Strona:PL Istrati - Żagiew i zgliszcza.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie byłem robotnikiem portowym. Nie był robotnikiem żaden z mych krewnych. I owszem, matka moja zarabiała na życie, czyszcząc wszystkie świństwa po tych właśnie, którzy zakupili owe elewatory. Mimo to jednak odpowiedź prefekta zraniła mnie boleśnie. I dlatego słuchałem uważnie odpowiedzi owego mówcy socjalistycznego, który mówił o sprawiedliwości. Kiedy robotnicy krzyczeli: „Wrzucimy elewatory do Dunaju!“ — on im odpowiedział:
— Nie! Najpierw dlatego, że nie pozwolą wam na to pod groźbą karabinów. A potem, gdyby się to wam nawet i udało, na miejsce zniszczonych elewatorów stanęłyby wkrótce inne, bo są one owocem współczesnej techniki. Ale ta technika właśnie, która dziś zwraca się swem ostrzem przeciw wam, — któregoś dnia musi się stać waszą własnością i służyć interesom tych wszystkich, którzy pracują, — jak tego sprawiedliwość wymaga.
— Dobrze więc, — odpowiedzieli. — Pozostawmy rzeczy swemu biegowi.

I zaczęło się długie wyczekiwanie, trwające dotychczas jeszcze, zarówno w Rumunji jak i wszędzie indziej w świecie. A tymczasem trzeba żyć i walczyć, żyć można w sposób rozmaity; ale o ile idzie o walkę, to jest tylko jeden sposób: uderzyć w przeciwnika.
A mój przeciwnik był, jest i zostanie przeciwnikiem mojej klasy, tym który buduje elewatory dla swej osobistej korzyści, który klasę tę wygładza, a potem każe strzelać do niej, gdy dopomina się głośno sprawiedliwości.