Strona:Lutnia. Piosennik polski. Zbiór pierwszy.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
106

Nie, nie zginęła! — Tylko lico zbladłe
I oczy wrzącem czuwaniem zapadłe,
Znoszonych tortur wyjawiają znoje.
Krzywda bez pomsty, siła bez oręża
Tętno w niej życia gwałtownie natęża;
Cierpieć, czy rwać się — gotowa na dwoje.

Skazan pod obce, na tułactwo, nieba,
I wstydną rękę wyciągać dla chleba,
Geniusz nawet styran bez zasobu.
Próżno im z Kraju złoty łańcuch świeci
Zabójczą łaską: wierne ojcom dzieci
Przysięgę serca szanują do grobu.

Gdy wrzask wojennej trąby razi strachem,
W gmachach bogaczów i pod wiejskim dachem:
Dla nich, w tym wrzasku nadzieja i życie.
Zkądkolwiek grzmiący bitwy huk zawita,
Chwytają głos ten sercem — tak jak chwyta
Wołanie matki zabłąkane dziecię.

Co to za rozpacz! gdy zerwan piorunem
Sztandar zwycięztwa spadał im całunem
Na trup nadziei, w ostatnim jej blasku!
Miotaj się rzewnie na mordy i blizny
Rzucaj kotwicę, ratunek Ojczyzny!
W linę jej ufaj — a lina ta z piasku!