Strona:PL Milton - Raj utracony.djvu/317

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Może nie umrzesz jednak, twój czyn może
Nie tak straszliwy; gdy owoc był wprzódy
Już pozbawiony świętości przez Węża,
Powszednim stał się, nim ust naszych doszedł.
Dla niego nie był śmiertelnym, on żyje,
Powiadasz, wyższem życiem, jakby człowiek;
Możemy wnosić, że owocu dzielność
I nas na wyższy stopień stosunkowo
Podniesie: w bogów, w aniołów przemieni.
Trudno mi także pojąć, iżby Pan Bóg,
Stwórca najmędrszy, choć groził, naprawdę
Zniszczył istoty, pierwsze tak wysoko
Obdarowane, które ponad wszystkie
Swe dzieła wyniósł; te, dla nas stworzone,
Z nami w łączności, padłyby wraz z nami;
Tak Bógby tworzył na to, żeby niszczył,
I znów odrabiał, próżne mając trudy.
Nie można Boga pojmować w ten sposób,
Bo On, choć mocen powtórzyć stworzenie,
Niechętnieby nas niweczył, by nie rzekł
Tryumfujący nieprzyjaciel: Zmienny
Los tego, komu Bóg najbardziej sprzyja!
Któż może długo przetrwać w jego łasce?
Wprzód mnie obalił, teraz ludzkie plemię.
Na kogo kolej? Takiego powodu
Do szyderstw nie da nieprzyjacielowi.
Cokolwiek będzie, los mój wspólny z twoim,
Gdy umrę z tobą, śmierć mi będzie życiem.
Tak silnie czuję w sercu tę potęgę,
Którą przyroda związała mnie z tobą,