Strona:PL Istrati - Żagiew i zgliszcza.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



Kem

Jedziemy nad Morze Białe. Chcemy zwiedzić owe straszliwe wyspy Sołowki, miejsce zesłania więźni politycznych. Trzeba tedy jechać do Kem i tam wsiąść na okręt. Nie mamy jednak wymaganej specjalnej przepustki. Depeszuję do Moskwy. Na razie idziemy na obiad. I oto nagle znajdujemy się w najpiękniejszej może i najlepszej restauracji w całej Rosji. Restauracja należy do G. P. U. i prowadzoną jest po wojskowemu, jak wszystko zresztą, co podlega władzy G. P. U.
Niema tam żadnych płac. Od dyrektora począwszy, na orkiestrze i pomywaczkach skończywszy, — wszyscy są tam równocześnie więźniami i korzystają z pewnej swobody... to znaczy wolno im swobodnie chodzić w obrębie Kem. Zawsze to lepsze od pobytu na Sołowkach. Toteż każdy się z tem liczy i wszystko tu idzie sprawnie jak w zegarku.
Usługa nienaganna, kuchnia ponad wszelką krytykę. Usługują ładne „kobiety z przeszłością“, o nieco melancholijnem spojrzeniu. Próbujemy pociągnąć je trochę za język, — ale napróżno: żadna ani piśnie.
Do restauracji przychodzą bogaci wieśniacy z rodzinami, płacąc bardzo poważne sumy.
O ile w Kem je się dobrze, o tyle nie można tam spać wogóle, ani dobrze ani źle, bo niema gdzie. Protestujemy. Ostatecznie wpakowano nas do dwóch pokoi, których całe umeblowanie stanowią dwa łóżka. Dobre i to. Cóż z tego, kiedy roi się tam od pluskiew. Uciekamy czemprędzej, — przenosimy się do szpitala, gdzie ulokowano nas wszystkich