Lutnia. Piosennik polski. Zbiór pierwszy/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor anonimowy
Tytuł Lutnia. Piosennik polski. Zbiór pierwszy
Wydawca F. A. Brockhaus
Data wyd. 1865
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lipsk
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


LUTNIA.


PIOSENNIK POLSKI,
ZBIÓR PIERWSZY.


WYDANIE DRUGIE.



LIPSK:
F. A. BROCKHAUS.

1864.

Drukiem F. A. Brockhausa w Lipsku.



OFIAROWANIE.

Tysiącletni kraju Piasta,
Ludu polskiej wsi i miasta,
Tobie rymów zwój!
Oto lutnia złoto-krwawa,
Oto pieśni męko-łzawa,
Niby śpiewnik Twój.

Chwyć za lutnię krwawą ręką,
Uderz w pieśni głosu męką,
Niby w Piasta róg —
Niech tą pieśnią duch owiany,
Zerwie pęta i kajdany —
Niech drży Polski wróg!


Gdy jej cudem wypchniesz wroga
I zaświta wolność błoga —
Wzleci orzeł biał!
Dźwięk jej święty Ci przez wieki,
Przez kraj blizki i daleki
Szczęściem będzie wiał!

E. K.


KTO Z BOGIEM, BÓG Z NIM.


WSTĘP.

DWAJ ANIOŁOWIE.
Anioł melodyi (Izrafil).

Z harfą hebrajską przewiewam samotny
Po białych chmurach, co nie znają gromu,
Łez moich cichych pociąg wilgotny
Rdzawi jej struny — — Komuż ją dam, komu?

Gdzież owe czasy króla-śpiewaka,
Gdzież owe wieki pół-aniołów ludzi,
Kiedyż głos taki, kiedyż pieśń taka
Drzemiące gwiazdy do chóru obudzi.


Znałem ja piewcę młodego z zachodu:
W prochu spodlenia czołgać on nie umiał,
I wydał wojnę zbrodniom swego rodu,
I przeklął winnych — to też mnie zrozumiał!

I gdym mą harfę podał mu do ręki,
Tak po mistrzowsku palce mu biegały,
I w takie smutne zadzwonił piosenki,
Że się judejskie groby rozpłakały.

Z harfą hebrajską przewiewam samotny
Po białych chmurach, co nie znają gromu,
Łez moich cichych pociąg wilgotny
Rdzawi jej struny — — Komuż ją dam, komu?

Mój anioł.

W cieniu mych skrzydeł tulę ziemskie dziecko,
Sławą i pieśnią nie wzleci wysoko,
Ale ma duszę czystą i nie świecką,
Serce do uczuć, do łez skłonne oko.

I chociaż orłom w locie nie wyrówna,
Chociaż przy ziemi nieraz zaszybuje,
To pieśń mu pójdzie jako nitka równa,
Którą nie zerwie — aż całą wysnuje.


Daj mu twą harfę melodyi aniele,
On twoich żalów wiernym będzie echem,
Bo w jego kraju nie mieszka wesele,
W jego narodzie każdy śmiech jest grzechem.

Głos drżący łzami wtórem dla twej lutni,
A nim pieśń każda śród bolów dojrzewa,
O! to on smutny, bo tam wszyscy smutni — —

Anioł melodyi.

Rzucam mu harfę żałobną — niech śpiewa!

Kornel Ujejski.

PIEŚŃ BOGARODZICY.
PRZEZ ŚWIĘTEGO WOJCIECHA.

Bogarodzica dziewica, Bogiem sławiena,
Marya! u Twego Syna hospodyna
Matko zwolona[1],
Marya, ziści nam, spuści nam
Kirie eleyson[2] Twego Syna
Chrzciciela zbożny[3] czas.
Usłysz głosy, napełnij myśli człowiecze:

Słysz modlitwę, jeńce cię[4] prosimy:
To dać raczy, jegoż prosimy:
Daj na świecie zbożny pobyt,
Po żywocie rayski przebyt,
Kirie eleyson[5].


Narodził się dla nas Syn Boży;
W to wierzaj człowiecze zbożny.
Iż przez trud[6] Bóg swóy lud
odjął diabłu z straży.

Przydał nam zdrowia wiecznego,
Starostę skował piekielnego,
Śmierć podjął, wspomionął człowieka pier­wszego.
Jeszcze trudy cierpiał bezmierne,
Jeszcze był nie przyśpiał za wierne,
a że sam Bóg zmartwychwstał.
Adamie, ty Boży Kmieciu,
Ty siedzisz u Boga w wiecu[7],
Domieść nas swe dzieci, gdzie króluią Anieli.
Tam radość, tam miłość, tam widzenie
Tworca anielskie bez końca:
Tu się nam zjawiło diable potępienie.
Ni srebrem, ni złotem nas z piekła odkupił,
Mocą swą zastąpił.
Dla ciebie, człowiecze, dał Bóg przekłuć sobie,
bok, ręce, nodze obie,
Krew święta szła z boku na zbawienie tobie.
Wierzże w to człowiecze, iż Jezu Chryst


prawy cierpiał za nas rany,
Swą świętą Krew przelał za nas Chrześciany.

Już nam czas, godzina, grzechów się kajaci,
Bogu chwałę daci,
Ze wszemi siłami Boga miłowaci.
Marya dziewica, prosi Syna swego,
Króla niebieskiego,
Aby nas uchował od wszego złego.

Wszyscy Święci proście,
Nas grzesznych wspomożcie;
Byśmy z wami przebyli,
Jezu Chrysta chwalili.

Tegoż nas domieść, Jezus Chryste miły,
Byśmy z Tobą byli,
Gdzie się nam raduią iuż niebieskie siły.

Amen, amen, amen, amen,
Amen, amen, tako Bóg day,
Byśmy wszyscy poszli w ray,
gdzie królują Anieli.

Podług J. U. Niemcewicza,
„Śpiewy historyczne“ z 1816 r.

BOŻE COŚ POLSKĘ.

Boże! coś Polskę przez tak długie wieki
Otaczał blaskiem potęgi i chwały,
Coś ją zasłaniał tarczą swej opieki
Od nieszczęść, jakie pognębić ją miały,
Przed Twe ołtarze zanosim błaganie,
Ojczyznę, wolność, racz nam wrócić Panie!

Nie dawnoś wolność zabrał z polskiej ziemi,
A już z krwi naszej popłynęły rzeki.
O, jakże musi być okropnie z tymi,
Którzy ojczyznę utracą na wieki!
Przed Twe ołtarze — i t. d.

Ty któryś potem, tknięty jej upadkiem,
Wspierał walczących za najświętszą sprawę;
I chcąc świat cały mieć ich męztwa świadkiem,
W nieszczęściach samych pomnażał jej sławę.
Przed Twe ołtarze — i t. d.

Wróć nowej Polsce świetność starożytną!
Użyźniaj pola, spustoszałe łany;
Niech szczęście, pokój, na nowo zakwitną;
Przestań nas karać, Boże zagniewany!
Przed Twe ołtarze — i t. d.


Boże! którego ramię sprawiedliwe
Żelazne berła władców świata kruszy,
Skarć naszych wrogów zamiary szkodliwe;
Obudź nadzieję w polskiej naszej duszy.
Przed Twe ołtarze — i t. d.

Boże Najświętszy! przez Twe wielkie cudy,
Oddalaj od nas klęski, mordy boju;
Połącz wolności węzłem Twoje ludy,
Pod jedno berło anioła pokoju.
Przed Twe ołtarze — i t. d.

Boże Najświętszy! przez Chrystusa rany!
Świeć wiekuiście nad braćmi zmarłymi —
Spojrzyj na lud Twój niedolą znękany;
Przyjmij ofiary z synów polskiej ziemi.
Przed Twe ołtarze — i t. d.

Gdy naród polski dzisiaj we łzach tonie,
Za naszych braci poległych błagamy,
By ich męczeństwy uwieńczone skronie,
Nam do wolności otworzyły bramy.
Przed Twe ołtarze — i t. d.

Boże Najświętszy, od którego woli
Istnienie świata całego zależy,


Wyrwij lud polski z tyranów niewoli,
Wspieraj szlachetne zamiary młodzieży.
Przed Twe ołtarze — i t. d.

Jedno Twe słowo, ziemskich władców Panie!
Z prochu nas znowu podnieść będzie zdolne;
A gdy zasłużym na Twe ukaranie,
Obróć nas w prochy, ale w prochy wolne.
Przed Twe ołtarze — i t. d.

Aloizy Feliński.





BOŻE COŚ ROSYĘ.

Boże! Coś Rosyę przez tak liczne wieki,
Trzymał w ciemnościach na hańbę ludzkości,
Coś jej odmawiał dotąd swej opieki,
Robiąc narzędziem tyraństwa i złości.
Przed Twe ołtarze zanosim błaganie:
Lud nasz nieszczęsny racz oświecić, Panie!

Ty! coś niedawno tknięty jej spodleniem,
Zesłał nam mężów, co światła promienie
Rzucili na kraj, i wolności tchnieniem
Przygotowali z kajdan uwolnienie.


Przed Twe ołtarze zanosim błaganie:
Pestlów, Hercenów daj nam więcej, Panie!

Daj naszej Rosyi poczucie wolności,
Niech w niej wytępią katowskie jaskinie,
Daj jej poznanie o ludów godności,
Niech z barbarzyństwem despotyzm zaginie.
Przed Twe ołtarze zanosim błaganie:
Ojczyźnie naszej racz dać wolność, Panie!

Boże! którego ramię sprawiedliwe,
Żelazne berła świata władców kruszy,
Zniszcz raz tyranów zamiary szkodliwe,
Obudź nadzieje w naszej biednej duszy.
Przed Twe ołtarze zanosim błaganie:
Z tyrańskiej władzy racz wybawić, Panie!

Znów naród Polski ze łzami boleści,
Krwią męczenników kreśli dziejów kartę,
Co ludom, Rosyi tyraństwa obwieści,
I rzuci piętno hańby niezatarte.
Przed Twe ołtarze zanosim błaganie:
Od nowej hańby zbaw nasz naród, Panie!

Gdy cała Polska żałobą pokryta,
Modlitwą, łzami o swą wolność prosi,


Sołdat krzyż łamie, morduje i chwyta
Lud śpiewający, do fortec unosi.
Przed Twe ołtarze zanosim błaganie:
Tak strasznej zbrodni racz odpuścić; Panie!

O! Polsko! Polsko! za twoje cierpienia,
Któremi dręczy rząd dzikiej srogości,
Lud Rosyi błaga Twego przebaczenia,
Boś ty jest dźwignią i jego wolności.
Przed Twe ołtarze zanosim błaganie:
Z podłych służalców oczyść Rosyę, Panie!

Nie walczyć z Polską, ale iść jej śladem,
Uczyć się od niej godności i zgody,
Nie grzeszyć dzikim, zbójeckim napadem,
Na ziemię Polską i na jej swobody.
Przed Twe ołtarze zanosim błaganie:
Takiem uczuciem racz nas natchnąć, Panie!

I myśmy ofiar ponieśli już krocie,
Podobnej Polsce ulegamy doli,
A żyjąc ciągle w hańbie i sromocie,
Dźwigamy jarzmo ohydnej niewoli.
Przed Twe ołtarze zanosim błaganie:
Zbudź synów Rosyi, miłosierny Panie!


Boże wszechmocny! niech ta krew przelana,
Co ją broń nasza z Polski wytoczyła,
Nie na nas spadnie, ale na tyrana,
Którego ręce krew ta pobroczyła.
Przed Twe ołtarze zanosim błaganie:
Krwawe morderstwa Rosyi przebacz, Panie!

Lud nasz nie pragnie dla zdobyczy boju,
Nie chce już cudzej własności posiadać,
Pragnie swobody używać w spokoju,
Nie chce swych więzów innym ludom wkładać.
Przed Twe ołtarze zanosim błaganie:
Z kajdan niewoli racz nas rozkuć, Panie!

Lud Rosyi przeklnie wyrodnego syna,
Co krwią Polaków splami swoje dłonie,
Matki i żony odepchną Kaina,
Który zeszpeci zbrodnią swoje dłonie.
Przed Twe ołtarze zanosim błaganie:
Wyrodnych synów nie daj więcej Panie!

(Dziennik literacki.)





CHORAŁ.

Z dymem pożarów, z kurzem krwi bratniej,
Do Ciebie Panie bije ten głos,
Skarga to straszna, jęk to ostatni,
Od takich modłów bieleje włos.
My już bez skargi nie znamy śpiewu,
Wieniec cierniowy wrósł w naszą skroń,
Wiecznie jak pomnik Twojego gniewu,
Sterczy ku Tobie błagalna dłoń!

Ileż to razy Tyś nas nie smagał!
A my nie zmyci ze świeżych ran,
Znowu wołamy: »On się przebłagał,
«Bo On Dusz Ojciec, bo On nasz Pan!»
I znów powstajem w ufności szczersi,
A za Twą wolą zgniata nas wróg —
I śmiech nam rzuca jak głaz na piersi:
«A gdzież ten Ojciec, a gdzież ten Bóg?»

I patrzym w niebo, czy z jego szczytu
Sto słońc nie spadnie wrogom na znak —
Cicho i cicho — pośród błękitu,
Jak dawniej buja swobodny ptak.

Owoż w zwątpienia strasznej rozterce,
Nim naszą wiarę ocucim znów,
Bluźnią Ci usta, choć płacze serce:
Sądź nas po sercu, nie według słów!

O! Panie, Panie! ze zgrozą świata
Okropne dzieje przyniósł nam czas,
Syn zabił matkę, brat zabił bratu,
Mnóstwo Kainów jest pośród nas.
Ależ o Panie! oni niewinni,
Choć naszą przyszłość cofnęli wstecz,
Inni szatani byli tam czynni;
O! rękę karaj, nie ślepy miecz!

Patrz! my w nieszczęściu zawsze jednacy,
Na Twoje łono, do Twoich gwiazd,
Modlitwą płyniem jak senni ptacy,
Co lecą spocząć wśród własnych gniazd.
Osłoń nas, osłoń ojcowską dłonią,
Daj nam widzenie przyszłych Twych łask,
Niech kwiat męczeństwa uśpi nas wonią,
Niech nas męczeństwa otoczy blask.

I z archaniołem Twoim na czele
Pójdziemy potem na wielki bój,
I na drgającem szatana ciele
Zatkniemy sztandar zwycięzki Twój.

Dla błędnych braci otworzym serca —
Winę ich zmyje wolności chrzest;
Wtenczas usłyszy podły bluźnierca
Naszą odpowiedź: «Bóg był i jest!»

Kornel Ujejski.





DO BOGARODZICY.

Bogarodzica, Dziewico,
Usłuchaj głos człowieczy:
To wielkich bolów głos.
Nas siedem krwawi mieczy,
Potrójny gniecie grób,
Bogarodzico!
Jak wichrem zgięty kłos,
Kładziem się u Twych stóp.

Bogarodzico, Dziewico,
Patrz, oto naszą ziemię
Okręcił zdradny wąż.
Na wierne Tobie plemię,
O! nawróć blask swych ócz.
Bogarodzico!
Łańcuchem węża zwiąż
I na dno piekła wtłócz.


Bogarodzico, Dziewico,
Słuchaj nas Panno czysta,
Bo wróg urąga nam,
Nad nami w palce śwista,
Kiedy łzy lejem w dłoń;
Bogarodzico!
Ty hardy kark mu złam,
Prochem mu osyp skroń.

Bogarodzico, Dziewico,
Nie jedna matka płacze
U szubienicy stóp,
A gad koło niej skacze,
I czarny bije ptak;
Bogarodzico!
Pomnij, że Krzyża słup
I Tyś łzawiła tak.

Bogarodzico, Dziewico,
Umocnij nas wejrzeniem;
Bo niosąc męki krzyż,
Badamy pod brzemieniem,
Jak syn upadał Twój.
Bogarodzico!
K’nam Galilejkę zbliż,
Co krwawy ściera znój.


Bogarodzico, Dziewico,
Gołąbko Ty Syonu!
Cudowna Twoja moc,
Nad ziemią Twego tronu
Roztęczuj skrzydeł blask. —
Bogarodzico!
A w czarną ziemi noc
Wolności pryśnie brzask.

Bogarodzico, Dziewico,
Wszak Polski Tyś Królową,
Czemuż odwracasz twarz
Od ziemi Twej na nowo?
O! usłysz Ludu śpiew,
Bogarodzico!
Pod Twoją świętą straż
Składamy naszą krew.

Bogarodzico, Dziewico,
Wysłuchaj tę modlitwę,
Jak ojców tak i nas
Tą pieśnią prowadź w bitwę.
Niech wrogom strasznie grzmi:
«Bogarodzico!»
A w niepożyty czas
Hołdować będziem Ci. —

Kornel Ujejski.





HYMN.

Stworzycielu świata! — Boże!
Czyste serca Ci w pokorze
Przed tron wieczny zasyłamy:
Przed Twym tronem upadamy,
Wejrzyj na świata bezdroże! —

Na Twą ziemię spojrzyj Panie!
Ach! to Ludu Twego łkanie! —
To dwudziestu miljonów jęk,
Głuszy ciężkich kajdan brzęk,
Spojrzyj! — a jęk ten ustanie:

Krwi niewinnej płynie zdrój:
Spojrzyj Panie! — To wróg Twój! —
On rozburzył Twe świątynie,
Krew niewiniąt z rąk mu płynie;
Ach! on z Tobą toczy bój! —

Moc szatańskich skrzydeł złam,
Do sybirskich wtrąć go bram;
Polskę Twoją łaską wróć,
Czas pokuty ciężkiej skróć;
A Twym Ludom rządź Ty sam!


Na całym świata przestworze
Rozproszona Polska! — Boże!
Zbaw nas! — zbaw nas, dzieci swoje!
Otwórz nam łask swych podwoje!
Bo bez Ciebie któż pomoże?

Ty, co serca polskie znasz,
Szalę Polski sercem waż.
Przez ciężkie synów cierpienia,
Ojców zagładź przewinienia:
Boże Wielki! Ojcze nasz!

Tym, co poszli w obcy kraj,
Puklerz wytrwałości daj;
Niech na wszystkie losu proby,
W pośród nędzy i żałoby,
Pomną na swój ziemski raj —

Na swą ziemię obiecaną,
Na Polskę naszą, kochaną,
Na matki we łzach tonące,
Na swe siostry bolejące,
Na Ojczyznę krwią zalaną! —

Gdy im boleść serce ściśnie,
Łza niedoli z oka tryśnie,

Poślij nadziei Anioła!
Niech promieniem z Twego czoła
W dusze wygnańców zabłyśnie!

Michał Chodźko.





HYMN.

Bogarodzico! Dziewico!
Słuchaj nas matko Boża,
To ojców naszych śpiew.
Wolności błyszczy zorza,
Wolności bije dzwon,
Wolności rośnie krzew.
Bogarodzico!
Wolnego ludu śpiew
Zanieś przed Boga tron.

Podnieście głos rycerze!
Niech grzmią wolności śpiewy,
Wstrzęsną się Moskwy wieże:
Wolności pieniem wzruszę
Zimne granity Newy;
I tam są ludzie — i tam mają duszę —


Noc była. — Orzeł dwugłowy
Drzemał na szczycie gmachu
I w szponach niósł okowy —
Słuchajcie! zagrzmiały spiże —
Zagrzmiały — i ptak w przestrachu
Uleciał nad świątyń krzyże.
Spojrzał — i nie miał mocy
Patrzeć na wolne narody,
Olśniony blaskiem swobody —
Szukał cienia — i w ciemność uleciał północy.

O wstyd wam! wstyd wam Litwini
Jeźli w Gedymina grodzie,
Odpocznie ptak zakrwawiony.
Głos potomności obwini
Ten naród, gdzie czczą w narodzie
Krwią zardzewiało korony.

Wam się chylić przed obcymi,
Nam w własnych ufać siłach;
Będziem żyć we własnej ziemi
I we własnych spać mogiłach.

Do broni bracia! do broni!
Oto ludu zmartwychwstanie!
Z ciemnej pognębienia toni,
Z popiołów Fenix nowy

Powstał lud — błogosław Panie!
Niech grzmi pieśń jak w dzień godowy:

Bogarodzico! Dziewico!
Słuchaj nas matko Boża,
To Ojców naszych śpiew —
Wolności błyszczy zorza
Wolności bije dzwon,
I wolnych płynie krew.
Bogarodzico!
Wolnego ludu krew
Zanieś przed Boga tron.

Juliusz Słowacki.





MODLITWA NA WIOSNĘ WYGNAŃCÓW
SYBERYI.

Ojcze nasz! Ojcze! znowu dajesz wiosnę;
Znów skarby sypiesz dłonią Twą rozrzutną.
Wszystko do koła wesołe, radośne;
Nam tylko Ojcze! nam smutno!

Śnieżne, zimowe gdzieś przepadły chmury —
Już żywszą barwą Niebo błękitnieje;

Trawka kiełkuje i pnie się do góry:
Z nią razem nasze nadzieje.

Wszystko ożyło: słychać ptasząt piosnki;
Bo zbawczą rosę dały im niebiosy —
Panie! a naszych nadziei pierwiosnki,
Czyż maja zwiędnąć bez rosy?

Zamorska ptastwa skończyła się jazda —
Już ono wraca i radośnie nuci;
A my tułacze? do naszego gniazda,
Czyliż z nas który powróci?

Oto i rzeki, z kajdan uwolnione,
Na cześć swobody nucą hymny święte;
Wszystkie już wszystkie kajdany skruszone,
A tylko nasze nietknięte.

Na te kajdany, o! my już wylali
Tyle łez gorzkich, tyle krwi niewinnej,
Że choć z piekielnej ukute są stali,
Dawno by pęknąć powinny.

Ale to jarzmo, Ojcze! jest zatrute —
Nie dość niestety, że nam karki sprzęga,
Nie dość, że ręce w kajdany zakute:
Lecz jadem serce dosięga.


O! nim dosięgnie, nim dojdzie do duszy,
Zapal nam serca, Panie! Twojem tchnieniem.
Bo jad niewoli niczem się nie zgłuszy,
Tylko miłości promieniem.

Już nowe słońce dla świata się pali;
Wszystko ożywia potęga tajemna —
My ni promyka dotąd nie dostali;
To też nam ciemno! ach, ciemno!

To też błądzimy, poznać się nie możem:
Nie jeden w kacie mniema widzieć brata.
Nie jeden w brata tym uderza nożem,
Którym chciał przebić pierś kata.

Więc póki siły, póki tchu nam stanie,
Póki męczarni nie wymodlim końca,
Głosem miljonów wołamy, o Panie!
Słońca nam! słońca! — ach słońca!






MODLITWA ZA POLSKĘ.

Do Ciebie Panie wznosim nasze modły,
W drodze żywota znękani niezmiernie,

Albowiem wszystkie świata tego ciernie,
Kolcami na wskróś do serc nam przebodły.
Przecież o Panie, nie nad nami Panie!
Nad Matką Polską miej pożałowanie.

Panie! och Polska, nasza rodzicielka,
Poczciwą sławą minionych stuleci,
Zasługę świętą pierworodnych dzieci,
W ziemiach dziedzicznych i można, i wielka,
Oblubienica w królewskiej ozdobie,
Mnogie plemiona hodowała Tobie!

Panie nasz! Polska — och oblubienica —
Jednem skinieniem oto Twej niełaski,
Sierota — dawne rozterała blaski,
Niby wypchniona z przed oczu Rodzica,
Odarta z wieńca i z wiana, i z miana,
Pije pod progiem łzy — sponiewierana.

Wielkie wysługi, starosławne dzieje,
Jak senna zmora trapią ją w niewoli —
I macierzyńsko, wnętrznościami boli,
Bo złość szatańska w około szaleje;
Gawiedź niezbożna, służebne pomiotły.
Nas, płód jej łona, zmogły i przygniotły.


Panie! za matką po szerokim świecie,
Jękami jeno wtorujemy męce,
Szarpiem się w sercach, a niemocne ręce;
Bo Twą niełaską z domu, jako śmiecie,
Znów podmuchnieni nawrotem już trzecim,
Na wszystkich wiatrach w pokoleniach lecim.

Panie — tyś Mocarz! Twa ręka nas karze.
Odpuść — och! odpuść Królewskiej swej Wdowie!
Już pokajani grzeszni jej synowie,
W proch upadamy przed Tobą na twarze;
Nigdy och! nad nią gniew Twój nie zagore,
Bo po anielsku uderzym w pokorę.

Jezu nasz Jezu — o w Trójcy Jedyny!
Tyś uczył: «Proście, a będzie wam dano.»
Prosim za matką — wróć jej wiano, miano!
Baranku, który gładzisz świata winy —
Bądź miłosierny! nie nad nami Panie,
Nad matką Polską miej pożałowanie.

Marijo Matko-Królowo na Niebie,
W trzech ziemiach Twoich łaskami wsławiona,
Trzy Twoje ziemie: Litwa — Ruś — Korona —
Pod święte stopy ścielą się przed Ciebie!

Litwa — Ruś — Polska — trójlistny tu bratek,
Dziewico Czysta, otchnij-że swój kwiatek!

Pańscy Wybrańcy w niepożytej sławie,
Na wysokościach nasi Opiekuni.
Ku spólnej matce, ku Polsce — och ku niej
Zwróćcie oblicze! Święty Stanisławie,
Święty Kaźmierzu, święty Józafacie —
Ku niej — ku matce w pokrwawionej szacie —

Święci Rodacy! — głuchnie polska mowa,
Łotrowie polskie pożerają plony,
Wdowy, sieroty polskie bez obrony —
Marnieje Polsce siejba Wojciechowa;
Zanućcież razem, jak ongi, tak ninie:
«Bogarodzico! — Miły Hospodynie!

«Do Ciebie Panie, bracia wznoszą modły!
«W drodze żywota znękani niezmiernie,
«Albowiem świata pokutnego ciernie,
«Kolcami na wskróś do serc ich przebodły:
«Przecież o Panie! nie nad nimi Panie!
«Nad matką Polską miej pożałowanie.

Bohdan Zaleski.





PARALITYK.
(HYMN POLSKI.)
«Kto wierzy w mię nigdy nie upragnie —
Kto wierzy we mnie ma żywot wieczny.»
(Ś. Jan. 6.)
«Sprawiedliwy z wiary żyje.»
(Ś. Paweł do Galat. 3.)

Panie! cudowną wodę w Betsaidzie
Codzień o świcie Anioł twój zamąca;
I zaraz wielka rzesza do niej idzie
I działa na nią moc uzdrawiająca:
Ktoś tam samiutki miota się z daleka —
Widno nie może przypełznąć kaleka.

Panie! ach woda ona woda żywa,
Którą zamąca Anioł co poranku,
To myśl, co z ramion krzyża Twego spływa,
I którą ludzki rodzaj bez ustanku
Oblega, w nędzy swej — i nią się leczy
Boć źródłem żywej wody Syn Człowieczy!

Ów Paralityk, złamany u wody,
Którego przenieść bliżej nie ma komu,
To naród polski pomiędzy narody,
Najnieszczęśliwszy z onych powidomu:

Azaż sam zgrzeszył on, albo ojcowie?
Lub żeby cud się stał nad nim, kto powie?

Chorych tam ciżba: a wszyscy ci chorzy
Z wolności źródła zdrowie dzisiaj biorą —
Ból nie doskwiera im, ni głód nie morzy,
I choć już gorszą się Bożą pokorą,
Przecież się wzrostem i potęgą cieszą:
Mój Paralityk opodal za rzeszą.

Mój paralityk to Lech — rycerz stary
I uznojony Twój kmieć u lemiesza:
Pił-ci najdłużej on ze źródła wiary:
Pił i ze źródła wolności — jak rzesza,
Spełniał powinność wojaka i kmiecia!

Mój paralityk, mój naród w niemocy
Łazarz narodów, lecz nie przeniewierca!
Wieszczowie jego — jak ongi Prorocy,
Wielkie boleści przyjęli w swe serca:
Na wszystkich drogach bezdomni tułacze
Jęczą — że zda się niebo ku nim płacze.

Mój paralityk, mój naród w tęsknicy
Niewysłowionej! — pod grozą niełaski
Młodzieńcy jego — mnodzy katorżnicy,
W śniegach sybirskich, przez wołżańskie piaski

Idą pokutnie — aż na ziemi krańce,
Jak ongi Panie, święci Rozesłańce.

Mój paralityk, mój naród w pogardzie;
Wróg mu urąga — żeś Ty Bogiem naszym!
Prus nienawistnie patrzy, a Czud hardzie —
Mniemają bowiem, że się ich ustraszym,
I nie wytrwamy Tobie w długiej walce,
Ale się zmienim w podłe bałwochwalce.

Mój paralityk, mój naród ku Tobie
Panie! w serdecznej targa się on męce!
Niewiasty jego, płaczki tam w żałobie,
Z dziećmi na ręku i z dziećmi za ręce,
Na cyrki carskie przed carskie zwierzęta,
Z hymnem na ustach biegną niebożęta.

Mój paralityk, mój naród poddany,
Wierny poddany Najświętszej Twej matki,
Na pokoleniach tak sponiewierany,
Dostarcza pastwy na carskie tam jatki!
Azaż Królowa i święci Patroni
Kalece swemu nie podadzą dłoni?

Mój paralityk, wyznawca on prawdy;
Jakże go Panie piekło one zmoże?

Wierzy, miłuje, spodziewa się zawdy. —
Skiniesz, a wstanie — i poniesie loże;
Wiekową krzywdę swoją wraz pogrzebie,
Przebaczy wrogom nawet on — dla Ciebie!

Toż pod krzyż słać się — im większa pokusa!
Pod krzyż! oburącz trzymając się Wzorca,
Głośniej a głośniej uwielbiać Chrystusa!
Aż skinie Słowo-mocarz, Cudotwórca!
I rozgrzmisz na świat narodzie kaleko:
«Pan idzie, idzie! Oto niedaleko!»

Józef Bohdan Zaleski.


PIEŚŃ KONFEDERATÓW.

Nigdy z królami nie będziem w aljansach,
Nigdy przed mocą nie ugniemy szyi;
Bo u Chrystusa my na ordynansach —
Słudzy Maryi!

Więc choć się spęka świat, i zadrży słońce,
Chociaż się chmury i morza nasrożą;
Choćby na smokach wojska latające,
Nas nie zatrwożą.


Bóg naszych ojców i dziś jest nad nami!
Więc nie dopuści upaść żadnej klęsce;
Wszak póki On był z naszymi ojcami,
Byli zwycięzce!

Więc nie wpadniemy w żadną wilczą jamę,
Nie uklękniemy przed mocarzy władzą;
Wiedząc, że nawet grobowce nas same
Bogu oddadzą.

Ze skowronkami wstaliśmy do pracy,
I spać pójdziemy o wieczornej zorzy;
Ale w grobowcach my jeszcze żołdacy
I hufiec boży.

Bo kto zaufał Chrystusowi Panu,
I szedł na święte kraju werbowanie,
Ten, de profundis, z ciemnego kurhanu,
Na trąbę wstanie.

Bóg jest ucieczką i obroną naszą!
Póki on z nami całe piekła pękną!
Ani ogniste smoki nas ustraszą,
Ani ulękną.


Nie złamie nas głód, ni żaden frasunek,
Ani zhołdują żadne świata hołdy:
Bo na Chrystusa my poszli werbunek,
Na jego żołdy. —

Juliusz Słowacki.





PIEŚŃ WIARY.

Wierzymy Panie, o! wierzymy mocno,
Żeś nas nad wszystkich upodobał sobie,
Żeś nas zapalił jak pochodnię nocną,
By całą ludzkość prowadzić ku Tobie —
Że nam na niebie już świta zaranie —
Wierzymy Panie!

Wierzymy Panie, że Ty gwiazdy siejesz
Po naszej drodze, żeś Ty naszym świadkiem,
Że chociaż czasem słabymi zachwiejesz,
Jednak nas wszystkich chronisz przed upadkiem;
Żeś aniołami otoczył otchłanie,
Wierzymy Panie!

Wierzymy Panie, żeśmy syny światła,
Że nasze wrogi są dziećmi szatana;

Że on im stoi na czele i matła
Twą świętą wiarą, co niepokalana
Z tryumfem skończy z nim swe bojowanie —
Wierzymy Panie!

Wierzymy Panie, że synowie pychy
Silni są złością, ale słabi w duchu —
Że jak cień żywot ich przeminie lichy,
Że ich tu jeszcze przypniesz na łańcuchu,
Że ich płacz czeka i zębów zgrzytanie,
Wierzymy Panie!

Wierzymy Panie, że w czas niedaleki,
Kraj nasz o morza oprze swoje końce,
A wszystkie ludy przez wieki i wieki
Poglądać na nas będą jak na słońce.
Że Ty nad nami weźmiesz królowanie,
Wierzymy Panie!

Kornel Ujejski.





SUPLIKACYE.

«Święty Boże, Święty mocny,
Święty nieśmiertelny,
Zmiłuj się nad nami!»


I ogarnął postrach nocny,
Twój Lud niegdyś dzielny.
Zmiłuj się nad nami!

Jako kłosy wstajem z bolem
Zgłuszeni kąkolem,
Zmiłuj się nad nami!

«Od powietrza, głodu
Ognia i niewoli,
Wybaw nas Panie!»

Od wrażego rodu
Pastwy i swawoli,
Wybaw nas Panie!

Od bratniej niezgody,
Przy czerpaniu wody,
Wybaw nas Panie!

«Od zgonu nagłego,
Bez skruchy pacierza,
Zachowaj nas Panie!»

I od zelżywego
Z wrogami przymierza,
Zachowaj nas Panie!


Od pokus do grzechu,
Bluźnierczego śmiechu,
Zachowaj nas Panie!

«My grzeszni Ciebie
Boga błagamy,
Wysłuchaj nas Panie!»

Przez Ojców w Niebie,
Bez grzesznej plamy,
Wysłuchaj nas Panie!

Przez pełnię czaszy
Łez i krwi naszej,
Wysłuchaj nas Panie!

Kornel Ujejski.





W CZEŚĆ UMARŁYM.

Och! cała ziemia ta nasza smętarna
Wygląda, Panie, jak czara ofiarna,
W którą poganie zlewali krew wrogów
Dla dawnych bogów.


Coraz się więcej spód ziemi zaplemia;
Na nowe groby miejsca nie ma ziemia,
A więc na prochach ojców, twarzą bladą
Syny się kładą —

I oto Panie, jak się wypiętrzyła
Warstwami trupów sypana mogiła,
A innem licem każda pokolenia
Warstwa się zmienia.

I najprzód leżą daleko u spodu
Ciemne olbrzymy, ojcowie Narodu:
Ci pospierali o krwawe oszczepy
Czaszek czerepy.

I niedźwiedziową okryli się skórą —
A znać im z oczu przymkniętych ponuro,
Że w borach wiodły nie jeden bój dziki
Te zapaśniki.

A na tych ciałach szeregiem się łożą
Ludzie co znali już naukę bożą,
Bo szorstkie dłonie na zbroi ze stali
W krzyż poskładali.

A każdy patrzy pokojem natchniony:
Widać że poległ dla kraju obrony,

Widać że synom kraj wolny zostawił,
I siebie wsławił.

Wyżej na owych ojcach bogobojnych
Kłębią się ciała w rzutach niespokojnych;
Jak na wędrowcach co zmylili drogę,
Znać na nich trwogę.

Jedni z nich troską zadumani leżą,
Drudzy w rozpaczy miecz złamany dzierżą,
A inni zdrajców osypani trądem,
Straszą się sądem.

A prócz tych Panie, co śpią w ziemi zmierzchu,
O! ileż trupów tu, na samym wierzchu!
A wszystkie w Niebo patrząc znaną twarzą,
Ach! o nas marzą.

Sercem i ręką naszą obwiązani,
Teraz o Panie, leżą przepasani
Przez szyję siną pręgą, a przez łono
Pręgą czerwoną.

I jako słudzy Twoi w dawnej Romie
Z pieśnią stawali na płonącym łomie,
I na świadectwo Twojej wiecznej prawdy
Cierpieli zawdy;


Tako i nasi bracia, Wielki Boże,
Jak na spoczynek szli na krwawe łoże:
A strasznym bolem pokurczone wargi
Nie miały skargi.

Panie! toż wszystkie ojców naszych winy,
Już śmiercią swoją okupiły syny,
Panie! Tyś musiał zmarłych poczet cały
Wziąść już do chwały.

A jeźliś naszą pokutę żałobną
Dotąd nie skończył — daj nam śmierć podobną;
Ale nam powiedz: «Do ofiarnej katni
Idźcie ostatni!»

Ale nam powiedz: «Was umieszczę w chwale,
Kraj wasz ku morzom rozścielę wspaniale,
A dzieci wasze do jednego stołu
Sproszę pospołu!»

Cześć, cześć i chwała niech będzie popiołom,
W proch, w proch, w pokorę giąć się naszym czołom,
W jęk, w łzę rozlewać to nasze wołanie,
Do Ciebie Panie!
Kornel Ujejski.





W KRWAWEJ CHWILI.
HYMN.
W niebie już po dekrecie.
(Słowa z listu O. Marka.)

Stań się! stań, wielki rozbracie
Piekła i niebios, światła i cieni,
Wynijdź, wynijdź w majestacie,
Królu prawdziwy, wiekuisty —
I wy wstańcie Antychrysty,
Których blask piekieł rumieni!
Dmijcie! dmijcie w piekieł żary,
Wichry czarnych potęg ziemi!
W szereg kupcie się poczwary,
Pod sztandary,
Zlane strumieńmi krwawemi:
Zbrodni, zła straszna potęga
Niechaj w łono świata sięga,
Niechaj haseł swoich krzykiem
Wszystko zwoła w bój śmiertelny:
By zwyciężył wielki, dzielny,
Co jest niebios posłannikiem!

Ha, widnieją wojsk obszary,
Ciągną, ciągną duchy świata
W górze, jak podarta szmata,

Sztandar piekieł wieje stary:
A nieczyści, strachem gnani,
Maskę zdzierając obłudy,
Lecą, lecą do otchłani —
Bo z krwi dzieci, między ludy,
Archanielska wstaje pani!
Patrz! jak ich archanioł budzi,
Jak im wzrok rozpacz zamyka,
Jak im ściera znamię ludzi,
Podłość do czoła przywrzała,
Jak bluźnierstwo się wymyka
Żmiją z gnijącego ciała —
Jak się rwie naga bezczelność
Na broń ducha: nieśmiertelność!

Stań się! stań, wielki rozbracie,
Świata zmąconych żywiołów:
Wynijdź Chryste w majestacie
Krwawych, męczeńskich aniołów,
Wynijdź szatanie śród świty
Tych, co ci służą na ziemi:
Ty zbrojny w zbójcze dziryty,
A oni z palmy świętemi.

Kto święty niech świętszym będzie,
Przeklęci niech w klątwach się mnożą!

Niech z piersi, w świętym rozpędzie,
Moc boża gna większa moc bożą!
Niech złości się w wściekłość zamienią,
Niech miłość się w zachwyt spotężni,
Niech staną obydwa orężni,
Co niebo i piekło dać zdoła.
Bo chodzi, kto świata przestrzeniom
Zawłada w stuletniej przyszłości:
Bóg li prawdy i miłości
Czy mądrość spadłego anioła!

Padnij w proch! padnij w pokorze!
Ludu święty, dziecię boże!
W ręce twoje krwawe zlata
Oręż ducha, władza świata,
Oręż, co światy przetworzył,
Co ostrzami ognistemi,
Na wskroś przeszedł serca ziemi —
Płomienisty, nieśmiertelny;
Zmartwychwstania drzwi otworzył.
Tym orężem silny, dzielny,
Niezłamany w twej szermierce,
Tyś niósł naprzód życie, serce,
Na wskróś wroga strasznych grotów,
Tyś szedł ludu, umrzeć gotów!
Ha! kto śmierci cios ci zada,

Ten na wieki w otchłań pada!
Ha! kto tobie nie pomoże,
Tego klątwy trafią boże,
Ten osądzon wśród stuleci,
Jako kolos w nicość zleci —
Kto się tobie nie ukorzy,
Ten przywalon po wiek wieka,
Zrzucił z siebie znak człowieka.
I pod grom upadnie Boży!

Aż na głos twój męczenniczy,
Głos wyznawczy w zgonu męce,
Ku twej skroni, ku dziewiczej,
Zrumienionej krwią jutrzence,
Z świata mętu, wszyscy bieli
Wydobędą się z topieli,
I w rozdartym na pół świecie,
Krwawą zaczną z piekłem wojnę!
O! ty wtenczas bądź spokojne,
Wielkie, święte, niebios dziecię!
W bój ty idź z wieńcem u czoła,
Tryumf śpiewaj przed wygraną,
Bo u sądu tam anioła,
Dekret w niebie napisano!

Józef Szujski.





NOWY NASTRÓJ.


NOWY NASTRÓJ.

Po chałupach w noc zimową
Kołysałem dzieci,
Teraz śpiewak z piosnką nową
By ptaszę podleci.

I zadzwoni struna głośniej,
Jak Bóg żywy w niebie,
Rośnijże mi serce rośnij,
Ojczyzno, dla ciebie!

Alboż ja to zapomniałem
Moją Polskę drogą?
Alboż ja tam nie kochałem
Nikogo? nikogo — ?

Alboż mię tam nikt na świecie
Myślą nie przytomni?
Alboż mię tam żadne dziecię
W modlitwie nie wspomni?


A zkąd że mię dochodziły
Westchnienia więzienne?
Z czegóż mi się dnie złożyły
I marzenia senne?

Z jednej Polski, z jednej ziemi
Z jednego zakątka,
Między braćmi wygnanymi
Ja mała pamiątka.

Co zaśpiewam, krajem wieje
Jak wiatr z naszej błoni,
To boleści, to nadzieje,
To szczęk polskiej broni.

Możeć Pan Bóg mi pozwoli
W nasze lasy wrócić,
I przyjaznym sercom k’woli
Przy ognisku nucić.

Gdy w ojczyźnie nie usłyszy
Ni wrzawy, ni jęku,
Tylko jedną piosnkę ciszy,
I ptaka w okienku.


I organy po świątnicach,
Gdzie lud Bogu śpiewa,
I śmiech dziewcząt przy krynicach,
I szumiące drzewa.

Wtedy! wtedy! lecz to jeszcze
Daleko — daleko —
Szumią polski skrzydła wieszcze
Po nad czasu rzeką.

A co w czasie? — O! nie jedno
Serce się zatrwoży,
I nie jedne lica zbledną
Przy świecącej zorzy.

I nie jedno, bracia wierni,
Serce bić przestanie. —
Nie jeden się krzyż zaczerni
Na ojczystym łanie.

Wszystko, wszystko w bożej dłoni!
Ja patrzę w niebiosy,
I wiem, że mi tam zadzwoni
Dziadek siwowłosy.


I że z tymi spocznę razem
Co skończyli dzionek,
I że gniazdko pod mym głazem
Uwije skowronek.

A gdy wiosny powiew świeży
Wzbudzi kwiatów roje,
Nad dolinę ptak wybieży
Jak te myśli moje.

Teofil Lenartowicz.





BALLADA
Z OSTATNICH CZASÓW.

Car się dowiedział, że jeszcze na Litwie,
W odległym jednym powiecie
Żyje, dni pędząc w płaczu i modlitwie,
Wygnańca żona i dziecię. —

«Śmierć! krzyknął w gniewie, ktokolwiek się waży
Igrać z rozkazy mojemi;
Jam przeklął Lachów, a syny zbrodniarzy,
Śpią swobodnie w lackiej ziemi?

Porwać natychmiast z krainy litewskiej,
Oduczyć wiary! języka!
By jeszcze kiedyś wraził miecz moskiewski
W serce ojca buntownika!»

Rzekł. W Moskwie rozkaz, jako piorun leci,
I jako piorun uderza;
Przed wiejskim dworem broń kozacka świeci,
We dworze pełno żołnierza.


Mówiąc z moskiewska, służalec rubacha,
Ukłonem matkę obdarza:
«Przyszedłem zabrać z rozkazu Cesarza
W naukę młodego Lacha.»

I ręką wprawną do grabieży, sięga
Na łono matki po dziecię:
«Słuchaj! daj syna, bo Carska potęga —
Jak drugiej nie masz na świecie!»

I ciągnie chłopca, i woła na straże —
Ten krzyczy w matki objęciu,
On ścisnął rękę małemu dziecięciu:
«Puszczaj natychmiast! — Car każe!»

Zbliż się do lwicy, kiedy szczenię strzeże,
A w paszczy strzaska twe kości;
Tak płód swój kocha bezrozumne zwierzę,
Bo to cząstka jej wnętrzności. —

A tu kobieta, Polka, chrześcijanka!
Jedyną pociechą dziecię!
Jedyny obraz męża i kochanka,
Co się gdzieś tuła po świecie!


Oddać pierwszemu z tyranów w ofierze:
By się jak moskal wychował,
Jak plaga ludzi, sługa, w obcej wierze,
By potem braci mordował!

O tutaj rozpacz i Bóg sam przebaczy!
Już dziecko w ręku Moskala —
Nóż w ręku matki! — uderza w rozpaczy —
Syna od czarta ocala! —

I kozak pobladł — i wypuścił z dłoni
Zbroczone ciałko anioła! —
Co powiesz Carze? — gdy śmierć w tron zadzwoni,
A Bóg przed swój swój zawoła!

Ludwik Orpiszewski.





BARTŁOMIEJ GŁOWACKI.

Hej! tam w karczmie za stołem
Siadł przy dzbanie Jan stary;
Otoczyli go kołem,
On tak mówił do wiary:


«Ja mówiłem wam nieraz,
Że dziś zuchów już mało;
Wiara bracia, źle teraz,
Dawniej lepiej bywało!

«Za mych czasów to słynął
Kum Bartłomiej Głowacki;
Od Moskali on zginął,
Oj to krakus był gracki!

«Bo czy w karczmie, czy w domu,
Czy to taniec, wesele,
Nie dał bruździć nikomu,
Wszędzie sam był na czele.

«Jak na wroga zwołali
Wiarę z naszych powiatów,
Myśmy bili Moskali
Bez pomocy magnatów.

«Po szeregach jaśniały
Karazyje, czapeczki,
Do każdego się śmiały,
Kieby łanie dzieweczki.


«A Bartosz nad wszystkiemi
Jaśniał jak dąb wspaniały,
Bo w Krakowskiej też ziemi
Nikt nie dorósł mu chwały!

«Raz, pamiętam, z wieczora
W Racławicach stoimy:
Wtem coś miga z za bora,
I Moskali widzimy.

«Jak Kościuszko ich zoczył,
Kazał bębnić na bitwę;
W tem Głowacki poskoczył,
A miał kosę jak brzytwę —

«Hań za borem harmaty
Bronił oddział Kozacki.
Poczekajta psu braty!
Krzyknął Bartosz Głowacki.

«Jak wziął machać, wywijać,
My też obces na wrogi;
Dalej ranić, zabijać,
Aż Moskale het w nogi!


«Het przez rowy, przepaście,
Uciekali jak wściekli;
Myśmy harmat dwanaście
Do Kościuszki przywlekli.

«Jak się zeszli wodzowie,
Bartosza przywitali,
I pili jego zdrowie,
I serdecznie ściskali.

«Ja mówiłem wam nieraz,
Że dziś zuchów już mało;
Wiara bracia, źle teraz,
Dawniej lepiej bywało!»

Gdy to wyrzekł Jan stary,
Zapał w oczach mu błysnął,
Wspomniał sobie wiek jary,
Starą kosę uścisnął — —

Młodzież kubki nalała,
Wychyliła je duszkiem;
«Oto zuchy» krzyczała,
«Nasz Głowacki z Kościuszkiem!»

(Dźwięki minionych lat.)





BIAŁE ORLĘ.

Mnóstwo ludzi przed gospodą —
Tańczy młodzież, rżnie muzyka:
Bywaj zdrowa mi jagodo!
Jutro siędziem na konika.

A jagoda, a kochanie
Smutno w tańcu nań spoziera,
То chce śpiewać, to znów stanie,
I fartuszkiem łzy ociera.

Zatrzymała wszystkie pary,
I skinęła ku Warszawie;
Во z Warszawy wracał prawie
Z nowinami Bartosz stary:

A gdy spostrzegł po-nad drogą
Takie tany, potrząsł głową,
I pogroził skrzypkom srogo,
A do chłopców rzekł surowo:

«Dajcie pokój pustej wrzawie:
Bo dziś dzieci wielkie święto,
Dziś okopy przy Warszawie
Z nabożeństwem sypać jęto.


«A i owo Bóg wysoki
Wielkie cuda nam zwiastuje.
Patrzcie! patrzcie na obłoki!
Co tam z chmur się ukazuje?

«Wszak to dzieci Orlę nasze!
Polskich Królów Orlę one —
Ale patrzcie, jakże ptasze
Srogo piersi ma skrwawione!»

«Prawda! prawda!»
«Niechaj będzie pochwalony!
«Chodźwa ojce do kościoła,
A wy chłopcy bijcie w dzwony.»

I już niebo poszarzało,
Znikł zprzed oczu Orzeł biały,
A lud jeszcze klęczał cały,
I psów wycie się ozwało — —

I nazajutrz о tym cudzie
O mil kilka powiadano.
«Za Kościuszki, rzekli ludzie,
«Orlę takie już widziano.


Wielka, wielka wojna będzie:
Oj, nie jeden Moskal zginie;
Lecz i Orlę krwią opłynie,
W Polsce mogił nam przybędzie!» —

(Pieśni Janusza.)


BITWA KONFEDERATÓW BARSKICH
POD ŻWAŃCEM.

Brzęczy szabla, świszczy kula,
W ogniu Żwaniec, biją z dział;
Pan Puławski to tak hula —
Z Moskalami ucztę dał.

«Ej! używaj w lata młode!»
Jak się bawią! jaki śpiew!
«Za Ojczyznę, za swobodę,
Nieśmy bracia, nieśmy krew!»

Pięćset naszych par tam stało,
Sześcio-tysięczny był gość;
Hulali sobie noc całą;
Lecz Puławskiemu nie dość.


Jakby piorun w mgnieniu oka,
Przez ich przedziera się broń;
I rzecze: « Polska szeroka —
Chodźcie skakać na jej błoń!»

Częstochowa gdzie? lub Słonim! —
Przez pięć im wiosen co rok,
I dziś wspomina lud o nim,
Jaki wyprawiał im skok.

Teraz sobie odpoczywa.
W Ameryce — — Do tych dób!
O! Ojczyzno nieszczęśliwa.
Nie masz ziemi mu na grób!

Czego wzdychasz Lachu młody,
Mówi Moskal, że twój pan:
Jak Puławski spraw mu gody,
Jak Puławski proś go w tan.

(Antoni Górecki.)





BÓG Z WAMI!
(DNIA 28 LUTEGO 1861 ROKU.)

Pragnęłaś uświęcić pamiątkę Grochowa,
Twym modłom się przemoc oparła przebojem,
Przed tron swój ofiary twe przyjął Jehowa,
Boleścią promienna, okryta żałobą,
Męczeńską krwią zlana, potężna spokojem,
O polska stolico, Bóg z tobą!

Stanąłeś wspaniały jednością i wiarą,
I mocarz wysłuchał zdumiony twej mowy —
I zadrżał, że wołasz o wolność twą starą,
Zdobywco, coś zdobył wszechwładztwo nad sobą!
Wzburzony i wrzący, lecz cichy, bo zdrowy,
O polski narodzie, Bóg z tobą!

Padacie bezbronni pod ciosem przemocy,
Od strzałów ulicznych, od razów z rąk wroga;
Śród lodów fortecznych, śród lodów północy,
Przed mordem gołemi stający piersiami,
Przed gwałtem broniący się pieśnią do Boga —
O biedni Polacy, Bóg z wami!


Męczeństwem pracujcie na dzień zmartwychwstania,
Wytrwaniem okupcie swych win przebaczenie,
Jednością otoczcie braterskie działania;
A przyjdzie godzina, że wolni, że sami
Z upadku wskrześniecie na wieczne istnienie,
Bo, kraju i ludu, Bóg z wami!

(Dziennik literacki.)





BÓJ.

Zlinjowane chłopy
Czernią jak wąkopy —
Powyżej się fali
Jak zboże ze stali:
Niby grusza cicha,
Rzadko posadzony,
Sztandar ich czerwony —
Ponad niemi wzdycha.

Wystrzałów potoki
Rozniosą w obłoki
Hymn dziki, ponury,
Głos żalu natury:

I przez krwi strumienie
Gdy w popiele grody,
Gdy we łzach jagody,
Mknie w przyszłość wspomnienie.

W boju z żądzmi świata
Trwożliwi i podli,
Tu mężni: brat brata
Bagnetem pierś bodli.
Z sercem skamieniałem,
Byleby ich imię
Nie znikło w dział dymie,
Nie zgasło z wystrzałem.

Za sławy łakocie
Dają szczęsne chwile —
Ach! jedno lat krocie
Co i dni motyle.
Czem bańka na wodzie,
Dym, co go wiatr wieje,
Tem my, nasze dzieje,
W wieczności pochodzie.

(Wiadomości emigracyjne.)





BOŻE NARODZENIE.

Bóg się rodzi, moc truchleje.
Hymn żalu wznoszą narody,
Piosnkę zemsty lud już pieje,
Piosnkę zemsty i swobody.
Ach to Marya w bolach rodzi —
Bóg się rodzi! Bóg się rodzi!

Niebo czarno się zachmurza,
Żałobnie płaczą dziewice,
Nad Ojczyzną wisi burza,
A śród burzy błyskawice.
Ach to Marya w bolach rodzi —
Bóg się rodzi! Bóg się rodzi!

We krwi ludu tyran brodzi.
Opiekuńcze widzisz duchy?
Już piękniejsze słońce wschodzi,
Wnet opadną z nóg łańcuchy.
Ach to Marya w bolach rodzi —
Bóg się rodzi! Bóg się rodzi!

(Dźwięki minionych lat.)





CHMURA.

Pod dębem, na bagnie,
Moskal we krwi cały;
Wyje, jak wilk zgłodniały,
Kropli choćby dżdżu pragnie.

Gorączka go spali,
A w około woda!
Ale nikt jej nie poda,
Nikt się go nie użali.

Płynie chmura dżdżowa,
Sieje deszcz maleńki,
Słyszy Moskala jęki
I zagrzmi w groźne słowa:

«Milcz niegodne plemię!
Z Karpatów ja chmura,
Siwej Wisły ja córa,
Polską orzeźwiam ziemię.

«Lecz wroga polskiego,
Deszcz mój nie zasili:
Tyleście łez wypili,
Tyle krwi ludu tego.


«U Newy, u Newy
Szukać wam napoju,
W gorącej juchy zdroju,
Między carskiemi trzewy.»

Seweryn Goszczyński.






CZARNA SUKIENKA.

Schowaj matko suknie moje,
Perły, wieńce z róż:
Jasne szaty, świetne stroje,
To nie dla mnie już! —
Niegdyś jam stroje, róże lubiła,
Gdy nam nadziei wytryskał zdrój;
Lecz gdy do grobu Polska zstąpiła,
Jeden mi tylko przystoi strój:
Czarna sukienka:

Narodowe nucąc śpiewki
Widząc szczęścia świt
Kiedym szyła chorągiewki
Do ułańskich dzid,

Wtenczas mnie kryła szata godowa;
Lecz gdy śród bitwy brat zginął mój,
Kulą przeszyty w polach Grochowa —
Jeden mi tylko przystoi strój:
Czarna sukienka!

Gdy kochanek w sprawie bratniej,
Mściwą niosąc broń,
Przy rozstaniu, raz ostatni
Moją ścisnął dłoń,
Wtenczas choć smutna lubiłam stroje:
Lecz gdy się krwawy ukończył bój,
A on gdzieś poszedł w strony nie swoje —
Jeden mi tylko przystoi strój:
Czarna sukienka!

Gdy liść lauru, Wawru kwiaty
Dał nam zerwać los.
Brałam perły, drogie szaty,
I trefiłam włos;
Lecz gdy nas zdrady wrogom przedały,
Gdy zaległ Polskę najezdców rój,
Gdy w wieżach jęczy naród nasz cały —
Jeden mi tylko przystoi strój:
Czarna sukienka!

Konstanty Gaszyński.





CZAS NAM DO BOGA.

Ziemskim potęgom tylem się nasłużył,
Napalił ofiar z czynów i uniesień!
Jam się mojemu Bogu tak zadłużył,
Jako ten rolnik, gdy nań wczesna jesień
Razem uderzy, a pole odłogiem — —
Czas było z moim połączyć się Bogiem.

W strasznych ciemnościach długo się chadzało,
A choć śród cierpień i jęku rozpaczy!
Na promień laski człek baczył tak mało,
Tak bezrozumnie dufał w szał junaczy,
Że myślał niebo zwalić pychy rogiem. —
Czas było z moim połączyć się Bogiem.

Odkądem z starą wziął rozbrat osobą:
Ścieżki mych ojców, jako drogi mleczne
Widzę za sobą, i widzę przed sobą
Ścieżki przyszłości, ni to tęcze śliczne.
Czemużem chodził w przeciwieństwie srogiem,
Czemużem z moim nie łączył się Bogiem!? —


Drobneż, ach drobne te mędrków rachuby,
Jak pył kurzawy, którą szatan wznieci;
A ta ich wolność, to na duszę śruby —
W miłości ojca najwolniejsze dzieci;
I głów nie ugną, nie klękną przed wrogiem —
Czas nam, czas bracia połączyć się z Bogiem!

Kto wiarą idzie, zwycięztwo z nim kroczy,
Wódz trzyma duchy na ostrzu swej stali;
Naród ogarnia jakiś duch proroczy!
Co odbuduje, nieprędko się zwali;
Święci za ziemskim pomagają progiem —
W wierze, miłości, połączmy się z Bogiem! —

Lucyan Siemieński.




CZTERY RZECZY.
IMPROWIZACYA.

Cztery rzeczy w Polsce słyną:
Stara piosnka, stare wino,
Przyjaźń doświadczona,
I uczciwa żona.


Cztery rzeczy w Polsce znane:
Pług i kosa na ugorze,
Szable w ogniu hartowane
I pieśń ludu: «Święty Boże

Cztery rzeczy Polskę zdobią:
Ciemne bory, łany żytnie,
Ludzie, którzy w pocie robią,
I miłość co krwawo kwitnie.

Cztery rzeczy miłe oku
I po całym kraju sławne:
Koń pod człekiem, broń przy boku,
Stroje i zwyczaje dawne.

Ile siły, bracia moi!
Przechowujmy tę spuściznę,
Bośmy wszyscy jedni, swoi,
Radzi umrzeć za ojczyznę.

Teofil Lenartowicz.


DO MAJOWEGO WIETRZYKA.

Wiej wietrzyku ulubiony!
Ledwie znasz mię ty.
Daj powiew z rodzinnej strony,
Zbierz wygnańca łzy!

Wiejesz — jakże skwarne tchnienie!
Wolniej, wolniej wiej!
Ach! rozumiem — to westchnienie
Z lubych piersi Jej! —

Znów powiał — z Jazyma fali
Zwiewa mokre mgły!
Niby deszczyk — a tak pali!
Ach! to braci łzy!

Zajęczał w tonach złowrogich —
Pojmuję ten jęk!
To mych towarzyszy drogich
Ciężkich kajdan dźwięk!

Ach! ukończ moje katusze,
Ześlij sny! — Wśród snów
Weź zmęczona moją duszę,
Odnieś Bogu znów!

Karol Baliński.





DO MATKI POLKI.

O! matko Polko! jeźli syn twój z młodu
W płochych rozrywkach marnie trawi lata,
I zapomniawszy krzywd swojego rodu,
Schlebia tyranom, z wrogami się brata!
Jeźli zwyczaje i strój narodowy
Obraca w pośmiech, lub znosi ze wstrętem;
Jeźli się wstydzi pięknej ojców mowy
I rad szczebiocze paryzkim akcentem —

O! matko Polko! źle syn twój się chowa!
Opowiedz-że mu wszystki Polski męki,
Wskaż mu na Pragę — na pola Grochowa —
Na niepomszczone błonia Ostrołęki!
Niechaj się dowie, ile krwi wyciekło
Z serca narodu — i jaka łez rzeka,
Płynąc od strony gdzie Sybiru piekło,
Przez wszystkie ziemi wygnania przecieka!

W Korsyki górach, gdy morderców kule
Zabiją starca, obowiązkiem syna
Jest nosić ojca skrwawioną koszulę,
Która mu wiecznie zemstę przypomina;

I póty nie zdjąć tej smutnej puścizny,
Aż krew krwią spłaci. — O! Polko! twe dziecię
Nosić powinno kir z grobu ojczyzny
I w każdej chwili myśleć o odwecie!

Niech więc do dzieła sposobi się z cicha,
Skrytemi łzami żal serca podsyca,
Żart ma na ustach, a śmiercią oddycha
Jak Hamlet, kiedy mścił się za rodzica! —
Tej jednej myśli niech wszystko poświęci
Jak Alf, co zrzekł się szczęścia i Aldony
By pomścić Litwę. — I niech ma w pamięci,
Że i on rośnie dla kraju obrony!

Każże mu wcześnie wprawiać się do konia;
Do strzału, szabli, do harców i znoju —
Umieć wypatrzeć obronne ustronia
Do czat, zasadzek, lub wstępnego boju.
Pod domem swoim skryte kopać lochy
I tam śród nocy, gdy śpią wrogi nasze,
Odlewać kule, nagromadzać prochy,
Strzelby, kulbaki, lance i pałasze!

Po tylu próbach, chwilę jeszcze jedną
Czekać i czuwać; bo czas niedaleki,
W którym ojczyznę, matkę naszą biedną
Z grobu wyniesiem — by żyła na wieki!

Wtenczas i syn twój, biegnąc w hufiec bratni,
By z dziecka może stać się bohatyrem,
Wyjdzie wraz z nami na ten bój ostatni,
Co wiecznym ludów zakończy się mirem!

Konstanty Gaszyński.





DO MIECZA.

«Mieczu mój mieczu! długo spoczywałeś,
I w grobie ojców już długo rdzewiałeś!
Już ponad ziemią zabłysnąć czas;
I szczękiem twoim pieśń powstania wzniecić,
Łuną twoich odblasków rozświecić
Drogę do szczęścia dla nas.

O mieczu luby! w ogniu poświęcenia,
To w zimnie grobu, to we łzach cierpienia,
To w ofiar tylu tysięcy krwi —
Przeszło od wieka ciągle hartowany,
Może już przetniesz nasze kajdany,
Strawione od czasu rdzy?

Jeźli nie przetniesz, niech me poświęcenia,
Krwi mej gorąco, lub zimno więzienia
Ciebie hartuje, luby mieczu mój!

A i tak zniszczysz mej niewoli pęta,
Bo po za grobem świeci wolność święta:
Tam ukończony z panowaniem bój!

O mieczu luby! na twem ostrzu dzielnem,
Który zwycięztwom, czynom nieśmiertelnym
Przyświecał przez tyle lat —
Spoczywa teraz: moja dusza młoda,
Me szczęście, życie i moja swoboda,
Mojej nadziei i przyszłości świat!

Na twojem ostrzu, co długo broniło
Wiary Chrystusa, i jasno świeciło
Całemu światu, broniąc boskich praw —
Spoczywa teraz szczęście milionów,
Wolność narodów albo tryumf tronów.
Mieczu! o mieczu! miliony zbaw!»

(Dźwięki mej duszy.)





DO OJCZYZNY.

O moja droga ojczyzno!
Bije w ciebie strzał za strzałem,
Ale się wszystkie prześlizną,
Jak po duchu, twojem ciałem.

Niechaj tylko nieśmiertelny,
W swojej ku złemu ohydzie,
Ofiarą miłości dzielny,
Duch twój w twoje ciało wnijdzie!

Nie błądź pomiędzy ludami,
Jak upiór, ach! nie błądź dalej;
Niech między ludów gwiazdami
Już i twoja się zapali.

W epoce nowej, co dnieje,
Niech na swojem stanowisku
Dla ludzkości zajaśnieje:
Ludzkość czeka tego błysku.

Są serca w tęsknej żałobie,
Są oczy we łzach cierpienia.
Co się zwracają ku tobie,
Jak ku chorągwi zbawienia.


Niejedno ku tobie ramię,
Prośba ku tobie nie jedna:
«Podnieś w górę twoje znamię —
To znamię szczęście nam zjedna!»

W głosie ludów boże głosy,
Serca ich czują gdzie bolą!
Twój los roztrzyga ich losy,
Twoja dola jest ich dolą.

Nie myli się wzrok ich wnętrza
Z niebos tobie jest podana,
Twoja chorągiew najświętsza,
I przy niej tylko wygrana.

Nie dla przeszłych wielkich czynów,
Co już poszły wieków drogą,
Nie dla mocy twoich synów,
Którą większe złamać mogą.

Nie dla twoich praw dziedzicznych
Do pradziadów ziemi nagiej
Nie dla względów politycznych
Równowagi lub przewagi:


Jesteś ty sztandarem owym,
Co wszystkie Bogu ukorzy,
Lecz że jesteś Chrystusowym,
I stoisz na woli bożej —

Tak twoja sprawa jest sprawą
Chrystusowego dziś dzieła,
I Chrystusa raną krwawą
Na twoim duchu spoczęła.

Twój krzyż czysty, narodowy,
W krzyżu światów się korzeni,
I w ofierze swej wiekowej
Tenże sam owoc rozpleni.

Tyś pierwsza wezwana ożyć
Miłością z bożego rodu,
I pierwsza w sobie utworzyć
Braterskie koło narodu.

Ty się pierwsza masz oczyścić,
Z nizkości, z przeszłości brudów,
Pierwsza masz tę przyszłość ziścić,
Którą Bóg chowa dla ludów.


Tobie najwyższe wyroki
Dały prawdę, choć nie nową —
Lecz słowo nowej epoki,
Mnogim wiekom boże słowo.

Ty masz wyższy zakon bozki
Odkryć przed świata obliczem,
Nie przez martwe pisma głoski
Ale życiem ofiarniczem.

Ty masz ogniwem widomem
Błysnąć śród tego łańcucha,
Co z wiecznym globu ogromem
Łączy wyższe światy ducha —

Byś pierwsza była najszczerszą
Dla ziemi prawd bożych księgą;
By ją Bóg przez ciebie pierwszą
Obdarzał życia potęgą!

Aby nurtem twego łoża
Szły przez wieki, jako rzeka:
Boża wola, łaska boża,
Wolność i szczęście człowieka.


Ten skarb nieba ludy czują —
Ztąd serdeczne ich spojrzenia,
Wciąż ku tobie się kierują,
Jak ku chorągwi wskrzeszenia.

Jak ku gwiaździe, co ich statki
Zaprowadzi do ostoi,
Jak ku słowu tej zagadki,
Co dziś ludzkość niepokoi.

O, dla tego sercem całem
I duszą modlę się całą!
Słowo polskie, stań się ciałem!
Duchu polski, wejdź w twe ciało!

Seweryn Goszczyński.





DUCH KOSYNIERA.
DUMA.

Drugie kury już zapiały,
W pustkowiu huka sowa;
A Stachowej sen zabrały
Pogłoski z pod Grochowa.


Srogie tam było spotkanie,
Jakiego nie słychano:
Kosyniery, Podlasianie
Padali jak siano.

Więc nad kołyską schylona,
Płacze łzą piołunową,
Nad sierotą, co u łona,
Nad sobą, biedną wdową!

W izdebce wraz się mroczy,
Zagasła szczepka smolna,
I zmęczone łzami oczy
Zasklepiły się zwolna.

Przecież, choć głęboko dyszy
I oczy śpiące miała,
Wszystko widzi, wszystko słyszy,
Jakby wcale nie spała.

Trzeci kogut północ wypiął,
Mignęło przed okienkiem:
Czujny odźwierek zaskrzypiał,
Wchodzi Stach z brzękiem, dźwiękiem.


Zrzucił czapkę, siadł przy stole,
Miło patrzy na żonę —
Błysło z pieca: krew na czole,
Całe piersi skrwawione.

Ujął kosę i krwią z rany
To ją czasem spryskiwał,
To ostrzył, to na przemiany
Do żony się odzywał:

«Moskal w skronie kulą chlusnął,
Krew trysnęła oczyma,
I kosynier lekko usnął:
Nad sen taki nic nie ma.

«Olcha gęsta, bagno skrzepło,
Trup kołdrą, trup poduszką:
Miękko, zacisznie i ciepło!
Nie ma jak moje łóżko.

«A kosynier żołnierz prawy
Choć śpi pod olchą nagą,
Jednak pilnuje Warszawy,
Jednak czuwa nad Pragą.


«Zawsze tam, zawsze tam stoi —
Jego oko przewrócone;
Najzuchwalszy kruk się boi
Rozpiąć skrzydeł zasłonę.

«O północku miecie srodze,
Więc dalej tłumem naszym,
Dalej po grochowskiej drodze
I ruskie czaty straszym.

«Dzień i noc wartując tajnie,
W stanowiskach wytrwali,
Przez bagniska, przez rozstajnie
Odpędzamy Moskali.

«Kosynier, gospodarz skrzętny
I domu nie zapomina.
Idzie do swej żonki smętnej,
Idzie nauczyć syna.

«I krwią ze swojego czoła
Kosę jemu nastala,
By kiedyś, jak kraj zawoła,
Miał czem rąbać Moskala!» —


Stachowę rozpacz ścisnęła,
Załamała dłoń białą:
Chce biedz ku niemu, przecknęła —
A w tem męża nie stało.

Seweryn Goszczyński.





DUMKA.

Tuman-li to w górach, jarach, jak morze się chwieje?
Czy gwiazdami, by ziarnkami Bóg na polu sieje?
Czy się niebo zawaliło,
I skowronki nam pobiło?

Oj, nie mgła to, oj nie gwiazdy, ni obłok się zwalił —
Lud to biały, powstał cały — sobótkę zapalił.
W trzy żubrowe rogi dzwoni:
Do spis, do spis i do koni!

Na wołyńskich widzę polach trzy rzeki się łączy:
Dniester spada — Bug się skrada — i Dnieper rwie rączy —
Z trojej strony potop wali —
Z czwartej obóz mknie Moskali.


Hańczarychy jar głęboki wyrównany trupem!
Lacki ptaku, pilnuj znaku, a nie baw się łupem —
Jeszcze stoi carskie znamię,
Jeszcze długie carskie ramię.

Dniem i nocą taniec idzie — tabor mknie do granic —
Posły chodzą: zwodzą — godzą — Lach nie zważa na nic.
Z ciał pobitych drogę mości:
Szlak czerwony dla złych gości.

U mogiły Perypiaty i Perypiatyki,
Jak skoszona, błoń zielona, padną najezdniki.
Lud koronę z cara zdejmie —
Lud — król w polu i na sejmie.

Rozbujane białozory zalecą daleko:
W kraj soboli, w kraj niewoli, i tak Moskwie rzeką:
Co nam bić się — zdusić cara!
Nas pobrata w wolność wiara.

Odtąd dziwy niebu — ziemi, pokażą Anieli —
W znak zbawienia — odkupienia, słowo: lud się wcieli —

Ziemia niebem — Cudy! budy!
Półbogami staną ludy —

Lucyan Siemieński.





DUMKA NA WYGNANIU.
Z ODSTĘPCY.
Kołyb meni orłom buty, wysoko litaty,
Łetiw by ja na Podole, myłoi szukaty.
(Pieśń Gminna Podolska.)

Gdyby orłem być!
Lot sokoli mieć!
Skrzydłem orlem, lub sokolem
Unosić się nad Podolem,
Tamtem życiem żyć!

Droga ziemia ta!
Myśl ją moja zna!
Tam najpierwsze szczęście moje,
Tam najpierwsze niepokoje,
Tam najpierwsza łza!

Tam bym noc i dzień
Jak zaklęty cień,

Tambym latał, jak wspomnienie,
Pierś orzeźwiał, czerpał tchnienie.
Boże! w orła zmień!

Gdyby gwiazdką być!
Nad Podolem tkwić!
Jasnem okiem w noc majową,
Nad kochaną lubej głową
Do poranka lśnić!

Albo z po za mgły,
Zsyłać słodkie sny!
Jak w jeziora tle przejrzystem
Odbijać się światłem czystem
W kropelce jej łzy!

Potem cały dzień,
Jak zaklęty cień,
Niewidzianem patrząc okiem,
Zachwycać się jej widokiem — !
Boże! w gwiazdkę zmień!

Próżno się tych dni
Obraz duszy śni —

Zapłacz luba gorzkim płaczem
Nad Podolem, nad tułaczem,
Co był miły Ci.

Potępieni my!
Wspomnieć serce drży,
Orły lecą, gwiazdy cieką,
Kraj w okowach, ty daleko,
A w około łzy! —

Maurycy Gosławski.





DUMKA WYGNAŃCA.

Ach! ja chciałbym stać się chmurą,
Na wschód z wami płynąć górą,
Tam, gdzie mgli się Karpat szczyt;
Gdzie smętarzem ziemia cała —
Naród tonie w krwi, lecz pała
Wiarą w przyszły życia świt.

Tam, gdzie z mogił są oazy,
I z szubienic drogoskazy!
A ku niebu idąc lud,
Śledzi szlak po drogoskazach,

Odpoczywa w tych oazach,
Wstając znów na nowy trud.

Patrzeć na tę ziemię łzawą,
I na ludu mękę krwawą —
Aż nabrzmiały łzą i krwią,
Wzlecieć — i od Karpat szczytów
Aż do Kaukazu granitów
I do mórz, co lodem lśnią —

Pływać nad przestronne ziemie,
Na których słowiańskie plemię,
Naród Słowa w więzach śpi;
Trzeźwić go polskiemi łzami,
I budzić błyskawicami
Krwawemi, od polskiej krwi.

Szumieć nad słowiańskie strzechy —
Pieśń rozbudzeń i pociechy,
Przyszłą wolność śpiewać im;
Pieśń powstania Słowa-Stanom,
Pogrzebowy śpiew tyranom
Grzmić rozgłośnie gromem tym:

«Ludy Słowa! Słowa dzieci!
Już poranna zorza świeci,

Zmartwychwstania błyska dzień,
Dzień waszego przeznaczenia!
Ziemię czynem poświęcenia
Bozką drogą pchniecie w strzeń.

«Ale niechaj w waszem łonie
Bratnia miłość wprzód zapłonie,
Bo wspólny wasz Ojciec-Bóg;
Wspólna wasza przyszła droga,
Wspólna teraz dola sroga,
I jeden was gnębi wróg.

«Polska, siostra wasza, wieki
Z nim walczyła, i w daleki
Świat przyszłości wiodła wraz.
Patrzcie! — teraz w wrogów gronie,
Na krzyżu, w cierniów koronie —
Cierpi i walczy za was.

«Wzywam was na Boga imię!
Zbudźcie ducha, co w was drzymie;
Wstańcie wraz na jego głos —
Bo dzień czynów waszych płonie,
I Bóg składa w wasze dłonie
Prace wieków, świata los.


«Polsko! Polsko! coś szła przodem
Przed wielkim Słowa narodem,
Młodszym braciom przykład daj.
Hej! Słowianie złączcie dłonie,
Bozkim szlakiem, w bratniem gronie
Wiedźcie ludzkość w szczęścia raj.»

(Dźwięki mej duszy.)





DZWON.

Na gościńcu do Stolicy
Pełno ludu i pogłosek;
Wiozą dzwony z okolicy,
I z kaliskich wiosek.

Pod Kaliszem w wiosce małej
Na dniu jasnym cud ujrzano:
W dzień świąteczny był lud cały
Na mszy świętej rano.

W samą chwilę podniesienia
Runął z wieży, sklepieniami,
Dzwon największy, a z podsienia
Przemówił słowami:


«Od pół wieku lud mój płacze,
Bo chleb polski żywi wroga;
Lecz i płacze i rozpacze
Nie dochodzą Boga.

«Jam ludowi jękiem wtórzył,
Przez pół wieku rany koił:
Płacz był próżny, jęk nie służył,
Moskal w kraju broił.

«Dziś sprzykrzyłem próżne jęki —
Przyprowadźcie sto par wołów,
I dołóżcie silnej reki,
A zbędziem mozołów.

«Na okopach, pod Warszawą,
We trzy działa się rozpłynę,
I odezwą zwołam krwawą —
Do modłów rodzinę.

«Tam opowiem moje żale;
Lecz nie żale to już płonne —
Ha, zadzwonię! a podzwonne
Zapłacą Moskale!»

(Pieśni Janusza.)





DZWON POGRZEBOWY.
(Na pamiątkę pogrzebu ofiar poległych d. 27 Lutego 1861 r.)

Szczyt naszych cierpień strzelił jako wieża,
Błysł jak dzwonnica sklepieniem skrwawionem,
I cały naród stał się wielkim dzwonem,
Gdzie jedno serce uderza.

To dzwon pogrzebu — tak, stu lat pogrzebu!
Naród już w niebo wysłał gońców — oni
Przyspieszą dzieje, gdy powiedzą niebu,
Że serce polskie znów dzwoni.

Ten dzwon obudzi w Europie dreszcze —
Nutą ofiary, swą nutą jedyną
Powie: że Polska nie zginęła jeszcze,
Gdy jeszcze za Polskę giną!

Ten dzwon zadzwonił na godzinę cudów,
Ewangielicznej, bezprzykładnej wojny;
Pomiędzy szranki zbrojnych mieczem ludów,
Wychodzi lud, palmą zbrojny.

Tylko pod palmą gaj oazy rośnie,
Pustynia żarem pod stopą się płoni
Lecz idźmy, dojdziem ku źródłom i wiośnie,
Jeźli iść będziem dłoń w dłoni.


Wszak jest najświętszą przysięga na grobie!
Męczeńskie świadki męczeńskiego skonu,
Na grobach ofiar przysięgnijmy sobie,
Spiżową harmonją dzwonu!

(Dziennik literacki.)





GOŚCINNY.

Czy tak mało w was ducha,
Że już jeno skrzypeczki,
Jeno w karczmie taneczki,
Jeno w myśli dziewucha?

Ciszej grajku, ej cicho!
Bo ci skrzypki rozwalę.
Inne w Polsce gra licho —
Męczą naszych Moskale.

Jak wam bracia nie wstydno,
Śmiać się zrana do nocy?
Nie czujecie wy widno
Tej moskiewskiej przemocy?

Cóżeście tak zgłupieli,
Czy rozumieć nie chcecie?

Nie przy takiej kapeli
Nam tańcować po świecie.

Jak na karczmie szynkuję,
Już trzy lata w jesieni,
Jako mogę bieduję,
Myśląc, że się odmieni.

A tu djablo odmiana —
Hejże chłopcy! hej dalej!
Będzie nowa sukmana,
Jak pobijem Moskali.

Będzie chata i w chacie,
I na kołku w komorze —
Dalej żywo! hej bracie!
Niech nam Pan Bóg pomoże.

«Dawaj noże i cepy,
Dawaj kosy, obuchy,
Nie wyrzekaj że ślepy,
Że na biedę lud głuchy.

Nie wyrzekaj gościnny,
Myśwa o tem dumali:
Ten lud polski niewinny —
Odpędziwa z Moskali.


Odpędziwa, Bóg widzi!
Polska ziemia ożyje,
Któż to chłopa powstydzi,
Kiej tańcuje, kiej bije?!»

Teofil Lenartowicz.





HYMN DO POLSKI.

Wstań o matko! czoło wznieś!
Dosyć spać,
Czas już wstać —
Ty wolności tęczę wskrześ!
Na twoim grobie śmieją się morderce,
Piją rzęsiste puhary —
Ich brudna stopa depce twoje serce;
Żołdak urąga twojemu cieniowi —
Dumny szatan szatanowi
Nieczyste pali ofiary!

Polsko! w majowym wolności poranku,
Raz cię ugodził śmiertelny,
Jutrznię swobody zdmuchnął wiatr piekielny —
Padłaś strojna, w ślubnym wianku,
Tak jak dziewica, marząc o kochanku.

I za życia urok cały,
Została tobie, na wybladłej skroni
Męczeńskiej, korona chwały —
Został na grobie potok krwawej toni.
Wstań o matko! czoło wznieś!
Dosyć spać,
Czas już wstać —
Ty wolności tęczę wskrześ!

Silne twoje ramię
Bagnety połamie.
Błyśnij słońca zdrojem,
Gwieździstym zawojem
Pogrzebowy zalej mrok —
Tyranów olśnij wzrok!
Sięgnij po piorun, co drzemie gdzieś w niebie,
Niech on będzie twoją duszą!
Piorunne iskry żelazo pokruszą —
Dusza — piorun zbawi Ciebie!
Niech wolności zwiędły krzew
Zrosi nie łza, ale krew! —

Matko! na czole’ć siądzie dawna dzielność,
Ciemiężców pokona,
Z kości powstaną tysiące mścicieli —
I z twojego łona

Strzeli
Nieśmiertelność!
Wstań o matko! czoło wznieś!
Chwyć za broń,
Wroga goń —
I wolności tęczę wskrześ! —

Jan Dworzecki.





HYMN ORŁÓW.

Hej! bracia orły do lotu!
Na świata brudnego końce!
Przed nami góry — olbrzymy,
Przed nami czernią chmur dymy,
Hej! bracia orły do lotu!
Do lotu! Przed nami słońce!

Kto ulągł się u skał szczytów,
Temu świat cały jest drogą,
Kolebką — morze błękitów,
Łożem — posłanie z granitów;
Temu świat cały jest drogą,
Kto ulągł się u skał szczytów!


Hej! skrzydła roztoczmy obie,
Na świata czworakie wiatry!
Z odważną piersią w zasobie,
Odbądźmy przegląd po globie!
Kolebką były nam Tatry,
Z nich skrzydła roztoczmy obie!

Oczami — jak błyskawicą,
Ścigajmy zdobycz z wysoka,
A co wypatrzym źrenicą,
Niechaj wnet szpony pochwycą.
Odwagą bystrego oka
Przestraszmy, jak błyskawicą!

Jastrzębi, sokołów stada
W naszej ojczyźnie plądrują —
Wiatr, zanim skona noc blada,
Z szumem się skrzydeł rozgada,
I nasze szpony poczują
Jastrzębi, sokołów stada!

Tam kruków czernie przeklęte
Na trupy żerować biegną;
Lecz tych wspomnienie jest święte,
Ciała szanowne, nietknięte,
Co walcząc za kraj, polegną — !
Rozpędźmy czernie przeklęte!


Ha! jeszcze burza szalona
Piorunem w oczy nam błyszczy?
Sił poprobujmy — niech ona,
Choć straszna grzmotami,
Swej piersi żarem się niszczy,
I pierzcha burza szalona!

Hej! bracia orły do lotu
Choć czyste już świata końce;
Chociaż go podłość nie gniecie —
Lecz jeszcze zimno na świecie!
Hej! bracia Orły do lotu,
Przed nami pali się słońce! —

Edmund Wasilewski.





IN HOC SIGNO VINCETIS.
(Do braci na tułactwie).

O bracia moi! w polskiej dziś krainie
Pusto i tęskno. — Car, tyran bez duszy
Niszczy nasz język, zamyka świątynie,
Dawne pomniki i posągi kruszy —
Wszystkie wspomnienia wytępia i głuszy!


W Polsce dziś naszej, jak we wdowim domu,
Smutek i niemoc; miara się przebrała
Wszech nieprawości — a nie ma się komu
Upomnieć za nas! — Europa cała
Nic, okrom żalu i łez, nam nie dała!

Dla tej od ludzi opuszczonej ziemi,
Jakaż ostatnia dzisiaj jest obrona?
Patrzcie! tam zdala, nad niwy polskiemi
Ot, krzyż, na którym Zbawiciel nasz kona —
Sam, miłosierne rozciągnął ramiona!

On tarczą naszą: jedynem zbawieniem —
Biednych rozbitów ta kotwica święta!
Pod Jego godła opiekuńczym cieniem
Tulmy się kornie, jak drobne pisklęta
Pod skrzydła matki, co o nich pamięta! —

Bracia! gdy w rzymskiej świat jęczał niewoli,
Krzyż dał mu wolność na Golgoty szczycie!
I nas krzyż także od wrogów wyzwoli —
Przez niego tylko w grób nasz wróci życie:
Tym tylko znakiem zbrojni — zwyciężycie!

Do stóp więc krzyża garnąć się nam trzeba,
O bracia moi! — nadzieja jedyna

Dziś w Bogu tylko — On z przybytków nieba
Choć nas doświadcza, lecz nie zapomina
I ześle pomoc, gdy przyjdzie godzina!

Konstanty Gaszyński.






JESZCZE POLSKA NIE ZGINĘŁA.
(Mazurek Dąbrowskiego.)

Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy,
Co nam obca moc wydarła, mocą odbierzemy;
Co wszczęła rozpacz, to dokona męztwo,
Marsz, marsz Dąbrowski; Bóg nam da zwycięstwo.

Matka z grobu powstająca woła do swych dzieci:
Kto jest mój syn, prawy Polak, niech do boju leci!
O matko nasza! o Ojczyzno święta!
My twoje dzieci, my skruszym twe pęta.

Za wolności kraj rodzinny, śpieszmy do oręża!
Wszakże Bracia! nigdy liczba, lecz męztwo zwycięża,
Honor i chwała są przy naszej stronie,
Słodko jest ginąć w Ojczyzny obronie!


Ziemio naszych Prapradziadów, ziemio krwią ich zlana,
Jużeś nasza, już obcego mieć nie będziesz pana.
Do broni, Bracia! do broni! do broni!
Pod świętym znakiem Orła i Pogoni!

Przy Dąbrowskim niebezpieczeństw żadnych się nie straszem,
Ufność w Wodzu, Jedność, Zgoda będzie hasłem naszem.
Co wszczęła rozpacz, to dokona męztwo,
Marsz, marsz, Dąbrowski, Bóg nam da zwycięztwo!






JESZCZE POLSKA NIE ZGINĘŁA.
(Wiersz, w Listopadzie 1856 roku napisany, po zawartym pokoju paryzkim.)

Kiedy los Polskę na zabój ugodził,
A dzwon pogrzebny już lament rozwodził,
Z domu do domu, i z grodu do grodu;
Nim ostateczne tchnienie wyzionęła.
Ktoś się tam ozwał: Jeszcze nie zginęła! —
Nie! nie zginęła! — szło echo narodu.


Nie, nie zginęła! — Tylko lico zbladłe
I oczy wrzącem czuwaniem zapadłe,
Znoszonych tortur wyjawiają znoje.
Krzywda bez pomsty, siła bez oręża
Tętno w niej życia gwałtownie natęża;
Cierpieć, czy rwać się — gotowa na dwoje.

Skazan pod obce, na tułactwo, nieba,
I wstydną rękę wyciągać dla chleba,
Geniusz nawet styran bez zasobu.
Próżno im z Kraju złoty łańcuch świeci
Zabójczą łaską: wierne ojcom dzieci
Przysięgę serca szanują do grobu.

Gdy wrzask wojennej trąby razi strachem,
W gmachach bogaczów i pod wiejskim dachem:
Dla nich, w tym wrzasku nadzieja i życie.
Zkądkolwiek grzmiący bitwy huk zawita,
Chwytają głos ten sercem — tak jak chwyta
Wołanie matki zabłąkane dziecię.

Co to za rozpacz! gdy zerwan piorunem
Sztandar zwycięztwa spadał im całunem
Na trup nadziei, w ostatnim jej blasku!
Miotaj się rzewnie na mordy i blizny
Rzucaj kotwicę, ratunek Ojczyzny!
W linę jej ufaj — a lina ta z piasku!


Błogosławiony, komu nieba dały
Dzierżyć Ojczyznę w pełni sił i chwały,
Ołtarz bez kaźni, miecz groźny, dom wolny! —
Od swych ołtarzy i z domu wyrwany
Rozbitek gwałtów, w zimny świat zawiany,
Biedny wygnaniec! cierpieć chyba zdolny.

O! jak im trudno, lecz jak pięknie świecić!
W ćmie poniewierki święty ogień niecić,
Którym ich Ojców pochodnia płonęła!
Gdy na Kraj jarzmo i knebel wróg wsadza,
Gdy lży i dławi, a świat martwy zdradza,
Z przepaści świadczyć: Jeszcze nie zginęła!

Nie, nie zginęła! — Pod temi kirami
Wdowiej miłości napawa się łzami,
Hartując duszę nie znającą trumny!
Naród, choć w pętach, toć umrzeć nie może,
Gdy na te pęta ciche ostrzy noże,
Święty rozpaczą, wstydem nawet dumny.

Czas twoje wieńce, Pokoju, pokruszy.
I znowu wojna zagrzmi światu w uszy,
I znowu lanca błyśnie sławą starą!
Hej dla Ojczyzny! — i Polska się zrywa,

Walczy — zwycięża — przebacza — szczęśliwa! —
Ty snem to zowiesz! My miliony — wiarą.

Lord Stratford de Redcliff.
(Karol z Kalinówki, tłómacz.)





KIELICH GORYCZY.

Młodzieńcy duchem i ciałem,
Spełnijcie kielich goryczy!
Tak gorzko na świecie całym!
Łez krople kto z was policzy,
Młodzieńcy duchem i ciałem?

Spełnijcie kielich aż do dna,
Aż będzie gorzko w rozumie;
Aż dusza, słodyczy głodna,
Znudzona w spodlonym tłumie,
Krwi kielich spije aż do dna!

Niech w piersi zapłoną ognie,
Niech w duszy zawrą upały;
Myśl niechaj żelaza pognie —
A na świat, obdarty z chwały,
Wyrzućmy piorunów ognie!


Młodzieńcy duchem i ciałem, i t. d.

Z zemstą jak z głownią pożaru,
Z szaloną odwagą czarta,
Pędźmy wśród ziemi obszaru!
Gdy z szat ludzkości obdarta,
Dalej z nią w otchłań pożaru!

Dalej z nią, niech się przeczyści,
Jak stal w płomienia uścisku:
Jej świeżych potrzeba liści,
Nam szczęścia jej trzeba w zysku.
Dalej z nią! niech się przeczyści!

Młodzieńcy duchem i ciałem, i t. d.

Jak powódź rzeki, gwałtownie
Rzućmy się na świata zręby —
Do rąk pochodnie i głownie!
Wściekłemi poszarpmy zęby,
Starego świata warownie!

Jak gdyby jadem wścieklizny,
Niech serca zemsta pokąsa,
Od pieluch aż do siwizny!
Darmo się przemoc podąsa —
Do nowej zajdziem ojczyzny!


Młodzieńcy duchem i ciałem, i t. d.

Jest cukier na spodzie czary:
Lecz go się dopić potrzeba!
I przez łez, przez krwi ofiary,
Trzeba się dobijać nieba,
Jak cukru na spodzie czary!

Wtedy świat cały osłodzim,
Jakby ustami dziewczęcia;
Gdy z łez i ze krwi wybrodzim,
Jak z lubieżnego objęcia,
Wtedy świat cały osłodzim!

Młodzieńcy duchem i ciałem,
Spełnijcie kielich goryczy!
Tak gorzko na świecie całym!
Łez krople kto z was policzy,
Młodzieńcy duchem i ciałem — ?

Edmund Wasilewski.





KOCHAJMY SIĘ.
(Polonez.)

Kochajmy się, bracia mili!
Zgoda, jedność od tej chwili.

Od pałaców w chatki kmieci: —
Kochajmy się — niech głos leci.

Któż to nam może przeszkodzić
Z bratem się swoim pogodzić;
Z nim się cieszyć lub weselić,
Z nim los, mienie, życie dzielić?

Kochajmy się tylko wzajem —
Każde miejsce będzie rajem.
Bo gdzie wejdzie miłość, zgoda,
Tam wnet wchodzi i swoboda.

Ah! gdy nas ujrzy złączonych,
Wiarą miłością spojonych;
Ufajmy śmiało w tej porze,
Że i Bóg nam dopomoże.

Antoni Górecki.





KONFEDERAT.
Już się przecie przetarła czarnych
chmur nawała —
Woronicz.
KARSKI.

Kędyż-to tak spieszna droga?
Gdzie zbrojno jedziecie?


SIELAWA.

Rewolucja z łaski Boga!
Ocknęli się przecie!
Już w Warszawie na Moskala
Nastawili łapkę.
Już się z jarzma kraj wyzwala:
Więc na bakier czapkę!


KARSKI.

I jam słyszał — ale — ale —
Ej-że, Panie Janie!
Bo to młodzi — starym cale
Szaleć nie przystanie.


SIELAWA.

Starym! — Starym? mówisz Wasze?
Co! starzy szaleją?
Polskie czapki i pałasze
Nigdy nie starzeją!


KARSKI.

Nie ubliżam ja Waszeci:
Lecz, czyby nie lepiej —
Bo ot — drogą ktoś tam leci —
Nuż się Żandarm czepi:

Ot, ja każę zaprządz konie,
Bigosu podjemy:
Schowaj szablę — a na Błonie
W Warszawie staniemy.


SIELAWA.

A to piękna historyja!
Rewolucja w kraju —
Ten i ów się w mieście zwija,
W Polsce jak-by w raju;
A ja patrzeć mam kądzieli,
Albo jechać bryczką?
Żeby starej karabeli
Gdzieś szukali z świeczką?
«Gdzie Sielawa?» tartas, wrzawa,
«A kto nas powiedzie?
Gdzie Sielawa?!» a Sielawa
Na dryndulce jedzie!
Nie!... my jedziem z ostrą szablą,
Po dawnym zwyczaju,
Na rumaku z miną diablą,
Na usługi kraju.
A choć sobie sądzisz Wasze,
Żem niby przy-stary,
Przecież, kto mi dmuchnie w kaszę,
Ten nie ujdzie kary!

Będę radził i pocieszał,
Z processyją śpiewał,
Łotrów-zdrajców będę wieszał,
A młodych zagrzewał:
I zobaczysz co to będzie,
Mój sąsiedzie Karski!
Zaraz w mieście hukną wszędzie:
«Konfederat Barski!»

(Pieśni Janusza).





KOŃ GRABARZ.

Już cię więcej nie utrudzę,
Pójdziesz sobie sam po błoniu;
Ku ostatniej dziś posłudze
Wygrzeb jeszcze dół mi, koniu!

Spiesz się, póki z rany mojej
Krew do reszty nie ubieży,
Póki nie odejmę zbroi,
I nie skończę mych pacierzy.

Spiesz się, pracuj całą siłą,
Głębiej koniu, głębiej jeszcze,
By mię słońce nie paliło,
By nie doszły do mnie deszcze.


Gasną oczy, dech się ziębi —
Ach, żal braci, żal mi chatki!
Głębiej, proszę, jeszcze głębiej,
By nie zbudził płacz mię matki.

Dość, dość, koniu! Jak zawoła
Wszystkich zmarłych Bóg do siebie,
Bym mógł słyszeć głos Anioła,
I co prędzej stanął w Niebie!

Stefan Witwicki.





KOSYNIER.

Dalej bracia, bierzma kosy,
Wykrzyknijmy razem:
Polsko! świetne twoje losy!
Tym wrócim żelazem.
Albośmy to nie Polacy? albośmy to jacy?
Nie masz ci to polskiej duszy, jako Poznaniacy.
Danać moja dana,
Ojczyzno kochana!

Nie płaczcie nas cne dziewoje,
Że idziem na boje,
Chociaż poniesiemy blizny,
Wszak to dla Ojczyzny!

Uszyjcie nam dwój-barwiste chorągiewki czyste.
A od każdej się powali po tysiąc moskali.
Danać moja dana,
Ojczyzno kochana!

Precz dzisiaj taki mospanie
Co się lękasz boju,
Lepszy ja w białej sukmanie,
Niż ty w Niemca stroju.
Dziś kto pierwej w boju stanie, ten jest mości panie,
Kto się kryje za okopem, nie wart być i chłopem.
Danać, moja dana,
Ojczyzno kochana!

Uciekajcie w stepy Rusy,
Bo idą Wiarusy,
I czarci Was nie zasłonią
Przed ich dzielną bronią.
Nie zwycięży dziś Wiarusa żadna ruska dusza;
Kulą gwiźnie, kosą liźnie, aż się Rus obliźnie.
Danać moja dana,
Ojczyzno kochana.

Polacy się nie ulękną,
Choć armaty jękną,

Śmiało oni w boju staną,
Za Polską kochaną;
A gdy moskali zbijemy, do domu wrócimy,
Wtenczas krzykniem: Bogu chwała, Polska nasza cała!
Danać moja dana,
Ojczyzno kochana.






KOZAKOWI NA PAMIĄTKĘ.

Hej, hej, ojcze atamanie!
Ukraina śpi w najlepsze,
I wiatr zasnął na kurchanie,
I zasnęła woda w Dnieprze.

I koń ledwie nogi wlecze,
I człek w stepie ledwie żyje,
Czas nie leci ale ciecze,
Gdzieś w limanach czajka gnije.

Z Wychowskiego szablą krzywą,
Mała bawi się dziecina,
Płacze matka Ukraina,
A mołodcy śpią leniwo.


Skowroneczek strząsnął piórka;
Gdzieś na stepie orzeł kracze,
Rwie się pardwa i przepiórka,
A ty jeden śpisz Kozacze?

Z nad burzanów, z nad limanu,
Przyśpiewuje ptastwo pięknie?
Lecz zerwana, nie zadźwieknie
Złota struna teorbanu.

Człek się włóczy jakby mara,
Chociaż budzi, nieobudzi:
Otumanił car psia wiara
W Ukrainie wszystkich ludzi.

Hej, hej! panie atamanie,
Ot, przed wami się użalę:
Jak się dłużej tak zostanie,
To chałupę starą spalę.

Spisę w drobne trzaski złamię,
Szablę rzucę na dno morza,
I usiędę w wilczej jamie,
Gdzie za krajem Zaporoża.


Człowiek żyje a nie żyje;
Głupie ludzie w chatach siedzą —
Taki pójdę tam i zgniję,
Taj niech lepiej wilcy zjedzą.

Atamanie nasz koszowy!
Albo pójdziem rżnąć Moskali,
Albo panie bywaj zdrowy,
Jeźlib’ dłużej tak zostali.

Ot — mój konik rży z daleka,
Kark wyciąga, chrapy szerzy!
Jak to patrzy, jak to czeka,
I zobaczył, ot i bieży.

Stój, stój koniu! idą popy,
Pan ataman mądra głowa,
Ztąd i zowąd ciągną chłopy,
Od Korsunia, od Kijowa.

Bywaj zdrowa dziewko młoda,
Jakoś będzie to inaczej,
Oj nie wyschnie Dniepru woda,
Nie zaginie ród kozaczy.


Jeźli zginę, to pożałuj —
Wrócę, wrócę, nie wyrzekaj;
Jeźli kochasz to pocałuj,
To pocałuj i poczekaj.

Na koń, na koń! hej mołodce!
Serce bije, krew się pali,
Hej sotniki, połkowodce!
Na Moskala! dalej, dalej!

Teofil Lenartowicz.





WARSZAWIANKA.
(Warszawa, 1831.)

Oto dziś dzień krwi i chwały,
Oby dniem wskrzeszenia był!
W gwiazdę Polski Orzeł biały
Patrząc, lot swój w niebo wzbił.
A nadzieją podniecany,
Woła na nas z górnych stron:
Powstań Polsko, krusz kajdany,
Dziś twój tryumf albo zgon.
Hej kto Polak, na bagnety!
Żyj swobodo, Polsko żyj!
Takiem hasłem cnej podniety,
Trąbo nasza wrogom grzmij!


«Na koń,» woła kozak mściwy,
«Karać bunty Polskich rot,
«Bez bałkanów są ich niwy
«Wszystko jeden zgniecie lot!»
Stój! za Bałkan pierś ta stanie,
Car wasz marzy płonny łup,
Z wrogów naszych nie zostanie
Na tej ziemi, chyba trup.
Hej, kto Polak, na bagnety! i t. d.

Droga Polsko! dzieci twoje
Dziś szczęśliwszych doszły chwil,
Od tych sławnych, gdy ich boje
Wieńczył Kremlin, Tybr i Nil.
Lat dwadzieścia nasze męże
Los po obcych grobach siał,
Dziś, o Matko, kto polęże
Na twem łonie, będzie spał, i t. d.

Wstań Kościuszko! ugodź serca
Co litością mamić śmią,
Znałże litość ów morderca,
Który Pragę zalał krwią.
Niechaj krew tę krwią dziś płaci,
Niech nią zrosi grunt, zły gość,
Laur męczeński naszych braci
Bujniej będzie po niej rość, i t. d.


Tocz Polaku bój zacięty,
Uledz musi dumny Car,
Pokaz jemu pierścień święty
Nieulękłych Polek dar;
Niech to godło ślubów drogich
Wrogom naszym wróży grób,
Niech krwią zlane w bojach srogich,
Nasz z wolnością świadczy ślub. i t. d.

O Francuzi! czyż bez ceny
Rany nasze dla was są
Z pod Marengo, Wagram, Jeny,
Drezna, Lipska, Waterloo?
Świat was zdradzał — my dotrwali:
Śmierć czy tryumf — my, gdzie wy.
Bracia! my wam krew dawali;
Dziś — wy dla nas nic — prócz łzy. i t. d.

Wy przynajmniej, coście legli
W obcych krajach za kraj swój,
Bracia nasi, z grobów zbiegli!
Błogosławcie bratni bój.
Lub zwyciężym — lub gotowi
Z trupów naszych tamę wznieść,
By krok spóźnić olbrzymowi
Co chce światu pęta nieść. i t. d.


Grzmijcie bębny, ryczcie działa,
Dalej! dzieci w gęsty szyk;
Wiedzie hufce wolność, chwała,
Tryumf błyska w ostrzu pik.
Leć nasz Orle, w górnym pędzie,
Sławie, Polsce, światu służ!
Kto przeżyje, wolnym będzie;
Kto umiera, wolnym już. i t. d.

Karol Sienkiewicz.





KRAKOWIAK.
1816.

Nie będę łez ronić,
Choć mnie Stach ma rzucić;
Pójdzie kraju bronić,
Czegóż się mam smucić!

Niech się we mnie kocha,
Ze wsi młodzież cała:
On wie, żem nie płocha,
Że mu będę stała.

Mam ja nietykane
Dwa krzaczki różane;

Jak wróci młodzieniec,
Uwiję mu wieniec.

Bo kto krew ochoczy
Za Ojczyznę toczy,
Takiemu kochanka
Nie żałuje wianka.

(Antoni Górecki.)





KRAKOWIAK.

Hej! wesoło w imię Boże,
Chociaż bieda gniecie,
Wszak Polska zginąć nie może,
Póki my na świecie.
Mimo groźby i rozkazy
My nie zaginiemy,
Upadniemy tysiąc razy,
Tysiąc powstaniemy!
Danasz moja dana,
Ojczyzno kochana.

Dostojemy w naszej dumie,
Mimo krzyków swarnych;

Kogot z nami, a on umie
Dzióbać orłow czarnych.
Niechaj car jak chce się sroży,
Mimo jego wrzaski,
Tego łotra z łaski bożej
Zbijem — z bożej łaski.
Danasz moja dana
Ojczyzno kochana.

Prześliśma różne krainy
I lubią nas wszędzie,
Gdyż nie stracił Polak miny!
Zuchem był i będzie.
Panie bracie, kiedyś nasze
«Do broni» zanucim,
Chwycim dziarsko za pałasze
I do kraju wrócim!
Danasz moja dana,
Ojczyzno kochana!

Jeszcze dosyć krwawej pracy
Po drodze spotkamy;
Albośwa to nie Polacy,
Zmęczyć się nie damy.
A jak wrócim do siedliska,
Co to wrzawy będzie:

Ojciec wita, matka ściska —
Radość, przyjaźń wszędzie,
Danasz moja dana
Ojczyzno kochana.

Nuż ksiądz proboszcz z parafiją
Wystąpi jak w święta:
Chłopcy krzyczą: niech nam żyją!
Ściskają dziewczęta.
Po wojence mości panie,
W szczęśliwą godzinę,
Każdy za żonkę dostanie
Kiej jabłko dziewczynę.
Danasz moją dana,
Ojczyzno kochana.

Juliusz Słowacki.





KRAKUSY.

Grzmią pod Stoczkiem armaty,
Błyszczą białe rabaty,
A Dwernicki na przedzie,
Na Moskala sam jedzie.


«Hej za lance chłopacy!
Czego będziem tu stali?
Tam się biją rodacy,
A myż będziem słuchali?

«Chodźwa trzepać Moskala,
Bo dziś Polska powstała!
Niech nam Polski nie kala —
Hej, zabierzwa mu działa!»

I zerwali się razem,
Posterunek rzucili,
Nie wołani rozkazem,
Na batalię przybyli.

«Cóż tu słychać Ulanie?»
Pyta jeden z nich żwawo.
«Kropią naszych Mospanie.
Słońce zeszło dziś krwawo!»

«Ej-że? kropią, mówicie?!
Jakże kropić nie mają,
Kiedy wy tu stoicie,
A wej oni strzelają?!


«Wszak to działa nie dziwo?
Wszak to blizko? — Wiarusy?
Hej, na działa — a żywo!
Dalej naprzód Krakusy!»

I krzyknęli wraz «hurra!»
Właśnie gdy wróg nacierał,
«Co tam leci za chmura?»
Pyta sztabu Jenerał.

«Jenerale! Krakusy
Znać swą pocztę rzucili —
Oszaleli Wiarusy,
Bez rozkazu ruszyli!»

«A to czyste warjaty,
Patrz, jak lecą po roli!
Patrz, jak wiercą granaty!
Nie daruję swawoli!»

Lecz gdy wódz się tak gniewa,
Groźnie patrzy do koła;
Ktoś od walki przybywa,
I z daleka już woła:


«Jenerale! to chwaty!
Od lewego tam skrzydła
Wiodą cztery armaty,
I Moskali jak bydła! —»

Lecą, lecą wzdłuż błonia,
Grzmią krakowskie kopyta;
A Dwernicki spiął konia,
I okrzykiem ich wita:

«Dzielnieście się spisali!
Zawsze Polak tak bije!»
A Krakusy wołali:
«Nasza Polska niech żyje!«

(Pieśni Janusza.)





KULIK.

Oto zapusty dalej kulikiem
Każdy wesoły a każdy zbrojny,
Jedzie na wojnę jak gdyby z wojny,
Z szczękiem pałaszy, śmiechem i krzykiem.
Dalej! kulika w przyjaciół chaty —
Zbudzimy śpiących, zabierzem z sobą.
Nie trzeba wdziewać balowej szaty,
Ani okrywać czoła żałobą;

Tak jak jesteśmy — dalej i dalej!
A gdzie staniemy? aż nad granicą —
Gwiazdy nam świecą,
Staniemy cali.
Ha! ha! koń parska — rade nam dwory —
Nie trzaskaj z bicza — niechaj śpi licho.
Szybko po drodze, tak jak upiory
Śmigajmy szybko — cicho — i cicho.
Niech sanki świszczą
Jak błyskawica,
W okrąg księżyca,
Złote mgły koło,
Kagańce błyszczą.
Ha! ha! ha! jak nam wesoło!

Kto nas zobaczy, ten nie zostanie —
Z nami na nowe poleci tańce;
Mnogie hajduków świecą kagańce,
Szybkie po śniegu śmigają sanie.
A kto chce zostać — więc dobrej nocy,
Niech go nie zbudzi kogutów pianie,
Niech śpi spokojnie. — My bez pomocy
Tak jak jesteśmy — dalej i dalej — i t. d.

Stójcie tu! stójcie — oto dwór biały
I światło w oknach — dam znak — wystrzelę.

Odpowiedziały mnogie wystrzały.
Ha! dobra wróżba — wszak tu wesele —
Tu szlachta pije — wyprawia gody
Drużby za nami! swaty za nami!
Od młodej panny, chodź panie młody —
Lecz nie patrz na nią — zalana łzami,
A łzy kobiece zmiękczą ci serce.
Wrócisz! nie zwiędną ślubne kobierce;
Teraz za nami — tak z bukietami,
Tak jak jesteście — dalej! i dalej! i t. d.

Stójcie tu! stójcie! tu dwór szlachcica
Dam znak, wystrzelę — nie, ciszej! ciszej!
Znagła wpadniemy, nikt nie usłyszy —
Przebóg! tu pogrzeb — błyszczy gromnica —
Porozwieszane w oknach całuny
I stoi truna — a koło truny
Syn smutny, w dłoniach ukrywa czoło —
Ha, ha! co robić? tu nie wesoło
Lecz po co długie prawić androny!
Mój panie synu prosimy z sobą.
Daj na pacierze — zostaw na dzwony,
Zabierz przyjaciół. — Z czarną żałobą
Tak jak jesteście — dalej! i dalej i t. d.


Stójcie tu! stójcie! tu znakomity
Szlachcic zamieszkał — więc drzwi uchylę —
Zielonym suknem stolik wybity
A na stoliku świecą pamfile.
Panowie szlachta! do djabła karty —
Dalej do broni! a karty w kąty!
Niech Dej Algierski, Karol dziesiąty
I delfin, grają — może kto czwarty
Do gry zasiądzie i na kozery
Będzie błękitne rzucał papiery,
Które już dawniej spadły na cztery
I jeszcze spadną. — Mości Panowie!
Niech w karty sami grają królowie!
A my do koni — dalej! i dalej! i t. d.

Stójcie tu! stójcie! tu zamek stary
Na hasło mnogie strzał odpowiada.
Zamorskie jakieś widzę maszkary —
Panowie bracia! to maskarada.
Szaty w dziwaczne lepione wzory —
Słuchaj no! słuchaj, mój włoski panie
Czy Sycylijskie znasz ty nieszpory?
Znasz ty Neapol? a ty Hiszpanie
Czy byłeś kiedy w Minny orszaku?
Nie — mniejsza o to — Włoch, Korsykanin,
Żyd, Tatar, Turek, Amerykanin,

Chodźcie tu za mną wszyscy bez braku,
Tak jak jesteście — dalej! i dalej! i t. d.

Stójcie tu! stójcie! nowa gościna —
Już w oknach wszelkie światło pogasło.
Dam znak, wystrzelę, nie — po co hasło
Tu śpią — nie słyszą — nie nasza wina
Że sen przerwiemy. — Sztukam we wrota —
Ha! stary sługa wychodzi, świeci.
Twój pan śpi teraz? to mi to cnota!
«O nie — on nie śpi — pan mój i dzieci,
Nim trzecie grudnia błysnęło zorze,
Wyszli na czele zbrojnej czeredy —
A teraz cicho — pusto we dworze.
Wyszli na wroga — czy wrócą kiedy?«
Widzicie bracia, mylą pozory;
Takiemu panu błogosław Boże.
Oby tak wszystkie zastać nam dwory!
Jedźmy więc sami — dalej! i dalej! — i t. d.

Jakże noc pyszna, jak lecą konie
Lecą i lecą — a z pod kopyta
Pryskają iskry — połyska błonie.
Śmigają sanki — już świta! świta!
Na niebie blednie czoło księżyca —
Droga skończona — oto granica.

Wstrzymaj rumaka! wstrzymaj rumaka!
Noc rozwidniała,
Zagrzmiały działa —
Oto jest kulik Polaka! —

Juliusz Słowacki.





MAJDANEK.

Ej! widok to miły oku,
Jak mi miły kraj i Bóg!
Gdy się w czarnym krwi potoku
Pod kopytem zwinie wróg.

Na ten widok pierś Ułana
Tak gra, taki budzi śpiew,
Jakby z wroga krew przelana
Podwoiła twoją krew.

I tak lekko wstrząśniesz lancę,
Tak ci miły wtedy świat,
Jako myśl o Podolance,
Jak podolskiej niwy kwiat.

Czy słyszysz te wdzięczne śpiewki?
Żywe, z serca, w sercu brzmią!

Bo nad głową chorągiewki
Drżą, oblane świeżą krwią.

Nie dostąpisz bez chrztu nieba —
I Ułanem aby być,
Chrzciny lancy sprawić trzeba,
Krwią moskiewską trza ją zmyć.

Pragniesz w rajskiej być krainie?
Z nami trzymaj, rób i wierz!
Pod Majdankiem Jordan płynie,
Podolaków w kumy bierz.

«Wiele wrogów pyta obcy.
My pytamy: gdzie wróg jest?
«Wróg w Majdanku Ura chłopcy!
I sprawiony lancom chrzest!

Czy ich wiele, czy ich mało,
A nam że do tego co?
Nam dość, że nic nie zostało:
Policzą ich, jeśli chcą.

Po Majdańskich tam nizinach
Stanie jutro mogił huk!
Przy następnych odwiedzinach
Zliczym, wiele padło sztuk.


Powiadali, bagnetami
Cały tam Majdanek lśniał —
Tego nie wiem, lecz za nami
Wiem że został: pomost z ciał.

Daj mi dzisiaj dnie Majdanka,
Dam pół życia, tylko daj!
Jak mi miła Podolanka
Jak mi miły Bóg i kraj!

Maurycy Gosławski.





MAJTEK.

«Słuchaj o majtku, nieszczęsny zbiegu,
Jakżeś nas prędko porzucił!
Od ojczystego odbijasz brzegu,
Ażebyś więcej nie wrócił?

Przecież, wkopana w ziemię źrenica,
Ku nam strzeliła wesoło;
Uśmiech, gość rzadki, zstąpił na lica,
Dawna pogoda na czoło —

Każdy się krząta, pragnie odwlekać —
Tyś jeden skoczył z pośpiechem —

Można-ż z ojczyzny śpiesznie uciekać,
Uciekać — jeszcze z uśmiechem?»

«Słuchaj — rzekł majtek — jam od lat wiela
Widział i kraj ten i ludzi:
A com ja widział, nigdy wesela
W sercu rodaka nie wzbudzi.

Widziałem mężną cnotę w ucisku,
W głowach pospólstwa ciemnotę,
W głowach rozumnych widoki zysku,
A w sercu niewiast pustotę.

Ja, co mię własne szczęście nie nęci,
Com uniesioną z powodzi
Resztę mych myśli, uczuć i chęci
Ojczystej powierzył łodzi:

Mógł-żem skosztować powabów życia,
Gdy, skoro wicher zawieje,
W ostatniej łódce blizkiej rozbicia
Ostatniem widział nadzieje?»

Adam Mickiewicz.





MARA OJCZYZNY.

Jakże ja czuję te chwilę! —
Ach! ja w tej chwili pół-życia przeżyję!
Jak łaskotanie lekkiego całuska,
Jak uścisk z lekka rzucony na szyję.
Tak lekko, tak lubo, tak mile,
Wieczorny powiew przy ustach się wije,
Włos rozwiewa, czoło muska — —

Tu światła wiejskiej biesiadki,
A tam za liściem pełna twarz księżyca,
Jak igrająca ogniami krynica,
Blask swój przelewa — i z po za drzew siatki,
To perły, to blaszki, to kwiatki
Po ciemnej darni kobiercu rozprasza.
Tu zapala, tu przygasza.

A tu w czarodziejski wieniec
Wiąże się uczta przed myślą spojoną:
Pięknych ócz ogień, świeżych ust rumieniec,
Dobrych serc urok, wdzięk wiejskiej swobody,
I nęcą, i kwitną, i płoną —
Jakże uroczy ten wieczór pogody!
Jak lube to drobne grono!


Światłem, dźwiękiem i kadzidłem
Spłynęły zmysły: już, już z ich powodzi
Rzadki gość serca, anioł szczęścia wschodzi,
I w tejże chwili lodem skrzepły w łonie
I jasność i dźwięki i wonie!
Anioł poczerniał, skrył się zgasłem skrzydłem
I padł na twarz przed straszydłem.

Ach! to ona! znów ona, blada,
Z martwą źrenicą, we krwi świeżej blizny:
Szczęście do piersi, ona za niem wpada,
Staje posępna, wznosi groźne pięście —
A uśmiech, a radość, a szczęście
Gasną, czernieją jak zmarłe z trucizny — !
To duch zabitej ojczyzny!

Seweryn Goszczyński.





MARSZ NA LITWĘ.
(Mazur wojenny.)
I.

Nasz Chłopicki, wojak, dzielny, śmiały,
Powiedzie naszych zuchów wśród zwycięztw i chwały.

Huk armat, szczęk pałaszy,
Zaborców wnet odstraszy —
Hej bracia! w Imię Boże,
Bóg nam dopomoże.

Nieraz Polak walczył, płoszył, gromił,
Lecz na obce nigdy on się nie łakomił.
Poniszczyć wrogów roty,
To polskich synów cnoty:
Hej bracia — i t. d.

Dalej bracia, walczmy dzielnie, śmiało,
Nasz orzeł skończy walkę dla narodu z chwałą.
Tnie chwacko tęga kosa,
Nią wrogom utnię nosa:
Hej bracia — i t. d.

Idźmy bracia żwawo, idźmy w Litwę
I na śmierć, albo życie, stoczmy z carem bitwę!
Hej razem w imię Boga,
Pobijem gracko wroga:
Hej bracia — i t. d.


II.
(Warjant.)

Naród polski, sławmy, mężny, śmiały!
A młodzież nasza dzielna, w polu zwycięztw chwały.

Huk armat, szczęk pałaszy,
Brodaczów wnet odstraszy;
Hej naprzód! w Imię Boże,
Bóg nam dopomoże.

Nieraz Polak walczył, płoszył, gromił,
Lecz na obce nigdy on się nie łakomił.
Poniszczyć wrogów roty,
To polskich synów cnoty:
Hej naprzód — i t. d.

Dalej bracia! walczmy, dzielnie, śmiało!
Nasz orzeł skończy walkę dla narodu z chwałą.
Tnie chwacko tęga kosa,
Nią wrogom utrzem nosa:
Hej naprzód — i t. d.

Hej rodacy dalej! hura! hura!
Na dumnych wrogach — naszych niechaj zadrży skóra.
Nic nam car z Paszkiewiczem,
A pogróżki dla nas niczem:
Hej naprzód — i t. d.

Dalej bracia żwawo; idźmy w Litwę,
I na śmierć albo życie, stoczmy z Carem bitwę.

W pień wrogów wytępimy,
Na miazgę w proch zetrzemy:
Hej naprzód — i t. d.






MARSZ W PRZYSZŁOŚĆ.
KROK PODWÓJNY.

Jak tu straszno! — Tu nas dręczą —
Pełno łez i skarg!
Pod żelazną kark obręczą
Purpurową zaszedł tęczą,
Niegdyś wolny kark.
A tam ziemia obiecana,
Bez tyrana i bez pana,
Pod zarządem bożym,
Czeka nas za morzem
Krwi!
Za czerwonem morzem!

Jak tu straszno! — Nagi, bosy,
Gromadzi się lud —
W polach świecą białe stosy
Naszych kości. — Dzikie głosy
Krzyczą zewsząd: głód!

A tam ziemia obiecana
Z burzanami po kolana
Z chlebem, solą, zbożem,
Czeka nas za morzem
Krwi!
Za czerwonem morzem!

Tu chce zniszczyć ród człowieczy
Faraonów moc;
A aniołów, ani mieczy
Bóg nie zsyła ku odsieczy,
Choć prosim dzień-noc!
Więc gdy stary Bóg nie słucha,
Pomódlmy się do obucha,
Uściśnijmy noże,
I dalej za morze
Krwi!
Za czerwone morze!

Ryszard Berwiński.





MARSZ ZA BUG.
CHÓR.

Uderzcie w bębny, zagrajcie nam w rogi:
Za Bug! za bug! za Bug!

Niech lotne serce nie wyprzedza nogi —
Uderzcie w bębny, zagrajcie nam w rogi
Dla naszych serc, dla naszych nóg:
Za Bug! za Bug!

Już tam niejeden z zabużańskich braci
Uchem przy ziemi każdy tentent ima,
Tysiąc go razy i schwyta i straci,
A nas jak nie ma, tak nie ma!
A posiodłane, pokiełznane konie
Strzygą uszami, rżą do naszych koni;
A ostre szable i nabite bronie
Brzęczą nutą naszej broni.
Chór. Uderzcie w bębny, — i t. d.

Piękne siostrzyce, Rusinki, Litewki,
Jak zakochane, już nas upatrują;
Polskim ułanom szyją chorągiewki,
Polskie kokardy gotują.
Że nas zobaczą, żywiej ich wzrok płonie,
Drżą ręce naprzód, że nas uściskają,
A serce-prorok nie mieści się w łonie,
Że nas wkrótce kochać mają.
Chór. Uderzcie w bębny, — i t. d.

Warczy próg Dniepru, pomrukuje Dźwina,
Bo cudzy język polską wodę chłepce:

Wyje stepami polska Ukraina,
Bo koń cudzy po niej depce.
Dyszy niechęcią bagniste Polesie,
Burzami grożą naddniestrzańskie skały;
Lesista Litwa dąsa się i ćmi się
Na nasz pochód opieszały.
Chór. Uderzcie w bębny, i t. d.

Wodzu nasz Janie! białe orły żebrzą
Ogniem Grochowa i Wawru napadem,
Niech się co prędzej brzegi Bugu śrebrzą
Tryumfującem ich stadem.
Niech, postrzelony ten potwór dwugłowy,
Po ziemi polskiej dłużej się nie słania;
Wypuść ostatni pocisk piorunowy,
I skróć mu męki skonania.

CHÓR.
Uderzcie w bębny, zagrajcie nam w rogi,
Za Bug, za Bug, za Bug!
Niech lotne serce nie wyprzedza nogi —
Uderzcie w bębny, zagrajcie nam w rogi,
Dla naszych serc, dla naszych nóg,
Za Bug, za Bug!

Seweryn Goszczyński.





MAZUREK TRZECIEGO MAJA.
(1691.)

Witaj majowa jutrzenko,
Świeć naszej polskiej krainie!
Uczcimy ciebie piosenką,
Przy hulance i przy winie.
Witaj Maj, piękny Maj!
U Polaków błogi raj.

Nierząd braci naszych cisnął,
Gnuśność w ręku króla spała,
A w tem Trzeci Maj zabłysnął;
I nasza Polska powstała.
Wiwat Maj, piękny Maj,
Wiwat wielki Kołłątaj!

Ale chytrości godzina,
Młot swój na nas gotowała,
Z piekła rodem Katarzyna,
Moskalami nas zalała;
Chociaż kwitł piękny Maj,
Rozszarpano biedny kraj.

Wtenczas Polak z łzą na oku
Smutkiem powlekł blade lice,

Trzeciego Maja co roku,
Wspominał luba rocznicę —
I wzdychał: «Boże daj!
By zabłysnął Trzeci Maj.»

Na ustroniu jest ruina[8]
W której Polak pamięć chował;
Tam za czasów Konstantyna,
Szpieg na nasze łzy czatował —
I gdy wszedł Trzeci Maj,
Kajdanami brzęczał kraj —

W piersiach rozpacz uwięziona,
W Listopadzie wstrzęsła serce:
Wstaje Polska z grobów łona,
Pierzchają dumni morderce,
Błysnął znów Trzeci Maj,
I już wolny błogi kraj!






MAZUR.

Piękna nasa Polska cała,
Piękna, zyzna i nie mała!

Wiele krain, wiele ludów,
Wiele stolic, wiele cudów;
Lec najmilse i najzdrowse
Pseciez cłeku jest Mazowse!

Bo gdzie takie cudne stroje,
I śpiewanki i dziewoje?
Kto w podkówki tak wyksese?
Komu miłe tak pielese,
Jak ojcyste Mazurowi?
Niechaj cała Polska powie.

Po-za Niemnem wielkie błota,
A za Bugiem Ruś sromota;
Góral zbytnie podkasały,
A Odroki lud zmiemcały.
A więc nasa, nasa góra!
Nie mas w świecie nad Mazura!

Mówią, ze tam na Podolu
Rośnie zyto bez konkolu;
Ale u nas dary Boze
Płyną Wisłą az za moze:
Psyspiewuja jej flisaki,
A gros cłek ma jaki-taki.


Gdzieś za światem Dniepr tam płynie,
Sławne konie w Ukrainie;
Ale kto, jak Mazur właśnie,
Wioząc z konia bicem tsaśnie!
Kiedy jedzie do Warsęgi,
Mówią wsyscy: Mazur tęgi!

Tęgi Mazur wej w pokoju,
Lec się psyda i do boju,
Znane w Polsce kosyniery,
I do boju Mazur scery;
Gdy do kosy się psyłozy,
Tnie Moskala jak gniew Bozy.

Dana, dana, dana, dana,
Za ojcyznę miła rana!
Prędzej zginą zeki, góry,
Niźli Polska i Mazury.
Bies cię porwie Mikołaju,
A swoboda będzie w kraju.

I zanócą w Polsce ludzie
O Mazurach i o cudzie;
Bo Bóg zeby świat dziś twozył,
Juz z Mazurów by go złozył:

A pośrodku nich niecnotę
Mikołaja, na zgryzotę.

(Pieśni Janusza.)


MAZUR.
(Na cześć generała Rossyjskiego Suchozanieta, z powodu połamania mu nóg w bitwie pod Grochowem dnia 25. lutego 1831. r. — Mazur ten jest tłómaczeniem z oryginału rossyjskiego, napianego przez W. Ks. Konstantego, niegdyś Naczelnego Wodza Wojsk Polskich, jak wieść niesie.)

Wara z granic płatni słudzy!
Wara dumne wrogi!
Wara! nie leźć w ogród cudzy,
Bo połamiem nogi.

Zaświadczą Suchozaniety,
Zaświadczy wam Praga,
Zaświadczą wam własne grzbiety,
Jak polski bicz smaga.

Precz włóczęgi w ruskiej skórze
Dybicze i Tole!
To nie Bałkan, o nie gburze!
To drugie Psie-pole.


Nam Bałkanem jest pierś nasza,
Nasza krew Dunajem,
Wodzem nam nie Jusuf Pasza:
My się nie przedajem.

To nie złotem do fortecy
Znaleźć sobie drogi —
Tu pod kijem trzeszczą plecy,
Tutaj łamią nogi!

Waraż z granic najezdnicy!
Dalej naprzód wiara!
Staniem z mieczem na granicy,
I powiemy: Wara!

Maurycy Gosławski.


MAZUR PODOLSKI.
(1830).

Lazła niegdyś z pleców skóra,
Darł ją ruski pazór,
Jednak Polak szedł mazura —
Hej, nie masz jak mazur!

Dzisiaj bracia pierzchły chmury,
Innych trzeba tańców:

Posłuchajcie, jak mazury
Grzmią śród Pragskich szańców!

Hej któs Polak, staniesz w parze,
Jak dawniej bywało.
Biały Orzeł na sztandarze,
A przygrywa działo!

Wszak nie оbcе ci te dźwięki,
Ktoś swobody synem —
Zna je echo z pod Dubienki
Pomni pod Raszynem.

Tam wesoło, tam nad Wisłą
Kruszą się kajdany;
Tam zbawienia słońce błysło,
Dalej i my w tany!

Czemże gorsza nasza niwa,
Niż wiślańskie wody?
Jedna matka nieszczęśliwa,
Jednakie nam rody.

Toż Bóg i za nami stanie,
Wszak ta ziemia nasza,
Dalej Bracia Podolanie!
Dalej do рałasza!


Nie rzucim go, ni odbiegniem,
Pokąd dźwignąć zdolni —
Dalej! albo w gruzach legniem,
Albo będziem wolni!

Maurycy Gosławski.


MODLITWA OBOZOWA
DNIA 7-GO MAJA W OBOZIE POD RUDZIENKĄ.

Nie na różańca pierścienie
Dziś liczmy modlitwy nasze,
Niech grzmią działa, lśnią pałasze —
I za szeregowe pienie
Ozwą się jedne modlitwy:
Do Litwy, wodzu, do Litwy!

Nie ten z Bogiem, kto pacierze
Z książki odczytuje pilnie;
Bóg z tym trzyma nieomylnie,
Kto w wolności działa wierze!
Nasze więc jedne modlitwy:
Do Litwy, wodzu, do Litwy!


Krasne są Niemna doliny,
Kraśniejsze Litwinów serca!
Złączą się z nami Litwiny
A żyć skończy przeniewierca. —
Dziś niech spólne grzmią modlitwy:
Do Litwy, wodzu, do Litwy!

Tam wystawim ołtarz wiary —
Ołtarz będzie nad ołtarze,
Czołem mu wytną mocarze
Car nam stanie na ofiary.
Hej, za wrogiem dziś gonitwy:
Do Litwy, wodzu, do Litwy!

Kędy słupy Bolesława
Groźne rozbijały fale,
Niech nasz kościoł, bracia, stawa:
Ja w nim kadzidła zapalę.
Bo znam waszych serc modlitwy:
Do Litwy — dalej — do Litwy!

Proch wygrzebiem z ziemi głębi,
Ofiar drgające ostatki;
Niech się w niebo dym rozkłębi —
Niebo nam służy na świadki,
Na świadki mściwej modlitwy,
Nieszczęść Polski, nieszczęść Litwy!


Łzy współbraci niech za ciało
Za krew w kielich leją księża;
W jęk niech kapłan śpiew wytęża,
W jęk piekielny: «tak się działo!»
My śpiewajmy krwawe bitwy,
Mordy Polski, mordy Litwy!

Czas zastąpi ofiarnika,
Zimny świat nam mszy posłucha —
I za odmiar nędzy ducha,
Niech go śpiew nasz wskroś porusza!
My śpiewajmy krwawe bitwy!
Mordy Polski, mordy Litwy!

Jako iskra, gdy w przelocie
W ciało pryśnie, płomień wznieci,
Tak śpiew nasz ziemię przeleci,
I zapali duchów krocie.
Śpiewać będą krwawe bitwy,
Tryumf Polski, tryumf Litwy!

Świat cię przeklnie dumny człeku,
W tobie nieszczęść wszystkich wina,
Klnąć cię będzie wiek po wieku,
Jak cię śpiew mój dziś przeklina —
Giń morderco, Polski, Litwy,
Oto koniec mej modlitwy! —

Stefan Garczyński.





MOGIŁA SUŁKOWSKIEGO
W EGIPCIE.

Pół wieku już dobiega, jak po matki zgonie
Polak walczy o byt jej. — Jest że ziemia jaka,
Któraby polskich kości nie miała w swem łonie?
Coby się nie napiła krwi lub łez Polaka?

Na Afrykańskich brzegach wznosi się mogiła
Sułkowskiego — zbłąkana między obce groby;
Palma, wysmukła córa pustyni, zwiesiła
Nad nią włos swój zielony, jak sztandar żałoby!

Nad nią fontanny szemrzą srebrną pieśń pogrzebu,
Jak odaliski młode z zapłakanem licem;
A wieżyce Kairu, rosnące ku niebu
Z meczetów Mahometa, świecą jej księżycem!

Nad nią pielgrzym Mekkański czasem chwilkę bawi,
Czekając, aż Imani czas modlitw ogłoszą;
Nad nią lecące stada wędrownych żórawi —
Goście z północy — woń jej rodzinną przynoszą!


W koło niej puszcza dzika — czasem wichru fala
Zbudzi huragan, śpiący na katakomb łożu;
Lub zielona oaza ukaże się zdala,
Jak okręt po piaszczystem żeglujący morzu!

Lub, trącające w niebo głowy kamiennemi,
Piramidy, to cudo dawnych świata cudów —
Jak olbrzymy zbłąkane na Pigmeów ziemi,
Głoszą zmarłym językiem dzieje zmarłych ludów!

Konstanty Gaszyński.





NA DZIEŃ POSPOLITEGO RUSZENIA.

Otwórzcie bracia świątyń podwoje,
W lilje i róże obstrójmy ołtarze;
Niech kapłan bierze mszy tajemne stroje,
I w dzwony zagrzmieć rozkaże!
Módlmy się! — głosy wiary i cierpienia
Błyskiem przenikną przez niebios sklepienia
I o Boga słuch uderzą!

Zagaśmy światła gromnic, godnych nocy —
Wszerz okna wszystkie otwierajcie księża!

Zbrodnia niech mroków przyzywa pomocy,
Przy słońcu cnota zwycięża!
Módlmy się! — głosy wiary i cierpienia
Błyskiem przenikną przez niebios sklepienia
I o Boga słuch uderzą!

Świętym jest kościół! — ale dziś kościoła
Obręb za mały dla wolności ducha —
Na bok więc mury! — gdy lud cały woła,
Niebo i ziemia niech słucha!
Unośmy-ż ołtarz! — on światło powita —
Przed światem całym niech mszą kapłan czyta:
Ona mąk naszych obrazem!

Mordy, pożogi, gwałt żonom zadany,
Zniewaga dziewic, nasza rozpacz zimna,
Niech będzie treścią bogobojną hymna —
Tak prośmy pana nad pany!
Módlmy się! głosy wiary i cierpienia
Błyskiem przenikną przez niebios sklepienia
I o Boga słuch uderzą!

Przecież kto ręczy, że zaczęte modły
W umarłych ustach nie zastygną razem?
Wróg nam zagraża ogniem i żelazem,
Nadzieje często zawiodły.

Więc dzisiaj głosy wiary i cierpienia
Niech śmiała ręka w śmielszy czyn zamienia:
Do broni, ludu, do broni!

Nie czekaj bracie, aż ksiądz od ołtarza,
Morderczą ręką będzie wywleczony —
Nieczynność Boga i ludzi odraża;
Rękę dał Bóg do obrony!
Ręka uderzy! godzina wybiła,
I padnie przed nią nieprzyjaciół siła.
Do broni, tylko, do broni!

Kapłan w ornatach z krzyżem i kadzidłem
Niech naprzód idzie, prowadzi gromadkę:
Ojcowie, syny, opuszczajcie chatkę,
Pod Boga zostanie skrzydłem.
Czekają na was bracia, przyjaciele,
Jak podniesienia pobożni w kościele,
Jak nieba blizki skonania!

A wy dziewice, skoro szyk bojowy
Wszystkie świąteczne chorągwie rozwinie,
Bierzcie Maryę! — niech wianek liljowy
Ozdobi matkę przy synie.
I wszyscy razem — naprzód żwawo dzieci,
Gdy błyszczą żarem pagórkowe wieci,
Na wroga, wszyscy, na wroga!


Jak wały morskie gdy je wiatry wzmogą,
Jak błysk, gdy chmura pod niebiosa ciśnie,
Taką po wrogach będziem deptać nogą,
Taki grom z ręki wybłyśnie!
Próżno się dumny odgraża siłami:
Bóg, Wiara, Wolność, dziś walczą za nami —
Biada mu, biada, na wieki!

Tylko wytrwale, a z Bogiem skończymy.
Tylko z tą wiarą, co przodkowie czcili,
Tylko się w cnoty niech każdy wysili,
Na zbrodnią głuchy i niemy —
I za broń, bracia! modły i cierpienia,
Bóg z bronią naszą w cudo pozamienia.
Do broni, Jezus Marya!

Niech głos do broni, jak tchnienie zarazy,
Do każdej chatki i zakątku wbiega,
Niech się po całym kraju dziś rozlega,
Po tysiąc tysięcy razy.
I serce ogniem niebieskim rozdmucha,
W olbrzymie kształty wzniesie siłę ducha.
Do broni! Jezus Marya!

Starcze! stop siły pozostałe w życiu,
Z młodzieńca jeszcze nierozkwitłą siłą;

Mężu, opuszczaj małżonkę zażyłą,
I synka twego w powiciu;
W imię wszechmocne, w imię przodków wiary
Na ołtarz nieście ostatnie ofiary.
Do broni, Jezus Marya!

Stefan Garczyński.





NA GOPLE.
(W nocy.)

Śród rodzinnych wód odmętu
Śród ojczystych fal,
Z rozbitego łodź okrętu
W ciemną płynę dal —

W ciemną płynę dal i z ciemną
Myślą dawnych strat —
Świat nademną, świat podemną,
Ale nie mój świat.

Tam gwiazd krocie, księżyc w chmurze,
A tu chłodny grób;
Trupy w dole — tajnie w górze
I ja żywy trup. —


Ja trup żywy między niemi:
Gdzie ja płynę, gdzie?
Tu mnie boleść gnie ku ziemi;
Tam nadzieja rwie!

Gdziebądź płyniesz, wód sokole,
Łodzi moja płyń —
Jeźli ginąć, to w żywiole
Fal ojczystych giń!

Śród ojczystych fal żywiołu,
Naprzód, naprzód leć!
A wy trupy wstajcie z dołu,
A ty gwiazdo świeć!

Wstajcie trupy i grobową
Gnajcie ku mnie woń;
Gwiazdo losów, nad mą głową
Nadziejami płoń.

Gwiazda płonie — trupy wstały
Gdzież z pod moich stóp —
Straszno, straszno, jak wspaniały
Ten przeszłości trup!


Wstał i patrzy — jeden, drugi —
I w około mnie,
Tam łeb turzy — cep — maczugi,
A tu łapy lwie.

Jakie kształty, jakie barwy
Krwią zbroczeni w pas!
Precz odemnie straszne larwy,
Nie poznaję was!

Precz odemnie, bo mi serce
Zimny ściska mróz.
Zdejmcie ze mnie, staro-wierce,
Ten wzrok pełen zgróz!

Zdejmcie, zdejmcie — a wy ku mnie
Posuwacie krok:
I tak gniewnie, i tak dumnie
Tem wasz szlecie wzrok!

Precz, precz wołam, oh! daremnie —
Przedwiecznosci lwy,
Czego chcecie wy odemnie,
Czego chcecie wy — ?


«Czego chcemy? — Stare Bogi,
Dawnych chcemy sił!
Wróć nam, wróć nam lud ten mnogi,
Co nam czołem bił!

Co bił czołem, wznosił modły,
A dziś w głębi wód —
Zgroza, zgroza! — ten gad podły,
To nasz cały lud!»

To lud cały — ? śmielej, prędzej
Łódko moja leć!
Stare Bogi — Bogi w nędzy —
Gwiazdo moja świeć!

Świeć nadzieją! Nie utonę
Śród ojczystych wód.
Stare Bogi uśmiercone,
Nieśmiertelny lud!

Słyszysz, słyszysz; jak tam gwarzą
W długim grobów śnie?
Widzisz, jaką groźną twarzą
Napastują mnie?


Czego chcecie stare Bogi,
Trupie, czego chcesz?
Stare Bogi — trupy z drogi!
Prędzej łódko, śpiesz. —

Naprzód, naprzód! Bez ołtarzy,
Czem jest stary Bóg?
A wy słabi, a wy starzy,
Precz nam młodym z dróg!

Nie słuchają — i tłumami
Prą naprzeciw fal —
Próżno, próżno, pokój z wami,
I te łzy i żal —

Lecz daremnie przemódz chcecie
Straszny czasów prąd,
Potępieni na tym świecie
Przez odwieczny sąd. —

Bez nadziei Boże stary;
W niepamięci głąb!
A ty duchu nowej wiary
Zstąp ty na mnie, zstąp!


Zstąp ty na mnie — a noc pierzchnie,
I stanie się cud —
I nim nowy dzień zamierzchnie,
Zbawion będzie lud!

Zawołałem i jęk wielki
Powstał w koło mnie —
I w grób Bogów dwie kropelki
Łzy rzuciłem dwie —

I bogdaj im grób ten lekki
Był na wieków wiek —
Mnie świt czeka niedaleki
I zbawienia brzeg!

Ryszard Berwiński.


NA LIPĘ SŁOWIAŃSKĄ.

Lipo zielona, drzewo ojczyste
Co na mnie kwiaty strząsasz złociste,

I cień daleki rzucasz do koła —
Drzewo rodzinne, ozdobo sioła:

Twoich gałęzi mnogie ramiona
Jako słowiańskie nasze plemiona,


W jednym pniu silnym w ziemi się łączą,
Jeden kwiat sypią i miody sączą.

Gdy Niemiec z ciebie skórę obdziera,
Gdy cię waragska rąbie siekiera,

Ty jednak silna w następnem lecie,
Znowu też same rozrzucasz kwiecie.

Ludy słowiańskie! toż my podobnie
Jak nasza lipa, rosnąc nadobnie,

Przetrwali długie dziejowe burze,
Pioruny, grady i wichry duże.

Z gałęzi naszych cóż nie zrobiono!
Spojrzcie na Polskę nad grób schyloną.

A toż to z onej, o bracia wierni!
Krzyż się ogromny na ziemi czerni.

Z krainy serbskiej, z tej ziemi bolu,
Sterczą mogiły w Kosowem polu.

Z Czech świato-sławnych, z wielkiej Morawy
Krew płynie w srebrnych nurtach Wełtawy.


Nasze Pomorze, sławne przed laty,
Niecnota Niemiec zmienia w warsztaty.

Lipo słowiańska, gdzie twoja chwała?
Czyś ty już nasza lipo spruchniała?

Nic-że już więcej z ciebie nie będzie,
Jak krzyż i warsztat na naszej grzędzie?

«Oj, cicho pisklę! Moje konary
Jeszcze się zdadzą królom na mary.

Oj, cicho pisklę! ucisz swe płacze;
Z mojego drzewa skrzypki prostacze

Nastrój na nutę wielką, podniosłą,
Żeby w tym ludu serce urosło.

Żeby zagrały wszystkie krwi krople,
Żeby ta chwała, co leży w Gople,

Buchnęła w niebo z swojej mogiły!
Żeby się słońca dwa rozświeciły —

Jedno to jasne na modrej fali,
Drugie słowiańskie z słowa i stali.»

Teofil Lenartowicz.


NARODOWA NUTA.
(W imionniku Wojciecha Sowińskiego.)

Miły w ciszy szmer strumyka,
Powiew wiatru, tchnący majem,
Miły w gaju śpiew słowika
Lub skowronka ponad gajem;
Lecz słodsze tony, milsze uczucie
W narodowej, polskiej nucie!

Sercu matki droga wzmianka
Głos dziecięcia w pierwszem słowie,
Miłe dźwięki dla kochanka
Gdy mu luba: « Kocham » powie;
Lecz słodsze tony, milsze uczucie
W narodowej, polskiej nucie!

Wróg nam wydarł kraj nasz cały,
Odział Polskę w kir grobowy;
Lecz nie wydarł naszej chwały,
Ani nuty narodowej —
A słodkie tony, miłe uczucie
W narodowej, polskiej nucie!

Więc śpiewajmy piosnki nasze,
Nim nadpłynie kres błąkania:

Wtenczas bijąc takt w pałasze
Zabrzmim hymny zmartwychwstania!
Bo słodkie tony, miłe uczucie
W narodowej, polskiej nucie!

Konstanty Gaszyński.





NASZA NADZIEJA.

Mój kochany bracie weź do ręki dzieje,
I ze łzami spojrzyj wysoko — za chmury —
A tam znajdziesz, zbadasz prześliczną nadzieję;
Bo tam Bóg Wolności — Bóg władca natury!

Od najpierwszej dziejów do ostatniej karty,
Wszystko tam spojone w łańcuch diamentu;
I wyrok tam Boga istnie niezatarty
Dla każdego wieku, lata i momentu.

I dla naszej Matki Ojczyzny kochanej,
Na srogie cierpienia długo przekazanej —
Jest tam zapisane po licznych dniach kary,
Życie dla Wolności, Swobody i Wiary.


Wielkość! o mój bracie — wielkość ziemskich dzieci,
Ziemskim błotem w ziemskie przestwory wlepiona,
Wpośród mnóstwa światów, wśród słońc miliona,
Ledwie jak robaczek święto-jański świeci.

Pomnisz bracie, pomnisz wielkość dawnych grodów,
Wielkość i bogactwa Azyjskich narodów:
Greczyna potęgę, Rzymu dumne dzieje,
I gdzież są? — Zaledwo dziś z nich proch istnieje.

Pomnisz bracie, pomnisz, kiedy orły złote,
Z nad brzegów Sekwany niebacznie spłoszone,
Nad zdumionej Wołgi zaleciały stronę
I Północ zalały orężnemi roty.

Jak Wisłoki wody, jak śniegi i szrony,
Jasne słońcem, leją barwy dziwne oku —
I iskrzą promieńmi jawnego uroku:
Tak lud Franków płynął w moskiewskie zagony.


I gdzież ten lud przepadł? gdzie zniknął w przechodzie,
I któż tę potęgę złamał i rozburzył? —
Lodem pogrzebany przeminął na Wschodzie,
Bo dniom — chwale jego — koniec się zasłużył.

Budząc się niedawno z letargu do życia,
Nigdyśmy silniejsi nie byli mój bracie!
Przecież Woli Boga nieścigłe ukrycia,
Cierpieć jeszcze w naszej kazały nam chacie.

Ty mi nie dowierzasz, drogi mój Michale!
I mądrość cię ludzka w sidła swoje mata! —
I czemże ta nasza mądrość karłowata,
Przy Stwórcy natury rozumie i chwale?

Puławskich rodzina ośm tysięcy miała,
Kiedy z Polską duszą krew swych wrogów lała;
I Konfederaci zwalczeni zostali,
Lecz nie siłą wrogów, ni massą Moskali —

Kościuszko nasz wielki z tysięcy trzydzieści,
Upadł w pośród świata zdumionego cześci;
Lecz go ni pokonał szyk wojsk Austryaka,
Ni oręż moskiewski, ni żołnierz Prusaka.


Ośmdziesiąt tysięcy liczyliśmy śmiele,
W świeżej walce naszej pod Dębem i Wołą!
Padliśmy niestety, dawnych krzywd mściciele,
Lecz nie wroga mocą, ani ziemską dolą.

Upadliśmy bracie, bo grzech ciężki, wielki;
Bo dni naszej strasznej nie przeszły pokuty —
Lecz dziś pęka łańcuch, z cierpienia ukuty,
I łzy do ostatniej bliżą się kropelki.

Dzisiaj wszystko kres swych przeznaczeń przyśpiesza,
Od Puławskich do dziś dnia rośniem w potęgę:
Szczytna, nieśmiertelna przyszłość nas pociesza —
I ostatnią nieszczęść Polak czyta księgę.

Ostatnią, okropną kończymy koleje.
Przy jej końcu rzewna rozkosz nam się śmieje,
Przy jej końcu bozka pociecha nas czeka,
I nadludzka chwała — i wolność człowieka.

O! jest moc nad nami, silniejsza od Carów —
Rządzi nami, bracie, moc nieogarniona;
I cóż miliony dokażą Bojarów,
Jeźli nam przychylną ta moc niezwalczona?


W górę więc, o! w górę, po za czarne chmury,
Ślijmy, bracie, modły do Boga natury:
A on nam żywota jasny dzień przyśpieje,
A on nam swa Bozką uiści nadzieję!

Śliczny wstał pierwiosnek, i fijołek ożył!
I któż je w grobowcu nowem życiem darzy?
I któż śliczne barwy, kształty im utworzył,
W pośród niezliczonych natury ołtarzy?

O! jest, jest nad nami mądrość niepojęta:
W jej duszy jest Wolność przecudowna, święta —
Błagajmy, a i nam wiek nadpłynie wiosny,
Wznioślejszy nad buki, nad karpackie sosny.

W górę więc, o! w górę, po za mgliste chmury,
Wznieśmy oko, serce, kędy Bóg natury;
Bo on, i nasz bagnet, życia nam przyśpieją,
Bo on, i nasz bagnet, tylko nam Nadzieją!

Józef Meyzner.





NASZA PIEŚŃ.

Kto ma uszy ku słuchaniu,
Niechże słucha i rozumie!
Kto ma ręce ku działaniu,
Niechże teraz działać umie!
Bo wam mówię głosem Boga:
Czas na wroga! czas na wroga!
Czas rozpocząć bój piekielny,
Nam weselny, im śmiertelny!
Taką moja pieśń dzisiejsza
Z najświetniejszych najświetniejsza!

Ja’m dla niej trudów nie skąpił!
Ja’m ją marzył całe życie!
Ja’m dla niej do piekieł zstąpił,
I karmiłem się obficie:
Głosem polskich oblubienic,
Min sybirskich i szubienic!
Jękiem mogił, więzień ciemnych,
Tylu cnót i mąk daremnych!
Aż pierś moja zolbrzymiała
Jak Polska, jak ludzkość cała! —

Wlałem w nią wszystką krew polską
Krew męczeńską, apostolską,

Z nią stanąłem w niebios progu,
Rozlałem — i rzekłem Bogu:
Ach! tyle łez! ach! tyle krwi!
Nie dość-że już? nie dość Ci?!
I Bóg dał mi pieśń dzisiejszą
Z najświetniejszych najświetniejszą!

Pieśń ma — to nie Konradowa
Owa gwiazda zaświatowa,
Któréj twórca wyrzekł w dumie,
Że jej ludzkość nie zrozumie!
A nam co po takiej gwiaździe?!
Nam potrzeba innej gwiazdy,
By świeciła naszej jaździe,
Była duszą naszej jazdy!

Taką moja — towarzysze
Ja widzę ją, czuję, słyszę!
Jeźli i wy widzieć chcecie,
To spojrzyjcie po wszech-świecie!
Wszystkie ludy w jarzmach drzemią!
Drzemiąc jęczą — a nad ziemią
Noc ponura — noc bez końca,
Bez księżyca i bez słońca!

Ciemność — nagle jak w przeźroczu,
Uczuciem natchnionych oczu

Błyska iskra — iskra mała,
Jakaś iskra elektryczna —
I po śpiących się rozlała,
I po sercach się rozlega,
I wciąż bieży — wciąż zażega —
I jak nitka galwaniczna
Serc tysiące, serc miljony
W jednej chwili łączy, pali! —
Już z iskry pożar wzniecony
Bucha lawą wrzącej fali!
I z narodu do narodu
Strzela iskrą pełną płodu!
A naród jak słup ognisty,
Wnet wybucha jasny, krwisty!
Ile było ludów trupów,
Tyle teraz świetlnych słupów!

Ha teraz na niebios szczycie,
Całą pieśń mą zobaczycie!
Bo każdego ludu truna
Spalona, świeci jak łuna — !
Każda łuna grobów pleśni,
To tylko zwrotka mej pieśni!

A każda rośnie i sunie.
Toczy się łuna ku łunie —

Jedna z drugą mięsza, sprzęga
Na tle ciemnem widnokręga,
Jakby jedna wielka wstęga —
Jakby krwawe półobręcza!
To tęcza! to bozka tęcza!
Ona nam wolność zaręcza!
To łuk tryumfu nad wrogiem!
To przymierze ludów z Bogiem!

To pieśń moja! — to początek!
Chcecież wiedzieć jaka nuta?
Nuta pieśni jak jej wątek
Na łonie Boga usnuta!
Zrazu jak szept potajemny,
Jakby głuchy gwar podziemny;
Jak zdrój szemrze, jak rój szumi,
To się wzmoże, to znów stłumi.
O! nie wierzcie takiej ciszy!
Taka cisza gromem dyszy!

Ha! — mówiłem! — czy słyszycie
Grzmot rozgłośny i szczęk głuchy,
Niby strzaskane łańcuchy —
To ludu rozpękło łono
I bucha zemstą tajoną,
Tajoną długo i skrycie!

To lud-wulkan pękł z łoskotem,
I na drugie woła grzmotem!
I wulkany rzędem długim
Pękają jeden po drugim!

Każdy wulkan rozpękniony
Oczyszczony z jarzma pleśni,
To tylko zwrotka mej pieśni,
Pieśni wielkiej, nieskończonej!
Czy słyszycie, jak grzmią zgodnie?
Piewcy godnie! niebios godnie!
One teraz rozmawiają
Jednym tonem i akordem
One światu pokój grają
Jedna nutą — jednym mordem!
Ten chór ludów, chór wulkanów,
To requiem dla tyranów!

To część pierwsza mojej pieśni —
Większej nawet Chrystus nie śni!
Nic równego i nic nad nią,
Ani przed nią, ani po niej!
Jest jednością i wszechwładnią,
I ostatnią w dziejów toni!
Bo w mej pieśni wszechmoc cudów!
Koniec męczenniczych trudów!

Pieśń moja zbawieniem ludów!
Wszyscy przyszli wieszcze, piewcy,
Naszej Polski niepodzielnej,
Będą to tylko rozsiewcy
Ziarn mej pieśni nieśmiertelnej!

Leć-że teraz święta pieśni!
W serca bracie lawą wbież!
Z samolubstwa oczyść pleśni,
A miłości pożar szerz!
Rozdmij w płomień, co przygasło,
Wszystkie serca w jednię zwiąż!
By na jedno słowo, hasło,
Naród wstał, jak jeden mąż!

Choć pierś wieszczą kat rozdusi
Pieśni mojej nie przytłumi!
Bo pieśń moja zagrzmieć musi!
Lud ją pozna i zrozumi!
Choć wieszcz skona — bez zawodu
Koniec będziecie słyszeli! —
Dośpiewa ją duch narodu!
Gdzie? — na gruzach Cytadeli!
Na jej działach zagwożdżonych,
Na jej murach wysadzonych!


Cała ludzkość ją usłyszy
I odwtórzy wam z pośpiechem
I z wami się ztowarzyszy
Jednym tonem — jednem echem!
Na wszech berłach podeptanych!
Na wszech tronach zdruzgotanych!

Ja dziś siłą mojej pieśni
Nieskończoność ogarnąłem —
Kiedy ludzkość sen swój prześni,
Koniec mej pieśni donóci,
To pieśń ma do Boga wróci,
Bo z piersi Boga ją wziąłem!

Karol Baliński[9].





NOCLEG.

Nasz Naczelnik nad Trockiem jeziorem
Bo kowgańskiej potyczce nocuje.
Strzelcy leżą na kępie taborem:
Jeden rany swe mchem opatruje;


Drugi strzelbę przeczyszcza, nabija,
Kaptur z brzozy na zamek nasuwa;
Ten wpółsenny pod głowę płaszcz zwija.
I usnęli. Straż stoi, wódz czuwa —

On pod drzewem coś duma w pomroce.
Drzewo suche — lecz miało owoce;
Najgłodniejszych ten owoc odstrasza:
Wiszą na niem dwie gruszki Judasza.

W górę szpiegi! Cesarskie to sługi:
Jeden Prusak, z nogami długiemi,
W białych pończochach; a drugi,
Żyd, pejsami zamiata po ziemi.

Nie śpi wódz. Na kolanach broń trzyma,
Wzrokiem szuka pagórka znanego:
Ten za wodą, na wzgórku, dom jego!
Dom w ciemności on żegna oczyma.

Wtem błysnęło nad wzgórkiem — Czy piorun?
Piorun u nas nie bije w tę porę:
— O Najświętsza! o Maryo z Borun!
Ratuj ich — ratuj dzieci — dom gore. —


Gdzie jest patrol? Na konia! Do dworu! —
Wtem słuchają — Łom trzeszczy, gwar ludzi,
I «kto idzie!» głos ozwał się w boru.
Patrol wraca, i obóz się budzi.

— Wodzu! wielka dla ciebie żałoba!
Wraca patrol z wieściami Hijoba.
Jeden mówi: zarżnęli twą żonę,
Drugi mówi: twe dzieci spalone.

— Lecz pojmali dowódcę Moskali.
Kto on? — Francuz, nie stary, przystojny;
I w moskiewskiej on służbie wsie pali,
Za pieniądze lud siecze niezbrojny! —

Wódz, jak gdyby rażony od gromu,
Na dom patrzał i milczał i słuchał.
Z okien wszystkich żar sypał się z domu,
Z oczu wodza straszniejszy żar buchał.

I w obozie zbudzonym, zdumiałym,
Było głuche milczenie i zgroza.
Milczał wódz, jako broń przed wystrzałem;
Na dom patrzał — i krzyknął: powroza! —


Przyskoczyły dwa katy rozkoły,
Stryczek mieli gotowy ze sznura,
Zakasali rękawy za poły,
I oddarli mu kołnierz z mundura.

Wtem ktoś leci — Kto idzie? — «Lud z Bogiem!
Nasze hasło; poznajcie wiarusa!»
Zrzuca płaszcz — ach, to mundur Krakusa:
Biały surdut z czerwonym wyłogiem!

«Zbił Skrzynecki, zbił na łeb, na szyję,
Zbił pod Wawrem Rozena, Gejsmara!
Nabrał jeńców i dział co niemiara,
Idzie w Litwę — Skrzynecki niech żyje!»

Krzyczał żołnierz i śmiał się i szlochał —
Ach! kto miłej ojczyzny nie kochał,
Biedny! łzami nie płakał takiemi —
A Naczelnik? — On leży na ziemi.

Leżał krzyżem i długo się modlił.
Wstał, i rzekł do Francuza: «Idź wolny!
Precz od nóg mych — byś nóg mych nie podlił!
Jam dziś karać nikogo nie zdolny —»

Adam Mickiewicz.





OGNIWO.
PODOLANKA.

Napisana, kiedy Podolacy zamknięci w Zamościu, jedni z całego garnizonu, nie chcąc poddać twierdzy w ręce nieprzyjaciół, opornie obstawali przy tem, aby Zamość wysadzić w powietrze i przebijać się przez nieprzyjaciół do Galicyi, dla połączenia się z resztą wojsk Narodowych, co przeszły szukać gościnności Austryackiego Rządu i z nimi los razem podzielić, byle dobrowolnie w ręce wrogów nie oddawać ojczyzny, którą wtedy przedstawiał sam tylko Zamość trzymający jeszcze oręż, na całym obszarze Polskiej Ziemi — jeden.

Dalej Bracia! stańmy w koło —
Znane nam w tem drogiem kole
Każde serce, każde czoło:
Bracia! to nasze Podole.

Wydarła nam zła godzina
Wszystkie drogie skarby nasze;
Lecz wszak tam dom, tam rodzina,
Gdzie nasz oszczep i pałasze.

Nieszczęśliwych ojców plemię
Wkrótce rzucić będzie trzeba
I tę opłakaną ziemię,
I te wolne niegdyś nieba.


Może los nas ztąd pożenie
Tam, gdzie słówko polskiej mowy
Niepojęte ma znaczenie,
Jak zatarty głaz grobowy.

Po dalekich brzegach może,
My wygnańce i tułacze,
Gdzieś z bezdroża na bezdroże
Poniesiem nasz jęk i płacze.

I obca pierś lodowata
Tchem ulgi łez nie osuszy,
Obcy nie ma serca brata,
Obcy nie ma bratniej duszy.

Bracia! nam w losie oboim
Prócz nas, nikt nic nie wyjedna:
A gdzie jedna dola swoim,
Tam niech będzie i pierś jedna.

W koło Bracia! w naszem kole
Ożyje przeszłość szczęśliwa!
W niem Ojczyzna, w niem Podole,
W niem! — a my jego ogniwa!

Maurycy Gosławski.





ORATORIUM.

Po wysokiem sklepieniu
Światło spina się, łamie,
Gdzie jak w niebios przedsieniu
Zawieszone mąk znamię.

A posadzkę kościelną
Naród czołem ugniata,
Ale duszą niedzielną
Do niebiosów ulata.

Wstali — pieśni rozbrzmiały,
Hymn za hymnem się wznosi:
Co prostotą wspaniały,
Co szczerością tak prosi.

Płynie głos uniesiony
Litanii falami,
«Królowo polskiej korony!
Módl się za nami!»

I tych jęków wezbranych
Treść tak w piersiach dyszy,
Że tam Pan nasz nad Pany,
O, zapewne je słyszy!

A. S.





PIERWSZA ROCZNICA
DWUDZIESTEGO DZIEWIĄTEGO
LISTOPADA.
(Obchodzona w Rzeszy Niemieckiej.)

Bracia! Rocznica! — więc po zwyczaju
Niech każdy toastem spłaci!
Ten pierwszy puhar święcim dla Kraju!
Drugi dla ległych współbraci!

A teraz zdrowie moskiewskich branek!
A wiecie-ż zdrowie to czyje?
Zdrowie Sióstr naszych Matek, Kochanek —
Zapewne każdy wypije!

A teraz basta! basta panowie!
Niech każdy w miejscu usiędzie.
Dajcie gitarę! — Wino już w głowie,
A więc i piosnka wnet będzie:

«O! nie zginęła jeszcze Ojczyzna,
Póki niewiasty tam czują!
Bo z ich to serca płynie trucizna,
Którą wrogowie się trują.


Jeszcze wykarmią one w zaciszy
Grono olbrzymiej młodzieży;
Od nich pacholę o nas usłyszy
I jak my w Wolność uwierzy.

Wstanie mąż wielki z tych polskich kości,
Wielki, jako sny za młodu!
Z uczuciem krzywdy mego Narodu,
A z mieczem całej Ludzkości!

A jako niegdyś potopem świata
Ludzkość zalały łzy Boże,
Tak i on mieczem świętego kata
Na ziemię puści krwi morze.

A nad tem morzem, nad tą posoką,
Korab nasz Polski wypłynie,
I białe ptaszę wzleci wysoko,
I poda różczkę drużynie.

Otworem staną lochy podziemne,
Gdzie w więzach butwiały kości,
I będą nasze więzienia ciemne
Miejscem Odpustu Ludzkości!


Pielgrzymką do nich pójdą narody,
Ogniwa kajdan rozbiorą,
I jak relikwie, na cześć swobody
Całować będą z pokorą.

Kloc on skrwawiony, na którym głowy
Świętych padały z rąk kata,
Będzie ogniskiem świątyni nowej,
Ołtarzem nowego świata! —

Z tej ziemi zniką po wszystkie wieki
Ludzkości ofiary krwawe;
Bo zbrodnie spłyną krwawemi rzeki,
I rody Carów niesławe.

(Pieśni Janusza)





PIEŚŃ BOJOWA.
(Poświęcona Antoniemu Góreckiemu 13 czerwca 1860 r.)

Słyszycie! trąby wojenne przebrzmiały —
I w gruzach legły narodu ołtarze —
Z pościeli matki strwożone powstały,
I dzieci chylą trwożne ku nim twarze.


Bo broni męże! młodzieńce, do broni!
Kto nie polegnie, lub nie zwalczy wroga,
Dla niego łańcuch hańbiący zadzwoni,
Wróg będzie panem rodzinnego proga.

On będzie kałać twych ojców puściznę,
On się u łona twej żony rozgości;
Będzie urągać bezsilnej żałości,
I dzieciom dawać w słodyczach truciznę. —

A ten kto legnie, ten legnie swobodny,
Dla swobód kraju wzniesie sztandar nowy!
Ten się zwać tylko synem kraju godny,
Kto za kraj wszystko poświęcić gotowy.

Patrzcie! kraj cały kurhany zaległy —
Tam skarby kraju; męże i młodzieńce;
Widmo morderstwa — w wszetecznej sukience
Kryje się w złomy granitów i cegły — —

Czasem się zjawi u ruin ołtarzy,
Szyderczym w koło rozleje się śmiechem,
Lubieżne ciało bezwstydnie obnaży,
I zniknie znowu z głuchem ruin echem. —


— Śród ruin wznosi duch przodków sztandary:
Do broni! — woła — choć wam broń odjęta.
O, jest broń inna! — jest to broń ofiary,
Miłość bez granic, praca, wola święta!

Gdy tą podoła naród bronią władać,
Niech się kraj cały zmieni choć w pustynie —
O! on potrafi do ruin zagadać,
Z ruin powstaną grody i świątynie.

A więc do broni, kto syn nieodrodny!
Dziś broń potrzeba wykuć z serca, z głowy.
Ten się zwać tylko synem kraju godny,
Kto za kraj wszystko poświęcić gotowy.

W ruinach nasze świątynie i grody.
Ale straszniejsze są jeszcze ruiny,
Przez które giną na wieki narody:
Na wieki więdną ich chwały wawrzyny.

Ach! tą ruiną jest duch poniżony,
Popsute serce, ociemniała głowa —
Kłamstwem, obłudą, charakter skażony,
Skażone fałszem i życie i mowa.


Wtenczas brat brata głosu nie uczuje,
Wtenczas mamonie budują ołtarze —
Wtenczas się jawią nikczemni kramarze,
I każdy sprawą narodu handluje.

I wtenczas każdy chce tylko przewodzić —
I w tem jest źródło klęski narodowej:
Bo jeźli naród pragnie się odrodzić,
Każdy wprzód umrzeć musi być gotowy.

W niewoli kraj nasz — i wróg nam z szyderstwem
Na dumne karki jarzmo hańby wciska;
Bośmy domowe skalali ogniska,
Gardząc najświętszem, z swym ludem, braterstwem.

Lud, co nas karmił swego czoła potem,
I krew lał z nami w szeregach wojennych,
Marniał nieszczęsny w swych potrzebach dziennych:
Gdy my hulali i błyszczeli złotem!

Po strasznej kaźni i strasznej przestrodze,
Jeżeli dosyć już nam serce boli,
I gdy nam dosyć hańbiącej niewoli —
Pójdźmy po nowej z naszym ludem drodze,


Rozdzielmy serca jak i nasze niwy!
I wtenczas tylko złamiemy okowy,
Gdy naród w bratnie spojony ogniwy,
Wszystko dla kraju poświęcić gotowy.

Do broni matki! do broni dziewice
Broń wasza dzielna — stuły i pieluchy.
Złączcie kochanków, mężów, dzieci — duchy,
Ogrzejcie pierś ich — rozszerzcie źrenice.

Dzielnego widzi w was naród żołnierza —
I jest potęga w waszej słabej dłoni!
Narodowego nauczcie pacierza,
Nauczcie cnoty — najsilniejszej broni.

Niech będą zawsze gotowi do boju,
By rdza nie zjadła narodowych mieczy;
I niechaj pomną w wojnie i pokoju,
Że bojowaniem jest żywot człowieczy —

I że ten tylko, kto siebie podoła,
Z godnością przetrwa co mu los naniesie,
Pożary w własnej swej piersi i strzęsie,
I przed nieszczęściem nie uchyli czoła.


Ten tylko może jak syn nieodrodny,
Mieć prawo nosić sztandar narodowy;
Ten się zwać tylko synem kraju godny,
Kto za kraj wszystko poświęcić gotowy.

(Przegląd rzeczy polskich.)





PIEŚŃ KONFEDERACKA.
(1768—1773.)

Stawam na placu z Boga ordynansu,
Rangę porzucam dla Nieba wakansu.
Dla wolności ginę — wiary swej nie minę:
Ten jest mój azard.

Krzyż mi jest tarcza a zbawienie łupem;
W marszu zostaję, choć i padnę trupem.
Nie zważam, bo w boju, dla duszy pokoju
Szukam w Ojczyźnie.

Krew z ran wylana dla mego zbawienia,
Utwierdza żądze, ukaja pragnienia,
Jako katolika, wskróś serce przenika,
Prawego w wierze.


Śmierć zbawcy stoi za pobudki hasło,
Aby wzniecenie złych czynności zgasło,
Wolności przywary, gwałty świętej wiary,
Zniesione były.

Wyroku twego, wiem, że nie zapłacę,
Niech choć przed czasem życie moje tracę:
Aby nie w upadku — tylko w swoim statku
Wiara słynęła.

Nie obawiam się przeciwników zdrady —
Wiem, że mi dodasz swej zbawiennej rady
W zamysłach obrotu, do praw swych powrotu.
Jak rekrutowi.

Matka łaskawa, tuszę, że się stawi,
Dzielnością swoich rąk pobłogosławi,
Aże gdy przybraną, będę miał wygraną,
Wiary obrońca.

Boć nie nowina, Maryi puklerzem
Zastawiać Polskę wojować z rycerzem —
Przybywa w osobie, sukurs dawać Tobie,
Miła ojczyzno!


W polskich patronach niepłonne nadzieje.
Zelantów serce niechaj się nie chwieje,
Gdy ci przy swej pieczy, miecze do odsieczy
Dadzą Polakom.

Niech nas nie ślepią światowe ponęty,
Dla Boga brońmy wiary Jego świętej.
A za naszą pracą, będzie wszystką płacą:
Żyć z Bogiem w Niebie. —

(Skarbiec historyi polskiej.)





PIEŚŃ LEGIONU LITEWSKIEGO.

Litwa żyje! Litwa żyje!
Słońce dla niej błyszczy chwałą,
Tyle serc dla Litwy bije,
Tyle serc już bić przestało!
Trzeba być głazem! trzeba być głazem,
Cierpieć te więzy rdzawione pleśnią;
Myśmy się za nie mścili żelazem,
I wolną myślą i wolną pieśnią.
Zemsta na wrogi —
Pieśń to ponura
Te żmudzkie rogi:
Jezus Marya! naprzód! hop, hop, urra!


Nauczyli nas Teutony
Śpiewać jako nam śpiewali.
Legiony! Legiony!
Na Ruś! na Ruś! dalej! dalej!
Bo gdy nam każą znów iść ku Włochom,
Jakże się rozstać z Ojców grobami?
Chyba odwiecznym powiemy prochom:
Powstańcie z grobów! chodźcie za nami!
Zemsta na wrogi, i t. d.

Gdy Car groził Olgierdowi,
Odrzekł posłom Olgierd stary:
«Nieście pochodnię Carowi —
Nim zgaśnie, powitam Cary.»
I za posłami tej samej nocy
Obozem stanął na Moskwy górach;
Panował miastu jak orzeł w chmurach,
Wszedł z jajkiem kraśnem w dzień Wielkanocy.
Zadrżały wrogi, i t. d.

Jagiellońskiej mur stolicy
Nam rozkwitnie kobiercami;
Trud zapłaci wzrok dziewicy,
Pomięszany śmiech ze łzami.
A kędy baszta mchami okryta,
Zbudzony pieśnią kamień z tej wieży

Może się zerwie, do stóp przybieży
I Giedymina wnuków powita.
Dalej na wrogi, i t. d.

Nikt nas teraz nie obwini,
Nikt na świecie nie zapyta:
Czy jeszcze żyją Litwini?
Oto pogoń nasza świta!
Lecz nie pytajcie czemu tak mała
Garstka chorągwią mężnych powiewa?
Więcej nas było — lecz z tego drzewa
Burza nie jeden liść oberwała.
Zemsta na wrogi, i t. d.

Ho! zaszummy proporcami
Co wolności barwą świecą;
My lecimy, a za nami
Orły! orły! orły lecą!
Na nasze głowy jak szronu kiście
Spadają gromy — legion umiera — —
Jak laur zdobiący grób bohatera:
Kto chciwy sławy, rwie lauru liście.
Zemsta na wrogi i t. d. —
Jezus Marya! naprzód hop hop! urra!

Juliusz Słowacki.





PIEŚŃ MAZOWIECKA.
(1800.)

Ej biedaż nam Mazury,
Jakiej nigdy nie było!
Niemcy nas drą ze skóry,
O czem nam się ni śniło.

Bo któżby się spodziewał,
Ktoby się o to starał,
By się Bóg tak rozgniewał,
By nas Niemcami skarał.

Ni rozmowy, ni sprawy,
Bo cóż z Niemcem za mowa!
Ni z nim żadnej zabawy,
Bo sam siedzi jak sowa.

Tylko dybią na człeka,
Gdyby jastrząb na kury:
Niemiecka to opieka
Odrzeć człeka ze skóry.

Miły Boże! z Warszawy
Co się teraz zrobiło,
Ni tam żadnej zabawy,
Ni tych ludzi, co było!


Wszędy Niemca lub Rusa
Tylko spotkasz na drodze;
Kędy spojrzysz to kuso,
A wszędy cię drą srodze.

Dawniej człowiek, bywało,
Gdy do miasta przyjedzie,
To się wszystko przedało:
Zawsze z groszem wyjedzie.

Teraz Niemcom płać a płać!
Djabeł nadał tę sprawę;
Ani można ich napchać:
Gdyby wory dziurawe.

Boże pełen litości!
Do Cię prośbę zanosim,
Pozbaw-że nas tych gości,
I wysłuchaj nas prosim —

Bo nas Niemcy nie słyszą,
I żalić się nie dadzą,
Tylko piszą a piszą
I pieniądze gromadzą.


Nie może być, parobcy,
Żeby się tak zostało:
W swojej ziemi człek obcy,
A im się dobrze działo.

Wszak przysłowie tak mówi,
Póki tylko świat światem,
Póty Polak Niemcowi
Nie powinien być bratem.

Jeszcze będziem wywijać,
Krzesać ognia w podkówki,
Jeszcze będziem przepijać
Nasze polskie złotówki,

Wróci nam się Warszawa,
Wróci się nam i Kraków. —
Niemiec nie ma tu prawa,
Bo to ziemia Polaków. —

(Skarbiec historyi polskiej.)





PIEŚŃ NA ZWALISKACH.
(Improwizacja w Tęczynku.)

Za cóż brzmieć żałobnem pieniem,
Za cóż gonić cień za cieniem,

Za cóż płakać starych strat?
Czas już pozbyć wdowich szat!

Nic w przyrodzie nie zaginie,
Śmierć i ród — w jednej godzinie!
Gdy umiera nocny cień,
Z szarych obsłon wstaje dzień.

Gdzie się z ruin czas natrząsa,
Młody robak wesół pląsa;
Bo żyjątko rodzi trup,
Bo kolebkę rodzi grób!

Gdy swobody zejdzie rano,
Nowe ludy zmartwychwstaną,
I z grobowca padłych trzód
Wnet młodzieńczy błyśnie lud!

Więc przysiążmy na zwaliska:
Życiem tchnąć w stare ogniska,
Snuć w przyszłości złote dnie,
A o przeszłość nie dbać! — nie!

(Dźwięki minionych lat.)





PIEŚŃ PIELGRZYMSKA.

Gdzie ty idziesz w wieku kwiecie?
Gdzie idziesz nadobne dziecię?
Poszarpane suknie twoje,
Poorały czoło znoje,
I westchnienie,
Przypomnienie.
Co chwila z serca wypada —

Bystre oko, choć twarz blada,
Bystre oko męztwem płonie
Miecz złamany ujął w dłonie.
On zdradzony,
Opuszczony,
Potępiony! — idzie w kraj daleki

Obce grody — miasta — rzeki
Przebył, góry niebotyczne:
A nad skały — wiekoliczne,
Potężniejsza,
Rozgłośniejsza,
Jego sława w całym świecie! —

Któż ty jesteś biedne dziecię?
To obrońca Polskiej ziemi,

Najpierwszy między mężnemi,
Poświęcony,
Przeznaczony
Poświęcenia krwią ognistą.

Myślą swoją promienistą
Podnieść z gruzów twoje plemię,
Rozzielenić twoją ziemię,
I sam siebie
Przelać w ciebie,
Polsko! To pielgrzym! — To pielgrzym —

Michał Chodźko.





PIEŚNI PISANE W CZASIE
POWSTANIA LITWY.
(1831.)
I.

Wiosenny wietrzyk powiewa,
Śnieg niknie, skowronek dzwoni,
Słyszysz Litwinie co śpiewa?
«Do broni! czas już do broni!»

Spiż huczy — od krwi strumieni
Bug się i Wisła rumieni,

A jak cicho w twej krainie — !
Nie rumienisz się Litwinie?

Im nie skąpić krwi ofiary,
Zwyciężać lub ginąć z chwałą;
Tobież tylko piec suchary,
Lub iść w rekruty przystało?

Do broni! wstyd nam — do broni!
O wszystko, o byt nasz idzie;
Lepiej poledz z szablą w dłoni,
Niżli w takiej żyć ohydzie!

Do broni! bracia, do broni!
Złączcie tylko pierś z piersiami;
Ujrzycie jak pierzchną oni,
Co tak hardo rządzą nami.

Niech co żyje, na bój biegnie —
Któż to zwyciężyć nas w stanie?
Niechaj nas krocie polegnie,
Wolnych miljony zostanie.


II.

Grzmot polskiej broni słyszycie?
Na koń! na koń Litwo mężna!

Dotknęła Boga prawica potężna,
I znów umarli poczynają życie.

Wstała młodziuchna Polska, jak w dzień godów
Idzie — O Boże! jak Ci trzeba mało —
Nie mógł ją oręż podźwignąć narodów,
A Tyś kazał, wnet się stało.

Budź się cnoto starożytna
Na koń! na koń, Litwo bitna!
Niechaj wróg zadrży na wojennej błoni
Gdy ujrzy krocie i szabel i koni.

Komu ojczyzna, komu wolność droga,
Kto nie chce przekleństw i ludzi i Boga,
Na koń! potomnych głos nas nie obwini —
Co Polak zaczął, dokończą Litwini!


III.

Serce męztwem, dłoń żelazem
Zbrójmy bracia, idźmy razem;
Niechaj głos ten zagrzmi wszędzie:
Nigdy Polska, lub dziś będzie!

Czyjaż tu moc nas dosięgnie,
Któż to pokonać nas zdolny,
Gdy każdy Polak przysięgnie;
Dziś umrę lub będę wolny?


Dalej! dalej od Karpatów,
Od Dniepra, od Dźwiny brzegu,
Ruszaj się młodzi Sarmatów —
W miljonowym stań szeregu.

Ukrainy mężne dzieci!
Bitni Podola synowie!
Wasz rumak jak wicher leci:
Śpieszcie do walki ziomkowie!

Serce męztwem, dłoń żelazem
Zbrójmy bracia, idźmy razem!
Niechaj głos ten zagrzmi wszędzie:
Nigdy Polska lub dziś będzie!


IV.

Gdzie grzmię armaty, idźmy Chrześcianie!
Krwi braci naszych leją się strumienie —
Któż z nas bez winy, wielki niebios Panie?
Teraz nam, teraz dajesz odpuszczenie!

Szczęsny wojownik, co z orężem w dłoni
Legnie i miłą ojczyznę zasłoni:
W dniu zmartwychwstania, w dniu sądu strasznego,
Śmiertelne rany będą świadki jego.


Nie na tym świecie mieszkanie człowieka —
Nie dziś, to jutro śmierć nas wszystkich czeka.
Czyliż nie lepiej przybliżyć te chwile,
I z bracią swymi ledz razem w mogile?

Przyjdzie dzień wielki, co groby otworzy:
Jak śmierć nie mija, nie minie sad Boży.
Zbawiony, za kim głosów tysiącami,
Lud się odezwie: «krew przelewał z nami.»


V.

Witaj dniu wielki, świadku naszej chwały!
Wstrząsa się ziemia polskiemi wystrzały;
Leci nasz orzeł na zastępów czele:
Na widok jego drżą nieprzyjaciele.

Ach! czyjeż serce radość nie przenika!
Gdzie tylko spojrzy oko wojownika,
Szykiem wojsk naszych pola się okryły,
Takie swym wrogom stawi Polska siły.

O wy! co serce mieliście z kamienia,
Dręczyć bezbronnych wśród ciemnic więzienia;
Teraz się stawcie pośród dnia widoku,
I z mieczem w ręku dostójcie im kroku.


Teraz to pora, w pośród tej równiny,
Gdzie tylu matek zgromadzone syny —
Bierzcie ich wszystkich, o niecne tyrany!
Ślijcie na Sybir i kujcie w kajdany.

Antoni Górecki.





PIEŚŃ POŚWIĘCENIA.

Na bolesne doświadczenie
Bozką wolą przeznaczeni,
Na świat cały rozproszeni,
Uzbrójcie się w poświęcenie.

Choć kto leje łez strumienie,
Ciało swe worem odziewa,
Choć na modlitwie omdlewa,
Próżne jego poświęcenie.

Ten co posiadł wielkie mienie,
Złoto Polsce przyniósł w darze,
Złotem okrył Jej ołtarze,
Nie zawsze miał poświęcenie.


Kto wycierpiał głód, pragnienie,
W boju srogim pierś nadstawił,
Miecz swój we krwi wrogów spławił,
Nie zawsze miał poświęcenie.

Kto mimo ojca strapienie,
Mimo łzy siostry i matki,
Porzucił żonę i dziatki,
Nie zawsze miał poświęcenie.

Lecz kto czyste ma sumienie,
I dla braci swych swobody,
Leci na śmierć jak na gody,
Zawsze spełnia poświęcenie.

Kto przez trudy i cierpienie
Budzi do życia Narody,
Chrzci krwią własną zamiast wody,
Zawsze spełnia poświęcenie.

Kto w swem życiu każde tchnienie,
Idąc w ślady Chrystusowe,
Zwraca na dobro ludowe,
Zawsze spełnia poświęcenie.

Michał Chodźko.





PIEŚŃ POWSTAŃCÓW.

Już jutrznia blada
Z rannych chmur błyska,
Słońce za nią bieży w trop —
Czarna noc spada,
Światło ją ciska
U zwycięzkich słońca stóp!
Jak jutrznia bystro myśl nasza leci,
Promieniem słońca nad Polską świeci,
Pędzi za słońcem w trop!

Despotyzm dziki
Ziemię uciska,
Głuchy Ludu słychać jęk —
Płaczliwe krzyki!
Krew z ciała pryska,
Kajdan rozlega się brzęk;
Lecz myśl niebieska nad Polską świeci
W pogoń za nią, światła dzieci!
Na śmierć królom trąbmy bój!

Kto siebie ceni
Wyżej nad braci,
Komu polski obrzydł kraj;
Ojczyznę zmieni,

I nic nie straci:
Jemu w zbytkach — wszędzie raj!
Precz z polskiej ziemi Jaśni-Panowie,
Precz z polskiej ziemi Kniazie, Hrabiowie —
Dziś nie dla was w Polsce raj!

Świetne urzędy,
Jasne imiona,
Niech każdy zdobywa sam;
Zaszczytne względy,
Cześć zasłużona,
Z zwycięzkich niech błyszczy bram.
Za prawa Ludu kto walczył śmiało,
Tego wśród Ludu imię zostało
Na wieki! — bo walczył sam! —

Dalej do broni!
Kto tylko żyje,
Komu Polska miła — Bóg!
Dalej do koni!
W kim serce bije,
Kto nie z nami — ten nasz wróg:
Bo na chorągwi naszej wyszyta,
Ludów swoboda — Rzeczpospolita!
Nie zna Panów — ani sług — !

Michał Chodźko.





PIEŚŃ TUŁACZA.

Bez nadziei, bez pociechy,
Życie wiodąc wciąż tułacze:
Wzdycham do domowej strzechy,
Lecz jej pewnie nie zobaczę.

Za mną w mej rodzinnej ziemi,
Może kto i tęskni przecie;
Może płacze łzy gorzkiemi,
Smutne myśli śląc po świecie.

Chwile szczęścia i roskoszy
Dawniej tylkom umiał trwonić;
Ich wspomnienie żal dziś płoszy,
Kiedy myśl chce za niem gonić.

Dziś gdy wszystko, com mógł życzyć,
Trzeba było w sercu zatrzeć;
Muszę dni troskami liczyć,
Łzawem okiem w przyszłość patrzeć.

Za przeszłością żale ronić,
W obecności jęczyć skrycie,

Za przyszłością nie módz gonić,
Ach! to śmierć jest takie życie!

Kiedy wojna wrzała mściwa,
Kiedym z wrogiem staczał boje,
Czemuż kula litościwa
Nie trafiła w serce moje!

Byłbym, ginąc z bronią w dłoni,
Padł jak wolnym paść przystoi;
Dziś tułacza smutek goni —
Na ten sztylet nie ma zbroi.

Byłbym piaskiem przysypany
Czekał; póki archanioła
Głos mię w kraje nie powoła,
Gdzie nie władną już tyrany.

Byłbym z dala od zawieji,
Co strząsają szczęścia kwiecie;
Nie tułałbym się po świecie,
Bez pociechy, bez nadzieji.

Juliusz Słowacki.





PIEŚNI NASZE.

Pieśni nasze promieniste
Narodowych uczuć brzmienia,
W was natchnienie bije czyste,
Co nam serca opromienia,
Wyście bracia mi rówieśni,
Was ma dusza przygarnęła,
Śniąc odgłosy cudnej pieśni
«Jeszcze Polska nie zginęła!»

Kiedy matka nad kołyską
Śpiewa dziecku piosnek roje
A dziadunio siedząc blisko
Przypomina dawne boje...
Wtedy szczęściem pierś nabrzmiewa,
Myśl błękityby objęła,
Gdy dziecięciu matka śpiewa
«Jeszcze Polska nie zginęła!»

Kiedy młodzian wzrosłszy w siły,
Za kraj w boju walczyć spieszy,
I rzucając domek miły
Rozpłakane dziewczę cieszy.

Nie patrz wtedy w jego oczy,
Boby w twoich łza błysnęła,
Gdy szle piosnkę z za przezroczy:
«Jeszcze Polska nie zginęła!»

Wre bój krwawy na dolinie,
Bój najświętszy o swobodę,
I rycerstwa hufiec ginie,
Krwią rumieniąc rzeki wodę,
Jednak w pośród wrżącej bitwy
Pieśń rycerskie wieńczy dzieła,
Pieśń najdroższej nam modlitwy:
«Jeszcze Polska nie zginęła!»

O! piosenko promienista
Narodowych uczuć brzmienie,
W tobie iskra jaśnie czysta
Świętość, zapał i natchnienie!
Z tobą dusza raje prześni,
Myśl błękityby objęła —
O! nad wszystkie wielbię pieśni:
«Jeszcze Polska nie zginęła!»

A. K.





PIEŚŃ UŁOŻONA
NA UROCZYSTOŚĆ W HORODLE.
(10. Września 1861.)

Coś na Wawelu białe orlę złożył,
I szczerbcem znaczył po kijowskiej bramie:
Karki krzyżackie pod Jagiełłą korzył,
I wiódł pod Wiedeń Sobieskiego ramię;
Coś tak ukochał lud, przez Cię wybrany,
Że mu męczeńską palmą zdobisz skronie,
Boże! w wyroków tajni niezbadany,
Błogosław Rusi, Litwie i Koronie!
Błogosław nam.

Maryo Królowo! Matko wiecznej chwały,
Tyś w serca Polek wlała duch ofiary;
Przykład im Twoje namiestnice dały,
W cnotach Jadwigi, w pokorze Barbary.
Lud Twój Ci służbę zaprzysiągł na wieki,
Do Ciebie korne wyciąga on dłonie;
O! nie odmawiaj łaski i opieki,
Błogosław Rusi, Litwie i Koronie:
Błogosław nam.

Za wiarę ojców, za kraj ukochany
Walczyć będziemy mężnie i wytrwale,

A w Twojem Ręku, o Panie! nad Pany,
Tryumf wolności dać zwycięzkiej chwale.
W sercach dopóki dawne będą cnoty,
Wiara i miłość w ludu Twego łonie,
Dla nas w oręże przemień wrogów groty,
Błogosław Rusi, Litwie i Koronie:
Błogosław nam.

Myśmy sąsiadom nieśli przyjaźń bratnią
Nieraz ich własną piersią zasłaniali;
Oni swe długi inną zbyli płatnią,
Trzykroć nam żywcem Matkę rozszarpali.
W czasów kolei gdy chwila nastanie,
Że duch przeznaczeń śmiercią po nich wionie,
Przebacz im grzechy, prosimy Cię Panie!
A wiecznie Polskiej błogosław Koronie!
Błogosław nam.

(Przegląd rzeczy polskich.)





PIEŚŃ ZA BUGIEM.

Grzmi trzykrotne «Sława Bogu!»
Już przebyty Bug —
I parsknęły raźno konie.
Radzi będą nam w Koronie!

Pan Różycki przodem rusza,
Za nim hufiec oczajdusza;
A koń parsknął po raz drugi.
W lewo — w prawo żyzne smugi,
I tysiące dróg.

Czyż nam jeszcze Moskwa grozi?
Czem dla nas ta broń?
Czem nam działa, czworoboki?
Zanim oni z dział wycelą,
Zanim na nas raz wystrzelą,
My tymczasem dwa, trzy skoki —
I ni dział już, ni piechoty!
W krwi moskiewskiej toną groty,
We krwi brodzi koń.

Oj, nie mlekiem zmył się pono
Pod Mołoczką wróg!
Puszczaj cugle! — «Sława Bogu!»
Brzmi raz pierwszy po rozłogu;
I już konie w pełnym skoku,
Już mogiła z czworoboku!
Krwi wyciekło z niej nie mało,
Tylko krzyża jej nie stało,
Jako żywy Bóg!


Nie wam to się szarpnąć snadno
Na nasz orli ród!
Wszak Tyszyckie znacie pola?
«Sława Bogu!» ścichło hura.
Dziej się, dziej się Boża Wola!
I już z fosy wstaje góra,
I nie jeden z nich tam w Słuczy
Podłem ścierwem raki tuczy,
Co chciał uciec w bród.

Hej-ha! koniu! hej-ha koniu!
Nuż-że, nuż-że w cwał!
Wszak Lubelskie, to nie stepy?
Po nad drogą sroczki skaczą.
Radzi lance te zobaczą,
A na lancach te krwi lepy.
O! jak z Huty ujrzą gościa,
Zabrzmi okrzyk nam z Zamościa,
I uderzą z dział!

(Pieśni Janusza.)





PIEŚŃ ZEMSTY.

Razem głosy, dłonie razem,
A nie próżne dłonie,
A ty zahucz nam na ucztę
Sycylijski dzwonie!
Już od dawna chytry wróg
Krwią frymarczy Laszą,
Naszą krzywdę święcąc Bóg,
Święci zemstę naszą.
Póki starczy w żyłach krwi, póki w piersiach tchu,
Zemsta mu!

Pan miłuje zapał siły,
Nie bezmocy trwogę.
On rzekł: «Kto sobie pomaga,
Temu dopomogę.»
Wżdy z pod stopy lichy płaz
Na wolność się pręży:
Mamyż leżyć jako głaz,
Gdy nas wróg ciemięży?
Hej! olbrzymów dawna krwi, obudź nas ze snu!
Zemsta mu!


Wróg podobny do onego
Zdeptanego węża,
Jednych kusi, drugich truje,
A wszystkich rozprzęża.
Póty jemu w świecie stać,
Póki mętne matnie,
A więc on na rodną brać
Zbroił dłonie bratnie!
Za tysiące spadłych głów na katowskim pniu
Zemsta mu!

I wróg, jak dziki satrapa,
Hańbi nasze córki;
I przy pieśni niewolników
Szare kręci sznurki —
Potem w ziemię wbija słup,
Porywa nam syna
I na czarnych ptaków łup
Na sznurku upina — —
Więc za każdą taką nić skrwawionego lnu,
Zemsta mu!

Słowo święte, słowo wiary
Wróg oddechem ziębi,
A więc pieśń o zemście naszej
Skryjmy w serca głębi:

A tam niechaj tajnie w nim
Jak wulkan się chowa —
Tak w pieczarach dawny Rzym
Skrywał prawdy słowa —
Aż wyleci kiedyś w świat nakształt pieśni chrztu:
Zemsta mu!

A ty Panie! co w swym ręku
Ważysz nasze losy,
Boże wielki! dla tej pieśni
Otwórz swe Niebiosy!
A gdy przyjdzie ów dzień nasz,
Ów dzień upragniony,
Ty aniołom swoim każ,
W cztery świata strony
Na miedzianych trąbach grzmię hasłem w onym dniu:
Zemsta mu, zemsta mu, zemsta mu!

Kornel Ujejski.





PIEŚŃ ŻEGLARZÓW.

Wesoło żeglujmy, wesoło!
Po życia burzliwym potoku;
Jak Orły w gradowym obłoku —

Choć wichry, pioruny w około,
Wesoło żeglujmy, wesoło!

Dalej i prędzej i dalej,
Burza się dąsa daremnie:
Kochanka znalazła we mnie.
Z kochankiem twoim poszalej,
Dalej i prędzej i dalej!

Muzyka, śpiewy i tańce,
Pochodnią godów zatlijcie,
Śpiewajcie, tańczcie i pijcie!
Zanim przystani kagańce
Spłoszą muzykę i tańce!

Wesoło żeglujmy, wesoło! i t. d.

Dalej tu do mnie młodzieńce!
Niech każdy kielich wypróżni —
Za życie my ziemi dłużni,
Strójmy ją w laurowe wieńce;
Żyjmy wielkością młodzieńce!

Niech każdy pół-bogiem będzie:
Choć gorycz dymi z kielicha,
Niech pije, niech się uśmiecha,

Niech listek lauru zdobędzie,
A każdy pół-bogiem będzie!

Wesoło żeglujmy, wesoło! i t. d.

Każde łańcucha ogniwo
Przeklęte! gdy się rozpadnie;
Gdy rdza się w niego zakradnie,
To ogniem czyścić co żywo
Rdzawe łańcucha ogniwo!

Przesączmy życie dla życia,
W wielki ocean ludzkości
Oddajmy ducha i kości!
A unikniemy rozbicia,
Oddając życie dla życia.

Wesoło żeglujmy, wesoło!
Po życia burzliwym potoku,
Jak orły w gradowym obłoku —
Choć wichry, pioruny w około
Wesoło żeglujmy! wesoło!

Edmund Wasilewski.





PIEŚŃ ŻOŁNIERZA.

Ja w tej izbie spać nie mogę;
Inną izbę daj sąsiedzie!
Bo ztąd okna są na drogę,
Tędy często poczta jedzie.

A gdy w nocy trąbka dzwoni,
Tak mi mocno serce skacze:
Myślę, że trąbią do koni,
I potem aż do dnia płaczę.

Oczy zamknę: to się marzy
Nasze konie, chorągiewki,
Ognie nocne, krzyki straży,
I wiarusów naszych śpiewki.

Ocykam się: i w ocknieniu
Słyszę głos mego kaprala;
On mię klaszcze po ramieniu:
«Wstawaj! jedźwa na Moskala!»

Wstaję: aż ja w pruskiej ziemi! —
Jak tam lepiej leżyć w błocie,
W chłodzie, głodzie i na słocie,
Ale w Polsce, między swemi.


Jużbym tej nocy nie zasnął,
A czekałbym na kaprala,
Gdyby znowu w ramię klasnął:
«Wstawaj! pójdźwa na Moskala!»

Adam Mickiewicz.





PIORUN.

W środku Siedlec Moskwa broi,
Nad Siedlcami chmura stoi:
Ni się zwiększa, ni się zmniejsza,
Tylko coraz posępniejsza.

Biada to już, biada sroga.
Że lud bez bojaźni Boga,
Chce piorunami ziemskiemi
Pognębić wszystko na ziemi.

Kwietniowego słońca dziecię
Młody piorun, słuchał skrycie,
Skrycie z kolan matki spłynął,
I ku ziemi się wywinął.

Ledwo zagrzmi, już powrócił,
«Na coś mi grzmoty ocucił?

Gdzie to byłeś? coś tam zrobił?»
«Wroga, matko, wrogam pobił.

Niewstrzymany, niewidomy,
Wpadłem na moskiewskie gromy,
Wpadłem pomiędzy Moskali,
Którzy snu ich pilnowali;

Moskiewską wiarę wybiłem,
Grzmot zdusiłem, grom stopiłem.
Patrz — ot! powódź płomienista,
Ot i trupów leży trzysta!

Warszawa, Kwiecień 1831 roku.

Seweryn Goszczyński.





PIOSNKA.
(Myśl z Beranżera, 1848.)

Wolności grzmot po świecie się rozlega,
Z długiego snu zbudzają się narody —
Niejeden król już z tronu swego zbiega,
Niejeden lud już wszedł na tronu wschody!
Wkrótce hymn ludów potężny, rozgłośny,
Powita świętej wolności zaranie —
Powróć mój głosie! słaby, lecz radośny,
Chcę jeszcze śpiewać Polski zmartwychstanie!


Najmilsze sny, marzeniem niegdyś zwane
Równości myśli już dziś przechodzą w czyn!
Szlachcic i chłop — imiona zapomniane:
Każdy dziś brat, bo jednej matki syn!
Wszystko się zlało w jeden stan prawdziwy,
W jedno, za wolność walczące rycerstwo!
Powróć mój głosie słaby, ale tkliwy,
Mam jeszcze śpiewać równość i braterstwo!

Biały nasz ptak już rzucił obce strony,
Na własnem gnieździć wnet skrzydła roztoczy!
Ciągną już nasze waleczne legiony —
Wszystko co żyje, z niemi się jednoczy!
Widzę już wrogów rozbite kolumny,
Do Azji zbladłe unoszą postaci —
Powróć mój głosie słaby, ale dumny,
Mam jeszcze śpiewać tryumf moich braci!

Choć tryumf przy was — nie składajcie broni,
Wspomnijcie braci, których śród was ni ma!
Ach! oni gasną w dalekiej ustroni,
Gdzie wieczne więzy, wieczna włada zima!
O! czas im oddać dług zbyt sprawiedliwy,
Czas oswobodzić braci męczenników!
Powróć mój głosie słaby, lecz szczęśliwy,
Chce jeszcze śpiewać powrót Sybirczyków!


Na wolnej ziemi wolny lud się zbiera:
Posłowie tłumnie śpieszą do stolicy —
Tam cały naród rząd sobie obiera,
Wymowne głosy już grzmią na mównicy!
O! niech z nich żaden z pamięci nie traci
Tych, co narodów sprawili męczeństwo!
Powróć, mój głosie, niech tchnę w serca braci
Wieczną dla królów wzgardę i przekleństwo!

Karol Baliński.





PIOSNKA NA DZISIAJ.

Noście świty i sukmany
A zrzucajcie szaty pychy,
Bo dzień zbliża się, dzień lichy
Dawno wam zapowiedziany!

Noście świty! noście świty!
A zrzucajcie pańskie szaty,
Herby, hafty i szkarłaty,
Carskie znaczki i zaszczyty.

Noście świty z dobrej woli:
To znojnego szaty trudu,

To naszego szaty ludu,
A lud to, co dziś nas boli.

Noście na znak się zaprzania
Pańskiej pychy i próżności,
Dla postępu i miłości,
Na znak z ludem pojednania.

Noście, młodzi przyjaciele,
Na znak pracy bożej, cichej,
Co ma zmienić dzień ów lichy,
W Alleluja i wesele!

Noście! — Dziś nie po zaszczytach!
Lub tytułów pustym dźwięku!
Lub kupieckim złota brzęku,
Nam poznawać się po świtach!

Nam na duszy strój i ciała
Nie strój gallski, frak niemiecki,
Ani kontusz nasz szlachecki,
Jeno świta nam przystała!

O nie darmo zawsze, wszędzie,
Świtą królów sny się straszą!
Wam nie straszną! ona waszą
Szalą wojny jutro będzie!


Na dziś w świcie myśl i życie!
Bracia mili, zrozumiejcie
Myśl mą, chciejcie, i umiejcie
Choć bez świty być jak w świcie!

Więc mniej ciało, więcej ducha
Strójcie w świty myśli bożej;
Strój ten ducha w was przymnoży —
Zbawion będzie, kto posłucha.

Hej, wy bożej myśli ptacy
Między dobrych ludzi zlećcie,
Z iskr tajemnych płomień niećcie:
Czas do pracy — hej! do pracy!

Ostrzcie kosy, ostrzcie kosy!
Chwast moskiewski się rozplenił,
Kwiat się polski zcudzoziemił,
Czas, i wielki na pokosy!

Będziem kosić te bodziaki,
Podlewane krwią i łzami,
A kwitnące koronami,
I dworacki chwast wszelaki!


Kujcie dzidy! kujcie dzidy!
Będzie miotła z dzid, co zmiecie
Szwabskie i moskiewskie śmiecie,
I słowiańskie wszystkie biedy!

Lejcie kule! lejcie kule!
Będą z nich ogniste grady,
Na bagnetem zbrojne gady —
Pasożytne ludów móle!

Lecz bez ducha co po broni?
Co po sercu bez krwi żywej?
Bez miłości a prawdziwej,
Drewnem szabla w chłodnej dłoni!

A więc bracia krzepcie dusze,
Stalcie serca na wytrwanie,
I na siebie się zaprzanie,
Na czyszcowe choć katusze.

Noście świty! ostrzcie kosy!
Lejcie kule! kujcie dzidy!
Gnębią ludzkość setne biedy,
Czas i wielki na pokosy!


Hej, wy bożej myśli ptacy
Braciom serc płomieniem świećcie,
Gdzie wy? gdzie wy? odpowiedźcie,
Będzież co z tej naszej pracy?!

(Przegląd rzeczy polskich.)





PIOSNKA O DREWICZU.
(1768—1773.)

Jedzie Drewicz jedzie,
Trzysta koni wiedzie —
Oj poczekaj panie Drewicz,
Nie twoje to będzie.

Od bram Częstochowy
Zabrzmiały podkowy —
Ho! ho! teraz Panie Drewicz,
Nie uniesiesz głowy.

To Kazimirz Pułaski.
Konfederat Barski —
Ty wiesz dobrze, Panie Drewicz,
Że to rębacz dziarski.


Drewicza ujęto,
W kajdany opięto.
Hej, Panowie bracia szlachta,
To nam dzisiaj święto!

Drewiczowe ręce,
Drewiczowe ręce,
Już nie będą wywijały
Szablą po wojence.

Drewiczowe nogi
Drewiczowe nogi,
Już nie będą zachodziły
Pułaskiemu drogi.

Drewiczowe oczy
Drewiczowe oczy,
Już nie będą poglądować,
Zkąd Zaręba kroczy.

Drewiczowe uszy
Drewiczowe uszy,
Już nie będą podsłuchiwać,
Zkąd Pan Sawa ruszy.


Drewiczowe zęby
Drewiczowe zęby,
Już nie będę zajadały
Kurcząteczek wszędy.

Drewiczowa głowa,
Drewiczowa głowa,
Już nie będzie wysypiała
Na poduszce zdrowa!

Ha! srogi Drewiczu —
Ha! srogi Drewiczu!
Przyszła na cię czarna kreska,
Moskiewski paniczu.

Obcinałeś ręce,
Obcinałeś uszy
Naszym Panom braciom, szlachcie —
Dziś myśl o twej duszy.

Chłopcze, podaj skrzypce,
Podaj i oboje:
Niech ja zagram Senatorom,
Patrząc na śmierć twoją.

(Skarbiec historyi polskiej.)





PIOSNKA WYGNAŃCA.

W wonnym sadzie mojej matki
Kwitły bezy, kwitły róże,
Polne maki i bławatki,
I lilije — kwiatów stróże.

Słowik dla nich śpiewał — jęczał
Najpiękniejsze swoje pieśnie;
Wiatr szeleściał — strumień brzęczał,
Pół na jawie — na pół we śnie. —

Jam w dziecinnych moich latach
Z całym rajem w młodem sercu,
Biegał skocznie po tych kwiatach,
Na jedwabnym traw kobiercu. —

Dziś tułactwa twarde drogi,
I los gorzki w poniewierce,
Poraniły moje nogi,
Zakrwawiły moje serce.

A tam jeszcze dzisiaj może
Kwitną maki i bławatki,
I piękniejsze od nich róże
W wonnym sadzie mojej matki!

Ryszard Berwiński.





PODJAZD.

«Poruczniku, spraw-że-no się,
Pojedź mi po zwiady!»
Rzekł, a podjazd już na rosie
Znaczy świeże ślady.

«Stójcie! — błysło jakieś licho.
By nie popaść w zdradę. —
Strzał nie wolny! — stać! stać cicho!
Ja go sam dojadę.

Wszak-to Kozak?» — «Kozak Panie!
Zaraz on dostanie.
Czy tam w zdradę, czy nie w zdradę?
I ja z Panem jadę.

Wpadniem oba z hukiem, z krzykiem,
Poczniem ich od końca;
Wyłżem się przed Pułkownikiem,
I przywiedziem Dońca.»

Rzekł — i ruszył. — Nie zabawił,
W powietrzu go łowi,
Lekko ranił; lecz doprawił
Batem Kozakowi. —


«Czego płaczesz Dończe stary?»
Porucznik go pyta —
«Wziąłeś może nie do pary?
Lecz już teraz kwita.

Nie masz broni, a my nożem
Bezbronnych nie rżniemy,
Dybów tobie nie założem.
No, idź djable niemy!»

«Błahorodia! — Doniec rzecze —
Mam plecy kozacze,
Choć nahajka plecy zsiecze,
Doniec nie zapłacze.

Był w Paryżu, był w Sybirze,
A z nad Donu rodem,
Za Bałkany niosły chyże
Źrebcy Dońców przodem.

Wszędzie bywał, wszędzie bili —
Niech czort porwie Cara!
Ale to dla Dońca kara,
Że go dziś złowili!


Bo cóż na to bracia powie,
Że z marnej przygody
Dał się schwytać pastuszkowi
Doniec siwobrody?!»

I zapłakał. — A Krakusy
Z językiem wracali.
«Uciekajcie w stepy Rusy!»
Wracając śpiewali.

(Pieśni Janusza.)





PODOLANKA.
ŚPIEWKA GODOWA UŁANÓW
PODOLSKICH W ZAMOŚCIU.

Do kielicha, czy pałasza
Zawoła nas los:
Niech Ojczyzna żyje nasza!
To najpierwszy głos.

Żyjcie starsze nasze Braty!
Co nas macie wieść,
Odzyskiwać drogie straty —
Żyjcie! — Cześć Wam, cześć!


Żyjcie Bracia nieprzytomni!
Gdzie Boh, Dniestr i Zbrucz.
Myśl was widzi, serce pomni,
Choć znikliście z ócz.

Żyj Podole drogie nasze!
Tobie nasza krew!
Tobie myśli i pałasze,
I serc tęskny śpiew!

Maurycy Gosławski.





POGRZEB
KSIĘCIA JÓZEFA PONIATOWSKIEGO.
(ur. 1761 † 1813.)
Pienie żałobne.

Z pomiędzy bojów i gradów ognistych,
Wierna swej sprawie, nieodstępna znaków,
Szła wolnym krokiem do siedlisk ojczystych,
Garstka Polaków.

Skoro lud postrzegł, jak wzdęte wiatrami,
Białe z czerwonem proporce migają,
Wstrzęsło się miasto radości głosami,
«Nasi wracają.»


Niedługa radość — każdy pyta chciwie:
Kędyż jest wódz nasz dzielny, okazały,
Co nam tak długo przywodził szczęśliwie
Na polu chwały?

Już go nie widać na czele tych szyków,
Których był niegdyś duszą i ozdobą;
Okryte orły, zbroje wojowników,
Czarną żałobą!

Już go nie widać w pośród hufców dzielnych —
Gdzież jest? — czy słyszysz żal wszystkich głęboki?
Patrzaj — złożone na marach śmiertelnych
Rycerza zwłoki.

Te mary, ten wóz, spoczynek po znoju,
Lud wdzięczny łzami oblewa rzewnemi;
Ciągną go wierni towarzysze boju
Piersi własnemi.

Idzie za trumną koń jego waleczny,
Z schyloną głową, czarną niosąc zbroję:
Idź koniu smutnie, już Pan twój bezpieczny,
Zamknął dni swoje.


Żałosne trąby, wy flety płaczliwe,
Wy chwiejących się orłów srebrne dźwięki,
Umilczcie! ranią piersi moje tkliwe
Te smętne jęki.

Patrz: przed świątynią przy światłach gasnących
Porywa młodzież z wozu ciężar drogi,
I wnosi w pośród grzmotu dział bijących,
W wieczności progi.

Modły kapłanów, braci twoich łkania,
Wznoszą się tam, gdzie mieszka Bóg przedwieczny —
Ach! przyjm ostatnie te ich pożegnania,
Wodzu waleczny!

Dzieliłeś z nami ciężkie utrapienia,
Wielkie ofiary, prace bez nagrody,
I zamiast słodkich nadziei ziszczenia,
Gorzkie zawody!

Tulmy łzy nasze — już jesteś szczęśliwy.
Kto za ojczyznę walczył, poległ śmiały,
Już temu wieniec dał Bóg sprawiedliwy
Wieczystej chwały.


Wdzięczni ziomkowie, ceniąc zgon i życie,
Nie dadzą wiekom zatrzeć twoich czynów,
Wzniosą grób pyszny, zawieszą na szczycie
Wieniec wawrzynów.

Wyryją na nim jak w ostatniej toni,
Śmierć nad nadzieje przenosząc zgubione,
Runąłeś z koniem i z orężem w dłoni,
W nurty spienione.

Posąg twój będzie lud otaczał mnogi —
Ten napis twarde zachowają głazy:
«Tu leży rycerz, co walczył bez trwogi,
«I żył bez skazy.» —

Tam żołnierz pełen rycerskiej ochoty,
Zaostrzy oręż o krawędź twej tarczy,
Pewien, że przez to nabywszy twej cnoty,
Tysiącom starczy.

J. U Niemcewicz.





POLAK Z NAD DNIEPRU.

Snujcie srebrne szarfy po granitu skałach,
Snujcie Dniepru wiry po dnieprzańskich wałach,
Snujcie pomruk luby i pogwar tłumliwy —
Przy nich chętnie duma Rusin nieszczęśliwy.

Ileż wody, ile — Dnieprze czarny, smutny,
Nie zlałeś do morza od ostatniej chwały?
Gdy wolne me działa raz ostatni grzmiały;
I ileż łez naszych nie zlał wróg okrutny?

Z tamtej strony Dniepru czerpa dziewczę wodę,
A z tej, rzeźki rumak z jego źródła pije —
Tam jest Lud, co kocha wolność i swobodę,
A tu Lud, co ledwo oddycha — i żyje.

Któż jest ten kaleka bez ręki i nogi,
Pobladły jak chusta, łachmanem odziany?
Z bojaźnią i wiarą zdąża w moje progi —
O znam! — znam ja ciebie — wędrowcze kochany.

Pójdź — pośpiesz wędrowcze, nadwiślański bracie,
Wszystko jest dla ciebie Ojczyzną w mej chacie.

Pójdź! mój dach przed szpiegiem Moskiewskim cię schroni,
Ja polską mam duszę, w mych stajniach dość koni. —

Pójdź smutna ofiaro dzikich wrogów mocy:
Łzami cię obleję, przyjmę o północy;
Odzieję, nakarmię, bo godne miłości —
Lube, prawe dziecko człowieczej wolności.

O witaj wędrowcze! — Jakże ci przystoją
Strojne w szal młodości te chwalebne blizny!
Jakże słodko cierpieć dla Matki-Ojczyzny! —
Chociaż cierpień takich żadne dni nie koją —

O witaj młodzieńcze! — jakże rys twej twarzy
Wiernie jest podobny mojemu synowi! —
Bo i ja miał syna, co przysiągł Carowi
Wieczną pomstę — u stóp wolności ołtarzy.

Na mogiłach Pragi — w szeregach czwartaków,
Przysiągł pomstę hańby naddnieprskich Polaków,
Przysiągł! — i na polach Dębego mi zasnął! —
Szczęśliwy! — bo wolny, w pośród wolnych zgasnął.


Witaj więc wędrowcze! cierpieć będziem razem,
Razem utyskiwać, czekać i spodziewać! —
Wspólnie dumać, cieszyć nadziei obrazem,
I cicho tu u wód Dniepru — przyszłość śpiewać.

Józef Meyzner.





POLAK Z NAD NIEMNA.

Świeci się widnokrąg krwawą zorzą zlany;
Rzekłbyś, że na północ niebo się zapala.
Gore niebo, gore, gore gród Oszmiany,
I na jej popiołach Moskal w krwi się wala.

Dwanaście rumaków w mej stajni liczyłem —
I dwanaście szablic — tyleż pik ukryłem;
I w dwunastu synach nadziei dwanaście,
Biło pomstą w duszy za wrogów napaście.

Jedynastu synów, synów prawych, dzielnych,
Okryło się chwalą bojów nieśmiertelnych:
Jedni legli, drugich los za kraj wyrzucił;
Jeden tylko, jeden! pod mą strzechę wrócił.


Lecz niedługo bawił — Car szalony, wściekły —
Tysiąc knutów dzikiej wymierzył mu kary.
Widziałem jak hordy bydlęce go wlekły,
I ja jeszcze żyję — żyję Litwin stary!

Stary Litwin, w pętach niewoli zrodzony,
Będęż zawsze w pętach życie wiódł spodlone?
Będęż zawsze, u stóp moskiewskich schylony,
Pił z kielicha zbrodni lata pohańbione? —

Stary Litwin we łzach, w bolu wychowany,
Będęż patrzał zimny na me własne rany?
Będęż płakał tylko i przeklinał skrycie:
Plugawych mych wrogów potęgę i życie —

Zielony liść dębu długo zielenieje,
Lecz liść marny — i sam dąb kiedyś zniszczeje;
Długo stary Litwin jak liść więdnie drzewa,
Lecz i Moskwa jak dąb — jak drzewo dojrzewa.

I dojrzeje prędzej — i w proch się zamieni,
Niźli jej liść zżółkły ostatniej jesieni.
I Litwin styrany odmłodnie, odżyje;
I w krwi Carów hańbę niewoli obmyje.


Po raz ten ostatni rzucę w Niemen wędę —
I po raz ostatni nad Niemnem bój stoczę:
I raz pierwszy w życiu rzewnie szczęśliw będę.
I raz jeszcze ujrzę dawne dni urocze.

Silny duchem czasu, silny życiem nowem,
Ufny w świętą sprawę, z dumnym Słowian rodem
Powstanę — i istnieć będę słynnym grodem,
I mój pacierz zmówię przy ciele Carowem.

Nad grób Starej-Moskwy, nad Carów mogiłę
Wzlecę Litwin stary w młodzieńczym zapale,
I przelatać będę błonia ojców miłe,
Wrócone wolności swobodzie i chwale.

Dalej wędo, dalej — nuż się w Niemna wały,
Gryź zieloną trawkę rzeźki mój bułanku;
Bo za nim ukończę mój połów niedbały,
Może bić Moskali przyjdzie w jutra ranku.

Józef Meyzner.





POLAK Z NAD WISŁY.

Przeszła burza — zcichły pioruny do koła,
Czyste niebo lube rozpromienia lice;
Anioł tylko śmierci wznosi srogość czoła,
Ponad Wisły, Niemna, Dniepru okolice.

I gdzieżeście ludzie i wy bracia mili?
Coście pod Iganią, pod Stoczkiem walczyli?
O! gdzieżeście bracia? — odbiegliście Matki,
Porzucili żony, rodziny i dziatki.

Rodziny i dziatki wrogom w łup wydali —
I światem dziś waszym są zakąty ziemi,
I Ojczyzna wasza rajem jest Moskali;
I wasze dziateczki Polsce są obcemi!

Bracia moi bracia, pocóż się tułacie?
Nędza was uciska, Moskal w waszej chacie!
I czegóż, o! czego u obcych łakniecie,
Czemuż płonne skargi szerzycie po świecie?

Potożeście bracia swe rzucili łany,
Abyście u obcych żebrali pomocy?
O! nieszczęsny lud ten, któremu kajdany,
Obca dłoń potarga wśród jego niemocy! —


Obcy nam nie wróci Swobód, ni Wolności,
Żaden król nam naszej nie wróci Ojczyzny;
Wszakże świat pokryły Ojców naszych kości,
A dziś z wrogów czary pijem stek trucizny.

Wielkim zwań Bonapart księztwo nam utworzył —
I Car Alexander w królestwo zamienił.
Lecz życie narodu zdeptał i umorzył,
I tysiąc nadziei rozpaczą uczynił.

Zbyt drogo nas pomoc obca kosztowała:
Ileż ona naszych łez i krwi nie zlała!
Ileż ofiar w głuche nie wpędziła groby,
Jakiejż nie rozciągła na kraj nasz żałoby.

Nie wart być narodem i nie wart ten życia,
Kto go sam z swej duszy wywołać nie umie;
Bo jeźli jak polip zjawi się z ukrycia,
Nie sobie żyć będzie, ale obcej dumie.

Przemoc nas okuła w swe żelazne pęta,
Siła nas jedynie podźwignie z mogiły;
A gdzie w sercach istnie miłość bytu święta,
Tem aż nadto woli — i męztwa, i siły.


Potężnym jest odgłos stu-tysięcy dzwonów,
Potężniejszą siła dzielnych milionów:
Ona zdepcze przemoc stu-tysięcy szyków,
Choć tu dziesięć wolnych, tam sta niewolników.

Nieśmiertelną chwała dzielnej Saragossy —
I Helwetów grody do dziś dnia istnieją;
One istnieć chciały! — i szalone ciosy
Przemódz ich nie mogły najkrwawszą koleją.

Chciejmy tylko bracia, i raj mieć będziemy,
I istnieć będziemy wolni i szczęśliwi.
I w grobie Ojczyzny wieków byt znajdziemy,
I daleko pierzchną najezdcy złośliwi.

Ośmnaście nas jeszcze dzielnych milionów:
Nie trzy, lecz ośmnaście podepczemy tronów!
I w zasiek przepaści krwią ich władców zlany,
Naszą krew dorzucim i nasze kajdany.

Do nas bracia, do nas! do nas tułaczowie!
Z wszystkich ustroń świata do nas powracajcie;
Tu nam żyli niegdyś waleczni Ojcowie —
Do nas bracia, dłonie wasze nam podajcie.


My je uściśniemy, w węzeł złączym drogi,
I jednym zamachem wzruszym Wisły wały
I Niemna krynice, i Dnieprzańskie skały:
Wodami i skały przytłoczymy wrogi.

Do nas bracia, do nas — Polak jest gotowy;
I Litwin porzuci ulubione łowy,
I Żmudzin w róg zadmie — Wołyński lud czeka,
Ostatniego boju wolnego człowieka.

Lecz biada nam, straszne i wieczne nam biada!
O! ten bój ostatni, ta hańby zagłada!
Nie zmieni się w radość — ni w prawych wesele:
Drżyjcie! i iny wszyscy drżyjmy krzywd mściciele!

Póki Wieśniakowi nie wrócim wolności,
Póki nie zbłagamy zelżonej Ludzkości;
Póki istnieć będzie ta krzywda straszliwa,
Póty siec nas będzie ręka Carów mściwa!

O! nam nie przeminie nigdy byt zatruty,
Ni nam dzień okropnej przeminie pokuty:

Póki tej haniebnej nie zmażemy plamy,
Póki Wieśniakowi własności nie damy.

O! zgroźne poddaństwo ludzi miliona,
Przekleństwem nam cięży u stóp świętych Boga!
Tak — póki ta pamięć nie zatrze się sroga,
Póty lać się będzie krew z Ojczyzny łona.

Piekielną ta krzywda! — Łzy i krew Wieśniaka
Przesiąkały niegdyś groby swoich panów;
Dzisiaj też niestety! — łzy i krew Polaka,
Przesiąkają groby straszniejszych tyranów! —

Spieszmy więc, o! spieszmy skrócić dni pokuty,
Niech Wieśniak z człowieczej godności wyzuty,
Stanie się szlachetnym równych praw człowiekiem:
Wolnym, szczęsnym, długim, ślicznym przyszłym wiekiem.

W jego tylko mocy dziś narodu życie —
On go tylko jeden dziś ocalić zdoła!
On u nas Dziewicą Orleanu skrycie,
On do bytu Matkę-Ojczyznę powoła.


Któż jest ta Dziewica sławna Orleanu?
Wieśniak jednem słowem francuzkiej krainy.
Gdy Lud jęczał, dręczon angielskimi syny,
On się sam ocalił — wśród bitw uraganu.

I czego Król nie mógł, Rycerstwo, Barony —
To Wieśniak dokazał: powytępiał wrogów.
Sam ukończył z chwałą wiekiem bój toczony.
I sam Króla do swych zaprowadził progów.

Józef Meyzner.





POLATUJ MYŚLI.

Polatuj myśli po niwach ojczystych,
Powietrzem przodków oddychaj;
Skąp wartkie skrzydła w falach Wisły czystych,
Swemu się słońcu uśmiechaj!

Z Wawelskich wieżyc, z Bronisławy szczytów,
Zabrzmij pieśń chórem słowików;
Twą lutnią jasne półkola błękitów,
Struny z poranku promyków.


A po przed tobą — pól urocze wdzięki,
I w lasów wiankach gór skronie:
Tu złota niwa podmucha piosenki,
Tam poklaskuje dąb w dłonie.

To nuty twoje, w przyrody zaklęciu —
Wkoło śpi wdzięków tysiące;
Drży strumień w brzegów majowem objęciu,
Jak wąż się sunie po łące.

A tam daleko — białe Karpat ściany,
Tam wieki swe nuty piszą —
Zaklęte w lasy, w wodospadów piany,
Po jarów przepaściach wiszą.

Tam tęskna dumka z ruiny zamczysku
Podzwania z rosą poranku;
Spada w jezioro, pnie się na urwiska,
Marząc o wojnie — kochanku.

I ciągle marzy — i dalej leci,
Strzepnie skrzydłami jastrzębi,
Okrąg zatoczy, gwiazdką zaświeci,
I w jaru ucicha głębi.


A ty leć myśli, jak ta dumka dzika,
W miłych się tonach zasłuchaj;
Wypędź z ruiny sowę i puszczyka,
I stary kurz poodmuchaj.

Może z tej dumki pod promieniem słońca
Jaki hymn zabrzmi rozgłośnie;
Trupowi świata zanuci o wiośnie,
I chwałę weźmie za gońca.

Gdzie człowiek drzymie, a natura kwitnie,
Tam nastrój tony — na burze,
Mów człowiekowi: «obudź się zaszczytnie!
Wydaj owoce!» — naturze.

O! myśli moja — po obszernym świecie
Bujaj, jak Anioł swobody;
Choć wiekiem stary, do poprawy młody,
Świat da się kształcić, jak dziecię.

I po cóż płakać, jeźli siły starczą,
Jeszcze zaśpiewać, zatańczyć!
Co tam! — gdy zechcem, choć pioruny warczą,
Możemy szczęście wyniańczyć!


Polatuj myśli po niwach ojczystych,
Powietrzem przodków oddychaj!
Skąp wartkie skrzydła w falach Wisły czystych.
Swemu się słońcu uśmiechaj!

Edmund Wasilewski.





POLSKA Z KRZYŻA.

Na krzyżu konam z zwieszoną skronią,
Z przebita piersią, z przebitą dłonią,
Z skrwawioną koroną cierni.
Zczerniałe wzgórza ludzi mrowiskiem
Męce mej wtórzą urągowiskiem:
A gdzież są, gdzież moi wierni?

A chciwość moje szaty rozdziera,
I złość ciekawie ku mnie poziera —
Czy z skargą skona Syn boży?
Z piołunu do mnie skacze kielichem,
Śmieje się głośno nieszczerym śmiechem,
A w duszy jednak się trwoży


O ludy ziemi! i na was czeka
Okrutna męka syna człowieka!
Przyszłość mi wasza odkryta:
Spełnia wyroku chyżo się zbliża —
Wam błogosławić z mojego krzyża
Zrywa się ręka przybita.

I was do krzyża także przybiją —
Zkrwawione ręce potem umyją,
A wy umierać będziecie.
Niechże was srogość mąk nie przestrasza,
Niech jako moja będzie śmierć wasza,
Jeżeli zmartwychwstać chcecie.

Zwisa mi głowa, oko się mroczy,
A wrzask bluźnierczy mętno się toczy,
Niebo się kryje żałobą —
A głos mój pada na tłuszczę ciemną:
O ludu ziemi! — nie płacz nademną,
O! — zapłacz lepiej nad sobą!

Kornel Ujejski.





POLSKI NADZIEJA.

Rycerskim hufcem stał owinięty
Patrząc na wrogów obszary —
Na ustach jego drgał zapał święty,
A w dłoni bratnie sztandary...
Idźmy! zawoła w pośród okrzyków.
W boju za kraj zginąć warto!
Rzekł — i wśród wrażych przebija szyków
Wolności drogę otwartą!

Groźny i szybki jak wichru fala
Na czele bystrych rumaków —
Jednym zamachem miecza obala
Mnogie zastępy żołdaków...
O! gdybym ja mógł dłońmi słabemi
I piersią bólem rozdartą
Zginąć — lecz przebić dla bratniej ziemi
Wolności drogę otwartą!

Złudne nadzieje! Jam jest samotny
Sam na swej ziemi rodzinnej,
Cóż może zdziałać głos mój stokrotny
Wśród głuchej ciszy pustynnej?

Przed wzrokiem ludu jasne podwoje
Wolności słońca zaparto,
Sam tylko jeden czczę bóstwo moje
Wolności drogę otwartą!

Wyście przebili żelazne drogi
Dla lotnoskrzydłej swej jazdy,
I przestępując wszechwiedzy progi,
Patrzycie z dumą na gwiazdy —
I dla mnie wielkie myśli podboje
Nieobojętną są kartą,
Lecz bardziej wielbi ją bóstwo moje:
Wolności drogę otwartą!

I choć by wszystkich narodów ziemi
Nadzieja była stracona,
My jedni bracia dłońmi silnemi
Wznośmy wolności znamiona...
Boże! do ciebie wznosim swe pienia,
Ty wróć nam ziemię wydartą —
I przebij siłą swego ramienia
Wolności drogę otwartą!

A. K.





POMNIKI CHWAŁY.

Widziałeś bracie pomniki chwały,
Dziś bohaterom narodu stawiane?
Wielkie nie sztuką lub ogromem skały,
Ale męczeństwem — a krwią poświęcane.

O, patrz tam na wschód! — Na błoniu kwiecistem
Krzyż nowożytny — sucha szubienica
Świeci łzą nieba i deszczem ojczystym,
I srebrzy cała promieniem księżyca — —

Spojrzyj znów na wschód! — W więzieniu podziemnem,
Gdzie duch przyszłości wśród bolu wydany,
Zdaje się błąkać pod sklepieniem ciemnem:
Wiszą na murze żelazne-kajdany.

To teraźniejszy wieniec laurowy!
Którego tchnienie oszczerców nie spali,
Który nie wieńczył nigdy królów głowy:
Wieniec niezwiędły, bo wieniec ze stali.

Tam znów, na śnieżnej Sybiru równinie
Sterczy mogiła z lodu usypana,

A z niej nieznane jakieś światło płynie,
Jak gdyby była z iskier ognia zwiana. —

Te trzy pomniki, jak trzy gwiazdy płoną
Na ciemnym, mglistym, ziemskim nieboskłonie;
Z siebie w ciemności ogień nieba wioną,
Który rozgrzewa czucie w ludów łonie.

A wiesz, kto stawiał te chwały pomniki?
Króle i cary twej Ojczyzny synom!
Polski obrońcom Polski najezdniki,
Nikczemni ludzie bozkich ludzi czynom!

Zbójcom wznoszono słupy marmurowe,
Na które plwano zaczem się zwaliły —
O jakże często wieńce laurowe,
Czoła nikczemne i podłe wieńczyły!

Te zaś pomniki choć się w proch rozkruszą,
To kwiatkiem, drzewem znów z prochu ożyją;
Bo one wiecznie żyją swoją duszą,
A te ich dusze w naszych sercach żyją. —

(Dźwięki mej duszy.)





POWSTAŃCE Z 1831 W PUSZCZY
BIAŁOWIEZKIEJ.

Wpław przebyli nurt Narewki,
Otrzęśli się rzeźko z wód,
Podsypali proch w panewki,
Idą — pieśń ich leci wprzód:

Gdzież ochota strzelce wiedzie?
Białowiezki pyta las;
Idą, mówi, na niedźwiedzie,
Każdy ma z kulami pas.

Oj! nie wiesz ty stary lesie,
Jaki w tobie gości zwierz!
Wszystkich jemu połknąć chce się,
Że czerwony ma kołnierz.

Lecz jak puścim grad z rusznicy,
Wybacz wrogu, musisz ledz!
Narodowi my strażnicy:
Trzeba lasu swego strzedz.

I pan Ronko nadleśniczy,
I pan Szretter mówi: bić —

Bo za łupieztwem tej dziczy,
Nie ma ludziom jak i żyć.

Wtem wódz krzyknął: «Cicho już!
Dosyć śpiewać, gaście lulki,
W pogotowiu proch, grankulki,
Wszak to ostęp Hwozno tuż.»

Jak rzekł: — cicho — tak cyt strzelce.
Słuchają go choć młodzik;
Szepcą z sobą: «Umny wielce.» —
«At dziwo, Akademik!»

Na gościniec wyszli wielki.
Kazał im się wódz wstrzymać,
Po jednemu wzdłuż grobelki,
Skryć się, i wroga czekać.

Stoją — — Szumi las ponury,
Słychać słodkiej wody ciek;
Coś czerknęło — strzelec który
Widać skałkę swą nasiekł.

Jak dzień piękny, ranek wiosny
Wita miły ptaszek głos;
Lecz co wszystko, na wierzch sosny
Podskakując, krzyczy kos? —


Piesek jakiś drogą bieży,
Oj! nie piesek tylko sam!
Co czerwonych tych kołnierzy,
I bagnetów błyszczy tam!

Szczeknął piesek, w tył uciekł —
«Stój!» kapitan wstrzymał szyki;
«Tu być muszą buntowniki!
Idźcie czterech, w las ten —» rzekł.

Weszli grożąc w las żelazem.
W tem poczwórny huknął strzał:
Jak szli tak i padli razem —
Żaden dotąd i nie wstał.

«Ognia rota!» słucha rota,
Lecz z przestrachu czy przez gniew;
Choć plutonem kule miota,
Zrywa tylko wierzchy drzew.

Strzelców oko lepiej mierzy,
Co błysk z lasu, Moskal bach!
Już połowa trupem leży,
Reszta krzyczy: «Pardon Lach!»


«Nie, nie wchodźcie w traktat z niemi!»
Hryszko, strzelec wziął wołać,
«Póki na Polskiej są ziemi,
Wszystkich trzeba trupem słać!»

I znów z lasu grzmią wystrzały —
Rzuca broń zlękły żołnierz,
Ucieka, lecz z roty całej,
Jeden zbiegł do Biało-wież.

Uderzyli w trąbki wodze,
Dają znak: «Wstrzymać pogoń!»
Wracają strzelce, po drodze,
Zbierają po trupach broń.

Patrzą — Moskal jeden żyje,
Tarza w piasku siwy włos,
Krew z pragnienia własną pije,
I zawołał: «Ot mój los!»

Po polsku do nich zawołał.
Biega: «Czyżbyś Polak był?»
Ten dalej mówić nie zdołał,
Lecz zebrawszy resztę sił:


«Polak, rzecze, lat dwadzieście,
Jak w rekruty mnie pan zdał;
Gdziem nie był — wróciłem wreszcie,
Bym z rąk swoich umrzeć miał —

Jak-siem cieszył — wieś o milę,
Myślę: żyje siostra, brat,
Zajdę do nich, wytchnę chwilę —
Aż tu trzeba rzucać świat —!

Gdybyż jeszcze —!» tu w te słowo
Trysł mu z piersi krwi potok;
Dusza poszła w podróż nową,
Oczy zamknął śmierci mrok.

Antoni Górecki.





POWSTANIE DWUDZIESTEGO
DZIEWIĄTEGO LISTOPADA.
HYMN.

Stańmy chórem i śpiewajmy:
Śpiesz się Warszawo! Polsko śpiesz!
Ciesz się Warszawo! Polsko ciesz!
Jednym chórem zaśpiewajmy!

Niech się dowie ziemia cała:
Jaka jest nasza radość i chwała,
Jaka Polska zmartwychwstała.

Długośmy, długo takich dni czekali,
Wieleśmy, wiele łez wylać musieli,
Abyśmy dzisiaj pili, godowali!
Wieleśmy w ciężkiem jarzmie wyjęczeli,
Aby świętować w powstania niedzieli!
Ach! pamiętamy tę przeszłość niedawną,
Ach! pamiętamy tę przeszłość niesławną!
Gdy pieśnią były — więzionych marzenia;
Kiedy dniem święta — był dzień uwięzienia;
Litość lękliwa — cierpiących nagrodą;
Sen dni dzisiejszych — jedyną osłodą!
Dziś więc pociech używajmy — !
Śpiesz się Warszawo, Polsko śpiesz!
Ciesz się Warszawo, Polsko ciesz!
Stańmy chórem i śpiewajmy!
Niech się dowie ziemia cała,
Jaka jest nasza radość i chwała,
Jaka Polska zmartwychwstała!

Przez lat piętnaście nad czołem tej góry,
Przez lat piętnaście nad temi ot! mury,
Ciężał ciemięzcy orzeł rozbójniczy;

Z gromami w szponach, ze skrzydłem rozpiętem,
Czychał na resztę skrwawionej zdobyczy,
Groził do reszty naszym krajom świętym!
Obecność jego jak brzydkie widzenie,
Szpetnością trwogi barwiła nam lice;
Jak całun jaki jego skrzydeł cienie,
błogosławioną kryły nam ziemicę.
Zapałom serca ciężył on jak zima;
Ciężył on myślom, jakby zawrót głowy;
Ciału i duszy jak sen letargowy.
A dzisiaj, patrzcie: nie ma go już, nie ma!
Więc radości wolę dajmy!
Śpiesz się Warszawo, Polsko śpiesz!
Ciesz się Warszawo, Polsko ciesz!
Stańmy chórem i śpiewajmy!
Niech się dowie ziemia cała,
Jaka jest nasza radość i chwała,
Jaka Polska zmartwychwstała!

Prysnęła chmura i dżdżu obfitością
Z pięknych stron nieba zaryła się w ziemi:
Spadł ruski orzeł, spadł i własną złością
Rozpękł się, rozlał pod stopy naszemi —
Własne pioruny w pierś jego strzeliły,
Własne pioruny na proch go spaliły.

Jakże wspanialszy, o jakże świetniejszy
Ten ptak, co wybrnął z dymów i płomieni!
Niebo błysnęło w szacie błękitniejszej,
Słońce w złotawszym połysku się mieni,
Obłoki idą w tryumfalny taniec.
Ach! to nasz orzeł! to nasz orzeł biały!
Rozdartej Polski ziemie zawołały.
Kochanek chwały, chwały wychowaniec:
Rodzinne góry — to kołyska jego,
Rodzinne pola — jego igrzysk szranki,
Rodzinne ludy — to jego kochanki.
Znają, witają ptaka świętego.
I my go też powitajmy!
Śpiesz się Warszawo, Polsko śpiesz!
Ciesz się Warszawo, Polsko ciesz!
Stańmy chórem i śpiewajmy!
Niech się dowie ziemia cała:
Jaka jest nasza radość i chwała,
Jaka Polska zmartwychwstała.

Bielszy, groźniejszy nasz orzeł młody,
Że się przerodził na zbójcy zwłokach!
Czystszy i trwalszy nasz dzień swobody,
Że się wychował w niewoli mrokach!
Młodzieńczym wdziękiem wszystko ozdabia —
Cudownym blaskiem wszystko przerabia.

Jak zajrzy oko, niwy i góry
Świąteczną szatą pysznić się zdają:
Jak sięgnie ucho, skrzydlate chóry
Piosnkę wolności zda się śpiewają.
I my pokłon jej oddajmy,
Śpiesz się Warszawo, Polsko śpiesz!
Ciesz się Warszawo, Polsko ciesz!
Stańmy chórem i śpiewajmy!
Niech się dowie ziemia cała:
Jaka jest nasza radość i chwała!
Jaka Polska zmartwychwstała!

Srebrny nasz orle, już ty nam nie zginiesz!
O dniu swobody, już ty nam nie miniesz!
O ptaku cudzy, już do nas nie wrócisz,
Rąk nie skrępujesz i serc nie zasmucisz!
O droga Polsko — o Ojczyzno droga!
Nie jękniesz więcej pod stopami wroga.
Póki Bóg w niebie, póki my na ziemi,
Będziemy ludem, będziemy wolnymi!
Bośmy też mocno tego zapragnęli!
Bośmy też długo i ciężko cierpieli.
Będziem wolni, ręce dajmy!
Śpiesz się Warszawo, Polsko śpiesz!
Ciesz się Warszawo, Polsko ciesz!

Stańmy chórem i śpiewajmy!
Niech się dowie ziemia cała;
Jaka jest nasza radość i chwała;
Jaka Polska zmartwychwstała.

Seweryn Goszczyński.





POWSTANIEC LITEWSKI.

Jedzie szlachcic okoliczny,
Konik pod nim śliczny;
On do korda przypasany,
A konik zhasany.

Hej, duszeczko! hej panienko!
Wyjrzyj przez okienko!
Mam konika po Czerkiesie,
A on poległ w lesie.

Powiedz ojcu panieneczko:
Powiedz jaskułeczko:
Niech już wyjdzie z puszczy czarnej,
Bo to postrach marny.


W Żejmach nasi Polakowie,
Jako samo zdrowie,
Z poza Niemna już przybyli,
Obóz rozłożyli.

Co tam broni, co tam cudu,
Co ślicznego ludu!
A tak żywo ognie płoną,
Że aż bije łono.

A przy ogniu brzmi wesoła
Piosnka do okoła:
«Alboż my to jacy — tacy?
Wszak-ci Krakowiacy!

Nie pobiją naszej wiary,
Ojczyzna nie zginie,
Póki Litwą Niemen stary,
Polską Wisła płynie!» —

A więc bądź mi szczerze radą,
Wszystko złe przeminie;
Bo od Wisły oni jadą,
A tam Niemen płynie.

(Pieśni Janusza.)





POWSTANIE ŻMUDZI.

Mężowie w Żmudzkiej krainie,
Nie czekają aż śnieg zginie —
Idą na pomoc Polaków,
Z śpiewem wojennych orszaków!

Siadaj na koń Litwy synu,
Nic nie mów dziatwie i żonie,
Weź tylko ojcowskie bronie,
Do wielkiego łącz się czynu.

Nie płacz, nie płacz żono biedna,
Nie zostaniesz ty tam jedna;
Bóg czuwa nad sierotami,
Będzie z tobą i z dziatkami.

Nie masz czasu do żegnania,
Kiedy taki bój się toczy,
Gdy od zmroku do świtania
Krwią się polską ziemia broczy.

Za Ojczyznę, za swobodę,
Niosą bracia lata młode —
A myż mamy dbać o życie,
Które w krótkim skończym bycie?


Łączmy piersi z Żmudzinami —
Kto śmierć spotka na ich błoni,
To przynajmniej wspomną oni:
«Tutaj Litwin walczył z nami.»

Antoni Górecki.





POŻAJŚCIE.
Perkunas Diewajti! Ne muszk Żamajti —
Muszk Guda, Kejb szunia ruda!
Przysłowie narodowe Żmudzkie.


NA NUTĘ:
— Hej, tam na górze jadą rycerze. —

Nad brzegiem Niemna jest puszcza ciemna,
A pośród puszczy klasztorek mały:
W nim co nocy zakonnicy
Leją kule przy gromnicy.
Już miesiąc cały.

Pewnie coś będzie — mówi lud wszędzie —
Kiedy się krząta sam ksiądz Ambroży,

Kiedy gniewem Bożym grozi —
A co nocy gdzieś wywozi
Ładowne wozy.

Nie darmo woził, nie darmo groził!
Wszystek lud wierny powstał na Żmudzi;
A ksiądz Biskup Boga sławił,
I kolejno błogosławił
I broń i ludzi.

A lud wzbił głosy wierne w Niebiosy:
Boże Perkunie! strzeż syna twego!
Strzeż Żmudzina Chrześcianina,
Bij w Moskala Poganina
Jak w psa rudego!

Trąbka zagrała, zagrzmiały działa,
I krew w Dubisse ciekła strumieniem —
Święta Żmudzi, mierz-no dobrze!
W imię Trójcy rwij po ziobrze
Srebrnym pierścieniem.

I strasznie siekli, w Bogu zaciekli,
Ale w Pożajściu — Najsłodszy Chryste!
Z zorzą ranną zakipiało;
Straszno wyrzec co się działo —
Zbrodnie wieczyste!


Głosem ponurym śpiewali chórem
Księża w kapturach on hymn żałobny;
Aż tu słychać wrzask do koła,
I wpadł nagle do kościoła
Lud niepodobny.

Wilkiem zajadli Kirgizy wpadli,
I popłynęła krew strumieniami —
A Marya to widziała,
I w ołtarzu zapłakała
Krwawemi łzami!

(Pieśni Janusza.)





POŻEGNANIE.

Żegnam cię luby kraju rodzinny!
Lecz nie na wieki Cię rzucę:
Choć legnę w grobie na ziemi innej,
Duchem do Ciebie powrócę.

Ojcze i Matko bywajcie zdrowi!
Żegnam was, bracia kochani!
Niech wam co ranek nadzieja powie,
Że wkrótce wrócą wygnani.


Bywaj mi zdrowy, Ludzie kochany,
Śpiący, lecz czysty, niewinny;
Inny lud, inny na brzegach Sekwanny,
Nad Elbą, Renem lud inny.

Żegnam was moje góry ojczyste,
Cicha dolino Ojcowa;
Was błonia, bory, Wisły wody czyste
I lube mury Krakowa.

Ach! gdy co wieczór na niebo spojrzę,
Widzę — o widzę! wasz obraz żywy —
Na niebie zamiast błękitów dojrzę
Ojczyste bory, góry i niwy!

Ot Wisła płynie — Kraków i sioła
W jej przeglądają się fali —
Trzy mogił nad nią — pola do koła —
Karpaty mgłą się w oddali —

Oh! do was tak jak do nieba daleko — !
Lecz kiedyś w pośród was stanę:
Na twoim brzegu, słowiańska rzeko,
Zginę lub wolnym zostanę.


Może niedługo — bo ja wiem i wierzę,
Że Bóg wszechmocny, naród nieśmiertelny:
Z Boga moc mają wolności rycerze,
Tysiąc państw zburzy jeden naród dzielny.

Jeźli wprzód obca ziemia zagrzebie:
Me biedne ciało tułacze,
To duch mój, Polsko! poleci nad Ciebie,
Kraj mój kochany zobaczę!

I tam bujając nad jego niwy
Jak duchów nadziemskich cienie,
Zobaczę kiedyś nieba obraz żywy,
Zobaczę Polski wskrzeszenie.

A wiatr powieje może z zachodu,
I moje prochy zaniesie
Na błonia, w których biegałem za młodu —
Po polach ojczystych rozniesie!

(Dźwięki mej duszy.)





PRZYPOMNIENIE.
(Mazur, 1848.)

Święty Wojciech wstaje z grobu,
Wieść do boju swych rycerzy;
Lecz ich zbudzić ni sposobu,
Gdy w ich bytność nikt nie wierzy.
Wszakże wprzód, jeden gród
W imię Boga powstać śmiał —
I choć pad, złością zdrad,
Wrogom Polski czuć się dał.

Świetnie błysnął czyn Krakowa
W Europie ponad czyny;
Pamięć w sercach się uchowa,
Jak ginęły jego syny;
Lecz i zgas, bo nie w czas
Czynnie pomógł naród sam —
Wierzyć w czyn nie chciał syn,
Jaki przez Wojciecha dan.

Niechże dzisiaj kraj się uczy
Wierzyć w pomoc Pana Boga,
Gdyż inaczej wróg dokuczy
I uwięzi chwilę błogą —

Bo jest cel, dokąd strzel,
A inaczej ani rusz;
Jeźli Bóg na nas sróg,
I zapragnie naszych dusz.

Więc do pracy w imię Pana
Nad budową jego wiary;
Niech lud uczy wolność sama,
A przepada nieład stary!
W imię wiar zginie czar,
Zajaśnieje polski znak;
Zniknie ten pętów sens,
I ocknie się biały ptak!

E. K.





PRZYSZŁOŚĆ NASZA.

Na mogile puhacz drzemie:
Puhu! w noc zakrzyczy;
Czej kozackie wskrześnie imię
Na Niżu, na Siczy?! —

Co dzień tęsknim, już wiek długi;
A każdy okłaman.

Wróciż sława? wróci drugi
Koszowy Ataman?

Grzmiały nasze samopały
Na czajkach, w taborze;
Syn kozacki starej chwały
Przypomnieć nie może.

Rdza pojadła szable ojców:
Rusznice bez kurków.
Ale serce u mołojców
Nie zlęknie się Turków.

Lucyan Siemieński.





ROZKOSZE TO MOJE.

Rozkosze to moje,
Te wierzby, te zdroje!
Wesoły, pijany wzrokiem,
Cóż bo ja nie śniłem!
To niby że bytem
Raz zdrojem, to znów obłokiem —

I zda się że lecę,
Że dzwonię, że świecę,

Że skrzydła gołębie mię niosą —
Żem cały westchnieniem;
Że żyję promieniem,
Wonnością poranną i rosą.

Żem cały w błękicie,
Że nie wiem co życie,
Wiem tylko żem boże pacholę;
Że Pan Bóg mi daje
Te łąki, te gaje,
I wody, i lasy, i pole.

I pokąd rozkoszy
Łza rzęsna nie spłoszy —
Pokąd się na dziecię nie zchmurzą,
Niebiescy dziedzicy
Niewielkiej różnicy,
A jeźli — to pewnie nie dużo.

To w piersiach kochanie
Ta radość, to łkanie,
To było jak gwiazda w błękicie:
Bezchmurne, bezgniewne,
Wesołe i rzewne,
Ot takie, jak Pan Bóg dał życie.


I chociam nie padał,
I chociam nie gadał
Zadane od matki pacierze;
To w Boga jasności,
To w Boga miłości
Tak wierzę, tak wierzę — tak wierzę!

Nie byłem ja psotny,
Odludek, samotny —
Pod ścianą chruścianą przysiędę;
Piosenki układam,
Nie wiedzieć co gadam,
Śni mi się i z głowy coś przędę.

Pamiętam dwa dźwięki
Mej pierwszej piosenki,
A nikt ich za nowe nie przyzna —
Jak ludzi tam dużo,
Wciąż wtórzą a wtórzą,
Te hymny: ojczyzna i blizna —

Ojczyzna — i w jęki,
I koniec piosenki,
I tylko łez rzewnych obfitość;

I z duszy się snowa
Wymowa bez słowa,
I w niebo spojrzenie o litość.

A niebo tak jasne,
A słońce tak krasne,
Taka tam spokojność na wieki —
Po smutku, po bólu,
Tak cicho na polu,
I takie śpiewanie od rzeki.

«Ojczyzna!» do koła
Bór woła, zdrój woła,
I modre odległych gór grzbiety;
A woła jak płaczem,
I nie wiem sam za czem;
Lecz dzisiaj to wiem już, niestety!

Tajemnie, jak z głębi,
Głos co mnie wskroś ziębi,
Kraj cały jak widzisz, to blizna!
Ta blizna jest żywa,
Krwią spływa, łzą spływa,
A zowie się blizna — ojczyzna.

Z tą myślą gdzie siędę,
Piosenkę wciąż przędę,

A po co? a na co? dla kogo?
Nic nie wiem, nie pytam?
Anielską nić chwytam,
I znowu mi ciężko, choć błogo — !

Zkądś słowa przychodzą,
Zkądś myśli się rodzą,
Wyraźnie ktoś mówi pod czołem:
Ze sobą nie sami,
Z uśmiechem i łzami,
Sierota się zmawia z aniołem.

O! wieku mój złoty,
O pieśni tęsknoty,
Ubogich w ojczyźnie dzieciątek!
Wciąż z waszej ja treści
Wysnuwam powieści —
Przez wieki starczycie na wątek.

Nie z książek to źródło
Swe wody wywiodło,
Nie z marzeń, jak prawi oszczerca;
Lecz z smutku i z bolu,
Co wieje po polu:
Z pod mogił, z pod krzyżów, z pod serca!

Teofil Lenartowicz.





ROZPACZ POLKI.
DUMA.

Noc świat odziała — gwiazdy nie świecą,
Płynie wiatrami tuman wilgotny;
W polu, przy drodze tkwi krzyż samotny,
Pod krzyżem stoi młodzian z dziewicą.

Konik młodzieńca na bój poryża,
Serce młodzieńca na bój kołacze —
Łzami cichemi dziewczyna płacze,
Cichą boleścią żegna żołnierza:

«Żegnam cię luby! jedź już, jedź sobie —
Ten krzyż, co dzisiaj nas błogosławi,
W każdej mi chwili twój los objawi.
Jeźli ty zginiesz, ja wiem co zrobię —»

I wsteczną drogą znikli oboje;
Tylko krzyż został sam i milczący,
Wznosząc, jak ojciec błogosławiący,
Ściągnięte ku nim ramiona swoje.

Noc świat odziała, gwiazdy nie świecą,
Płynie wiatrami tuman wilgotny:
W polu, przy drodze tkwi krzyż samotny —
Widać pod krzyżem postać kobiecą.


«Droga bezludna, chaty dalekie,
Pustka w około, w około głusza;
Tak pusta, głucha i moja dusza —
Przyjmij mię, krzyżu, w twoją opiekę.

Jam taka sarna! — Z owym wieczorem
Kiedy się życie nasze rozdarło,
Wszystko mi na tym świecie umarło:
Całemu światu jestem upiorem.

Sen mię porzucił, mroczy się głowa.
Dusza, jak puszcza co granic nie ma,
Nic nie urodzi, nic nie zatrzyma,
Lub jak do grobu wszystko pochowa.

W próżne me serce czy boleść jęknie,
Czy śmiech wesela zabrzmi uciechą,
Takie im dzikie odpowie echo,
Że swojej pustki samo się zlęknie.

Wszystko mię smuci, wszystko mię nuży:
Niebo i ziemia, cichość i wrzawa —
Wszystko! I zewsząd mówić się zdawa:
Ty taka sama, a świat tak duży!


Równie samotny, równie cierpiący,
Chryste! ty widzisz jak mój duch boli;
Zlituj się, Chryste, mojej niedoli!
Strumień łez moich taki gorący!»

Twarz boska inne rysy przybrała —
Czarną krew sączy głowa strzaskana,
Czarną krew sączy śród piersi rana —
To twarz i postać lubego cała.

«To on!» — krzyknęła — «a wiec już zginął!»
Dzięki ci Chryste! Teraz ja zrobię
Com ślubowała w rozstania dobie!»
Poszła i ślad jej nocą zapłynął.

Mrocznych wieczorów przeszła niemało,
Pod krzyż nie idzie nikt pokryjomu;
Dziewica znikła z rodziców domu,
Chrystus wie tylko co się z nią stało.

Klęska zamknęła Polaków boje.
Polski potęga w świat rozpryskała;
Z ranami w duszy, z ranami ciała
Szli dwaj żołnierze w zagrody swoje.


Noc się spuszczała, gwiazdy nie świecą,
Płynie wiatrami tuman wilgotny;
W polu, przy drodze tkwi krzyż samotny.
Pod krzyżem widać postać kobiecą.

Sparła na krzyżu strzaskane ciemię,
Białą sukienkę barwi krew skroni —
Wędrowcy chcieli przemówić do niej,
Postać pierzchnęła — poszła jak w ziemię.

Był to duch tylko — szata niebianek —
Ciała jej szukaj na bitwy polu.
Tak polce kończyć w serdecznym bolu,
Gdy za ojczyznę ginie kochanek.

Seweryn Goszczyński.





RZEŹ OSZMIAŃSKA
(1831.)

Na Oszmiańskim kościele, w drugą Kwietnia niedzielę,
Dzwon zwoływał na ranne modlitwy,
I lud tłumnie zebrany, błagał Pana nad pany
O opiekę dla Polski i Litwy!


W Chrystusowej świątnicy, nie masz stanów różnicy,
Chłop z szlachcicem wszedł w jedne podwoje;
Przy nich żony i matki, jak aniołki ich dziatki
I jak róże dorodne dziewoje!

Kapłan schylon latami, przed ołtarza stopniami
Kończył święty obrządek kościoła —
A głos kmiotków i panów, przy rozdźwięku organów
Płynął w niebo na skrzydłach anioła!

W tem szczęk broni i strzały pośród miasta zabrzmiały,
Bruk zatętniał pod koni kopytem —
We drzwiach słychać już krzyki — i Czerkiesów tłum dziki
Wbiegnął w kościół z kindżałem dobytym.

I oprawcy bez duszy, których serca nie wzruszy,
Ni płacz dziecka, ni starca włos biały —
Nie spoczęli w swem dziele — aże w całym kościele
Trupy tylko w krwi strugach zostały!


Przez niemowląt konanie, przebacz zbójcom, o Panie,
Świętokradztwo nad twoją świątynią!
Bo te Cara sołdaty, tak jak rzymskich wojsk kąty,
Nie wiedzieli bez-umni co czynią!

Ale w sądu godzinie, niechaj gniew twój nie minie!
Niechaj piorun twój tego ukarze,
Co wypuścił te hordy, co nakazał te mordy
I niewinną się codzień krwią maże!

A wdów, starców i dzieci, rój męczeński niech wzleci,
Obok ofiar pierwszego powstania,
Co pod ruskiem żelazem, za Carycy rozkazem
Legły w Pradze i w gruzach Humania!

By ukoić gniew nieba, jeźli lackiej krwi trzeba,
Wszak płynęła i płynie obficie —
By zmyć grzechy wieczyste, weź i naszą o Chryste!
Ale Matce Ojczyźnie wróć życie!


Lud nasz wiernie Ci służy! Sfolguj, nie karz go dłużej,
Racz usłyszeć pokornych wołanie!
Już to przeszło pół wieka, Polska cierpi — i czeka
Zmiłowania twojego, o Panie!

Konstanty Gaszyński.





ŚMIERĆ JASIŃSKIEGO
(1811.)

Zbawce narodu! wam sława —
Spocznijcie wśród lauru cieniów,
I nim bitwa wezwie krwawa,
Posłuchajcie Barda pieniów.

Niechaj śmielsze głoszą Bardy,
Jak przed lotem orłów białych,
Sławny z pogróżek zuchwałych,
Pierzchał Teutonów ród hardy.

Niech głoszą, niech chwała wasza
Osładza braciom kajdany;
Niech dumne Litwy tyrany,
Szczęk Polskiej broni przestrasza.


Ja wam śpiewam dzieje dawne,
Jak ci z nieszczęściem walczyli,
Co w żałobnej niegdyś chwili,
Dali synom życie sławne.

Patrzcie na błonia za Pragą —
Obrońce tam wasi stali,
I jak przywykli, z odwagą
Chwały i śmierci czekali.

Na bitnych Litwinów czele
Jasiński przewodził młody,
Szykował, i tak rzekł śmiele:
«Za święte ojców swobody

Wnet się pocznie bitwa krwawa —
Bracia! w tej szczęsnej godzinie,
Komu miła wolność, sława,
Niech dziś zwycięża lub ginie!»

Wtem uprzedzając dzień biały,
Kiedy się jeszcze zmrok szerzył,
Tłumem najezdnik zuchwały,
Na białe orły uderzył.


Tysiące broni szczęk dało,
Armatni ogień śmierć zionął;
Niejeden tam poległ z chwałą,
Nie jeden zbójca w krwi tonął!

Przerzadły tłumy moskalów;
Już naszych było zwycięztwo,
Lecz smutne wspomnienie żalów,
Zdrada przemogła nad męztwo —

Tak znać chciało przeznaczenie!
Zwyciężył najezdnik srogi —
Goreje Praga wśród trwogi,
Krew Polska gasi płomienie.

I niebo chwaląc te zbrodnie,
Świeciło wtenczas pogodnie,
Gdy z rodu przyszłych mścicieli,
W kolebkach dzieci ginęły.

Gdy tak Polak wolność traci,
Rozpaczą przejęty cały,
Patrząc na hańbę swych braci,
Zawołał Jasiński śmiały:


«Przedajne dusze, tyrany,
Gdym się wam bronić niezdolny
Nie dla mnie te są kajdany,
Ja umrę, lecz umrę wolny!

Tak mówił, i z bronią w ręku
Uderza w Moskalów szyki — —
Zgon jego nie jeden w jęku,
Poprzedził najezdnik dziki!

Ojczyzna krwią swych zbroczoną,
Co właśnie kona w tę chwilę,
Tuląc rycerza do łona,
W jednej z nim padła mogile.

Powstań mężu niezwalczony!
Jasiński, twój kraj w potrzebie!
Stań miedzy nasze szwadrony,
I patrz jak pomścim się Ciebie! —

Antoni Górecki.





ŚMIERĆ GENERAŁA SOWIŃSKIEGO.

Gdy trzechset dział gromy grzmiące
Dały hasło na bój krwawy,
A moskiewskich rot tysiące
Biegły na szańce Warszawy:

Garstka naszych, za wałami,
Przy Wolskim skryta kościele,
Witając wrogów strzałami,
Z ich trupów wał drugi ściele.

Wódz o szczudle im przywodzi —
Włos jego kryje siwizna;
Lecz młodzieńczą siłę rodzi:
Honor, Wolność i Ojczyzna!

To Sowiński — krwią okryty
Próżno wygląda pomocy;
Szaniec przez wrogów zdobyty —
Męztwo uległo przemocy!

Na kilku żołnierzy czele,
Co z nim przysięgli umierać,
Szablą drogę sobie ściele,
Tysiącom chce się opierać.


W święcone mury kościoła
Cofa się wódz ze swoimi,
I na szczupły hufiec woła:
«Gińmy, lecz gińmy wolnymi!»

Zadumieni niewolnicy
«Zdaj się, mówią, nie walcz z nami.»
A on im z okien świątnicy
Odpowiada — wystrzałami.

Biegną tłumy rozsrożone;
Nowa je wściekłość zagrzała —
Już drzwi kościoła skruszone,
Ale walka nie ustała.

Bronią się rycerze śmieli —
Lecz co chwila ich nie staje;
Wreszcie wszyscy wyginęli —
I Sowiński sam zostaje.

Sam został, lecz nieugięty.
Przed przemocą się nie zniża.
Poszanowaniem przejęty,
Dowódca wrogów się zbliża:


«Krzycz pardon!» zdala go wzywa,
«Szaleństwem jest śmiałość taka.»
Sowiński pierś mu przeszywa —
«Oto jest pardon Polaka!»

Te były słowa ostatnie
Zsiwiałego bohatera —
Zginął za swobody bratnie:
Tak syn wolności umiera!

Już nie żył — a dzikie wrogi
W milczeniu wstrzymali kroki,
Okiem szacunku i trwogi
Patrząc na rycerza zwłoki! —

Takich Polska miała synów,
Takich wodzów sprawa święta!
I w nagrodę takich czynów
Dziś znów hydne dźwiga pęta!

Konstanty Gaszyński.





ŚMIERĆ TRĘBACZA.

Do stu piorunów! śmiertelny cios!
Ha! jakże lance już nasze,
Jak innej trąbki powiedzie głos,
W bojowy taniec pałasze!

Częstoż ja stałem, stałem jak głaz,
Na słocie, burzy i wietrze;
Bom się spodziewał że przecie raz
We wolne zagrzmię powietrze!

Jam się spodziewał kiedy bój wrzał,
Kul gradem hufce wytłukał —
Spodziewał, hukiem ogrzmiany dział,
Alem się w końcu oszukał.

Teraz, by ciała rzucając cieśń,
Dusza ma lżejszy lot wzięła,
Na mojej trąbce grajcież mi pieśń:
«Jeszcze Polska nie zginęła!»

Grajcie mi pieśń tę! nic prócz tych brzmień!
Z nimi niech wzlecę do nieba.
A trąbkę zwróćcie, mi: w sądu dzień
Znów będzie trąbki potrzeba.


Bo kiedy zechce Bóg przed swój tron
Wymarłe powołać ludy,
Toż przecie z grobów obudzić On
Musi trębaczów najprzódy!

Hej! co za radość będzie w tym dniu!
Z cieśni się grobu wyrąbię;
Wszystkim narodom co starczy tchu,
Przeciw Moskalom zatrąbię!

Herwegh.





ŚPIEWEK LUDU POLSKIEGO.

Nasłańcy północy srogiej,
Precz odszczepieńcy, precz niewolnicy,
Z Polski lubej, z Polski drogiej;
Nie kalajcie nam ziemicy.
Precz sobie ku Sybirowi,
Pókiście żywi i zdrowi.

Jak zasięgną wieści stare,
Wolno tu żyli, wolno konali,
Czcili zawsze prawą wiarę,
I zawsze bili Moskali:
Precz i t. d.


Swoboda od wieków z nami,
A wyście słudzy jednego pana —
Nie wam bić się z Polakami,
Nie dla was z nimi wygrana.
Precz i t. d.

Sosna tylko u nas rośnie —
Ale bagnety nasze liczniejsze
Niżeli szpilki na sośnie;
Niżeli szpilki ostrzejsze.
Precz i t. d.

Do łba polskie kule bieżą
Za kark chwytają polskie pałasze;
Bagnety w serce prost mierzą,
Bo wolne są ręce nasze.
Precz i t. d.

Dość już, rodzie potępiony,
Zwodzić nam dziewki, chleb nam wyżerać,
I w naszych królów korony
Swojego cara ubierać.
Precz i t. d.

Niezadługo z trwogi, z nędzy,
Będziecie Boga płacząc prosili:

By was wywiódł z Polski prędzej,
Niżeście do niej pędzili.
Precz sobie ku Sybirowi
Pókiście żywi i zdrowi.

Seweryn Goszczyński.





ŚPIEW NA CZEŚĆ 25 LUTEGO 1861
ROKU W WARSZAWIE.

Dojrzewa owoc łez —
Już blizki bolów kres!
Jęków i łkań,
Zdziwiony słucha wróg —
Z nad grobu woła Bóg:
Łazarzu wstań!

Pochwalne hymny nuć,
Spowicia grobów zrzuć:
Świadectwo złóż:
Że jest na niebie Pan,
Że wielki ból mu znan,
Żeś wezwan już.


Patrz jaki w koło dziw,
Żeś westchnął, żeś już żyw,
Łazarzu mój!
Toż jam obiecał ci,
Że przejdą bolów dni,
Ze śmiercią bój.

Mówiłem do twych usz,
Harf brzękiem, grzmotem burz:
Tak mówi Pan —
Co bolom stawia kres,
Co liczy krople łez
I ilość ran.

Powstałeś jakoś padł,
I wróg przed tobą zbladł,
I dał ci cześć;
Święty go przejął srom,
Skłonił się twoim łzom,
Ócz nie śmiał wznieść.

Wstydził się swoich strzał,
Boś z nagą piersią wstał,
A miecz twój: jęk!
I tak się spełnił cud,
I stopniał ludów lód
W łez morze zmiękł.


Bezbożnych zdala rzesz,
Mówiłem: wierz! o wierz!
Jam stworzył świat,
Jam ci odebrał dech:
Proch na cię miótł i śmiech
W żałobie lat.

Byś poznał ludu szloch
Byś poznał, żeś jest proch,
Proch, cień i nic:
Tak pychy twojej róg,
Ukrócił w grobach Bóg
Twych butność lic.

W grób twój złożyłem zwłok;
Lecz ducha’m obmył wzrok,
By przejrzał raz
W świat potęg, cudów, sił —
Byś z źródła prawdy pił
Na przyszły czas.

I tyś, jak jeleń kniej,
Pił z czystych źródeł jej,
W jej patrzał zdrój!
I cały grobu wiek,

Tyś krzyża mego strzegł,
Łazarzu mój!

To dziś już grobów dość.
Skruszona wrogów złość,
Coć gniotła krtań —
Spowicia grobów złóż,
Łzom twoim koniec już! —
Łazarzu wstań!

Teofil Lenartowicz.





ŚPIEW OCHOTNIKÓW.
CHÓR.

Hej! rozpuśćmy cugle koniom!
Dalej, bracia, pędźmy w biegu,
Tam, na tamtym Litwy brzegu
Nieśmy wolność Litwy błoniom!


GŁOS.

Kto bez serca niech się wstrzyma,
Tępy wzrok niech duszę mrozi;
My wolności mamy oczy —
A wzrok wolny granic nie ma!


Z biciem serca idzie w parze,
Z myślą leci w niebios szczyty;
Prochem przed nim są mocarze,
Sam Bóg przed nim nieukryty.


CHÓR.

Hej! rozpuśćmy cugle koniom! i t. d.


GŁOS.

Patrzcie o litewskie syny!
Niech weselne zagrzmią dzwony:
Oto pierścień niezgwałcony
Śle wam Polska w zaręczyny.
On z prawicy Franków zdjęty,
Świat cały kiedyś zaręczy;
On przymierzem naksztalt tęczy — !
Bierzcie bracia pierścień święty!


CHÓR.

Hej! rozpuśćmy cugle koniom! i t. d.


GŁOS.

Litwa z Polską, Polska z Litwą —
Jedne ich cele, nadzieje:
Tylko bitwa wciąż za bitwą.
Bronią pędźmy czas i dzieje!

Za broń! za broń tylko żwawo!
Dość już więzów, dość niewoli,
W ludów życia inna kolej;
Wszak i słońce wschodzi krwawo.


CHÓR.

Hej! rozpuśćmy cugle koniom! i t. d.


GŁOS.

Niech się krew leje strumieniem —
Krew ta drogo zapisana:
Ona spłynie pokoleniem
Kar i nieszczęść na tyrana.
Anioł z nieba, w złota czarę
Każdą kroplę krwi tej zbiera,
Wie każdego — kto umiera
Za Wolność — Ojczyznę — Wiarę!


CHÓR.

Hej! rozpuśćmy cugle koniom! i t. d.


GŁOS.

Tak więc za ślubne ołtarze,
Za godło jedności naszej,
Niechaj Litwa z Polską w parze
Podniesie ostrze pałaszy.
Śmierć albo zwycięztwo wszędzie,
Wolność lub śmierć wszędzie razem,

Niech przysięgę naszą będzie,
Ślubu naszego obrazem!
I rozpuśćmy cugle koniom,
I za wrogiem pędźmy w biegu —
Polska — Litwa — na tym brzegu.
Cześć, cześć Polski, Litwy błoniom!


CHÓR.

Hej! rozpuśćmy cugle koniom!
I za wrogiem pędźmy w biegu —
Polska, Litwa, na tym brzegu.
Cześć, cześć Polski, Litwy błoniom!

Stefan Garczyński.





ŚPIEW PO PIERWSZEJ BITWIE
I ZWYCIĘZTWIE POD STOCZKIEM.

Zaśpiewajmy cześć rycerzom,
Polskim hufcom cześć,
Niech najwyższe wieże wieżom
Dzwonem głoszą wieść:
Że już bagnet się z bagnetem
I miecz z mieczem wdał;
I my z małym sił poczetem
Dziesięć wzięli dział!


Tam pod Stoczkiem jeszcze ślady
Ich radlących kul,
Bo obsiadły nas gromady
Jako pszczoły ul;
A Gejzmara na ich czele
Możny stawił wódz,
Tysiącami — nas niewiele —
Chciał od razu stłuc.

Zagrzmiał ku nam z dział bez liku,
Konie popchnął wprzód —
Czernił się tam szyk po szyku
I po ludach lud.
Sam dowódca był straszliwy:
Zna go Turków pan —
Mnogiem wojskiem obiegł niwy,
My zaledwie łan.

Ale szabla słucha dłoni,
Czuje jeźdca koń —
Wódz nasz krzyknął: bij, to oni!
Wróg: porzucił broń,
Dziesięć dział ulanych z spiżu,
Pełno żywych głów,
A czterysta tuż przy krzyżu,
Zakopano w rów.


To twój pierwszy liść wawrzynu,
Żyj Dwernicki nam!
Tylko naprzód polski synu
Wszędzie jak dziś łam!
Wszędzie jak dziś bierz armaty
I w pień wroga siecz;
Aż wyszczerbisz jak przed laty
Na Kijowie miecz.

Stefan Garczyński.





ŚPIEW PODLASIANEK.
(Śpiewany w miesiąca Lutym, Marcu, Kwietniu, Maju
i Czerwcu r. 1831, po wejściu moskali na podlaską ziemię.)

Jakaż cichość i milczenie!
Wszystko do spoczynku wzywa,
Tylko drzewa lekkie drżenie
Spokojność nocy przerywa.
Tylko słyszę zwolna skrycie
Tajne serca mego bicie.

Lecz czemu moja powieka
Ciągle jest zalaną łzami?
Czemu sen z oczu ucieka,
Czemu wzdycham tak za wami?

Bo ja tu między obcemi
Tęsknię, jakby w cudzej ziemi.

Nie wiemy, biedne znękane,
Co nam los srogi ukrywa;
Tylko działa dosłyszane
Mówili że Ojczyzna żywa;
Że Polacy jeszcze żyją,
I że się za wolność bija.

Bo tu cicho, bo tu głucho!
Nie usłyszy moje ucho
Tylko lekkie wiatru wienie,
I ciężkie polski westchnienie.
Nieprzyjaciel jest tu srogi —
W polskiej ziemi nasze wrogi.

Podlaska biedna kraina!
Ach! i biedna Podlasianka!
Jedna płacze swego syna,
Druga zdala od kochanka.
I ja ojca mego płaczę —
Ach! kiedyż was ja obaczę?

Już czas byście zawitali
W tę krainę opuszczoną;

Byście i nam pokazali
Żeście i naszą obroną.
Bo nam tu srogie ciemięzce
Mówią że oni zwycięzce!

Chociaż Moskwy tajna trwoga
Pokazuje, że Bóg z nami.
Pocóż nie ścigacie wroga?
Zostajecie za Sielcami?
Czekają was żyzne żniwa
Czeka Litwa nieszczęśliwa!

Jam już oczy wypłakała
Wyglądając was do koła;
Gdym was jeszcze nie ujrzała,
Niech was głos mój choć zawoła!
Niech wietrzyka słodkie wienie
Wam zaniesie me westchnienie.

Może pomiędzy Rycerzy
Rozpozna mego miłego?
Gdy dalej jeszcze zabieży
Doleci do ojca mego?
Wietrzyku, leć prędko! chyżo!
Niech się nasi tutaj zbliżą.


Wszakże równie uciśniona
Mendoga piękna kraina;
Równie ciężko utrapiona,
Wilejska hoża dziewczyna;
Śpiesz Polaku w tamte strony,
I tam wróg znienawidzony.

Ach! gdy się zobaczę z wami,
Zapomnę co dziś frasuje;
Zaleję się szczęścia łzami,
I w ojczyźnie się poczuję;
Bo ja tu między obcemi
Tęsknię, jakby w cudzej ziemi.

Seweryn Goszczyński.





ŚPIEW STRZELCÓW PIEKIELNIKÓW.

Do ramienia łącz się ramię,
Ej! ściskajcie bracia szyki —
Broń przy broni, w środku znamię,
Idą strzelce piekielniki.


Gdzie wróg stawi opór nowy,
Gdzie ojczyźnie oddać życie,
Tam gdzie ogień kartaczowy,
Tam piekielnych strzelców szlicie.

Rzuciliśmy dzieci, domy,
By krajowi służyć swemu!
Był nam piekłem wróg łakomy,
Teraz piekłem będziem jemu.

Godło nasze: trupia głowa —
Widzisz wrogu, chodź się bić:
Nas i ciebie grób pochowa,
Ale Polska musi żyć!

Antoni Górecki.





STARY UŁAN POD BRODNICĄ.

Pod Brodnicą, jak woda,
Stoi wojsko na błoni:
Szkoda Polsko, oj, szkoda
Takiej dziatwy i broni!
Jak ją ludzie zobaczą,
To w Poznańskiem zapłaczą;

Będzie klątwy i żalu
Tam na ciebie, Moskalu.

Nad granicą tuż drogą,
Bieży młoda kobieta,
Zapłakała nieboga,
I Ułana zapyta:
«A cóżeście panowie
Najlepszego zrobili?
A cóż na to Bóg powie,
Żeście Polskę rzucili?»

Ale Ułan nie słucha,
Krew zapiekła się w oku —
I źrenica tak sucha,
Jak broń jego przy boku.
Cisnął kaszkiet pod nogi,
Wicher rozwiał włos siwy:
«Bądź zdrów koniu poczciwy!
Tu się dzielą już drogi.

Odkąd słońce mi świeci,
Kraj raz trzeci upada,
I ta ręka raz trzeci
Oszczerbioną broń składa.

Nie dostaliśmy kroku —
Źle też płacą nam obu:
Dla cię nie ma obroku,
Dla mnie nie ma i grobu — !»

I zapłakał na boje,
I o lancę tłukł głową;
Chorągiewkę zdarł w dwoje,
I łzy otarł połową,
I zawiązał garść ziemi —
Drugą ranę owinął;
I w świat ruszył z młodszemi,
I jak wszyscy gdzieś zginął — —

(Pieśni Janusza.)





STOCZEK.

Okrył czoło swe laurami
Gejzmar: dla Turków był strach —
Lecz Dwernicki z Polakami
Jedzie — inna sprawa Lach.

Jakże prędko rozwinęli,
Chorągiewek pięknych szyk:

Taka jeszcze przestrzeń dzieli,
Iż grzmi ruskich armat ryk.

«Kłus! — Nacieraj!» — Błysł ostrz stali:
Mkną jak wicher pośród burz.
Huczą gromy — huczcież dalej!
Nie ma komu strzelać już.

Nie zasępiaj Gejzmar twarzy,
Różny bywa bitew los;
Może ci się jeszcze zdarzy,
Że znów Turkom zadasz cios.

Lecz póki Tatru granitów,
Będzie świadczyć Stoczek błoń:
Że cię od szabli Lechitów,
Tylko uniósł szybki koń! —

Antoni Górecki.





STROFY Z OKOLICZNOŚCI KOPCA
KOŚCIUSZKI.

Nieszczęsne Polski, wygnane sieroty,
Przychodzą w miejsce, kędy pełen sławy
Ten, co najezdców ścierał tłumne roty,
Mieszkał mąż prawy.


Tutaj Kościuszko, wzór cnoty i męztwa,
Po ciężkich trudach szukał bezpieczeństwa,
Tu mu słodziło rany i więzienie
Czyste sumienie.

Już go los blaskiem nie łudził zwodniczym,
Stracił ojczyznę i świat był mu niczym;
Jedyną ulgą wśród ciężkiej niedoli,
Uprawa roli.

Próżno Car świetną jął przyszłość otwierać —
Nie dał się uwieść słowy zwodniczemi!
Nie było Polski, wolał więc umierać
Na wolnej ziemi.

Już on dziś mieszka w przybytku wybranych,
Kędy Chodkiewicz — Czarnecki — Jan trzeci —
Niech się tam wstawia za braci wygnanych,
Za Piasta dzieci.

Niech błaga Twórcę modlitwą gorącą,
By nam po burzach użyczył pogodę;
By stłumił próżność, zawiść jadem tchnącą,
A dał nam zgodę.


Niech zedrze maskę z zwodzicielów twarzy,
Niech się na zawsze wyrzekną potwarzy,
Niech każdy, kiedy na kraj własny pomni,
Siebie zapomni.

Panie! niech matek nieszczęsnych rozpacze,
Wziętych im dzieci i jęki, i płacze,
Niechaj niewola milionów ludzi,
Litość Twą wzbudzi.

Powróć nam istność, znaczenie, swobody,
Daj Polsce świetnieć pomiędzy narody —
Wydartych granic powróć nam rozległość,
I niepodległość.

Spraw Panie, by dzień bohatera chwały,
Prawnuki nasze wiecznie powtarzały,
By każdy Polak, chcący być swobodnym,
Był mu podobnym!

J. U. Niemcewicz.





SZLACHTA NA WINIE.
Bić i używać — jest co Polak lubi.
J. U. Niemcewicz.

Po nad Wisłą gdzieś za borem,
Grzmiały polskie działa.
Do miasteczka, nad wieczorem,
Szlachta się zjechała.

«Co tu robić?» rada w radę —
«Ot, chodźmy na wino;
Bo dziś jeszcze do dom jadę,
A chciałbym z nowiną.

Pewnie już tam Wojciech siedzi,
I oddawna prawi —
Będą może i sąsiedzi,
To się człek zabawi.»

Jakoż wszystkich tam zastali
Już pod dobrą datą;
Wojciech rąbał w puch Moskali,
I to z małą stratą!

A Jan, co to wszystkim sługą,
Wszystkich grzecznie witał,

Wziął gazety, czytał długo,
I rzekł, gdy przeczytał:

«Teraz, kiedy tak uczcili
Niegodnych sąsiadów,
Czas by przecie przystąpili
Do jakich układów.»

«Co układy!? a wiesz Wasze,
Co za taką mowę?
Są tu z nami i pałasze,
A Waść nosisz głowę!

Kto zaś widział! — chcesz się korzyć,
I o zgodzie gadać?
W kordy wolno wam się złożyć,
Ale nie układać.»

«Ależ zwolna mój Wojciechu!
Nie groź sąsiadowi —
Wszakto za to nie ma grzechu,
Że człek coś wypowie.»

«O jest Panie! jest — i wielki!
Bo mamy sąsiadów;
A to w kraju pizus wszelki
Poszedł z tych układów!»


«Ależ jedź-bo do Warszawy,
Tam ci każdy powie:
Że już dawno nasze sprawy
Ważą i Panowie.

Dzisiaj myśmy już nie sami;
Anglia morzem śpieszy,
Z całej duszy Francuz z nami —
Jest ruch nawet w Rzeszy.

Wiem ja jeszcze i coś więcej;
Lecz — sekret — Panowie!
W trzydzieści i sześć tysięcy
Ciągną już Węgrowie.

Krótko mówiąc, ślicznie stojem
Z Austryackim tronem;
Chcią ukończyć rzecz pokojem —
Młodym Napoljonem.»

Na to Wojciech, zagadnięty,
Bardzo się zadziwił;
Z razu wieścią był przejęty,
A potem się skrzywił.


«Ej, Mospanie! mówmy szczerze —
Nikt nas nie ratował,
Odkąd wróg nas zamordował;
Więc i dziś nie wierzę.

I Napoljon durzył wprzódy,
A jak nas nagrodził?
Cóż dopiero ów żak młody,
Co się z Niemki zrodził!?

Węgry? Węgry? — tą nowiną
Toś mię Waść pocieszył,
Jeźli tacy jak ich wino,
Tobym się rozgrzeszył!

Ale próżne to zawody!
Powiem wam dla czego:
Ot, niedawno chłopak młody
Wpadł do domu mego;

A był jakiś chłopak żwawy,
Widać krew szlachecka!
Ukrainiec z nad Unawy —
Żal mi było dziecka.


Był raniony w lewą nogę,
Jakiś czas przeleżał;
Bo mu Niemcy zaszli drogę,
Jak od Lwowa zmierzał.

«Więc niepięknie pono stoim
Z Austryackim tronem. —
Pal ich djabli z tym pokojem,
I Napoleonem!»

«Któż wie? może — Jan mu rzecze —
Ja nie lubię zwady;
Ale — może — ja nie przeczę,
Może te układy — —»

«Fe! fe! Janie! co się marzy
Wam z tą polityką?
Więcej, niż stem kałamarzy,
Zrobisz jedną piką!

Niechaj łepskie nasze wnuki
Idą w dziadów ślady:
Wyrżnąć wszystkich co do sztuki —
To mi to układy!


W czystem polu, gęsto, żwawo,
I sztuką krzyżową —
Szast na lewo! — szast na prawo! —
I szast po nad głową!

Co tam piszą, wiedzą djabli!
Co człek rąbnie — widzi!
A przynajmniej już przy szabli,
Człek się nie powstydzi!»

Na to Jan mu zcicha rzecze:
«Do nowej budowy
Dobre wprawdzie są i miecze,
Lecz potrzeba głowy!

A głów nie ma między tłumem,
Każdy ci to powie;
Gospodarskim dziś rozumem
Niech rządzą Panowie.»

«Co, Panowie? do kaduka!
Ja Panom nie wierzę —
Zawsze szlachtę Pan oszuka,
A z krajem nieszczerze.


Kiedy bił się brat Pułaski,
Co tamci robili
Z Bożej i nie z Bożej łaski? —
Bóty nam uszyli!

Oto bies wie, zkąd wywiedli
In Poloniam jura!
Więc dziś, gdyśmy na koń siedli;
Hura, Bracia, hura!»

«Ależ, Panie! gdzież wojować
Polsce z całym światem?
Nie trza kraj kompromitować?
Cała sztuka na tem.

Wreszcie Kongres i Traktaty,
Chociaż Klub im przeczy —
Przecież święte są to rzeczy,
Uświęcone laty.»

«Co Traktaty?! ej, za katy!
Ustąp Wasze sporu!
Mój wąs starszy, niż traktaty
Od Polski rozbioru.


— — — — — — — — — [10]
Jak im dobrze czuba utrą,
Spuszczą nos na kwintę.
Piękna zgoda — lecz na jutro,
Dzisiaj wierzmy w flintę.

Jakem szlachcic! gdybym wiedział,
Że spuszczą piędź ziemi,
Pewniebym tu nie usiedział,
I ruszył z młodszemi.»

«Ślicznie mówi! brawo! brawo!
W kielichy Panowie!
Karabela z dobrą sprawą!
Pijmy jego zdrowie!

Niech grom trzaśnie te traktaty!
Niech je porwą djabli!
Wiwat! Wiwat! Bracia chwaty!
Wiwat zacność szabli!»

Zawołali i zapili,
Wojciecha objęli,

Szablą w stoły uderzyli,
I śpiewać poczęli.

A Jan, co to chwat niewielki,
Czmychnął sobie z cicha;
Bo do szabli i butelki
Dyplomat wart licha! —

(Pieśni Janusza.)





SZOZAT.
(Wezwanie.)

Twej ojczyznie, o Madziarze,
Wieczną wierność pilnie strzeż:
Ona była twą kolebką,
W niej mogiły szukać bież!

Jak świat wielki nie ma tobie
Odpoczynku, tylko tu!
Tu ci w szczęściu, czy w przekleństwie
Ostatniego czekać tchu!

Toć ziemia, gdzie się lat tyle
Krwi Arpadów strumień lał,

Toć ziemia, gdzie przez lat tysiąc
Imion świętych tysiąc brzmiał.

Toć ziemia, gdzie ognisk swoich,
Arpadowych wojów broń
Strzegła; gdzie pęto niewoli
Hunjada skruszyła dłoń.

Toć ziemia, gdzie zwycięztw chciwe
Przez padłych rycerzy stos,
Leciały nasze sztandary
W stu wojen straszliwych los.

I po tylu krwawych kieskach,
Zgięty przez niewoli trud,
Lecz nie złaman, nie rozbity,
Żyje, żyje wielki lud!

O szeroki, wielki świecie!
Świecie ludów, usłysz nas!
W mąk naszych wołamy imię:
Umrzeć lub odżyć nam czas!

Nie! nie darmo serc miljony
Krew gorącą lały — nie!
Nie! nie darmo się w rozpaczy
Połamały duchy lwie!


Nie! nie na to hart żelaznej
Woli miliona dusz
Cuda czynił, by je zniszczył
Wieczny potępienia nóż!

Przyjdą, przyjdą lepsze czasy,
Bo najlepsi pośród nas
Modlą Boga z krańca w kraniec,
Aby lepszy przyszedł czas!

A gdy inny wyrok losów,
Niech wspaniały znajdziem zgon —
Niech w grób jeden, w krwawem morzu
Z nami wielki padnie tron!

A na grób, co naród schłonął,
Ludy świata będą szły,
I uroni nad tym grobem
Ludzkość święte bolu łzy.

Twej ojczyźnie, o Madziarze,
Wieczny czyń na wieczność ślub,
Ona żywi cię, gdy żyjesz,
Umarłemu ściele grób!


Nie ma, nie ma miejsca tobie,
Jak świat wielki — tylko tu —
Tu ci w szczęściu, czy w przekleństwie
Ostatniego czekać tchu.

Józef Szujski.





SZTANDARY POLSKIE W KREMLU.

Grzmią huczne dzwony ze Kremla szczytów,
Car świętej słucha ofiary,
A u wyniosłych cerkwi sufitów
Chwieją się polskie sztandary.

«Sława! o! Sława!» zagrzmiały chóry,
W pęta car zakuł czerń laszą!»
I zaszumiała odpowiedź z góry:
«Za naszą wolność i waszą!»

«O! buntownicy carskiemu słowu,
Przysięglim na zgubę laszą!»
I zaszumiało u góry znowu:
«Za naszą wolność i waszą!»


Umilkły śpiewy, zgasły ofiary —
Car słucha: szmery go straszą.
Spojrzał — nad głową szumią sztandary:
«Za naszą wolność i waszą!»

Mieczysław Romanowski.





TAŃCE ZAPUSTNE.

Tańczcie w około smętarza,
Na grobowcach waszych braci,
U stóp wielkiego ołtarza
Strojnego w białe postaci!

Pijcie zdrowie kościotrupów —
Weselne ognie zatlijcie,
A w koło ognistych słupów
Śpiewajcie, tańczcie i pijcie!

To, gdy dzwon na nutę znaną
Zaśpiewa nową piosenkę,
Umarli z grobów powstaną,
Tańczących wezmą za rękę.


Jak dziewica z oblubieńcem,
Larwa z żyjącym potańczy —
Jego skroń otoczy wieńcom
Z gadzin, jaszczurek, szarańczy.

A kto nie chce w dzień powstania
Z umarłym potańczyć w grobie,
Niechaj w chwili zmartwychwstania
Miecz podźwiga w dłonie obie!

Hasło tańca bijąc mieczem,
By odwaga nie osłabła;
Wtedy w zbroję się obleczem,
Kieliszki rzucim do djabła!

Wyostrzcie broń na morderce:
Śpiewajcie, pijcie i tańczcie —
Przetańczcie rozum i serce,
Ale zemsty nie przetańczcie!

(Dźwięki minionych lat.)





TRZY ŚPIEWY WOJENNE
1815 r.
ŚPIEW PIERWSZY.

Święta miłości Ojczyzny i chwały!
Ty, coś przez Alpy, przez Nilowe źródła,
Przez rozdąsane Atlantyku wały,
Z walki do walki nasze hufce wiodła!
Kiedy my legniem dla miłej krainy,
Prosimy ciebie, prowadź nasze syny.

Zkąd płynie Wisła, polskich rzek królowa,
I kędy Karpat skałami się jeży,
Gdzie tylko ojców naszych doszła mowa,
Całe to państwo do ciebie należy!
Kiedy my legniem dla miłej krainy,
Sławo! ty panuj nad naszemi syny.

W kim dusza czarna i umysł nieprawy,
Niech się dla zysków ojczyzny wyrzeka;
Lecz miłość kraju, swobody i sławy,
Była Polakom znamieniem od wieka.
Kiedy my legniem dla miłej krainy,
Polsko! dla ciebie rosną nasze syny.


Ziemio kochana! której żyzne błonie
Przodkowie krwi swej nabyli okupem,
Pogrzeb nas lepiej wszystkich w swojem łonie,
Niźli masz zostać nieprzyjaciół łupem.
Legniemy wszyscy dla milej krainy,
Niech tylko Polskę nasze mają syny! —




ŚPIEW DRUGI.

Patrzcie, jak liczne mają wojska wrogi!
Błyszczą ich bronią góry i doliny,
Lecz orzcie ziemię ojcowie bez trwogi,
Nie tak to łatwo zwalczyć wasze syny.
Postępuj śmiało w ogień młodzi mężna,
Poznają oni jak Polska potężna.

Nie my ojczyzny podpory ostatnie.
Idą za nami jeszcze szyki bratnie.
Zewsząd pod nieba kurzawa się szerzy,
Taki tłum idzie Sarmackich rycerzy.
Postępuj śmiało w ogień młodzi mężna,
Poznają oni jak Polska potężna.

Przełammy tylko dumnych wrogów szranki —
Że krew wam płynie, nie dbajcie młodzianie,
Są nasze matki, siostry i kochanki,
Oni o naszej już tam myślą ranie.

Postępuj śmiało w ogień młodzi mężna,
Poznają oni, jak Polska potężna.

Wszak kto i legnie na ojców przestrzeni,
Dni swych nie skończy, na lepsze zamieni —
Wszystkie na szali przedwiecznego Pana,
Przeważa grzechy krew ojczyźnie dana.
Postępuj śmiało w ogień młodzi mężna,
Poznają oni, jak Polska potężna.


ŚPIEW TRZECI.

Matko Chrystusa! bądź czczona na wieki,
Twojej my bozkiej wzywamy opieki!
Spojrz na te naszą krwią oblane błonie,
I daj zwycięztwo sprawiedliwej stronie.

Gdy czas nam przyszedł z Przedwiecznego woli
Niech dziś za miłą ojczyznę giniemy,
Tylko od hańby i wrogów niewoli,
Wybaw nas, wybaw Maryo, prosimy.

Szczęśliwi męże, co legną dnia tego,
Staną przed sądem Twego syna śmieli
I rzekną: «Wpuść nas do ojca naszego,
Bośmy za braci swoich krew przeleli.


Boże coś Twemu dopomógł synowi,
Bolesną śmiercią zbawić ludzkie plemię,
Dopomóż Panie Polskiemu ludowi,
Krwią swoją ojców wykupić już ziemię.

Antoni Górecki.





W CZASIE ZWYCIĘZTWA.

Czyj to idzie mur ze stali
I idąc, zastępy ściele,
Coraz, coraz idzie dalej —
Uchodzą nieprzyjaciele?

Czyj to huk się trąb rozlega,
Czyja tak leci konnica?
Czyich gromów błyskawica
Ciągiem powietrze przebiega?

Twoi, Polsko ulubiona,
Żyj Ojczyzno nasza miła!
Od czasów jakeś stworzona,
Tyluś mężnych nie liczyła.


«Jeszcze Polska nie zginęła!»
Czy pieśń tę wrogi słyszycie!
Bojaźń wam serce przejęła?
Zaraz wy sami umrzycie.

Antoni Górecki.





WIDZENIE.

Stałem na Karpat granitowym szczycie —
Czoło tonęło w chmurach i błękicie;
Na niebie płonął jakiś odblask krwawy.
Na dole, w koło, od morza do morza
Kryły całuny całe te przestworza,
Gdzie żyją w więzach biedne dzieci Sławy.

A z pod całunów wionął jęk za jękiem,
Zmięszany czasem z głuchym kajdan brzękiem —
Lecz pod zasłoną, nie wiem, co się działo.
Tylko na północ przez te całuny
Krew przeświecała odblaskiem łuny;
Czasem szczęk mieczów słyszeć mi się zdało.

A jęki rosną — spływają się w górze
W jedne akordy, i jakoby w chórze

Jęków harmonią po nad ziemią grają.
Wreszcie jęk jeden uderzy w niebiosy —
A w nim słyszałem milionów głosy:
«Boże! dzieci Twe o pomoc wołają!» —

Wtem błysła jasność — a gdym spojrzał na dół,
Znikły całuny. Gdzie był płaczu padół,
Czterej olbrzymi w koło Karpat stali,
I w lewych dłoniach, spojonych nad szczyty,
Wznosili razem wielki krzyż w błękity —
W prawych mieczami błyszczącymi chwiali.

«Niech żyją wolne sławiańskie narody!
Niech miłość rządzi odtąd świat młody!
Niechaj zaginie wszelkie panowanie!»
Krzyknęły wszystkie ludy świata w chórze —
A na niebiosach odbrzmiał im głos w górze:
«To jest ma wola — tak niechaj się stanie!»

(Dźwięki mej duszy.)





WIDZENIE CARSKIE.

Z koroną na czole Car zasiadł przy stole,
Służalcy ucztują przy carze;
Brzmią dworca komnaty i krążą wiwaty
W zbryzganym krwią polską pucharze.

W tem ręka nieznana płomieńmi owiana,
Na jasną wychyla się ścianę,
I ogniem na murze, jak piorun na chmurze,
Rysuje wyrazy nieznane.

Przelękły i blady, Car powstał z biesiady
Drżąc, woła wyrazem rozpaczy:
«Niech z państw mych przestrzeni tu zejdą uczeni
Odgadnąć, co napis ten znaczy!»

Na odgłos ukazu zjechali od razu
Uczeni, co w księgach czytają;
Lecz słaba ich sztuka, za mała nauka;
Tych liter, ni słów tych nie znają!

Aż pielgrzym ubogi w cesarskie wszedł progi
Nieznany ni rodem ni mianem —
Naukę swą głosi, o wejście się prosi,
I chce być carowi drogmanem.


«Przed wieki, zawoła, Bóg zesłał anioła
Z przestrogą na dwór Baltazara —
Dziś temiż wyrazy swe głosi rozkazy,
I ten pisze wyrok na Cara:

Ludzkości tyranie! miljonów wołanie
Przedarły się w niebios podwoje;
Dość łez już wylałeś, dość krwi już wyssałeś!
Drżyj Carze — zliczone dni twoje —»

Car gniewem rozżarty, zawołał na warty,
Lecz próżno się pieni i woła;
Służalcy przelękli, przed innym przyklękli,
Bo pielgrzym się zmienił w anioła! —

I w widzów zdumieniu, po słońca promieniu
Ptak boski ku niebu popłynął —
I płynąc w światłości, chorągiew wolności
Z pogonią i orłem rozwinął.

Konstanty Gaszyński.





WIERSZ NA ROZWIĄZANIE
TOWARZYSTWA ROLNICZEGO.
(Mazur z 1861 r.)

Nas zebranych wielu razem
Car widzieć nie życzy:
Więc rozwiązał swym ukazem
Legion rolniczy.

Przypominasz swoje długi,
Rycerski człowiecze,
Że żelazne nasze pługi
Czas przekuć na miecze.

Wszak młocarnie i żniwiarki
Bezczynnie nie zgniją:
Rząć i młócić wrogów karki
Jest agronomiją!

Gospodarka trzypolowa
Wrogom się podoba —
Łan Poznania, łan Krakowa
Wzięli Niemcy oba.

Moskwa wzięła resztki łanu,
Polski, Litwy, Rusi;

Więc reforma płodozmianu
Kłuć ich w oczy musi!

Miecz i lemiesz w swoją kolej
Wyborne narzędzie!
Łan zasiewaj, krwią go polej
A pszenica będzie.

Gdy trzy łany wyrwiesz dziczy,
Gdy się kąkol wytnie,
Wasz odwieczny dom rolniczy
Znowu nam zakwitnie!

I nagrodę nam poświęci,
W pomoc rolniczyzny:
Kto najlepszy stryk ukręci
Na zdrajców Ojczyzny! —






WISŁO, MOJA WISŁO!

Na powierzchni twej przeźroczej
Jaskółeczka skrzydła moczy:
A w noc białą topielice
Przeglądają zziębło lice,


Przecierają ciemne oczy,
Przez które się piasek toczy,
Wisło, moja Wisło!

Na twym brzegu dziewczę młode
Mąci nóżką czystą wodę:
Czapla stara patrzy zdradnie,
Jak prędko jej rybka wpadnie,
Wisło, moja Wisło!

Kiedy znikną lody, śniegi,
Niesiesz pełne w świat komiegi,
Gdzieś zamorskie żywić Niemce,
Żywić Niemce, cudzoziemce,
Wisło, moja Wisło!

Na dnie twojem co nie leży,
Krom czerwonej Czerskiej wieży?
W całych zbrojach leżą Szwedy,
Potopione Bóg wie kiedy.
Ach! i polskich broń żołnierzy,
Na dnie twojem co nie leży,
Wisło, moja Wisło!

Wykołysz mi, proszę żywo,
Taką rybę, morskie dziwo,

Coby z głębi twoich fali
Wychodziła na Moskali:
Z jaszczurową szablą krzywą —
Wykołysz mi takie dziwo !
Wisło, moja Wisło!

A ja za to w szczęsnej dobie,
Na fujarze zagram tobie,
Aż poleci na wsze strony,
Przez bór ciemny, gaj zielony:
Wisło, moja Wisło!

Teofil Lenartowicz.





WOJAK.

Rży mój gniady, ziemię grzebie,
Puśćcie, czas już, czas!
Ciebie, ojcze — matko, ciebie —
Siostry, żegnam was!

Dumnie patrzysz tam po błoniu,
Z złością wstrząsasz grzbiet —
Śpieszę, śpieszę, luby koniu,
Skaczę — lecim wnet.


Z wiatrem, z wiatrem! Niech drżą wrogi,
Krwawy stoczym bój!
Raźni, zdrowi wrócim z drogi,
Z wiatrem koniu mój!

Tak, tak, dobrze! na zawody!
Jeźli poledz mam —
Sam tu, koniu, do zagrody
Wolny wróć tu sam.

Słyszę jeszcze sióstr wołanie,
Zwróć się, koniu, stój! —
Nie chcesz? Leć-że. Niech się stanie!
Leć na krwawy bój!


Stefan Witwicki.





W ROCZNICĘ POWSTANIA LITWY.

Wleką się ciężkie godziny —
O! Litwo, który to rok,
Jak siadłszy na koń twe syny,
Krwi swej wylały potok?


Szczęsny kto tam zwarł powieki,
Zkąd gwiazdy rzucają blask;
Ma swą dzielnicę na wieki —
Nie trzeba cudzych mu łask.

Lecz i w tułactwie zgon dobry,
Nie żebrząc wroga o wzgląd.
Zwalcz swoją nędzę, toś chrobry,
Trafisz do nieba i ztąd.

A może Bóg litościwy
Przyśle świstania kul czas;
Da przed śmiercią przodków niwy,
Ojczysty zobaczyć las.

Jak dzieci, w kornej postaci,
Kruszmy łzami Jego gniew;
Wołajmy: «Boże! za braci
Chcemy przelewać swą krew!»

Wśród świątnic, Jemu wzniesionych,
Kojarzmy serca, myśl, dłoń —
Jak nas tak ujrzy złączonych,
Znów każe rozdać nam broń.


Wtenczas Polsko! na twej błoni,
Niosąc w ręku śmierci grot,
Ujrzym: bieg Litwy Pogoni,
Czy szybciejszy Orłów lot.

Lecz zbrojni Pańskiem żelazem,
Do wiejskich pukajcie chat;
I wołajcie: «Naród razem,
Szlachcic czy chłop, wszystko brat!

Wypędźmy z ziemi tej wroga,
Pójdzie wolność w równy dział:
Tylko razem w Imię Boga!
Który za nas życie dał!»

Antoni Górecki.





W WARSZAWIE.

Harfo! stroskana bolesnemi ciosy,
Drzemiąca w pyle bez chwały i cześci,
Zbudź się, o moja, i zagrzmij w niebiosy
Bodaj ostatni hymn naszej boleści!
Słuchaj o ziemio, uciszcie się wody,
I wy słuchajcie i sądźcie narody!


Modli się naród, bo skonać nie może —
Więc swymi syny i swojemi córy
Napełnia nawy i przybytki boże,
I hymn pokutny wznosi się do góry.
Ciasne przybytki, za szczupłe kaplice,
Już lud zalewa rynki i ulice.

I strach padł na tych, co go umęczyli,
I zdało im się, że widzą gotowe
Ręce do zemsty — i dwie zobaczyli —
Ale to były ręce Chrystusowe!
Ręce wzniesione, groźne, niepożyte,
Chociaż bezbronne, choć gwoźdźmi przebite.

Więc i te święte ramiona, śród trwogi,
Za cel wskazano dziczy i hołocie,
I ohydnemi sieczono batogi — — !
Synu człowieczy, i Ty na Golgocie
Byłeś znieważon, męczony i plwany,
Ale nie bity już ukrzyżowany!

Przeto ich olśnił palec Twojej ręki —
Broń ich pierś ludu przeszyła złowroga,
A naród wydał dwa bolesne jęki:
Jeden do Króla, a drugi do Boga.
Bóg odpowiedział, jak zwykł ze swym ludem
Wybranym mawiać: piorunem i cudem.


Za czyjem, Panie! gdy nie Twem skinieniem,
Z dłoni ich krwawe wypadły oręże?
Pod czyjem, Panie! gdy nie Twojem tchnieniem
Dzieci w godzinę dojrzały na męże?
A kto raz w życiu zaznał taką chwilę,
Ten nie zapomni — chyba już w mogile!

Pięć dusz spełniło tę ofiarę krwawą,
Choć krew obfitszym polała się zdrojem —
O pięknaś była rozpaczą, Warszawo!
Ale piękniejsza, bo straszna spokojem;
Bo miałaś postać owej lwiej macierze,
Która na gnieździe lwiąt skrwawionych strzeże.

I wielkim bolem trzy dni‘śmy boleli,
I trzy dni długie płakali bez końca,
Łkaniem sieroty, rozpaczą Racheli:
Czwartego błysnął jasny promień słońca.
I uwiliśmy pięć koron cierniowych,
I pięć uszczknęli gałęzi palmowych.

Pod tem to godłem pokoju i zgody,
Wszystko to co nas dzieliło pospołu:
Waśnie przesądne, spleśniałe zarody,
Znieśliśmy na dno do jednego dołu.

Na tę pięć ofiar, pięć ziarn my złożyli,
I lekką ziemią ojczystą przykryli.

Jeźli z tych nasion i dziś nie dojrzeje,
Czem duch zapłodnion, co z ducha poczęte —
Jeźli tej ziemi i dziś nie ogrzeje,
Co sprawiedliwe, co wielkie, co święte —
Jeżeli z nasion tych tylko, ku wiośnie,
Cierń na męczeńskie korony wyrośnie:

Harfo! strzaskana bolesnemi ciosy!
Stań się miedzianą trąbą archanioła!
I jak w dzień sądu, zagrzmij pod niebiosy,
Na cztery krańce wszem ludom do koła:
Zawyjcie burze! szumcie morskie wody!
Przepadnij ziemio! biada wam narody!

(Dziennik literacki.)





WY CHCECIE PIEŚNI.

Wy chcecie pieśni! — wy chcecie pieśni,
Zapewne dźwięcznej i słodkiej dla ucha,
A ja mam dla was, o! moi rówieśni,
Pieśń, co przypomni wam pobrzęk łańcucha!


Wy chcecie pieśni, ni kwiatu do wieńca,
Co by śród uczty mogła was pochwalić,
A jabym pragnął wam w ogniu rumieńca
Rozmiękłe dusze jak zbroję ostalić.

O! żal się Boże — tak młode pacholę,
Zamiast miłować, muszę nienawidzić,
I jasne czoło omarszczać w mozole,
I czyste usta wykrzywiać, i — szydzić.

Wciąż się szamocę, szukając sposobów
Jak by was zmężnić — wszystkie drogi mylne!
A więc z pochodnią wstąpić chcę do grobów,
Na jaw wygrzebię czyny podmogilne.

Dawnych olbrzymów przed wami postawię
I z nimi wskrzeszę cały świat zamarły;
Może choć wtenczas, przy waszej niesławie,
Z wstydem przyznacie że jesteście — karły.

Może choć wtenczas, stojąc na pręgierzu
Przed sądem świata, przed własnem sumieniem,
Przyznacie sami że rdzę na puklerzu
Można zmyć tylko własnej krwi strumieniem!


Cierpka ta mowa — jak krew spiekła czarna,
Ale w niej skryta myśl zbawienia leży;
Wszak wiecie bracia! że z cierpkiego ziarna
Dąb rozłożysty pod niebo wybieży. —

Kornel Ujejski.





ZACHĘTA.
(Mazurek po wypadkach 1846 roku w Krakowie.)

Choć nam dzisiaj błyska chwila
Ojczystej swobody,
Niech się ogień nie przesila
Zalać cierpień wody.
Niechaj zapał tai serce
I wybuchy chowa,
Bo nie dosyć na iskierce
Co przepala słowa.

Nam dziś walką jedność ludu
I jego oświata —
Bo bez ludu, jak bez cudu
Zwycięztwo odlata.
Dzisiaj zrućmy stanów pęta,
Zrównajmy ich biedy!
Niechaj wieśniak nie pamięta,
Że sługą był kiedy.


Potem schwyćmy, zamiast broni,
Oświatę w prawicę —
Niech oświatą lud kark skłoni
Pod zgody przyłbicę.
A dopiero silnie, razem
Jednością złączeni,
Oprzeć możem się żelazem
Wrogowskiej czerwieni!

E. K.





ZAJĘCIE ROSIEŃ PRZEZ POWSTAŃCÓW.

W miasteczku Rosieniach na rynku, w około,
Moskiewscy żołnierze hulają wesoło —
A w domach starszyzna, swym dawnym zwyczajem,
Gra w karty, przepija szampanem i czajem —
I dymiąc wagstafem, rozprawia w zapędzie,
Jak Dybicz Bałkański Warszawę zdobędzie!

Na drodze od Kelmów grzmi tentent po moście —
Zapewne do Rosień zjeżdżają się goście?

Oj! goście to jadą — lecz nowa drużyna
Nie będzie grać w karty, pić czaju, ni wina!
Bo dzisiaj z rozpaczą przysięgła w skrytości
Moskiewską krwią wypić za zdrowie wolności!

I coraz to bliżej kurzawa na błoni,
I coraz wyraźniej chrzęst jeźdców i broni,
I błysły proporce i nagle zagrzmiały
Myśliwskich jańczarek niechybne wystrzały —
I pieśń staropolska serdeczna, wesoła,
Ozwała się wrogom, jak trąba anioła!

Przerwana hulanka — zostały na stole
Kielichy z szampanem — zagięte parole.
Grzmi hasło na odwrót! — Moskale strwożeni,
W największym nieładzie pierzchnęli z Rosieni;
Lecz długo ich, długo, ku Wilnu ścigały
Dwubarwne proporce i trafne wystrzały!

I jacyż kuligiem zjechali się goście?
I czyjeż rumaki tętniały po moście?
I któż budzi wolność? — i ręka to czyja
Chorągiew z Pogonią i Orłem rozwija?
Któż z miasta swych ojców najeźdców wygania?
Trzydziestu młodzieńców z Żmudzkiego powstania!

Konstanty Gaszyński.





ZAPOROŻEC.

«Czarnobrewa pójdź dziewczyno,
Kędy boha wały płyną.
Rada matka,
Luba chatka,
Złoty czeka kraj.
Step zielony, z kwiatów puchy:
Na nich ojców drzemią duchy,
Raju wonie
W tamtej stronie,
I wieczny tam maj.» —

«Czarnomorcze, milcz zuchwały!
Jak bezwstydne twe zapały!
Wszak nas dzieli,
Dłoń mścicieli,
I ten cały świat!
Z tej jańczarki okowanej,
Od tej szabli krwią zbryzganej,
Pod tym koniem
Z krwawem skroniem,
Legł mój luby brat!» —
«Jam ich kochał, jak dziś ciebie
Oszczędzałem, jak Bóg w niebie!

Nie na brata
Do bułata;
Bułat ten na Ruś:
Szły na wiatry moje strzały,
Miecze suche połyskały —
Gdy: na cara!
Krzyknie wiara,
Wtedy rąb i duś!» —

«On Ojczyznę wziął i tobie.
Twój step bujny dziś w żałobie;
Więc swej broni
Użyj w dłoni,
Na najeźdców skon.
Jeźli jego krew popłynie,
Ku swej wdzięcznej przyjdź dziewczynie;
Ze łzą w oku,
Przy twym boku —
Jadę do twych stron.

Lecz jeźli nad waszą ziemią,
Mgły się nigdy nie rozciemią;
Precz twe serce!
Przeniewiercze!
Jak wam Wolność czuć.

Chcesz od Polki być kochany?
Stań krwią carską ubryzgany —
Umiej skrycie
Wydrzeć życie:
Palić, dusić, truć!» —

(Poezye Mazura.)





ŻYJĄCY GRÓB.

Na tej niwie nieszczęścia, niwie łez i krwi,
Co od brzegów Bałtyku do Karpackich stóp
Jękiem ofiar się modli, groźbą katów grzmi:
Jest ogromny i świeżo zasklepiony grób.

A na grobie — trzech sępów, całe noce, dnie,
Siedząc z szponem gotowym, wytężają słuch,
Czy też trup się nie ocknie, iskrą życia drgnie,
Czy już w niego nie zstąpił zmartwychwstania duch!

I drżą sępy — bo słyszą, raz żałobny jęk
Wychodzący z mogiły — to znów męzki krzyk —
Potem szelest proporców i oręży szczęk,
A gdzieś głębiej — huk broni i armatni ryk!


O! nie pruchno tam śmierci, ale życia rdzeń!
Nie zwątpienia tam ziele, lecz nadziei kłos!
Wieko trumny spękane — i już blizki dzień,
Gdy nad łożem letargu zagrzmi zemsty głos!

Wy to wiecie o sępy! — i by skończyć raz
Z tą w cierniowej koronie, z więzami u rąk —
Sprzysięgliście się dzisiaj i zaczęli wraz,
Po tylu mękach — krwawą próbę nowych mąk!

Bezrozumni! napróżno wasza wściekłość wre,
Próżno waszej ofiary chcecie zbliżyć skon!
Bóg zachował w uśpionej świętą życia skrę;
Tej skry z serca nie wydrze wasz potrójny szpon!

A im więcej nasiąknie krwi i łez w ten grób —
Gdy się miara dopełni, w naznaczony czas:
Tem straszniejszy wam wulkan wybuchnie u stóp,
I tem gorętsza lawa, kiedyś schłonie was!

Konstanty Gaszyński.





ŻYWY TRUP.
{Na ścianie Cytadeli Warszawskiej przypisany Janowi
Majorkiewiczowi Mazurowi, dziękując za przysłane mi
tam dziełko jego Historyi literatury.)

Pod miastem mogiła leży
Przy niej smutnie Wisła bieży,
A w mogile — cud prawdziwy,
Niby trup — a jednak żywy!
Cud? niewielki! — bo na świecie
Dużo tych cudów znajdziecie!

A trup patrzy przez mogiłę
I nadzieję w sercu budzi —
«Widzę ludzi! dużo ludzi
I znajomych lica miłe —
Przyjaciele idą do mnie,
Każdy westchnie, każdy wspomnie.»

Ale ludzie przeszli drogą,
O trupie myśleć nie mogę,
Nie ma czasu — żywot krótki —
Po co darmo wzniecać smutki?
Kto umarł, niechaj spoczywa,
Kto żyje, niechaj używa!

Aż ktoś idzie naostatek —
Bladych lic, smętnego czoła

Obejrzał się do okoła,
I nieznacznie rzucił kwiatek!
Lecz ni chwili nie postoi —
Czy i on się trupa boi?

Żywy trup pomyślał w grobie:
Dzięki bracie! dzięki tobie!
Tylu przeszło, nikt nie wspomni!
Tyś jeden przypomniał o mnie! —
I jęknął w chłodnej pościeli:
Zapomnieli, zapomnieli!

Karol Baliński.





ŻEGNAJ PIEŚNI.

Żegnajcie, żegnajcie pieśni,
Dumki, rojenia, widziadła!
Niechże wylecę z tej cieśni
Czarnoksięzkiego zwierciadła.
Wyśniłem — już mi się nie śni;
Z przyszłości zasłona spadła —
Sen, choć najdłuższy, się prześni;
Żegnajcie, żegnajcie pieśni!

Żegnajcie stare postacie,
Budzone z trumien kamiennych,

Próżno się śród nas tułacie,
Śród nocy takich promiennych,
Gdzie anioł w słonecznej szacie —
I cóż po widmach pół-sennych?
Sen, choć najdłuższy się prześni:
Żegnajcie, żegnajcie pieśni!

Żegnajcie mi łzy dziecinne,
Uczucie co w piersi wrzało;
Kwiatki i ptaszki niewinne:
W waszych się skarbach przebrało.
Świat inny i niebo inne
W około mię zmartwychwstało.
Sen, choć najdłuższy, się prześni;
Żegnajcie, żegnajcie pieśni!

A w niebie i na tej ziemi
Takie powstają mi dziwy —
Że jakbym między wszystkiemi
Sam jeden tylko był żywy!
Niechże gęśl stara oniemi —
Nowa gęśl, na nowe śpiewy! —
Wyśniłem — nic mi się nieśni;
Żegnajcie, żegnajcie pieśni!

Lucyan Siemieński.









  1. Z woli Bożej.
  2. Boże zmiłowanie lub miłosierdzie.
  3. Pobożny.
  4. Jęcząc czyli pokornie.
  5. Boże, zmiłuj się.
  6. Mękę.
  7. We radzie „in consilio justorum“.
  8. Kościół Opatrzności.
  9. Pisana w Warszawie, na dni kilka przed wybuchem 1846 roku.
  10. Tu brakuje trzech strof, które i w oryginalnem wydaniu punktami są oznaczone.





Znak domeny publicznej
Tekst lub tłumaczenie polskie jest własnością publiczną (public domain), ponieważ prawa autorskie do niego wygasły (expired copyright).