Strona:PL Istrati - Żagiew i zgliszcza.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przedwojenna socjal-demokracja dziś już przestała istnieć, a jej bojowcy zniknęli razem z nią. Ta garstka poczciwców, która jeszcze pozostała, przypomina owych członków rodziny odtrąconych od stołu biesiadnego, przy którym reszta familji zajęła miejsca. Jeżeli robią słodką minę, to tylko licząc na to, że może pewnego dnia i dla nich miejsce przy stole się znajdzie.
Nie tak to bywało dawniej, za owych czasów gdy nie było jeszcze stołu biesiadnego. Trzeba było mieć dobrą głowę, aby potrafić się wybić, aby osiągnąć ziszczenie pragnień każdego szanującego się socjal-demokraty: dostać się do boskiego parlamentu, tego Edenu wdzięcznej ojczyzny, dla zbawienia której miał wkrótce umierać zdyscyplinowany partyjnik.
Syndykaliści, przyszli bolszewicy, jakimi my wówczas byliśmy (precz z parlamentem!) okrutnie nie podobali się tej „elicie“ pierwszej kategorji, która wydawała rozkazy w imieniu klasy robotniczej, uzurpowała sobie trybuny i dzienniki, a nas wyklinała i poniewierała, opierając się na pseudo-marksowskiej ewangelji. Ich bojowiec, mocny w gębie i w marksizmie, odgrywał wówczas dokładnie taką samą despotyczną rolę, jak jego dzisiejszy kompan komunistyczny. On jeden tylko był reprezentantem „sumienia rewolucyjnego“, „postulatów i ideologji“ proletarjatu. A nas uważano nieomal za „zdrajców“.
Szara masa słuchała tego bojowca i szła za nim, — aż do chwili wielkiej rzezi, która stała się dla jednych nieszczęściem, dla drugich szczęściem.
Ale to już należy do historji.