swój wywierać bez końca
Na człeka, który śmierci uledz musi?
Czy może śmierci nadać nieśmiertelność?
Dziwna byłaby sprzeczność, dowodząca
Raczej słabości niż siły; o Bogu
Tego przypuszczać się nie da. A może
Zechce skończoność do nieskończoności
Przedłużać w gniewie, aby zaspokoić
Surowość, nigdy nie zaspokojoną?
Lecz taki Jego wyrok przekraczałby
Właściwość prochu i prawo Natury,
Według którego wszelakie czynniki
Mają na względzie nie swoje zakresy,
Ale przedmiotu, na który działają.

Cóż jednak, jeśli, wbrew memu mniemaniu,
Śmierć nie jest ciosem, co pozbawia czucia,
Ale początkiem cierpień nieskończonych,
Które uczuwam w sobie i spostrzegam
Wkoło? Biada mi! Obawa wieczności
Wciąż grzmiąco wraca na bezbronną głowę!
Śmierć i ja wieczni i wiecznie złączeni!
Nie sam ja jeden, we mnie i potomność
Stoi w przekleństwie. Ładną ojcowiznę
Muszę zostawić wam, synowie moi!
O, gdybym mógł ją sam roztrwonić, aby
Nic nie zostało wam! Wydziedziczeni
Błogosławionym mniebyście nazwali,
Teraz przeklętym! Ach, czemuż za winę
Jednego cały rodzaj ludzki podpadł
Karze bez winy? Czy tylko bez winy?
Wszystko zepsute, co ze mnie pochodzi:
Umysł i dusza, nietylko nakłonne
Do czynów, ale i do woli takiej
Jak moja. Jakże przed obliczem Boga
Mogą bez winy stanąć? Ostatecznie
Muszę odwołać zarzuty czynione
Jemu, bo wszystko to marne wykręty,
I choć z manowców przeciwko mnie świadczą.
Tak czy inaczej, na mnie, tylko na mnie,
Com jest wszystkiego zepsucia początkiem,
I źródłem, spada cały ciężar winy.
Niech więc i cały gniew na mnie się zwróci!
Głupie życzenie! Czyż mógłbym udźwignąć
Brzemię niż ziemia cięższe, niż świat cały,

Choćby dzielone z współwinną niewiastą?
Tak czego pragniesz i czego się boisz
Zarówno twoje rozwiewa nadzieje,
I takie nędzy twej stawia świadectwo,
Jakiej ni przeszłość, ni przyszłość nie jawi;
Podobnyś tylko do Szatana zbrodnią
I karą. W jakież, o sumienie, wiedziesz
Odmęty strachów i grozy? nie zdołam
Z nich się wydostać: tonę coraz głębiej!»
Tak Adam w głośnych rozwodził się żalach
Wśród nocy cichej, nie takiej jak wprzódy,
Orzeźwiającej, świeżej i łagodnej:
Teraz czarnemi mgłami osłonięta,
Posępna, straszna, w jego złem sumieniu
Jeszcze straszniejszem wszystko przedstawiała.
Leżał na zimnej ziemi rozciągnięty,
Klnąc swe stworzenie i wciąż śmierci łając,
Ze się opóźnia, gdy zapowiedziana
W dniu jego grzechu. «Czemu nie przychodzisz»,
Rzecze, «by ciosem trzykroć pożądanym
Byt mój zakończyć? Czy nie może Prawda
Dotrzymać słowa? Czy sprawiedliwości
Boskiej nie pilno zostać sprawiedliwą?
Ale nie przyjdzie Śmierć na zawołanie
I Sprawiedliwość nie przyśpieszy kroku
Dla próśb i żalów. O lasy, o wody,
Wzgórza, doliny, jakże inne echa
Jeszcze niedawno z was wywoływałem,
Jak inną pieśnią uczyłem rozbrzmiewać!»
Tak znękanego widząc smutna Ewa,

W odosobnieniu siedząca, powstała,
I przystąpiwszy, łagodnemi słowy
Chciała powściągnąć jego uniesienia,
Lecz on odegnał ją srogiem spojrzeniem:
«Precz z moich oczu, wężu! Taka nazwa
Przystoi tobie, coś z nim w lidze była,
Równie fałszywa, równie nienawistna.
Brakuje tylko, aby kształt i barwa
Świadczyły o twej wężowej naturze
Ku bezpieczeństwu wszelkiego stworzenia;
By nie łudziła ich ta boska postać,
Pokrywająca piekielną obłudę!
Szczęśliwym zawsze byłbym, gdyby nie ty,
Gdyby nie twoja pycha, pewność siebie,
Za nic mająca moje ostrzeżenia,
Kiedy groziło nam niebezpieczeństwo.
Gniewał cię wtedy mój brak zaufania,
Chciałaś, by widział cię ktoś inny przecie —
Choćby sam Szatan — myślałaś chytrością
Wziąć nad nim górę, lecz w pierwszem spotkaniu
Wąż cię oszukał; on ciebie a ty mnie.
Gdym w zaufaniu odejść ci pozwolił,
Sądziłem, żeś jest roztropną, niezłomną,
Że każdą napaść odeprzeć potrafisz;
Nie przypuszczałem, że to wszystko pozór,
Nie rzeczywista cnota, że to tylko
Zebro, z natury krzywe, ze mnie wzięte,
A jak się teraz jasno okazuje
Więcej ku lewej stronie się kłoniące;
Lepiej je było, jako nadliczbowe,

Zaraz wyrzucić. O, czemuż Bóg Stwórca,
Co w swej mądrości Duchami męskimi
Zaludnił Niebo, obdarował Ziemię
Taką nowością, tą piękną przywarą
Natury? czemu nie zapełnił świata
Odrazu męskim rodem, jak Aniołów?
Albo innego nie obrał sposobu
Krzewienia rodu ludzkiego? Wtedyby
Nie wydarzyło się takie nieszczęście,
I większe jeszcze, które czas przyniesie,
Nieprzeliczone na ziemi rozterki
Wskutek fortelów żeńskich i miłości.
Albo mężczyzna godnej towarzyszki
Nie znajdzie, tylko tę, co mu zła dola
Albo omyłka podsunie, albo też
Tej, której pragnie, nie pozyska nigdy,
I ujrzy zmienną w objęciach innego
O wiele mniejszej wartości; lub jeśli
I Zyska jej miłość, nie dadzą rodzice,
Albo zapóźno napotka wybraną,
Już ślubnym węzłem związany z złą jędzą,
Co mu nienawiść i hańbę przynosi.
To w życiu ludzkiem nędzę niezmierzoną
Sprawi i pokój domowy zakłóci.»
Zamilkł i od niej odwrócił się; Ewa,
Tem niezrażona, płacząc nieustannie,
Z rozwianym włosem, do nóg mu upadła
I przepraszała, tak zawodząc żale:
«O, nie odtrącaj mnie, mężu. Bóg świadkiem,
Że miłość szczerą i cześć żywię w sercu

Dla ciebie, i że tylko nieświadomie
Skrzywdziłam ciebie, oszukana sama
W nieszczęsnej chwili! Z pokorą, u nóg twych
Błagam, abyś mnie nie pozbawiał tego,
Co moje życie stanowi, twych spojrzeń
Łagodnych, twojej pomocy i rady,
Jedynej mojej siły i oparcia
W tej ostatecznej niedoli. Gdzie pójdę,
Gdy mnie odpychasz? Gdzie mam pozostawać?
Póki żyjemy jeszcze — może tylko
Godzinę krótką — niech pokój zupełny
Nastąpi między nami. Jak nieszczęście
Wspólne nam było, tak niech nas połączy
Wspólna nienawiść do nieprzyjaciela,
Którego jasno nam wyrok wskazuje,
Strasznego Węża. Na mnie, już straconą,
Nie zwracaj gniewu za to, co się stało,
Bom nieszczęśliwsza od ciebie: oboje
Grzeszni jesteśmy, lecz ty przeciw Bogu,
Ja przeciw Bogu i tobie. O, wrócę
Do miejsca sądu, tam szlochaniem głośnem
Dopóty będę naprzykrzać się Niebu,
Aż zdejmie wyrok z twej głowy i włoży
Na moję, bom jest źródłem twej niedoli,
Na moję, słuszny przedmiot Jego gniewu!»
Płacz stłumił słowa; jej postawa korna
I nieruchoma, jej oczekiwanie
By jej przebaczył winę już wyznaną,
Wzbudziły litość i żałość Adama.
Ta, co niedawno życiem jego była,

Jego rozkoszą jedyną, pokornie
Leżała u stóp jego, bolejąca;
Tak piękna, teraz błaga pojednania,
Rady, pomocy od obrażonego.
Więc rozbrojony, pozbywszy się gniewu,
W te słowa do niej przemówił łagodnie:
«O, nierozsądna, jak przedtem tak teraz,
Pożądająca tego, czego nie znasz!
Chcesz, aby na cię spadła cała kara:
A przedewszystkiem znoś swą własną: oto
Jego pełnego gniewu małej cząstki
I mej niechęci udźwignąć nie możesz!
Gdyby gorące modły wyrok Nieba
Odmienić mogły, uprzedziłbym ciebie
Do miejsca sądu, i głośniejbym błagał,
By na mą głowę cała wina spadła;
A przebaczono twej płci, kruchszej, słabszej.
Mnieś powierzona, przezemnie na zgubę
Zbyt nieostrożnie wystawiona. Teraz
Wstań, rzućmy waśni, nagany wzajemne,
Dosyć ganieni gdzieindziej; wymianą
Usług życzliwych niech jedno drugiemu
Pomaga dźwigać ciężar nałożony,
Bo śmierć, na dzień ten naznaczona, pono
Nie spadnie nagle, ale wolnym krokiem.
Zbliżać się będzie, jakoby konanie
Długiego dnia, by zwiększyć nasze mękę,
I nieszczesnego naszego plemienia.»
Ewa nabrawszy ducha, rzecze na to:
«Adamie, po tak smutnem doświadczeniu,

Gdy takie błędne były moje słowa,
Wiem, że mieć muszą teraz małą wagę
U ciebie, niemniej, gdym już w twojej łasce,
Chociaż niegodna, spodziewam się twoje
Odzyskać miłość, mej duszy pociechę.
Czy żyć, czy umrzeć mamy, odkryć muszę,
Co mi się w sercu niespokojnem roi,
A co ma nasze nieszczęścia złagodzić,
Albo zakończyć: środek twardy, smutny,
Lecz w nędzy znośny, do wyboru łatwy.
Największą naszą troską los potomków,
Którzy przychodzić będą na świat po to,
By cierpieć, póki śmierć ich nie pochłonie.
— Bolesne to być sprawcą czyjej nędzy;
I swemi dziećmi, własnych lędźwi płodem
Zapełniać świat ten przeklęty, ażeby
Po życiu pełnem nędzy szły na pastwę
Złego potworu; — ale w twojej mocy
Gdy nie poczęte zapobiedz poczęciu
Nieszczęsnych istot: nie masz teraz dzieci,
Nie miej ich nigdy. Śmierć dozna zawodu,
Żarłoczna paszcza jej poprzestać musi
Na nas obojgu. Lub, gdy ci się zdaje
Przykrą i trudną rzeczą, by rozmawiać,
Spoglądać, kochać, a odmawiać sobie
Praw przynależnych miłości, uścisków
Słodkich, małżeńskich; bez nadziei pragnąć
Wobec przedmiotu miłości, jednakiem
Gorejącego pragnieniem; że męka
Byłaby niemniej ciężka, niźli owe,

Co strach w nas budzą: by więc nas oboje
I nasze plemię za jednym zamachem
Od groźnych dla nas następstw oswobodzić,
Szukajmy śmierci, lub, gdy nie znajdziemy,
Własnemi dłońmi spełnijmy jej urząd
Na sobie samych. Czegóż dłużej mamy
Drżyć pośród strachów, które śmierć ma skończyć?
Mamy najkrótszej do niej wybór drogi:
Zniszczeniem można zniweczyć zniszczenie.»
Przestała mówić, bo wybuch rozpaczy
Stłumił jej słowa; zbladłe miała lica
Od ciągłej myśli o śmierci. Lecz Adam,
Bynajmniej takiej rady nie przyjmując,
Bystrzejszy umysł do lepszych nadziei
Kłonił, i taką dał Ewie odpowiedź:
«Twoja pogarda życia i rozkoszy
Zda się czemś wzniosłem, doskonalszem niźli
Uciechy życia, ale tej mniemanej
Wzniosłości przeczy zamysł samobójczy,
Bo nie o wzgardzie świadczy, lecz o strachu
I żalu życia z rozkoszami jego,
Zbyt cenionemi. Gdy chcesz śmierci, jako
Ostatecznego końca cierpień ciężkich,
Sposobu ujścia kary naznaczonej,
Bądź pewna, że Bóg przemądrze uzbroił
Swą dłoń karzącą, i wymknąć się nie da.
Raczej tak mniemam, że śmierć samowolna
Nie wyswobodzi nas od kary, którą
Wyrok naznacza: może upór taki
Pobudzić Boga, by rozkazał śmierci

Żyć nieustannie w nas; więc upatrujmy
Pewniejszej drogi, i, jak mi się zdaje,
Już ją spostrzegam: przypominam sobie
Takie w wyroku naszym wyrażenie:
«Twoje nasienie zetrze głowę węża.»
Odwet to lichy, chyba że tu idzie,
Jak ja przypuszczam, o nieprzyjaciela
Takiej wielkości jak Szatan, co węża
Kształty przejąwszy, oszukać nas zdołał.
Zaiste, gdyby jego zdeptać głowę,
Byłby nielada odwet, lecz stracony
Będzie, jeżeli sami sobie życie
Odbierzem, albo według twego wniosku,
Bezdzietnie dni swych dokonamy; wtedy
Wróg nasz uniknie kary nałożonej,
A my zdwoimy ją na nasze głowy.
Niech już nie będzie mowy między nami
O srogiem sobie odebraniu życia,
Lub bezpłodności umyślnej; jużbyśmy
Ostatnią sobie odjęli nadzieję,
I tchnęłoby to zawziętością, pychą,
Niecierpliwością, wzgardą i oporem
Bogu i jarzmu, jakie sprawiedliwie
Na nasze karki włożył. Wspomnij sobie,
Jak nas łagodnie, łaskawie, bez gniewu
Słuchał i sądził. Oczekiwaliśmy
Natychmiastowej zagłady, mniemając,
Że śmierć za chwilę przyjdzie, gdy tymczasem
Tobie objawił jedynie, że w bólu
Będziesz rodziła dzieci, lecz niebawem

Doznasz radości, skoro ujrzysz owoc
Żywota twego; a przekleństwo moje
Spadło na ziemię prosto: w pocie czoła
Chleb mam pożywać! Cóż tak bardzo złego?
Gorsze byłoby próżnowanie; praca
Da utrzymanie. By zimno lub upał
Nam nie szkodziły, już Sędzia litośny
Okrył niegodnych nas, choć nie proszony;
Jeśli będziemy prosili, tymbardziej
Wysłucha, serce do litości skłoni,
Nauczy, jak się mamy zabezpieczać
Od nieprzyjaznych pór roku, od deszczu,
Lodu i śniegu. Już się pokazuje
Zmiana na niebie, już od gór dmą wiatry
Wilgotne, ostre, zrywają powabne
Kędziory drzew, tak pięknie rozłożystych.
To napomnienie, abyśmy szukali
Lepszej ochrony, jeśli chcemy rozgrzać
Skrzepnięte członki, nim ta gwiazda dzienna
Odchodząc, zimną noc zostawi; może
Udałoby się odbite promienie
Zgromadzić i czemś suchem żywić snadnie?
Lub dwóch ciał tarciem ściśnięte powietrze
W ogień zamienić, jak niedawno chmury
Pędzone wiatrem, gdy się ostro starły,
Błysły ukośnie zygzakiem płomiennym,
Spadł ogień, jodły czy też sosny korę
Żywiczną zażegł, i zdaleka szerzył
Przyjemne ciepło, mogące zastąpić
Promienie słońca. Jak takiego ognia

Używać, i jak wielu innych rzeczy,
Mogących przynieść ulgę tej niedoli,
Którą złe czyny nasze sprowadziły,
On nas nauczy, gdy prosić będziemy
O przebaczenie; nie trwóżmy się zatem
Niewygód życia, On nas nie zostawi
Bez licznych pociech, aż się obrócimy
W proch, nasz spoczynek wieczny, dom rodzinny;
Najlepiej pójdźmy tam, gdzie On nas sądził,
Padnijmy na twarz, wyznajmy pokornie
Swe winy, prośmy, aby nam przebaczył,
Łzami oblejmy ziemię, westchnieniami
Ze skruszonego serca napełniajmy
Powietrze na znak żalu i pokory;
Z pewnością da się wzruszyć, gniew porzuci.
W jego pogodnym wzroku, nawet wtedy,
Gdy się najbardziej zdawał zagniewany,
Jaśniała przecież łaska, miłosierdzie.»
Tak mówił ojciec nasz, pokutujący,
Niemniejszą Ewa uczuwała skruchę,
Wrócili prędko tam, gdzie Bóg ich sądził;
Upadli na twarz, wyznali pokornie
Swe winy, prosząc, aby im przebaczył,
Łzami obleli ziemię, westchnieniami
Ze skruszonego serca napełnili
Powietrze na znak żalu i pokory.





1) Kathay — Chiny.
2) Neptun jednem uderzeniem trójzęba wywiódł z głębin morza Egiejskiego wyspę Delos, przeznaczając ją dla Latony, prześladowanej przez Junonę. Na tej wyspie urodził się Apollo wraz z Dyaną i, wywdzięczając się rodzinnej wyspie, z pływającej, jaką dotąd była, zrobił ją stałą,
3) Po potopie Denkaliona, słońce wytworzyło z bagna na błoniu olbrzymiego węża-smoka, zwanego Pytonem; Apollo zabił go swoją strzałą i stąd poszedł przydomek Apollina Pytyjskiego i igrzyska Pytyjskie, na pamiątkę tego zdarzenia ustanowione.
Megera — jedna z trzech Furyi.
4) Przed Saturnem, synem Uranusa i Westy, to jest Nieba i Ziemi, podobno rządził Olimpem wąż Ophion, wraz z małżonką Eurynomą, której niższa połowa ciała także była w kształcie węża.
5) Jowisza urodziła Rea na wyspie Krecie.
6) Według fikcyi poetycznej, przed upadkiem człowieka Ziemia nie była nachylona ku ekliptyce i klimat jej całej był łagodny. Po tym kataklizmie nastąpiła zmiana w jej położeniu; zmieniły się też i ruchy planet, których rozmaite «połączenia», według wyobrażeń astrologicznych, szkodliwie wpływają na ludzi.
7) Siedm cór Atlasa i Pleiony porwał Buzyrys, król Egipski, Herkules je oswobodził i zwrócił ojcu, który przez wdzięczność nauczył go astronomii. W nagrodę za wychowanie Bachusa po śmierci umieszczone zostały w niebie pod nazwą Pleiad.
8) Tyest, syn Pelopsa i Hipodamii, po spełnieniu licznych zbrodni względem swojego brata, Atreusza, uciekł, pozostawiając u niego swoje dzieci. Z obawy o ich los wszedł w układy z bratem, który, dla pełniejszej zemsty, pozornie się pogodziwszy, wyprawił ucztę uroczystą na przyjęcie Tyesta. Zamordowawszy jego dzieci, kazał mu podać między innemi potrawami i drobno porąbane ich ciałka. Gdy, przy końcu uczty, uczyniono bogom zwyczajne libacye, przy których dwaj bracia przyrzekli sobie wzajemne zapomnienie krzywd spełnionych, Tyest zażądał, aby mu przyprowadzono dzieci. Wtedy Atreusz kazał przynieść miskę, w której były ich głowy, ręce i nogi. Według podań greckich, słońce zeszło z swej drogi dziennej, aby nie przyświecać tak potwornemu czynowi.



PIEŚŃ XI.

Tak żałujący, w pokornej postawie
Wznosili modły, bo już promień łaski
Uprzedzającej z tronu miłosierdzia
Padł i usunął z ich serc skamieniałość,
W tem miejscu ciało wytwarzając nowe.
Słali westchnienia w Niebo nieustanne,
Duchem modlitwy natchnione, te szybszym
Lotem szły w górę, niż najgłośniej brzmiące
Dzieła wymowy. Znać było z postawy
Że niepośledni suplikanci: równej
Wagi ich prośba, jak tej starej pary,
Niegdyś lecz później, według dawnej baśni,
Deukaliona i Pyrry cnotliwej[74],
Którzy, gdy potop zniszczył rodzaj ludzki,
Jego odnowy pobożnie błagali
U stóp Temidy. Prarodziców modły
Płynęły w Niebo, niezwiane wiatrami
Nieprzychylnemi, ni spędzane z drogi;

Przez Niebios bramy przeszły bezcielesne
Przed ołtarz złoty, i z dymem kadzideł
Przenikły aż do tronu Przedwiecznego.
Tam je radośnie Syn Boży przedstawił,
I tak rozpoczął swoje wstawiennictwo:
«Patrz, Ojcze, Ziemia podaje owoce
Pierwsze Twej łaski, zaszczepionej w Człeku,
Modły, westchnienia, które w kadzielnicy
Złotej, z kadzidłem przynoszę przed Ciebie,
Jako twój Kapłan: owoc Twego siewu
Wraz z skruchą w jego sercu, milszej woni,
Niż wszystkie drzewa, któreby rękami
Własnemi kiedyś wyhodował w Raju
Przed utraceniem niewinności. Teraz
Do jego modlitw skłoń łaskawe ucho,
Usłysz westchnienia bez słów, bo on nie wie,
Jak swoję prośbę złożyć, niech ja będę
Jego tłómaczem, adwokatem sprawy
I przejednawcą. Wszystkie jego czyny,
Dobre, niedobre, złóż na moję głowę:
Co dobre moja podwyższy zasługa,
Co złe śmierć moja w przyszłości okupi;
Przyjm mnie, a we mnie od nich woń przymierza
Z ludzkim rodzajem. Teraz przejednany,
Zostaw im życie przed Twojem obliczem,
Albo przynajmniej dni im naznaczone,
Choć smutne, póki śmierć, według wyroku
(Który złagodzić pragnę, nie obalić)
Nie wwiedzie ich do szczęśliwszego życia.
Gdzie ze mną mieszkać będą odkupieni

Wszyscy w weselu i błogości, ze mną
Jedność stanowiąc, jak ja z Tobą jedno.»
Na to mu Ojciec pogodnie odpowie:
«Prośbę Twą spełnię, Synu ukochany,
Zgodna z wyrokiem moim; ale nadal
Nie mogą mieszkać w Raju; to byłoby
Wbrew prawom, jakie przyrodzie nadałem.
Żywioły Raju czyste, nieśmiertelne,
Nie znoszą grubych i nieharmonijnych
Domieszań: wygnaj teraz splamionego,
Odłącz go, jako skazę; pospolitszy
Niech w pospolitszem powietrzu zamieszka,
I grubszą strawą się żywi, to będzie
Przysposobieniem najlepszem do śmierci,
Którą mu wszczepił grzech, psujący wszystko.
Stwarzając, dwoma go uposażyłem
Darami: szczęściem i nieśmiertelnością,
Gdy nieroztropnie pierwsze z nich utracił,
Drugaby tylko wiecznemi czyniła
Jego cierpienia, więc śmierć powołałem,
Ona lekarstwem jego ostatecznem:
Gdy przejdzie życie w ciężkich doświadczeniach,
Oczyszczonego wiarą, uczynkami
Dobremi, śmierć go do drugiego życia
Przeniesie, w którem wszyscy sprawiedliwi
Zbudzą się, aby, wraz z odnowionemi
Ziemią i Niebem, pełnić wolę Bożą.
Ale tu wszystkich niebian powołajmy,
Aż od najdalszych krańców empiryjskich;
Nie chcę przed nimi taić swych wyroków:

Jak osądziłem upadłych Aniołów
Widzieli, teraz mój sąd na Człowieka
Niech widzą, aby, choć są niezachwiani,
I nadal równie niezachwiani byli.»
Umilkł, Syn skinął, a wnet promienisty
Anioł, pełniący służbę, zadął w trąbę,
Słyszaną może później na Horebie,
Kiedy zstępował Bóg, i może jeszcze
Zagrzmi raz na sąd ostateczny. Dźwięk ten
Zapełnił całe niebieskie przestwory:
Z niewiędniejących cienistych ustroni,
Od źródeł wody życia, gdzie anielsko
Biesiadowali, Synowie Światłości,
Słysząc wezwanie do swych miejsc śpieszyli,
Az wysokiego tronu Wszechmogący
Taką ogłosił światowładną wolę:
«Synowie, Człowiek stał się nam podobnym,
Znającym dobre i złe od tej chwili,
Gdy zakazany owoc spożył; ale
Próżno się szczyci z wiadomości dobra,
Które utracił, i zła, które nabył:
Szczęśliwszy, gdyby się był ograniczył
Na znaniu dobra, jak jest samo w sobie,
A złaby lepiej nie był poznał wcale.
Teraz się smuci, modli się skruszony
Za pobudzeniem mojem. Ale zdawna
Znam jego serce, jak zmienne i próżne,
Gdy zostawione sobie: by więc teraz
Zuchwalszą ręką nie zerwał owocu
Z Drzewa Żywota i nie zdobył życia

Wiecznego, wreszcie, by o niem nie marzył,
Postanowiłem wygnać go z Edenu.
Niechaj uprawia ziemię, z której wzięty,
Która dla niego najodpowiedniejsza.
Michale, oto rozkaz masz wykonać:
Wybierz z pomiędzy Cherubinów orszak
Płomiennych wojów, aby Nieprzyjaciel
Nie wszczął ponownych zamieszek, jakoby
Broniąc Człowieka, lub w chęci wkroczenia
Do niezajętej posiadłości. Śpiesz się,
I bez wahania wygnaj grzeszną parę
Z Bożego Raju, z uświęconej ziemi
Wydal nieświętych; im i ich potomstwu
Zapowiedz odtąd wygnanie wieczyste,
Lecz, by surowe spełnienie wyroku
Niezbyt zgnębiło strapionych, jak widzę,
Opłakujących winę, nie strasz zbytnio.
Jeśli z poddaniem przyjmą twe rozkazy,
Nie pozostawiaj ich bez słów pociechy:
Przyszłych dni losy odkryj Adamowi;
Ja ci natchnienie ześlę. Przytocz nowe
Przymierze moje z plemieniem niewiasty.
Niech idą wprawdzie smutni, lecz w pokoju.
A wschodniej strony Edenu, gdzie dostęp
Jest najłatwiejszy, niech strzeże Cherubin,
Niech strach rozsiewa mieczem płomienistym,
I broni przejścia do Drzewa Żywota,
By Raj nie stał się przytułkiem złych duchów,
Ich łupem wszystkie me drzewa, a owoc
Skradziony nowem Człowieka mamidłem».

Rzekł, a Archanioł spiesznie się kieruje
Do nizin ziemskich, z nim zastęp Cherubów
Czujnych: a każdy miał cztery oblicza,
Jakby podwójny Janus, postać cała
Pełna błyszczących ócz, liczniejszych niźli
Były Argusa: ni flet arkadyjski
Nie uśpiłby ich, ni różdżka Hermesa.
Tymczasem, aby na nowo powitać
Świat błogiem światłem, wstała Leukotea
I świeżej rosy balsamiczną wonią
Rzeźwiła ziemię. Prarodzice nasi,
Skończywszy modły, czuli nowe siły,
Zesłane z góry, i nową nadzieję
W miejsce rozpaczy; radość połączoną
Z bojaźnią. Adam przyjaznemi słowy
Stan swojej duszy tak wyraził Ewie:
«Łatwo uwierzyć, że wszystko, co dobre,
Z Nieba nam schodzi, lecz trudniej dać wiarę,
Iż od nas może coś wznieść się do Nieba,
I tak przeważnie wpłynąć na myśl Boga,
Iż wolę Jego nakłania, a jednak
To czynią modły, albo jedno krótkie
Westchnienie z ludzkiej piersi podniesione
Do tronu Jego; bo odkąd modlitwą
Pragnę przebłagać Bóstwo obrażone,
Na klęczkach przed niem serce upokarzam,
Wraz mi się zdaje, widzę Go przed sobą
Przejednanego, pełnego dobroci;
Mam przekonanie, że On mnie łaskawie
Wysłuchał, pokój wrócił do mej duszy,

A do pamięci swoję obietnicę,
Że twe nasienie zetrze głowę wroga.
Wtedy w przestrachu nie myślałem o tem,
Lecz teraz daje mi to upewnienie,
Że gorycz śmierci przeszła: żyć będziemy.
Więc cię pozdrawiam, Ewo, słusznie zwana
Matką rodzaju ludzkiego, wszystkiego
Co żyje matką, bo tylko przez ciebie
Człowiek ma życie, a wszystko dokoła,
Co żyje, żyje z powodu Człowieka.»
Na to mu Ewa ze smutkiem odpowie:
«Niegodna jestem takiego nazwiska;
Zgrzeszyłam, ciebie wciągnęłam w zasadzkę,
Ja, która miałam być tobie pomocą.
Słuszniejsze dla mnie wyrzuty, nieufność;
Ale mój Sędzia łaskawy bez granic,
Mnie, która pierwsza przyniosłam śmierć wszystkim,
Uczynił źródłem życia, i ty, dobry,
Nazwę zaszczytną dajesz, gdy na inną
Zasługiwałam. Ale oczekuje
Pole na pracę nasze, pot i trudy,
Chociaż bezsenną noc przepędziliśmy.
Oto poranek z różanym uśmiechem
Wstaje, niedbając o to, żeśmy senni.
Pójdźmy, już nigdy od twojego boku
Krokiem nie ruszę, gdziekolwiek wypadnie
Nam praca dzienna, chociaż ma być odtąd
Znojna i długa do wieczornej zorzy.
Ale dopóki tu nasze mieszkanie,
Jakaż być może praca uciążliwą

Na tych rozkosznych błoniach? Tutaj żyjmy
Zadowoleni, choć w upadłym stanie.»
Takie życzenia wynurzała Ewa
Upokorzona, lecz nie potwierdziło
Ich Przeznaczenie. Zjawiały się znaki
Naprzód w przyrodzie, w ptakach i zwierzętach.
Po krótkim blasku porannym ściemniało;
W jej oczach orzeł spadł z powietrznych szlaków,
Pędząc przed sobą dwie ptaszyny krasne;
Z wzgórza król kniei, najpierwszy myśliwy,
ścigał rączego jelenia i łanię,
Miluchną parę, ozdobę zarośli,
Uciekającą do wschodnich wrót Raju.
Adam, wpatrzony na to polowanie
Nie bez wzruszenia, tak mówił do Ewy:
«O Ewo, dalsze zmiany nas czekają:
Niebo je w niemych znakach zapowiada,
Przyroda jego zamiarów zwiastunem.
Może ostrzega, że kara nas czeka,
Choć śmierć o kilka dni się opóźniła.
Kto wie, jak długie i jakie wieść życie
Aż do tej pory mamy? Albo nawet
Nam przypomina, że prochem jesteśmy,
W proch się obrócim i skończym istnienie?
Bo cóż innego mogłaby oznaczać
Ta w naszych oczach podwójna gonitwa
W powietrzu i na ziemi jednocześnie?
Czemu na wschodzie ściemniło się nagle,
Choć jeszcze niema południa? A światło
Poranne w owym obłoku z zachodu

Sunie w promieniach białych po błękitnym
Przestworze, zniża się zwolna, jak gdyby
Coś niebiańskiego w swych osłonach niosło?»
Tak było; orszak niebiański zstępował
Z jaspisowego nieba w rajskie sfery,
I zajął wzgórze. Świetne to zjawisko!
Lecz Adamowi zwątpienie i bojaźń
Zaćmiły oczy. Nie większym zapewne
Blaskiem jaśniało zjawienie Aniołów
W Mahanaimie[75], gdzie Jakób zobaczył
Zajęte całe pole ich obozem;
Ani gdy sługa Elizego w Dathan[76]
Ujrzał na górze płomiennej obozy
Przeciw królowi syryjskiemu, który,
Aby uchwycić jednego człowieka,
Zgromadził wojsko i zbójców przykładem
Rozpoczął wojnę bez wypowiedzenia.
Książę Aniołów swemu orszakowi
Kazał obsadzić ogród, a sam poszedł
Do miejsca, w którem Adam miał schronienie.
Ten go niebawem spostrzegł i czekając
Jego nadejścia, tak mówił do Ewy:
«Ewo, do ważnych wieści bądź gotowa,
Może nam one wkrótce kres położą,
Może zmienione będą nasze prawa;
Oto z jasnego obłoku na wzgórzu
Idzie ktoś ku nam z zastępów niebiańskich;
Jak widać z ruchów i całej postawy,
Nie do niskiego rzędu się zalicza:
Któryś z Mocarzy, tron zasiadających,

Taki otacza go majestat, jednak
Nie tak straszliwy, iżby mnie przerażał,
Ni też łagodny tak i towarzyski.
Jak był Rafael, który ufność budził.
Jest uroczysty i wzniosły; pośpieszę
Naprzód z pokłonem, by go nie obrazić,
A ty się usuń na bok.» Przestał mówić;
Wkrótce się zbliżył Anioł, nie w postaci
Niebiańskiej, ale ubrany jak człowiek
Spotykający człowieka; na lśniącej
Zbroi wojskowa tunika z purpury,
Piękniejszej niźli melibejska, niźli
Sarrajska, którą dawniej monarchowie
I bohaterzy po trudach wojennych
Nosili; tęcza barwiła tkaninę.
Z pod gwiaździstego hełmu twarz jaśniała
Siłą lat męskich przy końcu młodości;
U boku wisiał na iskrzącym pasie
Miecz, postrach czarta, — włócznię trzymał w
Skłonił się Adam nisko, Zwiastun Boży
W pełni powagi nie uchylił głowy
I swego przyjścia cel oznajmił taki:
«Adamie, rozkaz Nieba wysokiego
Nie potrzebuje wstępu: dość, że modły
Twe wysłuchane. Śmierć, na którą wyrok
Za grzech cię skazał, jeszcze na dni wiele
Zbędzie swojego łupu. Czas ten Łaska
Daje ci, abyś w skruszeniu i żalu
Zły czyn wieloma dobremi nagrodził.
Gdy czas ten przyjdzie Pan twój przejednany

Może cię zbawić od uroszczeń Śmierci,
Lecz nie pozwala dłużej na mieszkanie
W Raju: przychodzę, by cię wyprowadzić
Z tego ogrodu, byś uprawiał ziemię,
Z którejś jest wzięty, właściwszą dla ciebie.»
Tu przestał mówić, bo na tę wiadomość
Adam rażony w serce, zimnym dreszczem
Przejęty, prawie zmysły stracił; Ewa,
Choć niewidziana, wysłuchała wszystko,
I narzekaniem głośnem wyjawiła
Niebawem miejsce swojego ukrycia.
«O niespodziany ciosie, niż śmierć gorszy!
Więc tak porzucić mam cię, Raju? ciebie
Rodzinne moje miejsce, błogie niwy
I gaje, godne pomieszkania bogów?
Miałam nadzieję, że w nich, chociaż smutne,
Spokojne spędzę dni nam wyznaczone,
Aż śmierć oboje zabierze. O kwiaty!
Nie zakwitniecie nigdy w innej strefie!
Do was najpierwej biegłam wczesnym rankiem,
Do was ostatnie w wieczór moje kroki;
Troskliwą ręką was od pierwszych pączków
Wychowywałam, dawałam imiona.
Teraz kto wasze główki zwracać będzie
Do słońca, według gatunków rozdzielać?
Kto skrapiać wodą z ambrozyjskich źródeł?
I ty, weselna chato, ozdobiona
Wszystkiem, co nęci wzrok lub powonienie,
Jak mi się rozstać z tobą i gdzie odejść?
W jakiś świat niższy, ciemniejszy od tego

I dziki? Jak tam oddychać będziemy
Powietrzem innem, mniej czystem, zwyczajni
Nieśmiertelności pożywać owoce?»
Anioł jej skargi łagodnie przerywa:
«Ewo, nie rozwódź żalów, lecz cierpliwie
Wyrzecz się tego, coś straciła słusznie,
I nie przywiązuj się zbytnie do rzeczy,
Które twojemi nie są: stąd odchodzisz
Nie sama; z tobą idzie twój małżonek,
Masz obowiązek jemu towarzyszyć:
Gdzie on osiądzie, tam ojczyzna twoja.»
Tu ochłonąwszy z osłupienia Adam,
Zebrawszy ducha, pokornemi słowy
Do Archanioła Michała tak rzecze:
«Mieszkańcze Niebios! Alboś jeden z Władców,
Albo najwyżej z pośród nich wzniesiony;
Z postaci sądząc, Książę nad Książęty.
Łagodnie pełnisz swoje posłannictwo,
Kiedy surowem słowem mogłeś zranić,
Surowym czynem zabić nas. Co tylko
Smutku, zgnębienia i rozpaczy może
Wytrzymać nasza słabość, to nam niesie
Twoja nowina. Porzucić więc mamy
To błogie miejsce, rozkoszne ustronie
Nasze, jedyną w niedoli pociechę?
Tak do niej oczy nasze już przywykły!
Tak każde inne, niegościnne, puste
Wyda się miejsce! I nas nieznające
I nam nieznane. Gdyby nieustanne
Modlitwy mogły zmienić wolę Tego,

Co wszystko może, anibym na chwilę
Nie przestał nużyć Go mojem błaganiem,
Lecz wobec Jego stanowczych wyroków
Modlitwa znaczy tyle, co ust tchnienie
Przeciw wichrowi, który je wnet zwraca
W te same usta: poddaję się zatem
Woli Wszechmocnej. Najbardziej mnie martwi,
Że gdy stąd wyjdę, będę jak ukryty
Przed Boską twarzą; już błogosławionych
Lic jego więcej nie ujrzę: tu mógłbym
Ze czcią obchodzić miejsca uświęcone
Jego bytnością; mógłbym synom moim
Kiedyś powiadać: na tej się objawił
Górze, pod owem widziałem go drzewem,
Z pośród tych sosen głos mnie doszedł Boski,
A przy tem źródle rozmawiałem z Bogiem!
Stawiłbym liczne dziękczynne ołtarze
Z darniny, z głazów wybranych z potoku,
Odległym wiekom na pamiątkę; dary
Składałbym z wonnej żywicy, z owoców
I z kwiatów. Ale w owym dolnym świecie
Gdzież spotkam Jego zjawienie świetlane?
Gdzie Jego stopy ślad? Bo choć przed gniewnym
Uciekłem, teraz znowu powołany
Żyć dłużej i być ojcem licznego plemienia,
Radbym oglądał choć brzask Jego chwały
I czcił zdaleka ślady jego kroków.»
Na to Archanioł z łaskawem spojrzeniem:
«Adamie, wiesz, że Jego są Niebiosa
I cała ziemia, nie ta skała tylko.

On wszechobecny, i pełne są Jego
Lądy i morza i powietrze: wszystko,
Co żyje, wzbudza jego siła twórcza
I grzeje. Tobie oddał całą ziemią
Na posiadanie i na panowanie.
Dar to wspaniały. Nie przypuszczaj zatem,
Że Bóg jest tylko w tych ciasnych granicach
Edenu, albo Raju. Tutaj może
Byłaby kiedyś twa główna stolica
Z niejby płynęły wszystkie pokolenia,
Do niej wracały aż od krańców Ziemi,
Aby ci, jako praojcowi swemu
Hołd składać, czcić cię; ale ten przywilej
Straciłeś, teraz wraz z synami swymi
Płaską zamieszkasz ziemię. Ale nie wątp,
Że Bóg jest wszędzie, w dolinach, równinach,
Tak, jak i tutaj: jego obecności
Liczne oznaki wciąż idą za tobą,
On cię dobrocią, miłością ojcowską
Ciągle otacza: twarz swoję objawia,
Zostawia boskich swoich kroków ślady.
Abyś w to wierzył, i nim stąd odejdziesz,
W tej się umocnił wierze, jam przysłany,
Bym ci obwieścił, jaka przyszłość czeka
Ciebie i twoje potomstwo. Bądź gotów
Usłyszeć dobre i złe rzeczy: Łaskę
Nadprzyrodzoną walczącą z grzesznością
Człowieka; zatem ucz się cierpliwości
Prawdziwej, rozkosz powściągaj bojaźnią
I pobożnością; znoś z umiarkowaniem

Zarówno szczęście, jak przeciwne losy.
Tak ocalejesz w życiu, i najlepiej
Przygotowany będziesz na cios śmierci,
Gdy czas jej przyjdzie. Wejdź na owo wzgórze,
Mech Ewa, której oczy obciążyłem,
Śpi tu na dole, jak ty niegdyś spałeś,
Gdy ją stwarzano; ty w jasnowidzeniu
Przyszłości czuwaj.» Na to mu z wdzięcznością
Odpowie Adam: «Przewódzco bezpieczny,
Wstępuj, za tobą pójdę, gdzie powiedziesz.
Karzącej ręce Boskiej się poddaję.
Przeciw złej doli pierś swoję wystawię,
Zbrojną cierpienia i wytrwania tarczą,
A spokój pracą zdobywając, jeśli
Zdobyć go mogę.» Tak oba wstąpili
W krąg zjawisk Boskich. Była to największa
Góra w obrębie Raju, z jej wierzchołka
Połowę ziemi jasno można było
Rozpatrzyć; jednak ani wyższa była,
Ani widoku rozległość dawała
Większą, niż owa, na którą Kusiciel,
Z innych powodów, drugiego Adama
Przeniósł z pustyni, aby mu okazać
Wszystkie Królestwa Ziemi i ich chwałę.
Oko Adama z miejsca w którem stanął
Mogło oglądać miasta głośnej sławy
W różnych epokach, stolice potężnych
Mocarstw, od murów Kambalu, siedliska
Chana Kathaju, i od Samarkandy
Nad rzeką Oxus, gdzie tron Tamerlana,

Aż do Pekinu, królów chińskich miasta;
A stąd do Agry, Mogoła wielkiego
Lahory, dołem aż do Chersonezu
Złotego, stąd wdali, gdzie perska stolica,
Wprzód Ekbatana, a później Iszpahan;
Moskwa, podległa ruskiemu carowi,
I Bizancyum, stolica sułtana,
Pochodzącego z Turkestanu. Dalej
Wzrok jego spotkał cesarstwo Negusa
Z najodleglejszym jego portem, zwanym
Erkoko, dalej inne mniejsze państwa
Przymorskie: Monbaz, Quiloa, Melinda,
Sofala, miana za Ofir, nareszcie
Ku południowi Kongo i Angola.
Stąd zaś, od Nigru rzeki do Atlasu,
Ujrzał królestwa Almanzora, Fez, Sus,
Marokko, Algier, Tremizen, stąd oczy
Na Rzym obrócił i świat mu podległy,
A może widział także w duchu Meksyk
Bogaty, państwo króla Montezumy,
I Kusko w Peru, bogatszą stolicę
Atabalipy, i jeszcze nietkniętą
Gujanę, którą syny Geryonu
Zwą Eldoradem. Lecz do szlachetniejszych
Widoków Michał zdjął z oczu Adama
Łuskę, owocu zwodniczego wytwór,
Za obiecaną jasność — zaciemnienie.
Poczem nerw oczu oczyścił świetliczką[77]
I rutą, a że widzieć miał tak wiele
Trzy krople wody życia wpuścił w oczy.

Dzielność tych środków tak mocno wniknęła
Aż do siedliska wzroku duchowego,
Że z zamkniętemi oczyma padł Adam
Jak odrętwiały. Anioł go łagodnie
Podniósł za rękę i przytomność wrócił:
«Adamie, otwórz oczy i patrz naprzód
Na skutki, jakie twój grzech pierworodny
W niektórych z twego pokolenia sprawi,
Choć wzbronionego nie tknęli owocu,
Z Wężem w umowy nie wchodzili, ani
Nie popełnili wcale twego grzechu,
Ale zepsucie z niego pochodzące
Do coraz gorszych pobudzi ich czynów.»
Adam otworzył oczy i zobaczył
Pole uprawne w części, na niej snopy
Świeżo skoszone dojrzałego zboża;
Drugą część pola objęły pastwiska,
W środku, jak kopiec graniczny, stał ołtarz
Z darniny. Tutaj rolnik uznojony
Niósł na ofiarę pierwociny pracy
Dojrzałe snopy i zielone kłosy.
Nie wyborowe, lecz jakie popadły;
Z przeciwnej strony pasterz łagodniejszy
Niesie jagnięta piękne pierworodne,
Z trzody wybrane, i czyniąc ofiarę
Na porąbane drzewo złożył trzewia
I tłuszcz, obsypał kadzidłem, i spełnił
Wszelkie obrządki: niebawem spadł z nieba
Ogień przychylny, pochłonął ofiarę,
Wydając płomień jasny i dym wonny.

Nie zapłonęła ofiara drugiego,
Jako nieszczera; uczuł zawiść w duszy,
W kłótni z pasterzem rzucił weń kamieniem,
Trafił go w piersi i życia pozbawił!
Zbladł uderzony, upadł i z krwi strugą
Wyzionął ducha. Adam tym widokiem
Do głębi serca wstrząśnięty, wybuchnął
Takiemi słowy bólu do Anioła:
«Nauczycielu, straszna to jest krzywda
Tak łagodnemu człowiekowi, temu,
Co szczerą składał ofiarę; czyż taka
Nagroda cnoty, prawej pobożności?»
Michał, wzruszony sam, na to odpowie:
«To są dwaj bracia, Adamie, i z twoich
Zrodzą się lędźwi. Tak zabije kiedyś
Niesprawiedliwy brat sprawiedliwego,
Gnany zazdrością, że ofiarę brata
Niebo przyjęło, ale zbrodnia krwawa
Będzie pomszczona, a wiara drugiego
Znajdzie nagrodę, chociaż tu, jak widzisz
Tarza się w prochu i krwi własnej strudze.»
Na to praojciec nasz: «Biada czynowi,
Biada pobudce! Ale czyż ja teraz
Śmierć oglądałem? Czy w taki sam sposób
W proch się obrócę? O straszny widoku,
Co myśl przeraża, uczucia oburza!»
Na to mu Michał: «Śmierć tu oglądałeś,
Tak, jak się pierwszy raz na człeku zjawi;
Ale różnemi drogami prowadzi
Do swej ponurej jamy; wszystkie straszne,

Choć okropniejsze u wejścia, niż wewnątrz.
Niektórzy umrą od gwałtownych ciosów,
Jak to widziałeś, lecz więcej od ognia,
Wody i głodu; najwięcej zagarnie
Niewstrzemięźliwość w jadle i napoju.
Ona sprowadzi na ziemię choroby,
Których potworny tłum stanie tu wkrótce,
Byś widział, jaką nędzę na ród ludzki
Niepowściągliwość Ewy sprowadziła.»
Niebawem wyrósł przed okiem Adama
Budynek smutny, wstrętny i ponury;
Był to lazaret, w którym pomieszczono
Tłumy, cierpieniem rożnem nawiedzone.
Tu kurcz straszliwy, tu konanie ciężkie,
Omdlenia, różne gorączki, ograżki,
Epilepsye, choroba na kamień,
Złośliwy katar, wrzody, opętanie;
Melancholia tępa i szaleństwo,
Kolki, puchlina, suchoty, zaraza,
Mór, okolice mnogie pustoszący,
Marazm, reumatyzm, podagra i astma.
Wili się w bólach ludzie i jęczeli,
Pielęgnowała ich rozpacz, od łoża
Do łoża chodząc; w górze śmierć z tryumfem
Wstrząsała swoim oszczepem, cios zwłócząc,
Choć gorącemi prośbami wzywana;
Jako ich dobro główne i nadzieja
Ostatnia! Dłużej takiego widoku
Kamienne serce znieśćby suchem okiem
Nie mogło: nie mógł i Adam, zapłakał,

Choć nie z niewiasty zrodzon: litość zmogła
Najlepszą siłę męskości; nareszcie
Potęga myśli łzy ograniczyła,
Wróciła mowę, takie budząc żale:
«O, nieszczęśliwy rodzie ludzki, jakże
Nisko upadłeś, do jak okropnego
Stanu zostałeś zachowany! Lepiej
Nie być na świecie. Czemu dano życie,
By w taki sposób nam je wyrywano?
Lub raczej czemu nam je narzucono?
Każdy z nas wiedząc, co go tutaj czeka,
Alboby życia nie przyjął, alboby
Już otrzymawszy, prosił, by najprędzej
Mógł go się pozbyć i odejść w pokoju.
Możeż tak obraz Najwyższego w człeku,
Co niegdyś stworzon pięknym i podniosłym
Choć później winą zmazany, być pastwą
Tak szpetnych cierpień, tak okrutnej kary?
Dlaczegóż człowiek, który jeszcze w części
Zdołał zachować boskie podobieństwo,
Nie jest zwolniony od tych potworności —
Kiedy jest jeszcze Stwórcy wizerunkiem?
A Michał na to: «Wizerunek Stwórcy
Już ich opuścił, gdy się splugawili
Rozkiełznanemi żądzami, przybrawszy
Obraz nowego pana — zwierzęcego
Występku, który przeważnie ich kłonił
Do grzechu Ewy. Stąd tak wstrętna kara,
Nie podobieństwo boskie kalecząca,
Ale ich własne. Choćby jego obraz,

To go niweczą, odmieniając prawa
Czystej Przyrody w straszliwe choroby;
I słusznie cierpią, nie uszanowawszy
W sobie obrazu swego Stworzyciela.»
«Że sprawiedliwie, przyznaję, rzekł Adam,
I z uległością się poddaję, ale
Czyż niema teraz innej drogi, oprócz
Tej ciężkiej, aby ze śmiercią się spotkać,
I proch swój z prochem jednorodnym zmieszać?»
«Jest, odrzekł Michał, jeżeli strzedz będziesz
Wstrzemięźliwości przepisu «nic nadto;»
Jeśli jedzenie i picie dla ciebie
Będzie pokarmem słusznym, nie łakomstwem,
Może lat wiele spłynąć nad twą głową,
Możesz żyć, póki, jak owoc dojrzały,
Nie spadniesz na twej matki ziemi łono;
Będziesz zebrany nie zerwany nagle;
Dojrzeć dla śmierci, to się zowie starość.
Ale przeminąć musi młodość, siła
I piękność twoja, zmienią się i zwiędną;
Staniesz się słaby, siwy, zmysły twoje
Stępieją, muszą zrzekać się rozkoszy,
Choćby nęciły w koło; po młodości
Niefrasobliwej i pełnej nadziei
Melancholia krwią twoją owładnie,
Zziębi, wysuszy twego ducha, w końcu
Pochłonie balsam życia.» Adam na to:
«Odtąd nie będę uciekał przed śmiercią,
Ani obmyślał, jak przedłużyć życie;
Raczej do tego dążyć będę, aby

W najwygodniejszy i najlżejszy sposób
Znosić ten ciężar, aż do naznaczonej
Pory zwolnienia, i cierpliwie czekać
Dnia rozwiązania.» Michał na to rzecze:
«Życia nie kochaj, lecz i nienawiści
Nie miej dla niego, i żyj sprawiedliwie;
Długo, czy krótko, to zostaw Niebiosom.
Teraz bądź gotów ujrzeć inny widok.»
Spojrzał, a przed nim rozległa płaszczyzna,
Na niej namioty rozmaitej barwy,
Przy jednych stada bydła na pastwisku,
Z drugich dochodził odgłos instrumentów,
Harf i organów, brzmiących melodyjnie.
Widać też było tego, który struny
Poruszał, tłumił; dłoń jego biegała
Wyżej i niżej, miarę zachowując,
Płynęły w przestwór pełne życia fugi.
Po drugiej stronie pracował przy kuźni
Człowiek nad stopem kawałów żelaza
I miedzi, które ogień przypadkowy,
Niszczący lasy w górach i dolinach,
Spławił, dosięgłszy żyły metalicznej,
I do jaskini wpędził płyn ognisty,
Lub ją wypłukał z ziemi potok rwący.
Kowal spław spuścił w formy wprzódy z gliny
Przygotowane; z niego tworzył pierwsze
Narzędzia swoje, a następnie wszystko
Co się z metalu ulać lub rznąć daje.
Po nich, z przeciwka, z sąsiedniego wzgórza,
Odmienne plemię zeszło na dolinę.

Zdawali się być ludzie sprawiedliwi,
O należytą chwałę Boga dbali
I o poznanie dzieł Jego nieskrytych;
Wreszcie i o to, co wolność i pokój
Zapewnia ludziom. Szli niedługo ową
Równiną, kiedy spostrzegli z namiotów
Występujące grono pięknych niewiast,
W bogate szaty i drogie kamienie
Strojnych: przy dźwięku arf śpiewały pieśni
I rozpoczęły tańce. Choć poważni,
Mężczyźni chętne rzucali spojrzenia,
Coraz to większą folgę oczom dając,
Aż pochwyceni silnie w sieć miłości,
Poddali jej się: każdy wybrał lubą
I o kochaniu gwarzył, aż wieczorna
Zabłysła gwiazda, posłanka miłości.
Pochodnię ślubną wnet każdy zapalił,
Wzywając Hymen w obrzędach weselnych;
Wrzawą świąteczną i wesołem graniem
Brzmiały namioty. Taki widok błogi
Szczęśliwych dziejów miłości, młodości
Niezmarnowanej, śpiewów, wieńców, kwiatów,
Czarów muzycznych, tknął serce Adama,
Uznającego chętnie, że przyroda
Sama nakłania do rozkoszy: rzekł więc:
«Błogosławiony Aniele, co oczy
Moje otwierasz ku prawdzie, ten widok
Lepszy o wiele i wróży na przyszłość
Większą nadzieję dni szczęścia, pokoju,
Niż dwa poprzednie. Tam była nienawiść

I śmierć, lub wiele od niej gorsza męka;
Tutaj przyroda zda się wszystkie swoje
Osiągać cele.» A Michał mu na to:
«Nie to najlepszem miej, co rozkosz budzi,
Chociaż naturze zda się odpowiednie;
Do wyższych celów, do czystych i świętych
Stworzony jesteś, wizerunku Boski.
Piękne namioty, któreś widział, były
Bezbożnem gniazdem, skrywającem plemię
Tego, co zabił brata: wielbią niby
Wytworną sztukę upiększania życia
I wynalazki, nie pomną na Stwórcę;
Że ich nauczył Duch Jego tych darów,
Nie chcą uznawać. Ale będzie piękne
Ich pokolenie: widziałeś kobiety,
Zda się boginie, łagodne, wesołe,
Lecz próżne dobra wszelkiego, na którem
Oparty niewiast domowitych honor
I główna chwała. Wychowane tylko
Do wyuzdanych pożądań, do śpiewu,
Tańca i strojów, do czczego świegotu,
I przewracania oczu. A z plemienia
Wstrzemięźliwego mężczyźni. Bożymi
Synami zwani dla swej pobożności,
Im swoję cnotę i zaszczyt wydadzą,
Za wdzięk i uśmiech bezecnych bezbożnic,
Chociaż powabnych: opływają w szczęście,
Wkrótce ich fale poniosą; śmieją się!
Za śmiech ten wkrótce świat zapłaci łzami.»
Krótkiej radości Adam pozbawiony,

Odrzecze: «Jakaż to nędza i hańba,
Że ci, co życie dobrze rozpoczęli,
Na boczne ścieżki teraz zawracają,
Lub omdlewają i giną wpół drogi!
Widzę i tutaj, że źródło niedoli
Ludzkiej z niewiasty swój początek bierze.»
«Z niedołężności mężczyzny pochodzi;»
Na to mu Anioł, «mógł swe stanowisko
Silniejszą ręką dzierżyć, gdy otrzymał
Mądrość i inne wysokie przymioty.
Teraz bądź gotów do innych widoków.»
Spojrzał, a przed nim rozległe przestrzenie:
Wioski, uprawną rolą przedzielone,
Miasta, w wysokie wieżyce i bramy
Zdobne, w nich tłumy zbrojne, groźne twarze,
Olbrzymi wzrostem, umysłem zuchwali;
Ci się ćwiczyli w użyciu oręża,
Ci dosiadali rumaki spienione,
Jazda, piechota, czasu nie tracili;
Z furażowania jeden oddział wracał,
Pędząc przed sobą zdobycz: stado bydła,
Z soczystych pastwisk spędzonego, owce
Wełniste, przy nich beczące jagnięta;
Pasterze ledwie ujść zdołali z życiem,
Krzycząc ratunku. Wkrótce nastąpiło
Dwu wojsk przeciwnych starcie, — krwi rozlanie;
W okrutnym boju zmieszały się szyki:
Pole, na którem przed chwilą się pasły
Spokojne trzody, trupami i bronią
Zasiane, zlane krwią, opustoszałe.

Tu inny oddział wojowników szturmem
Chce zdobyć twierdzę, stawia baterye,
Zakłada miny, pcha się z drabinami;
Tamci się bronią, miotają pociski,
Groty, kamienie i ogień siarczysty:
Z obu stron czyny męstwa i rzeź krwawa.
Na innem miejscu herold obwołuje
Zebranie rady w miejskiej bramie: wkrótce
Starcy sędziwi i poważni wespół
Z bojownikami schodzą się i radzą.
Słychać przemowy, wkrótce wzrosły spory.
Nareszcie powstał mąż średniego wieku,
Roztropny, mówił o sprawiedliwości,
Prawie i prawdzie, pokoju i wierze,
O sądzie boskim, lecz starzy i młodzi
Szydzili z niego, i już go chwytali
W gwałtowne dłonie, wtem obłok spuszczony
Skrył go i z tłumu wyprowadził cało.
Tak panowała samowola, ucisk,
I prawo miecza w całym kraju, nigdzie
Schronienia przed niem. Adam, łzami zlany,
Pełen żałości, swego przewodnika
Zapyta: «Któż są owi słudzy śmierci?
Nie ludzie, kiedy tak nieludzko sieją
Śmierć między ludzi, i tysiącznie mnożą
Grzech tego, który zabił swego brata;
Bo ludzie ludzi, więc swych braci tępią.
I któż to był ów człowiek sprawiedliwy,
Który za swoję prawość byłby przepadł,
Gdyby mu Niebo nie dało ratunku?»

Michał mu na to: «Takie są owoce
Tych, coś oglądał, małżeństw źle dobranych,
Gdzie dobrzy z złymi łączą się bezmyślnie,
Chociaż wzajemny wstręt ku sobie czują;
Płodzą potwory ciałem albo duchem.
Takimi byli ci Olbrzymi sławni
W czasach, gdy tylko siłę uwielbiano,
Zwąc ją dzielnością, bohaterską cnotą;
Zwycięstwo w boju, podbicie narodów,
Zdobycie łupów, rzeź ludzi niezmierną,
Jako szczyt ludzkiej chwały uważano,
Tryumfem było nazwać się zdobywcą,
Władcą ludzkiego rodu, bóstwem, albo
Potomkiem bogów: słuszniej zwać się mogli
Niszczycielami, plagami ludzkości.
Tak wzrasta rozgłos i chwała na ziemi,
Cisza ukrywa prawdziwą zasługę.
Ów mąż, coś widział, siódmy z twego rodu,[78]
Jedyny prawy wśród tłumów przewrotnych,
Znienawidzony i nieprzyjaciółmi
Ściśnięty za swą sprawiedliwość, za to,
Że głosił wstrętną dla nich prawdę, przyjście
Boga w orszaku świętych na sąd świata,
Z rozkazu Boga, na skrzydlatych koniach,
W chmurze wonności, poniesion ku Niebu,
By tam w błogości i w obliczu Boga
Chodził, prawami śmierci nieobjęty.
Byś widział, jaka jest dobrych nagroda,
A jaka innych oczekuje kara,
Zwróć teraz oczy, zobaczysz tę drugą.»

Tu Adam ujrzał zupełną odmianę:
Brązowa gardziel wojny grzmieć przestała,
Wszędzie wesołość, zabawa, rozkosze,
Zbytek, hulanka, biesiady i tańce;
Żenią się, albo w luźne wchodzą związki,
Gwałt, cudzołóztwo, jako się przydarzy,
Lub jak pociągnie przelotna ponęta;
A po kielichach rozterki i bitwy.
Wreszcie pojawił się starzec poważny,
Ich wyuzdanie surowo naganił,
Przeciw ich drogom świadcząc; nawiedzając
Ich zgromadzenia, skażone rozpustą,
Do nawrócenia skłaniał i pokuty
Te ujarzmione dusze, które czekał
Nieunikniony sąd; lecz wszystko próżno.
Widząc, że próżno, zaniechał upomnień,
Daleko swoje odsunął namioty,
I z gór potężne wyrąbując kloce
Zaczął budowę olbrzymiego statku.
Rozmierzył długość, szerokość, wysokość,
Dokoła cały wysmarował smołą,
W drzwi zaopatrzył, i zapasy liczne
Zebrał dla ludzi i zwierząt. Niebawem
Cud stał się wielki, każdego zwierzęcia,
Ptaka, owadu drobnego par siedem
Weszło do arki, każde w swoje miejsce;
Ostatni wszedł w nią starzec, trzej synowie
Jego, ich cztery żony, a drzwi zamknął
Sam Bóg za nimi. Wnet wiatr południowy,
Na czarnych skrzydłach ważąc się szeroko,

Napędzi! wszystkie chmury, jakie były
Pod niebiosami, jednocześnie wzgórza
Ślą swą daninę: mgły, pary, wyziewy
Ciemne a mokre zasłoniły niebo,
Jak czarny pułap; lunął deszcz gwałtowny
I nie poprzestał, aż zatopił ziemię.
A korab płynął, wysoko wzniesiony,
To w tę, to w ową stronę po przez fale,
Lecz je przecinał ostrym jak dziób przodem.
Inne budynki wszystkie skryła woda,
W głębokich nurtach tocząc ich ozdoby;
Morze tonęło w morzu, znikły brzegi:
Tam gdzie niedawno przepych się roztaczał,
W pałacach morskie legą się potwory;
Cały ród ludzki, tak liczny niedawno,
Na kilku deskach unosiły wody.
Jakaż cię żałość nękała, Adamie,
Gdy ci oglądać przyszło taki smutny
Koniec twojego rodu, zniweczenie!
I ciebie zalał potop łez i smutku,
I tyś w nim tonął, jak twe biedne dzieci,
Aż tknięty ręką łagodną Anioła,
Wstałeś, bez folgi w żalu, jako ojciec,
Gdy w jego oczach giną jego dzieci.
Ledwieś wyjąknąć zdołał taką skargę:
«Straszne widzenie! Lepiejby mi było
Żyć nieświadomy przyszłości! Mój udział
Niedoli sambym znosił, dość mi dźwigać
Dnia utrapienie; teraz wielu wieków
Ciężar odrazu spadł mi na ramiona.

Mą świadomością przedwcześnie zrodzone,
Wprzód nim nastaną wieki dręczyć będą
Tem, że być muszą. Niechaj odtąd nigdy
Nikt się nie stara wiedzieć, co się stanie
W przyszłości z jego dziećmi lub z nim samym;
Złemu, co przyjść ma, zapobiedz nie zdoła,
Choćby wprzód o niem wiedział, więc się trapi
Podwójnie, myślą i rzeczywistością.
Teraz już wszystko jedno, niema kogo
Ostrzegać, bo tych kilku ocalonych
Głód i strach zmorzy na wodnej pustyni.
Gdy gwałt i wojna ustały na ziemi,
Miałem nadzieję na szczęście powszechne
Rodu ludzkiego pod tarczą pokoju:
Złudzenie było, bo widzę, że pokój
Tak samo psuje, jak wojna pustoszy.
Czem się to dzieje? I czy w taki sposób.
Rodzaj człowieczy ma swój byt zakończyć?»
Na to mu Michał: «Tych, którzy niedawno
Tryumfowali w rozkoszy i zbytku,
Widziałeś przedtem, jako dzielnych w boju
I spełniających świetne czyny, ale
Próżnych prawdziwej cnoty. Wytoczyli
Strumienie ludzkiej krwi, przeliczne ziemie
Opustoszyli, podbili narody;
Zdobyli przytem wysokie tytuły,
Sławę po świecie i bogate łupy;
Prędko zawrócą do zbytku, rozkoszy,
Wygód, rozpusty, pijaństwa, próżniactwa;
Wreszcie ich duma i do waśni zbudzi,

Do krwawych czynów, nawet wśród pokoju.
Zawojowani niewolnicy także
Z wolnością wszelkiej pozbędą się cnoty,
Zrzekną się Boga, który ich nie wspomógł
W stanowczej bitwie przeciw napastnikom,
Bo ich udaną pobożnością wzgardził.
Odtąd ostygnie tych ludzi gorliwość,
Polubią życie bez troski, światowe
I wyuzdane, czego im nie wzbronią
Władcy, a ziemia swych płodów z nadmiarem
Dostarczy, kusząc wstrzemięźliwość człeka.
Tak zwyrodnieje, zepsuje się wszystko,
I sprawiedliwość i umiarkowanie,
Prawda i wierność pójdą w zapomnienie,
A tylko jeden człowiek, syn jedyny
Światła w ciemnościach wieku, wytrwa w dobrem
Wbrew złym przykładom, pokusom, zwyczajom;
Wymówek, wzgardy, gwałtów się nie zlęknie,
I napominać będzie ludzi grzesznych,
Im ukazywać ścieżki prawdy, pokój
I bezpieczeństwo dające. Zapowie
Rychły gniew Boży, jeżeli pokutą
Nie zgładzą grzechów: odejdzie wyśmiany,
Ale Bóg uzna, że jeden z żyjących
On sprawiedliwy. Z Boskiego rozkazu
Zbuduje arkę cudowną, coś widział,
I z swą rodziną będzie ocalony
Wśród skazanego na zagładę świata.
Jak tylko człek ów, wraz ze zwierzętami
Żyć mającemi, umieści się w arce,

Wnet katarakty niebios się otworzą,
Dzień i noc padać będzie deszcz na ziemię:
Źródła wybuchną z głębokich pokładów,
Podniosą morza, te zaleją brzegi
I ziemię całą i najwyższe góry.
Wtenczas i Górę Rajską bystre fale
Podniosą z miejsca, obnażą z zieleni,
Rozniosą drzewa, ona sama prądem
Wielkim pognana, osiądzie w zatoce,
Jako przesiąkła solą, pusta wyspa,
Przytułek morskich zwierząt, mew wrzaskliwych,
Aby wiedziano, że Bóg nie nadaje
Świętości miejscu, jeśli jej nie wnoszą
Ludzie, którzy tam wchodzą, lub mieszkają.
A teraz zobacz, co nastąpi dalej.»
Tu ujrzał Adam, że arką bujały
Fale opadłe znacznie, chmury spędził
Ostry północny wiatr suchy i marszczył
Oblicze wody, jakby zestarzałe.
Na jej zwierciadło spoglądało słońce
Jasno, gorąco, i jakby spragnione,
Spijało chłodne szczuplejące fale;
Stojące morza, w ruch wprawione, wolno
Ściekały w głębią, która swe upusty
Teraz zamknęła, jak niebo swe okna.
Arką już fale nie miotają, zda się
Na szczycie jakiejś góry mocno wsparta.
I gór wierzchołki jawią się, jak skały,
Z nich wypadają potoki, z łoskotem
Pędząc do morza, które wciąż opada.

Z arki najpierwszy kruk wyleciał, drugi
Pewniejszy poseł, gołąb, wypuszczony,
Aby wyszukał ziemi lub gałązki,
Na której mógłby począć, za powrotem
Drugim gałązkę oliwną niósł w dziobie,
Jako pokoju godło. Wraz się zjawia
Grunt suchy, z arki wyszedł człek sędziwy
Z rodziną swoją i wszelakiem zwierzem.
Gdy złożył ręce i wzniósł oczy w górę,
Dziękując Niebu, ujrzał nad swą głową
Chmurę rosistą, na niej łuk potężny,
Ze trzech kolorów najżywszych pas świetny,
Na znak pokoju i przymierza z Bogiem.
Serce Adama, dotąd tak nękane.
Uczuło radość, i tak ją wyraził:
«O ty, co przyszłe życie możesz jawić
Jak teraźniejsze, mistrzu mój niebiański,
Ostatni widok nowe wlał mi życie:
Widzę, że człowiek i wszystko stworzenie
Żyć będą, każde ze swego nasienia.
Mniejszą mam żałość, że zginął świat cały
Złych synów, w obec radości niezmiernej,
Że znaleziony taki doskonały
I sprawiedliwy chociaż jeden człowiek.
Iż Bóg świat nowy z niego wywieść raczy,
A gniew swój cały porzuci w niepamięć.
Ale co znaczy ta barwista wstęga,
Ów łuk potężny, jak gdyby brew Boga
Przejednanego? Albo może to jest
Obrącz kwiecista, ściągająca brzegi

Chmury wilgotnej, aby po raz drugi
W deszcz rozpłynięta nie zalała ziemi?»
Na to mu Anioł: «Dobrze się domyślasz.
Bo chętnie Bóg swój słuszny gniew porzuca,
Chociaż żałował, że stworzył człowieka,
Tak podległego zepsuciu; a w sercu
Bolał na widok ziemi pełnej gwałtów
I porażone grzechem wszelkie ciało.
Złych wytępiwszy, taką on jednemu
Sprawiedliwemu okaże łaskawość,
Że nie zniweczy całego rodzaju,
Raczej upewni przymierzem, iż nigdy
Nie zniszczy ziemi potopem, ni morzu
Pozwoli z brzegów wystąpić, ni deszczom
Zatopić ziemię z ludźmi i zwierzęty.
A jeśli chmury pośle ponad ziemię,
Położy na nich swój łuk trójbarwisty.
Aby go widząc, twoje pokolenie
Przymierze boskie miało na pamięci.
Dzień, noc, czas siewu lub żniwa, upały
I biała zima pójdą zwykłym torem,
Aż ogień niebo i ziemię odnowi,
Przyszłe mieszkanie wszystkich sprawiedliwych.»





1) Deukalion, syn Prometeusza, mąż Pyrry, panował w Tessalii, blisko Parnasu. Za jego panowania nastąpił potop. Jowisz, widząc złość ludzką, postanowił wytępić rodzaj ludzki. Wody zalały ziemię, z wyjątkiem jednej góry w Focydzie, Parnasu. Tam zatrzymała się łódka, niosąca Deukaliona, najsprawiedliwszego z mężów, i Pyrrę, najcnotliwszą z kobiet. Po opadnięciu wód, małżonkowie ocaleni, ale już starzy, udali się do bogini Temidy, udzielającej wyroczni u stóp Parnasu i otrzymali odpowiedź, aby po wyjściu z świątyni, zasłoniwszy twarz, rzucali za siebie kości swej babki, Deukalion domyślił się, że babką ich jest ziemia, a jej kośćmi kamienie. Jakoż, owe rzucane kamienie Deukaliona zamieniały się na mężczyzn, a Pyrry na kobiety.
2) „W Mahanaimie“ Genesis XXXII, Sługa Elizego, Dathan, Księga Król. XX.
3) Świetliczka, eufrazya, roślina, uważana jako pomocna na ból oczu.
4) Enoch.



PIEŚŃ XII.

Jako podróżny, wstrzymujący drogę
W porze południa, choć mu spieszno dalej,
Tak i Archanioł umilknął na chwilę
Między zniszczonym światem i wznowionym,
Bacząc, czy Adam nie zapyta o co;
Poczem łagodnym tonem tak tłómaczył.
«Widziałeś świata początek i koniec,
Jakby ród drugi człowieka w odnowie,
Wiele masz jeszcze do ujrzenia, ale
Wiem, że już osłabł twój wzrok śmiertelnika.
Przedmioty boskie muszą z konieczności
Umysł człowieka wyczerpywać, nużyć,
Dlatego dalsze dzieje zawrę w słowach,
A ty posłuchaj z należną uwagą.
«Wtóre to plemię, dopóki nieliczne,
Póki w pamięci nie zatrze obrazu
Strasznego sądu, bać się będzie Boga,
A zachowując w życiu pewną miarę

Sprawiedliwości, rozmnażać się szybko,
Orając rolę, zbierając plon bujny
Zboża, oliwy i wina, przynosząc
Częste ofiary z trzód swoich wybrane,
Cielce, jagnięta, koźlęta, obficie
Skrapiane winem; będą święcić święta,
I dni swe pędzić w niewinnej radości
Przez długie lata pokoju, w rodzinach
I pokoleniach, pod rządem ojcowskim,
Aż się człek znajdzie żądny panowania,
Piękną równością niezadowolony,
Ani braterstwem; panowanie sobie
Niezasłużone przywłaszczy nad braćmi,
Zgodę i prawo Natury zupełnie
Wypędzi z ziemi. Polując podstępnie
I jawnie (ludzie mu będą zwierzyną),
Zgnębi tych, co się oprą jego władzy
Tyrańskiej. Zwany będzie łowcem wielkim
Przed Panem, jakby urągając Niebu,
Lub też żądając z Nieba drugiej władzy,
A od rokoszu swą władzę wywiedzie,
Choć innym rokosz zarzuci. Gromada,
Z nim albo pod nim pragnących panować,
Pójdzie wędrówką na zachód Edenu,
Znajdzie równinę, gdzie jak gardziel Piekła,
Wre z głębi ziemi topiel czarnej smoły:
Z niej i z palonej cegły zacznie wznosić
Miasto i wieżę, coby sięgła nieba
Wierzchołkiem swoim, a im rozgłos dała,
By nie zginęła o nich pamięć, sława,

Zła albo dobra, to im wszystko jedno.
Lecz ich spostrzeże Bóg, co często schodzi
Nawiedzać ludzi i ich pomieszkania,
Sam niewidzialny: zbliży się do miasta
Wprzód nim ich wieża wzrośnie i dosięgnie
Wieżyc niebieskich, i na pośmiewisko
Duchem niezgody dotknie ich języki,
Tak, iż rodzinnej zapomniawszy mowy,
Słowa nieznane skrzeczeć będą; wkrótce
Powstanie dziki skrzekot budowników,
Jeden drugiego nie zrozumie, w końcu
Ochrypli, wściekli, pójdą w rozproszenie.
Wielki śmiech będzie w Niebie, gdy Anioły
Na dziwny taki zamęt patrzeć będą,
Zgiełku słuchając. Tak śmiesznej budowie
Przylgnie na zawsze nazwa zamieszania.
Adam w ojcowskiej markotności rzecze:
«Obmierzły synu, przeczżeś wywyższenia
Szukał nad braci, przywłaszczając władzę,
Której Bóg nie dał: nieograniczone
Dał panowanie tylko nad zwierzęty,
Ryby i ptaki; nam przyznał to prawo,
Ale nad człekiem nie stanowił panem
Człowieka, tytuł ten sobie zachował!
Człowieka wolnym stworzył pośród ludzi.
Gwałcicielowi nie dość było władzy
Nad człekiem wziętej, wyzwał nawet Boga,
Wieżą wysoką oblegając Niebo!
Nędzny! Jakążby żywność podniósł w górę
Na wyżywienie siebie i wojsk swoich?

Gdy rozrzedzone w wyżynach powietrze
Wnętrznościby mu zepsuło, umarłby
Jeśli nie z braku chleba, to powietrza.»
Na to mu Michał: «Słusznie w obrzydzeniu
Masz tego syna, który pokój ludzi
Zamiesza w taki sposób, że skrępuje
Rozumną wolność, ale wiedz zarazem,
Że po upadku twoim już stracona
Wolność prawdziwa, która zawsze żyje
W ścisłej z rozumem parze, a bez niego
Żadna istota nie może jej zyskać.
Jeżeli rozum człowieka przyćmiony,
Lub straci posłuch, wraz niesforne żądze
I namiętności na miejsce rozumu
Obejmą rządy, i odtąd wolnego
Człowieka zrobią niewolnikiem; wtedy
Tę dobrowolną duchową niewolę
Bóg w słusznym sądzie karze nadesłaniem
Gwałtownych władców, którzy mu niegodnie
Zewnętrzną wolność często odbierają.
Jest koniecznością tyrania, choć to
Nie uniewinnia bynajmniej tyrana.
Czasem narody upadną tak nisko,
Cnotę i rozum tracąc, że nie krzywda,
Lecz sprawiedliwość i jakieś przekleństwo
Losu zewnętrzną wolność im odbiera,
Gdy utracili wewnętrzną; przykładem
Nieobyczajny syn człowieka, który
Budował arkę: za to, iż lżył ojca,

Przeklęty wraz z swem potomstwem skażonem,
By niewolnikiem niewolników został.
Tak świat późniejszy, równie jak poprzedni,
Coraz gorszemu ulegnie zepsuciu,
Aż rozgniewany tą niegodziwością,
Bóg pozostawi ludzi na ich drogach
Skalanych, od nich oczy swoje święte
Odwróci, tylko jeden wybierając
Naród, i jemu cześć swoję poruczy.
Naród ten, plemię jednego wiernego,
Co przedtem jeszcze nad brzegiem Eufratu
Przebywał, a wzrósł pośród bałwochwalców.
Czyż możesz wierzyć, iżby ludzi taka
Opanowała głupota, gdy jeszcze
Żył patryarcha ich, który ocalał
Z potopu, — oni zapomnieli Boga,
I czcić zaczęli swe własne utwory
Kamienne, albo drewniane, jak bogi!
Lecz tego męża Bóg najwyższy raczył
W sennem widzeniu powołać, by z domu
Ojca, rodziny, od fałszywych bogów
Do tego kraju szedł, który mu wskaże;
Z niego potężny naród wyhoduje,
Błogosławieństwem takiem go napełni,
Iż wszystkie ziemi naród)’ w nim będą
Błogosławione. Usłuchał natychmiast.
Co za kraj nie wie, ale wierzy mocno.
Ty go nie możesz widzieć, lecz ja widzę,
Z jaką opuszcza wiarą swoje bogi,
Przyjaciół, ziemię rodzinną, Chaldeę;

Jak się przeprawia przez Haranu wody,
Za nim pakowny tabor, stada, trzody
I liczne sługi: idzie nie ubogi,
Ale bogactwo wszystko swe oddaje
W opiekę Bogu, który go powołał
Do nieznanego kraju. Teraz wchodzi
Do Chanaanu: rozbite namioty
Dokoła Sichem, na płaszczyźnie Moreh,
Tam obietnicę otrzymał, że cały
Ów kraj posiędzie jego pokolenie.
Od północnego Hamath do Pustyni
Ku południowi (zwę je po nazwisku,
Chociaż obecnie żadnego nie mają),
Na wschód Hermonu, do wielkiego morza
Ku zachodowi. Góra Hermon, morze,
Uważ te miejsca tam, gdzie je wskazuję.
Nad brzegiem Karmel, góra, z niej wypływa
Jordan, z dwóch źródeł, prawdziwa granica
Od wschodu: tego męża potomkowie
Seniru wzgórza kiedyś zamieszkają.
Pomnij, że wszystkie narody na ziemi
Błogosławione będą w jego rodzie,
Z jego nasienia wielki Zbawca zetrze
Wężową głowę; o czem objawienie
Zaraz otrzymasz szersze... Patryarcha
Ów, «Abrahamem wiernym» będzie zwany,
Zostawi syna i wnuka; ci w wierze,
Mądrości, sławie, godni będą jego.
Prawnuk z dwunastu synami swoimi
Opuści ziemię Chanaanu, przejdzie

Do kraju, później zwanego Egiptem,
Rzeką Nil na dwie części przedzielonym.
Patrzaj, tu płynie, siedmioma ujściami
Wpada do morza. W Egipcie ów prawnuk
Osiądzie w latach głodu, na wezwanie
Jednego z młodszych synów, który cnotą
Swoją dostąpi najpierwszego stopnia
Po Faraonie. Tam zakończy życie,
A plemię jego wzrośnie w naród liczny
I podejrzane będzie późniejszemu
Faraonowi, bo obcy a liczni
Będą przybysze; z gości zrobi sługi,
Ich rozmnożeniu stawiać będzie tamy,
Każe zabijać synów pierworodnych
Owych przybyszów, aż przyjdą dwaj bracia
(Mojżesz i Aaron będą ich imiona)
Posłańcy Boga; z polecenia Jego
Naród wybrany wywiodą z niewoli
I doprowadzą ze sławą i łupem
Do obiecanej ziemi. Ale wprzódy
Wiarołomnego tyrana, co twierdził
Ze nie zna Boga ich, i rozkazania
Jego nie spełni, trzeba będzie skruszyć
Przez liczne cuda, plagi nadzwyczajne:
Rzeki przemienią swe wody w krwi fale,
Żaby, wszy, muchy, do obrzydliwości
Napełnią jego pałac i kraj cały;
Przepadnie bydło wszelkie od pomoru;
Jego samego i lud jego wszystek
Pokryją wrzody i krosty; pioruny

Zmieszane z gradem, grad zmieszany z ogniem
Spadną na Egipt z nieba i kraj zniszczą,
A co zostanie traw, owocu, ziarna,
Zjedzą szarańczy nieprzejrzane chmary
Do ostatniego szczątka zieloności.
Ciemność zapadnie od granic do granic,
Trzy dni trwać będzie ciemność namacalna,
Wreszcie, o samej północy, śmierć spotka
Wszystkich Egiptu pierworodnych synów.
Tak poskromiony dziesięciu ranami,
Ten potwór rzeczny poddaje się wreszcie,
I gościom swoim dozwala wyruszyć,
Lecz chociaż mięknie zatwardziałe serce,
Znowu twardnieje, jak lód po roztopię:
Zapamiętały, zapędzi się w pogoń
Za tymi, których tylko co uwolnił,
Utonie w morzu wespół z wojskiem swojem,
Gdy lud wybrany przejdzie suchą nogą
Pomiędzy dwoma ścianami z kryształu,
Którym Mojżesza różczka tak stać każe,
Aż ocaleni wyjdą na brzeg drugi.
«Tak wielkiej władzy swojemu świętemu
Udzieli Stwórca, choć za pośrednictwem
Swego Anioła, który w dzień przed niemi
Jak obłok, w nocy jako słup ognisty
Iść będzie, drogę wskazując w pochodzie
I od pościgu chroniąc; król ów bowiem
Uparty, gonić ich będzie noc całą,
Lecz ciemna chmura zbliżyć mu się nie da
Aż do poranka: wtedy Bóg, spojrzawszy

Przez słup ognisty i przez słup obłoczny,
Zmiesza mu szyki, wozy pogruchocze.
Gdy Mojżesz dzielną swą laskę podniesie
Nad fale morskie — morze go posłucha,
Zaleje zbrojne tłumy, — z niemi wojnę.
Naród wybrany pójdzie z brzegów morskich
Przez dziką puszczę nie najkrótszą drogą
Do Chanaanu, bo, niedoświadczony
W sztuce wojennej, nie zechce uwagi
Chananejczyków obracać na siebie;
Strachby go zagnał znowu do Egiptu,
Do haniebnego żywota w niewoli:
Bo życie miłe i dzielnym i podłym,
Póki nie wprawi ich przyzwyczajenie,
Zastępujące odwagę szaloną.
Ów długi pobyt w obszernej pustyni
I tę im korzyść przyniesie, że sobie
Władzę utworzą i senat wybiorą
Z pośród dwunastu pokoleń, by rządził
Według ustawy, jaka będzie dana,
Gdy z góry Sinai, której szczyt omglony
Wstrząśnie się, Pan Bóg zstąpi wśród błyskawic,
Huku piorunów i trąby odgłosów,
I nada prawa. Jedne z nich określą
Porządek świecki, inne religijne
Składanie ofiar, które figuralnie
I symbolicznie będą zapowiedzią
Tego, co kiedyś zetrze głowę węża,
I tak dokona zbawienia ludzkości.
Lecz dla śmiertelnych zbyt straszny głos Boga;

Wielki ten urząd Mojżesz teraz spełni,
Przygotowując i przepowiadając
Przyjście większego odeń. I prorocy
Następnych czasów wielbić Messyasza
Wielkiego będą. Bóg ustanowiwszy
Prawa, obrzędy, tak spodoba sobie
Ludzi posłusznych Jego świętej woli,
Że raczy wśród nich swój namiot umieścić,
Najświętszy, mieszkać razem z śmiertelnymi.
Z Jego rozkazu wzniesiony Przybytek
Z cedru i złota, w nim złożona skrzynia
Z świadectwem Jego przymierza z człowiekiem,
A nad nim będzie złota Ubłagalnia,
Między skrzydłami jasnych dwóch Cherubów,
Przed nim wciąż palić się będzie lamp siedem
Jak Zodyaku siedem gwiazd niebieskich.
Nad tym namiotem w dzień obłok się wzniesie,
A w nocy smuga ognista wciąż błyskać,
Wyjąwszy czasu podróży. Nakoniec,
Tak prowadzeni przez Anioła, dojdą
Do ziemi, którą Bóg obiecał nadać
Abrahamowi i jego potomstwu.
Długo byłoby opowiadać dalsze
Wypadki, ile bitew stoczą, ilu
Pobiją królow, ile królestw wezmą;
Albo jak słonce stanie w środku nieba,
Dzień cały przyjście nocy odwlekając,
Na głos jednego człowieka: «Ty, słońce
Przeciw Gabaon nie ruszaj się, a ty,
Księżycu, przeciw dolinie Aialon,

Póki Izrael nie przemoże wroga!»
(Tak się zwie trzeci w rodzie Abrahama
Syn Izaaka, od jego imienia
Przejdzie ta nazwa na całe potomstwo
Zdobywające ziemię Chanaanu.)»
Tu przerwał Adam: «Wysłanniku Nieba,
Co mnie ciemnego oświecasz, jak błogie
Opowiedziałeś mi rzeczy! Szczególnie
O Abrahamie i jego plemieniu.
Teraz dopiero mam oczy otwarte,
Zaspokojone serce, które przedtem
Jeszcze dręczyła troska, co się stanie
Ze mną i z całem ludzkiem pokoleniem,
A teraz widzę przyjście Tego, w którym
Błogosławione będą wszystkie ludy.
Nie zasłużyłem wcale na tę łaskę,
Zakazanemi środkami sięgałem
Po zakazaną wiedzę. Jednej rzeczy
Nie mogę pojąć, że Bóg tym, wśród których
Raczył na ziemi zamieszkać, tak liczne
I rozmaite prawa ustanowi;
Czyżby tam grzechy równie liczne były?
Czyż Bóg wśród takich grzesznych mieszkać może?
Michał mu na to: «Grzech wśród nich z pewnością
Panować będzie, bo są twoim płodem;
Dla tego tylko dane te zakony,
By mieli dowód własnej ułomności,
Bo grzech ich ciągle podnieca do walki
Przeciwko prawu: gdy ujrzą, że prawo
Wykrywa grzechy, ale ich nie gładzi,

Dając zaledwie słabą, figuryczną,
Expiacyę w krwi wołów i kozłów,
Wtedy spostrzegą, iż drogocenniejszą
Krwią trzeba spłacić za winy człowieka,
Że sprawiedliwy niesprawiedliwego
Winy ma ponieść, by w sprawiedliwości
Takiej przez wiarę i dobre uczynki
Znaleźli w Bogu usprawiedliwienie,
W sumieniu pokój. Prawem przepisane
Nie zaspokoją sumienia obrzędy;
Człowiek sam z siebie nie mógłby wypełniać
Wskazanych prawem przepisów moralnych;
Nie wypełniając ich, traciłby życie,
Więc nie wystarcza prawo, ono tylko
Na to nadane, by przygotowało
Lepsze przymierze, gdy się spełnią czasy;
By od nauki pod postacią danej,
Przyszedł do prawdy, od ciała do ducha,
Od nałożenia prawa surowego
Do swobodnego brania szczodrej łaski,
Od niewolniczej do synowskiej trwogi,
Od praw spełniania do uczynków wiary.
I Mojżesz, choć tak od Boga kochany,
Jest tylko sługą prawa, nie on zatem
Lud swój wprowadzi do ziemi Chanaan,
Ale Jozue, którego poganie
Zowią Jezusem: on imię i urząd
Piastuje Tego, który zetrze Węża,
I ludzi, długo po pustym świata
Błądzących, wwiedzie do spoczynku Raju.

A ci tymczasem w ziemskim Chanaanie
Długo zażywać będą pomyślności,
Lecz grzechy ludu rwać będą ten pokój,
Pobudzą Boga, że im wznieci wrogów,
Pokutujących znów ratować będzie.
Naprzód Sędziowie, potem będą rządy
Sprawować Króle, z których drugi, sławny
I z pobożności i z przewag potężnych,
Otrzyma boską obietnicę taką
Nieodwołalną, iż jego królewski
Tron wiecznotrwały będzie; tak orzekną
Wszystkie proroctwa, — że z plemienia króla
Dawida (takie jego imię) kiedyś
Syn się narodzi, Nasienie Niewiasty
Przepowiedziane tobie, a następnie
Abrahamowi, jako Zbawca, w którym
Wszystkie narody nadzieje swe złożą,
Zapowiedziany królom, z nich ostatni,
Bo wiecznie jego królestwo trwać będzie.
Lecz wprzód przeminie długi szereg królów:
Zaraz najpierwszy, syn Dawida, sławny
Z mądrości, z bogactw, dla arki Przymierza
Przechowywanej aż dotąd w namiotach,
Wzniesie wspaniałą świątynię. Nastąpią
Bądź dobrzy, bądź źli królowie; złych więcej;
Ich bałwochwalstwo i inne występki
I gromadzące się wciąż grzechy ludu
Gniew Boga wzniecą tak, iż ich opuści:
Ich kraj, stolicę i swoję świątynię,
Arkę Przymierza i wszystkie świętości

Na pohańbienie wyda, łupem zrobi
Pysznego miasta, którego wieżyce
Widziałeś dawniej opuszczone, zwane
Babilon, czyli zmieszanie języków.
Tam ich w niewoli siedmdziesięcioletniej
Pan pozostawi, potem ich powróci,
Na łaskę pomny swą, na przysiężone
Przymierze z królem Dawidem, tak stałe
Jak dni na Niebie stale następują.
Wróciwszy z więzów Babilonu, naród,
Królów, swych panów, mając pozwolenie,
(A Bóg ich serca ku temu nachyli),
Z żarliwą wiarą Dom Boży zbuduje,
W swem poniżeniu mierny żywot spędzi,
Aż wzrósłszy w liczbę i bogactwa, zacznie
Wojnę domową. Między kapłanami
Naprzód powstaną rozterki, wśród mężów
Co u ołtarza służąc, powinniby
Szanować pokój. Zatargi ich nawet
Świątynię Pańską zbezczeszczą: nakoniec
Za berło chwycą królewskie, nie bacząc
Na pozostałe potomstwo Dawida:
W ręce obcego przejdzie panowanie,
By pomazaniec, prawy król, Messyasz,
Mógł się narodzić z praw swoich obdarty.
Gwiazda na niebie dotąd niewidziana,
Zwiastuje światu Jego narodzenie,
Powiedzie mędrców Wschodu, szukających
Gdzie się narodził, by mu w darze złożyć
Mirrę, kadzidło i złoto; to miejsce

Prostym pasterzom, trzód strzegącym w nocy,
Ukaże Anioł; pośpieszą weseli
I słyszeć będą Aniołów zastępy,
Opiewające Jego chwałę. Panna
Jest Jego Matką, Ojciec Siła Boska,
Na tron dziedziczny wstąpi i rozszerzy
Swe panowanie aż do krańców ziemi,
A chwałę swoję aż do krańców Nieba.»
Umilkł, spostrzegłszy, że Adam z radości
Łez pełne oczy miał, jak w ciężkim żalu;
Płakałby, gdyby nie dał sobie folgi
W słowach, więc takie z piersi swej wydobył:
«Proroku dobrej nowiny, twe słowa
Me najszczytniejsze spełniają nadzieje,
Teraz rozumiem jasno (czego wprzódy
Próżno usilnem szukałem myśleniem),
Dla czego wielki nasz Oczekiwany
Będzie nazwany Nasieniem Niewiasty.
Bądź pozdrowiona, o Dziewico Matko!
Wielka miłością Nieba, ty z biodr moich,
A z twego łona Syn Boga Wielkiego;
Tak Bóg z człowiekiem połączyć się raczy.
Teraz Wąż pewno starcia swojej głowy
W śmiertelnym strachu czeka; powiedz
Gdzie, kiedy walkę stoczą, co urazi
Piętę Zwycięzcy?» Michał na to rzecze:
«Nie wyobrażaj sobie pojedynku,
Ran w głowę albo w piętę. Nie dla tego
Syn Człowieczeństwo z Boskością połączył,
By z wielką siłą zbić nieprzyjaciela;

Nie w taki sposób ma być pokonany
Szatan, któremu straszniejsze skruszenie,
Upadek z Nieba, zostawiło siłę
Zadania tobie śmiercionośnej rany,
Którą On, Zbawca, przyjść mający, zgoi,
Nie niszcząc Czarta, tylko jego dzieło
W tobie i w twoim rodzie. To się może
Stać nie inaczej, jak spełnieniem tego
W czem ty chybiłeś, posłuszeństwem prawu
Pod karą śmierci na cię włożonemu,
I poniesieniem śmierci za twą winę
I winę tych, co z ciebie się narodzą.
Tak tylko można zadosyć uczynić.
Sprawiedliwości. On to prawo boskie
Przez posłuszeństwo i miłość wypełni,
Choć miłość sama już wypełnia prawo.
I twoje karę On przyjmię na siebie
Obłócząc ciało, by żyć w poniżeniu
I śmierć przeklętą ponieść, głosząc życie
Tym wszystkim, którzy uwierzą, że zbawi,
Że posłuszeństwo Jego, przez ich wiarę,
Im przyczytane będzie, wszystkim
Którzy uwierzą, jako do udziału
W chwale zasługi własne nie wystarczą,
Chociażby prawu zadosyć czyniły,
Bez Zbawiciela zasług nieskończonych.
Dla tego będzie On znienawidzony,
W życiu bluźniony, pojmany, sądzony,
Skazany na śmierć haniebną, ohydną,
Przez swoich ziomków przybity do krzyża,

Zabity za to, że życie przynosi.
Ale do krzyża on twych nieprzyjaciół
Przybije, z nimi prawo przeciw tobie,
Grzechy ludzkości całej ukrzyżuje,
Że odtąd nigdy nie będą szkodziły
Tym, co swą ufność w zadośćuczynieniu
Jego położą. Tak umrze, by zaraz
Powstać z umarłych. Śmierć tylko na krótko
Nad nim mieć będzie władzę: nim powróci
Trzecie świtanie, ujrzą gwiazdy ranne
Powstającego z grobu, jak jutrzenka
Rzeźkiego; spłaci okup za człowieka,
Wyzwoli z władzy śmierci. Tak ocali
Korzystających z tej łaski przez wiarę
I połączone z nią dobre uczynki.
To boskie dzieło unieważni wyrok
Dany na ciebie, abyś śmiercią umarł,
W grzechu na zawsze pozbawiony życia;
To dzieło zetrze głowę Czarta, skruszy
Moc jego, zwalczy Grzech i Śmierć, dwa główne
Jego oręże, i głębiej pogrąży
Ich żądła w jego głowę, niż czasowa
Śmierć, czyhająca na piętę Zwycięzcy.
A wybawionych śmierć to jak sen cichy,
Łagodne przejście do wiecznego życia.
Po zmartwychwstaniu niedługo na ziemi
Przebywać będzie, tylko kilka razy
Zjawi się uczniom swym, co mu za życia
Towarzyszyli stale. Im poleci,
Aby naukę i zbawienie Jego

Opowiadali wszystkim ludom świata;
Tych, co uwierzą, aby chrzcili w rzekach
Najbliższych, na znak obmycia ich z grzechu
Pierworodnego i przygotowania
Na śmierć podobną śmierci Zbawiciela,
Gdyby potrzeba zaszła. Uczyć będą
Wszystkie narody, bo już od dnia tego
Nietylko dzieciom z lędźwi Abrahama
Przepowiadane będzie wybawienie,
Ale i dzieciom wiary Abrahama
Na całym świecie: tak wszystkie narody
Błogosławione będą w jego rodzie.
Wtedy Pan wstąpi na Niebiosa Niebios,
Tryumfujący nad nieprzyjaciółmi
Swymi i twymi; pochwyci w przestworzu
Księcia powietrza, Węża, i w okowach
Przez całe jego królestwo powlecze,
Tam go na pastwę rozpaczy porzuci.
Wtedy do chwały wejdzie, po prawicy
Boga zasiędzie, nad wszystkie imiona
Niebieskie wyższy; a gdy świata tego
Dojrzeje koniec, przyjdzie w blasku chwały
I mocy, sądzić żywych i umarłych.
Niewiernych poda śmierci wiekuistej,
Wiernych nagrodzi przyjęciem do chwały
Na ziemi, albo w Niebie; ziemia cała
Będzie też Rajem naówczas, szczęśliwszym
Niż Eden, i ze szczęśliwszemi dniami.»
To rzekłszy Michał Archanioł umilknął,
Do tak wielkiego doszedłszy okresu

Przeznaczeń świata; nasz wielki praojciec
Pełen radości i zachwytu rzecze:
«O nieskończona, niezmierna Dobroci!
Co tyle dobra ze zła wyprowadza,
Złe nawet w dobre zamienia; cudniejsza,
Niż kiedy światło z nicości wywiodła
W stworzeniu świata! Sam już teraz nie wiem,
Czy mam żałować grzechu, jakim spełnił
I spowodował, czy raczej się cieszyć,
Że więcej dobra z niego się wytworzy
Bogu na chwałę, ludziom na pożytek;
Nad gniewem łaska obfitować będzie.
Lecz powiedz, gdy Nasz Zbawiciel do Nieba
Powrócić musi, co spotka nielicznych
Wierzących w niego od tłumów niewiernych
I nieprzyjaciół prawdy? Kto strzedz będzie
Lud Jego, kto go bronić? Czy nie zechcą
Gorzej ich krzywdzić, niż Jego samego?»
«Z pewnością zechcą, rzekł Anioł, lecz z Nieba
Pocieszyciela on przyśle swym wiernym,
Obiecanego przez Ojca. Duch Jego
Wśród nich zamieszka, i miłości sprawą
W sercach ich kreślić będzie prawo wiary,
Prowadzić drogą prawdy i okrywać
Zbroją duchowną, aby się zdołali
Opierać szturmom Szatana i gasić
Jego ogniste groty. Tak wspierani,
Będą niezłomni, nie zlękną się śmierci,
Ani najsroższych tortur, nagrodzeni
W sercu pociechą tak, iż w podziwienie

Wprawią najdzikszych swoich prześladowców.
Bowiem Duch Święty naprzód się wyleje
Na Apostołów, aby nauczali
Wszystkie narody, a potem na wszystkich
Ochrzczonych spuści przecudowne dary:
Wszystkiemi mówić będą językami,
I czynić cuda, jak ich Mistrz przed nimi.
Więc liczne rzesze ze wszystkich narodów
Z radością przyjmą ich poselstwo z Nieba,
W^ końcu spełniwszy służbę, dokonawszy
Dobrze zawodu, i pozostawiwszy
Spisaną swoję naukę i dzieje,
Zakończą żywot, lecz, jak ostrzegali,
Zjawiać się będą czasami w ich miejsce,
Jako pasterze, wilki krwi niesyte,
I wszystkie święte Nieba tajemnice
Na swoję korzyść wyzyskiwać będą
W celach ambitnych: zabobonem skażą
Pozostawioną prawdę w księgach świętych,
Sobie przywłaszczać będą dostojeństwa,
Miejsca wysokie, tytuły i władzę,
Wciąż pod pozorem dążności duchownych.
Ale to będą nowości bezbożne,
Na które wielu odważy się; ciężkie
Prześladowanie nastąpi tych wszystkich,
Którzy wytrwale będą czcili Boga
W duchu i w prawdzie: inni, w większej liczbie,
Cześć religijną w zewnętrznych obrzędach
I w formalnościach zawrą drobiazgowych;
Prawda, strzałami potwarzy przeszyta,

Ścichnie, i rzadkie będą czyny wiary.
Tak świat przeciwny dobrym, złym przychylny,
Iść będzie, jęcząc pod własnem brzemieniem,
Aż dzień się zbliży, w którym sprawiedliwy
Odetchnie wolno, złego dotknie zemsta;
Przyjdzie ów, tobie naprzód obiecany
Niejasno, jako Nasienie Niewiasty,
Teraz wyraźniej, twój Pan i twój Zbawca;
Przyjdzie w obłokach, w chwale Ojca swego,
Skruszy Szatana, jego świat przewrotny;
Z Nieba i Ziemi, oczyszczonych ogniem,
Nowe Niebiosa, nową Ziemię stworzy,
Wieki bez końca, oparte na cnocie,
Pokojem tchnące, miłością, i zawsze
Owocujące w radość i zbawienie!»
Umilkł, a Adam tak mu w końcu rzecze:
«Błogosławiony wieszczu, jakże szybko
Twoje wieszczenie zmierzyło znikomy
Świat i bieg czasu, aż wstrzymany, stanie!
Po za tem przepaść — wieczność, której końca
Nigdy wzrok żaden nie dosięgnie. Teraz
Odchodzę z miejsc tych bardzo pouczony,
Uspokojony w duszy, zbogacony
Tą wiedzą, jaką mój umysł obejmie;
Sięgać po więcej było głupstwem mojem;
Teraz naukęm zyskaŁ-że najlepiej
Boga jedynie słuchać, bać się, kochać,
Każdy krok czynić, jakby w obec Niego;
Zawsze Opatrzność Jego mieć w pamięci,
W Nim tylko ufać, bo On miłosierny

Dla dzieł swej ręki; zawsze przezwycięża
Dobrem złe; spełnia małemi środkami
Wspaniałe rzeczy; tem, co według świata
Słabe, obala potężnych na świecie,
A mądrych świata wstydzi maluczkimi,
Wiem, że cierpienie za prawdę jest męstwem
Do najwyższego wiodącem zwycięstwa,
I że dla wiernych śmierć jest bramą życia.
Tak mnie naucza przykład mego Pana,
Którego teraz uznaję za Zbawcę
Mego, na wieki błogosławionego.»
Anioł mu na to rzecze raz ostatni:
«Jeśliś się tego nauczył, dosiągłeś
Szczytu mądrości, już się nie spodziewaj
Wyżej postąpić, choćbyś wszystkie gwiazdy
Znał po nazwisku, wszystkie Niebios siły,
Skrytości głębin, Przyrody działanie,
Lub sprawy Boga na niebie, w powietrzu,
Ziemi i morzu; chociażbyś posiadał
Wszystkie bogactwa świata i sam jeden
Nad królestwami wszystkiemi panował.
Dołączaj czyny do tej wszystkiej wiedzy,
Ona na ciebie obowiązki wkłada;
Dołączaj wiarę, cnotę i cierpliwość,
Umiarkowanie i miłość, co kiedyś
Przybrawszy nazwę miłosierdzia, będzie
Wszystkich cnót duszą. Przestaniesz się martwić
Z utraty Raju, bo wtedy posiędziesz
Raj w duszy, większe szczęście przynoszący.
Lecz zejdźmy z tego szczytu rozważania,

Bo już się rozstać będziemy musieli,
Już oto straże, które tam na wzgórzum
Postawił, hasła swego oczekują,
A na ich czele oręż płomienisty
Na znak odejścia groźne ruchy czyni.
Nie możem być tu dłużej; obudź Ewę,
I ją też słodkim snem, wieszczącym dobro,
Uspokoiłem, i skłoniłem umysł
Do pokornego przyjęcia swej doli.
W stosownej porze powiedz jej to wszystko
Coś słyszał, głównie w przedmiocie jej wiary,
Że z jej nasienia (Nasienia Niewiasty)
Przyjdzie Zbawiciel rodzaju ludzkiego.
Jeszcze wam długo żyć w wierze i zgodzie,
Choć zasmuconym winą popełnioną,
Lecz większą jeszcze budząc w sobie radość
Szczęsnego końca rozpamiętywaniem.»
Umilkł, obadwa zstąpili ze wzgórza:
Adam pośpieszył naprzód do schroniska,
Gdzie snem zmorzoną pozostawił Ewę,
Lecz obudzoną zastał i usłyszał
Takie nie smutne wcale z ust jej słowa:
«Wiem skąd powracasz, i gdzie idziesz teraz,
Bo Bóg i we śnie wskazówek udziela;
Kiedym znękana smutkiem w sen zapadła,
Zesłał widzenie, szczęścia przepowiednie.
Teraz mnie prowadź, zwłoki nie przyczynię.
Dla mnie iść z tobą, jakby zostać w Raju,
Samej tu zostać prawdziwe wygnanie.

Ty, co z mej winy stąd idziesz wygnany,
Wszystkiem mi jesteś i za wszystko staniesz,
Tę tylko pewną unoszę pociechę,
Że choć przezemnie wszystko utracone,
Niegodna takąm łaskę uzyskała,
Że Odnowiciel przezemnie świat zbawi.»
Tak rzekła matka nasza, Adam słuchał
Uradowany, lecz nie odpowiedział,
Bo już Archanioł zbliżył się, a z wzgórza
Przeciwległego hufiec Cherubinów
W błyszczącym szyku szedł na stanowisko.
Jak meteory sunęli po ziemi,
Jak mgła wieczorna, nad rzeką powstała,
Gdy się prześlizga przez bagna i prawie
Za piętę chwyta powracającego.
Z pola rolnika. Przed nimi wysoko
Jasno migotał miecz ognisty Boga;
Nakształt komety strasznej, co upałem
Suchym, jak tchnienie libijskiej pustyni,
Pożogę niesie urodzajnym niwom.
Więc przyśpieszając, Anioł ujął ręce
Naszych nieskorych prarodziców, powiódł
Prosto do bramy wschodniej, tam ze skały,
Poprowadziwszy na płaszczyznę, zniknął;
Spojrzą za siebie, a nad całą wschodnią
Granicą Raju, ich jeszcze niedawno
Błogą siedzibą, wiewają płomienie;
W bramie postaci groźne, broń ognista.
Nie mogli łez powstrzymać, lecz je prędko

Obtarli; cały świat mieli przed sobą,
Na wypoczynek miejsca do wyboru,
Pod Opatrzności przewodem. Powolnym
Krokiem wędrowca, ręka w rękę poszli
Po przez Edenu samotne przestrzenie.




  1. Góry Aońskie w dawnej Beocyi, ulubione siedlisko Muz. Poeta, obierając sobie przedmiot święty, przeciwstawia Aońskim górom miejsca objawień Boskich: Horeb, Synaj, Syon.
  2. Tytan, syn Nieba i Ziemi, czyli Westy, był starszym bratem Saturna, któremu odstąpił pierworodztwa, pod warunkiem, że będzie zabijał wszystkich swoich potomków męskich, ażeby panowanie na Niebie przeszło do linii starszej. Podstęp Rhei, żony Saturna, uratował trzech synów, o czem dowiedziawszy się Tytan, wydał mu wojnę, zwyciężył go i uwięził. Jowisz, jeden z trzech synów wspomnianych, doszedłszy lat męskich, oswobodził ojca, matkę i braci, wydał wojnę Tytanom i zapędził ich do Tartaru.
    Bryareus, jeden z synów Tytana, miał sto rąk, a w każdej miecz i tarczę, 50 głów i tyleż paszcz ognistych; siłę tak wielką, że nawet bogom był groźny.
    Tyfon, olbrzymi potwór o stu głowach, ziejących ogniem; głowami temi dotykał nieba, walczył także z Jowiszem i pokaleczył go. Zwyciężonego — Jowisz przydusił Etną, z pod której olbrzym wciąż bucha płomieniami.
  3. »Od gór Peloru». Góry w Tessalii, które, według legendy, rozerwane zostały wskutek trzęsienia ziemi. W następstwie wyschły też zamknięte niemi bagniska i wytworzyły piękną dolinę Tempe.
  4. Oryon, syn Neptuna i Euryali, zabity przypadkowo czy przez zemstę, przez Dyanę, przeniesiony został do nieba i tam tworzy konstellacyę tego nazwiska. Wyrażenie »Kiedy Oryon w srogie wichry zbrojny« odnosi się do pory roku burzliwej.
  5. »Wraz z Buzirisem rycerstwo memfickie« Buziris — Faraon tego nazwiska; Memfis — miasto w Egipcie.
  6. Potomek Amrama — Mojżesz.
  7. Moloch, bożek Ammonitów, na cześć którego palono dzieci, albo przynajmniej przeprowadzano je przez ogień. Izraelici wciąż popadali w to bałwochwalstwo, nawet surowe prawa nie zdołały pod tym względem ich powstrzymać. »To powiesz synom Izraelowym: Człowiek z synów Izraelowych i z przychodniów, którzy mieszkają w Izraelu; jeśliby który dał z nasienia swego bałwanowi Moloch, śmiercią niech umrze: lud ziemie ukamionuje go.« Levitic. XX, 2.
  8. Niektórzy sądzą, że Chomos był to Bachus, od Greków nazwany Komos; inni uważają go za jedno z Jowiszem-Ammonem, który miał główną świątynię w Libii. Salomon wzniósł mu świątynię na górze Obrażenia, która ma być górą Oliwną.
  9. »...Za co ukarani« — patrz Numeri Roz. XXV.
  10. Po pięćdziesięcio-pięcioletniem panowaniu Manassesa i dwuletniem Ammona w królestwie Judzkiem, obu oddanych bałwochwalstwu, nastąpił Jozyasz, zniszczył bałwany, pozabijał kapłanów bałwochwalskich i wieszczków, i przywrócił cześć prawdziwego Boga. IV Król. Roz. 22 i 23.
  11. »Aż do strumienia co dzieli Egipt.« Strumień ten wychodzi z puszczy, przy Rynokolurze wpada do morza Śródziemnego, rozgraniczając posiadłości pokoleń Judy i Symeona od pustyni do drogi egipskiej. W Piśmie ś. ten potok często się kładzie jako południowa granica Ziemi Obiecanej.
  12. Baal jest ogólną nazwą boga pogan chananejskich: Baal-Phegor, Baal-Berit i t. d. Astarte, Astarot, ogólna nazwa bogini. Jak wiele innych bóstw starożytnych, tak i Astarte różnie była wyobrażana w różnych narodowościach; — inna była u Sydończyków — inna u Askalonitów — inna u mieszkańców Tyru. Pod tą też nazwą czczono albo Wenus, albo Dyanę, albo Księżyc, lub inne jeszcze bóstwa.
  13. Tammuz, bożek assyryjski, o którym pisze Ezechiel, jest prawdopodobnie to samo, co Adonis. Jego przygody w różny sposób opowiadają poeci starożytni. Gdy został raniony przez dzika, ranę jego obmywano w rzece Adonis, pod Byblos, w Fenicyi. Wody tej rzeki raz do roku przybierały barwę czerwoną, może od piasku, wiatrami z gór miecionego; to dało powód do corocznych uroczystości na cześć ranionego Tammusa-Adonisa.
  14. Nazwę tę niektórzy wyprowadzają od wyrazu dagon — zboże, i czynią Dagona bożkiem rolnictwa; inni słuszniej wywodzą ją od wyrazu dag — ryba, gdyż w kształcie ryby był przedstawiany. Czczony był osobliwie przez Filistynów.
  15. Remmon, bożek syryjski, czczony w Damaszku. IV Król. Roz. 5 i 16.
  16. IV Król. 16.
  17. »Oziris, Izis, Orus i ich orszak« — bogowie egipscy.
  18. »Zdwoił grzech zbuntowany król w Bethel i w Danie.« — Król Jeroboam. III Król. XII.
  19. Nazwę Belial tłómaczą: sine jugo, bez jarzma, a znaczy dyabła, który pierwszy zrzucił jarzmo. Synowie Beliala są ci, którzy nie chcą chodzić w jarzmie przykazania Bożego.
  20. »W Gabaa.« Księga Sędziow. Roz. XIX.
  21. Bogowie jońscy, czyli greccy. Grecy nazywają się synami Jawana, czyli Jona.
  22. Hesperya, nazwa Włoch i Hiszpanii. Buziris król egipski, zakochał się ze słyszenia w Hesperydach (Atlantydach) — dziewicach strzegących cudownych jabłek na wyspach Hesperydzkich, i posłał piratów, którzy te dziewice porwali. Według innej, powszechniejszej wersyi, dokonał tego Herkules, na żądanie Eurysteusza, króla Myceny.
  23. Według poetów greckich Chaos była to materya pierwotna, istniejąca wiecznie pod jedną formą, w której zmieszane były pierwiastki wszystkich bytów szczegółowych. Według Hezyoda — Chaos spłodził Ereb i Noc.
  24. Pigmejczycy, lud bajeczny, jakoby w Tracyi niegdyś istniejący, wydali wojnę żórawiom, corocznie do nich ze Scytyi przybywającym. Homer często o nich wzmiankuje. Iliad. 2. Ovid. Fast. 1.
  25. Pola flegrejskie w Macedonii, na których, według podań greckich, odbyła się bitwa olbrzymów z bogami.
  26. »Gdy Karol Wielki« — Poetyczne zmyślenie w Orlandzie szalonym.
  27. Mammon, bożek syryjski, rozrządzający bogactwem — równoznaczny z Plutusem.
  28. Serapis, bóg słońca w Egipcie, miał świątynię i w Babilonie. Belus, główne bóstwo w Babilonie.
  29. Mulcybér, jedna z nazw Wulkana.
  30. Belzebub, czyli Baalzebub, pan muchy, przekłada się: bożek, oddalający muchy śmierć zadające, które napastowały mieszkańców pola akkarońskiego. Inni nazwę Baalzebuba wyprowadzają od obfitości much, które mnożyły się z niezmiernej ilości krwi zabijanych ofiar. Akkaron, miasto filistyńskie.
  31. Olimpijskie i Pityjskie Pola sławne peryodycznie odjprawianemi igrzyskami Greków w Olimpie i Delfach.
  32. Alcyd, czyli Herkules, stracił życie wskutek zemsty Nissusa, centaura, i zazdrości Dejaniry, żony Herkulesa, która, złudzona przez Nissusa, przesłała swemu małżonkowi tunikę, mającą go chronić od zakochania się w innej kobiecie, a rzeczywiście — zatrutą krwią centaura. Napróżno Herkules usiłował zedrzeć z siebie tę tunikę, przyrastającą mu do ciała i sprawiającą ból straszny. W tych męczarniach porwał i wrzucił do morza sługę swego, Lychasa, który mu przyniósł ów dar Dejaniry.
  33. Gorgony, trzy siostry, córki Forkusa, bożka morskiego, spojrzeniem śmierć zadawały. Jednę z nich, Meduzę, zabił Perseusz, przy pomocy Minerwy, i odciętą głowę umieścił w swojej tarczy. Z kropli krwi, spadających z tej uciętej głowy, urodziła się niezmierna moc wężów.
  34. Wężownik — konstellacya, zwana Ophiuchus.
  35. Arymaspy, lud, według baśni, jednooki, i często prześladowany przez gryfów za kradzież złota, ich pieczy poruczonego.
  36. Orkus, Hades, to samo, co Pluton. Demogorgon, geniusz Ziemi, w jej wnętrzu mieszkający; inni autorowie greccy robią z niego towarzysza Chaosu i Wieczności.
  37. Anarch — Chaos.
  38. Argo, okręt, na którym młodzież grecka, Argonauci, popłynęła do Kolchidy, pod dowództwem Jazona, po złote runo.
  39. Meonides, przydomek Homera; Thamyris, poeta i muzyk, urodził się w Odrysie, w Tracyi. Odniósłszy zwycięstwo na igrzyskach Pityjskich, zuchwale wyzwał Muzy do współzawodnictwa; pokonany, stracił wzrok, głos, a nawet i talent grania na lirze, i z rozpaczy rzucił się do rzeki.
    Tyrezyasz, wieszczek, do którego mądrości Tebańczycy mieli wielkie zaufanie. Twierdzą, iż Jowisz użyczył mu życia siedm razy dłuższego, niż innym śmiertelnikom, septem aetates. Był ślepy; przyczyny ślepoty różnie podają poeci greccy.
    Phineasz, król w Salmidessie w Tracyi, podburzony przez drugą swoję żonę, kazał wyłupić oczy dwom swoim synom z pierwszej żony, za co bogowie ukarali go ślepotą.
  40. Cherubinowie dwoma skrzydłami zakrywali oblicze swoje, gdy stali przed tronem Boga. Izai. 6, 2.
  41. Tak opisuje Jan de Plano-Carpini w podróży do Tartaryi r. 1251 i 1252 odbytej.
  42. Baran, jeden z dwunastu znaków zodyaku. Według podań greckich był to baran o złotem runie, zabity w ofierze Jowiszowi, który pomieścił go między gwiazdy. Córka Cefea, Andromeda.
  43. Racyonał — był to napierśnik, część uroczystego ubioru arcykapłana u Izraelitów. Napierśnik przypinano do naramiennika. Było na nim dwanaście kamieni drogich i napis złotemi literami: Urim i Thuminim, co znaczy: Nauka i Prawda.
    Inni twierdzą, iż na racyonale było napisane imię Boże Jehowa — Ten, który był, jest i będzie. Ze stopnia światła, pojawiającego się w tym napisie, arcykapłan poznawał, co ma odpowiedzieć tym, którzy przychodzili radzić się Boga.
  44. Góry Nifaty — dzisiejszy Kaukaz.
  45. Wonie sabejskie — z Arabji płynące. Sabejczykowie — ludy arabskie.
  46. Asmodeusz, czart (patrz księgę Tobiasza), prześladował Sarę, córkę Raguela, i dusił każdego jej małżonka w noc ślubną. Tobiasz, ósmy z kolei nowożeniec, za poradą archanioła Rafaela, odpędził czarta modlitwą, wstrzemięźliwością i spaleniem wątroby rybiej, danej mu przez archanioła.
  47. Kraj Telassara — miejscowość w Syryi, wspomniana w IV księdze Król. XIX, 12.
  48. Pan, bożek grecki jest tu wzięty jako symbol natury; Hory, odźwierne niebios, lub też pory roku i pory dnia. Czczono je, jako bóstwa, w Atenach. Gracye, czyli Charyty, w liczbie trzech, boginie wdzięku.
  49. Enna, miasto położone na wyżynie w środkowej Sycylii, uważane było za ulubione miejsce pobytu Cerery. Otaczały je łąki, przerznięte strumykami, pełne kwiatów, nieustannie pachnących, i cienistemi gajami. W tej pięknej okolicy porwana została Libera, czyli Prozerpina. W starożytności pokazywano w pobliżu tego miasta wejście podziemne, przez które Pluton ze swoją zdobyczą miał wrócić do piekieł.
  50. Oront, rzeka w Syryi; na jego wybrzeżach, przy mieście Antyochii, był gaj, w którym odbywały się uroczystości na cześć nimfy Dafny, ściganej przez Apollina i zamienionej w drzewo laurowe.
  51. Ludy libijskie wystawiły Jowiszowi wspaniałą świątynię. Niektórzy autorowie uważają go za Boga słońca. O ukrywaniu młodego Bachusa, syna Jowisza, przed prześladowaniem Junony, czy tez Rhei, jak w tekście, i karmieniu go przez kozę Amalteę, zbyt długie i rozmaite są podania mitologiczne i zbyteczne byłoby tutaj ich przytaczanie.
  52. Jowisz, rozgniewany na Prometeusza za to, że śmiał utworzyć człowieka i dla ożywienia go ukraść ogień z nieba, polecił Wulkanowi, aby utworzył kobietę z mułu ziemi i przywiódł ją na zgromadzenie bogów. Wszyscy bogowie uwielbiali nowa istotę, Pandorę, i obdarzali ją. Minerwa nauczyła ją kunsztów jej płci właściwych, — Wenus otoczyła ją wdziękiem i powabem, — Merkury darem słowa i t. d. W końcu Jowisz dał jej puszkę dobrze zamkniętą, z poleceniem doręczenia jej Prometeuszowi. Ten, podejrzewając zasadzkę, odmówił przyjęcia i Pandory i puszki; połakomił się na jedne i drugą Epimeteusz, brat Prometeusza, ożenił się z Panorą, otworzył puszkę i wypuścił z niej wszystkie nieszczęścia i zbrodnie, które odtąd świat napełniły. Nie zdążyła ulecić z puszki jedna tylko Nadzieja. Jest w tej Pandorze pewne podobieństwo do Ewy; napomykając o niej w tem miejscu, gdy opisuje szczęśliwość naszych pierwszych rodziców, Milton, do błogiej sielanki, poetycznie wprowadza złowróżbny motyw bliskiej katastrofy. Prawie wszystkie jego powoływania się na baśni mitologiczne lub nadzieje wybranego ludu mają widoczny cel poetyczny.
  53. Pięć planet naówczas znanych.
  54. Merkury.
  55. Alcynousa królestwo — wyspa Korcyra, dzisiejsza Korfu, Homer w Odyssei, wielbi wspaniałe ogrody tej wyspy.
  56. Urania, czyli Wenus niebiańska, córka Nieba i Światła, przejmowała ludzi tylko czystą, niezmysłową miłością; tę nazwę nosi także Muza astronomii. Milton ma tu na myśli także poezyę, natchnienie wieszcze.
  57. Bellerofon, syn Glauka, króla Koryntu, otrzymawszy od Minerwy Pegaza, zwyciężył Chimerę, potwór latający w powietrzu. Nadęty powodzeniem, chciał wznieść się do niebios, ale gdy paw, wysłany przez Jowisza, ukłuł jego rumaka, Bellerofon spadł na ziemię i stracił życie. Według innych, Bellerofon nie zabił się, tylko opanowany melancholią, błąkał się po polach Alejańskich w Syryi.
  58. Orfeusz pochodził z Tracyi; — tam i góra Rodope.
  59. Lewiatan, bajeczna ryba, największa z żyjących w morzu; Behemot, wół olbrzymi. Oba zwierzęta opisywane w Talmudzie.
  60. Lewiatan, bajeczna ryba, największa z żyjących w morzu; Behemot, wół olbrzymi. Oba zwierzęta opisywane w Talmudzie.
  61. Milton tu powołuje się na dawną astronomię Appoloniusza, Hipparcha i Ptolomeusza. Epicykl — jest to koło, po okręgu którego porusza się słońce, księżyc, lub planeta, podczas kiedy środek tego koła znów się porusza po okręgu innego koła. Ostatnie to koło zowie się circulus deferens. Nieraz, dla wytłómaczenia ruchu planety nie wystarczał jeden deferent i trzeba się było uciec do drugiego, po okręgu którego posuwał się środek pierwszego deferenta. Jakkolwiek teorya ta była zawiła, tłómaczyła geometrycznie ruchy ciał niebieskich i utrzymywała się, dopóki ziemię uważano za nieruchomą i za środek świata. Milton ustami archanioła Rafaela, wyszydza tę zawiłą teoryę i przechyla się do systemu Kopernika, nic jednak o budowie świata nie twierdząc stanowczo.
  62. Achill, patrz Iliada; — Turnus, patrz Eneida.
  63. Kadmus w poszukiwaniu Europy, porwanej przez Jowisza, przybył do Grecyi i założył Teby. Następnie, porzuciwszy dobrowolnie to miasto, czy też wygnany przez swych poddanych, udał się, ze swą żoną Hermioną, do Illiryi; tam, z rozkazu Jowisza, oboje przemienieni zostali w węże.
  64. W Epidaurze czczono Eskulapa pod postacią węża; twierdzono, że się nawet pojawiał w tym kształcie.
  65. Jowiszów różnych, według Varrona, było około 300 — z tych najdawniejszy Jowisz Ammoński w Libii, a Kapitoliński w Rzymie należał do najsławniejszych.
  66. Kathay — Chiny.
  67. Neptun jednem uderzeniem trójzęba wywiódł z głębin morza Egiejskiego wyspę Delos, przeznaczając ją dla Latony, prześladowanej przez Junonę. Na tej wyspie urodził się Apollo wraz z Dyaną i, wywdzięczając się rodzinnej wyspie, z pływającej, jaką dotąd była, zrobił ją stałą,
  68. Po potopie Denkaliona, słońce wytworzyło z bagna na błoniu olbrzymiego węża-smoka, zwanego Pytonem; Apollo zabił go swoją strzałą i stąd poszedł przydomek Apollina Pytyjskiego i igrzyska Pytyjskie, na pamiątkę tego zdarzenia ustanowione.
    Megera — jedna z trzech Furyi.
  69. Przed Saturnem, synem Uranusa i Westy, to jest Nieba i Ziemi, podobno rządził Olimpem wąż Ophion, wraz z małżonką Eurynomą, której niższa połowa ciała także była w kształcie węża.
  70. Jowisza urodziła Rea na wyspie Krecie.
  71. Według fikcyi poetycznej, przed upadkiem człowieka Ziemia nie była nachylona ku ekliptyce i klimat jej całej był łagodny. Po tym kataklizmie nastąpiła zmiana w jej położeniu; zmieniły się też i ruchy planet, których rozmaite «połączenia», według wyobrażeń astrologicznych, szkodliwie wpływają na ludzi.
  72. Siedm cór Atlasa i Pleiony porwał Buzyrys, król Egipski, Herkules je oswobodził i zwrócił ojcu, który przez wdzięczność nauczył go astronomii. W nagrodę za wychowanie Bachusa po śmierci umieszczone zostały w niebie pod nazwą Pleiad.
  73. Tyest, syn Pelopsa i Hipodamii, po spełnieniu licznych zbrodni względem swojego brata, Atreusza, uciekł, pozostawiając u niego swoje dzieci. Z obawy o ich los wszedł w układy z bratem, który, dla pełniejszej zemsty, pozornie się pogodziwszy, wyprawił ucztę uroczystą na przyjęcie Tyesta. Zamordowawszy jego dzieci, kazał mu podać między innemi potrawami i drobno porąbane ich ciałka. Gdy, przy końcu uczty, uczyniono bogom zwyczajne libacye, przy których dwaj bracia przyrzekli sobie wzajemne zapomnienie krzywd spełnionych, Tyest zażądał, aby mu przyprowadzono dzieci. Wtedy Atreusz kazał przynieść miskę, w której były ich głowy, ręce i nogi. Według podań greckich, słońce zeszło z swej drogi dziennej, aby nie przyświecać tak potwornemu czynowi.
  74. Deukalion, syn Prometeusza, mąż Pyrry, panował w Tessalii, blisko Parnasu. Za jego panowania nastąpił potop. Jowisz, widząc złość ludzką, postanowił wytępić rodzaj ludzki. Wody zalały ziemię, z wyjątkiem jednej góry w Focydzie, Parnasu. Tam zatrzymała się łódka, niosąca Deukaliona, najsprawiedliwszego z mężów, i Pyrrę, najcnotliwszą z kobiet. Po opadnięciuwód, małżonkowie ocaleni, ale już starzy, udali się do bogini Temidy, udzielającej wyroczni u stóp Parnasu i otrzymali odpowiedź, aby po wyjściu z świątyni, zasłoniwszy twarz, rzucali za siebie kości swej babki, Deukalion domyślił się, że babką ich jest ziemia, a jej kośćmi kamienie. Jakoż, owe rzucane kamienie Deukaliona zamieniały się na mężczyzn, a Pyrry na kobiety.
  75. „W Mahanaimie“ Genesis XXXII, Sługa Elizego, Dathan, Księga Król. XX.
  76. „W Mahanaimie“ Genesis XXXII, Sługa Elizego, Dathan, Księga Król. XX.
  77. Świetliczka, eufrazya, roślina, uważana jako pomocna na ból oczu.
  78. Enoch.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John Milton i tłumacza: Władysław Bartkiewicz.