Strona:Lutnia. Piosennik polski. Zbiór pierwszy.djvu/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
271

Z gromami w szponach, ze skrzydłem rozpiętem,
Czychał na resztę skrwawionej zdobyczy,
Groził do reszty naszym krajom świętym!
Obecność jego jak brzydkie widzenie,
Szpetnością trwogi barwiła nam lice;
Jak całun jaki jego skrzydeł cienie,
błogosławioną kryły nam ziemicę.
Zapałom serca ciężył on jak zima;
Ciężył on myślom, jakby zawrót głowy;
Ciału i duszy jak sen letargowy.
A dzisiaj, patrzcie: nie ma go już, nie ma!
Więc radości wolę dajmy!
Śpiesz się Warszawo, Polska śpiesz!
Ciesz się Warszawo, Polsko ciesz!
Stańmy chórem i śpiewajmy!
Niech się dowie ziemia cała,
Jaka jest nasza radość i chwała,
Jaka Polska zmartwychwstała!

Prysnęła chmura i dżdżu obfitością
Z pięknych stron nieba zaryła się w ziemi:
Spadł ruski orzeł, spadł i właśną złością
Rozpękł się, rozlał pod stopy naszemi —
Własne pioruny w pierś jego strzeliły,
Własne pioruny na proch go spaliły.