Strona:PL Istrati - Żagiew i zgliszcza.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mam bezpłatny przejazd koleją, jeżeli czasem przyjmują nas owacyjnie i zapraszają w gościnę, to mam do zawdzięczenia przedewszystkiem temu, iż dzięki moim dziesięciu książkom i jednemu filmowi stałem się w Rosji sowieckiej niesłychanie popularnym, bardziej może niż we Francji i nawet w Rumunji.
Jedziemy w prostej linji na północ, zatrzymując się po drodze w Leningradzie. Potężne wrażenie wywarła na mnie Karelja ze swym tysiącem jezior i jednym nieprzerwanym łańcuchem lasów. W Murmaniu kończy się świat „cywilizowany“. Jesteśmy pod kołem podbiegunowem. Puste posępne wydmy. Miasto baraków. Wszędzie czuć zapach ryb solonych. Po szerokich pustkowiach, które trudno nazwać ulicami, snują się pomału, ze spuszczoną nisko głową, nieliczne postacie tubylców.
Drobny incydent: zaledwie wysiedliśmy z wagonu, nadchodzi agent G. P. U. Przygląda się nam przez chwilę, poczem skinieniem ręki przywołuje naszego przewodnika, wypytuje go o coś i zabiera ze sobą. Odchodzą do stojącego w pobliżu toru budynku pocztowego. Widzimy przez okno, jak go brutalnie rewiduje. Dziękuję za takie „przepustki“. Czyżby mieli nas wszystkich zamknąć?
Nie, na razie niema jeszcze o to obawy. Może i to przyjdzie z czasem. Nawet pragnę tego gorąco. Dobrze jest ze wszystkiem się zapoznać. Ale Sowiety oszczędziły mi tego eksperymentu: przekonałem się wprawdzie naocznie, jak wyglądają ich więzienia, ale zwiedzałem je jako człowiek wolny.
Nasz towarzysz-przewodnik wychodzi wściekły,