Strona:PL Istrati - Żagiew i zgliszcza.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dokąd się wybierasz?
— Na Kaukaz.
— Ależ i ja tam jadę!
Pojechaliśmy tedy razem. Leżymy na dwóch ławeczkach w tym samym przedziale wagonu. Ogarnęły nas niezmierzone stepy, których pustkę zaludniają nieprawdopodobne opowiadania. Długie godziny rozkosznej jazdy. Przystanki na stacjach, by nakarmić bydło ludzkie. Od czasu do czasu wysiadamy: trzeba przecież olśnić gości nieodzowną paradą.
Kreteńczyk jest niesłychanie systematyczny: czytanie, pisanie, marzenia, sen. Nie znosi gadaniny. Nie przemawia nigdy, nieczuły na wszelkie prośby. Niechętnie zwiedza fabryki lub szpitale. Co krok uciekamy od reszty towarzystwa, by zapoznać się z muzeami, ze staremi kościołami, z życiem ulicy. Ale z największym zapałem szuka dokumentów żywych, ludzkich, szuka bohaterów. Ach, z jakimż zapałem rzucał się na wszystkie iluzje, by wśród nich odkryć niekiedy jakąś promienną rzeczywistość! Nie znam człowieka, któryby więcej od niego łaknął czystości, prawdy i heroizmu.
Jako syn kreteńskiego wieśniaka o żelaznej pięści i o skrzyni wyładowanej funtami szterlingów, wchłonął w siebie całą mądrość antyczną, całą wiedzę współczesną, — by wreszcie odsunąć się zupełnie od ojca, od swojej klasy, od mądrości nawet, by przylgnąć całą duszą do bolszewizmu, wówczas jeszcze stawiającego pierwsze kroki.
— W nim leży przyszłość świata, — mówił. — Bolszewizm, to nie początek jakiejś nowej cywilizacji, lecz koniec tej cywilizacji, którą przeżywa-