Strona:PL Milton - Raj utracony.djvu/341

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Z wielką radością witał, większą jeszcze
Sprawił mu widok arcydzieła — mostu;
Stał w podziwieniu długo, aż Grzech — córka
Czarownie piękna, tak przerwie milczenie:
«Rodzicu, twoje to wspaniałe czyny,
Twoje trofea, choć na nie spoglądasz
Jakby na cudze; tyś jest ich autorem,
Tyś budowniczym głównym: gdy me serce,
Co zawsze z twojem w łączności tajemnej,
Odgadło, że ci się wiedzie na ziemi,
Jak wzrok twój stwierdza, w tejże samej chwili,
Chociaż nas światów dzieliły przestrzenie,
Uczułam pociąg nieprzeparty, wespół
Z twym synem dążę w ślad twój; tak nas troje
Łączy konieczność niezłomna. Nie mogło
Nas dłużej trzymać Piekło w swych granicach,
Ni ta bezdrożna, ciemna przepaść odwieść
Od pójścia twoim, pełnym sławy, torem.
Nas, których dotąd strzegły bramy Piekła,
Ty obdarzyłeś wolnością i mocą
Tak dalekiego się obwarowania
I przerzucenia potężnego mostu
Po nad otchłanią czarną. Świat ten cały
Twój teraz, twoja to dzielność zdobyła,
To czego ręce twe nie zbudowały.
Twój dowcip z zyskiem powetował straty,
Jakie nam wojna zadała, i pomścił
Zupełnie klęskę poniesioną w Niebie.
Będziesz panował tutaj jak monarcha,
Tam nim nie byłeś. Tam niech On panuje,