Strona:PL Milton - Raj utracony.djvu/360

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W odosobnieniu siedząca, powstała,
I przystąpiwszy, łagodnemi słowy
Chciała powściągnąć jego uniesienia,
Lecz on odegnał ją srogiem spojrzeniem:
«Precz z moich oczu, wężu! Taka nazwa
Przystoi tobie, coś z nim w lidze była,
Równie fałszywa, równie nienawistna.
Brakuje tylko, aby kształt i barwa
Świadczyły o twej wężowej naturze
Ku bezpieczeństwu wszelkiego stworzenia;
By nie łudziła ich ta boska postać,
Pokrywająca piekielną obłudę!
Szczęśliwym zawsze byłbym, gdyby nie ty,
Gdyby nie twoja pycha, pewność siebie,
Za nic mająca moje ostrzeżenia,
Kiedy groziło nam niebezpieczeństwo.
Gniewał cię wtedy mój brak zaufania,
Chciałaś, by widział cię ktoś inny przecie —
Choćby sam Szatan — myślałaś chytrością
Wziąć nad nim górę, lecz w pierwszem spotkaniu
Wąż cię oszukał; on ciebie a ty mnie.
Gdym w zaufaniu odejść ci pozwolił,
Sądziłem, żeś jest roztropną, niezłomną,
Że każdą napaść odeprzeć potrafisz;
Nie przypuszczałem, że to wszystko pozór,
Nie rzeczywista cnota, że to tylko
Zebro, z natury krzywe, ze mnie wzięte,
A jak się teraz jasno okazuje
Więcej ku lewej stronie się kłoniące;
Lepiej je było, jako nadliczbowe,