Żagiew i zgliszcza/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Panait Istrati
Tytuł Żagiew i zgliszcza
Podtytuł Po szesnastu miesiącach pobytu w Z. S. S. R.
Wydawca Księgarnia polska — Bernard Połoniecki
Data wyd. 1931
Druk Księgarnia polska — Bernard Połoniecki
Miejsce wyd. Lwów i Warszawa
Tłumacz Kazimierz Rychłowski
Tytuł orygin. Vers l'autre flamme
Podtytuł oryginalny Après seize mois dans l'URSS
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron



PANAÏT ISTRATI
ŻAGIEW
I
ZGLISZCZA
PO SZESNASTU MIESIĄCACH POBYTU
W  Z. S. S. R.
MCMXXXI
LWÓW I WARSZAWA
KSIĘGARNIA POLSKA — BERNARD POŁONIECKI




Z upoważnienia autora
opracował polskie wydanie
KAZIMIERZ RYCHŁOWSKI




PANAÏT ISTRATI
ŻAGIEW I ZGLISZCZA
PO SZESNASTU MIESIĄCACH POBYTU
W  Z. S. S. R.






Panait Istrati nie jest powieściopisarzem w dzisiejszem tego słowa znaczeniu. Jego powieści — tłumaczone już na wszystkie niemal europejskie języki, pisane swoistym, jędrnym stylem, — mają wybitną, zdecydowaną tendencję społeczną, są głośnym krzykiem protestu przeciw niesprawiedliwościom i wyzyskowi tych parjasów społeczeństwa, z pośród których i on sam wyszedł, a do których odnosi się z prawdziwą, najszczerszą miłością.
Bo Istrati jest z przekonań zdeklarowanym fanatykiem komunizmu; fanatykiem w najszlachetniejszem tego słowa pojęciu. Nie przeszkadza mu to jednak zachować zawsze trzeźwość sądu i krytycyzm, — dzięki czemu z całą bezwzględnością wytyka wszelkie zło, wszelkie błędy i wady tej doktryny.
Dlatego dzieło, które obecnie podajemy polskim czytelnikom w odpowiednim skrócie — wywołało taką burzę protestów i polemik. W dziele tem Istrati robi surowy, bezlitosny rachunek sumienia z dzisiejszymi władcami Rosji. A sąd ostateczny wypada dla nich wręcz druzgocąco...
Jak wspomnieliśmy — dzieło to podajemy w odpowiedniem opracowaniu i pewnym skrócie, za aprobatą autora. Skróty te nie wpływają w niczem absolutnie na zwartość kompozycji; — usunęliśmy bowiem tylko takie ustępy, które dla czytelnika polskiego nie przedstawiają zbytniego zainteresowania. Bo Istrati pisał dzieło to przedewszystkiem dla Zachodu, gdzie o dzisiejszej Rosji ludzie mają bardzo słabe, a często zupełnie błędne wyobrażenie. Stąd pewne rozwlekłości, dużo szczegółów drugorzędnych, a nam dobrze już znanych.
Nie wątpimy, że dzieło to, naprawdę rewelacyjne, zainteresuje żywo czytelników polskich, którzy na tej podstawie będą mogli wyrobić sobie prawdziwy, wierny obraz tego, co się dziś w Rosji dzieje.

Tłumacz




MOJE WYZNANIA


Trzy te tomy, ukazujące się pod jednym wspólnym tytułem pisałem nie sam, lecz razem z mymi współpracownikami, — chociaż każdy z nich zupełnie odrębnie. Jeżeli wydaję je pod mojem tylko nazwiskiem, to przedewszystkiem robię to tylko tymczasowo; — pozatem podpisuję je mojem pełnem nazwiskiem nie dlatego, aby przywłaszczyć sobie zawarte w nich idee, lecz by ułatwić ich rozpowszechnienie.

Co bowiem zawsze, we wszystkich epokach, a zwłaszcza w obecnej jest strasznem, to fakt, że człowiek, którego „nazwisko“ nie ma przywileju by było cytowane, człowiek taki, choćby i po stokroć miał rację, nie potrafi zdobyć dla siebie prawa głosu. A mnie właśnie zależy na tem, aby możliwie jak najdalej dotarł głos moich przyjaciół, ów głos, który często jest uzupełnieniem mego głosu a czasem stoi z nim w sprzeczności, ów głos, który może nie być nawet jednolitym w swej różnorodności...
Już choćby z tego tylko powodu, aby wywołać i pobudzić dyskusję, zakazaną w Rosji i w owej „Międzynarodówce“, której zbawienia pragniemy.

P. I.


Za pokonanych uważać się mogą wszyscy ci ludzie, którzy u schyłku swego żywota znajdują się w rozdźwięku uczuciowym w stosunku do najlepszych im podobnych osobników. Do tych pokonanych i ja się zaliczam, że zaś istnieją tysiączne formy tego rozdźwięku uczuciowego w stosunku do podobnych sobie, dodaję dla wyjaśnienia, że mam tu na myśli ów przykry rozdział wytrącający człowieka poza nawias pewnej klasy, z którą miało się przez całe życie wspólne z tą klasą aspiracje, — przyczem człowiek ten i nadal nie wyrzeka się odczuwanej zawsze potrzeby walki o sprawiedliwość.

Bo owa potrzeba sprawiedliwości to nie teorja tylko, lecz uczucie. Dzisiaj wiem to już dobrze, po przejściu całej szerokiej skali doświadczeń.

Oto upłynęło już dwadzieścia siedm lat od owej chwili, kiedy na jednem z przedmieść Braiły posłyszałem po raz pierwszy słowo: sprawiedliwość. W owym czasie miasto moje wstrząsane było gwałtownie olbrzymiemi rozruchami pospólstwa: na stary nasz port zwaliły się jedne po drugiem najpierw elewatory na dworcu, następnie elewatory pływające, przynosząc za sobą groźbę bezrobocia i głodu dla 6 tysięcy robotników portowych wyładowujących cerealja. Wliczając ich rodziny i wszystkich bliskich, stanowiło to dwie trzecie całej ludności miasta.
— Sprawiedliwości — krzyczało 40.000 piersi.
— To postęp! — odparł prefekt, otoczony trzema kompanjami żołnierzy.
Nie byłem robotnikiem portowym. Nie był robotnikiem żaden z mych krewnych. I owszem, matka moja zarabiała na życie, czyszcząc wszystkie świństwa po tych właśnie, którzy zakupili owe elewatory. Mimo to jednak odpowiedź prefekta zraniła mnie boleśnie. I dlatego słuchałem uważnie odpowiedzi owego mówcy socjalistycznego, który mówił o sprawiedliwości. Kiedy robotnicy krzyczeli: „Wrzucimy elewatory do Dunaju!“ — on im odpowiedział:
— Nie! Najpierw dlatego, że nie pozwolą wam na to pod groźbą karabinów. A potem, gdyby się to wam nawet i udało, na miejsce zniszczonych elewatorów stanęłyby wkrótce inne, bo są one owocem współczesnej techniki. Ale ta technika właśnie, która dziś zwraca się swem ostrzem przeciw wam, — któregoś dnia musi się stać waszą własnością i służyć interesom tych wszystkich, którzy pracują, — jak tego sprawiedliwość wymaga.
— Dobrze więc, — odpowiedzieli. — Pozostawmy rzeczy swemu biegowi.

I zaczęło się długie wyczekiwanie, trwające dotychczas jeszcze, zarówno w Rumunji jak i wszędzie indziej w świecie. A tymczasem trzeba żyć i walczyć, żyć można w sposób rozmaity; ale o ile idzie o walkę, to jest tylko jeden sposób: uderzyć w przeciwnika.
A mój przeciwnik był, jest i zostanie przeciwnikiem mojej klasy, tym który buduje elewatory dla swej osobistej korzyści, który klasę tę wygładza, a potem każe strzelać do niej, gdy dopomina się głośno sprawiedliwości.
Nie dalej jak przed pięciu laty, a więc kiedy liczyłem sobie lat około czterdzieści, i ja należałem do tych, których się morzy głodem a następnie strzela. A jeżeli dziś już mnie głodem nie morzą, to jedno jest pewnem, że strzelać do mnie będą zawsze. Bo jakikolwiek będzie wynik tej dysputy w jaką wdałem się z moją klasą, jeden fakt pozostanie zawsze niezbitym pewnikiem: strzelać będę bez ustanku w piersi i w plecy tych, którzy ludzi najpierw morzą głodem, a następnie ich strzelają. I jeżeli, jak mi się to już zdarzało, znajdę się znów kiedy przypadkowo w najmilszej kompanji przy jednym stole z jednych z tych co to morzą głodem a potem strzelają, — niechże wie, że znalazłem się tam po to tylko, by zdobyć informacje i aby go potem tem lepiej i pewniej ugodzić.
Jeżeli kiedykolwiek w życiu zboczę z tej wytkniętej sobie linji, niechaj moi ludzie, bez sądu, ubiją mnie poprostu na ulicy.
A teraz zobaczmy, o ile uważać się mogę za zwyciężonego, o ile oddaliłem się od moich ludzi, nie przestając nigdy zwalczać wrogów wolnego człowieka.

Otóż rozdźwięk między mną a mymi przyjaciółmi komunistami istnieje na punkcie tego, co właśnie było ich dumą w Rosji: na punkcie rozbudowy socjalizmu. Smutne to, smutne dla naszej starej przyjaźni, — ale tak jest w istocie.
Nie kwestjonuję owej rozbudowy, przyznaję też, że jest ona socjalistyczną, nawet wówczas, gdy idzie o przedsiębiorstwa „wzorowe“, które funkcjonują źle i nie będą funkcjonować lepiej, jak długo prowadzone będą przez komunistów nieudolnych.
Co więcej, ową nieudolność naszą powinno się nam wybaczyć. Bo klasa robotnicza nic nie jest temu winna, że nie zna się na rzeczach, których jej nigdy nie uczono. Ale na szubienicę zasługują ci narzucający się jej prowodyrzy, którzy narażają na szwank jej przyszłość, każąc im robić wszystko na opak, za wszelką cenę i wszelkiemi sposobami.
W tem miejscu pozwolę sobie na konieczne wtrącenie nawiasowo paru uwag.

Zanim uświadomiłem sobie, że zapaleni teoretycy zabrali się do rozbudowy socjalizmu na łeb na szyję i za wszelką cenę, — wyznawałem zasadę, że do zdobycia władzy dopuszczalne są wszelkie środki. Nie było to przekonanie czysto książkowe i teoretyczne. Wychowany w okresie śpiącej akcji socjalnej demokracji, która w rezultacie rzuciła w tak haniebny sposób proletarjat w wir wojny światowej, zawsze ciążyłem w stronę frondy syndykalistycznej.
Toteż po Zimmerwaldzie i Kienthalu pojawienie się bolszewizmu zaimponowało mi: podbił mnie on odrazu swem zdecydowaniem, precyzją i odwagą. Przylgnąłem do niego szybko, nazajutrz po rewolucji październikowej, nie licząc się z tem zupełnie, że w owym czasie znajdowałem się w Szwajcarji i że ten giest może mnie drogo kosztować. To moje publiczne wyznanie wiary znaleźć można w piśmie „La Feuille“ redagowanem przez Jana Debrit[1] z Genewy, a dziś już nie istniejącem. Był to mój pierwszy artykuł, napisany w języku francuskim. Wysłałem go do redakcji, nie spodziewając się wcale przyjęcia. Tymczasem ukazał on się na pierwszej stronie pod tytułem: Tołstoizm czy bolszewizm, podpisany inicjałami P. Istr. Artykuł ten jest mi najdroższym z tego wszystkiego, co napisałem od tego czasu. Cokolwiek bowiem stanie się z trzecią międzynarodówką i z socjalistyczną rozbudową rosyjskich komunistów, — bolszewizm, który witałem w tym artykule, przemawiał do świata robotniczego przez usta Lenina[2], a ten nie zginie nigdy, tak długo, póki, zbrodniczy kapitalizm wysyłać będzie rewolucjonistów na śmierć, a ohydni komuniści zesyłać ich będą na Syberję.

Z sercem przepełnionem buntem, wyzbywszy się wszelakich majaków wilsonowskich[3], przybyłem na wiosnę 1920 roku do Paryża. Miasto światłości, — ognisko zachodniej cywilizacji!
Wówczas wierzyłem jeszcze we wszystkie te piękne słówka. To znaczy, — wierzyłem jeszcze we francuskiego „poilu“, który dopiero opuścił okopy, wierzyłem w najwyższy wykwit myśli francuskiej, tradycyjnie rewolucyjnej. Przeczytałem właśnie wspaniały „Ogień“ Barbusse‘a[4], a Romain Rollanda[5] pieściłem w głębi mej duszy.
Myliłem się straszliwie. „Poilu“, dumny ze swych krzyżów, chełpiący się swemi ranami, — omal mi nie podbił porządnie oka, za to tylko, że nie zdjąłem kapelusza przed przechodzącą wojskową maskaradą. Rodzący się właśnie faszyzm miał tu otwartą drogę.
Co się tyczy zaś pisarzy francuskich o rewolucyjnej tradycji, to sprawa to nieco dłuższa. Najpierw na moje nieszczęście, i ja sam stałem się pisarzem. Z początku wielka była z tego uciecha. Patrzajcie-no, jakie ten Paryż potrafi sprawiać cudy: wyciągnąć jakiegoś obszarpańca ze śmietnika przydrożnego i otworzyć przed nim podwoje wszelakich możliwości! Zgoła to nie jest banalne, — ale czekajcie! Nie jestem przecież tylko ja, sam jeden. Cała olbrzymia familja obszarpańców, wśród których nie jestem ani najlepszym ani najgorszym, warta jest napewno więcej odemnie, nie dzięki temu co piszą, lecz przez ten węgiel kamienny, który wydobywają z czeluści podziemnych, a przy którym nigdy zagrzać się nie mogą. Oni to piszą owe straszne listy, po przeczytaniu których człowiek, o ile nie jest z kamienia, nie zdoła ani spać, ani zjeść spokojnie swego posiłku.
„O ty, który wzniosłeś się w górę ku światłu, pamiętaj o nas, którzy zostaliśmy w ciemnościach!“ Ależ naturalnie, bez wątpienia! Nie tylko będę o was pamiętał, ale oddam wam wszystko co posiadam, z wyjątkiem mojej żony! A wreszcie i przedewszystkiem walczyć będziemy wspólnie, teraz, gdy mój głos rozlegać się będzie szeroko po świecie i gdy tylu moich przyjaciół deklaruje się i waszymi przyjaciółmi.
Otóż w tym właśnie czasie, kiedy serce miałem wezbrane radością, w jednym z departamentów Francji zaszedł drobny, codzienny wypadek, jeden z tych ponurych dramatów, które przynoszą wstyd i hańbę ludzkości. Oto co się stało:

„Pewien robotnik rolny wraca w sobotę wieczorem do domu i cały swój tygodniowy zarobek, w banknotach kładzie na stole. Syn jego, chłopczyk czteroletni, chwyta ową skromną garstkę pieniędzy i wrzuca je do ognia. Ojciec porywa siekierę i dwoma ciosami odrąbuje rączki dziecka. Zwabiona krzykiem nadbiega matka, która w sąsiedniej ubikacji kąpała właśnie niemowlę. Na widok tej okropnej sceny pada na miejscu trupem. Niemowlę utopiło się we wanience, żandarmi schwytali ojca, który dostał obłąkania i przez noc błąkał się po polach“.

Wszystko to razem nie zajmuje nawet dwudziestu wierszy na trzeciej stronicy „Journalu“. Zdarzyło się to przed jakiemi czterema czy pięcioma laty. Od tego czasu nie czytywałem już więcej kroniki wypadków. Aż oto dziś znowu, 4 lipca 1929 roku, oczy moje padają na pierwszą stronę „Journalu“. Przepisuję dosłownie:

Matka doprowadzona nędzą do rozpaczy, zabija siekierą troje swoich dzieci, poczem popełnia zamach samobójczy, odrąbując sobie nogę i rękę.

Rennes, 3 lipca. W gminie Bréal-sous-Monfort rozegrał się prerażający dramat. W małej wiosce Launay-la-Porte mieszkała biedna rodzina, złożona z wyrobnika Colombela, jego żony i czworga dzieci. Najstarszy pracuje na folwarku, a troje młodszych (sześcioletnia dziewczynka i dwoje trzyletnich bliźniąt) mieszkało razem z rodzicami.
„W domu panowała nędza. Niedawno temu matka, zmuszona potrzebą, popełniła jakąś kradzież. Skazano ją za to na dwa miesiące więzienia z odroczeniem kary, — a wyrok dotknął ją do żywego.
„Wówczas to postanowiła raz skończyć z tem nędznem życiem i umrzeć razem ze swemi dziećmi.
„Wczoraj wieczorem, gdy dzieci już posnęły we swych łóżeczkach, porwała siekierę, pochyliła się nad trzema główkami zagrzebanemi w poduszkach i unosząc po trzykroć swą broń, rozpłatała czaszki swych własnych dzieci. Krew trysnęła, śmierć nastąpiła natychmiast.
„Wówczas matka z całym uporem próbowała i sobie odebrać życie. Odrąbała sobie nogę i lewą rękę, potem próbowała poderżnąć sobie gardło jakimś lichym nożem, aż wreszcie straciła przytomność.
„Straszliwą tę rzeź odkryto dopiero na drugi dzień rano. Zbrodnicza matka leżała w kałuży krwi u stóp łóżka, na którem spoczywały jej trzy małe ofiary. Na podłodze znaleziono ową rękę, którą sama sobie odrąbała.
„P. Colombel przewieziona została w stanie beznadziejnym do szpitala w Rennes“.

(„Le Journal”)

Niejeden z czytelników, uważając, że go poprostu „naciągam“, zapyta mnie, do czego właściwie zmierzam. Zatem posłuchajcie:
Poczucie dobra i piękna jest nieskończenie bardziej potężne, niż poczucie zła i brzydoty. Tkwi ono w samych podstawach życia ludzkiego. Ale nie dbają o nie zupełnie ludzie którym się w życiu dobrze dzieje. Odczuwają je tylko ci maluczcy, ci co żyją w ciemnościach. Dla nich jest ono solą i chlebem powszednim.
Pojęcie dobra i piękna — gdyby zaczęto o tem mówić na Zgromadzeniu Ligi Narodów, — nie zdołałoby wzruszyć serca nawet stenotypistki; ale na toż samo hasło, rzucone za rogatką Clignancourt, zerwałyby się dziesiątki tysięcy dusz. Tak samo i u nas, na Bałkanie, tak samo i w olbrzymiej Rosji. Owa elita ludzka, drżąca z zimna w nędznych chałupach a żywiąca się garścią kukurudzy, chętnie i chciwie karmi się szlachetnemi myślami.
Otóż ze wszystkich narodów hojnie szafujących podobnemi myślami, Francja jest nam najbardziej znaną. Francja zatruwa nam młodzież swemi ostatniemi dwoma stuleciami filozofji i literatury. Wierzymy w to wszystko, biorąc to za dobrą monetę. I czasem — czyto pieszo, czy ukryci gdzieś pod wagonem — przybywamy do Francji, by żądać od niej rachunków.
Po raz pierwszy przybyłem do Paryża w r. 1913. I odrazu szewc Jonesco wziął mnie za rękę i poprowadził do Luwru. Pokazał mi żebraka, zabijającego wszy. Siedziałem w Paryżu trzy miesiące. Chciałem przeżyć osobiście całą tę historję i sztukę Paryża. Wyjechałem z Paryża prawie nędzarzem, pijany szczęściem, obiecując sobie, że powrócę tam jeszcze, nauczę się języka, że będę tam żyć, w tym kraju, siedlisku szlachetnej i wzniosłej myśli.
Dotrzymałem obietnicy, — ale miraże się rozwiały.
Mniejwięcej przed dwoma laty znalazłem się w towarzystwie bogatych i wykształconych Francuzów, — z których jeden zagadnął mnie obcesowo:
— Znasz dobrze Paryż?
— Tak, trochę.
— Cóżeś tu widział?
— Muzea, pomniki, nędzne nory.
Rozległy się szydercze śmiechy.
— A widziałeś nasze burdele?
— Nie?
— Widziałeś jak się ludzie kochają w trumnie?
— W trumnie?
— A tak!
— Chciałbym ujrzeć tę ohydę.
Pojechaliśmy w stronę ulicy de Provence. Fasada domu dyskretna. Wchodzimy, rozlega się głośne dzwonienie. Pokazują nam cały dom i pomieszczony w nim towar, — po 50 franków od osoby.
Urządzenie wspaniałe. Gospodyni zwraca mi uwagę na przepiękne malowidła ścienne:
— Zrobione, proszę pana, przez malarza, który zdobył w Rzymie pierwszą nagrodę!
Brawo, pierwsza nagroda!
Zwracam się do niej z zapytaniem:
— Mogłaby mi pani powiedzieć, ile kosztowała budowa tego burdelu?
— Cztery miljony!

Otóż i skończyłem „naciąganie“, aby dojść do następujących konkluzji:
Skoro jakaś cywilizacja buduje burdele wartości czterech miljonów, podczas gdy równocześnie obywatele tegoż samego państwa, z obawy przed nędzą, mordują siekierą własne dzieci, — to podobna cywilizacja traci wszelkie prawo do dalszego bytu, — nawet i w tym wypadku, gdyby wszyscy jej pisarze mieli nawrócić się na katolicyzm i gdyby wszyscy jej adwokaci, po siedmiu latach pokuty stali się biskupami. Podobna cywilizacja, jeżeli ma jeszcze choćby odrobinę wstydu, powinna pogrzebać wszystkie swe bibljoteki, rozebrać i zmagazynować wszystkie swe najwspanialsze pomniki a potem kazać swemu najwspanialszemu adwokatowi-biskupowi uderzyć we wielki dzwon katedry Notre-Dame. W przeciwnym razie...
W przeciwnym razie bowiem dopuszczalne są wszelkie środki dla zniszczenia takiej cywilizacji.
A teraz proszę o przebaczenie za wtrącenie tych kilku uwag.

Tak jest: nie byłby to w historji świata pierwszy wypadek kompletnego znikczemnienia cywilizacji i przepędzania jej pałką na cztery wiatry. A dziś taka pałka wisi nad nią, pałka straszliwie groźna. Imię jej: bolszewizm.
A ów bolszewizm pokazał już, co umie. Pokazał w sposób doskonały, bez zarzutu. Ładna to była robota, żaden pracownik, czy to fizyczny czy umysłowy, nie może jej nie przy klasnąć.
Kiedy znajdziecie się w Liwadji, w tym raju na ziemi, kiedy zobaczycie dwustu siedmdziesięciu mużyków-suchotników ulokowanych w tym samym carskim pałacu, gdzie ongi Rasputin maczał w sosie palce, by je potem dać do oblizania carowej, — kiedy przypomniecie sobie, że ta sama carowa jakby przez jakieś nieszczęśliwe przeoczenie, potrafiła zapomnieć o transportach żołnierzy zapakowanych do wagonów i porzuconych gdzieś na niezmierzonych stepach, żołnierzy, którzy pomału zamieniali się w straszliwe szkielety objadane przez olbrzymie muchy, — gdy to wszystko ujrzycie na własne oczy i wiecie o tem, — wówczas każdy z was, pracowników musi się stać bolszewikiem.
I ja nim jestem. I ja również, za cenę własnego życia, gotów jestem przyczynić się do zburzenia takich carskich cywilizacyj — razem z Rasputinami, z kasarniami, z burdelami dekorowanemi przez pierwszorzędnych artystów, z bibljotekami i pomnikami... Gotów jestem przyczynić się do tego wszelkiemi środkami, — ale poczekajcie — no jeszcze.
Bo sprawa tak się przedstawia:

Po tysiącach lat nędzy i cierpienia myślę, że moja klasa... Ale przedewszystkiem, czy wiecie, jaką klasę mam na myśli? Czy robotników fabrycznych czy rolnych? — Tak i nie. Byliśmy niejednokrotnie świadkami tego, że robotnik czy wieśniak przechodził do innej klasy społecznej, czy to dzięki swym zdolnościom czy sprytowi, — co ostatecznie mało mnie obchodzi, — dla mnie bowiem ani robotnik ani wieśniak nie stanowi jeszcze klasy...
Z chwilą, gdy idzie o podział ludzkości na pewne klasy, znaczy to niewątpliwie, że segregujemy ludzi różniących się między sobą, — ale różniących się czem właściwie? Czy tem, że jedni są wyzyskiwanymi a drudzy wyzyskiwaczami? Czy tem, że jedni jedzą obficie, a drudzy nie? A gdyby i tak było? Cóż poczniecie z podobnym podziałem na klasy z chwilą, gdy jedna zajmie miejsce drugiej, — jak to się dzieje masowo od tysięcy lat nazajutrz po każdej rewolucji, a codziennie w odniesieniu do poszczególnych osób? Czy sądzicie, że moim mularzom przyjdzie cokolwiek z tego, jeżeli ja sam najem się dziś do syta, a oni nadal będą zdychać z głodu? Czy miljony cierpiącej ludzkości będą miały z tego jakikolwiek pożytek, jeżeli jaki łachmaniarz zamiast pracować w pocie czoła w kopalni będzie wydawał dyspozycje siedząc w wygodnym fotelu?
— Napewno nie! I dlatego to wspaniała doktryna socjalistyczna mówi, że wszelkie klasy powinne być zniesione, a w ślad za tem powinno ustać wyzyskiwanie jednego człowieka przez drugiego. Olbrzymia to praca, dotychczas nigdy nie dokonana, — której dokonanie przypada, historycznie, klasie robotniczej.
Doskonale. Takie to jest wzniosłe i szlachetne, że błogosławię mych rodziców za to, iż sami byli nędzarzami i mnie jako nędzarza na świat wydali. I błogosławię te czterdzieści lat życia mego, które przeżyłem w nędzy. Bo jeżeli to właśnie nas, nędzarzy, wybrał los (czy historja) by powierzyć nam wykonanie tej misji, której żadna inna klasa nie potrafiła dotąd należycie wykonać, — to czyż może być jaka większa nagroda za nasze tysiącletnie cierpienia, czy może być więcej olśniewająca sława po wieki wieków?
Myślę zatem, że po tylu wiekach ohydy mojej klasie przypada nagle tego rodzaju rola, w której na pierwszy plan wysuwają się: cnota, sprawiedliwość, godność, uczciwość, braterstwo, bezinteresowność i abnegacja. Tego wszystkiego nam potrzeba. Potrzeba nam tego pod grozą okrycia się wieczystą hańbą za to, że przeoraliśmy cały świat ogniem i mieczem, a nic się właściwie nie zmieniło. Potrzeba i dlatego jeszcze, że uważamy się — i słusznie — za spadkobierców tej martyrologji liczącej zbyt wiele ofiar, abyśmy mogli zapomnieć o całym ogromie tych cierpień, w imię których powstajemy jako nieubłagani sędziowie i abyśmy mogli pozwalać sobie na popełnianie tych samych niegodziwości, które demaskowaliśmy przed obliczem całego świata.
Nam, bolszewikom, zabronione jest to wszystko, co u drugich określaliśmy jako zbrodnię i karaliśmy śmiercią, a więc wszelka płochość, zabawy, komfort, niesprawiedliwość, nadużycia, protekcje... A gdyby któryś z nas — przynajmniej z obecnej generacji — pozwolił sobie na coś podobnego, wówczas powinniśmy odrazu postawić go pod pręgierz a na piersiach przybić mu kartkę takiej treści:

Przechodniu zatrzymaj się i zapłacz nad tym człowiekiem, którego uważaliśmy za towarzysza naszego. W tej chwili bowiem, kiedy my, z rękami czerwonemi jeszcze od krwi, chcieliśmy dać światu przykład, jak powinno wyglądać Nowe życie, — ten człowiek w charakterze swym sędziego dopuścił się zbrodni, zesyłając na Syberję człowieka niewinnego, po to tylko, aby mógł sobie przywłaszczyć przydzieloną jemu rację masła.[6]

Takiemi oto przykładami stoicyzmu musimy świecić, o ile chcemy znaleźć jakieś usprawiedliwienie dla naszych zbrodni i mieć choć jakie takie szanse podźwignięcia się.
Ale cała klasa jako taka nie potrafi się na to zdobyć. Dlaczego? Dla tej prostej przyczyny, że kotłują się w niej też same zawiści, też same pożądania, co w każdej innej klasie. Jeżeli klasa ta zamiast miażdżyć, sama ulega zmiażdżeniu, — przyczyny tego faktu szukać należy nie w jakiejś wyjątkowej czystości duszy tej klasy, lecz poprostu wtem, że nie potrafi ona uchwycić w swe ręce owej miażdżącej ją maszyny. Czy za twierdzenie to spotka mnie może zarzut, że sprzeniewierzam się mojej klasie? Zapewne, matki nasze są świętemi kobietami, — ale tylko dlatego, że nie potrafiły zrobić z nas marszałków. Jest to tak dalece prawdziwem, że poprostu nie znam żadnego „rewolucjonisty“, dyktatora lub choćby tylko dobrze sytuowanego, któryby nie starał się wychować swego syna na „inteligenta“.
Innemi słowy, zdaje mi się, że my wszyscy jesteśmy prawie jednacy. Ale w takim razie, skądże się biorą te wszystkie szlachetne porywy i hasła, rozbrzmiewające po całym świecie głośniej, niż wszelkie głupstwa telegrafu bez drutu?
Otóż najpierw dlatego, że wszyscy jesteśmy tylko prawie jednacy. A potem, — większość ludzkości jest złożona z ludzi, spragnionych sprawiedliwości. Ci właśnie ludzie spragnieni sprawiedliwości razem z tymi, którzy mają prawo uważać się za coś lepszego, napełniają przestworze swemi krzykami i nawoływaniami, wnoszącemi zamęt i niepokój w duszę, wytwarzającemi prądy rewolucyjne, — przed któremi niekiedy cofa się nawet hydra militarna i imperjalistyczna. Jedni i drudzy na pozór maszerują ręka w rękę i zyskują stale na terenie w walce z obecnym wrogiem ludzkości, z kapitalizmem.
Na nieszczęście, między tymi ludźmi lepszymi, przedstawicielami postępu i dobrej wiary, a ową masą dopominającą się o swoje prawa do słońca, — harmonja jest tylko pozorna. Tamci mają tysiączne wątpliwości i skrupuły, pragną działać tylko w granicach możliwości, — a tymczasem ta cierpiąca masa nie liczy się z żadnemi skrupułami, nie zna żadnych granic; dopomina się o to co jej należne, za wszelką cenę i gotową jest chwytać się wszelkich środków.
Na nieszczęście ja sam jestem czemś w rodzaju bękarta, łącząc w sobie sumienie ludzi dobrej wiary z pragnieniem sprawiedliwości, wrodzonem tej masie, do której i ja należę, a której martyrologja aż zanadto dobrze mi jest znaną. Dzięki temu właśnie jestem w rozsterce z całym światem, a przedewszystkiem z tym jego jednym odłamem, który świadomie czy nieświadomie wszystkich oszukuje, kopie coraz większą przepaść między ludźmi, którzy z łatwością mogliby się zbliżyć do siebie, i który twierdzi, że on jeden jedyny tylko potrafi zrealizować wszystkie postulaty klasy robotniczej, postulaty, które pragnąłby zmonopolizować i sobie tylko przywłaszczyć.
Uosobieniem tego odłamu ludzkości jest bojowiec-rewolucjonista, typ spotykany bardzo często, ale trudny do zidentyfikowania podczas wielkich masowych ruchów, zajmuje on bowiem wszelkie, najrozmaitsze stopnie, od apostoła począwszy a na zwykłej kanalji skończywszy. On to staje się opatrznościowym agitatorem. W naszych czasach kiedy ludzie mający czułe sumienie i skrupuły odsuwają się dobrowolnie od szarej masy, domagającej się sprawiedliwości za wszelką cenę, — taki bojowiec staje się poprostu koniecznością socjalną, — podobnie jak karawaniarz podczas grasującej zarazy. Nie daje on się prosić. Nie ma konkurencji. Nikt mu nie zdoła dotrzymać placu. Zresztą, jest on wprost straszny. Bo tam, gdzie wielki rewolucjonista lęka się niepowodzenia, — on nie obawia się niczego. Jemu się zawsze wszystko uda, wszystko mu wychodzi na korzyść, nawet klęska, z której potrafi wyciągnąć korzyść osobistą dla siebie.
Znam ja ten typ, wyławiam go od dwudziestu pięciu lat. Dziś znane mi są wszystkie jego charakterystyczne rysy. Tutaj zajmę się tylko tymi, których ohydna akcja usprawiedliwiona jest po części ich rzeczywistą nieświadomością.
Są między nimi dwie kategorje: umiarkowani i fanatycy, — obie równie szkodliwe. Tamci pierwsi, to socjal-demokraci, — ci drudzy, to komuniści.
Przedwojenna socjal-demokracja dziś już przestała istnieć, a jej bojowcy zniknęli razem z nią. Ta garstka poczciwców, która jeszcze pozostała, przypomina owych członków rodziny odtrąconych od stołu biesiadnego, przy którym reszta familji zajęła miejsca. Jeżeli robią słodką minę, to tylko licząc na to, że może pewnego dnia i dla nich miejsce przy stole się znajdzie.
Nie tak to bywało dawniej, za owych czasów gdy nie było jeszcze stołu biesiadnego. Trzeba było mieć dobrą głowę, aby potrafić się wybić, aby osiągnąć ziszczenie pragnień każdego szanującego się socjal-demokraty: dostać się do boskiego parlamentu, tego Edenu wdzięcznej ojczyzny, dla zbawienia której miał wkrótce umierać zdyscyplinowany partyjnik.
Syndykaliści, przyszli bolszewicy, jakimi my wówczas byliśmy (precz z parlamentem!) okrutnie nie podobali się tej „elicie“ pierwszej kategorji, która wydawała rozkazy w imieniu klasy robotniczej, uzurpowała sobie trybuny i dzienniki, a nas wyklinała i poniewierała, opierając się na pseudo-marksowskiej ewangelji. Ich bojowiec, mocny w gębie i w marksizmie, odgrywał wówczas dokładnie taką samą despotyczną rolę, jak jego dzisiejszy kompan komunistyczny. On jeden tylko był reprezentantem „sumienia rewolucyjnego“, „postulatów i ideologji“ proletarjatu. A nas uważano nieomal za „zdrajców“.
Szara masa słuchała tego bojowca i szła za nim, — aż do chwili wielkiej rzezi, która stała się dla jednych nieszczęściem, dla drugich szczęściem.
Ale to już należy do historji.
Przejdźmy zatem do aktualności.
A ta aktualność jest jeszcze bardziej tragiczna. Dziś więcej jeszcze niż kiedykolwiek „sumienie klasowe“ stało się monopolem tych, którzy rej wodzą, stojąc przy żłóbku. I oto na tym punkcie właśnie rozchodzą się drogi nasze, i dlatego gotów jestem zwalczać takich bojowników „rewolucyjnych“.
Raz jeszcze powtarzam: nie kwestjonuję zasadniczo ich szczerości. Kiedy niezadługo znajdziecie się razem ze mną w Rosji, przekonacie się sami, z jaką ufnością i dobrą wiarą odnosiłem się do nich. Ale historja się powtarza, wiodąc nieuchronnie do tego, co się już odrobić nie da. I temu właśnie musi się zapobiec, walcząc bronią możliwie lojalną.
Tak jest: tylko o lojalnej walce może być mowa, nawet wówczas, gdy jedni siedzą na Syberji, a inni mają ręce zupełnie puste. Mimo to inaczej postępować nam nie wolno. Bo jakkolwiek rzeczy stoją, Z. S. S. R. musi dla proletarjatu całego świata pozostać tem, czem jest istotnie: niezdobytą fortecą, o którą rozbije się kiedyś kapitalizm. Byłby zbrodniarzem, zasługującym na szubienicę, każdy robotnik, któryby się poważył rzucić na nią z bronią w ręku. W razie zawalenia się tego przedmurza cały świat biedujący wydany by został na łup najczarniejszej reakcji.
Ale stwierdziwszy powyższe kategorycznie i to raz na zawsze, mam pełne prawo zwrócić się do tej biurokratycznej czeredy i rzucić jej w twarz słowo: hołota!
Hołota, — wczoraj jeszcze umiarkowana, dziś fanatyczna, — wczoraj pławiąca się w „marksizmie“, dziś w „Leninizmie“, — o zawsze jednako głupim obliczu, hołota zanurzająca równie głęboko swe pazury w karkach skneblowanego tłumu, hołota sabotująca w ten sposób najpiękniejsze dzieło sprawiedliwości społecznej.
Co więcej, i co jest okropnością, nieznaną dotychczas nigdy w annałach walk socjalnych, — dzisiaj ta hołota nawet i morduje. Morduje głodem, więzieniem, niekiedy nawet i pałką, morduje robotnika!, który nie chce skakać na łapkach przed jej tyrańską władzą.
Czyliż mogę cię oszczędzać, nikczemna hołoto? Czyliż mogę zapomnieć o tem, że przybyłem do ciebie ożywiony jak najlepszemi intencjami, że mało brakowało, a mogłabyś była mnie poprostu owinąć sobie o mały palec? Czyliż — aby tobie się przypodobać i aby jak się to mówi „nie dawać burżuazji broni do ręki“, — mogę przejść do porządku nad tym szarym tłumem deptanym przez ciebie nogami, nad jego przyszłością, którą ty mordujesz sztyletem, nad jego najlepszymi kombatantami, których ty skazujesz na wygnanie, więzisz i głodzisz w imię elastycznej doktryny rzekomo tobie tylko znanej? Czyliż mogę bez zastrzeżeń godzić się na rozpowszechnianie w świecie twoich metod nawracania klasy robotniczej, — czy wolno mi napisać, że ty tylko masz słuszność? że ty tylko masz prawo przemawiać? że ty tylko potrafisz rozbudować socjalizm?
Z. S. S. R. jest krajem najmniej burżuazyjnym na całym świecie, ale krajem, który do tej burżuazji jak najbardziej tęskni i wzdycha, podobnie jak wszystkie te narody biorące pomału rozbrat z życiem patrjarchalnem, jak np. Bałkany. I dlatego uważam poprostu za nieszczęście, że najwspanialszą próbę rozbudowania socjalizmu podjęto właśnie w Rosji.
Rosjanin, czy Ukrainiec, Tatar, Armeńczyk, to ludzie których doktryny nie wiele obchodzą, ludzie pełni czułości i serca przesiąkniętego miłością i melancholją. Kochają szalenie swój język, swą ziemię, swoje niebo, (świadczą o tem wymownie wszystkie pieśni ludowe i cała literatura tych krajów). I oni sami dają tego dowody na każdym kroku: nawet podczas bankietów komunistycznych obok „Międzynarodówki“ intonują swoje rapsodje narodowe.
I jakże do djabła chcecie, aby ci ludzie porzucili nagle swe izby i z dnia na dzień przenieśli się do amerykańskich drapaczy chmur, ponad któremi nigdy skowronek nie śpiewa, — gdzie człowiek staje się zmechanizowanem bydlęciem a życie staje się rodzajem powolnego konania? Przyjmijmy nawet, że było dwa mil jony komunistów naszpikowanych doktrynami, z pustką w sercu i mózgu, automatów fordyzmu i amerykanizacji, którzy uważają wszelki sentyment za ułomność właściwą burżuazji, a miłość za zwykłe cielesne obcowanie: zawsze jeszcze pozostanie dalsze stopięćdziesiąt miljonów, a więc cała ludzkość która żyje i pragnie żyć, kultywując nadal i to w coraz wyższym stopniu to wszystko, co w duszy naszej jest najbardziej wieczne i najbardziej wzruszające.
Czyliż trzeba im przeszkadzać w tem?
— Wręcz przeciwnie, — odpowie mi kto na to, powołując się na konstytucję Sowietów. — Te narody mają obecnie prawo zupełnie dowolnego dysponowania sobą.
To prawda, odpowiadam, — mogą dysponować sobą, ale na wzór owych średniowiecznych dziewcząt, którym wolno było kaszlać kiedy chciały, które jednak szły dobrowolnie do klasztoru, kiedy nie chciały poślubić mężczyzny przeznaczonego im przez ich rodziców.

Któregoś wieczora miałem długą rozmowę z pewną inteligentną wieśniaczką (nie podaję o niej bliższych szczegółów, bo mógłbym narazić ją na zesłanie na Sybir). Kobieta ta dała mi niesłychanie wzruszający opis, w jaki to sposób w Sowietach matka może dysponować swemi dziećmi będącemi przecież treścią jej życia:
— Nie jesteśmy komunistami, — mówiła mi, — bo nie wiemy dobrze, co to właściwie znaczy. W naszej wsi komuniści, to są intryganci. Dla nich „polityka“ jest wszystkiem. Biada temu, kto inaczej od nich myśli!
— Ale bolszewikami byliśmy od samego początku. Mąż mój walczył w czasie wojny domowej, wchodził w skład pierwszego sowietu i umarł wskutek odniesionych ran. Co się mnie tyczy, jestem sobie poprostu niczem więcej jak matką, która chciałaby wychować jak najuczciwiej tych dwoje dzieciaków, chłopca i dziewczynkę. Nikt z nas tutaj nie jest ani wrogiem obecnego rządu, ani też nie bierze czynnego udziału w życiu politycznem. Tego nam nikt chyba nie może brać za złe? A jednak odbierają nam wszelką możność zarobkowania. I za co? Za to, że mówię moim dzieciom, iż nie powinny należeć do komunistycznej młodzieży, — a dzieci godzą się z mojem zdaniem. Ci komsomołce bowiem maszerują śpiewając i plując na okna domów rodzinnych, znieważają starszych, a między sobą intrygują gorzej jeszcze niż dorośli. Czy to ma być komunizm?

Uprzedzam czytelnika, że w książce tej świadectwa tego rodzaju jak cytowane powyżej oraz im podobne, czy to na korzyść czy na niekorzyść rządu sowietów, spotykać będzie bardzo rzadko, raczej przypadkowo, — i że świadectwa te nie dowodzą właściwie niczego. Wbrew praktykowanym dotąd przez mych poprzedników zwyczajom, nie przedkładam tylko bogatej kolekcji rozmaitych świadectw za i przeciw, gęsto naszpikowanych bezstronnością, świadectwem jestem ja sam. Bezstronności nie uznaję zupełnie. Nie kieruję się sympatją czy antypatją, lecz miłością i nienawiścią.
To co tutaj podaję, to są moje przekonania, które już mnie drogo kosztowały, a które mogą mnie którego dnia kosztować nawet i życie. (Byłoby to nawet słusznem: w życiu mem to tylko zawsze uwielbiałem, co mnie kosztowało bardzo drogo). Dziś, kiedy życie wali we mnie ciosami, które potrafiłyby zabić nawet ludzkiego hipopotama, — silnej jeszcze niż kiedykolwiek indziej czepiam się obiema rękami tej mojej miłości i nienawiści. Stąd płyną te moje przekonania, owoce mej wiary w ludzi, których kocham, których nienawidzę i którym całem sercem pragnąłbym służyć.
Trzeba pamiętać o tem, że jadąc do Rosji, wymierzyłem siarczysty policzek tej egoistycznej, rozsądnej hałastrze nikczemnego Zachodu. I dziś nie zmieniłem ani na włos mego zdania co do tej hałastry, która na pewno nie poświęciłaby jednego włoska z głowy dla zbawienia oszalałej ludzkości... ale... Ale — dzisiaj ja sam jestem pokonany. Ci wszyscy, na których — sądziłem, — że będę się mógł oprzeć jak na opoce, — okazali się taką samą hałastrą, hałastrą gotową poświęcić wszystko dla swej doktryny, miażdżąc po drodze ludzi niewinnych.
Jakże zatem mogę ważyć każde moje słowo, kierować się memi niezrozumiałemi notatkami z podróży i zadowolnić wszystkich? To jedno wiem tylko, że przytłaczająca większość ludzi z mojej klasy dorwała się do władzy; — że dorwawszy się władzy natychmiast zaczęła się nadymać i że, sama napchawszy sobie gęby odtrąca od stołu i pozwala zdychać z głodu każdemu ze swych młodszych braci, który ośmieli się mieć inne zdanie. Skoro tak sprawy stoją, — cóż mnie obchodzić mogą wszelkie świadectwa, dokumenty, bezstronność, sympatje i cały ten kram?
Co mi nawet zależeć może na napisaniu lub nienapisaniu tej całej książki? Wystarczyłaby jedna strona, jeden wiersz, jeden potężny krzyk rzucony na cztery wiatry. Bo ból, podobnie jak i radość, sam powstaje z ziemi, by żyć we wieczności.
Świat zamiera stopniowo, zarówno od góry jak i od dołu. O ile jednak usprawiedliwione jest zamieranie od góry, skąd już niczego więcej spodziewać się nie możemy, o tyle muszę w obliczu niebios protestować przeciw zanikowi moralności u dołu, jako przedwczesnej. Nie robię zarzutów szarej masie. Ta szara, nędzna masa, zawsze była głodna, a o rzeczach wzniosłych myślała chyba tylko pod kątem widzenia swego żołądka. Ta masa zasługuje na rozgrzeszenie. Ale jakżeż tu rozgrzeszać tych, co wyszli z jej łona, mienią się jej elitą, wyznaczają sobie skromne płace obliczone na efekt galerji, a równocześnie uprawiają brudny wyzysk i spekulację, niszczą, kradną, gwałcą i mordują po cichu?
Czyliż nie oznacza to bezapelacyjnego upadku i bankructwa moralnego Rewolucji?
Zestawienie bilansu tej niemoralności jest dla mnie absolutnie niemożliwem. Wypełniłoby to całe tomy, obejmując całą hierarchję, od szczytu aż do podstaw, w Z. S. S. R. i w „Międzynarodówce“. Jedni sami maczali w tem palce, inni patrzyli na to co się dzieje i nic nie mówili, — wszyscy zaś zawinili tem, że wiedzieli o wszystkiem a ukrywali faktyczny stan przed światem, któremu przynajmniej prawa do nadzieji odmówić nie można.
Między tymi ostatnimi jednym z najwięcej winnych jest Maksym Gorkij[7], a to dlatego, że cieszy się on największym szacunkiem w całym świecie.
Maksym Gorkij wyszedł z warstwy niższej niż tysiące innych, obowiązkiem jego było pozostać możliwie blisko tej swojej warstwy. A tego nie zrobił. Zaraz to udowodnię:
W Rosji (a to samo można powiedzieć i o wszystkich innych krajach świata) nie trzeba zupełnie znać języka krajowego, by wiedzieć, co się w kraju dzieje. Nie trzeba nawet znać — tak jak ja — dwóch djalektów używanych przez narody mające tam własne republiki: mołdawskiego i greckiego. I mogę zaryzykować twierdzenie, że nawet i głuchoniemy potrafi odnaleźć Prawdę, jeżeli jej szuka.
Co jest w Rosji trudnem do zdobycia dla cudzoziemca i osoby pół-urzędowej, jaką ja byłem, — to zaufanie ludzkie. Skoro jednak raz zdobędzie się ten cudowny klucz, wówczas jak zaczarowane stają przed wami otworem wszystkie bramy prawdy. Wówczas najrozmaitsi ludzie, nawet osoby urzędowe, powiedzą wam szczerze jak sprawy stoją, powiedzą wam to po rosyjsku, po turecku, po chińsku, czy na migi, nie czekając, aż nauczycie się ich języka, — bo w danym wypadku trzebaby się uczyć jakichś dwustu narzeczy.
Otóż Gorki nie potrzebował się zupełnie informować, bo on wiedział o wszystkiem. A cała ludzkość czytająca wie o tem, że Gorkij wiedział, bo sam to przecież oświadczył i to w taki sposób, że aż włosy stają nam dębem. Ale w owym okresie czasu czynniki oficjalne miały jeszcze prawo popełniać pewne błędy. Obecnie o popełnianiu błędów już niema mowy. Oni wprowadzili u siebie, zupełnie świadomie, system nieprawości. Zdeprawowali szerokie warstwy społeczne, a w szczególności tych najnędzniejszych, aby zapewnić sobie większość i móc rządzić. Jest to jedna z najbardziej nieludzkich deprawacyj: {{roz*|jeśli chcesz jeść, choćby nawet skąpo, musisz wstąpić w „szeregi“, — musisz nawet denuncjować twego brata-towarzysza, który odmawia wstąpieni}}a.
I w taki oto sposób Rosja doczekała się tej nieznanej nigdy dotychczas sromoty: rzuciła połowę jednej i tej samej klasy socjalnej przeciw drugiej połowie, kompromituje tę połowę, która je do syta i ujada głośno, a demoralizuje tę drugą połowę, która głoduje i zaciska zęby. Co więcej, zabiła i przyszłość, kadry bowiem komsomolców, kadry młodzieży, są do gruntu zepsute i przegniłe.
Kiedy Komitet młodych w Leningradzie znalazł się przed sądem, oskarżony o oszustwa, zgwałcenia, rozpustę i nawet o pospolite zbrodnie, — jeden ze sędziów zagadnął któregoś ze świadków:
— Jak wyście się właściwie urządzali, żeście rekrutowali tylko podobne szumowiny społeczne?
— Od kandydatów, — brzmiała odpowiedź, — wymagało się tylko jednego: aby należeli do „szeregów“.
I z takich oto kandydatów składały się „zdyscyplinowane“ większości. Z ich to pomocą i w imieniu proletarjatu morzono głodem i zesyłano do syberyjskich więzień pracowników, których określano mianem „zdrajców“, a którzy są tylko rewolucjonistami, w tym właśnie Związku sowieckim, przyjmującym dziś w łonie swego najwyższego parlamentu Maksyma Gorkija.
Upłynęło dziesięć miesięcy od chwili mego wyjazdu z Rosji do opublikowania tych kartek. Byłoby mi łatwo przyszło wydać tę książkę już w sześć tygodni po powrocie do Paryża. A jednak nie zrobiłem tego. żywiłem pewną nadzieję, przedewszystkiem nadzieję, że posłyszę donośny, wielki głos Maksyma Gorkija.
W ciągu trzech godzin, które spędziłem w Moskwie, w jego prywatnem mieszkaniu, Gorkij nie chciał mówić. Nie mogłem nic wyczytać z jego szczerej twarzy, z tych jego oczu, które mogą się stać dowolnie wszystkiem, czem zechcą. I nie mogliśmy wybrnąć z banalności. Ale to do czego Gorkij nie był zobowiązany wobec mnie, to winien jest powiedzieć światu, który go ceni i szanuje. Winien to jest przedewszystkiem tym, którzy pozwalają się miażdżyć każdej większości, — tym włóczęgom, co zawsze ulegają pokonani, — winien wreszcie całej klasie robotniczej, która żywi i podtrzymuje swych własnych tyranów.
Nadejdzie bowiem kiedyś dzień, gdy ci pokonani przyjdą do głosu, gdy głos ich będzie słyszalny ponad wszystkie klasy, — a w tym dniu straszliwe głosy pytać się będą Maksyma Gorkija, który już nie będzie w stanie im dać odpowiedzi, — na nieszczęście dla jego pamięci.

Oto moje całe wyznanie.



W  „Z. S. S. R.”


O mojej podróży

Nie liczcie na to, abym szczegółowo i barwnie — jakby to niewątpliwie się godziło zrobić, — opisywał to wszystko, co zwiedziłem, widziałem, czułem i myślałem między 15 października 1927 (datą mego wyjazdu z Paryża) a 15 lutego 1929, datą mego powrotu. Jest mi to niemożliwem z różnych powodów, z których najważniejszym jest ten, że już dziś nie mam serca tego zrobić. Jechałem tam z zapałem, który jednak po drodze ostygł zupełnie.
A potem, choćbym i miał do tego ochotę, — powstrzymywałaby mnie pewna obawa: byłbym bowiem zmuszony cytować fakty, nazwiska, miejscowości, wydając w ten sposób tysiące ludzi niewinnych na łup bezlitośnego prześladowania. Gdyby zaś szło o prawdziwych winowajców, to i tak nie chciałbym ich wskazywać palcem, — nie czuję bowiem urazy i żalu do tych małych pionków, lecz do wielkich, a zwłaszcza do ich metod „rewolucjonizowania“ świata.
Wreszcie liczyć się muszę i z tem, że wymienianie wszystkich winowajców zajęłoby zbyt wiele miejsca, co by mi nie dozwoliło na spełnienie bardziej pożytecznego dzieła, jak to sobie uplanowałem w tych trzech tomach.
Bo proszę sobie tylko wyobrazić, tę podróż na przestrzeni przeszło 20 tysięcy kilometrów, — koleją, statkami, automobilami, konno i telegą, — począwszy od Aleksandrowska (małej osady lapońskich rybaków nad zatoką Kola, powyżej Murmańska) aż do stóp Akropolu! Między temi dwoma końcowemi punktami zwiedziłem dwukrotnie Moskwę i Kaukaz; trzy razy Ukrainę; cztery razy odbyłem drogę Moskwa-Leningrad; wreszcie byłem w Republice Mołdawskiej, na Krymie i nad Wołgą.
Trzeba by mi spisać conajmniej cztery dość duże tomy: 1) Moskwa — Leningrad, Karelia, Rosja północna, 2) Ukraina, Mołdawja, Krym, 3) Wołga, jej miasta, jej delta i morze Kaspijskie, 4) Zakaukazja.
I wcale nie potrzebowałbym „robić literatury“ pisząc te cztery tomy. Wystarczyłoby opisanie wydarzeń, ludzi, ich opowiadań, ich tragedyj i garść moich osobistych wrażeń, bo wszędzie tam ja żyłem naprawdę. Czy przez miesiąc, czy przez tydzień, dzień lub choćby godzinę, — żyłem naprawdę, to znaczy oddawałem serce moje tym ludziom, którzy ze swej strony również przeważnie oddawali mi swoje serca, okazując się takimi, jakimi byli w istocie, dobrymi czy złymi, bohaterami czy kanalją. Razem z nimi jadłem, piłem, śpiewałem, tańczyłem a czasem nawet i spałem. I prawie zawsze czuliśmy się poprostu niemal pijani tą wspólnotą. Nigdy prawie nie żałowałem mego czasu, serca i uczucia choćby dla najnędzniejszego z pośród nich, bo i w najnędzniejszym znaleźć można niekiedy coś wzniosłego, warto mu zatem zrobić dar ze swego serca.
Zdarzało mi się nieraz, że ludzie którzy od lat całych żyli razem nie znając serc swoich wzajemnie, wołali nagle wśród wybuchów ogólnej radości:
— Nigdy nie kochaliśmy się tak mocno, jak obecnie, odkąd jesteś wśród nas! Zostań z nami! Wróć do nas!
I rzucali się sobie wzajemnie w ramiona. A nie zawsze bywało się pijanym. Pijani byli raczej życiem, nadzieją, cierpieniem.
Och, wy wszyscy, którym sam obiecałem, lub którzy wydobyliście ze mnie obietnicę, że wrócę i wśród was zbuduję moją izbę!... może już się nigdy więcej nie zobaczymy?
Wszystko jest tylko złudą. Ale czyż nie w tem właśnie tkwi treść naszego życia?



Jedno pytanie

Przyjmując za fakt ową rzekomą, zarzuconą mi „dwulicowość“, jak to już pisała „Literaturnaja Gazeta“ w Moskwie, możnaby mi obecnie, kiedy wchodzimy w granice Rosji, zadać pytanie:
— Czyliż nie wiedziałaś dokładnie o tem wszystkiem przed wyjazdem do Rosji, względnie po krótkim tamże pobycie? Bo przecież uważano cię raczej za bolszewizującego.
Na to odpowiadam:
Zawsze byłem i pozostanę bolszewizującym, to znaczy zwolennikiem objęcia władzy przez klasę robotniczą i zniszczenia kapitalizmu, — a to w warunkach, które poznacie po przeczytaniu tej książki. Wszystkie one są na chwałę Lenina, Trockiego, Dzierżyńskiego[8] i wszystkich tych bohaterów październikowej rewolucji, którzy nie stali się mordercami swego własnego dzieła.
Dodam przytem, że o jakiejś „dwulicowości“ nie może tu być mowy, z tej prostej przyczyny, iż mogąc po szesnastomiesięcznym pobycie w Z. S. S. R. napisać z łatwością i ogłosić conajmniej sześć, jeśli nie pięćdziesiąt artykułów bolszewizujących, i to doskonale płatnych, — nie napisałem ani trzech w tym duchu, że ani żadnego wywiadu, ani żadnej podobnej rozprawy nikt mi zarzucić nie może. Podobna wstrzemięźliwość obcą jest Towarzystwu Przyjaciół Z. S. S. R., we Francji, którego jestem jednym z dwóch honorowych wice-prezesów.
A co się tyczy samego pytania: czy wiedziałem dokładnie o tem, co się dzieje w Rosji, — odpowiadam: nie. Ani dziesiąta część międzynarodowego komunistycznego proletarjatu nie ma właściwie dokładnego wyobrażenia o tem, co się w Rosji dzieje. Bo gdyby wiedzieli, wszyscy bez wyjątku uciekliby z szeregów partji, tworząc nową partję bolszewicką, opartą na nowych, uczciwych podstawach, partję, któraby już nie oddawała nieograniczonej władzy w ręce jej przywódców.
Bo i jakże można wymagać, aby wiedział o tem wszystkiem jakiś biedny robotnik fabryczny, zdyscyplinowany, ogłupiany, — skoro ja sam, cieszący się przyjaźnią Rakowskiego[9], dokładnie oczytany, z jednej strony nic nie wiedziałem, z drugiej strony zaś o niczem wiedzieć nie chciałem?
Mieliśmy rację obydwaj, i ów robotnik fabryczny i ja: Rewolucja zawisła gdzieś tak wysoko w niebiosach, że nie wystarczą na to marne świstki opozycji, by ją ściągnąć z powrotem między ludzi i udowodnić, że dziś stała się ona już tylko mitem, ale mitem posiadającym właściwości bajecznego Feniksa.
Jedynie tylko Opozycja i jej szef Trockij[10] zdołaliby uświadomić masy o faktycznym stanie rzeczy, — ale jak dotychczas nie rozporządzają oni jeszcze środkami stojącemi na wysokości tego strasznego spustoszenia. Pozatem członkowie opozycji jeszcze między sobą nie doszli do porozumienia, — a jest między nimi sporo ludzi, równie skompromitowanych, jak wśród czynników oficjalnych. Trocki, — bolszewik o stalowym charakterze, o nienaruszonym kredycie, najzdolniejszy z nich wszystkich, — będzie musiał dobrze uważać na tych lekarzy, którymi się otoczy wówczas, gdy trzeba będzie goić wszystkie rany Rewolucji, która sama dziś jest tylko jedną wielką raną! Mam do niego wielkie zaufanie i szacunek. Niemożliwą jest rzeczą, by Trocki nie potrafił wyciągnąć właściwych korzyści z tego przeraźliwego eksperymentu jaki ma przed oczyma, a który zna lepiej, niż ktokolwiek inny.
Przed mym wyjazdem do Rosji nie wiedziałem również nic właściwie o jego Opozycji, ani też o tem wiedzieć nie chciałem. Mówiłem sobie: „gdzie jest bagno, tam muszą być i żaby: musi to być poprostu tylko walka o władzę, scysja, która wyłoniła się po śmierci Lenina“. Powtarzałem to sobie jeszcze przez całe miesiące mego pobytu w Rosji.
Co się tyczy samego Trockiego widziałem dobrze, że już od lat otaczała go coraz gęstsza chmura milczenia, — ale jakżebym mógł przypuszczać nawet, że już myślano o zesłaniu go do Alma-Ata, czy do Stambułu, że czeka go epitet „kontrrewolucjonisty“?
Można powiedzieć, że osobiście nie znamy się zupełnie. Dotychczas nawet, — kiedy w sposób najzupełniej bezinteresowny oddaję mu te należne pochwały, — nie napisałem do niego jednego nawet listu, ani stąd, ani wówczas, gdy znajdowałem się nad brzegami morza Kaspijskiego, w odległości jakich 2.000 kilometrów od jego Bastylli.
Raz jeden tylko zamieniliśmy uścisk ręki, a Trocki napewno zdziwi się, gdy mu to przypomnę. Było to — o ile się nie mylę, — w roku 1911 lub 1912, w Bukareszcie. Nina Arbore, (siostra lekarki Katarzyny Arbore[11], którą później spotkałem na stanowisku komisarza Zdrowia Publicznego w sowieckiej Mołdawji) przyszła któregoś dnia do mnie, mówiąc obcesowo:
— Chcesz zobaczyć wybitnego ptaka wędrownego?
— Któż to taki?
— Wybitny wygnaniec polityczny: Leon Trockij, były prezydent sowietów utworzonych po rewolucji 1905 roku, najlepszy mówca i publicysta dzisiejszej Rosji rewolucyjnej.
— Oczywiście chciałbym go ujrzeć. Śpieszmy się!
Zaprowadziła mnie do hotelu High-Life, przy placu Biskupim. W małym pokoju, oparty o poręcz łóżka, stał Leon Dawidowicz, ze swą klasyczną głową i dzikiem spojrzeniem, ubrany w czarną bluzę. Nie znając żadnego z europejskich języków, mogłem tylko wytrzeszczać na niego oczy jak wół na malowane wrota.
Zagadnąłem go jednak, z jakiego powodu nosi czarną bluzę.
— Bo jestem pesymistą, — odparł drwiąco.



Odjazd — Chrystjan Rakowskij — Siebież

Pisałem już gdzieindziej o tym moim nagłym wyjeździe i o tym ambasadorze w niełasce, w towarzystwie którego odbyłem podróż aż do Moskwy. Ale tutaj jestem u siebie w domu, mogę uzupełnić to opowiadanie licznemi szczegółami, czego nie mógłbym uczynić w żadnym „Monde“ całego świata, witającego cię z otwartemi ramionami, a zamykającego ci drzwi przed nosem z chwilą, gdy chcesz zostać prawdziwym człowiekiem.
Ach, wolności, wolności! Wszystką krew moją oddałbym za ciebie.
Co się tyczy Rakowskiego, to nakreśliłem jego sylwetkę w r. 1927 na żądanie czasopisma moskiewskiego „Ogoniok“. Artykuł mój uznano za doskonały, ale nie opublikowano go; było to w czasie, gdy Rakowskij był jeszcze ambasadorem, ale już popadł w niełaskę. A w artykule moim nie było absolutnie żadnej polemiki, bo wówczas ani mi w głowie nie było myśleć cokolwiek złego o czynnikach oficjalnych. Jak się wam podoba podobny kwiatuszek? Zwracam się specjalnie do robotnika. Jego się pytam, czy może pogodzić się z podobną tyranją?
Co do mnie, niechaj że opozycjoniści wiedzą, że gdyby chcieli nam zgotować drugie wydanie takiego bolszewizmu, — znajdą we mnie nieubłaganego wroga, wroga, który gotów jest umrzeć we walce o to, co uważa za najpierwsze dobro człowieka: prawo swobodnego wypowiadania się w obliczu niebios, czy to jako przyjaciel czy jako wróg. Lenin pozwalał swym przeciwnikom wypowiedzieć się: a z tych wszystkich Gorkij mówił mu rzeczy najokrutniejsze, nieraz nawet niesłusznie go krzywdzące.
Odpowiedzą mi na to, że w pewnej chwili owa wolność słowa mogła była zabić Rewolucję. Na to wam odpowiem: wasza tyran ja napewno jeszcze bardziej ją zabiła.
Przykro to, że muszę używać tak twardych i ostrych słów w odniesieniu do ludzi, którzy w gruncie rzeczy stali się ofiarą pewnego systemu, za którego wejście w życie, oni sami nie ponoszą odpowiedzialności. Ale to trudno. Znaliście mnie przecież dobrze. Nie trzeba było mnie zapraszać na uroczystości dziesięciolecia. A największą winę ponosi tu Rakowskij, który na moje zapytanie (przed wyjazdem), jak tam jest właściwie w sowieckiej Rosji, dał mi taką dyplomatyczną odpowiedź:
— Jeśli będziesz patrzał tylko powierzchownie, nie będziesz zadowolony. Ale jeżeli potrafisz patrzeć i widzieć, napewno pokochasz naszą Rewolucję.
Wolałbym, by mi powiedział szczerze, jak sprawy stoją, — ale cóż, kiedy ci bolszewicy milczą zawsze jak grób, nawet wówczas, gdy są waszymi przyjaciółmi i towarzyszami.
I Rakowskij nie stanowi wyjątku. Nigdy nie mogłem wydobyć z niego żadnego wyznania, jednego z tych wyznań, jakich potem wysłuchałem setki, niby na spowiedzi. We Francji przebaczałem mu to milczenie. Był przecież ambasadorem, — a wiedział, że ja lubię mówić. Ale i w czasie podróży nie wychodził z tej rezerwy. A przecież niejednokrotnie dawał mi dowody szczerego głębokiego przywiązania, czy to przychodząc mi z pomocą, czy przyjmując mnie u siebie z całą serdeczną poufałością.
Kiedy, siedząc w naszym dyplomatycznym przedziale zauważyłem zniszczony i potargany rękaw jego koszuli, nie mogłem powstrzymać się od zrobienia uwagi:
— Naprawdę Krystjanie, wiem o tem, że bolszewicy tego typu co ty nie korzystają z żadnego funduszu dyspozycyjnego dla swego własnego użytku... Ale czy naprawdę pobory twoje są tak skromne, że nie możesz nosić lepszych koszul, jak ta, którą masz na sobie?
— Głupstwa pleciesz, — odparł. — Zostaw moją koszulę w spokoju!
Ale razu pewnego w ambasadzie powiedział mi:
— Kiedy już niczem nie będę i będę musiał zarabiać na życie jak lekarz, który zapomniał już o praktyce, — wówczas ty z koleji pomożesz mi, jeśli będziesz bogatym. Prawda?
Uważałem to za żart. Bo i jakżeby Rosja sowiecka mogła się obejść bez takiego dyplomaty jak Rakowskij?
Jakże byłem naiwny! Zrozumiałem go lepiej w rok później, kiedy dowiedziałem się, że były ambasador polecił swej żonie wysprzedawać rzeczy z ich skromnego mieszkania w Moskwie, aby mieć za co kupić chleba.
Spotkamy go jeszcze na jego wygnaniu w Astrachanie, gdzie przepędziłem ośm dni w jego towarzystwie i nabawiłem się malarji, tak jak i on.
Z pamiętnej tej podróży naszej miłem wspomnieniem pozostało mi nasze przybycie do stacji granicznej Siebież, dokąd dojechaliśmy okrężną drogą przez Rygę, chcąc uniknąć przejazdu przez Warszawę.
Piękne wspomnienie!... I przeklęte niechaj będzie to życie, oszpecające każde piękno, na które dusze nasze są tak chciwe. Ileż to razy chciałem rzucić ten krzyk w trakcie tej podróży, którą tu obecnie opisuję!
Pisano już dużo, a niejednokrotnie z pewnem wzruszeniem o tej chwili, gdy pociąg wjeżdża w granice Rosji, popod ową sławną czerwoną arkadę na której wypisany jest straszliwy odzew, będący częściowo już zrealizowaną przepowiednią przyszłości:
Proletarjusze wszystkich krajów! Łączcie się!
Och, bracia moi w nieszczęściu! Złączcie się raz na zawsze i idźcie zwartą masą, w tysięcznych szeregach, aby to zobaczyć! Łączcie się — idźcie tam, niechaj wam serca pękają w chwili, gdy czerwony pociąg wjeżdża majestatycznie w granice czerwonej Rosji, pod czerwoną arkadą z ognistemi literami!
Tak, łączcie się i nie wysyłajcie już więcej delegacyj złożonych z głupców, którzy nic nie widzą i o niczem was poinformować nie zdołają! Ale idźcie tam sami, bez przewodnika, bez wodza, a napewno czuć tam będziecie więcej niż wszyscy wodzowie całego świata, choćbyście byli nawet głupi jak stołowe nogi.



Sofijskaja Nabiereżneja

Przybyliśmy do Moskwy w piękny poranek. Na dworcu nic absolutnie, coby mogło świadczyć o jakichkolwiek względach należnych ze strony rządu wielkiemu dyplomacie i ambasadorowi, choćby ten ostatni znajdował się nawet w niełasce.
Nie czekał na niego żaden powóz. Nikt mu nie uścisnął ręki na powitanie.
Lokaj Rakowskiego, olbrzymi i bardzo inteligentny Estończyk, poszedł sprowadzić taksometer, a tymczasem towarisze fotografowie-reporterzy skierowali na nas objektywy swych aparatów.
Rakowskij nie pozwolił się fotografować.
— Czemuż się chowasz przed nimi? — zagadnąłem go. — Przecież robią to tylko dla zarobku.
— W takim razie sami nie wiedzą co robią, — odpowiedział. — Oszczędzam im popełnienia niezręczności i zepsucia paru klisz.
Pozostawiając instytucji Voks, której byłem gościem, wyszukanie mi mieszkania, — udałem się razem z Rakowskim do {{roz*|Sofijskaja Nabiereżnaja,}} wspaniałego pałacu, będącego niegdyś własnością jakiegoś króla cukrowego, — a obecnie rezydencją dyplomatów.
— Nie będziesz tu znów tak kiepsko ulokowany, — zawołałem wchodząc.
Rakowskij uśmiechnął się tylko. Czy widział już może oczyma duszy owe bagna astrachańskie, wśród których miał raz na zawsze stracić zdrowie?
Poprowadzono nas odrazu do sali jadalnej, gdzie wkrótce podano nam doskonałą herbatę rosyjską, którą tak lubię oraz obfite śniadanie. Następnie zaprowadził mnie Rakowskij do wspaniale urządzonego salonu.
Z przylegającego pokoju wyszedł jakiś mężczyzna gruby i niski, o pogodnem obliczu, wpatrując się we mnie przenikliwie swemi bezbarwnemi oczyma. Ubrany był w bluzę i liche spodnie, — bez kołnierzyka, na nogach miał zniszczone porządnie trzewiki. Myślałem, że to jakiś służący.
— To Litwinow[12], — szepnął mi Krystjan. — żona jego daje lekcje, by zarobić na życie.
Poczułem głęboki podziw dla tego człowieka.
Przedstawiliśmy się sobie wzajemnie. Jeden uścisk ręki — i na tem koniec. Bo i cóż więcej mogło być? Ale tego rodzaju dyplomaci wiedzący dobrze, ile rozmaici ich koledzy z antypodów wypijają co dnia, — nie mają pojęcia, jakie huragany miłości potrafią oni wzbudzić w duszy zwykłego człowieka z ulicy, kiedy który z nich odpowie np. takiemu Chamberlainowi[13] tak mniej więcej, jak to zrobił właśnie Litwinow w Genewie.
— Wy bolszewicy, myślicie zawsze tylko o tych łapserdakach, którzy was słuchają.
— Właśnie, — odparł Litwinow. — Bo chcemy służyć interesom tych właśnie łapserdaków.
I to był najautentyczniejszy bolszewizm. Czyliż nie możnaby okrasić go odrobiną chociaż ciepła, kiedy się jest człowiekiem tak wielkim, a skromnym i prostym? Łapserdaki uznają tylko żołądek. Napisanem było widocznie, że tylko jeden Lenin miał być dobrym psychologiem.
Przez dobrą godzinę nudziłem się śmiertelnie, asystując ich rozmowie. Mówili spokojnie, chłodno, bez śladu wzruszenia na twarzach. Dwie idealne maszyny, działające precyzyjnie. Cóż one przyniosą światu? Chleba?...



W przeddzień uroczystości — Rozmyślania samotnika

Moskwa tak była zapchana, że nie było w niej miejsca już ani dla jednej myszki więcej. A tych myszy i szczurów zjechało się tam parę tysięcy, ze wszystkich stron świata.
Największe, a najuboższe zarazem państwo na całym świecie rujnowało swój skarbiec, byleby sprostać godnie zadaniu. Czyli mogło być zresztą inaczej — i czy warto się o to oburzać? Jestem tu po to jedynie, by mówić prawdę, — a uwierzy mi każdy tem łatwiej, że i ja sam biorę udział w tych uroczystościach.
Byliśmy, niewątpliwie, świadkami próby bolszewizowania na gruncie uczuciowym, licząc tym razem na szlachetność „umysłów niezawisłych“ zaproszonych umyślnie, by mogli widzieć proletarjat przy pracy. Nie godzę się zupełnie z tego rodzaju próbą, — a dlaczego, to później wyjaśnię. Ale trzeba się pogodzić poprostu z tym faktem, skoro przyjmiemy, że musi się dążyć do rozbudowy socjalizmu i w innych jeszcze krajach, — że trzeba zatem rozwinąć w tym duchu odpowiednią propagandę, nie zaniedbując żadnej sposobności. A dziesięciolecie to było okazją doskonałą.
Goście, sproszeni trochę na gwałt, przedstawiający stosunkowo najbardziej pożądany materjał dla obecnych bolszewickich władców, — mogli widzieć to tylko, co im pokazywano, a mówić to jedynie, o czem mówić było wolno.
I w tem tkwi całe nieporozumienie. Zarówno z jednej jak i z drugiej strony wywrócono na nice morał znanego rumuńskiego przysłowia, które brzmi, że człowiek który robi to co może, mówi to co wie. Komuniści robili właśnie coś wręcz przeciwnego temu, co mogli. Ale to im się nie udało. Goście natomiast mówili to, o czem nie wiedzieli, a to im poszło doskonale.
Klasa robotnicza robi wszystko i wszystko jej się też należy. Zgoda. Owieczki również mają wszystko sobie samym do zawdzięczenia. Ale podczas gdy owieczki możnaby uszczęśliwić poprostu przez wyniszczenie wszystkich zwierząt mięsożernych (nie wyłączając człowieka), — to samo wyniszczenie wszystkich konsumentów owieczek ludzkich nie wystarczałoby dla uszczęśliwienia tych ostatnich. Trzeba — z jednej strony — nauczyć te owieczki wytwarzania owego skomplikowanego pożywienia, bez którego żyć nie mogą, — z drugiej strony zaś zapobiec temu, by sama owieczka nie zamieniła się z czasem w krwiożerczego wilka, co między prawdziwemi owcami jest rzeczą wykluczoną.
Cały problem w tem się właśnie koncentruje. A nie można rozwiązać go przez pobudzanie apetytów zachęcającemi apostrofami:
— Kto idzie razem z nami? Oto świta nam jutrzenka szczęścia!
— Ja, ja! — odkrzyknie jakiś murzyn, który gdzieś z głębi Afryki przybył na Kongres światowy wszystkich uciśnionych ras i narodów.
— Ty? Jak to ładnie z twojej strony! Pożausta!
I chwyta się takiego murzyna, opycha się go jedzeniem, pokazuje się go publiczności przy każdej okazji, pozwala mu się pleść wszelkie możliwe idjotyzmy, — a wreszcie sadza się go na okrwawionym tronie Romanowych i robi się z niego zdjęcie.
Tak zrobiono faktycznie w Moskwie. Niestety, zapóźno się o tem dowiedziałem, inaczej bowiem byłbym wyjechał natychmiast. Jak wszyscy goście, widywałem owego murzyna o impertynenckiej prowokującej gębie. Wyłaził na każdą trybunę, pałaszował żarłocznie kurczęta, mając zawsze pełną gębę komunałów komunistycznych „od święta“, ryczał jak zwierz przy dźwiękach „Międzynarodówki“, zmuszając nas przy każdej sposobności do zabierania również słowa i wznoszenia za jego przykładem okrzyków na cześć i zwycięstwo Z. S. S. R.
Aż się niedobrze robiło od tego wszystkiego.
Na miesiąc przed moim odjazdem wstąpiłem do zakładu fotograficznego przy Twerskaja, w sprawie fotografji potrzebnej mi do paszportu. Zauważyłem duże tableau. Przedstawiało ono tego właśnie murzyna. Gęba rozdziawiona w uśmiechu, ręce i nogi szeroko rozstawione, siedział rozwalony nieprzyzwoicie na jakiemś wspaniałem krześle. Przyjrzałem się bliżej i spostrzegłem ponad głową murzyna wyrzeźbione orły cesarskie i koronę.
— Chyba to nie jest tron carski? — pytam fotografa.
— Owszem.
— Proszę mi zrobić trzy kopie z tego zdjęcia, 13×18. Nie mogło mi się to w głowie pomieścić. Ale nie dość na tem: Wedle zebranych przeze mnie informacyj, murzyn ten, członek „partji Lenina“ i skarbnik pewnej komunistycznej organizacji murzyńskiej, został wykluczony z partji, i to wcale nie za „uprawianie opozycji“.
Mojem zdaniem można było w dziesiątą rocznicę zamordowania tyrana tron carski spalić publicznie na placu, ale nie wolno używać go do podobnej maskarady.
Bo i cóż klasa robotnicza zyska na tem, jeżeli tron carski ofiarowuje się jakiemuś murzynowi-szarlatanowi, jeżeli reprodukcje tegoż murzyna umieszcza się na okładkach czasopism?
O nie! Nie tak pojmuję rewolucyjność i komunizm!



Dookoła uroczystości dziesięciolecia

Dowiedziałem się zaraz po przybyciu, że gości mniej wybitnych i znakomitych lokowano wprawdzie w najlepszych hotelach, ale po dwóch, trzech, a nawet czterech w jednym pokoju. Nie podobało mi się to zgoła, Nie lubię podobnego narzuconego mi towarzystwa. Oświadczyłem tedy, że zadowolę się najmniejszą dziurą w najskromniejszym hotelu, bylebym mógł mieszkać sam.
Zastosowano się do mego życzenia. Na początek dostałem przyzwoity pokój, w hotelu International, na Twerskaja. Jako sąsiadów z prawej strony miałem Franc. Jourdaina[14] i Leona Moussinac‘a[15]. Obaj zajmowali jeden wspólny pokój. Moussinac był chory, leżał w łóżku. Jourdain spacerował po pokoju z miną zabawnie wystraszoną, oszołomiony zupełnie temi wizytami, które musiał składać i temi wszystkiemi przemówieniami w języku rosyjskim, niemieckim i innych, których musiał cierpliwie wysłuchać.
Przez cały czas naszego pobytu w Rosji przyjaźniliśmy się i zgadzaliśmy się zupełnie; — ale cóż my naprawdę wiedzieliśmy wówczas o Rosji?
Bądźmy jednak sprawiedliwi: żaden kraj, a tem bardziej taki kraj jak Rosja nie zaprasza do siebie gości poto, by przed ich oczyma roztaczać wszystkie swe domowe brudy. Czyż więc można to brać komunistom za złe, że starali się usilnie pochwalić się przed nami tylko i wyłącznie tem wszystkiem, co zdziałali dobrego? Czyliż nie poto zaproszono nas tam, fetowano i obwożono z paradą od Leningradu aż do Tyflisu?
Natomiast sprawa zupełnie inaczej się przedstawia, gdybyśmy, oświadczając gotowość bronienia ich choćby za cenę własnego życia, — zażądali od nich zdania rachunków i poprosili o poinformowanie, ile urządzenie całej tej parady kosztowało pracowników sowieckich, wliczając w to utrzymanie całej olbrzymiej bandy krzykaczy, ryczących swoją „Międzynarodówkę“. Ale, jeżeli idzie o obronę komunizmu choćby za cenę własnego życia, nie wiem, czy wśród dwóch tysięcy gości zaproszonych na uroczystości październikowe, znalazłoby się dwudziestu, którzyby się na coś podobnego zdecydowali naprawdę. Rzucało się to poprostu w oczy. Z wyjątkiem garstki ludzi nieskazitelnych i naprawdę szczerze oddanych Rosji, których wzorem według mnie był doskonały publicysta niemiecki Artur Holitscher[16], — reszta przedstawiała dość poślednią zbieraninę ludzi, którzy chcieli wykorzystać nadarzającą się gratkę.
Dlatego też ten ich Kongres światowy już od chwili otwarcia, nie przedstawiał dla mnie nic szczególnie interesującego. Dałem temu wyraz w moim artykule: „Dookoła Kongresu“, wręczonym przedstawicielowi dziennika „Humanité“. Sprawiło im to dość kłopotu, gdyż właśnie świeżo popełnili oni grubą niezręczność, publikując entuzjastyczne impresje z mego przybycia do Rosji. Artykuł dostał się w ręce Piotra Naville[17], który opublikował go w Clarté, zaopatrując go w odpowiedni wstęp, pełen odpowiednich złośliwych uwag pod adresem francuskiej partji komunistycznej. Stąd nagłe oziębienie moich stosunków z tą part ją.
A przecież artykuł ten był jednym hymnem pochwalnym na cześć Z. S. S. R. Nie mogłem jednak powstrzymać się od zaznaczenia, że ci wszyscy goście poprostu oszukiwali i naciągali Sowiety. Całe to zbiorowisko przerozmaitych ras, stłoczone w olbrzymiej sali pałacowej, wśród oślepiającego blasku projektorów i ogłuszającego hałasu głośników, — robiło podobnie chaotyczne wrażenie jak jakieś wielkie zgromadzenie wyborcze. — Z tą jedną różnicą, że tam przynajmniej mogliśmy wśród prezydjum obserwować bolesną, zrezygnowaną twarz Krupskiej[18], małżonki Lenina, jedynej osoby wśród całego tego Kongresu, która zasługiwała zaprawdę na zupełnie inne towarzystwo.
Towarzystwo Przyjaciół Sowietów? Mój Boże, — czemużby nie? Zapewne, stanowisko prezesa któregoś z takich towarzystw na szerokim świecie nie daje żadnych dochodów; bądź co bądź jednak ma się prawo do jakiejś wielkiej podróży przy okazji jakiej „parady“, — nabywa się pewnych praw jako pisarz. Towarzystwo takie przedstawia jedną ze setki owych czerwonych chorągiewek ze szpilkami, zapomocą których prezyd. Kamieniewa[19] oznaczała na dużej mapie w swoim gabinecie miasta na całej kuli ziemskiej, w których istnieją tego rodzaju towarzystwa. Co prawda, — znaczna część tychże już zakończyła swój żywot, jak to było np. w Atenach, gdzie, na moich oczach, towarzystwo to powstało i zniknęło w ciągu tygodnia. Ale szpilka z chorągiewką tkwi dalej na mapie.
A jeżeli Towarzystwo takie w którem mieście naprawdę żyje i rozwija się, to jeszcze gorzej nawet, powiedziałbym. Kosztuje to drogo, a jedynym rezultatem są stosy papierów wymienianych przez „przyjaciół“ z różnych części świata, i to na koszt robotników-towarzyszy.

*

Portjerowi hotelu oświadczyłem, że drzwi mego pokoju stoją otworem dla każdego, kto zechce ze mną mówić. Wydano bowiem pewne zarządzenia celem ochronienia mnie przed „niepożądanymi“ gośćmi. Otóż wolę już wizyty takich „nieproszonych“ gości, dzięki czemu można czasem zrobić ciekawe odkrycie jakiegoś faktu czy człowieka, — niż prawie zupełne izolowanie, przez które można chybić cel całego życia. Co prawda, wszystko zależy od tego, jak wysoko ktoś życie swoje ceni.
Że rozumowanie moje jest słuszne i trafne, o tem przekonałem się w Rosji dobitniej niż gdziekolwiek indziej. System otwartych drzwi sprawił mi może czasami pewne kłopoty, — ale tą drogą mogłem przynajmniej zbierać ziarno przeze mnie zasiane. Dzięki temu systemowi i mej umiejętności obcowania z ludźmi nabyłem znajomości życia, wyczuwam jego puls nawet poprzez ściany mego pokoju, przez czas gdy w pokoju tym przebywam.
Przez pokój zajmowany przeze mnie w hotelu International przewinął się jedynie szereg osób miłych i grzecznych, przeważnie dziennikarzy, zbierających skrzętnie artykuły od wszystkich wybitniejszych osobistości, które zjechały do Moskwy. Grzeczni oni byli i mili, — nic ponadto. Ja jednak ustawicznie wyczekiwałem, czy nie odezwie się jakiś inny dzwonek, nie mający nic wspólnego z oficjalnem tam-tam, — czy nie zobaczę jakichś twarzy, nieco mniej uśmiechniętych.
Nic podobnego. Więc w kilka dni po przyjeździe opuściłem mój pokój, aby wyjechać do Leningradu, z grupą innych gości. Kiedy wróciłem w tydzień później do Moskwy, przeniesiono mnie do hotelu „Passage“, w którym już odtąd stale mieszkałem przez cały czas mego pobytu w Rosji, ilekroć przyjeżdżałem do Moskwy.
W tem miejscu trzeba mi powiedzieć, jakie wrażenie wywarło na mnie postępowanie Sowietów w pierwszych dniach po mem przybyciu do Moskwy. Otóż muszę im oddać pełną sprawiedliwość: wobec przybyłych gości zachowywali się oni z całą serdeczną lojalnością. Znane mi są wypadki, kiedy jeden czy drugi z zaproszonych gości posuwał się w swoich wymaganiach tak daleko, iż najwłaściwszą odpowiedzią na to byłoby poprostu kopnięcie go nogą i wyrzucenie. Ale Rosjanie, cierpliwi dobroduszni, przymykali na wszystko oczy, spełniali wszelkie ich zachcianki, — niekiedy dlatego tylko poprostu, by uniknąć skandalu.
Przecież dochodziło do tego nawet, że kupowali dla gości walizki, ubrania, a nawet i maszyny do pisania! A owa historja w Charkowie, gdzie w hotelu „Krasnaja“ cała delegacja anglo-amerykańska, przybyła na Kongres, wystawiła późną nocą buciki do czyszczenia na kurytarz? Buciki wszystkie nazajutrz rano zniknęły, — musiano tedy postarać się na gwałt o nowe obuwie dla jakichś dwudziestu kretynów, których cały ten incydent tak ubawił, że z uciechy poczęli w skarpetkach tańczyć na kurytarzu charlestona.
Co prawda, podobna kradzież, popełniona w pierwszorzędnym hotelu stołecznego miasta Ukrainy, wydaje się czemś wręcz operetkowem a tem bardziej nie zrozumiałem, że złodzieja nigdy nie odkryto. Oczywiście wypadek ten przyprawił o wściekłość biednego przewodnika przydzielonego do tej delegacji, który musiał sprowadzić do hotelu cały magazyn obuwia, by każdy mógł sobie wybrać co mu odpowiada, — a potem dobrze sobie łamać głowę nad wydobyciem dość poważnej, a nieprzewidzianej w jego budżecie sumy na pokrycie tego wydatku.

*

Jak mówiłem, Sowiety miały szeroki giest. Nie posuwali się jednak nigdy aż do prób przekupywania przekonań i sumienia, jak twierdzili niektórzy. Zarzut to niesłuszny i krzywdzący. Ani podczas samych uroczystości ani później, przez cały czas mego pobytu w Rosji, nikt nie proponował mi nigdy podobnego targu, choćby w najdelikatniejszej formie. A jeżeli biorę siebie samego za przykład, to dlatego, iż — jak się przekonacie z dalszego ciągu — uważano mnie poprostu jakby za członka rodziny, iż ja sam deklarowałem wielokrotnie moją ścisłą łączność i przynależność partyjną, a na podtrzymaniu tej przynależności zależało Sowietom niesłychanie.
Prawda, pisarzom, których dzieła przełożone zostały na język rosyjski, wypłacano honorarjum autorskie za prawo przekładu. To przecież było rzeczą najzupełniej normalną i zrozumiałą. W zupełnie identyczny sposób postąpionoby nawet i z Dekobrą[20], gdyby tam się wówczas znalazł...
Co się tyczy artykułów, o które dopominano się dość natarczywie, to honorarjum za nie nie przekraczało zupełnie przyjętych norm, a wszystko odbywało się w sposób najzupełniej poprawny. Nie było w tem absolutnie nic wyjątkowego, lecz poprostu stosowanie normy obowiązującej w całym świecie, ilekroć zajdzie jakiś ważniejszy wypadek, a zagraniczni publicyści zostali zaproszeni. Mogę nawet dodać, że trzeba było dosyć długo wystawać przy kasach, zanim otrzymało się należne honorarjum.
Młodzi entuzjaści, — wczoraj jeszcze robotnicy fabryczni, a dziś promowani nagle na reporterów, nachodzili mnie nieustannie, dopominając się dość kategorycznie jakiegoś artykułu.
— I cóż ja wam mogę powiedzieć? Czego chcecie ode mnie? Przecież dopiero przyjechałem. Nic nie wiem jeszcze.
— Napisz pan poprostu co myślisz o naszej Rewolucji, opisz to wszystko zło, szerzące się w krajach o ustroju kapitalistycznym. A zresztą pan, — towarzyszu, — pan jesteś nasz człowiek, pan się tu musisz czuć jak u siebie w domu.
— Tak, to prawda. To mogę wam powiedzieć, ale w kilku słowach tylko.
— Właśnie, doskonale: króciutki autograf! Pańskie pozdrowienia dla Sowietów!
Macie-ż tedy owe autografy:

Nie znam was jeszcze, nic jeszcze nie widziałem. Wiem jednak, że jesteście wielcy, wspaniali, jeżeli nie w tem, coście dotychczas zrobili, to w tem, co zrobić zamierzacie, o ile się wam dopomoże. Niech żyje Związek Sowietów! Niechaj żyje Rewolucja Światowa!

Takich i tym podobnych, może niekiedy w bardziej nawet kategorycznym tonie zredagowanych, napisałem parę tuzinów. Napisałem też parę drobnych artykułów oraz kilka utworów literackich o obojętnej treści. Wszystko to w ciągu mego szesnastomiesięcznego pobytu w Rosji. Trudno bowiem było inaczej postąpić, — a zresztą wówczas wierzyłem mocno w to co pisałem.

Czerwony październik

W roku 1917 ze skrwawionych otchłani szlachetności ludzkiej powiał w górę jakby potężny huragan.
W owym okresie czasu bolszewik był herojem, Tytanem, bóstwem niemal. Pierwszy wśród nich był ostatnim, o ile szło o jedzenie i sen; nie wiedział co to znaczy odpoczynek. W piersi jego płonął potężny płomień, który miał zapłodnić i uszlachetnić życie ludzkie. Nic dla siebie, — wszystko dla ogółu, żadnych zbrodni więcej, żadnych nieprawości, żadnych szranków i zapór między ludźmi! A choćby trzy czwarte tych ludzi miało zginąć w tym katakliźmie, rozpętanym przez szlachetny zapał, — mieli oni święty obowiązek wyrwać z własnych trzewi to dziecię, które już nigdy nie miało się stać potworkiem.
Takim był ów Czerwony Październik.
Byłem na uroczystościach dziesięciolecia owej daty i płakałem z radości, — poprostu płakałem!
Zmieszany z tłumem, nie korzystając ze specjalnej karty i rezerwowanych miejsc, walczyłem jak tysiące innych o zdobycie miejsca na jakich schodach, skądbym mógł ogarnąć spojrzeniem cały Czerwony Plac, gdzie wszystko się skoncentrowało, gdzie starano się zaspokoić ciekawość i upodobania każdego, — nie zapominając nawet o nieśmiertelnej głupocie.
Wyrazem tej ostatniej była zorganizowana oficjalnie wystawa karykaturalnych masek Chamberlaina, Brianda[21] i Mussoliniego[22], — pod samym nosem korpusu dyplomatycznego. Na ten widok płakałem raczej z żalu i ze złości, — tak samo jak na widok defilady czerwonych wojsk, których faktyczna siła i potęga była czemś wręcz przeciwnem temu, co nam tam demonstrowano. Bolszewizm bowiem jeżeli zatriumfował w Rosji, to napewno nie dzięki dzikim kozakom zbrojnym w potężne lance. A z chwilą gdy do serc ludzkich nie zdoła on trafić niczem więcej, jak lancami, dni jego będą policzone.
Na szczęście jednak była w tem wszystkiem jakaś idea, był zapał, uczucie i wiara w przyszłość. Był w tem obraz całej ludzkości, jaką ona będzie w dzień zupełnego wyzwolenia, — przez Czerwony Plac bowiem przedefilowało półtora miljona ludzi, a wszystkie te tak rozmaite twarze wydawały się jakby zupełnie przeobrażone, ożywione ogniem wzniosłego, szlachetnego zapału. Wszyscy ci ludzie gotowiby byli zginąć aż do ostatniego, byleby płomień pożerający ich serca ogarnął całą ziemię. I cała ludzkość nie potrafiłaby się im oprzeć.
Gdyby tak wyruszyli w wielomilionowych zastępach, z pustemi rękami a płomiennem obliczem, — żadna armja na świecie powstrzymać by ich nie zdołała. Zniknęłyby wszystkie egoizmy, stopione w ogniu ich szlachetnego zapału, — jeżeli prawdą jest, że nikt i nic oprzeć się nie może temu, który życie swe niesie w ofierze.
Późną nocą spacerowałem po całej Moskwie, nastrojonej odświętnie. Zniknęło wojsko, zniknęły już osobistości oficjalne, a jednak na plac Czerwony płynęły nieprzerwanie tłumy ludzi. Natknąłem się na symboliczny wóz, przedstawiający kulę ziemską opasaną prawdziwemi łańcuchami, w które walił z całej siły młotem jakiś chłopaczek, starając się je rozkuć. W grupie ludzi idącej przed tym wozem spotkałem pewnego rumuńskiego robotnika, który przeszedł na Ukrainie całą wojnę domową.
— Jakżeż to? — zagadnąłem go. — Nie masz zamiaru spać wcale dzisiejszej nocy?
Rzucił mi się na szyję:
— Nie, bracie mój! Ani dzisiejszej nocy, ani nigdy! Bo takie to jest wspaniałe, owo dzieło dokonane przez nas w ów Czerwony październik!

Nazajutrz

Niema żadnego dzieła rąk ludzkich, któreby nie uległo zbrudzeniu i skażeniu. Ot, biedny jest ten nasz świat!..
Nie dalej, jak nazajutrz po ukończeniu tych wielkich uroczystości dziesięciolecia, — na oczach naszych niemal pękł jeden z wrzodów, nękających rewolucję: oto Joffe[23] palnął sobie w łeb na znak protestu przeciw szykanom, na jakie podczas tych uroczystości narażeni byli jego opozycyjni przyjaciele. Tragiczne to samobójstwo bolszewika, znanego nam jeszcze z czasów Brześcia Litewskiego, zmroziło lodem nasze serca. A więc nie wszystko szło gładko — i świąteczny nastrój musiał być zmącony podobnemi tragicznemi wypadkami?
Że tak było rzeczywiście, zauważyliśmy to już w sam dzień wielkiej parady, kiedy opozycjoniści zabrali głos i ledwie zdołali ujść cało. Ja osobiście znalazłem się prawie w samym środku tego całego tumultu, pod balkonem, z którego przywódcy opozycji usiłowali przemawiać do tłumów. Zdążyłem uciec w samą porę, kiedy konna milicja torowała sobie przemocą drogę wśród tłumu, tratując i przewracając z całą brutalną bezwzględnością manifestantów, równie jak oni czerwonych. Dowiedzieliśmy się później, że w Leningradzie poszło znacznie gorzej jeszcze: przez kilka godzin trwały tam porządne walki.
I wówczas w sercu mem poczęły się rodzić poważne wątpliwości: co to jest właściwie owa Opozycja, — czego ona chce, — i dlaczego nie pozwalają jej wypowiedzieć się ani z trybuny ani w dziennikach?
Zaszedł jednak jeszcze i drugi skandaliczny fakt, który napełnił oburzeniem wszystkich uczciwie myślących gości i delegatów. Oto rząd polecił dla nas specjalnie wydrukować okolicznościowy komunikat, zredagowany w językach francuskim, angielskim i niemieckim, a zawierający krótki przegląd wypadków na całym świecie. W komunikacie tym była obszerna wzmianka o Opozycji, o Trockim i trockiźmie, — ale zredagowana w tonie tak niesłychanie nienawistnym, że wszyscy byliśmy tem poprostu zdumieni. Po raz pierwszy spotkaliśmy się tam z określeniami takiemi, jak „zdrajcy“, „biali“, „kontr-rewolucjoniści“, „menszewicy“ i t. p. Opowiadano nam tam niestworzone historje o jakiejś „tajnej drukarni“ założonej przez Trockiego, a prowadzonej przez byłego oficera armji Wrangla[24].
To mnie już wyprowadziło z równowagi. Z owym komunikatem w ręku udałem się do „Komendanta“ tej partji gości, do której i ja należałem i mówię mu:
— To wstyd i hańba, abyście pozwalali sobie na podobne kłamstwa wobec obcych gości! Jeżeli naprawdę czujecie się niewinni, a cała ta historja z drukarnią i owym oficerem jest prawdziwą, powinniście natychmiast Trockiego rozstrzelać! A przecież nawet go nie aresztowaliście!
Bo też i nie było do tego żadnej podstawy: owa „drukarnia“ — to poprostu jeden aparat Ronec do powielania, a ów oficer z armji Wrangla, to ajent G. P. U.! Obrzydliwość doprawdy!
W danym momencie jednak zaledwie zaczynaliśmy wyczuwać podobne obrzydliwości w rozmaitych incydentach, związanych z zagadnieniami politycznemi i wewnętrznej gospodarki sowietów jak: rozbieżność zdań co do sprawy Kułaków, co do przemysłu drobnego i ciężkiego, co do wewnętrznej polityki i t. p. Garstka opozycjonistów z którymi się wówczas stykałem, była wobec mnie bardzo wstrzemięźliwą w słowach, widząc, że cieszę się zupełnem zaufaniem sfer oficjalnych. Kręcili się między nami, milczący, melancholijni, nasłuchując bacznie, licząc się z każdem słowem, unikając dawania jasnych i kategorycznych odpowiedzi, powstrzymując się od wszelkiej krytyki. Rzekłbyś — jacyś cudzoziemcy lub błąkające się cienie o zakneblowanych ustach.
Zawsze odczuwałem głęboki wstręt do wszelkiej parady, jakąkolwiek by ona była. A właśnie wszystkie te uroczystości nie były niczem więcej, jak jedną wielką paradą. Z początku może to i robiło na mnie pewne wrażenie, — ale już po tygodniu miałem tego dosyć. Jedna fabryka po drugiej, jedno muzeum po drugiem, jeden szpital po drugim, jeden bankiet po drugim. I wszędzie, wszędzie, te same obrzydliwe przemówienia. Na każdem zebraniu, konferencji, kongresie, ilekroć jaki mówca skończył mówić, słyszało się zawsze i wszędzie te same fanfary, których całe audytorjum musiało słuchać stojąco. Za pierwszym razem wydawało mi się to wzniosłem i wspaniałem, — poprostu wzruszenie mnie dławiło. Za drugim razem już nic nie odczuwałem. Za trzecim — nie mogłem już poprostu wytrzymać.
Człowiek o tyle stoi wyżej od bydlęcia, że potrafi szybko zbanalizować to wszystko, co w życiu jest wzniosłem i pięknem.
Był jeszcze jeden moment, który mi te parady obrzydził do reszty. Oto stwierdziłem, że w większości wypadków komitety, które miały nas przyjmować złożone były przeważnie z ludzi, działających mi nieznośnie na nerwy. Byli w tych komitetach ludzie ujmujący nas swą szczerością, prostotą i czystością, — ale nie brak było i niesympatycznych dorobkiewiczów, których fałszywość odrazu się wyczuwało.
Dlatego też zacząłem wkrótce uciekać od towarzystwa mej grupy i jej „Komendanta“. Zacząłem włóczyć się sam lub w sympatycznem mi towarzystwie. Ciągnęła mnie do siebie ulica z tym bezimiennym tłumem ludzi, bez maski na twarzy, o szczerem spojrzeniu, wracających do domu z bochenkiem chleba pod pachą i mówiących szczerze to co myślą. Potem zacząłem się zamykać w moim pokoju, dokąd zaglądali rozmaici ludzie by ze mną pogadać o tem i o owem. Pierwszy krok był zrobiony.
Zauważono to wkrótce i zrobiono mi uwagę:
— Nie potośmy cię tu zaprosili, byś się zamykał w swoim pokoju i uciekał od swojej grupy. Trzeba obejrzeć wszystko tak jak to inni robią.
— Nie spieszy mi się, — odpowiedziałem. — Ci „inni“ odjadą wkrótce, a ja zostanę. Traktujcie mnie jako najzwyczajniejszego obywatela Sowietów. A jeśli chcecie, mogę się natychmiast zrzec przywilejów „gościa“. Mam z czego żyć chwała Bogu.
Bo faktycznie Wydawnictwo Państwowe ofiarowało mi tysiąc rubli zaliczki, proponując mi nabycie prawa wyłącznego przekładu mych dzieł. Drugie tysiąc rubli miałem w kieszeni. Ośm moich książek rozchodziło się w setkach tysięcy po całej Rosji. Film z Kyra Kyralina, nakręcony przez Wufku[25] bez mojej wiedzy, zapewniał mi duże dochody; — mogłem się tedy obejść zupełnie bez przygodnego korytka rządowego.
Narazie jednak, przez jakieś trzy tygodnie, robiłem jeszcze to co i wszyscy. Organizowano wspaniałe wycieczki na Kaukaz: Moskwa-Ukraina, Georgia, morze Czarne i zpowrotem. Zaproszono mnie, bym brał w nich udział, razem z 19 innymi delegatami, wszyscy na koszt gospodarzy.
Na dworcu oczekiwał nas już wagon specjalny, — nasi przewodnicy gonili po całej Moskwie, aby zebrać na oznaczoną godzinę całą tę kanalję dziennikarską, jaką właściwie byliśmy.

Mój towarzysz podróży

Nie będę wam opowiadał o tej mojej pierwszej podróży na Kaukaz. W rok później odbyłem tę podróż po raz drugi, i to nie oficjalnie, — wolę się zatem podzielić z wami wrażeniami z tej drugiej podróży.
Ale tej pierwszej mojej podróży mam do zawdzięczenia jedno z najmilszych i najpiękniejszych spotkań w mojem życiu. A oto, jak się to stało:
Między tem mrowiskiem zaproszonych gości napróżno szukałem spojrzenia, z którego biłby żar potężnych namiętności. Aż oto razu pewnego wchodzi do mego pokoju człowiek. Wysoki, o wyglądzie ascetycznym. Ciało jego zdaje się wstrząsane ustawiczną walką z wszelkiemi żądzami, które zatapiają w nie swe szpony. Twarz umęczona, opromieniona dziwnym blaskiem. Oczy, aż za szeroko otwarte, w wiecznym ruchu. Spojrzenie ich w jednej minucie wszystko przenika nawskróś, przyciąga lub odpycha od siebie. Usta te gryzły już niejedno, wypluwały to co ugryzły — i dalej gryzą. Nozdrza rozdęte, wrażliwe na wszelkie wonie.
Mówi. Stara się być banalnym, jakby to nakazywały okoliczności w jakich się zetknęliśmy. Ale równocześnie przenika mnie grotem swego spojrzenia i natychmiast zmienia temat; chude kościste ręce wyciągają się w przestrzeń, by chwytać jakieś chimery.
Zrozumiałem odrazu, że człowiek ten przewyższa mnie pod niejednym względem; przedewszystkiem na punkcie wizji przeszłości i przewidywania przyszłości.
Od trzech dni leżałem w łóżku, poważnie chory. Wyciągam ku niemu rękę. Ujął ją w swoją dłoń — i odrazu czuję się już zdrowym.
— Zaczekaj, — mówię, — pójdę razem z tobą. Kim ty jesteś?
— Jestem Kreteńczykiem.
— A zatem znasz mnie?
— Tak, ty pochodzisz z Kefalonji; po Kreteńczykach kocham najwięcej Greków pochodzących z Kefalonji. Są bardziej rasowi niż wszyscy inni.
Kiedyśmy wyszli na ulicę, począł mi opisywać tych ludzi rasowych, a potem innych Greków, a potem ludzi z całego świata. Mówił to gładko, bez najmniejszego wysiłku.
— Szkoda, — zauważyłem, — że za dwa dni będziemy musieli się już rozłączyć.
Drgnął. Podobało mi się to:
— Dokąd się wybierasz?
— Na Kaukaz.
— Ależ i ja tam jadę!
Pojechaliśmy tedy razem. Leżymy na dwóch ławeczkach w tym samym przedziale wagonu. Ogarnęły nas niezmierzone stepy, których pustkę zaludniają nieprawdopodobne opowiadania. Długie godziny rozkosznej jazdy. Przystanki na stacjach, by nakarmić bydło ludzkie. Od czasu do czasu wysiadamy: trzeba przecież olśnić gości nieodzowną paradą.
Kreteńczyk jest niesłychanie systematyczny: czytanie, pisanie, marzenia, sen. Nie znosi gadaniny. Nie przemawia nigdy, nieczuły na wszelkie prośby. Niechętnie zwiedza fabryki lub szpitale. Co krok uciekamy od reszty towarzystwa, by zapoznać się z muzeami, ze staremi kościołami, z życiem ulicy. Ale z największym zapałem szuka dokumentów żywych, ludzkich, szuka bohaterów. Ach, z jakimż zapałem rzucał się na wszystkie iluzje, by wśród nich odkryć niekiedy jakąś promienną rzeczywistość! Nie znam człowieka, któryby więcej od niego łaknął czystości, prawdy i heroizmu.
Jako syn kreteńskiego wieśniaka o żelaznej pięści i o skrzyni wyładowanej funtami szterlingów, wchłonął w siebie całą mądrość antyczną, całą wiedzę współczesną, — by wreszcie odsunąć się zupełnie od ojca, od swojej klasy, od mądrości nawet, by przylgnąć całą duszą do bolszewizmu, wówczas jeszcze stawiającego pierwsze kroki.
— W nim leży przyszłość świata, — mówił. — Bolszewizm, to nie początek jakiejś nowej cywilizacji, lecz koniec tej cywilizacji, którą przeżywamy obecnie. I dlatego trzeba mi pomagać w strąceniu w przepaść tej starej kokoty wystrojonej pretensjonalnie.
Jednego tylko lękam się bardzo, czy bolszewizm odpowie swemu zadaniu, czy nie ulegnie przedwcześnie przerostowi i zwyrodnieniu. Bo przedwczesne zniknięcie bolszewizmu pogrążyłoby świat w najobrzydliwszą masturbację umysłową.
Trzeba nam więc wzmocnić rzemienie jego bicza, nie dopuścić do pofolgowania. Niechaj chłoszcze bezlitośnie wszystkich, od filozofa począwszy, na motłochu skończywszy.
A potem — zobaczymy.
Streściłem tu bardzo nieudolnie wielką, potężną myśl, która długo dojrzewała w głowie Kreteńczyka. Ale poczekajcie, niechaj on sam kiedyś przemówi! Bo on mieści w kieszonce swej kamizelki więcej, niż wy wszyscy zdołaliście napchać w wasze mózgi.
Dziwny to był człowiek. Pożywienie jego: zupa, funt jabłek lub śledź wędzony. Cały jego bagaż ważył dziesięć kilo; z tem gotów objechać cały świat. Mieszkanie jego — byle jaki tapczan. Ale pragnienia jego ogarniają cały świat, a nieodstępnym jego towarzyszem jest marzenie o szczęściu, wszystko pochłaniającem.
Jemu to mam do zawdzięczenia ów kult jaki i sam odczuwał dla biednego bagniska ludzkości, poddanego nieustannym ewolucjom i krwawym wstrząśnieniom. Bolszewizm uważał on za potężny dramat, godny naszego najwyższego uwielbienia, dramat, który odbił się echem nawet w zwierzęcych mózgach dzikich szczepów.
— Słuchaj, ty Kefalończyku, — mówił mi. — Przysięgnijmy sobie, że nie podniesiemy nigdy ręki przeciw bolszewizmowi, nawet gdyby nas miał kiedy zapędzić do więzienia. Jemu to bowiem będzie jutro ludzkość miała do zawdzięczenia ostateczne wyzwolenie. Nie wiele on potrafi zrealizować z tego co przyrzeka, — ale obiecuje nam wszystko, nawet to co jest niemożliwem. A nam dziś właśnie trzeba przedewszystkim odwagi. Przypomnij sobie ową historję z Czuwaszami.
Natychmiast po ukończeniu wojny domowej przed ludowym komisarzem oświaty stanęła oryginalna delegacja Czuwaszów.
— No i cóż? — pyta komisarz. — Utworzyliście już sowiety? Opowiedzcie mi, coście dotąd zrobili u siebie.
— Towarzyszu Lunaczarskij, — odparł naczelnik delegacji, — utworzyliśmy miejscowy sowiet, a potem napędziliśmy popów, narzuconych nam przez cara. Na ich miejsce sprowadziliśmy z powrotem naszych szamanów, którzy kryli się dotąd po lasach.
— Nie wielki to postęp, — odpowiedział komisarz, — sprowadzić czarowników na miejsce popów. Ale zrobiliście jednak to, coście sami chcieli. I to jest właśnie wolnością. Reszta przyjdzie już potem sama, choćby wbrew waszej woli.

W Atenach

Z owej podróży po Kaukazie wróciliśmy dziwnie pokrzepieni na duchu. Całe tłumy, całe narody, wszystko jakby oszalałe z radości, przyjmowały jedną delegację po drugiej. Czegoś podobnego świat jeszcze nigdy nie widział. Niepodobieństwem było ujrzeć jakieś masy malkontentów, te masy bowiem właśnie nas przyjmowały z taką paradą. Najnędzniejsi nawet, ci których inni odtrącali łokciami od żłóbka, i oni przychodzili, choć z pustym żołądkiem, by nas pozdrowić, by wołać, że radują się i wierzą w lepszą przyszłość.
Wówczas w porozumieniu z Kreteńczykiem, postanowiłem na pewien czas opuścić Rosję, by natychmiast gdzieindziej udokumentować nasze zupełnie bezinteresowne sympatje do bolszewizmu. Ale dokąd jechać? Naturalnie na nasze Bałkany. Na początek do Grecji.
Co się tyczy pieniędzy, to miałem ich więcej niż kiedykolwiek w życiu: trzy tysiące rubli. A wypłacono mi honorarjum autorskie zaledwie tylko za dwie książki, oraz tysiąc rubli zaliczki na mój film Kyra Kyralina. Więc na tym punkcie nie miałem żadnych kłopotów.
Przybyliśmy do Odesy 25 grudnia 1927, podczas prawdziwie syberyjskiego mrozu. Przed odpłynięciem zredagowaliśmy jeszcze wspólnie list do Stalina, którego kopji na nieszczęście nie posiadam. List brzmiał mniejwięcej następująco:

Oto masz pan dwóch ludzi, którzy palą za sobą wszystkie mosty. Chcemy poświęcić się sprawie proletarjatu. Nie powodujemy się żadnym osobistym interesem, — mamy z czego żyć i niczego od pana nie żądamy. Prosimy jednak o udzielenie nam pomocy na legalnej drodze, o tyle, abyśmy mogli wszystko widzieć, aby wszystkie bramy stały dla nas otworem. W razie potrzeby gotowi jesteśmy zgodzić się na to, by któryś z pańskich ludzi stale nam towarzyszył; nie będziemy się z niczem przed nim kryć, gdyż niczego się nie lękamy. Droga nasza jest jasno wytknięta. Dla udowodnienia, że postępujemy szczerze i otwarcie, jedziemy obecnie do Grecji, by tam z entuzjazmem opowiadać głośno o tem, co widzieliśmy w Z. S. S. R. Potem wrócimy do was, by wśród was żyć, uczyć się i walczyć.

Na list ten, wysłany jako polecony, oczekujemy dotychczas napróżno odpowiedzi. A jeśli uważacie mnie za głupca, odpowiem na to, że jednak Stalin[26] jest naprawdę Stalinem, to jest człowiekiem, któremu potrzeba coś zupełnie innego niż to, co myśmy mu zaofiarowali.
Ale niechaj wie jednak, że nigdy nie spotkał w życiu ludzi, którzyby gotowi byli ofiarować mu swe życie w sposób bardziej bezinteresowny, niż my dwaj.
Na razie dajmy jednak temu spokój. Jestem jeszcze w Odessie, pełen zapału, chciałbym wszystkich ściskać i całować. Zimny wicher chłosta mi twarz, nie mam ciepłego ubrania, tylko jesienną zarzutkę. Kreteńczyk musiał mi pożyczyć futra.
I jeździmy sankami po ulicach, zamienionych w ślizgawicę, uganiamy przez cały dzień od jednej instytucji do drugiej, przybyliśmy tu bowiem w przeddzień odpłynięcia naszego statku, a nie zarezerwowaliśmy sobie miejsc i nie wymieniliśmy jeszcze pieniędzy. Miejsca dostaliśmy bez trudności, — ale o wymianie pieniędzy ani marzyć! Próbujemy interwencji telegraficznej w Moskwie, — ale odpowiedź nie przychodzi na czas. Ostatecznie musimy tedy wyjechać, otrzymawszy zaledwie po 150 dolarów na osobę, to jest tyle, ile wedle ustawy bank może wymienić każdemu wyjeżdżającemu. Resztę gotówki zostawiamy w banku w Odessie. Mniejsza o to... Pieniędzy dostać można wszędzie, nawet tam, dokąd niosę moje bolszewickie poglądy i płomienne słowa. A faszystowska Grecja wypłaci mi 20 tysięcy drachm. Oczywiście tytułem honorarjum autorskiego, — nie przypuszczacie bowiem chyba, abym mógł być równocześnie bolszewikiem i faszystą, — skoro zaraz po przybyciu do Aten dałem wyraz memu oburzeniu, skoro odwiedziłem komunistów zamkniętych w więzieniach, skoro wygłosiłem odczyt, przez który naraziłem się na wygnanie z Grecji. Tego chyba nie przypuszczacie, wy wszyscy, którym się zdaje, że Sowiety już mnie zdążyły przekupić.

Grecja? Dzielny naród, jak każdy inny, może bardziej szlachetny i bardziej chciwy równocześnie, zależnie od tego, czego się od nich wymaga. Ja nie żądałem od nich niczego zgoła. Chciałem ich poprostu zobaczyć znowu, po latach piętnastu, chciałem zobaczyć, co ich boli, chciałem podzielić się z nimi mojemi myślami... Czyliż dzisiaj nie można już swobodnie wypowiedzieć swych myśli?
Nie! Nie można.
W pierwszej chwili prawie cała bez wyjątku prasa ateńska powitała mnie, bardziej może entuzjastycznie niż nawet prasa moskiewska. W odpowiedzi na to zasłałem pozdrowienia ojczyźnie mego ojca, jej wszystkim więźniom i wygnańcom. Z okazji greckiego Nowego Roku rozesłałem tego rodzaju słodkie słówka, na co dostałem cały stos telegramów i listów. Poproszono mnie, abym zabrał publicznie głos.
Zacząłem od Elefteron Wima[27], największego dziennika w całej Grecji. Lubię podobne wielkie głośniki, jednak pod warunkiem, żeby mi pozwolono wykrzyczeć się w nich do woli. Wima postarała się dla mego artykułu o odpowiedni, silny tłumik. Mimo to jednak w automobilu tego dziennika zwiedziłem okolice Aten, poczem odwieziono mnie z paradą do mego hotelu, który już nazajutrz stał się celem najdzikszych ataków.
Nigdy w życiu nie napastowano mnie w podobnie obelżywy sposób. Ani jeden prawie dziennik nie wziął mnie w obronę. Estia[28], organ urzędowy, potraktował mnie mianem pousti, co oznacza: pasywny pederasta! Nie będąc nigdy pasywnym ani aktywnym, nie chciałem wierzyć własnym oczom, choć co prawda znane mi były nieco obyczaje greckie, gdzie chłopcy z najlepszych rodzin, w obecności rodziców, używają często tego wyzwiska, taksamo jak i słowa fistikia.
Po prasie przyszła kolej na parlament. Wówczas to — dla udowodnienia mi, że nie cała Grecja tak myśli, — minister rolnictwa Papanastaziu[29], bronił mnie publicznie z trybuny, — a następnie zaprosił mnie do siebie, na skromne przyjęcie, dla mnie specjalnie urządzone.
Źle na tem wyszedł, gdyż z pomocą intryg politycznych pozbawiono go portfelu.
Nie ustawałem w mej działalności. A więc odczyt w teatrze Alhambra, w wyniku którego doszło do zamieszek ulicznych. A potem odwiedziny moje u bolszewików zamkniętych w więzieniu oraz w Soliria, domu umarłych, jakiego Dostojewski[30] nigdy nie widział, — dolały oliwy do ognia. Wdrożono dochodzenia sądowe przeciw mnie, Kreteńczykowi i organizatorowi tej konferencji. Dało mi to dobrą sposobność do wygłoszenia mego bolszewickiego credo, ale policja grecka nakazała mi w ciągu ośmiu dni opuścić Grecję.
Pozostawiłem tedy Grecję z jej cierpieniami, dla których opisu godne miejsce znaleźć się może chyba w jakiejś wielkiej epopei dzisiejszych czasów najstraszniejszego terroru. Co tu mówić o cywilizacji, skoro u stóp niemal Akropolu rzuca się na skaliste, niezamieszkane prawie wyspy owych wygnańców, owych komunistów, — skoro garstce mieszkających tam w nędzy pasterzy daje się do zrozumienia, że powinni owym wygnańcom dać zginąć z głodu?
Co tu mówić o wiedzy, o litości, o opiece lekarskiej, skoro w pobliżu Aten istnieje taka Soliria, rodzaj domów przedpogrzebowych, gdzie setki suchotników różnego stopnia walczą z deszczem i zimnem, żywieni są gorzej od świń, gryzieni przez robactwo, napróżno jęczą rozpaczliwie, wyczekując z rezygnacją ostatecznego wyzwolenia od tych katusz?
Czemuż więc, bracie-robotniku, nie zniszczyć ogniem tego świata, nie próbować stworzyć czegoś lepszego, — skoro to ty właśnie składasz najobfitszy haracz nędzy, więzienia i sromotnej śmierci?

Powrót do ojczyzny proletarjatu

Pod wrażeniem tego, co widziałem w Grecji, — tem silniej przylgnąłem do bolszewizmu. Od niego jednego oczekiwałem wybawienia świata pracującego i cierpiącego. Dlatego wracałem do Rosji ze silnem postanowieniem pozostania tam na stałe. A pragnąc mieć jeszcze bardziej czyste sumienie zabrałem ze sobą moją towarzyszkę życia, kobietę wykutą z jednej bryły. Choć młodsza odemnie, jednak bardziej zrównoważona i lepsza, będzie mi niezawodną pomocnicą w chwilach mej słabości, gniewu lub niezrozumienia.
Obecnie już we dwójkę obserwujemy i odczuwamy wszystko, — zanim jeszcze przybędzie Kreteńczyk ze swoją żoną i zanim uformujemy blok czterech dusz w służbie jednego wspólnego ideału.
Przybywamy do Odessy podczas trzaskającego mrozu, ubrani ciągle jeszcze w szmatki, absolutnie nie odpowiednie do tego klimatu. Skutkiem tego zmuszeni jesteśmy zabarykadować się w naszym pokoju hotelowym. Schodzą się u mnie ciągle jeszcze dziennikarze, fotografowie, operatorzy kinowi, zaalarmowani radjodepeszą „Cziczerina“[31], donoszącą o wygnaniu mnie z Grecji. Ale czuję, że okres uroczystości, na szczęście, już minął. Niema już dekoracyj na ulicach, wystawy sklepowe już nie tak okazałe, — ucichł już tam-tam urzędowy. Tym razem to już ta codzienna, zwyczajna ojczyzna sowietów, taka jakiej chcemy, jakiej nam potrzeba właśnie.
Ale po raz pierwszy wszędzie muszę za wszystko sam płacić. Dowiaduję się, że rubel ma wartość pół dolara. Pokój w hotelu, mało nadający się do mieszkania w nim razem z kobietą (niema ciepłej wody ani jakiejkolwiek miednicy) kosztuje pięć do siedmiu rubli dziennie. Obiad w hotelu na dwie osoby — cztery do pięciu rubli. W ciągu tygodnia skromnego życia wydałem 150 rubli, po wliczeniu wszystkich kosztów. Tak żyje nepman. Że zaś ja nim nie jestem, proszę o ulgi przyznawane politycznym emigrantom, do których zaliczać się mam prawo. Proszę o to dość łagodnie, bo czuję wstręt do wszelkich zniżek i uprzywilejowań. I dowiaduję się, że muszę dopełnić tysiączne formalności, poczynić szereg uciążliwych zabiegów, by w końcu spotkać się z odmową, lub w najlepszym razie otrzymać wszystkiego 6% zniżki. Nie. Rezygnuję ze wszystkiego. Skoro nie mogę żyć jak emigrant, będę żył jak nepman, — z wyjątkiem paru republik, które zechcą mnie traktować jako swego gościa.
Bo wszystkie te ludy są wyjątkowo gościnne i uprzejme. Przy najskromniejszym stole, w lepiance największego biedaka, znajdzie się zawsze miejsce dla jeszcze większego biedaka lub dla nieoczekiwanego gościa. Tą właśnie szlachetnością i gościnnością tłómaczy się ich niewyczerpana zdolność opierania się złu. Tutaj ludzie wspomagają się wzajemnie w takim stopniu, jak to nigdzie na zachodzie nie jest praktykowane. I trzeba było dopiero doktryny państwowej, wyzbytej wszelkiego sentymentu, która zmroziła serca i rozdmuchała egoizmy do tego stopnia, iż zdarzają się objawy symptomatyczne zbiorowych wybuchów nienawiści, pod wpływem której ci biedacy-bracia, posuwają się aż do masowego delatorstwa, a nawet do zbrodni.
W tem miejscu — na długo przedtem zanim poznałem całą prawdę, co nastąpiło znacznie później, a w całej swej okropności dopiero po wyjeździe z Rosji, — muszę uprzedzić czytelnika, że właśnie te wszystkie konflikty wewnętrzne, te dramaty społeczne z całą swą okrutnością, ta jedyna na całym świecie moralna degradacja szerokich warstw ludu — wszystko to było dla mnie najbardziej interesującem zagadnieniem, które zbadałem do gruntu podczas mej bytności w Z. S. S. R.
Pogląd mój opiera się na pewnem kryterjum, jakie na punkcie postępu społecznego sam sobie urobiłem. Moje spostrzeżenia i konkluzje — czy się to komu podoba czy nie, — będą mieczem Damoklesa, czy owem mane, tekel, fares dla prawodawcy, któremu w przyszłości przypadnie zaburzyć dzisiejszy porządek społeczny, — aby mu nadać mniej ohydny wygląd niż ma obecnie dzięki tysiącletnim walkom w imię dobrobytu jednostki, ze szkodą dobrobytu ogółu.
Otóż wygląd ten ulega tylko dalszemu zeszpeceniu, skoro wprowadza się taki system rządów, pod działaniem którego z najtajniejszych czeluści duszy ludzkiej wypływają na wierzch najohydniejsze instynkty. Wówczas kłamstwo, hypokryzja, donosicielstwo, morderstwo stają się najpewniejszemi i najłatwiejszemi środkami zapewnienia sobie egzystencji dla tych wszystkich, którzy zrozumieli, że pracą, uczciwością i szczerością nie można dojść do niczego.
Wszystkie te zbrodnie i występki w społeczeństwach demokratycznych o ustroju kapitalistycznym podpadają pod kodeks karny. Zapewne, nieraz wszystko to potrafi wykręcić się od rygorów prawa, pyszni się bezczelnie w pełnem świetle dziennem i przynosi korzyści ludziom popełniającym te zbrodnie, za milczącą aprobatą zdeprawowanego rządu. Ale czemże byśmy się stali, gdyby pewnego dnia jakiś dyktator z lewicy czy prawicy stosować zaczął te zbrodnie i występki oficjalnie, jako system rządzenia?
Wypuśćcie choćby na jeden dzień wszystkie te potwory na biedną ludzkość, a nie wystarczy dziesięć generacyj, by odrobić wyrządzone przez nie szkody. Powiedzcie tylko ludziom z wysokości dyktatorskiego fotelu, że mogą robić wszystko co im się zachce byleby byli posłuszni swemu władcy, — a napewno nie ograniczą się tylko na wypędzeniu niegodnego popa i zastąpienia go idjotycznym czarownikiem, jak to zrobili naiwni Czuwasze.
Bo człowiek uchodzący za cywilizowanego ma znacznie silniej rozwinięte w sobie ambicje, egoizm i chęć do rozpusty, niż człowiek pierwotny i dziki. I ów fabrykant perfum światowej sławy, zażarty wróg komunizmu, — nie powinien się dziwić, że w ojczyźnie proletarjatu jego wyroby, płacone na wagę złota, stały się jedynym celem życiowym wszystkich niewiast, począwszy od żony komisarza ludowego, a na histerycznej Komsomolce skończywszy.
Dalszym celem życiowym stały się ładne jedwabne pończochy, piękne futra, eleganckie mieszkanie, dobrze płatna posada, słowem to wszystko, co w społeczeństwach burżuazyjnych jest celem marzeń większości obywateli. Z jedną tylko różnicą! Z tą tragiczną różnicą, że w państwach burżuazyjnych (za wyjątkiem faszystowskich) denuncjacja o jakiejś herezji politycznej nie wystarcza, by człowieka skazać na śmierć, czy na więzienie, a denuncjant zajął jego posadę czy mieszkanie, lub co gorsza stał się jednym z filarów władzy, co niestety jest na porządku dziennym właśnie w tej dzisiejszej ojczyźnie proletarjatu.
Pisząc tę książkę mam zatem na celu wyłącznie przyłożenie rozpalonego żelaza do tych wrzodów, pokrywających dziś całe ciało Rewolucji, z których to wrzodów jeden (o czem później) oblał mnie swą cuchnącą ropą i zatruł całe moje życie.
Wobec tej przedwczesnej zgnilizny, stanowiącej fundamenty całego rządu, nie wytrzymuje krytyki wszystko to, co rząd ten dotąd zbudował lub przyrzeka zbudować. I choćby po upływie owego „pięcioletniego planu“ potrafił uszczęśliwić całą ludzkość, zawsze żądać będę od niego rachunków za te wszystkie ciała i kości zmiażdżone w jego maszynach fabrykujących szczęście, — bo zawsze dobrobyt ludzkości interesować mnie będzie nie pierwej jak od chwili, kiedy ludzkość przestanie być zbrodniczą a stanie się moralną.
Powiedz mi, jak daleko sięga zakres władzy, jaką życie dało ci w ręce. A stosownie do tego jaki zrobiłeś użytek z tej władzy w odniesieniu do twych bliźnich, — powiem ci, kim jesteś.
Oto, jakim ja jestem rewolucjonistą. Oto wszystko, czego ciężkie i twarde moje życie, ten mój piękny Uniwersytet, nauczyło mnie wymagać od siebie i od drugich!
Poza tem jedynem prawem nie uznaję niczego, nawet przyjaźni. A ja nie potrzebuję zdawać rachunków nikomu.



Poprzez wsie i miasta, stepy, morza, góry i rzeki

A teraz, na wstępie tego ostatniego rozdziału, czuję się w obowiązku zaznaczyć, że Sowiety spełniały zawsze wszystkie moje żądania, że szły mi jak najdalej na rękę, dając mi informacje i ułatwiając mą podróż wszelkiemi możliwemi sposobami. Na moje żądanie wystawiono mi czterokrotnie pozwolenia zupełnie wolnego przejazdu przez cały obszar Z. S. S. R., na lądzie i wodzie, od lipca 1928 aż do końca tegoż roku. W większości republik sowieckich mieliśmy do dyspozycji najpiękniejsze auta rządowe lub instytucyj oficjalnych, — łodzie motorowe a nawet statki żaglowe. Na Kaukazie robiliśmy wycieczki konne w asyście sześciu żołnierzy, celem zwiedzenia ruin zamku Królowej Tamary[32] i jaskiń troglodytów w Wardzia. W Birzola, w sowieckiej Mołdawji, starzy moi przyjaciele, obecnie komisarze ludowi, przyjmowali mnie na dworcu z muzyką i sztandarami, co mnie niemal do łez wzruszyło. Wreszcie, co najważniejsza, miljony ludzi przyjmowało mnie z honorami na przestrzeni od Murmania do Erywanu i od Dniestru do Wołgi. Wielu z tych ludzi pokochałem. A wszystkim przysiągłem, że służyć będę zawsze ich sprawie.
Jakżeż więc nie mam przeklinać chwili w której ujrzałem światło dzienne, skoro dzięki niecnym intrygom politycznym w połączeniu z niezrozumiałą doktryną pozbawiono mnie tego, co było zrębem mej wiary i rzucono na mnie cień apostasji, co prawda pozornej tylko, ale tem niemniej ciężkiej dla mnie?
Przeklęci więc bądźcie i wy politycy i te dogmaty, będące sprawcami podobnych zbrodni, — wy, którzy wnosicie rozłam między wyznawców jednej wiary, wy, którzy siejecie ziarna nienawiści w serca braci, — wy, co wypaczacie wielkie dzieła, jakich nigdy nikt inny stworzyć nie potrafi. Bądźcie przeklęci, wy, politycy — i wy, dogmaty!
Oto chronologiczny ępis tej naszej nieprawdopodobnej podróży:



Odessa

Przez cały niemal marzec zostajemy w Odessie, gdzie stykam się z Rumunami i zrusyfikowanymi Grekami. Wszyscy oni żywią pełną ufność w nowe rządy. Wśród nich zwraca moją uwagę jedna piękna postać. Człowiek to „dawny“, żyjący dziś poza nawiasem życia sowieckiego, prowadzący nędzny żywot, a jednak znajdujący w tem pewną radość. Suchotnik, o sparaliżowanych nogach, chodzi z trudnością o kulach. Z całego dużego majątku pozostało mu jedynie jasne mieszkanie parterowe piękne meble i wspaniała bibljoteka. Za to, że bolszewicy mu to wszystko pozostawili, żywi dla nich głęboką wdzięczność. Wybucha oburzeniem na samą myśl, że owi „gracze“ ze starego reżimu mogliby się odważyć kiedy na obalenie obecnego, nowego porządku rzeczy. On sam był kiedyś również jednym z tych „graczy“ i wyraża się o nich z głębokiem obrzydzeniem. Próżność, rozpusta, wyzysk, nieliczenie się zupełnie z postępem ludzkości, niezdolność odczuwania całej powagi życia. Dzisiaj zdaje on już sobie sprawę z całej imponującej powagi życia, z jego cierpień i walk, ale również z realnych i zasłużonych jego radości.
Oburzony jest, że poprzednio owo poważne oblicze życia znane było tylko ludziom biednym i nędznym:
— I ja sam, — woła z zapałem, — byłbym dokonał życia jako kompletny głupiec, gdyby nie przyszli bolszewicy!
Jest to wybitny intelektualista, zajmuje się z upodobaniem archeologją, malarstwem i rzadkiemi książkami. Zarabia na życie w sposób najmniej odpowiadający jego kalectwu: oprowadza delegacje robotnicze przybywające do Odessy po muzeach, fabrykach i instytucjach.
Jemu mam do zawdzięczenia najpochlebniejsze informacje o ruchu komunistycznym na Ukrainie.
Od pewnego rumuńskiego robociarza usłyszałem opowiadanie o zamordowaniu przez białogwardzistów w straszliwy sposób Janiny Labourbe, francuskiej nauczycielki.
W Odessie też po raz pierwszy znalazłem się w mieszkaniu komunisty, dyrektora wielkiego przedsiębiorstwa rządowego. Wyszedłem stamtąd z obrzydzeniem. Typowe mieszkanie dorobkiewicza, urządzone z odpowiednim komfortem, zapchane przeróżnemi sprzętami.
Wyjeżdżam z Odessy na polecenie lekarza, który każe mi udać się na Krym celem wypoczynku i kuracji.



Krym

Przybywamy tam statkiem, wśród śnieżnej zawieruchy. Na pokładzie spotykam trupę operatorów kinowych; poznają mnie odrazu, witają entuzjastycznie. Wszystko młodzi ludzie, którzy przeszli wojnę domową; opowiadają mi o niej rzeczy wprost nie do wiary. Wydają mi się utalentowanymi, pojętnymi i zupełnie naturalnymi. Ponieważ zaopatrzony jestem w listy polecające, więc natychmiast po przybyciu do Jałty, tonącej w śniegu, prowadzą mnie prosto do dawnej wytwórni kinowej Wufku, której mieszkańcy odstępują nam jeden pokój. Pokój przyozdobiony rozmaitemi cackami pochodzącemi z Liwadji, a będącemi produktem ręcznej pracy carowej Wszechrosji. Wystarczy to, by mi się wydawały wstrętne, mimo ich całej dystynkcji.
W Jałcie spotykamy pierwszego fanatyka bolszewickiego, który stał się wkrótce naszym serdecznym przyjacielem. To Misza Tugaczow, odpowiedzialny stróż tej opuszczonej dziś budowli. Misza to człowiek szczery, o czystem sercu. Początkowo zachowuje się z grzeczną rezerwą, wiedząc kogo u siebie gości, — wkrótce jednak zawiązała się między nami przyjaźń, której pamięć zachowam na całe życie. Stajemy się niemal jednem rodzeństwem, bo żona moja kocha go niemniej odemnie. Jest to człowiek młody, inteligentny, skromny, zrównoważony. Na nieszczęście nie zna żadnego obcego języka, a nasze znajomości języka rosyjskiego są mniej niż skromne.
Ale już po miesiącu porozumiewaliśmy się ze sobą doskonale. Ze słownikiem w ręku układamy jakieś niesłychanie zabawne zwroty, śmiejąc się przytem do rozpuku. Co do Miszy, to po francusku wymawia poprawnie tylko parę słów.
Oprowadza mnie wszędzie, pokazuje wszystko. Zamiast odpoczywać tłukę się oto po tym raju na ziemi, nie mającym równego sobie. Wszędzie pełno willi i feerycznych pałaców, należących niegdyś do wielkich książąt. Dziś cały ten raj dla oczu i zdrowia należy do ludzi.
Zapewne, najsprytniejsi zagarnęli lwią część dla siebie. Wszystkie te domy wypoczynkowe nie zawsze zamieszkane są przez tych właśnie, którzy wypoczynku najwięcej potrzebują. Funkcjonarjusze, którzy umieją wydzielać odpowiednio dni wypoczynku i przydzielać miejsca, czasem najlepsze rezerwują dla siebie. Ale przecież mówi się, że doskonałej sprawiedliwości nigdy niema i nie będzie na tym świecie.
Mniejsza o to; w każdym razie życzę francuskiej klasie robotniczej, by z riwiery francuskiej zdołała zrobić choć to samo, co robotnicy sowieccy zrobili z Krymu i Kaukazu. Choćby to nie było dziełem doskonałem, choćby się przy tem działy i pewne nadużycia, — zawsze byłoby to bez porównania lepszem od tego, co jest obecnie.

Mimo wszystko!

Ukraina

Z końcem kwietnia opuszczamy Krym i jedziemy na północ. Rozstanie z Miszą jest naprawdę bolesne: przez ten miesiąc zżyliśmy się z nim jak z bratem. Ale taki to już mój los: być wszędzie i nigdzie, obcować z całym światem lub żyć samotnie.
Przybywamy do Kijowa w przeddzień 1 maja. Kijów to jedno z najpiękniejszych miast w całych Sowietach. Mężczyźni i kobiety rasowi, wspaniali, pracowici, lubiący czystość, — może trochę zanadto zarozumiali i przesiąknięci nacjonalizmem. Dużo nepmanów i prostytutek, nieraz 14 do 15-letnich.
Kocham Ukrainę, ten kraj sąsiadujący z moją Rumunją i szkoda, że nie mogę bez zastrzeżeń mówić pochlebnie o jej duchu rewolucyjnym. Z pomiędzy wszystkich wad jakieby jej były do zarzucenia, najbardziej nie podobało mi się nadmierne rozpanoszenie się publicystyki, którą uprawia tu cała falanga kabotynów. Pokazywano mi z dumą dwadzieścia siedm czasopism w języku ukraińskim, wychodzących między Kijowem i Charkowem. Z tego trzy czwarte jest zupełnie niepotrzebne, a nawet szkodliwe.
Wytwórnia kinowa Wufku, która urządziła świeżo jedno z najlepszych „studio“ na całym świecie, zużytkowuje mojem zdaniem zbyt dużo energji proletarjackiej w stosunku do tego, co w zamian daje. Napisałem jeden scenarjusz sam, drugi do spółki z Nikosem Kazantzaki[33], każdy za 2.000 rubli. Dało mi to sposobność przyjrzeć się zbliska temu co się tam dzieje: talentu bardzo mało, dużo partactwa i nieudolności. Setki scenarjuszy zakupionych, a wcale nie nakręcanych. Masa biurokratów, artystów, techników.
I poco to się upierać? Poco wysilać się dla stworzenia sztuki i produkować jedynie pasożytów, — kiedy ludziom brak chleba, koszuli i spokoju? Poco naśladować cywilizację, sabotującą życie?



Moskwa

Stolica już się uspokoiła. Niema tam już wspaniałych, potwornych bankietów, niema zwarjowanych band, mobilizujących całe autobusy. Na wystawach kooperatyw spożywczych nie widać już czekoladowego popiersia Lenina wśród osełek masła.
Z mojego pokoju w hotelu Passage trudno mi złapać przez telefon kogoś ze znajomych, których poznałem w czasie uroczystości dziesięciolecia. Rakowski na wygnaniu w Astrachanie, Trocki w Alma-Ata.
W miłym lokalu „Petit Paris“ gdzie schodzą się wszyscy ci, co życzą dobrze rewolucji, ale nie mają przepaski na oczach, — Piotr Pascal[34] uśmiecha się do mnie serdecznie, rozmawia uprzejmie, ale nic mi właściwie nie mówi. Wreszcie dowiaduję się, że tutaj uważają mnie za osobę niemal półurzędową, — podczas gdy sfery rządzące uważają mnie znów za opozycjonistę na poły. Stoję zatem zupełnie odosobniony, co mi się nawet po części i podoba, bo lubię walkę. Zacznijmy tedy kroki wojenne.
Ale już pierwszy krok był dla mnie dotkliwym ciosem: oto dowiaduję się, że mój najlepszy przyjaciel w Rosji, publicysta francuski Wiktor Sergjusz Kibalczicz[35] siedzi od miesiąca w więzieniu w Leningradzie. O nie, — tego wam nie puszczę płazem!
Poznałem go w listopadzie 1927, podczas uroczystości, kiedy w jego towarzystwie oficjalnie zwiedzaliśmy Leningrad. Po przeczytaniu kilku jego pism odwiedziłem go w jego mieszkaniu prywatnem. Żył z liczną rodziną, ludzi porządnych i uczciwych: teściowie, szwagrowie, żona i dziecko, razem dziewięć osób. Wszyscy umieli po francusku.
Od pierwszej chwili poczułem, że znalazłem się wśród jednej z tych zacnych rodzin żydowskich, których tyle w życiu spotkałem i które tak kocham. Co więcej, cała ta rodzina, to rewolucjoniści, którzy oddali sprawie ogromne usługi i wiele wycierpieli dla tej idei. Mam wrażenie, że i obecnie muszą ciężko pracować w walce o byt, bo stół przy którym ich zastałem, nie był zastawiony żadnemi smakołykami.
Wiem, że Wiktor należy do opozycji. Tem lepiej. Tacy też mają prawo do życia. Nieszczęściem byłoby raczej, gdyby opozycjonistów zupełnie nie było, szczególnie tutaj, gdzie tyle rzeczy robi się źle i gdzie jest niejedno do skrytykowania. A mam wrażenie, że Wiktor z tą swoją inteligencją, szczerością, z tem swojem badawczem spojrzeniem, — to właśnie doskonały typ rewolucjonisty, z jakim później zapoznałem się lepiej i bliżej. Zawiązała się między nami spontaniczna przyjaźń serdeczna, która wytrzymała wszelkie próby, a której perypetje opiszę bliżej w tej nikczemnej, straszliwej sprawie Rusakowa (jego teścia). W sprawie tej występowałem bez zastrzeżeń w jego obronie, choć niestety niewiele zrobić mi się udało.
Na razie była to pierwsza przygrywka: aresztowanie Wiktora w kwietniu 1928, co odbiło się głośnem echem nawet w Paryżu. Obecnie mamy 5-go maja. Pragnąc wydobyć go z więzienia, noszę się z myślą napisania artykułu dla objaśnienia opinji publicznej. Zwierzam się z tą myślą przed mym przyjacielem, który odpowiada mi na to, że jestem głupcem. Jakto? Więc mnie, mnie nie wolno opublikować jakiegoś artykułu w tej Rosji, którą uważam za moją ojczyznę? Owszem, — o ile artykuł będzie przychylny dla rządu! A jeżeli pragnę ratować człowieka niewinnego? Nie!
Kręcę się niby zwierz zamknięty w klatce. Stoję przed takim dylematem: albo Wiktor popełnił zbrodnię, a wówczas zasługuje na karę, — albo jest niewinnym, a w tym wypadku należy mu się odpowiednia satysfakcja. Jak dowiedzieć się prawdy? Mówią mi, że nikt absolutnie nie może wiedzieć, czy on zawinił, czy nie, bo nikt nie wie, za co go aresztowano. Dobrze. Przekonany jestem, że to oszczerstwo. Ale mówię sobie, że gdyby to miało być prawdą, wówczas wyjeżdżam natychmiast z Rosji, wracam do Francji i tam narobię gwałtu i hałasu. Bo dotąd mam pełne zaufanie do Sowietów, przekonany jestem, że nie potrafiłyby one świadomie popełnić żadnej niegodziwości.
Na początek biegnę tedy do G. P. U. Mam tam znajomego, który trzyma wszystkie nici w swem ręku, który ceni mnie i którego ja również cenię wzajemnie. Oświadczam mu, że Wiktor jest mym najlepszym przyjacielem, że przekonany jestem święcie o jego szlachetności i czystości moralnej.
Wysłuchał mnie uprzejmie, a w parę dni później Wiktor jest wolny. Nie posiadam się z radości. Widzicie? a więc nie jest tak, jak się wam zdaje. Odpowiedzią są mi bolesne półuśmiechy, — a wyraźną odpowiedź dały mi dopiero późniejsze wypadki.
Na razie jednak przekonany jestem mocno, że mam możność zdziałać dużo dobrego. Bo czyliż nie liczono się z moim głosem w tej instytucji nawet, najstraszniejszej ze wszystkich, jakie istnieją w bolszewickiej Rosji? Czegóż mi więcej potrzeba, abym mógł ludziom robić dobrze? Zatrzymajmyż się tedy na tem i starajmy się o kultywowanie tych moich stosunków, mających dla mnie nieocenioną wartość.



Murmań

W połowie lipca zaczynam poważnie powątpiewać w moralność i etykę rządów rewolucyjnych. Ale na razie jest to tylko powątpiewanie, nie mam jeszcze pewności. Więc siedzę jeszcze cicho.
Karty wolnego przejazdu są już gotowe, — jedziemy w stronę Oceanu Lodowatego. Kreteńczyk przyjechał. Dostajemy za towarzysza podróży pewnego Rumuna, który jedzie na mój koszt, a ma pełnić funkcje przewodnika i tłómacza. Tak oto zebrała się nas czwórka, włóczęgów, którzy mogą dowoli jechać i zatrzymywać się gdzie sami zechcą w tej całej olbrzymiej szóstej części świata. Nie zapominam jednak o tem ani na chwilę, że jeżeli mam bezpłatny przejazd koleją, jeżeli czasem przyjmują nas owacyjnie i zapraszają w gościnę, to mam do zawdzięczenia przedewszystkiem temu, iż dzięki moim dziesięciu książkom i jednemu filmowi stałem się w Rosji sowieckiej niesłychanie popularnym, bardziej może niż we Francji i nawet w Rumunji.
Jedziemy w prostej linji na północ, zatrzymując się po drodze w Leningradzie. Potężne wrażenie wywarła na mnie Karelja ze swym tysiącem jezior i jednym nieprzerwanym łańcuchem lasów. W Murmaniu kończy się świat „cywilizowany“. Jesteśmy pod kołem podbiegunowem. Puste posępne wydmy. Miasto baraków. Wszędzie czuć zapach ryb solonych. Po szerokich pustkowiach, które trudno nazwać ulicami, snują się pomału, ze spuszczoną nisko głową, nieliczne postacie tubylców.
Drobny incydent: zaledwie wysiedliśmy z wagonu, nadchodzi agent G. P. U. Przygląda się nam przez chwilę, poczem skinieniem ręki przywołuje naszego przewodnika, wypytuje go o coś i zabiera ze sobą. Odchodzą do stojącego w pobliżu toru budynku pocztowego. Widzimy przez okno, jak go brutalnie rewiduje. Dziękuję za takie „przepustki“. Czyżby mieli nas wszystkich zamknąć?
Nie, na razie niema jeszcze o to obawy. Może i to przyjdzie z czasem. Nawet pragnę tego gorąco. Dobrze jest ze wszystkiem się zapoznać. Ale Sowiety oszczędziły mi tego eksperymentu: przekonałem się wprawdzie naocznie, jak wyglądają ich więzienia, ale zwiedzałem je jako człowiek wolny.
Nasz towarzysz-przewodnik wychodzi wściekły, oburzony tym afrontem nam wyrządzonym. Chce wnieść zażalenie do miejscowej Egzekutywy. Składamy tedy nasze bagaże w hotelu i wyruszamy na poszukiwanie owej Egzekutywy... o której nikt nic nie wie, której adresu nikt nawet nie zna! Jest-że tu jakie biuro partji komunistycznej? Nie wiedzą.
Ale otóż i redakcja pisma „Polarnaja Prawda“[36]. Brrr!... musi tam być piekielnie zimno!
Ale gdzież tam: właśnie pod biegunem spotyka się ludzi najgorętszych. Przekonujemy się o tem z chwilą kiedy wyjawiliśmy nasze nazwiska. Pożałsta. Dźwięczą telefony. Komitet daje znak życia... Jesteśmy jego gośćmi.
Zwiedzamy muzeum polarne. Bardzo ciekawe i pouczające. Potem wielkie fabryki konserw rybnych w Murmaniu, urządzone zupełnie nowocześnie. Robotnicy i robotnice pełni zapału, zadowoleni z losu. Administracja pracowita.
A potem jedziemy na jedną z najciekawszych wycieczek w mem życiu: cztery godziny jazdy łodzią motorową po zatoce Kola, aż do Aleksandrowska, położonego wśród dwóch pagórków nagich, przypominających jakieś pejzaże księżycowe.
Zwiedzamy Instytut biologiczny. Oglądamy cuda morskie, na widok których człowiek wstydzi się swojej zupełnej ignorancji. Dyrektor Instytutu, — człowiek poważny, zdolny, posiadający dużo wiedzy i zapału do nauki. Ta jego posada, tutaj, na krańcach ziemi, nie może być napewno uważaną za synekurę!

Wreszcie powrót przy świetle zorzy północnej. Kto tego nie widział, powinien starać się zobaczyć koniecznie chociaż raz w życiu!

Kem

Jedziemy nad Morze Białe. Chcemy zwiedzić owe straszliwe wyspy Sołowki, miejsce zesłania więźni politycznych. Trzeba tedy jechać do Kem i tam wsiąść na okręt. Nie mamy jednak wymaganej specjalnej przepustki. Depeszuję do Moskwy. Na razie idziemy na obiad. I oto nagle znajdujemy się w najpiękniejszej może i najlepszej restauracji w całej Rosji. Restauracja należy do G. P. U. i prowadzoną jest po wojskowemu, jak wszystko zresztą, co podlega władzy G. P. U.
Niema tam żadnych płac. Od dyrektora począwszy, na orkiestrze i pomywaczkach skończywszy, — wszyscy są tam równocześnie więźniami i korzystają z pewnej swobody... to znaczy wolno im swobodnie chodzić w obrębie Kem. Zawsze to lepsze od pobytu na Sołowkach. Toteż każdy się z tem liczy i wszystko tu idzie sprawnie jak w zegarku.
Usługa nienaganna, kuchnia ponad wszelką krytykę. Usługują ładne „kobiety z przeszłością“, o nieco melancholijnem spojrzeniu. Próbujemy pociągnąć je trochę za język, — ale napróżno: żadna ani piśnie.
Do restauracji przychodzą bogaci wieśniacy z rodzinami, płacąc bardzo poważne sumy.
O ile w Kem je się dobrze, o tyle nie można tam spać wogóle, ani dobrze ani źle, bo niema gdzie. Protestujemy. Ostatecznie wpakowano nas do dwóch pokoi, których całe umeblowanie stanowią dwa łóżka. Dobre i to. Cóż z tego, kiedy roi się tam od pluskiew. Uciekamy czemprędzej, — przenosimy się do szpitala, gdzie ulokowano nas wszystkich czworo w jednym pokoju posługacza. Dwoje nas śpi na łóżku, dwoje na ziemi.
Nazajutrz rano wyjeżdżamy z Kem, — rezygnując z wizyty w Sołowkach. Nie czekamy na odpowiedź z Moskwy, która zapewne nadejdzie w jakie trzy dni po naszym wyjeździe.



S. S. A. R. M.

A teraz czeka nas trzy tysiące kilometrów drogi na południe, drogi która doprowadzi nas aż do bram Odessy, do Tyraspola. Jedziemy do S. S. A. R. M., co oznacza poprostu Sowiecką Socjalistyczną autonomiczną Republikę Mołdawską. Troszkę to przydługie, jak wszystko w Sowietach, ale warto odbyć tę podróż, zwłaszcza gdy się jest z pochodzenia Rumunem. Warto zobaczyć tych mołdawskich komunistów przy robocie.
Komunistów we właściwem tego słowa znaczeniu niema tam zupełnie, — wszystko kończy się tylko na pięknej nazwie. Faktycznie też i o komuniźmie niema tam wcale mowy: niema tam żadnej wspólnoty dóbr, począwszy od chleba, który tutaj więcej jeszcze może niż gdzieindziej ludzie wyrywają sobie z ust. Ale jeśli nie znajdziesz tam komunistów ani nawet socjalistów, — znajdziesz za to coś nierównie lepszego: znajdziesz ludzi wyższych, ożywionych chęcią stworzenia dla niewolników lepszego życia. Prawda, nie zawsze potrafią oni zdziałać to coby chcieli, ale nie można im tego brać za złe, jeżeli prawdą jest, że nigdy nie powinno się potępiać człowieka za to czego nie mógł zrobić, lecz tylko za to, czego zrobić nie chciał.
Otóż ta S. S. A. R. M. jest może jedynym krajem na całym świecie, gdzie człowiek faktycznie chce zrobić dużo, gdzie ożywiony jest naprawdę rewolucyjnemi intencjami. I dlatego nie możemy odwrócić oczu naszych od tego najważniejszego punktu na całym Wschodzie, skąd przyjdzie świt lepszej przyszłości.
Republika Mołdawska, ów rumuński motylek na cielsku sowieckiego słonia, była dla mnie klasycznym przykładem dysproporcji między tem, coby się chciało zrobić, a czego zrobić nie można. Co więcej, tam dopiero widziałem, że niejedno dałoby się zrobić, gdyby się tylko chciało, bo w takim mikrokosmosie najlepiej odzwierciadla się cały olbrzymi Z. S. S. R. Wszędzie ta sama akuszerka obmacuje gorączkowo łono życia, by wydobyć zeń ów płód przyszłości. Ale w tem sęk, że akuszerce tej brak cierpliwości i zręczności potrzebnej, że grozi ustawiczne zakażenie zarówno matce jak i dziecku. A akuszerka nie da sobie niczego wytłómaczyć: zależy jej więcej na rozwiązaniu za wszelką cenę niż na zdrowiu noworodka i na tem, w jakich warunkach on przyjdzie na świat.
Nigdzie, na całym obszarze Z. S. S. R. nie spotkacie ludzi bardziej bezinteresownych a prostych, bardziej oddanych sprawie, niż w Mołdawji i w Armenji. Czuje się, że wszystkie wysiłki tego minjaturowego państwa zmierzają wyłącznie do jednego celu: ożywić tchnieniem nowego życia te niezliczone szare masy. Szkoły, szpitale, sanatorja, nowocześnie urządzone fabryki, elektrownie, żłóbki i ogródki dziecięce, kolkozy, sowkozy, — wszystko to wyrasta jak grzyby po deszczu, tak, że po roku nie poznałbyś tych stron, w których rok temu bawiłeś. Jedynie w tych dwóch sierocych republikach komisarze ludowi chodzą niemal w łachmanach, ledwo mogąc związać koniec z końcem. Znam jednego, który mając mi towarzyszyć w objazdach, musiał pożyczyć sobie dwadzieścia rubli, aby je zostawić żonie na życie. Doktorka Ekaterina Arbore, komisarz zdrowia publicznego w Mołdawji, kiedy z dnia na dzień stała się zwykłą obywatelką, — nie mogła znaleźć w Moskwie przytułku!
Czy widział ktoś kiedy co podobnego?
A jednak — wszystko zabija fałsz i doktryna, wszystko grozi zawaleniem, jak w owej pięknej baśni rumuńskiej o monasterze w Argésh, którego mury, stawiane za dnia, waliły się w nocy. Jakiejż trzeba ofiary, by zapobiec tej katastrofie? W rumuńskiej baśni wystarczyło jedno życie ludzkie: budowniczy, mistrz Manole nie zawahał się przed zamurowaniem żywcem swej żony, byleby dzieło doprowadzić do końca.
Cóż jednak musieliby zamurować ci komunistyczni budowniczowie celem doprowadzenia do trjumfu swej sprawy? Czyliż i oni nie mają swej małżonki, noszącej miano Doktryny, a stokroć więcej winnej, niż niewinna małżonka mistrza Manole? czyż nie jej właśnie cała sprawa socjalistyczna ma wszystko swe zło do zawdzięczenia?

Niestety — dziś ludzie więcej kochają swoje małżonki, niż swoje dzieła! Niema już dzisiaj mistrza Manole!

Wołga

Czy też na Zachodzie wie kto o tem, że po Wołdze można podróżować w warunkach wprost wymarzonych? Myśmy nie mieli o tem pojęcia, wręcz przeciwnie, przygotowani byliśmy na najgorsze: brud, robactwo, ohydne jedzenie, nędzne przestarzałe statki, zaopatrzone w prymitywne maszyny.
Toteż to co ujrzeliśmy było dla nas najmilszą rewelacją. Radiczew, Prawda, Lermontow, Spartakus, III Międzynarodówka, — to statki najnowszej konstrukcji, nie ustępujące w niczem ich rywalom w zachodniej Europie na punkcie komfortu, doskonałej kuchni i usługi oraz regularności kursów. Co więcej, na żadnym statku w całej Europie nie dostaniecie takiego łososia, świeżego kawioru i przepysznych przekąsek, jak te, któremi opychaliśmy się poprostu na przestrzeni między Niżnym a Astrachanem.
Zapewne, trochę to za drogo na kieszeń przeciętnego proletarjusza, — ale zawsze bez porównania taniej, niż w średniej jadłodajni paryskiej z napuszoną usługą. Za cenę czterech rubli w pierwszej klasie jadło się doskonale wszystko to, co tylko Wołga dać może, popijając znakomite wina kaukaskie.
Postanowiliśmy wpaść do Niżnego Nowogrodu zupełnie niespodzianie, powłóczyć się trochę po mieście, słuchać i patrzeć. Nie mamy już ani przewodnika, ani przepustek, jesteśmy zupełnie wolni. Dwie pary ludzi, którzy wybrali się na poszukiwanie prawdy. I zaraz pierwszego dnia tej naszej włóczęgi usłyszeliśmy dźwięk dzwonów, co nas napełniło smutkiem. Bo odtąd ten dźwięk powtarzać się będzie stale, zawsze jednaki: los robotnika, który jest tylko robotnikiem i niczem więcej, — los chłopa, który jest i pozostał tylko chłopem, — to obrazki zgoła nie pocieszające pod rządami bolszewickich dyktatorów. Z jednej strony mało pracy, niskie zarobki, bezrobocie, prześladowania; a z drugiej strony protekcyjki, rozpusta, synekury, sprzeniewierzenia, szpiegostwo, donosicielstwo, politykierstwo. Ludzie z którymi rozmawiamy nie znają nas; widzą, że jesteśmy obcy, bez przewodników, więc otwierają przed nami serca, smutni co prawda, ale zawsze jednako oddani temu rządowi, który zbudowali własnemi rękami. Ludzie ci jednak cierpią, żalą się i pragną, aby stosunki się zmieniły.
Potrzebujemy — mówili — trochę spokoju, trochę dobrobytu, chcemy mieć zapewnioną pracę i zarobki. Dość już gadania i tej trującej polityki. Nie wytrzymamy tego dłużej. — Ale to nasza wyłącznie sprawa. A wy cudzoziemcy, wiedzcie o tem, że walczyć będziemy jak lwy za naszą sprawę, lepiej nawet niż przed dziesięciu laty, bo dziś wiemy, że to co może przyjść do nas z zewnątrz, gorszem jeszcze będzie od tego, na co się dziś użalamy.
Tak, ci ludzie mówią prawdę. Smutno to może słuchać, ale słowa te jednak działają pokrzepiająco. Nie dowiemy się też niczego więcej i wówczas, gdy czynniki oficjalne prezentują nam potem szereg radośnie uśmiechniętych twarzy i starają się mydlić nam oczy pięknemi obrazami, nie pozbawionemi co prawda po części realności, ale pozostającemi mimo wszystko tylko dekoracją.
Tak było w Niżnym Nowogrodzie i tak będzie wszędzie indziej. Pragnęlibyśmy zobaczyć towarzysza Barbusse, bawiącego tu właśnie w tym czasie: z pewnością miałby w Nowogrodzie taki sam wyraz twarzy, jak później w Sukhum, gdzie również się z nim zetknęliśmy. Ale tutaj, w Niżnym Nowogrodzie towarzysz Barbusse leży chory w szpitalu: odbywa bowiem podróż samolotem, a tam są silne przeciągi. W Sukhum zaś nie będzie miał czasu, bo wybiera się w głąb gór, aby ujrzeć „najstarszego człowieka świata“.
Ograniczamy się tedy na wizytach, które nam kazano zrobić. I wszystko idzie ślicznie, nawet zanadto ślicznie. Zwłaszcza w tej olbrzymiej fabryce papieru w Bałakna, jednej z największych w całej Europie, która jednak idzie źle i nie może iść lepiej, bo trudno z kołodzieja zrobić przez jeden dzień aptekarza. Ale te dekoracje! Owe luksusowe „domy robotnicze“, owe wspaniałe wille naokoło fabryki, tonące w zieleni. Pozieleniałby na ich widok z zazdrości robotnik amerykański, posiadający podobno własnego Forda. Bo i cóż znaczy takie pudło wobec podobnych willi w Bałaknie, w jakich mieszkają sowieccy robotnicy?
Robotnicy! Jacy robotnicy?
Lepiej o tem nie mówić.



Kazań

Oto jestem w królestwie tych Tatarów, których samo imię było przez długie wieki postrachem. Ale dziś zostało po nich tylko wspomnienie. Niema już Dżingis-Chana, niema Tatarów. A Kazań zostanie w naszej pamięci jako jedno z najmilszych miast, zwiedzanych przez nas w Z. S. S. R.
Tutaj każdy człowiek — czy to oficjalny czy nie, — czuje się bardziej samym sobą, tu występują wszystkie właściwości jego poczciwej natury odwiecznego niewolnika. Biedny on jest i brudny. Nękają go różne epidemje, przedewszystkiem trachoma, sprowadzająca ślepotę. Dlatego najpiękniej szem dziełem komunizmu, jakie Tatarzy zrealizują, będzie wspaniały Instytut przeznaczony do walki z tą straszną chorobą oczu. A potem powiedziono nas paręset wiorst, by nam pokazać tego naszego brata, kompletnego ignoranta: zwykłego chłopa, fanatycznego, zabobonnego, brudnego i upartego. Oni nie będą „paradować“ ani pysznić się, jak tylu innych. Powiedzą poprostu rozkładając szeroko ramiona:
— Oto, cośmy dostali w spadku po carach! Musimy podnieść tego człowieka, — a my sami biedni jesteśmy. Niema między nimi pijaków ani obżartusów: przyjęli nas bankietem raczej skromnym.
Przy każdym przyjeździe czy odjeździe statku w przystani czeka zbity tłum ludzi. A przy odjeździe wręczają każdemu z nas na pamiątkę jakąś czapeczkę czy parę pantofli.

Poczciwy Kutui! Zacny Mohamed Nurdin Sułtanow! Kiedyż was znowu zobaczę? A ty, Tagirew, którego uważałem za najdzielniejszego, czemuż to palnąłeś sobie w łeb? Czyliż byłeś człowiekiem silnej wiary, czy zwykłą kanalją?

Samara

W Samarze zdarzył mi się pewien wypadek, który odbił się głośnem echem we Francji, — a przedstawiony został z taką złośliwą perfidją, że zmuszony jestem stwierdzić, jak właściwie cała sprawa się miała. A więc najpierw owa notatka, która ukazała się w „Le Temps“ z dnia 16 października 1928:

Rosja. Komisarjat wychowania publicznego zwalnia w dalszym ciągu szereg wysokich urzędników zajmujących rozmaite stanowiska w instytucjach naukowych i w muzeach.
I tak zwolnieni zostali dotychczas: Grawe, były członek Trybunału apelacyjnego, Szydłowski[37], były gubernator, Minkowicz, były dyrektor departamentu spraw wewnętrznych.
Co się tyczy funkcjonarjuszy w muzeach, to zwalnia się tych wszystkich, którzy niegdyś w przeszłości odnosili się wrogo do bolszewizmu.
Co najciekawsze, to fakt, że wszystkie te zwolnienia miał inspirować komunistom pisarz Panait Istrati, który po zwiedzeniu muzeum w Samarze zwrócił władzom sowieckim uwagę, że w muzeum tem znajduje się co prawda piękna kolekcja motyli afrykańskich, że natomiast niema w niem nic zgoła, coby przypominało srożącą się tam niegdyś klęskę głodową i wojny domowe.

Otóż stwierdzam, że niczego nie „inspirowałem“ komunistom i nigdy nie „zwracałem władzom sowieckim uwagi“ na coś podobnego.
Samara — centrum najstraszniejszej klęski głodowej jaka kiedykolwiek szalała na ziemi, — nie ma w sobie nic absolutnie coby mogło zainteresować historyka czy pisarza, — z wyjątkiem muzeum, w którem powinnyby być zebrane wszelkie dokumenty dotyczące tej okropnej plagi ludzkości, która w r. 1920-21 pochłonęła sześć miljonów ofiar. Oczywiście też zaraz po przybyciu zażądałem pokazania mi tego muzeum, przekonany zgóry o jego egzystencji w tym kraju, gdzie tworzenie muzeów przeszło w głupią manję.
Zaprowadzono nas tam; przechodzimy z jednej sali do drugiej. Wszędzie pełno lichoty wszelkiego rodzaju, jaką widuje się w każdem muzeum prowincjonalnem.
— A gdzież macie owo muzeum głodowe? — pytam.
— Jeszcze nie otwarte, towarzyszu. Nie mamy odpowiedniego lokalu.
— Jakto? macie miejsce na całą tę tandetę, a niema lokalu na to, co jest unikatem na całym świecie? Pokażcie mi przynajmniej odnośne dokumenty.
— Zamknięte pod kluczem. Klucz ma dyrektor.
— Poślijcież tedy natychmiast po dyrektora albo po klucze. Specjalnie potośmy tutaj przyszli.
Przychodzi wreszcie dyrektor, otwiera. Oczom naszym przedstawia się materjał taki okropny, że zgroza nas ogarnia. Fotografje przypominają jakieś koszmarne wizje. Próbki tego co podczas owej klęski głodowej określano mianem „chleba“ wyglądają wręcz nieprawdopodobnie. Raporty milicji o ludożerstwie przekraczają najbujniejszą fantazję pisarską. Dokumenty te posiadają taką straszliwą wymowę, że czytając je człowiek wstydzi się poprostu, że jest człowiekiem.
Ale wszystkie te dokumenty zwalone na kupę w małej ciemnej komórce, są już porządnie uszkodzone i zniszczone. Proszę o parę odbitek fotograficznych, — ale pokazuje się, że muzeum nie posiada odnośnych klisz.
— Zdjęcia te robił fotograf specjalnie wysłany. Ale umarł już dawno, — zaraził się tyfusem głodowym od tych ludzi których fotografował.
Naturalnie — każdy bohater musi umierać.
Toteż patrzę z pogardą na tych jegomościów, co zbierają skrzętnie pokazywane nam przedmioty, aby je znowu schować na długie lata, aż się w proch rozpadną.
Podają nam Księgę pamiątkową prosząc o wpisanie tam swoich wrażeń... Piszę tedy:
Konserwatorzy zajęci w tem muzeum, to nie towarzysze, lecz kontrrewolucjoniści“.
I wyliczam szczegółowo motywy, które skłoniły mnie do wydania takiego sądu.
Oczywiście słowa moje podchwytują otaczający nas dziennikarze. Puszczają je w świat. Co potem z tego wynikło, o tem dowiedziałem się dopiero z dziennika „Temps“, który wie wszystko. — W organie tym, dla którego dotąd wogóle nie istniałem, wspomniano moje nazwisko dopiero w związku z wiadomością o wygnaniu mnie z Grecji i o tem, jakim to czekistą stałem się w Rosji.

Ot, poczciwcy!

Saratów — Pokrowsk

Co tam jest najciekawszem do widzenia, to republika nadwołżańskich Niemców, ze swą stolicą, Pokrowskiem. Niestety mogliśmy zwiedzić ją tylko przelotnie. Wystarczy jednak zobaczyć tych ludzi, aby odrazu zauważyć olbrzymią różnicę rasy i obyczajów. Podobnie jak w Mołdawji i na Kaukazie tak samo i tutaj, kolonista niemiecki jest człowiekiem inteligentnym, trzeźwym, spokojnym, lubiącym czystość i porządek, dążącym uporczywie do zdobycia możliwie największego dobrobytu wszędzie gdziekolwiek się znajdzie. W Rosji zdaleka już wpadają w oczy te gospodarstwa niemieckie, prosperujące doskonale, — niby wyspy cywilizacji wśród barbarzyństwa i nędzy ogólnej.
Co zrobią komuniści z temi kwitnącemi sadybami? W oczach ludzi kierujących w Pokrowsku i z ich słów, można było wyczytać zupełnie zdecydowane postanowienie sprzeciwienia się wszelkim próbom, zmierzającym do zredukowania codziennej porcji sznycla, jakiej każdy dobry Niemiec ma prawo domagać się dla siebie od życia.
Jedyny to kraj, gdzie wszystko skończyło się tylko na wizytach, bez biesiad, pijatyki, bez jakichkolwiek przemówień. Pozostało mi po nim miłe wspomnienie.



Astrachan

Ujście Wołgi. Smród — pełno komarów. Malarja, cholera, dżuma...
— Izwoszczyk! zawieź nas do najlepszego hotelu! Hotel „Komunalnaja Gostynica“.
Zamawiam dwa pokoje.
— Niema robactwa?
— Niema.
Łóżka wydają mi się coś podejrzane. Obracam je, podnoszę pościel; — pełno ogromnych pluskiew. Nie! już ich mam dosyć!
Wychodzę na ciemny kurytarz i zaczynam hałasować niemożliwie, wychodząc z założenia, że nie można wymagać od człowieka, aby się pozwolił pożerać przez to obrzydliwe robactwo, (które nie trudno wytępić). Jestem wściekły, — krzyczę na cały głos, dopominając się o inne łóżka, bez pluskiew. Wreszcie otwierają się w ciemności jakieś drzwi. Podchodzi do mnie człowiek krępy, niski i mówi:
— To ty tak się awanturujesz i przeklinasz?
— Rakowski? Co ja widzę? I ty mieszkasz w tym hotelu, gdzie roi się od pluskiew?
— Ej nie... prawie ich tu niema. Tylko obecnie odbywa się tu jakiś kongres, więc pozbierano łóżka skąd się tylko dało.
Idziemy wszyscy do niego. Ma tylko jeden niewielki pokój, gdzie pięć osób ledwo się może pomieścić. Za parawanem łóżko i miednica. Walizki napchane książkami. Na stole kupa papierów. Rakowski opracowuje właśnie Życie św. Szymona. Dlatego wydaje mi się jakiś nadęty, wymuszony, — bo to człowiek stworzony do walki, a nie do pisania Żywotów. Przytem ma malarję i jeszcze inną jakąś chorobę, z której tutaj leczyć się nie może.
Ale mimo wszystko ma dobrą minę. Zawsze gotów do walki i zawsze mocno przekonany o... O czem właściwie? Nie umiałbym na to odpowiedzieć! Mówi przekonywująco, ale trudno sprecyzować jego przekonania. Nawet na wygnaniu pozostał dyplomatą.
Woli nam tedy opowiadać raczej z entuzjazmem o kwiecie lotosu, który upiera się żyć tutaj jakby to było w Egipcie; opisuje nam tragiczną egzystencję tego kwiatu, cierpiącego tu dużo od mrozów. A potem mówi z równym zachwytem o projekcie użyźnienia miljonów hektarów okolicznych piasków zapomocą specjalnych odmian roślin.
— Musicie koniecznie zobaczyć te cuda, — mówi na zakończenie.
Zatrzymaliśmy się w Astrachaniu ośm dni, — mieliśmy więc czas obejrzeć i te prace. Pojechaliśmy na te dalekie piaski w towarzystwie Rakowskiego. Duszą i promotorem tego olbrzymiego dzieła, którego celem jest unieruchomienie lotnych piasków grożących zamuleniem ujścia Wołgi i stworzenie z nich terenów zdatnych pod kulturę. — jest towarzysz Orłów, człowiek który pewnego dnia spuścił się do szybu i stracił tam obie nogi. Możnaby o tem dziele napisać całe epos. Nie wdając się w techniczne wyjaśnienia, muszę wyrazić pełny mój podziw dla tego bohaterskiego kaleki i jego pomocnika, grającego przygodną rolę tłumacza. Obaj wreszcie zostawiają nas samych i zapuszczają się w głąb stepu. Niepodobna nam iść za nimi, ze względu na gęste krzaki, raniące dotkliwie ręce i twarze.
Zapominają o nas. Nadchodzi wieczór, okolicę zalega cisza cmentarna, przerywana tylko nawoływaniem naszej czwórki, która mozolnie toruje sobie drogę poprzez gęstwinę krzaków w stronę oczekującego nas na Wołdze holownika.
W kilka dni później jedziemy, tym razem bez Rakowskiego celem obejrzenia lotosów w labiryncie delty Wołgi, olbrzymiej przestrzeni, królestwie rzadkich roślin, zwierząt i dzikiego ptactwa, gdzie nikomu nie wolno polować ani łowić ryb.
Płyniemy na holowniku Tow. Stalin, otoczeni grupą osobistości oficjalnych. Kierownik tej wyprawy, człowiek o niezbyt inteligentnym wyglądzie, wdaje się ze mną w rozmowę. Wyrzuca mi moje sympatje do opozycji, której przywódców określa mianem „zdrajców“. A dla poparcia swego twierdzenia przytacza argument zaprawdę rozkoszny i osobliwy:
— Wie pan, co powiedzieli mieszkańcy Alma-Ata, kiedy przyjechał tam Trocki?
— No?
— Otóż powiedzieli: powraca dawny system rządu!
— ?!



Z Kaukazu
Tyflis

Wyjeżdżam z Astrachania u wożąc ze sobą malarję. Przez ostatnie czterdzieści ośm godzin naszego pobytu w tem mieście leżę w łóżku, wstrząsany febrą. Ale dźwigam się z łóżka i wyjeżdżamy okrętem aż do Makacz-Kala, gdzie wsiadamy na pociąg do Tyflisu.
Po raz drugi już jestem w stolicy Georgji. Tyflis, to miasto najpiękniejsze w całem Z. S. S. R. Tutaj też najdłużej wystawało się w ogonkach, by dostać chleba. Ogonki te formują się już o trzeciej rano. Ale o tem i o wielu jeszcze innych rzeczach nie wspominają nigdy ani słówkiem nasi francuscy „oficjalni“ komuniści.
Toteż mógłbym napisać całą książkę poświęconą wyłącznie Georgji, celem zapełnienia beznadziejnej pustki tych głupich, z gruntu fałszywych i niezrozumiałych książek, wyszłych z pod pióra tego czy innego pisarza, który raz w życiu był naprawdę człowiekiem, lecz niestety nie potrafił nim pozostać.
Biedny ten nasz świat... Biedna ta nasza sztuka... Biedne te sumienia ludzkie... Jakże mi was żal! Jakiś ochłap dla waszych zębów, jakiś drobiazg dla zadowolenia waszej próżności wystarczą wam zupełnie, napełniają was szczęściem i błogością, robią was głuchymi i ślepymi, każąc zapominać o całym tym ogromie cierpienia zadawanego ludzkości przez tyranów, w których służbę się zaprzedaliście.
Tyflis, Georgja, Kaukaz, cały Z. S. S. R.... nie tu miejsce i pora mówić, czem właściwie jesteście. Ale przynajmniej odmaluję teraz symbol tego, co z was zrobiono. Niech nikt nie powie, że darmo jadłem wasz chleb.



Borżom

Nasz plan podróży rozłożyliśmy w ten sposób, aby obecnie, z końcem września, dać sobie miesiąc wypoczynku, celem uporządkowania wrażeń i — jeśli możliwe — napisania pierwszego tomu. Co do mnie czuję już, że wszystko stracone: nic wesołego napisać nie potrafię. Ale Kreteńczyk, który jest poetą, umie wszystko ubrać w tak zręczną formę, że jednak będzie możliwem opublikowanie naszej książki w Moskwie. Doskonale. Moskwa niczego więcej nie żąda: chętnie publikować będą nasze artykuły, naturalnie o ile będą szły „po ich linji“.
Dobrze to zrobi i naszej suchotniczej wspólnej kasie, — ale nie trzeba tego znów robić za wszelką cenę.
Prosimy władze georgijskie o ułatwienie nam jednomiesięcznego pobytu, nie żądając niczego więcej, jak umożliwienia nam życia w takich samych warunkach, w jakich pędzi je przeciętny obywatel sowietów, nie będąc nepmanem czy komisarzem ludowym. Nie stać nas bowiem na to, by płacić dziennie pięć do siedmiu rubli za sam pokój na dwie osoby.
Spotykamy się z niesłychaną uprzejmością: rząd ofiarowuje nam bezpłatną gościnę we własnym domu wypoczynkowym Likanskyj-Dworzec, koło Borżom. Urządzenie zbytkowne. Mieszkamy w dawnym pałacyku letnim wielkiego Księcia Mikołaja Mikołajewicza[38]. Czuć tu trochę krew i to nowe z krwi zrodzone szczęście.
Nie zapomnimy nigdy tego pobytu. Okolica prześliczna: dzikie góry, rzeki. Z Tyflisu jedziemy autem ową sławną drogą wojskową do Władykaukazu, — następnie skręcamy w stronę Czikiswari i Abastuman. Nie chce mi się wierzyć, aby tyle szczęścia mogło istnieć na ziemi i taka garsteczka ludzi tylko mogła się niem rozkoszować.
A Kreteńczyk pisze i pisze, podczas gdy ja trzęsę się z zimna i pożeram chininę cztery razy dziennie.



Baku

W Baku jesteśmy również już po raz drugi. Pamiętają nas tu jeszcze. Spotykamy twarze znajome, o uprzejmym wyrazie, człowiek bowiem robi miłą minę skoro się do niego uśmiecha. A trudno nie uśmiechać się do tych ludzi, którzy przyjmują nas z otwartemi ramionami.
Zwiedzamy naturalnie kopalnie i szyby, rozsiane gęsto niby drzewa w lesie. Co się tyczy doli robotnika, cóż mogę o tem powiedzieć? Cóż mogę mówić jedynie na podstawie porównywania cyfr? Dolę robotnika znam tylko wówczas, gdy pracuję z nim razem, ramię przy ramieniu. Ale teraz, kiedy przyjeżdżam jako osoba niemal oficjalna, kiedy biorę udział w oficjalnych przyjęciach, nawet nie myślę rozmawiać z robotnikiem, który albo by kłamał, albo by kpił z tego „pana“, jakim się stałem w jego oczach.
Oczywiście zwiedzamy „trzynaście miast robotniczych, w których mieści się dwadzieścia pięć tysięcy dusz“; — wszystko to wygląda bardzo elegancko, nawet zbytkownie, jakby prosto z igły. Oglądamy parę mieszkań: ładne, wygodne. Witają nas oklaskami, — odpowiadamy zdawkowym uśmiechem.
I wyjeżdżamy z tej krainy czarnego złota, nie wiedząc nic o nurtujących w nim wstrząsach. A w pałacu, gdzie mieszkaliśmy, pewien nepman i pewien komunista dzielą się po bratersku obfitą wyżerką...



Telaw

Kraj, słynący ze swego doskonałego wina Tsinandali; mnie osobiście jednak interesuje tu coś innego: Telaw był centrem biurokratycznego terroru, jako nieubłaganej konsekwencji bezlitosnych czerwonych represyj w r. 1923, kiedy to wybuchło powstanie i kraj cały został dosłownie zdziesiątkowany.
Pragnąłem przyjechać tu z przewodnikiem, jakiego sobie sam wybiorę, ale okazało się to niemożliwem. Byliśmy w Tyflisie, gdzie wpakowano nam jakiegoś „pisarza proletarjackiego“, zaopatrzywszy go w grube pieniądze, których zresztą zupełnie nie potrzebowaliśmy. Ale w sam dzień wyjazdu owa kanalja upiła się porządnie, skutkiem czego przybył ze spóźnieniem, tak że spóźniliśmy się na pociąg odchodzący o północy.
Poskarżyłem się na niego przed prezydentem Makaradze[39] i komisarzem Todria[40], starymi poważnymi bolszewikami, którzy nie posiadali się z oburzenia. I wyjechaliśmy z Telaw w towarzystwie samego sekretarza prezydjum, towarzysza Metrewelli. Nie trudno zrozumieć, że w tych warunkach nic zrobić nie mogłem. Mimo to jednak od tuziemców Greków, których spotkałem w Telaw, dowiedziałem się niejednego. I od tej chwili straciłem zupełnie serce do tego nowego rządu, który miejscowego chłopa wyrzuca przemocą z jego domu, każąc mu iść gdzie mu się podoba, — przydzielając jego nędzną chatkę i kawałek ziemi „swoim ludziom“.
Udało mi się wyjść kiedyś samemu i zetknąć się z jedną z takich nieszczęśliwych rodzin, które tułają się po całym kraju, zdychają z głodu a nocują na stacjach: poprostu serce się kraje z bólu na ten widok.
Oto, co zrobiono z Georgji!...



Butum — Nowy Afon

Odtąd zaczynam stopniowo tracić coraz bardziej wiarę. Kraj Zakaukazki, gdzie sroży się despotyzm, i Kaukaz, gdzie panuje wszelka rozpusta komunistyczna, to typowe przykłady tego, co się dzieje w całym Z. S. S. R. Ucisk z góry, — u dołu zaś ani śladu jakiejkolwiek samodzielności. Wszystko słucha ślepo Moskwy, której obecny parol brzmi: zdławić wszelkie próby niezależności umysłowej i rzeczowej krytyki, posługując się każdym, kto gotów jest iść po linji rządu i głosować jak mu każą.
Zwłaszcza wszystkie Syndykaty i Kooperatywy mieszkaniowe postępują z takiem wyrafinowanem okrucieństwem, na jakie nawet carska ochrana nigdy zdobyć się nie śmiała. Ochrana bowiem była poprostu tylko dobrze zorganizowaną policją, której funkcjonarjusze nie tworzyli nigdy jakiejś odrębnej sekty. A komunizm oficjalny, — to prawdziwa sekta. Co więcej, ochrana nigdy nie sięgała brudną łapą aż do trzewi człowieka, odbierając mu tylko swobodę myślenia. Człowiek, który śmiał myśleć inaczej niż car, ryzykował wolność lub życie, czasem jedno i drugie. Na tem koniec — i każdy o tem wiedział. Narazie jednak mógł każdy zarobić sobie na kawałek chleba. Przed uwięzieniem go, a nawet i po wyjściu z więzienia robotnik pozostawał mimo wszystko robotnikiem, mającym prawo do pracy i mieszkania.
Dziś to się zmieniło: kto myśli inaczej, niż Politbiuro, temu żelazna dłoń partji wyrywa wszystko, kawałek chleba i dach nad głową. Wystarczy jedno podejrzenie, a już zawisła nad tobą groźba utraty miejsca. Jeszcze jeden krok dalej, a już znajdziesz się na bruku: wyrzucą cię z Syndykatu i z fabryki i nigdzie nie znajdziesz więcej miejsca, skazany jesteś na najstraszniejszą nędzę, głód i samobójstwo. A jeżeli odważysz się krzyczeć i protestować, — znikniesz pewnego dnia bez śladu i nikt z twych towarzyszy nie dowie się nigdy, co się z tobą stało.
Oto, co zrobiono!
Ale zrobiono jeszcze więcej. A rezultaty?
Pod wpływem tego rodzaju terroru, wymierzonego w dach nad głową i w jedzenie, — a więc najgorszego, — ludzie stopniowo stają się tchórzliwi i spodleni, — a tyrani mogą używać sobie wówczas do woli.
Tak też i robią, zupełnie jawnie i bez żenady. Opierając się najpierw na rządzącej mniejszości, a następnie na szarej masie znoszącej cierpliwie wszystko dla zabezpieczenia sobie kawałka chleba, — kanalja biurokratyczna fałszuje dokumenty, roztrwania publiczne fundusze, gwałci kobiety, ściąga od robotników, aby się im opłacali, upija się i łamie karki. Na Kaukazie, w tym raju na ziemi, widywano niejednokrotnie, jak wspaniałe auta waliły się do przepaści, razem ze sławnymi szefami, pięknemi kobietkami i towarzyszem-szoferem, wszyscy kompletnie pijani.
Jeden z takich towarzyszy — szoferów w Astrachaniu (auto i szofer samego Ispołkom), uważając nas widocznie za eleganckich „komunistów“ we właściwym stylu, prowadził nasz wóz jak szalony, nie zwracając uwagi na nasze protesty, aż ostatecznie przejechał jakieś dziecko, na szczęście nie zabijając go. Wstałem i dałem mu porządnych parę szturchańców, nie licząc się nawet z obecnością Rakowskiego w aucie.
Oto co tam zrobiono!
Czwartego grudnia 1928 wysłałem pierwszy mój list do pewnej wysokiej instytucji w Moskwie. Napisałem wszystko, to co widziałem, o czem się dowiedziałem i co myślę. List zredagowany był w formie możliwie uprzejmej, ale bardzo wyraźnie i stanowczo.
Przepędziliśmy jeszcze dwa tygodnie w tym przepięknym kraju, roześmianym do słońca i morza Czarnego, — poczem wsiedliśmy do pociągu idącego do Moskwy.



Moskwa, ostatni apel!

Niezmierzone stepy leżą pod całunem śniegu. Wygodny pociąg toruje sobie wśród nich drogę, sapiąc i dysząc. Znam już to wszystko: druga to zima, którą przepędzam w Rosji. Ale nie mogę już rozkoszować się jej czarem: Serce moje umarło.
Nasz przedział, rozbrzmiewający ongi śmiechem i gwarem burzliwej dyskusji, dziś zmienił się w cichą, smutną sypialnię. Nie rozmawiamy prawie ze sobą. Na stacjach wysiadamy by kupić sobie coś do jedzenia, — poczem każdy wraca do swych marzeń i smutków.
Kreteńczyk spokojniejszy jest odemnie. On wszystko potrafi zrozumieć i wytłumaczyć. Dlatego wkradł się między nas cień nieporozumienia. Martwi się jednem zwłaszcza: oto umówiliśmy się, że pojedziemy razem przez Syberję, Turkiestan, Władywostok, aż do Chin i Japonji, jeżeli się nam to uda. Co do mnie, uważam sprawę której chciałem bronić, za straconą; więc nie chcę już wolnych biletów jazdy, nie chcę wystawnych przyjęć, podczas których trzeba uśmiechać się, — i milczeć. A Kreteńczyk wie, że bezemnie ta proponowana podróż się nie uda.
W Moskwie zastaję duże zmiany: wiedzą już o mojej zmianie frontu, mówią mi o tem, zanim zdążę usta otworzyć.
Zresztą w Moskwie mówi się o tysiącach innych rzeczy i o rozmaitych skandalach i brudach. Echa jednego z nich doleciały do mnie aż na Kaukaz: ogólnie się mówi, że obchód sześćdziesięciolecia Maksyma Gorkiego i zbiorowe wydanie jego dzieł, fantastycznie pozmienianych, kosztowało państwo miljon rubli.
Zasięgam informacji u źródła. Odpowiadają mi, że to prawda:
— Człowiek, któremu Gorkij powierzył prowadzenie swych interesów w Sowietach, nie mówi nam nigdy o jakich 30 czy 40 tysiącach rubli, lecz zaczyna od stu tysięcy, i to dolarów.
Przypomniała mi się wówczas pewna refleksja Uptona Sinclaira[41] na temat Jacka Londona[42]: Żaden człowiek nie zdoła zawrzeć z Hearst Magazines“ kontraktu na trzydzieścisześć tysięcy dolarów rocznie, o ile nie chce zatracić swej duszy.
I to prawda: Jack London zapłacił za to drogo, trując się laudanum w czterdziestym roku życia.
Więc i nam trzeba się nauczyć zażywać laudanum, lub raczej ratować swą duszę przed zatraceniem.

*

Przykład idzie zgóry, od tych szczytów inteligencji, zarażając wszystko dookoła. Nie mówię o tych setkach pomniejszych skandali wybuchających co miesiąc na całym obszarze Związku. Ale trudno nie wspomnieć o owej skandalicznej aferze w Smoleńsku, gdzie komitet sowiecki, Syndykat, milicja, G. P. U., urząd miejski i redakcja dziennika utworzyli jeden trust i przez rok cały hulali, terroryzując całe miasto. Nie ostała się przed nimi ani jedna kobieta, o ile była przystojna. I wrzód ten ohydny pękł dopiero z chwilą, gdy posunęli się aż do zamordowania jednej z tych kobiet. Wówczas jednych rozstrzelano, innych wtrącono do więzienia, — a jednego z nich mianowano zastępcą prokuratora gdzieś na Syberji.
Również i w Moskwie jestem świadkiem całego szeregu skandalów:
Kilku pisarzy i poetów „proletarjatu“ zabierają ze sobą żonę jednego z „towarzyszy“, a będącą kochanką jednego z nich. Wspólna pijatyka, narkotyk, nieszczęśliwa przechodzi z rąk do rąk. Rano, odzyskawszy przytomność, odbiera sobie życie. W rezultacie skazano winnych na parę lat więzienia.
Wkrótce potem Komitet Syndykatu urzędniczego w Moskwie buduje dla siebie Dom... ludowy, instaluje w nim radjo za cenę 6 tysięcy rubli, — poczem poczciwi ci towarzysze sprzedają swe dotychczasowe mieszkania i przeprowadzają się do tego nowego domu, wybudowanego za wspólne pieniądze Syndykatu.
Obie afery zatuszował Stalin, który miał pewne porachunki z Tomskim[43], prezesem Syndykatu i wykorzystał tę sposobność, by pozbyć się wroga, głosami tej kanalji biurokratycznej, którą się zaopiekował.
Na prowincji:
Pewien Komitet lokalny spędza całą ludność miasteczka, każe im się kłaść na ziemi i ćwiczy ich nahajkami, tak po sowiecku.
W pewnem mieście nad morzem Kaspijskiem dwaj wpływowi komuniści uprowadzają własnem autem jakąś kobietę, wiozą ją do siebie i tam gwałcą. Na nieszczęście mąż tej nieszczęśliwej jest członkiem partji. Narobił krzyku — i w rezultacie jego właśnie wykluczono z partji.
W Leningradzie trzy skandale niesłychane, z których jeden nie dostał się do wiadomości publicznej:
1) Cały Komitet Młodzieży Komunistycznej oskarżony o kradzież, zgwałcenia i pospolite zbrodnie,
2) Administracja pewnego więzienia, składająca się z samych komunistów, pobierała „haracz w naturze“ od każdej kobiety, chcącej zobaczyć się z uwięzionym jej mężem. Proces ten obfitował w okropne wręcz szczegóły.
3) Drobny, ale charakterystyczny epizod z uwagi na bohaterów tej historji, wybitnych komunistów. Trzej prezesi: Komisji Kontroli, G. P. U. i Sowietu Leningradzkiego, zamykają się na noc w miejscowym pałacu w towarzystwie ładnych kobiet i w ciągu jednej nocy przepijają okrągłą sumkę siedmiuset rubli. G. P. U. wysyła dwóch swoich ludzi, celem szpiegowania własnego prezesa i jego towarzyszy. Ci wywiązują się ze swego zadania, raportują o wszystkiem czego się dowiedzieli. Moskwa przeprowadza szczegółowe dochodzenia i w rezultacie trzej panowie prezesi wychodzą zupełnie cało, a biedne pionki, owi dwaj szpiedzy, tracą posadę!

*

Równolegle z tą sarabandą rozpusty idzie masowe aresztowanie i deportacja opozycjonistów, wybitniejszych i tych małych. Zabierają ludzi gdzie się zdarzy: na ulicy, z biura, od pracy, z domu, na oczach płaczącej dziatwy. Nie trzeba się tłumaczyć przed nikim. Jeszcze dziękować Bogu, jeżeli zakomunikują ci wyrok i miejsce zesłania. Jeżeli skazany próbuje głodówki na znak protestu, przeszukuje mu się kieszenie, czy nie schował sobie trochę cukru, poczem oświadcza mu się, że może nie jeść skoro nie chce, — i zamyka się go w celi. Jeśli nieszczęśliwy popełni samobójstwo, — któż się o tem dowie? Jeśli ten czy ów próbuje stawiać czynny opór, porywa go się przemocą, rozbija mu się łeb, poczem wzywa się jego żonę, daje jej sto rubli i oświadcza, że mąż jej popełnił samobójstwo i nikt nie wie, gdzie się podziały jego zwłoki.
Jesteśmy w Moskwie, dnia 19 grudnia 1928. Piszę drugi list do tej samej wysokiej instytucji, gdzie mam wielu przyjaciół. Podaję szereg faktów, proszę o pozwolenie napiętnowania wszystkiego zła, nie dyskredytując rządu. W przeciwnym razie musiałbym opuścić Rosję. A skoro raz wyjadę, będę musiał mówić, lub chyba zażyć laudanum.
Pokój mój w hotelu Passage roi się od gości. Próbuje się dyskretnie wpłynąć na mnie. Kilku serdecznym przyjaciołom odczytuję kopje mych obu listów. Jeden mówi mi na to: „Kwalifikujesz się doskonale na Syberję! Proszę cię, nie mów nikomu, że czytałeś mi tekst tych listów“. Drugi protestuje: „Tak... dużo w tem prawdy... ale jesteśmy na najlepszej drodze... Krzywdzisz nas, postępując w podobny sposób“.
Próbuję wciągnąć go w dyskusję: dokądże właściwie wolno mi się posunąć, by nie narazić się na zarzut „zdrady“?
— W twoich ustach, gdybyś nawet w dziewięciu dziesiątych nas chwalił, a w jednej dziesiątej tylko krytykował, musi nam to ogromnie zaszkodzić.
— A więc mam pisać poprostu: To i to zrobiono... i nic ponadto?
— No... nie... Tych książek i tak nikt nie czyta... mógłbyś sobie dać wogóle spokój z pisaniem.
— Więc co?...

..............

I tak aż do czwartej rano walczymy, szczerze, po przyjacielsku, po bratersku, aż wszyscy upadamy poprostu z wyczerpania, aż jestem już gotów na wszystko, na wszystko, byleby tylko wolno było wyjaśnić prawdę publicznie, we własnym interesie klasy robotniczej całego świata.
Nie! Niemożliwe! Mija jeden wieczór po drugim, mija miesiąc. Nic się zrobić nie da. Serdeczny uścisk rąk i rozstajemy się, ze smutkiem w oczach, zachowując każdy swą własną mentalność.
W ciemną noc jadę powozem do mego hotelu. Spoglądam na uśpione okna wszystkich tych pięknych domów dookoła i mówię sobie:
— A jednak — mimo wszystko! Dziś wszystkie te apartamenty zajmują przecież robotnicy!



Sprawa Rusakowa czyli dzisiejsza Rosja

Tak jest, powtarzam to wyraźnie: sprawa Rusakowa czyli dzisiejsza Rosja sowiecka. Bo jest ona znamiennym symptomem, bo w perypetjach tej skandalicznej sprawy odzwierciadla się najlepiej polityczne, ekonomiczne, a przedewszystkiem — niestety — moralne oblicze dzisiejszej Rosji.
Sprawa Rusakowa wybuchła w sercu drugiej stolicy Rosji. A tysiące podobnych afer wybucha na całym olbrzymim obszarze Unji sowieckiej... Tylko nie każda ofiara, tak jak Rusakow, znajdzie obrońcę, który poruszyłby niebo i ziemię, któryby gonił od najniższego urzędnika aż do głowy całego Związku, żebrząc tylko o jedno: o sprawiedliwość!
Jak już wspomniałem, poznałem starego Rusakowa w listopadzie 1927, podczas mej oficjalnej wizyty w Leningradzie. Rusakow ze swą rodziną liczącą sześć osób oraz ze swym zięciem, jego żoną i synkiem, zajmowali wspólne mieszkanie przy ulicy Żeliabow nr. 19.
„Sprawa“ cała wybuchła na tle zazdrości o to mieszkanie, faktycznie ładne i duże, bo składające się z jedenastu ubikacyj. Rusakow temu jednak nic nie winien, bo zdobył je zupełnie legalnie, a zajmuje tylko cztery pokoje i mały gabinet; w pozostałych ubikacjach mieści się kooperatywa mieszkaniowa (Żakt).
Stary Rusaków był rewolucjonistą całe życie. Pochodził z Rostowa, gdzie w r. 1905 — jeszcze jako zwyczajny sobie żydek Joselewicz, broni żydowskiej dzielnicy tego miasta razem ze swymi współwyznawcami przed atakami czarnosecińców. Ucieka potem w świat na tułaczkę, razem ze swą liczną rodziną, pozostając zawsze zdecydowanym rewolucjonistą. Otwiera sobie warsztat krawiecki w Marsylji, gdzie nie zaniedbuje propagandy. Internowany w roku 1919 przez władze francuskie, dostaje się wreszcie z powrotem do Rosji razem z innymi, drogą wymiany za zakładników francuskich aresztowanych przez bolszewików.
Przybywa do Piotrogrodu z całą swą rodziną; płacze z radości, całuje ziemię rodzinną, ziemię Rewolucji. Zabiera się ochoczo do pracy: zakłada wielką pralnię, potem dwa „przytułki dla dzieci“, potem...
Na tem koniec. Bo tacy ludzie w Rosji są niepotrzebni. Przecież Rusakow, jako dyrektor owej pralni, pracował na równi z towarzyszami-robotnikami! A tego robić nie wolno, — to zły przykład! Cóżby się stało z Z. S. S. R., gdyby wszyscy dyrektorowie, prezydenci i urzędnicy pracowali jak prości robotnicy?
Więc zrzucono go z owej „dyrektury“, Rusaków nie zmartwił się tem zupełnie:
— Dla mnie nie stanowi to żadnej różnicy, czy pracuję jako dyrektor, czy jako prosty robotnik. Taksamo przedtem jak i teraz dzieci moje nie mają porządnych butów. A na kawałek chleba zawsze jeszcze zarobić potrafię. Niech mi tylko pozwolą pracować i dadzą mi święty spokój!
Tu dopiero zaczyna się dramat.
Co to jest Partja Komunistyczna, to wiedzą wszyscy. Jest to armja bojowa, walcząca o zdobycie władzy dla proletarjatu, dyrygowana przez Moskwę. Ale czy wy, robotnicy całego świata, wiecie, co to są Czerwone Syndykaty?
Przed wojną, gdy nie było ani czerwonych, ani białych czy czarnych, istniały poprostu Syndykaty robotnicze, walczące o dobro robotnika z fabrykantem. Ale pytam się: z kim walczą Syndykaty Czerwone w Z. S. S. R.? Czem wytłomaczyć sobie ich istnienie i ich olbrzymią potęgę w kraju, gdzie fabrykant należy już do przeszłości?
Zaraz wam to powiem: Syndykaty pozwalają Partji skupić w swem ręku wszystkie sposoby za pomocą których robotnik zdoła zarobić na życie, pozwalają jej przydzielać pracę tym tylko, których sposób myślenia jest prawomyślny. Z pomocą tych właśnie Czerwonych Syndykatów Partja decyduje o wszystkiem zarówno we fabryce, magazynie, jak w biurach, mieszkaniach, jednem słowem wszędzie. Pracę można dostać tylko za pośrednictwem Syndykatu, a człowiek wyrzucony ze Syndykatu nie ma innego wyjścia, jak w łeb sobie palnąć, mając uniemożliwione jakiekolwiek zarobkowanie.
Wyobraźmy sobie, jakąż to olbrzymią władzę złożono w ten sposób w ręce ludzi, którzy w szkołach rządowych nasłuchali się do syta, że moralność i uczciwość, to przesądy burżuazji“!
A teraz przejdźmy do faktów:

Pierwszego lutego, złamany i rozczarowany zupełnie siedziałem w mym hotelu w Moskwie, przygotowując się do wyjazdu z Rosji.
Nagle wchodzi Wiktor Sergjusz Kibalczicz, (zięć Rusakowa), spokojny, ale blady jak trup.
— Widzisz, — mówi, opadając ciężko na krzesło — teraz i na nas przyszła kolej. Musimy zginąć.
I odczytuje mi depeszę nadesłaną mu przez rodzinę z Leningradu. W depeszy tej jest mowa o jakimś ohydnym artykule, który pojawił się wczoraj w największym regjonalnym organie partji: „Leningradskaja Prawda“. Starego Rusakowa przedstawiono tam jako wroga proletarjatu, zasługującego na natychmiastowe aresztowanie i przykładną karę. A jaka to ma być kara, — na to wskazywał aż nadto wyraźnie sam tytuł tego artykułu: Kałganowskaja poroda (nasienie Kałganowa). A ów Kałganow, syn byłego właściciela dóbr został rozstrzelany przed paru tygodniami za zamordowanie prezesa jakiejś kooperatywy!
Wiktor siedzi przybity zupełnie, z bezradnie opuszczonemi rękami.
— Słuchaj, — mówię mu, — to chyba jakaś niesmaczna farsa. Czyżby ktokolwiek śmiał zestawiać poczciwego starego Rusakowa z takim Kałganowem?
— Mój drogi, — znasz już dziś dobrze Rosję, ale nikt ci jeszcze nie miał odwagi powiedzieć, jak daleko sięgać tu może potęga zła. Chcieliśmy ci tego oszczędzić. Ale dziś ci się to samo rzuca w oczy...
— O cóż to właściwie idzie?
— Widzisz: w Z. S. S. R. można sobie dać radę z jednym przeciwnikiem: wtedy siły są mniej więcej równe. Ale skoro, tak jak w danym wypadku, człowiek zostanie zaatakowany przez jakąś organizację, lub grupę osób, — wówczas jest nieodwołalnie stracony.
Postaraliśmy się o ów artykuł. Brzmiał on tak:


Plemię Kałganowa“.

„Przed paru tygodniami rozstrzelany został w Moskwie niejaki Aleksander Kałganow, syn byłego obszarnika, który zamordował przewodniczącego kooperatywy mieszkaniowej w Karawajewie. Egzekucja ta powinna być wymownem ostrzeżeniem dla wszystkich kułaków i nepmanów; pokazuje się jednak, że tak nie jest.
26 b. m. członek Zarządu domu pod nr. 19 przy ul. Żeliabow, Marja Swirtsiewa, weszła do mieszkania obywatela Rusakowa celem obejrzenia, jakie naprawki byłyby tam potrzebne. Rusakow, główny lokator tego mieszkania podszedł do niej pytając gburowato, po co przyszła. Gdy mu zaś odpowiedziała, iż przychodzi w charakterze członka Zarządu, — wówczas obrzucił ją obelgami krzycząc: „Wasz Zarząd, to sami bandyci, a ty jesteś też taka sama!“
„Na pomoc Rusakowowi wyszły z przyległych pokoi trzy kobiety i jakiś elegancko ubrany mężczyzna; wszyscy poczęli taksamo lżyć Swirtsiewa. A kiedy ta ostatnia zagadnęła nieznajomego, jakiem prawem ją obraża, — ten odpowiedział, że jest „pisarzem“ i że jego żadne prawo nic nie obchodzi. A dotykając palcem orderu Czerwonego Sztandaru, który Swirtsiewa miała przypięty, krzyczał: „Ludzi, którzy noszą takie ordery, myśmy rozstrzeliwali tuzinami“.
„Od słów przeszli do czynów: jedna z kobiet, córka Rusakowa, uchwyciła Swirtsiewą za ramię, a sam Rusakow uderzył ją w twarz, poczem wywlekli ją przemocą do przedpokoju, bijąc ją wszystkiem co się znalazło pod ręką. Rusakow bił ją pięścią, jego córka jakimś ciężkim przedmiotem, a ów „pisarz“ starał się koniecznie zedrzeć jej order Czerwonego

Sztandaru. Swirtsiewa straciła przytomność, — którą odzyskała dopiero po chwili na schodach.
W towarzystwie znajomych udała się bezzwłocznie do szpitala Perowskaja, gdzie lekarz stwierdził na jej ciele liczne kontuzje, sińce i podrapania. Suknię miała podartą i order Czerwonego Sztandaru był zmięty.
„Kto to jest ów Rusakow? Z jedenastu ubikacyj swego mieszkania podnajmuje dziewięć na spekulację. W czasie zebrań domowych występuje zawsze zdecydowanie przeciw Sowietom, robi skandale, starając się rozbić zebranie. Przybył do nas z Francji, gdzie miał fabrykę kapeluszy.
„A kto to jest Swirtsiewa? Oto parę charakterystycznych dat. Pracuje od 20-stu lat jako robotnica, była jedną z organizatorek pierwszego kongresu kobiet w roku 1918. W czasie wojny domowej pełni czynną służbę w armji czerwonej; za zasługi położone na tem polu odznaczona orderem Czerwonego Sztandaru. Jest członkiem Sowietu Leningradzkiego i członkiem Partji.
„Oto biografja napastnika i jego ofiary. Jest rzeczą zupełnie jasną, że w mrocznym kurytarzu burżuazyjnych apartamentów rozegrała się charakterystyczna walka dwóch klas.
„Rusakow z tej samej ulepiony jest gliny, co rozstrzelany Kałganow. Zawzięty wróg proletarjatu, próbuje wyładować swą nienawiść na bojowniczce socjalistycznej, Swirtsiewej.
„Opinja całego proletarjatu domaga się

natychmiastowego aresztowania Rusakowa, domaga się procesu i przykładnego ukarania tych wrogów proletarjatu, operujących na froncie mieszkaniowym, a atakujących naszych bojowników pięścią czy nożem.
„Sprawa Rusakowa musi być wyciągniętą z mrocznego kurytarza burżuazyjnych apartamentów, musi stać się przedmiotem procesu, aby surowy wyrok odstraszył innych“...

(podp. Tur.)
Leningradskaja Prawda, 31. styczeń 1928.

A zatem „opinja całego proletarjatu domaga się natychmiastowego aresztowania Rusakowa“, jakkolwiek ów towarzysz „Tur“ nie widział go nigdy na oczy, nie zna zupełnie jego przeszłości, nie był nigdy w jego „apartamentach“ ani nie był świadkiem owej sceny napadu!
— Cóż nas teraz czeka? — mówi Wiktor Sergjusz. — Cały szereg „rezolucyj“ robotników fabrycznych; aresztowanie starego, mojej żony, może i mnie; wyrzucenie nas z mieszkania, na które już dawno mają chrapkę; wreszcie proces i przykładne ukaranie“...
— Wobec tego, — mówię do żony, — zostajemy, aż się cała ta sprawa definitywnie wyjaśni.
— Naturalnie, — odpowiada.
Radzimy co począć. Przedewszystkiem nie dopuścić do aresztowania Rusakowa.
W międzyczasie Wiktor dostaje pierwszy list z domu. Jak się pokazuje, całe zajście było sprowokowane w haniebny sposób. Swirtsiewa napadła poprostu na żonę Wiktora, i pobiła ją do krwi, w jej własnem mieszkaniu.
Biegniemy do „Petit Paris“, jedynego lokalu w całej despotycznej Moskwie, gdzie można swobodnie pomówić. Jest tam Piotr Pascal, jest dr. Nikołajenko, anarchista, który właśnie wrócił z wyprawy na granicę Mongolji, wysłany tam przez rząd sowiecki. Znał on osobiście Rusakowa, z którym był razem internowany i razem odesłany do Rosji w drodze wymiany.
Postanawiamy bombardować władze sowieckie telegramami, każdy z osobna i każdy na swój sposób.
Dr. Nikołajenko depeszuje do redakcji „Prawdy“ w Leningradzie:

„Znając od lat dwudziestu rewolucjonistę robotnika Rusakowa, z którym razem przebywałem na emigracji, protestuję z oburzeniem przeciw oszczerczemu artykułowi „Tura“ i domagam się bezstronnego śledztwa“.

Podobnej treści depesze wysłali też Piotr Pascal i Wiktor. Ja depeszuję wprost do Kalinina[44]:

W Leningradzkiej Prawdzie“ ukazał się oszczerczy artykuł przeciw staremu rewolucjoniście Rusakowowi, którego znam doskonale i którego zupełną niewinność łatwo udowodnić. Mając opuścić Z. S. S. R. za 48 godzin apeluję do pańskiego poczucia sprawiedliwości i domagam się publicznego zadośćuczynienia dla tej robotniczej rodziny“.

Do „Prawdy“ w Leningradzie:

„Odnośnie do artykułu „Kałganowskaja Poroda“ proszę o przyjęcie do wiadomości co następuje:
Znam rodzinę Rusakowa, żyłem bowiem wśród niej w Leningradzie. Jestem absolutnie przekonany nietylko o jego zupełnej niewinności lecz i o prześladowaniach, których jest ofiarą. Wiedzcie o tem, że gotów jestem z całą energją zwalczać podobne niegodziwości zarówno tu, jak i za granicą.“

Telegramy wysłaliśmy popołudniu 1 lutego 1929.
Nazajutrz o dziesiątej rano telefonuje do mnie moskiewska redakcja „Leningradzkiej Prawdy“, aby się upewnić, czy to ja rzeczywiście wysłałem podobnej treści telegram do redakcji w Leningradzie; — bo tam nie chcą w to wierzyć.
Nie wytrzymałem dłużej. Zapominając, że telefonuję z korytarza hotelu, gdzie kręci się pełno ludzi, krzyczę do telefonu:
— Więc sądzicie, że to mistyfikacja? Nie przywykliście do tego, aby ktoś śmiał podnieść odważnie głowę, prawda?
— No... nie... Ale bądź co bądź... niegodziwości... zwalczać z całą energją tu i za granicą... To nam się wydaje trochę za śmiałe.
— Trochę za śmiałe? Ach, wy bandyci, opryszki, mordercy robotników! Tak jest, to są niegodziwości! To niegodziwe, co wy robicie i będę to zwalczał i tutaj i zagranicą!
Krzyczę tak i wymyślam przez dobre dziesięć minut. Uchylają się jedne, drugie drzwi... Czuję raczej niż widzę rozwarte szeroko, wpatrzone we mnie oczy...
Wreszcie przerywa mi głos redaktora:
— Dobrze towarzyszu Istrati, powtórzę wszystko coście mi powiedzieli. Ja w tej sprawie nie gram żadnej roli.
Wracam do mego pokoju, żona moja jest rozpromieniona, szczęśliwa, — Wiktor natomiast wprost przerażony:
— Nikt jeszcze nie odważył się, — mówi mi, — rzucić w twarz niemal Sowietom podobne słowa. Gdyby ktoś z nas zrobił coś podobnego, poszedłby conajmniej na Sybir!...

Przez cały dzień 2 lutego telefonuję na wszystkie strony: do władz, do sądów, do prasy, kreśląc prawdziwą sylwetkę Rusakowa, starego rewolucjonisty, opisując dokładnie ów bandycki napad histeryczki Swirtsiewy na jego dom. Na zakończenie dodaję:
„Jeżeli kłamię, jeśli udowodnicie mi, że Rusakow jest faktycznie „kontr-rewolucjonistą“ jak go opisuje ów „Tur“, — wówczas godzę się, abyście nas obu razem rozstrzelali“.
Więcej chyba zrobić nie mogę!

3 lutego przyjeżdża niespodzianie Rusakow z Leningradu, gdzie w międzyczasie wydano już rozkaz aresztowania go. Jest spokojny, w dobrym humorze.
— Czego oni chcą od nas ci bandyci? Powarjowali chyba zupełnie?
Opowiada nam prosto, naiwnie, całe zajście. Sprowokowała je pierwotnie niejaka Rojtmann, młoda komunistka, żydówka, rodem z Besarabji, współlokatorka Rusakowa. Chciała wygryźć Rusakowa i zająć jego mieszkanie. Zmówiła się ze Swirtsiewą, wybitnym członkiem „Żaktu“ i postanowiły wspólne przypuścić atak. Któż potrafi oprzeć się wyrokowi Komitetu mieszkańców domu? Komitet ten deleguje Swirtsiewa celem przeprowadzenia „inspekcji“ mieszkania.
Wchodzi do mieszkania. Rusakow żąda okazania upoważnienia pisemnego do podobnej inspekcji.
— Nie mam obowiązku pokazywać upoważnienia takim „spekulantom“ i „kontr-rewolucjonistom“ — krzyczy Swirtsiewa.
Na te słowa odzywa się Liuba, córka Rusakowa, a żona Wiktora:
— Ależ towarzyszko, jakże można obrażać tak mego ojca? Wiecie przecież dobrze, że to stary rewolucjonista, że jest robotnikiem w fabryce Samojłowa...
W odpowiedzi na to Swirtsiewa uderzyła ją pięścią w twarz: Liuba pada na ziemię oszołomiona, zalana krwią.
— Wówczas we trzech schwyciliśmy ją i zaprowadzili przemocą na milicję. Chciała uciekać.
Szkoda, że ten stary Rusakow nie wypoliczkował jej chociaż porządnie!

5 lutego posłuchanie u Kalinina. Godzina pierwsza. Do gabinetu wchodzę ja, Wiktor i Rusakow.
Kalinin wygląda na mużyka nerwowego. Ale umie słuchać, umie stawiać pytania. Chce wszystko dokładnie zrozumieć. — Przerzuca gorączkowo wszystkie odnośne akty, jakie mu przedkładamy, porównuje daty, zestawia fakty i słucha, co mu Rusakow długo i szeroko opowiada.
Sam dziwi się trochę, że na skutek tej jednej notatki „Tura“, która pojawiła się 31 stycznia, już nazajutrz wykluczono Rusakowa z jego Syndykatu robotniczego i zwolniono z pracy we fabryce, gdzie pracował bez przerwy od dziesięciu lat.
Nie wie, czy Rusakow winien czy nie, ale wie to jedno, że w 24 godzin po ukazaniu się niesprawdzonej notatki, bez śledztwa, bez procesu, bez wyroku, robotnik skazany zostaje na śmierć głodową. To mu wystarcza!
Dzwoni, bierze pióro i na podaniu Rusakowa robi własnoręcznie dopisek:
Do tow. Komarowa[45], przewodn. Sowietu w Leningradzie i do tow. Czudowa[46], sekretarza Partji, tamże:

Proszę was usilnie o zbadanie i wyjaśnienie tej sprawy, która wydaje mi się mocno niejasną. Proszę mi natychmiast zdać z tego sprawę.
podp. M. I. Kalinin.

Wchodzi sekretarz, zabiera wszystko i wraca po chwili z dużą zapieczętowaną kopertą.
— Schowaj to dobrze do kieszeni, — mówi Kalinin do Rusakowa, — i goń natychmiast do Leningradu!
Byliśmy mocno wzruszeni, Rusakow omal nie płakał.

5 lutego. Rusakow wyjechał. Postanawiamy poczekać jeszcze parę dni, aby przekonać się, jaki skutek odniósł ów własnoręczny dopisek Kalinina. Ani nam to na myśl nie przychodziło wówczas, żeby to mogło być zwyczaj nem mydleniem oczu, blagą jeszcze okrutniejszą niż wszelkie podobne postępki batiuszki-cara.

Ale nazajutrz 6 lutego dostaję list od Rafaiła, naczelnego redaktora Leningradzkiej Prawdy, jako odpowiedź na mój list wysłany w ślad za mym telegramem z 1-go.
List treści następującej:

Kochany towarzyszu! Dziś otrzymałem wasz list z 4-go lutego. Redakcja „Prawdy“ w Leningradzie, nazajutrz po oświadczeniu Rusakowa wdrożyła natychmiast ścisłe i szczegółowe dochodzenia w tej sprawie. Możecie być zupełnie spokojni: o ile stwierdzimy, że w omawianym artykule wkradły się pewne nieścisłości, że Kooperatywa mieszkaniowa świadomie oczerniła Rusakowa, lub że ktokolwiek zawinił, — Rusakow uzyska bezwłocznie pełną rehabilitację.
W tej chwili jednak nie posiadam żadnych jeszcze dokumentów, na podstawie których mógłbym wam zakomunikować jakąkolwiek decyzję.
Nasza „Prawda“ bada zawsze uważnie każdy fakt przed jego opublikowaniem. Nie wątpię też, że gdybyście teraz byli w Leningradzie i mieli w ręku te dokumenty, które posiada nasza redakcja, — sami zażądalibyście publicznego bezstronnego sądu. Sami domagalibyście się nawet ogłoszenia tych dokumentów. Bo oto co uchwaliło ogólne zebranie robotników zajętych we fabryce Samojłowa: „Zasłaniając się szyldem robotnika, strojąc się w maskę proletarjusza, Rusakow jest w rzeczywistości kontr-rewolucjonistą, nędznym czarnosecińcem, burżujem i zaciekłym antysemitą“.
„Agitując we fabryce przeciw Z. S. S. R. i zachęcając do pogromów, Rusakow nie śmie przejść jeszcze od słów do czynów; ale w domu jako „gospodarz“ już się zupełnie nie krępuje: tam już nie agituje za pogromami, ale je poprostu urządza“.
Przyjmijcie zapewnienie, że sprawa Rusakowa zostanie dokładnie zbadaną w najkrótszym możliwie czasie przez towarzyszy bezpartyjnych, na opinji których można zupełnie polegać.

Z komunistycznem pozdrowieniem:
Rafaił.

A teraz, „proletarjusze wszystkich krajów, łączcie się“ — i słuchajcie. Nie trudno będzie wam zrozumieć. Opieram się na autentycznych urzędowych dokumentach. A więc:
1) Kochany towarzysz Rafaił publikuje artykuł, w którym podnosi ciężkie zarzuty przeciw obwinionemu, porównując go z rozstrzelanym niedawno mordercą. Natychmiastową konsekwencją tegoż jest: wykluczenie Rusakowa ze Syndykatu; wyrzucenie go z fabryki; nakaz aresztowania. To chyba zupełnie jasne?
2) Teraz pytam się: na podstawie jakich to dokumentów Rafaił pozbawił człowieka chleba i wolności, z perspektywą rozstrzelania? I odpowiadam na to: Nie miał żadnych po temu danych! Wykazało się to niezbicie w ciągu żmudnego sześciomiesięcznego śledztwa i dwóch procesów. Na pierwszej rozprawie zapadł wyrok uwalniający, przy burzliwych oklaskach tłumu robotników obecnych na sali. Drugi proces zakończył się skazaniem trzech niewinnych ludzi na śmiesznie niskie kary (1, 2 i 3 miesiące robót przymusowych), co pozostanie niezmytą nigdy hańbą dla sprawiedliwości sowieckiej. Bo czyż tak się karze „kontrrewolucjonistę“, „czarnosecińca“, „szpiega“, „burżuja“, „zaciekłego antysemitę“?...
3) Poczciwy Rafaił, kiedy domagam się od niego rehabilitacji niewinnie pokrzywdzonego, odpowiada mi, że „w tej chwili nie posiada jeszcze żadnych dokumentów“, umożliwiających mu powzięcie jakiejkolwiek decyzji...
Słyszycie to robotnicy? Nie posiada dokumentów, by go rehabilitować, ale „posiada“ dokumenty, by zniszczyć człowieka niewinnego!
4) Ale może on naprawdę posiada tego rodzaju dokumenty, na podstawie których wina Rusakowa została definitywnie stwierdzoną? Przecież Ogólne Zebranie robotników we fabryce Samojłowa powzięło znamienną uchwałę, zacytowaną mi w całości przez Rafaiła?
Otóż, robotnicy całego świata, słuchajcie i zapamiętajcie to sobie dobrze na zawsze:
{{roz*|Owo ogólne zebranie robotników odbyło się i powzięło tę uchwałę dnia 1. lutego, — podczas gdy ten zabójczy artykuł, oparty rzekomo na uchwale tego zebrania, ukazał się... 31 stycznia! Więc ci wszyscy nikczemni fałszerze i Rafaił i redakcja „Prawdy“ i kanalja biurokratyczna, chcąc zamordować dwie niewinne rodziny powołują się na uchwałę powziętą przez zebranie robotników już po opublikowaniu odnośnego artykułu, powziętą właśnie na podstawie tegoż artykułu, a podyktowaną im przez organ partyjny, by wyrzucić na bruk robotnika, który przez czterdzieści lat swego życia „zasłaniał się szyldem robotnika i stroił się w maskę proletarjusza!“}}
Czyliż nie jest to jakieś potworne błędne koło zbrodni?: „Żakt“ prowokuje zajście; „Prawda“ rozdyma je do olbrzymich rozmiarów, odpowiednio przekręcając i domaga się wprost śmierci Rusakowa; Syndykat czyta „Prawdę“ i wyklucza Rusakowa; fabryka Samojłowa wyrzuca człowieka, którego Syndykat wykluczył; „Prawda“ powołuje się na uchwały zebrania robotników, a Żakt czyta „Prawdę“ zwołuje zgromadzenie i domaga się natychmiastowej egzekucji Rusakowa!
I powiedzcie coby się stało z tym światem, gdyby ten komunizm, panoszący się dziś w Rosji potrafił narzucić całemu światu swój system i swoje pojmowanie sprawiedliwości? Nie! Po stokroć nie! Świat nasz zanadto jest biedny, byśmy mogli pozwalać sobie na takie zwiększenie ogromu trapiących go nieszczęść i zła. A jeżeli klasie robotniczej przypadnie misja przeobrażenia świata i uczynienia go lepszym, to nigdy misja zamordowania go!
Zdaję sobie w całej pełni sprawę z ważkości mych słów. Ale nikt nie zarzuci mi lekkomyślności czy nieuczciwości: Czekałem rok cały, zanim napisałem tę książkę, a napisałem ją dopiero po zejściu na samo dno otchłani moralnej Sowietów, gdzie najwyższy dostojnik państwowy żyje w najzupełniejszej harmonji z takiemi indywiduami jak Swirtsiewa!

Więc w imię mojej czterdziestoletniej męki i całego mego życia, którego przed żadnym człowiekiem uczciwym wstydzić się nie mam powodu, — domagam się sprawiedliwości dla wszystkich tych Rusakowów i Kałganowów, którzy żyją i umierają w dzisiejszych Sowietach!

TOM II
SOWIETY W R. 1929





Kilka prawd — Siły przyszłości

Podróżnik, który przepędził w Z. S. S. R. trzy tygodnie i na tej podstawie napisze dzieło o objętości paruset stron, może wedle swych przekonań politycznych albo oczernić Sowiety albo wyrażać się o nich z zachwytem bez żadnych zastrzeżeń. Kto jednak przebywał w Rosji szereg długich miesięcy i to nietylko w pierwszorzędnych hotelach lub w towarzystwie dygnitarzy, lecz stykał się z codziennem, szarem życiem wszystkich warstw społecznych, — ten ma inne zupełnie obowiązki, zwłaszcza jeżeli nie czuł się obco w tym kraju rewolucji i jeżeli przyszłość tej pierwszej republiki robotniczej wydaje mu się ważnym i cennym czynnikiem w przyszłości całego świata.
Faktycznie też Sowiety widziane zbliska wydają się nam jakimś światem znajdującym się w okresie przeobrażenia, gdzie z bezprzykładną zaciętością zwalczają się wzajemnie dwa rodzaje sił, tak ściśle ze sobą związane, że nieraz zlewają się w jedno w tych samych środowiskach, w tych samych instytucjach: siły przeszłości zmierzające do odbudowania kapitalizmu i siły proletarjatu dążące do stworzenia socjalistycznego porządku. W Rosji rewolucja jeszcze nie skończona; ona trwa dalej, to znaczy iż nadal trwa walka socjalizmu z kapitalizmem.
A teraz druga prawda: Skoro trwa dalej walka klas, walka sił nieodwołalnie sprzecznych i wrogich sobie, obserwator poczuwający się do solidarności z pracownikami Z. S. S. R. ma obowiązek nie tyle prawić im komplementy z powodu odniesionych dotychczas sukcesów, jak raczej podnieść swój głos ostrzegawczy, wołając ku nim: Baczność, towarzysze! Podwoić trzeba czujność na tym oto punkcie zagrożonym! Przygotujcie się do walki na tym odcinku, gdzie dotąd panuje pozorny spokój!
Pierwszym obowiązkiem obserwatora, który nie chełpi się głupio swą neutralnością, jest uprzedzić swych braci o każdem dostrzeżonem a grożącem im niebezpieczeństwie.
Powie kto może, że należałoby się raczej podkreślać uzyskane dotychczas rezultaty i owocne wysiłki, celem podtrzymania entuzjazmu wśród proletarjatu. Na to odpowiadam: entuzjazmu prawdziwych rewolucjonistów nie można podtrzymywać wyłącznie tylko biuletynami zwycięstw; hartują ich lepiej trudności i przeciwności losu, byleby można dojrzeć ich kres niedaleki. Proletarjat, to przedewszystkiem ludzie realni. A pozatem — na wszystko przychodzi odpowiednia pora: dziś trzeba mówić o niebezpieczeństwach i trudnościach. Dziś zbrodnią byłoby milczeć i zamykać na nie oczy.
Bo oto w ciągu lat ostatnich siły wrogie socjalizmowi mogą się w Z. S. S. R. pochwalić na każdem polu zupełnie widocznemi rezultatami, wykazując duży postęp, zarówno na polu obyczajów, literatury i teatru, jak i w życiu umysłowem, ekonomicznem, a nawet politycznem. Dyktatura proletarjatu utrzymała i utrzymuje nadal wszystkie swe dominujące pozycje; ale podgryza je ze wszystkich stron cała zgraja termitów.
Siły socjalizmu wzmagały się, wzmacniały, dojrzewały; ale w równym stopniu i siły jego wrogów. Trzeba by być bardzo naiwnym utopistą, aby wyobrażać sobie, że którykolwiek kraj może iść ku socjalizmowi linją zupełnie prostą. Z drugiej strony trzebaby nie mieć zupełnie ducha rewolucyjnego, by dać się odstraszyć i zniechęcić chwilowemi a nieuniknionemi ciosami i niepowodzeniami. W tej walce, która się rozpętała, siły nowego świata mogą i powinny zwyciężyć, — oto jeszcze jedna prawda, którą chciałbym zaakcentować. Lecz aby zwyciężyć, muszą uczynić ponownie to, co już tylekrotnie robiły w ciągu ostatnich dwunastu lat: dać dowody energji, trzeźwego realizmu i wysokiego poczucia obowiązku.
Pracownik rosyjski, porwany zapałem, odniósł może większe nawet zwycięstwa, od tych, o jakich marzył Lenin. Minęło lat dwanaście. W Rosji zmagają się dziś ze sobą najlepsze i najgorsze moce. Nie zatarto jeszcze wszystkich plam i skaz dawnego reżimu carskiego, a przeistoczenie społeczeństwa i człowieka dopiero zaledwie się tam zaczęło. Ale to zaledwie jest już ogromne i niesłychanie cenne, czegoś podobnego bowiem nie było i niema nigdzie na świecie.
Opiszę później wszystkie choroby, na jakie od samego urodzenia cierpi ta pierwsza Republika robotnicza: pamiętajmy o tem, że świat kapitalistyczny zawarł z Rosją pokój, i to dość wątpliwy, dopiero w r. 1920. Z. S. S. R. w swoim dziewiątym roku pokoju, zdany jest wyłącznie na swoje własne siły.
Przedtem jednak pragnę wyłuszczyć powody, dla których Z. S. S. R. powinna ufnie patrzeć w swą przyszłość.
Kraj ten, posiadający zadziwiające bogactwa naturalne, zamieszkany jest przez masy ludzi wprost wyjątkowych. Rosjanin, człowiek o nieugiętej energji, o niewyczerpanych zasobach wiary, miłości, silnej woli, cierpliwości i wytrzymałości, Rosjanin którego typ przechodzi całą szeroką skalę od skończonego Azjaty do doskonałego Europejczyka, — jest może skarbem najmniej w Z. S. S. R. eksploatowanym. Przyszłości tego człowieka nikt przewidzieć nie zdoła. Społeczeństwo, które potrafiłoby go odpowiednio zużytkować, byłoby poprostu wspaniałe. A ten człowiek właśnie już dzięki swej głębokiej naturze, jest budowniczym nowego życia. W tym sensie najlepsi z pośród nich tęsknią do socjalizmu. Podczas rewolucji, tak samo jak i na wojnie jakość materjału ludzkiego gra pierwszorzędną rolę.
A wśród tej olbrzymiej masy stoi zorganizowana, zdyscyplinowana falanga, wiedziona i kierowana jedną potężną zbiorową myślą partji komunistycznej. Falanga ta kroczy swoją drogą, wiodąc za sobą masy. Ogółem jest około 2 miljony komunistów i komsomolców (młodzieży komunistycznej). Wiem, że z liczby tej może jedna dziesiąta tylko jest prawdziwymi komunistami. Oni to tworzą rdzeń tej falangi, — oni, te 200 tysięcy ludzi, są solą ziemi rosyjskiej w tej historycznej chwili. Te dwieście tysięcy ludzi może zdziałać cuda. Zdziałali już ich niemało, — począwszy od rewolucji październikowej aż do odbudowy zsocjalizowanego przemysłu.
Do tych dwustu tysięcy dochodzą ci wszyscy, którzy nie mając karty przynależności do Partji, są jednak szczerymi komunistami lub sympatykami. I kto wie, czy oni właśnie dzięki swej ogromnej liczbie i swym zaletom nie dają pełnej kompensaty za wszystkie te elementy passywne czy ułomne, z których partja sama w czterech piątych się składa. Cała ta falanga rewolucyjna ma dwie wspaniałe generacje przywódców: starych, którzy przez dziesiątki lat zwalczali dawny ustrój państwowy i kapitalizm międzynarodowy, generację Lenina i Trockiego; — oraz młodych, wyrosłych w ogniu walki domowej, w latach 1917—1921. Na punkcie zdolności, energji i wartości moralnej ludzie ci niewielu mają równych sobie w obecnej chwili.
W kraju tym życie umysłowe uległo kompletnemu odnowieniu. Nowe zupełnie przykazania wiedzy znalazły tam po raz pierwszy zastosowanie na wielką skalę we wszystkich gałęziach wiedzy ludzkiej. Oczywiście ma to i swoje złe strony: łatwiej jest uprawiać ogród warzywny, starannie uprawiony, niż teren dziewiczy, którego jakości jeszcze się nie zna. Ale tak zawsze bywało: początek każdej rewolucji umysłowej jest trudny.
W normalnym porządku rzeczy bywają zwycięstwa wczorajsze i dawniejsze. Zwycięstwa z okresu walk zbrojnych, będące najwymowniejszym dowodem żywotności. I zwycięstwa na polu organizacji socjalistycznej państwa. Organizacji może jeszcze niedoskonałej, ale socjalistycznej, nowej, zdolnej do życia i żywej, czego dowody już złożyła po raz pierwszy w chwili, gdy po siedmiu latach wojen domowych i zewnętrznych, po piętnastu inwazjach na Ukrainę, potrafiła własnemi siłami doprowadzić znów produkcję do przedwojennego poziomu.
Robotnicy rosyjscy mogą słusznie mieć ufność w przyszłość. Mają wszystkie dane po temu, by zwyciężyć. Ludziom silnym winno się prawdę mówić w oczy; należy uprzedzić tych ludzi, którzy wyruszyli na zdobycie przyszłości o wszystkich przeszkodach i zasadzkach zastawionych na ich drodze.
Jakżeby się chciało krzyknąć im odrazu:
— Nie zaniedbujcie, nie lekceważcie i nie trwońcie waszego wspaniałego materjału ludzkiego! Nie dopuśćcie do zdemoralizowania waszej falangi komunistycznej! Nie dziesiątkujcie sami waszych przywódców! Nie rozdrabniajcie na kazuistyczne formułki waszych bogactw intelektualnych, waszej komunistycznej doktryny! Brońcie energiczniej i starajcie się wyleczyć zupełnie wasze państwo, wasz przemysł! A na to trzeba, abyście mieli oczy czujnie i szeroko otwarte!...



Kryzys zbożowy — „Kułaki”

Kryzys zbożowy wyraża się w tem, że ta Rosja, jeden ze spichlerzy świata, która przed wojną eksportowała corocznie zbóż za przeszło 1,300 miljonów franków, a jeszcze w roku 1923 wywiozła ich za przeszło 100 miljonów rubli, — ta sama Rosja zmuszoną była w r. 1928 sprowadzać zboże z zagranicy i chwytać się wyjątkowych zarządzeń celem zmuszenia zamożniejszych włościan do oddania zboża.
„Z początkiem roku“, oświadczył Rykow[47] dnia 9 marca 1928, „aprowizacja miast była zagrożona“. A przewodniczący leningradzkiego Sowietu, Komarow oświadczył 28 grudnia tegoż roku: „O ile nadejdą oczekiwane zapasy zboża, uda nam się od biedy powiązać koniec z końcem aż do jesieni“. Zatem i w roku 1929 kryzys zbożowy nie zelżał, skutkiem czego po miastach wystają pod piekarniami długie ogonki, a po wsiach walka klasowa uległa silnemu zaostrzeniu.
Eksport zboża stanowił poprzednio jedno z najważniejszych źródeł dochodu.
Katastrofa, przepowiadana od dwóch lat przez silną grupę opozycyjną w łonie partji komunistycznej, wybuchła nagle z całą mocą, w trzy miesiące po porażce tych właśnie, którzy nadaremnie ostrzegali partję. Opozycja zwracała nieustannie uwagę partji na wzbogacenie się „kułaków“, na nieudolność przemysłu, nie mogącego zaspokoić wszystkich potrzeb wsi, na zupełną bezmyślność i zaślepienie biurokracji, będącej zdania, że wszystko jest w zupełnym porządku. Ale opozycjoniści zostali wyrzuceni z Partji na XV Kongresie w grudniu 1927 i zesłani natychmiast na wygnanie. Kongres zaś oświadczył solennie, że wszystkie ich twierdzenia i ostrzeżenia są wręcz nieprawdziwe.
I oto prawie bezzwłocznie po zamknięciu kongresu wybuchł kryzys, zadając brutalnie kłam wszystkim jego uchwałom. Partja, prowadzona przez Stalina, zrobiła gwałtowny zwrot na lewo, stając odrazu w dwóch trzecich na platformie opozycji. Oto komunikat urzędowy „Prawdy“ z 15 lutego 1928 mówi coś wręcz przeciwnego temu, co uchwalono na Kongresie: „Po wsiach „kułaki“ wzbogacili się... oni to w pierwszej linji przetrzymują rezerwy zbożowe celem wyśrubowania wyższej ceny... oni dyktują prawa... pociągając za sobą średniego włościanina...“
Trzeba było chwycić się energicznych środków. Wobec tych, którzy ukrywali zboże poczęto stosować § 107 ustawy karnej, przewidujący więzienie i konfiskatę ukrytych zapasów. Po wsiach wybuchały masowo bardzo przykre zajścia, gdyż lokalne władze nie robiły żadnej różnicy między „kułakiem“, umiejącym zręcznie ukryć swą własność, a dobrze sytuowanym chłopem, posiadającym nieco zboża. Rolnik zareagował na to w ten sposób, iż obsiewał mniejszy obszar, z obawy przed konfiskatą ewentualnej nadwyżki. I ostatecznie — z końcem lata — Komitet Centralny Partji zmuszony był uroczyście potępić wszelkie nadużycia, zrezygnować z dalszego stosowania § 107 i podwyższyć ceny zboża. Kryzys złagodniał nieco, ale trwał dalej. Zboże nie napływało i nadal do magazynów rządowych, po wsiach zarysował się ostry rozłam między biednym chłopem, skłonnym do popierania władzy w jej zarządzeniach, a kułakiem, zdecydowanym do opierania się tym zarządzeniom wszelkiemi możliwemi sposobami.
Jakie są faktyczne przyczyny tego kryzysu?
1) Przedewszystkiem ogólne ubóstwo chłopów rosyjskich, zacofany stan rolnictwa, gdzie jeszcze miljony drewnianych pługów jest w użyciu, a o nawozach sztucznych nic nie wiadomo; 2) Przyrost ludności, której ogólna liczba w czasie od r. 1914 do 1926 zwiększyła się ze 135 na 145 miljonów, mimo wojny i klęski głodowej; 3) niski stan przemysłu wytwarzającego w niewystarczającym stopniu te towary, których wieś potrzebuje; — stąd wygórowane ceny manufaktury a niskie ceny zboża; 4) wyniki systemu biurokratycznego po wsiach, wypaczającego stosowanie wszelkich dekretów, umożliwiającego prawdziwym kułakom ukrycie ich mienia, a uderzającego całem ostrzem w wieśniaków średnio zamożnych, — i wreszcie 5) świadomy opór bogatych wieśniaków, z których każdy marzy tylko o polepszeniu swej sytuacji i o zamienieniu się nieznacznie w małego kapitalistę.
Chłop bogaty „kułak“, to przyszły kapitalista, jak go określił Lenin. Czy przedstawia on jakąś potęgę w ustroju społecznym, — na ten temat toczyły się długie i namiętne dyskusje. W ciągu roku 1925—1927[48] większość partji zaprzeczała temu, opozycja natomiast utrzymywała, że tak jest istotnie. Odnośne statystyki ulegały dużym a ciekawym wahaniom. Sfery kierownicze Partji twierdziły, że na całym obszarze Z. S. S. R. może być najwyżej 5% kułaków; opozycja utrzymywała, że 10%, a może i więcej...
Ale wpływ jaki wywiera jakaś grupa społeczna nie zależy tylko wyłącznie od jej siły liczebnej. Podobnie jak na Zachodzie jeden miljoner posiada nieskończenie większy wpływ niż cała gromada drobnych ludzi, — tak samo i po wsiach rosyjskich wpływ bogatego chłopstwa objawił się nagle z tak potężną siłą, iż zachwiał odrazu całą polityką i sprowadził kryzys zbożowy. Od chwili gdy poczęto sobie zdawać sprawę z niebezpieczeństwa i wypowiedziano „wojnę kułakom“, — „Prawda“ notuje co dnia wypadki pożarów, zabójstw, morderstw politycznych, których bez przesady można liczyć już na miljony.
A „kułaki“ umieją się brać sprytnie do dzieła. „Prawda“ rejestruje ustawicznie rozmaite próby podejmowane przez nich celem zjednania sobie wszystkich warstw ludności, nawet najbiedniejszej: pożyczają innym zboża, nasienia, sprzętu gospodarczego, starają się zdobyć popularność, to znów występują jako najzapaleńsi zwolennicy sowietów lub demonstrują swą religijność. Odnosi to wszystko pożądany skutek. W okolicy Nowo-Sybirska, w obwodzie Bugrińskim, na 27 przewodniczących Sowietów wiejskich, musiano 14 odwołać.
„Kułak“ nie jest jakąś postacią mityczną, nie jest też istotą złośliwą, ni jakimś Machiawelem[49] lub wielkim politykiem. Jest on nieuniknionym, zupełnie realnym wynikiem ekonomicznym systemu drobnej własności i wolnego handlu. Kułak, to zwyczajny sobie człowiek, przyszły kapitalista, broniący wszelkiemi sposobami swych interesów, biegnących bardzo często po jednej linji z interesami licznych innych wieśniaków (bo i oni żyją w takich samych warunkach i mają takie same aspiracje). Nie należałoby go ani ignorować, ani prześladować, ani tem mniej niszczyć i zwalczać zapomocą czysto administracyjnych zarządzeń. I tu dopiero występują w całej pełni wszystkie błędy polityczne popełnione na wsi. Z końcem roku 1925, kiedy skutkiem zwłoki w dostawie zboża ze strony włościan rząd znalazł się po raz pierwszy w kłopocie, Bucharin[50] woła do chłopów: „Starajcie się wzbogacać!“ Bucharin cofa się wkrótce, ale na XIV kongresie partji, mimo opozycji Zinowiewa[51], uchwalono pozostawić chłopom zupełnie wolną rękę. Przez dwa lata utrzymuje się teza, że niema powodu obawiać się kułaków, że dzięki kooperatywom odbywa się po wsiach ewolucja w kierunku socjalizmu, że ci którzy mówią o jakiemś niebezpieczeństwie wiejskiem, to złośliwi pesymiści. I następny, XV kongres (w grudniu 1927) podtrzymuje tę tezę, ale pod presją opozycji uchwala dążyć do kolektywizacji gospodarstw wiejskich przy równoczesnem zwalczaniu elementu kapitalistycznego. A w sześć tygodni później wybucha kryzys, partja wypowiada walkę „kułakom“, których teraz nagle odkryto i wydaje przeciw nim drakońskie zarządzenia. Zboże zaczyna nadchodzić, ale przesilenie jeszcze się zaostrza. Więc po paru miesiącach partja postanawia cofnąć wszystkie wyjątkowe rygory, stara się uspokoić włościan, podwyższa ceny zboża. Ale trochę już za późno: przesilenie ekonomiczne szaleje. Po nieudanej próbie pacyfikacji wojna z kułakami rozpoczyna się znów w najlepsze. Tak dziś sprawy stoją.
Jeszcze rok temu wedle cytowanej przez Rykowa oficjalnej statystyki, rezerwy zboża u chłopów wynosiły około 600 czy 700 miljonów pudów. Czy statystyka fałszywa? Czy owe zapasy zboża jeszcze dotąd są pochowane? Ta druga hipoteza wydaje się bardziej prawdopodobną. W każdym razie faktem jest, że większość chłopów niema ani zboża, ani chleba, ani paszy dla bydła.
W całej Rosji obserwować można takie charakterystyczne sceny, że chłopi odbywają ze wsi dalekie podróże do miast, by tam zakupić chleba, którym karmią swe konie i bydło. A dlaczego? wyjaśnienie jest bardzo proste: oto pud owsa kosztuje 3 ruble, podczas gdy pud czarnego chleba w mieście kosztuje tylko półtora rubla! Oto są skutki fałszywej polityki cen!
Poznaliśmy już zło i jego przyczyny. Jakież na to lekarstwo? Na tym punkcie ścierają się wśród komunistów trzy zdania:
A więc opinja prawicy:
„Nasza wieś jest taka biedna i nędzna, że trzeba jej pozwolić przedewszystkiem podźwignąć się trochę. Mniej strasznym jest kułak, niż ta głupia polityka walk klasowych na wsi. Obowiązkiem naszym jest dążyć do pacyfikacji wsi, a nie do rozpalania i podsycania zawiści klasowych. Pozwólmy rolnikowi się wzbogacać, — bo wzbogacenie się wsi, która dostarcza nam żywności i surowców jest pierwszym warunkiem wszelkiego postępu w przemyśle. Głupim jest ten, kto spodziewa się zażegnać kryzys przez stworzenie wielkich gospodarstw sowieckich, bo mogłyby one zacząć produkować dopiero po latach całych, a wymagałyby miljonowych wkładów, które rzucone w gospodarstwa indywidualne przyczyniłyby się do natychmiastowego polepszenia sytuacji. Nie przesadzajmy na punkcie uprzemysłowienia kraju, skoro rolnictwo znajduje się w stanie marazmu“.
Teza głoszona przez większość partji, a wyrażona przez Stalina i Mołotowa[52], zbliża się już do tezy „trockistów“. Można ją streścić w tych słowach:
„Ze strony kułaków grozi nam wielkie niebezpieczeństwo, ale kryzys obecny jest przejściowy tylko i przetrwamy go z łatwością, krocząc nieugięcie po drodze jak najintensywniejszego uprzemysłowienia wsi. Opór kułaków złamiemy przemocą, tworząc wielkie gospodarstwa sowieckie. A zapomocą kooperatyw poprowadzimy wieś ku socjalizmowi. Głoszona przez prawicę polityka koncesji dla drobnego rolnika doprowadziłaby republikę do zguby, przyczyniając się do powstania po wsiach straszliwej klasy drobnych kapitalistów. Opóźniając rozwój ciężkiego przemysłu a faworyzując przemysł drobny dla zaspokojenia potrzeb szerokich mas ludności, — popadlibyśmy w zależność od zagranicy na punkcie środków produkcji, a nawet na punkcie konsumcji. Byłoby to początkiem kolonizacji ekonomicznej Z. S. S. R. przez państwa kapitalistyczne“.
A teraz posłuchajmy co mówią opozycjoniści:
„Nigdy nie głosiliśmy jakiejś absurdalnej walki administracyjnej z kułakami. Mówiliśmy, że trzeba się liczyć z utworzeniem się klasy bogatych wieśniaków, że trzeba działać rozsądnie, zdecydowanie a politycznie, aby nie trzeba było kiedyś, w chwili kryzysu, uciekać się do nadzwyczajnych środków. Domagaliśmy się nałożenia na bogatych chłopów przymusowej, ale oprocentowanej pożyczki w wysokości 150 miljonów rubli. Z tego powodu Stalin oskarżył nas, jakobyśmy chcieli zrobić zamach na samą zasadę nepu. Ale już w kilka miesięcy potem nie znalazł innej rady, jak uciec się do brutalnych rekwizycyj, na podstawie § 107. Konieczność zmusiła Stalina do powtarzania dosłownie tego, co myśmy głosili przez lata całe w kwestji włościańskiej, uprzemysłowienia, niebezpieczeństwa grożącego partji od strony prawicy a nawet i od biurokracji. Byłoby wszystko w porządku i bylibyśmy go poparli bez zastrzeżeń, zapominając o przeszłości, — gdyby Stalin nie był naszych tez zastosował praktycznie w sposób karykaturalny, co musiało się skończyć fiaskiem. Bo przecież nie myśli na serjo ani o rozwiązaniu kwestji włościańskiej, ani o zreformowaniu wewnętrznem partji.
„A póki się to nie stanie, nie można na serjo myśleć ani o jakiemkolwiek uprzemysłowieniu, ani o skutecznej walce z kułakiem, nepmanem i biurokracją, czyli z wytwarzającym się nowym elementem kapitalistycznym. Stalin jednak, zawdzięczający swą władzę właśnie biurokracji, na tę drogę wejść nie może.
„Co się tyczy prawicy, to popełnia ona błędy, których skutki mogą być nieobliczalne. Historja nie czeka; te kilka lat wytchnienia jakie nam ona dała, powinniśmy wykorzystać celem zdobycia środków produkcji, a więc przedewszystkiem celem stworzenia ciężkiego przemysłu, o ile nie mamy się stać jutro kolonją międzynarodowego kapitału. Musimy liczyć się z szybkim rozwojem przemysłu w krajach kapitalistycznych, zamiast marzyć o socjaliźmie w jednym tylko kraju, pozwalając się coraz bardziej zdystansować przez naszych wrogów. Ale prawica niema już zaufania ani do proletarjatu Z. S. S. R., który jednak potrafi odnieść niejedno jeszcze zwycięstwo, — ani do proletarjatu międzynarodowego, który nie odmówi nam poparcia, ani do rewolucji światowej, z której skłonną jest już zrezygnować“...
Jeszcze jedno, godne zapamiętania zdanie, które słyszałem z rozmaitych stron:
„Być może, że stoimy przed koniecznością przyznania pewnych koncesyj na punkcie własności indywidualnej chłopa. W takim razie najważniejszą rzeczą byłoby przedewszystkiem odbudowanie jedności w łonie partji. Jeżeli koncesje przyznane chłopom pociągną za sobą presje ekonomiczne wobec klasy robotniczej i dalsze represje wobec elementów komunistycznych z lewicy, wówczas przyczynią się wydatnie do wzmocnienia wszystkich sił wrogich socjalizmowi i mogą pociągnąć za sobą skutki wręcz katastrofalne.
„Gdy jednak koncesje te wyjdą z łona partji, w której wszyscy ludzie październikowej rewolucji zajmować będą należne im miejsca, gdy uzdrowimy, odżywimy i oczyścimy demokrację naszą wewnętrzną, — wówczas zarządzenia te nie będą niczem więcej jak przejściowym manewrem, zupełnie usprawiedliwionym z punktu widzenia wyższych interesów proletarjatu“.



Czy uprzemysłowienie naprawdę wzrasta?

Wszyscy podnoszą zgodnie konieczność uprzemysłowienia tego olbrzymiego zacofanego kraju rolniczego. Z chwilą jednak, gdy zagadnienie to zaczyna się rozważać praktycznie, zdania stają się rozbieżne, operuje się masą cyfr, które wkońcu zaczynają budzić raczej nieufność i ma się wkrótce wrażenie, że podejmuje się walkę wśród ciemności.
Wojny, blokada i rewolucja zniszczyły w roku 1920 kompletnie produkcję w Rosji, która spadła mniej więcej do jednej piątej produkcji z r. 1913, a w niektórych okręgach, zwłaszcza górniczych, nawet do zera. W ciągu pięciu lat względnego spokoju, robotnicy rosyjscy, zdani zupełnie tylko na własne siły, odbudowali w znacznej mierze swe warsztaty pracy, doprowadzając niejednokrotnie produkcję do poziomu przedwojennego. A nie zapominajmy o tem, że robotnicy rosyjscy oparli całą produkcję na zupełnie nowej organizacji, dotychczas nigdzie na świecie nieznanej i nie stosowanej, że zatem byli pionierami na tem polu. Ostateczne zwycięstwo odnieśli w roku 1925.
Nie miałoby celu przemilczać lub pomniejszać to zwycięstwo; — ale też byłoby bardzo niebezpiecznem pysznić się niem do tego stopnia, by nie dostrzegać wszelkich trudności, jakie się w międzyczasie wyłoniły. A zaraz zobaczymy, że trudności te są wielkie.
Przywódcy partji lubią w wielkich momentach przemawiać językiem zdeklarowanych optymistów. A więc Stalin, opierając się na starym tekście Engelsa[53], oświadcza i udowadnia, że Z. S. S. R. zrealizował już dziewięć dziesiątych programu socjalistycznego. A więc prasa powtarza w kółko, że rozwój ekonomiczny Z. S. S. R. odbywa się w szybszem nawet tempie, niż w Stanach Zjednoczonych. A więc na VI kongresie międzynarodowym w Moskwie, we wrześniu 1928 oświadcza prof. Warga[54], że płaca robotnika rosyjskiego wzrasta procentowo szybciej niż płaca robotnika amerykańskiego. Dosłownie: Płaca robotnika rosyjskiego, łącznie z ubezpieczeniami społecznemi osiągła 134% płacy przedwojennej, podczas gdy płaca robotnika w Ameryce dochodzi tylko do 130% przedwojennej“.
Podobne oświadczenia muszą wywołać pewną reakcję i przyczyniają się tylko do wytworzenia „literatury oficjalnych komunikatów“, nie mającej nic wspólnego z tem, co wszyscy mówią, widzą i myślą.
Bo, że kryzys istnieje, to już dziś wszyscy wiedzą. Od roku już brakuje, i niewątpliwie długo jeszcze będzie brakować w Rosji zboża, masła, oliwy, herbaty, papieru, manufaktury, skóry, żelaza, materjałów budowlanych. Koszty utrzymania wciąż rosną i nawet po wysokich cenach trudno dostać artykułów pierwszej potrzeby. Uczciwy obserwator niema prawa mówić w tonie pewnego oficjalnego optymizmu, któremu życie wyraźnie kłam zadaje.
Trzeba mówić prawdę, tak jak jest rzeczywiście. Prawda, że produkcja doszła do wysokości przedwojennej, — równocześnie jednak liczba ludności zwiększyła się o 10 miljonów, co znaczy, że konsumcja na głowę, przy 145 mil jonach dusz, musiała spaść o jakie 7—8% w stosunku do przedwojennej. Aby mówić o prawdziwem uprzemysłowieniu kraju, nie wystarczy budować corocznie nowe fabryki; trzeba, by przemysł na ogół rozwijał się i rósł w szybszem tempie niż przyrost ludności, wyrażający się w cyfrze około 3 miljonów rocznie. A i to jeszcze byłoby zamało: rozwój przemysłu w Sowietach musiałby dotrzymywać kroku rozwojowi przemysłu w państwach kapitalistycznych. A trzeba mieć odwagę powiedzenia sobie, że tak nie jest. Obecny kryzys jest najlepszym dowodem, iż wzrost ludności i jej potrzeb idzie szybciej niż uprzemysłowienie kraju — i że niema mowy o dotrzymywaniu kroku krajom kapitalistycznym. Miejmy odwagę postawić tę kwestję zupełnie jasno. Opublikowano świeżo daty ilustrujące rozwój przemysłu automobilowego od r. 1913. żyjemy dziś przecie w wieku automobilizmu. Otóż w roku 1913 było na całym świecie około 2½ miljona automobili, z czego w Rosji 11 tysięcy. Prawda, obecnie Rosja w produkcji aut doszła do poziomu przedwojennego ze swemi 11 tysiącami automobili; — ale dziś jest na świecie automobili ponad 21 miljonów! Zapewne, trudno wymagać cudów: Z. S. S. R. i tak już zrobił dość dużo; ale trzeba patrzeć trzeźwo na rzeczy, tak jak one w rzeczywistości wyglądają.
Jakąż drogą iść dalej? Przemysł drobny, obliczony na bezpośrednią konsumcję, jest już na ogół odbudowany, jakkolwiek dotychczasowe wysiłki tegoż okazały się niewystarczającemi. Przemysł ciężki, metalurgiczny, wytwarzający przedewszystkiem środki produkcji, jest jeszcze bardzo słaby. Polityka uprzemysłowienia zmierza obecnie w kierunku dalszego rozwoju fabrykacji środków produkcji, aby Z. S. S. R. pod tym względem mógł się uniezależnić od zagranicy. Ale zdania są na tym punkcie podzielone. „Prawica“ twierdzi, że trzeba przedewszystkiem dążyć do natychmiastowego zaspokojenia potrzeb wsi, a więc do rozwoju przemysłu drobnego.
Wedle Bucharina („Prawda“ z 30 września 1928) przemysł, skutkiem marazmu rolnictwa, doszedł do kresu swych wysiłków. Rozwija się on bez porównania szybciej niż rolnictwo.
Jest to w gruncie rzeczy zaprzeczeniem tezy Trockiego, utrzymującego, że marazm rolnictwa jest właśnie wynikiem zbyt powolnego procesu uprzemysłowienia kraju, miasta bowiem nie zdołają dostarczyć wsi wszystkich środków niezbędnych do rozwoju rolnictwa. A w rok później Bucharin, wychodząc znów ze zupełnie innego punktu widzenia, wytyka wszystkie jaskrawe błędy planu „pięcioletniej gospodarki“, której wynikiem — wedle niego — musi być „ustawicznie wzrastający deficyt we wszystkich kategorjach konsumcji metali“. Na poparcie swego twierdzenia przytacza preliminarz produkcji węgla w latach 1926—27 oraz 1928—29, z którego wynika, że w pierwszym roku zapotrzebowanie było pokryte w 82%, a w ostatnim może być pokryte tylko w 71%. O ile idzie zaś o zaspokojenie potrzeb ludności, to z 60,2% w pierwszym roku spadnie pokrycie tegoż zapotrzebowania w roku ostatnim do 56,6%, jasną bowiem jest rzeczą, iż lwią część produkcji zużyją koleje i fabryki. Bucharin dochodzi ostatecznie do konkluzji, że trzeba natychmiast złagodzić panującą nędzę, stworzyć rezerwy, o których dotąd nikt nie myślał, nie przeciągać struny pod względem uprzemysłowienia, oraz „unikać wszelkich fałszywych kosztów i nieproduktywnych wydatków, idących w bajeczne sumy“. Dodać należy, że po opublikowaniu tych swoich uwag Bucharin pozbawiony został swych kierowniczych funkcyj i że zakneblowano mu poprostu usta.
Przypomnieć też trzeba, iż jeszcze na rok przed wystąpieniem Bucharina opozycja kierowana przez Trockiego, a przez Bucharina namiętnie zwalczana, zwracała już uwagę na wszystkie te niebezpieczeństwa w swoich kontr-tezach z listopada 1927.
Oto co pisała wówczas w sprawie konsumcji: Konsumcja indywidualna produktów przemysłowych, dziś minimalna, powinna w ciągu pięciu lat wzrosnąć conajmniej o 12%. Konsumcja tkanin bawełnianych w roku 1931 dojdzie do 97% konsumcji przedwojennej, przedstawiając zaledwie jedną piątą konsumcji Stanów Zjednoczonych z roku 1923. Konsumcja węgla wynosić będzie 1/17 konsumcji niemieckiej z roku 1926, a 1/17 konsumcji amerykańskiej z roku 1923. Konsumcja papieru z końcem pięciolecia osiągnie 83% konsumcji przedwojennej. Najbardziej optymistyczny plan pięcioletniej gospodarki, opracowany przez Radę najwyższą Ekonomji narodowej nie wprowadza żadnych zasadniczych zmian ani różnic w wyżej cytowanych proporcjach. Tak np. konsumcja bawełny na głowę dojdzie w latach 1931 do 1932 zaledwie do 106,8% konsumcji przedwojennej! I to wszystko w piętnaście lat po rewolucji październikowej! Przedstawiać w dziesiątą rocznicę rewolucji tego rodzaju plan skromny i zdecydowanie pesymistyczny, — to oznacza w praktyce pracować przeciw socjalizmowi!“
Ów plan pięcioletniej gospodarki, potraktowany w ten sposób przez Trockiego i jego przyjaciół, uległ w międzyczasie rozmaitym modyfikacjom. Nie wiemy, co dziś myśli o nim Trocki, — wiemy natomiast co o nim sądzi Bucharin. Wiemy też, że konsumcja indywidualna faktycznie nie wzrosła, ani też nie wykazuje tendencji do wzrostu.
Wedle tego co piszą dzienniki, prawica zarzuca obecnym kierownikom partji, że popadają w ten sam błąd, jaki imputowano Trockiemu: nadmiernego uprzemysłowienia. Czy mamy za dużo socjalizmu w Z. S. S. R. pyta się „Prawda“ w numerze z 14 listopada 1928 i przytacza ciekawe naprawdę cyfry: W roku 1928—29 w produkcji zsocjalizowanej pracowało ogółem blisko 11 miljonów ludzi (czyli 13,1%); cała reszta ludności (86,9%) poświęcała się produkcji indywidualnej, przeważnie rolniczej. Naprawdę nie wydaje się, jakoby socjalizm był w Rosji nadto mocny...



Przemysł a biurokracja

W międzyczasie eksport zboża ustał zupełnie na szereg lat, co oczywiście odbiło się ujemnie na procesie uprzemysłowienia kraju. Wszyscy jednak, jak się zdaje, zgodni są w tem, że w samym kraju środków i zasobów jest poddostatkiem, trzeba je tylko umieć wyszukać i odpowiednio wykorzystać.
Niechaj mówią jednak same fakty, tak jak opisują je dzienniki. W roku 1926 oddano pod sąd biurokratów, którzy mając poruczone sobie prowadzenie prac nad nawodnieniem Turkiestanu, wyrzucili 70 miljonów rubli, z czego zaledwie 8 miljonów zużytkowano w należyty sposób. Z początkiem stycznia 1928 oddano pod sąd w Baku personal służby wodnej w Asserbejdżanie: personal ten miał polecenie wykopać kanał irygacyjny kosztem 376 tysięcy rubli, a wydał na to jedenaście miljonów. Drugi taki kanał zamiast preliminowanych 700 tysięcy kosztował dwa miljony rubli, a iryguje zaledwie 75 hektarów zamiast 10 tysięcy (dzienniki sowieckie z dnia 9 stycznia).
Od trzech lat przebudowuje się olbrzymią fabrykę metalurgiczną w Kercz, na Krymie. Wydano dotychczas już 20 miljonów, a jeszcze niema ustalonego definitywnego planu przebudowy. Zaczęto roboty zupełnie na ślepo, bez planu, licząc się z tem, że w ciągu trzech do czterech lat wszystko się zrobi kosztem jakich 20 miljonów. A teraz, po czterech latach roboty pokazuje się, że koszta przebudowy wyniosą najmniej 64 do 66 miljonów rubli! Za późno już obecnie na zatrzymanie robót, które tyle już pochłonęły. Teraz dopiero spostrzeżono się, że trudno będzie sprowadzać do fabryki niezbędny materjał opałowy; — że po ukończeniu przebudowy fabryka ta będzie produkować towar droższy, niż w innych, starych fabrykach. Za takie trwonienie grosza odpowiedzialni są urzędnicy „Glawmetalu“ i trustu „Jugostal“. Wszystkie te szczegóły opublikowała „Prawda“ z dnia 8 września 1928.
A nie jest to wcale wypadek odosobniony; — raczej typowy! Oto kilka dokładnych dat o przemyśle papierniczym („Prawda“ 20 styczeń 1928).
W roku 1928 wypracowano plany kilku fabryk papieru i cellulozy, które miały stanąć w Balakna (Wołga) kosztem 40 i pół miljona rubli. Zabrano się do pracy. Upłynęły trzy lata. Koszty budowy wzrosły do 65 miljonów, a produkcja okazała się znacznie niższą, niż przewidywano. Fabryka papieru w Kondopog (Karelja) miała produkować papier po 140 rubli za tonę; obecnie dochodzi się do stwierdzenia, że papier wyprodukowany w tej fabryce musiałby kosztować 235 rubli za tonę.
Niema jednego trustu, którym w ciągu ostatnich dwóch do trzech lat nie zajmowałyby się trybunały karne, z powodu przerozmaitych afer świadczących czy to o zupełnej indolencji, czy o łapownictwie lub marnotrawieniu grosza publicznego. Oto kilka odnośnych, bardzo charakterystycznych dat.
Wedle aktów komisyj rewizyjnych i protokołów sądowych roztrwoniono następujące sumy: trust „Seweroles“ (eksploatacja lasów na północy) 2½ miljona rubli, trust „Aznaft“ (naftowy) 2½ milj. rubli w latach 1924—25, trust jedwabny blisko 5 milj. rubli w latach 1922—24, koleje żelazne 9 miljonów rubli za pierwszy kwartał r. 1925/6, Czajuprawlenje 801 tysięcy rubli w r. 1925/26, — przemysł drzewny w Leningradzie 1,278.000 rubli w r. 1925, trust skórzany ½ miljona rubli w roku 1925, — port w Leningradzie 2½ miljona rubli ukradzione i roztrwonione, jak to stwierdziła rozprawa sądowa w r. 1925, — magazyny wojskowe w Moskwie: roztrwonione 720 tysięcy rubli w r. 1924/25.
Osobną rubrykę stanowią ogromne budowle reprezentacyjne, do których „Prawda“ z dnia 28 grudnia 1928 zalicza między innemi: nowy gmach poczt i telegrafów w Moskwie, najzupełniej niepotrzebny, a kosztujący bardzo drogo, dobudówki do Banku Państwowego w Moskwie, dwa banki w Iwanowo-Wozneseńsku. Pałac Przemysłu w Charkowie.
Zapewne i te budowle przydadzą się na coś. Ale czy nie ważniejszem było pomyśleć przedewszystkiem o budowaniu mieszkań dla robotników, którzy odczuwają straszliwie srożący się w Z. S. S. R. kryzys mieszkaniowy? Oto w okręgu Donieckim wybudowano dziesięć pałaców przeznaczonych dla kultury robotniczej, kosztem jakich sześciu czy jedenastu miljonów rubli. Dziś gmachy te, źle administrowane, stoją przeważnie pustką, zapomniano bowiem o wytyczeniu potrzebnych dobrych gościńców, należycie wieczorami oświetlanych. Pałac kultury robotniczej w Stalińsku stoi niewykończony; miał kosztować 1½ miljona rubli, a dotąd wydano na jego budowę już 3 miljony. („Prawda“, 9 stycznia 1929).
Podobnych wypadków jest takie mnóstwo, że stają się one raczej regułą, niż wyjątkiem. W ten sposób trwoni się masę pieniędzy, których można było użyć na uprzemysłowienie kraju i poprawę bytu klasy robotniczej, to należy sobie zapamiętać.
A czemu się tak dzieje? Kto temu winien?
Na odbytym w połowie grudnia 1928 kongresie Syndykatów, jeden z przywódców partji komunistycznej, Ordżonikidze[55], mówił temi słowy:
„W biurach naszych mamy trzy kategorje współpracowników: drobny zastęp naszych ukrytych nieprzyjaciół, pracujących jednak sumiennie; funkcjonariuszy, którzy pobierają swe płace i nie interesują się zupełnie socjalizmem; wreszcie techników i funkcjonarjuszy walczących dla naszej sprawy“.
Ktokolwiek przebywał w Z. S. S. R., wie o tem, że funkcjonarjusze którzy sobie kpią poprostu z socjalizmu stanowią prawdopodobnie większość w tem państwie robotniczo-włościańskiem; — oraz że owa mniejszość socjalistycznych funkcjonariuszy i techników pracuje wśród wyjątkowo niekorzystnych warunków. Weźmy jeden przykład: Wielka fabryka perfum Tege zwraca się z końcem marca 1927 do Rady ekonomicznej w Moskwie z prośbą o dostarczenie jej potrzebnych olejków. W kwietniu 1928 fabryka olejków tych jeszcze nie otrzymała, a formalności nie ustają: do tej daty wymieniono już 72 listy, odbyto 13 konferencyj, debatowano nad tą sprawą pięciokrotnie w najwyższych sferach ekonomicznych, — komisarze ludowi wysłali już ośm depesz. Opis całej tej historji podany przez „Prawdę“ zakrawa poprostu na humoreskę. I cóż poradzi na to wszystko najlepsza wola funkcjonarjusza czy technika-komunisty?
A cóż mówić dopiero o owej historji z częściami wymiennemi dla traktorów automobilowych? Sprowadzano traktory z zagranicy, produkowano je nawet i w Rosji. Rolnictwo potrzebuje ich gwałtownie. Zapomniano jednak o wytwarzaniu części wymiennych, skutkiem czego tysiące tych traktorów stoi całemi miesiącami bezczynnie, skutkiem niemożności otrzymania jakiejś drobnej nieraz części składowej. Skandaliczną tę historję opublikowała „Prawda“ w numerze z dnia 29 stycznia 1929:
„Przez dwa i pół roku“ — pisze ten dziennik — wszystkie reklamacje, upominania się, opinje władz, protokoły konferencyj zbierano skrzętnie i składano do aktów, — a nie zrobiono nic pozytywnego celem powiększenia produkcji niezbędnych części wymiennych do traktorów“.
Części te wyrabiają Zakłady Putiłowskie, ale nie zdołają pokrywać więcej jak 15% zapotrzebowania...
Oto jest ów system biurokratyczny! Niepodobna poprostu ocenić, jakie szkody przynosi on Z. S. S. R.... A to samo widzimy we wszystkich dziedzinach życia społecznego. Spróbujmy zdefinjować system ten w przemyśle. Cała rzecz w tem, że w biurach pracują urzędnicy mianowani czy to przez swych przełożonych czy przez komitety partyjne, — a urzędnicy ci nie chcą absolutnie brać na siebie jakiejkolwiek odpowiedzialności. Duży procent z nich nie posiada potrzebnych minimalnych chociażby kwalifikacyj... Wszystko tam się załatwia stosami aktów, które się protokołuje, numeruje, wysyła i zaopatruje uwagami, na tem polega cała praca tych biurokratów, zadowolonych, że dostają swoje pensje. Chcąc uchylić się od odpowiedzialności, każdy stara się usilnie zwalić całą robotę na swego sąsiada. Szefowie, od których zależy decyzja, dostają tylko stosy papierów, których nie mają możności nawet przeczytać, a tembardziej zaznajomić się z ich treścią. A już wręcz niepodobieństwem jest śledzić dalszy przebieg jakiejś sprawy, zadecydowanej prostym podpisem szefa.
Dyrektor takiego trustu czy władzy administracyjnej dostaje nieraz tyle aktów do podpisania, iż każe sobie sporządzać poprostu stampilę z podobizną swego podpisu i stampilę tę... powierza swemu sekretarzowi. Skutkiem tego ten, kto podpisuje i ponosi odpowiedzialność za decyzję, nie wie zupełnie co podpisuje. Ten zaś, który przedkłada akty do podpisu, może i wie dobrze co robi, — ale nie ponosi za to żadnej odpowiedzialności.
Każdy zajęty w tej biurokratycznej maszynie boi się tylko jednego: utraty zajmowanej posady w tych ciężkich czasach bezrobocia. Dlatego mały urzędniczyna trzyma się stale zasady: nie robić żadnych historyj!
Więc kiedy widzi, że wyrzuca się miljony rubli w błoto, — będzie o tem opowiadał swym znajomym, w małem kółku, — ale nie odważy się zabrać w tej sprawie głosu na ogólnej konferencji fabrycznej. Szef jego nigdyby mu tego nie przebaczył. Niech sobie robią tedy co chcą, byleby on dostawał dalej swoje sto rubli miesięcznie. Robotnik najczęściej myśli również tak samo.
Czy w tych warunkach może ktoś wykazać swą energję, inicjatywę, swoje zdolności administracyjne lub przemysłowe? Jest to prawie niemożliwe. Każdego, kto odważy się na krytykę, „wpakują“ prędko w jakąś paskudną historję. Toteż z czasem każdy zrozumie, iż najwyższą mądrością jest siedzieć cicho.
Karjera człowieka nie należącego do partji zależy od partji; karjera komunisty zależy od biurokracji partyjnej. W obu wypadkach nie wchodzą tu w rachubę wybitne talenty, lecz zdolność przystosowywania się i wykonywania zleceń otrzymanych, gorliwość i „wyrozumienie“. Cały mechanizm maszyny biurokratycznej i przemysłowej zapaskudzony jest od dołu do góry taką miernotą, grawitującą dookoła władzy. Z punktu widzenia rozbudowy przemysłu, wymagającej przedewszystkiem energji i inteligencji, — nie wiele to jest warte nawet o ile pochodzi z klasy robotniczej.
Jeszcze jeden rys charakterystyczny: ludzi stojących na czele przemysłu nie mianuje się ani nie zatrzymuje na stanowiskach na podstawie ich fachowej wiedzy czy ich przeszłości, — lecz zależnie od ich poglądów politycznych. Każda dyskusja w łonie partji (a „dyskutuje się“ tam od r. 1923 bez przerwy i bardzo zażarcie!) pociąga za sobą niełaskę pewnej części kadr przemysłowych. Więc kiedy dyrektor pewnej fabryki konfekcji głosuje w roku 1924 przeciw Zinowiewowi, pozbawia się go posady i przenosi naprzykład do Pragi w charakterze reprezentanta trustu kauczukowego, na którym się zupełnie nie zna. Ale w roku 1925, już na swem nowem stanowisku, znowu głosuje niewłaściwie. Przenoszą go znowu, tym razem na stanowisko kierownika zakładów miejskich gdzieś na prowincji. W następnym roku nasz uparciuch znowu głosuje źle, tym razem zgodnie z Zinowiewem. Zaledwie zdążył się zapoznać z pracą w zakładach miejskich, a już znowu przenoszą go... tym razem do biura statystycznego... I tak w kółko. W taki to sposób komendant floty Bałtyckiej, Zof[56], za to, że w roku 1926 popierał Zinowiewa, został nagle przewodniczącym... trustu potasowego! Skoro uprzytomnimy sobie, ile to trzeba lat pracy i praktyki dla wyszkolenia dobrego przemysłowca, zrozumiemy cały bezsens podobnych praktyk. Zdławienie opozycji „trockistów“ pozbawiło przemysł sowiecki paruset ludzi najzdolniejszych i najbardziej bezinteresownych, zajmujących od dawna kierujące stanowiska.
Prawda, że w grudniu 1923 Komitet centralny partji uchwalił, iż członków partji zajmujących jakieś stanowiska kierujące w produkcji i przemyśle nie można usuwać z tych stanowisk z racji ich przekonań politycznych. Rezolucje analogiczne uchwalano i potem niejednokrotnie; ale w praktyce aplikuje się je wręcz odwrotnie.
Stwierdzam tedy w konkluzji, że republika socjalistyczna posiada olbrzymie zasoby zarówno w pieniądzach jak i w materjale ludzkim. Potrafi ona dokonać trudnego dzieła uprzemysłowienia kraju, — o ile nie roztrwoni tych zasobów, to znaczy, o ile potrafi bezzwłocznie znaleźć lekarstwo na trawiącą ją chorobę: biurokrację.



Kino — Książka

A teraz spojrzyjmy, jakie są wyniki biurokratyzmu w dziedzinach najważniejszej produkcji dla rozwoju intelektualnego kraju: kino i książka.
Kilka arcydzieł („Pancernik Potiomkin“, „Matka“) pewna ilość filmów doskonałych czy też przeciętnych, wyrobiły zagranicą dobrą i zasłużoną opinję dla filmu sowieckiego. Kino sowieckie podjęło inicjatywę zakrojoną na bardzo szeroką skalę, jak to tylko w tym kraju rewolucji było możliwe. Umiało postawić wspaniale problem socjalny, — pokazało też, do jakiego stopnia naturalizm, entuzjazm i rewolucyjne wyznanie wiary proletarjatu potrafi wpłynąć ożywczo na sztukę. Była to zdrowa i rzetelna robota. Teraz trzeba dalej kontynuować to, co tak ładnie się zaczęło. Aby zaś to było możliwe, — trzeba wyleczyć się najpierw ze wszystkich tych przypadłości, dobrze znanych jego przyjaciołom. Przecież w ostatnich latach produkcja filmów w Rosji stosunkowo spadła, ulegając stopniowemu wyjałowieniu.
Bucharin stwierdził niedawno, że „przemysł kinematograficzny jest najuboższym ze wszystkich gałęzi przemysłu“. A przecież wszędzie indziej przynosi on dobre zyski. Taksamo mogłoby być i w Z. S. S. R., gdzie 1500 kin przynosi corocznie jakie 100 miljonów rubli dochodu. Sprawa kinematografów rozpatrywaną była wszechstronnie na licznych konferencjach w listopadzie i grudniu 1927. Zajmowała się nią również moskiewska „Gazeta przemysłowo-handlowa“, — z której właśnie czerpię te informacje. Otóż w roku 1926 trzy wielkie sowieckie przedsiębiorstwa kinowe „Proletkino“, „Goskino“ i „Leningradkino“ wykazały deficyt w wysokości 5 miljonów rubli, — a to z powodu niewłaściwej administracji. Zreorganizowano te przedsiębiorstwa, łącząc je w jedno: „Sowkino“. To ostatnie jednak, nie będąc w stanie pokryć całego wewnętrznego zapotrzebowania, dosłownie zalało całą Rosję produkcją zagraniczną, dając przeważnie filmy stare, zaledwie przeciętne. Prowincja zalana jest filmami amerykańskiemi najgorszej sorty... I cóż takie filmy, nawet mniej czy więcej obcięte i zaopatrzone w nowy tekst, nieraz nieudany, mogą dać pracownikom sowieckim, tak spragnionym wiedzy, kultury i nowego życia? Najlepszych filmów zagranicznych nie kupuje się, bo są za drogie. Od roku 1925 do 1927 liczba filmów zagranicznych wyświetlonych w Z. S. S. R. podskoczyła z 2 tysięcy do 5.508. W ten sposób wyrzucono miljony rubli na zakupno rzeczy, których celowość i wartość jest problematyczna, — podczas gdy rodzima produkcja w ciągu pięciu lat, — do końca roku 1927 wynosi zaledwie 322 filmów. A i z tych 322, wedle zdania prasy sowieckiej, większość jest poprostu zła: są to poprostu liche imitacje fabrykatów zagranicznych.
Wyliczam tu tylko najpoważniejsze choroby, na jakie cierpi przemysł kinowy w Rosji. Kosztuje (drogo, produkuje mało, i to przeważnie rzeczy średniej wartości, importuje towar obrzydliwy, a administracja przeważnie jest zła.
A przecież ma wszelkie warunki, by mógł prosperować: niezliczoną publiczność, żywą i chciwą wiedzy; gorącą sympatję i dobrą opinję zagranicy; prześliczne krajobrazy (Kaukaz, Krym, Syberja, daleki Wschód); pierwszorzędne talenty; kapitał moralny — idee, aspiracje, na które żadne Hollywood zdobyć się nie potrafi. A więc?
Inspekcja przeprowadzona w księgarni państwowej („Gosizdat“) w latach 1925—26, dała następujące wyniki, opublikowane w „Prawdzie“ z dn. 23 czerwca 1927:
Biura księgarni, to ciężka maszyna, złożona ze 180 działów, sekcyj, podsekcyj i odcinków, źle zorganizowanych, źle ze sobą powiązanych. W samej centralnej dyrekcji było z dniem 1 stycznia 1927 — 1148 osób personalu. Opracowanie i przygotowanie do druku zakupionych manuskryptów kosztowało niekiedy więcej niż prawa autorskie, to jest sam manuskrypt. Sekcja wiejska zapłaciła w roku 1926 autorom tytułem honorarjów 74.380 rubli, natomiast redaktorom, którzy manuskrypty opracowali i zaadjustowali, wypłacono 106.028 rubli (143%). Ogólne koszty dochodziły do 175%, a czasem nawet do 400% kosztów wyprodukowania książki w ścisłem tego słowa znaczeniu. Skutkiem tego książki dzięki swej wygórowanej cenie stawały się niedostępne dla przeciętnego nabywcy — i nie szły. Po pewnym czasie sprzedawano je niekiedy... na wagę. Zapasy księgarni obejmowały z dniem 1 stycznia 1927 niemniej jak za 5,930.000 rubli książek, określonych jako nieużyteczne i nie dające się sprzedać, — czyli 30% ogólnej produkcji. Koszty produkcji wzrastały, równie jak i koszty redakcyjne. W ciągu jednego roku sprzedaż zmniejszyła się o 19%, natomiast koszty handlowe wzrosły o 7%. Zamknięcie ksiąg wykazało czysty dochód w wysokości 440 tysięcy rubli, — po sprawdzeniu jednak dochód ten zamienił się w deficyt w wysokości 3,434.000 rubli. „Prawda“ z której czerpię te daty, dopatrywała się przyczyny zła w „złej dyrekcji“, domagając się usunięcia ówczesnego dyrektora. Ale nie sądzę, aby kwalifikacje czy wady tego lub innego dyrektora mogły być jedynym powodem tego chronicznego kryzysu. Wiemy wszyscy dobrze, że w Z. S. S. R. książek szkolnych stale brakuje i że pojawiają się one zawsze z opóźnieniem, — że propaganda książki jest poprostu haniebna, — że jakość produkcji pozostawia dużo do życzenia; że książka jest za droga (normalna cena 2—3 rubli, na co robotnik pozwolić sobie nie może), że zamało wydaje się książek tanich. Kto temu wszystkiemu winien? Znów ten sam system biurokratyczny, odsuwający od pracy fachowców, unicestwiający wszelką inicjatywę, wprowadzający nadmierną centralizację i pisaninę, mnożący pasorzytów.
Pozostańmy w dziedzinie literatury. Niechby jakiś młody pisarz rosyjski zaoferował księgarni państwowej książkę nową, śmiałą, — lękliwi cenzorzy będą się długo namyślać czy ją przyjąć czy odrzucić, — podczas gdy inteligentny kierownik prywatnej księgarni wydałby ją natychmiast i dobrze na tem zarobił. Ale kiedy jaki karjerowicz bez talentu zaproponuje wydanie lichej aktualnej tandety, naszpikowanej cytatami z Lenina, — zapłaci mu się dobrze za książkę, której nikt nie zechce kupować. Istnieją w Sowietach nieliczne księgarnie prywatne. Okazało się potrzebnem ograniczyć ich działalność do wydawania dzieł technicznych lub literackich, aby nie robiły konkurencji groźnej dla „Gosizdat“. Kooperatywy wydawnicze, takie jak Zemlia i Fabryka w Moskwie, potrafiły jednak zmontować doskonały aparat wydawniczy, funkcjonujący dobrze i bez deficytu.

A przecież księgarnia państwowa korzysta z cennych przywilejów: faktycznie ma ona w tym kierunku niemal monopol, w kraju, który o książki się dopomina, który książkę kocha, — w kraju, gdzie cała rosnąca obecnie generacja, wykwit rewolucji proletarjackiej, pragnie gorąco wypowiedzieć się, tworzyć, uczyć się i czytać. A więc...

Kooperatywy

Kooperacja odgrywa w Z. S. S. R. bez porównana donioślejszą rolę niż gdziekolwiek indziej. Kooperatywy zakupują wyroby przemysłowe i artykuły spożywcze od zetatyzowanych hurtowni i sprzedają je konsumentom. Jako organy rozdzielcze opanowały one rynki wielkich miast, a i na wsi zajmują stopniowo coraz ważniejsze miejsce, — eliminując zwolna wszelką konkurencję prywatnego handlu. Ale właśnie z tych względów należy zapoznać się ze wszystkiemi jej bolączkami, znanemi dobrze w całym Z. S. S. R., a wywołującemi często zupełnie usprawiedliwione niezadowolenie wśród ludności.
W obecnym stanie rzeczy przed wszystkiemi kooperatywami wystają bez przerwy długie ogonki. Czeka się w ogonku na chleb, na masło, na herbatę, na wiktuały, na materjały, na naftę. Wszystkie te artykuły otrzymują kooperatywy w ilościach niewystarczających; sprzedają je zatem tylko członkom kooperatywy, wydzielając im ściśle odpowiednie porcje. Dalej, kooperatywy wykorzystując ogólny brak środków spożywczych, podniosły znacznie wysokość udziałów członków, — które z reguły przed dwoma laty jeszcze wynosiły 5 rubli, a obecnie wynoszą 15 rubli (a już jest mowa o dalszej podwyżce do 20, 40, 50, 75 rubli, zależnie od wysokości płacy danego członka). Wreszcie zniesiono 2% zwroty, do których poprzednio każdy członek kooperatywy miał prawo.
Że zaś w kooperatywach dostaje się tylko pewne minimum towarów, absolutnie nie wystarczające do życia, — zatem resztę musi się kupować w handlach prywatnych, płacąc 2, 3 i 4 razy drożej za wszystko. W ciągu jednego roku ceny soczewicy i fasoli w handlu prywatnym wzrosły pięciokrotnie, cena masła podwoiła się. Robotnik obarczony rodziną nie jest nieraz w stanie zapłacić rozmaite swe udziały w kooperatywach; żona jego nie zawsze ma czas wystawać godzinami w ogonku, na wietrze i trzaskającym mrozie.
W magazynach stale pełno ludzi: ogonki przy ladzie, przy kasie, przy ekspedycji, wszędzie. Wedle zdania dzienników moskiewskich tłómaczy się to zbyt szczupłym personalem: subjekt który mógłby obsłużyć najwyżej 2.000 klientów, obsłużyć musi 5 tysięcy. Jak obliczono, klienci kooperatywy „Komunar“ w Moskwie tracą dziennie na wystawanie w ogonku 11 tysięcy godzin, czyli około 4.000 rubli, licząc wedle przeciętnej normy płac („Prawda“ z 19 grudnia 1928). Robi się tego rodzaju oszczędności, ze szkodą dla konsumentów i dla przepracowanego personalu.
Sklepy prywatne, którym trusty odmówiły sprzedaży swych produktów, przygniatane śrubą podatkową, zmuszone były się likwidować. Wedle „Prawdy“ z 19 grudnia 1928, w ciągu roku 1927-28 zamknięto na całym obszarze Z. S. S. R. nie mniej jak 182.546 sklepów. A ubytku tego kooperatywy nie zdołały dotychczas zastąpić; bardzo im jeszcze daleko do tego.
Kooperatywy często wykazują deficyt. Tak naprzykład kooperatywa moskiewska miała w roku 1927 deficyt w wysokości 234.000 rubli. Płace personalu są niskie, skutkiem czego kradzieże magazynowe są tam na porządku dziennym. Nawet trybunały nie mogą sobie dać z tem rady. Procesy kooperatyw stanowią stałą rubrykę w kronice sądowej.
Mechanizm biurokratyczny kooperatyw spożywczych funkcjonuje ospale, brak mu inicjatywy. Jest to rzeczą powszechnie znaną, że kapitał prywatny rozwija zawsze większą inicjatywę i osiąga znacznie większe i szybsze obroty, niż kapitał współdzielni. Wreszcie i samo utrzymanie całego „aparatu“ musi wpływać na podrożenie cen towaru. Trzeba było silnego nacisku administracyjnego na handel prywatny, właśnie z tego względu, że kooperatywa nie zdołała znieść jego konkurencji. Jest to coś wręcz przeciwnego temu zjawisku, jakie powinno się obserwować przy kooperatywie opartej na zdrowych podstawach, która eliminowałaby handel prywatny na normalnej zupełnie drodze konkurencji. Ten system biurokratyczny stwarza tedy na rynku rodzaj recydywy komunizmu z czasów wojny, z wszystkiemi jego konsekwencjami: Cierpi na tem w pierwszej linji konsument, — rynek rozdwaja się na handel legalny (kooperatywy i handel prywatny) oraz na handel nielegalny (handel pokątny i spekulacja). Handel prywatny staje się po części automatycznie nielegalnym, drobny kapitalista bowiem trzymający jakiś sklepik w mieście nie ostałby się w rzeczywistości dłużej jak dwa tygodnie, gdyby od czasu do czasu nie pozwolił sobie na jakieś przekroczenie czy obejście ustawy, regulaminów i dekretów. Więc choć ma legalny patent, jest faktycznie potrochu i spekulantem.
Jakie są bezpośrednie przyczyny tego zła? Niechaj nam odpowie na to „Prawda“ z 13 stycznia 1929:
„Skandaliczne afery kooperatyw w Saratowie i w Stalingradzie, nepotyzm panoszący się w kooperatywie w Rostowie nad Donem, napływające do nas ze wszystkich stron kraju setki informacyj o nadużyciach, roztrwanianiu pieniędzy i wypaczaniu polityki partyjnej w kooperatywach wiejskich, — to wszystko zmusza nas do postawienia kategorycznego żądania przeprowadzenia „czystki“ w kooperatywach. Biura kooperatyw są niesłychanie zaśmiecone, a kontrola w nich zupełnie niedostateczna...“
A „Życie ekonomiczne“ z dnia 4 stycznia pisze:
„Należy wytknąć zbyt wysokie koszty handlowe zarówno organów państwowych jak i kooperatyw. Wynikiem tego jest zbyt wielka różnica między ceną kupna a ceną sprzedaży. Różnica ta — w stosunku do przedwojennej — wyższą jest o 93 proc. przy zbożu, 130% przy jajach, 123% przy maśle...“
W każdym sklepie współdzielczym widnieją małe wywieszki tej treści: „Kooperatyści! wy jesteście panami tego magazynu, kontrolujcie jego działalność, proponujcie ulepszenia jakie należałoby wprowadzić“. Doskonale! Ten kooperatysta jest również wyborcą do sowietów, a niejednokrotnie i członkiem partji komunistycznej. Nie pragnie zapewne nic więcej, jak wypełniać swe obowiązki i korzystać z przysługujących mu uprawnień. Ale spróbuj z nim pomówić o tem: odpowie ci, że cała maszyna jest za ciężka, że nikt na to nic nie poradzi, że ktoby próbował zanadto krytykować, może się narazić na różne niemiłe historje, na miano kontr-rewolucjonisty i t. p. Jeśli nie jest członkiem partji, doda z rezygnacją: „My tam nic zrobić nie możemy, bo wszystko jest w ręku komunistów“. A jeśli jest komunistą, powie ci może: „Próbowałem walczyć, ale to się mogło źle dla mnie skończyć...“
Prowadzenie kooperatyw, podobnie jak i przemysłu i wszelkich trybów machiny rządowej może być naprawdę ulepszone tylko pod warunkiem pewnego rodzaju nawrotu do demokracji robotniczej, to jest w pierwszym rzędzie pod warunkiem uzdrowienia stosunków w łonie samej partji.



Klasa robotnicza

Klasa robotnicza w Rosji nie prędko jeszcze doczeka tej chwili, kiedy ziarno zasiane przez nią podczas rewolucji zacznie wydawać owoce; trzeba na to jeszcze dużo czasu i pracy. Trzeba też rozprawić się przedtem ostatecznie z tymi wszystkimi, którzy chcieliby pozbawić ją owoców dotychczasowych zwycięstw.
Chcąc ocenić obecną sytuację klasy robotniczej w Rosji należy przypomnieć sobie, jak ta sytuacja wyglądała przed dwunastu laty, za dawnych rządów. Robotnicy nie mieli żadnych praw politycznych; ubezpieczenia społeczne nie istniały wówczas zupełne, a legislatura pracy znajdowała się zaledwie w zarodku. Pracowano po dziesięć godzin dziennie, a nieraz i dłużej. Celem uzyskania lepszych warunków pracy trzeba było staczać ciężkie walki. Strejki, syndykaty, traktowane były jako coś nielegalnego. Zamykano do więzienia lub skazywano na wygnanie każdego robotnika podejrzewanego o przekonania socjalistyczne. Wśród spodlonego proletarjatu roboczego, złożonego przeważnie z analfabetów, gnieżdżącego się po piwnicach lub w cuchnących koszarach, szerzyło się pijaństwo.
Trzeba patrzeć pod tym kątem widzenia, aby zdać sobie sprawę i ocenić cały ogrom zwycięstwa proletarjatu, który dziś stał się klasą rządzącą, narzucił swą socjalistyczną ideologję całemu społeczeństwu, wkroczył do wszystkich szkół i uniwersytetów, stworzył nowy system nauki. Również i pod względem materjalnym widzimy na ogół ogromną poprawę, mimo wszelkich trudności, jakie rząd obecny ma do zwalczenia. Poprawa ta wyraża się w następujących rzeczach: wyższe płace, budowa mieszkań robotniczych, ośmio- lub siedmio-godzinny dzień pracy, rozliczne ubezpieczenia społeczne (od wypadków, bezrobocia, choroby), emerytury.
Robi się wszystko możliwe, aby zapewnić każdemu robotnikowi corocznie dwutygodniowy lub miesięczny pobyt w domach wypoczynkowych; urlopy płatne są bezwzględnie obowiązkowe. Robotnik korzysta z dużych zniżek w teatrach i kinach. Ilość klubów robotniczych, żłóbków, ogródków dziecięcych, bibljotek wzrasta z każdym rokiem.
Ale mimo to, — jakże ogromnie dużo pozostaje jeszcze do zrobienia!
Płace robotników przekroczyły już, zdaje się, poziom przedwojenny; koszty utrzymania jednak są obecnie znacznie (bo prawie 2½ raza) wyższe, niż w roku 1913.
Urzędowy rocznik statystyczny za rok 1927 podaje następujące daty o sytuacji klasy robotniczej:
Przeciętna płaca miesięczna robotnika we wszystkich gałęziach przemysłu: w roku 1923 — 35 rbl. 30, w roku 1926/27 — 59 rbl. 92. Wzrost jest widoczny. Ale w przeliczeniu na ruble z roku 1913, płaca ta nie wynosi więcej jak 31 rbl. 48. Nominalnie tedy płaca poszło w górę, ale na pewno nie w tym stosunku, co koszty utrzymania i mieszkania (podwyższane czterokrotnie w ciągu 3 lat), tak, że faktycznie, od chwili wybuchu kryzysu zbożowego, płace raczej się obniżyły. Urzędnik pobiera przeciętnie wyższą płacę niż robotnik, — choć co prawda cała masa drobnych funkcjonarjuszy wynagradzaną jest gorzej, niż robotnik wykwalifikowany.
We większych centrach płace są wyższe, niż na prowincji. Robotnik kwalifikowany zarabia w Moskwie czy w Leningradzie faktycznie jakie sto rubli miesięcznie, niekwalifikowany jakieś 30 rubli.
Przeciętna płaca robotnika wiejskiego waha się od 10 do 35 rubli-czerwońców miesięcznie. Dzień pracy takiego robotnika w rzeczywistości nie jest ograniczony.
Bezrobocie. Nie mam pod ręką najświeższej statystyki, ale mimo nieustannego rozwoju przemysłu, bezrobocie w ciągu ostatnich lat wzrosło. Oto kilka cyfr ilustrujących wzrost bezrobocia, na podstawie zapisków, prowadzonych przez 256 giełd pracy od września 1925 do grudnia 1926: ilość bezrobotnych zwiększyła się w tym okresie czasu z 920.409 na 1,310.418. Cyfry te rosną stale, z miesiąca na miesiąc, co starają się tłumaczyć napływem wieśniaków do miast, w poszukiwaniu za pracą. Z początkiem roku 1928 bezrobotni doprowadzeni do rozpaczy szykanami biurokratycznemi i rozmaitemi brzydkiemi aferami (urzędnicy pobierali opłatę w naturze od każdej robotnicy, która chciała dostać zajęcie) zniszczyli i splądrowali giełdy pracy w Leningradzie i w Moskwie.
Syndykaty są bogate i potężne. Aktywa ich wyrażają się w miljonach. Budują sobie one piękne domy, zwołują kongresy, na które zjeżdżają się delegaci ze wszystkich zakątków państwa, wydają czasopisma. To jedna strona medalu. Niestety jednak — odwrotna strona wygląda zupełnie inaczej. Syndykaty te zamieniły się w olbrzymie instytucje biurokratyczne, prowadzone przez całe falangi urzędników. Robotnik zsyndykalizowany, jednostka gubi się poprostu wśród tych miljonów ludzi zarejestrowanych, wśród tych eleganckich biur, do których rzadko tylko zagląda. Corocznie na kongresach zapadają uchwały co do „zbliżenia organizacyj syndykalnych do masy robotniczej“; ale zdaje mi się, że faktycznie zbliżenie takie dotąd nie nastąpiło.
Wspominałem o ekscesach bezrobotnych na giełdach pracy. W Moskwie ekscesy te były dziełem przedewszystkiem sezonowych robotników budowlanych. I jakże się im dziwić, skoro przypomnimy sobie budującą historję o „Kabukach“, opisaną przez dzienniki moskiewskie?
Oto Komitet Syndykatu Budowlanego w Moskwie, utworzył rodzaj stowarzyszenia wesołych zuchów pod nazwą Kabuki.
„Systematyczne pijaństwo, rozpusta, trwonienie pieniędzy publicznych, sprzeniewierzenie, nadużycie władzy“, — oto litanja drobnych grzeszków, jakie zarzuciła im komisja kontrolująca partji w swej rezolucji, opublikowanej dnia 6 stycznia. Jednych wyrzucono za to z partji, inni dostali naganę. Wypadek wyjątkowy? Już to samo daje dużo do myślenia, że coś podobnego mogło się zdarzyć właśnie w Moskwie. Ale centralny organ Syndykatów cytuje nieustannie podobne wypadki. Wystarczy pomówić chwilkę z pierwszym lepszym członkiem którego Syndykatu, aby się przekonać, z jaką niechęcią wszyscy się do Syndykatów odnoszą.
Nie ulega kwestji, że również i Syndykaty sowieckie potrzebują uzdrowienia, — co jednak nastąpić może dopiero wówczas, o ile sama partja kierująca potrafi przeprowadzić w swem łonie konieczne reformy.
W roku 1926 korzystało z dobrodziejstwa ubezpieczeń społecznych ogółem 8 miljonów 799 tysięcy funkcjonariuszy, urzędników i robotników. Obecnie cyfra ta przekroczyła już napewno dziewięć miljonów.
Robotnik odczuwa bardzo boleśnie kryzys mieszkaniowy. Nowobudowane domy zaledwie starczą na pomieszczenie nowego proletarjatu. „W barakach kopalni i fabryki Mokiejewka szyby są powybijane, dachy dziurawe, ściany popękane. Niema tam ani umywalni, ani stołków... Analogiczne wypadki trafiają się często... Podobne baraki istnieją naprzykład i w Iwanowo-Wozneseńsku...“ pisze „Prawda“ z dnia 23 września 1928. Wszędzie brakuje łazienek, szkół, bibljotek.
Fatalne warunki mieszkaniowe, brak zdrowych rozrywek, dostępnych szerokim masom, — o to wszystko rządy carskie zupełnie nie dbały. Dziś istnieją coprawda kluby, ale jest ich za mało, a zorganizowane są zanadto biurokratycznie: można tam poprostu umrzeć z nudów wśród portretów leaderów i moralnych sentencyj. Brakuje tych małych kawiarenek czy knajpek, jakie widzimy na Zachodzie, — gdzieby można przeczytać gazetę, pogadać ze znajomymi, zagrać partyjkę i t. p... A skutkiem tego szerzy się pijaństwo. Wedle urzędowej statystyki konsumcja alkoholu na głowę wynosiła w roku 1924—1926 tylko 0,6 butelki, w roku 1926—1927 natomiast 4,3 butelki, — wzrosła zatem w ciągu dwóch lat siedmiokrotnie! Wreszcie dzięki energicznej kampanji opozycji z Trockim na czele, uświadomiono sobie grożące niebezpieczeństwo, ograniczono produkcję alkoholu i podwyższono cenę wódki.
Niskie płace, haniebne warunki mieszkaniowe, ignorancja i alkoholizm, wywołały w następstwie wzrost antysemityzmu, szerzącego się nawet w łonie samej partji: „Pewna robotnica żydówka prześladowaną była i poniewieraną przez całe miesiące, na oczach 700 robotników, przez komitet robotniczy i przez różne organizacje“ (przemówienie Cikona na VIII Kongresie Syndykatów). „W pewnej fabryce w Kostromie, robotnicy żydzi narażeni byli na nieustanne prześladowania i ze wstydem musimy powiedzieć, że brali w tem udział również i funkcjonarjusze Syndykatów oraz Komsomolcy...“ „W pewnem przedsiębiorstwie w Mińsku, urządzono prawdziwy pogrom...“ (przemówienie Grigorjewa na tymże Kongresie).
Jakież z tego wnioski?
Że dziedzictwo przeszłości cięży bardzo na dzisiejszej Rosji, że pozbyć się go i eliminować można tylko nieustępliwym, rozumnym wysiłkiem wszystkich najbardziej uświadomionych ludzi z klasy robotniczej; że ludzie ci powinni mieć się na baczności przed swoimi najbliższymi towarzyszami klasowymi, o mentalności nieraz zacofanej i skoncentrować wszystkie swe siły w partji komunistycznej, ich głównej i istotnej organizacji; że dyktatura proletarjatu winna być mocną i nieugiętą, upadek jej bowiem byłby straszliwą klęską dla tego proletarjatu, który dopiero zaczyna zaledwie wydobywać się z ciemności na światło dzienne.
I cóż jeszcze?

Że trzeba dyktaturę proletarjatu oczyścić z tego trądu biurokratycznego, jeżeli chce się szybciej poprawić sytuację materjalną robotnika i zwiększyć jego płace; że jest wielkim błędem i to błędem niebezpiecznym, jeżeli — jak to się dzieje w ostatnich latach, — obniża się pod rozmaitemi postaciami efektywne pobory robotnika (zwiększone koszty utrzymania, mieszkania i t. p.) że wreszcie trzeba zwracać baczniejszą uwagę na repartycję dochodów w całem społeczeństwie, gdyż wytwarza się tam nowa kasta drobnej burżuazji, której dobrobyt kontrastuje wymownie z ciężką sytuacją pracowników fizycznych.

Sowiety

Ale, odpowie mi kto może, robotnik może przecież reagować sam w odpowiedni sposób. On przecież ma głos decydujący we wszystkich Sowietach?
Z optymistycznego punktu widzenia biurokracji, Unja sowiecka jest najbardziej demokratycznem państwem na świecie, gdyż w wyborach do Sowietów bierze udział przeszło 60 miljonów wyborców. Wybory te odbyły się ostatnio w styczniu zeszłego roku. W centrach przemysłowych na zgromadzenia wyborcze robotnicy szli w pochodach, z rozwiniętemi sztandarami, z muzyką na czele. Wybory bowiem odbywały się w dzień roboczy, a czas stracony na głosowanie liczył się robotnikom zupełnie tak samo jak godziny pracy. Dyscyplina partyjna nie pozwalała zatem robotnikowi uchylać się od spełnienia tego obywatelskiego obowiązku. Toteż dzienniki rejestrowały z zadowoleniem fakt, że w wielu miejscowościach wszyscy wyborcy bez wyjątku (pełne sto procent) brali udział w głosowaniu. Głosuje się przez podniesienie rąk; wszystkie kandydatury komunistów (najmniej siedmiu na dziesięć mandatów) oraz bezpartyjnych były poprzednio omawiane wyczerpująco na zebraniach komórek partyjnych. W większości wypadków też przechodzą one przy wyborach bez żadnych zmian. Wyborca, któremu one mogą się nie podobać, nie ma zgoła ochoty popadać w konflikt z organizacją partyjną fabryki w której pracuje, wiedząc dobrze, że gdyby głosował contra choćby tylko dla demonstracji, będą na niego krzywo patrzeć, co w czasach bezrobocia może mu się dać bardzo niemiło we znaki. W tych warunkach wybory z zasady nie stoją prawie nigdy w sprzeczności z reżimem biurokratycznym. Wedle konstytucji wyborcy mają prawo odwołać swoich wybranych delegatów, o ile są z nich niezadowoleni. Ale w ostatnich latach nigdy prawie wyborcy z prawa tego nie korzystali, — nawet w takich skandalicznych wypadkach, jakie zdarzały się w Artemowsku, w Smoleńsku czy na Krymie. Natomiast organy kierujące robiły użytek z tego prawa, aby z Komitetu egzekutywnego sowietów wykluczyć przywódców opozycji.
Masy robotnicze w Sowietach nie mogą zatem występować przeciw biurokracji nawet wówczas, gdy przybiera ona wręcz potworne formy, lub gdy znajduje ona swój wyraz w ropiących wrzodach, które prędzej czy później musi się wypalać do żywego. Zaraz to udowodnimy.
Afera w Smoleńsku. Z wiosną roku 1928, cały szereg pospolitych zbrodni — kradzieży, roztrwonienia grosza publicznego, morderstw, — wyjawił zupełną zgniliznę moralną wszystkich władz sowieckich i komunistycznych, zarówno w mieście jak i na całej prowincji. Milicja miejska pracowała wspólnie z bandytami. Urząd Komisarjatu skarbowego stał się pepinjerą zwolenników dawnego reżimu, robiących interesy na własny rachunek. Zarządy fabryk były tak zdemoralizowane, iż żadna robotnica nie mogła otrzymać pracy, o ile nie chciała być powolną zachciankom swych przełożonych. Komunistyczni przywódcy Komitetu egzekutywnego sowietów i komitetu partji oddawali się hulankom i rozpuście; po wsiach bratali się z kułakami. Wszystkie te fakty opublikowała „Prawda“, w maju 1928. Dopiero delegaci przybyli z Moskwy przeprowadzili z pomocą robotników gruntowną czystkę całej organizacji komunistycznej w Smoleńsku. Smoleńscy delegaci do Centralnego Komitetu egzekutywnego Sowietów zostali napędzeni; kilku łotrów rozstrzelano.
Afera na Krymie. Z początkiem roku 1928 przewodniczący Centralnego Komitetu egzekutywnego Sowietów Republiki Tatarów na Krymie, Weli Ibrahimow[57], został rozstrzelany razem ze swym spólnikiem, jako winien zbrodni morderstwa i całego szeregu innych zbrodni. Ów Ibrahimow, jak się pokazuje, nie był jednak wyjątkiem. — Oto „Prawda“ z dnia 11 sierpnia 1928 pisze w tej materji co następuje: „Organizacja partyjna na Krymie ani nie kierowała się zasadami demokratycznemi, ani też nie potrafiła się zdobyć na jakikolwiek samokrytycyzm bolszewicki. Dlatego też i tylko dzięki temu pospolity zbrodniarz otoczony grupą awanturników tego samego pokroju, mógł tak długo utrzymywać się na czele Komitetu egzekutywnego na Krymie. Dlatego nikt nie mógł na miejscu reagować należycie przeciw zalaniu administracji sowieckiej przez elementy, nie mające z klasą robotniczą nic wspólnego“.
Afera w Artemowsku (dzienniki z lutego 1928). Przewodniczący Trybunału i naczelnik milicji, obaj kompletnie pijani, gwałcą młodą kobietę, która nazajutrz odbiera sobie życie. Lekarz przywołany dla stwierdzenia śmierci nie chce w protokole zanotować przyczyny samobójstwa, aby się nie narazić... Sędzia śledczy, któremu powierzono tę sprawę, odkłada ją do aktów... Miejscowy dziennik odmawia o całej historji jakiejkolwiek wzmianki... Lokalny Komitet partyjny nie chce się sprawą tą zająć... Wrzód pękł nareszcie tylko dzięki temu, że echa tej sprawy doszły do Charkowa. Wówczas dopiero skonstatowano, że cała administracja, milicja, prasa, sąd, komitet partyjny, były zupełnie zgangrenowane.
Czyliż podobne skandale byłyby możliwe, gdyby istniało choć pewne minimum demokracji robotniczej?
Ba, — kiedy faktycznie wszystkie władze lokalne desygnuje prowincjonalny Komitet partyjny; a jeżeli ten Komitet sam jest chory, łatwo zgadnąć, jaka się wytwarza sytuacja. Owi zbrodniarze z Artemowska, przewodniczący trybunału i naczelnik milicji, należeli do partji. Należał do partji i sędzia śledczy, który odłożył sprawę do aktów, i redaktorzy dziennika, którzy nie chcieli o tem pisać. Robotnik czy obywatel, któryby chciał protestować przeciw podobnym nadużyciom, miałby przeciw sobie wszystkie władze lokalne i prasę w dodatku.
Zobaczymy później, gdy będzie mowa o partji, że choroba ta sięga bardzo głęboko i bardzo jest rozpowszechniona.
I czyż można się wobec tego dziwić, że z reguły robotnicy nie znają nawet nazwisk tych członków Sowietów, których oni sami „wybrali“ jako swoich „reprezentantów“? Czy można się dziwić, że np. w takiem Kokand (Turkiestan) trzy czwarte Sowietu poprostu gdzieś się ulotniło, jak zaczarowane? Wybrano do Sowietu 450 członków, ale lista wybranych zagubiła się. Apelowano do wybranych zapomocą dzienników, aby się sami zgłosili; na apel ten odpowiedziało zaledwie stu sześćdziesięciu, — a ledwo połowa, z tej ilości wzięła udział w pierwszem posiedzeniu Sowietu...
Co prawda, Sowiet zbiera się dość rzadko. Jest to za wielka machina, a członkowie jego są nieraz zbyt niefortunnie dobrani, by mogli naprawdę aktywnie obradować. Regularnie zatwierdzają sprawozdania swych kierowników, formalnie wybranych, faktycznie jednak desygnowanych przez Komitet partji. Komisje jego mogą wypełniać pewne prace administracyjne w lokalnym zakresie. Działalność jednak poszczególnego, zwyczajnego członka Sowietu jest na ogół bardzo nieznaczna. O ile nie jest członkiem partji, musi w kwestjach ogólnych aprobować poprostu propozycje partji. Jako członek partji mógłby ostatecznie w łonie frakcji komunistycznej dyskutować nad rezolucjami, które mają być przedłożone Sowietowi, — ale najczęściej lęka się, aby nie popadł w konflikt ze swymi przywódcami; w samym Sowiecie nie może zabrać głosu, o ile nie zostanie desygnowany przez biuro frakcji komunistycznej, a więc przez swoich przełożonych...
Mówi się często w Z. S. S. R. o „tchnięciu nowego ducha“ w Sowiety, które widocznie zupełnie osłabły znacznie w swej działalności. Mojem zdaniem, potrzebują one rzeczywiście takiej kuracji ożywiającej. Ale jakież polecić na to lekarstwa?
Przedewszystkiem wyeliminujmy głosowanie tajne, proponowane przez menszewików i innych krytyków, może i w najlepszej intencji, ale bez gruntownego zastanowienia. Dojdzie się i do tego, niewątpliwie, ale chyba później. Dopóki Z. S. S. R. będzie narażony na tyle wrogich ataków z zewnątrz i tyle trudności wewnętrznych, tajne głosowanie stałoby się snadnie igraszką elementów najbardziej zacofanych wśród klasy robotniczej. Lepiej przypominać zatem pracownikom uświadomionym o ich prawach i obowiązkach, przedewszystkiem zaś o tem, że mają prawo i obowiązek mówić głośno i jasno we wszystkich swoich instytucjach. Ale na to trzeba im w jakiś sposób zabezpieczyć realnie te ich prawa, a więc zagwarantować członkom Sowietu nietykalność, — uniezależnić ich od jurysdykcji administracyjnej, to jest od jurysdykcji G. P. U. Członkowie Sowietów powinni podlegać jurysdykcji zwykłych sądów, obradujących publicznie, z dopuszczeniem obrońców.
Wreszcie trzebaby każdemu pracownikowi dać gwarancję, że nie będzie narażony na żadne szykany ekonomiczne z tego powodu, iż zrobił użytek ze swych praw obywatelskich.
Sowiety powinny składać się z mniejszej ilości ludzi, ale zato staranniej dobranych. W gruncie rzeczy nie byłoby to wszystko niczem innem, jak nawrotem do sowieckiej konstytucji.
Ale nie w tem sedno rzeczy. Nadewszystko i przedewszystkiem należałoby uzdrowić wewnętrzną atmosferę partji, zreorganizować ją w duchu naprawdę demokratycznym, któryby stamtąd promieniował na Sowiety. Bo właśnie ta partja rewolucyjnego proletarjatu sprawuje dziś rządy dyktatorskie poprzez Sowiety. Bo właśnie ta partja komunistyczna, — zorganizowana awangarda klasy robotniczej, — ma obowiązek prowadzić pracowników ku ich demokracji.



Pojedynek opozycji i sfer kierujących

Przyjechałem do Sowietów w październiku 1927, w chwili gdy trwająca od lat już walka między Stalinem a Trockim rozgorzała w najlepsze. A kiedy w piętnaście miesięcy później wyjeżdżałem z Rosji, walka nie była jeszcze skończona. Poprzednio toczyła się ona jawnie, — obecnie stała się podziemną. Partja komunistyczna stoi w przededniu świeżego kryzysu.
Rok 1923, trzeci rok „nepu“, pokoju i odbudowy przemysłu, zaznaczył się upadkiem rewolucji niemieckiej i przesileniem w łonie partji, osłabionej w swym rozwoju skutkiem śmierci Lenina. Duży odłam, ze starymi bolszewikami na czele, domagał się zdemokratyzowania wewnętrznego reżimu partji. Należało — ich zdaniem — „zdemilitaryzować“ partję, skoro wojna domowa się skończyła. Trocki głosił odważnie „nowy kurs“, mający zaradzić zbiurokratyzowaniu i zastojowi umysłowemu, mający zrobić miejsce dla młodych. W tym duchu też powziął Centralny Komitet jednomyślnie liczne rezolucje. Ale kiedy Trocki w „Prawdzie“ zaczął upominać się o wprowadzenie tych rezolucyj w życie, wówczas rozpętała się przeciw niemu odrazu gwałtowna kampanja. Zarzucono mu, że dyskredytuje Komitet Centralny, że zagraża jedności partji, że chce naruszyć podstawowe fundamenty bolszewizmu. Młodzież szkół średnich i wyższych stanęła z entuzjazmem po stronie Trockiego. Zaczęła się energiczna czystka, wyrzucanie młodzieży z uniwersytetów; setki członków partji zesłano na prowincję. Tak oto wyglądała ta tak zwana dyskusja w roku 1923...
Trzeba było jednak skończyć raz z tą olbrzymią popularnością Trockiego, w którym kraj cały i partja widzieli następcę Lenina, którego każde słowo, każde pismo zawierało treść zadziwiająco bogatą, którego każde pojawienie się na placu Czerwonym witane było burzą oklasków. Za pretekst posłużyła przedmowa Trockiego do III tomu jego dzieła „Nauki październikowe“. Trocki pozwolił sobie przypomnieć, że w r. 1917 Lenin, z nim razem, zmuszeni byli, w imię zwycięstwa rewolucji, zwalczać tendencje prawicy, która sprzeciwiła się objęciu władzy przez partję, a do której to prawicy należeli Zinowiew, Kamieniew, Rykow i Nogin[58]. Jakkolwiek był to fakt znany i stwierdzony niewątpliwie przez szereg dokumentów, w szczególności przez pisma samego Lenina, — podniesiono krzyk, że Trocki fałszuje historję i rzuca oszczerstwa.
Trocki musiał złożyć przewodnictwo Rady rewolucyjnej czerwonej armji. Sekretarz jego, Glasman, bohater z wojny domowej, wykluczony z partji pod błahym pretekstem, popełnił samobójstwo. Nie był to jedyny wypadek samobójstwa wśród opozycjonistów. Trocki przyjął bez szemrania uchwałę partji, karnie jak żołnierz (jak się wyraził), — ale nie wyrzekł się ani na włos swoich przekonań. Tak wyglądała owa „dyskusja“ w roku 1924... W międzyczasie pod rozmaitemi pretekstami wykluczono też z komunistycznej międzynarodówki komunistów podejrzanych o sympatyzowanie z Trockim.
W roku 1925 stosunki między Zinowiewem a Stalinem stają się naprężone. Ten ostatni próbuje zbliżyć się do Trockiego, który nie zabiera publicznie głosu, natomiast publikuje szereg doskonałych dzieł: „Europa i Ameryka“, „Dokąd zmierza Anglja?“, „O jakości produkcji“, „Ku kapitalizmowi czy ku socjalizmowi?“ — Jest mowa o jego powrocie do władzy. Ale Trocki głosi politykę uprzemysłowienia, która napotyka na cały szereg przeszkód i trudności.
Z początkiem roku 1926, na XIV kongresie partji, wybucha nagle nowe przesilenie, skutkiem zerwania Stalina z Zinowiewem, czyli skutkiem konfliktu między organizacjami Leningradu i Moskwy. Zinowiew zwraca publicznie uwagę na niebezpieczeństwo grożące ze strony kułaków i reżimu biurokratycznego, przez niego samego stworzonego. Stalin i Bucharin oskarżają Zinowiewa i Kamieniewa, że z ich winy nieudała się akcja magazynowania zboża, że oni to domagali się wykluczenia Trockiego, że oni zapoznali znaczenie średniego włościaństwa. Organizacja leningradzka ulega rozbiciu; członków jej setkami całemi zesyła się na prowincję. Zwycięstwo to zawdzięcza Stalin swej cierpliwej przez lata całe prowadzonej pracy, którą on sam kierował wykorzystując swe prerogatywy generalnego sekretarza partji i obsadzając pomału swymi ludźmi wszystkie kierujące stanowiska w organizacjach lokalnych.
Zinowiew ma, bez wątpienia, ciężką przeszłość za sobą, ale w tem co mówi ma zupełną rację. Z drugiej strony jego sojusz z Trockim, którego poprzednio prześladował, rozwiewa decydująco legendę o „trockiźmie“, jako o antytezie „leninizmu“. Tegoż samego zdania są też i starzy opozycjoniści z r. 1923. Tymczasem zarząd partji popełnia dalsze błędy; rewolucja chińska stawia przed nimi bardzo ciężkie problemy. Opozycjoniści z roku 1923 (Trocki, Radek[59], Preobrażeńskij[60]) i opozycjoniści leningradcy (Zinowiew, Kamieniew) zawierają sojusz. Na pamiętnem posiedzeniu Komitetu centralnego Zinowiew przyznaje, że jego przeciwnicy z roku 1923 mieli słuszność w punkcie zasadniczym, że „trockizm“ nie jest niczem więcej jak niezdarnie sfabrykowaną legendą, że istnieje tajny komitet siedmiu, celem kierowania kampanją przeciw Trockiemu... Posiedzenie to zakończyło się wśród straszliwego tumultu. Od tej chwili walka między opozycją a kierownikami partji stała się niesłychanie zaciętą. Przechodzić wszystkie jej perypetje jest rzeczą niemożliwą.
Spróbujmy raczej sprecyzować platformę opozycji.
Opozycja utrzymuje, że kułak, „nepman“ i biurokrata — jednem słowem cała wytwarzająca się nowa burżuazja, — stanowi groźne i wzmagające się ustawicznie niebezpieczeństwo; że położenie materjalne i polityczne klasy robotniczej wciąż się pogarsza. Wytyka chorobę biurokracji, szerzącą się wśród partji i w komunistycznej międzynarodówce, wytyka presję wywieraną przez biura na wszystkich członków partji, wytyka korupcję w szeregach partji i domaga się nawrotu do wewnętrznej demokracji, „jak za czasów Lenina“.
Demaskuje nadmierne ambicje Stalina, który chce swych osobistych przeciwników odsunąć od kierownictwa partji. Domaga się opublikowania i wprowadzenia w czyn testamentu Lenina, to jest jednego z ostatnich orędzi Lenina do kierownictwa partji, w którem to orędziu Lenin poleca odebrać Stalinowi prowadzenie generalnego Sekretarjatu i oświadcza, że uważa Trockiego za jednego z najlepszych przywódców partji.
Zbija optymistyczne twierdzenia sfer oficjalnych, jakoby sytuacja ekonomiczna stale się polepszała, jakoby wieś skłaniała się spokojnie ku socjalizmowi. Dopomina się bardziej aktywnej polityki uprzemysłowienia kraju.
Opozycja nie ma prawa ani odezwać się głośno, ani pisać. Członków jej przenosi się z miejsca na miejsce, pozbawia pracy (czyli naraża na śmierć głodową), wyklucza. To się praktykuje stale. Cała prasa co dnia oskarża opozycję o zdradę, o przekonania socjalno-demokratyczne, o najgorsze zbrodnie. Oskarża się ją o szerzenie defetyzmu podczas wojny. Nieraz imputuje się opozycjonistom coś wręcz przeciwnego temu, co faktycznie mówili, — a ewentualnych sprostowań dzienniki nie zamieszczają. W jesieni r. 1928, przed XV Kongresem partji, walka jeszcze się zaostrza.
Wedle statutów należy w przeddzień Kongresu, na miesiąc lub dwa naprzód, zwołać wszystkich członków partji, celem przestudjowania i przeprowadzenia dyskusji nad ogólną polityką partji. Biuro polityczne, — z którego na gwałt wykluczono Trockiego, Kamieniewa i Zinowiewa, — decyduje, że będzie się dyskutować jedynie nad tezami przez to biuro przedłożonemi. Trzynastu członków Komitetu centralnego — i to ludzie wybitni, — staje wobec Kongresu na platformie opozycji. Stalin oświadcza, że jest to platforma kontr-rewolucyjna, zabraniając ogłoszenia, rozpowszechniania, a nawet odczytania tej deklaracji. Wówczas oponenci postanawiają odwołać się do partji zapomocą swych własnych środków. Publikują swe dokumenty, posługując się maszynami do pisania. G. P. U. interwenjuje, konfiskuje te pisma. Prasa trąbi po świecie, że opozycja zakłada w Z. S. S. R. tajne drukarnie, co jest fałszem, bo przecież maszyna do pisania nie jest jeszcze drukarnią. Opozycja manifestuje 7 listopada, z okazji uroczystości Dziesięciolecia rewolucji październikowej: przygotowane zawczasu bojówki komunistyczne wygwizdują oponentów a czasem ich nawet mordują. W Moskwie na placu Czerwonym, zamordowano dwóch ludzi, którzy rozwinęli plakat z napisem „Pamiętajcie o testamencie Lenina“. Mieszkanie opozycjonisty Smilgi, który wystawił na balkonie portrety Lenina i Trockiego, zostało splądrowane do szczętu: potargano nawet portret Lenina... Trocki, Zinowiew i Radek organizują zebrania członków partji w mieszkaniach robotników. Komitet centralny, zaalarmowany powodzeniem tych zebrań, upoważnia „robotników“ do rozbijania takich zebrań przemocą. Jest to wyraźna zachęta do gwałtów ulicznych, z pełną gwarancją bezkarności.
Człowiek, który brał udział w r. 1918 w rokowaniach pokojowych w Brześciu litewskim, pierwszy ambasador Sowietów w Pekinie i w Tokio, Joffe, chory, mając uniemożliwione leczenie się, pali sobie w łeb w Moskwie, protestując jeszcze przed śmiercią przeciw wykluczeniu z partji Trockiego i Zinowiewa. Jego ostatni list do Trockiego, to naprawdę wzruszający testament polityczny. Za zwłokami jego szło przeszło miljon ludzi przez całą Moskwę.
Tymczasem zaczynają krążyć dziwne wieści: przywódców opozycji oskarża się o spisek i o porozumienie z biało-gwardzistami. Mówi się o jakimś byłym oficerze armji Wrangla, który w rzeczywistości okazuje się ajentem G. P. U.
XV Kongres zbiera się w tej atmosferze represyj, — opozycjonistów wyklucza się całemi grupami (w Leningradzie naraz 39 robotników), — w partji sroży się terror. Jasną jest rzeczą, że na konferencjach regjonalnych opozycjoniści nie zdobyli ani jednego mandatu delegatów. Uchwały Kongresu zapadały jednogłośnie. Jednogłośnie też uchwalono wykluczenie opozycjonistów i tak już zresztą poprzednio przeważnie wykluczonych. Wyrzuca się z partji każdego, kto nie aprobuje bez zastrzeżeń wszystkich uchwał. Oświadcza się, że nie dość jest poddać się uchwałom Kongresu, lecz że opozycja musi wyrzec się publicznie swych przekonań. Zinowiew i Kamieniew i na to się godzą, ale mimo to na sześć miesięcy zostają usunięci z partji. I już na drugi tydzień rozpoczynają się deportacje.
Mijają miesiące, przychodzi kryzys zbożowy, wybuchają głośne skandale, Stalin przejmuje niemal dosłownie pewne części programu opozycji.
Walka z kułakami! Kampania autokrytycyzmu w łonie samej partji! Wałka z biurokracją! Upływa znów parę miesięcy, a Stalin podejmuje szeroko zakrojoną walkę ze „zdecydowanie oportunistyczną prawicą w partji“. Usuwa się kierowników organizacji w Moskwie. Mówi się dużo o oportunizmie Bucharina. Ale prawica milczy uparcie, o ile nie przyłącza się jawnie do kampanji przeciw... prawicy!
Oto jak dziś sprawy stoją.
Dojrzewa nowy kryzys.



Zdławienie „trockizmu“

Zaczęło się to bezpośrednio po XV Kongresie. Wykluczono z partji około 4.000 opozycjonistów. Miljony innych wyrzekły się swych przekonań. Większość wykluczonych utraciła swe dotychczasowe zajęcia. Podczas przeprowadzanych w Moskwie rewizyj, G. P. U. dostała w ręce kopje dwóch listów wysłanych przez przewódców rosyjskiej opozycji do ich towarzyszy komunistycznych we Francji i w Niemczech; w listach tych powiedziane było, że wobec poważnej sytuacji w międzynarodówce komunistycznej byłoby usprawiedliwionem utworzenie międzynarodowej frakcji lewicowej. Opublikowanie tych „senzacyjnych dokumentów“, które w rzeczywistości nie miały w sobie nic senzacyjnego, posłużyło do usprawiedliwienia deportacji trzydziestu najwybitniejszych leaderów opozycji. Trockiego zesłano do Alma-Ata, na granicy Mongolji. Radek, nieposkromiony międzynarodowy agitator, który tułał się po wszystkich więzieniach Europy, zesłany został do Tobolska, gdzie wkrótce powędrował za nim i jego syn. Były komisarz ludowy poczt i telegrafów, stary bolszewik, Smirnow[61], zesłany został nad morze Czarne, do Abkasji.
Przywódcy rewolucji na Uralu, Mraczkowskij[62] i Biełoborodow[63], wrócili w charakterze wygnańców politycznych w te same strony, których niegdyś bronili przed wrogiem.
Jeden z wodzów powstania październikowego w Moskwie, Muralow[64], otrzymał na rezydencję małą mieścinę Tara, w głębi syberyjskich lasów, oddaloną setki wiorst od linji kolejowej. Smilga[65], organizator floty bałtyckiej w roku 1917, utalentowany ekonomista musiał wyjechać aż do Azji centralnej, do miejscowości Narym, dokąd zesyła się czasami spekulantów. Woja Wojowicz[66], młody Serb, znany ze swej działalności wśród międzynarodowej młodzieży komunistycznej, wyjechał, chory, do Archangielska. Grupę Sapronowa[67] potraktowano jeszcze ostrzej: ekonomistę Smirnowa wraz ze żoną zesłano w tundry północnego Uralu, do Berezowa. Z Rakowskim i Preobrażeńskim obeszli się łaskawiej: pierwszego zesłano do Uralska, drugiego do Astrachania.
Opozycja zarządzenia te przyjęła z zimną krwią. W kraju prawie nic o tem wszystkiem nie wiedziano. Wygnańcy poczęli korespondować najpierw między sobą, potem z większemi centrami, na drodze legalnej i nielegalnej. Wkrótce też po wszystkich fabrykach, po wszystkich ośrodkach partji, poczęła krążyć ukradkiem cała masa listów i artykułów. A tymczasem bieg wypadków przekonywał ludność, że opozycja miała rację. Wobec ścigania i prześladowania opozycjoniści organizowali się potajemnie, wydając coraz więcej pism, najczęściej pisanych na maszynach, a później drukowanych, oczywiście nielegalnie, na prymitywnych maszynach drukarskich.
Na VI Kongres międzynarodówki komunistycznej opozycja przesłała swoją odezwę, której treść podano do wiadomości uczestników Kongresu jako dokument tajny. Trocki porobił szereg krytycznych uwag o programie Międzynarodówki, które uważano za stosowne nie podawać do wiadomości uczestników Kongresu. Podczas gdy w partji życie intelektualne zamierało, opozycja podwajała swą aktywność. Trzeba było działać energiczniej.
G. P. U. dokonywała nieustannie coraz to nowych aresztowań, po których następowała deportacja. Z końcem lata ilość zesłańców doszła do czterystu. Drugie tyle opozycjonistów siedziało w więzieniach, czekając swej kolejki.
Tymczasem poczęły krążyć alarmujące wieści na temat Trockiego. Opowiadano o jakimś zamachu na niego, potem znów o drugim zamachu. Nie wiedziano nic pewnego, a ten brak wiadomości przyczyniał się do tem większego zdenerwowania robotników opozycyjnych. Starsza córka Trockiego, Nina Bronstein, umarła w Moskwie na gruźlicę; ojcu nie pozwolono wziąć udziału w pogrzebie. Wreszcie przyszła wiadomość, że Trocki jest dość poważnie chory. Wówczas dopiero grupy opozycyjne zdecydowały się zwrócić z pierwszym apelem do proletarjuszy. W Charkowie, Kijowie, Moskwie, Leningradzie fabryki zarzucono odezwami, w których protestowano przeciw represjom, żądano przyjęcia wykluczonych z powrotem, sanowania samej partji i podjęcia ofenzywy przeciw kułakom, nepmanom i biurokracji.
Odpowiedzią na to były znów setki aresztowań, przeciw czemu znów opozycja podnosiła głośne protesty, piętnując każdy wypadek represji, — o czem jednak dzienniki nie wspominały nigdy ani słówkiem. Można było żyć w Z. S. S. R. i ani nie domyślać się, jaka zacięta walka wre tam między G. P. U., a paru miljonami komunistów zdecydowanych na wszystko, mających za sobą sympatję uświadomionych robotników.
Minął już rok od wybuchu tej walki, a aresztowania i deportacje, tajne odezwy i nielegalne manifestacje nie ustają; mówi się ciągle o wyjątkowych zarządzeniach, o bezlitosnem zdławieniu tej „nowej formy kontr-rewolucji i menszewizmu“. Ten upór i ta żywotność opozycji dowodzą w każdym razie, że przywódcy jej nie byli nigdy „generałami bez wojska“, „garstką intelektualnych pesymistów“, jak ich prasa sowiecka nieraz określała.
Z końcem roku 1928 zaszły wypadki tragiczne, które przyczyniły się do jeszcze większego zaognienia walki. Jeden ze sekretarzy Trockiego, jego współpracownik i powinowaty, Jerzy Wasylewicz Butow, weteran z wojny domowej, zaaresztowany pod hańbiącym zarzutem szpiegostwa, a mając uniemożliwioną obronę, popełnił straszne samobójstwo w jednem z moskiewskich więzień, umierając śmiercią głodową, po 35 czy 50 dniach strajku głodowego. Dzienniki nic o tem nie pisały. W Leningradzie pewien robotnik we fabryce „Czerwony Trójkąt“, niejaki Albert Heinrichson, żonaty, ojciec rodziny, rewolucjonista od roku 1905, aresztowany dnia 21 października, zginął w więzieniu w tajemniczy sposób dnia 31-go. G. P. U. poinformowała jego żonę, że zaszedł tu wypadek apopleksji, później zaś stwierdziła samobójstwo. Na zwłokach widoczne były ślady gwałtu. W Butyrkach, w Moskwie zaszedł szereg incydentów, co do których brak bliższych szczegółów.
Dowiedziano się, że G. P. U. odebrała zesłańcom jakąkolwiek możność korespondowania, odcinając ich od wszelkiego kontaktu z rodzinami i ze światem. W przeddzień XI rocznicy październikowej rewolucji dokonano znów masowych aresztowań w Kijowie, Charkowie, Odessie, Leningradzie, Moskwie. W Kijowie i w Odessie wybuchły gwałtowne manifestacje i demonstracje robotników na ulicach.
Z końcem roku opozycja wzmogła znacznie swą działalność po fabrykach, z okazji odnawiania zbiorowych umów; znać było, że w stosunku do tego co było na początku roku, opozycjoniści stali się o wiele silniejsi. Przesilenie ekonomiczne zaostrzało się niemal z dnia na dzień; spoistość partji, choć na oko utrzymana, podminowana była walką wewnętrzną Stalina z prawicą. W tej sytuacji postanowiono skończyć ostatecznie i raz na zawsze z opozycją. Od końca grudnia do połowy stycznia w samej Moskwie dokonano trzystu aresztowań. Szeptano sobie na ucho, że Trocki nagle zniknął, wywieziony z Alma-Ata. Rozeszły się pogłoski, że został skazany na wygnanie i w ścisłej tajemnicy wywieziony do Turcji. Prasa milczała.
Niepodobna opisać atmosferę, w jakiej ta walka się rozgrywa. Wszystko jest tajemnicze, ciemne, pełno sprzecznych pogłosek, wszędzie czai się lęk i niepewność jutra. Ludzie nikną w sposób tajemniczy na ulicy, kiedy wychodzą z domu lub idą do pracy. Nikt nie wie, co się z nimi stało, — ani milicja, ani G. P. U. Po paru tygodniach dopiero przychodzi wiadomość o ich aresztowaniu. Dzienniki podają wiadomości o takich aresztowaniach tylko w wyjątkowych wypadkach, kiedy idzie np. o przygotowanie opinji na wiadomość o banicji Trockiego. Oto dla przykładu komunikat, jaki pojawił się w „Prawdzie“ z dnia 24 stycznia, na czwartej stronie, drobniutkim drukiem:

„G. P. U. dokonał świeżo aresztowania całej nielegalnej organizacji trockistów, za jej działalność antisowiecką. Aresztowano 150 osób,; między innymi: Mdiwani[68], Pankratow, Globus, Drobnis, Kawtaradze, Woroński[69], Gajewski, Grünstein. W czasie rewizji skonfiskowano szereg dokumentów antisowieckich. Wszystkie te osoby, usposobione wrogo dla dyktatury proletarjatu, zostaną ukarane surowo więzieniem“.

Ani słowa więcej. Zapamiętajmy sobie z pośród tych nazwisk wyżej wymienionych dwa: Mdiwani, były przewodniczący Rady Komisarzy ludowych w Georgji, były delegat na konferencję genewską, — oraz Woroński, były dyrektor najbardziej rozpowszechnionego w Sowietach przeglądu literackiego „Krasnaja Now“, jeden z najwybitniejszych krytyków literackich Rosji.
Że wystarczy podobny lakoniczny komunikat dla usprawiedliwienia „surowej kary więzienia“ dla tego rodzaju osób, to, naszem zdaniem, fakt który musi głęboko zasmucić i zaniepokoić nawet najszczerszych i najbardziej oddanych przyjaciół Rewolucji.
Aresztowanych trzyma się w zupełnem odosobnieniu, nieraz całemi miesiącami. Wolno im raz na dwa tygodnie wysłać kartkę do swej rodziny, — ale kartka nie zawsze dochodzi. Przez pierwsze dziesięć lub dwadzieścia dni pozbawieni są nieraz przechadzki a nawet wszelkiej lektury, śledztwo prowadzi się tajnie, z wykluczeniem obrońców. Werdykt, na podstawie wyników śledztwa wydaje rada G. P. U., bez przesłuchania oskarżonego, który jest dosłownie zupełnie izolowany, bezbronny, zdany na łaskę i niełaskę swych przeciwników.
Znaczny procent opozycjonistów aresztowanych z początkiem roku zesłano do robót przymusowych w starych kopalniach w Tobolsku. Ilu ogółem aresztowano i deportowano, tego nikt dokładnie nie wie. W ciągu stycznia 1929 ilość ta waha się przypuszczalnie między 1500 a 2000 osób.
W więzieniach traktuje się więźniów politycznych o wiele surowiej, niż zwykłych przestępców. Z reguły tylko ci ostatni korzystają z rozlicznych i wielkich ulepszeń wprowadzonych przez sowiety w więziennej administracji (kluby, teatry, nauka, odwiedziny, urlopy) jak również i z amnestji.
Wiem dobrze, że w Sowietach jest dużo i innych więźniów politycznych, prócz komunistów należących do opozycji. Rząd, który pragnie przekształcić całe społeczeństwo, rząd który przeszedł już tyle wściekłych ataków, który otoczony jest tyloma wrogami, — taki rząd musi się bronić przeciw szpiegostwu, zdradzie, spiskom zagranicy, przeciw wszelkim grzechom przeszłości. Rosyjska klasa robotnicza musiała uciec się do terroru, aby utrzymać się przy władzy i w ten sposób zaasekurować się sama przed terrorem białym. Takie jest nieubłagane prawo każdej rewolucji. Terror w Z. S. S. R. się skończył, — ale jednak coś jeszcze z niego zostało. Rozumiem to, iż klasa robotnicza pragnąc utrzymać się przy władzy, broni się taką samą bronią jak każda inna klasa, która ma władzę w ręku. Rozumiem, że należy unieszkodliwić wszystkich wrogów obecnego reżimu, którzy Sowietów nie uznali, którzy próbowali lub marzą jeszcze o obaleniu tego systemu drogą walki zbrojnej, z pomocą zagranicy. Dla dobra rewolucji niema nic bardziej potrzebnego, jak zdławienie kontrrewolucji.
Ale zgoła co innego jest określać arbitralnie mianem kontr-rewolucjonistów własnych braci, wprawdzie z innego obozu, ale walczących dla tej samej, wspólnej sprawy. Zgoła co innego jest posługiwać się wobec założycieli republiki sowieckiej bronią ukutą na jej śmiertelnych wrogów. Zgoła co innego jest wreszcie dławienie, w łonie klasy robotniczej, akcji reformatorskiej, choćby źle pojętej, choćby niebezpiecznej, dokładnie temi samemi metodami, jakiemi dławi się intrygi stronników dawnego reżimu.
W pierwszym wypadku broni się rewolucji, w drugim natomiast ją się tylko osłabia.
Już widzę, jak moi przyjaciele rosyjscy uśmiechają się — i mówią:
— Chciałbyś zatem, abyśmy pozwolili trockistom na zupełne zdezorganizowanie całego systemu rządów?
Nie, towarzysze, nie myślę was uczyć, co czynić należy. Ale znam was, jednych i drugich, wiem, że jesteście braćmi, choć zwaśnieni. Ta sama krew rewolucjonisty płynie w waszych żyłach. Zmierzacie do jednego celu, choć w poglądach waszych zarysowują się pewne różnice. W was wszystkich razem leży nadzieja całego świata. Więc ja, obcy przechodzeń, wołam do was: pojednanie między wami nie jest wcale niemożliwe, i owszem wyniosłem z Z. S. S. R. pewność, że jest ono zupełnie możliwe. Nauczcie się rozstrzygać spory w inny sposób, niż za pomocą strażników więziennych. Toczycie walkę bratobójczą. Więc wołam do was: dosyć! przestańcie, bo mogłoby to was zbyt drogo kosztować.
A skoro wśród was są już zwycięscy i zwyciężeni, władcy i deportowani, — pozwólcież sobie powiedzieć, że właśnie ci silniejsi wśród was mogą najwięcej zdziałać dla złagodzenia lub zażegnania konfliktu.



Niewidzialny Trocki

Kto wie, czy do wszystkich kryzysów jakie obserwować można w dzisiejszym Z. S. S. R. nie należałoby doliczyć jeszcze jednego: kryzys przywódców. Partja niema już dzisiaj owego oślepiającego wianuszka przywódców z pierwszych sześciu lat rewolucji. Jedni pomarli, inni...
Dzisiejsi przywódcy cieszą się tylko autorytetem władzy, podtrzymywanym z trudnością przez prasę, ministrów i oficjalnych leaderów. O jednym mówią, że jest inteligentny, że jednak w zaraniu rewolucji przeciwny był dyktaturze proletarjatu; o drugim, że jest doskonałym teoretykiem, ale chwiejnym i lubującym się w kazuistyce; o trzecim, że to umysł tępy, ograniczony, uparty, — jak go zresztą Lenin trafnie ocenił w swym testamencie. Wszyscy ci ludzie nie posiadają tego autorytetu przywódców, umiejących porywać za sobą masy.
Jedynym człowiekiem, który zachował w Z. S. S. R. zdumiewający mir i autorytet, to ów niewidzialny wygnaniec z Alma-Ata. W czasie mego pobytu w Rosji postać Trockiego otoczona była jakąś epiczną legendą; nawet najgorsi jego wrogowie przyznają mu bez zastrzeżeń ogromnie wysoką inteligencję, bezinteresowność i uczciwość oraz stałość charakteru. Nic nie pomaga zacięta kampanja prowadzona przeciw niemu od szeregu lat. Bo wszyscy wiedzą, że tego rodzaju kampanja może mieć powodzenie tylko tak długo, dopóki Trocki milczy. Toteż wszystkie kampanje przeciw niemu polegały w pierwszej linji na systematycznem niedopuszczaniu go do głosu. Kiedy Trocki był jeszcze członkiem Komitetu Centralnego, dawano mu pięć minut czasu na wypowiedzenie się. A jeszcze urządzano się niekiedy w ten sposób, że w stenograficznem sprawozdaniu z obrad Komitetu (zresztą tajnem i rozsyłanem tylko przywódcom organizacji) przemówienie to, pięciominutowe! — zupełnie wypuszczano. Każde słowo Trockiego, czy to wypowiedziane czy pisane, wzbudza taki strach, że deportowano ludzi niejednokrotnie za to tylko, że zbliżali się do Trockiego lub czytali jakiś dokument przez niego podpisany. Liczne pisma Trockiego kursują pokryjomu lub ukazują się zagranicą. Ogół ich nie zna. Warto jednak zaznaczyć, że żaden obywatel Sowietów, nawet komunista nie może czytać bezkarnie broszurek opozycyjnych, które każdy człowiek może sobie kupić w Paryżu czy w Berlinie. Ale kto potrafi zdobyć dla siebie podobną broszurę, ten ją poprostu pożera. Trocki na wygnaniu pisał dużo, — toteż w całej Rosji pełno jest tej zakazanej, czytanej pokryjomu literatury.
Na ogół ludzie zdają sobie z tego sprawę, że Trocki miał słuszność, kiedy przed dwoma czy trzema laty przepowiadał przyszłe trudności i kłopoty oraz wskazywał środki zaradcze, jakie zastosować należy.
Trocki cieszy się dużą popularnością. Posiada on to, co posiadał jeden tylko Lenin: miljony uczniów, partyzantów, odnoszących się do niego z pełnem zaufaniem, którzy kochają go jako człowieka, a podziwiają jako wodza, gotowi iść za nim nawet do więzienia, jak niegdyś szli za nim na polach bitew. Ktokolwiek się do niego zbliżył, pozostaje długo pod wrażeniem tego osobistego magnetyzmu, działającego dziwnie przyciągająco.
Cieszy się on popularnością tego rodzaju, o jakiej mówi się jedynie po cichu lub w zaufanem kółku. Bezpartyjni i komuniści należący do większości — w cztery oczy — wyrażają się o nim z dużym respektem. Są tylko dwie kategorje ludzi, które nie tają się zupełnie ze swą nienawiścią do Trockiego: cała warstwa tej nowo powstałej burżuazji, pozornie bardzo lojalnej, która utrzymuje, że Trockiego należało już dawno rozstrzelać, — oraz oficjalni funkcjonarjusze partji wraz z krążącą koło nich grupą satelitów.
Na ogół wszyscy prawie są zdania, że na wypadek wojny lub jakiejś katastrofy Trocki ująłby z powrotem władzę w swe ręce, równocześnie jednak zdają sobie sprawę, że robionoby wszystko możliwe, aby go odsunąć od władzy i że szanse jego powrotu są minimalne. A jednak ogólnie panuje przekonanie, że Trocki, to największy i najzdolniejszy człowiek w dzisiejszej Rosji.
Próbowałem zebrać garść informacyj o jego obecnych warunkach bytu. Oto, czego dowiedziałem się z najlepszych źródeł. Trocki mieszkał w nowej stolicy Kazakstanu, w Alma-Ata (dawniej Wiernyj), mieście, liczącem 40.000 mieszkańców, oddalonem o zgórą 200 kilometrów od najbliższej linji kolejowej, — między pustynią na północy, a górami Ala-Tau na południu. Najbliższa granica, w odległości 300 kilometrów na południe, prawie niemożliwa do przebycia dzięki czterem wysokim łańcuchom górskim. Alma-Ata „miasto jabłoni“, leżące na granicach Mongolji, między pustynią a górami, miasto dość miłe, ale pozbawione dotychczas kanalizacji, jest idealnem obszernem więzieniem. Listy i dzienniki z Moskwy dochodzą tam w 8 do 15 dni, jak się zdarzy. Miasto zamieszkane przeważnie przez Kirgizów. Zdarzają się tam nieraz trzęsienia ziemi. Bandytyzm kwitnie w najlepsze.
Leon Dawidowicz Trocki teoretycznie korzystał tam z zupełnej swobody, w praktyce jednak był pilnie strzeżony. Ktokolwiek próbował dotrzeć aż do niego, narażał się na ryzyko aresztowania i deportacji. W ten sposób wyłapano niemało komunistów, którzy w swej naiwności jechali do Taszkientu, a stamtąd do Piszpeku, miasta leżącego w „sąsiedztwie“.
Trocki mieszkał na pustem wzgórzu, nieco za miastem. Razem ze swą żoną, starszym synem, młodym lekarzem pełniącym funkcję sekretarza i ze swą synową zajmował trzy małe pokoje na pierwszem piętrze; na parterze w tym samym domu ulokowała miejscowa G. P. U. swych ludzi. Również i w sąsiednich domach, z jednej i drugiej strony ulicy, mieszkali ajenci G. P. U.
Cała ta rodzina wygnańców żyła bardzo skromnie, — nigdy się tam nie przelewało. Nieraz można było ujrzeć wyniosłą sylwetkę trybuna październikowego na rynku, gdzie zakupywał artykuły spożywcze gawędząc z Kirgizami, — lub jak rąbał drzewo na podwórzu. Największą jego przyjemnością było polowanie, którego mu jednak od czasu do czasu zabraniano, rzekomo ze względów bezpieczeństwa.
Ze zdrowiem było kiepsko: cierpiał na malarję, chorobę wątroby, reumatyzm. Ale nie upadał nigdy na duchu. Proponowano mu podobno przeniesienie się na Kaukaz, pod warunkiem ściślejszej kontroli. Odmówił. Z dniem 15 października zastosowano wobec niego — podobnie jak wobec wszystkich zesłańców, — bardzo przykre rygory: nie wolno mu było otrzymywać żadnej korespondencji, ani pisać do nikogo. Pozostała mu tylko ryzykowna droga korespondencji tajnej. Został jeszcze bardziej odcięty od świata, — bezbronny, stary lew, zamknięty w klatce. Nigdy nie był tak straszny, jak wówczas właśnie.[70]
W dzień spodziewanego wyjazdu Trockiego do Alma-Ata odbyły się dwie imponujące manifestacje. Tłum złożony z tysięcy robotników wdarł się na stację, uniemożliwiając przez szereg godzin odejście pociągu. Władze nie miały odwagi przeciwdziałać temu, — ale opóźniły wyznaczoną godzinę odjazdu. Nazajutrz dopiero zupełnie nieoczekiwanie kazały Trockiemu szykować się do drogi.
Odmówił i zamknął się w swojem mieszkaniu, pragnąc w ten sposób zdementować kłamstwa oficjalnej ajencji Tass, która głosiła zagranicą, że wobec opozycji nie stosuje się żadnych środków represyjnych.
Ajenci G. P. U. wyłamali kolejno jedne i drugie drzwi; kiedy stanęli przed trzeciemi, zażądali od Trockiego, by je otworzył. Komisarz G. P. U. krzyczał poprzez drzwi: „Jesteśmy żołnierzami, spełniamy tylko nasz obowiązek!“
„Ja również, — odparł Trocki, — „jestem żołnierzem Rewolucji“. Wyłamali trzecie drzwi, że zaś nie chciał iść dobrowolnie, porwali go przemocą. Przez całą drogę aż do pociągu stosował ten system biernego oporu. Wsadzono go do wagonu na małej stacyjce pod Moskwą.
Po przebyciu do Alma-Ata spotkał się z żywą sympatją i życzliwością ze strony nielicznej kolonji rosyjskiej, z członkami której zetknął się w miejscowem towarzystwie myśliwskiem czy w klubie regjonalnych badań, — ale wkrótce wytworzyła się dookoła niego pustka.
Kirgizi, którym przedstawiono go jako nieprzyjaciela chłopów, odnosili się do niego wrogo.



Obyczaje

Naród przypomina spokojną głęboką wodę. To co się dzieje na jej powierzchni, nie zamąca głębin. Fale przepływają, załamują się w świetle; wiry zwolna słabną i zamierają w głębi wody.
Co się tam w głębi dzieje, o tem można wyrobić sobie najlepiej zdanie, obserwując obyczaje danego narodu.
Społeczeństwo sowieckie na oko wykazuje bez porównania mniej jaskrawych przeciwności niż społeczeństwa zachodnie. Wszystko tam jest mniej więcej zrównane. Znajdziesz i bezdomnych i głodnych i żebraków i desperatów (najlepszy dowód, że co dnia notują w Moskwie i w Leningradzie po kilkanaście samobójstw), — ale niema tam miljonerów, ani wielkich obszarników czy fabrykantów, ani wielkich kurtyzan. Nie oznacza to jednak, jakoby brakowało tam elementów nowo tworzącej się burżuazji. Mamy więc nielicznych „nepmanów“, ukrywających swój majątek, jeżeli nie mogą ukryć swego zajęcia. Mamy techników i specjalistów słono płaconych — od 300 do 1000 rubli miesięcznie, — stanowiących rzeczywiste kadry produkcji i wyższej administracji; dużo ich jest, a żyją doskonale. Są wreszcie podwładni funkcjonarjusze i komuniści zajmujący odpowiedzialne stanowiska. Ci ostatni, — z wyjątkiem pisarzy ciągnących dochody ze swych praw autorskich, — mogą zarabiać najwyżej 225 rubli miesięcznie. Te trzy warstwy ludności mieszkają przyzwoicie, ubierają się porządnie i mają zabezpieczoną przyszłość; oni to bywają w teatrach, jeżdżą do zdrojowisk i do zagranicznych stolic. Ich materjalna sytuacja różni się dość głęboko od sytuacji robotnika, zwykłego urzędnika czy biednego chłopa, by można ich uważać za przedstawicieli kiełkującej dopiero nowej burżuazji.
Ciekawe są daty co do wkładek w Kasach oszczędności. W roku 1926 między składającymi wkładki było: 21,1% robotników, 6,4% włościan, 44% funkcjonarjuszy i urzędników, 19% innych. Co do wysokości złożonych wkładek w tymże samym roku, to wedle statystyki złożyli: robotnicy 12%, włościanie 3,6%, funkcjonarjusze 36,7%, inni 20%. A trzeba dodać, że nepman i spekulant woli lokować swe kapitały gdzieindziej, niż w Kasach oszczędności.
Czy można w Rosji się wzbogacić? Czemużby nie? Trudno co prawda, ale przecież jest to możliwe. Ludzie wykształceni skupują stare książki, kolekcje, przedmioty sztuki. Jest to bardzo korzystna lokata kapitału, — gdyż na te rzeczy mało jest amatorów, można je tedy kupować za bezcen, wykorzystując chwilową potrzebę czy nędzę sprzedawcy. Nepman skupuje raczej brylanty i klejnoty, które można z łatwością ukryć. Pożyczki państwowe czy wkłady oszczędnościowe do kas lub banków przynoszą 9 do 12 procent rocznie. Tymczasem kapitał 30.000 rubli ulokowany w pożyczkach przemysłowych przynosi sowieckiemu rentjerowi blisko 3.000 rubli rocznego procentu, z czego można żyć wygodnie bez pracy i nie płacąc podatków, tego rodzaju odsetki bowiem nie podlegają opodatkowaniu. Wreszcie samo mieszkanie, urządzenie tegoż, meble, bibljoteka, — to wszystko jest kapitałem. Widziałem takie zupełnie burżuazyjnie urządzone mieszkania wyższych urzędników, nepmanów, lekarzy, techników, literatów... Przykro jest patrzeć na ten kontrast między temi warstwami społecznemi a robotnikami. Z reguły robotnik nie może sobie pozwolić na jakiekolwiek ulepszenia czy upiększenie swego mieszkania, — wobec wysokich cen mebli, kryzysu mieszkaniowego i podwyżki czynszów.
Wyżsi funkcjonarjusze komuniści pobierają co prawda niezbyt wysokie płace, — ale za to korzystają ze wspaniałych domów wypoczynkowych, na Krymie i na Kaukazie, ze zniżek kolejowych, z podróży „służbowych“ zagranicę, z automobili przydzielonych im i z rozlicznych przywileji, przywiązanych do ich urzędów.
Bezwątpienia tego rodzaju nierównomierność jest w dużej mierze nieunikniona i robotnik rosyjski wie o tem dobrze. Nie byłoby w tem tak dalece nic złego, gdyby przynajmniej wszyscy mieli równe prawa. W obecnym stanie rzeczy, mojem zdaniem, trudno na to zaradzić, — ale należałoby zwykłemu pracownikowi tytułem kompensaty za ten dobrobyt, którego jest pozbawiony, zapewnić więcej faktycznej wolności, większy, a rzeczywisty udział w życiu publicznem. W ten tylko sposób możnaby drogą ewolucji dojść do pewnego zrównania wszystkich.
Dzisiaj robotnik rosyjski uświadomiony, stanowiący istotną żywą siłę wszelkich instytucyj i przedsiębiorstw, z ochotą będzie ciężko pracować, — nie protestuje przeciw temu, iż specjaliści-technicy żyją w takich warunkach, o jakich on sam nawet marzyć nie może. A to dlatego, że robotnik czuje się w tym kraju panem. Z dumą mówi: „nasza fabryka“, „nasza produkcja“. Otóż trzeba, aby taksamo czuli i myśleli wszyscy pracownicy bez wyjątku; trzeba, aby taki sposób myślenia odpowiadał coraz bardziej rzeczywistości.
We wszystkich warstwach społeczeństwa rosyjskiego obyczaje uległy głębokiemu przewrotowi. Dawny rząd nie uznawał ani małżeństw cywilnych, ani rozwodów, ani praw kobiety i dziecka; spędzenie płodu traktowane było jako zbrodnia. Wszystkie te tradycyjne fundamenty życia rodzinnego runęły i jakoś to Rosji zbytnio nie zaszkodziło. Małżeństwo stało się zwykłą formalnością rejestracyjną, nie wymagającą nawet pięciu minut czasu: wystarczy złożenie odpowiedniej deklaracji przez oboje małżonków, którzy odtąd mają prawo używać obydwu złączonych nazwisk albo jednego z nich, wedle wolnego wyboru. Małżeństwo niezarejestrowane ma legalnie to samo znaczenie i daje obu stronom te same prawa, co małżeństwo zarejestrowane. Rozwód jest rzeczą jeszcze bardziej prostą: wystarczy żądanie którejkolwiek ze stron aby został bezzwłocznie zarejestrowany. Dochodzenie ojcostwa jest dozwolone, w interesie matki i dziecka. W wypadkach wątpliwych może sąd ciężary przypadające na ojca rozdzielić między kilka osób. Spędzenie płodu jest dozwolone w warunkach określonych troską o zdrowie publiczne. Równouprawnienie płci wedle prawa jest absolutne, w stosunkach społecznych faktyczne, natomiast mniej realne, o ile idzie o pracę. Prawa dziecka, ilekroć wchodzą w rachubę, są przedewszystkiem uwzględniane.
W wielkich miastach Rosji małżeństwa i rozwody są liczniejsze, niż gdziekolwiek na świecie. Wolna miłość ma dość licznych zwolenników wśród młodzieży komunistycznej „komsomolców“ i na uniwersytetach. Młodzi teoretycy wśród komsomolców ciągle jeszcze dowodzą, że miłość to „przesąd burżuazyjny“, na który niema miejsca w komunistycznem społeczeństwie. Popęd płciowy, hygjena, reprodukowanie rasy, — to jedyne, co wchodzi w rachubę. Oczywiście idąc tą drogą, można łatwo dojść do najbardziej potwornych absurdów.
Stara gwardja komunistyczna, — Lunaczarskij, Scholtz, Siemaszko, cały szereg poważnych publicystów, — zwalcza te idee i te obyczaje. Z drugiej strony — jak mówią, — wolna miłość ma dziś wśród młodzieży nieco mniej już wyznawców. Zwalczają ją z powodzeniem różne sekty religijne wśród zacofanych robotników. Ale komsomolcy i studenci żyją dotychczas w zbyt nędznych warunkach by można się spodziewać rychłej poprawy obyczajów. Jest to jedną z konsekwencji sproletaryzowania wyższych uczelni i braku odpowiednich dotacyj ze strony państwa. Większość studentów, — to młodzi robotnicy czy wieśniacy, którym państwo wypłaca minimalne tylko zasiłki na studja. Żyją z 30 do 40 rubli miesięcznie, mieszkają wspólnie w domach, gdzie nieraz brak najelementarniejszego nawet komfortu.
Wielu z pośród nich, przed pójściem na wykłady, pracuje ciężko dla zarobku po portach i fabrykach. Większość uczy się poprostu heroicznie; a że niejeden może załamie się moralnie, to jest rzeczą naturalną. Ci młodzi ludzie, to materjał podatny na wszelkie choroby moralne. Opowiadano mi, że samobójstwo poety Essenina[71] przed paru laty pociągnęło za sobą całą epidemję samobójstw w moskiewskiej szkole sztuk technicznych.
Tem niemniej prawdą jest, że na gościu ze zachodu Z. S. S. R. robi wrażenie kraju o zdrowej moralności, gdzie nieznaną jest owa hulatyka i rozpusta wielkich miast, gdzie praca, nauka i walka naprawdę zajmują naczelne miejsce w życiu człowieka. Z pewnością niemniej tam jest trwałych związków małżeńskich, jak gdzieindziej; wśród komunistów spotyka się co krok piękne naprawdę pary: mężczyznę i kobietę zaabsorbowanych jednakiem dążeniem społecznem, złączonych jednakiem pojmowaniem życia.
Ludzie cieszący się pewnym dobrobytem ogólnie starają się stosować do mody z zachodu. Inżynier czy funkcjonarjusz komunistyczny wysłany w interesach zagranicę, po powrocie stamtąd musi nieodwołalnie przywieźć sobie ubranie skrojone według ostatniej mody i jedwabne pończoszki dla żony. W teatrach pełno nieraz publiczności nie różniącej się na pierwszy rzut oka niczem zupełnie od publiczności premjerowej w Berlinie. Należałoby ubolewać nad tym brakiem wszelkiej oryginalności. Czemuż pracownicy rosyjscy zaprzągnięci do swego wielkiego dzieła przeobrażenia społeczeństwa, nie próbują stworzyć w odzieży swego indywidualnego stylu, jakiejś nowej, własnej mody, prostszej, racjonalniejszej, mniej napuszonej i papuziej, — niż nią jest moda Zachodu?



Rozwój intelektualny komunizmu

Jest jedno zagadnienie dotyczące rozwoju intelektualnego Z. S. S. R. i komunizmu, którego dotąd nikt nie stawiał i które zresztą nie może być traktowane zupełnie odrębnie od innych.
Rozmawiałem niedawno o polityce z jednym towarzyszem rosyjskim, który trzymał w czasie rozmowy na kolanach swą córeczkę, milutkie siedmioletnie dziewczę.
„W tej kwestji“ — mówiłem — „Lenin się pomylił“. Dziecko spojrzało na mnie ze zdumieniem, mówiąc poważnie: „Lenin nie mylił się nigdy“.
Gdybym zaczął wypytywać to dziewczę, napewno dodałaby, że zato Trocki mylił się zawsze. W ten sposób utrwala się w umysłach odwieczny dualizm dobrego i złego, pojęcie nieomylnego posiadacza prawdy i heretyka zasługującego na spalenie. Cytuję te słowa dziecka, aby wskazać na niebezpieczeństwo jakiem z punktu widzenia wychowania młodej generacji jest owo kanonizowanie Lenina na człowieka genjalnego, nieomylnego, którego żadne słowo nie może być podawane w wątpliwość, którego wystarczy zacytować, by zawsze mieć rację, a którego interpretowanie zastrzeżone jest surowo tylko kierownikom partji. Cała nauka w szkołach rządowych, cała propaganda partji, wszystkie doktryny rozpowszechniane przez prasę opierają się na tej właśnie oficjalnej doktrynie, w ciągu ostatnich lat nieraz w zadziwiający sposób deformowanej dla celów utylitarnych.
Wszystkie przeglądy kinowe, sportowe, szachowe, młodych matek, i t. p. publikują po wielekroć razy w ciągu roku portrety Lenina wraz ze specjalnie ad hoc napisanemi artykułami. Jest w tem specjalny system eliminowania żyjących na rzecz zmarłego, — system przypadający niewątpliwie do smaku biurokracji, bardziej biegłej w komentowaniu tekstów niż w studjach intelektualnych, — ale kryjący w sobie pewne niebezpieczeństwo.
A oto dowód na to. Przed jakiemi dwunastu laty, w początkach rewolucji, bolszewizm w życiu intelektualnem reprezentowany był przez całą wspaniałą plejadę publicystów, teoretyków, uczonych, wybitnych agitatorów. Im to ma bolszewizm w znacznej mierze do zawdzięczenia swą zdumiewającą potęgę ekspanzji. Ale od tego czasu plejada ta ustawicznie się tylko kurczy. Lenin umarł, Trocki, na wygnaniu, Radek, najbystrzejszy publicysta i polityk, również na wygnaniu. Preobrażeńskij, Smilga, Smirnow, utalentowani ekonomiści, na wygnaniu. Z dawnych teoretyków pozostał tylko jeden, Bucharin, — wolny wprawdzie, ale chwilowo zupełnie się nie odzywa. Jedyny jeden teoretyk na cały ten kraj, w dwunastym roku po rewolucji!
Od szeregu lat w całym Z. S. S. R. wśród powodzi publikacji stojących nieraz pod względem poziomu umysłowego poniżej jakiejkolwiek poważnej krytyki, — nie pojawiło się ani jedno dzieło wybitne, interesujące, oryginalne, podpisane jakiemś nowem (a choćby nawet i starem!) nazwiskiem.
Toż samo dzieje się i w dziennikarstwie. Na miejsce starego bolszewika Sosnowskiego[72], skazanego na wygnanie, objął redakcję „Prawdy“ stary dziennikarz nawrócony burżuj Zasławski[73], który w r. 1917 pisał o Leninie jako o niemieckim ajencie...
Dodajmy, że tak samo wygląda i w komunistycznej Międzynarodówce, gdzie nie wyrobił się ani jeden młody teoretyk, ani jeden polemista, z wyjątkiem niektórych zbyt zapalczywych, których wykluczono. Czyżby ten wielki ruch ideowy zrodzony z rewolucji październikowej miał się okazać zupełnie bezpłodnym?
Nie! Ani w międzynarodówce komunistycznej, ani w Z. S. S. R. nie brak młodych — i to pierwszorzędnych talentów. Ale oficjalna ortodoksja i system biurokratyczny robiący wszystko możliwe by zamknąć usta największym weteranom rewolucji, tem bardziej nie pozwala i młodym na swobodne wypowiedzenie się. Każde dzieło komunisty zanim dostanie się do drukarni bywa przedtem podejrzliwie i skrupulatnie cenzurowane. A skoro już zostanie opublikowane, to los jego zależy od okoliczności i od przynależności partyjnej autora. Jeśli przypadkowo autor nie idzie zupełnie „po linji“, tem gorzej dla niego i dla jego książek. Będzie się je ignorować, bojkotować, a nawet wycofa się je z obiegu.
Toż samo dzieje się nawet i na polu wiedzy. Jest rzeczą niemożliwą napisać uczciwie historję rewolucji. Joffe, w ostatnim swoim liście przed samobójstwem oświadczył, że zrezygnował z napisania pamiętników, aby nie zniekształcać historji na rzecz obecnego Komitetu Centralnego. Wydaje się podręczniki historji Armji Czerwonej, w którym na dwustu stronach nazwisko Trockiego wymienione jest jedyny jeden raz. Czyliż socjalizm w samej istocie swojej nie jest międzynarodowym? Czyliż można wyobrazić sobie urzeczywistnienie go w jednym tylko kraju i to na gruncie nacjonalnym? Otóż o tym problemie, czysto teoretycznym i naukowym nie wolno absolutnie nic pisać. Czem była rewolucja w Chinach, o tem Rosjanie wiedzą lepiej, niż ktokolwiek inny w Europie; ale dzieło Radka traktujące o historji i przewrotach socjalnych w Chinach, owoc paroletniej pracy, nie zostało opublikowane. Wydano na temat rewolucji chińskiej jedynie te dzieła, w których podane były tezy oficjalne.
Jak się ustosunkowuje faktycznie świat kapitalistyczny do Z. S. S. R.? Absolutnie nie wolno omawiać tego problemu ekonomji politycznej, posiadającego przecież pierwszorzędne znaczenie. Jakiemi drogami idzie rozwój ekonomiczny, społeczny, intelektualny i religijny w Rosji sowieckiej? Nie wolno tych kwestyj traktować inaczej, jak tylko rozwijając i parafrazując ostatnie rezolucje konferencyj i kongresów partyjnych oraz przemówienia paru oficjalnych mówców partji. Możesz pisać co ci się podoba, ale nikt tego nie wydrukuje. A jeśli wydrukuje przez przeoczenie, tem gorzej dla autora!
Wynikiem tego jest zupełna pustka i jałowość intelektualna, niemniej przerażająca od tej powodzi drukowanego papieru, pozbawionego wszelkiej wartości. Młoda generacja Z. S. S. R., chciwa wiedzy jak żadna inna na świecie, musi się karmić marksizmem odpowiednio obciętym i przykrojonym, w którym niema miejsca dla Róży Luxemburg[74], dla Trockiego, który z zamkniętemi oczyma potępia wszystko co mu jest obce. Młodzież ta nie zna zupełnie wszystkich najbardziej rozpowszechnionych w Europie i w Ameryce doktryn filozoficznych, nie zna idealistów ani mistyków. Czasem jej się zdaje, że ich rozumie, choć ich nie zna. Ta monotonja i jednostronność wykształcenia zgotuje kiedyś niewątpliwie Z. S. S. R. i proletarjatowi poważne niespodzianki.
Na tem wszystkiem cierpi najwięcej inteligencja rewolucyjna, — ale to zło ma jeszcze i drugą stronę medalu. Oto na uniwersytetach, w dziennikach, we wszystkich środowiskach, widzi się ludzi wykształconych pochodzących ze sfer burżuazyjnych, którzy noszą maskę komunistów choć w głębi duszy odnoszą się wrogo do obecnego systemu. Wyuczą się abecadła komunistycznego, potrafią dostosować się do aktualnych konieczności politycznych znacznie prędzej i zgrabniej niż prawdziwi komuniści, rozpierając się i wodząc rej z zapałem prawdziwych neofitów.
W zakresie życia umysłowego Rosja dzisiejsza jest jeszcze w powijakach. Daleko jeszcze bardzo do tego, by nauka była obowiązkową i obejmowała całą ludność.
W samej Moskwie liczono w roku ubiegłym 54 tysiące analfabetów (6,1% ludności, między 16 a 34 rokiem życia). W okolicach Moskwy procent ten dochodzi do dziesięciu, a po wsiach leżących nieco dalej od Rosji centralnej nawet do 40%.[75]
Szkół buduje się zamało, dla braku funduszów. Dziewięć dziesiątych szkół w Moskwie pracuje na zmiany, — w niektórych szkołach w jednej i tej samej klasie odbywa się nauka na trzy zmiany dziennie. Daty te czerpię z raportu tow. Aleksińskiego dyrektora szkolnictwa w Moskwie. W raporcie swym przedłożonym komitetowi Partji dnia 2 czerwca z. r. Aleksiński dochodzi do wniosku, że jeżeli nie wybuduje się natychmiast nowych szkół w Moskwie i okolicy kosztem jakich 20 miljonów rubli, — wówczas za parę lat będzie się musiało setki tysięcy dzieci pozbawić nawet najelementarniejszej nauki. Podaje też ciekawe cyfry: w samej Moskwie na każde 10 tysięcy mieszkańców wypada: 1,5 szkoły, 0,8 klubów, 0,3 bibljotek, 0,1 teatrów, 0,2 kin, 1,6 kościołów, a blisko 4 lokale sprzedające napoje alkoholiczne („Weczernaja Moskwa“, 2 czerwiec 1928).
Im dalej od centr, tem okrutniej odczuwa się w szkołach demoralizację biurokratyczną. Jeden przykład: „Trud“, organ centralnego Komitetu Syndykatów, w numerze z dnia 29 grudnia 1928 publikuje artykuł o prześladowaniach, na jakie narażone są nauczycielki „jako kobiety“ ze strony władz lokalnych. W ciągu jednego roku pojawiło się w pismach trzydzieści artykułów podobnej treści. Cały szereg nauczycielek odebrał sobie życie. „Trzeba z tem skończyć!“ woła „Trud“, i słusznie. Ale zło tkwi głębiej niż się zdawać może: oto pracownica jest bezbronna i bezsilna wobec obrzydliwych lokalnych tyranów, — od których uwolnić ją może jedynie postęp w rozwoju robotniczej demokracji.
Walka z religją i ze sektami nie ustaje. Jak ona jest trudną, o tem można sobie wyrobić pojęcie z poniższych cyfr:
Na Ukrainie wychodzi obecnie jedenaście publikacyj religijnych, podczas gdy w r. 1926 było ich tylko sześć. Ogólny nakład 33 tysiące egzemplarzy, co jest wcale nieźle — mówi „Prawda“ z dnia 10 kwietnia 1928 — skoro się uwzględni, że ukraińskie wydawnictwo „Ateista“ ma nakład zaledwie 6.000 egzemplarzy. Książek do nabożeństwa, kalendarzy, ulotek o treści religijnej drukuje się na Ukrainie 4 miljony egzemplarzy w ciągu roku. Podobne stosunki panują w całej reszcie Rosji. Od sekt rozmaitych roi się poprostu. Pop Czurikow[76] wygłasza swe kazania w okolicy Leningradu, pod portretem Lenina. Sekta jego, niedawno założona, zwalcza pijaństwo i wolną miłość, dzięki czemu robotnicy odnoszą się do niej życzliwie.
Na ogół młodzież nie odnosi się wrogo do kościoła. Odczuwa się wśród niej jakieś prądy mistyczne. Wiara jest jedną z ostatnich legalnych form odporu przeciw idei komunistycznej.
Każde święto kościelne staje się bardziej imponującą i znamienną manifestacją, niż jakakolwiek manifestacja polityczna. Widziałem kiedyś w niedzielę rano kościół zapchany dosłownie ludźmi.
A wychodząc stamtąd między dwoma szeregami żebraków myślałem:
— Tak jest, partja robotnicza, która wiedzie Z. S. S. R. ku lepszej przyszłości, potrzebuje możliwie największego wysiłku intelektualnego. Aby przezwyciężyć tę twardą masę ciemności trzeba wam, moi bracia z Rosji, płomienia jak najżywszego, jak najwyższego, płomienia, podsycanego nieustannie, bez przerwy...



Sowieccy pisarze

Z. S. R. R. ma dwie generacje, a trzy rodzaje pisarzy. Generację przedrewolucyjną reprezentuje paru ludzi, paru mistrzów, coraz mniej znanych wśród publiczności, ale cenionych wysoko przez ich młodszych braci, którzy rzucili się do literatury wówczas, gdy w Rosji można już było myśleć swobodnie o czemś innem, niż o ziemniakach na jutrzejszy obiad i o ratowaniu kraju. Obie te generacje zdają się żywo sympatyzować ze sobą; ale dzieli je pewna przepaść, której nic chyba zapełnić nie zdoła. Ci starzy mistrze, których bracia należą przeważnie do białych emigrantów, przyjęli rewolucję jako pewnego rodzaju kataklizm, ze stoicyzmem i rezygnacją, a nawet z dobrą wolą wobec tego niesłusznego ich zdaniem zrządzenia losu.
Pisarze następnej generacji nie mają już żadnych złudzeń co do prawdziwej natury człowieka. Znają oni mechanizm browninga, umieją podróżować na tenderach wagonów, urządzać polowanie na wszy i leczyć choroby zakaźne... Ludzie ci liczyli ośmnaście lat w czasie wojny, a dwadzieścia podczas srożącego się terroru. Opowiadają z żenującą nieco prostotą o głodzie, o śmierci, o masowych egzekucjach, o inwazjach, o Trockim, Leninie, białogwardzistach, mongołach, o najautentyczniejszem barbarzyństwie, o najpłomienniejszem rewolucyjnem wyznaniu wiary, o najbardziej rafinowanej kulturze. W chwili, gdy dopiero oczy otwierały się im na życie, los rzucił ich na rozstajne drogi Europy i Azji, między reakcję a rewolucję, między dzicz a cywilizację. Wszystko chciwie brali, wchłaniali w siebie, by się następnie wypowiedzieć. Ale cóż! — Komunistami się nie stali! „To nasza rewolucja“, mówią, „nasz kraj sowiecki, nasza nowa Rosja, której korzenie tkwią w dawnej Rosji. W odległości dwudziestu mil od Moskwy, socjalistycznej stolicy, odnajdujemy starą Rosję z XVIII wieku; w odległości stu mil znajdujemy się nagle w połowie XIII wieku...“ Tak pisze Borys Pilniak[77], jeden z najbardziej reprezentatywnych pisarzy z doby porewolucyjnej. Wsewołod Iwanow[78], Lydja Sejfulina[79], Babel[80], Konstanty Fedin[81], Mikołaj Nikitin[82], poeci Pasternak[83], Tikonow[84], Selwiński[85] debiutowali przed paru laty z dużem powodzeniem. Obecnie słyszy się niekiedy zdania, że następne ich dzieła już są słabsze. „Nie umieliśmy pracować ekonomicznie“, mówił mi Pilniak z uśmiechem“. Całe nasze doświadczenie, cały nasz zapał włożyliśmy odrazu w pierwsze nasze dzieła. Nie jest to rozsądnie, jeżeli pisarz wystawia odrazu podobne czeki na przyszłość...“
Czemu pisarze ci nie stali się komunistami, mimo, iż do obecnego systemu rządu są szczerze przywiązani? Przeraża ich potrochu przesadny rygor doktryny, — o ile ich to może raczej nie bawi. Puszkin[86], Dostojewski, Tołstoj[87] zajmują zbyt wiele miejsca w ich umyśle, aby mogli pogodzić Marxa[88] i Lenina z obyczajami wczorajszej i dzisiejszej Rosji. Zbyt mają bystry wzrok, aby nie dostrzec rozdźwięku między formułkami a faktami. Ci pisarze, do których osobiście odczuwałem sympatję wierzą na swój sposób w socjalizm, marząc o przyczynieniu się do stworzenia prawdziwej legendy rewolucji. Ale to nie politycy. „Naszą rzeczą“ mówił mi jeden z nich, „jest pisać dobre książki. W ten sposób oddamy krajowi najlepszą przysługę. Któż dziś pamięta polityków z okresu kiedy Tołstoj pisał swoją „Wojnę i Pokój“? Przeminęli bez śladu, a Tołstoj pozostał. Któż z nich lepiej przysłużył się ojczyźnie?“
Ci pisarze tworzą tak zwaną prawicę literatury sowieckiej, — podczas gdy pisarze zwani proletariackimi, tworzą lewicę — niestety — autoryzowaną.
Gdybym lubował się w statystykach, podałbym dokładną cyfrę tych ostatnich, których jest w Sowietach parę tysięcy, a więc znacznie więcej, niż ich rywali z prawicy. Ale o ile idzie o talenty i poczytność, nie wytrzymują oni z tamtymi konkurencji. Tak zwana literatura „proletarjatu“ nie wyprodukowała od chwili jej powstania więcej jak jakie dziesięć wybitnych utworów. Wyliczy je każdy bez trudu, żadnego nie opuszczając. A więc: Cement Fedora Gladkowa[89], Tydzień Lebedyńskiego[90], Żelazny strumień Serafimowicza[91], Pogrom Fadajewa[92], Głód Semionowa[93], wszystko dzieła przesycone wielkim romantyzmem strasznych lat, — do których dolicza się jeszcze świeżo skonstruowaną doskonale przez Panferowa[94] powieść z życia chłopów, żaden z wyliczonych powyżej autorów w ciągu ostatnich lat faktycznie nie doszedł do większego rozwoju talentu. Literatura proletarjacka nie wzbogaciła się ani na punkcie autorów, ani na punkcie dzieł, mimo, że Gosizdat zalał cały kraj utworami pisarzy proletariackich. Obserwuje się tu zupełne wyjałowienie w dwóch kierunkach: pisarz proletarjacki zdaje się obecnie poprostu dreptać w kółko na jednem miejscu; literatura proletarjatu wzięta w całości, również stoi na jednem miejscu.

Literatura rosyjska przechodzić będzie ewolucję razem ze swym krajem, a nie tak, jak to sobie wyobrażają niektórzy uparci teoretycy, zaślepieni w swoich tezach. Los jej związany jest z losem Sowietów. Im bardziej proletarjat rosyjski stawać się będzie potężnym, wolnym, kulturalnym, — tem bardziej będzie, samą siłą rzeczy, wywierać wpływ na literaturę, a wszelka presja administratywna w tym kierunku okaże się zbyteczną. Ale skoro sytuacja rosyjskich pracowników jest gorszą od sytuacji innych klas — rzeczywiście więcej kulturalnych, — ani wymogi stawiane przez Gosizdat, ani „dyrektywy“ biura partji komunistycznej nie potrafią tchnąć w twórczość proletarjacką nic więcej, jak życie fikcyjne i mizerne.

W was niebezpieczeństwo, w was zbawienie

Jak każdy kraj młody, Z. S. S. R. rośnie potężnie i szybko: corocznie przybywa tam trzy miljony ludności, a w ślad za tem przybywają ośrodki kultury, zakłady, przedsiębiorstwa. Ta szósta część świata rosłaby i rozwijała się tak samo pod jakimkolwiek innym rządem. Nie należy zatem tego rozrostu identyfikować ze wzrostem socjalizmu. Olbrzymia Rosja kroczy ku świetnej bezwątpienia przyszłości. Jaką ta przyszłość będzie? Czyliż po niezliczonych przesileniach skończy się na potwornym eksperymencie Stanów Zjednoczonych Ameryki? Czy dzieci nasze ujrzą Stany Zjednoczone Europy, mające może na sztandarze młot i sierp, ale opanowane przez drapacze chmur jakiejś przemysłowej cywilizacji, gdzie będą biedni i bogaci? Czy też doczekamy się kwitnącej wielkiej Federacji Komunistycznej? Tak oto staje przed nami problem przyszłych przeznaczeń i z myślą o nim należy obserwować perypetje tej, na ogół bardzo ukrytej walki klas, jaka toczy się w Z. S. S. R.
W tej chwili każdy kto zna Rosję sowiecką, powinien budowniczych socjalizmu ostrzegać wielkim głosem: „W was samych tkwi niebezpieczeństwo!“ Sprawy zasadnicze w tej chwili jeszcze od was tylko zależą. Inaczej to jednak wyglądać będzie po pewnym czasie, o ile nie zdobędziecie się z potrzebną mocą na konieczną reakcję.
Dyktatura proletarjatu opiera się mocno na trwałych instytucjach. Partja komunistyczna ma dzisiaj w ręku taką potęgę materjalną, jakiej nigdy dotychczas nie miała. Wszystko dziś w waszych rękach. Ale wy sami, którzy wyszliście z proletarjatu, wy straszliwe zbiorowisko rewolucjonistów uosobniających aspiracje klasy robotniczej, wy sami nosicie w swym organizmie zarodki najgroźniejszej dla was choroby. Nazywałem ją już niejednokrotnie po imieniu: U was idee kostnieją w dogmaty. „Marksizm nie jest dogmatem, lecz tylko przewodnikiem w akcji“, mówił Lenin. Jest to dalej zubożanie oficjalnej doktryny przez hipokryzje i rozmaite utylitarne adaptacje, zależnie od potrzeby chwili; jest to wreszcie owa biurokratyzacja wszelkich waszych instytucyj, począwszy od najważniejszej, będącej sercem wszystkich innych, od samej partji komunistycznej. Falanga gryzipiórków zalega wszystkie wyjścia, zajmuje wszędzie miejsca ludzi żywych i prawdziwych. Lepiej wynagradzani mają tendencję wytworzenia pewnego rodzaju kasty, którą należałoby nazwać drobną burżuazją, a która stopniowo, nieznacznie, niby gromada bakcyli, ujmuje w swoje ręce władzę w partji i w państwie.
System biurokratyczny poczynił ogromne postępy od śmierci Lenina, potrzebny on jest bowiem kierownikom partji w walce z ich rywalami, którzyby prawdopodobnie zdobyli większość dla siebie, gdyby nie coraz potężniejsza presja hierarchij urzędniczych. Zinowiew, Kamieniew i Stalin potrzebowali biurokracji w r. 1923 przeciw Trockiemu i Preobrażeńskiemu, w r. 1924 przeciw Trockiemu, w r. 1926—1927 przeciw Trockiemu i Zinowiewowi. Twórca Armji Czerwonej znienawidzony jest przez biurokrację, on pierwszy bowiem wytknął jej wady i jest nieubłaganym przeciwnikiem biurokratycznego systemu rządzenia.
Ten system właśnie działa hamująco na rozwój potęgi socjalizmu w Z. S. S. R. Wszystko zło z niego się wywodzi.
Wiem dobrze, że w organizmie sowieckim więcej jest mimo wszystko zdrowia, niż choroby. Wszystkie skandale, nadużycia, wszystkie popełniane głupstwa, cała ta falanga gryzipiórków i fałszywych komunistów, wszystko to nie powinno nam pozwolić zapominać o nieustannych choć niewidocznych wysiłkach setek tysięcy prawdziwych komunistów, należących do partji lub z nią sympatyzujących. Że chorobę można jeszcze pokonać, najwymowniejszym na to dowodem jest fakt, iż mimo ociężałości, apatji, zacofania i lęku przed wszelką inicjatywą, co wszystko cechuje biurokrację, — znacjonalizowany przemysł, kooperacja i szkolnictwo, jednak rozwija się i rośnie.
Nie moją jest rzeczą przepisywać środki zaradcze. Rzucam tylko kilka myśli, które same nasuwają się do głowy:
1. Wszystko powinno wychodzić z partji. Podstawą uzdrowienia całego organizmu sowieckiego jest nawrót partji do wewnętrznej demokracji, co może nastąpić tylko pod tym warunkiem, o ile wrócą do partji ci wszyscy, którzy walczyli o jej uzdrowienie.
2. Konieczna jest głęboka reforma prasy, co zresztą musiałoby być wynikiem nawrotu partji do centralizacji demokratycznej. Prasa musi stać się mniej urzędową, bardziej dostępną każdemu komuniście, bardziej uniezależnioną od władz lokalnych. Musi mieć zapewnione prawo odpowiedzi, coby ją chroniło przed szeregiem nadużyć. Musi odzwierciedlać wszystkie niuanse opinji sowieckiej i komunistycznej.
3. W zakresie naukowym, literackim oraz w teoretyce komunistycznej, partja powinna starać się przeforsowywać swe oficjalne doktryny raczej ich własną siłą i wymową, niż zapomocą presji administracyjnej. W tym sensie partja zyskałaby tylko dużo zezwalając na swobodną dyskusję, polemikę i badania. Niebezpieczeństwo zastoju jest znacznie groźniejsze niż ryzyko dopuszczenia pewnej wolności wypowiadania się.
4. Procedura karna administracyjna, sądząca i skazująca oskarżonych politycznych zaocznie, odmawiająca im prawa obrony, otoczona zupełną tajemnicą a zdająca poufnie sprawę ze swej działalności tylko kierującym organom partji, była koniecznością w czasie, gdy szło o doraźne a energiczne stłumienie kontr-rewolucji podczas zamętu. Może i dziś należałoby ją utrzymać wobec szpiegów i klas usposobionych wrogo do proletarjatu. Ale socjaliści i komuniści powinni jednak podlegać jurysdykcji zwyczajnych trybunałów, obradujących publicznie, z dopuszczeniem obrońców.
Zadaniem czeki było zwalczać kontr-rewolucję, spiski wojskowe, zagranicznych ajentów, — to jest klasowa sprawiedliwość. Robotnicy i wszyscy ci, którzy uznają dyktaturę proletarjatu, powinni odpowiadać za swe czyny przed normalnemi sądami tego państwa robotniczo-włościańskiego. W tem swojem państwie powinni mieć zagwarantowane bezpieczeństwo i obronę.
5. W produkcji i w kooperacji jak najwięcej miejsca dla ludzi energicznych, kompetentnych, pełnych inicjatywy! Jak najżywsze zainteresowanie osobiście producenta i sprzedawcy, jak najdalej idąca demokratyzacja robotnicza.
Zarzuci mi kto może, że wywalam otwarte drzwi, że to wszystko przecież w Rosji sowieckiej oddawna istnieje. Z. S. S. R. jest ustrojem czysto demokratycznym! W partji panuje jak najdalej idąca wolność i swoboda! Prasa sowiecka, nawet w takim Smoleńsku, zawsze była i jest doskonała! Nauka i literatura ma pełną swobodę wypowiadania się! G. P. U. aresztuje jedynie tylko kontrrewolucjonistów: jeżeli ten a ten został aresztowany, widocznie jest on kontr-rewolucjonistą (ja to nazywam udowodnieniem winy przez karę)... jednem słowem wszystko jest tam jak najlepiej... etc...
Tym, którzyby tak mi mówili, odpowiem krótko:
„Być może, że naprawdę uważacie się za komunistów. Może szczerze wierzycie w to, że służycie sprawie międzynarodowego proletarjatu. I z zadowoleniem nosicie na oczach opaskę zaopatrzoną w urzędową pieczątkę.
Wasz optymizm na komendę i wasze zaślepienie stanowią dla mnie jeszcze jeden dowód więcej, że sytuacja jest poważna naprawdę...“
A moim towarzyszom z Z. S. S. R. można jedno tylko powiedzieć:
„W was samych tkwi niebezpieczeństwo!
Ale skoro tak rzeczy stoją, — to i w was samych, towarzysze, jest i zbawienie.

Jeszcze sami jesteście panami waszego losu!“

TOM III
ZEDRZYJMY ZASŁONĘ





Pozory a rzeczywistość

Nie każda podróż po Rosji sowieckiej musi być koniecznie rewelacyjną: wszystko zależy od warunków w jakich się ona odbywa oraz od wartości moralnej i intelektualnej podróżnika. Człowiek, który jeździ po Rosji jako turysta, oprowadzany i otoczony przez przewodników specjalnie do tych celów tresowanych, który według zgóry ułożonego na intencję jego programu, zwiedza tylko pewne miejscowości i objekty, nieraz przygotowane zawczasu na jego przyjęcie, który korzysta z arystokratycznych środków lokomocji nie mających nic wspólnego z obecną rzeczywistością, który styka się ponadto jedynie z osobami urzędowemi, uprzywilejowanemi, z funkcjonarjuszami państwowymi, taki człowiek po powrocie z tej wycieczki dla przyjemności nie ma wogóle prawa się odzywać. Sleepingi, automobile, elegancko urządzone hotele, — wszystko to nie ma nic wspólnego z dzisiejszem życiem 150 miljonów ludzi zamieszkujących Z. S. S. R. — Co się tyczy reszty, to można patrzeć na nią i osądzać w dwojaki sposób: od zewnątrz i od wewnątrz.
Różnica między zewnętrznym wyglądem rzeczy a ich wewnętrzną zawartością nie występuje na jaw tylko specjalnie w Rosji. Administratorzy ruin, w jakimkolwiek to będzie kraju, zachwycają się ich oryginalnością nie myśląc zupełnie o losie tych biedaków, którzy skazani są na zamieszkiwanie tych ruin. Wspaniały koloryt pejzażu, nad którym rozpływają się w pochwałach przechodnie, nie przeszkadza zupełnie, że ludzie żyją tam w brudzie i niechlujstwie. Przechodnie, którzy otaczają kołem robotników wykonywujących na ulicy jakąś wyjątkowo ciężką zawodową pracę, przyglądają się temu z zainteresowaniem, którego napewno woleliby ich pozbawić niedobrowolni aktorzy w tej scenie.
W Z. S. S. R. sprawa ta wygląda taksamo jak wszędzie indziej, jednak z dodatkiem pewnych specyficznych komplikacyj. Cudzoziemiec przyjeżdżający do Rosji rzadko tylko zna język rosyjski, skutkiem czego zmuszony jest obcować jedynie z garstką ludzi oficjalnych, którzy łatwo mogą go w błąd wprowadzić. O ile chce wejść w bezpośredni kontakt z jakąś osobą zasługującą na zaufanie za pośrednictwem tłumacza, — musiałby ów tłómacz dawać pełne gwarancje, że niczego nie przekręci ani nie zamilczy. Gdy zaś cudzoziemiec natknie się nawet na kogoś kto zna jego język, trzebaby upewnić się jeszcze, że nikt ich rozmowy nie podsłuchuje ani nie zadenuncjuje informatora. Nie można też od władz i instytucyj przyjmować jakichkolwiek grzeczności, o ile się chce mieć zupełną swobodę w wypowiadaniu swego zdania.
Przytoczę kilka tylko przykładów.
Pewien tak zwany „delegat“ organizacji robotniczej ze Zachodu, — w gruncie rzeczy funkcjonariusz mianowany poprostu przez innych funkcjonariuszy zawisłych od Moskwy, — dowiaduje się, że w jednej z fabryk moskiewskich wybuchł strejk. Postanawia zbadać sprawę na miejscu, — zatem w towarzystwie tłómacza i grupy podobnych jemu „delegatów“ udaje się do owej fabryki, gdzie indaguje robotnika w obecności „czerwonego dyrektora“, sekretarza komórki partyjnej i komitetu fabrycznego. Oczywiście robotnik oświadcza, że nie słyszał o żadnym strejku, nie kompromitując w ten sposób ani siebie ani nikogo. „Delegatowi“ to zupełnie wystarcza. Otóż gdyby ów robotnik powiedział całą prawdę, napewno po odejściu delegata wyrzuconoby go z fabryki na bruk; gdyby pozwolił sobie na słowa krytyki pod adresem kół kierujących, przepłaciłby to więzieniem lub deportacją na Syberję, po cichu, bez sądu i wyroku. Ankieta w ten sposób przeprowadzona nie ma zatem żadnej wartości. Należało urządzić się tak, aby dany robotnik mógł śmiało wypowiedzieć się, pewny bezkarności.
Inni „delegaci“, przybyli na obchód dziesięciolecia rewolucji spostrzegają z wysokości swego autobusu długi ogonek ludzi stojących na ulicy. Towarzyszący im tłómacz wyjaśnia na zapytanie, że wszyscy ci ludzie czekają swojej kolejki, aby subskrybować pożyczkę państwową. A tymczasem ci biedacy wystawali całemi godzinami pod sklepem, chcąc zakupić artykuły pierwszej potrzeby.
Z drugiej znów strony, ilekroć wytyka się dzisiejszym władcom Rosji jakiekolwiek zło, — znajdują oni wytłómaczenie na wszystko: wszystkiemu winien jest dawny ustrój, dawny rząd, — to są „grzechy przeszłości“. Zapewne, przeszłość ta zostawiła faktycznie pewne ślady po sobie, które wytępić jest bardzo trudno; — ale przecież niejedno z tego dałoby się już do tego czasu usunąć. A jeżeli do dziś dnia istnieje mimo wszystko niejedno zło, niemożliwe do wyplenienia w ciągu kilkunastu lat istnienia Sowietów, — to jeszcze nie powód, aby je zatajać lub przeczyć jego istnieniu. Są pozatem pewne rany społeczne, stanowiące specyficzną właściwość obecnego reżimu.
Pod tym względem wystarczy wskazać tylko na tragiczny los opuszczonych dzieci, skazanych na niewysłowiony upadek fizyczny i moralny, na żebractwo, kradzieże, rabunki i wszelkie zbrodnie. Płatni żołdacy legendy sowieckiej początkowo zaprzeczali istnieniu tych biedaków. Ale straszna ta plaga stała się tak jawną i groźną, że przywódcy Z. S. S. R. widzieli się zmuszeni poruszyć ją publicznie w prasie.
Siemaszko[95], komisarz ludowy hygjeny publ. pisał w „Prawdzie“ z dnia 4 września 1925: „Te brudne, półnagie dzieci, okryte robactwem, jakie widzi się po miastach i dworcach, — to żywy wyrzut dla naszego sumienia“. Winokurow[96], jeden z najwyższych urzędników sądowych w Sowietach, szacował liczbę tych małych włóczęgów na 400 tysięcy conajmniej, („Izwiestia“ z 2 marca 1926), co z pewnością stało jeszcze poniżej rzeczywistości. Aleksandra Rakowska, żona ambasadora sowieckiego w Paryżu, podaje cyfrę 600 tysięcy. „Grzechy przeszłości“ mogły być wygodną wymówką dla tych, którzy jeździli po Rosji na koszt robotnika i chłopa, nie dostrzegając tych setek tysięcy dzieci opuszczonych. Ale znalazł się ktoś, kto nie wahał się powiedzieć otwarcie prawdy, a komu trudno będzie zarzucić kłam: oto N. Krupskaja, żona Lenina, pisała w „Prawdzie“ z 2 grudnia 1925 co następuje:
„Większość towarzyszy, nawet w Partji, sądzi, że te dzieci opuszczone, to dziedzictwo wielkiej wojny i ekonomicznego chaosu... Faktycznie jednak 3 czwarte tych opuszczonych dzieciaków od których w tym roku roi się na ulicach Moskwy, to nie rezultat dawnych klęsk i zaniedbania, — lecz konsekwencja dzisiejszych warunków, bezrobocia i zwłaszcza nędzy wśród chłopstwa. Bezwątpienia ma to pewien związek z wojną, ale tylko ów związek normalny, jaki łączy przeszłość z teraźniejszością“...
Gdyby jakiś zwyczajny komunista pozwolił sobie choćby na skromną uwagę w tym duchu, napewno przepłaciłby to więzieniem lub Sybirem. Bądź co bądź klęska tych bezdomnych sierót zelżała znacznie w ciągu ostatnich trzech lat, właśnie dzięki tej publicznej krytyce, której parę głosów powyżej przytaczamy. A nie byłoby to możliwem, gdyby władza sowiecka nie potrzebowała liczyć się z nikim więcej prócz z pochlebcami.
Cytujemy ten przykład jako jeden z najjaskrawszych, którego ogólnej doniosłości zaprzeczyć niepodobna. Ale możnaby z łatwością cytować setki innych. Zapewne, niema mowy o wykorzystywaniu pewnych odosobnionych faktów dla scharakteryzowania na tej podstawie ogólnej sytuacji. Systematyczni wrogowie rewolucji posługiwali się podobną metodą, aby ukuć legendę antibolszewicką, na co znów bardziej czy mniej legitymowani spadkobiercy Lenina uważali za stosowne odpowiedzieć stworzeniem legendy sowieckiej. Ale zbijanie kłamstwa nie zawsze musi być prawdą. Jedna legenda warta drugiej. Nie tylko się one nie uzupełniają, lecz wykluczają wzajemnie, nie dotykając samego problemu. Ożywione wręcz przeciwnemi intencjami, postępują według identycznego systemu, polegającego na generalizowaniu faktów wyjątkowych, naturalnie odpowiednio dobranych.
Prawda nie leży w pośrodku, ani nie mieści się częściowo w jednej, częściowo w drugiej tezie. Prawda ta, jasna a odrębna sama w sobie, może mieścić w sobie niejeden z faktów zawartych w obu przeciwnych tezach, — ale fakty te sprowadza do ich rzeczywistych rozmiarów, przywracając im ich sens właściwy.
Oddawna już stracili kredyt ludzie pragnący za wszelką cenę oczerniać rewolucję sowiecką. Nikt im nie wierzy, nawet wówczas, kiedy mówią prawdę. Prowadzona przez nich w pierwszych latach rewolucji oszczercza kampanja ma tylko ten skutek, że przechodzi się do porządku nad ich krytyką lat ostatnich, choćby ona była zupełnie poważna i umotywowana. Daje to nawet pewne korzyści dzisiejszym kierującym sferom bolszewickim: publiczność, która nasłuchała się i naczytała tylu sądów potępiających, dziś nie zwraca uwagi nawet na rzeczy prawdziwe, któremi należałoby się zainteresować.
Z drugiej zaś strony zdecydowani, fanatyczni apologeci Sowietów przyczynili się do wytworzenia w mentalności ogółu pewnej obojętności lub nawet sceptycyzmu na punkcie tego, co się w Rosji sowieckiej dziś dzieje. Nikt nie da już dziś wiary entuzjastycznym opowieściom o życiu w Z. S. S. R. Sumienny czytelnik woli, przynajmniej na razie, o niczem nie słyszeć, nie próbuje niczego rozumieć.
Potrzebne tu jest pewne wyjaśnienie, w jaki sposób prasa tak zwana „komunistyczna“ międzynarodowa może informować fałszywie, nawet opierając się na faktach zasadniczo zupełnie prawdziwych. W ostatnich latach, — powiedzmy w przybliżeniu od chwili zniknięcia Lenina, — operuje się w Sowietach chętnie datami statystycznemi, wykazując procentowo wzrost produkcji w stosunku do każdego ubiegłego roku. Publiczność nie znając wartości punktu porównania, staje w ten sposób wobec cyfr zawrotnych.
Otóż podczas wojny domowej i obrony Rewolucji przed inwazją reakcji produkcja w Rosji, w porównaniu z przedwojenną spadła do bardzo niskiego poziomu; statystyka podaje, że do 18%, ale statystyka ta nie opiera się na żadnych realnych danych. W niektórych gałęziach produkcja ta spadła do zera, zwłaszcza w terytorjach zajętych przez białogwardzistów. Z chwilą nastania pokoju i wewnątrz i nazewnątrz powrócono wszędzie do pracy, produkcja wzrastała z roku na rok, świadcząc o stopniowej odbudowie ekonomji przemysłowej. Jasną jest jednak rzeczą, że statystyka, która na pozór wydawać się może imponująca, może być pozbawiona wszelkiej wartości, jeżeli jako punkt wyjścia do porównania procentowego wzrostu produkcji bierze się stan produkcji niesłychanie niski.
Kraj fabrykujący najpierw jeden automobil rocznie, następnie pięć w drugim roku, a dziesięć w trzecim, — zwiększyłby swą produkcję o 500, względnie o 1000 procent, a jednak nie mógłby się chwalić podobnym „sukcesem“. Tymczasem prasa podkreśla właśnie fakty w tym rodzaju.
Mimo wszystko jednak potrzebny był dla pewnych kategoryj ludzi, bardziej wymagających niż czytelnicy owej inspirowanej prasy, jakiś miernik inny, mniej wątpliwy; dlatego w porównaniach poczęto powoływać się na daty z roku 1913. To już wygląda bardziej interesująco, gdyż ów rok poprzedzający wybuch wojny wykazywał najwyższy stopień kapitalistycznego rozwoju, przed wielkim światowym kryzysem. Ale nie dotyczy to Rosji w tym stopniu, jak to niektórzy utrzymują, — Rosja bowiem była jednym z najbardziej zacofanych krajów w całej Europie. W innych krajach, w szczególności w Stanach Zjedn. Ameryki i w Japonji mieliśmy przykłady, w jak szybkiem tempie potrafi kapitalizm wprowadzić olbrzymi postęp w kraju, może spóźnionym w swym rozwoju, ale dysponującym dużemi zasobami surowca i materjału robotniczego; sam fakt zatem przekroczenia produkcji z r. 1913 nie wystarcza, by rządom dzisiejszym przyznać wyższość nad rządami dawnemi.
Dalszym czynnikiem okłamywania jest fakt, że nie bierze się pod uwagę naturalnego przyrostu ludności. W statystyce socjalnej cyfry nie mają znaczenia absolutnego, lecz muszą być rozpatrywane z punktu widzenia ich wzajemnej zależności. A więc — jeśli produkcja wzrasta wolniej niż liczba ludności w danym kraju, — to faktycznie ona się stosunkowo zmniejsza. Łatwo to stwierdzić, wypośrodkowując przeciętną na jednego mieszkańca. Otóż przyrost ludności w Z. S. S. R. wyraża się cyfrą trzech i pół miljona głów rocznie. Skoro się tę drobnostkę uwzględni, wówczas wszelkie dedukcje oparte na wykresach statystycznych okażą się zupełnie złudne.
Faktycznie jedynym rzeczywistym wskaźnikiem postępu jest przeciętna konsumcja na głowę. W roku 1927, podczas uroczystości dziesięciolecia rewolucji, moskiewskie centra propagandowe zwiastowały, na użytek zagranicy, iż produkcja z roku 1913 została lub zostanie w najbliższym czasie przekroczoną. Równocześnie atoli instytucje poświęcone ekonomji narodowej zapowiadały, że dopiero w r. 1932 dojdzie się do cyfr przedwojennej konsumcji na głowę, a to z uwagi na przyrost ludności i zmniejszenie się importu. Wystarczy proste stwierdzenie tego faktu, aby pozbawić wszelkiej wartości owe optymistyczne enuncjacje oficjalne, powtarzane na wszelkie tony przez tysiące funkcjonariuszy rozsianych po całym kraju. Nie wiele więcej są też warte owe „świadectwa“ ignorantów, którzy nie jeżdżąc nawet do Rosji mogliby dowiedzieć się całej prawdy, gdyby zadali sobie trud przeczytania choć jednej urzędowej publikacji Najwyższej Rady ekonomicznej Z. S. S. R.
Ale to jeszcze nie wszystko. Trzeba się jeszcze liczyć i z jakością produkcji: niema się co chwalić dojściem do jakiegoś stopnia produkcji, jeżeli z wyprodukowanego towaru musi się jedną czwartą, jedną trzecią, a czasem nawet i połowę wyrzucić poprostu na śmiecie. A tak właśnie dzieje się w Rosji, w najważniejszych dziedzinach pracy, — jak to stwierdzają oficjalne raporty. Zapytać się też godzi, czy do osiągnięcia pewnych rezultatów nie doszło się kosztem pogorszenia warunków życia pracowników. Nie można też zapominać o wysokości ceny zakupna fabrykatów. Wreszcie trzeba też brać w rachubę nieustanny wzrost zapotrzebowania, występujący szczególnie dobitnie po wielkich przewrotach społecznych, po wojnach i rewolucjach.
Ludzie propagujący legendę sowiecką, a pomijający wszystkie te rozmaite czynniki, niezbędne dla porównania i oceny, — operują bezwartościowemi cyframi, popełniając poprostu oszustwo, podniesione do trzeciej, czwartej czy piątej potęgi, zależnie od wypadku.
Ale nie wystarczy samo objektywne skonstatowanie pewnych faktów. Idzie tu jeszcze o ich interpretację z punktu widzenia Rewolucji, idzie o stwierdzenie, czy cały system ekonomiczny dzisiejszej Rosji rozwija się w duchu socjalizmu czy kapitalizmu, — innemi słowy, czy bolszewicka Rewolucja zbliża się do wytkniętych sobie celów, czy od nich oddala. Rosyjska partja komunistyczna nie po to przeprowadziła rewolucję społeczną, by ustalić jakiś typ produkcji i sposób życia, istniejący w państwach burżuazyjnych, choćby najbardziej postępowych. Idzie tu o położenie kresu wyzyskiwaniu jednego człowieka przez drugiego, o zniesienie wszelkich przywilejów, o dążenie do faktycznej równości przez skomunizowanie środków produkcji, wyeliminowanie osobistych korzyści i rozdział produktów stosownie do potrzeb członków całego społeczeństwa.
Pragnąc rozwijać się w tym kierunku (trudno bowiem wymagać, by kraj tak zacofany potrafił własnemi wyłącznie środkami zrealizować w całej pełni ideę socjalistyczną, a cała rzecz w tem, by swoje wysiłki skierował we właściwym kierunku), Z. S. S. R. powinien górować nad państwami kapitalistycznemi swoją organizacją, swoją techniką, tempem swej produkcji, a równocześnie tworzyć nowy porządek społeczny, społeczeństwo bez klas. W przeciwnym razie bolszewizm nie byłby — choć nieświadomie — niczem więcej jak burżuazyjną rewolucją, torującą drogę cywilizacji kapitalistycznej.
Na to najważniejsze pytanie legenda sowiecka nie daje żadnej odpowiedzi, ani też materjału do odpowiedzi. Nie jest moim zamiarem dać czytelnikowi tej książki zupełnie gotowe rozwiązanie lub podtrzymywać jakąś tezę. Pragnę jedynie naszkicować w grubszych zarysach rzeczywiste warunki, w jakich dziś żyją masy w Rosji i w zakończeniu sformułować kilka myśli, które mogłyby pomóc czytelnikowi do wyrobienia sobie właściwego sądu.
Będziemy mówić prawdę. Dlatego powstrzymamy się od dobierania przykładów wyjątkowych, nie będziemy czerpać z rubryki wiadomości kronikarskich, choćby to nieraz mogło być interesujące jako symptomy. Przedstawiać będziemy tylko fenomeny ogólne dotyczące życia klas robotniczych, — już to grupując wystarczającą ilość faktów by na ich podstawie ustalić pewną regułę, — już to cytując poszczególne wypadki, dość ważne, by wystarczyły dla scharakteryzowania pewnej reguły. Nie będziemy powoływać się na żadne przypadkowe czy wyjątkowe epizody, — lecz jedynie na stale istniejący stan rzeczy.
Nie będziemy powoływać się nigdy na ów okres zwany epoką „komunizmu wojennego“ ani na lata bezpośrednio po tym okresie następujące. Wszystkie informacje datują się z czasu po śmierci Lenina i po uroczystościach dziesięciolecia rewolucji. Opieramy się wyłącznie na źródłach sowieckich, o ile autor, który dość długo przebywał w Rosji jako komunista i zwiedzał wszelkie środowiska, nie powołuje się na swoje osobiste doświadczenie. Czytelnik musi o tem pamiętać, że dzisiejsze publikacje rosyjskie, wszystkie bez wyjątku, zależne są w zupełności od sekretarjatu partji komunistycznej, będącego wyłącznem uosobieniem władzy politycznej. Oczywiście publikacje te starają się zawsze łagodzić i osłabiać znaczenie „objawów negatywnych“, aby nie dawać żeru wrogiej prasie zagranicznej. W pewnych tylko wypadkach rozmyślnie się nawet przesadza, o ile idzie o zaalarmowanie opinji lub o ile to się okazuje potrzebnem dla walki wewnętrznej.
Dzisiejsi kierownicy Sowietów, którzy dyktaturę zmonopolizowali dla siebie, wprowadzili pewną inowację w komunistycznej demokracji pod formą „autokrytyki“. Każdy może i powinien sam siebie krytykować!
Autokrytyka nietylko jest dozwolona, ale i przepisowa. Jest ona dobrowolną i obowiązkową jednocześnie, a przypomina dziwnie jakieś praktyki religijne, coś w rodzaju publicznej spowiedzi. Bezrobotny, żyjący z żebraniny i jakichś ochłapów, ma prawo do autokrytyki. Biedny chłop, obarczony familją, nie mający żadnego inwentarza, ma prawo sam się oskarżać. Głodny, zawszony, bezdomny chłopak ma prawo bić się w piersi. Wszyscy nieszczęśliwi, wydziedziczeni, wszyscy męczennicy różnic społecznych mają prawo wzajemnie się krytykować. Ale generalny sekretarz partji komunistycznej nie może być krytykowany przez nikogo, prócz siebie samego, — a jak dotychczas, uważa on, że nic sobie absolutnie zarzucić nie może. Ale sekretarze tegoż sekretarza, i sekretarze sekretarzy sekretarza, i sekretarze sekretarzy sekretarzy sekretarza, — ci wszyscy nie mogą być krytykowani jak przez siebie samych lub przez swych przełożonych.
Osobliwy ten wynalazek, bardzo wygodny dla tych, którzy z niego ciągną korzyści, a zgodny z interesem klas uprzywilejowanych, jest cudownem zrealizowaniem demokracji sowieckiej à rebours. Jest to najdokładniejsza antyteza politycznego programu październikowej rewolucji.
Czas już postawić jasno kwestję odpowiedzialności tej całej piramidy sekretarzy, której szczyt uważa się za nietykalny, a której podstawa opiera się na olbrzymiej masie, uginającej się, niewątpliwie, pod brzemieniem „grzechów przeszłości“, ale też równocześnie pod brzemieniem błędów tej jej rzekomej „elity“.



Tragiczne życie pracowników

Rozmaite są objawy, pozwalające na scharakteryzowanie położenia mas robotniczych w danym kraju. Statystyka posługuje się odpowiednio zestawionemi cyframi, wykresami, współczynnikami, procentami. Wszystko to razem przedstawia pewną wartość tylko wówczas, o ile można ustalić wzajemną zależność tych cyfr od siebie. Tak naprzykład wysokość wynagrodzenia musi być zestawiona z wysokością kosztów utrzymania i nakładu pracy.
Dlatego, naszem zdaniem, pragnąc dać pewien obraz codziennego życia robotnika w Z. S. S. R. najlepiej będzie opisać przedewszystkiem jego warunki pracy i mieszkaniowe. Wówczas dopiero wszelkie cyfry nabiorą pełnego znaczenia.
Zaczerpnijmy tedy z prasy sowieckiej garść bardzo charakterystycznych informacyj ilustrujących doskonale sytuację ogólną. Mógłbym się opierać i na moich osobistych obserwacjach; chcąc jednak pozbawić czytelnika nawet cienia powątpiewania, lepiej oprzeć się na urzędowych dokumentach: wiadomo przecież, że wszystkie bez wyjątku publikacje w Z. S. S. R. podlegają pośrednio lub bezpośrednio rozkazom i kontroli Sekretarjatu Partji komunistycznej.
A więc fabryka Karol Marx (Wiazniki, gub. Włodzimirska): z pośród 150 rodzin ani jedna nie dysponuje takiem pomieszczeniem jakie jej się wedle normy należy: nieraz dwie lub trzy rodziny — ośm do dziewięciu osób, mieszka w jednej ubikacji. Dzieci wałęsają się wszędzie po trochu; brud, pełno robactwa i zaduch zatruwający powietrze („Prawda“, 26 marzec 1925). Ten sam dziennik w numerze z 29 marca donosi o ostrym kryzysie mieszkaniowym na Uralu: „Liczba robotników nie mających mieszkania dochodzi we fabryce N... do 5.000, w okręgu P... do 1.000, w Z... do 2.500“... W Sormowie na 32 tysiące ludności... przeszło pięćdziesiąt procent mieszkań nie odpowiada najprymitywniejszym wymogom sanitarnym“... („Prawda“ z 3 kwietnia). We fabryce L... gub. Moskiewska: „W domach robotniczych mieszka po 9 do 10 osób w jednym pokoju, śpi się na ziemi, zaduch, brak wentylacji“... („Prawda“ 17 kwiecień). W K. gub. Iwanowo-Wozneseńska, w domach robotniczych: „w każdym prawie najmniejszym pokoiku mieszka po dwie rodziny... pluskwy i mole“... W drugim sąsiednim budynku „...sytuacja jeszcze bardziej opłakana“... („Prawda“, 6 maj). Pod tą samą datą, w tym samym dzienniku czytamy dalej: Kostroma: głód mieszkaniowy sroży się, przeszło tysiąc robotników żyje w strasznych warunkach“... Fabryka tekstylna w Moskwie: „...brakuje mieszkań dla przeszło 75 tysięcy robotników i urzędników“... Kopalnie złota nad Leną: „Robotnicy wiodą smutny żywot w dużych ciemnych barakach, kawalerowie i żonaci razem. Najszczęśliwsi z nich gnieżdżą się w norach, po dwie i trzy rodziny razem... Wielu z nich niema materacy, — sypiają w ubraniach... Brak wentylacji... brud... pluskwy“... (Prawda, 27 maj). Fabryka E., gub. moskiewska: „Wątpimy, czy możnaby znaleźć gorsze mieszkania, zwłaszcza o ile idzie o sypialnie. Budynki niskie, duszne, brak wentylacji, piece dymią,... drewniane tapczany,... pluskwy,... oświetlenie prymitywne... („Prawda“, 5 czerwiec). Fabryka Z.... Iwanowo-Woznesieńsk: ...Komisja skonstatowała straszliwy brak mieszkań i pogwałcenie najelementarniejszych zasad hygjeny. W małych domkach żyje razem po dwie lub trzy rodziny, 12 do 15 osób, podczas gdy powierzchnia mieszkania wynosi siedm do dziewięciu arszynów kwadratowych, z czego połowę zajmuje piec i inne sprzęty. Robotnica z trojgiem dzieci mieszka w klozecie, brudnym, cuchnącym, o powierzchni 3 arszyn kwadratowych. Wielu robotników gnieździ się po hangarach, piwnicach... Pewną robotnicę z trojgiem dzieci wypędzono dosłownie na ulicę... („Prawda“, 13 wrzesień).
Oto, co można było wyczytać w ciągu paru miesięcy roku 1925 w jednej tylko moskiewskiej „Prawdzie“. A są to tylko notatki, dorywczo zebrane. Przejrzyjmy teraz pokrótce inne dzienniki.
„Trud“, centralny organ syndykatów, to niemal jeden nieprzerwany rejestr tej mizerji. W północnym Kaukazie, na plantacjach tytoniu w B.: „robotnicy sypiają na gołej ziemi, na lichych siennikach: proch z liści tytoniowych, który zmuszeni są wdychiwać, przyczynia się do rozwoju rozmaitych chorób, brak umywalni (nr. z 25 marca). W przemyśle metalurgicznym: z reguły przeciętnie wypada 7, a czasem nawet 4½ arszyny kwadratowe powierzchni mieszkalnej na jednego człowieka; w koszarach robotniczych w K. na każdem łóżku sypia kolejno na zmianę trzech robotników z różnych „szycht“, świeżo przybywający sypiają po dworcach lub koło wysokich pieców (14 kwiecień). W Moskwie robotnicy sezonowi gnieżdżą się po 10 do 15 po norach, gdzie ledwo na dwóch byłoby miejsce; 26 robotników, ściśnionych jak śledzie w beczce, sypia w piwnicy na drewnianych deskach; większość natomiast nocuje na dworcach i na ulicach (20 kwiecień). Na Uralu górnicy sypiają na gołych deskach w koszarach, niema zupełnie umywalni. Wielu z nich musi dwa razy na dzień przebywać pieszo drogę z mieszkania do kopalni, t. j. jakich 3—4 kilometrów (29 kwiecień).
Rabocznaja Gazeta“: We fabryce „Komunistyczna Awangarda“ robotnicy mieszkają w ciasnych stancyjkach, nieraz po 14 osób w jednej; każda niemal izba podzielona jest na dwa piętra, jak kabiny okrętowe; niejednokrotnie dzieci i kobiety brzemienne spadają z góry na twardą podłogę.
We fabryce manufaktury, gub. moskiewska „w czterdziestu pokojach mieści się ośmdziesiąt rodzin, a przeszło 250 osób i ci mogą mówić jeszcze o szczęściu, gdyż sześciuset robotników żyje w izbach wśród brudu, robactwa, wilgoci, dymu i stęchlizny, w bezpośredniem sąsiedztwie bydląt. Spi się na stołach, pod stołami, na ziemi; w nocy przejść poprostu nie można, gdyż cała podłoga pokryta jest ciałami ludzkiemi“. W hucie szklanej Czerwony Promień (gub. Pskowska) 500 robotników żyje w koszarach pełnych robactwa, gdzie śnieg i deszcz ma swobodny dostęp; na 10 do 12 osób przypada dziesięć metrów kwadratowych powierzchni.
Cytujemy naprawdę na chybił-trafił tę wiązankę faktów, zebraną z różnych dzienników. W tem oświetleniu rozumie się lepiej suchą wymowę cyfr, jak tych naprzykład, które przytacza Wiestnik Truda (nr. 10 z r. 1926) odnośnie do górników. Autor tej notatki stwierdza stałe pogarszanie się sytuacji: w roku 1927 w okręgu Donieckim będzie 30.000 robotników bezdomnych; w kopalniach nafty w Baku ilość bezdomnych dochodzi do 40%; mieszkania wszędzie są ciasne, niezdrowe, zniszczone.
Komisarz hygjeny, Siemaszko, pisał w „Prawdzie“ z dnia 25 marca 1926, opierając się na wynikach przeprowadzonej przed dwoma laty ankiety, że z pośród młodocianych robotników 33% niema wogóle łóżek, zaś 30—40% żyje po sześciu i więcej w jednej izbie. (Zobaczymy dalej, że sytuacja ta nadal jeszcze się pogarsza). W tych warunkach stan zdrowotny robotników musi być opłakany. Podczas inspekcji przeprowadzonej w 79 przedsiębiorstwach w jednym tylko obwodzie Moskwy stwierdzono, że na 1585 robotników młodocianych, 1.120 było chorych. A nie są to wcale cyfry wyjątkowe, lecz „niezaprzeczenie typowe“ jak zauważa Trud z 2 lipca 1926. Oczywiście nie trudno sobie wyobrazić ogrom demoralizacji będącej wynikiem tych warunków życia.
W ciągu roku 1928 nic się na lepsze nie zmieniło: Na VIII Kongresie Syndykatów cały szereg delegatów uskarżał się na fatalne warunki mieszkaniowe; skoro 80 do stu osób leży stłoczone w jednej izbie sypialnej, nie można marzyć o jakiejś kulturalnej rewolucji, mówił jeden. U nas sypia się w piwnicach, w starych wagonach kolejowych lub poprostu w jakiejś norze, konstatował inny. Delegaci ze wszystkich bez wyjątku stron i ze wszystkich gałęzi przemysłu, wywodzili swe żale i opisywali katusze, jakie przeżywają („Trud“ i inne dzienniki z połowy grudnia 1928).
Wreszcie kilka przykładów z roku 1929:
W okręgu Donieckim wszędzie rozlega się jeden alarmujący krzyk: Dusimy się poprostu, stłoczeni jedni na drugich! Stare walące się domy są przeludnione; nowo budowane w krótkim przeciągu czasu stają się podobne do tamtych. Murarze i robotnicy sezonowi sypiają pod łóżkami, gdzie śpią nieletni robotnicy — i vice-versa, co oczywiście działa niesłychanie demoralizująco. („Prawda“ 22 styczeń). W Leningradzie z pośród 45.200 robotników budowlanych zaledwie 1.245 ma jakieś pomieszczenie. Obecnie buduje się mieszkania dla ca. 4.000 robotników, — zaczem około 40.000 nie będzie miało dachu nad głową („Krasnaja Gazeta“ z 22 marca). W okolicach Moskwy w zeszłym roku pracowało 120 tysięcy robotników sezonowych, a w tym roku ilość ich dojdzie zapewne do 180 tysięcy. Gdy zaś przytułki i domy noclegowe pomieścić mogą najwyżej dwa tysiące, — zatem niewiadomo zupełnie, gdzie reszta się ulokuje („Prawda“ z 2 kwietnia). Sowiet leningradzki przeprowadził ankietę co do warunków życia robotników sezonowych: na przestrzeni 16—20 metrów kwadratowych gnieździ się 10—12 osób, które przeważnie sypiają na podłodze, w ubraniu. („Trud“, 6 czerwiec). Jeden z młodocianych robotników pisze: „U nas niepodobna ani odpocząć, ani umyć się. W baraku naszym niema zupełnie materacy; studnia w odległości 500 metrów; sypia się na podłodze; kiedy deszcz pada, można poprostu pływać; człowiek wstając rano czuje się bardziej zmęczony, niż kładąc się spać („Prawda“ z 14 kwietnia). W tym samym numerze znajdujemy opis baraków w okręgu Donieckim: tapczany na podłodze, okryte czasem brudnemi łachmanami, gdzie roi się od robactwa; na każdym tapczanie śpi naraz dwóch ludzi i to na zmiany; w niektórych barakach przez całą zimę brakowało szyb w oknach; niema wody ani do picia ani do mycia.
Tak oto wygląda los nie pewnej tylko specjalnej grupy, ale olbrzymiej większości pracowników fizycznych, w tej pierwszej na świecie rzekomo socjalistycznej Republice. Miljony ludzi, tych właśnie, którzy własną pracą wszystko tworzą, gnieżdżą się po ohydnych norach, godnych średniowiecza lub koczują pod gołem niebem, wystawione na wszystkie zmiany klimatu i pogody.
Jeszcze raz nasuwa się pytanie, czy zapowiada się pogorszenie czy też polepszenie obecnej sytuacji? Komisja opracowująca plan pierwszego pięciolecia (od 1926/7 do 1931/2) stwierdziła wyraźnie, że sytuacja może się jedynie pogorszyć. Stworzono kooperatywy budowlane, — ale któż z nich naprawdę korzysta? Jeden z najlepszych pisarzy politycznych w Z. S. S. R., L. Sosnowski, obecnie deportowany na Syberję, pisząc dnia 22 sierpnia 1928 do Leona Trockiego, również deportowanego, podaje mu następujące informacje w charkowskim „Proletarjuszu“:
W stolicy Ukrainy na 40.310 robotników wraz z członkami swych rodzin, należących do 800 kooperatyw budowlanych, — 38% żyje w piwnicach; 72% powierzchni mieszkalnej jest nie dla robotników!
Podtytuł tego artykułu brzmiał: „żadne prawo nie broni robotnikowi żyć w porządnem mieszkaniu“. Odkrycie to zaprawdę charakterystyczne, po dziesięciu latach „dyktatury proletarjatu“! Na zebraniu wyższych funkcjonarjuszy komunistycznych w Moskwie, 5 sierpnia 1929, jeden ze sprawozdawców oświadczył: „Warunki mieszkaniowe robotników moskiewskich pozostają i nadal niezadowolniające“ (sic!). Warto zaznaczyć, że w ciągu ostatnich lat w Moskwie wybudowano pomieszczenia dla 27.000 osób, że jednak w tym samym czasie napłynęło tam przeszło 800 tysięcy ludzi („Trud“, 6 sierpień 1929). Wedle zatem najświeższych dat urzędowych, w stolicy Z. S. S. R. sytuacja uległa zaostrzeniu skutkiem przybytku 530 tysięcy ludzi, nie licząc normalnego przyrostu ludności. A jakim sposobem doszło się do tej cyfry 270 tysięcy? Czy licząc po 3 metry kwadratowe na osobę? Sprawozdawca nic o tem nie wspomina. Ale znając praktyki sowieckiej statystyki, o której sam Stalin, sekretarz partji wyraził się publicznie, że nie zasługuje ona zupełnie na zaufanie, — można na cyfrę tę patrzeć bardzo krytycznie i... podzielić ją w myśli przez dwa lub trzy. A trzeba pamiętać, że do powierzchni mieszkalnej wlicza się wszystkie kurytarze, sionki, przedpokoje, — nie mówiąc już o olbrzymich kamiennych czy kaflowych piecach, tradycyjnych w całej Rosji.
Co gorsza, wszystkie te nowe budowle, przeważnie stawiane pospiesznie, bez planu, już po paru miesiącach stają się nie do użytku: dachy zaciekają, podłogi pruchnieją i gniją, ściany pękają, piece nie grzeją zupełnie („Prawda“, „Trud“, „Izwiesta“).
Ludności przybywa rokrocznie w Z. S. S. R. trzy i pół miljona, a przyrost ten jest stosunkowo znacznie silniejszy w miastach, niż po wsiach, skąd wywędrowuje masa biedaków, by w mieście znaleźć pracę; coraz więcej starych domów staje się niezdatnych do użytku: wszystko to daje nam pojęcie, jakich olbrzymich wysiłków potrzebują Sowiety, aby na punkcie kwestji mieszkaniowej dojść do poziomu kraju cywilizowanego. Można i godzi się mówić o „grzechach przeszłości“, — ale nie można zamykać oczu na faktyczny stan rzeczy, jeżeli chce się naprawdę dążyć do jakiejś poprawy. Jak twierdzi Larin[97], osobistość oficjalna, cała ludność Moskwy, wliczając w to wyższych funkcjonariuszy, burżuazję, artystów i wszystkie osoby uprzywilejowane, rozporządza przeciętnie sześcioma metrami kwadratowemi na jednego mieszkańca, — przyczem na studentów liczy się tylko po trzy metry kwadr. na osobę. („Prawda“, 24 lipiec 1929). Znaczy to, że proletarjat niema nawet i tych 3 m kwadr. na głowę, a i większość mieszkańców taksamo nie dochodzi do tej przeciętnej. Dlatego to utarło się w Rosji powiedzenie, że ma się do dyspozycji kącik, „wielkości mniejwięcej trumny“.
Czyżby to miało znaczyć, że niema w Rosji porządnych mieszkań robotniczych, że niema domów zaopatrzonych w elementarne wygody, a może nawet urządzonych wzorowo? Bezwątpienia, są i takie. I właśnie takie budowle pokazuje się turystom, udającym rozmaitych „delegatów“. Dowodzi to jednak poprostu, że i w Sowietach wytwarza się jakaś odrębna kategorja pracowników uprzywilejowanych, zupełnie na wzór państw kapitalistycznych. Nie idzie o to, jak żyją uprzywilejowani robotnicy we wzorowo urządzonych domach, lecz trzeba nam zapoznać się z codziennem życiem szarych mas: czytelnik zaczyna sobie teraz wyrabiać pojęcie o warunkach bytu rosyjskiego proletarjatu i lepiej zrozumie realną wartość płac robotniczych, o których pomówimy osobno.
Przypatrzmy się z kolei warunkom pracy. Po tem co wyżej powiedziano, nie trudno wyobrazić sobie, co się musi dziać w tych norach, gdzie się je, pije, pali, pluje, śpi, chrapie, krzyczy, kłóci a czasem i bije, gdzie jeden drugiemu zawadza, dzieci płaczą, starsi grają w karty, gdzie bredzi gorączkujący chory i awanturuje się pijak.
Zajmiemy się też pokrótce faktami, charakteryzującemi zagadnienia opieki społecznej, ochrony pracy, pomocy lekarskiej i ubezpieczeń społecznych.
Otóż przedewszystkiem trzeba uświadomić sobie olbrzymią przepaść jaka istnieje między ustawami, dekretami i rozporządzeniami, choćby najlepszemi w zasadzie, a ich stosowaniem w praktyce. Znajdziecie w Sowietach miljony doskonałych rezolucyj i zarządzeń, których się zupełnie nie przestrzega i może wogóle nigdy przestrzegać nie będzie.
Dla ilustracji weźmy jeden drobny fakt, pierwszy z brzegu wśród tysięcy innych: zasadniczo robotnik ma prawo do zniżonych taryf o ile idzie o opiekę lekarską; w szczególności odnosi się to do zabiegów dentystycznych, kosztujących bardzo drogo. Otóż robotnik, któremu brakuje 11 zębów zgłasza się do Mos-zdrawot-diel celem wprawienia mu sztucznej szczęki po zniżonej cenie i spotyka się z odmową, gdyż... ze zniżonej taryfy może korzystać dopiero ten, komu brakuje conajmniej 12 zębów. „Zatem mam sobie dać wyrwać zdrowy ząb, by móc wstawić dwanaście?“ — pyta robotnik. („Prawda“, 30 lipiec 1925). Cytujemy ten fakt wyglądający na anegdotę, jako dość wymowny dowód, na jakie trudności napotyka na każdym kroku proletarjusz, mający odwagę upomnieć się o swoje prawa.
„W donieckim okręgu przemysłowym, o ile idzie o opiekę lekarską, sytuacja jest rozpaczliwa. W G., na 18 tysięcy pracowników, niema zupełnie polikliniki. Jeden lekarz musi badać do stu chorych dziennie i to na wszystkie możliwe choroby, od ginekologji i chirurgji aż do chorób wenerycznych i oczu. W sali przyjęć niema nawet miednicy, tak, że lekarz który badał chorego wenerycznie wsadza nieobmytą zupełnie rękę w usta czy w oko innego chorego“ („Prawda“, 4 luty 1926). Tego rodzaju fakty są na porządku dziennym. Ankieta przeprowadzona w kopalniach tego zagłębia dała następujące wyniki: zaledwie 11% kopalń zaopatrzone jest w podręczne szafki z bandażami; tam gdzie wedle regulaminu powinno być 38 łóżek dla chorych, jest zaledwie jedno; w wielu miejscach niema zupełnie noszy, ani przepisowych butelek z wodą do picia; 20% kopalń nie posiada urządzeń kąpielowych, ani należytego opalania, ani serwetek, ani mydła; pracuje się w kałużach wody, którą się czerpie czasem do picia, brak klozetów, wszędzie pełno ekskrementów, o jakiejkolwiek higjenie niema mowy. („Trud“, 2 kwiecień 1926). Ilość nieszczęśliwych wypadków podczas pracy wzrasta ustawicznie. W ciągu jednego roku procent ich wzmógł się z 21% na 33%, wskutek złej organizacji („Trud“, 8 kwiecień 1926). Ilość nieszczęśliwych wypadków w porównaniu z rokiem ubiegłym wzrosła o 50%, — piszą z Charkowa („Trud“, 13 kwiecień 1926). W okręgu donieckim od października do lutego 10.763 wypadków, z czego 61 śmiertelnych; w poprzednim roku 17.000 nieszczęśliwych wypadków w kopalniach, 23.546 w całem zagłębiu („Komunista“ charkowski, 14 kwiecień 1926). W Georgji robotnicy drzewni pracują dwanaście godzin dziennie w terenie bagnistym, pozbawieni wszelkiej opieki sanitarnej; pracujący przy budowie mostu na Ingur[98] „są zupełnie pozbawieni praw“, poniewierani przez inżynierów, nie wiedzą nawet, ile im się należy za ich pracę (Zaria Wostoka w Tyflisie, nr. 1133 i 1162, marzec—kwiecień 1926).
Robotnik, który stracił rękę i jest niezdolny do pracy, mający pięć osób do wyżywienia, bez środków do życia, napróżno od sześciu miesięcy stara się o uzyskanie miesięcznej zapomogi w sumie marnych dziesięciu rubli. (Raboczaja Gazeta, 10 czerwiec 1926). W okręgu Krywoj-Rog pewien robotnik czeka od dwóch miesięcy swej kolejki, by mu amputowano zmiażdżony członek („Prawda“, 9 czerwiec 1926).
W sprawozdaniu z plenarnego posiedzenia Rady Syndykatów czytamy: „Chorzy robotnicy czekają po dziesięć dni na lekarza; brak lekarzy, a szpitali niema“.
Przejdźmy do roku 1927. „Trud“ z 27 marca 1927 sygnalizuje ponownie wzrost nieszczęśliwych wypadków w okręgu donieckim. „Prawda“ z 13 kwietnia 1927 stwierdza, że ilość tych wypadków w rejonie moskiewskim wzrosła o 60% w ciągu jednego roku. „Weczernaja Moskwa“ z 29 kwietnia 1927 oblicza, że w ciągu roku 1926 było 45.000 nieszczęśliwych wypadków w gub. moskiewskiej; co dziesiąty robotnik był ranny, 3.500 stało się inwalidami. W lasach Uralu robotnika maltretuje się zupełnie tak samo, jak za carskich rządów; — toż samo odnosi się do drwali nad Morzem Białem („Trud“, 31 maj i 2 czerwiec). W branży tekstylnej ilość nieszczęśliwych wypadków podwoiła się w stosunku do przedwojennej; połowy tych wypadków nie zgłasza się wcale Inspektoratom pracy („Trud“, 2 czerwiec).
W następnym roku, wobec dalszego pogarszania się sytuacji, czynniki kierujące wreszcie zwracają na to uwagę, zwołują konferencje, podejmują energiczną kampanję. „Prawda“ z dnia 29 lutego 1928 wytyka niedbalstwo dyrekcyj, niedostateczną kontrolę ze strony Inspektoratów pracy i wzywa Partję komunistyczną do energicznej interwencji. Specjalnie zwołana w lutym konferencja wyświetla rozliczne przyczyny tych wypadków i skutki sowieckiej racjonalizacji pracy: narzędzia zniszczone i zużyte, nieprzestrzeganie regulaminów, brak powietrza i światła, nieporządki, niewyzyskiwanie uchwalonych kredytów, niedoświadczenie personalu, częste zmiany wśród personalu robotniczego, przeciążenie pracą i t. p. („Trud“, 7 luty). Niektórzy pracownicy wyczerpują się szybko skutkiem zbyt intenzywnej eksploatacji ich pracy: w Stalino młodzi chłopcy wyładowują dziennie do 6 tysięcy pudów, zamiast 500 pudów, co wydaje się prawie rzeczą nie do uwierzenia („Prawda“, 5 styczeń 1928). Inspektoraty pracy niejednokrotnie fałszują statystykę, by wykazać pozorną poprawę stosunków: tak np. w Ługańsku przy rewizji stwierdzono, że ilość nieszczęśliwych wypadków faktycznie była 5—6 razy większą niż podawały daty oficjalne („Trud“, 4 sierpień). W pewnej fabryce z pośród 125 robotników zajętych w dziale miedziorytniczym w ciągu niespełna pięciu miesięcy dwudziestu ośmiu odniosło poważne okaleczenia rąk, z powodu braku urządzeń ochronnych. Zarząd tej fabryki zupełnie się tą sprawą nie zainteresował („Prawda“ 1 sierpień).
Tego wszystkiego „fałszywi przyjaciele Z. S. S. R.“ nie chcą widzieć, ani o tem mówić. A w dziennikach sowieckich faktów podobnych czyta się mnóstwo, i to faktów zawsze aktualnych. Prasa z roku 1929 rozwodzi się szeroko nad tem, w jaki sposób traktowany jest proletarjat w tym kraju „dyktatury proletarjatu“. Werbuje się robotników do kopalni złota na Syberji, ale nikt nie stara się o zabezpieczenie im chleba, żywności, mieszkania, narzędzi pracy. Robotnicy zrozpaczeni uciekają, ale milicja, przy 40 stopniach mrozu, zabiera im buty, aby uniemożliwić im ucieczkę („Trud“, 26 luty 1929). Oto wyniki ankiety przeprowadzonej świeżo w okręgu donieckim: „Technika bezpieczeństwa niewystarczająca... w wielu kopalniach podpory niewystarczające lub niema ich zupełnie... opieka sanitarna i techniczna niesłychanie słaba... („Izwiestia, 12 lipiec 1929). Korespondent tego dziennika, który brał udział w ankiecie zaznacza, że próbowano mydlić oczy, pokazując słynne „wsie Potemkinowskie“...
W takich oto warunkach mieszkają i pracują masy pracujące. Trzeba poznać te warunki, by zrozumieć całą resztę. „Nasze ustawodawstwo pracy obecnie tak jest skomplikowane i trudne do zrozumienia, że żaden robotnik ani urzędnik nie potrafi się w niem wyznać; jakieś zarządzenie, zupełnie legalne, może figurować w sześciu rozmaitych kategorjach rozporządzeń i nikt nie zgadnie, do którego się ono właściwie odnosi“ („Trud“, 30 sierpień 1929). W tym labiryncie procedury biurokratycznej robotnik już z góry jest zgubiony. Na papierze przysługuje mu taka masa rozmaitych praw, że w praktyce niema poprostu możności zrobić z któregokolwiek z nich użytek.



Tragiczna dola pracowników

Oszacować poziom życia robotnika w Rosji sowieckiej na podstawie jego zarobków i czasu pracy, — nie jest wcale rzeczą łatwą. Oczywiście wystarczy wiedzieć, jak ten robotnik je, ubiera się i mieszka, — aby wyrobić sobie przybliżone pojęcie o wartości jego płacy. Człowiek, który za całe mieszkanie ma w barakach czy kasami kąt „o rozmiarach nie większych od trumny“, człowiek żyjący w podobnem otoczeniu jak opisywaliśmy — jakby wyjętem ze straszliwych opowieści Dostojewskiego, — taki człowiek odpowiednio też ubiera się i odżywia. Najczęściej ma tylko te jedne szmaty, które nosi na grzbiecie, — czasem jakiś tłumok, rzadko kiedy jaki kuferek lub walizkę. Proletarjusz rosyjski jest naprawdę proletarjuszem, w całem nieubłaganem tego słowa znaczeniu. Cały jego majątek, to silne ręce, — o ile ich nie stracił dzięki obecnej organizacji pracy w Sowietach.
Jest rzeczą notoryczną, że w Rosji przedwojennej płace robotników były wprost nędzne. Samo twierdzenie zatem, że obecna przeciętna płaca robotnika dochodzi do wysokości przedwojennej a nawet ją nieco przewyższa, — nie przemawiałoby jeszcze na korzyść obecnego rządu. Ale i to twierdzenie niejednokrotnie jest fałszywe i może zawierać w sobie różne fałsze.
Przez jakiś czas urzędowi optymiści umieli sobie doskonale radzić — kosztem robotnika — żonglując problematyczną wartością rubli. Dzisiejszy rubel papierowy wart jest niespełna połowę rubla przedwojennego; rubel złoty wart jest dzisiaj mniej niż przed wojną, gdyż złoto wszędzie straciło na wartości; co się tyczy rubla obiegowego, to jest to jednostka konwencjonalna ustalona na podstawie wskaźnika cen detalicznych, który to wskaźnik zmienia się zależnie od rynku i może być określany bardzo arbitralnie. Nie trudno odgadnąć, jak wszystkie te komplikacje potrafili zawodowi kłamcy wykorzystywać dla celów swej propagandy. Wreszcie jednak państwo, dla swoich planów ekonomicznych, musiało ustalić jakiś jeden miernik, nie ulegający żadnym wahaniom. Miernikiem tym, od paru lat, we wszystkich poważniejszych dokumentach stał się rubel obiegowy.
Pomijamy te fantastyczne podwyżki płac w związku z szalejącą wojną domową i z okresu komunizmu wojskowego, — wówczas bowiem faktycznie płace nie istniały, zastępywane przez przydział żywności w naturze. Więcej już warto porównanie płac z poziomem przedwojennym, ale traktując ten ostatni raczej jako kryterjum ubóstwa. A trzeba też uświadomić sobie, co się mieści w utartem określeniu „przeciętna płaca“. Ktokolwiek zada sobie tego trudu, dość szybko zorjentuje się, ile w tem określeniu kryje się fałszu.
Na genewskiej „Międzynarodowej Konferencji Ekonomicznej“, w maju 1927, delegat Sowietów, Osiński[99], kierownik Biura statystycznego w Z. S. S. R., na zapytanie, jaki jest przeciętny dzień pracy w Rosji odpowiedział bez zająknienia: „siedm godzin 57 min.“. Nie zadowolono się jednak tem twierdzeniem, wziętem z powietrza. Jakim sposobem doszliście do tej cyfry? Na to pytanie szef statystyki nie umiał odpowiedzieć. Musiał depeszować do Moskwy, skąd dopiero po paru dniach (bo i tam nikt nic więcej nie wiedział i musiano przeprowadzić poszukiwania) nadeszła odpowiedź, że cyfrę tę otrzymano wliczając do ogólnej sumy również i dnie częściowego bezrobocia. Innemi słowy „przeciętną“ uzyskano, biorąc w rachubę dni pracy i nadto długie i nadto krótkie, godziny dodatkowej pracy i godziny bezrobocia, dzieląc potem to wszystko razem przez liczbę pracowników. Oczywiście tego rodzaju „przeciętna“ nie miała nic wspólnego z rzeczywistością. Nadmierna praca jednych, a niedostateczna praca drugich, będące wymownym wyrazem nierówności socjalnych, złożyły się na utworzenie harmonijnej, przeciętnej“.
Dwie okrutne prawdy utopione w jednem przeciętnem kłamstwie. Tak jakgdyby ktoś naprzykład zestawiając statystykę sanitarną próbował dojść do „przeciętnej“ ludzi normalnych, dodając apoplektyków do anemicznych. Oto typowy przykład statystyki sowieckiej, w sam raz odpowiedni, by natchnąć nas zaufaniem do wiedzy ekonomicznej neobolszewizmu!
Otóż istnieje tam również i „przeciętna płaca“ obliczana w identyczny sposób: dzieli się ogólną sumę wypłacanych zarobków przez liczbę osób pobierających wynagrodzenie za swą pracę. Powstaje z tego fikcja papierowa, bardzo daleka od nadmiernych wynagrodzeń pewnych pracowników z jednej strony, a od niewystarczających płac innych pracowników z drugiej strony. Nie można tedy wyrobić sobie na tej podstawie dokładnego wyobrażenia o płacach mas robotniczych. I tu zatem na utworzenie owej „przeciętnej“ składają się dwa zasadnicze elementy, — niedopuszczalne z punktu widzenia socjalistycznego lub komunistycznego, bo będące wyrazem niesprawiedliwości społecznej. A to nierównomierne uposażenie pracowników specjalnie w Z. S. S. R. rzuca się bardzo jaskrawo w oczy: w jednej i tej samej fabryce robotnik kwalifikowany pobiera nieraz pięć lub sześć razy wyższą płacę niż zwykły robotnik. Krzycząca ta niesprawiedliwość zaciera się w owej chytrze wykalkulowanej „przeciętnej płacy“. Mimo wytrwałych poszukiwań nie udało nam się stwierdzić (czego też nawet i kierujące sfery nie umiały nam powiedzieć), — czy wysokie pobory służbowe dyrektorów, administratorów, inżynierów i wyspecjalizowanych techników brane były również w rachubę przy ustalaniu owej przeciętnej, przyczyniając się tem samem do złagodzenia, na papierze tylko, tej olbrzymiej dysproporcji między pewnemi uprzywilejowanemi kategorjami społecznemi, a olbrzymią większością żyjącą w warunkach nędznych. Ale nie dziwiłoby to nas, gdyby tak było istotnie.
W każdym bądź razie byłoby to zupełnie błędnem, gdybyśmy chcieli ową przeciętną płacę obliczoną w sposób wyżej podany, identyfikować z płacą przeciętnego robotnika lub z płacami ogółu. A tu mamy do czynienia znów z inną komplikacją: średnia rozmaitych przeciętnych płac ustalonych ze znaną nam już swobodą, wypośrodkowana zkoleji drogą dodawania rozmaitych odrębnych procentowych podwyżek i podzielenie uzyskanej w ten sposób sumy przez ich ilość. Jeden gmach poprostu oszustw i fałszerstw, w którym w końcu sami nawet fałszerze nie umieją się wyznać! Mały przykład: już w roku 1926 rzekomo przeciętnie płace „na ogół“ albo doszły do poziomu przedwojennego, albo go nawet przekroczyły. Tymczasem wedle oświadczenia oficjalnych reprezentantów Syndykatów, przeciętna płaca w porównaniu z przedwojenną wynosiła w całym przemyśle 89%, w przemyśle metalurgicznym 75%, górniczym 65%, węglowym 61%, w kopalniach soli 63%, w kopalniach minerałów 64%, w nafcie 76%, na kolejach 67%, w przemyśle tekstylnym 80% z przeciętnych płac w całym przemyśle, to jest od 89%. („Trud“, 21 lipiec 1926).
Jakimże tedy sposobem wszystkie te przeciętne dotyczące wszelkich gałęzi przemysłu, a tak znacznie niższe od płac przedwojennych w statystykach urzędowych dosięgły a nawet przekroczyły przedwojenny poziom? Oto poprostu przez wliczenie do całości cyfr odnoszących się do nielicznych kategoryj uprzywilejowanych pracowników. Mimo to jednak położenie materjalne całej masy robotniczej faktycznie było znacznie gorsze, a płace stały znacznie poniżej nędznych płac przedwojennych.
Niemożliwem byłoby korzystać z dat tak zwanych ogólnych, nie mając podobnych odrębnych, szczegółowych informacyj. Można też przy tej sposobności stwierdzić, jak nierówno i niesprawiedliwie pracownicy są traktowani: 65% płacy przedwojennej w przemyśle górniczym wyrażało się w sumie 31—49 rubli miesięcznie, zależnie od okolicy; urzędnicy pocztowi pewnych kategoryj pobierali w tym czasie płacę od 14 do 18 rubli miesięcznie, podczas gdy przeciętna płaca na poczcie wynosić miała rzekomo 55 rubli; przy kolei ślusarz warsztatowy pobierał 73 rubli, podczas gdy pensja ślusarza drogowego wynosiła 43 ruble. Wszystkie te cyfry wyjąłem z tego samego numeru dziennika „Trud“. A są one bardziej wymowne od wszelkich starannie zestawionych wykresów statystycznych. Jakkolwiek odnoszą się one do roku poprzedzającego dziesięciolecie Republiki sowieckiej, ułatwiają nam znacznie orjentację w datach ostatnio publikowanych.
Płaca przeciętna — przy całej swej niedokładności w obliczeniu — ustalaną bywa na podstawie wskaźników ruchomych i zmiennych. Wchodzą przytem w rachubę najrozmaitsze elementy traktowane jako wynagrodzenie w naturze, — a więc indeks cen, komorne, świadczenia kolektywne, ubezpieczenia społeczne. Należy tedy z płacy nominalnej wyodrębnić jeszcze płacę efektywną, bo tylko ta ostatnia nas interesuje. Płaca efektywna zmniejsza się, kiedy indeks cen nie odpowiada cenom jakie faktycznie płacić się musi. Indeks ten opiera się na cenach teoretycznych, po jakich kooperatywy powinny sprzedawać towary. Nieraz jednak kooperatywa sprzedaje towar drożej lub w gorszej jakości; nierzadko też brakuje im pewnych artykułów, które konsument musi kupować w handlu prywatnym, płacąc dwa, trzy a nawet cztery razy drożej, niż to przewiduje oficjalna taryfa. To wszystko naturalnie odbija się bardzo dotkliwie na wysokości efektywnej płacy. Obniża się ona jeszcze więcej przy każdorazowej ogólnej podwyżce czynszów mieszkaniowych, co w ciągu trzech lat już czterokrotnie miało miejsce, a co musi się jeszcze wiele razy powtórzyć i w przyszłości, wobec opłakanego stanu budynków, nie konserwowanych odpowiednio z powodu braku funduszów.
W bardzo wielu gałęziach przemysłu pracuje się od sztuki. Już w roku 1926 ilość robotników płaconych od sztuki wynosiła: 68% w przemyśle metalurgicznym, 64% w przemyśle chemicznym, 63% w kopalniach, — a od tego czasu — stosunek ten wzrasta ustawicznie. Cała ta olbrzymia masa pracowników może marzyć o dosięgnięciu poziomu przeciętnej płacy jedynie za cenę pracy bardzo intenzywnej i zupełnie wyczerpującej siły. W wypadkach gdy pobory pracownika obliczane są na podstawie płacy zasadniczej pomnożonej przez pewien współczynnik, zależnie od kategorji (a kategorji tych istnieje niemniej jak siedmnaście zależnie znów od kwalifikacyj pracownika) nominalna płaca przeciętna może nie ulegać żadnej zmianie lub nawet rosnąć, gdy tymczasem płaca efektywna obniża się z chwilą zmiany współczynnika. Kontrakty kolektywne, wręcz narzucane robotnikom, choć faktycznie redagowane bez ich wiedzy i zgody, pociągają za sobą często redukcję płacy efektywnej. Do tego dochodzą jeszcze i inne obniżki pod najrozmaitszą formą, jak np. zniesienie wolnych biletów tramwajowych, obowiązkowy abonament dzienników, których przymusowy prenumerator zupełnie nie chce: „Mimo wyraźnej rezolucji powziętej na III Kongresie Sowietów, Komitet egzekutywny gub. charkowskiej zmusza robotników do prenumerowania „Wisti“ pod zagrożeniem 300 rubli grzywny. A jest to dziennik ukraiński, którego Rosjanin nawet czytać nie może“. („Prawda“, 19 czerwiec 1925). Najwymowniejsza ilustracja, jaką wartość mają owe rzekome rezolucje tak zwanych Kongresów. Komitet egzekutywny w Kijowie powziął uchwałę co do ograniczenia (sic!) obowiązku prenumeraty dzienników, zwalniając z tego obowiązku „osoby prywatne“ i znosząc grzywny („Prawda“, 11 sierpień 1925). Ale od powzięcia uchwały do jej zastosowania w praktyce droga bardzo daleka. Nadużycia te trwają nadal, znikają by odrodzić się na nowo, objawiają się pod coraz to inną formą. W całym szeregu miast narzuca się ludziom zakupywanie „portretów przywódców“ (sic!) lub czerwonych sztandarów, choćby nawet już mieli jeden w domu. W najrozmaitszy i nieraz najzupełniej nieoczekiwany sposób obcina się tak płace pracowników.
Nie koniec na tem. Od efektywnej płacy, sprowadzonej w ten sposób do smutnej rzeczywistości, odliczyć się musi przeróżne składki, subskrypcje, perjodyczne czy doraźne ofiary materjalne, narzucane pracownikom wbrew ich woli, a przedstawiające poważną rubrykę w ich mizernem uposażeniu. Zasadniczo, jakby to wynikało z samej definicji powinno to zależeć wyłącznie od woli danego osobnika, czy chce lub nie chce należeć do jakiejś organizacji lub stowarzyszenia zwanego ochotniczem. Faktycznie jednak do organizacyj tych zapisuje się robotników masowo, nie pytając ich zupełnie o zdanie, lub na podstawie głosowania, w którem interesowani zupełnie nie biorą udziału, — w warunkach jakie opiszemy później mówiąc o dyktaturze proletarjatu, a niepozwalających nikomu sprzeciwiać się decyzjom powziętym „u góry“. Ten system obowiązkowego wpisywania się „na ochotnika“ równa się nakładaniu na robotnika obowiązku uiszczania pewnych wkładek, stosunkowo wysokich w porównaniu z jego lichemi poborami.
Na tem polu dochodziło do tak krzyczących i niemożliwych nadużyć, iż władze centralne musiały niejednokrotnie interwenjować, aby pohamować przesadną gorliwość: w prasie urzędowej można było czytać specjalne instrukcje ograniczające wysokość „dobrowolnych“ składek i ofiar.
Faktycznie jednak instrukcje te wydaje się tylko dlatego, by ułagodzić nieco rozgoryczenie i nie drażnić przesadnie robotników na punkcie składek kopiejkowych, — by za to tem łatwiej wydobyć, od nich za jednym zamachem pokaźną sumę rubli. Forsowano najpierw system publicznego wyzywania jednego przedsiębiorstwa przez drugie, kto przeprowadzi prędzej subskrypcję czy to na eskadrę lotniczą „w odpowiedzi Chamberlainowi“, czy na czołgi, mające się rozprawić z Czang-Kai-Szekiem[100]; oczywiście proletarjusze pracujący w obu zainteresowanych przedsiębiorstwach nie mają tu nic do gadania (wszystko bowiem zostało zgóry zadecydowane przez sekretarzy lub biura komórek partyjnych, na rozkaz „z góry“), ale ci proletarjusze właśnie muszą płacić.
I to jednak jest jeszcze drobnostką w porównaniu z owemi rzekomo „dobrowolnemi“ również pożyczkami, które faktycznie są przymusowemi, a które każdy bez wyjątku robotnik musi subskrybować do wysokości swej jednomiesięcznej płacy, czasem nawet i więcej. W ten sposób właśnie zrealizowano trzecią podobną pożyczkę w roku 1929. Bo pokażcie mi takiego proletarjusza rosyjskiego, który mając płacę znacznie niższą od nędznej „przeciętnej“ i mieszkanie „niewiększe od trumny“, — zechciałby z własnej woli i inicjatywy subskrybować pożyczkę w wysokości całomiesięcznej swej płacy! W jaki sposób wyciska się z robotnika te grosze, o tem poinformuje nas jeden z następnych rozdziałów traktujący o dyktaturze proletarjatu. Tutaj konstatujemy jedynie, że i na tej drodze płaca faktyczna ulega znacznemu ukróceniu.
Do tego wszystkiego dodać jeszcze trzeba opóźnienia w wypłacie poborów, zjawisko dziś już mniej doniosłe i częste niż to było poprzednio. Aż do lat ostatnich niemal pobory wypłacane bywały z opóźnieniem paru tygodni a nawet miesięcy, w ciągu których siła kupna pieniądza ustawicznie spadała, robotnik zadłużał się u kupców, którzy ceny towarów podwajali lub potrajali. I dziś jeszcze zjawisko to można obserwować wśród pewnych kategoryj pracowników, jakkolwiek w złagodzonej znacznie formie. Ale skutki tego stanu rzeczy, który trwał przez długi okres czasu, dotychczas jeszcze ciążą dotkliwie na dotkniętych nim pracownikach. Robotnicy pewnej huty szklanej w gub. pskowskiej czekają po dwa i trzy miesiące na wypłatę („Trud“, 30 październik 1926). Robotnicy pracujący w lasach Uralu nie otrzymują płacy od stu dni; jeżeli który reklamuje, wyrzuca się go z baraków, bez zapłaty („Trud“, 2 czerwiec 1927). Huta szkła Lenin wypłaca często swych pracowników nie gotówką, lecz... szybami, które muszą sami za bezcen sprzedawać („Trud“, 18 sierpień 1927). W Briańsku wypłaca się robotników raz na pięć miesięcy; niektórym z nich należy się już po czterysta rubli, a nieraz zamiast gotówki dostają... żelazka do prasowania, wyprodukowane we fabryce („Trud“, 24 listopad 1927). Nauczyciele w okręgu nadwołżańskim w sierpniu nie otrzymali jeszcze należnych im poborów za kwiecień („Trud“, 10 sierpień 1929).
Przykładów podobnych możnaby cytować tysiące. Pozwalają one ocenić właściwą wartość „umów zbiorowych“, będących bezwartościowemi świstkami papieru zarówno co do ich treści jak i co do przestrzegania ich postanowień w praktyce. Przewodniczący Rady ekonomicznej północnego Kaukazu zwraca się do Komisarjatu Pracy, żądając unieważnienia wszystkich umów zbiorowych niekorzystnych dla przemysłu, ku niemałemu oburzeniu urzędników syndykackich („Trud“, 23 marzec 1926). Przeprowadzona ankieta oficjalna stwierdza, że właściwie niema ani jednej umowy zbiorowej, której postanowienia nie zostałyby naruszone przez administrację, — czy to na punkcie najmu lub odprawy, czy na punkcie płacy, dodatkowych godzin pracy, ubiorów roboczych, czy wreszcie na punkcie czystości, mieszkania, bezpieczeństwa lub punktualności w wypłacie „oszczędza się na skórze robotników“ („Trud“, 2 listopad 1928). W Moskwie gwałci się bezkarnie umowy zbiorowe, angażując robotników sezonowych, do których umowy te nie mają zastosowania; tak się dzieje w przemyśle tekstylnym, metalurgicznym, typograficznym, w przedsiębiorstwach handlowych i t. p. W Leningradzie ta sama historja, nie mówiąc już o licznych przekroczeniach klauzul dotyczących ochrony pracy („Trud“, 2 grudzień 1928). Umowy zbiorowe istnieją już od siedmiu lat, a dotychczas jeszcze nie zdołano zapewnić ich praktycznego stosowania; pewna część zawartych w nich postanowień obowiązuje dotychczas jedynie na papierze („Trud“, 14 marzec 1929).
Szarlatani operujący legendą sowiecką i wszyscy fałszywi „przyjaciele“ Z. S. S. R. opowiadają długo i szeroko o poborach w naturze, w postaci pobytu w domach wypoczynkowych, sanatorjach i t. p. Pomówmy trochę o tem. Autor tego dzieła, wysłany do jednego z takich zakładów w Kisłowodsku na Kaukazie, trafił wieczorem w sam dzień swego przyjazdu, na zgromadzenie chorych, które uchwaliło strejk głodowy na znak protestu przeciw niemożliwemu pożywieniu, choć jak wiadomo Rosjanie na punkcie jedzenia nie są wybredni. Ale czyż można żywić się stale zepsutemi jajkami i nieświeżem mięsem? Takie same stosunki panowały i w okolicznych sanatorjach, w Piatigorsku i w Essentuki, jak to stwierdzono nazajutrz po podróży inspekcyjnej Siemaszki, komisarza ludowego higjeny. Za jego bytności wikt się poprawił, potem jednak wszystko wróciło do dawnego. W sypialniach łóżka stykają się ze sobą; chory czy rekonwalescent musi znosić towarzystwo swego sąsiada, hałas, rozmowy, dym, kaszel, plucie i t. p. Godzinami całemi trzeba było wystawać w ogonku o byle głupstwo (zarejestrowanie, przydział, wizyty lekarskie, otrzymanie lekarstwa czy szklanki mleka i t. d.). I to się nazywa „wypoczynek“! Przecież nawet człowiek zupełnie zdrowy musi się tam nabawić choroby nerwowej!
W następnym roku, na Krymie, ta sama historja: w Jałcie, w punkcie rozdzielczym, niedołęstwo nieopisane, chorzy, którzy już stracili dziesięć dni ze swego urlopu na samą podróż, wyczekiwali nieraz tydzień albo i dłużej, zanim ich zapakowano do jakiejś niehigienicznej sypialni. Toteż przysięgali się potem na wszystkie świętości, że już drugi raz nie dadzą się tak złapać.
Opowiadało się aż do znudzenia, jak to wszystkie pałace wielkich książąt i wspaniałe wille bogaczy zostały zsocjalizowane na rzecz proletarjatu. Ale jak wygląda ta socjalizacja w rzeczywistości? W owych budowlach może się pomieścić parę a choćby i kilkanaście tysięcy ludzi na zmianę: domy te jednak ani nie były pomyślane, ani konstruowane i urządzone do ich obecnego użytku; architektura ich, obliczona do użytku jednej rodziny, nie odpowiada zupełnie wymaganiom, jakie stawiamy odnośnie do sanatorjów; zniknęło z nich wszystko co było „pańskie“ i „bogate“, — a zostały tylko nieodpowiednie i niewygodne mieszkania. A kto z nich dziś korzysta? O ile idzie o proletarjat, to znowu tylko pewne uprzywilejowane kategorje, przedewszystkiem funkcjonarjusze Partji komunistycznej, sowietów, syndykatów, kooperatyw, młodzieży komunistycznej, — i tak już faworyzowani na punkcie mieszkania i płacy. Wszystko co lepsze, to uzurpują sobie „wyższe sfery“; że tam wysyła się corocznie parę tysięcy prawdziwych proletarjuszy, potrzebnych dla zamieszczenia ich w oficjalnych a fałszowanych statystykach, — to jeszcze nie dowód, jakoby z urządzeń tych korzystały naprawdę szerokie masy. Dla celów propagandy uważano za wskazane ulokować chłopów w carskim pałacyku w Liwadji; w rezultacie na 120 miljonów chłopów jakieś parę setek może się uważać przez trzy lub cztery tygodnie za szczęśliwych (o ile rzeczywiście czują się szczęśliwymi). Ale cóż pozatem? Dopóki nie wybuduje się specjalnych domów z szeregiem małych ubikacyj na jedną osobę, czystych, zaopatrzonych w światło i wodę, dopóki nie będzie ciszy, wygody, zdrowego pożywienia, dopóki nie ustaną biurokratyczne formalności i szykany administracji, — byłoby kłamstwem opowiadać o domach wypoczynkowych dla pracowników. A do tego jeszcze bardzo daleko!
Corocznie prasa zmuszona jest publikować protesty i zażalenia tych ludzi, którzy mają odwagę zabrać głos po krótszym czy dłuższym pobycie w sanatorjach lub w domach wypoczynkowych. Powtarza się to regularnie co roku, tak, że nikogo to już w Rosji nie dziwi, a „kurorty“ dają temat niewyczerpany do gorżkich żartów i dowcipów. Pewien dziennik zamieścił świeżo rycinę, na której jakiś człowiek wynędzniały, wychudzony wraca z domu wypoczynkowego do swego warsztatu pracy, witany przez swych towarzyszy wesołych, doskonale wyglądających, którzy mu mówią: „No, nareszcie będziesz mógł sobie wypocząć“.
Słyszy się aforyzmy w takim guście: „ciężko jest pracować, ale jeszcze ciężej odpoczywać“, „ludziom chorym i nerwowym wstęp do sanatorjów wzbroniony“...
W opublikowanym świeżo artykule „O jasnych i ciemnych stronach kurortów“ Siemaszko przyznaje, że znajdują się one w opłakanej sytuacji materjalnej, obarczone długami, źle administrowane, pozbawione wszelkiego komfortu. Tak było już „za dawnych czasów“ — twierdzi Siemaszko, — i dlatego burżuazja rosyjska wyjeżdżała na kurację i wypoczynek zagranicę. Ale w takim razie przestańcież raz wreszcie mydlić oczy głupcom, którzy rozsiewają fantastyczne bajki o tych waszych domach wypoczynkowych.
Wedle tegoż samego Siemaszki na 222.787 ludzi korzystających z sanatorjów i domów wypoczynkowych, było podobno 75 tysięcy prawdziwych lub domniemanych robotników, z czego naszem zdaniem dobra połowa zajmowała jakieś stanowiska w podrzędniejszych Komitetach Partji lub syndykatów; cała reszta, po dwunastu latach dyktatury proletarjatu, musi tłoczyć się po korytarzach i wystawać w ogonku o każde głupstwo.
Tak oto wygląda naprawdę sprawa płac robotniczych, odarta z pięknego płaszczyka cyfr statystycznych. Statystyki te zresztą są tak zawikłane, tyle w nich sprzeczności, że trzeba dobrego specjalisty na to, by się w nich wyznać.
W ciągu ostatniego roku, mimo podwyżki płac nominalnych, pobory faktyczne robotników zmalały. Stwierdza to były przewodniczący Rady Komisarzy ludowych na Ukrainie, Chrystjan Rakowski[101] (obecnie deportowany bez sądu) w swoim liście z kwietnia 1929; — stwierdzają to również i dzienniki urzędowe. Pobory te zmalały skutkiem znacznego wzrostu detalicznych cen sprzedaży.
O ile chcemy dzisiejszą nędzę mas robotniczych porównywać z mizerją przedwojenną, trzeba za podstawę wziąć cyfry konsumcji na głowę ludności. Otóż wedle ustalonego w roku 1927 planu „pięciolecia“, zresztą krytykowanego silnie przez polityków i ekonomistów bolszewickich w ich „kontrtezach“, — obecna konsumcja indywidualna jest jeszcze znacznie niższą od poziomu przedwojennego, i pozostanie taką aż do roku 1931/32. Stwierdził to autorytatywnie „Gosplan“. Porównując cyfry przewidywane na rok 1932 (piętnasta rocznica rewolucji) z dzisiejszym poziomem w Niemczech i w Stanach Zjednoczonych, dochodzimy do konkluzji, że w tym czasie Z. S. S. R. konsumować będzie pięć razy mniej towarów bawełnianych, siedemnaście razy mniej węgla, cztery względnie jedenaście razy mniej żelaza lanego i t. p.!... o ile przyjmiemy, że w ciągu tych pięciu lat konsumcja w tych dwóch krajach utrzyma się na dzisiejszym poziomie. Prawda, że ów plan pięciolecia uznano w Rosji za zbyt szczupły i nie wystarczający. Ustalono tedy nowy plan obejmujący okres czasu od 1928/29 do 1933/34. Gdyby ten plan dał się zrealizować a obecny rząd potrafił go wogóle zrealizować, — sytuacja w najbliższych latach uległaby poprawie. Ale czegóż można się spodziewać po projekcie, nad którym wszelka dyskusja w Rosji jest zabroniona, a który sam przewodniczący Rady Komisarzy ludowych, A. Rykow[102], określa jako nieziszczalny?
W tej chwili liczbę pracowników pobierających płacę ocenia się w Rosji na 11 do 12 miljonów, — nie mówiąc o robotnikach sezonowych (jakie 4 do 5 miljonów), ani o dziennych wyrobnikach na wsi (przypuszczalnie dwa do trzech miljonów) i o bezrobotnych, o których pomówimy osobno. Cała ta olbrzymia masa ludzi do której doliczyć jeszcze trzeba miljony biednych chłopów, — z wyjątkiem kilkuset tysięcy funkcjonarjuszy i robotników kwalifikowanych, — cierpi ową niewypowiedzianą nędzę, zobrazowaną przez nas w głównych zarysach. Ale trzeba jeszcze podkreślić ów gwałtowny kontrast, zestawiając z jednej strony przywileje jednych, a z drugiej opłakany los drugich. Trzebaby napisać specjalne studjum, aby wyliczyć wszystkie uprzywilejowane klasy społeczne w miastach (urzędnicy, technicy, artyści, pracownicy wyspecjalizowani) i określić poziom ich życia. Można sobie jednak wyrobić zdanie co do wciąż rosnącej nierówności i niesprawiedliwości na punkcie płac w Republice sowieckiej, skoro uświadomimy sobie, że ci uprzywilejowani pobierają miesięcznie od dwustu do 800 rubli, a nawet i więcej. Pisarze i dziennikarze należący do partji komunistycznej opłacają specjalny podatek od poborów, przekraczających kwotę 225 rubli miesięcznie. Wedle okólnika wydanego przez Komitet Centralny, podatek ten wynosi 20% przy poborach od 225 do 450 rubli; 30% przy poborach od 450 do 675 rubli, a 40% przy poborach jeszcze wyższych; natomiast płace do wysokości 500 rubli są wolne od opodatkowania, o ile dany pracownik niema gwarancji, że taką płacę będzie stale i nieprzerwanie pobierał („Prawda“, 12 czerwiec 1928). Zresztą w praktyce kontrola takich zarobków jest niemożliwa, a kto żył pewien czas wśród bolszewików, wie doskonale, jak się to wszystko odbywa. W każdym razie widzimy, o jakie tu chodzi pobory i jak daleko odbiegliśmy od poglądów Lenina, w myśl których maksymalna cyfra poborów w służbie publicznej nie powinna przekraczać poziomu płac dobrego robotnika.
A ta nierówność utrzymuje się nawet i po śmierci faworyzowanego. Czytając w „Izwiestia“ (20 maj 1928) o przyznaniu wdowie po jakimś tam Ciurupie pensji 225 rubli miesięcznie, trudno powstrzymać się od zapytania, jaką też pensję dostaje wdowa po robotniku, który zginął podczas pracy, a którego potrzeby i zasługi są conajmniej równie wielkie, jak jakiejkolwiek wdowy po jakimkolwiek, choćby wysokim, funkcjonarjuszu Partji.
Po tych uprzywilejowanych przejdźmy z kolei do wydziedziczonych na punkcie płac, zaczynając od bezrobotnych. Tutaj statystyki sowieckie dochodzą chyba do szczytu absurdalności, tak są między sobą sprzeczne i rozbieżne. Ale przy odrobinie uwagi i zmysłu krytycznego można sobie i z tem dać radę. Bezrobotni podlegają rejestracji w Giełdach Pracy; otóż Giełdy te nie w każdem mieście istnieją, a sporo jest ignorantów, którzy nie potrafią poprostu się zarejestrować. Co więcej, Giełdy te nie rejestrują bezrobotnych nie pochodzących z proletarjatu, (a tych jest cały legjon od czasu rewolucji i rzekomego zniesienia handlu prywatnego) ani też nie rejestrują przeważnie ludzi młodych, którzy dotąd nie pobierali jeszcze wogóle żadnej płacy. Już z tego wynika jasno, że w miastach liczbę bezrobotnych należy szacować conajmniej o sto procent wyżej od cyfr podanych w oficjalnych statystykach. Co się tyczy wsi, to ocena jest trudniejsza wobec faktu, że corocznie część tego nieprzebranego rezerwoaru roboczego odpływa ze wsi do miast.
Wedle Kalinina wsie mają nadwyżkę 15 miljonów robotników, których nie mogą zużytkować („Izwiestia“, 28 sierpień 1926). Według Tołstopiatowa, komisarza w wydziale pracy: „posiadamy po wsiach olbrzymi nadmiar ludności, wyrażający się w nadwyżce 25 miljonów robotników („Trud“, 27 listopad 1928). Skoro uświadomimy sobie, że roczny przyrost ludności w Rosji wynosi 3 i pół miljona, zrozumiemy całą olbrzymią doniosłość tego zagadnienia.
Bezrobocie wzrasta ustawicznie, jakkolwiek tempo wzrostu ostatnio nieco złagodniało.
Co się tyczy zasiłków dla bezrobotnych, to „wynoszą one około 5 rubli przedwojennych (12 dzisiejszych rubli papierowych) na głowę. Akcja zasiłkowa obejmuje zaledwie 20% bezrobotnych, zrzeszonych w syndykatach“. U nas, na zachodzie trudno sobie wyobrazić poprostu nie dającą się opisać nędzę tych miljonów ludzi.
Wynikiem tej nędzy były rozruchy i zaburzenia, jakie rozgrywały się na giełdach pracy w Odessie, Moskwie i Leningradzie. Nieszczęśliwi ci biedacy, którym sprzykrzyło się beznadziejne wyczekiwanie, doprowadzeni do rozpaczy przez funkcjonariuszy Giełdy, poturbowali ich nieco i splądrowali lokale biurowe. Interwenjowała milicja, „uspokajając“ protestujących... karabinami. Dzienniki miały odwagę twierdzić, że wśród bezrobotnych było dużo apaszów, i że bezrobotni sami winni byli tym nieporządkom („Prawda“, 2 czerwca 1928). Oczywiście nie mogły wystarczyć takie nieprawdopodobne wyjaśnienia, urągające najelementarniejszym uczuciom komunistycznym, starające się uniewinnić instytucje a zwalić całą winę na biedne ofiary niesprawiedliwości społecznej. Wówczas dopiero odkryto wszystkie bolączki Giełd pracy: „to prawdziwe kloaki“, mówi o nich Melniczanski, leader syndykatów; roi się w nich od nadużyć; przy kontroli wykryto zbrodnie 31 funkcjonariuszy; protekcja panuje tam niepodzielnie; lokale znajdują się w stanie ohydnym; pijaństwo i chuligaństwo grasuje wśród tych nieszczęśliwych, którzy tam znaleźli przytułek, kobiety obraża się tam, a nieraz i gwałci publicznie; funkcjonarjusze przekupni; Komisarjat pracy wie o wszystkiem, ale nic nie robi; komisarz pracy Schmidt, broni się, zwalając całą winę na syndykaty („Trud“, 15 czerwiec 1928). W Sierpuchowie, w pobliżu Moskwy, Giełda pracy mieści się w dwóch ciemnych i brudnych ubikacjach, gdzie ludzie tłoczą się i gniotą, cisnąc się do okienka, przy którym często niema nikogo; bez protekcji niczego się nie dostanie; młode kobiety zmuszone są oddawać się kierownikowi biura; siedm tysięcy biedaków musi znosić cierpliwie obelgi i szykany tego jegomościa i jego pomocnika („Trud“, 13 maj 1928). Trzeba nieraz wystawać cały tydzień celem zarejestrowania się; kobiety narażone są na brutalne napaści chuliganów, — co więcej folgować muszą żądaniom urzędników, domagających się zapłaty „w naturze“ („Prawda“, 15 czerwiec 1928). Przez parę tygodni prasa na nakaz z góry wytykała wszystkie nadużycia i skandale, których terenem były Giełdy pracy, — potem jednak wszystko umilkło. Czy się od tego czasu cośkolwiek zmieniło? Przy najbliższym wybuchu objawów niezadowolenia czytać się będzie znów artykuły tej samej treści, z pewnemi warjantami.



Kobiety i dzieci

Drugą grupą wydziedziczonych przez los i krzywdzonych przez rząd, stanowią kobiety i dzieci. Klasyczny postulat socjalistów i komunistów całego świata: Przy równej pracy — równa płaca w Rosji sowieckiej niema wartości. W roku 1927 Trocki, opierając się na datach statystycznych z poprzedniego roku, pisał: „W licznych gałęziach przemysłu płace robotnic w marcu 1926 wynosiły 51, 61, 83% płacy robotnika. Nie przedsięwzięto żadnych środków, koniecznych dla ochrony pracy kobiecej, w takich gałęziach przemysłu, jak eksploatacja torfu, ładowanie i wyładowywanie materjałów i t. p. Robotnicy młodociani, w porównaniu z dorosłymi, otrzymują płace coraz niższe: w roku 1923 płace te przedstawiały 47%, w r. 1924 — 45%, w r. 1925 — 43%, w r. 1926 — 40% płacy robotnika dorosłego (Przegląd sytuacji ekonomicznej młodzieży). W marcu 1926 r. 49% młodocianych pracowników zarabiało miesięcznie mniej niż po 20 rubli (Centralne Biuro Statystyczne). Po tem, co powiedziano wyżej o zarobkach robotników, zbytecznem jest rozwodzić się obszerniej nad losem tych kobiet i dzieci, o których Trocki wyrażał się w ten sposób w dziesięciolecie rewolucji. W prasie sowieckiej nie brak korespondencyj, opisów i sprawozdań ilustrujących tragiczne warunki bytu robotnic i dzieci proletarjatu. Zacytujemy z nich kilka.
„Prawda“ z 20 marca 1925 opisuje położenie robotników w Tule: „Dochodzenia odsłoniły ponury obraz. Niski poziom wykształcenia, kompletna ignorancja, brak kwalifikacji do pracy, a co za tem idzie, i niska płaca, ciężary utrzymania rodziny, — wszystko to, niby ciężkie brzemię hamuje rozwój kulturalny i socjalny robotników...“ Każdy z nich niemal ma 3—4, niektórzy 5—6 osób do wyżywienia, a pobiera płacę wedle trzeciej kategorji, (w owym czasie jakieś 10 rubli miesięcznie!); robotnica idąc do pracy zostawia nieraz trzyletnie dziecko pod opieką drugiego, niewiele starszego; „warunki mieszkaniowe wręcz nie do zniesienia“; na 42 robotnice, z któremi przeprowadzono ankietę, pięć nie mogło posyłać dzieci do szkoły dla braku środków, jedenaście nie miało bucików i ubrania ani dla siebie ani dla dzieci, czternaście nie mogą sobie pozwolić nawet raz dziennie na przyrządzenie gorącej strawy, dwanaście nie umie czytać ani pisać. W Astrachaniu kobiety pracujące w suszarni ryb oddawna już były traktowane jako materjał do łóżka, i to naturalnie, bezpłatny. Gnębione niedostatkiem, nie śmiały sprzeciwiać się swym majstrom; która zdobyła się na więcej odwagi, traciła robotę. Rewolucja nic prawie nie zmieniła w tych praktykach. Jak poprzednio tak i teraz kierownicy przedsiębiorstwa polują na robotnice po tratwach i sitowiach, — a za ich przykładem idą i urzędnicy, aż do najniższych. Korespondenci wyliczają nieustannie podobne wypadki, — syndykaty wykluczają jednego, drugiego, który dał się złapać na gorącym uczynku... „ale wszystko to nie wystarcza... a ofiary nie mają odwagi mówić“... („Prawda“, 10 maj 1925). Na Krymie — pisze Serafimowicz — młode dziewczęta pracujące na plantacjach tytoniu czy w winnicach zmuszone są oddawać się swym przełożonym; w wyniku masowe poronienia, różnorodne choroby. Jedzenie złe, mieszkania ohydne, traktuje się je jak bydło „gorzej niż w katordze“ („Krasnaja Gazeta“, 21 marzec 1926). Bezrobocie i kryzys mieszkaniowy sprzyja rozwojowi prostytucji, zwłaszcza wśród nieletnich; coraz więcej jest prostytutek 14-letnich („Komunista“, Charków, 15 kwiecień 1926). Jednem słowem wszędzie: w pracowniach, w biurach, w magazynach, na uniwersytetach, kobiety nie mogą dostać pracy ani utrzymać się przy niej, o ile nie zdecydują się opłacać haracz w naturze, wstrętny, ohydny haracz cielesny, ludziom od których decyzji ich los zależy. W żadnym innym kraju na świecie nie sroży się podobne okrutne tyraństwo, pod jarzmem którego jęczy większość kobiet w Rosji. To co się tam dzieje, okrywa niezmazaną hańbą partję będącą dziś przy władzy, której członkowie zresztą sami przedewszystkiem wykorzystują ten stan rzeczy. Niejedna kobieta popełniła już z tego powodu samobójstwo. Przykładów wbród!
Z okazji jednego takiego samobójstwa, pisała „Prawda“:
„Ludzie w guście tego K. zbyt lekko i bezkarnie depcą młode życia. Nie zawsze dochodzi do ostateczności: do morderstwa lub samobójstwa. Ale ileż było takich morderstw moralnych? Czyż nie jest moralnem zabójstwem fakt, że studentka chcąc otrzymać czy to świadectwo, czy zasiłek, czy bilet kolejowy, musi przejść przez sypialnię takiego indywiduum jak ów K.? A niestety tego rodzaju wypadki nie należą wcale do wyjątków. I co najgorsze, robi się to zupełnie jawnie i otwarcie“. („Prawda“, 5 czerwiec 1926). Faktycznie stwierdzić trzeba, że są to w Rosji rzeczy codzienne, którym nikt się już nie dziwi. Oburzać się na to? po tem, co widziano w ciągu tych dziesięciu lat i oburzenie już niestety wygasło. „Trzeba nam powiedzieć całą prawdę: od czasu rewolucji położenie kobiet w licznych zawodach zupełnie się nie poprawiło. Młoda artystka może się dostać na scenę tylko — przez sypialnię reżysera. Młode dziewczę ma nieraz tylko te dwie alternatywy: ulica, lub ten rodzaj pracy...“ („Krasnaja Gazeta“ wieczorna, 1 październik 1926).
W ciągu lat następnych nic się na lepsze nie zmieniło. Zacytujemy tylko najświeższe: „Izwiestia“ z 6 lipca 1929 podaje cały szereg wypadków, gdzie pielęgniarki, nauczycielki, urzędniczki muszą folgować różnym zachciankom seksualnym swych „przełożonych“. Z reguły kobiety takie, prostytuujące się wbrew własnej woli, czują się upokorzone, bezbronne, nie mają odwagi poskarżyć się, po części ze wstydu, po części ze strachu by nie stracić posady. Czasem tylko wyjdzie coś na jaw, dzięki listom anonimowym. W długiej serji brzydkich afer i skandali w ciągu ostatnich trzech do czterech lat, jakie wybuchały zarówno w centrach jak i w zapadłych kątach Rosji sowieckiej, — gwałty na tle seksualnem zajmują wcale niepoślednie miejsce. Bohaterami są komuniści zarówno na kierujących stanowiskach jak i podwładni, — ofiarami bezbronne kobiety pracujące.
O ile znów idzie o ochronę macierzyństwa i dziecka, to — jak wiele innych rzeczy w Rosji sowieckiej — istnieje ona tylko... na papierze. Z odnośnych urządzeń korzysta tak znikomy odsetek kobiet, że nawet dzienniki sowieckie wolą tem się nie chwalić. Jak stwierdziły oficjalne ankiety, pomoc dla położnic właściwie prawie nie istnieje, żłóbki dziecięce (których jest śmiesznie mało) są stale przepełnione, materjały i bielizna pozostawia dużo do życzenia. Zapewne, — znajdziesz i żłóbki wzorowo urządzone, pokazywane zawsze turystom, przygodnym gościom i „przyjaciołom Z. S. S. R.“... ale czyż można je brać na serjo w rachubę? W krajach kapitalistycznych napewno więcej się znajdzie takich wzorowych żłóbków, lepiej nawet urządzonych niż w Rosji, w tej „szóstej części świata“, — więc nie można się łudzić na tym punkcie. Dużo jeszcze wody upłynie, nim wspaniałe zasady sformułowane przez Lenina zostaną wprowadzone w życie. Nie chcemy badać przyczyn ani ustalać na razie odpowiedzialności: konstatujemy poprostu fakty.
Istnieją też — na papierze — ustawy i rozporządzenia normujące pracę nieletnich. Ale jak to wygląda w praktyce? Zajęła się tą sprawą od niedawna „Prawda Młodzieży“, odsłaniając prawdę w całej ohydzie. W gub. Włodzimierskiej, dzieci dziewięcio- i dziesięcioletnie muszą już pracować na roli po 15—16 godzin dziennie, bite niemiłosiernie przez rodziców, kiedy próbują wyrwać się z tego piekła; pastuszki 10—13 letnie, okryte łachmanami, trzęsą się z zimna w czasie mrozów; małe dziewczyny sypiają w stajniach razem z krowami, pracują od świtu do zmroku, bite i poniewierane; w Karelji rodzice oddają dzieci swoje na służbę przez całe lato za beczkę suszonej ryby i 5 rubli; połowa młodocianych robotników rolnych nie korzysta zupełnie z niedzielnego wypoczynku; 130 tysięcy dziewcząt pracuje po 10—18 godzin dziennie („Prawda Młodzieży“, 19 czerwiec 1929). Na pięć miljonów 400 tysięcy robotników rolnych jest dwa miljony młodocianych, w czem 1,300.000 poniżej lat 18, zaś 638.000 w wieku od 11 do 14 lat, jakkolwiek ustawa zabrania pracować dzieciom poniżej lat 14. Dorastający zarabiają przeciętnie 13 rubli (chłopcy) lub 11 rubli (dziewczęta). Dorośli 21 rubli miesięcznie. Olbrzymia większość młodzieży pracuje 10, 12 a nawet i więcej godzin dziennie; 34% dziewcząt pracuje ponad 12 godzin dziennie. („Prawda Młodzieży“, 26 czerwiec 1929). Nikt nie ujmie się za temi dziećmi, okrutnie wyzyskiwanemu Na IV. konferencji młodzieży komunistycznej jeden z delegatów mówił w swem sprawozdaniu: „Bolesne to, ale tem niemniej prawdziwe, że o pracę dzieci nikt się zupełnie nie troszczy. Z listów ich dowiadujemy się o faktach, które w pierwszej chwili wydają się czemś niemożliwem i nie do wiary w Z. S. S. R.“.
A cóż dopiero mówić o owych ochronkach i przytułkach dla dzieci, o których tak się lubią rozpisywać ci rzekomi „przyjaciele Z. S. S. R.“? że plaga bezdomnych, włóczących się dzieci nie ustępuje, tłómaczono to niejednokrotnie faktem, iż dzieci te mają skłonność do uciekania z domów, w których państwo je utrzymuje, skutkiem czego trzeba je niejednokrotnie sprowadzać tam z powrotem. Zaraz zobaczymy, jakie są właściwe tego powody.
Przytułki dla dzieci w gubernji tulskiej, wedle sprawozdania miejscowego sowietu, przedstawiają obraz bardzo ponury: ani śladu jakiejkolwiek higjeny, przepełnienie, jedzenie niżej krytyki, nauka prowadzona fatalnie, niemoralność wśród personalu; w licznych takich przytułkach dzieci są bite i teroryzowane; notowano nawet wypadki gwałcenia dziewcząt i zbiorowego buntu. („Prawda“, 19 maj 1926). W kolonji dziecięcej Worowskij stosunki jeszcze gorsze: wstrętny brud, wszy, wszędzie pełno śmieci, zaduch nieznośny, na jednem łóżku śpi po dwoje i troje dzieci; szafliki z ekskrementami stoją po pokojach; niema ani kąpieli, ani ciepłych ubrań, ani bucików na zimę; w ciągu pół roku, na 3520 dzieci notowano 3096 wypadków choroby („Prawda“ Młodzieży, nr. 149, rok 1926).
Obrazek z innego przytułku w pobliżu Moskwy: dzieci zaledwie licho odziane, obsypane ranami i wyrzutami chore leżą na podłodze; — niema ani apteki, ani lekarza; brak wody, wszędzie pełno brudu i śmieci, dom nieopalany od trzech tygodni (w grudniu!); dzieci głodne, sypiają w ubraniach; personal administracyjny i wychowawczy pije, kradnie i trwoni pieniądze; kierownicy tego domu są komunistami. („Prawda Młodzieży“ nr. 303, 1926). W następnym roku to samo: „Prawda“ z 22 i 24 stycznia 1928 pisze: „Dzieci uciekają z przytułków i centr rozdzielczych... Tam je biją, karzą, wystawiają na wstyd i upokorzenie... Zamiast zaprawiać je do pracy, wszczepia się w nie nienawiść i złośliwość... W roku 1927 w samej Rosji centralnej tylko było 1852 przytułków, w których mieściło się 160.250 dzieci; sytuacja materjalna tych domów jest opłakana, niektóre mają wszystkiego po cztery ruble miesięcznie na dziecko; z zebranych informacyj wynika, że dzieci marzną i są głodne, niczego się nie uczą, a traktowane są aż nazbyt często źle; w okolicy Kazania kolonje dziecięce cierpią na brak bielizny, ubrania, obuwia; w jednej z nich na 120 dzieci jest wszystkiego około trzydzieści łóżek, nie wszystkie nawet z siennikami, — a nie jest to wcale wypadek wyjątkowy; nauczyciele żyją w nędzy“. Dnia 5 stycznia 1928 dzieci z kolonji Życie pracy w pobliżu Moskwy zbuntowały się i splądrowały cały dom, dawny pałac jakiegoś hrabiego: dyrekcja otrzymywała po 3 ruble 60 kop. miesięcznie na głowę dziecka. „A podobnych domów jest dużo“, dodaje „Prawda“. W instytucie wychowawczym dla opuszczonych dzieci, chłopcy i dziewczęta upijają się, idąc za przykładem personalu, który ich maltretuje; jedno dziecko powiesiło się, 2 dziewczynki popełniły zamach samobójczy („Izwiestia“, 30 czerwiec 1928).
Ponury to, a prawdziwy obraz, — co jednak nie przeszkadza, że i między dziećmi, taksamo jak wśród dorosłych są grupy uprzywilejowane. Tak naprzykład istnieje doskonały i wzorowo urządzony przytułek dla dzieci w Małachówce pod Moskwą, są i inne podobne. Ale cóż znaczy drobna garstka uprzywilejowanych wobec prawdziwej martyrologji tych tysięcy nieszczęśliwych? Czyliż rewolucja październikowa miała za cel stworzenie paru zaledwie wzorowych instytucyj, niby wysepek na oceanie niesprawiedliwości i krzywdy? Nie mówiąc nawet o socjaliźmie, trzeba będzie długich lat pracy, by złagodzić i wyleczyć wszystko co najjaskrawsze zło, odziedziczone po przeszłości lub świeżo powstałe. A będzie to możliwe tylko pod warunkiem niełudzenia się samemu i spojrzenia śmiało w oczy wszystkim trudnościom, jakie są do przezwyciężenia. A pod tym względem legenda sowiecka żyje iluzjami.
Upośledzenie materjalne i społeczne objawia się szczególnie rażącemi kontrastami w przemyśle rękodzielniczym, gdzie „dziedzictwo przeszłości“ jak się zdaje, konserwuje się z całym pietyzmem. Kustari (rzemieślnicy) zajmują w Rosji ważne miejsce, przedstawiając 60% całego przemysłu i dając dotąd jeszcze 30% całej produkcji („Trud“ 16 kwiecień 1929). Zajętych w tem jest przeszło 4 miljony robotników, z czego dwieście tysięcy zaledwie zorganizowanych w kooperatywach. Dla nich nie istnieje żaden kodeks pracy. „Nie uznają oni ośmiogodzinnego dnia pracy; nawet w artelach inwalidów, obejmujących prawie wyłącznie chorych i ułomnych, praca trwa często po 12, a nawet po 15 godzin dziennie; w roku 1927/28 połowa arteli pracowała systematycznie dłużej niż 8 godzin dziennie; w roku 1928/29 ilość takich arteli doszła już ponad 60%; płace w niektórych wypadkach wyższe są o 200% aż do 1000% ponad płace w przemyśle państwowym. Mechanik instrumentowy zarabia przeciętnie 826 rubli miesięcznie, ślusarz 300 rubli, monter 220 rubli, robotnik niekwalifikowany 134 ruble. Cyfry cytowane odnoszą się do jednego z arteli, nie można jednak wiedzieć, czy tak samo dzieje się i gdzieindziej. „W tych zawodach niema wogóle mowy o jakiejkolwiek higjenie, opiece sanitarnej, urządzeniach ochronnych; ustawa o pracy nieletnich i młodzieży zupełnie tam nie obowiązuje. — Kustar eksploatuje niemiłosiernie swoje własne dzieci 8—9 letnie, każąc im pracować po 12 do 14 godzin na dobę, czasem nawet i w święta, — nie posyła dzieci do szkoły, racząc je często gęsto kułakami i policzkami“. („Trud“, 31 sierpień 1929).
A teraz parę słów o służbie domowej: zarejestrowanych jest trzysta tysięcy, w czem pewna liczba nie pobiera wogóle żadnej płacy (pracują tylko za mieszkanie i jedzenie), a w czem jakieś 25% otrzymuje wynagrodzenie poniżej ustawowej normy. Ośmiogodzinny dzień pracy zupełnie nie wchodzi w rachubę, „przeważnie pracują ciężko od świtu do nocy“ („Trud“, 6 lipiec 1929). I jeszcze parę słów o jedynej chyba na całym świecie kategorji proletarjuszy, o robotnikach pracujących za darmo. Trzeba jechać do Odessy, by to widzieć. Cztery razy dziennie, przy każdej zmianie, zgłaszają się do fabryki robotnicy bezrobotni. O ile są jakieś wolne miejsca, przyjmuje się ich do roboty, — ale nie dostają za to żadnego wynagrodzenia, natomiast przysługuje im prawo otrzymania jednego funta mydła raz na miesiąc („Trud“, 30 sierpień 1929).
Co się tyczy czasu trwania pracy, trzeba dla kompletnego zobrazowania życia robotniczego zestawić szereg informacyj, z których pokaże się, że na tym punkcie dorośli nie lepiej są traktowani od kobiet i dzieci.
Już demokratyczna rewolucja z marca 1917 r. wprowadziła ośmiogodzinny dzień pracy. Rzeczą rewolucji komunistycznej było zabezpieczyć praktyczne przeprowadzenie tej reformy. Jakże to zrobiono? Na kolejach ustawę o ośmio-godzinnym dniu pracy łamie się ustawicznie. Tak naprzykład na t. zw. linji bałtyckiej kolejarze pełnią nieraz służbę po 20 godzin w jednym ciągu; w roku 1925 naliczono 8,200.000 godzin nadliczbowych („Trud“, 20 marzec 1926). Młodociani robotnicy pracują z reguły znacznie dłużej ponad normę ustawową, — stwierdza Siemaszko („Prawda“, 25 marzec 1926). „U nas ochrona pracy chroma na wszystkich polach. Nawet pracownicy handlowi, szoferzy i t. p., pracują w warunkach nad wyraz ciężkich, nieraz po 11—12 godzin dziennie („Raboczaja Gazeta“, 16 czerwiec 1926). — „U nas“ — mówił jeden z robotników ceglarskich na konferencji budowlanej — „zapomniano już dawno o ośmiogodzinnym dniu pracy. Pracuje się po 10 godzin, a nawet i więcej“ („Raboczaja Gazeta“, 25 czerwiec 1926). Godziny nadliczbowe są rzeczą powszednią we większości instytucyj i przedsiębiorstw („Trud“, 9 październik 1926). W pewnym tartaku na Kaukazie pracuje się czasami po 12 godzin dziennie; godziny nadliczbowe płaci się jak normalne, taksamo praca w niedzielę i święta („Trud“, 16 listopad 1926). Inspektorat pracy w Moskwie stwierdził w ciągu jednego roku 53 tysiące wypadków przekroczeń legislatury socjalnej. Przedsiębiorstwa i rozmaite instytucje prosiły w ciągu jednego roku o przyznanie im 1,826.000 godzin nadliczbowych, z czego przyznano im też faktycznie więcej niż połowę; w następnym kwartale odnośne podania wzrosły czterokrotnie, a z tego przeszło dwie trzecie zostało załatwione przychylnie. („Prawda“, 8 czerwiec 1927). W kopalniach torfu w Ust-Tosna pracuje się normalnie dziesięć godzin dziennie, nie licząc godzin nadliczbowych. Robotnicy harują od 4 rana do 11 w nocy. („Trud“, 18 sierpień 1927). W zagłębiu donieckiem „ustawę o ośmiogodzinnym dniu pracy depce się nogami“; we fabryce Stalino tysiąc robotników, w tem trzysta młodocianych, pracuje ponad 8 godzin dziennie przy wyładowywaniu wagonów, niektórzy nawet i po 12 godzin co dnia. („Prawda“, 5 styczeń 1928). We wszystkich kopalniach torfu, robotników wyzyskuje się bezwstydnie: dorośli pracują 12 godzin, młodzież 10 do 12, kobiety po 11 do 12 godzin, stojąc cały dzień w bagnie. („Trud“, 1 lipca 1928). Przeprowadzona z okazji jakiejś katastrofy ankieta stwierdziła, że w danej kopalni w obw. donieckim, zabici robotnicy pracowali bez przerwy po 13 godzin, za wiedzą Syndykatów. („Trud“, 3 sierpień 1929). Nie są to wcale wypadki odosobnione. Dlatego też rozmaici opozycjoniści komunistyczni wypisują w swoim programie hasło poszanowania ośmiogodzinnego dnia pracy, zniesienia bezpłatnych godzin nadliczbowych i t. p.
Z okazji dziesięciolecia rewolucji październikowej, władze sowieckie wydały manifest, przyrzekając robotnikom 7-godzinny dzień pracy, co dałoby się przeprowadzić względnie łatwo w tym kraju, gdzie bezrobocie szaleje, a płace są głodowe. Od tego czasu minęły już dwa lata, a siedmiogodzinny dzień pracy wprowadzono zaledwie w paruset przedsiębiorstwach, podczas gdy olbrzymie masy robotników nie mogą dotąd korzystać nawet z ośmiogodzinnego dnia pracy. Komisarjat Pracy obiecuje, że do końca września 1930 r. około 450 tysięcy robotników będzie już mogło korzystać z siedmio-godzinnego dnia pracy... Ale ile będzie ponadto godzin nadliczbowych? I kiedy ustawa ta zostanie wreszcie zastosowaną do dwunastu miljonów płatnych pracowników? Licząc po miljonie na każde trzy lata, — trzebaby czekać na to 36 lat, — nie mówiąc o normalnym corocznym przyroście proletarjatu. Łatwiej jest wydać jakąś ustawę, niż wprowadzić ją w życie. I w tym wypadku nie można znów identyfikować tego co napisano z tem co faktycznie zrobiono.



Nędza wsi rosyjskiej

Na około 150 miljonów mieszkańców Z. S. S. R., z przyrostem dziennym ludności 10 tysięcy, — jest przeszło 120 miljonów wieśniaków. (Z pośród resztujących trzydziestu miljonów jeszcze wcale duży procent należy również zaliczyć do wieśniaków, gdyż wielu proletarjuszy przebywa częściowo na wsi a częściowo w mieście i niejedna miejscowość określana w Rosji jako „miasto“, jest faktycznie tylko dużą wsią). W olbrzymiej większości wieśniacy ci, — to pracownicy rolni. Jakiż jest ich los? Jak wiadomo, rewolucja październikowa oddała całą ziemię rosyjską tym masom do użytkowania.
Tego domagały się masy, nie umiejąc zdać sobie sprawy z różnicy jaka zachodzi między użytkowaniem a własnością. Dobra koronne i kościelne oraz majątki wielkich obszarników, powiększyły obszar ziemi przyznanej komunistom. Ale nie wszędzie, nie wszędzie bowiem znalazła się ziemia skonfiskowana do rozdziału i w wielu wsiach nic się nie zmieniło pod względem ogólnego obszaru gruntów. Co więcej, skutkiem wzrostu ludności w wielu miejscowościach skutkiem podziału gruntów parcele skurczyły się rychło do swych pierwotnych rozmiarów. Skutkiem przydziału ziemi chłopom bezrolnym, częściowo zniknęła cała nadwyżka ziemi jaka była do dyspozycji, częściowo nawet ucierpieli na tem pierwotni właściciele gruntów, których część im odebrano. Wedle Kalinowa „w Rosji carskiej było szesnaście miljonów gospodarstw indywidualnych, — dzisiaj zaś jest ich 25 do 27 miljonów. Innemi słowy, każde dzisiejsze gospodarstwo jest prawie o połowę mniejsze a w konsekwencji daje też i o połowę mniej plonów“. („Prawda“, 28 maj 1929).
Drobne gospodarstwa wiejskie indywidualne egzystujące za dawnych rządów, a utrzymane również i pod rządami sowietów, — przedstawiają jedną wielką ujemną stronę — niesłychane rozkawałkowanie kultury rolnej: każdy ojciec rodziny ma faktycznie prawo do swego kawałka gruntu, podzielonego na szereg parcel, często rozrzuconych na dużej przestrzeni i o różnych właściwościach gleby; grunt ten zmniejsza się nieustannie w miarę jak ilość członków rodziny wzrasta i dzieci zakładają własne ogniska domowe; stosowanie nowoczesnego sprzętu rolniczego jest tam niemożliwe; o jakiejś poprawie gleby niema mowy; skutkiem rozkawałkowania gruntów i ogólnej biedy, uprawa roli musi być ekstensywną, co wpływa na obniżenie wydajności zbiorów. Kultura intensywna, przy zastosowaniu potężnych maszyn i racjonalnego nawożenia, możliwą jest tylko na rozległych terenach, nadających się do pracy kolektywnej, do eksploatacji kapitalistycznej lub socjalistycznej. Kapitalizm rolny obecnie ograniczony jest na minimalną ilość przedsiębiorstw; socjalizm właściwie jeszcze nie istnieje, gdyż domeny sowieckie przedstawiają zaledwie znikomą cząstkę pracy rolnej. Wynikiem tego stanu rzeczy jest: niewystarczająca produkcja globalna, uniemożliwienie eksportu zboża, które, przeciwnie, musi się zakupować za granicą i przydzielać ludności w pewnym ograniczonym ściśle stosunku.
Wieśniaków rosyjskich dzieli się zazwyczaj na trzy główne grupy: kułaków (bogaczy), seredniaków (średnio zamożnych) i bedniaków (biedaków). Jest to klasyfikacja dość ogólnikowa, nabierająca wyraźniejszego zabarwienia dopiero z chwilą, kiedy się charakteryzuje środki i zasoby tych poszczególnych klas. Dzieło wydane w r. 1928 przez komunistyczną Akademję w Moskwie: „Zróżniczkowanie socjalne wsi sowieckiej“ dzieli ludność wsi na pięć kategoryj:
1) proletarjat wiejski: sprzedający więcej jak 50 dni pracy własnej w ciągu roku;
2) pół-proletarjat: sprzedający od 20 do 50 dni pracy własnej lub najmujący ponad 20 dni pracy bydła roboczego albo ponad 10 dni narzędzia rolnicze;
3) rodziny średnio zamożne: sprzedające mniej niż 20 dni roboczych lub najmujące mniej niż na 20 dni bydło robocze i mniej niż 10 dni narzędzia rolnicze;
4) rodziny średnio zamożne o charakterze eksploatacyjnym: najmujące robotnika na 20—50 dni pracy, lub wynajmujące inwentarz roboczy na więcej niż 20 dni, lub wreszcie dzierżawiące ponad dwa hektary roli albo ponad pięć hektarów łąk;
5) rodziny drobnych kapitalistów: najmujące robotnika na więcej niż 50 dni pracy.
Wszystkie te cyfry to salda, wykazujące różnicę między dniami pracy najemnej i sprzedawanej; większość bowiem wieśniaków rosyjskich w czasie robót w polu i podczas żniw, pracuje odstępowanym sobie wzajemnie materjałem ludzkim, inwentarzem roboczym i narzędziami rolniczemi. W tem samem źródle znajdujemy też następujące daty, przedstawiające przeciętną wartość środków produkcji (bydło, drób, materjał roboczy, zabudowania gospodarcze, maszyny i narzędzia, zasoby), odnośnie do wyliczonych powyżej pięciu kategoryj:
1) od 220 rubli na północnym Kaukazie do 310 rubli na Ukrainie;
2) od 280 rubli na Uralu i w Syberji do 400 rubli na Ukrainie;
3) od 510 rubli na Syberji do 850 rubli na Ukrainie;
4) od 920 rubli na Syberji, do 1.200 rubli na północnym Kaukazie;
5) od 940 rubli na Syberji, do 1.680 rubli na północnym Kaukazie.
Toż samo dzieło podaje wreszcie i oszacowanie dochodów, po odliczeniu efektywnych kosztów eksploatacji (nasienie, płace najemnych robotników) w sposób następujący, dla każdej z wyżej wymienionych grup:
1) dochód roczny 163 do 276 rubli, z czego zaledwie połowa przypada z uprawy roli, reszta zaś z zarobków, z pracy osobistej lub z poddzierżawienia gruntów;
2) dochód roczny 234 do 329 rubli, osiągany głównie z uprawy roli i z osobistej pracy;
3) dochód roczny od 345 rbl. (Ukraina) do 455 rubli (Smoleńska gub.), wynikający w ¾ z uprawy roli (podatek bezpośredni od 25 do 39 rubli);
4) dochód roczny od 482 rubli (Tambow) do 685 rubli (Smoleńsk); podatek bezpośredni od 31 do 62 rubli;
5) dochód roczny od 502 rubli (na Ukrainie) do 1007 rubli (Smoleńsk); podatek bezpośredni od 55—111 rubli.
W tem, na oko, arcydziele statystyki mieścić się mogą pewne błędy lub fałsze. W tym wypadku jednak dotyczyłyby one raczej kategoryj najbogatszych, tych którzy mają coś wogóle do ukrycia; co się tyczy najbiedniejszych, to jest rzeczą względnie łatwą oszacować ich majątek i dochody. Można tedy uważać za prawdziwe i ścisłe w przybliżeniu te daty, które dotyczą biedaków, — a te jedne właśnie tylko nas tu obchodzą. Podobnie jak nie zajmowaliśmy się w tem dziele warunkami życia uprzywilejowanych warstw ludności miejskiej, taksamo i na wsi przedstawimy sytuację wieśniaków tylko najbardziej upośledzonych. A zrobić to możemy tylko posługując się statystyką oficjalną, obejmującą całą ludność wiejską. Wynika z niej, że cała rodzina proletarjacka, musi żyć z dochodu około 160 do 275 rubli na cały rok; rodzina t. zw. pół-proletarjacka z dochodu 235 do 330 rubli. Te dwie kategorje wieśniaków tworzą niemal połowę całej ludności wiejskiej, skoro przyjmiemy — zgodnie ze sferami kierującemi — że 40 procent gospodarstw rolnych nie posiada zupełnie koni i skoro wliczymy w to sześć miljonów robotników dziennych, których zarobki są mniej więcej takie same. Dodając zaś do tego trzecią kategorję wieśniaków z dochodem rocznym od 345 do 455 rubli, otrzymamy niewątpliwie znaczną większość, bo przeszło ¾ całej ludności wiejskiej. Czytelnik, znający faktyczną wartość rubla, może sobie tedy wyrobić zdanie co do opłakanego położenia tych stu miljonów chłopów.
Z pośród owych stu miljonów najbiedniejsi, wedle powołanego powyżej dzieła, zarabiają rocznie na całą rodzinę około 160 rubli, czyli niespełna czternaście rubli miesięcznie, — lepiej sytuowani 455 rubli rocznie czyli około 38 rubli miesięcznie. I to, powtarzamy, na całą rodzinę! Akurat tyle, by nie umrzeć z głodu, jedząc codziennie gotowaną kaszę tatarczaną. Co prawda mieszkaniec wsi ma znacznie niższe potrzeby życiowe niż mieszczuch, a porównując go z zachodem, nie można zapominać o tej głębokiej różnicy ewolucji, jaką przeżywa naród rosyjski, najbardziej zacofany z całej Europy. Ale pracujący wieśniacy, po piętnastu latach wojen i długotrwałego niedostatku, i dziś jeszcze nie mają nic, więc było to obowiązkiem rewolucji, podwyższyć ich poziom życiowy. Kalinin[103] odpowiadając na napływające ze wsi skargi, pisał: „Czyliż zaprzeczałem kiedykolwiek, że ludzie biedni mają ciężkie życie? Nie, ich męka trwa ciągle jeszcze. Nie nasza to wina, lecz raczej nasze nieszczęście. Jeden socjalizm mógłby ich uratować... („Izwiestia, 28 sierpień 1926). Więc nie mówcie o tem nieszczęściu, skoro równocześnie płacicie ludziom, by przedstawiali je za granicą jako szczęście.
Z tej to właśnie „nędzy chłopskiej“ rekrutują się miljony bezrobotnych ciągnących do miast, miljony wyrobników odrabiających najohydniejszą pańszczyznę we fabrykach, miljony robotników sezonowych, zawsze niepewnych co jutro z nimi będzie, tysiące dzieci błąkających się po drogach, cały ten nieszczęśliwy plebs bezdomny i bezrobotny, którego ponure warunki pracy opisaliśmy powyżej. Z tej to nędzy chłopskiej zasila się olbrzymi rezerwoar nadwyżki sił roboczych, szacowany na 25 miljonów ludzi. Z niej wytwarza się ów „proletarjat rolniczy“ w ścisłym tego słowa znaczeniu, te sześć miljonów „batraków“[104] i wyrobników, wynajmujących swe ręce wieśniakom zamożniejszym.
Sądząc po losie nieukwalifikowanych robotników miejskich, los tych najemników rolnych rozsianych po olbrzymich równinach Rosji i Syberji musi być zgoła nie do pozazdroszczenia. W miastach są jakieś organizacje, instytucje, dzienniki, które choćby dla zachowania pozorów, występują przeciw nadmiernym nadużyciom i wyzyskowi. Na wsi niema nic z tego wszystkiego. Proletarjusz jest prawie zupełnie bezbronny. I dlatego też jest prawdziwą sztuką zebrać dokładne informacje o jego położeniu. Nie wie, jakie mu przysługują prawa, nie wie nic wogóle, — a choćby i wiedział, do kogóż może się zwrócić ze swemi żalami i pretensjami?
Do Sowietów? Czem one są naprawdę, o tem potem. Jeden z trzech kierujących mężów w roku 1924, Zinowiew[105], pisał wówczas w przystępie szczerości: „Na wsi robi się jedynie tak zwaną robotę komunistyczną, czyli mówiąc poprostu, ściąga się tylko podatki“. („Prawda“, 11 październik 1924). Do partji komunistycznej? Wystarczy przejrzeć dzieło dwóch komunistycznych pisarzy, Ryklina[106] i Truntajewa, wydane oficjalnie w r. 1925: Komórki i sowiety na wsi[107]. Oto, co tam znajdujemy za prawdy: władza sowietów na wsi nic nie znaczy; utrzymują się tam dawne formy administracji, a nowe nie wchodzą zupełnie w rachubę, oprócz śruby podatkowej; chłopi biedni i średnio zamożni, zdani są na łaskę i niełaskę pierwszego lepszego komunisty lub komsomolca; „wybory“ do sowietów, to komedja polegająca na obowiązkowem zatwierdzeniu listy narzuconej przez najbliższą komórkę komunistyczną; jedynem zajęciem sowietów jest ściąganie podatków; nikt nie chce być członkiem sowietu; pod naciskiem partji urządza się kolejkę, aby każdy po kolei odbył tę pańszczyznę; sowiet „wybrany“ raz w ten sposób, nie daje więcej znaku życia; nie zbiera się ani raz na rok; przewodniczący wbrew własnej woli ściąga podatki, zestawia listę opieszałych podatników; wieśniacy o swych ważnych sprawach dyskutują na swych tradycyjnych zebraniach (schodach); komuniści uważają się za panów, nie dyrygują, lecz wręcz rozkazują; o ile istnieje gdzie komórka komunistyczna, uzurpuje sobie wszystkie funkcje sowietu.
Oto, co stwierdzają sami komuniści, dobrze poinformowani a uczciwi, którzy nie śmią wszystkiego powiedzieć. Toż samo stwierdzi każdy człowiek inteligentny i uczciwy, który żył na wsi w Rosji sowieckiej... „Całą pracę wykonują przewodniczący i sekretarze... Komitet Partji robi wszystko, zastępując niejednokrotnie nietylko frakcje komunistyczne w sowietach, ale i same sowiety“. („Prawda“, 4 sierpień 1928). Któż więc w tych wiejskich sowietach i komórkach partyjnych, których jedynem zadaniem jest ściąganie podatków i czuwanie nad „porządkiem“, — któż, pytamy, troszczy się o poszanowanie praw miljonów batraków? Co jakiś czas ten czy ów dziennik opisuje ich straszne warunki bytu, przypominające średniowiecze — i wszystko pozostaje nadal po dawnemu.
Z okazji ankiety przeprowadzonej wśród niższych organów administracji sowieckiej, komuniści stojący u steru, musieli wreszcie zwrócić uwagę na straszliwą nędzę wyrobników dziennych. — „Czas już“ — pisze jeden z nich, — „ustalić jakieś minimum płacy, jeśli nie dla wszystkich, to przynajmniej dla pewnych grup batraków. W olbrzymiej większości wypadków, płaca pobierana przez wyrobnika dziennego jest tak niska, że wyżyć z niej jest niemożliwem. („Prawda, 14 sierpień 1925). Trudno o jaśniejsze sformułowanie! Poco wertować statystyki, cytować kłamliwe wyliczenia, współczynniki, procenty? Wyrobnik dzienny zdycha z głodu. I to w olbrzymiej większości wypadków“! W tym samym artykule znajdujemy dalej następującą notatkę: „W okolicy Donu obniżono płace pastuchów o dwie trzecie. I to jeszcze nie koniec na tem“. A więc: pastuch i tak już nie zarabiał tyle, ile niezbędnie mu trzeba do życia, a oto jeszcze mu obniżają tę płacę o dwie trzecie. — W tymże samym artykule czytamy też następujące uwagi: Wyrobnik dzienny, skutkiem kompletnego braku kultury nie ma możności walczyć o podwyżkę płacy, dlatego państwo powinno mu bezwarunkowo przyjść z pomocą; majstrowie kowalscy wyzyskują batraka, każąc mu pracować po szesnaście i więcej godzin na dobę...“ Czyżby kto uwierzył w coś podobnego, po upływie ośmiu lat od rewolucji? A obecnie, po upływie dwunastu lat, panują zupełnie takie same średniowieczne stosunki. W głębi wsi rosyjskiej przewroty społeczne odbywać się mogą tylko zwolna i nieznacznie, a podobne nagłe przeskoki jak rewolucja październikowa, wywoła tylko powierzchowne i pozorne zmiany, o ile nie podejmie się upartej, inteligentnej i obliczonej na długą metę pracy w interesie tych biedaków o duszach niewolników.
„Płaca wyrobników dziennych nie doszła jeszcze do poziomu przedwojennego“ — pisze „Trud“ z 26 maja 1927, — a więc w dziesięciolecie rewolucji. Ale choćby nawet i doszła do tego poziomu, zawszeby to była jeszcze czarna nędza. Tenże sam dziennik podawał, że płace pracowników rolnych w ścisłem tego słowa znaczeniu, t. j. znających się na maszynach i mających jakiś fach, przekroczyły o 30% poziom przedwojenny. I cóż to znaczy? W gruncie rzeczy zawsze nędza. Wykazaliśmy wartość takich statystyk dotyczących robotników miejskich; co się tyczy robotników wiejskich, to są czyste kpiny, nie zasługujące nawet na prostowanie.
Na Ukrainie, w kraju stosunkowo najwyżej stojącym na punkcie rolnictwa w całym Z. S. S. R., robotnicy rolni, zgodzeni na trzy miesiące, pracują przeciętnie po 13 godzin 36 min. na dobę; na ogół zaś wynosi czas pracy dla mężczyzn 12 godzin 24 min., dla kobiet 11 godzin 54 min.; prawie połowa z nich pobiera wynagrodzenie nie gotówką, lecz w naturze; podobne stosunki panują też i w północnym Kaukazie; najbardziej maltretowani są robotnicy i robotnice pracujący na plantacjach tytoniu, stłoczeni na kupę w olbrzymich barakach, gdzie pracują i śpią, gdzie jedzą stojąco, nie porzucając swej pracy... — („Trud“, 5 lipiec 1927). Jeżeli „przeciętna“ wynosi 12—13 godzin dziennie, można sobie łatwo wyobrazić los tych biedaków, którzy pracują ponad ową „przeciętną“! Co do wartości owych „przeciętnych“, to już Osiński dał nam dostateczne wyjaśnienie... „Ratujcie nas, towarzysze, bo giniemy!“ — powtarzają od szeregu lat delegaci robotników pracujących w bagnach P..., — robotnicy ci, po wyjściu z bagnistego terenu, brudni, przemoczeni, przemęczeni, mają za mieszkanie szałasy, gdzie na wilgotnej podłodze narzucono trochę słomy. „Dajcie nam chociaż parę desek“ — proszą, — przecież nie podobna spać na gołej, wilgotnej ziemi!“ Obiecano, ale nic nie zrobiono. Komuniści nie różnią się niczem od bezpartyjnych, — piją i grają w karty. („Trud“, 27 sierpień 1929).
Taki jest los miljonów proletarjuszy rolnych. A jak żyją te dziesiątki miljonów wieśniaków biednych i tak zwanych średnio-zamożnych, znacznie jednak bliższych biedaków niż bogaczy?
Wieś rosyjska jest zagadką nawet dla Rosjanina mieszkającego w mieście; dokonywują się w jej łonie procesy tajemnicze, niepodejrzewane przez nikogo, objawiające się na zewnątrz jakimś nagłym, nieoczekiwanym wybuchem, wobec którego nawet najbaczniejszy obserwator staje zupełnie zaskoczony; trzeba od czasu do czasu wyruszać poprostu na odkrycie wsi rosyjskiej. W ten sposób znany komunista Jakowlew[108] opublikował w formie broszury swój raport, będący wynikiem prawdziwej wyprawy eksploratorskiej do gubernji Kurskiej, dokąd wyruszył na czele specjalnej komisji. Mała ta książeczka: „Prawdziwe oblicze wsi“, wywołała takie zainteresowanie, że autor przeprowadził ponowną ankietę, na podstawie której wydał drugie większe dzieło: Nasza wieś. Podobnych dzieł nie można streścić w paru słowach, ale sens ich jest krótki i jasny: na ogół od czasów rewolucji nic się zupełnie nie zmieniło ani pod względem nędzy, ani obyczajów, ani produktywności pracy; zarodek nowego życia może jeszcze rozwinąć się lub zmarnieć zupełnie, zależnie od tego, jak się ukształtuje stosunek miasta do wsi. Inny znów komunista, którego talent, inteligencja i znajomość wsi rosyjskiej jest ogólnie uznawana i ceniona, współpracownik „Prawdy“, „Biednoty“ i innych wydawnictw sowieckich, Leon Sosnowski[109], obecnie zesłany na Syberję, ogłosił całą serję ciekawych artykułów, z których można skorzystać o wiele więcej, niż z grubych roczników statystycznych, wykresów graficznych lub rozpraw ekonomicznych, zrozumiałych jedynie dla „wtajemniczonych“. Posłużymy się jednym z tych właśnie artykułów.
Ankieta przeprowadzona w gubernji niżno-nowogrodzkiej daje nam obraz, jak z jednej strony włościanie z rozmaitych grup socjalnych, pracują z całym wysiłkiem, — jak zaś z drugiej strony państwo zwane „sowieckie“, zabiera im lwią część ich pracy i trudów. Oto biedny chłop J., mający pięć osób do wyżywienia; ma jednego tylko robotnika, starego konia, jedną kozę, trzy kury, drewniane narzędzia rolnicze; od sąsiadki pożycza sobie pług, płacąc za wypożyczenie półtora puda mąki; cały jego zbiór wynosi w ciągu roku: 52 pudy żyta, 2 pudy lnu, 75 pudów kartofli; fiskus nakłada mu podatek w wysokości 51 pudów i 8 funtów żyta, czyli ekwiwalent całego zebranego ziarna; trzeba by więc przyjąć, że pięć osób potrafi wyżyć cały rok z 75 pudów kartofli i z gotówki uzyskanej za dwa pudy lnu; oczywiście biedak popodatku zapłacić nie może.
Inny znów biedny chłop B.: ośm osób do wyżywienia, jeden jedyny robotnik; ma konia, owcę 1 jagnię; zbiera w ciągu roku 86 pudów żyta i 270 pudów kartofli; z uwagi na to, że w krótkich odstępach czasu padły mu dwa konie, wymierza mu się podatek zniżony w wysokości 29 pudów i 30 funtów żyta, — a więc mimo wszystko jeszcze ogromnie wysoki, skoro się uwzględni, że ma ośm osób do wyżywienia. — A trzeba dodać, że w tej gubernji chłopi są naogół bogatsi niż gdzieindziej; w cytowanych wypadkach mają nawet po jednym koniu.
Chłop średnio-zamożny Z.: sześć osób do wyżywienia, dwóch robotników; posiada konia, krowę, cielę, dwie owce, trzy jagnięta, sześć kur; zbiera w ciągu roku 100 pudów żyta, 120 pudów kartofli, 2 pudy nasienia lnianego; podatek, 54 pudy żyta, jest jeszcze stosunkowo wysoki, skoro się uwzględni, że ma sześć osób do wyżywienia; z podatku tego płaci 32 pudy w obligacjach pożyczki zbożowej, (o której jeszcze później pomówimy).
Bogaty chłop (kułak) T.: sześć osób do wyżywienia, trzech robotników; syn studjuje w Niżnym Nowogrodzie; posiada rasową klacz, dwa źrebce, krowę, owcę, siedm jagniąt, dwie rasowe świnie; inwentarz martwy: siewnik, młocarnię, dwa pługi (jeden dwuskibowy), bronę i t. p.; zbiór roczny: 235 pudów żyta, 9 lnu, 350 kartofli, 100 rozmaitego innego zboża; podatek: 70 pudów 30 funtów, z czego przyznano mu jeszcze opust 7 pudów 15 funtów na przeprowadzenie różnych meljoracyj rolnych; pozatem posiada 42 ule, produkujące 40 pudów miodu, wartających więcej niż cały jego zbiór, a zupełnie nie opodatkowanych; zapłacił podatek w obligacjach pożyczki zbożowej, za które kupił inne obligacje, zarabiając na tem 90 pudów, co mu pokryło z nawiązką cały wymierzony mu podatek.
Inny kułak, Z.: trzy osoby na utrzymaniu, trzech robotników; ma konia, krowę, cielę; wysokość zbioru nie podana, — w każdym razie jednak mając inwentarz i trzech robotników, musiał zebrać conajmniej drugie tyle, co wyżej wymienieni biedni chłopi; ale nie koniec na tem: posiada jeszcze, młyn o dwóch kamieniach, na którym może zemleć do 100 pudów dziennie, opłacając rocznie 35 rubli za patent i czynsz; przy stu pudach przemiału zostaje mu 10 pudów tytułem zarobku. Ale licząc nawet tylko pięć pudów i 150 dni roboczych w roku, miałby dochodu conajmniej 750 pudów, a zaledwie 35 rubli wydatku. Co więcej posiada jeszcze cegielnię, na której pracuje jego rodzina i dwaj płatni pomocnicy, produkując 60 tysięcy cegieł rocznie... Fiskus wymierza mu podatek w wysokości 22 pudów... W sumie zatem, wliczając to co płaci za młyn, opodatkowany jest nie wyżej od tego średnio-zamożnego chłopa Z., żyjącego tylko z roli i z własnej pracy.
Wnioski z tego zupełnie jasne: w owym czasie gdy Sosnowski to pisał, („Prawda“, 27 sierpień 1924), państwo łupiło bezlitośnie najbiedniejszych nie żądając niczego prawie od bogaczy. Skłoniło to pewien odłam partji komunistycznej, wraz z autorem tych artykułów, do zaprotestowania przeciw podobnej polityce fiskalnej, stosowanej nieświadomie przez partję po wsiach, a realizowanej w praktyce zupełnie świadomie przez cały aparat urzędniczy, pozostający pod wpływem chłopów bogatych. Protestujących wtrącono do więzień lub zesłano na Syberję, — ale musiano się w końcu liczyć z podobnemi ostrzeżeniami i zaprzestać łupienia w taki sposób biednych chłopów, sprzedawania na licytacji ich narzędzi rolniczych i mebli a nawet wtrącania ich do więzienia za niepłacenie podatków.
Zacytujemy inny jeszcze artykuł z „Prawdy“:
Z armji czerwonej wraca chłop, należycie wyszkolony, z głową nabitą doktrynami sowieckiemi, ateista, bojowiec: mieszka w okolicy Leningradu; w domu sześć osób do wyżywienia; posiada jedną dziesiatinę roli i jedną dziesiatinę łąki (1 dziesiatina = 1 hektar i 92 m kwadr.); jako postępowy wieśniak bierze się raźno do pracy i w ciągu roku, pracując sam ciężko, wykarczował jedną i ćwierć diesiatiny krzaków i zarośli, otrzymując w ten sposób ¾ diesiatiny ziemi uprawnej. Wedle ustawy ziemia świeżo wykarczowana wolną jest przez parę lat od opodatkowania; po upływie tego czasu wymierzają mu podatek 23 ruble 75 kop. „suma, o jakiej mógł tylko chyba marzyć“; zwraca się do sowietu, składa odpowiednią deklarację; tymczasem zajmują mu za podatek „cały majątek“: komodę i żarna; na razie pozostawia mu się to w domu, potem jednak zabiera i odstawia do gminy; zaniepokojony chodzi, dopytuje się; obiecują mu, że rzeczy nie będą sprzedane, póki sprawa się nie wyjaśni; w dwa dni później komodę sprzedano, — na żarna niema nabywcy; zaczyna się chodzenie, proszenie, komisje; proponują mu wysłanie kontrolora rolniczego na jego koszt; godzi się i płaci; kontrolor stwierdza, że powinien być przez pięć lat zwolniony od podatków; mijają miesiące — komoda już dawno sprzedana, żarna sprzedadzą lada dzień, a ten biedak czeka i czeka... („Prawda“, 22 kwiecień 1925).
Podobne historje są na porządku dziennym, a charakteryzują one doskonale sytuację. Nie trudno byłoby cytować miljony takich wypadków. Ale z chwilą gdy państwo spostrzegło, że zboża brakuje, stwierdziło też równocześnie, że wszyscy wieśniacy są do rządu wrogo usposobieni: biedni i część zamożniejszych za to, że się ich łupi, maltretuje, gnębi podatkami; bogaci i druga część zamożniejszych za to, że nie mogli w zamian za swe zboże dostać potrzebnych towarów i uważali, iż państwo ich wyzyskuje, płacąc zbyt niskie ceny za zboże. Nie tu miejsce by opisywać wszystkie perypetje i błędy polityki ekonomicznej partji komunistycznej na wsi; wspominamy o tem tylko o tyle, o ile to jest potrzebne dla naszego właściwego założenia: napisać całą prawdę o warunkach bytu mas pracujących. Otóż państwo czyli partja — bo to jedno i to samo — zmuszone było poczynić pewne koncesje biednym chłopom, wcale nie ze względów zasadniczych i ideowych, lecz w nadzieji, że stworzy sobie sojuszników i będzie mogło brać zboże wszędzie, gdzie ono jest pochowane. Chłopi bogaci zboże swe zakopali; chłopi biedni, którym zboża brakło, nie mogli go nigdzie kupić, a rząd, zmuszony zaopatrywać miasta w zboże, chwycił się metody brutalnych konfiskat i represyj. W rezultacie zboże zupełnie zniknęło z rynku, a całe masy chłopskie zwróciły się znów przeciw rządowi. Biednym zniżono znacznie podatki, najbiedniejszych zwolniono nawet zupełnie od wszelkich podatków bezpośrednich, których i tak nie mieliby z czego zapłacić. A chleba to im nie dało; chleb sprzedawano w mieście na kartki, można go jednak było dostać pokryjomu i w wolnym handlu, płacąc cztery i pięć razy więcej ponad cenę oficjalną.
Co więcej, biedacy, uwolnieni od zmory podatków bezpośrednich, muszą płacić nadal olbrzymi haracz w podatkach pośrednich: nietylko bowiem budżet sowietów opiera się coraz bardziej na wpływach z podatków pośrednich (co jest sprzeczne z wszelkiemi zasadami komunizmu czy socjalizmu), — ale i w wysokich cenach manufaktury mieszczą się ukryte rozmaite pośrednie podatki. Ale i te wysokie ceny — około trzykrotnie wyższe niż w Europie zachodniej — możnaby od biedy znieść, gdyby one były realne. Tymczasem jednak w Z. S. S. R. panuje tak silny brak towaru, a zapotrzebowanie tak dalece przewyższa produkcję, że te drobne ilości rzucane na rynek stają się przedmiotem spekulacji, przechodzą z ręki do ręki i osiągają wręcz fantastyczne ceny. Biedny chłop zawsze na tem ucierpi, z niego zawsze w ten czy inny sposób łupią skórę. Przyciśnięty nędzą musi zapożyczać się od kułaka by nie umrzeć z głodu, a lichwa robi z niego niewolnika. Wódka, alkoholizm dobija go do reszty.
A oto oficjalne dane co do stanu sanitarnego wsi. „Chorzy oblęgają poprostu szpital, przychodzi ich jakie 2 tysiące miesięcznie“, piszą z Homla. „Brak leków; terpentynę wydają łyżkami stołowemi. Na miesiąc dostajemy dwadzieścia proszków chininy, podczas gdy setki ludzi choruje na malarję“. — „Największą naszą plagą jest kiła“ — piszą z Niżnego Nowogrodu. „Są wsie, gdzie połowa ludności zarażona jest kiłą“. W gubernji orłowskiej dr. P... widział wsie, w których szkoły pozamykano, gdyż dzieci pozarażały się kiłą. „W Kałudze nie trudno spotkać wieś, gdzie połowa ludności ma kiłę. A ile jest takich wsi i gubernij? Napewno dużo. Naturalnie, na wsi grasują jeszcze ciągle różni szarlatani i „cudowni doktorzy“, spekulujący na obskurantyzmie i biedzie“. Tu następuje cały szereg przerażających wprost informacyj o praktykach czarodziejskich, przypominających czasy średniowiecza, a stosowanych zamiast pomocy lekarskiej. („Prawda“, 7 kwiecień 1925). Od tego czasu nic się nie zmieniło — i owszem, dzienniki zmuszone są podnosić alarm, że po wsiach odczuwa się coraz większy brak lekarstw i pomocy lekarskiej. „Batraki pozbawione są zupełnie pomocy lekarskiej...“ „Pomoc lekarska zorganizowana jest po wsiach w ten sposób, że tylko chłopi bogaci lub zamożni mogą z niej korzystać; lekarz wiejski pozbawiony jest wszelkich środków lokomocji; chcąc zbadać chorego korzystać musi z konia, którego po niego posłano; jeżeli chory jest biedny i nie posiada konia, temsamem pozbawiony jest opieki lekarskiej. („Raboczaja Gazeta“, 14 wrzesień 1929).
W niektórych miastach pobudowano t. zw. gospody chłopskie, w których mają znajdować przytułek chłopi przejezdni. Widziałem taki dom w Moskwie, dom, w którym zresztą nigdy nie było żadnego chłopa, przynajmniej do roku 1924. Wyglądał dość czysto i przyzwoicie, niewątpliwie dzięki temu, że nikt w nim nigdy nie mieszkał. Ten to dom właśnie pokazuje się stale przyjezdnym, obcym i robotnikom, którym się chce zamydlić oczy. Ale prawdziwe „gospody chłopskie“ z których się rzeczywiście korzysta, godne są stanąć na równi z przytułkami dla dzieci; prasa sowiecka pisząc o nich, nazywa je stale „prawdziwemi stajniami“. Wystarczy przeczytać „Prawdę“ z 6 czerwca 1929.
Pisząc o życiu wieśniaków nie podobna nie wspomnieć o wyuzdanej samowoli, ofiarą której padają oni na każdym kroku. Już z samego sposobu w jaki im się narzuca sowiet, można domyśleć się, na jakie wybryki wobec bezbronnych robotników mogą sobie pozwalać funkcjonarjusze sowieccy, przedewszystkiem zaś komuniści. Im chłop jest biedniejszy, tem bardziej bezbronny. Najpowszechniej praktykowane są nielegalne podatki i przymusowe pożyczki.
Autor niniejszego dzieła żył dłuższy czas w pewnym artelu rolniczym, cieszącym się zresztą wyjątkowemi względami, w ważnem centrum południowej Rosji, gdzie zatem władze lokalne były przez Moskwę ostro kontrolowane. Otóż nawet w tych warunkach nielegalne podatki sypały się tak gęsto, że żadne przedsiębiorstwo czy to rolnicze, czy jakiekolwiek inne, poprostu istnieć nie mogło; najlżejszy protest czy choćby odwołanie się do prawa, pociągnęłoby za sobą niechybnie aresztowanie a w danym razie i więzienie. Przeciętny „obywatel“ rosyjski nie ma poprostu żadnej absolutnie możności dochodzić swych słusznych praw, chyba, że jakiś zupełnie wyjątkowy zbieg okoliczności przyczyni się do wyjawienia jakiegoś specjalnie skandalicznego wypadku, którym zainteresuje się jakiś wybitny komunista, nadając całej sprawie dostateczny rozgłos. Ale cóż znaczą takie sporadyczne wystąpienia wobec tego morza nieprawości i nadużyć? „Podatki nielegalne nakłada się w dalszym ciągu...“ Dużo się mówiło i pisało o nadzwyczaj wielkiej liczbie podatków i rozmaitych taks nakładanych na chłopa...“ zapewne, dziś niema już tych całych tuzinów podatków jak to było w zeszłym roku, — ale jeszcze bardzo daleko do tego, aby to zło zostało doszczętnie wytępione“. („Prawda“, 3 marzec 1926). W prasie pojawiały się niejednokrotnie podobne oficjalne oświadczenia — zwłaszcza Rykowa — potępiające nielegalne nakładanie dodatków do legalnych podatków, — ale wszystko to było grochem o ścianę. Z centrów rozsyła się do peryferyj cyrkularze, które toną w powodzi innych okólników: nikt się z niemi nie liczy, nikt ich nawet nie czyta.
Stało się również zwyczajem wyciskanie z chłopa ostatniego grosza drogą przymusowych pożyczek, — jakkolwiek niby to sfery oficjalne potępiają podobne praktyki. Pożyczek tych jest równie dużo na wsi jak i w mieście, a „obywatel“ nie może się poprostu uchylić od subskrypcji. Nieraz robotnik czy urzędnik dowiaduje się przy wypłacie o potrąceniu mu pewnej kwoty tytułem „dobrowolnej“ subskrypcji, zedecydowanej bez jego wiedzy przez biura komunistyczne. Taksamo też i wieśniaka wpisuje się z urzędu na listę podobnie „dobrowolnych“ subskrybentów, zestawioną przez sowieckich funkcjonarjuszy, którzy wysokość obligacyj jakie im polecono ulokować, rozdzielają wedle własnego uznania. Przed kilku laty wypuszczono specjalną „pożyczkę zbożową“, obliczoną w pudach żyta, a płatną i zwrotną w naturze lub w odpowiednim ekwiwalencie; obligacje tej pożyczki przyjmowane były jako gotówka przy płaceniu podatków. Ale pożyczki tej, będącej wynikiem specjalnych okoliczności, nie można już było drugi raz z korzyścią rozpisać, — i dziś wieś musi brać udział w subskrybowaniu pożyczek innych, zwanych „rolniczemi“ lub „uprzemysłowienia“. Ktoby próbował uchylić się od tej „dobrowolnej obowiązkowej“ pożyczki, naraziłby się odrazu na zarzut, że jest kontr-rewolucjonistą i na represje, których każdy stara się za wszelką cenę unikać. „Trzeba przyznać, że w wielu wypadkach (sic!) tolerowano takie metody umieszczenia pożyczki, które mogą tylko podkopać zupełnie zaufanie szerokich mas włościańskich do systemu kredytowego państwa... Czyliż trzeba powtarzać, że zaufanie pozyskać można jedynie drogą perswazji, przestrzegając ściśle zasadę dobrowolnej subskrypcji?“ („Izwiestia“, 25 kwiecień 1928). Powiedziane to jest w słowach bardzo oględnych, „Izwiestia“ bowiem podjęły się trudnego zadania powiedzenia co należy, nie zdradzając jednak zbyt wiele. W tym samym numerze tego dziennika opublikowano bardzo znamienne listy, ilustrujące sposób subskrypcji aktualnej pożyczki: na Uralu pewien lokalny komitet egzekutywny zwołuje poprostu wszystkich mieszkańców w promieniu 40 kilometrów, aby im „zaproponować“ kupno obligacyj; i któżby się odważył odrzucić podobną „propozycję“ ze strony tych, którzy mają władzę zwoływania ludności? W okolicach Chersonia włościanie próbują wykręcić się tanim kosztem, żądając obligacyj po 5 i 10 rubli, ale funkcjonarjusz „ofiarowuje“ im obligacje po 50, 80 i 100 rubli. A jeżeli który z chłopów oświadcza, że na to go nie stać, przedstawiciel „dyktatury proletarjatu“ spisuje protokół i składa raport trybunałom z wnioskiem na „konfiskatę majątku“. W okolicach Stawropola, przy sposobności rozdziału mąki między biednych, zwołano wszystkich batraków i polecono im subskrybować pożyczkę w ciągu trzech dni, pod grozą pozbawienia ich mąki, co w praktyce równało się poprostu groźbie śmierci głodowej. — Na Uralu jeden z delegatów oświadczył, że mając do wyboru między czekającemi go dochodzeniami z powodu nieulokowania pożyczki czy z powodu przymusowego jej rozsprzedania, wybiera to drugie jako mniejsze zło. Na tem polu nadużycia przybierają najrozmaitsze formy: „Izwiestia“, gdyby tylko chciały, mogłyby codziennie zapełnić dziesięć kolumn tym tematem.
Biedni subskrybenci mimo woli, nie wiedząc, co począć z obligacjami, a przyciśnięci potrzebą, starali się ich pozbywać zarówno po wsiach jak i po miastach. Więc albo odsprzedawali je ze znaczną stratą, albo spłacali niemi swoje długi lub podatki. Wytworzyła się sytuacja taka, jak to się nieraz zdarza na giełdach, że jakieś Towarzystwo zmuszone jest wykupywać własne swe akcje, celem podtrzymania ich kursu. Trzeba więc było nowej presji i agitacji ze strony prasy, aby wytłumaczyć posiadaczom obligacyj, że próby sprzedawania tychże uważać się będzie za akcję kontr-rewolucyjną. W miastach i we fabrykach posunięto się nawet dalej: ogólne zgromadzenia robotników i urzędników w instytucjach sowieckich (za dyktandem komunistycznych funkcjonarjuszy) powzięły uchwały, wzywające posiadaczy obligacyj do deponowania ich w bankach, aby zabezpieczyć się w ten sposób przeciw pokusie pozbycia się ich. Na wsi przeprowadzić się to nie dało.
Od paru lat wytwarza się nowa kategorja pracowników rolnych: są to robotnicy i pracownicy dzienni, zajęci w sowkozach (sowieckie gospodarstwa rolne). Owe sowkozy mają się stać wzorowemi nowoczesnemi gospodarstwami, których typ miałby być stopniowo ogólnie wprowadzany na miejsce dotychczasowej gospodarki indywidualnej czy familijnej. Jakże się tam traktuje proletarjuszy? Wedle Anselowicza, delegata syndykatów do Związku zawodowego pracowników rolnych, „robotnicy duszą się w ciasnych i brudnych koszarach“, gospodarka prowadzona bezładnie, produktywność bardzo niska, technika pracy szwankuje, płace poniżej poziomu przedwojennego; czasem wypłaca się robotników raz na pół roku. („Trud“, 26 maj 1927). „U porządnego chłopa stajnia lepiej wygląda niż nasze mieszkania“, — oświadcza jeden z delegatów na Kongres robotników rolnych. (Trud, 6 grudzień 1928). W pewnym sowkozie na Krymie, robotnicy zajęci czyszczeniem ziarna, siedzą przez cały dzień zamknięci w hangarze, gdzie im przynosi się jedzenie, a nawet i wiadra dla załatwienia naturalnych potrzeb. („Trud“, 23 marzec 1929). Robotnicy sowkozu w gub. połtawskiej, nie mogąc doprosić się należytej płacy, zebrali się tłumnie przed biurem, rozprószeni przez konnego milicjanta zbierają się ponownie po dwóch dniach; „sprowadzona milicja rozpędza robotników, aresztując kilkudziesięciu i grożąc użyciem broni“. („Trud“, 16 sierpień 1929). Zaznaczyć wypada, że w owych gospodarstwach sowieckich, będących modelem przyszłego kolektywizmu, komunistów można policzyć na palcach: wolą oni być seredniakami lub nawet kułakami, niż jako pionierzy nowych form produkcji, dać się eksploatować. Nawet i w kolkozach (kolektywach rolnych) utworzonych pod egidą państwa, ilość komunistów jest znikoma: na 100 tysięcy członków partji rolniczej, zaledwie 7200 pracowało w kolkozach z początkiem r. 1928. („Prawda“, 9 listopad 1928).
Obraz życia biednych chłopów nie byłby kompletny, gdybyśmy pominęli w nim pewnego rodzaju „nadużycia“, bardzo liczne, a graniczące z wyzyskiem i zbrodnią, popełniane przez lokalne władze. Nie są to odosobnione wypadki, lecz cały ich łańcuch, świadczący o zakorzenionem głęboko źle, faworyzowanem przez władzę. Sowiety nie są jakąś emanacją pseudo-wyborców, lecz poprostu „aparatem“ narzuconym przemocą ludności, co potwierdzają nawet same źródła sowieckie. Zależnie od znaczenia danej gminy lub jej zaludnienia, sowiet taki składa się z przewodniczącego, jednego lub dwóch sekretarzy, kierownika biura i paru funkcjonarjuszy. W niektórych wypadkach funkcje te przypadają ludziom uczciwym, gadatliwym a tępym; w innych natomiast dostają się one w ręce spryciarzy, którzy pod maską komunizmu czy lojalności, myślą jedynie o własnym interesie osobistym. Ci niezliczeni lokalni kacykowie, mogą sobie wówczas pozwalać na wszelkie możliwe łajdactwa, o ile nie znajdzie się jakiś mądrzejszy i bardziej uświadomiony wieśniak, który potrafi spowodować interwencję wyższych władz, lub jaki sprytny selkor (korespondent ze sioła), który ich sprawki opisze w dziennikach. Ale w głębi prowincji zapadłej, w głuszy wsi rosyjskiej, selkor lub wieśniak uświadomiony należy do rzadkości. Zresztą tego pierwszego można przekupić, a drugiego pozbyć się poprostu. Krótko mówiąc — jest to jedna nieprzerwana serja skandali mniejszych i większych, wykazująca od czterech lat wszystkie ciężkie schorzenia aparatu sowieckiego: kradzieże, sprzeniewierzenia, zdzierstwa, samowola, prześladowanie słabych, rozpusta, nieraz i morderstwa. Przy każdej „czystce“, przeprowadzanej wśród podrzędnej biurokracji, demaskuje się tysiące takich wiejskich tyranów, z których setki wydaje się sądom.
Zacytujemy jeden taki typowy przykład: Chersoń.
Chersoń, to nie jakaś zapadła dziura w głębi Azji centralnej, lecz coś w rodzaju „wsi“ o 100 tysiącach mieszkańców, niedaleko Odessy. Wyżej wspomniany już Sosnowski, któremu zwracano parokrotnie uwagę na to, co się dzieje w służbie administracyjnej tamtejszego sowietu, opublikował artykuł, na skutek którego podjęto dochodzenia. Wynikiem tychże: aresztowanie szesnastu urzędników i kierowników miejscowych, w tem sporo komunistów, a jeden nawet odznaczony orderem Czerwonego Sztandaru. Ludzie ci od szeregu lat terroryzowali całą okolicę. Nikt nie miał odwagi zrobić na nich doniesienia, bojąc się, że mogłoby to go zbyt drogo kosztować. Dopiero kiedy komisja śledcza za pośrednictwem prasy zagwarantowała donosicielom absolutną tajemnicę, zażalenia posypały się w takiej masie, że pod drzwiami Komisji trzeba było zgłaszających się ustawiać w ogonku. Komisarz ludowy i przewodniczący tej komisji, Szlichter[110], wyraził się temi słowy: Błędem byłoby przypuszczać jakoby to była sprawa wyjątkowa z uwagi na swój charakter i ogrom nadużyć; w tym wypadku tylko, dzięki różnym okolicznościom, wszystkie nasze choroby społeczne objawiły się z większą intenzywnością niż gdziekolwiek indziej. To chyba zupełnie jasno powiedziane — i mogłoby nas zwolnić od obowiązku przytaczania dalszych przykładów!
Jeden z oskarżonych, naczelnik biura, przywłaszczył sobie olbrzymie sumy, wyprawiał orgje, zmuszał milicjantów do tańczenia przed nim dla jego przyjemności, prześladował każdego, kto śmiał pisać coś o nim do dzienników w Chersoniu; jako członek Komisji przeprowadzającej „czystkę“ (sic!) aparatu służbowego, wymagał od współpracownic, aby mu się oddawały, pod groźbą dymisji; podlegli mu urzędnicy i policjanci gwałcili kobiety i brali łapówki, przy czynnym udziale ich przełożonego. I taki człowiek nazywa się „komunistą!“ Drugi członek Partji, naczelnik milicji, trwonił fundusze publiczne, fałszował dokumenty, zmuszał do milczenia swych bardziej uczciwych milicjantów, mordował aresztowanych, tuszował kradzieże swych metres i t. p. Trzeci, również członek Partji, nie lepszy od tamtych obu. Czwarty — kradzieże i zgwałcenia. Piąty — członek Partji, odznaczony orderem Czerwonego Sztandaru, — też same zbrodnie „aresztował chłopów bez żadnej podstawy“! I wszyscy łupili kasy, zmuszali mieszkańców do składania im okupu, gwałcili kobiety, fałszowali rachunki. („Prawda“, 5 i 10 czerwiec 1925).
I to nie my, lecz sam Komisarz ludowy, prowadzący śledztwo, oświadcza: „niema w tem nic wyjątkowego“. Potwierdził to również Centralny Komitet Ukraińskiej Partji Komunistycznej, podkreślając w długiej rezolucji demonstracyjny charakter całej tej afery i stwierdzając, że „proces chersoński nie wyczerpuje kwestji walki Partji w obronie rewolucyjnej legalności; też same znamiona i cechy jakie występowały w Chersoniu, powtarzają się i przy dalszych, później wykrytych nadużyciach. („Prawda“, 24 wrzesień 1925).
Na kilka tygodni przedtem wskutek rewizji przeprowadzonej w małej republice Kaukaskiej, Nakiczewan, aresztowani zostali: Komisarze ludowi spraw wewnętrznych, rolnictwa, skarbu, sprawiedliwości, — dalej przewodniczący kooperatyw, Trybunału, Syndykatów, — ogółem 25 najwybitniejszych osobistości w całej republice, za ucisk chłopów, trwonienie grosza publicznego, sprzeniewierzenia, samowolę i t. p. Ładnych miał ten kraj reprezentantów komunizmu! „Aresztowania te wywarły jak najlepsze wrażenie na ludności, nie umiejącej poprostu ukryć swej radości“. („Prawda“, 9, 10, 11 kwiecień 1925). Można sobie z tego wysnuć wniosek, w jaki to sposób owi „komisarze ludowi“ zostali wybrani...
W kilka tygodni później wpakowano do więzienia całą prawdziwą bandę, terroryzującą całą okolicę od dwóch lat. W skład tej bandy wchodzili: przewodniczący Sowietu (dawny wysłannik G. P. U.), naczelnik milicji, sędzia, sekretarz Komitetu Partji i t. p. Banda ta poprostu napadała zbrojno na wieśniaków by ich rabować, podpalała, mordowała. Mieszkańcy byli święcie przekonani, że milicja nie więcej była warta niż ci notoryczni bandyci, że zatem wszystkie władze lokalne są takie same“. („Prawda“, 16 lipiec 1925).
W trzy lata później Izwiestia donoszą, że w okolicy Semipalatyńska urzędnicy sowieccy masowo aresztowali chłopów i skonfiskowali im — na własny swój rachunek — dziesiątki tysięcy bydła; ludność poczęła gromadnie uciekać za granicę chińską. Władze centralne poinformowane o tym stanie rzeczy, wysłały na miejsce komisję, która uwolniła z więzień 140 aresztowanych i poleciła zwrócić poszkodowanym zrabowane bydło. (29 sierpień 1928). Ale władze centralne nie mogą interwenjować wszędzie ani też naprawić choć drobnej części krzywd.
Miał słuszność ukraiński komisarz ludowy, zaznaczając, że podobne wypadki nie należą zupełnie do wyjątków, a świadczą wymownie o głębokim rozkładzie całego organizmu sowieckiego. „Afery“ jakie wyszły na jaw w latach następnych potwierdziły to w całej pełni.
Ale obok tych tak zwanych „nadużyć“ o wyraźnie kryminalnym charakterze, mamy jeszcze miljardy nadużyć codziennych, drobnych, owych szykan, prześladowań, głupich złośliwości, uchodzących ogólniejszej uwagi, — a które w rezultacie doprowadzają całe włościaństwo do cichej rozpaczy.
Polityka krótkowzroczna, niemądra w wyborze środków, stosowana w podobnem środowisku, może z łatwością doprowadzić do tego, że grupy społeczne mające najsprzeczniejsze interesy, złączą się razem celem przeciwstawienia się wymogom państwowym. Tak też i stało się w chwili, kiedy władze chwyciły się brutalnych środków administracyjnych celem wydobycia od chłopów zboża: praktyki te, wymierzone zasadniczo tylko przeciw zamożnym chłopom spekulantom, zamieniły się wkrótce we walkę organów sowieckich z wszystkimi chłopami podejrzewanymi o ukrywanie zboża. A wówczas w jednym wspólnym odruchu przeważająca masa chłopstwa solidarnie zwróciła się przeciw rządowi. Obok stosowania biernego oporu we formie ograniczania zasiewów zboża i ukrywania ziarna, — obserwować można od dwóch lat głuchy bunt, w rodzaju jakiejś guerilla: zginął już cały szereg czyto rzeczywistych czy przypuszczalnych ajentów rządowych, najczęściej od ciosu zadanego w plecy; zbiory sowieckie padają ofiarą pożarów. W roku 1928 zanotowano 24 tysiące takich zamachów (zbrojne napady i podpalenia) anti-komunistycznych. („Izwiestia“, 8 grudnia 1928). Za rok 1929 niema jeszcze zestawienia, ale niema prawie dnia, by dzienniki nie przynosiły wiadomości o tego rodzaju zajściach. — Władcy Z. S. S. R. tłumaczą to wszystko zemstą kułaków, zaciętych przeciwników „komunistycznego postępu“.

Ale któżby mógł w to uwierzyć, jakoby znikoma garstka tych kułaków, rozsiana na olbrzymiej przestrzeni i wręcz tonąca w olbrzymiej masie chłopstwa, mogła się wdać w podobną nieubłaganą walkę, gdyby nie miała odpowiedniego otoczenia, gdyby nie liczyła na zgodę lub na cichy współudział tej całej masy chłopstwa, wyczerpanego do ostateczności skutkiem niedostatku i cierpień?

Potęga ciemności

Nędza kulturalna narodu rosyjskiego idzie w parze z jego nędzą materjalną. Na jakieś 150 miljonów mieszkańców Z. S. S. R. znaczna większość nie umie czytać ani pisać, a z pozostałej mniejszości więcej jak połowa również nie wiele więcej warta. Oto mamy przed sobą najświeższe oficjalne daty w całej ich nagości. Statystyka sowiecka podaje, że 60,4% całej ludności jest kompletnymi analfabetami. („Izwiestia, 11 lipiec 1929). Ale wśród tych pozostałych 40% znajduje się jeszcze znaczny odsetek analfabetów, rzekomo „zlikwidowanych“ w ciągu ostatnich dziesięciu lat, faktycznie jednak będących analfabetami — „recydywistami“. Chłop, nie mając nic absolutnie do czytania, zmuszony nawet zwrócić swój podręcznik szkolny, po roku, zaledwie potrafi się od biedy podpisać, a po dwóch latach zapomina definitywnie wszystko, czego się nauczył. („Raboczaja Gazeta, 24 czerwca 1926). Uwagi te, odnoszące się do Ukrainy, można zastosować do całej Rosji. Recydywistów statystyka nie obejmuje; nie ulega jednak wątpliwości, że rekrutują się oni głównie z dawnych analfabetów, których statystyka określa jako umiejących czytać i pisać. Co więcej, wśród owych pozostałych 40%, o których mówiliśmy, dużo jest tak zwanych „małogramotnych“, którzy potrafią zaledwie przesylabizować alfabet, odczytać jakiś ogromny szyld na ulicy lub od biedy się podpisać. O napisaniu listu lub przeczytaniu gazety niema mowy. Wreszcie wypadnie nam pomówić i o jakości tego wykształcenia, jakie owej drobnej reszcie daje rząd sowiecki.
Też same „Izwiestia“ podają, że w niektórych okolicach Z. S. S. R. liczba analfabetów dochodzi do 90%, a nawet i więcej. I cała prasa sowiecka jak na komendę zaczyna równocześnie cytować pewne słowa Lenina na temat niemożności utrwalenia się socjalizmu, dopóki masy pozostaną ciemne i niewykształcone. A tymczasem cóż się stało z „uchwałą“ „zlikwidowania analfabetyzmu“ — w dziesiątą rocznicę rewolucji? Jak miljony innych „uchwał“ — i ta pozostała tylko na papierze. W przeddzień XII rocznicy trzeba odwołać wszystkie pompatyczne oświadczenia i przyznać się, że jeszcze wszystko zostaje do zrobienia.
Pogodziwszy się ze „stabilizacją analfabetyzmu“, („Prawda“ z 2 września 1928) — bolszewicy muszą obecnie przyznać, że pod ich dyktaturą ignorancja robi coraz większe postępy.
Dziwić to może tylko tego, kto nie zadał sobie trudu poinformowania się ze samych źródeł sowieckich. Prasa rosyjska bowiem, podnosząca pusty wrzask na temat rewolucji oświatowej, musiała ostatecznie — dla użytku czysto wewnętrznego — notować też i fakty prawdziwe, a potrzebne i pożyteczne. „Obecnie mamy na wsi 65% analfabetów. Jeśli chcemy budować nowe życie, trzeba nam przedewszystkiem skończyć z tą ignorancją“. („Prawda“, 28 czerwiec 1925). „Powszechne nauczanie wówczas dopiero umożliwi nam kompletne zlikwidowanie ignorancji, kiedy szkoły elementarne zdołają pomieścić pełne 100 procent dzieci“ — takie odkrycie robi komisarz ludowy Lunaczarskij („Prawda“, 22 wrzesień 1925). Na punkcie recydywy analfabetyzmu i zapomnienia zdobytych już wiadomości przekroczyliśmy obecnie znacznie poziom przedwojenny („Raboczaja Gazeta“, 15 czerwiec 1926). Jest więc chociaż jeden poziom przedwojenny, przekroczony, i to znacznie! „60 do 70% kobiet w ciągu paru miesięcy zapomina zupełnie wszystko, czego się nauczyły“, pisze „Rab. Gazeta“. — „Sami wytwarzamy całą armję analfabetów, łożąc za mało na szkolnictwo, a potem chwytamy się dopiero za głowę i bierzemy się do „likwidowania“ tego analfabetyzmu. („Prawda“, 25 wrzesień 1926). Zwiększa się stale odsetek dzieci nieprzyjętych do szkoły mimo wszelkich starań ze strony ich rodziców... W niektórych klasach nauczyciel zmuszony jest udzielać nauki trzem grupom dzieci, każda złożona ze stu dzieci. W tych warunkach nauczanie staje się prawdziwą katorgą i nie może wydawać żadnych prawie owoców. Czteroletnia nauka, to nasze zasadnicze nieszczęście, staje się iluzoryczną nie tylko dlatego, że w wielu miejscowościach ów czwarty rok nauki wogóle nie istnieje, lecz i z tego niesłychanie smutnego powodu, iż około 70% najbiedniejszych dzieci nie dochodzi nawet do trzeciej klasy. W roku 1913 wydatki na głowę ucznia wynosiły około 30 dzisiejszych rubli, — obecnie zaś wynoszą one zaledwie 18 rubli. Tymczasem wydatki te dochodzą w Londynie do 163 rubli, w Nowym Jorku zaś 220 rubli... Płaca nauczyciela dochodzi zaledwie do 2/3 przeciętnej płacy robotnika, a zaledwie do połowy nędznej płacy nauczyciela za rządów carskich... pisał Lunaczarskij („Prawda“, 29 wrzesień 1926). A podkreślić należy, że cyfry dotyczące Londynu i Nowego Jorku obejmują wszystkie dzieci, podczas gdy cyfry odnośnie Z. S. S. R. dotyczą jedynie dzieci pobierających naukę, t. j. około 50% ogólnej liczby dzieci. A i te ostatnie cyfry uważać trzeba jeszcze za bardzo przesadzone, skoro weźmiemy pod uwagę te rozliczne wypadki trwonienia i marnotrawienia funduszy publicznych. Brak budynków szkolnych, brak materjału szkolnego, brak nauczycieli; pobory nauczycieli są niedostateczne; dzieciom brakuje obuwia i ubrania, odżywiają się nieodpowiednio, naukę kończą przedwcześnie; niejednokrotnie nauczyciel ma w klasie 120 do 160 uczni; szkół jest obecnie mniej niż było ich za rządów carskich, a liczba uczni zwiększyła się o 30%; nauczyciele poza swą pracą obarczani są rozmaitemi obowiązkami społecznemi, a pozbawieni najelementarniejszych praw („Trud“, 13 listopad 1926). Bezpłatna nauka istnieje właściwie tylko na papierze; w rzeczywistości, dzięki rozmaitym potrąceniom z poborów, robotnicy właściwie sami utrzymują szkoły, pokrywając połowę, a czasem nawet trzy czwarte budżetu. („Trud“, 22 maj 1927). W ciągu roku czy dwóch, nieraz nawet w ciągu paru miesięcy, analfabeta zapomina wszystkiego, czego nauczył się przez kwartał w jakimś ośrodku naukowym („Trud“, 29 wrzesień 1927). Na Uralu 70% dzieci nie może się dostać do szkół dla braku miejsca; toż samo widzi się we wszystkich centrach robotniczych; lokale szkolne ciasne, ciemne i zimne, wymagające gruntownej restauracji; dzieci siedzą nieraz na ziemi, gdyż niema ławek; oświetlenie niżej krytyki; dzieci kiepsko ubrane, źle odżywiane, podlegają rozlicznym chorobom („Trud“, 9 sierpień 1928). Piętnaście miljonów dzieci nie pobiera żadnej zupełnie nauki („Prawda“, 30 lipiec 1929).
Opłakany stan w jakim znajdują się szkoły, fatalne warunki w jakich muszą pracować nauczyciele i ucznie, — wszystko to wpływa naturalnie ujemnie na tok nauki. W okręgu Stalingradzkim na 988 szkół — 447 potrzebuje remontu; nauczycieli jest zaledwie 520; nawet połowy dzieci nie można ulokować w szkołach, gdzie i tak w klasach mieści się więcej jak dwa razy tyle dzieci, ile być powinno („Rabocz. Gazeta“, 19 czerwiec 1926). Podobne stosunki panują mniej więcej wszędzie, często jest nawet jeszcze gorzej. W gubernji samarskiej szkoły nie dostają opału; nauczyciele muszą codziennie chodzić do lokalnego sowietu i prosić o drzewo. W gubernji woronezkiej drzewo przeznaczone dla szkół znajduje się w oddaleniu 100 kilometrów, a skutkiem braku środków transportowych dzieci marzną w klasach; wszędzie, nawet w okolicach Moskwy, ten sam obraz: porozbijane szyby, zimno straszliwe, brak ławek, dzieci podczas zimy siedzą na ziemi i t. p. („Prawda“, 26 luty 1927). Spotykamy opisy jeszcze bardziej rozpaczliwe: niedość, że szkół jest zamało, ale znajdują się one w stanie wręcz nie do opisania; niektóre szkoły mieszczą się w barakach, gdzie zimą temperatura spada do 2 stopni poniżej zera; gdzieindziej znów szkoły mieszczą się w starych zrujnowanych koszarach i budynkach zagrażających bezpieczeństwu życia dzieci („Trud“, 10 kwiecień 1927).
Materjał szkolny jest lichy, drogi, a produkowany w niewystarczającej ilości. W gubernji homelskiej krótki podręcznik historji Rosji kosztuje trzy pudy żyta; w gubernji saratowskiej, w szkole gdzie jest 43 uczniów, znajduje się wszystkiego 25 gramatyk i to siedmiu różnych autorów; w jednym z obwodów tejże gubernji, na 1.600 uczni jest wszystkiego 707 podręczników rachunkowych napisanych przez 23 różnych autorów, a wydanych przeważnie jeszcze przed rewolucją; ołówek kosztuje 10 funtów żyta, zeszyt sześć funtów; dzieci piszą po stołach, po podłodze, po ścianach; 40% szkół jest tak zniszczonych, że korzystać z nich nie można; zimą brakuje węgla, skutkiem czego dzieci muszą się uczyć, ubrane w płaszcze i czapki; o jakichś przeglądach pedagogicznych, czy o literaturze politycznej dla nauczyciela nawet marzyć nie można: „jest to luksus, na który sobie nie może pozwolić“ („Prawda“, 22 sierpień 1924). „Likwidowanie analfabetyzmu na wsi jest zahamowane z powodu braku elementarzy. Nadzwyczajna Komisja dla zwalczania analfabetyzmu rzuca hasło: „Dajmy wsi elementarze... Komisja apeluje do wszystkich robotników... i t. d.“... („Prawda“, 25 grudzień 1924). Można sobie wyobrazić, jakie są wyniki podobnej metody dostarczania podręczników szkolnych: państwo, nie mogąc samo dać analfabecie czy dziecku choćby nędznego elementarza, liczy na dobrą wolę robotników żyjących z głodowej płacy i mieszkających w ubikacjach „o wymiarze trumny“!
Elementarzy niema, — ale zato drukuje się miljony książek, których nikt nie czyta i nie chce kupować; z dniem 1 stycznia 1926 w samej tylko Moskwie i w Leningradzie znajdowało się 65 miljonów rozmaitych dzieł, przedstawiających „wartość“ przeszło 12 miljonów rubli, — dzieł, których sprzedać nie można. („Trud“, 10 kwiecień 1926). W księgarniach i magazynach książek wbród, — ale wieś pozbawiona jest zupełnie książek popularnych i po przystępnej cenie („Trud“, 1 lipiec 1926). Podręczniki i materjał naukowy prawie zupełnie do niczego („Raboczaja Gazeta“, 9 październik 1926). Mała próbka tych sowieckich wydawnictw: tabliczka mnożenia wydana w Odessie uczy dzieci, że 4 razy 8 jest 30, 4 razy 9 jest 26 i t. p. („Prawda“, 14 październik 1926). Wszędzie brak podręczników szkolnych, wszyscy o nie krzyczą; w tych warunkach niemożliwa jest jakakolwiek praca oświatowa. („Izwiestia“, 4 październik 1928). Z książek wydawanych przez państwo zaledwie jedna czwarta nadaje się do czytania dla mas, ale książki te są bardzo drogie, niedostępne dla większości nabywców („Prawda“, 16 listopad 1928). „Rok szkolny już się rozpoczął, a pierwszą trudnością z jaką spotykają się uczniowie, jest brak zeszytów. Dzieci i rodzice jeżdżą nieraz całemi dniami po składach, kooperatywach i t. p. w poszukiwaniu za zeszytami“ („Prawda leningradzka“, 6 wrzesień 1929). Toż samo dzieje się i w Moskwie, a na prowincji jest jeszcze gorzej.
O sytuacji nauczycielstwa wyrobiliśmy już sobie pewne pojęcie. Ale to jeszcze nie wszystko. Do I-go Kongresu nauczycielstwa, w styczniu 1925, nauczyciele pozbawieni byli praw obywatelskich, jako pracujący umysłowo, a „zatem“ ajenci kapitalizmu. Dopiero z okazji tego kongresu, w ośm lat po rewolucji, przyznano im prawo wybierania i wybieralności, — na papierze. Nie trudno sobie wyobrazić, jakimi to „pracownikami umysłowymi“ są w rzeczywistości tacy kierownicy szkoły na Uralu czy na Kaukazie, umiejący sami zaledwie czytać i pisać i znający zaledwie zasadnicze „cztery działania“. Dopiero po owym pierwszym kongresie w r. 1925, zwołanym faktycznie przez rząd, położenie nauczycielstwa zaczęło się pomału nieco polepszać. „Płace ich“ — mówił Rykow na kongresie, — z sześciu rubli 33 kopiejek w październiku 1922 skoczyły na 28 rubli w r. 1925; nie ulega kwestji, że i to jest stanowczo zamało, że trzeba je będzie koniecznie podwyższyć, lecz w granicach możliwości i naszych środków“. („Prawda“, 16 styczeń 1925). A i to skromne polepszenie warunków bytu nie nastąpiło tak odrazu. „Prawda“ z 27 czerwca 1925 podaje jako fakt charakterystyczny, a zgoła nie wyjątkowy, iż pewna nauczycielka w gub. samarskiej, nie mogąc doczekać się zaległej płacy za dwa miesiące (18 i pół rubla miesięcznie) i nie mogąc już dostawać dłużej mleka na kredyt, z głodu nie mogła spełniać swych obowiązków. Warto też zanotować, że w czerwcu 1925 płaca nauczycielki wynosiła 18½ rubla, podczas gdy już w styczniu Rykow mówił oficjalnie o 28 rublach: znów ta sama historja z rzekomą „przeciętną płacą“, o której już poprzednio mówiliśmy.
Wedle ankiety przeprowadzonej w styczniu 1926 na podstawie 88 budżetów szkolnych, przeciętna płaca nauczyciela wynosiła 37 rubli, z czego 68% gotówką, reszta zaś stanowiła dochód z pola lub członków jego rodziny; celem podjęcia swej płacy musi nauczyciel przejść piechotą jakie dziesięć wiorst lub wydać 2—3 rubli za wypożyczenie sobie konia („Prawda“, 25 marzec 1926). W marcu 1926 zaległe a niewypłacone płace dochodziły do półtora miljarda rubli; nauczyciele od września począwszy nic zupełnie nie dostają, — zmuszeni są uczyć w nieopalanych szkołach, nie mają potrzebnych podręczników („Trud“, 25 marzec 1926). Wśród Kirgizów nauczyciele giną z głodu: w czasie od 1 października 1925 do lutego 1926 otrzymali zaledwie dwa razy po 26 rubli płacy („Prawda“ 28/III 1926). Brakuje sił nauczycielskich, ale mamy 82 tysiące bezrobotnych nauczycieli, co świadczy o wspaniałej organizacji („Prawda“, 16 marzec 1927). Personal nauczycielski musi znosić przeróżne szykany ze strony lokalnych władz sowieckich... Nauczycielki narażone są na prześladowania ze strony sowieckich urzędników do tego stopnia, że mamy do zanotowania całą serję wypadków samobójstwa („Trud“, 29 grudzień 1928).
Nie lepsze są warunki życia i studentów. Sytuacja ich w roku 1925 mimo pewnej poprawy, była jeszcze „nadzwyczajnie ciężka“ (jakaż tedy musiała być przed ową poprawą?); „kontrola lekarska ustaliła, że skutkiem niedostatecznego odżywiania się i przemęczenia zauważyć się daje duży odsetek chorych i wyczerpanych“; („Prawda“, 31 lipiec 1925). Stypendja dla uczniów wahają się w granicach od 8½ do 20 rubli, a i to jeszcze nie wszyscy dostają“. Najskromniejszy budżet studenta — nie licząc zupełnie wydatków na ubranie, bieliznę, obuwie, książki, — powinien wyrażać się cyfrą 27 rubli; — a tymczasem stypendja nie przekraczają przeciętnie 23 rubli“. („Prawda“, 13 czerwiec 1926). Ankieta lekarska przeprowadzona w Instytucie technologicznym stwierdziła, że na 198 studentów zaledwie dwóch było zdrowych; wszyscy inni cierpią na dwie lub trzy choroby; niedostateczne odżywianie i przepełnienie sypialń. („Krasnaja Gazeta“, 18 marzec 1926). To są rzeczy na porządku dziennym. Studenci przeważnie żyją w nędzy, — o ile mają mieszkanie, to wypada na jednego przeciętnie 4—6 arszynów kwadratowych powierzchni; obarczeni rozmaitemi obowiązkami społecznemi nie mają czasu na naukę; aby zarobić na kawałek chleba przyjmują funkcje stróżów nocnych, portjerów, zamiataczy. I jakże w tych warunkach można mówić o poważnej pracy naukowej? („Trud“, 9 wrzesień 1926). Na Ukrainie, w większych miastach, zaledwie 30% studentów ma zapewnione mieszkanie. W Odessie niektórzy studenci sypiają w kurytarzach i klozetach, inni po dworcach i na ulicach („Trud“, 9 październik 1926). W Moskwie: „studenci żyją w brudzie, w tłoku i zaduchu; obraz życia studentów jest taki ponury, że konieczną jest natychmiastowa interwencja wszystkich czynników oświecenia publicznego; studenci niemal padają z wycieńczenia; ich domy są obrzydliwe, brudne, zimne, pełne robactwa; sypia się tam w ubraniu; o pracy i nauce ani myśleć nie można; niektórzy nie mają nawet sienników i śpią na gołych deskach; 1.500 studentów niema dachu nad głową i nocuje na dworcach lub na ulicy; biedacy ci padają ofiarą demoralizacji i pijaństwa („Prawda“, 23 października 1927). W Leningradzie skutkiem braku domów studenckich, — studenci sypiają w salach wykładowych, w amfiteatrach, po dworcach, pod bramami domów, nawet w przytułkach nocnych („Krasnaja Gazeta“, 9 październik 1929).
Oczywiście poziom wykształcenia nowej generacji stoi w odpowiednim związku z tego rodzaju szkołami, z tego rodzaju warunkami nauki i pracy. Spotyka się nieraz w dziennikach sprawozdania z egzaminów, dające prawdziwą ilustrację tych stosunków. Oto np. pewien uczeń po pięcioletniej nauce zalicza Afrykę w skład Z. S. S. R., inny znów podaje, że oko jest częścią składową mózgu; dużo jest takich, którzy nie znają daty rewolucji październikowej; wszyscy przekonani są, że celem syndykatów robotniczych jest wyłącznie zapewnienie wolnej jazdy koleją dla ich członków („Raboczaja Gazeta“, 17 marzec 1926). W szkołach średnich ogólny poziom wykształcenia obniżył się bardzo znacznie: zaledwie 11 do 25% młodzieży zdaje pomyślnie egzaminy... Na Kongresie studentów proletarjackich zanotowano między innemi takie curiosa, jako odpowiedzi na pytania z zakresu elementarnej polityki: Ford[111], to dyktator hiszpański; Hindenburg[112], to przewodniczący komunistycznej międzynarodówki; Arystydes Briand[113], to cesarz amerykański! („Trud“, 29 marzec 1929). W szkołach wyższych olbrzymi procent studentów przepada przy egzaminach: w szkole górniczej, mówią egzaminatorzy, gdybyśmy w wymaganiach naszych stosowali zwyczajną normę, przepadłoby przy egzaminach 90% słuchaczy („Krasnaja Gazeta“, 13 sierpień 1929). Dziś wystarczy przejrzeć pobieżnie prasę lub choćby publikacje sowieckie, zwane „poważnemi“, by stwierdzić ogólne obniżenie się poziomu wykształcenia.
Wykształcenie przed- i pozaszkolne stoi jeszcze niżej od szkolnictwa. Po tych wszystkich opowieściach i bajeczkach o ogródkach dziecięcych, żłóbkach i t. p. rozsiewanych po całym świecie i we wszystkich językach, — trzeba było wyznać brutalnie, że... „miljony dzieci w wieku przedszkolnym rosną bez jakiejkolwiek opieki, bez potrzebnego wykształcenia. Sieć instytucyj przedszkolenia jest niesłychanie szczupła, obejmuje ona zaledwie 0,58% dzieci. Dzieci albo bywają pozostawione same sobie i chowają się na ulicy, albo, o ile są pod opieką, to przeważnie nie przynosi im to żadnego pożytku, lecz raczej przeciwnie, — psują się tylko... („Trud“, 10 lipiec 1929). Ten charakterystyczny współczynnik 0,58% wymieniają również i inne pisma. Kluby i „czerwone kąciki“ przeznaczone do popierania lektury i nauki po pracy zawodowej również nie lepsze: ciasno, brud, książek niema, pijatyka, gra w karty, kłótnie w atmosferze zatrutej wyziewami alkoholu i dymem, tak oto pisze stale prasa sowiecka o tych klubach. A czego prasa ta nie wytyka, to owego szkodliwego a niepotrzebnego zaśmiecania tych klubów rozmaitemi sztandarami, emblematami, portretami wodzów, pustemi formułkami i „hasłami“ wypisywanemi na kartonach czy na wstążkach, — a co wszystko nietylko kosztuje dużo, ale i przyczynia się do urabiania niezdrowego teatralnego nastroju. Klub socjalistyczny podobnych błyskotek nie potrzebuje; — potrzeba mu raczej czystości, powietrza, przestrzeni, światła, ciszy, krzeseł i stołków, przyborów do pisania i obfitej porządnie utrzymywanej bibljoteki. Nie powinno się również z takiego klubu robić rodzaj sanktuarjum, do którego robotnicy przychodzą by oddać cześć i pokłon portretom ich wodzów, lub które pokazuje się wyższym urzędnikom czy cudzoziemcom jako „ognisko kultury“.
Co się tyczy bibljotek, sytuacja identyczna. Jakowlewa, pomocnica komisarza wychowania publicznego, stwierdza, że ilość bibljotek się zmniejsza i określa cyfry przewidziane w budżecie na nauczanie jako „alarmujące“. („Prawda“, 12 kwiecień 1929). „Na froncie bibljotek (sic!) sytuacja nasza jest stanowczo niepomyślna... Nasze zacofanie na froncie ruchu książkowego dotyka nas bardzo silnie“... czytamy w oficjalnej odezwie, redagowanej w jakimś ordynarnym wojskowym żargonie, niemożliwym prawie do przetłómaczenia („Prawda“, 4 sierpień 1929). Co najgorsze, to jakość tych książek jakie obowiązkowo i z urzędu dostarcza się do nielicznych istniejących bibljotek. Książek tych nikt nie chce czytać, zresztą zupełnie słusznie: powtarza się w nich znane formułki i zdawkowe komunały, publikowane już od szeregu lat niemal codziennie we wszystkich dziennikach, drukowane i przedrukowywane pod rozmaitą formą jako broszury, tomy, dzieła kompletne czy wybór dzieł. Autorami są politycy bez jakiegokolwiek kredytu moralnego ani autorytetu umysłowego, którzy zresztą zwalczają się wzajemnie w bezpłodnej i beznadziejnej polemice. Wszyscy o tem w Rosji wiedzą doskonale, ale żaden dziennik nie może tego otwarcie wypowiedzieć, gdyż cała prasa zawisłą jest bezwzględnie od Sekretarjatu Partji, dysponującego ostrą cenzurą i czujną policją, jakiej równej nie znajdziesz nigdzie na całym świecie.
W programie rewolucji październikowej leżało wprowadzenie publicznego nauczania, ogólnego, obowiązkowego, bezpłatnego, równego dla wszystkich. Otóż obecnie, w dwanaście lat po rewolucji, nie jest ono ani ogólne, ani obowiązkowe, ani bezpłatne, ani równe. Uczniowie, dzieci robotników czy pracowników rolnych, czy urzędników, mieli otrzymywać bezpłatnie przybory szkolne, książki i raz na dzień ciepły posiłek. O tem wszystkiem obecnie ani się nie mówi, ani nawet nie marzy.
Prawda, można opowiadać bajeczki na temat kilkunastu czy kilkudziesięciu wzorowych szkół, żłóbków, ogródków dziecięcych czy klubów, stworzonych i utrzymywanych na pokaz; tem niemniej jednak partja rządząca, koncentrująca w swych rękach całą władzę i całą odpowiedzialność, ponosi w całej pełni winę za obniżenie się kultury i dalszy rozrost ignorancji całego olbrzymiego narodu. I cóż to pomoże, że upatrzono sobie kozła ofiarnego w osobie Lunaczarskiego, odwołując go ze stanowiska komisarza ludowego dla spraw oświaty? Odnośną decyzję opublikowały dzienniki drobniutkim drukiem, jakby tu szło o jakiś akt, którego niemal wstydzić się trzeba. Dzisiaj czytać można w prasie sowieckiej długie artykuły zaopatrzone w takie mniej więcej nagłówki: „Państwo socjalistyczne powinno być państwem ludzi umiejących czytać i pisać. W ciągu dwóch lat nie powinno być na całym obszarze Z. S. S. R. (t. j. Rosji łącznie z Syberją, bez Ukrainy, Kaukazu i innych sfederowanych republik) ani jednego robotnika-analfabety!“ („Prawda“, 31 sierpień 1929). Wolno nam jednak zauważyć, że odkrycie to zrobiono trochę późno; wolno nam też mocno powątpiewać w urzeczywistnienie tego programu, wiedząc w jaki sposób od śmierci Lenina przystępuje się w Z. S. S. R. do przeprowadzenia w praktyce choćby najlepszych rezolucyj i znając ów olbrzymi dystans między teorją a jej zastosowaniem.



Potęga ciemności (2)

Jak widzimy zatem, ignorancja również przekracza w tej szóstej części świata ów historyczny „poziom przedwojenny“. Jak ona się wyraża w życiu codziennem, o tem niepodobna nabrać wyobrażenia na podstawie żadnej statystyki. Czytelnik z zachodu zrozumie łacniej owo typowo rosyjskie wyrażenie „potęga ciemności“, skoro nakreślimy kilka faktów lub epizodów, o charakterze zupełnie nie przypadkowym, lecz przeciwnie ilustrującym dosadnie mentalność dużej części ludności.
W pewnej wsi na Podolu jeden z mieszkańców zwraca się do przewodniczącego miejscowego sowietu ze skargą na swą żonę, która porzuciła go i zawarła „nielegalnie“ związek małżeński z innym. Przewodniczący zwołuje ogólne „zgromadzenie“ mieszkańców wsi, przed którem staje owa kobieta razem ze swym nowym towarzyszem życia. Kobieta oświadcza, że nie chce żyć dłużej ze swym pierwszym mężem, który ją bił, a zarazem zgłasza swe nowe małżeństwo. Wówczas przewodniczący każe i ją i jej towarzysza rozebrać do naga, poczem wszyscy członkowie sowietu wobec całej ludności wsi chłoszczą ich oboje pokrzywami. („Prawda“, 12 maj 1925). Redakcja „Prawdy“ opisuje to zdarzenie jako rzecz zupełnie banalną, nie zdobywając się ani na słowo oburzenia czy potępienia. Pozwala sobie jedynie na skromną aluzję literacką do Sałtykowa-Szczedrina[114].
W pewnej wsi w pobliżu Jarosławia pewną kobietę uważają za czarownicę, zresztą bez najmniejszej racji. W kościele, podczas mszy, jakaś wieśniaczka dostaje ataku epilepsji, i nikt nie wie, co na to poradzić. Złożyło się jednak tak, że owa wieśniaczka poprzednio dotknęła się chusteczki rzekomej czarownicy, którą spotkała na drodze. To już wystarcza, by ustalić związek przyczynowy choroby. Zbiera się tłum ludzi, ciągną ze sobą ową chorą do rzekomej czarownicy i żądają od tej ostatniej, by chorą natychmiast uzdrowiła. Oczywiście biedaczka oświadcza, że nic nie winna, że nic poradzić nie może, — błaga, by ją pozostawiono w spokoju. Napróżno! Formuje się osobliwy pochód: chorą kładą na telegę, ciągnioną przez dwóch mużyków, a za wozem ciągną „czarownicę“ przywiązaną sznurem za szyję; za nią pędzi z wyciem i rykiem tłum chłopstwa z trzech okolicznych wsi. Podczas drogi chłopstwo bije „czarownicę“ najpierw knutem, długo i bez litości, następnie żelaznym łańcuchem aż do omdlenia. Wrzucają ją do rzeki, potem wyławiają z wody i porzucają w lesie. Męczono ją w ten sposób przez sześć godzin. „A nie znalazł się ani jeden człowiek rozsądny, któryby ją obronił“. („Prawda“, 24 maj 1925).
Z tego można już sobie wyrobić pewne wyobrażenie o najniższych warstwach społecznych w Z. S. S. R. Ale nawet i o kilka szczebli wyżej na tej drabince społecznej odziedziczonej po caracie, poziom umysłowy wcale nie jest wyższy. Sosnowski opowiada następującą charakterystyczną historyjkę: Sąd wiejski w pewnym obwodzie (wołost‘) miał w roku 1922 rozstrzygnąć spór dwóch obywateli co do podziału ruchomości i nieruchomości. — Sąd wydaje wyrok zaocznie, powołując się na zasady sprawiedliwości socjalistycznej, wylicza wszystkie przedmioty przypadające do podziału i zaznacza, że za opór przeciw wykonaniu tego wyroku grozi jednej i drugiej stronie kara śmierci; dnia 10 czerwca 1925 Komisja rolnicza (!) gubernji twerskiej zatwierdza ten potworny wyrok Sosnowski podkreśla to: w roku 1925, w Twerze, w dużem mieście leżącem między dwiema stolicami. Pokrzywdzony wieśniak, któremu grozi kara śmierci zjawia się w redakcji „Twerskaja Prawda“, gdzie starają się go uspokoić... („Prawda“, 9 lipiec 1925). Wygląda to poprostu na anegdotkę, a ilustruje doskonale na swój sposób, ową „potęgę ciemności“.
Dzięki mimowolnemu ale faktycznemu obskurantyzmowi rządu krzewią się przeróżne zabobony i sekty religijne. W ostatnich latach nawet czynniki oficjalne musiały stwierdzić silny wzrost rozmaitych stowarzyszeń i związków chrześcijańskich, rozwijających owocną propagandę. Kampanja wdrożona przez rząd i oficjalne publikacje antireligijne, dzięki zupełnie mylnej metodzie ordynarnej brutalności i gwałtu przyczyniły się raczej tylko do tem silniejszego rozwoju prądów mistycyzmu, będących wyrazem reakcji. Z całego państwa nadchodzą wiadomości o wciąż rosnącem powodzeniu jakiem cieszą się przeróżne sekty baptystów, ewangielistów, adwentystów, trezwienników, tołstojowców i t. p. niezależnie od rozlicznych odłamów kościołów oficjalnych. W ciągu ostatniego roku działalność sekciarzy wzmogła się znacznie; zaznacza się ona już i we fabrykach, w mieszkaniach prywatnych, nawet na zebraniach zwoływanych przez bezbożników, gdzie podnoszą się protesty ludzi wierzących; w pewnej fabryce w Twerze 60 robotników jest członkami sekty; w Moskwie młodzi komuniści przechodzą do sekty ewangielistów („Trud“, 7 marzec 1928). Baptyści naśladują metody komunistów: między obrazami swoich świętych, między swemi „hasłami“ i barwnemi plakatami wywieszają portrety Marksa i Lenina („Raboczaja Gazeta“, 24 czerwiec 1928). Kościoły upodobniają się do klubów robotniczych ze swemi „hasłami“ i plakatami; tylko, że w kościołach jest pełno, a kluby świecą pustkami („Prawda“, 23 sierpień 1928). Nawet i komuniści stają się religijnymi: koło Kołomny pewien komunista daje składkę na kościół; w gubernji włodzimirskiej, we fabryce tekstylnej „Lenin“ komunista przechodzi do sekty baptystów; we fabryce moskiewskiej „Czerwona róża“ sekta ewangielistów osiąga piękne rezultaty („Izwiestia“, 25 sierpień 1928). Sekciarze zaczynają coraz bardziej iść w ślady Partji: w Niżnym Nowogrodzie i w Sarmowie przybijają na murach „dzienniki“ własne, stwarzają kółka rolnicze, „czerwone kąciki“, dostają się i do bibljotek, maskują się na „leninistów“... w Syzraniu pewien mnich po kazaniu zaleca swym słuchaczom iść za nauką Lenina; na Uralu pewne stowarzyszenie religijne nazywa się „kółkiem leninistów pobożnych“. („Izwiestia“, 25 grudzień 1928). Sekciarze wszelkich obrządków dzielą się między sobą pracą, specjalizując się na pewnych polach; ewangieliści uprawiają agitację po fabrykach, „związek braterstwa chłopskiego“ ma podejrzane stosunki z Japonją (?); wszędzie zauważyć można objawy wzmożonej agitacji religijnej („Trud“, 26 maj 1929). W okręgu donieckim wszystkie większe centra przemysłowe stają się ogniskami religijnego odrodzenia; w jednej Makiejewce jest 13.600 sekciarzy, w czem 4.600 młodzieży; sekciarze uprawiają też bardzo skuteczną propagandę wśród bezrobotnych, których wspomagają pod hasłem: „komuniści nie dają wam chleba, ale Bóg wam go da“. Pozyskali sobie pewną część młodzieży, w którą wpajają swe doktryny na wieczorkach z muzyką, „łowią“ wyznawców za pomocą młodych dziewcząt („Prawda“, 15 sierpień 1929). Baptyści przestali już być sektą, stając się wielką polityczną partją religijną; w Połtawie, pod nosem okręgowego Komitetu wykonawczego Sowietów zajmują dawny kościół luterański; po wsiach okolicznych zakładają kaplice z chórami i orkiestrą smyczkową, przyciągając w ten sposób młodzież („Prawda“, 22 wrzesień 1929).
Największe jednak, najbardziej brzemienne w skutki i najjaskrawsze spustoszenia w całym Z. S. S. R. wyrządza alkohol. Z początkiem wielkiej wojny rząd carski zabronił produkcji i sprzedaży wódki. Rządy sowieckie przywróciły fabrykację wódki, ciągnąc z tego zyski dla siebie i zalegalizowały tem samem alkoholizm wkrótce po śmierci Lenina, mimo protestów Trockiego, Rakowskiego i Krupskiej. Już po paru latach okazały się katastrofalne skutki tego zarządzenia. Naród rosyjski nurza się z powrotem w najohydniejszem pijaństwie.
Kiedy rządy carskie zabroniły wyrobu wódki, chłopi rzucili się do fabrykacji samogonki, wódki lichej, pędzonej pokryjomu. Ale świństwem tem upijali się przynajmniej tylko chłopi, wyrób był ograniczony dzięki represjom i czujności władz, — przy stosowaniu zaś właściwych środków, przedewszystkiem natury kulturalnej można było stopniowo zło to coraz skuteczniej zwalczać. Tymczasem obecnie dzięki rządowej wódce sowieckiej robotnicy po miastach mogą się zaopatrywać na drodze legalnej w tę truciznę, a wieś zatruwa się nadal samogonką, której potajemną fabrykację obecnie jeszcze trudniej jest zwalczać, od chwili pojawienia się i tego drugiego, rządowego alkoholu. Jedno zło idzie w parze z drugiem, wbrew twierdzeniu Rykowa wypowiedzianem na Kongresie, jakoby lepszy alkohol miał wyeliminować gorszy („Prawda“, 16 styczeń 1925). I państwo zasila swój budżet dochodami z sowieckiej wódki, na koszt budżetów robotniczych.
„W naszych fabrykach wszyscy prawie robotnicy upijają się“ — pisze pewien towarzysz z Tomska, — „taka jest sytuacja obecna na prowincji, ale i w Moskwie nie lepiej się dzieje; pije się zwłaszcza w dnie wypłaty; kobiety i dzieci czyhają przy wyjściu z fabryki na swych mężów i ojców, aby wyrwać im choć część zarobionych pieniędzy; robotnicy, wiedząc o tem, starają się im wymknąć i uciekają od kasy prosto do szynku; w mieszkaniu, dokąd przychodzą nieraz dopiero nazajutrz wieczorem z pustą kieszenią, nędza, głód, kłótnie; niektórzy robotnicy upijają się nawet we fabryce; wszystkie zabawy urządzane we fabrykach są tylko pretekstem do niegodziwej pijatyki; w kopalniach torfu robotnicy, otrzymujący płacę po trzech miesiącach wyczerpującej pracy, przepijają wszystko, nie kupując nic ani dla siebie ani dla swych rodzin; upijają się nietylko bezpartyjni, ale i komuniści, a komórki partyjne nic na to nie robią...“ („Prawda“, 20 sierpień 1925).
W ciągu jednego roku wypito w Leningradzie 1,819.980 wiader wódki, nie mówiąc o przeszło 7 miljonach innych napoi alkoholicznych, wynikiem tego jest silny wzrost bandytyzmu („Krasnaja Gazeta“, 28 maj 1927). W fabryce manufaktury B., w pobliżu Moskwy, wszyscy piją; ojcowie demolują mieszkania, biją żony i dzieci; upijają się już chłopaki ośmioletnie, — pięcioletnie dzieciaki piją już wódkę, grasują rozmaite choroby („Trud“, 22 maj 1927). Pijaństwo jest jedną z plag wsi rosyjskiej; w pewnej wiosce w gubernji twerskiej, na sześćdziesiąt chat w pięćdziesięciu pędzi się samogonkę („Krasnaja Gazeta“, 2 wrzesień 1927). Tenże sam dziennik publikuje cały szereg listów robotników, którzy utraciwszy pracę w mieście wrócili na wieś, a którzy wszyscy piszą w identycznym duchu. „Obecnie wydaje robotnik na trunki dwa razy więcej niż na mieszkanie; odsetek chorych, obłąkanych i wypadków śmierci z powodu alkoholu zwiększa się szybko; w samym Leningradzie aresztowano na ulicach w ciągu tego roku 95 tysięcy osób za opilstwo, — wobec 2.088 osób w roku 1923; — toż samo i w Moskwie (a aresztuje się tylko takich, którzy wyrabiają awantury lub niezdolni są już chodzić); wpośród pijaków jest robotników 80%; w Baku 20% pijaków stanowią komuniści; Komisja opracowująca gospodarczy plan państwa przewiduje na rok 1930/31 produkcję wódki w wysokości 84 miljonów wiader wobec 36 miljonów w roku 1926/27, — co autora tego artykułu napełnia oburzeniem. A trzeba jeszcze pamiętać i o samogonce, której konsumcja w roku 1923, wedle przybliżonych obliczeń wynosiła około 15 miljonów wiader“ („Bolszewik“, nr. 19—20 z roku 1927).
Pijaństwo sieje straszliwe spustoszenie wśród robotników, — stwierdza „Trud“ z 24 grudnia 1927, publikując szereg listów otrzymanych z wielkich centr przemysłowych; wszędzie powtarza się to samo: kobiety wyczekują trwożnie pod bramami fabryk, robotnicy biją swe żony i dzieci. Głównym sprzedawcą tej trucizny są kooperatywy.
25% chorób nerwowych w szpitalach moskiewskich, 50% samobójstw, 40% chorób wenerycznych, 66% zbrodni, 24% bandytyzmu mają swe źródło w alkoholu; „sumy wydawane przez robotnika na wódkę wzrastają w sposób wręcz groźny“; jedna czwarta całego obrotu towarowego w kooperatywach w roku 1926/27 składa się z trunków gorących, podczas gdy mięso stanowi tylko 10%, cukier tylko 8% i t. p.; „alkoholizm staje się niebezpieczeństwem groźnem dla całej rozbudowy socjalizmu“, mówi Bucharin, jeden z czynników odpowiedzialnych; w niektórych przedsiębiorstwach robotnicy przepijają 14%, a nawet czasem i 17% swej płacy; nieusprawiedliwione nieobecności we fabryce, niska wydatność pracy, zła jakość produkcji, wszystko to mamy w znacznej mierze wódce do zawdzięczenia; upijają się nawet kobiety i dzieci. („Prawda“, 24 kwiecień 1928).
Dzienniki zwracają nieustannie uwagę na straszne następstwa tego zła, nie wytykając jednak nigdy właściwego źródła, skąd to zło pochodzi. Jedynie tylko „opozycja“ grupująca się przy Trockim mówiła śmiało i otwarcie. „Trud“ zamieszcza korespondencję nadesłaną z okolic Smoleńska, korespondencję charakterystyczną i niemal typową: pijani robotnicy maltretują dzieci i żony; w koszarach robotniczych bójki, strzelanina; wyłamywanie drzwi, rabunki, kradzieże; w dzień wypłaty pijacy przegrywają w karty cały zarobek, nawet ubranie i buty; każda gra kończy się ogólną bijatyką; w r. 1927, w tej jednej miejscowości tylko, siedmiu robotników się powiesiło; kobiety piją również, zbrodniczość się wzmaga. („Trud“, 20 marzec 1928). We wielu fabrykach robotnicy przychodzą do pracy już pijani („Raboczaja Gazeta“, 17 maj 1928). Kluby robotnicze zamieniają się często w ohydne szynki („Proletarjusz w Charkowie“, 17 marzec 1928). W Saratowie dzieci ogłaszają następującą uchwałę: „Jesteśmy przeciwni upijaniu się naszych ojców; żądamy, by nam dano możność wypełnienia naszych zadań; zamiast wódki kupcie nam książki!“ („Izwiestia“, 25 grudzień 1928).
A tymczasem klęska ta szerzy się gwałtownie. Już w r. 1928 stwierdzono na podstawie ankiety, że i młoda generacja używa coraz więcej alkoholu: przeprowadzono próbne badania w dwóch szkołach, liczących 2.420 dzieci w wieku od ośmiu do szesnastu lat. I oto okazało się, że upijało się 15% chłopców i 14% dziewcząt, i to upijali się porządnie i często. („Izwiestia“, 3 czerwiec 1928). W roku 1929 oświadcza się publicznie, że niepodobna jest ograniczyć sprzedaż wódki, gdyż mogłoby to zachwiać równowagę budżetową, — jakkolwiek pijaństwo staje się coraz groźniejszem niebezpieczeństwem publicznem („Izwiestia“, 16 styczeń 1929). Przewiduje się na rok 1929 konsumcję 46 miljonów wiader wódki (nie wliczając w to pędzonej pokryjomu samogonki); wydatki na zakupno alkoholu przez konsumentów ocenia się na półtora miljarda rubli rocznie („Prawda“, 2 kwiecień 1929). W ostatnim roku ogólna konsumcja wódki doszła w miastach do 75%, na wsi zaś do 150% konsumcji przedwojennej; doświadczenie wykazało, że państwowa wódka monopolowa nie wyrugowała wcale samogonki, której produkcja kwitnie („Prawda“, 5 czerwiec 1929). W Leningradzie, w ciągu jednej nocy milicja aresztowała na ulicach 859 pijaków. Cyfra rekordowa! — dodaje „Krasnaja Gazeta“ z 1 września 1929 r. „Dyrekcja alkoholu“ wypuszcza w tym roku na rynek o 60 miljonów litrów alkoholu ponad dopuszczalną ilość: zamiast 480 miljonów — 540 miljonów... Towarzystwo przeciwalkoholiczne protestuje... („Trud“, 11 wrzesień 1929).
Była tu kilkakrotnie mowa — czyto przypadkowo, czy umyślnie, o sytuacji kobiet w Z. S. S. R. Jest to nieomylny wykładnik, o ile chcemy poznać poziom cywilizacji, — warto więc tem się nieco zainteresować. „Izwiestia“ notują liczne wypadki pobicia kobiet przez mężów, za to, że mieszały się do „wyborów“; na Uralu sekretarz pewnej komórki komunistycznej wychłostał swą żonę „kandydującą“ do sowietu; w gubernji tulskiej pewien członek miejscowego sowietu zamordował sztabą żelazną własną żonę, „przewodniczącą“ tegoż sowietu; w gubernji homelskiej wszyscy chłopi w pewnej wsi obili swe żony za to, że urządziły jakieś zebranie (19 maj 1926). Nie są to wcale wypadki wyjątkowe. Taksamo i „Prawda“ przytacza cały szereg wypadków brutalnego obchodzenia się robotników ze swojemi żonami; komuniści zajmują tam wcale niepoślednie miejsce; cytuje dramatyczne wypadki zatłuczenia na śmierć kobiet przez ich zwyrodniałych mężów; organizacje wiedzą o tem, a jednak powstrzymują się od jakiejkolwiek interwencji (3 marzec 1928). W Iwanowo-Woznesiensku, w tym „rosyjskim Manchesterze“, wszyscy prawie robotnicy biją swe żony. („Prawda“ 1 kwiecień 1928). Na wsi kwitnie nadal barbarzyństwo: „Biednota“ przytacza cały szereg wypadków, gdzie zbydlęceni chłopi więżą swoje żony, plują im w twarz, okładają razami. (22 czerwiec 1928). U Turkomanów handel kobietami kwitnie dotychczas w najlepsze; jedna kobieta kosztuje najmniej 60 rubli, ale bogaci „kułaki“ podbijają ceny, a biedni chłopi wywierają na nich presję celem wprowadzenia „stałych cen“. („Prawda“, 26 sierpień 1926).
Bezwątpienia mamy tu do czynienia z dziedzictwem przeszłości, — ale też nie robi się nic absolutnie, aby temu przeciwdziałać.
Jest jednak jeszcze jedna ohydna plaga społeczeństwa sowieckiego, plaga, która pojawiła się po śmierci Lenina, a której ustawiczny wzrost sygnalizuje co dnia cała prasa: to antysemityzm. I poprzednio, coprawda, antysemityzm szerzył się w Rosji, ale tylko wśród bardzo ograniczonej części i wśród pewnych jedynie warstw ludności; klasa robotnicza naprzykład nigdy nie miała z antysemityzmem nic wspólnego. A przedewszystkiem nie można było odkryć ani śladu antysemityzmu wśród partji rewolucyjnej, socjalistycznej lub komunistycznej. Otóż od chwili ponownego rozbudzenia się antysemityzmu, które rozpoczęło się około roku 1925, występując następnie coraz to jaskrawiej, przedewszystkiem właśnie proletarjat nim się zaraził. A jak uczy doświadczenie, niema antysemityzmu bez cichego czy jawnego poparcia i współudziału władzy. Prawda, oficjalnie potępia się antysemityzm, karząc wszelkie jego gwałtowne przejawy. Ale i z tym fenomenem sprawa przedstawia się w praktyce taksamo, jak z tyloma innemi w Z. S. S. R.: usiłuje się tępić skutki, nie myśląc o usunięciu przyczyn, czyli — według popularnego w Rosji wyrażenia, stosowanego również odnośnie do alkoholizmu i analfabetyzmu, — „leczy się katar, lecz nie usuwa przeciągów“. — W następnym artykule o „dyktaturze proletarjatu“ znajdziemy bliższe objaśnienie tego powiedzenia.
W pewnej fabryce w Leningradzie dwaj członkowie partji komunistycznej zwołują robotników; jeden z nich chwali się przed słuchaczami, że sam własnoręcznie na froncie polskim zamordował 900 żydów, wyrażając żal, że nie mógł ich wybić wszystkich co do nogi. („Prawda“, 29 czerwiec 1927 lub 1928, — data nie wyraźnie wydrukowana na egzemplarzu, który mam w ręku). „Nigdy w ciągu rewolucji nie zauważyliśmy w partji i wśród młodzieży komunistycznej tak silnego rozwoju antysemityzmu jak obecnie“, — pisze Sosnowski w „Prawdzie“ (wrzesień 1927). Dla ilustracji cytuje niezmiernie charakterystyczny urywek z listu pewnego komunisty, który, pisze do drugiego, iż dawne hasło czarnosecińców „śmierć żydom, niech żyje Rosja!“ jest w 50% słuszne. „Prawda“ młodzieży komunistycznej (z 23 grudnia 1927) poświęca całą stronicę tej hańbie Sowietów: antysemityzm szerzy się wśród robotników i komunistów, mnożą się gwałty i napady na dzieci i młodzież żydowską, żydom nie pozwala się wstępować do Syndykatów, a temsamem odbiera się im możność znalezienia pracy. Analogiczne wypadki notuje „Prawda“ z 17 maja 1928: w Instytucie ekonomji narodowej można na ścianie czytać napis: „śmierć żydom, niech żyją Sowiety!“
W hucie szklanej w pobliżu Mińska podmajstrzowie prześladują i biją pewną robotnicę żydówkę, rozbierają ją do naga, biją nahajkami, oblewają zimną wodą, — wszystko to wobec wszystkich robotników i komunistów pracujących we fabryce i za ich milczącą zgodą. („Izwiestia“ 16 listopad 1928). Antysemityzm krzewi się coraz bardziej. „Trud“ z dnia 29 maja 1929 wyznaje wreszcie otwarcie, że ma się tu do czynienia już nietylko z potwornym przeżytkiem przeszłości, lecz z bieżącym i aktualnym fenomenem politycznym.
A że fenomen ten ma doniosłe znaczenie, o tem świadczą sprawozdania jakie spotkać można w dziennikach, — żeby tylko zacytować artykuł „Prawdy“ z 10 kwietnia 1928, opisujący szczegółowo zajścia jakie miały miejsce w Instytucie geodezyjnym w Charkowie. Młody student, żyd, pochodzący z rodziny robotniczej, znosić musiał przez długie miesiące szykany i prześladowania ze strony swych kolegów komunistów, na oczach wszystkich: budzono go po nocach, bijąc go linją po głowie, zlewano zimną wodą, kłuto go po piętach igłą kompasa. Biedaczysko niemal nie oszalał od tego wszystkiego. Podobny wypadek zdarzył się w domu studentów na drugim końcu miasta: gromada studentów, między nimi dwóch sekretarzy frakcji komunistycznej, zbiła kolegę — żyda na kwaśne jabłko, zostawiając następnie prawie konającego na Bożej łasce. „Podobnie jaskrawe objawy antysemityzmu są rzeczą powszednią na wyższych uczelniach“ — dodaje ów dziennik, przytaczając inne podobne wypadki. W tymże samym Instytucie geodezyjnym łotrowska szajka studentów rzuca się na swą koleżankę, żydówkę, w ciąży i depcze jej po brzuchu. W Białej Cerkwi istnieje cała grupa zorganizowanych szowinistów-antysemitów. W Instytucie górniczym w Dniepropetrowsku, w Instytucie technologicznym w Charkowie, w rozmaitych miastach Ukrainy, wszędzie na konferencjach studenckich antysemityzm występuje we formie brutalnej i gwałtownej. Ogólne Zgromadzenie komórki komunistycznej w Instytucie geodezyjnym osłania winnych i naśmiewa się z ofiar.
I tacy to „komuniści“ uchwalają jednogłośnie (sic!) wszystkie rezolucje otrzymane od komitetu partyjnego ich rejonu, który to komitet otrzymuje owe rezolucje od komitetu partyjnego w odnośnem mieście, który znów otrzymuje je od komitetu partyjnego gubernji. Ten ostatni dostaje je od Centralnego Komitetu Partji, który ze swej strony poprostu podaje dalej dyrektywy otrzymane od Biura politycznego Sekretarjatu Partji.
Po tem wszystkiem nie bez pewnego zdziwienia czyta się to, co napisał Maksym Gorkij w „Prawdzie“ z dnia 26 września 1929: „Czyliż można uwierzyć złośliwym twierdzeniom prasy emigracyjnej, jakoby nawet sami komuniści byli zarażeni antysemityzmem?“ Czyliżby Gorkij udawał, że nie czytuje prasy sowieckiej? Widocznie idzie tu tylko o sprytny zwrot stylistyczny, gdyż odnośny artykuł kończy się w sposób następujący: „Zbytecznem zupełnie jest pytanie, czy antysemityzm należy zwalczać. Trzeba sobie postawić dwa pytania: czy zwalcza się go wytrwale i dość skutecznie? I w jaki sposób należałoby go najskuteczniej zwalczać“.

Pytania te pozostały bez odpowiedzi, — bo nie może być na nie odpowiedzi w ramach obecnego systemu politycznego. Niepodobna bowiem rozwiązać tych zagadnień, nie zajmując się równocześnie problemem dzisiejszego systemu rządzenia, opartego od śmierci Lenina, na „potędze ciemności“.

„Dyktatura proletarjatu”

Konstytucja sowiecka, legalny wyraz dyktatury proletarjatu, jest w dzisiejszem Z. S. S. R. dokumentem interpretowanym wręcz na opak. Tysiące komunistów i rewolucjonistów siedzi obecnie w więzieniach, obozach koncentracyjnych lub na wygnaniu, za to tylko, że nie kryli się ze swemi zasadami i przekonaniami, lub chcieli korzystać z przyznanych im konstytucyjnie praw obywatelskich. Nie jest to w historji pierwszy wypadek nie respektowania konstytucji przez tych właśnie, których obowiązkiem jest czuwać nad jej poszanowaniem. Ale napewno jest to jedyny wypadek, gdzie konstytucja nie ma zupełnie nic wspólnego z całym aparatem rządzącym, którego instytucje na tej właśnie konstytucji powinny się opierać.
Nie odrazu wytworzył się taki osobliwy stan rzeczy. Następowało to stopniowo od chwili zachorowania Lenina, a skrystalizowało się do pewnego stopnia po śmierci twórcy Z. S. S. R. Oczywiście, taki stan rzeczy nie będzie trwał zawsze, w tej chwili jednak rzeczywiście istnieje i trzeba sobie z tego koniecznie zdawać sprawę, o ile nie chcemy być zaskoczeni przez przyszłe wypadki.
Zasadniczo wszyscy mieszkańcy Z. S. S. R. żyjący z własnej pracy nie eksploatując pracy drugich, są obywatelami, mającymi prawo wyboru i wybieralności, prawo zgromadzania się i wypowiadania swego zdania. Faktycznie zaś, na przeszło 150 miljonów Rosjan i innych narodowości wchodzących w skład Związku, — jedna jedyna osoba korzysta z pełni praw, a wszyscy inni tylko spełniają swe obowiązki.
Ową jedyną jednostką korzystającą z pełni praw obywatelskich jest Generalny Sekretarjat Partji Komunistycznej.
Z. S. S. R. obejmuje tylko dwie wielkie kategorje ludzi: członków partji komunistycznej i „bezpartyjnych“. Jedynie tylko komuniści korzystają do pewnego stopnia z niektórych praw, bliżej nie określonych, a których jakość i ilość bywa rozmaitą, zależnie od stanowiska jakie dana osoba zajmuje w drabinie hierarchicznej. Komunista ma mniej praw od swego towarzysza zajmującego pod względem swych funkcyj stanowisko wyższe od niego, a więcej praw od towarzyszy niżej od niego stojących. W każdym razie jednak ma zawsze więcej praw od „bezpartyjnego“, pozbawionego kompletnie wszelkich praw w sprawach najżywotniejszych miasta i kraju.
„Bezpartyjnemu“ wolno jedynie aprobować to wszystko co mówi i co robi jedyna partja w Z. S. S. R. Wszelka przygana pośrednia czy bezpośrednia, wszelka choćby najlżejsza i najsłuszniejsza krytyka, milczenie nawet, które można sobie dowolnie tłumaczyć, — wszystko to naraża „bezpartyjnego“ na oskarżenie, że jest „kontr-rewolucjonistą“, z wszystkiemi przykremi następstwami, począwszy od utraty pracy, a więc chleba codziennego, aż do zesłania na Syberję lub zamknięcia w więzieniu na czas nieograniczony.
„Bezpartyjni“ dzielą się na dwie grupy: „sympatycy“ — i ta reszta. Aby być „sympatykiem“, nie trzeba wcale sympatyzować naprawdę z komunizmem: wystarczy mówić, udawać i uważać, aby nie dać się złapać na gorącym uczynku nieprzyjaźni. W zamian za tę udaną sympatję korzysta taki niby-sympatyk z drobnych ułatwień w życiu codziennem na punkcie pracy i mieszkania. A takie ułatwienia przedstawiają dużą wartość, skoro przypomnimy sobie warunki pracy i mieszkaniowe, przedstawione objektywnie w poprzednich rozdziałach. Pozatem taki „sympatyk“ prawdziwy czy udany, o ile złoży dowody przykładnej powolności, może być przez komunistów wpisany na listę „bezpartyjnych“ mających być „wybranymi jednogłośnie“ na zgromadzeniu „wyborczem“. — W tym wypadku staje się członkiem jednego lub kilku „sowietów“, co również niekiedy może mieć dla niego pewne dobre strony.
Zgromadzenia wyborcze odbywają się w lokalach fabryk i przedsiębiorstw; nikt nie może uczestniczyć w nich gdzieindziej, jak w przedsiębiorstwie, w którem jest wpisany; zwoływać takie zgromadzenia może faktycznie tylko lokalny komitet partji, czy to sam bezpośrednio, czy za pośrednictwem „Komórki“ komunistycznej lub stojącego pod jego rozkazami komitetu fabrycznego. W ten sposób administracja przedsiębiorstwa i personal komunistyczny zna każdego biorącego udział w zgromadzeniu. Nikt nie śmie otworzyć ust ani podnieść głowy, bo wie, że mają go ustawicznie na oku, a najdrobniejsza manifestacja niezgodna z wydanem „hasłem“ oficjalnem, pociąga za sobą takie konsekwencje, jakie partja uzna za stosowne. W ten sposób zatem „wybiera się“ jednogłośnie prezydjum zgromadzenia, komunistyczne lub desygnowane przez komunistów, tak samo też „uchwala“ się jednogłośnie porządek obrad, rezolucje i listy kandydatów ułożone przez partję. Głosuje się przez podniesienie rąk, na wniosek przewodniczącego, który zawsze rzuca sakramentalne pytanie: „kto jest przeciw?“ Skoro idzie o jakąś ważną kwestję, niepodobieństwem jest głosować przeciw, o ile ktoś nie chce stracić miejsca, a więc kawałka chleba, a w konsekwencji i mieszkania, którem dysponuje przedsiębiorstwo. Wobec szalejącego bezrobocia i kryzysu mieszkaniowego nikt nie ma odwagi się sprzeciwiać, nie chcąc narażać się na niebezpieczeństwo.
O ile i ta perspektywa nie zdoła odstraszyć przeciwników, znajdą się na poczekaniu inne jeszcze, energiczniejsze środki i sposoby, o których pomówimy osobno. W ten sposób zatem zapewnioną jest „stuprocentowa“ jednomyślność. Na wsi sprawa przedstawia się nieco inaczej: baza wyborcza oddalona jest bardziej od władz naczelnych „wybranych“ drogą liczniejszych stopni głosowania niż w miastach, — włościanie interesują się przedewszystkiem tylko zagadnieniami lokalnemi, ich bezpośrednio obchodzącemi. Dlatego też niema na wsi tak silnej presji i kontroli jak w miastach, bo zresztą i liczba komunistów wiejskich na to by nie wystarczyła. Olbrzymi procent analfabetów i alkoholików działa przytem paraliżująco na wszelkie próby inicjatywy. Im więcej jednak jaki kongres czy zgromadzenie ma znaczenia przez swój zakres terytorjalny, tem silniejszą staje się na nim kontrola ze strony komunistów, aby nie zostawić niczego przypadkowi.
Jak widzieliśmy, na wsi — prócz komunistów — nikomu nie zależy na tem specjalnie, by go wybrano do sowietu. Jedynem bowiem zadaniem sowietu wiejskiego jest ściąganie podatków i rekruta, co nie należy do przyjemnych funkcyj; do sowietu starają się raczej dostać włościanie zamożni, aby uzyskać dla siebie zwolnienie od ciężarów i przerzucić wszystko na biednych. We wsiach większych i mniejszych, sowiet raz „wybrany“ właściwie nigdy się nie zbiera, a funkcjonuje tylko jego „biuro“. Tytuł deputowanego nie pociąga więc za sobą żadnych konsekwencyj. Gazety cytują dość częste wypadki, iż z chwilą zagubienia się spisu członków jakiegoś sowietu, nie podobna skutkiem tego odszukać owych osobliwych „deputowanych“ z których większość nie wie wogóle nawet o tym wielkim zaszczycie wybrania ich. Czasem znów na liście wystawionej przez komitet partji znajdzie się np. jakiś Iwanow, bez podania imienia kandydata i jego ojca; — wówczas niepodobna odgadnąć, o którego to Iwanowa chodzi, gdyż po wsiach bywa kilkanaście osób tego nazwiska. W wielkich miastach sowiety zbierają się bardzo rzadko, jako rodzaj propagandowego meetingu, aby obowiązkowo zatwierdzić „jednogłośnie“ skład swego komitetu wykonawczego i biura, desygnowanego zgóry przez komitet partji. Członek sowietu wychodzi na tem dobrze o tyle, że ma wymówkę aby opuścić swoje zajęcie we fabryce, wypalić parę papierosów w kuluarach sowietu, dostać darmo trochę oficjalnej „literatury“ i bezpłatny bilet tramwajowy.
„Bezpartyjni“, nie zapisani przez komitet partji pod rubryką sympatyków, mają prawo do wegetacji w warunkach powyżej opisanych — o ile nie są bezrobotnymi — i do mieszkania „o rozmiarach trumny“. Wszystko to pod warunkiem, że nie będą się zupełnie mieszać do polityki, i że aprobować będą bez zastrzeżeń każde zarządzenie władzy.
Członkowie Partji dzielą się również na rozmaite kategorje. Jest wśród nich rodzaj proletarjatu komunizmu, ludzie prości i pokorni, przeznaczeni do niewdzięcznych posług; jest klasa średnia, zajmująca skromne, nieźle płatne posady, nie wymagające zbyt ciężkiej pracy; jest dalej burżuazja, spełniająca stosunkowo ważne funkcje w administracji i gospodarce państwowej; jest wreszcie arystokracja, monopolizująca w swych rękach odpowiedzialność i funkcje polityczne; i nakoniec oligarchja, gdzie grupują się faktyczni, choć niezawsze oficjalni przywódcy, otaczający sam „szczyt“ reprezentowany przez Sekretarjat Partji.
Każda z tych kategoryj zobowiązaną jest do biernego posłuszeństwa wobec kategoryj wyżej od niej stojących; w zamian za to może wymagać takiegoż samego posłuszeństwa od „warstw niższych“, z których ostatnia odbija sobie znów wszystko na „bezpartyjnych“. W ten sposób każdy komunista posiada drobny ułamek władzy w odniesieniu do niższych od siebie. I to nazywa się oficjalnie „dyktaturą proletarjatu“! Nie wolno nikomu krytykować swego przełożonego; natomiast każdy obowiązany jest krytykować siebie samego równych sobie i niższych. Nazywa się to „samokrytyką“. W ten sposób zatem Sekretarjat Partji stoi ponad wszelką krytyką.
Aby zostać członkiem Partji komunistycznej, nie trzeba już, od śmierci Lenina, być koniecznie komunistą. I owszem, lepiej nawet nie być nim. Komunista szczery i prawdziwy ma do wyboru albo milczeć, — albo więzienie czy Syberję. Pseudo-komunista żyje sobie mniej lub więcej wygodnie, pozwalając tylko spokojnie żyć Sekretarjatowi Partji.
Bezwątpienia znajdzie się w Z. S. S. R. kilkadziesiąt tysięcy prawdziwych, rzetelnych komunistów, — ale przeważnie nie należą oni do Partji. Wielu z nich żyje na wygnaniu na Syberji, w Turkiestanie, w okolicach Oceanu Lodowatego; inni internowani w obozach koncentracyjnych lub siedzą w więzieniach. Trudno określić ich liczbę, gdyż wszystko to robi się po cichu w tajemnicy. Ale poza tem jest ich dużo we fabrykach i instytucjach sowieckich, gdzie siedzą cicho, wyczekując ostrożnie godziny, kiedy będą mogli wyjawić bezkarnie głośno swe zdanie. Nie brak ich również, jak mówiliśmy, w Partji, gdzie również czekają i milczą, nie zdradzając swych prawdziwych przekonań, by nie poświęcać się napróżno bez wystarczających powodów.
Z dniem 1 października 1928 Partja liczyła 1 miljon 860.469 członków i „kandydatów“ (nie przyjętych jeszcze definitywnie); wedle statystyki w liczbie tej było: 570.171 robotników, 169.624 włościan, 479.579 funkcjonariuszy i urzędników, oraz 141.095 „różnych“ t. j. techników, artystów, rzemieślników i pracujących umysłowo („Rocznik statystyczny“, Moskwa, 1929). Wszyscy ci robotnicy, są członkami jednego lub więcej komitetów we fabryce lub w domach mieszkalnych, jednego lub więcej sowietów w okręgu, w którym mieszkają, jednego lub więcej komitetów, rad, komisyj syndykatów lub kooperatyw, lub wreszcie owych „ochotniczych“ organizacyj, o których poprzednio wspominaliśmy. Wszyscy ci włościanie są członkami swoich sowietów miejscowych, czy obwodowych, czy gubernjalnych. Wszyscy ci „różni“ wreszcie są członkami „aparatu“ administracyjnego, gospodarczego lub politycznego Państwa. Wszyscy zatem ci patentowani komuniści, jak ich jest 1 miljon 360.469, to kółka w sowieckiej machinie rządowej. Oni to stanowią główną kategorję społeczną, uprzywilejowaną przez państwo.
Pod względem politycznym jest to rodzaj patrycjatu, dzierżącego monopol władzy. Pod względem ekonomicznym sprawa przedstawia się nieco inaczej: komuniści, z małemi wyjątkami, zabezpieczeni są przed ewentualnością bezrobocia, mają lepsze mieszkanie i wyższe płace niż szara masa, jakkolwiek co prawda nie mają możności dorabiać się jawnie majątku; Partja unormowała dla swych członków maksymalny zarobek 225 rubli miesięcznie, podczas gdy rzekoma „przeciętna płaca“ robotnika jest trzy razy niższa na papierze, a przynajmniej pięć razy niższa w rzeczywistości, jak to wykazaliśmy. Ale poza temi 225 rublami teoretycznemi, komuniści mogą jeszcze korzystać z całego szeregu ważnych beneficjów, jako to: przyzwoite mieszkanie, koszty reprezentacyjne, miejsca w dobrze urządzonych domach wypoczynkowych, specjalne dotacje na misje, podróże służbowe i t. p. Bywały wypadki, że pisarze lub współpracownicy przygodni dzienników i czasopism zdołali dochodzić do poborów w kwocie sześćset rubli i więcej miesięcznie. Owe pół miljona komunistów-robotników wykazanych w statystyce korzysta ze specjalnych przywilej i we fabrykach i w domach mieszkalnych. Legitymacja partyjna jest pewnego rodzaju asekuracją społeczną, dlatego też każdy ubiega się o jej uzyskanie ze względów oportunistycznych.
Siła liczebna Partji niema obecnie nic wspólnego z przenikaniem i szerzeniem się idei komunistycznej w kraju. Dla Partji trudność cała polega nie na tem, aby znaleźć jak najwięcej adeptów, lecz przeciwnie, aby ich nie przyjmować za wiele. Przez jakiś czas, mniej więcej aż do śmierci Lenina, należenie do partji komunistycznej pociągało za sobą pewne ofiary i obowiązki, od pięciu lat ostatnich natomiast przynależność do partji daje rozmaite korzyści i przywileje. Cyfrę 1,360.469 możnaby spokojnie pomnożyć przez dziesięć lub podzielić przez dwadzieścia, a mimo tego ilość komunistów w prawdziwem tego słowa znaczeniu ani by się nie zmniejszyła, ani nie wzmogła: zależałoby to poprostu tylko od decyzji Sekretarjatu Partji.
Poza ową fikcyjną liczbą komunistów istnieją jeszcze organizacje „młodzieży komunistycznej i leninistów“, liczące około dwa miljony członków, wśród których znajdzie się parę tysięcy prawdziwych komunistów z przekonania. Większość natomiast stanowią ludzie nie znający zasad komunizmu, a należący do tych organizacyj dlatego jedynie, że nie wolno im nienależeć. Te dzieciaki i ta młodzież w praktyce zmuszeni są poprostu należeć do tej jedynej legalnej organizacji politycznej, istniejącej obok Partji, będącej niejako przedpokojem tej Partji, otwierającym drogę do praw obywatelskich. Jako komsomolcy mogą być wybierani do sowietów, do komitetów w syndykatach, fabrykach, kooperatywach, co daje im pewne drobne korzyści i ułatwienia: nie potrzebują lękać się bezrobocia, korzystają z rozmaitych biletów ulgowych, ze zniżki cen i t. p. przy zbiorowych wycieczkach, zwiedzaniu muzeów, pokazach sportowych, zebraniach i popisach. A wreszcie praktycznie biorąc, podobnie jak ich starsi bracia należący do Partji, mają prawo deptać po głowach 150 miljonów „bezpartyjnych“.
We wszystkich skandalicznych „aferach“ kompromitujących władzę w ciągu ostatnich pięciu lat, patentowani komuniści i komsomolcy odgrywali główne role, czy to szło o akty samowoli, nadużycia władzy, trwonienia grosza publicznego, czy o gwałcenie kobiet, brutalne obchodzenie się z dziećmi, czy o rozpustę, hulanki, lub agresywny antysemityzm. Od czasu do czasu sekretarjat Partji przeprowadza czystkę, celem pozbycia się krytyków, malkontentów, niespokojnych duchów, — a przy tej okazji wyrzuca się też z Partji trochę złodzieji i morderców rozmaitego kalibru. Ale choć się wyrzuci jednego, znowu jeszcze pozostaną dziesiątki i setki innych. A dlaczego? Zrozumiemy to, skoro zapoznamy się lepiej z całym mechanizmem rządzącym.
Konstytucja przewiduje wybór „sowietów“, to znaczy rad delegatów robotników, urzędników, chłopów, żołnierzy, pracowników wszelkich kategoryj, w każdej miejscowości, głosami wszystkich obywateli pobierających wynagrodzenie za swą pracę, bez różnicy płci, wieku i narodowości. Sowiety lokalne wybierają delegatów na Kongres Sowietów powiatowych, ci znów na Kongres Sowietów gubernjalnych, ci na Kongres Sowietów sfederowanej Republiki, a ci ostatni na ogólny Kongres Sowietów całego Związku. Ten ogólny Kongres wybiera Centralny Komitet Egzekutywny Związku, ów teoretyczny parlament zatem wychodzi teoretycznie z wyborów siódmego stopnia. Na całym świecie, gdziekolwiek tylko istnieje mniej lub bardziej demokratyczna konstytucja burżuazyjna, nie znajdziesz podobnego przykładu tak pośrednich wyborów. Centralny Komitet Egzekutywny Związku desygnuje Radę Komisarzy Ludowych, Radę Związkową i Radę Narodowościową. Ponadto Kongres Sowietów w każdej sfederowanej republice wybiera Centralny Komitet Egzekutywny tejże republiki, który z kolei desygnuje swoją Radę Komisarzy Ludowych. Wreszcie każdy sowiet wiejski ma swoje prezydjum lub biuro, każdy Kongres sowietów wybiera własny Komitet egzekutywny w każdym okręgu, w każdym powiecie i w każdej gubernji. Sowiety miejskie, wysyłają swych delegatów bezpośrednio na Kongres Sowietów gubernjalnych, z pominięciem okręgów i powiatów. Chcąc się choć cokolwiek zorjentować w tej piramidzie sowietów, kongresów, komitetów i rad, trzebaby mieć przed oczyma narysowany odpowiedni szemat. Wstrzymujemy się jednak od nakreślenia takiego szematu, a to z powodów, które później wyłuszczymy.
W rzeczywistości jednak wybory i wyznaczanie delegatów nie odbywają się zupełnie w sposób przewidziany przez konstytucję. I owszem — wszelka, najlżejsza choćby próba zastosowania postanowień konstytucji byłaby surowo karaną.
W praktyce odbywa się to w następujący sposób:
Sekretarjat Partji wybiera „delegatów“ na Kongres Partji i każe im z łona kongresu desygnować specjalnie dobraną Komisję, która układa listę członków Centralnego Komitetu i Centralnej Komisji Kontrolnej. Członków tych wybiera się naturalnie „jednogłośnie“. Inaczej też być nie może, gdyż wszyscy ci „delegaci“, wybrani przez Sekretarjat lub przez upatrzonych zgóry funkcjonariuszy Sekretarjatu, wybierają Komisję zgodnie z intencjami tegoż Sekretarjatu, która to Komisja znów układa listy kandydatów do Komitetu Centralnego i do Centralnej Komisji Kontrolnej w myśl życzenia Sekretarjatu.
Komitet Centralny, w ten sposób „wybrany“, desygnuje zkolei członków swego Biura politycznego (politbiuro) oraz Biura organizacyjnego (orgbiuro), poruczając tym biurom prowadzenie wszelkich agend, sam Komitet Centralny bowiem nie zbiera się prawie nigdy.
Centralna Komisja Kontrolna ze swej strony wybiera również członków swego Biura, którzy przejmują funkcje tejże Komisji, zbierającej się jeszcze rzadziej, niż Komitet Centralny.
Wszystkie te trzy Biura, stale urzędujące, składają się z ludzi wybranych na rozkaz Sekretarjatu, Biuro Polityczne, któremu podlegają tamte dwa, — to właściwy rząd ZSSR. W praktyce Biuro to pokrywa się ze Sekretarjatem. Do śmierci Lenina Biuro Polityczne dysponowało Sekretarjatem. Od śmierci Lenina role się odwróciły. Sekretarjat formalnie jest tylko pełnomocnikiem Biura Politycznego, — gdy jednak Biuro Polityczne uchwala swe decyzje tylko raz na tydzień, to Sekretarjat rządzi i kieruje państwem ciągle, co dnia. Sekretarjat, działając imieniem Biura Politycznego i posługując się własnem biurem organizacyjnem, wyznacza bezpośrednio lub pośrednio główne i pomocnicze komitety Partji w sfederowanych republikach, w powiatach i gubernjach, w miastach i centrach przemysłowych, w okręgach i na wsi. Z reguły Sekretarjat może zupełnie polegać na swych Komitetach Partji, o ile idzie o najdogodniejszy dla Sekretarjatu skład Komitetów podrzędniejszych. Wrazie potrzeby jednak Sekretarjat Partji interwenjuje sam, gdzie to uznaje za stosowne, obsadza ważniejsze posterunki własnymi agentami politycznymi, odwołuje i mianuje sekretarzy Komitetów. Dla załatwienia wszystkich tych czynności Sekretarjat utrzymuje personal złożony z 1.200 funkcjonarjuszy i specjalnych urzędników. Centralna Komisja Kontrolna, a raczej ściślej mówiąc, jej Biuro, stojące na czele przeróżnych komisyj kontrolnych okręgowych, powiatowych, gubernjalnych i poszczególnych republik, kontroluje całość, posługując się podległemi jej komisjami i dławiąc wszelkie próby nieprawomyślności.
To arcydzieło biurokracji jest jednak tylko fragmentem ogólnej struktury systemu sowieckiego. Do aparatu administracyjnego Partji, do aparatu sowietów, do uzupełniającego aparatu młodzieży komunistycznej, trzeba dodać jeszcze: aparat syndykacki, aparat sowiecki ekonomiczny, handlowy i przemysłowy, aparat kooperatyw spożywczych, aparat militarny i aparat komitetów domowych oraz kooperatyw budowlanych.
Wszystkie te aparaty razem wzięte tworzą najstraszniejszą sieć, jaka kiedykolwiek krępowała, pętała, paraliżowała cały naród i jednostkę. Czegoś podobnego nie było dotąd nigdzie i nigdy, a prawdopodobnie też i nigdzie się nie doczekamy.
Aparat syndykacki: wzorowany ściśle na aparacie Partji, z całym szeregiem Komitetów począwszy od najniższego aż do Centralnej Rady.
Wszyscy ludzie pobierający płacę, czy chcą czy nie chcą, są zapisani na członków syndykatów. Wprawdzie w Konstytucji niema żadnego paragrafu nakazującego obowiązkowe należenie do Syndykatu, — ale jak to już mogliśmy zauważyć, Konstytucja uważaną jest za dokument, z którym nie trzeba się liczyć. Faktycznie robotnik pobierający płacę zostaje członkiem Syndykatu na skutek uchwały ogólnego zgromadzenia pracowników danego przedsiębiorstwa, jakkolwiek w zgromadzeniu tem albo nie brał wcale udziału albo też występował tylko w roli biernego słuchacza, gdyż decyzja zapadła na polecenie Komitetu Partji. Taki tedy członek Syndykatu wbrew własnej woli ma do wyboru: albo pogodzić się z losem, albo utracić swe zajęcie, a co za tem idzie i kawałek chleba i najczęściej również i mieszkanie. Na tym oto fundamencie rezygnacji wznosi się biurokratyczna piramida Syndykatów, związana ściśle z aparatem administracyjnym i partyjnym, dzięki skumulowaniu funkcyj i odpowiedzialności na stanowiskach zarządzających i kontrolnych.
Aparat ekonomiczny, handlowy i przemysłowy: Produkcja i wymiana towarów uległa w znacznym stopniu zetatyzowaniu, a to zarówno cały ciężki przemysł, jak i przemysł przetwórczy wielki i średni, przedsiębiorstwa transportowe, ziemia, wody i lasy, częściowo i rolnictwo, wreszcie bankowość i kredyt, cały handel zagraniczny i najważniejsze gałęzie handlu wewnętrznego. Nie dziw zatem, że Sowiety musiały stworzyć olbrzymią organizację techniczną i administracyjną celem prowadzenia tych wszystkich domenów gospodarki kolektywnej. Na czele tych przedsiębiorstw stoją Rady zarządzające, a więc: Najwyższa Rada ekonomiczna, Rada Pracy i Obrony Państwa, do której przydzielono Komisję „Gosplanu“, Instytut badania konjunktur, Główny Komitet koncesyjny, Centralne Biuro statystyczne, Bank Państwowy, — oraz specjalne Komisarjaty ludowe: finansów, handlu, rolnictwa i Inspekcji pracy. Najwyższa Rada ekonomiczna rozgałęzia się na Rady ekonomiczne regjonalne i lokalne. Przemysł grupuje się w trustach. Przedsiębiorstwa organizują się jako spółki akcyjne, w której udział mają rozmaite organizmy ekonomiczne. Wszystkie te instytucje zatrudniają olbrzymi personal fachowców, polityków i urzędników. Sekretarjat Partji mianuje bezpośrednio wszystkich kierowników i naczelników, pośrednio zaś i cały personal, za pośrednictwem swych ludzi zaufanych, swych komitetów i komórek. W tym aparacie procent komunistów jest znacznie mniejszy, niż gdzieindziej, — ale Partja prowadzi kontrolę bardzo ostrą, a cały zarząd skoncentrowany jest w rękach komunistów, należycie wyspecjalizowanych.
Aparat kooperatywny: Cała ludność miejska i część włościan, — czy chce czy nie chce — należy do kooperatyw spożywczych, narzuconych przez państwo, a koncentrujących w swych rękach cały niemal handel detaliczny. Wprawdzie konstytucja nie każe nikomu być kooperatystą pod taką formą, rezygnować z prawdziwej kooperacji na rzecz podobnego etatystycznego handlu pod etykietą kooperatywy, — ale rząd, a właściwie Partja nie pozostawia konsumentowi-proletarjuszowi wolnego wyboru. Niszcząc drobny handel swemi zarządzeniami fiskalnemi, faktycznie zmusza tem samem konsumenta, do podporządkowania się tym pseudo-kooperatywom, których prowadzenie i metody pracy usuwają się z pod jego kontroli, które na punkcie towarów i ich ceny nie liczą się zupełnie z interesami konsumenta. I tu również mamy olbrzymi personal urzędniczy, rekrutujący się z członków Partji, kierowany i kontrolowany przez rozmaite Komitety partyjne.
Aparat policyjny i wojskowy: poza milicją, czuwającą nad utrzymaniem porządku publicznego, Sowiety utrzymują policję polityczną i kryminalną (G. P. U.) oraz stałą armję. G. P. U. jest panem życia i śmierci każdego obywatela; ma prawo ścigać, aresztować, wtrącać do więzienia, sądzić bez świadków, skazywać, bez przedkładania dowodów, na dożywotnie więzienie czy na deportację a nawet zgładzić człowieka, którego Sekretarjat Partji pragnie się pozbyć. W żadnem państwie burżuazyjnem policja niema podobnie rozległej władzy! G. P. U. ma w całem państwie sieć swych jawnych i tajnych ajentów, płatnych urzędników i donosicieli, dysponuje pozatem siłami wojskowemi jej bezpośrednio podległemi, a zwanemi dyskretnie „oddziałami dla specjalnych poruczeń“.
Faktyczna wysokość budżetu G. P. U. jest nieznaną, gdyż w dużej mierze składają się nań fundusze sekretne. W r. 1926 jawny budżet G. P. U. wyrażał się w sumie 37,122.778 rubli, do czego dochodzi dalsze 36,825.000 rubli na utrzymanie owych oddziałów wojskowych („Finansowaja Gazeta“, 9 maj 1926). W praktyce na usługach G. P. U. stoją wszyscy komuniści i komsomolcy, funkcjonarjusze sowieccy, milicja i członkowie wszelakich komitetów, syndykatów, kooperatyw. Po miastach niemal połowa ludności szpieguje drugą połowę.
G. P. U. nie zdaje nikomu rachunków ze swych czynności. Zasadniczo odpowiedzialną jest wobec Rady Komisarzy ludowych, wśród której zasiada jeden z podwładnych funkcjonarjuszy, noszący tytuł komisarza sprawiedliwości, że jednak i tę całą Radę mianuje Sekretarjat Partji, taksamo zresztą jak i „Kollegjum“ G. P. U., — zatem właściwie G. P. U. zdaje rachunki tylko przed samym sobą. Na jej to zarządzenie wszystkie więzienia, obozy koncentracyjne i miejsca deportacyjne zaludnione są tysiącami robotników, komunistów, socjalistów, liberałów, sjonistów, a nawet tołstojowców, skazanych bez sądu.
Milicja spełniająca rolę policji na ulicy i w domu, jest równocześnie instrumentem w rękach aparatu sowieckiego i w rękach G. P. U. Prasa notuje ustawicznie jej przeróżne przekroczenia i zbrodnie: brutalność, pijaństwo, branie łapówek, gwałty popełniane na obywatelach, co wszystko znalazło potwierdzenie w wynikach oficjalnej ankiety („Prawda“, 8 maj 1928).
Co się tyczy wreszcie armji stałej, to kierownictwo jej spoczywa w rękach „Rewolucyjnego Komitetu wojennego“, którego członków mianuje również Sekretarjat Partji, podobnie zresztą jak i Komisarza Ludowego dla spraw wojennych. Dziesiątki tysięcy oficerów i podoficerów zawodowych zależy zatem również od Partji i podlega ślepo jej rozkazom.
(A oto na I Kongresie Sowietów Lenin mówił temi słowy: „Instytucja taka jak Sowiety, to tylko forma przejściowa do utworzenia Republiki, do powstania — nie na papierze tylko, lecz w rzeczywistości — stałej i silnej władzy, bez policji, bez stałej armji...“ (Dzieła Lenina, Tom XX, str. 551). Głosił na tym pierwszym Kongresie utworzenie rządu, sprawującego swą władzę nie zapomocą organów policyjnych i urzędniczych, nie zapomocą odrębnej, stałej armji, lecz z pomocą milicji ludowej, złożonej z uzbrojonych robotników i włościan (ibid. str. 464)...„Naszem prawdziwem zadaniem jest znieść armję stałą, policję i urzędników, zastępując ich całym uzbrojonym narodem“ (ibid. str. 203)... „Państwem nie powinna rządzić policja, ani urzędnicy nieodpowiedzialni przed narodem, ani armja stała, — lecz cały uzbrojony naród, złączony w Sowietach (ibid. str. 162). Cytaty podobne moglibyśmy mnożyć w nieskończoność. Tak brzmiał program komunistów w r. 1917. Upłynęło dwanaście lat od tego czasu. Niepodobna wyobrazić sobie coś bardziej sprzecznego z tym programem jak to na co patrzymy w dzisiejszej Rosji: kadry policji i wojska utrzymane nawet w wyższym jeszcze stopniu, sztab pasożytów — urzędników, olbrzymie różnice w płacach i zarobkach, zupełne rozbrojenie całego narodu przy równoczesnej potwornej hipertrofji przywilejów policji. Z pewnością, gdyby robotnicy i włościanie byli zorganizowani jako milicja, a więc gdyby posiadali broń, cały ustrój społeczny Z. S. S. R. wyglądałby zupełnie inaczej niż obecnie. Ale proletarjatowi nie wolno nosić broni. Tylko jedni komuniści są uzbrojeni).
A wreszcie aparat komitetów domowych i kooperatyw mieszkaniowych: jest on niejako uzupełnieniem wszystkich poprzednich, kontrolując zwykłego śmiertelnika w jego mieszkaniu, wtrącając się do jego prywatnego życia, wyrzucając na ulicę lokatora wraz z żoną i dziećmi, na każde skinienie komunistów, wykonujących pokornie zlecenia swych komitetów i sekretarzy. Te komitety i kooperatywy nie pobierają żadnego wynagrodzenia w gotówce, ale korzystają z rozmaitych przywilejów w naturze: dysponują całą powierzchnią mieszkalną domu, przydzielają mieszkania lokatorom wedle swego widzimisię, mają prawo każdej chwili wchodzić do ich mieszkań, — jednem słowem mogą im uczynić życie wręcz nieznośnem. W ten sposób, o ile Partja uważa to za potrzebne, pracownik może być wystawiony na szykany i prześladowania nawet i we własnem mieszkaniu.
Tak oto wygląda ta osobliwa, gigantyczna maszyna biurokratyczna, budowana zwolna, nieznacznie w ciągu dziesięciu lat okresu rewolucyjnego, a zapewniająca od dziesięciu już lat nienaruszalność tego systemu, określanego w Rosji mianem „dyktatury proletarjatu“.
Maszyna sowiecka, której tryby zazębiają się o wszystkie aparaty tutaj pobieżnie opisane, funkcjonuje względnie solidnie dzięki temu, iż najważniejsze funkcje skumulowane są w rękach ludzi zaufanych Partji, będących niejako pasami transmisyjnemi, za pośrednictwem których rozchodzi się wszelki impuls mający swe źródło w Sekretarjacie Partji.
Co się tyczy rozgraniczenia atrybucyj i odpowiedzialności, to na tym punkcie panuje wśród rozmaitych instytucyj państwowych, zarówno kierowniczych jak i podrzędnych, zupełna niepewność i zamieszanie. Podział pracy uskutecznia się na ślepo, zależnie od okoliczności i motywów nieraz wprost nieobliczalnych. Zarządzenia wydaje raz jeden departament, raz inny, często najmniej do tego powołany. Główne organy kierownicze wkraczają co chwila w zakres funkcyj, zarezerwowanych dla innego biura, prześcigając się poprostu w krzyżowaniu planów i przeszkadzaniu sobie wzajem w pracy. Autor tej książki starał sobie wyrobić w tym względzie jasny obraz informując się u osób najbardziej autoratywnych, — nigdy jednak nie mógł otrzymać jasnej odpowiedzi, do kogo jakaś sprawa właściwie należy: czy ma ją rozstrzygnąć Rada Komisarzy, czy Biuro Egzekutywy, czy Rada Pracy lub Rada Obrony, gdyż nikt takiej odpowiedzi udzielić nie potrafił.
Jedyną partją legalną w Z. S. S. R. jest partja komunistyczna, a jedyną legalną opinją w tej partji może być tylko zdanie Sekretarjatu. Żaden program komunistyczny nie przewidywał nigdy zdławienia partyj robotniczych czy włościańskich o odmiennych przekonaniach politycznych. I owszem, na siedm tygodni przed wybuchem rewolucji Lenin pisał dosłownie: „Jedynie władza Sowietów potrafi zapewnić, szeroki i trwały rozwój rewolucji, pokojowe współzawodnictwo rozmaitych partyj w łonie organizmu Sowietów (14 wrzesień 1917: „Jedno z fundamentalnych zagadnień Rewolucji“). Idea Lenina, teoretyka bolszewizmu, założyciela republiki sowieckiej, jest zupełnie jasna. Zresztą w czasie wojny, w najkrytyczniejszych dla rządu sowieckiego chwilach, lewica socjal-rewolucyjna, Bund, ukraińscy borotbiści, rozmaite ugrupowania anarchistyczne, jednem słowem wszystkie partje, nie zwalczające Sowietów z bronią w ręku, istniały zupełnie legalnie. Zniknięcie ich, podyktowane wewnętrzną logiką wojny domowej, dochodzącej do paroksyzmów terroru, powinno było być tylko przejściowe, jak przejściową była też i ta wojna i ten terror. Z chwilą gdy niebezpieczeństwo minęło, a dalszy proces rewolucji wszedł na drogę pokojową, program ogłoszony przez Lenina stawał się znów aktualnym i powinien był wejść z powrotem w życie: pokojowe współzawodnictwo rozmaitych partyj w łonie organizmu Sowietów. A tymczasem posłuchajmy, co na ten temat mówi Tomskij, członek Politbiura, przewodniczący Centralnej Rady Syndykatów: „Zasadnicza różnica między istnieniem rozmaitych partyj u nas i na Zachodzie polega na tem, że u nas istnieje jedna tylko możliwość: jedna partja jest przy władzy, a wszystkie inne w więzieniach“. („Trud“, 13 listopad 1927). Oto, jaką drogę przebyła Rosja od 1917 do 1927 roku! I dzięki temu właśnie wszyscy, opozycjoniści, najlepsi kommilitoni Lenina, z Trockim na czele, znajdują się dziś w więzieniach, na Syberji lub na wygnaniu.

*

Skoro istnieje jedna tylko partja polityczna, zatem i prasa może mieć jeden tylko kierunek. Wszystkie dzienniki w Z. S. S. R. podlegają rozkazom Partji, jużto bezpośrednio, jużto za pośrednictwem upełnomocnionych delegatów. Jedynią opinja Sekretarjatu Partji jest miarodajna. Cenzura, nazwana wstydliwie glowlit (centrala litograficzna) nie przepuści absolutnie niczego coby, mogło Sekretarjatowi zaszkodzić lub wydaje mu się z jakichkolwiek powodów podejrzane. Cenzura rozciąga się na prasę, literaturę, teatr, sztuki piękne, — na wszystko. Ona to zabrania wydawania pism Trockiego lub np. wystawiania na scenie „Braci Karamasowych“[115]. Ona wyrzuca nawet z dzieł Lenina wszystko, co może nie być na rękę Sekretarjatowi. Ona posuwa się aż tak daleko, iż, zmusza pisarzy do zamieszczania w swych dziełach rozmaitych wstawek, nie mających nic wspólnego z treścią, a to pod grozą odmowy imprimatur;! tak naprzykład pewien powieściopisarz, zmuszony był w swej powieści traktującej o temacie ogólno-europejskim wstawić cały rozdział o rewolucji w Chinach, zredagowany według „tez“ Sekretarjatu Partji. Specjalny urząd cenzuruje, wszelką korespondencję, zwłaszcza z zagranicą: tysiące urzędników traci czas na to, kosztem proletarjatu. Prawda, znajdzie się w prasie sowieckiej nieraz całe strony, na których mówi się gorzkie prawdy o faktycznej sytuacji dzisiejszej Rosji, czytać można niezliczone skargi, krytyki, protesty, korespondencje, zadające kłam temu nakazanemu zgóry optymizmowi: świadczą o tem najwymowniej te liczne cytaty zamieszczone w niniejszem dziele. Ale wszystko to wolno pod jednym tylko warunkiem: mogą to być tylko wypadki fragmentaryczne, których nie wolno generalizować, — nie wolno wskazywać nigdy, kto naprawdę za to wszystko jest odpowiedzialny, nie wolno tknąć nawet dyktatury Sekretarjatu. Artykuły podobne, — to poprostu klapy bezpieczeństwa przez którą uchodzi nadmiar głuchego wrzenia i gniewu szerokich mas, uginających się pod brzemieniem nędzy i biurokracji. Należą one do typu „autokrytyki“, nie dosięgają nigdy tych najwinniejszych, ani nawet nie robią żadnych aluzyj, gdzie tkwi właściwe źródło zła. I owszem, dzisiejsi władcy Rosji, posługują się niemi celem tem większego uzależnienia od siebie swych organów wykonawczych, oraz celem odwrócenia uwagi publicznej od innych, zasadniczych zagadnień. Nie bez pewnej goryczy można tu zacytować zdanie Lenina: „Gdyby się wydawało duże sowieckie dzienniki rezerwując dla nich wszystkie ogłoszenia, możnaby znacznie większej liczbie obywateli umożliwić swobodne wypowiadanie swego zdania. Dzięki takiej zmianie wolność prasy stałaby się o wiele więcej demokratyczna i bez porównania pełniejszą (O wolności, prasy,! 15 wrzesień 1917). Tak mówił Lenin, w roku wybuchu rewolucji. A w dziesięć lat później Trocki został zesłany na wygnanie za to tylko, że zapomocą hektografu próbował z ideami swojemi zapoznać drobne, ograniczone grono czytelników. Tak wygląda krzywa ewolucji bolszewizmu.
W dzisiejszym Z. S. S. R. nie tylko nie mogłoby być mowy o „pokojowem współpracownictwie rozmaitych partyj w łonie organizmu Sowietów (jak mówił Lenin), skoro niema ani partyj ani sowietów w pierwotnem tych słów znaczeniu. Ale co więcej: i ta jedyna istniejąca partja nie jest właściwie partją w powszechnie przyjętem rozumieniu. Biurokratyczna instytucja nosząca dotychczas etykietę „Partji komunistycznej“, niema w sobie już nic ani z partji, ani z komunizmu. Nic z partji, gdyż przystąpienie do niej dyktowane, jest indywidualnemi koniecznościami ekonomicznemi, a nie przekonaniami politycznemi lub pełną świadomością socjalną. Nic z komunizmu, — gdyż, komunizm nie da się absolutnie pogodzić z niewolnictwem w pojęciu tego, kto zna zasady komunizmu. Pojęcie Partji żyje jeszcze w głowach paru tysięcy ludzi, ale w obecnych warunkach nie może, znaleźć wcielenia w jakiemś ugrupowaniu czy w jakimś ruchu. Wcielenie takie niechybnie nastąpić musi, skoro zelżeje tylko obecny biurokratyczny ucisk, skoro pojawią się pierwsze oznaki przebudzenia proletarjatu. Jak dziś sprawy stoją, — niema ani Partji, ani Sowietów, ani „Z. S. S. R.“, — taksamo jak niema Syndykatów i kooperatyw, — mimo istnienia wspaniałych organizacyj noszących, te nazwy i imponujących kolumn cyfr statystycznych. Niema tego wszystkiego, bo niema swobody, należenia lub nienależenia do nich. Widzieliśmy już, republiki bez republikanów; obecnie danem nam jest poznać Partję komunistyczną bez komunistów, sowiety bez wyborców i wybranych, syndykaty bez zsyndykalizowanych, kooperatywy bez kooperatystów. W zamian za to, w biurach tej „Partji“, tych „sowietów, syndykatów i kooperatyw“ widzimy pięć miljonów funkcjonarjuszy, — co przy obecnem zaludnieniu Rosji daje jednego funkcjonariusza na trzydziestu obywateli.
Zobaczymy te miljony funkcjonarjuszy przy pracy!
Partja powinna reprezentować elitę proletarjatu, kwiat cywilizacji. Ludzie ci, trzymający główne nici wszelkich organizacyj i instytucyj w swych rękach, są zasadniczo najlepszymi, najsumienniejszymi, najuczciwszymi. Sami przecież dobrowolnie i świadomie poświęcili swój interes osobisty dla interesu ogółu. Krocząc na czele społeczeństwa mają prawo dzięki swoim zasadom, swemu programowi i swej działalności narzucić się na wodzów, wiodących niezdecydowane masy ku postępowi, ku swobodnej pracy i wolnemu życiu. Ale jakże to wszystko przedstawia się w rzeczywistości? Mogliśmy sobie już wyrobić pewne zdanie w tym względzie. Obecnie spróbujemy to sprecyzować dokładniej.
W roku 1924 z okazji „czystki“ przeprowadzonej w Partji, pisał Jarosławskij[116], generalny kontrolor, co następuje: „Stwierdzono, że wielu członków nie zna zupełnie Partji do której należą, ani się nią zupełnie nie interesuje; przez szereg lat nie wiedzą absolutnie o niczem, a mimo to zalicza się ich do komunistów. Odnosi się to zwłaszcza do uczniów szkół wyższych“... Jarosławskij miał na myśli Białoruś, — ale i gdzieindziej nie lepiej się dzieje. („Prawda“, 25 wrzesień 1924). Przerzućmy kilka numerów tego najważniejszego organu partyjnego za rok 1925. Oto pisze jakiś robotnik: „Idea partji jest zdrową i dobrą, ale niestety, olbrzymia większość członków partji dba w pierwszej linji o swój interes osobisty, a potem dopiero o interes partji. W obecnej chwili bardzo wielu z bojowców przemieniło się w tak zagorzałych biurokratów, że stali się gorszymi nawet od carskich urzędników („Prawda“, 24 marzec 1925). Robotnik ten mówi głośno to, co sobie każdy myśli w duchu. Zresztą sam Lenin oświadczył, że biurokracja sowiecka nie warta jest więcej, jak dawna biurokracja carska.
Sekretarz Komitetu powiatowego przywołuje milicjanta i każe mu odebrać kartę legitymacyjną od jednego z wykluczonych członków; sam na własną rękę wyznacza delegatów; kiedy któraś „komórka“ komunistyczna potrzebuje pieniędzy, sekretarz sam robi spis drobnych miejscowych kupców i nakłada na nich kontrybucję („Prawda“, 26 marzec). Mniej więcej takie same stosunki spotyka się wszędzie. Komórka sowiecka: Prócz sekretarza, prawie wszyscy analfabeci... Dzienników nikt nie czyta... dla podniesienia poziomu wykształcenia nic się nie robi... O najważniejszych zagadnieniach politycznych nikt niema pojęcia... o Trockim nikt nie słyszał nawet... faktycznie cały sowiet wiejski, to tylko przewodniczący, postępujący w myśl nakazów wydawanych mu zgóry („Prawda“, 1 kwiecień). Pod nagłówkiem „Należy zmienić metody“ drukuje „Prawda“ sprawozdanie ze zgromadzenia członków kooperatywy celem wyboru Zarządu; przewodniczy sekretarz komórki partyjnej, przewlekając rozmyślnie dyskusję, by zmęczyć słuchaczy, o północy głosowanie, sekretarz proponuje listę, zgromadzeni wysuwają kandydaturę dawnego przewodniczącego zarządu, komunisty, cieszącego się ogólnym szacunkiem, — przewodniczący zgromadzenia jednak nie dopuszcza nawet do dyskusji nad tą kandydaturą i oświadcza krótko, że cała lista została przyjęta — i na tem koniec. Zebrani rozchodzą się mówiąc: „szkoda się było fatygować nic tu po nas“... W ten sposób wybiera się towarzyszy nie lubianych przez masy pracujące, ale nikt niema odwagi sprzeciwić się z obawy przed sekretarzem komórki („Prawda“, 5 kwiecień). Tak wyglądają wszystkie zgromadzenia: co rozkaże sekretarz partji, temu wszyscy poddają się bez protestu: „poco nas wzywano“, mówią robotnicy, „skoro to zupełnie wszystko jedno, czy jesteśmy, czy nas niema“. („Prawda“, 23 kwiecień). Komórka komunistyczna na Uralu: „składa się z dwóch członków i jednego kandydata, którzy upijają się i po pijanemu urządzają hulanki i awantury“ („Prawda“, 30 maj). Inna komórka, w gub. moskiewskiej: Komuniści i komsomolcy lubią się upijać i awanturować; komsomolcy wojują nożami (ibid.). Inna komórka, w okręgu donieckim: „zaledwie dwóch członków ma jakie takie wyrobienie polityczne, reszta nie wie i nie chce wiedzieć o niczem... pijaństwo kwitnie“ (ibid.). Tylko ten, kto żył dłużej w Rosji domyśli się, co oznacza owe „jakie takie wyrobienie polityczne“ dwóch wybrańców: znaczy to, że wiedzą oni, jak się nazywa prezes republiki.
Oto wierny, a prawdziwy obraz Partji, skreślony na podstawie notatek z „Prawdy“. Możnaby podobnych przykładów cytować setki i tysiące; ograniczamy się na garści tych informacyj, najłatwiej zrozumiałych dla ludzi z zachodu, krótkich, a jakże treściwych i przykrych dla komunistów. Nikt nie potrafi na serjo zaprzeczyć, że nie są to wyjątki, lecz reguła. Ostatnie lata nie przyniosły w tym kierunku żadnej zmiany na lepsze; i owszem symptomaty te występują obecnie jeszcze jaskrawiej o ile idzie o jakieś kwestje zasadnicze o „być albo nie być“ dla rządu. Są to rzeczy tak powszechnie znane, że szkoda nad niemi obszerniej się rozwodzić: ten sam Trocki, który cieszył się olbrzymią popularnością, którego witano z entuzjazmem na każdem zgromadzeniu, zostaje potem „jednogłośnie“ potępiony na zgromadzeniach, gdzie wszyscy muszą głosować wbrew sumieniu i przekonaniom własnym; Zinowiewa potępia „jednogłośnie“ taż sama organizacja, która dzień przedtem taksamo „jednogłośnie“ wyrażała mu pełne zaufanie; taksamo „jednogłośnie wybrany“ został Tomski, przewodniczący Syndykatów, jak „jednogłośnie“ go potem wyrzucono. Tak „jednogłośnie“ głosować mogą tylko niewolnicy!
Sowiecki poeta, Demian Biedny[117], opowiedział na wielkiem zgromadzeniu członków Partji swoją rozmowę z Karolem Radkiem. Radek zacytował mu ustęp ze swojego dzieła naukowego „Szkic rozwoju form socjalnych“, a mianowicie ustęp odnoszący się do Eskimosów: „Eskimosi posiadają język giętki i bogaty... ich pieśni i legendy świadczą, że naród ten ma starą, bogatą przeszłość za sobą... Ale wydaje się, jak gdyby w życiu tego narodu wytworzyła się jakaś luka. Życie ich stało się równie prymitywnem, jak ich warunki bytu... Dzisiejsi Eskimosi śpiewają jeszcze stare pieśni, opowiadają stare baśnie, ale ich zupełnie nie rozumieją“. I my — mówił z pasją Biedny, — staliśmy się takimi politycznymi Eskimosami: powołujemy się na Lenina, cytujemy jego słowa, ale sensu ich zupełnie nie rozumiemy“... („Prawda“, 1 listopad 1927).
Jeszcze parę przykładów, na dowód, że Radek wcale nie przesadza:
Sprawozdanie z egzaminu politycznego w pewnej komórce, w gub. saratowskiej: „Kto sprawuje najwyższą władzę w Z. S. S. R.?“ — Rykow. — Nie. — Ach prawda, Komintern, poddaje jeden z członków Sowietu. — Czy ustrój kapitalistyczny uważać należy za definitywnie i na zawsze ustalony? — Naturalnie! na zawsze, — pada odpowiedź... („Prawda“, 5 wrzesień 1925). Inne, zupełnie świeżej daty sprawozdanie z egzaminu komsomolców ze szkół wyższych: „Liga Narodów, to syndykat robotniczy, do którego Z. S. S. R. również należy... — Karol Liebknecht[118] żyje! — Lenin był komisarzem pracy. — Stalin jest Komisarzem finansów. — W Rosji niema już burżuazji, chyba jedni tylko trockiści po miastach („Prawda“, sierpień 1929). Zacytowaliśmy na chybił-trafił kilka tych odpowiedzi i to wcale nie najjaskrawszych. W Rosji krąży masa anegdot na temat tej nieprawdopodobnej poprostu ignorancji „elity“. I tak np.: Sekretarz Komitetu okręgowego telefonuje do podwładnego mu Komitetu powiatowego: „Czy w tej chwili istnieje u nas walka klas, czy nie?“ Na to zastępca przewodniczącego Komitetu powiatowego odpowiada pisemnym raportem: „W czasie od 5 do 10 stycznia nie notowano w powiecie naszym żadnej walki klas“. („Prawda“, luty 1929). To jest owa „elita“! W pewnej szkole, w gub. samarkandzkiej na 46 dziewcząt w wieku od 8—14 lat, 16 zostało zgwałconych przez nauczycieli. Organa miejscowe Partji dowiadują się o tem, ale nic absolutnie nie robią, lecz próbują jeszcze zatuszować całą sprawę („Trud“, 13 kwiecień 1929). To jest „elita“.
Metody stosowane przez rząd sowiecki dostosowane są do poziomu umysłowego szerokich mas, który opisaliśmy w poprzednich rozdziałach. Oto kilka przykładów dla ilustracji. Dnia 21 stycznia 1924 milicja obchodzi kolejno wszystkich dozorców domów w Moskwie i nakazuje pod zagrożeniem grzywny wywieszać chorągwie osłonięte krepą; rozkaz wykonany, ale nikt nie wie, z jakiego to powodu się to dzieje; również i przechodnie nie mają pojęcia, co oznacza ta powszechna żałoba; dopiero na drugi dzień dowiadują się mieszkańcy z dzienników, że Lenin umarł. Autor tej książki był w lipcu 1924 świadkiem wielkiej manifestacji na ulicach Moskwy; informuje się u przechodniów, ale nikt absolutnie nie wie, jaki jest cel tej demonstracji; poprostu komitet przedsiębiorstwa zwołał wszystkich robotników przy opuszczeniu pracy — i na tem koniec. Napróżno wypytujemy komunistów, bo i oni gubią się w domysłach; w gazetach nie znajdujemy żadnego wyjaśnienia. Dopiero nazajutrz dowiadujemy się, że manifestacje zaaranżowano z okazji otwarcia Kongresu „Profinternu“: i oto nikt o tem nie wiedział, prócz garstki wtajemniczonych funkcjonarjuszy.
W jakiś czas później cała Moskwa znów okryła się sztandarami. Wiedzeni ciekawością rozpytujemy się na wszystkie strony: i znowu nikt nie wie na jaką to pamiątkę. Przypadkowo tylko podczas obiadu w towarzystwie komunistów dowiadujemy się o śmierci jakiegoś członka moskiewskiego komitetu, towarzysza Likaczowa. Nikt nie znał tego człowieka, nikt nie wiedział o jego śmierci. W pewnej sowieckiej instytucji, w której pracowałem, byliśmy świadkiem takiej sceny: na kwadrans przed ukończeniem urzędowania obchodzi kolejno wszystkie biura mały chłopak czy dziewczynka, zwołując wszystkich na ogólne zgromadzenie u wrót przedsiębiorstwa, w celu „demonstracji“; ale poco, dlaczego ta demonstracja? — tego nikt nie wie. Przełożeni pilnują swych podwładnych; nikt nie może się wymknąć bez usprawiedliwienia lub narażenia się na karę. W ten sposób mieliśmy sposobność obserwować naocznie cały wewnętrzny ukryty mechanizm owych „wspaniałych“ manifestacyj, obliczonych na efekt zewnętrzny, które tak imponują leaderom angielskich trade-unionistów.
I stwierdzić trzeba, że niema na całym świecie drugiego takiego rządu, któryby pozwolił sobie na podobne traktowanie mas ludności, nie racząc im, choćby tylko dla formy, udzielić najdrobniejszych nawet wyjaśnień. Jakże można mówić o podniesieniu poziomu umysłowego i politycznego tych mas pod takiemi rządami?
Zebrania i wybory czy to w Partji, czy w syndykatach lub sowietach, — wszystkie wyglądają jednakowo. Komuniści na wszystkiem wyciskują swoje piętno. Niejednokrotnie we fabrykach musi się zamykać wszystkie wyjścia, aby robotnicy nie uciekali, inaczej bowiem zebranie nie mogłoby wogóle dojść do skutku.
Prasa sowiecka wytyka wszystkie tego rodzaju anomalje nieraz bardzo ostro i stanowczo. Ale jest to właśnie owo „leczenie kataru, a pielęgnowanie przeciągów“, jak mówią w Rosji. Bo nie wolno wskazywać na istotne, najgłębsze przyczyny tego zła, mającego swe źródło w złej organizacji rządu. Owa pozorna szczerość tego rodzaju „autokrytyki“, dostosowaną jest w rzeczywistości do całego systemu autokratycznego w sowietach; wolno atakować drobniejszych sekretarzy prowincjonalnych, których miejsce zajmą tacy sami lub jeszcze gorsi, — ale nie wolno tykać potwornej władzy sekretarjatu Partji.
Sosnowski w liście do Trockiego przytacza pewien niesłychanie charakterystyczny wypadek, ilustrujący atmosferę panującą w Partji i stosunki między proletarjatem a komunistami, (Biuletyn opozycji, nr. 3—4, strona 24): we fabryce tytoniu Klara Zetkin w Leningradzie, pewna robotnica odważyła się zabrać głos w sprawie racjonalizacji. Okrzyczano ją jako wroga proletarjatu, a dyrektor fabryki rzuca pod jej adresem niedwuznaczne pogróżki, pod wrażeniem których nieszczęśliwa w nocy 1 maja umiera ze strachu; robotnicy oświadczają, że nie pójdą już na żadne więcej zebranie ani nie puszczą pary z ust. („Trud“, 3 lipiec 1928). W tymże samym Leningradzie „kolebce rewolucji“, jak się to mówi chętnie w Rosji, aresztuje się kierowników Sewzaplorgu (Wydział handlu północno-zachodniego) za hulanki, nadużycia, sprzeniewierzenia i t. p.; podobne wypadki nie należą zgoła do rzadkości, tym razem jednak sprawa ma bardziej doniosłe znaczenie: „uczciwsi towarzysze, członkowie Partji, którzy próbowali zaprotestować przeciw podobnej ohydzie ulegali prześladowaniu: trzech nie mogło dłużej znosić tego; jeden rzucił się z okna na bruk, drugi poprzecinał sobie żyły, trzeci się zastrzelił; a Partja ani syndykaty o niczem nie chciały wiedzieć, niczego nie widziały!“ („Trud“, 4 wrzesień 1929). Mówiliśmy już, że faktycznie niema ani partji ani syndykatów, — są tylko biura i urzędnicy nie mający nic wspólnego z klasą robotniczą. Wszystkie cytowane powyżej fakty dowodzą tego wymownie.
W Komisarjacie finansowym w Moskwie, a zatem w samem sercu życia sowieckiego, komórka komunistyczna miała niedawno takie tylko grzechy na sumieniu: sprzeniewierzenie funduszów publicznych, pijatyka, nadużycie władzy, bandytyzm, wykorzystywanie współpracowniczek, biurokratyzm, służalstwo, utrudnianie awansu młodszym i t. p. Służalstwo kwitło tam tak dalece, że np. członek Partji I. milczał lękliwie, kiedy komunista B. po pijanemu gwałcił jego żonę. („Prawwda“, sierpień 1929). Ten osobnik, który ze strachu i dla karjery staje się wspólnikiem łotra gwałcącego jego żonę, jest prawdziwym symbolem: w nim wciela się obecna „dyscyplina“ Partji, dzięki której wszyscy członkowie Partji stają się współwinnymi nieustannego gwałcenia zasad komunizmu i interesów rewolucji, dokonywanego co dnia na ich oczach.
Zresztą podobne wypadki zdarzają się tak często, że stały się już czemś banalnem i rzadko się o nich pisze publicznie; trzeba na to jakiegoś zatargu wśród osobistości kierowniczych, aby nie licząc się z niczem sięgnęły do arsenału tego rodzaju argumentów.
Najjaskrawsze jednak ilustracje tego „zwyrodnienia“ i „rozkładu“ (wyrażenie zaczerpnięte z prasy komunistycznej!) Partji i całego aparatu sowieckiego, znajdujemy w skandalicznych „aferach“, jakie wyszły na jaw w ostatnich czasach, rzucając ponure światło na faktyczny stan rzeczy w Sowietach i demaskując straszliwą korupcję personalu. Za dużo było podobnych skandali w rozmaitych stronach państwa, za dużo było wmieszanych w nie funkcjonarjuszy komunistycznych lub „sympatyków“ by można było mówić o indywidualnych tylko przekroczeniach. Sfery kierujące Partji, demaskując zło, utrzymują, że mimo wszystko cały organizm Partji jest najzupełniej zdrowy. Czytelnik zechce sam osądzić, czy można przypuszczać, aby w organizmie zdrowym mogły istnieć podobne wrzody! W lipcu 1925, władze zmuszone były uwięzić wszystkie wyższe kadry milicji w Kijowie, którym udowodniono cały szereg zbrodni, jak kradzieże, nadużycia władzy, sprzeniewierzenia; między aresztowanymi znajdował się pewien „stary bandyta recydywista“, byli policjanci, szpiedzy i żandarmi kontr-rewolucyjni. („Prawda“ 1 sierpień 1925).
W guberni połtawskiej komórka komunistyczna w pewnej wsi organizuje zamordowanie całej rodziny wieśniaczej; aresztują trzech głównych sprawców, a to, sekretarza komórki, przewodniczącego sowietu i przewodniczącego komitetu ubogich; aresztowany sekretarz grozi, że wymorduje dwadzieścia rodzin, o ile władze nie przeniosą jednego z jego wspólników do innej celi. („Prawda“, 26 maj 1925).
W gubernji odeskiej aresztują kierowników organizacyj komunistycznych i instytucyj sowieckich w Zacharjewce: sekretarza Partji, przewodniczącego Egzekutywy, dyrektora kooperatywy, sędziego, naczelnego kontrolora i t. d. — Oskarżeni są o kradzież funduszów publicznych, o urządzenie orgji, o gwałcenie nauczycielek... („Prawda“, 20 październik 1926). W republice Kirgizów aresztują dwóch sekretarzy Partji, członka Centralnej Egzekutywy i innych jeszcze funkcjonarjuszy-komunistów; banda ta terroryzowała włościan, rozstrzeliwała ich bez sądu, konfiskowała im konie, nakładała olbrzymie podatki, dzieląc się wyciśniętym w ten sposób groszem i t. p... („Prawda“, 20 październik 1926). W Leningradzie, dnia 22 sierpnia 1926, czterdziestu robotników (w czem sporo komunistów) napada na młodą dziewczynę i gwałcą ją kolejno. („Prawda“, 11 wrzesień 1926). Ta afera dała sposobność do ujawnienia całej serji innych podobnych zarówno w Leningradzie jak i w innych miejscowościach, gdzie zawsze komuniści i komsomolcy grali niepoślednią rolę. Oto trzech członków stowarzyszenia „proletarjackich pisarzy“ wciąga do siebie młodą komunistkę, którą zgwałcili, upiwszy ją poprzednio; ofiara odebrała sobie życie. („Raboczaja Gazeta“, 31 marzec 1928). W Soczi, na Kaukazie, aresztowano wszystkie miejscowe władze komunistyczne za trwonienie grosza publicznego, orgje, samowolę, pijaństwo, gwałcenie kobiet. („Prawda“, 8 kwiecień 1928). Na Krymie przewodniczący Centralnego Komitetu Egzekutywnego Sowietów, Ibraimow[119], podobnie jak i całe jego otoczenie — to pospolici bandyci: udowodniono im cały szereg ohydnych zbrodni, jak morderstwa, torturowanie więźniów, wymuszenia, kradzieże, sprzeniewierzenia. Akt oskarżenia obejmował nie mniej jak pięć tomów o objętości 3.800 stron. („Krasnaja Gazeta“ wieczorna, 30 kwiecień 1928).
W gubernji smoleńskiej zarówno w miastach jak i na wsi, zarówno we fabrykach jak i w syndykatach, wszędzie cały aparat bolszewicko-sowiecki zgniły od dołu do góry; komitety partyjne, sowiety i syndykaty rywalizowały ze sobą na punkcie wyzyskiwania i terroryzowania robotników, gwałcenia kobiet, rozpusty i rozkradania pieniędzy publicznych; w pewnej fabryce (liczącej przeszło 50% komunistów i komsomolców) majstrowie, przewodniczący sekcji syndykackiej, sekretarz komórki komunistycznej i t. d., brali łapówki od robotników w gotówce, od robotnic „w naturze“, — i to przez całe lata; w innej fabryce siedmiu robotników popełniło samobójstwo nie mogąc znieść podobnego stanu rzeczy; sekretarze powiatowi i obwodowi oskarżeni o uprawianie wymuszenia i nadużycie władzy; pewna wieśniaczka popełnia samobójstwo, kiedy jej skonfiskowano ostatnią jedyną owcę; grupka uczciwszych Komsomolców wydaje tajną ulotkę celem zaprotestowania przeciw tym zbrodniom; organy Partji wiedzą o wszystkiem, ale milczą. — Wreszcie na początek aresztuje się 60 urzędników przeważnie komunistów. („Prawda“, 12 maj 1928, artykuł Zajcewa). Wydelegowany sędzia śledczy Jakowlew, podkreśla ogólne znaczenie tej afery. („Prawda“, 16 maj, „Izwiestia“, 22 maj). Cała prasa zamieszcza artykuły alarmujące opinję publiczną, nawołując do energicznej reakcji przeciw tego rodzaju obniżeniu poziomu moralności wśród pewnej części urzędników państwowych i funkcjonarjuszy organizacyj państwowych (Partji, syndykatów, kooperatyw). Przez szereg miesięcy przeprowadza się „czystkę“ wśród władz i organizacyj w gubernji Smoleńskiej; równocześnie robi się porządek i gdzieindziej. W jednym tylko powiecie tej gubernji trzydziestu trzech urzędników wydano sądom; był między nimi naczelnik milicji, który kradł konie wieśniakom, — i sędzia, który jednego mordercę skazał na sto rubli grzywny a innych uwalniał i t. d... A w ciągu tegoż samego roku trzydziestu „rewizorów“ przeprowadzało inspekcję w tym powiecie i żaden z nich nie zauważył tam nic niezwykłego! (Izwiestia, 9 czerwiec).
W gubernji riazańskiej, na 5100 funkcjonarjuszy skarbowych napędzono 1139 za trwonienie pieniędzy publicznych, łapówkarstwo, pijaństwo i fałszowanie podpisów. („Prawda“, 11 listopad).
Również i w roku 1929 co chwila wychodzą na jaw coraz to nowe „wrzody“ na „zdrowym organizmie“ sowieckiej biurokracji. „Prawda“ z 3-go stycznia otwarcie mówi, że w komórkach komunistycznych pełno jest dawnych żandarmów carskich, pogromistów, monarchistów, kułaków i t. p. Z początkiem stycznia wybucha w Moskwie charakterystyczna afera z „kabukami“: cały sztab generalny syndykatu budowlanego oskarżony o nadużycia władzy, rozpustę, trwonienie grosza publicznego. Asumpt do tego dał jaskrawy wypadek wyuzdanej publicznej rozpusty na ulicy. („Prawda“ i inne dzienniki z 6 stycznia i dni następnych). Potem znów historja ze Syndykatem urzędniczym, którego dyrekcja uważała kasę syndykatu za swą prywatną własność. Następnie „czystka“ w jednym z najgłówniejszych komitetów Młodzieży Komunistycznej w Leningradzie, na tle rozwielmożnionej tam korupcji. W organizacjach komunistycznych w Sir-Daria roi się poprostu od złodziei, bandytów i rozmaitych łotrów. („Prawda“, 9 styczeń). W Twerze, członkowie Sądu byli od paru lat wspólnikami urzędników, dopuszczających się sprzeniewierzenia, nadużycia władzy i rozmaitych świństw. („Prawda“, 19 styczeń). W Astrachaniu aresztuje się dwustu funkcjonarjuszy sowietów, którzy okradali państwo na rozmaity sposób, razem z komunistami; 57 członków wykluczono z Partji; wytoczono im olbrzymi proces, trwający całe tygodnie. („Prawda“, „Izwiestia“, lipiec — wrzesień). Toż samo i w Rybińsku. („Trud“, 27 sierpień) i w Syzranie, („Trud“, 22 sierpień) i w Groznyj i w Charkowie i Stalingradzie (ibid.)
W tym ogólnym chaosie niepodobna przeprowadzić jakiegoś rozgraniczenia między Partją, sowietami a syndykatami, gdyż wszystkie te aparaty są między sobą ściśle spojone, jak to już mówiliśmy. Ci sami ludzie kumulują w swych rękach rozmaite odpowiedzialne funkcje, łączy ich wspólność rozmaitych interesów. Dlatego to aresztuje się zwykle naraz całe paczki po dziesięciu, pięćdziesięciu i więcej ludzi. Można przyjąć za regułę, że każda informacja dotycząca partji odnosi się również i do syndykatów, do kooperatyw i t. p. i vice versa. Podobne objawy obserwować można i w rozmaitych innych organizacjach i instytucjach, kierowanych przez też same kadry komunistów.
Od paru lat już prasa sowiecka zmuszoną jest rejestrować formalną „falę“ i „epidemję“ wypadków kradzieży i sprzeniewierzenia w Syndykatach. Określenia te wyjęliśmy z „Prawdy“ (15 kwiecień 1925). „Tomski oświadcza, że o ile epidemja ta nie osłabnie, trzeba będzie wobec winnych zbrodni sprzeniewierzenia stosować karę śmierci“. („Prawda“, 28 maj 1925).
Nigdzie na całym świecie nie można zaobserwować czegoś podobnego. Zdarzyć się mogą wszędzie odosobnione wypadki przekupstwa, trafiają się tu i ówdzie nieuczciwi funkcjonarjusze, — ale wszystko to nie wytrzymuje porównania z tem, co się dzieje w rosyjskich syndykatach. A wyjaśnienie jest bardzo proste: owe syndykaty nie są syndykatami. Proletarjat i pracownicy w Z. S. S. R. nie posiadają żadnych syndykatów. Są to tylko biura i biurokracja, nie mająca nic wspólnego z biedującemi masami. „Członkowie“ nie są członkami. Nie mają nic do gadania; idzie tylko o to, by wyciągnąć z nich trochę grosza, urwać im coś z ich nędznych zarobków i zmusić w ten sposób do jeszcze intensywniejszej pracy. Tomski powiedział pewnego razu w Leningradzie podczas dyskusji następujące słowa: Gdybym jako zwykły członek syndykatu pozwolił sobie na podobne krytyczne uwagi, — wyrzuconoby mię poprostu z syndykatu. („Trud“, 30 maj 1925). To jasne. Wyrzuconoby go z Syndykatu, a więc wyrzuconoby go i z fabryki, czyli musiałby zdechnąć z głodu. A taksamo wygląda i w Partji i we wszystkich sowieckich organizacjach. Zresztą Tomski doświadczył tego w tym roku na własnej skórze: wyrzucono go odrazu i z Syndykatu i z Prezydjum Syndykatów za to, że popadł w zatarg z Sekretariatem Partji. A ten Sekretarjat, gdyby tylko zechciał, mógłby wogóle wycofać go z obiegu, bez sądu: wystarczyłby rozkaz wydany G. P. U.
Tak jest, — w Z. S. S. R. niema Syndykatów.
Nie lepiej sprawa się przedstawia z kooperatywami. „Handlujemy dalej po azjacku, po cygańsku, jak mówił Lenin“: klienta zmusza się do kupowania rzeczy, z któremi nie wie co zrobić, a nie sprzedaje mu się tego, co mu jest rzeczywiście potrzebne. („Prawda“, 26 marzec 1925). Kooperatywa fabryki Amo w Moskwie: towar zły, czasami zepsuty, a droższy niż gdzieindziej. („Prawda“, 26 marzec 1925). Inna kooperatywa, w gub. moskiewskiej: mało artykułów spożywczych, wybór mały, jakość licha. („Prawda“, 21 lipiec 1925). Jeszcze inna, w okręgu donieckim: albo niema wogóle artykułów pierwszej potrzeby, albo są najgorszej jakości: chleb nie jest chlebem, mięso nie jest mięsem. („Prawda“, 11 wrzesień 1925). Na konferencji kooperatywnej stwierdzono, że kooperatywy pobierają tak wygórowane ceny, że faktyczny zarobek robotnika obniża się przez to znacznie, niekiedy aż o 8 procent. („Trud“, 3 kwiecień 1926). Stwierdzono wielokrotnie, że kooperatywy spekulują wspólnie z kapitalistami; tego rodzaju wypadek przytacza „Ekonomiczeskaja Żyźń“ z 27 marca 1926. W ciągu jednego roku roztrwoniły kooperatywy 5,323.000 rubli. („Torg. Promysl. Gazeta“, 23 maj 1926). Personal kooperatyw kradnie i rabuje, w gubernji leningradzkiej i jarosławskiej. („Raboczaja Gazeta“, 13 czerwiec 1926). Toż samo dzieje się i wszędzie indziej. Kooperatywy, korzystając z monopolu sprzedaży detalicznej, zapewnionego im przez państwo, wyzyskują konsumenta, to jest klasy najbiedniejsze, wykazując zyski ponad dwieście procent i posługując się najgorszemi metodami kapitalistycznemi. — („Prawda“, 1 luty 1927). Klientów robotników traktuje się w kooperatywach jak bydło, urzędnicy są aroganccy i niegrzeczni, towar zły a drogi, musi się tracić dużo czasu na męczące wystawanie w ogonku. („Trud“, 18 sierpień 1927). W połowie przeszło kooperatyw personal roztrwonił cały fundusz zakładowy, a wypadki takiego roztrwonienia powtarzają się coraz częściej. („Krasnaja Gazeta“ wieczorna, 13 listopad 1928).
Co się tyczy sowieckiej biurokracji wogóle, trzebaby napisać cały tom dla jej zobrazowania. Ograniczymy się na suchem wyliczeniu niektórych faktów, celem scharakteryzowania potwornego przerostu tej machiny administracyjnej, papierowej, niepotrzebnej, szkodliwej, kosztownej a bezpłodnej i wyjałowiającej, do gruntu zepsutej, zuchwałej wobec słabszych a płaszczącej się przed potężniejszym i zawsze wręcz kontr-rewolucyjnej. Czy będzie ona narzędziem w ręku Partji, czy sowietów, syndykatów lub instytucyj gospodarczych, zawsze pozostanie taką samą. Moralną jej charakterystykę dają owe skandaliczne „afery“ powyżej opisane. Teraz przypatrzmy się jej pracy.
„Każdy członek naszej Komórki obowiązany jest odpowiedzieć co miesiąc na piśmie na 84 pytań kwestjonarjusza“. („Prawda“, 23 kwiecień 1925). W ciągu roku daje to przeszło tysiąc odpowiedzi na jedną osobę, — a nikt tego nigdy nie czyta; miljony tonn takich głupich kwestjonarjuszy piętrzą się po biurach; — a równocześnie narzeka się na dotkliwy brak papieru, nie można dostać zeszytów szkolnych dla dzieci, brak funduszów na oświatę i na rozwinięcie przemysłu. „W niektórych miejscowościach komórki komunistyczne otrzymują miesięcznie od 30 do 100 okólników zawierających rozmaite wskazówki“. („Prawda“, 7 czerwiec 1925). Więc znów stosy niepotrzebnego papieru, wszystko kosztem proletarjatu. „Komitet powiatowy rozsyła zazwyczaj jeden lub dwa okólniki dziennie we wszelkich możliwych sprawach, uważając, że w ten sposób zrobił wszystko co do niego należy“. („Prawda“, czerwiec 1925). I znowu marnuje się miljony kartek papieru nie mówiąc już o atramencie. „Zasypują nas okólnikami, instrukcjami, a mało z tego pożytku“, skarżą się sekretarze komórek. W pewnej dziurze prowincjonalnej, sekretarz komórki po zakończeniu zebrania wyciąga taki sobie „mały papierek“, dwa i pół metra długi, a pół metra szeroki, dokładnie mierząc: to mały kwestjonarjusz, który trzeba wypełnić... „Gdybyśmy poukładali wszystkich członków komórki jednego na drugim, a obok złożyli na jedną kupę wszystkie okólniki, kwestjonarjusze i t. p., — wówczas ten stos papierów okazałby się większym, niż cała komórka“. („Prawda“, 12 czerwiec 1925). Taki oto przykład dobry daje sama Partja, — a oczywiście znajduje on naśladowców. „Centralna Egzekutywa opublikowała jeszcze w roku 1922 swe postanowienia co do utrzymywania lokalnych rezerw nasion, — a postanowienia te dotychczas nie weszły jeszcze w życie, — pisze „Prawda“ z 25 września 1925. Idzie tu tylko o trzy lata; niewątpliwie do roku 1929 o wszystkich tych postanowieniach, podobnie jak o tysiącach innych, już dawno zapomniano. „Wymaga się od przedsiębiorstw najrozmaitszych informacyj, sprawozdań, wykazów statystycznych,... wytwarza się całe góry papieru, wśród których ludzie nie mogą dać sobie rady... obecnie rachunkowość mierzy się już na pudy...“ — tak pisał Dzierżyński. („Prawda“, 23 czerwiec 1926).
Pewne biuro lasowe rozsyła cyrkularze z żądaniem przedłożenia mu w ciągu tygodnia szczegółowego wykazu kuropatw, przepiórek, zajęcy, niedźwiedzi, wilków i t. d„ żyjących w danych rejonach. („Krasnaja Gazeta“, 14 maj 1926). Roczne sprawozdanie Jugostalu, o ileby było zrobione przepisowo, musiałoby ważyć 12 pudów (ca sto kilo). („Ekonomiczeskaja Żyźń“, 17 czerwiec 1926). Aby otrzymać pewne informacje w Komisarjacie handlu, trzeba przejść przez 37 oddziałów. („Krasnaja Gazeta“, 28 sierpień 1926). Pewien trust na Uralu drukuje swe sprawozdanie na 9459 stronach; koleje rządowe wydają dziewięć miljonów rubli na sprawozdania wydrukowane na 18.000 stron; komisarjat finansowy w Adżaristanie wydaje więcej na koszty administracyjne niż wogóle ściąga podatków. („Krasnaja Gazeta“, 22 grudzień 1926). W ciągu jednego tylko roku „Mostorg“ musiał dać odpowiedzi na 477.085 zapytań, moskiewska Rada Kooperatyw na 622.393 zapytań, a pewna fabryka manufaktury na 629.000 zapytań. („Prawda“, 3 luty 1927). Sekcja higjeny w Charkowie rozsyła po wsiach okólnik, zawierający 127 pytań, między któremi są np. takie: „podać, ilu ludzi korzysta ze studni publicznych, wedle narodowości ukraińskiej, żydowskiej, rosyjskiej i polskiej“. („Prawda“, 24 wrzesień 1927). Na XV Kongresie Partji Stalin cytuje wypadek, iż pewien robotnik kaleka musiał czekać na protezę siedm lat. („Izwiestia“, 11 grudzień 1927).
Robotnik wnosząc zażalenie przeciw dyrekcji pewnego przedsiębiorstwa, musi przejść przez 24 przeróżnych instancyj biurokratycznych. („Trud“ 14 styczeń 1928). Okręgowa Dyrekcja rolnictwa we Wiatce, rozsyła do podległych jej komitetów wykonawczych okólnik, polecając liczyć dokładnie dżdżownice znalezione na polach. („Prawda“, 1 marzec 1928). Zegarek sprowadzony z zagranicy do Z. S. S. R. przeszedł na cle przez 142 instancyj, mówi Ordżonikidze. („Izwiestia“, 9 grudzień 1928).
Pewien wynalazca, który przybył do Moskwy dla przeprowadzenia prób swego wynalazku, podejmuje starania celem otrzymania pokoju; po półtora roku pokoju jeszcze nie dostał, ale ma zato ponad czterysta rozmaitych papierów, aktów, rezolucyj, protokołów i t. p. („Weczernaja Moskwa“, czerwiec 1929). Pewna fabryka zostaje uruchomioną na trzy miesiące przed zatwierdzeniem planu jej budowy; dziennik podający ten fakt, określa to jako „drobny ciekawy szczegół“. Podobne wypadki powtarzają się coraz częściej.
System biurokratyczny tem ciężej daje się we znaki robotnikom i pracownikom rolnym, że ustawodawstwo nie przewiduje żadnej przeciwwagi, którą możnaby przeciwstawić tej samowoli politycznej, ekonomicznej i administracyjnej, praktykowanej przez Sekretarjat Partji. Bo przedewszystkiem, — w tej jedynej republice tytułującej się publicznie „socjalistyczną“, niema wogóle żadnego ustawodawstwa. Prawda, jest niezliczona ilość ustaw i dekretów, wśród których gubią się najtężsi i najbardziej wyspecjalizowani juryści sowieccy, — z któremi jednak Sekretarjat Partji, oparty o swoje G. P. U. nie liczy się zupełnie. Zresztą i mówi się to nawet bez ogródek: „Dyktatura proletarjatu, jak każda dyktatura, jest władzą nieskrępowaną żadnem prawem ni ustawą“, pisał jeden ze współpracowników „Izwiestia“, (17 wrzesień 1926), polemizując z Krylenką, generalnym prokuratorem, który był zdania, że i ta dyktatura dałaby się pomieścić „w ramach obowiązujących ustaw“. A więc — precz z ustawami! A przecież prasa sowiecka setki razy notowała wypadki nadużycia władzy, samowoli, gwałcenia ustaw, cytowała rozmaite dekrety, rozporządzenia, instrukcje, regulaminy, okólniki urzędowe i t. p., normując zachowanie się każdego osobnika w sowietach aż do najdrobniejszych szczegółów! Prasa ta domagała się poszanowania „rewolucyjnego ustawodawstwa“. Bogusławski, Szolc, Krylenko i inni rozpisywali się nieraz szeroko na ten temat. Ale i tutaj stosuje się metodę „leczenia kataru bez zapobiegania przeciągom“. Skoro dyktatura nie jest krępowana żadnem prawem, pocóż tracić czas na dyskusję o ustawodawstwie? Wystarczy przecież zupełnie, że jaki sekretarz Partji, miejscowy, powiatowy, okręgowy czy generalny, wyda rozkaz, któremu pospólstwo i tak się poddać musi. Co się tyczy „trybunałów ludowych“, to i one wchodzą w skład machiny biurokratycznej, dając zajęcie poważnej liczbie biurokratów: czyliż nie zgadza się to doskonale z całym systemem?
Inspektorat „robotniczo-włościański“, czytaj biurokratyczny, przeprowadził ankietę co do wymiaru sprawiedliwości w Sowietach. Ankieta ta stwierdziła, że w roku 1926 na samej Białorusi przeszło miljon osób zostało oderwanych od swej pracy, jako oskarżeni, — nie mówiąc o świadkach, ekspertach i t. p.; na Ukrainie, w tym samym roku, 15% ludności stawało przed sądami; w sądach zaległości mnożą się tak przerażająco, że chyba tylko amnestja zdołałaby je zlikwidować. („Izwiestia“, 11 październik 1927). „Prawda“ z 2 lutego 1929, potępia nielegalne praktyki władz lokalnych, co pociąga za sobą coraz większy wzrost skarg, — i znowu dopomina się poszanowania rewolucyjnego ustawodawstwa, nie obowiązującego Partji, a tem samem państwa. „Izwiestia“ z 11 czerwca 1929 stwierdzają, że wszystkie prawa i ustawy stale depce się nogami na wsi, to znaczy w całem Z. S. S. R.: nielegalne nakładanie podatków, nielegalne rewizje i aresztowania, fałszowanie wyborów, samowolne nakładanie grzywien i t. p.; — budżety lokalne czerpią największe dochody z grzywien, a cóż łatwiejszego jak nałożyć na chłopa grzywnę za jakiekolwiek przekroczenie ustawy, skoro tych ustaw nikt nie zna.
„Walka z biurokracją“, to jedno z popularnych „haseł“ władzy sowieckiej. To jeden z „leitmotywów“ owej kołysanki, zapomocą której najwyższa biurokracja próbuje uśpić cały naród wyzyskiwany i gnębiony przez biurokrację podrzędną i biurokratów wszelkich stopni.
Hasło to wchodzi w skład owych rytualnych formułek doktryny sowieckiej, w skład przykazań religji leninowskiej, recytowanych pokornie a bezmyślnie przez młodych „pionierów“ i komsomolców, — a wzgardzonych przez ludzi, którzy doszli już do pewnego stopnia uświadomienia politycznego i społecznego.
Hasło „walki z biurokracją“ wtedy dopiero nabierze swego właściwego znaczenia, gdy zostanie rzucone wprost przez same masy ludu.



„Socjalizm za lat piętnaście”

Czem będzie Unja sowiecka za lat piętnaście“ taki jest tytuł artykułu opublikowanego w „Prawdzie“ z 29 sierpnia 1929 r., a napisanego przez obecnego oficjalnego ideologa bolszewizmu. Najświeższy ten propagator teoryj Lenina po śmierci mistrza, urzędowy dostawca idei dla Sekretarjatu Partji od chwili wyrzucenia Bucharina, — nazywa się Larin i jest ogółowi zupełnie nieznany. W rosyjskim ruchu socjalistycznym zajmował dotychczas bardzo skromne miejsce.
W artykule tym zdaje sprawę z książki niedawno wydanej p. t. „Z. S. S. R. za lat 15“, której autor, niejaki Sabsowicz, również nie jest nikomu znany. Larin godzi się z poglądami zawartemi w tej książce i dochodzi do tych samych konkluzyj, zaakceptowanych również i przez „Prawdę“, naczelny organ Partji. (O ile bowiem „Prawda“ nie zastrzega sobie zabrania głosu w sprawie jakiegoś opublikowanego w tem piśmie artykułu, znaczy to, że artykuł ten jest wyrazem opinji redakcji, a co za tem idzie i Sekretarjatu Partji).
Stwierdzić trzeba, że od dwunastu lat, mimo potężnych środków finansowych i poparcia politycznego, jakim bolszewizm rozporządza, wśród szeregów jego zwolenników nie znajdziesz ani jednej nowej, wybitnej indywidualności; na każdem polu jego działalności wszelka inicjatywa, wszelkie ideje, wszystko co zrobiono, pochodzi od generacji dawniejszej, datującej się z czasów październikowej rewolucji; jest tedy rzeczą interesującą obserwować pierwsze kroki tego Sabsowicza[120] na scenie działalności sowieckiej w ostatnich czasach.
Larin twierdzi z całą pewnością: „Wedle przewidywań Sabsowicza w ciągu najbliższych lat piętnastu przeprowadzony zostanie plan utrwalenia socjalizmu w Z. S. S. R., a w ślad zatem nastąpi zniesienie wszelkich różnic klasowych, gruntowne przeobrażenie sposobu życia, obyczajów i t. p.“ „Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że tylko tego rodzaju koncepcja jest dla nas możliwą do przyjęcia. Patrząc na te rzeczy praktycznie, doświadczenia pierwszych dwóch lat pięcioletniego planu gospodarczego (piatiletki) potwierdza ją w całej pełni te nasze obliczenia. Dotychczasowe rezultaty przewyższają nasze oczekiwania nie tylko z punktu widzenia Gosplanu, ale nawet i z punktu widzenia samego Sabsowicza...“ Tak tedy, wedle stanowczych zapowiedzi Sekretarjatu Partji, do lat piętnastu socjalizm zapanuje niepodzielnie na jednej szóstej części kuli ziemskiej, że zaś w międzyczasie już jeden rok upłynął, zatem już za lat czternaście w całym Z. S. S. R. socjalizm zostanie w pełni zrealizowany.
Socjalizm, to znaczy socjalistyczny ustrój społeczny, idący bezpośrednio przed ostatnim etapem rozwoju ludzkości, przed komunizmem. To znaczy: zniwelowanie wszelkich różnic klasowych i zrealizowanie formuły „każdy otrzyma to, co mu się należy za jego pracę“, będącej nieuniknionem przejściem do końcowej formuły komunistycznej „każdy dostanie to, co mu potrzebne“. „Już nasza generacja“, pisze Larin, który choć młody jako bolszewik, nie jest wcale młody latami, — „będzie mogła własnemi oczyma oglądać socjalizm“. I nie robi przytem żadnych absolutnie zastrzeżeń, na przykład na wypadek wojny, która mogłaby pokrzyżować te wspaniałe plany. „I owszem, na podstawie tego planu należy przypuszczać, że nasz kraj będzie musiał bronić socjalizmu z bronią w ręku“. Wszystko zatem jest zgóry przewidziane.
Nie mamy zamiaru przeciwstawiać tutaj jednej tezie drugą; chcemy tylko wyjawić o sowietach całą prawdę, przyćmioną legendą i zdeformowaną poprzednio przez kampanję kontr-rewolucyjną. — Znajomość tej prawdy jest niezbędnie potrzebną dla zrozumienia jakiejkolwiekbądź tezy. Powiedzieliśmy całą prawdę o warunkach bytu materjalnego i umysłowego mas pracujących, o ile to dało się odmalować w szczupłych ramach niniejszej pracy. Nie rozwodziliśmy się dłużej nad położeniem pewnych uprzywilejowanych kategoryj społecznych w dzisiejszym ustroju: jak to zaznaczaliśmy, mówiąc o mieszkaniach, płacy, bezrobociu, prawach obywatelskich, — istnieje w Z. S. S. R. pewna drobna mniejszość, na której opiera się całe państwo, a która korzysta ze specjalnych przywilejów.
Obraz przez nas skreślony składa się z obserwacyj mających charakter ogólny, a nie wyjątkowy, a ilustruje pewien ściśle określony okres czasu.
Ale samo się przez się rozumie, że okres ten zostanie wkrótce przekroczony. Nasuwa się tedy pytanie, w jakim to nastąpi sensie: czy owe nierówności społeczne istniejące obecnie w Sowietach wykazują tendencje do dalszego rozwoju, czy do stopniowego zanikania? Czy owi specjalnie uprzywilejowani, to przeżytki dawniejszego ustroju społecznego, już na wymarciu, czy też zapowiedzi i pierwsze zwiastuny tworzącego się, nowego porządku? Nie możliwem jest rozstrzygnąć to zagadnienie, nie znając prawdziwego położenia tych warstw społeczeństwa, które przeprowadziły rewolucję październikową, — a pod tym względem niniejsze dzieło powinno stanowić niejaką pomoc.
Ale trzeba też zaznajomić się ze stanem produkcji i z postępem rozwoju ekonomicznego Z. S. S. R., w związku z ekonomją świata kapitalistycznego. Nie tu miejsce na analizowanie całej polityki ekonomicznej Sowietów. Niechaj mi jednak wolno będzie w kilku wierszach, bez posiłkowania się cyframi, w sposób szematyczny wyrazić moją opinję co do tego, jakie otwierają się na przyszłość perspektywy, choćby dlatego, aby nikt nie mógł mi imputować opinji sprzecznej z memi przekonaniami.
W ciągu dziesięciu lat doprowadzono produkcję rolniczą i przemysłową w Z. S. S. R. mniej więcej do poziomu przedwojennego, z pewną nadwyżką w jednych, a z pewnym niedoborem w innych gałęziach. Ilościowo ogólne obroty wykazują pewną zniżkę; jakość produktów uległa wydatnemu pogorszeniu. Konsumcja na głowę ludności stała się mniejsza.. Ten dziesięcioletni etap kosztował klasy najbiedniejsze dużo ofiar i cierpień. W myśl jednak planu piatiletki cały ten wielki wysiłek ma się teraz nadrobić z tem, że następnie dojdzie się — na papierze — do pewnego standard of life.
Wedle tego planu produkcja przemysłowa ma przewyższyć przynajmniej trzykrotnie poziom przedwojenny, produkcja rolnicza ma się zwiększyć tylko o pięćdziesiąt procent, — wszystko w cyfrach absolutnych, bez uwzględnienia naturalnego przyrostu ludności. Ale i to jeszcze nie dałoby wystarczającej masy produktów, aby wszystkim pracownikom zamieszkałym na tak rozległem terytorjum, zapewnić takie materjalne warunki bytu, które możnaby porównać z warunkami życia robotnika, eksploatowanego przez państwo kapitalistyczne.
Z drugiej znów strony państwo nie może inaczej przeprowadzać dalszej rozbudowy swych olbrzymich przedsiębiorstw przemysłowych i rolniczych, jak ściągając w coraz wyższym stopniu podatki od swych obywateli pod różnorodną postacią, a więc: pożyczek wewnętrznych, podatków pośrednich, zajęcia znacznej części zbiorów, wypuszczania biletów skarbowych bez pokrycia kruszcem i t. p. To wszystko zaś pociąga za sobą obniżenie siły kupna u ludności. Trzeba będzie tedy nieuchronnie pomyśleć o eksporcie, stanąć do konkurencji na rynkach światowych. A tu tymczasem odczuwa się coraz dotkliwszy brak wszelkich produktów w samym kraju: „głód towarów“ przemysłowych zaostrza się z każdym rokiem, od dwóch lat zaś zaczyna braknąć coraz bardziej i artykułów rolniczych. „Obecnie, w dwunastą rocznicę rządów sowieckich, brak nam wszystkich niemal produktów rolniczych“, — wyznaje otwarcie Ordżonikidze. („Prawda“, 29 wrzesień 1929). Tego kryzysu, podobnie jak i szeregu innych problemów nie da się załatwić drogą autokratycznych dekretów ani drogą gwałtu.
Rozwój przemysłu i postęp socjalizmu, to dwa fenomeny odrębne, lecz związane ze sobą wzajemnie; mogą one iść wspólną lub różnemi drogami, zależnie od charakteru (prywatnego czy zbiorowego) własności, od środków produkcji i ustroju społecznego państwa (bardziej burżuazyjnego lub proletarjackiego). Wszystkie te momenty nie występują nigdy we formie zupełnie jasno skrystalizowanej, — specjalnie jednak skomplikowanie przedstawiają się one w Rosji sowieckiej, gdzie ani sama burżuazja, ani sam proletarjat nie jest w stanie rządzić państwem. Lenin dążył do ugruntowania socjalizmu poprzez „nep“, t. j. politykę ekonomiczną przewidującą przejściową współpracę rozmaitych sił i form produkujących, podległych jednak państwu, skupiającemu w swem ręku główne i najpoważniejsze pozycje ekonomiczne. Obecnie, wręcz przeciwnie, rządy sowieckie doszły do przekonania, że dla umocnienia socjalizmu należy energicznie zwalczać owe „nep“ i eliminować żywioł kapitalistyczny zapomocą zarządzeń administracyjnych i policyjnych. „Piatiletka“ jest wyrazem nowej polityki ekonomicznej, której pomysł rewindykuje dla siebie „opozycja“ komunistyczna ugrupowana przy Trockim. I to nietylko sam pomysł zasadniczy, lecz nawet sposoby przeprowadzenia go w praktyce.
Bez względu na to, jaką mają wartość wszystkie dane i przewidywania tego planu, faktem jest, że od przeprowadzenia tegoż planu zależeć będzie odtąd w dużej mierze przyszłość Rosji sowieckiej. A jego najbliższe konsekwencje praktyczne może nie zawsze dadzą się pogodzić z następnemi konsekwencjami teoretycznemi. Chwilowo obecne rządy sowieckie mogą udowodnić, że współczesny przemysł potrafi się obejść bez kapitalistów, — ale podobne doświadczenia robiły już poprzednio państwa kapitalistyczne z dużemi przedsiębiorstwami publicznemi o charakterze przemysłowym; mogą udowodnić, że rozpęd i tempo przemysłu zasilanego funduszami publicznemi może pobić wszelką konkurencję i inicjatywę indywidualną, co zresztą nie przesądza ostatecznego końca, zależnego od rozmaitych innych czynników; ale jeżeli rządy te zbudują przemysł tak jak Faraoni wznosili piramidy, to i one znajdą pod nim swój grób, a doświadczenie nie będzie mogło zostać doprowadzone do końca, gdyż na drodze mu stanie bierny czy czynny opór klas eksploatowanych.
O ile można sobie wyrobić zdanie na podstawie rozporządzalnego materjału, plan cały częściowo mógłby być zrealizowany jedynie z pomocą przymusowych pożyczek, niskich płac, wysokich cen sprzedaży — i to z pomocą kapitału zagranicznego. Wymagałby on dużego poświęcenia i samozaparcia ze strony dzisiejszej generacji, w imię nieznacznej poprawy materjalnej dla generacyj przyszłych, oraz problematycznych widoków rozwoju socjalizmu. W rezultacie przemysł rozwinął by się silnie, a rolnictwo zaopatrzyłoby się w lepsze narzędzia i maszyny.
Ale czemże taki reżim ekonomiczny różni się od kapitalizmu?
Oto tem, że zniknęli kapitaliści pod postacią bankierów i wielkich przemysłowców, — a na ich miejsce przyszli zamożni włościanie w ilości dość ograniczonej, lichwiarze wiejscy, drobni kupcy, narażeni na prześladowania i bardzo skromni przemysłowcy, obarczeni podatkami. Proletarjat produkuje towary i pobiera wynagrodzenie za swą pracę, zupełnie jak w państwach o ustroju kapitalistycznym, tylko że zamiast burżuazji, wszystkie zyski z tego płynące zabiera bezpośrednio państwo. Lenin określał to jako „kapitalizm państwowy“, wyrażenie, zwalczane gorąco przez samych komunistów.
Co jednak jest rzeczą niewątpliwą, to przejściowy tylko charakter obecnych rządów, które wreszcie doprowadzić muszą albo do ostatecznego ugruntowania socjalizmu, albo do powrotu kapitalizmu. W rozumieniu socjalistów, państwo może być tylko o tyle narzędziem przeobrażeń ekonomicznych i społecznych, o ile identyfikuje się ono z temi klasami, którym na przeprowadzeniu podobnej rewolucji zależy, a więc w tym wypadku z partją, przeprowadzającą czynnie i z, całą świadomością tę akcję. Nie zastanawiając się nawet nad niesłychanie zawikłanym obecnie ustrojem społecznym w Sowietach, ani nad możliwością zrealizowania piatilatki, — wystarczy znać stosunki istniejące dzisiaj między partją bolszewików a szaremi masami proletarjatu, aby stwierdzić głęboki rozdźwięk i przeciwieństwo ich interesów, mogące doprowadzić nawet do zupełnego zerwania. Jeżeli do takiego zerwania faktycznie dojdzie, wówczas żaden plan czyto pięcio- czy piętnastoletni, nie potrafi zahamować dalszego rozwoju kapitalizmu. Wręcz przeciwnie: wszelkie plany uprzemysłowienia kraju będą raczej faworyzować wzrost kapitalizmu, wyzwalając siły produktywne, któremi pokierować państwo sowieckie nie będzie w stanie. I zamiast „socjalizmu za lat piętnaście“, będziemy mieć zwycięstwo kapitalizmu przed upływem pięciu lat. W jakim kierunku pójdzie dalej ewolucja w Sowietach, nie jest to zgoła rzeczą zgóry przesądzoną. Rewolucja rosyjska nie wyczerpała jeszcze bynajmniej wszystkich swych rezerw i możliwości przetrwania. Ale komunizm w słowach tylko, bez działaczy komunistycznych, stawia z każdym rokiem pod większym znakiem zapytania możliwość utrzymania się komunizmu, który wreszcie musiałby ulec międzynarodowemu kapitalizmowi, będącemu rewolucją o tendencjach socjalistycznych. A wobec klas pracujących można przeprowadzić jedynie rewolucję burżuazyjną. Pod pokrywką dyktatury proletarjatu powróci do władzy burżuazja, o ile proletarjat i nadal trwać będzie w nędzy, ignorancji, — nieuświadomiony i służalczy.
Idzie o stwierdzenie, czy ów plan ekonomiczny stworzony został dla pracowników, czy też oni istnieją tylko dla wykonania tego planu. Niechaj oni sami dadzą na to odpowiedź, jeżeli potrafią. (Zależnie od tego, czy podporządkują się temu planowi lub plan ten podporządkują własnym interesom, zbliżać się będą coraz bardziej ku kapitalizmowi względnie ku socjalizmowi.
Historja stawia ich przed zagadnieniem: nie idzie tu o socjalizm za lat piętnaście, lecz o ich wolność i swobodę natychmiastową.



Jeszcze słówko

Ilustrując nasze dzieło licznemi cytatami z oficjalnych publikacyj sowieckich, nie ulegliśmy pokusie zestawienia tychże z innemi cytatami z tak zwanej międzynarodowej prasy „komunistycznej“, — z cytatami odnoszącemi się do tych samych faktów. A jednak podobne zestawienie pozwoliłoby stwierdzić najzupełniejszą sprzeczność tych informacyj we wszystkich punktach.
Wystarczy nam jeden krótki wycinek z dziennika „Humanité“, aby wyrobić sobie zdanie co do metod informacyj tego dziennika odnośnie do piatilatki.
W numerze z dnia 18 października 1929 tegoż dziennika, czytaliśmy depeszę następującej treści: Przemysł automobilowy w Sowietach — Moskwa, 17 października: „Zakłady automobilowe w Niżnym Nowogrodzie (Nowogrodzki-Autozawod) zwiększyły swą produkcję na rok gospodarczy 1929/1930 o dwadzieścia procent ponad pierwotnie przewidzianą na podstawie wyników z ostatniego roku. Produkcja wyniesie: 20 tysięcy kamionetek, 70 tysięcy aut ciężarowych, 30 tysięcy wozów pasażerskich i turystycznych, czyli ogółem 120 tysięcy wozów“.
Otóż przedewszystkiem: w Niżnym Nowogrodzie niema wogóle żadnych zakładów automobilowych. Niema ich i niepodobieństwem jest powołać się na jakikolwiek dokument stwierdzający, że ich niema, — nikomu bowiem nie przyszło jeszcze dotąd na myśl pisać coś lub drukować jedynie w tym celu, by stwierdzić, że jakieś przedsiębiorstwo wogóle nie istnieje! Ale nic łatwiejszego jak stwierdzić, że w Niżnym Nowogrodzie żadna fabryka automobili nie istnieje. I choćby nawet zaprodukowano nam fotograficzne „zdjęcie“ tej nieistniejącej zupełnie fabryki, pozostanie faktem niezaprzeczonym, że obecnie Niżny Nowogród nie wyrabia zupełnie automobili.
Z. S. S. R. produkuje rocznie około 500 automobili (vide: Osiński „Automobil w cyfrach, Moskwa 1927), a to we fabryce Amo pod Moskwą, założonej przez firmę Fiat, oraz we fabryce w Jarosławiu, dokąd w czasie wojny przeniesiono Zakłady Bałtyckie z Rygi. Produkcja ta pokrywa mniejwięcej roczne zużycie z ogólnego zapasu wynoszącego 11 tysięcy wozów (w czem 5 tysięcy kamionetek) według stanu z roku 1925, („Prawda“, 11 lipiec 1925), który to zapas powiększył się następnie o ca. trzy tysiące wozów zakupionych za granicą. Osiński podaje inne cyfry: 18.300 wozów w roku 1925, zaś 21 tysięcy w roku 1927. Znowu piękny kwiatek owej osławionej sowieckiej statystyki, która, wedle wyrażenia Ordżonikidze „kuleje poważnie na całej linji“. („Prawda“, 29 wrzesień 1929). Jakimże więc cudem kraj posiadający ogółem 15 do 20 tysięcy automobili, a produkujący ich około pięćset rocznie, potrafiłby zwiększyć produkcję z roku na rok do 120 tysięcy sztuk, — i to do tego z pomocą nieistniejącej zupełnie fabryki?
Z pomocą kilkudziesięciu depesz z Moskwy, tego samego pokroju, możnaby z łatwością, na papierze, zrealizować w ciągu pięciu minut cały plan „piatiltki“.
Warto było zacytować ten jeden przykład, gdyż „Humanité“ puszcza tego rodzaju informacje o Rosji stale już od roku 1924, t. j. od chwili usunięcia z redakcji wszystkich ludzi uczciwych i poważnych. Wkońcu nikt już temu dziennikowi wierzyć nie będzie, nawet wówczas gdy doniesie o ukończeniu przez Forda, znanego leninistę, projektowanej właśnie obecnie budowy fabryki automobili w Niżnym Nowogrodzie.
Tenże sam dziennik opublikował świeżo artykuł, pozwalający nam dostatecznie zorjentować się, jakiemi argumentami operuje się obecnie celem zademonstrowania postępu „socjalizmu“ w Z. S. S. R. Pod nagłówkiem: „Nieodparte dowody rozbudowy socjalizmu“ można było w numerze z dnia 1 października 1929 czytać następujące słowa „uczonego ginekologa“ (sic!): „Telefony funkcjonują równie wspaniale w Moskwie, jak fatalnie w Paryżu“. Jesteśmy w możności potwierdzić te „nieodparte dowody“, nie mieszając jednak do tego „rozbudowy socjalizmu“: telefony w Moskwie będące są faktycznie doskonałe, co prawda dzięki koncesjonowanej szwedzkiej kapitalistycznej firmie Erikssona, która zainstalowała je w Moskwie jeszcze za rządów carskich. W taki oto sposób biurokracja rosyjska, kapitalizm skandynawski i ginekolog francuski, razem zręcznie skombinowani, dochodzą do rozbudowy telefonicznego socjalizmu.
Tenże sam „nieodparty świadek“ mówi o pierwszej pomocy w wypadkach chirurgicznych w Moskwie: „Widziałem podobne urządzenia, funkcjonujące znakomicie w Rio-de-Janeiro i w Santiagode-Chili. Ale nigdzie nie widziałem służby tak świetnie zorganizowanej, jak w Moskwie“. Rzeczywiście porównanie zgoła niespodziewane: socjalistyczna rozbudowa chirurgiczna, jak w Rio lub Santiago! Mieliśmy już sposobność wspominać o tem: w Rosji podobnie jak we wszystkich kapitalistycznych państwach, znajdzie się kilka zakładów urządzonych wzorowo, co jednak nie wpływa w niczem na zmianę warunków egzystencji 150 miljonów ludzi, ani też nie ma nic wspólnego z rozwojem socjalizmu w Rosji.
Uczony ginekolog mówi dalej: „Widziałem instytut położniczy, gdzie co dnia przychodzi na świat jakieś 30 do 40 dzieci. Instytut ten wydawał mi się (wydawał!) świetnie zorganizowanym“. Właśnie: w tym instytucie przychodzi na świat jakieś czterdzieści dzieci, podczas gdy dzienny przyrost ludności wynosi ponad dziesięć tysięcy. A jakże przychodzi na świat te pozostałe 9.960 noworodków, które nie mogą przejść przez ów instytut? W tem sęk właśnie. Gdyby nawet było i dziesięć podobnych zakładów, nie wpłynęłoby to w niczem na rozwiązanie pytania, z punktu widzenia ginekologa i akuszerji. A tem mniej jeszcze z punktu rozbudowy socjalizmu.
Podkreśliliśmy umyślnie wyrażenie „wydawało mi się“, użyte przez ostrożnego ginekologa, który widocznie zdaje sobie dokładnie sprawę z różnicy, jaka istnieje między praktyczną, codzienną rzeczywistością, a tą służbą lekarską na pokaz, obliczoną na przygodnych gości. Pod tym względem nie zawadzi, zdaniem naszem, dodać do naszych informacyj o sanatorjach i domach wypoczynkowych najświeższej i najbardziej przekonywującej informacji, jaka się świeżo pojawiła w prasie sowieckiej. Zwłaszcza dlatego, że idzie tu właśnie o instytucje, które mogą się wydawać wzorowemi w oczach spieszącego się turysty czy życzliwie nastrojonego gościa? — Oto „Trud“ z dnia 19 października 1929 tak pisze dosłownie o ostatnim sezonie w zdrojowiskach: Nierzadko zdarzało się, że chorzy przez 3—5 dni nie mieli zupełnie wody do picia. Aprowizacja coraz gorsza. Brud przechodzi wszelkie pojęcie (w większości zdrojowisk niema kanalizacji). Wypadki chorób zakaźnych nietylko się nie zmniejszają, lecz wykazują tendencję dalszego wzrostu. Krótko mówiąc, sama naczelna dyrekcja zdrojowisk określa ich sytuację jako „zupełnie niezadowalającą“ pod względem higjeny i urządzenia. W rzeczywistości zaś sytuacja ta jest ohydna“. Te dziesięć wierszy wystarczy dla zupełnego pogrzebania wszelkich „nieodpartych dowodów rozbudowy socjalizmu“. A możnaby zawsze wśród oficjalnej prasy wyszukać podobne dziesięć równie ważkich wierszy na każdy temat, celowo przez pseudoprzyjaciół Sowietów wyzyskiwany.
Jeszcze jeden mały przykład dotyczący najaktualniejszej w tej chwili kwestji. „Prawda“ z 9 października 1929 notuje „oburzający wypadek presji na autokrytykę“. Oto w pewnej komórce komunistycznej pewien bezrobotny „zupełnie słusznie“ wytknął jakiemuś komitetowi całą serję „nielegalnych postępków“, — za co już nazajutrz został przez G. P. U. aresztowany i przesiedział się 14 dni w więzieniu..., „rozpuszczono pogłoski, że ów osobnik jest wrogiem sowietów, niemal terrorystą...“ Wobec winnych zastosowano odpowiednie sankcje.
Otóż ten jeden wypadek wydaje się „oburzającym“, skoro idzie o funkcjonarjuszy podrzędnych, — natomiast uważa się to samo za rzecz zupełnie legalną i praktykowaną codziennie na wielką skalę pod okiem wyższych funkcjonarjuszy Sekretarjatu Partji: nie od 14 dni, lecz od 14 miesięcy i dłużej dziesiątki tysięcy robotników i rewolucjonistów siedzi po więzieniach lub na wygnaniu, z łaski G. P. U. za to tylko, że „zupełnie słusznie“ wytykali całą serję „nielegalnych postępków“ jakiegoś wszechwładnego Komitetu. I napróżno czekamy dotąd, by uwolniono niewinnych, a zastosowano odpowiednie sankcje wobec winnych.
Gdybyśmy przypadkowo mieli jeszcze jakiekolwiek wątpliwości co do aktualności niniejszej książki, do napisania której musieliśmy przewertować całe stosy dokumentów, — to wątpliwości te musiałyby się ostatecznie rozwiać wobec tych kilku powyższych notatek, zaczerpniętych z prasy komunistycznej w październiku 1929, a więc już po ukończeniu niniejszej pracy.

KONIEC




  1. Przypis własny Wikiźródeł Jean Debrit (1880-1956) — szwajcarski dziennikarz.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Włodzimierz Iljicz Lenin (1870-1924) – rosyjski polityk komunistyczny, przywódca rewolucji październikowej, założyciel lider partii bolszewickiej; ideolog komunistyczny, twórca leninizmu.
  3. Przypis własny Wikiźródeł majaki wilsonowskie — mowa o pokojowym programie politycznym Woodrowa Wilsona znanym pod nazwą Czternastu punktów ogłoszonym w 1918 roku.
  4. Przypis własny Wikiźródeł Henri Barbusse (1873-1935) – francuski pisarz i dziennikarz, członek Francuskiej Partii Komunistycznej.
  5. Przypis własny Wikiźródeł Romain Rolland (1866-1944) – francuski pisarz, laureat literackiej Nagrody Nobla.
  6. Niema w tem zgoła przesady: w Rosji nieraz zabijano ludzi, aby przywłaszczyć sobie ich buty.
  7. Przypis własny Wikiźródeł Maksym Gorki (1868-1936) — rosyjski i radziecki pisarz i publicysta.
  8. Przypis własny Wikiźródeł Feliks Edmundowicz Dzierżyński (1877-1926) – radziecki rewolucjonista i polityk polskiego pochodzenia, organizator służb bezpieczeństwa; skala i ciężar politycznych represji przez niego nadzorowanych podczas czerwonego terroru przyniosła mu miano Żelaznego (bądź Krwawego) Feliksa.
  9. Przypis własny Wikiźródeł Christian Gieorgijewicz Rakowski (1873-1941) – radziecki trockista bułgarskiego pochodzenia.
  10. Przypis własny Wikiźródeł Lew Dawidowicz Trocki (1879-1940) – rosyjski marksisowski rewolucjonista, teoretyk polityczny żydowskiego pochodzenia; twórca trockizmu.
  11. Przypis własny Wikiźródeł Ecaterina Arbore (1873-1937) – rumuńska, mołdawska i radziecka lekarka, komunistka.
  12. Przypis własny Wikiźródeł Maksim Litwinow (1876-1951) – radziecki polityk i dyplomata pochodzenia żydowskiego.
  13. Przypis własny Wikiźródeł Neville Chamberlain (1869-1940) – brytyjski polityk konserwatywny.
  14. Przypis własny Wikiźródeł Francis Jourdain (1876-1958) — francuski malarz, rysownik i projektant.
  15. Przypis własny Wikiźródeł Léon Moussinac (1890-1964) — francuski pisarz, historyk i krytyk kina francuskiego; członek Francuskiej Partii Komunistycznej.
  16. Przypis własny Wikiźródeł Artur Holitscher (1869-1941) — węgierski publicysta i pisarz żydowskiego pochodzenia tworzący w języku niemieckim.
  17. Przypis własny Wikiźródeł Pierre Naville (1904-1993) — francuski pisarz surrealistyczny, intelektualista i socjolog, członek Francuskiej Partii Komunistycznej.
  18. Przypis własny Wikiźródeł Nadieżda Konstantinowna Krupska (1869-1939) – rosyjska działaczka komunistyczna, pedagożka, żona Włodzimierza Lenina.
  19. Przypis własny Wikiźródeł Olga Dawidowna Kamieniewa (1883-1941) — rosyjska rewolucjonistka bolszewicka i polityczka; siostra Lwa Trockiego, pierwsza żona Lwa Kamieniewa.
  20. Przypis własny Wikiźródeł Maurice Dekobra (1885-1973) – francuski pisarz i dziennikarz.
  21. Przypis własny Wikiźródeł Aristide Briand (1862-1932) – socjalistyczny polityk francuski, wielokrotny premier Francji; działacz pokojowy, współtwórca antywojennych traktatów w Locarno i Brianda-Kellogga; laureat pokojowej Nagrody Nobla.
  22. Przypis własny Wikiźródeł Benito Mussolini (1883-1945) – włoski polityk i dziennikarz, premier (duce) faszystowskich Włoch.
  23. Przypis własny Wikiźródeł Adolf Abramowicz Joffe (1883-1924) – sowiecki polityk i dyplomata karaimskiego (żydowskiego) pochodzenia; stronnik Trockiego przy walce o władzę w KPZR.
  24. Przypis własny Wikiźródeł Piotr Wrangel (1878-1928) – rosyjski wojskowy i polityk niemieckiego pochodzenia, generał lejtnant carskiej Rosji, dowódca „Białej Gwardii“ podczas wojny domowej w 1920, później działacz antykomunistycznej emigracji.
  25. Przypis własny Wikiźródeł Wszechukraiński Zarząd Filmowo-Fotograficzny (WUFKU) — ukraińska państwowa wytwórnia filmowa działająca w latach 1922-1930.
  26. Przypis własny Wikiźródeł Józef Stalin (1878-1953) – radziecki polityk i rewolucjonista, dyktator ZSRR.
  27. Przypis własny Wikiźródeł Eleufteron Wima (od 1945 roku wydawane jako To Wima) — grecki dziennik wydawany od 1922.
  28. Przypis własny Wikiźródeł Estia — grecki dziennik wydawany od 1876 roku.
  29. Przypis własny Wikiźródeł Aleksandros Papanastasiu (1876-1936) – grecki polityk, dwukrotny premier kraju.
  30. Przypis własny Wikiźródeł Fiodor Michajłowicz Dostojewski (1821-1881) — pisarz rosyjski.
  31. Przypis własny Wikiźródeł Gieorgij Wasiliewicz Cziczerin – rosyjski i radziecki polityk, rewolucjonista i dyplomata, minister spraw zagranicznych ZSRR w latach 1918-1930.
  32. Przypis własny Wikiźródeł Tamara I Wielka (1160-1213) – królowa Gruzji; mowa tutaj zapewne o jednym z zamków w Czażaszi.
  33. Przypis własny Wikiźródeł Nikos Kazandzakis (1885-1957) – grecki powieściopisarz, poeta, dramaturg, tłumacz i myśliciel.
  34. Przypis własny Wikiźródeł Pierre Pascal (1890-1983) – francuski historyk, eseista i slawista.
  35. Przypis własny Wikiźródeł Wiktor Lwowicz Kibalczicz (1890-1947) – rewolucjonista rosyjski, pisarz, poeta, historyk, tłumacz i publicysta, działacz Kominternu.
  36. Przypis własny Wikiźródeł Polarnaja Prawda (ros. Полярная правда) – gazeta regionalna wydawana w obwodzie murmańskim.
  37. Przypis własny Wikiźródeł Aleksandr Fiodorowicz Szydłowskij (1863-1942) – rosyjski naukowiec, gubernator ołoniecki.
  38. Przypis własny Wikiźródeł Błąd redakcji bądź autora. Mowa tutaj w rzeczywistości o Mikołaju Michajłowiczu, nie Mikołajewiczu. Mikołaj Michajłowicz Romanow (1859-1919) – wielki książę rosyjski, wojskowy, historyk.
  39. Przypis własny Wikiźródeł Filipe Macharadze (1868-1941) – gruziński działacz komunistyczny.
  40. Przypis własny Wikiźródeł Silwestr Todria (1880-1936) – gruziński polityk, działacz komunistyczny i publicysta.
  41. Przypis własny Wikiźródeł Upton Sinclair (1878-1968) – amerykański pisarz.
  42. Przypis własny Wikiźródeł Jack London (1876-1916) – amerykański pisarz.
  43. Przypis własny Wikiźródeł Michaił Pawłowicz Tomski (1880-1936) – rosyjski rewolucjonista, poligraf, działacz związków zawodowych.
  44. Przypis własny Wikiźródeł Michaił Iwanowicz Kalinin (1875-1946) – rosyjski rewolucjonista i radziecki polityk.
  45. Przypis własny Wikiźródeł Nikołaj Pawłowicz Komarow (1886-1937) – radziecki polityk.
  46. Przypis własny Wikiźródeł Michaił Siemionowicz Czudow (1893-1937) – radziecki polityk.
  47. Przypis własny Wikiźródeł Aleksiej Iwanowicz Rykow (1881-1938) – rosyjski polityk socjaldemokratyczny i komunistyczny.
  48. Przypis własny Wikiźródeł Prawdopodobny błąd w druku.
  49. Przypis własny Wikiźródeł Niccolò Machiavelli (1469-1527) – florencki prawnik, filozof polityki, historyk i dyplomata; twórca doktryny politycznej nazywanej makiawelizmem.
  50. Przypis własny Wikiźródeł Nikołaj Iwanowicz Bucharin (1888-1938) – radzecki polityk, działacz partii bolszewickiej.
  51. Przypis własny Wikiźródeł Grigorij Jewsiejewicz Zinowjew (1883-1936) – działacz ruchu bolszewickiego, rosyjski socjaldemokrata i komunista żydowskiego pochodzenia.
  52. Przypis własny Wikiźródeł Wiaczesław Michajłowicz Mołotow (1890-1986) – rosyjski działacz komunistyczny, radziecki polityk.
  53. Przypis własny Wikiźródeł Friedrich Engels (1820-1895) – niemiecki filozof, socjolog i działacz rewolucyjny, współpracownik Karla Marksa.
  54. Przypis własny Wikiźródeł Jewgienij Samujłowicz Varga (1879-1964) – ekonomista marksistowski węgierskiego pochodzenia.
  55. Przypis własny Wikiźródeł Sergo Ordżonikidze (1886-1937) – radziecki polityk gruzińskiego pochodzenia, działacz Partii Komunistycznej ZSRR.
  56. Przypis własny Wikiźródeł Wiaczesław Iwanowicz Zof (1889-1937) – radziecki wojskowy i polityk czeskiego pochodzenia.
  57. Przypis własny Wikiźródeł Veli İbraimov (1888-1928) – krymskotatarski działacz polityczny.
  58. Przypis własny Wikiźródeł Wiktor Pawłowicz Nogin (1878-1924) – rosyjski działacz komunistyczny, polityk radziecki.
  59. Przypis własny Wikiźródeł Karol Radek (1885-1939) – działacz Kominternu, polskiego, niemieckiego i rosyjskiego ruchu socjaldemokratycznego i komunistycznego, polityk bolszewicki, dziennikarz i publicysta pochodzenia żydowskiego.
  60. Przypis własny Wikiźródeł Jewgienij Aleksiejewicz Prieobrażenski (1886-1937) – rosyjski ekonomista, działacz bolszewicki.
  61. Przypis własny Wikiźródeł Iwan Nikiticz Smirnow (1881-1936) – rosyjski rewolucjonista, bolszewik.
  62. Przypis własny Wikiźródeł Siergiej Witaliewicz Mraczkowski (1888-1936) – rosyjski rewolucjonista, jeden z dowódców Armii Czerwonej.
  63. Przypis własny Wikiźródeł Aleksandr Georgijewicz Biełoborodow (1891-1938) – rosyjski działacz komunistyczny, sowiecki polityk.
  64. Przypis własny Wikiźródeł Nikołaj Iwanowicz Murałow (1877-1937) – rosyjski rewolucjonista, bolszewik, dowódca Armii Czerwonej.
  65. Przypis własny Wikiźródeł Ivar Smilga (1892-1937) – łotewski rewolucjonista, bolszewik.
  66. Przypis własny Wikiźródeł Vojislav Vujović (1897-1936) – serbski rewolucjonista i komunista.
  67. Przypis własny Wikiźródeł Timofiej Władimirowicz Sapronow (1887-1937) – rosyjski komunista, bolszewik.
  68. Przypis własny Wikiźródeł Budu Mdiwani (1887-1937) – gruziński działacz bolszewicki.
  69. Przypis własny Wikiźródeł Aleksandr Konstantynowicz Woroński (1884-1937) – marksistowski krytyk literacki, teoretyk i redaktor.
  70. W międzyczasie Trocki skazany został na wygnanie do Konstantynopola i żadne z państw Europy środkowej i zachodniej nie zgodziło się udzielić mu azylu.
  71. Przypis własny Wikiźródeł Siergiej Aleksandrowicz Jesienin (1893-1925) – rosyjski poeta.
  72. Przypis własny Wikiźródeł Lew Siemionowicz Sosnowski (1886-1937) – rosyjski socjaldemokrata i komunista, dziennikarz, działacz partyjny.
  73. Przypis własny Wikiźródeł Dawid Josifowicz Zasławski (1880-1965) – rosyjski publicysta.
  74. Przypis własny Wikiźródeł Róża Luksemburg (1870-1919) – polsko-żydowska filozofka, ekonomistka, działaczka socjaldemokratyczna i antywojenna, marksistka.
  75. Urzędowe te daty odbiegają jeszcze daleko od rzeczywistości. „Izwiestia” z 11 lipca 1929 przyznają zupełnie oficjalnie, że z pośród ogólnej liczby ludności jest 60,4% analfabetów.
  76. Przypis własny Wikiźródeł Iwan Aleksiejewicz Czurikow (1861-1933) – rosyjski duchowny prawosławny, założyciel ruchu religijnego czurikowców.
  77. Przypis własny Wikiźródeł Boris Andriejewicz Pilniak (1894-1938) – rosyjski pisarz.
  78. Przypis własny Wikiźródeł Wsiewołod Wiaczesławowicz Iwanow (1895-1963) – rosyjski pisarz i dramaturg.
  79. Przypis własny Wikiźródeł Lidija Nikołajewna Sejfullina (1889-1953) – radziecka dziennikarka, dramato- i powieściopisarka.
  80. Przypis własny Wikiźródeł Izaak Emmanuiłowicz Babel (1894-1940) – rosyjski powieścio- i dramatopisarz żydowskiego pochodzenia, dziennikarz.
  81. Przypis własny Wikiźródeł Konstantin Aleksandrowicz Fiedin (1892-1977) – rosyjski pisarz.
  82. Przypis własny Wikiźródeł Nikołaj Nikołajewicz Nikitin (1895-1963) – rosyjski pisarz.
  83. Przypis własny Wikiźródeł Borys Leonidowicz Pasternak (1890-1960) – rosyjski poeta i prozaik żydowskiego pochodzenia.
  84. Przypis własny Wikiźródeł Nikołaj Siemionowicz Tichonow (1896-1979) – rosyjski pisarz i poeta.
  85. Przypis własny Wikiźródeł Ilja Lwowicz Sielwinski (1899-1968) – rosyjski pisarz i poeta.
  86. Przypis własny Wikiźródeł Aleksander Sergieiewicz Puszkin (1799-1837) – rosyjski poeta, dramaturg i prozaik.
  87. Przypis własny Wikiźródeł Lew Nikołajewicz Tołstoj (1828-1910) – rosyjski powieściopisarz, dramaturg i krytyk literacki.
  88. Przypis własny Wikiźródeł Karl Marx (1818-1883) – niemiecki filozof, socjolog, ekonomista historyk i dziennikarz, działacz rewolucyjny.
  89. Przypis własny Wikiźródeł Fiodor Wasiliewicz Gladkow (1883-1958) – rosyjski pisarz.
  90. Przypis własny Wikiźródeł Jurij Nikołajewicz Libedinski (18939-1959) – rosyjski pisarz i dziennikarz.
  91. Przypis własny Wikiźródeł Aleksandr Sierafimowicz Sierafimowicz (1863-1949) – rosyjski pisarz.
  92. Przypis własny Wikiźródeł Aleksandr Aleksandrowicz Fadiejew (1901-1956) – radziecki pisarz i krytyk literacki.
  93. Przypis własny Wikiźródeł Siergiej Aleksandrowicz Siemionow (1893-1942) – rosyjski pisarz.
  94. Przypis własny Wikiźródeł Fiodor Iwanowicz Panfiorow (1896-1960) – rosyjski pisarz.
  95. Przypis własny Wikiźródeł Nikołaj Aleksandrowicz Siemaszko (1874-1949) – radziecki lekarz, działacz społeczny.
  96. Przypis własny Wikiźródeł Aleksandr Nikołajewicz Winokurow (1869-1944) – rosyjski rewolucjonista i polityk, przewodniczący Sądu Najwyższego ZSRR.
  97. Przypis własny Wikiźródeł Jurij Łarin, własc. Michaił Aleksandrowicz Łur´je (1882–1932) — sowiecki ekonomista, polityk i rewolucjonista.
  98. Przypis własny Wikiźródeł Inguri – rzeka w Gruzji na Kaukazie Zachodnim.
  99. Przypis własny Wikiźródeł N. Osinski, właśc. Walerian Walerianowicz Obolenski (1887-1938) — rosyjski prawnik, teoretyk i ekonomista, bolszewicki polityk i dyplomata.
  100. Przypis własny Wikiźródeł Czang Kaj-szek (1887-1975) – chiński polityk i wojskowy; przywódca, przewodniczący Rządu Narodowego oraz prezydent Republiki Chińskiej; po przegranej w wojnie domowej z komunistami urzędujący na Tajwanie.
  101. Przypis własny Wikiźródeł Christian Gieorgijewicz Rakowski (1872-1941) – radziecki działacz komunistyczny pochodzenia bułgarskiego, trockista.
  102. Przypis własny Wikiźródeł Aleksiej Iwanowicz Rykow (1881-1938) – rosyjski socjaldemokrata i komunista.
  103. Przypis własny Wikiźródeł Michaił Iwanowicz Kalinin (1875-1946) – polityk radziecki, bolszewik.
  104. Przypis własny Wikiźródeł batrak (ros. батрак) — parobek, najemny robotnik rolny.
  105. Przypis własny Wikiźródeł Grigorij Jewsiejewicz Zinowjew, znany także jako Owsiej-Gerszen Aronowicz Radomyslski, urodzony jako Hirsz Apfelbaum (1883-1936) – rosyjski rewolucjonista i polityk sowiecki żydowskiego pochodzenia, bolszewik, bliski współpracownik Lenina.
  106. Przypis własny Wikiźródeł Grigorij Jefimowicz Ryklin (1894-1975) — radziecki pisarz i dziennikarz, satyryk.
  107. Przypis własny Wikiźródeł Komórki i sowiety na wsi. Zbiór artykułów i materiałów (ros. Ячейка и Советы в деревне. Сборник статей и материалов) — książka G.E. Ryklina i W. Truntajewa, red. Jakow Jakowlew, Mendel Chatajewicz, przedmowa Jakow Jakowlew; Wydawnictwo Państwowe: Moskwa 1925.
  108. Przypis własny Wikiźródeł Jakow Arkadjewicz Jakowlew, urodzony jako Epsztejn (1896-1938) — rewolucjonista i radziecki polityk żydowskiego pochodzenia, reorganizator rolnictwa w ZSRR.
  109. Przypis własny Wikiźródeł Leon Sosnowski — Lew Siemionowicz Sosnowski.
  110. Przypis własny Wikiźródeł Aleksandr Grigorjewicz Szlichter (1869-1940) – radziecki polityk i ekonomista.
  111. Przypis własny Wikiźródeł Henry Ford (1863-1947) – amerykański przemysłowiec, inżynier oraz założyciel Ford Motor Company.
  112. Przypis własny Wikiźródeł Paul von Hindenburg (1847-1934) – niemiecki dowódca, feldmarszałek i polityk, prezydent Republiki Weimarskiej i III Rzeszy.
  113. Przypis własny Wikiźródeł Aristide Briand (1862-1932) – francuski polityk socjalistyczny, wielokrotny premier Francji.
  114. Przypis własny Wikiźródeł Michaił Jewgrafowicz Sałtykow-Szczedrin (1826-1889) – rosyjski pisarz, satyryk i publicysta.
  115. Przypis własny Wikiźródeł Bracia Karamazow — powieść Fiodora Dostojewskiego wielokrotnie opracowywana na potrzeby teatru.
  116. Przypis własny Wikiźródeł Jemieljan Michajłowicz Jarosławski, własc. Miniej Izrailewicz Gubelman (1878-1943) – radziecki polityk, dziennikarz, historyk i akademik żydowskiego pochodzenia, działacz ateistyczny.
  117. Przypis własny Wikiźródeł Diemjan Biedny, właśc. Jefim Aleksiejewicz Pridworow (1883-1945) – rosyjski pisarz, satyryk, bajkopisarz i poeta.
  118. Przypis własny Wikiźródeł Karl Liebknecht (1871-1919) – niemiecki polityk marksistowski i adwokat, wraz z Różą Luksemburg założyciel Związku Spartakusa i Komunistycznej Partii Niemiec.
  119. Przypis własny Wikiźródeł Veli İbraimov (1888-1928) – krymskotatarski działacz i polityk.
  120. Przypis własny Wikiźródeł Leonid Moisiejewicz Sabsowicz (fl. 1930) — radziecki planista i ekonomista żydowskiego pochodzenia.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Panait Istrati i tłumacza: Kazimierz Rychłowski.