Strona:Lutnia. Piosennik polski. Zbiór pierwszy.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
266

Bo za łupieztwem tej dziczy,
Nie ma ludziom jak i żyć.

Wtem wódz krzyknął: «Cicho już!
Dosyć śpiewać, gaście lulki,
W pogotowiu proch, grankulki,
Wszak to ostęp Hwozno tuż.»

Jak rzekł: — cicho — tak cyt strzelce.
Słuchają go choć młodzik;
Szepcą z sobą: «Umny wielce.» —
«At dziwo, Akademik!»

Na gościniec wyszli wielki.
Kazał im się wódz wstrzymać,
Po jednemu wzdłuż grobelki,
Skryć się, i wroga czekać.

Stoją — — Szumi las ponury,
Słychać słodkiej wody ciek;
Coś czerknęło — strzelec który
Widać skałkę swą nasiekł.

Jak dzień piękny, ranek wiosny
Wita miły ptaszek głos;
Lecz co wszystko, na wierzch sosny
Podskakując, krzyczy kos? —