Strona:PL Milton - Raj utracony.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

««Ty słońce, rzekłem, piękne światło, i ty,
Ziemio, tak świeża, hoża, w blasku światła,
Wy wzgórza, pola, rzeki, lasy, niwy,
Wy, co żyjecie, krążycie swobodnie,
Mówcie, gdy wiecie, jak się stałem taki?
Jak tu przybyłem? Nie sam z siebie; zatem
Jakiś potężny Twórca z swej dobroci
I z bezgranicznej potęgi mnie zrobił.
Powiedzcie, jakbym mógł go poznać, jakbym
Mógł cześć mu oddać za ten ruch i życie,
Za szczęście większe, niż sam wiedzieć mogę?»»
Gdy tak wołałem, błąkając się z miejsca,
Gdzie odetchnąłem pierwszy raz i pierwsze
Ujrzałem światło błogie, a nie dawał
Nikt odpowiedzi, na darniowej ławie,
Kwiatami tkanej, siadłem zamyślony.
Tu po raz pierwszy objął mnie sen słodki,
Miękkim naciskiem przytłumił me zmysły,
Niezamącony, choć, zdało się, wracam
Do poprzedniego stanu nieczułości
I do niebytu, gdy naraz u głowy
Mojej stanęło zjawisko; w mej duszy
Wewnętrzny pojaw jego wzniecił czucie
Bytu i życia. Ktoś, jak mi się zdało,
Postaci boskiej nadszedł i powiedział:
««Czeka cię twoja dziedzina, Adamie,
Pierwszy człowieku, na pierwszego ojca
Niezmiernej liczby ludzi przeznaczony,
Wstań, otom przyszedł, bym cię poprowadził
Do rozkosznego ogrodu, siedziby