Strona:PL Milton - Raj utracony.djvu/398

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Napędzi! wszystkie chmury, jakie były
Pod niebiosami, jednocześnie wzgórza
Ślą swą daninę: mgły, pary, wyziewy
Ciemne a mokre zasłoniły niebo,
Jak czarny pułap; lunął deszcz gwałtowny
I nie poprzestał, aż zatopił ziemię.
A korab płynął, wysoko wzniesiony,
To w tę, to w ową stronę po przez fale,
Lecz je przecinał ostrym jak dziób przodem.
Inne budynki wszystkie skryła woda,
W głębokich nurtach tocząc ich ozdoby;
Morze tonęło w morzu, znikły brzegi:
Tam gdzie niedawno przepych się roztaczał,
W pałacach morskie legą się potwory;
Cały ród ludzki, tak liczny niedawno,
Na kilku deskach unosiły wody.
Jakaż cię żałość nękała, Adamie,
Gdy ci oglądać przyszło taki smutny
Koniec twojego rodu, zniweczenie!
I ciebie zalał potop łez i smutku,
I tyś w nim tonął, jak twe biedne dzieci,
Aż tknięty ręką łagodną Anioła,
Wstałeś, bez folgi w żalu, jako ojciec,
Gdy w jego oczach giną jego dzieci.
Ledwieś wyjąknąć zdołał taką skargę:
«Straszne widzenie! Lepiejby mi było
Żyć nieświadomy przyszłości! Mój udział
Niedoli sambym znosił, dość mi dźwigać
Dnia utrapienie; teraz wielu wieków
Ciężar odrazu spadł mi na ramiona.