Strona:PL Milton - Raj utracony.djvu/367

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Doznasz radości, skoro ujrzysz owoc
Żywota twego; a przekleństwo moje
Spadło na ziemię prosto: w pocie czoła
Chleb mam pożywać! Cóż tak bardzo złego?
Gorsze byłoby próżnowanie; praca
Da utrzymanie. By zimno lub upał
Nam nie szkodziły, już Sędzia litośny
Okrył niegodnych nas, choć nie proszony;
Jeśli będziemy prosili, tymbardziej
Wysłucha, serce do litości skłoni,
Nauczy, jak się mamy zabezpieczać
Od nieprzyjaznych pór roku, od deszczu,
Lodu i śniegu. Już się pokazuje
Zmiana na niebie, już od gór dmą wiatry
Wilgotne, ostre, zrywają powabne
Kędziory drzew, tak pięknie rozłożystych.
To napomnienie, abyśmy szukali
Lepszej ochrony, jeśli chcemy rozgrzać
Skrzepnięte członki, nim ta gwiazda dzienna
Odchodząc, zimną noc zostawi; może
Udałoby się odbite promienie
Zgromadzić i czemś suchem żywić snadnie?
Lub dwóch ciał tarciem ściśnięte powietrze
W ogień zamienić, jak niedawno chmury
Pędzone wiatrem, gdy się ostro starły,
Błysły ukośnie zygzakiem płomiennym,
Spadł ogień, jodły czy też sosny korę
Żywiczną zażegł, i zdaleka szerzył
Przyjemne ciepło, mogące zastąpić
Promienie słońca. Jak takiego ognia