Strona:PL Istrati - Żagiew i zgliszcza.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zima, którą przepędzam w Rosji. Ale nie mogę już rozkoszować się jej czarem: Serce moje umarło.
Nasz przedział, rozbrzmiewający ongi śmiechem i gwarem burzliwej dyskusji, dziś zmienił się w cichą, smutną sypialnię. Nie rozmawiamy prawie ze sobą. Na stacjach wysiadamy by kupić sobie coś do jedzenia, — poczem każdy wraca do swych marzeń i smutków.
Kreteńczyk spokojniejszy jest odemnie. On wszystko potrafi zrozumieć i wytłumaczyć. Dlatego wkradł się między nas cień nieporozumienia. Martwi się jednem zwłaszcza: oto umówiliśmy się, że pojedziemy razem przez Syberję, Turkiestan, Władywostok, aż do Chin i Japonji, jeżeli się nam to uda. Co do mnie, uważam sprawę której chciałem bronić, za straconą; więc nie chcę już wolnych biletów jazdy, nie chcę wystawnych przyjęć, podczas których trzeba uśmiechać się, — i milczeć. A Kreteńczyk wie, że bezemnie ta proponowana podróż się nie uda.
W Moskwie zastaję duże zmiany: wiedzą już o mojej zmianie frontu, mówią mi o tem, zanim zdążę usta otworzyć.
Zresztą w Moskwie mówi się o tysiącach innych rzeczy i o rozmaitych skandalach i brudach. Echa jednego z nich doleciały do mnie aż na Kaukaz: ogólnie się mówi, że obchód sześćdziesięciolecia Maksyma Gorkiego i zbiorowe wydanie jego dzieł, fantastycznie pozmienianych, kosztowało państwo miljon rubli.
Zasięgam informacji u źródła. Odpowiadają mi, że to prawda:
— Człowiek, któremu Gorkij powierzył prowa-