Strona:PL Istrati - Żagiew i zgliszcza.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wnętrznej polityki i t. p. Garstka opozycjonistów z którymi się wówczas stykałem, była wobec mnie bardzo wstrzemięźliwą w słowach, widząc, że cieszę się zupełnem zaufaniem sfer oficjalnych. Kręcili się między nami, milczący, melancholijni, nasłuchując bacznie, licząc się z każdem słowem, unikając dawania jasnych i kategorycznych odpowiedzi, powstrzymując się od wszelkiej krytyki. Rzekłbyś — jacyś cudzoziemcy lub błąkające się cienie o zakneblowanych ustach.
Zawsze odczuwałem głęboki wstręt do wszelkiej parady, jakąkolwiek by ona była. A właśnie wszystkie te uroczystości nie były niczem więcej, jak jedną wielką paradą. Z początku może to i robiło na mnie pewne wrażenie, — ale już po tygodniu miałem tego dosyć. Jedna fabryka po drugiej, jedno muzeum po drugiem, jeden szpital po drugim, jeden bankiet po drugim. I wszędzie, wszędzie, te same obrzydliwe przemówienia. Na każdem zebraniu, konferencji, kongresie, ilekroć jaki mówca skończył mówić, słyszało się zawsze i wszędzie te same fanfary, których całe audytorjum musiało słuchać stojąco. Za pierwszym razem wydawało mi się to wzniosłem i wspaniałem, — poprostu wzruszenie mnie dławiło. Za drugim razem już nic nie odczuwałem. Za trzecim — nie mogłem już poprostu wytrzymać.
Człowiek o tyle stoi wyżej od bydlęcia, że potrafi szybko zbanalizować to wszystko, co w życiu jest wzniosłem i pięknem.
Był jeszcze jeden moment, który mi te parady obrzydził do reszty. Oto stwierdziłem, że w większości wypadków komitety, które miały nas