Kilka słów o kobietach/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Eliza Orzeszkowa
Tytuł Kilka słów o kobietach
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1893
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skan na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


ELIZA ORZESZKOWA.

KILKA SŁÓW
O KOBIETACH.

WARSZAWA.
WŁASNOŚĆ, NAKŁAD I DRUK S. LEWENTALA.
Nowy-Świat Nr. 41.


Дозволено Цензурою.
Варшава, Октября 26 дня 1893 года.





DO CZYTELNICZEK.

Kiedy przed czterema niespełna laty mała ta praca moja po raz piérwszy otrzymywała, w jedném z pism peryodycznych szatę druku, z niepokojem zapytywałam siebie: czy myśli moje zbratają się z myślami, a słowa z serca mego dobyte trafią do serc tych, o których, pisząc, myślałam, dla których czułam.
Z głęboką radością wyznaję, iż czas odtąd ubiegły udzielił tym pytaniom moim odpowiedzi twier­dzącéj.
Praca moja po raz trzeci w ogóle, po raz drugi w formie książki przejść ma do rąk czytającéj publiczności. Dowód to zapewne tego tylko, że zasadnicza myśl jéj znajduje śród społeczeństwa nasze­go sporą liczbę przyjaciół i stronników, że kobiety nasze, odczuwając niezgodę, zachodzącą pomiędzy ogólnym kierunkiem kształcenia się ich i życia a wymaganiami miejsca i czasu, skwapliwie przybiegają wszędzie, gdziekolwiek spodziewają się znaléźć słowo ostrzeżenia, wskazówkę postępowania, radę serdeczną a rozważną.
Tem téż tylko w piśmie mojém służyć im chciałam; daleką bowiem jestem od przypuszczenia, aby książka moja była czémś, mogącém dostatecznie wyświetlić, do gruntu wyczerpać zagadnienie tak różnostronne, zawikłane, ważne, jak równouprawnienie kobiety wobec światła umysłowego i pracy, a więc wobec godności i dzielności moralnéj, materyalnéj niezależności i zacnego ludzkiego szczęścia. Jest to prosta i krótka rozmowa z czytelniczkami, w któréj podzielić się z niemi pragnęłam pewną sumą spostrzeżeń, zebranych na drodze życia, myślami i uczu­ciami powstałemi we mnie wtedy, gdy, przypatrując się różnorakim a licznym cierpieniom i błędom, w umyśle własnym, w obliczu czasu i w dziełach mistrzów szukałam przyczyn, które je tłómaczą, środków, które je zniszczyć, albo przynajmniéj zmniejszyć mogą.
Szczęśliwa, że do rozmawiania ze mną chętnych nie zabrakło, nic w pogadance téj nie zmieniam, nic do niéj nie dodaję. Niech idzie znowu w świat taką, jaką dotąd była, i pełni czynność, dla któréj ją przeznaczałam: zachęcania kobiet naszych do myślenia nad obowiązkami, interesami i przeznaczenia­mi swemi, przygotowywania ich do czytania i rozumienia prac, które, ten sam przedmiot na celu mając, obszerniejsze są i uczeńsze od mojéj, więcéj, téż cierpliwości i już zebranéj wiedzy od czytelniczek swych wymagają.
Parę słów tylko powiem.
Zarzucano mi tu i owdzie, że w tę książkę moję wlałam za mało pierwiastku idealnego, że za mało w niéj uwzględniłam potrzebę ideału, którą, dla wartości swéj moralnéj, dla osobistego szczęścia swego kobieta uczuwać powinna.
Całemi siłami memi zarzut ten odpieram. Nietylko dla kobiety, ale zarówno i dla mężczyzny, w ogóle dla człowieka, posiadanie ideału, jasno w myśli określonego, głęboko sercem umiłowanego, uważam za niezbędny warunek, za najpewniejszą, jedyną może rękojmią, tak zdrowia i mocy jego uczuć, jak użyteczności czynów, jak téż zacności i trwałości jego szczęścia. Idzie więc tylko o to, jak określić wspaniałe i dobroczynne ideały, przewodniczyć życiu ludzkiemu i uszczęśliwiać je mające? jakie im nadać imiona? jakie ku doścignięciu ich i urzeczywistnieniu wskazywać drogi i środki? O to téż zwykle toczą się spory; są bowiem ludzie ze wzrokiem tak upartym, że prócz gwiazdy, na którą patrzą, żadnej innéj dojrzéć nie są w możności, albo tak słabym, że gotowi odtrącić od siebie istotę umiłowaną, jeśli ta zmieni zwykłą barwę swéj sukni. Niéma, twierdzą, gwiazd żadnych, oprócz naszéj gwiazdy; ci, których miłujem, przyodziani być nie mogą w inne barwy, jak te, w jakich przywykliśmy ich widywać!
A jednak, śród bezmiaru nieba świecą słońca nieprzerachowane, a coraz inny badacz coraz nowe z nich dostrzega i światu ogłasza; — a jednak, w skarbnicy wszechistnienia rozwieszają się tęczowe szlaki nieprzebrane, a coraz inny nurek coraz nowe z nich przynosi ku ozdobie i oświetleniu ludzkości.
Prawość niezłomna, szczerość obawy nieznająca, głębokie ukochanie każdéj sprawy dobréj i wierne jéj służenie, możność walki skutecznéj ze złemi mocami, istniejącemi w nas i wkoło nas, gotowość do ofiar — w potrzebie, spełnienie obowiązku — zawsze, uwielbienie gorące wszystkiego, co moralnie potężne i piękne, obrzydzenie dla zła, wyrozumiałość i przebaczenie dla złych, współuczestniczenie z całych sił, zdolności i chęci w zbiorowych pracach, przynoszących trwałość i postęp rodzinom i narodom: oto według mnie religia ideału.
Ale religia to twarda, surowa, wymagająca. Rytuały jéj biorą częstokroć serca na tortury, czoła potem znoju skrapiają, a spełniać je trzeba w każdym dniu, w każdéj godzinie, wbrew leniwemu przyrodzeniu, o spoczynek wołającemu, wbrew buntującym się władzom wewnętrznym i przeszkodom, przez zewnętrzny świat stawianym.
To téż do rzeczy trudnych i tak długich, jak życie, przygotowanie trudném być musi i długiém; to téż w książce mojéj usiłowałam przekonać kobiety, że, aby myślą, uczuciem i czynem módz sięgnąć ku ideałom takim, spoczywać nie można ani na różach, ani na laurach, ani na marzeniach choćby najpiękniejszych; ale potęgę uczuć zwiększać i uszlachetniać należy światłem umysłu, godność moralną zabezpieczać pracą cierpliwą i umiejętną, wolę ćwiczyć do walk i prób w życiu niezbędnych. Dla tego téż powtarzam raz jeszcze: uczmy się jak najwięcéj, usiłujmy poznawać naturę naszę i świata, pracujmy, nad czém kto może, ale gorliwie, cierpliwie i umiejętnie, bo na téj tylko drodze znajdując się, potrafimy rozumnie myśléć, wiernie kochać, cnotliwie żyć i skutecznie poświęcać się, — bo wtedy tylko, kiedy ideały nasze zdobywać będziemy z pomocą wiedzy, woli, pracy i przez trzy te oręże bronionéj cnoty, cierpienia nasze staną się lżejszemi, błędy mniéj licznemi, zasługi większemi, szczęście prawdziwszém i trwalszém, a chwila śmierci oświeci nam łagodny i uspakajający blask dobrze przebytéj przeszłości.

El. Orzeszkowa.
Warszawa, d. 29 Lipca 1874 r.



Jedną z najpospoliciéj roztrząsanych w wieku naszym idei, jest tak zwana idea emancypacyi kobiet.
Komuż choćby raz nie zdarzyło się widziéć staréj piastunki, otoczonéj słuchającemi ją dziećmi, i powtarzającéj im tę odwieczną bajkę: Chodziła czapla na wysokich nogach po desce, czy mówić jeszcze? Dzieci słuchają i daremnie wyczekują dalszego ciągu historyi tego ptaka, co to, według bajkopisarza, trochę ślepy, trochę krzywy; daremnie sądzą, że opowiadanie piastunki uniesie w końcu czaplę z po-nad téj deski, po któréj ona tak długo chodzi i w szerokim locie skrzydła jéj rozwinie; daremnie słuchają i słuchają: czapla chodzi i chodzi, w orlicę się nie zmienia i jednostajnym ruchem swoich wysokich nóg, co po desce kroczą, usypia tych, którzy się od niéj szerokiego spodziewali lotu.
Sprawa emancypacyi kobiet odgrywa w ludzkości rolę podobną téj, jaką ma bajka o czapli w drobnych kółkach dziecięcych otaczających piastunki.
Powtarzana przez wszystkie usta, płynąca z pod każdego pióra, spoczywająca i rozrabiająca się we wszystkich światłych umysłach, żywotném tentnem pulsująca w potrzebach tegoczesnych społeczeństw, w zastosowaniu jest ona ciągle: „trochę ślepa, trochę krzywa” i zamiast rozwijać się w lot śmiały i szeroki — chodzi ciągle czaplemi krokami po drgającéj i chwiejącéj się desce, utworzonéj z najróżniejszych poglądów, przesądów, obaw jednych a przesady drugich.
Na dźwięk wyrazu: emancypacya kobiet, przed oczyma niektórych ludzi przesuwają się niemiłe, często śmieszne, niekiedy bardzo smutne obrazy. Oto naprzykład w pokoju, napełnionym gęstą mgłą tytuniowego dymu, w wyzywającéj postawie, z cygarem lub fajką w ręku, a w ustach z głośnym śmiechem, bluźniącym najświętszym w świecie rzeczom, spoczywa kobieta lwica. Wkoło niéj atmosfera kordegardy, w słowach jéj cynizm Parnych i Diderotów, w ruchach jéj bezporządek wcielony; a jednak ta kobieta podnosi z dumą głowę i mówi: jestem emancypowaną!
To znowu kapryśna i rozpieszczona w bogactwie pani, pustą, z próżnowania wylęgłą fantazyą, lub chwilowym szałem wiedziona, zrywa związki rodzinne, zrzeka się powinności żony, matki, i bez innych powodów, oprócz rozdrażnionéj i zepsutéj próżnowaniem i czytaniem ognistych romansów wyobraźni, rzuca się w świat awantur, a na pytanie, czém jest i co czyni? odpowiada: jestem kobietą emancypowaną!
To znowu, jak na klasycznym trójnogu starożytna Pytya, na nowożytnéj kanapie, z ustami pełnemi nadętéj mądrości, z głosem nakazującym milczenie, zasiada kobieta pseudo-uczona, kobieta, która po francuzku nazywa się bas bleu. „Milczcie wszyscy, bo ja mówię. Słuchajcie mię, bom wśród was jedynie mądra, bo czytałam Bakona, Kartezyusza, Leibnitza, Kanta, Hegla i t. d., bo mówię wam o ekonomii politycznéj, filantropii, idealizmie, materyalizmie, realizmie i t. d. Ile z tego wszystkiego rozumiem, ile z tych wszystkich brzmiących wyrazów i z całej téj uczonéj nomenklatury potrafię dla was i dla siebie wyciągnąć pojęć zdrowych i treści rozumnéj, to do was nic nie należy. Wiedzcie tylko, że jak w składach teatralnych pozwijane dekoracyjne płótna, tak w głowie mojéj leżą ogromne zapasy mórz i horyzontów, ogrodów i okolic, miast i pałaców, które do woli rozwinąć przed wami mogę. Gdy zgasną światła moich salonów, jak po końcu przedstawienia dekoracye teatralne, zwiną się moje morza i horyzonty i pójdą spać w mojéj głowie bez ruchu i pożytku. Ale tymczasem, nędzni śmiertelnicy, dopóki raczę zstępować ku wam z wysokości moich — patrzcie, słuchajcie i podziwiajcie mię.”
Tak mówi kobieta sawantka; jak Rzymianin w togę, drapuje się w Olimpijską powagę i uroczystość. Wkoło niéj rozlewa się atmosfera nudy i pychy, a ona, na zapytanie, jaką na téj ziemi gra rolę, jakie spełnia powinności i zadania, odpowiada: jestem kobietą emancypowaną.
Nie dziw, że gdy podobne obrazy staną przed wyobraźnią ludzi, wyraz „emancypacya kobiet” brzmi w ich uszach jednoznacznie z brakiem przyzwoitości, pogardą obowiązków rodzinnych i pozbyciem się najmilszéj z zalet — prostoty, i że wzmianka o téj emancypacyi sprowadza szydercze uśmiechy i ściąga surowe nagany nawet od ludzi obdarzonych światłym i postępowym umysłem. Nielogiczne entuzyastki, rozmiłowane w dźwięku słowa, którego treści nie pojmowały, zacofały na długie lata postęp idei, któréj sztandarem pokrywać chciały swoje dziwaczne lub występne wybryki. Nic niéma zgubniejszego dla jakiegokolwiek pojęcia, które, zaledwie zrodzone w ludzkości, jeszcze się w niéj ugruntować nie zdołało, jak rzucony na nie cień śmieszności. A śmiesznością właśnie pokryły pojęcie o emancypacyi kobiet — lwice z fajkami i cynizmem w ustach, Pytye ze zwijanemi i rozwijanemi horyzontami w głowach, i tym podobne pojęcia tego fałszywe apostołki i przedstawicielki.
Nie należy więc dziwić się zrażeniu wielkiéj części ogółu ludzi do idei emancypacyi kobiet, ale należy wierzyć, iż prawda oddzieloną być może od fałszu, rozum od śmieszności, prawdziwe światło, spływające na ziemię dla naprawiania złego, od wybryków, a choćby i występków ludzkiéj głupoty i słabości.
Spójrzmy na mnóztwo moralnych i materyalnych nędz, psujących połowę społeczeństw ludzkich, na zwiędłe w próżności umysły i zepsute w bezczynności serca kobiet bogatych, na zbladłe w niedostatku twarze i upadające w obawie o przyszłość moralne siły kobiet ubogich, a zapomniawszy o Lwicach i Pytyach, które coraz rzadziéj zjawiają się i zjawiać będą między nami, rozważmy, czy tym istotnym i niezaprzeczonym nędzom i nieszczęściom, jakie wciąż nasuwają się nam przed oczy, trafnie pojęta i zastosowana emancypacya kobiet zapobiedz, lub przynajmniéj w części zmniejszyć ich nie zdoła.
Słowo jest tylko uwydatnieniem idei: skoro istnieje, musi być w społeczeństwie pojęcie, które dało mu powód bytu. Pojęcie zaś każde rodzi się z wielkiego tchnienia, jakie płynie z łona ludzkości wtedy, gdy ludzkość ta potrzebuje i pragnie czegoś, a dąży do spełnienia swych pragnień i zadosyćuczynienia swoim potrzebom.
Wyraz tedy: emancypacya kobiet, powstał z pojęcia o istniejącéj w ludzkości potrzebie zrzucenia z kobiet jakiegoś jarzma, uwolnienia ich od jakichś krępujących je więzów.
Jakie jarzmo potrzebują zdjąć z siebie kobiety? Z jakich ogniw skute są kajdany, od których uwolnić się one pragną? Jarzmo to miałoż-by, jak dowodzono ongi, być tyranią mężczyzn, tych okrutników, narzucających kobietom, mocą fizycznéj siły, swoję brutalską przewagę? Tak utrzymywano niegdyś, ale dziś urojone wyobrażenie o tyranii mężczyzn względem kobiet doświadczyło także losu „czapli na wysokich nogach”. Uśpiło nudą tych, co o niém słuchali, i przestało zajmować wszystkich. Dziś każdy rozsądny człowiek, a zatém i każda rozsądna kobieta, wié dobrze, iż ten okrutny, tak niegdyś okrzyczany, rodzaj męzki jest sobie zwyczajnym zbiorem ludzi, w którym są wielcy i mali, źli i dobrzy.
Dziś wszyscy rozsądni wiedzą, iż, w klasie oświeconéj przynajmniéj, mężczyźni nie są wcale tyranami względem kobiet, a jeśli między nimi znajdzie się jaki naśladowca okrutnego Barbe-Bleu, co tak strasznie męczył swoje żony, to téż wzajem i między płcią piękną bywają panie, mające przy pantofelkach żelazne podkóweczki, i takie, o których to opowiadał powieściopisarz: „Pan pułkownik poprowadzi na spacer pieski pani pułkownikowéj”. (Druga żona Korzeniowskiego).
Jeżeli więc mężczyźni nie są tyranami względem kobiet, chyba wyjątkowo, cóż jest jarzmem ciężącém kobietom? Byłoż-by niém życie rodzinne? byłyż-by niém obowiązki i zatrudnienia codziennego, domowego życia? Ależ życie rodzinne to węgielny kamień obyczajów, na których opiera się gmach społecznego porządku i publicznéj moralności, to przybytek cichy i poświęcony, w którym kobieta chroni się od burz świata, jakie-by ją, samotnie idącą, koniecznie dotknąć musiały; życie rodzinne to dla kobiety źródło gorących a niewinnych radości, to droga, śród któréj, jeśli się nawet zmęczy i zachwieje, wesprze ją dłoń męzka i kochająca, pokrzepi i podniesie uśmiech dziecięcia i cicha piosnka, nad jego wyśpiewana kolebką! Bez rodziny niéma oświeconéj i moralnéj społeczności, bez rodziny niéma mężów, od dzieciństwa hodowanych w miłości dla cnoty, niéma niewiast, od dzieciństwa zaprawianych do uczuć ludzkich.
W rodzinie leżą najważniejsze powinności, najwznioślejsze zadania i najczystsze szczęście kobiety. Gdzie więc jest jarzmo, gdzie są kajdany, krępujące kobiety, skoro za takie uważać nie można ani nieegzystującéj już dziś wcale tyranii mężczyzn, ani świętych i miłych zadań rodzinnego życia?
A jednak istnieje przecież w ludzkości pojęcie, że kobiety emancypować potrzeba z jakichś więzów, które nie dozwalają im stać się tém, czém stać się mogą i powinny dla dobra swego i ogółu.
Bywają na świecie rodziny, śród których jedno dziecię przychodzi na świat piękne a słabe i wątłe. Rodzice z zachwyceniem wpatrują się w białe lice dziecięcia, a widząc postać jego wątłą i słabowitą, otaczają je mnóztwem pieszczot i tkliwych przestróg, nie pozwalają mu stawiać kroków o własnych siłach, chronią je od słonecznych promieni i od mroźnych powiewów. Dla niego najwytworniejsze, lecz najmniéj pożywne pokarmy, smakujące podniebieniu, lecz niezdrowe słodycze, dla niego cacka — brzękawki, błyskotki; niech się piękna i słabowita dziecina bawi, a nadewszystko niech nie pracuje!
Niech nie pracuje, bo praca i zdrowiu zaszkodzić może, i pochyli kształtną główkę, lub pomarszczy marmurowe czoło.
Na cóż pięknemu dziecku wewnętrzne zalety? Sama już piękna postać zdoła zachwycić wszystkich i drogę życia gładko utorować przed niém. Na co słabemu dziecku praca? Ma silnych braci, oni dla niego pracować będą. I wzrasta ukochana dziecina, a śród pieszczot słabe fizyczne jéj siły, zamiast wzmacniać się, słabną bardziéj; otoczona błyskotkami, zwana aniołem, bóztwem, najpiękniejszym tworem przyrody, staje się w końcu nieudolną, próżną i niemającą nic ludzkiego, prócz zewnętrznych kształtów, istotą.
Komuż nie zdarzyło się widziéć w świecie mnóztwa, w podobny sposób ukochanych i rozpieszczonych, dziatek?
Takiém piękném i rozpieszczoném dzieckiem społeczności jest kobieta. Przyszła ona na świat piękna i słaba, i matka społeczność uczyniła z nią to, co z najmilszém dzieckiem czynią nierozsądni rodzice: pieszczotami bardziéj jeszcze osłabiła jéj siły fizyczne, próżnowaniem i błyskotkami zepsuła jéj moralne władze.
Niesłusznie kobiety wyrzekają niekiedy, że są upośledzone w społeczności; owszem, są one zanadto rozpieszczone i wywyższone, tylko że to jednostronne a bezmyślne ich wywyższenie na największe zło im wychodzi, bo wzbija je w sfery anielskie, a ludzkich dróg nie uczy, bo pokłonem przed zewnętrzną ich pięknością zgina czoła ludzkie, a unicestwia w nich stronę człowieczą, przez którą same w sobie mogły-by być dumne i mocne.
W tém jest klucz, otwierający tajemnicę wyrazu: emancypacya kobiet.
Nie od urojonéj tyranii mężczyzn, nie od świętych i przynoszących szczęście obowiązków rodzinnego życia, nie od przyzwoitości i prostoty, ale od słabości, fizycznéj bardziéj narzuconéj, niż od natury wziętéj, od braku sił moralnych na samoistne i logiczne życie, od klątwy wiecznego niewolnictwa i anielstwa, od wypatrywania z cudzéj ręki kawałka powszedniego chleba, od wiecznego zamykania przed niemi dróg poważnéj i użytecznéj pracy, mają i powinny emancypować się kobiety.





ROZDZIAŁ I.
O celach i drogach kobiet.
I.

Z jakiegokolwiek stanowiska zapatrujemy się na człowieka, — czy z ewangielicznego, które się opiera na ogólnéj miłości, czy ekonomicznego, które się opiera na ogólnéj korzyści, czy z egoistycznego, mającego na względzie interes jednostki, — zawsze widzimy nieuniknioną dla człowieka potrzebę pewnego, raz obranego i wytkniętego, celu istnienia, jeżeli to istnienie ma być rozumne i przynoszące pożytek tak jemu, jak społeczności, do któréj on należy. Jakim jest cel ten, zależy to już od wyłącznych usposobień i położenia jednostki; ale jakikolwiek on jest, stanowi w życiu człowieka główny punkt, na który skupiają się wszystkie siły jego działalności, niby nici, zbiegające się w środkowym węźle pasma.
Z natury człowieka i ustroju społeczeństw wynika, że każdy, dążący do pewnego stale zakreślonego celu, na drodze swojéj spotykać musi zapory, to płynące z własnéj jego istoty, jak naprzykład: nieumiejętność, namiętności, brak silnéj woli i t. d., to leżące w prawach rządzących społecznością, w przesądach, moralnych lub materyalnych niedostatkach, we wszystkiém zresztą, co, będąc z natury swéj złém czy dobrém, odnośnie do jednostki jest utrudzającym jéj dojście do zamierzonego celu żywiołem. Zwyciężanie, obalanie tych rozlicznych zapór jest trudem; aby trud ten ponieść skutecznie, trzeba posiadać i siłę do przeniesienia go, i umiejętność skierowania wysileń swoich tak, aby w danym razie najkorzystniejszemi były. Ani z siłą taką, ani z umiejętnością nikt na świat nie przychodzi.
Uczeniem się, pracą, mozolném zaprawianiem się człowiek zdobywa jedno i drugie; długo pracować on musi na to tylko, aby jak najlepiéj pracować umiał, a ta, udoskonalona z pomocą długich trudów, umiejętność pracowania, służy mu do osiągnięcia wytkniętego celu.
Ktokolwiek więc ma wytknięty przed sobą cel życia, musi wiedziéć, jakie w dojściu do niego spotka zapory, jakie trudy przyjdzie mu ponieść dla zwyciężenia tych zapór, musi uczyć się znoszenia tych trudów, a następnie, w logicznym porządku rzeczy, jak najumiejętniéj i najkorzystniéj dla swego celu je ponosić.
Surowe to jest zapewne i na pierwszy rzut oka niepowabne pojmowanie życia, konieczne jednak, bo wskazywane nam przez wszelkie poglądy teorytyczne i doświadczenia praktyczne.
Ewangielia mówi: „drzewo bezowocne rzucone będzie w ogień na zniszczenie.” Owocem życia człowieczego jest czyn, pojęcie zaś czynu nasuwa myśl celu, dla którego czyn jest spełniany, i trudu, przywiązanego koniecznie do aktu spełniania.
Ekonomia polityczna ukazuje nam człowieka, spotykającego w istnieniu swém trzy konieczne żywioły: potrzebę, wysilenie, zadowolenie.
Wysilenie — więc trud, zadowolenie — więc cel, potrzebę — więc wrodzoną konieczność trudu i celu. Historya przedstawia nam wspaniały widok ogromnych zbiorowych jednostek, zwanych narodami, dążących do rozlicznych celów przez najróżniejsze a często krwawe zapasy i trudy.
Dla jednego z narodów tych, w skutek czasu i miejsca, w jakich żyły, i natury składających je jednostek, wytkniętym celem był przemysł (Fenicya, nowożytna Holandya); dla innych podboje (starożytny Rzym); dla innych jeszcze sztuki piękne (starożytna Grecya); to znowu doskonałość politycznych i społecznych instytucyi (Stany Zjednoczone, Szwajcarya).
Dobre lub złe, stosownie do pojęć różnych czasów i umysłów, zawsze jednak cele te były punktami ciążenia, ku którym zbiegały się mozolne, często męczeńskie, wysilenia narodów. A im który jaśniéj cel swój widział przed sobą, im wytrwaléj, wierniéj i umiejętniéj do niego dążył, tém był potężniejszy; wszelkie zaś zboczenia i zachwianie się, czy to wynikłe z rozprzężenia, zaszłego w jego własnym organizmie, czy zrządzone przez parcie zewnętrznych okoliczności, stawały mu się powodem nieuniknionego chylenia się ku upadkowi, albo zupełnego upadku. Przejście wielu lat albo téż pochłaniający jednostkę widok ogólny całego narodu, wyjątkowo tylko daje nam rozróżniać pojedyńcze dążenia i działalności. Wszakże najprostsze pojmowanie rzeczy wskazuje, że w narodach jednostki, które je składają, dążą przez trud do celu.
Wszędzie więc i zawsze, gdziekolwiek rzucimy okiem, czy to w dziedzinę nauczających ludzkość, z saméj-że natury téj ludzkości wysnutych, teoryi, czy na zastósowanie téj teoryi w długim przebiegu dziejów różnych społeczeństw, widzimy niezbędny, nieunikniony dla istnienia człowieka cel i konieczny téż dla dojścia do celu trud.
A im lepiéj jednostki chcą i umieją dążyć do swoich celów, tém prędzéj, tém skuteczniéj ludzkość cała dąży przez postęp ku dobru.
Jeżeli zatém człowiek chce żyć logicznie i rozumnie a pożytecznie dla siebie i ludzkości, któréj jest członkiem, powinien: 1) znaleźć i jasno wytknąć sobie cel; 2) poznać i zrozumiéć leżące tak w nim samym, jak w zewnętrznym świecie, zapory; 3) nauczyć się najwytrwaléj ponosić trud i najumiejetniéj kierować wysileniami, mającemi go doprowadzić do osiągnięcia wytkniętego celu. Takiém się zdaje być rozumne osnucie człowieczego istnienia, taka rządząca tém istnieniem teorya.
Przejdźmy na pole praktyki.
Ile jest na świecie gałęzi działalności ludzkiéj w dziedzinach fizycznéj lub umysłowéj pracy, tyle różnych celów odkrywa się przed wchodzącym na drogę życia mężczyzną. Zaledwie umysł jego pojmować zaczyna, słyszy on o tém, że jest człowiekiem, że winien miéć swój cel istnienia, do którego chcąc dojść, spotykać będzie zapory, że zapory te zwyciężać i obalać przyjdzie mu z trudem, że zatém nabywać winien umiejętności pracowania, to jest obalania zapór w dążeniu do celu.
Wchodzący na drogę życia mężczyzna bada swoje skłonności, zdolności, warunki społeczeństwa, w jakiém żyje; stosownie do własnéj natury i zewnętrznych okoliczności, co go otaczają, wybiera sobie cel istnienia; pracuje naprzód dla tego, aby w przyszłości najlepiéj pracować umiał, następnie wchodzi w życie, znając zapory, jakie leżą w nim i wkoło niego; walczy z niemi; wiedząc jak walczyć trzeba, aby zwyciężyć, i o ile nie staną mu na przeszkodzie, niemogące być z góry przewidzianemi i obrachowanemi zapory, dochodzi do wytkniętego przez się celu.
Takie właśnie i jedynie takie życie mężczyzny nazywa się życiem logiczném, prowadzącém do pewnych pożytecznych wyników, i jego jako jednostkę, i społeczność, w któréj żyje.
Zobaczmy, o ile takie pojęcie życia służy istnieniom kobiet.
Mało zapewne w wieku, w którym żyjemy, znajduje się ludzi, co-by w teoryi zaprzeczali temu, że kobieta równym mężczyźnie jest człowiekiem. Tyle wreszcie i tak długo pisano i mówiono o téj elementarnéj prawdzie, któréj jednak ludziom tak trudno się nauczyć, że dziś gdyby ktokolwiek i powątpiewał o niéj, skrył-by w sobie to powątpiewanie, nie chcąc narazić się na nazwę zacofanego człowieka. Ogólnie więc, z przekonaniem lub z pozorem przekonania, powtarzają wszyscy, że kobieta równym jest mężczyźnie człowiekiem.
Pojęcie to jednak istnieje tylko w teoryi, a w zastosowaniu kobieta zawsze zostaje istotą ludzką wprawdzie, ale niepełnoletnią, naturą swoją więcéj zbliżona do kwiata, lalki, anioła, niż do człowieka.
Bardzo rzadko i wyjątkowo kobieta na początku istnienia swego dowiaduje się o tém: że jest człowiekiem w całéj pełni i doniosłości tego wyrazu, że zatem winna wytknąć sobie cel ludzki do którego osiągnięcia iść ma przez trud, to jest przez pracę myśli i czynu.
Wprawdzie gdy mowa jest o celu istnienia kobiety, brzmi zwykła, odwieczna, jak codzienny pacierz powtarzająca się formuła: kobieta stworzoną jest, aby być żoną, matką, gospodynią, i brzmią téż dźwięczne wyrazy: poświęcenia się, zaparcia i t. d. Bywa jeszcze niekiedy mowa o celu estetycznym, o tém, jak kobieta ma wyobrażać w ludzkości piękno, sferę idealną i t. p., co zawsze wychodzi na odzianie jéj więcéj kwiatkową lub anielską, niż człowieczą naturą.
W każdéj z tych formuł i w każdym z tych pięknie brzmiących wyrazów leży wielka prawda, ale zawsze w zastosowaniu brak im téj zasady: kobieta jest przedewszystkiem i nadewszystko człowiekiem, cele więc jéj muszą być ludzkie i, jako takie, spotykać zapory, niedające się inaczéj zwyciężyć, jak trudem; aby zaś ten trud skutecznie ponieść, kobieta powinna posiadać i używać takiéj-że siły moralnéj i umiejętności, jakie w logiczném życiu posługują mężczyźnie.
Kobieta od dzieciństwa słyszy, że przeznaczeniem jéj, celem życia, jest zostać żoną, matką, gospodynią. Innemi słowami: celem kobiety jest życie rodzinne, a więc małżeństwo. Ażeby zatém dojść do zamierzonego celu, kobieta powinna wyjść za mąż. Ale co to jest to rodzinne życie, jakie w niém leżą sprawy, trudy, troski, dla jakich ono pojedyńczych i społecznych celów istnieje, czego potrzeba, aby pożytecznie a zacnie spełnić jego zadania, jakie wewnętrzne i zewnętrzne zapory trzeba na to zwyciężać i jakim sposobem zwyciężać je można i należy, o tém zaledwie wyjątkowe kobiety w społeczności naszéj słyszą i wiedzą przed wstąpieniem na tę drogę, która ma je prowadzić do celu ich życia.
Małżeństwo przedstawia się zwykle oczom młodéj dziewicy, jak różana tkanka miłości i wesela, jak nieustanne święto z błękitném niebem, z wonią kwiatów, z pieśniami słowika. Wyraz ten jest dla niéj jednoznaczny z idealną sferą wiekuistego i niezachwianego szczęścia, dźwięk jego nie nasuwa jéj myśli żadnéj troski i żadnego poważnego zadania, ale brzmi w jéj uchu niby fruwanie motylowego skrzydła, w swobodzie i radości unoszącego się po nad kwieciem róży.
Pominąwszy nawet materyalne wyrachowania, które dla różnych przyczyn zbyt często powodują sercami młodych kobiet, pominąwszy téż pragnienie uswobodnienia się, płynące koniecznie z zaciśniętego, jakby klauzuralnego, sposobu życia, na jaki zwyczaje skazują kobiety niezamężne, — najpoważniéj nawet na pozór i w istocie najuczciwiéj zapatrujące się na kwestyą małżeństwa, kobiety, nie widzą w niéj nic więcéj nad kwestyą podobania się lub niepodobania, nad kwestyą tak zwanéj miłości, którą właściwiéj nazwać-by można półmiłością.
Spytajcie większéj połowy kobiet, stojących u stóp ślubnego ołtarza: co w przyszłym zawodzie swoim widzą po-za różanną mgłą téj miłości, która je tu przywiodła?
Jakie zasoby moralnéj siły i umysłowych przekonań, jaką świadomość zadań swych i przeznaczeń przyniosły one z sobą na ten próg, który ma je wprowadzić w szranki użytecznéj dla nich i dla innych działalności? Zdziwione będą pytaniem i odpowiedzą: kochamy a więc dosyć.
Piękna na pozór, poetyczna, idealna i anielstwem tchnąca jest ta bezwiedna, instynktowa, naiwna i niekierowana rozumem miłość. Lecz gdzie będzie ona wtedy, gdy przed kobietą otworzy się świat cały prób ciężkich, obowiązków trudnych, gdy znikną pierwsze uniesienia miłosne, różana mgła złudzeń pierzchnie, a nieznane życie ukaże się w całéj powadze i surowości, w całym nieraz smutku i boleści swojéj. Gdzie będzie ta naiwna i nieświadoma miłość, gdy kobieta jako nieodzownych warunków bytu zapotrzebuje siły woli, mocy przekonań, pojęcia ostrych a koniecznych wymagań istnienia, umiejętności zadośćuczynienia tym niezbędnym wymaganiom, i gdy jéj wszystkich tych władz zabraknie, i gdy ockniona z marzeń półsennych, zdziwiona rzeczywistością, przelękła patrzéć ona będzie wkoło siebie, nic nie rozumiejąc, błądzić, cierpiéć na duchu i ciele i upadać fizycznie i moralnie w bezowocnych, bo bezsilnych, walkach? Miłość, to wspaniałe słowo, pojęte szeroko i rozumnie, stanowi dźwignią ludzkości.
Miłość odkupuje i oczyszcza brzydkie i ciemne strony tego świata; miłość zbawia narody, uszlachetnia jednostki, tworzy bohaterów, podnosi prostaków, uszczęśliwia niewiastę. Ale śmiało rzec można, że niekażdy kocha komu się zdaje, że kocha; że, ażeby umiéć kochać, trzeba wprzódy umiéć myśléć, i że po-za szczęściem, jakie daje miłość, są w związku dwojga ludzi strony surowe i ważne, które kobieta rozumiéć powinna, nim wstąpi w szranki swojego zawodu.
W życiu rodzinném miłość jest bodźcem, pociechą, ozdobą, stroną poetyczną i idealną; ale po-za nią stoi wspólność dążeń i interesów, ciągła potrzeba ścierania się z twardemi okolicznościami, walka woli pojedynczéj z mnóztwem przywiązanych do ludzkiego żywota zapór, cierpień, nędz, a nadewszystko i przedewszystkiem, stoją tam dla dwojga połączonych z sobą ludzi wysokie, szlachetne zadania ludzkie i obywatelskie, od których spełniania zależy zacność, spokój i dobrobyt narodów. Jakże więc te wszystkie prace i ciężary, te zadania i powinności pojmie, poniesie i spełni kobieta, która w życiu rodzinném widzi tylko spełnienie różnych rojeń rozmarzonéj wyobraźni, szuka w niém tylko wesela, swodoby i zadowolenia własnych, chwilowych najczęściéj zachceń, które nazywa wielkiém mianem miłości?
Kobieta, z takiém przygotowaniem wstępująca w życie rodzinne, nie widzi jasno swego celu, ani wié, o mających ją spotkać zaporach, ani przygotowaną jest do trudu. Zatém jako człowiek nie posiada umiejętności i sił na logiczne życie. Niedostatek ten, krzywiący i ubezwładniający mnóztwo istnień kobiecych, pochodzi ze zbytniéj w kobietach chorobliwéj uczuciowości, marzycielstwa i zaniedbania w wychowaniu ich i całym kierunku, jakiemu od dzieciństwa podlegają, kształcenia rozumowéj strony.
Ogólną prawie jest wiarą, że kobieta, aby spełnić zadania swoje w życiu rodzinném, nie potrzebuje przygotowawczych umysłowych zasobów, jakiemi są: wiedza, przekonania, znajomość świata i siebie saméj, umiejętność pracowania, — bo wszystkiego nauczyć ją ma... serce.
Dlaczegóż więc to serce nie zbawia tylu nawet dobrych z natury kobiet od próżności, słabości, przeróżnych przywar i nieszczęść, pochodzących z moralnych upadków? Czemu niezawsze jest im ono przewodnikiem i siłą, ale przeciwnie, żadną inną niewspomagane władzą, wiedzie je nieraz na bezdroża, wtrąca w nędzę moralną lub materyalną?
Serce może być zapewne źródłem natchnień pięknych, intuicyą uczuciowéj i poetycznéj strony życia, ale nie wystarczy już samo jedno w téj innéj, codziennéj, surowéj, która, chociaż trudna, chociaż skuwa człowieka z ziemią i nie pozwala mu stale zamieszkiwać w dziedzinie ideałów, niemniéj przeto, dobrze pojęta i spełniona jest wielką i ważną, wielką i ważną już przez to samo, że leży w koniecznym rzeczy porządku.
To serce samo jedno nie wystarczy także i dla téj innéj jeszcze strony życia, w któréj kobieta obywatelka światłém okiem i szeroką a pojętną myślą winna rozejrzéć się w społeczności, któréj jest rozumnym i odpowiedzialnym członkiem. A jednak tę stronę życia wzniosłą, najwyżéj i najprawdziwiéj ludzką, najjędrniéj i najrozumniéj poetyczną, przyjmuje na się kobieta wraz z imieniem żony, matki i gospodyni domu, wraz ze zdjęciem z siebie dziewiczego miana, które uwalniało ją dotąd od wszelkiéj odpowiedzialności, słowem, wraz ze wstąpieniem w życie rodzinne!
Przebiegnijmy oczyma liczne grono dziewic, uważanych za dostatecznie już usposobione do aktu ślubnego, a z których niejedna nawet nosi może miano narzeczonéj, i zobaczmy, ile jest między niemi takich, które-by w oczekującém je zblizka życiu rodzinném widziały jasno prozaiczną, codzienną stronę trosk i interesów, i wzniosłą, ludzką, uszlachetniającą — obywatelskich spraw i zadań. Nie, one nic wcale o tych dwóch stronach rodzinnego życia nie wiedzą, nie myślą o nich, nie rozumieją ich, a jeśli i mają jaki przeczuciowy, intuicyjny o nich przebłysk, to już pewno ani pojmują, jak się do ich spełnienia wziąć będą musiały, ani się zresztą troszczą o to, ani się nad tém nie zastanawiają.
Dla nich dosyć jest kiku żywszych uderzeń serca, kilku chwil marzeń, wysnutych przy promieniach księżyca, kilku podmuchów próżności, albo zachcianek rozbujałéj fantazyi, aby przybrać powiewny strój panny młodéj i frunąć w nim do przybytku rodzinnego życia, ujrzanego z po-za mgły złudzeń, rojeń i marzeń.
Czy pojmuje kto mężczyznę, który-by nie myślał o tém, jak, gdy zostanie rolnikiem, zasieje rolę, gdy będzie lekarzem, zbada organizm chorego, gdy będzie przedsiębiorcą, włoży w fabryki i handel posiadane kapitały? Jakim rolnikiem, lekarzem, przedsiębiorcą był-by mężczyzna, który-by do tych przyszłych zawodów swoich nie gotował się pracą myśli, usilném zbieraniem stosownéj wiedzy, rozpoznawaniem znaczenia w społeczności celu, który przed sobą postawił, i zapór, jakie na drodze doń spotkać go mają, ale który-by na te cele i drogi swoje patrzał przez zasłonę złudzeń i gotował się do nich marzeniami, wysnuwanemi przy blaskach księżyca? A jednak w ten-to właśnie sposób do przyszłych zawodów swoich żony, matki, gospodyni i obywatelki gotuje się kobieta. I jakże ma być inaczéj, gdy aż do chwili, w któréj wchodzi w życie rodzinne, to jest wybiera sobie cel i drogi swoje, najwyższemi jéj zaletami mają być: nieświadomość, naiwność, wszystkie zatém cechy dziecięce, ale nie człowiecze? Kobieta aż do zamążpójścia widzi świat tylko przez okno swego pokoju i oczyma otaczających ją ludzi. Siebie saméj nie zna, ani wié, co leży na dnie jéj własnéj istoty, jaka będzie z czasem i jakie najwłaściwsze są dla niéj drogi. Wiara tych, co ją otaczają, jest jéj wiarą — ich wola jéj wolą.
Życie dla niéj to zagadka, nad któréj rozwiązaniem głowy sobie przecież nie łamie.
Gdy przyjdzie, zobaczymy, a teraz grajmy sonatę, albo haftujmy kołnierzyk! Mówi niekiedy o pracy, mając zawsze na myśli sonatę, albo haftowanie kołnierzyka. Gdy mowa o małżeństwie, tym wskazywanym jéj celu życia, wstydzi się i rumieni, a w pokoiku swoim, między czterema milczącemi ścianami, marzy o niém. Jak marzy? Któż opowie? wszystkiego w tych marzeniach pełno: kwiatów, obłoczków, aniołów i wszelkich ideałów.
Upaja się temi marzeniami swemi i potém piérwszy spotkany mężczyzna wydaje się jéj wcieleniem wyśnionego w samotnych rojeniach ideału, odziewa go odrazu barwami swojéj rozmarzonéj wyobraźni, egzaltuje się własném marzeniem i, patrząc nie na człowieka, który przed nią stoi, ale na twór własnéj fantazyi, wymawia — kocham. Wymawia to nie z przejęciem i śmiałością, jaką nadaje wiadomość o wielkości i głębi uczucia, ale także rumieniąc się i ze spuszczonemi oczyma. Aż do dnia ślubu miłość ta jéj jest tajemnicą, któréj wyjawienie przed światem przyniosło-by naganę; niektórzy nawet do tego stopnia są miłośnikami nieświadomości i naiwności, iż znajdują niewysłowiony wdzięk i poezyą w tém, jeśli młoda dziewica aż do ślubnego ołtarza przed samą sobą wstydzi się wyznać, — że kocha. I taż-to miłość, wylęgła z marzeń, które za jedyne tło miały mgliste promienie księżyca i leciuchne obłoczki, pomykające w górze, nieświadoma siebie, nieznająca swego źródła i celu, lękliwa, zapłoniona, w tajemnicy chowana niby grzech śmiertelny, jedynym jest bodźcem kobiety, wstępującéj w życie rodzinne, i na zawsze ma już zostać jedyną jéj wiedzą, podporą, siłą moralną w tém długiém życiu, pełném różnorodnych a ważnych spraw, trudów, pokus i powinności?
Edward Laboulaye, ten autor tak dowcipny a tak gruntowny zarazem, w jedném z dzieł swoich (Paris en Amerique) w ten sposób odzywa się do młodéj panny: „Nadewszystko wybieraj człowieka, którego szanujesz i który myśli tak, jak ty; wybieraj tak, abyś mogła być dumną ojcem twoich dzieci. Miłość ulatuje z czasem, wiara w siebie wzajemna i szacunek zostają przy ognisku domowem i, dojrzewając, stają się czémś nad miłość nawet słodszém i droższém.”
Wybierać człowieka, który-by tak myślał, jak ona? Ależ ona nie zapytała siebie, jak ona sama myśli, i nie pojmuje wcale, jakie zasadnicze, niezmierne w związku dwojga ludzi znaczenie ma wspólna wiara w siebie, gruntowny szacunek i to podobieństwo myśli, tworzące w życiu codzienném najwyższą i najpiękniejszą dwóch dusz harmonią. Ona o tém wszystkiém nie wié, a jednak przeznaczeniem jéj, celem, jest zostać żoną! Wybierać tak, aby być dumną ojcem swoich dzieci! Na samę o tém wzmiankę rumieniec wstydu okrywa lice dziewicy. Dzieci! któż o tém mówi wobec panny? To nieprzyzwoicie! A jednak przeznaczeniem, celem jéj życia, jest zostać matką!
Wyżéj przytoczony autor w następny sposób charakteryzuje taki stan rzeczy w rozmowie, prowadzonéj w kółku rodzinném pomiędzy matką rodziny, córką i ojcem, tylko co przybyłym z Ameryki.
— „No moja córko! — spytałem — kiedy wyjdziesz za mąż? Johanna (matka) powstała, jakby za poruszeniem sprężyny; Zuzanna (córka) zarumieniła się po uszy!
— Nie bądź dzieckiem, Zuziu — zawołałem — wkrótce skończysz lat 20 i spodziewam się, że nie należysz do rzędu tych skromniś, co to przy wzmiance o mężu zyzem patrzą na koniec swego nosa. Jeżeli przemówiło już w tobie serce, powiedz mi o tém; ufam zupełnie twemu rozsądkowi, moja droga, i z góry przyjmuję za zięcia człowieka, któregoś wybrała.
— Zuzanno! — rzekła moja żona ze wzruszeniem — pójdź do mego pokoju i przynieś mi ztamtąd włóczkę. — Wymawiając te słowa, dała mojéj córce znak porozumienia, mający znaczyć: zostaw nas samych!
Zaledwie Zuzia znalazła się za drzwiami, Johanna wybuchnęła. — Danielu! — zawołała — jesteś okrutnym człowiekiem! I cóż ci złego uczyniło to dziecię?
— Jakto? nie mam prawa zapytać mojéj córki o to, czyli już pokochała kogo?
— Córka moja, panie, nikogo nie kocha — odpowiedziała Johanna. — Jest ona poczciwą dziewczyną i, postępując za przykładem swéj matki, będzie oczekiwała dnia ślubu, aby ukochać małżonka, wybranego przez jéj rodziców!
— Dnia ślubu to trochę za późno. Powierzać szczęście całego życia wyborowi rodziców, to rzecz niebezpieczna. Nie przyjmuje się męża dla swojéj matki, ale dla siebie. Obowiązek jest piękną rzeczą, ale nie zdoła zastąpić wielkiego uczucia serca, które oddało się z własnéj woli i własnego wyboru!
— Nie pojmuję doprawdy, zkąd wziąłeś te zasady — sucho rzekła Johanna. — Powinieneś lepiéj szanować dom własny i nie wygłaszać w nim tak zgubnych paradoksów.
— Ależ kochana przyjaciółko... w Ameryce...
— Jesteśmyż dzikimi Indyanami? — przerwała moja żona.”
Czyliż wyobrażenia podobne tym, jakie wypowiada żona Daniela i w naszéj nie przeważają społeczności?
Czyliż którakolwiek z młodych panien u nas zdoła bez rumieńca i spuszczenia powiek znieść wzmiankę o małżeństwie, tym wskazywanym jéj celu życia, lub z ręką położoną na sercu, z czołem śmiało wzniesioném, otwarcie i z dumą, jak przystoi rozumnéj i dojrzałéj istocie, wyznać swą miłość, w któréj imię przestąpić ma próg świętego przybytku rodzinnego życia?
Ta uświęcona zwyczajem nieświadomość, nieśmiałość i naiwność młodych panien w życiu towarzyskiém, nawet smutne i niekorzystne dla nich sprowadza objawy.
Dziś myślący i pracujący mężczyzna nie na samę powierzchowność kobiety zwraca uwagę, gdy chce tę kobietę poznać i ocenić: dla wydania o niéj sądu, musi zajrzéć nietylko w piękne jéj oczy, ale jeszcze w myśl jéj i uczucia; aby przepędzić z nią czas przyjemnie niedość mu widziéć w niéj piękną kobietę, ale potrzebuje jeszcze ujrzéć w niéj człowieka.
On żyje całą pełnią człowieczego życia, myśli, uczy się, rozważa, działa, cierpi i raduje się wraz z całą społecznością, któréj jest rozumnym i pracowitym członkiem, ztąd zna życie, ludzi, świat, sprawy rodzinnego kraju; dla młodéj dziewczyny to życie, ten świat, ci ludzie i te sprawy to karta, która, niezrozumiałemi dla niéj napisana głoskami, leży przed nią niewyczytana, nietknięta, osłoniona mglistą oponą marzeń i złudzeń dziecinnych. W jakiż sposób zejdą się myśli tych dwojga ludzi, co może wreszcie i poczuli ku sobie pociąg tajemny i instynktowy, będący dopiéro zawiązkiem, z którego prawdziwe wypłynąć może uczucie? Jak zdoła on przeniknąć duszę jéj po przez rumieńce i spuszczone powieki? Jakie pojęcia, uczucia, przekonania, jaką odpowiedź na zapytania własnego ducha zdoła on znaléźć w naiwnych i nieświadomych jéj odpowiedziach, nieśmiałych spojrzeniach i stereotypowym jéj ust uśmiechu? To téż myślący i wykształceni mężczyźni, chociaż-by nawet młodzi, coraz mniéj znajdują przyjemności w towarzystwie młodych panien. Oni postępują, a one stanęły przykute do skały średniowiecznego przesądu; oni pełną piersią oddychają szerokiém tchnieniem życia społecznego, one — zamknięte między salonem i garderobą, za krańce świata uważają cztery ściany sali balowéj lub dziewiczego, napełnionego fantazmagoryami rojeń, pokoiku. Nic téż dziwnego, że im źle ze sobą, że się nie rozumieją, że nie mogą zbliżyć i ukochać nietylko ciałem, ale, co ważniejsza, i myślami, i piękniejszemi uczuciami duszy.
Ztąd coraz rzadszą u mężczyzn miłość prawdziwa i wielka, i coraz mniéj par kojarzy się na jéj poświęconym gruncie.
W zebraniach rzadko widzimy młode panny, oznaczające się czémś inném, jak wdziękami i pięknym strojem; rozmowy, w których drgają tętna myśli żywotnéj, społecznéj, niememi tylko widzą je świadkami. Świeżość cery, przykryta rumieńcem dziecięcego zakłopotania, spuszczone powieki i uśmiech stereotypowy, oto wszystko czém odpowiedziéć mogą na pytania mężczyzn, pragnących z niemi myśli i pojęcia zamienić. To téż mężatki, takie szczególniéj, którym okoliczności pozwoliły rozejrzéć się po świecie i nabyć pewnéj szczeréj oświaty, jako istoty więcéj myślące, jako bardziéj ludzie, zwracają na siebie w zebraniach powszechną uwagę ludzi myślących, a ci ostatni, spytani o powód oddalenia się swego od panien, odpowiadają: nie mamy o czém rozmawiać z niemi!
Powié kto może, iż towarzyskie życie, to drobnostka i niewarto zastanawiać się nad tém, kto w niém zajmujący lub nudny, kto przykuwa, a kto odtrąca. A jednak wszystko w życiu ma ścisły związek.
Zebrania towarzyskie są polem, na którém spotykają się ludzie, mający późniéj składać rodziny. Nie mogąc więc lub nie umiejąc poznać siebie wzajem i pojąć na tém jedyném polu, na jakiém dano im siebie widywać, podają sobie ręce powodowani instynktową tylko sympatyą i łączą się na oślep. Rozmarzona dziewica w wybranym człowieku widzi ideał własnego utworu, mężczyzna domyśla się w wybranéj dobrych materyałów, z których obiecuje sobie wykształcić z czasem jéj moralną istotę.
Czy ludzie, w ten sposób podający sobie dłonie dla dążenia do wspólnych celów mogą logicznie dojść do nich? Czy nie zawodzą się zbyt często? czy na takim gruncie zawarte małżeństwo tworzy w następstwie rodzinę, w całém jéj wielkiém i świętém, tak dla jednostek, jak i dla społeczeństwa, znaczeniu?
Spójrzmy po świecie bez uprzedzeń i przesądów, a ze szczerém pragnieniem ujrzenia prawdy, na szali rozumu i sumienia zważmy nieprzeliczone bóle, nurtujące głębie rodzin; zrachujmy owe tajemne dramata, łamiące nieraz istnienia całe; nie poprzestając na spokojnéj nieraz powierzchni, zajrzyjmy na dno wzburzone falami rozpaczy, grzechów, fałszu i nędznego, bo bezowocnego targania się w fatalnie zakreśloném kole... a znajdziemy na te pytania smutną odpowiedź.
Jeden z autorów francuzkich tak określa rodzinę i przygotowanie do niéj młodych panien:
„Ojciec, matka, dziecię, oto ideał rodziny, w trzech osobach jedność wcielona. Jak dosięgnąć ideału tego, jeżeli nie całkiem to choć w części? Pytanie to zadał wiek nasz, starajmy się znaléźć na nie odpowiedź. Gdzie jest małżeństwo? gdzie go szukać mamy? Czy w wioskach śród niby pierwotnéj prostoty wiejskiéj? Ależ włościanka to niewyraźna dusza we wcześnie zwiędłém śród pracy ciele. Bo na słońcu na kurzu pasie ona trzody, oczyszcza pole, hoduje ptactwo, zbiera siano, żnie, gotuje. Nie ma spoczynku, chyba w niedzielę, nie ma snu spokojnego, jeżeli chce zwiększyć i dopełnić swą biedę, pojmuje męża...
„Inaczéj dzieje się w stanie rzemieślniczym. Rzemieślnik żeni się z popędu serca i obchodzi się z żoną, jak z towarzyszką. Zarabia na chleb codzienny i nieco grosza odkłada na przyszłość; żona urządza gospodarstwo i ozdabia mieszkanko z myślą przypodobania się mężowi. W niedzielę cała rodzina robi wycieczkę na wieś do sąsiedniego gaju, używa słonecznych promieni, jak święta, i chłonie je w siebie, aby rozgrzać istnienie na przyszły tydzień pracy.
„Nie taki jest jeszcze dla ludzkości ideał rodzinny. Człowiek, a kto mówi człowiek, rozumié pod tym wyrazem i kobietę, bez umysłowego światła nie żyje w pełni, i wyższego szczebla życia dościga wtedy dopiéro, gdy ma czas wolny do kształcenia myśli.
„Tylko więc klasa, wykupiona od pracy obecnéj pracą już dokonaną, posiada istotnie przywiléj nauki. Ale w uswobodnionéj téj klasie niéma, jak w innych, prototypu rodziny.
„Oto jak wychowują pannę, a raczéj jak ją przygotowują do małżeństwa.
„Naprzód studyuje ona tajemnice toalety, potém uczy się szyć, haftować, zawiązywać wstążkę, przypinać szpilkę, wkładać kwiat we włosy. Ale nie dosyć jest miéć zdobiącą wszystko dłoń czarodziejską, trzeba jeszcze posiąść sztukę uwydatniania własnéj piękności. Panna tedy uczy się chodzić z wdziękiem, to jest płynąć chodząc, trzymać się prosto ale bez sztywności, umiéć zawsze dopomódz naturze, to ukazać, tamto ukryć, w porę się uśmiechnąć, w porę oczy spuścić, mieć wyraz twarzy skromny a postawą swoją w każdéj chwili mówić: jestem piękną.
„Obok tego panna na wydaniu posiada kilka przyjemnych talentów. Umié tańczyć, z przyzwoitą bezwładnością wykonywa balanse kadryla, okazuje téż pretensye muzykalne i tak długo męczy fortepian, aż wymęczy z niego coś nakształt sonaty.
„Jeżeli ma słodki głosik skowronkowy, różanemi usteczkami sączy drobne piosenki, ale gdy posiada głos silny, dochodzi do najtrudniejszych aryi. Jeżeli nie ma głosu, rzuca się do rysunku: rysuje i szkicuje, szkicuje nawet pejzaże z natury.
„Co do właściwéj nauki, rok albo dwa lata używała powietrza na pensyi. Tam ułożyła na prędce mały tłumoczek wiadomości, nauczyła się pisać prawie ortograficznie, przypuszcza, że ziemia obraca się około słońca, jest w możności twierdzić napewno, że dwa a dwa to cztery, i niekiedy z pełną znajomomością przedmiotu zdoła sprawdzić rachunek kucharki.
„A może nawet żądna chluby matka rzuciła ją w naukę angielskiego lub włoskiego języka, ale ten wielo-językowy zbytek jest oznaką pedanteryi, śmiesznością, którą się zostawia hrabinom i guwernantkom.
Co do pojęć, panna na wydaniu jest całkiem niezapisaną kartą: świata, życia, człowieka, siebie saméj nie rozumié, albo rozumié w ten sposob, w jaki pojęła katechizm; gdyż katechizmu uczyła się na pamięć i nic w nim nie posiadało dla niéj tyle wagi i powabu, jak przygotowanie do piérwszéj komunii, tego aktu, odbywanego w białéj muślinowéj sukni.
„Od czasu do czasu bawi się nieco czytaniem, ale historya ją utrudza, moralistyka nudzi, romans tylko znajduje łaskę u jéj umysłu; trzymając w ręku Narzeczoną z Lamermoru, nie dba o deszcze jesienne i przecina kartki, aby co prędzéj dojść do rozwiązania.
„I z takim to zasobem umysłowym i moralnym wprowadzają dziewczynę w nieznaną krainę małżeństwa!
„Ze wszystkich władz duszy ludzkiéj rozwinięto w niéj tylko zalotność i wyobraźnią. Zda się, że wychowujący ją pragnęli raz jeszcze sprawdzić orzeczenie, że kobieta jest co najwięcéj piękną ułomnością natury.
„Ta-to młoda dziewczyna ma wejść, wejdzie wkrótce na najpoważniejszą drogę rodzinnego życia, a jednak pod czaszką téj romantycznéj czeczotki niéma ani jednéj myśli poważnéj, ani jednéj poważnéj skłonności umysłu.
„Umié tylko podobać się i marzyć. Cóż znajdzie u kresu swojego marzenia? Jakie przeznaczenie ją czeka.”

(Eug. Pelletan, La mère.)

I któż bez uprzedzenia patrzący w tych słowach francuzkiego pisarza nie ujrzy obrazu większéj części młodych panien, do naszéj należących społeczności? Co każda z istot tych znajdzie u kresu swojego marzenia? Nieubłaganą rzeczywistość, którą nie nauczono jéj poznawać, z którą stanie ona do walki bez sił i umiejętności, która ją zwycięży i przygniecie fizycznie i moralnie!
Jakie przeznaczenie ją czeka? Zostać nieszczęśliwą istotą, chorą na ciele i duchu, zwiedzioną, rozczarowaną, niezrozumianą przez świat i świata nierozumiejącą, albo lwicą, albo motylem, albo co najwięcéj kucharką lub ochmistrzynią, ale nigdy człowiekiem, nigdy żoną, matką i obywatelką w całém wielkiém wyrazów tych znaczeniu. Przeznaczeniem jéj będzie wyrzekać, chorować, nudzić się, szukać pociechy i rozrywki w próżnych a rujnujących moralnie i materyalnie połyskach; całém życiem swém sprawdzać pozornie to mniemanie fałszywe, że kobieta ani gruntownie myśléć, ani pożytecznie działać nie jest zdolną.

II.

W społeczności ze wszech stron odzywają się wyrazy narzekania i podziwu nad rozstrojem rodzinnych egzystencyi, nad coraz częściéj naruszanemi w jawny lub skryty sposób zasadami rodzinnego bytu i spokoju. Użalania się te są, niestety, słuszne!
Nieprzeliczone bóle nurtują głębie spokojnych nawet napozór rodzin, nie mówiąc już o tych, których życie jak fałszywy akord muzyczny rozlega się i razi. Zło, podkopujące rodzinny spokój a przez to publiczną moralność, i łamiące lub co najmniéj psujące mnóstwo istnień, jest prawdą, ale również prawdą jest i to, że nie pomogą na nie żadne jeremiady, na kantyczkową śpiewane nutę, ani machinalnie rzucane przekleństwa na zepsuty wiek dziewiętnasty, ani pociski oburzeń salonowych, ani groźby kar wieczystych.
Nie miotać się bezmyślnie przeciw złu, nie rzucać kamieniami na tych, co się go dopuszczają, należy, ale dochodzić źródła zła tego i tamować je w samym zarodzie. Ta naprzykład lub owa kobieta daje się unosić zgubnym wrażeniom, które mącą spokój domowy i zatruwają życie związanego z nią mężczyzny; tamta znowu, rozmiłowana we fraszkach, w strojach, w błyskotkach, tą namiętnością swoją niszczy byt materyalny rodziny i zaniedbuje obowiązki gospodyni i matki. Inna dom swój napełnia swarliwą gospodarnością i niezdolna zrozumiéć ani prac ani pojęć mężczyzny, którego jest żoną, zamiast osłodą i pomocą, staje mu się kulą u nogi, wiecznym kłopotem i troską.
Inna jeszcze, połowę dnia przepędziwszy przed zwierciadłem, przez resztę czasu króluje na tryumfalnych rydwanach, zaprzężonych salonowemi próżniakami, a z tych Donkiszotowskich wypraw przynosi do ogniska domowego myśl rozstrojoną, serce ostygłe, sążniste poziewanie i trzyłokciowy rachunek modniarki.
Wszyscy widzą te przeróżne ułomności, wady i występki kobiet, wszyscy na nie wyrzekają; ale czy wielu jest ludzi, którzy, położywszy rękę na sercu i wzrok bezstronny zapuściwszy w naturę ludzką i ustrój społeczny, pytają: dla czego — kobiety takie są a nie inne? Dla czego? Oto pytanie, które postawione być winno obok każdego złego objawu w ludzkości, bo ono samo tylko może doprowadzić myśl ludzką do źródła zła wszelkiego, a źródła właśnie szukać należy, chcąc na to zło znaléźć środki zaradcze.
Dla czego kobieta podlega wrażeniom łamiącym jéj życie rodzinne, a które potém nieraz opłakuje sama? bo nie nauczono jéj poznać samę siebie, nie wyrobiono lepiéj siły i przekonań, nie wskazano jéj celu życia i w nim jéj nie rozmiłowano.
Dla czego inna, po wyjściu za mąż, zrzuca z siebie wszelki pozór dobrego smaku i kobiecego wdzięku, pogrąża się w drobiazgach i swarliwością, ciągłym stękającym a dokuczliwym zachodem, dręczy wszystkich wkoło siebie i mąci spokój domowy? Bo pojęcia jéj są ciasne i nie przekraczające obrębu spiżarni i garderoby, bo cały jéj wdzięk panieński był tylko obsłonką, tymczasowo na prędce narzuconą dla zwabienia męża, bo nie nauczono jéj szeroko patrzéć na świat, spokojnie przenosić troski życia i prace codzienne ozdabiać wdziękiem i godnością, płynącą z rozumnéj myśli. „Chcą uczynić z kobiety gospodynią tylko, drewno podpalające gospodarskie ognisko; ale jeśli mąż jéj zajmie wysokie miejsce w hierarchii myślących i działających, o czém mówić z nią będzie, wróciwszy wieczorem do domu? Nie powié on jéj ani o czynach swoich, ani o swojéj chwale, to jest nie opowié jéj najlepszéj części samego siebie, i patrzéć na nią będzie, jak na kobietę obcą sobie duchem, niezdolną pojąć zasługi człowieka, będącego chlubą swego kraju.” (Eug. Pelletan). Dla czego znowu tamta kobieta, pieniądze, ciężko zapracowane przez męża, przenosi z jego kieszeni na kontuary magazynierek, a wystrojona w suknie, których ogonami ciągnie ku rodzinie swojéj ruinę i upokorzenie, wdzięczy się do salonowych księżyców, które ją słońcem swojém mianują? Bo nie włożono w jéj serce miłości dla tego, co na świecie poważne i prawdziwie piękne, a więc zapełnia je ona sobie miłością błyskotek i fraszek, blasku i hołdów; bo mężczyźni uderzają przed nią czołem jak przed bóztwem, zapalają u ołtarza jéj utrefionych kędziorów i ujedwabionéj postaci kadzielnice najbezczelniejszych pochlebstw, warując sobie, że w przyległym pokoju będą mogli nazwać ją próżną, zalotną, płochą i naśmiać się z blizkiéj ruiny moralnéj i materyalnéj, która czeka ją, a niekiedy i męża jéj, i dzieci.
To ubóztwianie kobiet, kadzenie im i pochlebianie, obłudne najczęściéj ze strony mężczyzn, a używane przez nich dla pustéj igraszki lub chwilowego wrażenia, jest wraz ze skrzywioném wychowaniem źródłem przywar kobiecych i płynących z nich nieszczęść.
Chińczycy w kobietach swoich uwielbiają nadewszystko małość nóg, to téż ściskają je one i do takiéj doprowadzają małości, że w końcu i chodzić o własnych siłach nie mogą. U nas mężczyźni, nieliczący się do rzędu myślących i poważnych, a takich w każdéj społeczności znajduje się zawsze ilość niemała, składają przedewszystkiém hołd pozorny wdziękom zewnętrznym, to téż kobiety myślą o nich tak usilnie, że o czém inném myśléć całkiem przestają. Pochlebstwa, nadskakiwania, wybryki rycerskich ofiar, udawane zachwyty i szały, oznaki czci średniowiecznéj, są niby dziedzictwem, z pokolenia na pokolenie przekazywaném przez społeczność kobietom, a które winien im złożyć w dani każdy mężczyzna, chcący zdać przed publicznością egzamin na magistra filozofii salonowéj i doktora praw obojga płci. W tém dziedzictwie swojém kobieta króluje, jak niegdyś królowie Merowingowie we Francyi. W pałacu wszyscy uderzali przed nimi czołem, ale po za pałacem wara było królowi choćby krok jeden uczynić wedle woli, bo nad całą przestrzenią kraju panował Mer pałacu, poddany na pozór, król w rzeczy.
Dla kobiety wystawiono tron w salonie, ale po za salonem opada z niéj szata nietylko królewska ale człowiecza, bo na przestrzeni społecznych działań i przywilejów panuje Mer jéj pałacu — mężczyzna, a ona, bóztwo i monarchini w salonie, po-za nim uznaną jest za niedołężne dziecko. „Kobieta, nosząca na sobie piętno człowieczeństwa i godna miejsca, jakie zajmuje w ludzkości, z radością zamieniła-by wszystkie złote słówka i hołdy, któremi mężczyźni poetycznie ją zabijają, niby okrytemi mirtem ateńskiemi sztyletami, za piérwsze przyrodzone prawo każdéj ludzkiéj istoty, prawo uzewnętrznienia tego, co w niéj rozumne.”

(Eug. Pelletan).

Społeczności najwyżéj stojące moralnie i umysłowo, nie tak jak my, przysposabiają kobiety do ważnéj i trudnéj drogi rodzinnego życia.
W Anglii i w Ameryce, w téj ostatniéj szczególnie, niezamężne kobiety uczą się długo i pracowicie nietylko muzyki, tańców i wybrednéj toaletowéj sztuki, ale nauk, dających umysłowi szeroki rozwój i zdrowe pojęcia.
Niezamknięte jak w klatce w czterech ścianach dziewiczego pokoju, żyją one razem z innymi ludźmi, swobodnie przypatrują się radosnym, bolesnym, mozolnym przejawom społecznym, wiedząc zawczasu, że przeznaczeniem ich jest prędzéj czy późniéj czynny wziąść w nim udział.
Nie rumienią się i nie spuszczają oczu na wzmiankę o małżeństwie i miłości, bo o tych głównych kwestyach swego życia przywykły od dzieciństwa słyszéć, mówić i myśléć bez wstydu i rozmarzenia, ale z nadzieją pragnącéj zacnego szczęścia i z powagą pojmującéj swoje cele istoty. Niechowane w głębi mieszkań, niby słabiuchne kwiaty w cieplarni, nieosłaniane przed oczyma mężczyzn, niby za firankami cudowne obrazki w kościele, od piérwszych dni swego życia przypatrują się grze społecznych przekonań, interesów, namiętności, a widok ten zawczasu uczy je prawd życia i przyzwyczaja widziéć w mężczyznach nie zbiór ideałów lub bohaterów romansowych, ale ludzi z przeróżnemi odcieniami umysłu i charakteru. To téż gdy przychodzi chwila, w któréj mają wybrać towarzysza drogi całego życia, nie są one pensyonarkami, grającemi w ślepą backę i z zawiązanemi oczyma chwytającemi piérwszą lepszą połę męzkiego surduta, która się im pod rękę nawinie; nie wstępują one, jak śpiące lunatyczki, na dachy nieobliczonych marzeń i nie biorą, jak Donkiszot, piérwszego lepszego barana za rycerza o stalowéj tarczy i złotéj przyłbicy. Nauczywszy się rozumiéć siebie i innych, wiedzą dobrze, czego trzeba, aby władze ich serc i umysłów harmonijnie zlać się mogły z uczuciem i myślą innego człowieka, umieją rozróżnić stosowne dla siebie i sprzeczne z sobą żywioły, nie idą omackiem, i nie śnią na jawie, nie budzą się téż potém w rozpaczy, że się obudziły za późno, i na gruzach rozwalonych gmachów swych marzeń nie rozpływają się w łzach i skargach, ani się pocieszają zalotnemi uśmiechy, ukrytemi grzeszkami i ogonami u sukien.
„O wiele przed zupełném dojściem do dojrzałości, młoda Amerykanka stopniowo wyswobadza się z pod macierzyńskiéj opieki; dzieckiem jeszcze będąc, mówi już swobodnie z własnego natchnienia, a wkrótce potém zaczyna działać samoistnie. Przed nią roztoczony ciągle wielki obraz świata, a ci co ją otaczają, nietylko nie starają się ukrywać przed jéj oczyma tego obrazu, ale owszem coraz bardziéj zwracają jéj uwagę na wydatne jego cechy, ucząc ją zapatrywać się na nie śmiało i spokojnie. Wcześnie dowiaduje się ona o złych i niebezpiecznych stronach życia, widzi je jasno, sądzi o nich bez złudzeń i spotyka je bez trwogi, gdyż wzmacnia ją wiara we własne siły.
„U młodéj Amerykanki nigdy prawie dostrzedz nie można téj dziewiczéj nieświadomości, ani tego naiwnego wdzięku, znamionującego w Europejce przejście z dzieciństwa do lat młodzieńczych. Rzadko się przytrafia, aby Amerykanka jakiegokolwiek bądź wieku była nieśmiała lub nieświadoma, również jak europejskie dziewice pragnie ona podobać się, ale wié dobrze, do jakich podobanie się to prowadzi ją wyników. Nie ulega złu, lecz je zna; obyczaje jéj czystsze są, niż myśl jéj, świadoma wszystkiego, co dzieje się w świecie i pomiędzy ludźmi.”
„Łatwo jest spostrzedz, że wśród zupełnéj niezależności, jakiéj używa młoda Amerykanka, nie przestaje ona nigdy doskonale władać sama sobą; korzysta ze wszystkich dozwolonych przyjemności, ale żadnéj z nich nie oddaje się zbytecznie, bo rozum zawsze trzyma na wodzy wrażenia jéj i uczucia.”
„My wychowujemy kobiety w nieświadomości, w zamknięciu, prawie pod klauzurą, a potém rzucamy je nagle w bezład towarzyski, bez przewodnika i wsparcia.”
„Amerykanie są logiczniejsi.”
„Sądzą oni, że niepodobieństwem jest prawie stłumić w kobiecie najprzeważniejsze namiętności serca ludzkiego, i że należy raczéj podać jéj broń, z któréj pomocą zwalczyć-by je mogła. Ponieważ nie są zdolne usunąć całkowicie niebezpieczeństwa, na jakie narażoną bywa godność kobiety, pragną, aby sama siebie bronić umiała, i więcéj ufają w swobodną a umiejętnie skierowaną moc jéj woli, niż w przeszkody, które zawsze obalanemi być mogą.”
„Chociaż Amerykanie są narodem bardzo religijnym, nie samę tylko religię dali kobietom jako oręż do bronienia ich godności przeciw pokusom, ale starali się jeszcze uzbroić jéj rozum. W tym, jak w wielu innych razach, trzymają się oni raz obranéj metody postępowania. Naprzód czynią wszelkie możebne usiłowania dla doprowadzenia jednostki do jéj osobistego i samoistnego rozwoju, a doszedłszy dopiéro do ostatecznych granic siły ludzkiéj, wzywają ku jéj podtrzymaniu religią. (Tcqueville: de la Démocratie aux Etats-Unis). To praktyczne i samodzielne kształcenie Amerykanek nie odziera ich jednak z poezyi i kobiecego wdzięku.”
„Kobieta w Ameryce jest poetyczną iskrą i promieniem dla swéj społeczności. Surowy Amerykanin kocha ją miłością czułą a zarazem rozumną. Jest mu ona równą istotą, jest mu szczęściem, prawdziwą towarzyszką życia, duszą i ozdobą jego domowego ogniska. Szukali się oni wzajem wśród tłumu i wolną wolą wybrali siebie. Ona przyszła do niego, nie ze spuszczonemi oczyma, nieśmiała i niema, ale z dłonią otwartą i czołem wzniesioném; i jest mu téż pomocą, radą, pociechą i natchnieniem.”
„Piękna, wesoła, strojna, lekką ci się wydaje, uśmiecha się do ziemi, jak mówi perski poeta, ale męzkie i gruntowne wychowanie wszczepiło w jéj serce poczucie obowiązku, szlachetną dumę i jakieś nieledwie bohaterstwo w myślach i postępkach.” (August Laugel: les Etats-Unis).
„Ona przyszła do niego, nie ze spuszczonemi oczyma, nieśmiała i niema, ale z dłonią otwartą i czołem wzniesioném” — co znaczy, że nie na oślep wybierała sobie towarzysza na życie całe, że aktu małżeństwa dokonywała, wiedząc dobrze o tém, co czyni, rozumiejąc tę drogę, na którą wchodzi, cel, co u kresu drogi téj stoi, i wszystkie powinności, trudy i uciechy, jakie ją na niéj czekają. To téż nie dziw, że późniéj, z tąż samą śmiałością i świadomością swoich dróg i celów, postępuje w życiu, cnotliwa i spokojna. Miłość, która skłoniła ją do wejścia w życie rodzinne, nie była przemijającém wrażeniem, ani uniesieniem rozmarzonéj wyobraźni, ale prawdziwém trwałém uczuciem, zatwierdzoném i wspomaganém przez rozum. Ten sam rozum nie daje potém wygasnąć łatwo raz powziętemu uczuciu, z niego-to kobieta wysnuwa jasność pojęć i siłę przekonań, jako podstawę wszystkich swych czynności; rozum ten, oparty na gruntownéj wiedzy i szerokich na rzeczy poglądach, tworzy w niéj saméj świat pełen treści, który ją chroni od próżnowania, nudy, żądzy czczych a błyskotliwych rozrywek, od zmienności w uczuciach i niezdrowych wrażeń, będących wynikiem próżni wewnętrznéj i bezmyślnego far-niente.“
„Próżnowanie wyradza znudzenie, znudzenie szuka rozrywek: cóż ma czynić nie zapełniona niczém dusza, skazana na wieczną z samą sobą rozmowę, a nie mająca sobie nic do powiedzenia?“
„Trzeba duszy téj dać wewnętrznego obrońcę: niech sumienie jéj, niech jéj rozum będzie dla niéj wiecznie obecną i wiecznie zbrojną strażą, przeciw niebezpieczeństwom ukrytym, przeciw podszeptom węża kusiciela.”
„Trzeba w kobiecie wytworzyć duszę bogatą we wszystko, co piękne i prawdziwe, we wszystko, co święte na ziemi, aby w miarę wartości duszy swojéj sama siebie cenić umiała, i aby z poczucia własnéj wartości czerpać mogła szlachetną dumę, będącą świadectwem cichéj cnoty.”
„Uczyć kobietę mamy, uzbrajać ją przeciw wszelkim zasadzkom; wszystko, co potęguje rozum, służy do osłabienia kaprysu; dusza ludzka ma wstręt do próżni: jak koło młyńskie, ciągle jest ona w ruchu, i jak młyn ziarn do zmielenia, potrzebuje coraz nowych do rozrabiania w sobie żywiołów. Jeśli do młyna duszy nie włożymy myśli zdrowéj, pójdą do niego namiętności.”

(Eug. Pelletan: La mère.).

Daremnie od dzieciństwa kobieta uczy się machinalnie powtarzać ustami zasady katechizmowéj moralności; daremnie ci, co ją wychowują, dociągają strunę jéj duszy do jednego z góry wyznaczonego dla niéj i konwenansem uświęconego tonu; daremnie słyszy ona sakramentalny frazes: „kobieta stworzona jest, aby zostać dobrą żoną, matką, gospodynią.” Dopóki umysł jéj nie posiądzie gruntownych zasad i szerokiego rozwoju, dopóki myślą nie zespoli się ona z całą ludzkością, i nie ogarnie dalszych światów, niż spiżarnia, salon lub garderoba, dopóki nie zdobędzie głębokiego przeświadczenia o tém, iż jest człowiekiem, mającym koniecznie do celu jakiegoś dążyć z pracą i cierpieniem, i dopóki nie nauczy się pracować i cierpiéć — dopóty katechizmowe morały i sakramentalne frazesy rozwiewać się będą bez śladu, i dopóty ogół narzekać będzie na rozstrój rodzin, na próżność, złe obyczaje i błyskotliwość kobiet.

III.

Tak się ma z kobietami, które dochodzą do jedynego wskazanego im celu życia — małżeństwa. Ale spojrzmy po-za tę najliczniejszą falangę, złożoną z żon, matek i gospodyń, i zobaczmy, czy oprócz nich niéma innych jeszcze kobiet, które błądzą po świecie, daremnie szukając celu, na którego doścignięcie mogłyby użyć wszystkich moralnych i umysłowych sił swojéj istoty?
Kobieta powinna być żoną, matką, gospodynią: oto jéj cel jedyny, jéj nieodzowne przeznaczenie; a gdy go nie osiągnie, gdy życie jéj innemi pójdzie drogami, jest wtedy wśród ludzkości jak niepotrzebna odrośl urodzajnego drzewa, istotą o chybioném życiu, czémś nieokreśloném i niemogącém zdać sobie i innym sprawy, dla czego istnieje. Oto teorya ogólna celów i przeznaczeń kobiety, oto wyrazy fatalistyczném kołem opasujące istnienie tych paryów społeczeństw, które, w ślepéj babce małżeńskich gonitw nie mogły lub nie chciały pochwycić pierwszéj lepszéj męzkiéj indywidualności, albo które nieszczęściem jakiém utraciły ognisko rodzinne.
Zdarza się niekiedy słyszéć naiwne zapytanie dziecięce: po co Bóg stworzył muchy, komary i tym podobne żyjątka, które pozornie żadnego nie przynoszą pożytku, a tylko dokuczają ludziom? Na to starsi odpowiadają w kształcie objaśnienia, że, lubo muchy, komary i tym podobne żyjątka żadnego widocznego nie przynoszą pożytku, są przecie potrzebne światu, bo zjadają mniejsze od siebie owady, któreby wielką szkodę roślinom lub ludziom wyrządzać mogły. Kobiety, nieposiadające węzłów i nie spełniające zadań rodzinnych, nie zjadają zapewne szkodliwych owadków, jak muchy i komary, ale zda się, iż społeczność mniema, że na to chyba są stworzone, aby wchłaniać w siebie pewną ilość tlenu i pewną téż dozę kwasu węglanego wydychać, gdyż inaczéj mogłaby się zepsuć równowaga gazów, utrzymujących życie roślinne i zwierzęce.
I otóż nowa kategorya istot ludzkich z przeistoczonym duchem i przyobleczonych w obcą sobie naturę. Gdy panna na wydaniu, dążąca dopiéro do ukazywanego jéj za mgłą różaną małżeństwa, jest aniołem nieświadomości, kwiatkiem, a raczéj pączkiem kwiatka, zwijającym swe listki przy najlżejszém zetknięciu się z rzeczywistością; gdy następnie kobieta, która już wstąpiła w nieznane sobie krainy rodzinnego życia i spraw jego, staje się bóstwem, przed którém pochylają się głowy magistrów salonowéj filozofii, słońcem, koło którego krążą nieustannie salonowe księżyce, lub, co najwięcéj, „drewnem ku podpaleniu kuchennego ogniska...” kobieta, przed którą los zamknął podwoje świętego przybytku, widzi się wśród ludzkości w roli... komara i muchy.
Kobieta, niebędąca żoną, matką i gospodynią, czémże jest w społeczności dzisiejszéj? Jakie ma pole do użytecznéj i podnoszącéj ją moralnie pracy? do jakich ma dążyć celów?
Na to pytanie wszystkie usta milczą albo się uśmiechają szyderczo. Kobieta, niebędąca żoną, matką, ni gospodynią! Ależ to stara panna, istota śmieszna, złośliwa, na piersi i ręku nosząca szkaplerze i różańce, które nie przeszkadzają jéj pobożnemi obmowami szarpać sławę bliźniego. Albo znowu ta kobieta, która zerwała związki małżeńskie, a wiec niemoralna, nieoddająca należnego szacunku wielkiéj idei rodzinnéj! Wartoż myśléć o podobnych istotach? Wartoż zajmować się niemi i szukać dla nich celów życia? Zresztą są to wyjątki. Zasady tworzy się dla ogółu, a wyjątki niech sobie same radę dają, jak chcą i mogą. Tak wyrokuje ogół, ale czy wyrok ten nie spotka się z zagadnieniem brzemienném boleścią, wzywającém ratunku dla tych, których pochłania ogrom społecznych przesądów: co znaczą te parye w naszym wieku, którego zasadą i dążeniem najwyższym jest światło dla wszystkich i miłość dla wszystkich? Co znaczą te wyjątki, równie przecież jak ogół od niewoli cieniów wykupione wiekową walką pokoleń ze złym duchem fizycznéj, a więc i liczebnéj, przewagi! Za co na istotach tych ciąży straszny wyrok moralnéj nicości? Czemu są one dla ludzkości przedmiotem szyderstw i potwarzy?
Tak, stare panny bywają często śmieszne, złośliwe, obłudnie nabożne; ale dla czego takiemi bywają? Kobiety, które miały, ale utraciły ognisko domowe, stają się niekiedy niemoralnemi i postępowaniem swém oburzają na siebie ogół, ale znowu: dla czego tak się z niemi dzieje? Czy przyszły one na świat z temi przywarami i ułomnościami swemi? Czy inaczéj niż resztę śmiertelnych wytworzyła je natura? Albo raczéj, czyliż-by nie można przypuścić, że Najsprawiedliwsza i Najmędrsza wola uczyniła je zrazu bez żadnéj fatalistycznie narzuconéj im ułomności, ale, że duch ich urobił się z zepsutego tchnienia przesądów, zesłabł i zmarniał w pasowaniu się z przeciwnościami życia, na który mężne i zacne zniesienie nie dano im sił umysłowych i samoistnych?
Pozbawione rodzinnego życia, nie umiejąc wybrać sobie żadnego celu, ani mogąc rozmiłować się w żadnym, czują w sobie samych próżnię, któréj nie mają czém zapełnić. Więc do młyna duszy starych panien idzie zazdrość i nienawiść, idą ołtarzyki i różańce, grzeszki sąsiadek, pieski, koty i papugi, a do młyna duszy innych samotnych kobiet dostaje się zalotność i niebezpieczna wrażliwość, księżyce salonowe i magazynowe wystawy. Koło ducha wciąż się obraca i wciąż potrzebuje żywiołów do rozrabiania w swym młynie; gdy nie posiada dobrych, chwyta złe, bądź co bądź, gdyż karmy ciągłéj potrzebuje. A gdyby ten młyn duchowy znalazł w głowie kobiety myśl zdrową i oświeconą, wiedzę, znajomość społeczeństwa i jego potrzeb, miłość dla pięknéj jakiéj idei, pragnienie czynu i umiejętność pracowania, wytworzyłby zapewne w wiecznie dążącym i niepowstrzymanym ruchu swoim, zamiast śmieszności, pożytek, zamiast złośliwości, dobro, zamiast występku, cnotę.
Lecz, niestety, łatwiéj jest wybuchać śmiechem lub obrzucać wzgardą, niżeli dochodzić źródła, z którego płynie zło i śmieszność. Tak zapewne: weseléj jest śmiać się i wygodniéj oburzać, niżeli przez pracę myśli i wielką miłość bliźniego wyszukiwać skutecznych leków na smutną chorobę społeczną, od któréj wiele istot umiera nędzną moralną śmiercią. Ale jest-że to sprawiedliwém, że pośmiewiskiem i wzgardą społeczność okrywa istoty, którym sama nie dała podstawy moralnego bytu, usuwając z pod ich stóp niezłomną opokę, jaką jest powzięte od piérwszych dni życia przekonanie, że kobieta jest nadewszystko i przedewszystkiém człowiekiem, i czy zostanie żoną i matką, czy téż tytułów tych odmówi jéj przeznaczenie, nigdy przecie nie traci znamienia człowieczeństwa, wzywającego ją do myśli rozumnéj, do życia pracy, tém pełniejszego zasługi, że samoistnego, że odartego z uciech i ułatwień, jakich darmo-by szukać na drodze kobiety samoistnéj.
Oto naprzykład: szeroką ulicą miasta płynie tłum rozliczny, a przezeń sama jedna, jakby samotna przeciska się kobieta. Przed nią, za nią, wkoło niéj idą ludzie ręka w rękę, gwarzą poufnie lub wesoło, wzajem torują sobie drogę śród tłumu, dłonie ich wspierają się wzajemnym uściskiem. Ona tylko idzie sama jedna, żadne ramię jéj nie wspiera, żadna opiekuńcza dłoń nie usuwa téj fali, która ją potrąca, zalewa, pochłania, żadne oko nie strzeże bezpieczeństwa jéj kroków, niczyje usta nie zwracają się ku niéj z uśmiechem przywiązania lub bratniéj myśli wyrazem. Droga jéj przez tę gwarną ulicę tak samotna i trudna, jak wędrówka całego jéj życia.
Albo znowu, wśród towarzyskiego koła żony i matki zasiadły w całym majestacie wysokich godności swoich. Złote główki dziecięce tulą się do macierzyńskich piersi, oczy mężów szukają wzroku żon, spojrzenia żon biegną ku twarzom mężów, a ludzie z poszanowaniem schylają się przed temi, które wedle nich jedynie pełnią przeznaczenia kobiece, jedynie warte są uznania i czci. A kobieta samotna znowu znajduje się pomiędzy temi uprzywilejowanemi niewiastami, jak drobna kropelka, zagubiona w potężnych falach oceanu. Patrzy w około i myśli, że do jéj piersi nigdy się nie przytuli śliczna niewinna główka dziecięcia, że nikt z obecnych nie szuka jéj spojrzenia, aby w niém szczęście i miłość wyczytać, że ci, co ją otaczają, zwać ją zwykli chwastem, bezowocném drzewem, istotą z chybioném przeznaczeniem.
I gdy kobieta owa zostanie potém z sobą tylko, z własnemi myślami, gdy przed umysłem jéj przesuną się widziane obrazy rodzinnych uciech i zaszczytów, a obok nich stanie własna jéj dola twarda, sieroca, czyliż w sercu jéj nie rozsiądzie się żałość bezmierna?
Czyliż to kogo zadziwi, że stęsknionym okiem szukać ona będzie czegokolwiek, coby ubarwiło blade godziny jéj życia, coby zapełniło próżnią, mrożącą jéj piersi, coby smutnym skargom jéj ducha, przyniosło ubogą, lecz kojącą, pociechę zapomnienia.
A z takich ciężkich momentów cierpienia i żałości, samotna kobieta bez moralnego szwanku podźwignąć się może wtedy tylko, gdy myśl jéj oświecona i szeroka potrafi oderwać się od samolubnych pragnień i żalów, gdy serce jéj, wsparte natchnieniami rozumu, piękny cel jaki ukocha, wola rozkaże mimo wszystkiego pozostać człowiekiem i ludzkie pełnić zadania, a praca stanie obok niéj na straży od materyalnéj nędzy i moralnego, z próżnowania płynącego, zepsucia.
Lecz gdy przekonania jéj są chwiejne, myśl w ciasnych zamknięta szrankach, wola słaba, umysł i ręce niezdolne do pracy, a serce nieprzysposobione do umiłowania celu żadnego, — wtedy nieszczęśliwa ugnie się pod trudami i cierpieniami samotnego życia i będzie szukała pociechy w szklaplerzach lub obmowach, albo bezmyślnie i po dziecinnemu rozmiłuje się w ptakach i zwierzętach, albo pogoni za tém, co świat grzechem nazywa, a jeśli grzech ten niedostępny dla niéj... rzucać pocznie kamieniami na tych, którzy grzeszą, z rozpaczy, że sama grzeszyć, jak oni, nie może.
„Raz już należy przecie ukończyć sprawę podziału ludzkości na dwie różne natury: kobiecą i męzką. Bo czém-że ostatecznie jest kobieta? Istotą ludzką i płciową, ale ludzką przedewszystkiém, a wypadkowo płciową.
„Człowieczeństwo jest jéj cechą ogólną, płeć cechą właściwą. Po cóż więc poświęcać w niéj cechę ogólną dla szczególnéj?
Kobieta, jak i mężczyzna, należy do rodzaju ludzkiego; jak on, ma ona do spełnienia, po za płciowém powołaniem swojém, ludzkie zadanie.

(Eug. Pelletan).

IV.

Tak więc, czy zapatrujemy się na niedostatki i błędy kobiet w rodzinie, czy dostrzegamy śmieszności, ułomności i cierpienia kobiet nieposiadających rodziny, zawsze dochodząc źródła tego, widzimy, że płynie ono z fałszywego początku istnień kobiecych.
Wyszedłszy ze spaczonego stanowiska, paczą one sobie życie całe, nie zabrawszy na drogę zapasu sił i wiedzy, karmią się potém trucizną grzechów, próżności, niedorzecznych przesądów i zamiłowań. Nie widząc jasno celu, jakiemu winny oddać życie swoje, albo widząc go z za mgły marzeń dziecięcych, nie mogą przejąć się dlań wielką miłością i zrozumiéć dróg, jakie doń prowadzą. Nie miłując zaś żadnego celu prawdziwie ludzkiego, nie znając społeczności, wśród któréj żyją, nie wiedzą, jakby najpożyteczniéj służyć jéj mogły i nie dościgają wysokiego śród niéj człowieczego i obywatelskiego stanowiska.
A z tego nizkiego stanu umysłów i serc kobiecych, ze sposobów ich życia, bardziéj podobnego do fruwania motyla lub pełzania gadu, niż do rozumnego i krzepkiego pochodu ludzkiego żywota, wynika obejście się mężczyzn z kobietami, za czołobitne z jednéj strony, za pogardliwe i lekceważące z innéj. Lekceważenie to i ta czołobitność przykładają się znacznie do utrzymywania w zacieśnionych szrankach zakresu wychowania i umysłów kobiecych, przyczyniają się wielce do klęsk moralnych ciążących na istnieniach kobiecych.
Ale z drugiéj strony dopóty mężczyźni nie pozbędą się swych względem kobiet przesądów i uprzedzeń, dopóty nie uznają ich za równych sobie wobec światła i celów życia ludzi, dopóki kobiety same rozumem, siłą moralną i zacnością człowieczeństwa swego i zdolności dościgania wielkich celów nie dowiodą.
Czegoż więc potrzeba, aby z obu stron społeczność dojść mogła do tych pożądanych wyników?
Tu niech przemówią serca i sumienia ojców i matek: niech rozum wskaże im, że pierwszy kamień do budowy szczęścia i zacności córek swych oni położyć powinni. Myślą, natchnioną przez rodzicielską miłość i długoletnie doświadczenie, niech ojcowie i matki przebiegną wszystkie boleści targania się i upadki kobiet dzisiejszych, niech spojrzą kędy ich źródło i chronią od nich te jasne dziecięce główki, dziś tak czyste i uśmiechnione, a których przyszła czystość i przyszłe uśmiechy w ich spoczywają ręku. Wychowanie! oto klucz doli lub niedoli, siły lub słabości, zacności lub grzechu.
Porzućmy niewolnicze naśladownictwo, rutynę, modę, wymagania próżności, weźmy rozbrat z przesądami i wszelkiemi fałszywemi uprzedzeniami, do gruntu przerabiajmy, co jest złe, co dobre podnośmy i potęgujmy: — a kiedyś córki nasze nie zasiądą na błyskotliwym tronie salonów, nie będą przyjmowały z radością hołdów utrefionych próżniaków, nie będą łaknęły kawałka chleba, nie umiejąc na niego zapracować, nie staną się światu zgorszeniem lub pośmiewiskiem, ale, świadome ludzkich i obywatelskich celów swoich i dążąc do nich z miłością i rozumem, posiądą w całéj pełni godność człowieczą i, jak owe mądre niewiasty Pisma, czuwać będą, aby w świątyni ich rodzinnego kraju nie zagasły powierzone im lampy Bożego światła.


ROZDZIAŁ II.
O wychowaniu kobiet.
I.

Wychowanie, pojęte w znaczeniu rozwijania i doskonalenia wszystkich władz człowieka, składa się z trzech części, ściśle ze sobą związanych: fizycznéj, umysłowéj i moralnéj. Trzy te części wychowania odpowiadają trzem władzom istoty ludzkiéj, jakiemi są: ciało, umysł i serce. A tak nieubłaganą jest w tym względzie logika natury, że zwichnięcie lub niedołężność jednéj z tych władz osłabia lub rozburza i unicestwia dwie inne.
Człowiek, niedołężny fizycznie, wyjątkowo tylko miewa niezłomną moralną dobroć i dobrze rozwiniętą siłę umysłową; zły moralnie nie dochodzi nigdy do szczytu rozumu; nierozsądny nie może być prawdziwie i stale dobrym.
W tém ścisłém połączeniu władz ludzkich i wzajemném ich na siebie wpływie uwydatnia się nierozerwalny związek ciała i ducha ludzkiego. Strona fizyczna przedstawia ciało, moralna i umysłowa — duszę. Siła i zdrowie ciała jest podstawą zdrowia i mocy duszy, a wzajemnie duch silny i zdrowy podtrzymuje i wzmacnia ciało. Prawda to dobrze znana, ale niezupełnie jeszcze uznana.
W wychowaniu mężczyzn strona fizyczna, moralna i umysłowa postępowały prawie równolegle. Niekiedy jedna z nich wzmagała się kosztem innéj, według ducha i potrzeb czasu lub miejsca. Sparta, naprzykład, przedewszystkiém wielbiła i kształciła ciało; średniowieczne i scholastyczne wychowanie miało na celu tylko duszę. Pomimo jednak te czasowe i miejscowe zboczenia, równowaga wracała wkrótce i, jakkolwiek niezupełnie doskonałe i rozwinięte, trzy czynniki: fizyczny, umysłowy i moralny, wchodziły i wchodzą w pewnéj mierze w zakres wychowania mężczyzny.
Nie idzie za tém, aby wychowanie mężczyzn doskonałém było wszędzie i zawsze.
Dziś jeszcze, z wyjątkiem małéj liczby krajów, w których otrzymało już ono właściwy kierunek i wszelki rozwój możebny przy obecnym stanie światła ludzkości, wszędzie indziéj zresztą istnieją niedostatki i błędy, nienaprawione jeszcze, ale już poczute przez ogół i ukazywane przez ludzi, ściśle i wyłącznie kwestyą tę badających.
Lecz z wychowaniem kobiet rzecz się ma daleko gorzéj. Dla nich — wszystko, co już jest dobrém w wychowaniu mężczyzn, nie istnieje jeszcze całkiem, albo istnieje w bardzo wyjątkowy i niedoskonały sposób; wszystko, co w niem złe, stokroć bywa gorszém.
Od samego początku społeczeństw ludzkich w rozwoju kobiet zaniedbywano zawsze któréjkolwiek strony ich istoty.
Już-to fizyczne siły kobiety od samego początku dziejów widzimy zaniedbane, wyjąwszy Spartę, w któréj znowu kobieta była uważana, nie za ludzką istotę, ale za narzędzie do tworzenia ludzi. Spartankę kształcono i potęgowano fizycznie, nie dlatego, aby na téj podstawie rozwijała się jéj duchowa istota, ale, aby fizyczny dobry jéj ustrój pomagał do zdrowego ustroju rodzących się z niéj synów. Część celu fizycznego wychowania kobiety Spartanie wzięli za cel cały; moralna strona nietylko zaniedbana, ale poniżona i zdeptana była w lacedemońskich kobietach, a umysłowa właściwie nie istniała wcale, ani u mężczyzn, ani u kobiet, w narodzie, którego jedyną nauką było prowadzenie wojny, jedyną sztuką zręczne złodziejstwo.
Zresztą w żadnym innym kraju historya nie przedstawia nam dbałości o fizyczny rozwój kobiety. Wprawdzie i kształcenie duchowéj jéj istoty mało znajduje miejsca w myślach i dziełach filozofów, pedagogów i prawodawców; są jednak gdzieniegdzie ślady, iż się nią, choć pobieżnie, choć zawsze z rodzajem lekceważenia i mnóztwem trwożnych zastrzeżeń, zajmowano. Ale ciało kobiety o tyle tylko obchodziło ludzkość, o ile było piękném lub brzydkiém, o sile zaś, o zdrowiu jego pedagodzy i prawodawcy wszelkich czasów nie myśleli. Nigdzie, oprócz Sparty, nie widzimy w historyi, aż do najnowszych czasów, zakładów gimnastycznych dla kobiet.
Nigdzie nie znajdujemy dla nich swobody ruchu, możliwości ćwiczeń fizycznych, właściwych dla ich organizmu, hygienicznych warunków mieszkań i pokarmu. Owszem, u większéj części narodów starożytnych uważano kobietę za istotę nieudolną z natury, częstokroć szkodliwą społeczeństwu i tolerowaną w niém tylko z przyczyny, że bez niéj ludzkość nie mogłaby przedłużać swego istnienia. Jako więc taką, usuwano ją od społeczności, oddawano pod wszechwładne panowanie mężczyzny, trzymano w ciasnych obrębach zamkniętych mieszkań, w których brakło jéj wszelkiéj możebności ruchu i fizycznych ćwiczeń, a nawet zdrowego powietrza.
Co więcéj, w imię źle pojętéj piękności zewnętrznéj, uważanéj za jedyną kobiet zaletę, w wielu krajach kaleczono i krzywiono członki, odmawiano użycia słonecznych promieni, sztucznie a zgubnie kształtowano ich organizm.
Grecy i Rzymianie, bardziéj postępowi w wyobrażeniu o kobietach od Indyan i Egipcyan, więżą je przecie w zamkniętém Gineceum, z którego wydalać się im wolno w pewnych tylko oznaczonych porach, pod zasłoną, krokiem mierzonym i nakazanym przez zwyczaj.
Wschód zamyka kobiety w haremach i pogrąża fizyczne ich władze w dusznéj atmosferze niewoli, ozłoconego zbytkiem próżniactwa, i podniecanych niém namiętności. Chińczycy, w imię dziwacznie rozumianéj piękności, kaleczą im stopy tak, że już przez życie całe lektyki muszą je zwalniać od chodzenia, a powszechnie znajoma jest historya tego króla egipskiego, który, chcąc się okazać wspaniałomyślnym dla kobiet, pozwolił im swobodnie przechadzać się po ulicach miasta, pod warunkiem, aby nie czyniły tego inaczéj, jak w obuwiu, jednocześnie zaś wydał rozkaz do wszystkich szewców swojego państwa, aby żaden z nich, pod karą śmierci, nie sporządzał kobiecego obuwia.
To téż starożytne kobiety Wschodu i Południa rozwijają się wątle i niewyraźnie, na tle dziejów przeszłości wyglądają więcéj jako cienie ludzkie, niż jako ludzie, a pogwałcona i zwichnięta w nich strona fizyczna tak tamuje postęp ich ducha, że wyjątkowo tylko podnoszą się na wyższe stopnie moralności i umysłowości, ogólnie zaś toną w zepsuciu lub nicości zupełnéj.
Średnie Wieki, dając chrześcijańskiéj kobiecie więcéj wolności, dały jéj téż więcéj fizycznego hartu i zdrowia. Dzielna i żywotna natura kobiet anglosaksońskich, normandzkich i gallijskich, dźwignęła je z pierwotnego upośledzenia. Zresztą zmieniły się zasady rządzące światem; śród wielkich burz i przesileń, wstrząsających społeczeństwem w pierwszych wiekach naszéj ery, powstało mnóztwo pojęć i popędów ludzkości, nieznanych dawniéj całkiem, lub znanych zaledwie drobnéj garści nielicznych wybranych. Kobieta chrześcijańskiego Zachodu szerzéj i swobodniéj odetchnęła. W wojowniczéj i romantycznéj téj epoce nierzadkiemi bywały zjawiska kobiet-rycerek, odzianych ciężką zbroją, harcujących na koniu, ponoszących trudy wojenne, — co wszystko potrzebowało pewnego a niemałego zasobu sił i zdrowia. Albo znowu ze strusiem piórem, owiewającém jéj harde czoło, na koniu, z naciągniętym łukiem w ręku, kobieta średniowieczna przebiegała szerokie przestrzenie, zapuszczała się w gęstwiny leśne, wzrokiem ścigając śmiały lot sokoła, goniącego pod niebem ofiarę, która za chwilę miała być dotknięta śmiertelnym ciosem jéj strzały. Albo znowu, troskliwa o swoję zewnętrzną piękność, odgaduje najważniejsze warunki hygieny, wstaje ze wschodem słońca, kąpie się w zimnéj wodzie, jeździ konno, strzeże się silnych wzruszeń i daje światu zjawiska takie, jak Diana de Poitiers, albo Ninon de Lenclos, w sześćdziesiątym roku życia piękne aż do zdobywania serc królewskich.
Przykłady te jednak kobiet, tak silnych i zdrowych fizycznie, że mogły wojować, oddawać się nużącym uciechom myśliwskim, lub do późnéj starości przechowywać piękność i świeżość ciała, stanowiły tylko wyjątki, które właśnie dlatego tak nas uderzają i dziwią, że były wyjątkami. To zdrowie fizyczne pewnéj części kobiet średniowiecznych nie było skutkiem stale przyjętéj w wychowaniu ich zasady, ale raczéj wypadkowém, jakby przemijającém zjawiskiem, pochodzącém częścią z grubości obyczajów ówczesnych, częścią z rycerskiego, awanturniczego i miłosnego ducha epoki. Daremnie chcielibyśmy w Średnich Wiekach szukać zakładów publicznych, mających na celu fizyczne kształcenie kobiet, albo przynajmniéj pewnych o tym przedmiocie teoryi, — nie znaleźlibyśmy ich w dziełach ówczesnych myślicieli i prawodawców. Nic podobnego nie istniało naówczas, rozwój zaś fizyczny małéj części ówczesnych kobiet był dziełem wypadku, a nie przemyślanéj zasady, skutkiem instynktowego parcia epoki, a nie poczutéj i uznanéj przez ogół potrzeby.
Ponieważ zaś wszystko, co wypływa, nie z zasad, opartych na stałych i pewnych pojęciach, lecz z trafu lub ślepego instynktu jednostek, nie posiada warunków dla stałego bytu i nie zapuszcza głęboko korzeni w grunt społecznego ustroju, więc i te wyjątkowe zjawiska pewnego wydoskonalenia się fizycznego kobiet zniknęły wraz ze zniknięciem ze świata ducha awanturniczości, wojnomanii i obyczajów obozowych.
Rozwijanie w wychowaniu kobiety strony umysłowéj i moralnéj również widzimy w przeszłości niedostateczne, najczęściéj spaczone, niekiedy brak zupełny rozwoju. W pewnych epokach pojawiały się wprawdzie kobiety, wielkie siłą moralną i umysłową; ale naprzód: były to samodzielne zjawiska, świadczące o człowieczeństwie kobiety, objawiającém się bez żadnéj zewnętrznéj pomocy, owszem, pomimo zapór i przeszkód mnóztwa; następnie: w zjawiskach tych obie strony ducha, moralna i umysłowa, rzadko posiadały równowagę i postępowały równolegle, najczęściéj zaś jedna przeważała, a nawet pochłaniała drugą. Tak naprzykład Aspazye i Diotymy greckie a potém rzymskie hetery, oprócz piękności, posiadały znakomity rozum, przez który jedna z nich stała się doradczynią i przyjaciółką Peryklesa, inna pojętną i na zawsze sławną uczennicą szkół filozoficznych, inne jeszcze były pełnemi wdzięku i rozumu towarzyszkami tak sławionych starożytnych Rzymian. Kiedy rzymskie matrony, pogrążone w upośledzeniu i nieudolności, prowadziły nędzny żywot we wzgardzie u swoich mężów, kiedy stanowisko ich było tak podrzędne, iż nie miały prawa otwierać dowolnie spiżarni i piwnic swoich domów, (tych ostatnich dla tego, aby się nie upijały zbyt często, piszą historycy); świetne hetery jaśniały pięknością, dowcipną rozmową, oświatą, muzyką i poezyą i temi przymiotami swemi pociągały do siebie mężów nierozwiniętych i poniżonych matron, przykuwały ich do siebie powabem sztuk, nauk i wykształconego smaku, — królowały, słowem, nad królującymi światu Rzymianami.
Ale Hetery owe, w których objawia się znakomity rozwój umysłowy kobiet starożytnych, były istotami, pozbawionemi wszelkiego moralnego zmysłu, należącemi do każdego, kto większym potrafił otoczyć je zbytkiem, gotowemi zawsze ukazać się z czarą przy ustach w orszaku bogini miłości, obnoszonéj po Rzymie śród tłumów ludzi, albo zasiąść na okrytych purpurą łożach wkoło stołów biesiadnych i z rozwianemi włosami wzniecać i podsycać szalone bachanalie. Kobietom owym umysłowy rozwój potrzebny był, nie dla samego siebie, nie dla doskonalenia i podnoszenia ich człowieczéj natury, ale dla przywabienia Rzymian, znudzonych pierwotną prostotą i nieudolnością matron, dla zadowolenia chciwości i zmysłowości.
Strona moralna leżała w nich odłogiem, zgłuszona rozigranemi namiętnościami. A było tak dla tego, że rozwijanie kobiecego umysłu nie było wówczas zasadą stałą, nie płynęło z przekonań i poczutych potrzeb ogółu, ale służyło wyjątkom za środek do osiągnięcia osobistych, najczęściéj złych, celów.
Mądre kobiety greckie takiemi samemi były, jak rzymskie, pod względem moralności. Rozwiązła ale uczona Aspazya odwiodła Peryklesa od jego cnotliwéj lecz nieokrzesanéj żony, a w rozmowach Sokratesa jest ustęp, opisujący, jak, w czasie sławnych przechadzek tego filozofa pod sklepieniami przysionków, jeden z uczniów jego doniósł mu o przybyciu do Aten sławnéj z rozumu i piękności kurtyzanki. Sokrates, odłożywszy na stronę powagę filozofa, udał się do niéj, a rozmówiwszy się z nią o filozofii, zapowiedział, iż odtąd często ją z uczniami swymi nawiedzać będzie. „Jeśli nie z próżnemi rękoma przychodzić będziecie, wielce będę wam rada” — odrzekła mądra kobieta starożytnéj Grecyi.
Tak w starożytności z jednéj strony istniała głęboka ciemnota, połączona z bezwiedzą i bezmyślną moralnością matron, z drugiéj — widziano oświecone sztuką i nauką umysły, obok najwyuzdańszego moralnego rozpasania, heter i kurtyzanek. Po jednéj stronie stanął rozwój umysłowy świetny, ale zgubny, bo na złych oparty zasadach; po drugiéj moralność chwiejna i bez zasługi, bo bezwiedna i przymusowa.
Z rozdziału tego wynikło, że matrony pozazdrościły Heterom hołdów im składanych i zaczęły je naśladować w tém, co było u nich zewnętrznego. Poczęły na wzór Heter malować brwi i policzki, zlewać wonnemi olejkami swe ciało, odkrywać piersi, drogiemi szpilkami zdobić włosy.
Zaczęły téż osypywać różami purpurowe łoża wkoło biesiadnych stołów i do malowanych ust nieść puhary z upajającym trunkiem. Wszystko to jednak nie do twarzy im było, gdyż, przybrawszy zewnętrzną postać Heter, nie posiadały tego, co w tych ostatnich stanowiło samę istotę powabu, jakiemu ulegali Rzymianie: nie posiadały oświaty ich i talentów. Przekształcone matrony owe były bodaj piérwszemi wzorami kobiet, które w naszych czasach otrzymały przezwisko Lwic, a które od pierwowzorów swoich przejmują to tylko, co w nich zewnętrzne i najgorsze, zapominając, iż nie mają czém, tak jak tamte, okupić śmieszności i usterków swoich.
Tymczasem, gdy namnożyło się w Rzymie takich niezgrabnie naśladowniczych matron, zgasła przy nich świetność Heter prawdziwych.
Śmieszność nieumiejętnych naśladownic śmiesznością okryła umiejętność pierwowzorów, i jak niemoralność Heter pochłonęła bezmyślną moralność matron, tak w ciemnocie tych ostatnich zagasło fałszywe i nietrwałe, bo jednostronne, światło piérwszych.
Po kobietach greckich i rzymskich nastąpiły kobiety Chrześcijanki.
Jedynie może w całych dziejach ludzkości Chrześcijanki piérwszych wieków połączyły w sobie rozwój moralny i umysłowy. Idea zbawcza, poetyczna, mówiąca o wielkości maluczkich i bogactwie ubogich, przeniknęła zarazem serca ich i umysły, ona to wychowała je moralnie i umysłowo, przez nią doświadczały one uczuć wzniosłych aż do bohaterstwa, nabywały rozumu wielkiego aż do mądrości. W epoce téj Perpetua i Felicyta, dwie młode dziewice, silne miłością i przekonaniem zarazem, w imię idei swojéj odrzucały wszystkie rozkosze, jakiemi świat rzymski otaczał młode i piękne patrycyuszki, i przyjmowały śmierć męczeńską w arenie pełnéj zwierząt rozjuszonych. Przedstawiały one przykład strony moralnéj, podniesionéj w kobiecie do bohaterstwa, do najwznioślejszego z poświęceń: poświęcenia za ideę. W tym samym czasie mądra i cnotliwa Paula uczyła się po grecku, po łacinie i po hebrajsku, aby z pomocą tych języków módz posiąść wiedzę ówczesną, do któréj były one jedynym kluczem. Marcella ubiegała się z Ojcami Kościoła o lepsze w tłómaczeniu najzawilszych miejsc Pisma; Eustachya była doświadczoną i umiejętną doradczynią i towarzyszką prac Św. Hieronima. W zepsutym i ciemnym świecie ówczesnym, Chrystyanizm stworzył kobiety-bohaterki i kobiety-mędrce; bez pomocy prawodawstwa i zakładów publicznych, wychowywał on kobiety moralnie i umysłowo, mocą miłości i wielkich pojęć, które w nim tkwiły.
Wszakże i ten moralny i umysłowy rozwój pierwszych Chrześcijanek nie miał jeszcze dość trwałych podstaw w przekonaniach i pojęciach ogółu, aby mógł zakorzenić się w społeczeństwie i zostać stałą zasadą, kierującą kształceniem dalszych pokoleń. Kiedy Chrystyanizm zapanował światu, nie potrzebował już ofiar męczeńskich, przestał być porywającą nowością, a może i pewne ujemne, wynikłe z zetknięcia się z ludźmi, objawił strony; zapał rozogniający umysły i serca gasł stopniowo, a wraz z nim zagasło nagłe i krótkotrwałe wyniesienie się kobiet nad poziom poprzedni. Wyniesienie się to było chwilowe i miejscowe, wynikło z prądów epoki, tak jak siła fizyczna kobiet średniowiecznych wynikła z awanturniczości i grubych obyczajów czasu, w jakim się objawiała. Gdy więc minęły pierwsze wieki Chrystyanizmu, znowu ciemność zstąpiła na świat kobiety, moralność rozprzęgła się z rozumem, kobiety poczęły znowu postępować po drogach omackiem, blade i nikłe, bez gwiazdy przewodniéj.
I szły tak omackiem przez całe Wieki Średnie, nie kierowane żadną stałą i powszechną zasadą.
Niekiedy, jak jasne świeczniki, błyskały śród téj mglistéj pomroki kobiety bohaterki, jak Joanna Montfort, Joanna d’Arc, Jadwiga; niekiedy na dworach królewskich ukazywały się strojne wielką pięknością, ozdobione dowcipem i talentami, a imiona ich były: Diana de Poitiers, Maintenon, Montespan, du Barry. Ale od końca pierwszych wieków Chrześcijaństwa aż do najnowszych czasów, kobiety, łączące w sobie rozwój władz moralnych i umysłowych zarazem, kobiety, któreby słusznie nosić mogły nazwę ludzi w całém wyrazu tego znaczeniu, były tak nieliczne, że nam, patrzącym dziś na nie przez odległość wieków, wydają się one jak na tle ciemném z rzadka rozsiane jasne punkta.
Czego więc przez tak długi przeciąg czasu brakowało kobietom do pełnego rozwinięcia szlachetnéj natury ludzkiéj? Czy na przeszkodzie ku temu stała słabość ich fizycznéj budowy? Nie; bo rycerki i kobiety myśliwe Średnich Wieków dowiodły niepomiernego zdrowia i zasobu sił fizycznych.
Czy brakowało im władz duchowych, aby mogły sięgnąć po szeroką wiedzę i oświatę?
Podobnemu twierdzeniu zadają fałsz imiona Aspazyi, Diotymy, pierwotnych chrześcijanek, Pauli i Eustachyi, polskiéj Elżbiety, Kazimierza Jagiellończyka żony a mądréj matki czterech królów, kardynała i świętego, — imiona Blanki kastylskiéj, Elżbiety angielskiéj, Heloizy i innych, że już nie wspomnimy o kobietach najnowszych czasów.
Więc może poczucia moralne kobiet nie mogą podnieść się do umiłowania wzniosłych pojęć i nieudolne są natchnąć ich pięknemi czynami?
Kto piérwszy zrozumiał boską naukę, głoszoną usty Chrystusa, i najżywiéj się w niéj rozmiłował, jeśli nie kobiety: Magdalena, Marya, Marta i inne, o których wspomina Pismo! Wszakże ilość pierwszych chrześcijanek, mężnie i z radością przenoszących śmierć męczeńską za umiłowaną ideę, nie ustępuje ilości mężczyzn, którzy za nią walczyli i taką samą polegli śmiercią!
Wszystkie te światłe gwiazdy kobiecego nieba i wiele innych jeszcze, znanych każdemu, komu nie są obce dzieje ludzkości, wywołane z cieni przeszłości, stają na świadectwo potęgi, złożonéj przez naturę w piersi kobiecéj; wszystkie one dowodzą, że kobietom ani sił fizycznych, ani moralnych i umysłowych nie braknie zdolności do podniesienia się w uczuciach i myślach, według wszelkiéj możebnéj miary człowieczeństwa.
Dla czegóż więc kobiety podobne były rzadkiemi zjawiskami tylko, a ogół tonął w nieokrzesaniu lub obyczajowym bezładzie?
Dla czego obok téj duchowéj arystokracyi kobiecéj nie widzimy mniéj bohaterskiéj chociażby, ale oświeconéj i wysoko umoralnionéj, massy kobiet, któreby brały udział w wyrabianiu się i pochodzie społeczeństw zarówno z mężczyznami?
Do przyjęcia w siebie oświaty i podzielenia z mężczyzną berła społecznéj działalności brakło kobietom, nie wrodzonych sił i zdolności, ale powszechnego przez ludzkość uznania w nich człowieczeństwa; brakło im powszechnie uznanéj przez prawodawstwo i przez obyczaje zasady, iż wobec światła, praw i obowiązków człowieczych, są one równemi mężczyźnie istotami, i z zasady téj wpływającego wychowania, któreby jednocześnie i równolegle rozwijało fizyczne, umysłowe i moralne ich władze.
Wychowanie takie nie było w duchu ani starożytnych, ani średniowiecznych, ani nawet pierwszych wieków nowożytnych czasów. Wskutek tego zaniedbania, przez wszystkie czasy marniały najpiękniejsze zdolności umysłów i najszlachetniejsze porywy serc całéj massy kobiet, a świat tracił nieobrachowaną sumę dobra, która, nieuprawiona, zaniedbana, zbyt często nawet krzywiona i na błędne prowadzona drogi, odłogiem leżała w głowach i piersi niewiast, albo zamieniała się w zgubne dla ludzkości żywioły. Prawdy te od niedawna dopiéro wniknęły w przekonania najoświeceńszych społeczeństw. W pewnych, wysoko pod względem oświaty stojących krajach, jak Stany Zjednoczone, Anglia, a poczęści Niemcy i Francya, wielkich już pod tym względem dokonano rzeczy; ale gdzieindziéj wszystko prawie jest jeszcze do zrobienia, zaszłe zaś od niedawna odmiany niby na lepsze są bardziéj pozorne, niż rzeczywiste i nieraz bywają dla kobiet o tyle zgubniejszemi od dawnego stanu rzeczy, o ile zgubniejszą jest fałszywa i dla przyczyn próżności dawana oświata od zupełnéj ciemnoty, która przynajmniéj nie tłumi wrodzonych dobrych instynktów tam, gdzie one istnieją, i nie ściera jedynéj zalety nieoświeconego całkiem człowieka — prostoty.
Spójrzmy, naprzykład, z uwagą wkoło siebie, a ze smutkiem się przekonamy, że w wychowaniu naszych kobiet, oprócz nielicznych wyjątków, strona fizyczna jest w zaniedbaniu zupełném, umysłowa spaczona, niedostateczna i dla błahych a zgubnych rozwijana celów, moralna piastowana wprawdzie troskliwie, gorliwie apostołowana, lecz wskutek słabości fizycznéj i umysłowéj nieprzynosząca bynajmniéj pożądanych owoców.

II.

Zadaniem wychowania fizycznego jest, nie zepsucie i rozwinięcie tego, co w człowieku z natury już jest dobrém, lecz poprawienie, o ile być może, tego, co w nim z natury niedołężne i słabe. Osiągnięcie tych dwóch celów polega na dobrém i właściwém skierowaniu wszelkich fizycznych żywiołów, które podtrzymują i otaczają egzystencyą dziecka; takiemi zaś są: pokarm, sen, ruch, temperatura, a także pierwsze wrażenia, jakie od otoczenia swego otrzymują zaledwie rodzące się w dziecięciu władze uczucia jego i myśli.
Jędrzéj Śniadecki w książce swéj „o fizyczném wychowaniu dzieci” czas fizycznego hodowania dzieli na trzy epoki: niemowlęctwo do lat dwóch, dziecięctwo do lat siedmiu lub ośmiu, młodzieńczość do pory objawienia się pewnych oznak dojrzałości. Fizyczne hodowanie dziecka w pierwszéj epoce, to jest w niemowlęctwie, jeśli nie zupełnie, to głównie ogranicza się do niezepsucia tego, co z natury dobrze jest w dziecku ukształtowaném.
W porze téj rozwijanie i kształcenie w bardzo zacieśnionych pozostaje granicach.
Ztąd jednak wnosić nie należy, aby zadanie hodujących miało być w téj pierwszéj epoce dziecięcego życia małéj wagi, albo łatwe i lekceważenia godne. Piszący o tym przedmiocie lekarze i fizyologowie baczną zwracają w pismach swych uwagę na sposób hodowania niemowląt.
Śniadecki najdłuższy rozdział swego dzieła poświęca téj właśnie epoce. Thierry w wybornéj książce Rady dla matek (Conseils aux mères) obszernie się nią zajmuje w rozdziale Pierwotny rozwój (Premier developpement). Froebel w swych Ogrodach znalazł miejsce dla niemowląt, noszonych dopiéro na ręku piastunek; że już pominiemy liczne, o tym przedmiocie traktujące dzieła, specyalnie medyczne.
Organizm niedawno narodzonego dziecka jest tak wątły i słaby, iż nie zepsuć go, nie przeszkodzić jego wrodzonym funkcyom i nie nadwerężyć ich w jakikolwiek sposób, jest rzeczą trudniejszą, niż się zrazu wydawać może.
A ponieważ dla utrzymania jakiegokolwiek organizmu w zdrowiu i całości i dla uchronienia go od uszkodzeń, potrzebna jest dokładna znajomość i tego organizmu, i wszelkich żywiołów, co, otaczając go, potężne nań wywierają wpływy; ponieważ, daléj, w wieku niemowlęctwa jedynemi opiekunkami dziecięcia, oprócz bardzo wyjątkowych wypadków, są matki: wynika ztąd konieczna dla matek potrzeba wyrozumowanéj i na wiedzy opartéj znajomości dziecięcego organizmu, oraz zewnętrznych żywiołów, które nań wpływają.
Jakim sposobem matki dojść mogą do téj znajomości organizmu swych dzieci i umiejętności rozpoznawania: co dla nich jest szkodliwém a co zbawienném? Znajdą się zapewne tacy, którzy odpowiedzą: wszystkiego tego nauczy je serce. Zapewne: miłość macierzyńska jest potężném i wzniosłém uczuciem, ale sądzimy, że, przy dzisiejszym stanie umysłowości ludzkiéj, można twierdzić, bez narażenia się na spłonięcie w ogniu dla heretyków rozpalonym, iż matki, oprócz wrodzonéj im dla dziecka miłości, w celu zapoznania się z organizmem, powierzonym ich opiece i nabycia umiejętności stosowania do niego wpływów zewnętrznych, potrzebują pomocy: anatomii, przez którą zapoznają się ze wszystkiemi częściami organizmu swego dziecka; fizyologii, która daje im widziéć części te w działaniu; hygieny, wskazującéj prawidła, jakie rządzić mają pokarmem, snem, ruchem, temperaturą otaczającą dziecię. I nietylko fizyologia ciał zdrowych powinna być znajoma matkom, ale i fizyologia patologiczna, czyli nauka o działaniu organów, będących w stanie uszkodzenia i choroby. A znowu, żeby w hodowaniu niemowlęcia zachować trafnie hygieniczne warunki, niezbędną jest znajomość głównych przynajmniéj praw fizyki i chemii, na których polega nauka hygieny.
— Czy podobna! — zawoła mnóztwo głosów — anatomia, fizyologia, hygiena, chemia, fizyka! a może jeszcze pewne znajomości farmaceutyki na wypadek naglącéj choroby dziecka lub nieobecności lekarza? Ależ to cały szereg nauk ścisłych, których nabywanie wymaga wiele pracy i jest wyłącznym przywilejem mężczyzn!
Możnaż naukowemi faktami, liczbami i znakami obciążać i zaciemniać myśl niewiasty, która powinna być tak czystą, jak kropla rosy porannéj, tak pokorną, jak dziecię, tak napowietrzną, jak mgła różana, co się pod obłokami unosi! Słuchajcie, co mówi wielki Molière:

„Qu’une femme en sait toujours assez,
Quand la capacité de son esprit se hausse
A connaître un pourpoint d’avec un haut de chausse.”

Wielce dowcipnym był zapewne komedyopisarz francuzki w zdaniach swych o zakresie, w jakim wedle niego zamknąć się powinien umysł kobiecy: smutne wszakże skutki nieumiejętności kobiet, dziś już dobrze poznane, nic wspólnego nie mają z komedyą, a wesołość, jaką w nas wzbudzić może dowcip Molière’a, znacznie umiarkowaną być musi widokiem mnóztwa dzieci, chorujących i umierających od niewłaściwie udzielanego im pokarmu, kaleczonych i skrzywionych przez nieumiejętne spowijanie, wprawianych w chroniczne słabości jedynie wskutek niezdrowéj temperatury.
Komuż nie zdarzyło się widziéć najlepszych nawet i najczulszych matek, karmiących swe niemowlęta bez miary i potrzeby, — krzyk ich, pochodzący z naturalnéj potrzeby dziecięcéj wydawania głosu, lub z niewiadomych im dolegliwości, przypisujących głodowi, a przez to co chwila i najniepotrzebniéj podających im pokarm?
Ta źle zastosowana ilość pokarmu przyprawia dzieci o chorobę i nieraz o śmierć, a przyczyna złego leży w tém, że matki nie znają u swych dzieci organów trawienia, nie wiedzą, w jaki sposób i jakiém stopniowém działaniem organa te zamieniają żywność na potrzebne dla organizmu soki i błony, — nie znają, słowem, anatomii i fizyologii. — To samo, co z ilością, dzieje się i z jakością pokarmu.
Śniadecki naucza, że jeśli matka własną piersią nie udziela pokarmu dziecięciu, w doborze zastępczyni swéj w tym obowiązku wielkie powinna zachować ostrożności; że do silniejszego lub wątlejszego organizmu dziecka powinien być zastosowany wiek i cały skład fizyczny mającéj je karmić kobiety; że nareszcie do sześciu przynajmniéj miesięcy dziecię nie powinno znać innych, jak kobiece mleko, pokarmów, a potém ma się do nich przyzwyczajać stopniowo i łagodnie, przez pośrednictwo zwierzęcego mleka, mięsa białego i potraw zawierających w sobie jak największą ilość białka. Przepisy te są naturalnie wywnioskowane z dokładnéj znajomości dziecięcego organizmu i procesu, jaki każdy pokarm odbywać w nim musi. Tymczasem, nieumiejętne matki, mimo całéj miłości dla dziecka, i właśnie nawet przez miłość, niekierowaną rozumem i wiedzą, ileż razy rozmijają się z przepisami temi, i jak ilością, tak i jakością pokarmu, pozbawiają zdrowia lub życia istoty, dla których dobra oddałyby chętnie własne zdrowie i życie!
Zarzucić kto może, iż wiele przecie dzieci wychowuje się zdrowo, chociaż ich matki nie posiadają wyrozumowanéj umiejętności fizycznego hodowania. Tak bywa w istocie; ale przypisać to należy szczęśliwemu trafowi, a tam, gdzie idzie o zdrowie i życie człowieka, o podstawę dla jego umysłowéj i moralnéj strony, zdawanie się na traf niezupełnie jest godziwém, w epoce szczególniéj, w któréj wysoko już udoskonalone światło nauki podaje środki rozumnego rządzenia tym trafem. Gdzież zresztą jest pewność, że dziecię, zdrowe nawet napozór, przez błędy, jakim uległo pierwotne jego hodowanie, nie utraciło pewnéj części siły fizycznéj, jaką by w przeciwnym razie posiąść mogło? że w organizmie jego nie powstały zarody fizycznych cierpień, niewidzialne zrazu, ale mające potém objawić się w różnych dolegliwościach i chorobliwych skłonnościach ciała? Nad tą potrzebą wyrozumowanych zasad dla matek zastanowimy się dłużéj w miejscu, gdzie będzie mowa o umysłowém wychowaniu kobiety; tu zaś kobietom, które są już matkami i zanadto kochają swe dzieci, aby w hodowaniu ich chciały się zdawać na traf ślepy lub natchnienie serca, czującego ale niemyślącego, radzimy udawanie się po zbawienne rady do prac ludzi uczonych i kompetentnych w tym przedmiocie, jak np. Jędrzéj Śniadecki, Thierry i inni téj miary pisarze.
W epoce niemowlęctwa wychowawcy nie czynią jeszcze znacznéj różnicy między dziećmi dwóch płci, wady więc i niedostatki téj pierwszéj hodowli bywają obu płciom wspólne. A że mamy tu na celu wykazanie torów, jakiemi postępuje, nie w ogólności wychowanie wszystkich dzieci, ale w szczególności wychowanie kobiet, przestajemy zatém na uczynionéj uwadze o potrzebie dla matek znajomości nauk, które-by mogły zapoznać je z organizmem fizycznym dziecka i jego potrzebami, i przechodzimy do drugiéj epoki, zwanéj przez Śniadeckiego epoką dzieciństwa.
Zaledwie dwoje różnéj płci dzieci opuszcza kolebkę i poczyna chwiejne jeszcze stawiać kroki, wychowawcy mówią do jednego: będziesz mężczyzną! do drugiego: będziesz kobietą!
„Będziesz mężczyzną, — a więc ucz się być wytrwałym na chłód i na głód, strzeż się skarg i łez, bo one ci nie przystoją, używaj co najwięcéj fizycznych ćwiczeń, aby jak najlepiéj rozwinąć siłę ciała, bądź poufałym ze zwierzętami i palną bronią, nabieraj, słowem, co najwięcéj hartu i wytrzymałości, gdyż cnotą twoją ma być odwaga, ozdobą — siła.”
„Będziesz kobietą, — staraj się więc siedziéć najciszéj w najcieplejszym kąciku, unikaj tchnienia wiatru lub promienia słońca, trzymaj się prosto, mów cichuteńko, przechadzaj się powoli, spożywaj słodycze, roń łzy przy każdéj wydarzonéj sposobności, z krzykiem przestrachu uciekaj od zwierząt, mdléj z obawy na widok broni palnéj, gdyż cnotą twoją ma być nieśmiałość, ozdobą — słabość i łzy.
Natura, powiadają, tworząc kobietę fizycznie słabszą od mężczyzny, przez to samo zdaje się już wskazywać, że wyrabianie w kobiecie siły fizycznéj sprzeciwia się jéj celom, że siła ta ma pozostać wyłączną własnością mężczyzny, a za to kobieta otrzymuje w dziedzictwie wdzięk, — niestety, smutny wdzięk słabości!
Ależ w takim razie słabość ducha byłaby téż nieodstępną właściwością kobiet; bo w zdrowém tylko ciele zdrowo rozwija się dusza, a jakież zdrowie może być trwałém bez należytego rozwoju sił fizycznych? Lecz mądra natura nie mogła tak fatalnego losu naznaczyć kobiecie. Prawdą jest, że kobieta rodzi się już słabszym od mężczyzny udarowana organizmem, ale témbardziéj należy dokładać wszelkich usilności, aby nie utraciła by najmniejszéj cząstki sił, jakie natura posiąść jéj pozwala. W klasach ludzi ubogich, w których potrzebną jest tak kobieca, jak męzka, ciężka fizyczna praca, w których hodujący nie znają wykwintnych pojęć o wdzięku kobiecéj słabości i nie mają czasu na kształcenie sztucznego tego wdzięku, widzimy kobiety po większéj części zdrowe i silne, zahartowane na wszelkie zmiany temperatury i sposobu życia, zaprawione do prac trudnych, cięższych nieraz od zajęć, którym się oddają mężczyźni. Kopią one ziemię, żną, noszą ciężary, chodzą boso po śniegu i z odkrytą głową śród deszczu, rodzą dzieci prawie bez cierpienia, i tak mało rujnują się fizycznie funkcyami macierzyństwa, że widywano wieśniaczki, na drugi lub trzeci dzień po urodzeniu dziecka, krzątające się około gospodarstwa domowego, a niekiedy nawet i pracujące w polu.
Innaż-by natura tworzyła kobiety ludowe, a inna te, które się rodzą w wyższych sferach społecznych? Nikt zapewne nie przypuszcza tego, a wszyscy wiedzą, że siłę fizyczną i hartowne zdrowie swoje kobiety z ludu zawdzięczają dzieciństwu, wystawionemu na wszelkie próby i zmiany powietrza, pełnemu swobody i ruchu.
Wprawdzie pomiędzy dziećmi u ludu śmiertelność bywa wielką i częstą, pochodzi to przecież wyłącznie z nieumiejętności lub ubóstwa matek, które w piérwszym razie nie umieją, w drugim nie mogą doglądać dzieci, położyć stosownych granic w stykaniu się ich z otaczającemi je żywiołami, przynosić im nakoniec lekarskiego ratunku w chorobach. Ogólnie zaś w wyhodowanych już dziewuchach, podziwiać potrzeba rozwój i potęgę kształtów, muskularność, siłę i zdrowie, tryskające z twarzy i postaci. A nieraz, w tym fizycznym rozwoju swoim, kobiety tak dorównywają mężczyznom, iż w każdéj, by najcięższéj pracy, mogą iść z nimi w zawody — co téż i czynią.
W klasach dostatnich i tak zwanych oświeconych, kobiety z każdém, zda się, pokoleniem stają się słabszemi, bardziéj podległemi chorobom, a dziś smutny ten stan tak się stał powszechnym, że kobieta zdrowa, z niezepsutym i nieosłabionym organizmem, jest prawdziwą rzadkością. Niekiedy, przy bladéj wprawdzie cerze i wiotkiéj postaci, zdrowie towarzyszy kobietom w najpierwszéj młodości; ale przy pierwszém wstrząśnieniu fizyczném lub moralném, odstępuje ją — kobieta choruje i starzeje się przed czasem, bo na przebycie życia z całém brzemieniem różnych jego dolegliwości sił jéj nie stało. Gdzie zobaczyć dziś można piękne i długie włosy u kobiet, białe i zdrowe zęby, świeżą i czerstwą cerę, którą obok zdrowia do późnych lat zachować można? Gdzie ten moralny piękny spokój w czynnościach i słowach, który utrzymać się zdoła tylko obok nienadwerężonego systematu nerwowego i w nieobecności cierpień fizycznych?
Na to powiedzą niektórzy: kobiety klas dostatnich nie posiadają zapewne zdrowia i sił kobiet ludowych, ale za to są oświeconemi, wiele umieją.
Po zastanowieniu się nad tym argumentem ujrzymy, że właśnie to umysłowe światło, udzielane w pewnych klasach kobietom, jest jedną pobudką więcéj do jak najstaranniejszego kształcenia jéj strony fizycznéj, bo niezawodném jest, iż w dzisiejszym stanie społeczeństw ludzkich, im człowiek więcéj wié i rozumuje, tém więcéj ma do przeniesienia w życiu moralnych cierpień, smutków i zawodów, którym nie podoła źle ukształcony, nadwerężony i osłabiony organizm fizyczny. „Człowiek jest igrzyskiem losu; los ten jest zawsze dziwaczny, a na nieszczęście zawsze potężny. Ten go tylko pokonać może, kto z nim walczyć umié, kto ma tyle mocy ciała i umysłu, iż wszystkie jego pociski wytrzyma, kto ma tyle tęgości, iż się nigdy nie ugnie. Ale ta tęgość, ta prawdziwa wielkość jest tém potrzebniejsza, im człowiek wyższe w towarzystwie zajmuje szczeble: bo los tak jest dumny, że po wyniosłe tylko i harde zwykł sięgać karki” (Jędrzéj Śniadecki: O wychowaniu dzieci). Zresztą tych, którzy fizycznemu zdrowiu kobiet ludowych przeciwstawiają oświatę kobiet klas wyższych, możnaby zapytać: jakie zasoby istotnego światła posiadły te ostatnie w zamian zdrowia pierwszych? Nauczyły się one mówić obcemi językami, wyliczać na pamięć prawidła katechizmowéj moralności, wydobywać z fortepianu „coś nakształt muzyki”. Ale czy z tego skarbca mądrości zaczerpną siłę i umiejętność dla poskramiania swoich buntujących się nerwów, spokojnego zniesienia życia, które cierpieniami różnego rodzaju rozstrajać będzie żywotne nici ich organizmu, jak twarda ręka ostrém dotknięciem rozstraja struny arfy?...
Głównemi żywiołami, od których skierowania lub użycia zależy dobre lub złe, trafne lub błędne hodowanie dziecka w drugiéj epoce jego życia, są: pokarm, ruch, temperatura.
Co do pierwszego: jeżeli dla chłopca hodujący uważają za stosowne pokarmy grube i posilne, to dla dziewczynki przeciwnie powinny być one w ich mniemaniu delikatne, lekkie i przeważnie słodkie. Panienka jadać powinna niewiele, nietyle, ile potrzebuje jéj organizm, ale ile przystoi.
Od dziecięctwa kształcąc ją na istotę idealną, powiewną, co najmniéj delikatną i szczupłą, jadło ukazują jéj jako potrzebę grubéj materyalnéj natury człowieka, konieczną wprawdzie, ale mogącą ulegać znacznym modyfikacyom, wedle płci jedzącego. Można widziéć kobiety, przez całe życie nieużywające pewnych gatunków mięsa, z obawy uszkodzenia swéj cery, i inne, które wstydzą się jeść wobec ludzi, mianowicie wobec mężczyzn. A do tych potwornych śmieszności, niebędących bez wpływu na ich zdrowie i siły, zaprawiane były one od dziecięctwa.
Ogólnie uznaném jest prawidłem, że chłopcom, hodującym się na mężczyzn, nie należy przyzwyczajać się do łechcących podniebienie i rozstrajających systemat żołądkowy przysmaków.
Lecz małe dziewczynki wzrosną przecie na kobiety. A dla kogoż, jeśli nie dla kobiet, pracują cukiernicy całego świata?
Fizyologowie i lekarze nie czynią jednak pod tym względem różnicy pomiędzy dwiema płciami, ale — któż zważa na rady tych pedantów? Babki i prababki nasze miały zawsze tradycyjne swoje szafki z przysmakami dla małych dziewczynek, a jednak wyhodowały nas jako tako. Dla czegoż więc starym trybem nie miałybyśmy postępować rutyną prababek?
Ale babki i prababki nasze żyły w czasach, w których organizm człowieka nie był tak dokładnie znajomy, i szczupły zakres ówczesnéj w téj gałęzi wiedzy zwyczaj zamykał przed umysłem kobiety; rządziły się więc popędami czułości, niekierowanemi rozumem i nauką. Dziś posiadamy wiedzę, opartą na fizyologii i hygienie, a pouczającą nas, że organizm wzrastającego dziecka potrzebuje nabywania coraz nowych soków, których z tradycyjnych przysmaków zaczerpnąć nie zdoła. Kto zna cokolwiek fizyologią, wié dobrze, iż w organizmie dziecka krew z większą szybkością krąży, niż u człowieka, który już doszedł pełni rozrostu, że zatém krew ta, częściéj stykająca się z atmosferą, co chwila traci pewne składowe części swoje i odzyskiwać je musi przez użycie pewnych stosownych ku temu pokarmów; że włókna i błony dziecka, tworząc się i wzrastając, potrzebują coraz większych zasobów: białka, tłuszczu, cukru, krochmalu i t. p. materyałów, z których składa się ciało ludzkie, a które zawierają się przeważnie w pokarmach mięsnych i roślinnych. Kto czytał Traktat o żywności Moleschotta, wié, że, według różnicy wieku, położenia, zajęć, usposobień umysłu, dla każdego człowieka inne pokarmy są najwłaściwszemi, że coraz innych używać ma rolnik, artysta, uczony, starzec, młodzieniec i dziecię. Śniadecki w dziele swém O fizyczném wychowaniu dzieci obszernie naucza, jakich dzieciom udzielać należy pokarmów, lecz o tradycyjnych przysmakach niéma u niego wzmianki bez różnicy płci.
A kto ma czytać Moleschotta i Śniadeckiego, w celu dowiedzenia się o sposobie najwłaściwszego żywienia dzieci? Naturalnie, matki, bo w epoce dziecięctwa, jak w poprzedzającém ją niemowlęctwie, oprócz rzadkich wypadków, jedyną opiekunką dziecka jest matka.
Ale tu przedstawia się trudność niezmierna.
Kobiety, będące już matkami, nie mają najczęściéj dostatecznego o naukach ścisłych pojęcia, nie posiadają umysłowego przyzwyczajenia do skupienia na długo myśli swéj około rzeczy ważnéj i poważnéj, lecz przeciwnie przyzwyczajone są do łatwego ślizgania się po przedmiotach lekkich i drobnostkowych. Wprawdzie, przy dobréj woli, pracy i przy zdolnościach umysłowych, wrodzonych naszym kobietom, możnaby wiele przezwyciężyć trudności i nabyć nareszcie wyrozumowanego i na wiedzy opartego pojęcia o tém, co dziecku szkodliwém jest, a co pomocném.
Ależ właśnie, aby dojść do tak pożądanego celu, trzeba pracy, a więc czasu, a tu czasu tak mało, taki brak!
Oto, naprzykład, powiada jedna z matek: Nie mam czasu na uczenie się i kształcenie umysłu mego dla korzyści mych dzieci, bo winnam dziś oddać kilka wizyt i być na tańcującym wieczorze. Wszak to są przecie obowiązki towarzyskie! Inna znowu: Nie mam czasu na czytanie i naukę, bo czeka mię kilkogodzinne posiedzenie w spiżarni, a następnie długie krzątanie się po domu bez żadnego wyraźnego celu. Możnaby wprawdzie daleko prędzéj załatwić się ze spiżarnią i, bez żadnego uszczerbku dla domowego gospodarstwa, bezcelowy spacer po domu całkiem wyrzucić z programatu dnia; ale... wszak to obowiązki gospodarskie! Trzecia jeszcze matka odpowié: Nie mam czasu gruntownie wniknąć w potrzeby mojego dziecka, bo dziś właśnie czterdziestogodzinne nabożeństwo, jutro spowiedź, pojutrze nieszpory i procesye!
Ale... może-by nie było grzechem, mniéj cokolwiek modlić się ustami a więcéj czynem i myślą, podniesioną wysoko a pracowitą? O herezyo! święte są przecie obowiązki religijne!
Więc cóż się stanie z umiejętném hodowaniem dzieci, jeśli na wyuczenie się go czasu nie staje?
A serce? a tradycya? Jak nas wyhodowały nasze matki, tak my nasze córki wyhodujemy; jak one, nic nie umiejąc, przeczuły, co potrzebném jest ich dzieciom, i my przeczujemy! Wprawdzie niezupełnie jesteśmy zdrowe, mamy słabe nerwy, przedwcześnie utraciłyśmy zęby i włosy, każda zmiana powietrza, każde użycie grubszego pokarmu wprawia nas w przeróżne choroby; ale... snadź, już tak a nie inaczéj natura utworzyła kobietę i niéma widać na to rady!
Matki, które w ten sposób zapełniają sobie czas i rozumują, dają w samych sobie nowy dowód, jak bardzo, jak koniecznie, jak niezmiernie potrzebne jest kobietom szersze, gruntowniejsze umysłowe wykształcenie, któreby im z innéj strony ukazało obowiązki towarzyskie, gospodarskie i religijne, a powinności i starania macierzyńskie nauczyło opierać na innéj nieco podstawie, niż chorobliwa nieraz czułość serca i tradycyjny obyczaj. Wszakże, mimo błędów i usterków, systemat żywienia mniéj jeszcze jest rażącym i nie tak ogólnie nagannym i błędnym, jak zastosowanie drugiego żywiołu fizycznego życia do rozwoju dziewczynek: ruchu.
Tu nie trzeba już wzywać świadectwa fizyologii, bo sam zdrowy rozsądek dostatecznie zdaje się wskazywać, że ruch swobodny, ćwiczenie fizyczne, jak to: bieganie, gimnastykowanie się, dźwiganie ciężarów, znakomicie pomagają dziecku do łatwiejszego i potężniejszego rozwoju członków i siły w całym organizmie. Prawidło to wszakże, lubo powszechnie prawie znane, bardzo rzadko zastosowywaném bywa w wychowaniu dzieci płci żeńskiéj.
Wszakże, chcąc wydać sąd bezstronny, w tym już względzie należy uniewinnić część wychowujących osób i podzielić dzieci i rodziców, po pierwsze: na mieszkańców miasta i wsi, powtóre: na mieszkańców miasta bogatych lub dostatnich i takich, którzy nie posiadają dostatecznych majątkowych środków dla dostarczenia dzieciom swoim, w mieszkaniu lub po-za niém, przestrzeni, potrzebnéj dla ćwiczeń fizycznych.
Mieszkańcy wsi bez wyjątku i mieszkańcy miast posiadający obszerne mieszkania, podwórza i ogrody, jeżeli przykuwają swoje małe córki do miękkich sprzętów, nie pozwalają im używać otwartego powietrza, z obawy, aby nie opaliły się latem, a w zimie się nie przeziębiły, jeżeli nie dają ich rękom innego ćwiczenia, jak wyszywanie na kanwie lub niechętne najczęściéj uderzanie w klawisze fortepianu — tacy rodzice sami winni są temu, jeśli w następstwie córki ich wzrosną z postacią drobną i nierozwiniętą, z organizmem słabym, niezdolnym do zniesienia zmian temperatury lub losu.
Mnóztwo kobiet dziś dorosłych przypomina sobie pewno owe smutne chwile dziecięctwa swego, w których, przykute do stolika rozkazem starszych, nad książką, któréj treść niezrozumiałą jeszcze była dla ich biednéj dziecięcéj głowy, machinalnie powtarzały prawidła gramatyki francuzkiéj, albo słowa katechizmu „O żalu przyrodzonym lub nadprzyrodzonym” lub o tém, że „Bóg jest w niebie, na ziemi i na każdém miejscu.” Za oknem niebo błękitniało pogodą, ptaki świergotały radośnie, słońce z zewnątrz przenikało do pokoju i obfitemi promieniami zalewało stół, zarzucony nienawistnemi kajetami i nienawistniejszym jeszcze zaplamiony atramentem. Natenczas wszystkie fizyczne i duchowe władze dziecka rwały się ku temu słońcu, ku téj pogodzie, które do niego tak wesoło zaglądały przez okno, pragnęły biegania po téj rozkwitłéj zielenią murawie, za temi białemi motylami, co rojem unosiły się nad uśmiechnioném barwami kwieciem, i biedne dziecię, patrząc z pod oka na wszystkie te wzbronione mu rozkosze, czuło zapewne wtedy „żal przyrodzony.” I może, gdyby mu wolno było swobodnie wybiedz na świat Boży, poigrać z motylami, pocieszyć się kwieciem i słońcem, lepiéj niż z klasycznéj szarooprawnej książki poczułoby i pojęło ono obecność Boga w niebie, na ziemi i na każdém miejscu. Ile dziecko, tak uwięzione i przykute do książki przemocą, w bardzo niestosownéj ku temu porze swego życia, skorzystać może z niedołężnie najczęściéj udzielanéj mu nauki, wiedzą wszystkie kobiety, które, dojrzewając, zaglądały do skarbca zebranych w dziecięctwie wiadomości i, pragnąc kształcić swój umysł, zmuszone były rozpoczynać naukę ab ovo, jak gdyby Chapsal, Noel i tutti quanti wcale dla nich dotąd nie istnieli. Ale w fizycznéj stronie istoty swojéj dotkliwie poczuły one pewno skutki owego sztucznego więzienia, stworzonego dla nich w imię nauki, źle pojętéj i nie w porę udzielanéj. „Jak tylko dziecię odwykło od piersi, używa już niektórych zwyczajnych nam pokarmów i chodzić zaczyna, całe wychowanie aż do skończenia 7 roku, albo do stracenia pierwszych zębów i nabycia drugich, powinno być najściśléj fizyczne i tylko fizyczne.
„Krótko mówiąc, piérwszą tę młodość należy całkiem poświęcić wzmocnieniu ciała, a wszystkim przyrodzonym władzom cielesnym pozwolić rozwijać się i bujać w zupełnéj wolności.
„Na to albowiem w tak ważném przedsięwzięciu ciągle pamiętać potrzeba, że wszystkie czynności odbywają się u nas za pomocą pewnych narzędzi czyli organów, w budowie ich czyli organizacyi jest zakład i siedlisko naszych władz i przymiotów. Od zupełnego zaś i dokładnego rozwinięcia się i wydoskonalenia tych władz zależy cała nasza doskonałość, najistotniéj wprawdzie fizyczna, ale po części i moralna.
A przeto, co tylko tamuje, osłabia, opóźnia lub z przyrodzonego toru sprowadza wzrost i organizacyą, to wszystko szkodzi, nietylko zdrowiu i władzom fizycznym ale nawet władzom umysłu i serca“ (Jędrzéj Śniadecki „O fizyczném wychowaniu dzieci”).
Wszakże, jak powiedzieliśmy wyżéj, nie wszyscy rodzice są w możności dostarczenia dzieciom swym dość szerokiéj przestrzeni do rozwinięcia całego fizycznego ruchu, jakiego wymaga organizm tych dzieci. Niebogaci mieszkańcy miast, zmuszeni zamykać się w ciasnych mieszkaniach, posiadających zwykle bardzo szczupłe i niezbyt czyste podwórka, przy najlepszéj nawet woli i zrozumieniu potrzeb dziecka, zmuszeni są więzić je w ciasnych ścianach, w których zamyka ich skromność posiadanych zasobów.
Niemałym wprawdzie sposobem ratunku są w takich razach ogrody i place publiczne, wszakże przedstawiają one wiele bardzo ważnych niedogodności. Ażeby dziecię mogło w miejscach tych używać ruchu, musi być przez kogoś doglądane; matka niezawsze miewa czas na to, piastunka za drogo może kosztuje. Następnie zwyczaj, moda, próżność macierzyńska wprowadziły w użycie staranne i wyszukane dla dzieci ubiory, na które niezamożni rodzice zdobyć się także nie mogą, a bez których rodzicielska, mianowicie macierzyńska, próżność, ukazać dzieci nie chce.
Nareszcie są pewne dzielnice miast, tak odległe od miejsc przeznaczonych na przechadzki, że częste tam prowadzenie dzieci staje się dla wielu matek zupełną niemożnością, ze względu na niedostatek czasu, albo słabe zdrowie. Smutna to rzecz i przynosząca więcéj szkody młodym pokoleniom, niżeli napozór zdawać się może.
W końcu przeszłego stulecia urodził się w Niemczech człowiek, obdarzony przez naturę gorącém sercem i wspomagającym to serce jasnym a głębokim umysłem. Człowiek ten rozmiłował się w młodych pokoleniach i za cel nauk swych i prac postawił sobie — jak najczynniéj przyłożyć się do trafnego tych pokoleń wychowania.
Nazywał się on Fryderyk Froebel, a systemat, jaki wyszedł z przejętego miłością dla dzieci jego serca i oświeconego długoletnią pracą umysłu, gdyby został wszędzie przyjęty i zastosowany do wychowania, zaradziłby niedogodnościom, wynikającym z rozmaitych położeń społecznych, często nieprzyjaznych dobremu fizycznemu hodowaniu dzieci. Każdy, kto chce trochę zajmować się kwestyą wychowania, zna ten systemat, zwany: Ogrodami Froebla. Zakłady Froebla zwane są ogrodami dla tego, że w ogrodach pomieszczone, allegorycznie zaś mają taką nazwę, iż dziecię ma się w nich, jak roślina, według praw natury rozwijać swobodnie. W ciągu niewielu lat powstało pięćdziesiąt instytucyi, urządzonych podług tego systematu, w Hamburgu, Dreznie, Lipsku, Weimarze, w Turyngii, w Hanowerze i innych miejscach. Tenże sam systemat zastosowuje się również do ochronek dla klas wyrobniczych i ubogich, których to szczególnie ma przysposabiać do pracowitego życia (Ksawera Kuwiczyńska, „Dziecinne ogrody”).
Zakłady te, według metody Froebla urządzone, mają na celu wychowanie dzieci szczególniéj od wieku lat dwóch do siedmiu, to jest przez ciąg téj właśnie epoki, którą Śniadecki położył za drugą w egzystencyi dziecka i nazwał właściwą epoką dziecięctwa. Każdy z zakładów tych składa się z kilku sal, otoczonych ogrodem.
W ogrodzie dzieci przepędzają cztery do pięciu godzin dziennie, zabawiając się grami, ułożonemi przez Froebla, uprawą ogrodu, sadzeniem i pielęgnowaniem roślin, doglądaniem ptaków, zostających tam w klatkach.
Wszystkie gry, jakiemi się zabawiają, połączone są z gimnastyką i skierowane ku rozwojowi organizmu. Jedne z nich nadają sprężystość i siłę nogom, inne rozwijają ramiona i ręce, inne jeszcze uczą zręczności w poruszeniach.
Pewne grupy dzieci igrają na rozesłanych słomianych matach, inne bawią się śród gorącego od słonecznych promieni piasku, a każde z nich posiada oddaną sobie do uprawy malutką cząsteczkę ogrodu, kopie ją, obsiewa, niecierpliwie oczekuje na niéj kwiatu lub owocu, pomaga w pracy innym i samo wzywa do pomocy towarzyszy. Słowem, w ogrodzie tym dziecię pełną piersią używa powietrza i swobody, kąpie się w całéj pełni życia, jakiéj potrzebuje wzrastający jego organizm, hartuje się i mężnieje. Nie dość na tém. Froebel w systemacie swoim rozwiązał zadanie pogodzenia swobody i ruchu dziecięcia z potrzebą rozwijania jego umysłu stopniowo, ze ścisłém zastosowaniem do naturalnych pojęć i zdolności jego wieku.
Tak, naprzykład, dozorczynie zakładu, trzymając na ręku najmłodsze, dwu-albo trzyletnie dzieci, prowadzą ich drobne paluszki po piasku, rysując niemi różne kształty i znaki, w które wpatrując się, dziecię uplastycznia w umyśle swoim wiele rzeczy, jakie wprzódy jakby przez sen widywało. Dzieci cokolwiek starsze, hodowaniem zwierząt i doglądaniem roślin zbliżają się do natury, nabywają pojęć o zjawiskach zwierzęcego i roślinnego życia, przywykają do zatrudnienia, spełnianego z pewnym wytkniętym celem.
Wspólnie pomagając sobie w tych zajęciach, drobnemi owocami swéj pracy oddając przysługi innym, czynem uczą się wspólnéj miłości, niebędącéj czém inném, jak miłością bliźniego. Następnie, gdy po kilkogodzinnych podobnych zabawach przechodzą z ogrodów do sal, znajdują tam nowe zabawy, w które Froebel umiał włożyć pierwsze pojęcia nauk, tak trudnych, a jednak tak potrzebnych i rozwijających umysł, jak: geometrya i matematyka. Zabawy te uczą dzieci pojmowania barw, kształtów, liczb, miary i ruchu, zaczynając od pojęć najprostszych i stopniowo przechodząc do zawikłanych i trudnych.
Najmłodsze dzieci zaczynają od bawienia się sześciu piłkami odmiennych kolorów, którym dozorczynie nadają coraz inne pozycye i poruszenia. Następnie dziecię otrzymuje drewnianą kulę, walec i sześcian, a po wielu stopniowaniach, w których głównie posługują sześciany geometryczne, zabawa matematyczna dochodzi do rozdzielania sześcianów na mnóztwo części, z których dzieci układają litery abecadłowe, rozmaite wzory, uczące je zastosowywania linii, symetryi i liczby.
Rozłożone w ten sposób sześciany służą też do budowania różnych kształtów, jak: domków, kapliczek, sprzęcików, co wszystko daje dziecięcemu umysłowi pojęcie o prostokątach, ostrokątach, płaszczyznach i t. d.
W dalszym ciągu podaje się dzieciom cienkie pałeczki, które one łamią, liczą i tym sposobem uczą się arytmetyki aż do ułamków.
Wyrabiają téż różne tkaniny ze słomy, wykłuwają igłą na papierze rozmaite desenie, a wszystkie te zabawy i zatrudnienia zarazem przynoszą tę niezmierną korzyść, iż nie nużąc i nie męcząc dziecka, owszem sprawiając mu przyjemność i dla rąk dostarczając ćwiczeń, zaprawiając jego umysł do zastanawiania się i kombinacyi, przynoszą mu pojęcia o pięknie i symetryi i uczą je tych samych początkowych nauk, które w inny sposób udzielane sprawiają tyle mozołu i cierpienia.
W systemie Froebla jest jeszcze jedna strona, uderzająca oryginalnością pomysłu i głębokiém wniknięciem w naturę i potrzeby dziecka.
Wszystkim, wyżéj opisanym, grom i zajęciom dzieci towarzyszy śpiew, a ku temu są umyślnie ułożone pieśni, śpiewane przez dozorczynie i same dzieci. W grach wszystkie poruszenia wywoływane i tłómaczone są śpiewem; pierwszą naukę barwy, kształtu i ruchu, wykłada się za pomocą śpiewu. Piłka, sześcian, kula i pałeczki, służące do układania cyfr i liter przemawiają do dzieci pieśnią; pieśnią brzmią im rośliny i ptaki, w ogrodach, pieśń unosi się nad stołami, przy których pracują drobne ich ręce i głowy.
Dziwnie piękną i trafną była ta myśl Froebla: przemawiania do dzieci językiem melodyi. Nie jest to owa sucha i nużąca nauka gry na fortepianie, która, rozpoczynana za wcześnie i zbyt często udzielana niedołężnie, nuży dziecię i zraża je do sztuki. Do śpiewów w ogrodach Froebla służy prosta a śpiewna melodya, którą z łatwością i upodobaniem pochwytuje słuch dziecięcy. Są to pieśni, złożone ze słów prostych a nauczających, które za pomocą dźwięku mile wnikają w umysł dziecięcia, aby w nim już pozostać.
Śpiewanie to unosi się nad całą metodą fizycznych i umysłowych ćwiczeń jak tchnienie poezyi i miłości, przypomina piosenki matek nad kolebkami dzieci, jest miękką i artystyczną stroną rozumowego a utylitarnego wychowania.
Jeżeli uczona kombinacya rozwoju fizycznego z umysłowym dowodzi głębokich studyów i światłéj myśli Froebla, śpiew, ogarniający harmonią całość jego metody, jest świadectwem jego ciepłego, jeśli można się tak wyrazić, macierzyńskiego serca. Przy śpiewie tym niejedno zapewne piękne i dobre natchnienie zrodziło się w sercu wsłuchanego weń dziecka; niejeden może zaród złéj namiętności zgasł w jego piersi, ukołysanéj łagodną nutą pieśni, opiewającéj mu świat barw, kształtów, roślin: wszystkiego, słowem, na czém dotąd bezwiednie zatrzymywały się jego oczy.
Zakłady, w rozmaitych krajach urządzone według systematu Froebla, za przewodnice i dozorczynie mają same kobiety, i to bardzo młode najczęściéj. W Niemczech zadania tego podejmują się majętne nawet osoby niezamężne, a przedstawia to korzyść niemałą dla społeczeńswa, bo wprowadza kobiety, mające być kiedyś matkami, w świat dziecięcy, poucza je własności i potrzeb istot, którym podobnych będą z czasem jedynemi i naturalnemi opiekunkami.
Ogrody Froebla, chociaż głównie przeznaczone dla dzieci do lat siedmiu, przyjmują jednak i starsze; korzystają z nich niekiedy i takie nawet, które uczęszczają już do szkół.
Utrzymują, że nauczyciele szkół niemieckich znajdują więcéj pracowitości, pożytecznych przyzwyczajeń umysłowych i umysłowego rozwoju u dzieci, które się wychowywały w Ogrodach, niźli u innych. Takiém samém zamiłowaniem do pracy i wyćwiczeniem pojętności w dzieciach swych cieszą się matki, których córki z zakładów tych wracają.
Wielce byłoby pożądaną rzeczą, aby wyborne pomysły niemieckiego pedagoga jak najprędsze i najszersze znalazły u nas zastosowanie[1].
Tymczasem, nim dla klasy uboższych mieszkańców miast otworzą się liczne zakłady, w których dzieci ich będą mogły rozwijać się fizycznie i wzrastać swobodnie śród natury i ruchu, ci, którzy przebywają po wsiach, lub posiadają w miastach obszerne mieszkania, podwórza i ogrody, powinni nie spuszczać z uwagi tego, że ruch swobodny, ćwiczenia fizyczne, działanie słońca, potrzebne są dla przyszłego zdrowia ich dzieci bez różnicy płci, i że, według słów Śniadeckiego: „co tylko hamuje, osłabia, opóźnia lub z przyrodzonego toru sprowadza wzrost i organizm, to wszystko szkodzi nietylko zdrowiu i władzom fizycznym, ale nawet sercu i władzom umysłu.” (O fizyczném wychowaniu dzieci). Trzecim a niemniéj ważnym czynnikiem fizycznego życia dziecka jest temperatura, jaka je otacza. Mniéj potrzeby pożywczych pokarmów, mniéj konieczności ruchu dowodzić trzeba, niż zbawiennych skutków przyzwyczajenia dziecka do wszelkich odmian powietrza. Śniadecki dla niemowląt już radzi częste odmiany temperatury, a w epoce dzieciństwa najusilniéj zaleca przyzwyczajanie dzieci do chłodu, upału i wilgoci. Według zdania lekarzy, ciepło w pokojach dziecinnych nie powinno przenosić dwunastu stopni.
Pod tym zresztą względem, jak i w wielu innych razach, dzieci okazują same zadziwiająco trafny instynkt.
Widzimy je nieraz gwałtownie wyrywające się na chłód i niepogodę. Według zdania kompetentnych, nie należy przeszkadzać im w tych popędach. Niestosownie odziane czynią zadość tym wrodzonym instynktom natury, objawiającym się zarówno w dziewczętach, jak w chłopcach.
Jak ostatnim, tak i pierwszym, posłuży to do nabycia hartu, uchroni je w przyszłości od licznych chorób, tak często doskwierających kobietom wskutek najlżejszéj zmiany temperatury, uczyni je zdolniejszemi do walczenia z żywiołami, z któremi każda, choćby największym otoczona blaskiem, w ciągu życia do czynienia miéć musi.
W tém wszystkiem jednak należy względem dziewczynek zachowywać pewne ostrożności, potrzebne dla przechowania ich zewnętrznego wdzięku. Wzgląd ten, jak się to napozór zdawać może, nie wypływa bynajmniéj z pobudek próżności, jedną bowiem z ważnych części wychowania fizycznego kobiety jest, obok rozwijania w nich siły i zdrowia, samém tém rozwijaniem właśnie wspomagana troskliwość o utrzymanie w nich i zewnętrznéj piękności. Piękność kobiety, przy złém i nietrafném fizyczném, umysłowém i moralném wykształceniu, staje się szatanem próżności, lekkomyślności i złych podszeptów, ale, przy dobrém skierowaniu władz cielesnych i duchowych jest znowu wzniosłą, szeroką, moralizującą, estetyczną stroną ludzkości.
Uszlachetniona rozumem i uczuciem piękność ta w posiadaniu rozumnéj i zacnéj kobiety jest talizmanem, który zakląć może wiele złych a obudzić wiele dobrych potęg téj ziemi. Lekceważyć jéj nie można, a trzeba tylko dać ją pojąć kobiecie w prawdzie jéj i szlachetném znaczeniu.
Fizyczną piękność kobiety wychowujący widzą najczęściéj w pieszczotliwości i drobności form, i w mających niby podnosić jéj świetność gałgankach. Przeciwnie jest: piękność prawdziwa zasadza się na sile i harmonii kształtów, bogactwie zdrowia, na rozwinięciu wszystkich części organizmu aż do krańców należnego i naturalnego rozwoju. Według klasycznych pojęć o pięknie, wszystkie w kobiecie kształty i kończyny organów, nie krępowane, ale ćwiczone ruchem i swobodą, winny rozwinąć się do naturalnéj wielkości; skóra ma być cienka i sprężysta, ale niekoniecznie alabastrowa lub kropli krwi pozbawiona napozór. Do tak rozwiniętych kształtów, do tak w porządku utrzymanéj skóry na twarzy i rękach, jeśli przyłączy się blask oczu, towarzyszący zwykle zdrowiu, giętkość i lekkość postaci, będąca wynikiem fizycznych ćwiczeń, odbywanych w dzieciństwie, białość zębów i bogactwo włosów, niezepsutych chorobami, kobieta, choćby o nieregularnych rysach nawet, przedstawi typ plastycznéj piękności fizycznéj. Niech tę Galateę, doskonale urobioną dłutem niezepsutéj natury, ożywi niebieski promień myśli i uczucia, a przez nią i dla niéj niejeden powstanie Pigmalion, mistrz w różnych dziedzinach działalności i umysłowości ludzkiéj.
Nie należy ukrywać przed małą dziewczynką, że się dba o jéj wdzięk zewnętrzny, ale należy dać jéj zawczasu poznać, na czém wdzięk ten zależy. Owszem, niech kobieta wié od dzieciństwa, że piękność jest miłym podarunkiem, otrzymanym przez nią od natury, którego stracić ani zepsuć jéj niewolno; ale niech wié zarazem, że dla przechowania i rozwinięcia tego daru ma być zdrową, dobrą i rozumną, że ku temu nie o kosztowność i bogactwo stroju starać się powinna, ale o dzielność i zdrowie ciała, o bogactwo i pełny rozwój władz ducha.
Po latach siedmiu rozpoczyna się dla dziecka trzecia epoka: dzieciństwo jeszcze, ale coraz szybszym krokiem zbliżające się do młodzieńczości. W téj porze umysł zaczyna pracować z większą niż dotąd siłą, i w dziecku wyraźnie już ukazują się cechy charakteru i umysłu, które staną się własnością człowieka, — dziewczynki mianowicie fizycznie i moralnie rozwijają się w téj epoce bardzo szybko.
Jeżeli pod względem moralnym i umysłowym cała przyszłość dziecka zależy od tego, jak je w tym czasie nauczają i wychowują, strona fizyczna i tu również niepoślednią gra rolę.
Kształcenie umysłowe zabiera wprawdzie pierwsze miejsce, ale organizm fizyczny ma także swoje potrzeby, którym zadość uczynić wypada pod karą zupełnéj często bezowocności starań na korzyść umysłu wyłożonych.
Trudno, niepodobna już nawet, zostawić w tym czasie dziewczynce tak zupełnéj swobody, jakiéj używać miała prawo w pierwszém dziecięctwie; niemniéj jednak rozwijanie zdrowia, siły i sprężystości członków za pomocą ćwiczeń fizycznych nie przestaje być nieodzowném wymaganiem organizmu.
Dla zadosyćuczynienia wymaganiu temu, pedagodzy podają środki następne: przechadzki, gimnastykę, tańce, kąpiele zimne, naukę pływania. Najprostszém i dla wszystkich najprzystępniejszém, a zarazem wielce korzystném ćwiczeniem jest przechadzka bez względu na porę roku, a nawet stan temperatury.
Jeżeli w przechadzkach dzieci mają rozumnych przewodników, oprócz fizycznéj i umysłową wielką korzyść odnieść z nich mogą.
Na wsi, w długich i częstych wycieczkach, przypatrzą się naturze w całém bogactwie i rozmaitości jéj objawów, począwszy od wiosennego pierwiosnka aż do zimowego szronu, brylantowym blaskiem pokrywającego lasy; — w mieście oznajomią się ze zbiorowiskiem ludzi rozmaitych postaci i położeń, oswoją się z tą mieszaniną bogactwa i nędzy, pracy i próżniactwa, interesów i pośpiechów, które są sprężynami ruszających się po miastach tłumów.
I błędne byłoby mniemanie każdego, ktoby sądził, że dziewczynie mniej niż chłopcu potrzebném jest oznajomienie się z naturą i społecznemi objawami.
Przecież nie w zamknięciu haremu, ani w murach klasztornych żyć jéj przyjdzie w przyszłości, ale śród téj natury i między tymi ludźmi pracować ona będzie, działać, cieszyć się, kochać i cierpiéć.
Niech więc zawczasu patrzy na wszystko i wszystkich, a plony spostrzeżeń i nowych pojęć, jakie zbierze na tych przechadzkach, przyniosą pożytek dla jéj ducha taki, jaki przez ruch fizyczny zdobędzie sobie dla ciała.
Drugi rodzaj ćwiczeń fizycznych jest, na nieszczęście, mniéj łatwym do udzielania dorastającemu dziecku.
Gimnastyka kobieca różni się, w pewnych przynajmniéj szczegółach, od gimnastyki męzkiéj. Aby przyniosła całkowitą korzyść, jaka z niéj wypłynąć może, powinna być systematyczną, stosowaną według różnych prawideł, czerpanych znowu z różnych pojedyńczych kompleksyi i organizacyi. Dla takiego gimnastykowania dzieci potrzeba wyłącznych, ku temu urządzonych, zakładów.
Są kraje, w których zakłady gimnastyczne dla dzieci zostały już powszechnie przyjęte i urządzone: Niemcy mianowicie celują w tym względzie, Berlin posiada podobny zakład pierwszorzędny w Europie.
U nas jeszcze, z wyjątkiem Warszawy, zakładom gimnastycznym, tak jak Ogrodom Froebla, życzyć należy najprędszego powstania.
Tymczasem zaś wychowujący powinni jako tako domową gimnastyką zastępować brak pożądanych zakładów.
Są przynajmniéj pewne ćwiczenia bardzo przystępne, niewymagające skomplikowanych przyrządów, dające się urządzić w każdém miejscu. Takiemi są: przeskakiwanie przez sznur, podnoszenie ciężarów, zawieszanie się na horyzontalnie umieszczonym w górze drągu, nadawanie rękom różnych położeń i t. p. Szczegółowe wskazówki dla uskutecznienia tych ćwiczeń znaleźć można w wielu książkach pedagogicznych, jak np. Rady dla matek Thierrego.
Gdy mowa o tańcu, tym trzecim sposobie fizycznych ćwiczeń dla dorastających dziewczynek, mimowoli zwraca się uwagę na to, iż mało kto uczy dziewczęta tańców z myślą o fizycznéj korzyści, ale ogólnie ćwiczenie to uważane jest za pole do popisu, a przynajmniéj za środek do popisywania się kiedyś. Zobaczymy późniéj, że to samo zgubne pomieszanie celów i środków gra wielką a nieszczęśliwą rolę i w innych gałęziach wychowania.
Występuje tu znowu kwestya piękności kobiecéj. Zręczność ruchów, elastyczność ciała i lekkość w poruszaniu całą postacią, nabywane przez naukę tańczenia, przynoszą zapewne pożytek nietylko rozwojowi zdrowia i sił, ale i piękności zewnętrznéj. Wszakże nie można dość często powtarzać, iż należy uczyć kobiety być pięknemi, nie dla popisu, nie dla pochwały, ale przez miłość dla samego piękna, przez wewnętrzne jego poczucie i pojęcie o estetyczném na świecie zadaniu kobiet.
Naukę pływania zalecają bardzo lekarze i pedagodzy, jako zbawiennie wpływającą na hart fizyczny, zdrowie i dobrze pojętą piękność kobiety; ale ponieważ mniejszości tylko dostępną ona być może, zastąpić ją tedy wypada, o ile można, ćwiczeniami gimnastycznemi i zimnemi kąpielami.
Jest jeszcze jedna strona fizycznego wychowania, bardzo zaniedbana u kobiet, a tą jest wzbudzanie w kobiecie fizycznéj odwagi za pomocą oswajania jéj ze wszystkiém, do czego sama poczuwa instynktowy wstręt lub obawę. Tak naprzykład rzeczą jest zupełnie przyjętą, że kobieta obawia się zwierząt, owadów, burzy, grzmotów, ciemności, umarłych, przechylania się powozu z boku na bok w czasie podróży i rozmaitych podobnych rzeczy, a wszystkie te dziwactwa usprawiedliwiane bywają słabością nerwów lub wrodzoną do czegoś odrazą. Co do słabości nerwów, samo przez się wynika, że przy zachowaniu wszystkich rozumnych warunków: pokarmu, ruchu, temperatury, fizycznych systematycznych ćwiczeń, słabość ta będzie istniała tylko wyjątkowo, a wrodzony do czegokolwiek wstręt, jeśli się i zdarza kiedy, trafnemi usiłowaniami stłumionym być może.
Szczególniéj niedorzeczna obawa ciemności i umarłych, które tak często zdarza się spostrzegać u kobiet, bywa skutkiem mistycznego kierunku, nadawanego ich umysłom od niemowlęctwa prawie, grożeniem im różnemi potwornemi dziadami i cyganami, a jeszcze bardziéj opowiadaniem im bajek o umarłych, upiorach, czarownikach, straszliwych cudach i t. d.
Nic nie może być zgubniejszém fizycznie i moralnie, nad takie grożenie dzieciom potworami i bawienie ich przestraszającemi bajkami.
Groźby te i bajki uderzają o słaby mózg dziecięcy, rozstrajają nerwy i wstrząśnieniami, jakich dziecię doświadcza przy ich słuchaniu, osłabiają cały organizm: następnie mącą one pojęcia i na całe życie nadają umysłowi kierunek mistyczny, bardzo zgubny, bo wprowadzający go w świat zaziemski i bajeczny, a zasłaniający przed nim prawdę, na któréj poznaniu zależy cała jego moc i wartość; nareszcie bywają przyczyną hallucynacyi, rozegzaltowania wyobraźni, nadzwyczajnych widzeń i objawień, paraliżujących zdrową działalność podległego im człowieka i szerzących błąd pomiędzy nieoświeconemi lub łatwowiernemi umysłami.
Takiego-to rozegzaltowania wyobraźni i mistycznego umysłowego kierunku wynikiem była przerażająca historya sławnych już w XIX wieku, „świętych” Anny Katarzyny Emmerich w Niemczech i Maryi Dominiki Lazzari we Włoszech. Mistycyzm, posunięty do szaleństwa, tak im rozstroił fizyczne organizmy, że całe ich życie było jednym ciągiem spazmatycznych konwulsyi, a całe ciało pokryło się ranami, w których łatwowierni dojrzeli łaskę cudu. Naturę i przyczynę tych szczególnych zjawisk uczenie wytłómaczył Alfred Maury w książce pod tytułem: La magie au moyen âge, z któréj łatwo przekonać się można, że Katarzyna Emmerich i Dominika Lazzari były nieszczęśliwemi istotami, obałamuconemi przez mistyczny kierunek umysłu, a przytém dotkniętemi fizyczną hysteryczną chorobą, jaka z kierunku tego wynikła, i wskutek w błąd wprowadzającemi umysły innych.
Jeżeli grożenie dziecku różnemi dziwolągami i opowiadanie mu o rzeczach nadprzyrodzonych a przerażających niekażdą kobietę doprowadzić może do nieszczęsnego stanu, jakiemu uległy dwie „święte”; toć jednak każde dziecię, dorósłszy, mniéj lub więcéj odczuwa złe ich wpływy, i albo wewnętrzną pracą, która wiele zużywa woli, otrząsać się z nich musi, albo na całe życie pozostaje z niegodnością i śmiesznością, które wynikają z urojonych obaw i niedostatku fizycznéj odwagi.
W ogóle należy dziecię jak najmniéj wprowadzać w świat nadprzyrodzony, bo filozofii, która zawiera się w pewnych o świecie tym pojęciach, zrozumiéć ono nie może, a to tylko uderzy jego umysł i zwróci uwagę, co rozpalająco działa na wyobraźnią i szkodliwie wstrząsa fizycznym organizmem.
A dla uspokojenia, zabawienia i umoralnienia dziecka czyliż nie piękniejszą jest stokroć każda wdzięczna piosenka matki albo słodkie słowo przestrogi, ubrane w obrazową formę i spływające na dziecię wraz z macierzyńską pieszczotą, niż owe opowieści o świętych, zstępujących z nieba, i Piotrowinach, powstających z grobu, które przejmują dziecię grozą i przestrachem, a których przenośni i filozofii zrozumiéć ono nie zdoła?
Ale natomiast najpilniéj oswajać trzeba dziecię ze światem dotykalnym i przyrodzonym, z tém wszystkiém, śród czego żyć mu przyjdzie w ciągłem zetknięciu. Niech nie lęka się ono ani zwierząt, ani owadów, ani gromów, niech, o ile to jest możebném, posiądzie tę fizyczną odwagę, która, połączona z moralném męztwem, stanowi piękne znamię człowieczeństwa i tak dzielnie wspomaga fizyczne i moralne zdrowie.
Wszystko, cośmy tu w krótkości i pobieżnie powiedzieli o fizyczném wychowaniu kobiety, da się streścić w kilku wyrazach, będących w tym względzie rodzajem pia desideria.
1) Trzeba, aby matki hodowały niemowlęta, nie machinalnie, powodując się tylko natchnieniami serca, obałamuconego nieraz samą siłą macierzyńskiéj miłości, tradycyą lub kaprysem, ale aby spełniały te ważne zadania z wiedzą tego, co czynią, z wyrozumowaném pojęciem każdego względem niemowlęcia postępku.
2) Aby pokarmy, udzielane dziewczynkom po wyjściu ich z niemowlęctwa, były lepiéj niż dotąd stosowane do istotnych potrzeb ich organizmu.
3) Aby dziewczynka, od chwili, w któréj zaczyna chodzić o własnych siłach, posiadała zupełną swobodę ruchu do lat 7 lub 8, a potém, aby godziny systematycznych i przywiązujących do miejsca nauk były dla niéj przeplatane godzinami przechadzki, gimnastyki, tańców, wszelkich jedném słowem, ćwiczeń, wzmacniających i rozwijających ciało.
4) Aby w oswajaniu dzieci ze zmianami temperatury wychowawcy nie czynili tak wielkiéj, jak dotąd, różnicy pomiędzy dziećmi obu płci.
5) Aby piękność zewnętrzna, rozwijaną była w kobiecie od dziecięctwa, nie jako środek, ale jako cel, nie jak błyskotka, ale jak estetyczna strona ludzkości. Ku temu służyć mają, nie gałganki i sztuczne ozdoby, ale należyty rozwój wszystkich władz cielesnych, umysłowych i moralnych.
6) Aby unikać wszystkiego, co może wzbudzić w dziewczynce nerwową, chorobliwą lękliwość, a rozwijać w niéj przeciwnie jak największą odwagę fizyczną.
7) Aby ogół wychowujących przejął się tą myślą i przez gruntowne zapoznanie się z istotą natury ludzkiéj nauczył się téj prawdy, że tylko na podstawie dobrego fizycznego wychowania budować można umysłowy i moralny rozwój; że słabość lub skrzywienie téj podstawy w niwecz obróci całą budowę, choćby z największym wystawioną mozołem; że natura w nieubłaganéj swéj logice tak ściśle połączyła troiste władze, składające jedność istoty ludzkiéj: ciało, umysł i serce, iż z zaniedbania jednéj z nich wynika niezbędnie kapitalna szkoda dla dwóch innych.

III.

Po tém pobieżném określeniu sposobu wychowania fizycznego, wypada zastanowić się nad kształceniem ducha kobiety, nazywaném zwykle kształceniem umysłowém i moralném.
Dosyć jest jednéj chwili namysłu, aby dojść do przekonania, że tak jak zdrowy rozwój ciała powinien być podstawą skutecznego i trafnego rozwijania umysłu, tak znowu na tym rozwoju umysłowym wspiera się cała moc i wartość istoty moralnéj człowieka.
W wychowaniu kobiety, obok zaniedbanéj strony fizycznéj i niedostatecznych, a co najgorsza, błędnych, z fałszywém pojęciem rzeczy czynionych o rozwój umysłu zabiegów, moralizowanie wybujało niezmiernie, a jednak dla braku stosownych podstaw zbyt często pożądanych nie przynosi owoców.
Bo czémże jest moralna strona kobiety? — tém samém, co i mężczyzny. Zamyka w sobie pojęcia: dobroci, prawości, energii czynu. A jakąż siłę i rękojmię trwałości mają przymioty te, gdy nie są oparte na samowiedzy działania i przekonaniach?
Niech zaświadczy o tém każdy, kto się spotykał z owemi owieczkami dobroci, gotowemi przy lada draśnięciu swe krogulcze pokazać szpony, z owymi rycerzami prawości, którzy na widok interesu, dogadzającego ich chciwości lub miłości własnéj, przemieniają się w naśladowców Spartan, trzymających się zasady: „kraść byle zręcznie!”, z owymi lwami energii, którzy na widok trudności, lub niebezpieczeństwa, przemieniają się w barany, biegnące ze schylonym łbem za beczącém jednogłośnie stadem. Kto przypatrzył się tym wszystkim okazom menażeryi ludzkiéj, ten przekonać się musiał, że wszystkie cnoty bezwiedne, nieoparte na świadomości ich potrzeby i znaczenia, i na powstałych z téj świadomości przekonaniach, są mydlanemi bańkami, które każdy podmuch wiatru w mętną pianę zamienia, — są może dowodem dobroci natury ludzkiéj ale zarazem i jéj słabości, gdy nie jest opartą na światłéj kierowniczéj myśli, — są piękną, lecz krótko trwającą, illuzyą.
Zwierzęce skłonności, egoistyczne instynkta podszeptujące wciąż człowiekowi rady, ku własnemu interesowi go skłaniające, plątaniny społeczne, stawiające go w różnych, częstokroć trudnych i zawikłanych położeniach, stanowią możne przyczyny, ciągnące go ku złemu. Aby oprzéć się tym podszeptom i pociągom, trzeba człowiekowi pewnego a niezachwianego punktu oparcia się, czyli zasad. A zasady te — to przekonania, to światło rozumu, to rozwój umysłowy, będący jedyną opoką, na jakiéj wesprzéć się może człowiek, pod którego stopami grunt drży, poruszany jego własnemi i otaczających go ludzi namiętnościami.
Dla tego, ażeby dziecko odnosiło korzyść z moralnego wychowania, trzeba, aby jasno widziało, dla czego tak a nie inaczéj ma postępować. To dla czego ma towarzyszyć myśli ludzkiéj od kolebki do grobu; bez niego niéma prawdziwéj i trwałéj dobroci ni prawości.
Ale, aby dziecię umiało odpowiedziéć sobie na to dla czego? — które wciąż myśli jego nasuwać należy w dzieciństwie, które wciąż samo przez się nasuwać mu się będzie w latach późniejszych, należy oznajamiać je ze stosunkiem wzajemnym wszystkich na świecie rzeczy, z naturą i potrzebami wszystkiego, co dziecię wkoło siebie spostrzega, należy skłaniać myśl dziecka do rozwagi, kombinacyi i wniosków, słowem: rozwijać je umysłowo.
Dobry lub zły kierunek rozwoju umysłowego, na którym ma spocząć warstwa moralności przyszłego człowieka, zależy od trafnie lub nietrafnie użytych trzech warunków nauczania: czasu, jakości i celu, czyli od tego: kiedy dziecię się uczy? czego i dla czego?
Mężczyzna, aby wykształcić się umysłowo i nabyć zapasu wiedzy, dostatecznego na to, aby mu ona była wsparciem moralném i materyalném zapewnieniem egzystencyi, uczy się do lat dwudziestu, niekiedy i najczęściéj do dwudziestu kilku.
Kobieta, która również jak on jest członkiem społeczeństwa, obowiązanym do poniesienia wszystkich jego cierpień i powinności, która więc, również jak on, potrzebuje posiadać w sobie dźwignię i pociechę moralną i punkt oparcia materyalny, uczy się do lat 17, często do 15 zaledwie.
Wprawdzie nauka rozpoczyna się dla niéj wcześniéj niż dla mężczyzn, nie równoważy to wszakże bynajmniéj strat i pożytków, bo wczesne to uczenie się szkodzi częstokroć fizycznéj stronie, a nietylko umysłowéj, nie pomagając do wzrostu, ale niekiedy tłumiąc ją, lub całkiem paraliżując przez wczesne znudzenie, zniechęcenie i machinalne nabycie wiadomości, które tylko dokładnie zrozumiane korzyść przynosić mogą. Wzamian za kilka najlepszych lat od 17 roku życia do 20 i daléj, w których umysłowe kształcenie swe potęguje i uzupełnia mężczyzna, kobietom dają na zdobywanie wiedzy dziecięce i najniewdzięczniejsze dla umysłowéj pracy lata od 5 do 10 roku.
Krótki ten zakres czasu, przeznaczonego na naukę dla kobiety, dobrym i stosownym był niegdyś, kiedy kobiety, zostając cale życie małoletniemi, przez całe téż życie zamknięte w ściśle zakreśloném domową i gospodarską sferą kole, nie potrzebowały, oprócz bardzo wyjątkowych razów, ani przekonań do oparcia się pokusom i stawienia mężnego czoła cierpieniom, tak osobistym, jak społecznym, ani umiejętności i energi dla zdobycia sobie materyalnego bytu.
Zakres ten stosowny był wtedy, gdy, przy prząśnicy lub kołowrotku, kobieta spędzać mogła spokojnie porę oczekiwania na powrót z wojaczki męża, który sam zaledwie czytać umiał, a który, wróciwszy, nie czuł potrzeby, ani podzielenia się z nią myślą światłą, ani wezwania jéj porady, a często i pomocy, w człowieczych swych lub obywatelskich działaniach.
Stosownym mógł być on i wtedy, gdy, w dostatkach i pomyślności opływająca, społeczność nasza, każdéj z kobiet zapewniała byt materyalny zbytkowny, a przynajmniéj wygodny, potrzebując od niéj wzamian tylko pięknéj twarzy, aby przyświecała świetnym zebraniom, i uprzejmego szczebiotania o niczém, aby uprzyjemniała goszczenie w salonach.
Ale zmieniły się czasy. Zamknięcie kobiety w sferze codziennych tylko zatrudnień i salonowego szczebiotania należy już do przeszłości, a potrzeby i pojęcia ludzkości coraz więcéj ją wprowadzają w świat szerokich społecznych myśli i działań. Dziś mężczyzna myślący i działający potrzebuje miéć w niéj nietylko gospodynię, zatrudnioną powszedniemi życia potrzebami, ale żonę w prawdziwém i najwyższém słowa tego znaczeniu, to jest towarzyszkę, przyjaciołkę, współpracownicę w przedsięwziętém dziele.
Jeśli kobieta nie jest żoną, potrzebuje zapasu myśli, wiedzy i energii, aby znaleźć sobie cel życia i to spokojne szczęście wewnętrzne, jakie człowiek o własnych siłach w piersi swéj wytworzyć może, aby zapracować sobie na byt powszedni, na ten kawałek codziennego chleba, którego brak pogrąża w przepaść moralnéj nawet, nietylko materyalnéj, nędzy. A jeżeli jeszcze kobieta jest matką! Niech się znajdzie pióro mistrza i określi, czém w społeczności naszéj — w społeczności dzisiejszéj, jest, a czém powinna być matka.
Imię to od początku świata znaczyło wiele, dziś znaczy ono stokroć więcéj jeszcze.
Dawniéj matka dawała dziecku życie fizyczne, a w moralnym zakresie wlewała w nie tylko religijną wiarę: dziś, ile jest w mowie ludzkiéj świętych imion, wszystkie z jéj ust w myśl dziecka spłynąć powinny; ile jest na świecie wiar i miłości, służących w życiu za opokę, wszystkie ma posiąść matka, aby dziecię, gdy oderwie się od jéj łona i w daleką podróż życia pójdzie, wziąć je od niéj i unieść z sobą mogło.
Więc, jako towarzyszka myślącego i działającego mężczyzny, jako matka dzieci, powołanych do trudnych a wielkich zadań społecznych, jako nareszcie człowiek, potrzebujący celu życia i umiejętności działania, aby to życie utrzymać w moralnéj godności i materyalnym dostatku, kobieta weszła w obywatelstwo świata i zarówno z mężczyzną potrzebuje wiedzy.
Potrzebuje ona wiedzy, aby brakiem umysłowego rozwoju nie odtrącić męża od domowego ogniska i nie stać się dla niego kulą u nogi, zamiast pomocy; aby umiéć dzieci swoje wychować w równowadze fizycznéj, moralnéj i umysłowéj; aby miéć cel życia, gdy nie zostanie żoną ni matką; aby zdobyć kawałek chleba, gdy jest ubogą.
Potrzebuje ona wiedzy na to jeszcze, aby nie runęła mozolnie zbudowana wieża jéj moralności; aby cierpienia życia, równoważone spokojem, płynącym z myśli światłéj, nie podkopały fundamentu jéj fizycznego zdrowia.
Spojrzmy teraz na cały ten zakres potrzeb i działań dzisiejszéj kobiety, i na to, jakie ważne miejsce zajmuje w nich wiedza, i powiedzmy: czy do 15 lub 17 lat roku życia kobieta ma dosyć czasu do zdobycia całego potrzebnego wiedzy téj zapasu.
Chcąc się o tém dostatecznie przekonać, zwrócimy uwagę na drugie pytanie, zadane dzisiejszemu umysłowemu kształceniu kobiety, i zobaczywszy już, kiedy się uczy kobieta, zobaczmy czego się ona uczy?
Tu wszakże, rozważając kierunek, jakim postępują umysły kobiet, rozdzielić je należy na dwie klasy: 1) Kobiety bogate, sposobiące się na delikatne kwiatki i świetne królowe salonów; 2) Kobiety niebogate lub całkiem ubogie, sposobione na dobre gospodynie, a w razie nie wyjścia za mąż, na nauczycielki.
Biorąc pod rozwagę kierunek umysłowy kobiet, w ten sposób podzielonych, dojdziemy do rozwiązania dwóch zarazem pytań: czego się uczą kobiety? i dla czego się one uczą?
Bo wedle różnicy celu, dla jakiego uczą się kobiety bogate i niebogate, zachodzi pewna różnica w rodzaju udzielanych im nauk, różnica drobna wprawdzie, nieprowadząca wcale do ważnych rezultatów, niemniéj jednak zasługująca na uwzględnienie.
Już-to głównym ogólnym celem uczenia się jednych i drugich jest wielka sprawa zdobycia sobie męża. Bogate wszakże panny, niezależne od własnych umiejętności, ku temu posługujących, posiadają znakomite słowo posiłkowe: „posag” — mniéj potrzebują zręczności w gonitwach małżeńskiéj ślepéj babki. Za to konieczném jest dla nich zdobycie sztuki błyszczenia, za któréj pomocą mogłyby przez całe życie, a raczéj przez całą młodość, godnie spełniać zadanie królowania w świecie na sposób Merowingów.
Innych celów uczenia bogatych kobiet trudno jest zaprawdę dopatrzyć, to téż nomenklatura udzielanych im nauk nie utrudzi niczyjéj pamięci. Nazwy tych nauk, wymienione porządkiem według przypisywanéj każdéj z nich wagi i niezbędności, są następujące: jeden lub dwa języki obce, muzyka na fortepianie, maniera, wyszywanie na kanwie, haftowanie na batyście, taniec, nomenklatura geograficzna, chronologia historyczna, rachunki, doprowadzone aż do czterech działań arytmetycznych, z których jeszcze ostatnie, dzielenie, jako najtrudniejsze, wątpliwe zajmuje miejsce.
Oto i wszystko. Niekiedy tylko jeszcze, jak się wyraża Pellatan, „żądna chluby matka rzuca swoją córkę w naukę języka angielskiego lub włoskiego,” ale najczęściéj „ten wielojęzykowy zbytek zostawia się hrabinom i guwernantkom.”
Niekiedy także wspaniały ten szereg umiejętności powiększa się nauką śpiewu lub rysunku i wielce nawet pożądaną jest zwykle rzeczą, aby młoda osoba mogła błysnąć w salonie wokalném wykonaniem jakiéj aryi, albo zebranym gościom ukazać wiszący na ścianie malowany bukiet lub pejzaż, jako dzieło rąk swoich. Okazy te posiadanych przez młodą osobę talentów mogą zdobyć jéj jaką świetną partyą w postaci młodego mężczyzny, noszącego przy sobie słowo posiłkowe „majątek;” a do tego pochyli przed nią czoła mnóstwa wielbicieli, sposobiących się lub sposobionych na magistrów salonowéj filozofii, i doktorów praw obojga płci.
W kształceniu kobiet niebogatych, z powodu różnicy położenia, a zatém i po części celów uczenia się, drobne zachodzą różnice.
Piérwsze w nim miejsce znajdują zawsze języki obce, a mianowicie francuzki, i gra na fortepianie.
Ale maniera, zastosowana do saloników lub po prostu do pokojów, zamiast do salonów, jest daleko mniéj skomplikowaną i wymagającą; haftowanie na kanwie ustępuje przed użyteczniejszą umiejętnością szycia; nomenklatura geograficzna i chronologia historyczna, pozostając tylko nomenklaturą i chronologią, bywają przecież w obszerniejszych udzielane rozmiarach; arytmetyka przechodzi granice ułamków i dochodzi niekiedy do reguły trzech.
A oprócz tego panna niebogata, otoczona najczęściéj niebogatymi téż ludźmi, aby między nimi znaléźć męża, posiadać winna pewne uzdolnienia praktyczne, jakiemi są: chodzenie z kluczykami, urządzanie herbaty i t. p. okazy gospodarskich umiejętności.
Wychowujący ją przypuszczają niekiedy, lubo z odrazą i obawą, słuszną nawet poniekąd, iż pomimo tak starannego i wszechstronnego jéj wychowania, może nie znajdzie się nikt, ktoby dla niéj zapalił pochodnię hymenu. W takim razie będzie ona nauczycielką. Czy dla tego powinna się więcéj uczyć? Nie. Bo wprawne mówienie obcemi językami i gra na fortepianie są dostatecznym patentem doskonałości guwernantki, a jeśli jeszcze w konserwacyi potrafi ona zacytować parę dat historycznych lub parę nazwisk geograficznych, imponujących odległością miejsca, będzie uważana za wzór guwernantek.
Nauczycielstwo zresztą nigdy, a przynajmniéj rzadko bywa wytkniętym celem umysłowego kształcenia kobiety. Nie przeszkadza ono istnieniu jedynego, wielkiego, wszystkie inne pochłaniającego celu, jakim jest wyjście za mąż; przyjmuje się je jako epokę przejściową, którą przebyć trzeba jako tako; nim się dojdzie do celu upragnionego, nigdy niespuszczanego z oka. W taki więc sposób rozumiejąc nauczycielstwo, wychowujący nie zadają sobie wcale trudu wnikania w przywiązane do niego powinności, w granice wiedzy, jakiéj ono wymaga.
A jak trudno jest dopatrzyć innych celów uczenia kobiety bogatéj nad zdobycie męża i błyszczenie w salonach, tak i celami wychowania kobiet niebogatych są: znowu to samo zdobycie męża, a w najgorszym razie nauczycielstwo, jako prezerwatywa od głodowéj śmierci, potrzebna, dopóki się nie zjawi upragniony Messyasz.
Są zapewne, i w znacznéj liczbie ludzie, najzupełniéj zadowoleni z takiego stanu rzeczy, przekonani, że wiedza, udzielana dotąd kobietom, jest zupełnie dostateczną, może i zbyteczną nawet.
Tacy dzielą się na dwa obozy. Jedni pożyczywszy okularów od doktora Tém-gorzéj, uważają kobietę za istotę nieudolną z natury, któréj przywar wrodzonych nic poprawić i moralnéj godności nic podnieść nie zdoła. Inni, spojrzawszy na kobiety przez szkiełka doktora Tém-lepiéj, okrzyknęli je tak doskonałemi, anielskiemi z natury istotami, że dość im wrodzonéj piękności, mianowicie wrodzonéj dobroci i miękkości serca, aby spełnić mogły godnie swoje na ziemi zadanie. Ale ci, którzy, wolni od pesymistycznych i optymistycznych poglądów, patrzą na kobiety oczyma zdrowego rozsądku, przez chwilę tylko potrzebują przyjrzéć się opłakanym skutkom, jakie przynosi kobietom a zatém i społeczeństwu, to nie w porę, niedostateczne i błędnie pojęte ich kształcenie, aby wyrzec: czy i jakich należy użyć środków ku poprawieniu zła.
„W imię rodziny i jéj zbawienia, w imię macierzyństwa, małżeństwa i domowego ogniska, winniśmy dopominać się dla kobiet o męzkie i poważne wychowanie. Bo nareszcie dajmyż stanowcze określenie szanownym mianom żon i matek. Nikt zapewne z większym od mego szacunkiem nie schyli czoła przed temi gospodarskiemi czynnościami codziennemi, podrzędnemi na pozór, wzniosłemi w istocie, bo zawierającemi się w słowach: myśléć o innych!
„Ale czy te czynności stanowią już całe zadanie, jakie ma do spełnienia kobieta?
„Aby żoną być i matką, dosyć-że jest umiéć zarządzić obiadem, przypilnować sługi, czuwać nad dobrobytem domowych? Dosyć-że jest kochać i modlić się? Nie. Jest to wiele, ale nie wszystko. Trzeba jeszcze przewodniczyć i wychowywać, a zatém: umiéć. Bez wiedzy niéma matki, prawdziwéj matki; bez wiedzy niema żony, prawdziwéj żony.
„Nie idzie za tém, abyśmy wszystkie córki nasze kształcili na astronomów lub fizyków, ale winniśmy silnie zaprawiać władze ich myślenia przez zetknięcie się umysłów z nauką; powinniśmy uczynić je zdolnemi do pojęcia wszystkich idei ich mężów, wszystkich nauk, jakie będą otrzymywać ich dzieci.
„Często słyszéć się daje wyliczanie szkodliwych skutków uczenia kobiety, a nigdy prawie nikt nie zwraca uwagi na śmiertelne niebezpieczeństwo ich nieuctwa.
„Wykształcenie umysłowe stanowi węzeł między małżonkami; nieuctwo sprawia między nimi rozdział. Wykształcenie jest pociechą, nieuctwo męczarnią. Brak wykształcenia rozwija w kobiecie tysiące wad, tysiące błędów. Dlaczego naprzykład ta lub owa kobieta śmiertelnie się nudzi? Bo nic nie umié. Dlaczego tamta zalotna jest, kapryśna, próżna? Bo nic nie umié. Dlaczego inna jeszcze oddaje na błyskotki owoc długiéj a ciężkiéj pracy męża? dlaczego rujnuje go zaciąganemi długami? dlaczego pociąga do zabaw, które go nudzą i męczą. Bo nic nie umié, bo na pokarm jéj duchowi nie dano żadnéj pożywnéj myśli, bo świat pojęć wielkich i pięknych zamknięty jest przed nią. Dla niéj więc świat próżności i bezładu... Nie jeden mąż, który szydzi z nauki w stosunku jéj do kobiet, przez nią zbawionym byłby od hańby.” (Er. Legouvé: Histoire morale des femmes).
A jeśli tak opłakane są skutki nieuctwa żon, matek i gospodyń, cóż dopiéro mówić o kobietach, które tych nazw pożądanych nigdy nie posiadały? Cóż mówić o takich, które burzami życia pozbawione rodzinnego ogniska, idą przez świat samotne a słabe, łamiąc się z sobą, ludźmi i twardemi koniecznościami życia?
Z tego wszystkiego zaś widzimy, że wychowanie umysłowe kobiety nietylko zdobycie męża i możność błyszczenia powinno miéć na celu, ale, że zadaniem jego jest: uczynić z kobiety przedewszystkiém człowieka, człowieka z jasną i szeroką myślą, z uzdolnieniem do pracy i z mocą do samoistnego życia. Widzimy, że niedość jest uczyć kobietę dlatego, aby ona mogła podobać się i wyjść za mąż, ale aby po wyjściu za mąż umiała być żoną, matką, gospodynią i obywatelką.
Rozważywszy więc trzy pytania zasadnicze, zwrócone do sposobu umysłowego wychowania kobiety: 1) kiedy uczą się kobiety? 2) czego się uczą? 3) dlaczego się uczą? — inaczéj odpowiedziéć niepodobna jak tylko: 1) kobiety uczą się za krótko, 2) za mało, 3) dla ciasno pojętych lub błędnie wybranych celów.

IV.

Stosując stopniowe rozwijanie umysłu do takiego samego rozwijania władz fizycznych, wyraźnie zakreślają się na nauczanie dziewczynki trzy epoki: piérwsza od lat ośmiu do trzynastu, druga od trzynastu do ośmnastu, trzecia od ośmnastu do dwudziestu lub nieco daléj.
W piérwszéj epoce dziewczynka fizycznie i moralnie jest jeszcze dzieckiem. Nauki zbyt systematyczne, zbyt przymuszające do ciągłego siedzenia szkodliwe są jéj ciału, odbywającemu najżywszy proces przerabiania się i wzrostu, niepożyteczne umysłowi, niezdolnemu jeszcze ogarnąć i pojąć żywotnéj treści nauk.
To téż zdobyte przez nią w téj porze wiadomości są zaledwie słabym początkiem dalszego jéj kształcenia.
Od lat trzynastu, i fizyczne, i umysłowe władze dziewczynki wstępują w drugą fazę. Jeszcze dziecko, zaczyna już stawać się dziewicą. Ze stanowiska nawet fizyologicznego, kilka lat życia kobiety od trzynastu do ośmnastu uważane są za odrębną i stanowiącą w sobie pewną całość — epokę.
W epoce téj szybko już rozwija się i kształci ciało, umysł winien już także wejść na szerokie drogi gruntownego a pilnego zdobywania wiedzy. Ale nie dosyć na tém.
W ośmnastym roku życia umysł kobiety, w poprzedzających latach dobrze kierowany i nie wytrącony z dróg właściwych zaniedbaniem strony fizycznéj, dochodzi do pewnego stopnia dojrzałości. W owéj porze, jak ciało jéj ma już pewne stanowcze kształty i zarysy, tak i myśl z większą niż wprzódy łatwością skupia się i rozszerza, analiza i kombinacya, z pomocą uprzednio nabytych wiadomości, potęgują się ciągle. Wszakże jak dla ciała, tak dla umysłu, nie jest to jeszcze stan zupełnéj dojrzałości, ale pewien tylko jéj stopień. Zewnętrzne formy ciała są, zda się, już dojrzałe i rozwinięte, ale wewnętrzny proces fizyczny, nieujawniający się na zewnątrz, nie dochodzi jeszcze do pełnéj siły i rozwoju. Umysł także, szczególniéj po potrafném dotychczasowém kształceniu, wydaje się napozór dostatecznie rozwiniętym, a w istocie musi być jeszcze chwiejnym i słabym.
Tak więc, jak epoka od lat trzynastu do ośmnastu prowadziła stopniowo od piérwszego dzieciństwa do młodzieńczości czyli adolescencyi, druga od ośmnastu do dwudziestu lub daléj prowadzi stopniowo tę piérwszą młodość do młodości dojrzałéj i silnéj, do jedynéj pory, w któréj kobieta stać się może człowiekiem.
Z tego określenia czasu, w jakim odbyć się ma zupełny proces umysłowego kształcenia kobiety, samo przez się wypływa pytanie: czego się ona przez tak długie napozór lata uczyć powinna.
Ludzie bezstronni i rozsądni, którzy nie patrzą na kobiety przez okulary doktorów Tém gorzéj i Témlepiéj, odpowiedzą: wszystkiego.
Wszystkiego, czego się uczą mężczyźni, wszystkiego, co z kobiety uczynić może prawego i rozumnego człowieka, wszystkiego nakoniec, na czém wesprzéć się ma przyszły jéj byt moralny i materyalny. A jedyném ograniczeniem, jedyném prawidłem w tym razie mogą być tylko osobiste zdolności i popędy, albo wyłączne potrzeby, wynikające z położenia i przewidywanych dróg uczącéj kobiety.
Najważniejszemi zaletami umysłu, bez których niepodobna prawie stać się światłym i prawym człowiekiem, są: logika, praktyczność, szeroki na rzeczy pogląd i prostota. A ponieważ mózg dziecka giętkim jest i skłonnym do ukształtowania się według zewnętrznych wpływów, jakich doświadcza, samo z siebie wynika, że te nauki piérwsze w wychowaniu miejsce zająć powinny, których wpływy nagiąć i ukształtować mogą umysł tak, aby posiadał: logikę, praktyczność, szeroki na świat pogląd i prostotę.
Nielogiczność i niekonsekwentność słusznie i często zarzucają kobietom. Być może — i tak jest najpewniéj, że fizyczna często przyczyna, leżąca w delikatniejszym i drażliwszym systemacie nerwowym kobiet, mianowicie, gdy ten nie jest wzmocnionym przez jędrne i silne wychowanie fizyczne, czyniąc je zbyt wraźliwemi, ujmuje im mocy do stosowania myśli i postępków z pewnemi stałemi prawidłami.
Są jednak dowody, że nietylko przez staranne kształcenie i wzmacnianie w nich téj słabéj strony, ale nieraz tylko przez własną intuicyą i samodzielne wysilenia kobiety przychodzą do ścisłéj logiczności pojęć i postępków.
Ale intuicya taka i samodzielność mogą być udziałem tylko szczególniéj bogatą naturą obdarzonych istot, ogół zaś potrzebuje kształcenia téj strony tém staranniejszego, im ona jest słabszą z powodów, wynikających z fizycznego organizmu. A jeśli logika jest linią, w jakiéj idą po sobie przyczyny i skutki w różnych kierunkach, lecz zawsze prawidłowe, toć dla nagięcia umysłu do pojmowania téj linii i nie zbaczania z niéj, czy nie byłaby bardzo pomocną nauka o linii: geometrya?
Ten użytek i wpływ geometryi na umysł musiał w ten sposób zrozumiéć Froebel, gdy położył przed oczy niemowląt jeszcze prawie: kulę, walec i sześcian, a potém za główną osnowę nauki i zabawy dziecięcéj podał ten sam sześcian, rozebrany na mnóztwo części z których układa się mnóztwo kształtów.
W ogrodach Froebla dziecię, przy najpiérwszém otworzeniu się oczu na światło zaledwie powstającéj w niém myśli, spotyka się z geometryą. Nad kolebką zawieszają mu piłkę i uczą je poznawać kierunek czyli linią, w jakiej kołysze się ona w powietrzu.
To kołysanie się w różnych kierunkach piłki nad kolebką i późniejszy sześcian, z którego rozebranych sześćdziesięciu kilku części dziecię uczy się układać przeróżne kształty, wzory, litery, wymownie przemawiają w systematyce Froebla za pożytkiem, jaki dziecięcemu umysłowi przynosi geometrya. Znakomity myśliciel i pełen miłości badacz umysłów dziecięcych uznał widocznie, że nauka ta lepiéj prostuje i koncentruje władze myślenia dziecka, niż gramatyka Chapsala i Noëla.
Po nielogiczności kobietom najbardziéj zarzucają niepraktyczność, to jest: marzycielstwo, nieznajomość rzeczywistości, rojenie światów nadprzyrodzonych, przywiązywanie się do tych kreacyi wyobraźni swojéj tak bardzo, iż odrywa je to od ziemi z wielką szkodą tych, którzy je otaczają. Téj saméj niepraktyczności kobiet przypisują wielką ich skłonność do wierzenia w przesądy i zabobony, w nadzwyczajne zjawiska i tym podobne rzeczy, zasłaniające przed niemi prawdę.
Niepodobna zaprzeczyć, że słaba ta strona bywa w kobietach niezmiernie wybitną i częstą. Ale czyliż nie pochodzi ona z zupełnéj nieznajomości natury i świata, w którym kobieta żyje? Czy, aby jéj zapobiedz, nie należy oznajamiać kobiety ze wszystkiém, co istnieje na niebie i ziemi, z tém, czego dojrzéć nie może, bo istnieje gdzieindziéj, ale o czém wiedziéć i co rozumiéć powinna? Czy nie należy ukazać jéj stosunku wzajemnego tych wszystkich rzeczy, ich istoty, odbieranych i wywieranych wpływów — odkryć przed nią nareszcie tego najwspanialszego i najbardziéj pouczającego obrazu, jaki przed oczyma człowieka roztaczają nauki przyrodnicze?
Dotąd jeszcze większość trwa w tém przekonaniu, że uczenie się fizyologii lub anatomii jest najwyższą nieprzyzwoitością dla kobiety, dla któréj jeden tylko fenomen, wykazany przez piérwszą z tych nauk, ma pewną wartość, a tym jest, że serce znajduje się z lewéj strony piersi.
Z astronomii za dostateczną dla kobiety uznano wiadomość, że ziemia ma kształt kuli z dwóch boków spłaszczonéj, i że gwiazdy są oczyma aniołów, patrzących z góry na ten padół płaczu. W fizyce największe statunkowo uczyniono postępy, boć każda już kobieta mniéj więcéj wie: dla czego w pokoju zimna para z ust wychodzi, zkąd się deszcz bierze, czém są obłoki i t. d.
Wprawdzie wiedziéć, że serce umieszczone jest z lewéj strony piersi, umiéć na pamięć, że ziemia ma kształt kuli, z dwóch stron spłaszczonéj, i rozumiéć, że deszcz pochodzi z nagromadzenia w górnych sferach obłoków, złożonych z ziemskich wyziewów, znaczy niewiele jeszcze posiadać z nauk przyrodniczych. Lecz jakkolwiek mało to jest, toż jednak, wyjąwszy wiadomość o gwiazdach, pojętych jako oczy aniołów lub otwory w niebie, jest to już coś — niby początek tego, co ma być i być powinno. W istocie od pewnego czasu daje się spostrzegać dość wyraźny zwrot w wychowaniu kobiet, prowadzący je ku naukom przyrodniczym, zwrot słaby jeszcze, nieśmiały, a jednak dowodzący, że zaznajomienie kobiety z tém, co ją otacza, za pożyteczne dla niéj, jeśli już nie za konieczne, uważać zaczynamy. A zaprawdę umysł nieposiadający wzniosłéj o naturze wiedzy, wiecznie będzie się błąkał w ciasnym obrębie, nie dosięgnie nigdy możebnéj sobie skali, ani zdobędzie dostatecznéj jasności.
Dopóki człowiek ciekawém i pojętném okiem nie w patrzy się w naturę, wszystko mu będzie obce i nieznane: i to, co widzi, i to, na czém stoi, i to, czego się dotyka, i to, czém jest sam. Nie znając stosunku wzajemnego wszech rzeczy i stosunku swego do wszech rzeczy, nie wiedząc o wpływach, jakich doświadcza, ani o tych, jakie sam wywiera, błąka się w przypuszczeniach, w przesądach błędnych i nierozumnych, często śmiesznych, a często téż i w szkodliwych wierzeniach. Ta ciasnota pojęć zabija go w życiu duchowém, szkodzi mu w życiu codzienném. Przez nią uciskany, umysł jego nic nie zrozumié dokładnie, nie zda sobie sprawy z fenomenów, najpowszedniéj wkoło niego się zdarzających. Dzieje ludzkości zostaną dla niego na zawsze suchą chronologią i ogołoconą ze znaczenia historyą królów i wojen, bo z dziejami ducha narodów wiąże się ściśle znajomość natury, śród któréj rozwijały się one w danych epokach i miejscach, która była bodźcem i piérwszą przyczyną złych lub dobrych działań, składających je jednostek.
Stosunki społeczne będą mu tylko znane z dotykalnéj zewnętrznej strony: filozofii ich nie zrozumié, bo łączy się ona z filozofią całego przebiegu dziejów, niepodobną do pojęcia bez znajomości praw natury.
Potrzeby powszedniego nawet życia kierować on będzie, tłómaczyć i zaspokajać z pomocą rutyny i wedle tradycyi, ślepo przyjętéj i przyswojonéj, szkodliwéj może, bo błędnéj.
Mogą istniéć zapewne dziwnie bogato obdarowane jednostki, które samą intuicyą, niewspomaganą przez naukę i znajomość rzeczy, dochodzą do jasnych poglądów i rozumieją wiele, choć nic nie umieją; ale są to i będą zawsze wielce rzadkie wyjątki, ogół zaś kobiet ulega śmiesznym przesądom i zabobonom, cia­snemu zapatrywaniu się na sprawy świata, nieudolności w zarządzaniu codziennemi potrzebami życia, wskutek zupełnéj nieznajomości nauk przyrodniczych.
Jako gospodynie, do umiejętnego i samodzielnego zarządu domem potrzebują one znajomości piérwszych przynajmniéj prawideł fizyki i chemii; jako matki, do fizycznego wychowania swych dzieci powinny rozumiéć fizyologią, hygienę a może i farmaceutykę; jako obywatelki nakoniec, potrzebują rozumiéć zjawiska i wpływy natury, aby módz zrozumiéć dzieje, bez których filozoficznego pojęcia stosunki społeczne, wzajemne względem siebie pozycye różnych klas ludności, niedostatki i cnoty narodu, którego są obywatelkami, pozostaną dla nich ciemnemi i niezrozumiałemi. Wprawdzie możnaby tu zarzucić, że, mimo małego, żadnego prawie, miejsca, jakie nauki przyrodnicze zajmują w wychowaniu kobiet, bywają między niemi wzorowe matki, gospo­dynie i obywatelki.
Ale takie, albo późniejszą a mozolną, bo własnemi tylko siłami podjętą, pracą, doszły do pewnego wyższego stopnia wykształcenia, albo posiadają intuicyą wyjątkowo bogato obdarzonéj natury; w każdym zaś razie nie stanowią ogólnego prawidła, nie mogą służyć za przykład logicznego następstwa umiejętności i samowiedzy, a najczęściéj moralna ich strona bywa wieżą, wystawioną na filigranowych ścianach, nieodpowiadających strukturą ciężkości wierzchołka, wieżą, która za pogody jaśnieje pod słońcem i piętrzy się dumnie a prosto, lecz przy lada powiewie wiatru runie i w proch się rozsypie.
Obok nauk przyrodniczych i z ich pomocą wielkie miejsce w rozwijaniu umysłu kobiety zająć winny dzieje ludzkości, nie owe przedstawiane chrologicznemi cyframi i abecadłowym spisem imion, ale roztaczane przed umysłem, jako wielki obraz trudnego pochodu narodów ku światłu, i jako źródło i przyczy­ny obecnego ich stanu. Taka nauka historyi może do najwyższego stopnia zająć i rozmiłować w sobie bardzo młody nawet umysł, bo w niéj znajduje się wszystko: filozofia, poezya, dramat, obrazy natury, starcia się namiętności w walkach między różnemi klasami społeczeństwa, — cierpienie, praca, chwała i zbrodnie jednostek.
Młoda wyobraźnia znajdzie w niéj dostateczną karm, pojęcia rozszerzą się i uszlachetnią na widok bezmiernéj przestrzeni, w jakiéj od początku wieków obracał się duch ludzki, wiecznie przykuwany do skały jak Prometeusz, wiecznie, jak on, walczący z Tytanami złych mocy, wiecznie spragniony światła i ściągający je ku sobie z olbrzymiemi trudami.
Taką długą, olbrzymią, tak rozmaitą a jednak tak jednolitą i logiczną w przyczynach i skutkach, przeszłością, tłómaczona teraźniejszość, zrozumiałą stanie się umysłowi, sprowadzi mu tysiąc drobnych natchnień, wskaże mu mnóztwo do umiłowania przedmiotów, postawi go na wysokim szczycie, z którego tłum spółbraci ogarnie on okiem miłości i przebaczenia.
Chcąc poznać historyą w duchu jéj i treści, trzeba wiedziéć najpierw, jakie było geograficzne położenie, jakie topograficzne warunki kraju, na którym powstał naród.
Tu już zaraz objawia się związek nauk przyrodniczych z historyą, przez potrzebę pojęcia wpływów, wywieranych na kształtujące się społeczeństwa przez klimat, naturę gruntu, przez zjawiska natury. Potém należy śledzić rozwój charakteru narodowego, nadawany mu przez nacisk geograficznych warunków i fizyologicznych właściwości narodu, rozwój w nim i postęp światła, to, co mu przeszkadzało i co mu było pomocne, ustrój społeczny, jego przyczyny i jego skutki, zrodzone z niego klęski, wady i cnoty na­rodowe.
A tym wszystkim poszukiwaniom i badaniom, ca­łéj téj drodze, zasianéj trudami pokoleń, ich cnotami, zbrodniami, krwią i łzami, jak jasna pochodnia przyświecają nauki przyrodnicze, tłómacząc czyny człowieka tém, co go otaczało, tém, co w nim samym leżało ukryte, niby ślimaki lub perły w mor­skich głębinach. Fizyologia i psychologia grają tu niezmierną rolę: one-to są ogniwami, spajającemi wypadki w jeden łańcuch przyczyn i następstw, one zastępują owo niepojęte Fatum, jakiém wszystko, co się kiedy działo, tłómaczyli Starożytni.
Całą tę drogę dziejów, wielką, szeroką, a krwawą, niby z latarnią, szukającą najdrobniejszego pył­ku, przebywać należy z wyrazem: dla czego? Żadnego nie wolno opuścić faktu, żadnego społecznego pominąć fenomenu, bez uprzedniego znalezienia odpowiedzi na to pytanie, będące wszelkiéj rozumnéj myśli jądrem i podstawą. A w ten sposób idąc drogą dziejów, dojść można do obecnéj chwili, jasno już oświetlonéj łuną, bijącą z poznanéj przeszłości.
Wtedy przed światłem filozofii dziejowéj pierzchną przesądy i przeróżne egzaltacye; na wiedzy i rozumnéj miłości wsparte przekonania nie będą chwiejne i nie ustąpią przed lada osobistym interesem lub namiętnością.
Kiedy za pomocą i przez wpływ tych wszystkich nauk umysł kobiety nabędzie logiki, praktyczności i szerokiego rozwoju, niech nikt nie lęka się ujrzéć w niéj jednéj z tych mędrczyń niedowarzonych, pedantyzmem, oschłością i pychą nużących i rozśmie­szających wszystkich, co się do nich zbliżają. Znajomą wszystkim jest prawda, że półgłówki zwykle najwyżéj głowy podnoszą.
Trochę nauki czyni zarozumiałych i oschłych, wiele nauki tworzy prostych i kochających ludzi i na­turę. Trochę nauki zrodziło Pytye i lwice, wiele nauki dało światu Heloizę i panią Staël.
Kobieta, która czerpie świadomość swéj godności moralnéj z jasnego i zdrowego umysłu, nie może pogardzać nieumiejętnością innych, bo zna jéj przyczyny, ani pysznić się własną wiedzą, bo wié, że nietylko ta wiedza jéj, ale i ona sama, niczém są w porównaniu do ogromów ludzkości, natury wszech­świata.
Przejęta pojęciem tego ogromu i świadomością cierpień, tkwiących w przeszłości i teraźniejszości ogółu ludzi, patrzéć ona będzie na siebie z prostotą, wkoło siebie z miłością, umysł jéj będzie tak prosty jak myśl dziecka, bo wobec wielkiego światła, jakie ujrzą oczy jéj ducha, siebie samę zobaczy maluczką.
Prostota więc, piękna i niezbędna zaleta prawdziwie oświeconego umysłu, sama już przez się wypłynie z wiedzy, któréj zdobywanie powinno być głó­wną osnową, całą i mocną podstawą umysłowego kształcenia kobiety, mającéj być człowiekiem.
Nie idzie za tém, aby to, co dzisiaj wyłącznie stanowi wychowanie kobiety, miało być całkiem odrzu­cone i zaniedbane. Bynajmniéj, staje już ono tylko na drugim planie i, jak cały kierunek wychowania, otrzymuje inne cele.
Nauka języków obcych pożyteczną jest wielce, dla trzech przyczyn: pomaga rozwojowi umysłu, naginając go do pojmowania kombinacyi i prawideł każdemu językowi właściwych; daje potężne narzędzie pomocnicze do naukowego kształcenia się, przez możność zrozumienia dzieł w obcych językach pisanych; przynosi nieraz przyjemność i praktyczny użytek w życiu, dając możność rozmówienia się z cudzoziemcami.
Nie dla popisów salonowych, ale dla tych trzech, nierównie ważniejszych celów, wielce pożyteczném jest wyuczenie się choćby jednego obcego języka.
Każdy się domyśli, że ważniejszą jeszcze od znajomości języków obcych jest gruntowna znajomość mowy ojczystéj. A zasadzać się ma ona na wniknięciu w ducha języka, który razem z historyą jest poniekąd kluczem do poznania ducha narodu, na wtajemniczaniu się we wszystkie języka tego przemiany i zwroty historyczne, na przyswojeniu sobie mowy czystéj, poprawnéj i ścisłéj.
Drugą składową częścią dzisiejszego kształcenia kobiet są sztuki piękne: muzyka, śpiew, rysunek. Nauczanie ich ma podwójną wartość: pedagogiczną i artystyczną.
Piérwsza polega w muzyce na poznaniu praw rządzących harmonią; w rysunku — na poznaniu praw, rządzących symetryą, linią.
Druga zmierza do wykształcenia w uczącéj się osobie strony technicznéj, mechanizmu sztuki, aby, nabywszy go, pojęcia swe o sztuce mogła wprowadzać w praktykę, za pomocą grania i ryso­wania.
Piérwsza część, pedagogiczna, jako pomagająca rozwojowi umysłu i dająca mu możność pojęcia i po­czucia praw, rządzących pięknem, w każdém wychowaniu, które chce być zupełném, jest pożyteczną, konieczną niemal.
Druga część, artystyczna, jako wymagająca pewnych odrębnych i wrodzonych zdolności, powinna być zastosowaną do wyłącznych a wybitnie objawiających się usposobień uczącéj się kobiety. Znajomość więc prawideł muzyki i rysunku, pojmowanie piękna w nich zawartego, jest po­żyteczną i konieczną prawie rzeczą dla każdéj oświeconéj kobiety; ale grać, rysować, śpiewać z pożytkiem i przyjemnością dla siebie i innych, może taka tylko, która ma wrodzone artystyczne zdolności.
Przymusowe przykuwanie dziewczynki do muzycznego instrumentu lub ołówka, wtedy, gdy naj­mniejszy postęp w sztuce kosztuje ją nieskończenie wiele czasu i trudu, jest zmarnowaniem tego czasu i trudu, które mogłyby z niezmiernie większym pożytkiem być oddane czemu innemu.
Wszak można dać poznać dziecku prawidła i piękno harmonii, nie skazując go na przymusowe kil­kogodzinne granie gam i ćwiczeń, mające je w najlepszym razie doprowadzić do tego, iż potrafi ono wy­dzwonić na fortepianie waryacye, których pod jego ręką nie poznałby sam ich kompozytor.
Wszak można także ukazać uczącéj się prawa rządzące symetryą, linią i barwami, nie przymusza­jąc jéj do nienawistnego, bo bez zdolności ujmowanego, ołówka.
Podobne nauczanie sztuk pięknych, bez pomocy wrodzonych zdolności uczennic, prowadzi za sobą rezultaty takie, że kobieta zajmuje się muzyką, dopóki zmuszoną jest do tego przez zależność i okoliczno­ści, lecz gdy się tylko ujrzy swobodną od przymusu, co prędzéj i na zawsze zamyka fortepian. Trudno zaprzeczyć, że między powodami, skłaniającemi młode panny do jaknajprędszego wychodzenia za mąż, bodaj że gra ważną niekiedy rolę pragnienie uwolnienia się od uprawiania muzyki, którą aż do zamążpójścia uprawiać jest zmuszoną, pod groźbą zasłużenia na nazwę źle wychowanéj panny. Mężatka, bez prezentowania biegłości swéj w muzyce, może ujść za dobrze wychowaną osobę, bo każdy się domyśla, że musiała grać kiedyś, lecz tylko wedle powszechnie przyjętego zwyczaju po wyjściu za mąż zarzuciła muzykę.
W rysunkach zaś kobiety uczące się ich bez zdolności dochodzą także do ważnego rezultatu umiejętności rysowania sobie deseników do haftu, lub malowania niezapominajek w albumach.
Szczęśliwą zapewne jest każda, któréj natura dała wyłączną zdolność do jakiéjkolwiek ze sztuk pięknych, bo w uprawianiu jéj znaléźć może wysokie moralne zadowolenie, wydoskonalenie estety­cznéj strony swéj istoty, a nieraz i podstawę materyalnego bytu.
Ale kto nie urodził się już tak szczęśliwie obdarzonym, w tego przymus i mozolne uczenie się nie wleje świętego ognia, ten musi miéć wyłącznie już w innym kierunku zwrócone zdolności, któremi zająć się i które spożytkować winni ci, co go wychowują.
Zdanie to spotka pewno taki zarzut, że muzyka, wykonywana nawet bez zdolności, może sprawić pewną przyjemność osobie grającéj i innym; że rysunek, posiadany w nizkim nawet stopniu i zdobyty choćby z mozołem, może przynieść pewne praktyczne pożytki.
Ale zważyć należy, czy ta mała przyjemność, czy ten drobny pożytek zdoła wynagrodzić doznane przykrości przymusu i znudzenia, stratę czasu, pieniędzy, często i uszczerbek umysłowy, jaki wynika z nużącego uczenia się przedmiotu, do którego się nie czuje pociągu ni zdolności?
Gdyby ten sam czas, trud i koszt użyte były na nabywanie talentu lub nauki, zgodnych z naturalnym popędem i usposobieniem uczennicy, nauka ta, czy ten talent, nabyty z ochotą, posiadany i umiłowany gruntownie, czy nie więcéj przynieść-by mógł i przyjemności w życiu, i korzyści?
Zresztą, biorąc na uwagę rolę, jaką mają w wychowaniu kobiety muzyka i rysunek, zastanowić się potrzeba nad pytaniem: dlaczego muzyka zajęła w niém przed rysunkiem tak imponujące i tak bez­względne piérwszeństwo?
Młoda osoba, nieumiejąca rysować, może w świecie ujść za dobrze, za świetnie nawet, wychowaną, i jeśli w dzieciństwie nie objawia zdolności do rysunków, wychowujący ją nie trapią się tém zbytecznie i nieraz mają dosyć zdrowego rozsądku, aby przemocą nie skłaniać jéj do gumelastyki i ołówka.
Ale z muzyką rzecz ma się całkiem inaczéj.
Ludzie, pragnący zaczerpnąć wiadomości o stopniu wykształcenia młodéj panny, zapytują: czy gra i jak gra? a jeśli dziewczynka nie okazuje w dzieciństwie zdolności i popędów muzykalnych, wychowujący uważają przyszłość jéj, jeśli nie za zgubioną zupełnie, to przynajmniéj za mocno zagrożoną i, nie zrażając się żadném niepowodzeniem, dopóty męczą i uczennicę, i fortepian, aż z niéj i z fortepianu wydobędą coś nakształt muzyki.
Każdy, kto zna nasze obyczaje i pojęcia towarzyskie, przyzna, iż wszystko to jest szczerym obrazem prawdy. Jakaż jest więc przyczyna tego, że w wychowaniu kobiety stosunek rysunku do muzyki jest, jak dziesięć do stu?
Byłażby muzyka łatwiejszą od rysunku?
Uczennice, wylewające przy fortepianie tyle łez, ile jest nut we wszystkich majorowych i minoro­wych gamach, nie podzielają tego zdania.
Zresztą, tak w naukach, jak w sztukach, tam tylko jest łatwość, gdzie przeszkody są usuwane a tru­dy, jakie przynosi z sobą nabywanie umiejętności, osładzane zdolnością i chęcią.
Miałażby muzyka w późniejszém życiu więcéj od rysunku przynosić przyjemności lub pożytku? Nie dowodzą tego kobiety, zamykające na klucz fortepian nazajutrz po ślubie. I wreszcie wszyst­ko, co się gruntownie pojmuje umysłem i gorąco miłuje sercem, czy jest nauką, czy sztuką jakąkolwiek, jednaką przynosi dozę pociechy i moralnéj korzyści. Więc może nakoniec muzyka jest czémś piękniejszém od rysunku? Ale starożytne muzy wszystkie są sobie równe i niéma pomiędzy niemi starszéj ni młodszéj, piękniejszéj lub brzydszéj; a jeśli ktokolwiek z ludzi w jednéj z nich rozmiłowuje się wyłącznie sercem i myślą, inne nie zstępują dlatego ze swych wysokości, i każda, jak swoję światłość, tak swoich hołdowników i miłośników, posiada.
Po pewnéj chwili zastanowienia się nad tym przedmiotem, łatwo dojść można do wniosku, że muzyka tak znaczne przed rysunkiem otrzymuje piérwszeństwo dlatego, iż lepiéj służy ku jednemu z wielkich celów wszelkiéj nauki kobiecéj — ku popisowi.
Rysunek cichszy jest, skromniejszy. Wprawdzie i jego okazy można rozwieszać po ścianach, albo rozkładać w albumach; ale gdy na album lub obra­zek każdy chwilkę popatrzy i wnet się odwróci i zapomni, muzyka brzmi długo i nietylko uderza uszy słuchaczy, ale i zwraca ich oczy na wdzięczną postać, siedzącą przy fortepianie, lub na drobną rękę, przebierającą klawisze. Pięknie rysować — znaczy to dla młodéj panny zwrócić na prace swoje niedowie­rzającą uwagę kilku znawców i trochę przymuszo­nych pochwał profanów, poziewających skrycie na widok krajobrazu lub malowanego bukietu. Pięknie grać — znaczy błyszczéć w pełném znaczeniu tego wyrazu, chwałą swoją napełniać salon cały, na siebie, na całą osobę swoję zwracać uwagę wszystkich otaczających.
Nigdy rysunek nie może tak publicznie zamanifestować dobrego wychowania młodéj panny, jak muzyka.
A że dobre wychowanie daje się kobiecie nietylko dlatego, aby mogła błyszczéć, ale jeszcze i przedewszystkiém dlatego, aby potrafiła zdobyć sobie męża: do osiągnięcia więc tego drugiego i najważniejszego celu muzyka bywa także dzielnie dopomagającém narzędziem.
Żaden bowiem, choćby najpiękniejszy krajobraz, nie uczyni na sercu młodego mężczyzny tak silnego wrażenia, jak para akordów muzycznych, uderzonych z siłą przejętéj prawdziwém lub sztuczném uczuciem dłoni, a wymalowana w albumie najbłękitniejsza choćby niezapominajka nie umocni się tak głęboko w jego pamięci, jak twarz grającéj dziewicy o oczach wzniesionych w górę, śród zno­wu prawdziwego albo sztucznego muzycznego zachwytu.
Nie chcemy przez to dowodzić, że wszystkie matki lub opiekunki uczą muzyki zależne od siebie młode osoby rozmyślnie i wyłącznie dla tych celów; ale sądzimy, że cele te były źródłem i piérwszą przyczyną pojawienia się dzisiejszéj, tak bezwzględnéj i krzywdzącéj inne nauki i sztukę, manii muzykalnéj.
Teraz mania ta stała się sztuczną i fałszywą potrzebą towarzyską, któréj posługują i którą utrzy­mują w obyczajach rutyna, przesąd, próżność i na­śladownictwo.
„Mówiąc prawdę, pisze Hardy de Beaulieu, nie pojmuję rozmiłowania się dzisiejszego towarzystwa w muzyce fortepianowéj, rozmiłowania, doprowadzonego do takiéj manii, że kobieta, ażeby ujść za do­brze wychowaną, powinna koniecznie długi czas poświęcić studyom tego trudnego instrumentu, bez względu na to, czy ma z natury talent i popęd do muzyki, czy go nie ma. Ogromny ten wydatek trudu, czasu i pieniędzy przynosi w rezultacie to, że większa część kobiet zaniedbuje fortepian zaraz po zamążpójściu i że pozostają mu wiernemi te tylko, które oddawały się muzyce z zamiłowania i doszły w niéj do pewnego stopnia doskonałości.
„Tysiąc więc razy byłoby lepiéj, ażeby uczono grać na fortepianie te tylko młode osoby, które same ukazują wrodzony popęd do sztuki i wytrwałość w jéj zdobywaniu. (L'éducation de la femme).
Tak więc dwie główne części składowe dzisiejszego wychowania kobiet: obce języki i sztuki piękne, nie powinny być usunięte całkiem z programatu poważniejszego i obszerniejszego nauczania, ale mają tylko zmienić miejsce i cel, to jest: stanąć na drugim, nie na pierwszym, planie i służyć, nie do popisu i błyszczenia, ale do ułatwienia umysłowego i este­tycznego rozwoju kobiety.
W ten sposób przygotowana umysłowo kobieta wstępuje w trzecią epokę swego kształcenia się i za­czyna się uczyć dwóch rzeczy: specyalnego zawodu, który, zastosowany do jéj zdolności i społecznego położenia, może jéj zapewnić byt materyalny, i największéj z nauk — nauki ludzi i świata.
Co do potrzeby obierania przez kobiety specyalnego zawodu i kształcenia się w nim, nie odróżniamy bynajmniéj kobiet bogatych od ubogich.
Jedne i drugie powinny posiąść wyłączny jakiś talent, naukę lub rzemiosło, najpierw przez wzgląd na wielką dźwignię moralną, jaką ku jednemu przedmiotowi zwrócone zamiłowanie w życiu przy­nosi, następnie przez wzgląd na niestałość fortuny. Ktoż bowiem bogaty dziś zaręczyć może, iż nim bę­dzie jutro?
W społecznościach, szczególniéj takich, które częściéj niż inne doświadczają przewrotów i klęsk ogólnych, ileż widzimy kobiet bogatych niegdyś, a popadłych w ubóztwo i przez nieumiejętność za­pracowania sobie na życie skazanych na upokarzają­cą żebraninę albo demoralizującą nędzę! Dawniéj kobieta, która utraciła majątek, albo nigdy go nie posiadała, jeśli nie znalazła zabezpieczenia bytu przez zamążpójście, znajdowała wsparcie i przytułek w domach bogatych krewnych, mieniąc się rezydentką albo panną na respekcie.
Dziś nadszedł wiek taki, że czego kto sam nie zapracuje, tego posiadać nie będzie.
Zmieniły się warunki ekonomiczne i obyczajowe społeczności: minęła pora Rezydentek i panien na Respekcie, a nadszedł czas pracownic. Ale jakże pracować można, gdy się nic gruntownie robić nie umié? a jak umiéć, nie ucząc się? a jakże się uczyć, gdy zwyczaj nakazuje zakończyć uczenie w szesna­stym lub najdaléj siedemnastym roku życia, a potém co najprędzéj wyjść za mąż, lub zająć się specyalnym zawodem poszukiwania męża? Wiele-by się uniknęło bied, nieszczęść i zapóźnych żalów, a nigdy nienagrodzonych wydatków, gdyby każda ko­bieta, dorastając, wniknęła w swoje zdolności i usposobienia, a według nich wybrawszy sobie stosowną jakąś naukę, talent lub rzemiosło, na sumienne i gruntowne wyuczenie się obranego zawodu poświę­ciła pewny dłuższy lub krótszy czas swéj młodości, stosownie do uzdolnienia swego i wymagań studyowanego przedmiotu.
Kto choć trochę zna nasz ustrój społeczny pod względem ekonomicznym i obyczajowym, nie może nie wiedziéć, jak wiele przeróżnych trudności musi spotkać wprowadzenie w czyn takiéj myśli. Usiło­wania jednak pojedyńcze wiele zdziałać mogą, a nad tém, jakie specyalne zawody możebne są dziś i u nas dla kobiet, zastanowimy się w inném miejscu, gdzie będzie mowa wyłącznie o pracy kobiecéj.
Co do potrzeby zdobywania przez kobietę nauki życia, to jest świata, ludzi i ich stosunków przed wejściem jéj na drogę pracy i samoistnéj działalności, wymaga się tu koniecznie pewnego stopnia osobistéj swobody.
Zwyczaj chce, aby panny aż do zamążpójścia były strzeżone, pilnowane, trzymane w najgłębszéj nieświadomości mnóztwa rzeczy, krępowane wolą innych, małoletnie w myślach, mowie i postępkach.
Takie ściśnienie i pilnowanie młodéj osoby rodzi w niéj nieśmiałość i słabość, tak myśli, jak uczucia, paraliżuje na całe życie nieraz samoistne jéj siły, zabija w niéj, lub na czas jakiś przygłusza i wykrzywia, jéj rozwój duchowy, nareszcie zdejmuje z niéj odpowiedzialność za wszystko, co uczyni, i za wszystkie następstwa, jakie ze spełnionych przez nią uczynków wyniknąć-by mogły w przyszło­ści dla niéj i dla innych. Przyznać jednak należy, iż przy obecnym sposobie wychowania kobiet inaczéj postępować z niemi, gdy dorosną, niepodobna; bo chcąc aby ktokolwiek nadanéj sobie swobody użył na korzyść swą, nie na szkodę, trzeba go wprzódy nauczyć jéj używać, trzeba go do niéj przygotować przez danie mu siły myśli i charakteru.
Dziś panny dorosłe, wypadkiem jakim uwolnione od nadzoru i zależności, oprócz wyjątków, bywają smutnemi okazami pseudo-emancypantek, uważających emancypacyą kobiet jako prawo do rozmijania się z przyzwoitością i prostotą.
A ogół, patrząc na te, w istocie niezachęcające, przykłady, zraża się do idei swobody, jakiéj używać powinny młode, lecz już dorosłe, panny, i utrwala się w przekonaniu, że samodzielność kobiety, panny szczególniéj, lubo gdzieindziéj dobre przynosi owoce, na naszym jednak gruncie przyjąć się nie może. A jednak przekonanie to jest błędném. Grunt nasz nie jest tak złym, aby to, co dobre i rozumne, przyjąć się w nim nie mogło.
Ale tu, jak gdzieindziéj, tak wszędzie i zawsze, przywołać trzeba na pomoc pytanie: dla czego?
Dla czego panny, uwolnione od zależności, źle i nierozsądnie używają swobody? Bo nie były do niéj przygotowane stosowném wychowaniem, bo nie nabyły logiki i praktyczności umysłu, szeroko­ści pojęć i siły przekonań, bo nie wiedzą, jakie skutki płyną z jakich przyczyn, bo są marzycielkami, nieznającemi rzeczywistości, bo całym ich światem był od dzieciństwa salon i szafa z suknia­mi, a całą mądrością niezrozumiały im — traktat moralności.
Swoboda osobista panny dorosłéj jest dla niéj pożyteczną i udoskonalającą, ale zarazem jest tylko końcem, uwieńczeniem jéj umysłowego i moralnego kształcenia. Rzecz to więc bardzo prosta i zrozumiała, że gdy kto zaczyna dzieło od końca, nic porządnego nie zrobi, i przeciwnie stworzy coś ku­lawego i potwornego, na co patrząc, ludzie niewglądający w przyczyny kalectwa zrażą się do całéj roboty.
Kobieta, która w dobie dzieciństwa i piérwszéj młodości zdobyła sobie gruntowny zapas wiedzy, wykształciła swój umysł logicznie i praktycznie, nabyła szerokich pojęć i przekonań, powinna iść lub jechać, gdzie się jéj podoba; czytać, co zechce; mówić, z kim i o czém zechce; wybierać sobie ten lub ów zawód, to lub owo zajęcie czy towarzystwo. Niebezpieczeństwo nie grozi jéj ztąd żadne, bo dobry smak, poważne przyzwyczajenia umysłu i miłość pracy, zwrócą jéj zamiłowania i zajęcia ku pożytecznym, a w każdym razie nieszkodliwym rzeczom.
Jeżeli zresztą młoda osoba ma szczęście posiadać dobrych i rozumnych rodziców lub opiekunów, troskliwość ich nie będzie dla niéj zbyteczną. Doświadczenie, połączone z przywiązaniem do niéj, może nieraz skutecznie wesprzéć piérwsze jéj w świecie kroki. Ale troskliwość ta i opieka niepowinny nigdy przekraczać granic rady i przyjaźni, niepowinny zmieniać się w niewolę krępującą swo­bodny rozwój indywidualności.
Niechaj kobieta sama o siłach własnéj myśli idzie między ludzi, patrzy, bada i sądzi; niech sama o siłach własnego serca szuka bratniego dźwięku pomiędzy sercami innych, raduje się, cierpi i kocha.
Ponieważ w przyszłości ma być, nie dzieckiem i lalką, ale człowiekiem, trzeba, aby przed wejściem na drogę ludzkich prac i walk, poczuła się sama sobą, spróbowała swoich sił i zmierzyła je z tém, co ją czeka. A jeśli po dniu, spędzonym śród samodzielnéj pracy i samodzielnego przestawania z ludźmi, przyjdzie wieczorem pod dach rodzinny z głową pełną pytań zadanych życiu i światu, z sercem pełném porywów, zapału, lub — kto wié? — chwilowego zwątpienia i zniechęcenia może; niechaj wtedy rozumny ojciec, kochająca matka, albo starsza siostra, która już część życia przebyła, utuli na swéj piersi jéj płonące ogniem młodości czoło, i niech słodkiém słowem przestrogi, rady lub objaśnienia pomoże jéj rozplątać zagadki, ciążące na umyśle, miarkować zapał, porywający serce.
Szczęśliwą będzie, jeśli, od kolan ojca lub matki odchodząc, albo z uścisku siostry wydobywając ra­miona, poczuje się spokojniejszą i silną na nowo. Nazajutrz, z tym odświeżonym spokojem, z tą orzeź­wioną mocą, niech znowu rozpoczyna dzień pracy i pytań, zadawanych sobie, światu i ludziom.
Kiedy kobieta wychodzi zamąż lub w inny sposób opuszcza dom rodzicielski, świat wymaga od niéj, aby wiedziała, co to jest ludzkość, miłość, aby znała siebie i życie.
Słuszne to wymagania, lecz w jakiż sposób zadowolić je może kobieta, gdy nie zostawiono jej ani czasu, ani swobody do poznania tego wszystkiego? Treść własnéj istoty, własne skłonności, wady, niedostatki i zalety, zbadać ona mogła, chyba przygotowując się do spowiedzi rachunkiem sumienia; ale wtedy widok konfesyonału taką ją trwogą przejmował, że o całéj filozofii grzechów swoich zapomi­nała i uczyła się ich tylko na pamięć, jak ongi katechizmu z szaro oprawnéj książki.
Ludzkość i miłość, ich naturę i istotę, poznać mogła tylko z romansów, które czytywała otwarcie lub ukradkiem.
To téż wystawia sobie miłość nieinaczéj, jak à la Cardoville, a ludzkość według niezbyt trafnie najczę­ściéj malujących ją utworów literatury pięknéj.
Potém, jeśli na tym, gorzéj niż nieznanym, bo błędnie ujrzanym, gruncie, zbłądzi, poślizgnie się i za­chwieje, ludzie krzyczą: o zgrozo! i kamieniami ją obrzucają. Lecz dlaczego, na wzór Chińczyków, krępowali jéj stopy, jeśli chcieli, aby prosto i silnie stąpała po świecie? Zwyczaj! — powiadają, — tradycya! Tak zupełnie mówią i Chińczycy, ale są sprawiedliw­si, bo nie kamienują swoich kobiet za to, że ich nogi kalekie, gdy je takiemi uczyniono im od kolebki.
Dla zwyczaju, dla tradycyi, błądzą i ślizgają się po drogach życia kobiety, ale nie same jedne; pocią­gają za sobą mężczyzn: mężów, kochanków, braci; pociągają za sobą dzieci swoje.
Smutna to zabawa, oblana łzami grzechów i rozpaczy! A jednak możnaby jej uniknąć; ku temu zaś jedyny jest środek, aby kobiety, przygotowane do swobody rozumném wychowaniem, swobodnie rozglądały się po drogach, któremi iść im przyjdzie, nim na którąkolwiek z nich wejdą. Środek to sku­teczny zapewne, ależ co na to zwyczaj i naśladownictwo? trzebaż być przecie każdemu M-eur et M me Tout-le-monde!
Sądzimy więc, iż pominąwszy zwyczaj, tradycyą i rozmaitego rodzaju uprzedzenia, wielce byłoby zbawienném, aby kobiety trzecią epokę swego kształcenia się, od lat 18 do 22 lub 20 przynajmniéj, zapełniły doskonaleniem się w jakimś wyłącznie wybranym zawodzie, poznawaniem siebie, ludzi i świata.
Dla zdania tego przewidziéć można pospolity, banalny zarzut: podobny sposób kształcenia się opóźni porę wychodzenia za mąż kobiety.
Według nas, nie tylko nie jest to zarzutem, ale owszém, argumentem, popierającym sprawę.
Wszakże zobaczmy. Najpierw przedstawiają się oczom wyobraźni naszéj amatorowie pierwiosn­ków. „Jakto! — wołają — panna, mająca lat 22! Ależ to stara panna! Mieliż-byśmy się żenić ze staremi pannami!” Otoż, moi panowie, pytamy was: dla czego panna mająca 22 lata, a nawet i więcéj, ma być uważaną za starą pannę? Czy nie jest już piękną, ładną lub powabną? Chyba nią nigdy nie była, bo jeśli jakimkolwiek zewnętrznym wdziękiem obdarzyła ją natura, mógł on w téj porze jéj życia spotęgować się tylko, ale nie zaginąć i zwiędnąć.
Jeżeli, mając lat 16 była zgrabną, jest niezawodnie zgrabniejszą w kilka lat potém, bo kształty jéj doszły pełni rozwoju; jeśli miała piękne rysy twarzy, są one piękniejsze, bo ożywiły się wyra­zem, jakiego wprzódy koniecznie braknąć im mu­siało.
Czy może nie potrafi już kochać? Ale właśnie teraz dopiéro, teraz jedynie, kochać ona umié w piękném i prawdziwém słowa tego znaczeniu. Wprzódy mogłaby pokochać mężczyznę bezwiednym instynktem, pokochać, nie jego, ale wytworzony przez rozmarzoną i nieznającą natury ludzkiéj wyobraźnię ideał; teraz pokocha nietylko instynktem, ale i myślą, która uszanować potrafi, i sercem, które wiedzie do trwałego przywiązania. Czy nakoniec przedstawia się wam myśl straszna, że panna mająca lat 22 posiada już sformowany charakter, który nagiąć i przerobić wedle woli trudno, wtedy gdy dziecko lat 16, to materyał in crudo, z którego można zrobić, co się podoba? Ale wejdźcież w siebie samych i zobaczcie, czy jesteście dość silni, dość rozumni i wielcy, aby miéć prawo tak dowolnie brać się do przetwarzania człowieka? Bo brać dziecko za żonę dla tego, aby z niej zrobić kobietę według pojęć lub potrzeb waszych, to przetwarzać i tworzyć; a komuż na ziemi Stworzyciel dał prawo samo­wolnego rozrządzania moralném jestestwem bliźniego?
Odebrać indywidualizm człowiekowi — jest to zabić go; skrzywić ten indywidualizm arbitralném naginaniem jest to skrzywić i złamać duszę człowieka.
Zechcecie, naprzykład, aby żona wasza kochała to, kiedy-by ona, z natury własnego serca, kochała tamto; zechcecie, aby wierzyła w to, kiedy-by ona z natury swego umysłu wierzyła w tamto: to uczyni­cie tak, że, nie mogąc kochać i wierzyć przez siebie, nie będzie ona chciała lub nie potrafi kochać i wie­rzyć przez was i zostanie bez żadnéj wiary i miłości, z udaną chyba i kłamaną przed wami. Albo je­żeli ten 16-stoletni materyał pokaże się żelazem lub stalą, i w waszéj kuźni zabraknie ognia i w waszych ręku zabraknie mocy dla nadania mu pożądanéj przez was formy?
A jeżeli jeszcze ten materyał, przerobiwszy się na człowieka, nie ujrzy w was takich materyałów, jakieby posiadać pragnął? Zawołacie: niestałość! lekkość kobieca. Ależ bądźcie konsekwentnymi! Materyał ludzki in crudo nie może być ani stałym, ani poważnym; jeśliście się podjęli uczynić z niego stałego i poważnego człowieka, należało dzieła dokonać, a skoroście tego dokonać nie potrafili, snadź nie było w was materyałów na mistrzów.
Ale oprócz tych amatorów pierwiosnków i materyałów in crudo, którzy pannę lat 22 nazywają starą panną dla tego, że nie posiada na twarzy piérwszego puszku młodzieńczéj cery i że posiada sformowany charakter, oprócz ludzi, tak lekko i tak ubliżają­co zapatrujących się na kobiety, żeby aż zakreślać granice ich młodości tam, gdzie ta młodość zaczyna się dopiéro, znajdą się ludzie myślący i bez przesądów, którzy, dla poważniejszéj nierównie przyczy­ny, sprzeciwią się temu opóźnianiu wieku małżeń­stwa. Spytają oni: jak dla kobiety, która z natury swojéj czułą jest i wrażliwą, kilka lat młodych, gorących przejdzie bez powzięcia żywszego uczucia?
Czy, przy żądanéj szczególniéj swobodzie, miłość nie zjawi się koniecznie, niezbędnie i nie obróci w niwecz całéj teoryi, albo nie wybuchnie gwałtowną a zgubną namiętnością?
Ci, którzy tak pytają, dobrze zbadali potrzebę serca kobiety. Nie mylą się. Kobieta potrzebuje miłości, nietylko w tym gorącym wieku młodzieńczym, ale i w późniejszych latach, i zawsze.
Lecz, aby zaspokoić tę szlachetną potrzebę jéj natury, a zarazem dać jéj możność dokończenia kształcenia się swego, nim wstąpi na drogę człowieczego życia, należy nauczyć ją: przed ukochaniem kogoś, ukochać coś. To coś ma być, naturalnie, nie błyskotką, nie gałgankiem, nie poklaskiem, ale czémś piękném a żywotném, w czém-by i myśl jéj, i serce pożywę znalazły. Niech ukocha naukę jaką, do któréj wyłączny pociąg poczuje; sztukę, jeśli natura obdarzyła ją talentem; wyłączny zawód, w którym się doskonali; wielką jaką ideę, która zapełni i na wzniosłe tory sprowadzi jéj wyobraźnią; zatrudnienia domowe, które zawczasu nauczą ją być gospodynią, matką i panią domu. Niechaj ukocha koniecznie coś bardzo pięknego, coś bardzo poży­wnego dla serca i dla umysłu: a ta miłość dla czegoś przygotuje ją godnie do stałéj i poważnéj miłości dla kogoś, zapełni jéj najrańsze lata i na całe już życie pozostanie jéj wsparciem, skarbem i kiero­wniczą busolą.
Ernest Legouvé w swojéj bardzo pięknéj Historyi moralnéj kobiet, takie podaje środki do zajęcia i zapełnienia serca i umysłu kobiety w latach, w których podlega ona najczęściéj przedwczesnym a zgubnym uczuciom.
„Aby zadowolić w córce swéj potrzebę kochania, którą w niéj postrzega, każda matka powinna wezwać w pomoc jednę z najpiękniejszych władz ducha ludzkiego.
Nie możemy zapewne pozbyć się całkiem naszych namiętności, ale możemy niemi kierować; są one w naszém sercu źródłem żywotném, które wre, tryska i wylewa się mimo naszych usiłowań, ale którego dalszy bieg nasza ręka dowolnie wytykać i pro­wadzić może.
Innemi słowy: można czuć, że złe lub dobre, jakie wynika z namiętności, nie tyle pochodzi od niéj saméj, ile od przedmiotu, na który się ona skupia i wylewa. Ten sam ogień wewnętrzny, który św. Augustyn rzucał w bezrządy zmysłowéj swawoli, podniósł go do najwyższych szczytów duchowéj doskonałości; św. Teresa była wpatrzoną w niebo Heloizą.
Tak więc niech rozsądne matki nie ulegają obawie na widok rodzącéj się w ich córkach potrzeby miłości, i niech nie sądzą, że jedynym możebnym środkiem zadośćuczynienia jéj potrzebie ma być narzeczony.
Młoda dziewica pragnie kochać, kocha, — tém lepiéj; otwórzcie przed nią szerokie pole miłości bli­źniego! Niech dobroczynność nie będzie dla niéj samolubném zadowoleniem dobrego instynktu, jał­mużną mimochodem rzuconą, ale niech się stanie zawodem, codziennym zwyczajem.
Prowadźcie ją do wszelkich zbiorowisk ludzi i tam nie szczędźcie jéj wstrętnych i przerażających widoków — nauka, jaką z nich otrzyma, nie będzie nigdy zbyteczną, bo nigdy dostatecznie umianą być nie może; pokażcie jéj, — jéj, którą od chłodu chro­nią bogate i ciepłe suknie, jéj, która śpi do rana w ciepłém i miękkiém łożu, — pokażcie jéj drobne dziatki w zimie, przededniem rozbudzone ze snu, drżące, spłakane, głodne. Ukażcie jéj w przybytkach chorób młode dziewczęta jéj wieku, dotknięte najróżniejszemi cierpieniami ciała.
Jeżeli piérwszy rzut oka na to wszystko przejmie ją wstrętem, niech to was nie wstrzymuje, bo nie idzie tu o zadowolenie ciekawości, ale o obowiązek, którego ciężka droga zaczyna się dla córki waszéj.
Na widok nędz ludzkich w duszę jéj wstąpi najczystsza i najpłodniejsza ze wszystkich miłości: miłość dla nieszczęśliwych.
Wobec tych twardych, a bolesnych rzeczywistości ustąpią z jéj serca wymarzone cierpienia i sztuczne uczucia. Życie i małżeństwo, które widziała dotąd w postaci snu pięknego, ukażą jéj surowe strony swoje; ukażą jéj stroskanych o chleb co­dzienny mężów, chore dzieci, słabości bolesne. Ma­jąc lat 18, kobieta niczemu nie oddaje się w połowie. Codzienne ćwiczenia się w miłosierdziu, codzienny stosunek z nieszczęściem ludzkiém, po brzegi napełni jéj serce; miłość dla wszystkich uchroni ją od przedwczesnéj miłości dla jednego.
Po miłosierdziu następuje nauka.
Świat oskarża ciągle kobiety o obojętność dla nauk poważnych, a na dowód podaje to, że zaraz po wyjściu za mąż odrzucają one od siebie książki naukowe — zaniedbują nawet nabytych talentów. A jednak dowodzi to tylko ich zdrowego rozsądku. Bo i w czémże obchodzić je może fakt, że Tyberyusz nastąpił po Auguście, albo, że Aleksander urodził się na 350 lat przed Chrystusem? Jaki te gołe fakta i cyfry mają stosunek z ich życiem?
Nauka wtedy tylko posiada wdzięk i może być wsparciem moralném, jeśli przerabia się w umyśle na pojęcia, albo wciela w czyny, bo umiéć inaczéj żyć, to jest inaczéj myśléć i działać. A wycho­wanie umysłowe kobiet jest dla tych celów i za lekkie pod względem przedmiotów nauki, i za kró­tkie pod względem czasu uczenia się.
Nigdy prawie nauczanie kobiety nie ma na celu duchowego ich wydoskonalenia i wpojenia w nie wielkiéj i bezinteresownéj miłości dla nauki lub sztuki; wszystko bywa w niém wyrachowane na powierzchowny efekt.
Nauczyciel historyi wzywany jest dla konwe­nansu, jak nauczyciel tańca, a każda lekcya muzyki jest lekcyą próżności.
Nie dają kobietom przyzwyczajenia do samotnéj pracy, to jest, — nie dają im nic dla serca i umysłu.
I jakże inaczéj być może, gdy kobiety odrywane są od nauki wtedy właśnie, gdy ona dopiéro owoce wydawać zaczyna?
Opóźnijcie porę małżeństwa dla kobiet, a przez to rozszerzycie granice ich umysłowości; przed oczy­ma kobiety roztoczą się wszystkie bogactwa prawdy, cała wspaniałość piękna; wyobraźnia jéj rozwinie się razem z rozumem, a na téj podwójnéj podstawie zbuduje się i ustali jéj moralny charakter.
Streszczamy się: trzeba, aby młoda panienka wchodziła w życie rodzinne wtedy dopiéro, gdy myśl jéj jest już dojrzałą; aby na nowy swój zawód uzbrojoną i wzmocnioną była przez życie miło­sierdzia i pracy; aby fizyczny jéj organizm, doszedłszy pełni rozwoju, zdolnym był do zniesienia oczekujących go trudów; aby nareszcie, po wyjściu za mąż, była żoną i matką, ale nie dzieckiem, to jest, aby w porze zawierania małżeństwa miała lat 22 a nie 18 lub mniéj.”
Przeciwko temu opóźnieniu małżeństwa trzeci jeszcze powstać może zarzut.
Spytają pewno niektórzy, co czynić wypada, skoro kobieta wsześniéj pokocha i ukochaną zosta­nie? Czy należy tłumić to, jéj i kogoś jeszcze drugiego, uczucie dla tego, że nie doszła lat dwudzie­stu dwóch.
Czynić tak byłoby niezawodnie i śmiesznością, i częstokroć zbrodnią. Nikt stanowczo i dokładnie określić nie może dla ogółu kobiet roku, dnia i godziny, w których są one dostatecznie dojrzałe dla zostania żonami i matkami, nietylko w cielesném, ale i w duchowém znaczeniu tych wielkich słów.
Liczba 22 lat nie jest sakramentalną i nieuniknioną, i jeżeli kobieta przez wyłączne osobiste zdol­ności i trafność umysłowego kształcenia się wcześniéj dojdzie pełni dojrzałości, tém lepiéj, bo więcéj będzie miała przed sobą czasu do spokojnego szczęścia i użytecznéj pracy.
Zawsze jednak wczesna ta dojrzałość musi być udziałem wyjątków tylko, a dla ogółu najszczęśli­wiéj jest, jeśli młoda osoba, zajęta pracą, swobodna w zabawach swych i stosunkach z ludźmi, zamiło­waniem kształcenia się w zawodzie obranym zdoła ochronić się od indywidualnéj miłości póty, póki siły jéj fizyczne i moralne nie dojdą do pełni rozwoju i mocy, póki przez nabycie utylitarnéj zdolności pracowania i znajomości siebie saméj i ludzi nie ukończy trzeciéj epoki wychowania swojego.
A jeżeli i przedtém zrodzi się w niéj upodobanie jakieś żywe i mające pewne dojrzałe podstawy, toć nie żyjemy przecie w gorącéj Hiszpanii, ani w południowych Włoszech.
Uczucia naszych kobiet bywają zwykle bardziéj głębokie niż gwałtowne, a jeśli nie są skrzywione marzycielstwem, płynącém z próżnowania i ciemnoty umysłu, nie grożą wcale niebezpiecznemi wybuchami, ale przeciwnie, długo mogą utrzymywać się w spokoju i równowadze.
Dla czegóż więc młodą osobę, która zaledwie powzięła miłość i nie miała jeszcze czasu zapoznać się z własném uczuciem, dla czegóż co najprędzéj prowadzić ją do ołtarza?
Dla czegoż tak pośpiesznie odbierać od niéj słodkie imię narzeczonéj, które, nie wkładając na nią żadnych stanowczych obowiązków, jest na niebie jéj życia niby jutrzenka nadziei, zapowiadająca słońce szczęścia? Narzeczona! — wyraz ten, przez który młode panny rozumieją zwykle podróż po magazynach wcelu sporządzania wyprawy, dobierania sobie do twarzy wieńca ślubnego, robienia przygotowań do zabawy weselnéj, jest jednak wyrazem pełnym powagi a za­razem radości czystéj, radości pełnéj, i wielkiéj cnoty, i wielkiéj myśli.
Będąc narzeczoną, kobieta winna w istocie sporządzać sobie wielką wyprawę sił i ozdób moral­nych, winna w istocie splatać na skronie swoje przepyszny wieniec umiejętności i czystych, serdecznych uczuć, aby do przybytku rodzinnego życia, który się przed nią otwiera, wejść mogła w całéj piękności swojéj, odziana w rozum i świadomą siebie cnotę, uwieńczona najjaśniejszą aureolą prawdziwéj miłości.
Dla obojga młodych narzeczonych przedślubna ta epoka powinna być płodną w wielkie czyny i myśli; jeśli jest inaczéj, nie warci są oni jeszcze rodzinnego życia.
Beatrycze, wyprowadzająca Dantego z przepaści błędów i ziemskich uniesień, i światłością swojego lica wiodąca go stopniami ku niebu, jest symbolem narzeczonéj.
Kiedy, śród widoków mąk piekielnych, poeta, przejęty zgrozą i bojaźnią, drży, twarz odwraca i czuje, że siły go opuszczają na dalszą po piekle wędrówkę, przewodnik jego szepcze mu: zobaczysz Beatrycze! Na dźwięk tego czarownego wyrazu Dante powstaje mężny znowu i znowu silny zapuszcza się w głębie kręgów piekielnych po naukę i oczyszczenie.
Tak młody mężczyzna, wśród pokus i burz, towarzyszących jego młodości, czuje niekiedy, że ugina się i upada, ale błyska przed nim twarz narzeczonéj, małżonki przyszłéj, serce mu szepce: wytrwaj, a ją posiędziesz! a na dźwięk tego czarownego wyrazu powstaje mężny znowu i znowu silny postępuje daléj po drodze prób ziemskich. „Jak każde drzewo z korzenia swojego, tak każda cnota moja z cie­bie początek bierze!” — śpiewa Petrarka do Laury, do téj narzeczonéj duszy swojéj, któréj ręki, jak dowodzą historycy, nigdy ręką swoją nie dotknął.
Czyliż więc złem-by było, gdyby młoda kobieta była narzeczoną przez rok lub dwa lata? gdyby ubrana w piękne miano narzeczonéj, kończyła duchowe doskonalenie się swoje?
Jeżeli myśl jéj światłą jest i zwróconą ku poważnym przedmiotom, a miłość samowiedna i niepłocha: uczucie serca nietylko nie będzie jéj przeszkodą w pracy i rozwijaniu władz moralnych, ale owszém — zachętą i dźwignią.
Niechaj także młody człowiek dłuższém nieco oczekiwaniem przygotuje się do swojéj roli męża i ojca, niech stałością uczucia zasłuży na oddającą mu się stale kobietę. Niech zresztą oboje mają czas wypróbować siły i prawdy miłości swojéj, a gdy po pewnym czasie wzajemnego przypatrywania się so­bie, po długiém wnikaniu we własne serce i myśli, ujrzą tę miłość równie silną i głęboką, a spotęgowa­ną jeszcze wszystkiemi cnotami, całém światłem, jakie w czasie oczekiwania jedno dla drugiego i jedno przez drugie zdobyli; wtedy niech wchodzą do świątyni rodzinnego życia, ze spokojném sumieniem i wzniesioném czołem: nie splamią jéj, ale dołożą do jéj budowy piękny dyament, odłamany z opoki miłości i cnoty domowéj.
Podobny pogląd na miłość i małżeństwo musi koniecznie wydać się odstręczającym i nazbyt surowym tym wszystkim, którzy, jak w jednéj, tak w drugim, widzą igraszkę chwili i sposób zadowolenia chwi­lowéj fantazyi i zachcianki, wszystkim, którzy, nie zaglądając nigdy w głąb’ spraw ludzkich i nie rozumiejąc ich treści, spostrzegają tylko zewnętrzną ich postać i śpieszą pochwycić to, co w nich powabne i słodkie, nie bacząc, że przez nieopatrzność swą na dnie pięknego kwiatu znajdą truciznę.
Przyjętym zaś i potwierdzonym zostanie pogląd ten przez tych, którzy rozumieją wielkość wyrazów: miłość i rodzina, i umieją w nich dojrzéć to, co w istocie szacownemi je czyni: to jest, leżące w nich cele społeczne i nieprzebrane środki doskonalenia się jednostek.
Można przypuścić, że opóźnienie wieku małżeństwa kobiet spotka czwarty jeszcze zarzut, opiera­jący się na potrzebie pomnażania się ludności, któremu ma niby sprzyjać wczesne zawieranie mał­żeństw.
Historya, fizyologia i ekonomia polityczna składają się na odparcie zarzutu tego.
Piérwsza pokazuje Spartan, którzy, chcąc posia­dać największą liczbę i jak najdzielniejszych ryce­rzy, nie wydawali za mąż kobiet swoich, przed skończonym dwudziestym rokiem życia.
Fizyologia dowodzi, że kobieta, zostając żoną zbyt młodo, bywa najczęściéj bezdzietnią, albo ma dzieci słabe i niedołężne; kobieta zaś, która później zostaje matką, daje światu zdrowe i silne, a najczę­ściéj i liczne potomstwo.
W każdym zaś razie zdaje się, że w kwestyi potomstwa najmniéj chodzić powinno o liczbę, a najwięcéj o zdrowie i siłę, jaką posiadać mogą dzieci tylko ze zdrowéj i silnéj, bo dojrzałéj fizycznie, matki; gdyż niezaprzeczoną jest prawdą, że użyteczniej­szym może być światu jeden dzielny człowiek, niż stu niedołęgów. Nareszcie, kto chce się przekonać, w jakiém świetle ekonomiści widzą wzrastanie ludności, i czy tak bardzo je cenią, żeby mu aż poświęcać fizyczne i moralne ludzkości téj zdrowie, niechaj przeczyta Malthusa.
Tak więc wszystkie powyższe zdania, o umysłowém wychowaniu kobiet wypowiedziane, zamknąć można w następnych słowach:
1) Kobiety powinny uczyć się, nie dla popisu i zdobycia męża, ale dla tego, aby posiadły światło i siłę moralną, odpowiednią każdemu położeniu, w jakiém-by je los postawił.
2) Aby kobieta mogła stać się człowiekiem, zdolnym do rozumnego i samoistnego życia, potrzebuje uczyć się dłużéj, niż dziś jest w zwyczaju.
3) Kobieta powinna uczyć się wszelkich nauk, mogących wydoskonalić jéj umysł, a jedyném pra­widłem w tym razie może być osobista zdolność, lub społeczna pozycya, do jakiéj się gotuje.
4) Najpożądańszemi dla kobiety naukami są te, które w niéj wyrobić mogą logiczne i praktyczne pojęcia, szeroki pogląd na rzeczy i prostotę. Bez nauk przyrodniczych i historyi, pojętéj ze stanowiska filozoficznego, wychowanie ani gruntowném, ani rozwijającém pojęcia być nie może.
Po nich pożądane, ale mniéj konieczne, są języki obce.
5) Wykładanie w teoryi muzyki i rysunku pożyteczne jest wszystkim kobietom dla celów pedago­gicznych, ale nauczanie ich ze strony artystycznéj potrzebne jest tym tylko, które do sztuk pięknych wyraźne i wyłączne objawiają zdolności.
6) W trzeciéj epoce wychowania kobieta powinna poznawać siebie, ludzi i stosunki społeczne, a za­razem kształcić się w obranym przez się wyłącznym zawodzie, który-by w późniejszém życiu był i moralném, i materyalném jéj wsparciem.
7) Kobieta powinna wstępować w życie rodzinne, nie pierwéj, aż po dojściu do dojrzałości fizycznéj i moralnéj.
8) Wychowujący kobiety powinni nabywać przekonania, że bez rozwoju umysłowego niéma pra­wdziwego rozwoju moralnego, bez myśli oświeconéj niéma prawdziwéj i trwałéj dobroci, bez rozumu niéma stałéj i samowiednéj cnoty.

V.

W różnych krajach Europy, we Francyi i Anglii mianowicie, odezwało się w drugiéj połowie XIX wieku mnóztwo głosów, dopominających się o gruntowne i podobne do tego, jakie dziś udzielają mężczyznom, wychowanie dla kobiet. Mill, Buckle, Bucharret, dwaj Legouvé, Pelletan, Hardy de Beaulieu, Ludwik Jourdain, Juliusz Simon, Daubié i mnóztwo innych podjęli się dowieść światu, że zarzucane zwykle kobietom wyłączne wady i nieudolność, o jakie je obwiniano, zawsze mają źródło w nieudolném, błędném, gorzéj niż żadném, bo złém wychowaniu kobiet.
„Zwyczajnie, pisze Hardy de Beaulieu, dowodzą wszyscy, że lekkość charakteru i ciasnota myśli prze­szkadzają kobietom do zdobycia zasobu wiadomości, które poważną i podniosłą treścią byłyby przy­datne umysłowi.
Wygodny to zaiste, a zarazem powszechny zwyczaj, przypisywania wrodzonéj niby niższości kobiet temu, co jest wynikiem wadliwego ich wychowania.” (l'Educ. des femmes).
Pelletan tak się o tém odzywa: „Mówicie, że kobieta mniéj ma od mężczyzny umysłowych zdolności: cóż ztąd wynika? Czy to, że mamy już umysł jéj bez uprawy zostawić? Ależ gdyby nawet niższość ta była istotną, stanowiłoby to nową pobudkę do jak najstaranniejszego kształcenia kobiety, bo przecie medycyna niesie zwykle ratunek najniedołężniejszéj części organizmu.”(La mère).
A w inném miejscu Pelletan dodaje te piękne słowa: „W dniu, w którym kobieta nauczyła się czytać, wyszła już z cieniów i z książką w ręku wstąpiła do przybytku umysłowości ludzkiéj, aby zawrzéć ścisłą znajomość z duchem świata całego. Wtedy niejeden zacofany mędrzec wołał w imię przeszłości: uczyć kobietę czytania! Wielki Boże! i cóż ona czytać będzie! Chyba to właśnie, o czémby wiedziéć nie powinna! Czytanie zmieni złote wieki kobiecéj duszy na wiek fałszywéj wiedzy, uzbroi ją do buntu, otworzy puszkę Pandory!
Oto co mówili naówczas zacofani mędrcy i pragnęli zamknąć książkę w ręku czytelnicy; kobieta jednak czytać nie przestała, a dziś któżby ubolewał nad tém?”
Legouvé następne wyrazy wkłada w usta rozumnego ojca: „Gdy patrzę na młodą córkę moję, gdy w młodzieńczym wyrazie jéj twarzy spostrzegam zapowiedź burzliwéj duszy kobiecéj, niespokoj­ną zadumę widzę w jéj pełném głębi spojrzeniu, — zjęty się czuję trwogą niewymowną, a oświecony miłością ku niéj wołam: pokarmu dla téj myśli młodéj, zdrowego, żywotnego pokarmu! Im więcéj kobieta wrażliwą jest istotą, im łatwiéj władze jéj naginają ku złemu i ku dobremu, tém więcéj i tém usilniéj należy wytwarzać równowagę w niéj saméj poważném i gruntowném wychowa­niem.”

(l'Hist. morale des femmes).
Do tego chóru głosów męzkich dołączają się i głosy kobiece, a tak wymowne, że niedawno Aka­demia Lyońska uwieńczyła na jednym ze swych konkursów piękne dzieło o kobietach panny Daubié. Miss Bucharret napisała „Pomoc własną” dla młodych kobiet na wzór sławnego dzieła Smilesa, pod tym tytułem i lubo mniéj obszerna praca angielskiéj autorki nie ustępuje jednak w niczém pracy Smilesa, a może nawet przewyższa ją pod względem ożywienia i filozoficznych na sprawy ko­biece poglądów.

Spółpracowniczka francuzkiego „Przeglądu dwóch światów”, Dora d’Istria, w książce swéj o kobietach, Des femmes par une femme, utworzyła wspaniałą i systematycznie a zajmująco przedstawioną galeryą portretów znakomitych kobiet wszystkich krajów i wszystkich czasów.
Powszechnie znaną jest niedawna a głośna sprzeczka, która toczyła się we Francyi między mi­nistrem oświecenia, panem Duruy, a biskupem Orleańskim Dupanloup.
Powodowany naciskiem opinii publicznéj i wyraźnie objawiającemi się potrzebami czasu i kraju, minister wydał rozporządzenie, dopuszczające kobiety do zdawania egzaminów na stopnie uniwersy­teckie. Biskup Dupanloup miał pewne powody sprzeciwienia się temu, a jakiemi były te powody, wié każdy, komu nieobcą jest walka tocząca się pomiędzy klerykalném a postępowém stronnictwem we Francyi, i dążenie piérwszego do pochwycenia i zagarnięcia pod swój wyłączny wpływ całego wychowania młodzieży.
Istotne te wszakże przyczyny, dla których partya klerykalna, a na czele biskup Dupanloup, sprzeciwiała się rozszerzaniu wiedzy między kobietami, a zatém i wraz za niém idącemu wyemancypowaniu się ich z pod pewnych wpływów, były objawione w energicznym proteście biskupa przeciw rozporządzeniom ministra. Jego Eminencya fulminował zarzuty swe w imię skromności i pokory niewieściéj. „Nieprzyzwoitą byłoby rzeczą, pisze biskup Orleański, aby młoda niewiasta występowała wobec licznie zgromadzonego towarzystwa, dla zdania egzaminu, aby publicznie prezentowała swoję wiedzę wobec uczonych członków ciała uniwersyteckiego. Sprzeciwiałoby się to dziewiczéj skromności i niewieściéj pokorze!”
Ten, kto przedstawia taki argument przeciw publicznym egzaminom kobiet, jeśli chce być lo­gicznym, powinien ogłosić podobnyż protest przeciw zebraniom publicznym, jakiemi są bale i tańcujące zabawy, przeciw wszelkim artystycznym zabawom, jak koncerty i teatra.
Na balach bowiem kobieta prezentuje swoję piękność; w salach koncertowych i na deskach tea­tralnych talent swój, a zarazem i swoję osobę.
Jeśli zaś nikomu nie wydaje się rzeczą naganną i poniżającą godność kobiety pokazywanie pięknych ramion na balu, pięknego głosu na koncercie i silnych poczuć na scenie; czemuż ukazanie najszla­chetniejszéj części istoty ludzkiéj, rozumu, miałoby sprzeciwiać się niewieściéj skromności? Co zaś do pokory, to cnota ta, jeśli nie płynie z rozumnego uznania małości jednostki wobec wszechświata i wszechwiedzy, jest brakiem osobistéj godności albo fałszywém skromnisiowstwem, niegodném opieki tak szanownych osób, jak biskup Dupanloup.
Zresztą — i w tém leży jądro kwestyi — należy rozważyć; czy pielęgnowanie tak fałszywie nazwanéj tu skromności i pokory, da w przyszłości kobiecie chleb powszedni? Czy, gdy jest ubogą, pokora dostatecznym dla niéj będzie pokarmem, mieszkaniem i odzieniem?
Czy przez brak umiejętności i możności pracowania skromność nie poniesie większych szwanków, niż te, jakieby jéj zadać mogła gruntowna nauka i publiczne nauki téj prezentowanie na egzaminach? Przy zastanawianiu się nad temi usiłowaniami niby pobożnych osób, podejmowanemi w celu stłumienia umysłowości kobiet na korzyść ich cnót podaniowych, mimowoli przychodzi na myśl wiersz Molière'a o ludziach, którzy:

„W pobożném uniesieniu, powszechnie chwaloném,
Mordują bliźnich swoich ostrzem poświęconém”.


Spór ten pomiędzy duchowną a świecką władzą we Francyi, lubo daleko od nas się toczył, nie jest nam ani obojętny, ani obcy.

Prawda, zwycięzka w jednéj stronie świata, silniejszą staje się wszędzie; pobita, słabnie choćby tylko na chwilę.
Narody udzielają sobie wzajem nauki po-przez przestrzeń i czas. Mimo ubiegłych wieków, Rzymskie prawo jest dotąd pierwowzorem nowożytnych administracyi państwowych, a mimo oceanu, dzielą­cego Amerykę od Europy, niejeden promień, rzucający żywe światło na prawdy i stosunki społeczne, przypłynął do nas ze Stanów Zjednoczonych. Jest to duchowa komunikacya ludzi wszystkich czasów i wszystkich miejsc; jest to wielka emanacya ducha całéj ludzkości, rozlewająca się po wszechświecie i po wszechwiekach.
I u nas nie braknie protestów przeciw szerszemu i gruntowniejszemu niż dotąd wychowaniu kobiet, podobnych temu, jaki przed publiczność francuzką zaniósł biskup Orleański.
U nas staną na drodze do wszelkiéj w tym względzie reformy trzy walne przeszkody: tradycya, rutyna, obawa.
Co do pierwszéj, są jeszcze dotąd ludzie, którym bezustannie stoi w oczach klasyczna kądziel i motowidło. Narzędzia te wielce szacowne i potrzebne były wtedy, gdy cały ustrój społeczny był taki, że kobiety mogły spokojnie i użytecznie pędzić istnienie pomiędzy prząśnicą a różańcem!
Ale, aby dziś podobny zakres umiejętności i pojęć starczył im na życie, trzeba-by odbudować warowne zamki z basztami, w których mieszkające kobiety zaledwie-by oddalone echa burz i prac świata słyszały, nie biorąc w nich wcale udziału; trzeba-by ubrać po dawnemu mężczyznę w przyłbicę i kożuch barani, a odebrać mu naukę i ogładę, jakiemi dzielić się chce z towarzyszką swego życia.
Niegdyś królowa i pasterka jednakie miały zajęcia i jednaką miały wiedzę.
Królowa i pasterka równie przędły, zwijały nici, szyły i tkały, bo téż między królem a pasterzem zachodziła różnica więcéj władzy i wypadkowego położenia, niżeli wiedzy i ogłady.
Starożytny kronikarz francuzki, Froissard, uwiadamia nas, iż najpotężniejszy władzca Wieków Śre­dnich, cesarz Karol Wielki, starannie dowiadywał się, ile na kuchnią jego codziennie jaj używano. A któżby, wiedząc o tém, mógł się dziwić, jeśliby małżonka cesarska nic innego nad prząśnicę nie znała? Ale dziś fabryki i rękodzielnie wzięły na siebie zadanie przędzenia, szycia i tkania. Mężczy­zni zdjęli przyłbicę i odrzucili oręż, a ujęli książkę, pióro, skalpel, mikroskop. Zamki o warownych basztach runęły, a z nich kobiety wyszły na świat, to jest pomiędzy walki i prace, z zamkniętych kasztelanek stały się zmuszonemi prądem epoki do czynu obywatelkami.
A gdy się postać wszystkiego na ziemi zmieniła, i stan téż umysłu kobiety zmienić się musiał koniecz­nie i zmienił się — i najzapaleńsi zwolennicy kołowrotka nie zdołają już wytrącić książki z ręki kobiecéj.
Możemy i powinniśmy czcić tradycyą pełném poszanowania wspomnieniem, możemy i powinniśmy czerpać z niéj naukę i naśladować to, co godném naśladowania było, ale oddając cesarzowi co cesarskiego, a Bogu co bozkiego, nie mamy prawa w imię wieków minionych zapoznawać potrzeb wieku, w którym żyjemy.
Fakt to spełniony, że od czasu kołowrotków umysł kobiecy uległ zmianom; wszelkie znów usiło­wania ku powrotowi niepowrotnéj przeszłości są utopią i marzycielstwem, a prawdziwém i rozumném zadaniem może być tylko prostowanie i doskonalenie kierunku myśli kobiety, aby, jak niegdyś z klasycznéj kądzieli palce jéj wysnuwały równą i lśniącą nić lnianą, tak dziś z jéj umysłu i ser­ca roztaczała się gładka i piękna nić spokojnego i użytecznego żywota.
W protestacyach przeciwko reformie wychowania kobiet ważniejszą jeszcze od zamiłowania tradycyi rolę gra rutyna. Rutyna posiada drugie imię, którém jest lenistwo ducha.
Jeżeli człowiek nie chce zadać sobie trudu analizowania i rozważyć, jakie postępowanie byłoby względem zamierzonego celu najzbawienniejszém; jeżeli do umiejętnéj świadomości czegokolwiek nie chce dojść pracą uczenia się i rozważania, — wtedy zrzuca z siebie ciężar odpowiedzialności i postępuje utartą drogą, jaką szli jego przodkowie, nie myśląc, lub nie chcąc myśléć, iż powody, prowadzące po niéj jego przodków, dla niego już nie istnieją.
Rutyna ma jeszcze inne imię, którém jest: ślepe naśladownictwo. Dla tego, że ten lub ów tak czyni, wszyscy nieodbicie tak samo czynić powinni. Dla czego powinni? Nikt nie znajdzie na to rozumnéj odpowiedzi.
Rutyna ma jeszcze jedno imię, jakiém jest lękliwość ducha. Podległy jéj człowiek, lubo pojmuje, że sposób postępowania jego jest błędny, nie zmienia go jednak przez obawę, aby odróżnienie się jego od innych nie ściągnęło na niego czyjéjkolwiek nagany.
Rutyna jest największym wrogiem postępu. Siłę swą czerpie ona z ujemnych stron ludzkiéj natury: lenistwa, naśladownictwa i lękliwości. Analiza i nauka walczą z nią na każdém polu: w rolnictwie, ekonomii społecznéj, piśmiennictwie i towarzyskich stosunkach. W kwestyi wychowania kobiet jest ona téż jedną z głównych do postępu przeszkód. Jak tradycya klasyczną kądziel i wrzeciono, tak rutyna w tym razie fortepian i francuzczyznę za godło sobie przyjęła. Aby módz odeprzéć szkodliwe wpływy rutyny na sprawę wychowania kobiet, trzeba zadać sobie pracę poznania jego złych stron i zdobyć się na samodzielną odwagę wprowadzania nowości. Trzeba przedewszystkiém, aby sumieniem wychowujących był, nie obyczaj publiczny, ale własny ich rozum i oświecona nim miłość dla tych, których wychowują.
Bardziéj niż tradycya i rutyna usprawiedliwioną jest poniekąd obawa, aby takie rozumowe i do utylitarnych celów skierowane wychowanie kobiet nie odjęło im cech kobiecego wdzięku i słodyczy, nie stworzyło wielu, jak się niektórzy wyrażają, mędr­ców w spódnicy z wieczną a nudną mądrością na ustach, z surową zmarszczką na czole, z sercem wyschłém, jak stary zwój pargaminu.
Sądzą niektórzy, że kobieta, która się zaznajomi z fizyką, chemią, historyą, geometryą i społecznemi kwestyami, musi uczynić rozbrat ze słodkim wdziękiem kobiecéj łagodności i prostoty.
Obawa ta więcéj jest godną poszanowania, niż ślepe trzymanie się tradycyi i rutyny, bo z szano­wniejszych wypływa źródeł; niemniéj jednak stanie się całkiem bezzasadną, jeśli naukowe wychowanie kobiet pojęte będzie, nie jako pół-nauka i śmieszne poduczanie wszystkiego potrosze, ale jako nauka w szerokiém i rozsądném znaczeniu tego wyrazu. Kobieta, która umié trochę, może być pedantką; kobieta, która umié wiele, musi koniecznie być prostą i małą we własnych oczach.
Wszak człowiek, zamknięty całe życie w ciasnym obrębie rodzinnego miejsca, gdy nic nie umié, może według słów Mirabeau: brać krańce widnokręgu za koniec świata. Ale ten, co podróżował wiele, wié, że po za jego horyzontem są kraje dalsze i wielkie, wobec których kątek jego rodzinny jest malutkim kuli ziemskiéj punkcikiem.
Co przywiązywać może najbardziéj kobietę do ciszy codziennego życia domowego? Praca, umiłowa­na od młodości, a ozdobiona pojętną i umiejętną myślą. W czasie, gdy mężczyzna długie godziny pędzi za domem, oddany obowiązkom swego powołania, kobieta myśląca, bez znudzenia i niecierpliwo­ści, oczekuje powrotu męża, w towarzystwie swéj myśli, nastręczającéj jéj zawsze miłe i użyteczne zajęcie. Gdy on wraca, ona nie spotyka go z milczącą i niezadowoloną twarzą, ale, rada z dnia spę­dzonego, na ustach ma słowo uprzejme, na czole spokój i łagodność.
W najskromniejsze, najuboższe wnętrze domowe, kobieta myśląca i pracowita potrafi wnieść promień wdzięku i światłości. W mieszkaniu jéj ściany będą bielsze, niż w inném, kwiaty u jéj okna żywszą woń wydadzą, jaśniéj zapłonie lampa na jéj stole.
Kobieta taka bogactwo podniesie do ideału piękności, mierność potrafi przyodziać wdziękiem, a niedostatek nawet ustroi w uśmiech słodyczy i ładu. Poezya prawdziwa, dotykalna, w codzien­ne życie wpleciona, może być udziałem tylko myślącéj i oświeconéj kobiety; poezya innéj jest zbiorowiskiem mrzonek nieprzydatnych nikomu, rozstrajających nerwy, a wybornie zgadzających się z zakurzonemi ścianami mieszkania, szorstkiém obejściem się i nieuczesaną główką.
Szczęśliwszym zapewne może być mężczyzna, którego przy powrocie do domu spotyka żona z książką w ręku, niż taki, dla którego odrywa się od rozważania wdzięków swych w zwierciedle, od zachwycających narad z modystką, lub od marzeń o gwiazdach pojętych jako oczy aniołów, i o boha­terach romansów, pojętych jako kontrast z rzeczy­wistym towarzyszem życia.
Szczęśliwsze w przyszłości mogą być te dzieci, których matka, przejęta wielkiemi prawdami, objawianemi jéj nauką, od pierwszych dni życia, śród macierzyńskich pieszczot i rozmów prawd tych je naucza, niźli te, które od kolebki przywykają do widoku próżnowania i targań się z niego powstałych, albo do zrzędnego łajania służących i narzekań na wszystko, co otacza próżnych a bezmyślnych.
Kobieta z prawdziwie wykształconym umysłem nie zagłębi się nigdy w książkach tak, aby zapomniała o powinnościach swoich, bo rozum bezustannie ukazywać jéj będzie czyn jako cel i naj­piękniejsze uwieńczenie życia.
Kobieta nieumiejętna, jeśli nie będzie mogła zapełnić próżni swego życia tryumfowaniem na salo­nowych rydwanach, a nie poczuje w sobie skłonności do zatrudnienia się gorliwém gospodarowaniem i nieprodukcyjném, lubo cały dzień pochłaniającém, krzątaniem się po domu, zagłębi się niezawodnie w książce, włoży w nią życie swoje, serce, wyobraź­nię, utonie w niéj cała, — ale książka ta będzie romansem. Z książki téj, zamiast pojęć w czyn przerabianych, wysnuje ona cały szereg mrzonek i cho­robliwych pragnień, które przerobią się na znudzenie i niechęć do wszelkiéj rzeczywistości.
W życiu domowém kobieta prawdziwie oświecona nie poczuje odrazy do najgrubszych choćby zajęć, bo rozum nauczy ją téj prawdy, że każda, by najnieponętniejsza i najniższa praca, uszlachetniona celem swym być może; że żyjąc na ziemi, poddać się trzeba ziemskiego życia warunkom. Ale te grube i nizkie zajęcia pod jéj ręką i pod jéj okiem, odzieją się wdziękiem, z jéj myśli płynącym.
Spiżarnia i kuchnia inaczej wyglądają, gdy ich dogląda myśląca kobieta, niźli gdy są pod władzą gorliwéj i nieoświeconéj gospodyni. W domu kobiety myślącéj spiżarnia i kuchnia są zawsze na swojém miejscu, i nie pokazują się tak zawsze i na każdém miejscu, jak w domach gospodyń, które nic po za niemi nie znają.
Są kobiety, które do spiżarni wnoszą woń salonu i inne, które w salonie tchną zapachem spi­żarni.
Kobieta myśląca potrafi zerwanym na polu kwiatem ozdobić włosy swe piękniéj, niż inna dyademem z brylantów, wełniana suknia wdzięczniéj ją stroi, niż inną aksamit i koronki. Szlachetni zape­wne są ci, którzy stojąc na straży szczęścia rodzinnego i kobiecego wdzięku, lękają się o ich niena­ruszalność i pragną usuwać od nich wszelkie szko­dliwe im żywioły; lecz jeśli za jeden z takich uwa­żają gruntowną wiedzę kobiety, śmiało powiedziéć można, iż mylą się i na błędnéj do celów swoich są drodze.
Zresztą, jeśliby z powodu nauki pewna część kobiet mogła uledz jakim szkodom i ujmom, jakież prawo posiadają prawodawcy rodzaju ludzkiego odbierać ogółowi światło, które jest niezaprzeczalnym przywilejem i niepodobném do stłumienia pragnieniem każdéj nieśmiertelnéj duszy? Czyliż mężczyznom wzbronioną jest nauka dla tego, że pewna ich część staje się przez nią pedantami i niemiłymi w obejściu, lub, że dla niéj zaniedbuje powinności ojca i męża? Mężczyzna dąży do światła i czuje się w prawie zdobywania go, nie jako mężczyzna, ale jako człowiek, a takim samym człowiekiem jest i kobieta.
Jeśli zaś dla różnych obaw i względów odebraném ma być kobiecie zdrowe i prawdziwe światło, w takim razie logika nakazuje zdjąć z niéj wszelką odpowiedzialność za czyny jéj i postępki, bo, nie używając praw człowieczych, przestaje ona być obowiązaną do spełniania powinności człowieczych.
Tak, powtórzmy tu raz jeszcze: nie w imię błędnéj emancypacyi kobiecéj, nie w imię fałszywéj mądrości, która odbiera kobiecie wdzięk właściwy i odrywa ją od użytecznéj i obowiązkowéj pracy, ale w imię spokoju rodzinnego i potęgi idei rodzinnéj, w imię godności człowieczeństwa, któréj najsilniejszą podporą jest oświata i praca, w imię niezbywalnego prawa każdéj ludzkiéj istoty do udziału w szczęściu, ze światła płynącém, — wołać potrzeba o naukę dla kobiet.
I jeszcze wołać o nią należy w imię moralności kobiecéj, z któréj płynie moralność publiczna, w imię czystości obyczajów, które w społeczeństwie silniejsze są nad prawa, bo wprzódy od praw istnieją i są ich źródłem. Gdzie umysłowe wychowanie kobiet jest chybione, chybioném jest i moralne, bo tylko myśl światła może dać przekonania silne, tę jedyną opokę wszelkich cnót, a gdzie moralne poczucia kobiet, instynktowo powzięte, instynktem kierują się lub wiarą ślepą, tam w obyczaje publiczne wkraść się musi zepsucie — i biada społeczności! Że ze złych obyczajów powstaną złe prawa i do najniższych szczebli sprowadzą szlachetną naturę człowieczą.


VI.

Niegdyś — przed wieki — ze szczytu góry Oliwnéj spłynęło na świat wzniosłe słowo: miłość. Świat usłyszał wyraz ten wraz z jękiem konania na krzyżu i zrobił z niego słowo: religia. I oto religia jest nauką miłości, miłości zbawczéj i wielkiéj, ale niemniéj, ale raz jeszcze i po sto razy, jest ona także nauką.
A im szersza i wznioślejsza jest ta boska miłości matka, tém szerszą i potężniejszemi zgłoskami pisa­ną być winna księga miłości nauczająca. Książeczka katechizmowa, nad któréj niepojętemi dla nich okre­śleniami męczą młody swój mózg dziewczynki od lat najmłodszych, nie obejmuje jéj — nie pomieści. Na pamięć nauczyć się można dogmatów; treść żywotną trzeba pojąć i odczuć, aby się przez nią umoralnić.
Najwspanialszym wykładem treści téj jest doskonała, wiecznie zgodna i wiecznie piękna natura, najgorętszemi jéj wyrazami są serca ludzkie, poznane w całéj wielkości cnót swych i w całéj nędzy swych cierpień.
Być prawdziwie pobożną — znaczy to kochać Boga i ludzi. Natura objawia wielkość piérwszego, cnoty, cierpienia i same nawet występki serc ludzkich badane w swych źródłach, uczą przebaczać i miłować ludzi.
Aby ujrzéć moc bożą w naturze, trzeba wiele umieć; aby ukochać ludzkość w jéj cnotach a prze­baczyć jéj nędze, trzeba wiele wiedziéć. A umieć i wiedziéć — nie uczą dotąd kobiety. Z szyderskim uśmiechem powtarzają ludzie, że religia kobiet — to pacierz i post, że dla nich formy są wszystkiém, treść niczém najczęściéj. Z równym uśmiechem opowiadają ludzie o nielogicznéj dewocyi kobiet, któréj osnową główną pogańska cześć dla symbolów, w któréj obmowa spędza z ust modlitwę, a czarny woal służy za obsłonkę grzesznych myśli, błądzących po czole. Tak bywa w istocie, ale dla czego tak bywa? Oto dla tego, że do wielkiéj rzeczy wiodą kobiety drogami małostek; w podróży téj karleją one i stają się już niezdolnemi sięgnąć wzrokiem ku aureoli olbrzyma. Form tylko samych uczy się kobieta: formy téż same potém kocha i czci.
Ale gdy na zdrowéj podstawie fizycznego wychowania umysł kobiety rozwinie się szeroko i silnie, gdy następnie umysłem tym wspomagana moralność napełni uczucia jéj i czyny samowiedną i wytrwałą miłością, wtedy w zdrowém i piękném ciele kobiety zdrowa i piękna zamieszka dusza, i cały żywot jéj będzie chwałą Pana na wysokości, a na ziemi szczęściem — ludziom dobréj woli.


ROZDZIAŁ III.
O pracy kobiet.
I.

Dla mężczyzn minął już podobno wiek złoty, w którym próżnowanie było zaszczytną oznaką rodu i majątku, patentem na dobry ton i dystynkcyą.
Oklepaną prawdą stała się zasada, że tylko człowiek pracujący godzien jest szacunku, a próżnia­cy i tak zwani wiwery chowają się za kulisy świata, uciekając od śmiechu i gwizdania publiczności. Bo­gaty czy ubogi, mąż stanu czy rolnik, artysta czy uczony, mężczyzna pracuje, jeśli pragnie zachować lub zdobyć materyalny dostatek, a moralnie, jeśli nie chce prędzéj czy późniéj osobą swoją dostarczyć piérwszemu pisarzowi wzoru na bohatera — komedyi.
Ale praca mężczyzn, to dopiéro praca połowy rodzaju ludzkiego.
Kobiety pracować téż powinny, bo bez ich pracy, jak bez ich zdrowéj i silnéj myśli, rozwój spo­łeczny zostanie spaczonym i wiecznie niedostatecznym. Brak pracy i słabość myśli kobiecéj osłabia myśl i w znacznéj części ubezowocnia pracę mężczyzn.
W naszéj społeczności — jaką jest praca kobiet, a jaką być powinna? Oto są pytania, nad któremi zastanowić się wypada.
Aby na nie odpowiedziéć, należy, tak jak w kwestyi wychowania, podzielić kobiety na bogate i nie­bogate.
Pominąwszy rzadkie wyjątki, śmiało i stanowczo wyrzec można: kobiety bogate u nas nie pra­cują.
Czy nie pracują dla tego, że nie potrzebują pracować, to jest, że praca ich byłaby nieużyteczną i im i ogółowi?
Twierdzić tak, byłoby to utrzymywać, że kobiety nie potrzebują moralnego zadowolenia i pełni we­wnętrznéj, będących wynikiem pracy; że mężowie ich nie potrzebują zacnych żon, dzieci cnotliwych matek, społeczność oświeconych i umiejętnie rozporządzających środkami materyalnemi obywatelek.
Twierdzić tak, znaczyłoby to utrzymywać, że bogactwa swego nikt stracić nie może tak, aby potrzebował zapracować sobie na kawałek chleba; że raz posiadany cielec złoty nie może się stopić w ogniu prywatnych lub publicznych nieszczęść, i niknąc ukazać za sobą ciemnego widma nędzy, które odżegnać można tylko — pracą.
A jednak zwierciadło i salon: oto zastępcy pracy w życiu kobiet bogatych.
Same przez się sąż to rzeczy zgubne?
Bynajmniéj; dalekim jest od nas śmieszny purytanizm, miotający klątwy na wszelką wesołość, na wszelkie radosne objawy życia.
Nie jesteśmy kwakierkami, możemy więc przed zwierciadłem przypiąć kwiat do włosów lub koronkę do sukni; jesteśmy kobietami ucywilizowanemi, salon więc jest dla nas koniecznością, jako śro­dek, do którego zbiegają się objawy życia towarzyskiego.
Ale zwierciadło może być narzędziem pomocniczém do podniesienia dobrze zrozumianéj piękno­ści kobiecéj, a salon — miejscem, w którém łączą się serca i potęgują umysły, tylko obok pracy, tylko po pracy.
Bez pracy zwierciadło jest narzędziem moralnego zepsucia i świadectwem moralnéj nicości, salon — pozłacaną klatką, w któréj papugi o malowanych piórach niezgrabnie naśladują mowę i obyczaje ludzkie.
Kobieta bogata nie pracuje, bo pracować nie może i nie chce; cóż robi, gdy zrządzeniem losu zubożeje? Śmiało powiedziéć można, iż niéma nieszczęśliwszego na świecie położenia, jak kobiety bogatéj, a nieumiejącéj pracować, gdy los w ubóztwo ją wtrąci. Bogactwo niezawsze wprawdzie wiedzie szczęście za sobą, niemniéj jednak jest źródłem po­wabnych uśmiechów życia, z któremi rozstać się niełatwo. Kobieta, bogata niegdyś a popadła w ubó­ztwo, ma wciąż przed oczyma obrazy minionego blasku i dostatku, uderzające ją przykrą sprzeczno­ścią z obecną jéj biedą.
Wśród wilgoci jesiennéj, w ostry chłód zimowy, z ciężkością i niewprawnie postępuje ona po ślizkim i błotnistym chodniku miasta, i patrząc na bogate powozy, mijające ją z świetnym szumem, w szybkim biegu obrzucające ją błotem lub śniegiem, mimowoli myśli, że i ona niegdyś, w miękkiéj karecie, rączemi zaprzężonéj końmi, przebywała miasto, nie czując, jak dziś, przenikającego chłodu lub wilgoci, nie będąc, jak dziś, potrącaną przez przechodniów, na których patrząc wtedy, — kto wié? pychą może zgrzeszyła.
A gdy w ubogiém mieszkaniu swojém znajdzie się samotna, opuszczona, przenosi się myślą w prze­szłość jaśniejszą, śród któréj, otoczona liczném kołem znajomych, przyjaciół, wielbicieli może, snuła na kozetce salonu błyszczącą nitkę dowcipnéj rozmowy.
Wówczas ludzie skupiali się koło niéj, ubiegali się o każde słowo jéj i spojrzenie, osypywali ją przysług mnóztwem; dziś wkoło niéj pustka i cisza, bo ze zmianą położenia zmieniło się wszystko: pękła mydlana bańka jéj towarzyskiéj wielkości, wielbiciele złotego cielca poszli szukać bożka swojego gdzieindziéj, a ona pozostała z próżnią w sercu, z rozczarowaniem w myśli. A tu nędza zbliża się krokami olbrzyma, i z przerażeniem widzi nieszczęśliwa, że wkrótce wszelkich środków do zaspokoje­nia piérwszych potrzeb życia zabraknie.
Niech, co chcą, mówią moraliści, patetycznie miotający słowa wzgardy na mamonę tego świata: zna­jomość serc ludzkich zawsze ukazywać będzie, że rozstanie się z dostatkiem, do blasku posuniętym, trudném być musi, mianowicie dla kobiet o wypieszczonych wśród bogactwa członkach, osłabłém w miękkości sercu, o przywyknieniach, sztucznych wprawdzie, ale które mocą nałogu stały się niemal naturą.
A cóż dopiero, gdy zubożała kobieta ma dzieci? Cóż dopiéro dziać się musi w jéj sercu, gdy widzi istoty, dla których dobrobytu sama-by chętnie nędzę cierpiała, wystawione na wszystkie cierpienia, z nie­dostatku płynące, a zagrożone sroższą jeszcze nędzą w przyszłości?
Do widoku tego niech się przyłączy obawa o możność wychowania tych dzieci tak, aby późniéj same sobie zdołały na byt zarobić: a w sercu kobiety cierpienia egoistyczne połączą się z najszlachetniejszém cierpieniem za innych, zgwałcone instynkta i nałogi odezwą się wraz ze zranioną i zatrwożoną miłością macierzyńską, i kobieta, niedawno świetna i wesoła, płochém może i bezmyślném weselem, stanie się w całém ogromném znaczeniu tego wyrazu — nieszczęśliwą.
Wszakże nieszczęście to odwrotną stronę mieć może: wzamian za bogactwo i użycie dać jéj może wielką wartość moralną, owo męczeńskie, ale wielkie szczęście wewnętrzne, wytworzone z łez, męztwa i ogniowych prób cierpienia.
Lecz, ażeby kobieta, podobnie doświadczona przez los, mogła dźwignąć się z niedoli i, będąc pozbawioną piedestału bogactwa, stanąć na nierównie podnioślejszéj wysokości męztwa i spokoju, trzeba, aby posiadała umiejętność i energią do pracy, aby chciała i umiała pracować i pracą stłumić żale i odegnać ubóztwo.
Tymczasem kobiecie, zubożałéj a nieumiejącéj pracować, dostaje się zwykle w udziale gorzki chleb jałmużny. U bogatych krewnych, albo uczciwszych od innych przyjaciół dawnych, znajduje przytułek chłodny, bo u serc cudzych, i miejsce przy stole, które zdaje się wołać do niéj: tyś tu obca.
I wtedy najczęściéj dramat jéj wewnętrzny objawia się nazewnątrz w formie komicznéj; dwie ostateczności się schodzą: z tragedyi bierze początek rozśmieszająca publiczność komedya.
Podupadła wielkość staje przed ludźmi w postaci ofiary losu, która o minionéj wielkości swéj zapomniéć nie może, owija się płaszczem załzawionéj melancholii i podniosłéj dumy, i tą ostro odbija się od upakarzającéj pozycyi, w jakiéj przez brak własnéj pracy stanęła.
Ze skargą na ustach, z roszczeniami, przekraczającemi granice słuszności, każdy zwrócony do siebie wyraz waży na szalach rozdrażnionéj miłości własnéj, szukając w nim obrazy lub obelgi, śledzi fizyognomie ludzkie, dopatrując szyderstwa lub lekceważenia tam nawet, gdzie go wcale nie było.
Zdaje się jéj, jakoby każdy, kto widział dawniejszą jéj świetność, dziś jéj upadkowi urągał; w szczerem współczuciu nawet gotowa jest ubliżającą upatrzéć litość. Sprawdza się na niéj słowo psalmisty: „Chleb mój jadłem gorzki jako popiół i łzami oblewałem łoże moje!” A obojętnych, z ubocza patrzących na nią, to nieustanne demonstrowanie boleści i upokorzonéj, rozdrażnionéj miłości własnéj, nudzi z początku, śmieszy nakoniec; życzliwi nawet odwracają się, wzruszając ramionami, i odchodzą, aby skryć uśmiech; nieszczęście gubi poważną szatę swoję; najsurowsza rzecz na ziemi: cierpienie, występuje na padole komizmu w śmiesznych łachmankach arlekina. A jeżeli owa podupadła próżnująca wielkość ma męża, który jako tako ciężką pracą zdobywać będzie dla niéj kawałek chleba i dach własny, biada mu! albowiem, jak Jeremiasz nad zburzeniem Jerozolimy, żona jego płakać nie przestanie nad zburzoną wielkością.
Ktokolwiek zna ludzką naturę, dziwić się nie będzie tym upadkom, śmiesznościom i upokorzeniom kobiet, które, tracąc bogactwo, tracą wszystko, co im życie miłém na ziemi czyniło. Nie one winne są temu, że z istot ludzkich przemieniają się w owe nakręcone tabakierki, grające wciąż na jednę płaczliwą, jękliwą nutę, w bezużyteczne chwasty, w znikczemnione i pełzające dusze.
Są to nieszczęśliwe ofiary zwyczaju, który dla kobiet bogatych pracę za bezużyteczną uważa. Nie­umiejętne i niezaprawione do pracy, w ubóztwie nie posiadają jedynego oręża, któryby mógł je obronić od mąk i śmieszności.
Niepodobna straszniéj wydziedziczyć człowieka, jak nie dać mu na drogę życia zdolności i miło­ści do pracy; niepodobna bardziéj go skrzywdzić, jak ścieśnić przed nim pole pracy i odjąć od niéj siły i środki.
Skrzywdzonemi pod tym względem są kobiety wszystkie, wydziedziczonemi całkiem — kobiety bo­gate.
Nad tym przedmiotem warto długo się zastanowić, bo nieopisana summa dobrego, którąby świat mógł wynieść z serc i umysłów kobiet, gdyby one inny przyjęły kierunek, dziś przepada marnie; bo tam gdzie przewroty społeczne i zmiany ekonomicznego porządku kraju częstsze są, niż gdzieindziéj, bogactwo na słabszych téż, niż gdzieindziéj, wsparte jest podstawach, i w miarę tego ci, co je posiadają, bardziéj przygotowani powinni być do ubóztwa.
Przygotowanie to znaczy uzdolnienie do pracy i zamiłowanie jéj — innego niéma.
Bez nich wszelki stoicyzm, wszelka rezygnacya zachwiać się musi wobec materyalnéj biedy i wewnętrznéj próżni, a zachwiawszy się, upaść w łzy, wyrzekania i żebraninę. Taki jest ostateczny wynik nieumiejętności i niechęci pracowania.
Jeżeli człowiek bogaty posiada głębokie przekonanie, że nie samo bogactwo wartość jego stanowi, jeżeli czuje się na siłach zdobyć sobie w każdym razie byt materyalny i położenie nakazujące szacunek, mniéj się zrasta z posiadaném dobrem i bardziéj wtedy gotów jest złożyć je na ofiarę jakiéjś wielkiéj potrzeby, jakiéjś szlachetnéj idei.
A poświęciwszy je, umie stanąć na wysokości dopełnionéj ofiary i nie bluźnić jéj późniejszém wychowaniem i żalem.
Dziś, kiedy kobiety, zarówno jak mężczyźni, powołane są do pojmowania idei wymagających poświęceń, potrzebują téż téj saméj mocy, która uniezależnia byt i godność człowieka od tego, co człowiek posiada. Każdy z nas zresztą naocznie mógł widziéć niejeden świetny przykład kobiet, w imię wielkiéj, ukochanéj idei zstępujących z salonów do ciasnych izdebek, z karet — na wilgotny bruk ulicy; były nawet i takie, które odważnie wzięły się do pracy i, wypieszczoną ręką ująwszy igłę lub pióro, wytwarzały byt codzienny dla siebie, a niekiedy i dla innych.
Przykłady te dowodzą, że kobieta zdolna jest nietylko do wyrzeczenia się w chwili zapału i uniesienia, ale i do uszanowania swojéj ofiary mężném a skuteczném zwalczaniem ubóztwa.
Przykłady te, świadcząc o istnieniu u kobiet wielkiéj siły moralnéj, tém ostrzéj uwydatniają smutny widok popadłych w łzy, wyrzekania i żebractwo, zubożałych, a nieumiejących pracować.
Dla kobiety niebogatéj kwestya pracy określa się tak wyraźnie i stanowczo, że wszystko, coby o potrzebie jéj powiedziéć można, byłoby tylko powtarzaniem tego, o czém wszyscy, z rozumieniem lub bez zrozumienia rzeczy, rozprawiają.
Wszyscy już zgodzili się na to, że praca za domem konieczną jest dla kobiety ubogiéj i niemającéj rodziny, a często użyteczną i także konieczną i dla żony ubogiego mężczyzny. Praca taka nie znaczy nic innego, jak oddanie się specyalnemu jakiemu zawodowi, działalność na specyalném jakiémś polu rozwijana. Zachodzi pytanie: jakie specyalne zawody możebne są dziś dla kobiet?
Na jakiém polu zapracować one mogą dla siebie byt materyalny i moralne zadowolenie?

II.

Gdyby nas zapytano: na jakich drogach działalności ludzkiéj kobieta, ze względu na przyrodzone zdolności swoje i pozycyą swą społeczną, pracować może i ma prawo? — odpowiedzielibyśmy tak samo, jak w kwestyi nauk, mających być udzielanemi kobietom: na wszystkich tych, które stoją otworem przed mężczyznami, na wszystkich, na których człowiek stać się może szczęśliwym i użytecznym, a jedyną w wyborze jednéj z nich wskazówką mają być wrodzone zdolności, skłonności jednostki i okoliczności jéj społecznego położenia.
Zasadę tę, przez znaczną część oświeconéj ludzkości pojętą i popieraną, spotyka mnóztwo zarzutów, o których wspomnimy późniéj; najważniejszą wszakże do wprowadzenia jéj w czyn przeszkodą są braki w instytucyach, społeczeństwu naszemu służących.
Trudno bowiem myśléć o kobietach doktorach, profesorach, adwokatach i urzędnikach, a trudniéj jeszcze wykształcać je do tych zawodów, gdy szkoły wyższe, będące koniecznym do takiego wykształcenia warunkiem, są zamknięte przed kobietami, albo gdy przynajmniéj wstęp do nich tak im jest utrudniony z różnych przyczyn, że rzadkie tylko i wyjątkowo szczęśliwie uprzywilejowane jednostki otrzymać, dobić się go raczéj, mogą. A jeśli-by kto nawet ofiarą wielu kosztów i z przełamaniem mnóztwa trudności, za pomocą szkół wyższych, po zagranicami kraju istniejących, i tę przezwyciężył przeszkodę, wnet zjawiłaby się przed nim inna, a niemniéj ważna, wynikająca z trudności otrzymania stosownych dyplomów, posad urzędowych, katedr profesorskich i t. d.
Gdzieindziéj kwestya ta jest albo już zupełnie rozstrzygniętą, jak w Stanach Zjednoczonych, albo bardzo blizką ostatecznego rozstrzygnięcia jak w Anglii, Francyi i Niemczech.
Ale w owych błogosławionych krajach dość jest społeczeństwom czuć, pojmować i chciéć, aby z poczucia, pojęcia i woli wytworzyła się odpowiadająca im instytucya.
U nas powszechnie wiadomo, jak się pod tym względem rzeczy mają, i próżno byłoby tworzyć marzenia, gdy te, spotkawszy się z niezwyciężoną zaporą, prysnąć muszą, jak zamki na lodzie.
Mażto jednak znaczyć, że powinniśmy zapomniéć o wielkich sprawach, zajmujących całą ludzkość, dla tego, że pomiędzy sobą spraw tych rozstrzygnąć nie możemy? Bynajmniéj; jeżeli nie w czynie, to w myśli naszéj, sprawy te rozstrzygnięte być mogą, a tym sposobem połączą nas z ogólną europejską myślą i cywilizacyą, i przysposobią do pory dla czynu pomyślniejszéj.
Lubo więc dziś kobiety nasze, albo wcale nie mogą, albo z wielkiemi tylko trudnościami mogą sięgać po zawody, którym dotąd sami tylko mężczyźni oddają się u nas, nie jest wcale rzeczą zbyteczną, jeśli publiczność nasza przypatruje się wielkim reformom, dokonywającym się pod tym względem gdzieindziéj, i wsiąka w siebie ducha im przewodniczącego.
Wszakże, odkładając na stronę teoryą i pragnąc dzisiejszym i w dzisiejszych warunkach istniejącym kobietom wskazać drogi do pracy, wypada zastanowić się przedewszystkiem nad zawodami przystępnemi dla nich, tak z przyczyn instytucyi, jak publicznego obyczaju.
Nauczycielstwo, rzemiosło, przemysł, artyzm i literatura, oto działy pracy, dostępne dla tegoczesnych u nas kobiet; ale nie obejmując całéj szerokiéj działalności ludzkiéj, nie są one wcale ciasne ani ograniczone. Należy tylko zwrócić uwagę, o ile kobiety umieją postępować temi, zostawionemi im, drogami.
Nauczycielstwo zagarnęło u nas najznaczniejszą część pracujących kobiet, przyjęte zostało jako środek uniwersalny na każdą biedę, na każde zubożenie kobiety. Każda kobieta, znająca obce języki i umiejąca jakkolwiek grać na fortepianie, czuje się upoważnioną do zostania guwernantką, i obiecuje sobie znaléźć w tym zawodzie byt codzienny; bo o moralnych wymaganiach powołania, o sumienném przejęciu się zadaniem nauczycielki i myśli niéma najczęściéj.
Z tego powszechnego prądu ku nauczycielstwu wynika dla zawodu tego ujma, i moralna, i materyalna: moralna, bo nizkie najczęściéj wykształcenie guwernantki stawia ją w pozycyi podrzędnéj i niejako sponiewieranéj; materyalna, bo ogromna konkurencya, wobec szczególniéj zubożenia ogólnego, zniża jéj płacę na stopę prawie niepodobną do prawdy.
Ażeby nauczycielka otrzymać mogła w domu prywatnym zapłatę trzystu, czterystu, lub czterystu pięćdziesięciu rs., potrzebuję miéć taką naukę, z jakąby nauczyciel mężczyzna nie przyjął mniéj, niż sześćset, ośmset, lub tysiąc.
Dla otrzymania takiéj zapłaty, nauczycielce nie jest ściśle potrzebną znajomość nauk przyrodniczych, dziejów, matematyki; nauki te bowiem nie mają dotąd na targu umysłowości kobiecéj ani żądania, ani zaofiarowania. Ale guwernantka, która może ukończyć edukacyą panien, to jest taka, której wyż wymienioną przeznacza się płacę, musi posiadać znajomość najmniéj dwóch lub trzech obcych języków, być wirtuozką na fortepianie, miéć piękną manierę i doskonały akcent francuzkiego mówienia. Tak zaś ukształconych guwernantek jest niewiele; składają one niby arystokracyą klasy nauczycielskiéj, bywają otaczane znośném przynajmniéj poszanowaniem, i gdyby nie to, że wszystko, czego się mogą spodziewać, ogranicza się do owych trzystu lub czterystu rs. rocznéj płacy, że postępu w przyszłości żadnego dla nich niéma, że starość lub choroba grożą im wciąż najokropniejszą nędzą — pozycya nie byłaby dobrą, a nawet, w porównaniu z ich mniéj uprzywilejowanemi towarzyszkami, świetną.
Ale wszędzie podobno, czy to w narodach, wziętych jako całość, czy w klasach, część narodu stanowiących, najgorsza cząstka dostaje się w udziale spodnim warstwom, które posiadły najmniéj światła, najdaléj stoją od wszelkich jego korzyści.
Obok nielicznéj arystokracyi guwernantek, przyjmowanych do domów bogatych lub dostatnich, żyjącéj w dostatkach, doświadczającéj jakich takich względów i otrzymującéj płacę, nadającą niekiedy możebność zebrania sobie choćby maluchnéj sumki na godzinę starości lub choroby, mrowi się ogromna massa tych cichutkich i pokornych istot w ciemnych wełnianych sukienkach, z białemi od strudzenia twarzami, ze spuszczonym od upokorzeń wzrokiem, istot, które, bez powołania i zdolności, bez dostatecznego wykształcenia, pracują ciężko i najczęściéj nieumiejętnie, z małą lub żadną dla uczennic korzyścią, a dla siebie z płacą, mogącą zaledwie odziać je w tę ubogą sukienkę, która je okrywa.
Tak zwane guwernantki na początki, i te, które nawet prowadzą całą edukacyą niebogatych panien, kończącą się na złéj francuzczyznie i mniéj lub więcéj silném uderzeniu po klawiszach, za najwyższy szczyt marzeń uważają płacę 150 rs. rocznie, a często przyjmują 100 rs., na prowincyi zaś 75 i 50 rs. Wzamian za wielce szczupłą tę kwotę uczą kilkoro dzieci, zepsutych nieraz i niezdolnych, naglądają nawet młodsze rodzeństwo swych uczennic, a często wyręczają panią domu i w chodzeniu około gospodarstwa. Chleb powszedni mają wprawdzie tymczasem, ale przyszłość?
W razie choroby lub przy nadejściu starości, potwór nędzy musi niezawodnie zajrzéć im w oczy, bo cóż zaoszczędzić mogą z marnéj pensyjki swojéj, skoro i ubrać się przyzwoicie, choć ubogo, nauczycielce wypada?
Na pochwałę społeczności naszéj powiedziéć należy, że coraz więcéj znajduje się matek i pań domu, które pojmują, iż kobieta, ucząca ich dzieci, dla trzech powodów powinna być poważaną i otoczoną należnemi względami: 1) jako osoba obca, zostająca pod ich dachem i opieką, 2) jako uboga i pracująca kobieta, najczęściéj sierota lub dotknięta zmianą losu, 3) jako zastępczyni ich w wielkim dziele przygotowania przez wychowanie przyszłości ich dzieci.
Ale także bezstronność powiedziéć nakazuje, iż zbyt często jeszcze niesłuszne wymagania, zaniedbanie i upokorzenia, wydarzają się tam, gdzie powinien być szacunek tylko, sprawiedliwość i troskliwe względy. Pogardzanie guwernantką, naśmiewanie się z niéj i pomiatanie nią stało się już zapewne rzeczą przestarzałą, wygnaną z obyczajów dobrego towarzystwa.
Niemniéj jednak, z zasady i przekonania, nie dano jeszcze nauczycielce w rodzinie i społeczeństwie miejsca, jakie jéj się należy.
A jednak szacunek, oddawany klasie nauczycielskiéj, jest miarą oświaty narodu, bo im więcéj naród jest oświecony, tém wyżéj ceni tych, którzy mu światło przynoszą. Dzikie narody mordują misyonarzy, którzy im podają oświatę, a na przeciwnym biegunie cywilizacyi, w kraju najoświeceńszym w świecie, w Stanach Zjednoczonych, członkowie obu płci i wszystkich klas narodu z dumą przyjmują udział w zawodzie nauczycielskim, który uważany tam jest jako zaszczyt i najwyższa zasługa.
Z tém wszystkiém niepodobna nie widziéć, iż podrzędne stanowisko, na jakiem zostaje znaczna część guwernantek u nas, pochodzi głównie z ich własnego nizkiego ukształcenia i z braku przejęcia się przez nie powołaniem, któremu oddają się z musu tylko i dla jakiego takiego kawałka chleba.
Nauczycielka powinna być, albo nauczycielką w pełném i szerokiém a szlachetném wyrazu tego rozumieniu, albo nią wcale być nie powinna. Jeżeli, przez brak środków materyalnych albo umysłową nieudolność, nie może posiąść stosownego ku temu wykształcenia, powinna usposobić się do innéj, właściwszéj swojemu położeniu i swoim skłonnościom, pracy, ale nie przyjmować na się zadania, którego sumiennie spełnić nie potrafi, a które da jéj, w zamian za ciężką i z niechęcią podjętą pracę, nędzne wynagrodzenie pieniężne i podrzędne stanowisko w świecie.
Stanowczo niepodobna odszukać jakiéjkolwiek równowagi pomiędzy pracą i zapłatą guwernantki, pobierającéj sto lub kilkadziesiąt rubli rocznie, i kobieta, która w zawodzie nauczycielskim wyżéj stanąć nie potrafi, wyraźnie niewłaściwą sobie obrała drogę, i inny sposób pracowania byłby niezawodnie dla niéj stosowniejszym i korzystniejszym.
Tu powstać może zarzut, że gdyby takich tanich guwernantek nie było, niebogaci rodzice niemogliby dawać edukacyi swoim córkom.
Widzieliśmy wyżéj, na czém najczęściéj polega ta tak zwana edukacya. Na znajomości francuzkiego języka, lichéj grze na fortepianie, czterech działaniach arytmetycznych i kilku datach, wziętych z chronologii historycznéj.
Ku czemu posłuży uczącym się kobietom edukacya taka? Wytworzy z nich ona owe poduczone panny, śmieszne pretensyami do tego, czego nie posiadają, albo zrobi z nich znowu tanie guwernantki.
Jeśli wszystkie nauczycielki, dostatecznie wykształcone, dostateczną téż za swą pracę otrzymywać będą nagrodę, rodzice, niemogący ponieść wymaganego na ich posiadanie wydatku, zamiast francuzczyzny i nędznéj gry na fortepianie, uczyć będą córki swe rzeczy pożytecznych i gruntownych, a mniéj wymagających kosztów, przez co zmniejszy się ilość upokorzonych i źle płatnych nauczycielek, a zwiększy liczba kobiet, pracujących na właściwszém a korzystniejszém, dla nich i dla ogółu, polu.
Wszakże i pomiędzy źle płatnemi guwernantkami zdarza się spotkać osoby, na lepszy los zasługujące i odpowiadające swemu zadaniu, o tyle, o ile to jest możebném w obecnym stanie umysłowości kobiecéj. Ale istnieje jeszcze jedna przyczyna, która, zwiększając konkurencyą, zniża cenę pracy tych nawet nauczycielek, które w miarę dzisiejszego u nas stanu oświaty kobiecéj, zadawalniająco-by ją spełnić mogły. Przyczyną tą jest zamiłowanie matek w guwernantkach cudzoziemkach, moda i próżność, ukazująca guwernantkę cudzoziemkę jako chlubę, jako pewną dystynkcyą domu, jako nareszcie oznakę tak zwanego dobrego tonu.
Paryż, Berlin, Bern, Zürich, a nawet daleki Albion, wysyłają do nas mnóstwo kobiet, które my z prawdziwie przykładną słowiańską przyjmujemy gościnnością, nie zważając, o ile przybywające godne są naszych uścisków i sypanych im pieniędzy, nie zważając, że tą kosmopolityczną skłonnością zabijamy moralnie i pozbawiamy chleba kobiety na jednéj z nami mieszkające ziemi, a w rezultacie nie czynimy przez to dzieciom naszym żadnego dobra. W tym razie, jako skopuł, o który rozbija się wiele pięknych rzeczy, występuje znowu kwestya obcych języków. Powierzamy dzieci nasze osobie obcéj wszystkiemu, co im powinno być znane i drogie, nieznającéj obyczajów naszych, przybyłéj zdaleka, więc nieznanéj, pozwalamy, aby wskutek tego kobieta, na jednéj z nami urodzona ziemi, może daleko lepsza, daleko rozumniejsza od tamtéj przybyłéj, a w każdym razie bliższa nam obyczajem rodzinnym i miłością ku najświętszym dla nas rzeczom, których imię cudzoziemka z pogardą nieraz przed dziećmi naszemi wspomina, — pozwalamy, aby kobieta taka pobierała płacę konkurencyjną z cudzoziemkami, zniżoną do płacy lokajów i garderobianych, i prędzéj czy późniéj uległa nędzy lub zepsuciu; a to wszystko czynimy dla tego, aby dzieci nasze umiały mówić po francuzku czystym paryzkim akcentem.
I nietylko dla paryzkiego akcentu i biegłości w mówieniu obcemi językami rodzice dla dzieci swych sprowadzają z za mórz nauczycielki. Śmiało twierdzić można, że zaledwie dziesiąta część postępujących tak matek powodowana jest szczerém przekonaniem, że działa dla istotnego dobra swoich dzieci; inne powodują się jedynie próżnością, modą i naśladownictwem. Niezrozumiała, dziwaczna jakaś chluba przywiązaną jest w towarzyskiém mniemaniu do posiadania w domu cudzoziemki.
Śmieszność ta doszła do takiego stopnia, że zaszczyt, spływający na dom z pobytu w nim cudzoziemki, stopniuje się według różnych narodowości. Szwajcarka i Niemka uważane są za coś zwyczajniejszego i bardziéj powszedniego; Francuzki daleko już więcéj przynoszą domowi dystynkcyi i chluby — ale najwyższym szczytem dobrego tonu jest posiadanie Angielki.
Guwernantki Angielki są u nas arystokracyą cudzoziemek. Francuzki stanowią stan trzeci (tiers état), Szwajcarki i Niemki — plebs, wszystkie zaś razem stanowią cel pragnień przeważnéj części matek, powodowanych zmysłem naśladownictwa, pragnieniem błyszczenia byle czém.
Nie jestże to śmieszném i upokarzającém godność człowieczą i obywatelską matek naszych? Nie jest-że to jeszcze ta sama płytkość i ciasnota pojęć, ta sama gotowość poświęcania wszystkiego dla blasku i próżności, która rozstraja byt rodzinny i czyni kobietę niesposobną do zajęcia właściwego miejsca w społeczności?
Jakież mamy prawo żądać, aby kraj nasz posiadał ukształcone i doskonałe w zawodzie swym nauczycielki, kiedy sami najgorzéj wpływamy na rozwój tego zawodu?
Zwyczaj przyjmowania nauczycielek do domów prywatnych wziął początek niedawno, bo dopiéro w piérwszych dziesiątkach bieżącego stulecia.
Dawniejsze „Ochmistrzynie” znaczyły wcale co innego i przebywały tylko w magnackich lub bardzo zamożnych domach; w rodzinach mniejszéj zamożności lub średniego stanowiska społecznego matki same przekazywały córkom swoim malutki zapas wiedzy, jaki był wówczas wymaganym od kobiet, a w najlepszym razie, dziewczęta słuchały lekcyi, wykładanych ich braciom, przez tak zwanych bakałarzy.
Odkąd zaś, przejęty od zagranicy i sprowadzony przez potrzeby czasu, powstał u nas zwyczaj przyjmowania do prywatnych domów stałych nauczycielek, cudzoziemki zaczęły być pożądanemi i sprowadzanemi. Tłumiło to odrazu miejscowy rozwój nauczycielskiego zawodu, sprowadzało krajowe nauczycielki do najniższego stopnia płacy i znaczenia, a przez to poniżało ich skalę moralną.
Błąd ten mógł zrazu znaléźć tłómaczenie, tak w ogólnéj, przez pewien czas panującéj u nas manii cudzoziemszczyzny, tak téż i w tém, że cudzoziemki, dawniéj niż nasze kobiety, sposobiąc się na nauczycielki, mogły przedstawiać większą rękojmię wprawy i uzdolnienia w swym zawodzie. Ale dziś, gdy bezwzględne uwielbienie wszystkiego, co zagraniczne, stało się przestarzałą śmiesznością, a zkądinąd nawet występkiem, gdy zawód nauczycielki przez długi czas istnienia wyrobił już sobie u nas prawo obywatelstwa, a kobiety, kończące w kraju zakłady naukowe lub artystyczne, przypuszczane bywają do zdawania examinów z różnych gałęzi nauk i sztuk, powody, które skłaniały przedkilkudziesięcioletnią społeczność ku cudzoziemkom, — istniéć już przestały.
Dziś guwernantki cudzoziemki, nietylko nie są doskonalsze od tych, jakie w kraju miéć możemy, ale bardzo często, z Paryża mianowicie, przybywają do nas bez żadnéj innéj kwalifikacyi, jak paryzki akcent mówienia, i zdarzały się fakta, że rodzice z największém zdumieniem i oburzeniem dowiadywali się, iż zamiast uczennicy sławnych zakładów Sacré Coeur lub St. Claire, zamiast kobiety, z powołania usposobionéj do nauczycielstwa, posiadają w swym domu paryzką ex-praczkę lub ex-baletniczkę de bas étage, któréj, gdy ręce od prania albo nogi od tańczenia zabolały, przyszło na myśl wyjechać do nas dla kształcenia młodego pokolenia i otrzymywania wzamian, za akcent właściwy nawet paryzkim gamenom, wysokiéj płacy i niemniéj wysokiego poważania.
Tymczasem kobieta miejscowa, która sumiennie i pracowicie kształciła się na nauczycielkę, która umié, niewiele może, ale wszystko, czego dziś przy najświetniejszém wychowaniu uczą się kobiety, z trudnością zdobywa możność pracowania za płacę wynoszącą czwartą część lub połowę téj, jaką otrzymuje paryżanka ex-praczka.
Raz jeszcze: nie jest-że to śmieszném i upokarzającém? Jest to także niezmiernie zgubném dla oświaty ogólnéj, bo dopóki stan nauczycielki nie podniesie się wysoko w wartości swéj i uznaniu publiczném, dopóty wychowanie młodych pokoleń będzie błędném i niedostateczném, a stać się to nie może przy ogromnéj konkurencyi, jaką sprowadzają tłumem przybywające do nas cudzoziemki.
Ponieważ jednak wielu rodzicom, wolnym od wad próżności i naśladownictwa, może w istocie iść o to, aby ich dzieci biegle mówiły którymkolwiek z obcych języków, co, jeśli nie przychodzi ze szkodą innych stron wychowania, bardzo jest pożyteczném i przyjemném, należy przyznać użyteczność cudzoziemek — bon, piastujących dzieci od samego wyjścia ich z niemowlęctwa. Nigdy dziecię z taką łatwością nie wprawi się w obcą mowę, jak w téj pierwotnéj porze swego życia, i jeśli umiejętność ta wchodzi koniecznie w program wychowania, to wczesne uczenie oszczędza nawet dziecku wielu trudów i zmarnowanego czasu w przyszłości.
Bony więc cudzoziemki, jeśli są starannie wybrane i doglądane przez same matki w sposobie zajmowania się dziećmi, nietylko nie są szkodliwe, ale nawet mogą być pożyteczne, chociaż znowu nigdy tak koniecznie, aby niezbędnemi się stawały. Nie wspominamy tu o wypadkach, w których rodzice pozwalają, aby dzieci, powierzone bonom cudzoziemkom, zapominały ojczystego języka; wypadki te są i bardzo rzadkie u nas, i tak pogardy godne, że im wspomnienia nawet poświęcać nie warto. Ale skoro umysł dziecka z nawpół-sennego życia, budzi się i otwiera dla pojęć, mających być podstawą przyszłego wychowania, skoro bona ma być zastąpiona przez nauczycielkę, — wtedy przyjmowanie cudzoziemek do domów, zamiast dobrze usposobionych krajowych guwernantek, staje się śmiesznością, złym wpływem na młode pokolenie i grzechem, popełnianym przeciwko rozwojowi jednéj gałęzi miejscowéj pracy kobiecéj, a zatém jednéj gałęzi miejscowéj oświaty.
To samo prawie powiedziéć-by można o piérwszeństwie, dawaném przez rodziców, zamieszkujących po miastach, nauczycielom nad nauczycielkami. To przyznanie piérwszeństwa mężczyznom nie zawsze ma za podstawę przekonanie o doskonalszém ich nauczycielskiém usposobieniu.
Jak w kwestyi cudzoziemek, tak i w tym razie, przeważną rolę gra próżność i naśladownictwo. Mężczyzna nauczyciel, jak guwernantka cudzoziemka, uważany jest za rodzaj zaszczytu dla domu i uświetnienia edukacyi dzieci.
Nie można zaprzeczyć, że są pewne gałęzie nauk, w których kobiety nauczycielki, oprócz rzadkich wyjątków, o wiele nie doścignęły mężczyzn profesorów. Takiemi są mianowicie matematyka, nauki przyrodnicze, filozofia, dzieje rozumowane. Lecz iluż jest ojców lub matek, któreby tych właśnie nauk dla córek swych pragnęły?
Niezmiernie mała jest liczba rodziców, którzyby sprowadzali do domów swych nauczycieli, w celu uczenia swych córek matematyki, nauk przyrodniczych, filozofii i t. d.; najczęściéj idzie tu o języki obce i sztuki piękne, a w znajomości tych przedmiotów, jako stanowiących jedyną osnowę wychowania kobiet, nauczycielki zawsze prawie dorównywają nauczycielom, usuwane zaś są przez rodziców tylko przez próżność i chęć chlubienia się nauczycielem, tak jak inni chlubią się guwernantką cudzoziemką. Byłoby niedorzecznością i grzechem przeciwko młodemu pokoleniu, gdyby rodzice zrzekali się korzyści, jakie dać może ich dzieciom nauczanie mężczyzny, dlatego tylko, aby ułatwić zarobek kobiecie i protegować wyłącznie płeć osoby nauczającéj. Ale właśnie chodzi o to, aby płeć nie wchodziła wcale w uwagę, nie służyła ani do podwyższenia, ani do zniżenia ceny i poważania udzielanéj nauki. Jeżeli przedmiot żądanych lekcyi wchodzi w zakres niedostępnych lub mało dostępnych kobietom nauk, bardzo jest naturalném i chwalebném, że rodzice wzywają mężczyzn, stosownie w naukach tych wykształconych.
Ale gdy treścią lekcyi mają być nauki lub sztuki, wchodzące w programat naukowych lub artystycznych zakładów i examinów kobiecych, wtedy bezwzględne i oparte na próżności i rutynie piérwszeństwo, oddawane mężczyznom, jest niedorzecznością, niesprawiedliwością i tłumieniem rozwoju nauczycielskiego zawodu kobiet.
Takież samo prawie jest stanowisko nauczycielek, dających lekcye po naukowych żeńskich zakładach, względnie do stanowiska nauczycieli. Kobieta, która zdała egzamin z pewnéj nauki i posiada dyplom na udzielanie jéj innym, w teoryi uważa się za tak samo kompetentną do dawania lekcyi na pensyach, jak mężczyzna, takim samym dyplomem opatrzony.
W praktyce jednak cena pracy kobiecéj i męzkiéj pozostaje ogromnie różną, jak i łatwość w jéj otrzymaniu. Kiedy profesorowie poszukiwani są i zapraszani przez przełożone pensyi, nauczycielki muszą same starać się o lekcye, a często całe miesiące zostawać bez zajęcia. Pochodzi to ztąd, że przełożone zakładów stosują się do opinii rodziców swoich uczennic, a ci rodzice za najlepszą pensyą uważają taką, w któréj jak najwięcéj nauk wykładają mężczyzni.
Stosowanie się to jest wielką nielogicznością u kobiet, które, same stojąc na czele naukowych zakładów i godnie odpowiadając swemu zadaniu, przez to samo już dowodzą, że wykształcenie naukowe możebném jest dla kobiety, bo jeśli-by one były niezdolne do wykładania lekcyi w jednym przedmiocie, jakże-by mogły obejmować kierunek całym zakładem, wymagający znajomości wszystkich wykładanych nauk, a zarazem i wielu innych umysłowych przymiotów? Przełożone zakładów naukowych, jako najlepiéj wiedzące, do jakiéj miary przy trafném kształceniu się może dojść umysł kobiety, jako główne przewodniczki młodego pokolenia i najczęściéj bardzo oświecone osoby, powinny wziąć inicyatywę w dziele utworzenia zupełnéj równości między nauczycielami obu płci.
Raz jeszcze powtórzyć należy, iż bynajmniéj niepotrzebném jest w téj sprawie protegowanie jednéj płci na niekorzyść drugiéj: przeciwnie, idzie tu właśnie o zniesienie protekcyi, która teraz jest po stronie mężczyzn.
Nie płeć, ale zdolność osoby nauczającéj powinna być normą udzielanéj jéj nagrody i szacunku.
Z powodu rozleglejszego programatu naukowego kształcenia się mężczyzn i rozlicznych przesądów, utrudniających kobietom nawet samodzielne kształcenie się w pewnych gałęziach nauk, długo jeszcze zapewne mężczyźni pozostaną sami jedni zdolnymi do wykładania wielu umysłowych przedmiotów. Ale w téj dziedzinie umysłowości, w któréj postęp jednako już jest możebny, tak dla kobiet jak dla mężczyzn, piérwsze mają prawo dopominać się o zupełną równość wobec opinii publicznéj i nagrodę za pracę, — równość, któréj na przeszkodzie stoi rutyna i chęć popisania się nauczycielem.
Kobiety, sposobiące się na tanie nauczycielki początków, nieuważające nauczycielskiego zawodu za ciężką tylko chwilę przejścia, którą coprędzéj i jakkolwiek przebyć-by chciały, ale sumiennie przygotowane do swego zadania i czujące całą jego ważność, posiadają pełną możność dorównania mężczyznom w znajomości języków, literatury i sztuk pięknych; nabyciu téj znajomości nie przeszkadza ani przesąd, ani brak odpowiednich zakładów, jak się to ma z matematyką i naukami przyrodniczemi.
To téż w szczupłym wprawdzie tym zakresie, umysłowość kobiet ma się do umysłowości mężczyzn zupełnie tak, jak jeden do jednego, albo sto do stu, i niéma najmniejszego powodu przesądzania, że kobieta, posiadająca dyplom na wykładanie języków, literatury, sztuk pięknych, gorzéj je wykładać będzie niż mężczyzna, z takimże dyplomem przystępujący do pracy.
Jak nauczyciel może być człowiekiem wysoko oświeconym i w pracy swéj sumiennym, tak oświeconą i sumienną może być nauczycielka, i również pierwszy jak druga, mogą, mimo posiadanych dyplomów, nie odpowiadać godnie swemu zadaniu.
Zdolność więc tylko, talent, sumienność i pracowitość, w większéj objawione sile, mogą słusznie mężczyznę nauczyciela podnieść nad kobietę nauczycielkę, ale i nawzajem, ona, bez względu na to, że jest kobietą, większą siłą zdolności, talentu, sumienności i pracowitości, jeśli je posiada, wzbudzać powinna w publiczności sprawiedliwe uznanie, i tak w opinii, jak w nagrodzie za pracę, prześcignąć mniéj zdolnego i zasłużonego mężczyznę.
Taka tylko miara porównania została przyjętą pomiędzy różnemi klasami oświeconych narodów, i na takiéj tylko opartą jest polityczna równość obywateli. Pozostaje jeszcze zastosować ją do ogólnego stosunku dwóch płci i stanowiska ich wobec prawa i świata, a w szczególności przyjąć ją do oceny pracy kobiecéj i męzkiéj w zawodzie nauczycielskim, przez co podniesioną zostanie intellektualna i moralna skala kobiet oddających się temu zawodowi, materyalny ich byt zyska pewniejsze rękojmie a młodemu pokoleniu przybędzie światłych i zacnych przewodniczek.
Ale jeżeli kobiety nauczycielki pragną zapewnić sobie i swoim następczyniom wysokie moralne stanowisko i łatwość w zdobywaniu materyalnego bytu, powinny same przeważny wpływ na swe losy wywierać, nabywając takiéj sumy światła i cnót, koniecznie do zawodu, jakiemu się oddały, potrzebnych, aby one zdobyły im zaszczytne i wygodne miejsce pod słońcem.
Ciągłe wzrastanie umysłowe, sumienność i obywatelskość, są zaletami, jakie koniecznie, odznaczać powinny nauczycielkę, pragnącą godnie odpowiedziéć swemu zadaniu.
Często się zdarza, że młoda osoba, usposobiona na nauczycielkę w domu rodziców albo w stosownym zakładzie naukowym, skończywszy wychowanie, poprzestaje na szczupłym zapasie nabytéj wiedzy i, czy to przez lenistwo ducha, czy przez zarozumiałość, czy przez niepojęcie obowiązków ogólnie ludzkich i wyłącznie z zawodu jéj wynikających, zaprzestaje kształcić się daléj i samodzielną pracą postępować coraz wyżéj. Kto nie postępuje, ten się cofa, i Człowiek powinien doskonalić się przez całe życie, — są to dwie, zbyt często powtarzane prawdy, ale zawierające w sobie zawsze świeżą, bo do każdego pojedyńczego istnienia dającą się zastosować, mądrość.
Szczególniéj zaś kobieta, któréj choćby najświetniejsze stosunkowo wychowanie, wskutek ciasnego obrębu, zakreślonego dla nauki kobiecéj, nigdy zupełnie dostateczném być nie może, a która oprócz tego podjęła się rozszerzać ten ścieśniony zakres dla młodego pokolenia, nie powinna na tém poprzestawać, co wyniosła z domu rodziców lub zakładu naukowego, ale ciągle a silnie samodzielną pracą dorabiać się coraz większéj wiedzy. Nie znajomość samych suchych teoryi naukowych, tych — można wyrazić się — skieletów nauk, uczyni z niéj dobrą nauczycielkę; ale pojęcia, jakie ona zdoła wysnuć z tych nauk, ale systemat w jaki je ułoży, aby nie stawały się próżnym ciężarem dla mózgu jéj uczennic, lecz wyrabiały w nich silną i jasną intelligencyą.
Aby tego dokonać, trzeba nietylko umiéć, ale umiéć uczyć, a tę umiejętność nauczania może dać tylko praca umysłowa popensyonarska, samodzielna i cel swój znająca praca dojrzałego umysłu.
Przez taką pracę siły umysłowe rosną z szybkością matematycznego kwadratu, i dlatego może najrozumniejsi są ludzie, którzy rozumu dorobili się o własnych siłach, lubo to dorabianie się przychodzi z nieocenionym trudem i nie dla każdego jest możebném.
W ogóle zaś powiedziéć można, że ta tylko nauczycielka dobrą i pożyteczną być może, która sama ciągle się uczy.
Ta praca, wnikająca w coraz nowe światy umysłowości, wzbudzić musi koniecznie ciekawość umysłową, a przeto wleje w pracownicę zamiłowanie w obranym nauczycielskim zawodzie, które pomoże jéj do sumiennego spełnienia połączonych z nim obowiązków.
Po większéj części nauczycielki oddają się zawodowi swemu dorywczo tylko i tymczasowo, mając ciągle w perspektywie zmianę położenia — wyjście za mąż. Ztąd pochodzi, że niechętnie i niedbale czynią zadość zadaniu, które uważają dla siebie za chwilowe nieszczęście i którego rade-by pozbyć się co najprędzéj.
Szkody, wynikające ztąd, już nietylko dla młodego pokolenia, ale dla położenia społecznego samego stanu nauczycielskiego, są nieobliczone. Niesumienność w pracy, odbywanie obowiązkowych godzin byle jak, a zajmowanie następnie całego pozostającego czasu marzeniami o zmianie położenia, najbardziéj dyskredytuje nauczycielki w opinii publicznéj i wraz z przesądem i innemi powodami wpływa na zniżenie ceny ich pracy.
Mężczyzna, przynoszący do szkoły lub domu swych uczennic umysł trzeźwy i przejęty wielkością zadania, jakie mu spełniać przychodzi, mężczyzna, który czas pozostający mu od obowiązkowych zatrudnień zapełnia ciągłém uczeniem się i zdobywaniem coraz większéj wiedzy, musi koniecznie być lepszym nauczycielem niż kobieta, która, raz nauczywszy się gramatyki i zapamiętawszy szereg historycznych imion, zostawiła swe umysłowe pole odłogiem, pozwalając, aby, zamiast zdrowego drzewa wiedzy, wzrastały na niém bujne chwasty wszelakich marzeń.
To wszystko bynajmniéj się nie sprzeciwia temu, cośmy wyżéj powiedzieli o niesłuszném często oddawaniu pierwszeństwa nauczycielom przed nauczycielkami. Bo chociaż jest rzeczą zupełnie naturalną, iż trzeźwy i sumienny mężczyzna wyższą dla swéj pracy znajduje moralną i materyalną ocenę, niż rozmarzona i niedbale pracująca kobieta, toć jednak niemniéj jest prawdziwém, że nie każdy mężczyzna odpowiada ideałowi nauczyciela, i że niejedna z kobiet nauczycielek, godna najlepszego losu i uznania, bezwiednie doświadcza lekceważenia i popada w niedostatek.
Trudnym zapewne i wielu najeżonym cierniami jest zawód nauczycielski, obowiązki przywiązane do niego suche są częstokroć, monotonne, męczące nawet fizyczną stronę organizmu. Trudniejszém jeszcze jest dla kobiety, mianowicie dla kobiety wychowanéj według ogólnie przyjętego, rozmarzającego systematu, otrząść się z marzeń o przyszłości, łatwiejszéj i rozjaśnionéj wymarzoném szczęściem.
A i nic dziwnego, że kobieta, nieprzygotowana najczęściéj do samotnego życia, pomiędzy obcych ludzi rzucona, spotykająca na drodze swéj tysiące trudności i przykrości, pragnie zmiany położenia, rodzinnego ogniska, własnego dachu.
Łatwo pojąć, że cierpienie i tęsknota wiążą się z życiem samotnéj pracownicy, i że życie rodzinne, wabiąc jéj serce i wyobraźnią, uśmiechać się do niéj musi.
Ale jako obrona przeciwko zepsuciu się charakteru i umysłowemu upadkowi w walkach i trudnościach, jako niezmierna pociecha w cierpieniach, jako wielkie wsparcie uginających się sił moralnych, służyć może nauczycielce przejęcie się obywatelskiém znaczeniem jéj zawodu. Niechaj rozumny wzrok jéj minie ciasny widnokrąg osobistych cierpień i pragnień, a szeroko rozejrzy się po świecie.
Spojrzenie to ukaże jéj, jaką nieskończoną dla społeczności wagę ma praca i oświata; a gdy, sama pracując, budzić będzie do światła umysły młodych pokoleń, ujrzy siebie jednym z głównych motorów Opatrzności w popychaniu na przód społeczeństw na drodze postępu.
W jasném pojęciu tego, co czyni, poczuje się dumną i szczęśliwą spokojném szczęściem, nie z zewnętrznych okoliczności czerpaném, ale wytworzoném wewnątrz siebie myślą i miłością.
Ta duma, z wielkości spełnionego zadania płynąca, to bogactwo wewnętrznego jéj świata, pomoże jéj dźwigać ciężar choćby dotkliwych cierpień, łamać się z buntującemi się porywami serca i wyobraźni, cierpienia i pragnienia składając na ołtarz umiłowanéj i wysoce zrozumianéj idei.
W naszéj społeczności obywatelskie poczucia znajdą wysoką ocenę i poważanie: nauczycielkę więc, która, nie bezmyślnie, nie z niechęcią i wyrzekaniem, ale z męztwem, miłością i spokojem zadanie swe pełni, prędzéj czy późniéj otoczy szacunek ogólny.
Może nie doświadczy ona w życiu tych wielkich radości, wstrząsających serce do gruntu; ale za to głęboką będzie jéj radość i wielką duma, gdy wkoło niéj zajaśnieją światłem umysły przez nią ukształcone, rozkwitną cnoty przez nią przywołane do życia.
Cicha, spokojna, ze wzrokiem utkwionym w gwiazdę swéj idei, pracownica-obywatelka przejdzie przez ziemię, światłem i cnotami znacząc drogę swego przejścia; a gdy, doszedłszy do schyłku dni swoich, obejrzy się po za siebie, ujrzy swą przeszłość, usypaną dyamentami zacnych czynów, które rzucą blask na jéj zwiędłe oblicze od pracy i zmęczoną głowę otoczą koroną prawdziwéj świętości.

III.

Pomiędzy najwyższemi i najniższemi szczeblami pracy ludzkiéj są zawody pośrednie, zupełnie możebne i przystępne dla kobiet, a zaniedbane u nas i przez mężczyzn, i przez kobiety, pomimo, że przedstawiają dość szerokie pole działalności, pożytecznéj i dla ogółu, i dla jednostek.
Zawodami temi są: rzemiosło i handel.
Jest zapewne wiele rzemiosł, zupełnie dla kobiet nieprzystępnych, z powodu wielkiéj siły fizycznéj, jakiéj oddanie się im wymaga. Niepodobna wyobrazić sobie kobiety kowala, cieśli i t. p. ale nawzajem są i takie rzemiosła, które najzupełniéj odpowiadają własnościom kobiecego organizmu, a które, niezbędnie potrzebne w każdéj społeczności, u nas, mianowicie na prowincyi, zostają w niezrównaném zaniedbaniu.
Z tych głównemi i najniezbędniejszemi są: krawiectwo, szewctwo i rękawicznictwo.
Pominąwszy Warszawę i parę innych miast królestwa, we wszystkich, tak większych, jak mniejszych miastach prowincyonalnych, oprócz kilku nic nieznaczących wyjątków, krawiectwo i szewctwo spoczywają całkiem w ręku izraelskiego proletaryatu, który, nie widząc żadnéj dla siebie konkurencyi, nieumiejętnie najczęściéj i nierzetelnie spełnia powierzane sobie roboty.
Miejscowości, posiadające ułatwioną komunikacyą z Warszawą dla większéj części dostatniejszych mieszkanek swoich sprowadzają obuwie z tego miasta lub z zagranicy, w okolicach zaś mniéj szczęśliwie położonych pod względem komunikacyi dostarczenie sobie mocnego i zgrabnego obuwia jest prawie niepodobném, a w najlepszym razie kosztuje bardzo drogo, z powodu odległości miejsca, trudności transportu i mnóztwa rąk, przez które wyrobiony w Warszawie lub zagranicą przedmiot przechodzić musi, nim się kupującemu dostanie.
Z krawiectwem gorzéj się ma jeszcze, bo ponieważ gotowych sukni kobiecych sprowadzać niepodobna, tak jak się sprowadza gotowe obuwie, są więc miejscowości, w których suknia doskonale uszyta do osobliwości należy, a najstaranniejsze tylko o swoje toalety i najdostatniejsze panie posyłają krawcom albo modniarkom warszawskim miary swoje i materyały na suknie, co nie obchodzi się bez znacznych kosztów i trudności.
Ale jeżeli sporządzaniem odzieży i obuwia kobiecego, choć nieumiejętnie i nierzetelnie, zajmują się jednak po prowincyach Izraelici, to już rękawicznictwem nikt, wcale nikt, się nie zajmuje. Fabryki rękawiczek na prowincyach nie istnieją wcale, a jeśli jaki biedny Izraelita lub Izraelitka trudni się gdziekolwiek w jakiéj brudnéj i ciasnéj izbie sporządzaniem rękawiczek, to wyroby, wychodzące z tych parodyi fabryk, są tak nędzne i nieliczne, że o nich nawet wspominać niewarto.
Z tego niedostatku przedmiotów najpotrzebniejszych dla codziennego użytku wpływają wielkie dla mieszkanek prowincyi straty i niedogodności. Część ich uboższa, lub powściągliwsza w wydatkach, zmuszona jest używać źle sporządzonych sukni, niezgrabnego obuwia i rękawiczek, które ranią ręce, zamiast je ochronić, a inna, dostatniejsza lub mniéj oględna na wydatki, dostarcza sobie tych przedmiotów za nierównie większą cenę, niż gdyby one były wyrabiane na miejscu, w dodatku zaś obuwie i rękawiczki dostają się na miejsce najczęściéj nieświeże, przeleżałe w sklepach sprowadzających je i sprzedających Izraelitów.
Dla czego tak jest? Dla czego rzemiosła, tak blizkie potrzebom codziennym, na znacznéj przestrzeni kraju w podobném zostają opuszczeniu?
Powszechnie są znane historyczne przyczyny, dla których u nas mniéj niż gdzieindziéj uprawiano rzemiosła; wskutek tego dostały się one z kolei wypadków w ręce izraelskiego proletaryatu, który, nieoświecony, a przez to niezdolny do spełnienia doskonałego jakiejkolwiek czynności, ujrzał się wyłącznym panem jednéj z najszerszych gałęzi krajowego przemysłu, a nie widząc znikąd dla siebie konkurencyi, nie zadawał sobie trudów dla osiągnięcia postępu w posiadanych zawodach i pozostawił je w stanie pierwotnéj niedoskonałości ku szkodzie ogólnéj.
Zmieniły się czasy: przemysł stał się najżywotniejszą dźwignią, najsilniejszą pulsacyą nowożytnych społeczeństw, i dziś wytworzenie Izraelitom konkurencyi w dziedzinie rzemiosł jest koniecznością, tak dla dobra krajowego przemysłu, jak dla dania bodźca tym samym Izraelitom do dźwigania się ku postępowi w tém, czém się zajmują.
Najwłaściwszém się wydaje, aby w rzemiosłach, które nie przenoszą sił fizycznych kobiecych, konkurencyą tę stworzyły same kobiety.
Dowód możebności tego znajdujemy w krawieckich, szewckich i rękawiczniczych zakładach w Warszawie, w których przeważnie pracują kobiety, dostarczając wyrobów bez zarzutu, równających się doskonałością najlepszym tego rodzaju wyrobom zagranicznym.
Materyalne powodzenie kobiet, które w prowincyonalnych miastach zechcą zająć się rzemiosłami, jest niechybne.
Aby dowieść tego liczbami, weźmy za przykład jedno z tych rzemiosł: rękawicznictwo w zastosowaniu do miasta, posiadającego 20,000 mieszkańców.
Przyjmując w rachubę niekwitnący dziś wcale materyalny byt ogółu, na 20,000 mieszkańców, najmniéj przecie czwarta część, to jest 5,000, używa rękawiczek. Licząc po dwie pary rocznie na każdą jednostkę (chociaż znaczna liczba osób spotrzebowywa daleko więcéj) żądanie rękawiczek w takiém mieście wyniesie par 10,000.
Ceniąc każdą parę po najumiarkowańszéj cenie, to jest po kop. 50, wyprzedaż roczna rękawiczek zrównoważy sumę 5,000 rs.
Jeżeli jeszcze przyjmiemy w rachunek liczne żądania wyrobu przez wsie poblizkie miastu, to zobaczymy, że przy stosunkowo tanich kosztach, tak lokalu, jak innych warunków życia w prowincyonalném mieście, założycielka fabryki mogłaby miéć wcale przyzwoity zarobek.
Należy wziąć pod uwagę, że przytoczone liczby przedstawiają minimum tak żądania, jak ceny wyrobu. Im bardziéj wyrób zbliżałby się do doskonałości, tém obfitszy zbyt musiałby posiadać przy umiarkowanych cenach, a gdzie zbyt zapewniony, tam korzyść niemylna.
Dziś nawet, gdy rękawiczki, sprowadzane z Warszawy, sprzedawane bywają na prowincyi po półtora albo po dwa razy większéj cenie, niż-by być mogła cena miejscowa, trudniący się sprzedażą tą Izraelici mają zbyt i korzyści.
Tak samo rzecz ma się z szewctwem.
W miastach gubernialnych istnieją sklepy, sprzedające obuwie żeńskie sprowadzane z Warszawy i z za granicy po wygórowanych cenach, spowodowanych częścią kosztami transportu, częścią niesumiennością sprzedających.
W sklepach tych para obuwia, kosztująca w Warszawie rubli dwa, sprzedawaną bywa za rubli trzy i tym podobnie; a jednak sklepy te, których w każdém gubernialném mieście istnieje kilka, rozprzedają po parę tysięcy par rocznie. Ileż-by więc rozprzedawały ich fabryki miejscowe, będące w możności tańszego zbywania wyrobu?
Przypuszczając nawet, że zbyt nie stałby się obfitszym, już i ten, jaki istnieje dziś dla sklepów sprowadzonego obuwia, zapewniłby niechybne powodzenie miejscowemu przedsiębierstwu.
Krawiectwem żeńskiém w miastach gubernialnych zajmują się modniarki i mają tyle ofiarowanéj roboty, że wiele żądań odrzucać muszą, a odrzuceni widzą się oddanymi na łaskę i niełaskę nieumiejętnych krawców Izraelitów.
Jednakże krawczynie mniéj-by już były potrzebne po miastach gubernialnych, niż powiatowych, gdzie stanowczo niepodobna jest miéć doskonałe sporządzonéj sukni.
Krawiectwo, tak jak i szewctwo, mniéj, niż wszelkie inne rzemiosła, tracić może na zubożeniu ogólném, bo jakkolwiek-by kto oszczędnym był w wydatkach, obuwia i sukni zawsze potrzebować będzie, i między nieumiejętnym Izraelitą krawcem a zręczną i pełną smaku krawczynią, niezawodnie ostatnią wybierze. Kobieta, któraby się oddała zawodowi krawieckiemu w którémkolwiek z miast powiatowych, miałaby, tak od mieszkanek tego miasta, jak i ze wsi okolicznych, pracę ofiarowaną w takiéj ilości iżby jéj ta praca zapewniła byt dostateczny.
Oprócz tych trzech głównych rzemiosł, obiecujących najniezawodniejsze korzyści i mogących dać zatrudnienie znacznéj ilości kobiet, są jeszcze pomiędzy przystępnemi dla kobiet rzemiosłami pomniejsze, nie tak niezbędne przedmioty mające na celu, niemniéj jednak godne także uwagi.
Takiemi są: introligatorstwo, złotnictwo i wyrabianie przedmiotów galanteryjnych z drzewa lub kości słoniowéj.
Introligatorów dobrych na prowincyi wcale niéma, a jeżeli z wielką osobliwością znajdzie się jaki, posiadający więcéj od innych smaku i zręczności, pracę swoję ceni nad wszelką miarę wysoko.
Najczęściéj zaś, chcąc miéć porządnie oprawioną książkę, trzeba posyłać ją do Warszawy, a o starannych i smakownych oprawach pugilaresów, albumów i tym podobnych przedmiotów, o piękném naklejaniu ram do obrazów, o wyrabianiu ozdobnych pudełek i cacek toaletowych i mowy niéma w żadném z miast prowincyonalnych.
Wszystko to z Warszawy lub z za granicy sprowadzają sklepy galanteryjne, i sprzedają po niesłychanéj cenie. Sam ten fakt jednak, że sklepy takie utrzymują się, mnożą i mają obfity zbyt sprowadzanych towarów, mimo nierzetelności, z jaką je sprzedają, świadczy o tém, jakie powodzenie mogłyby miéć miejscowe, umiejętnie, smakownie wyrabiane i za sumienną cenę zbywane, introligatorskie prace.
Złotnictwo, przy zubożeniu ogólném, najmniéj ma rękojmi powodzenia. Jednakże w większych i zamożniejszych miastach prowincyonalnych brak zręcznych i sumiennych jubilerów daje się czuć bogatszym klasom ludności. I tu, jak w wyżéj przytoczonych gałęziach rzemiosł, jedynym środkiem otrzymania pięknego wyrobu ze złota lub srebra jest sprowadzenie go z Warszawy lub z za granicy, albo nabycie za podwójnie wyższą od rzetelnéj cenę w sklepach, zaopatrujących się w podobny sposób i nic a nic nie posiłkowanych miejscowym przemysłem.
A jednak roboty jubilerskie bardzo są przystępne i właściwe kobietom, jako wymagające wiele delikatnego smaku a mało fizycznéj siły, i wiemy z pewnością, że ta gałąź przemysłu we Francyi i Anglii bardzo wiele zatrudnia kobiet, więcéj nawet, niż mężczyzn.
Wyrabianie galanteryjnych przedmiotów z drzewa, kości słoniowéj i kilku innych podobnych materyałów, mogłoby znaléźć zastosowanie szersze, niźli złotnictwo, a nawet może i introligatorstwo. Przedmioty tego rzemiosła są bardzo liczne: wachlarze, cygarnice, bombonierki, pudełka do robót i toaletowe, brosze, kolczyki, bransolety, ramy do fotografii i obrazów, świeczniki, obsadzki do piór, noże do rozcinania kart, sztućce deserowe i t. d. Z tych niektóre nie należą nawet ściśle do zbytkownych i powszechnie są używane, jak: ramy do fotografii, cygarnice, świeczniki, przyrządy do pisania; inne, jak wachlarze, brosze, pudełka do robót, mogą być bardzo użyteczne i przy umiarkowanych cenach pokupne.
Bombonierki miałyby zbyt znaczny w prowincyonalnych cukierniach. Wszelkie tego rodzaju wyroby przychodzą do nas z za granicy, po większéj części z Francyi, a wiadomo powszechnie, że we Francyi trudnią się ich sporządzaniem wyłącznie prawie kobiety.
Widzimy po sklepach naszych mnóztwo tych ślicznie wyrobionych zagranicznych cacek i rozkupujemy je chętnie. Dlaczegóż-by miejscowe kobiety, tak bardzo potrzebujące pracy, nie miały wziąć się do tak im właściwego, do tak estetycznego rzemiosła, i przez to zapewniać sobie byt materyalny, a społeczności produkcyą wyrobów pięknych i częstokroć nawet bardzo pożytecznych, za daleko mniejszą cenę, niż dzisiejsze sklepowe, podniesione kosztami dalekiego transportu, niepomiarkowaną żądzą zysku sprzedających i urokiem, przywiązywanym dotąd do zagranicznych wyrobów?
W trzecim rzędzie rzemiosł, dostępnych kobietom, mniéj daleko obiecujące korzyści, niż piérwsze i drugie, zawsze jednak mogące pożytecznie zatrudnić pewną ilość kobiet, są tapicerstwo i tokarstwo. Piérwsze rozumiemy głównie jako sztukę trwałego i gustownego obijania mebli; może ono bardzo zastosować się tam, gdzie istnieją obszerne fabryki stolarskie.
Tokarstwo więcéj niż tapicerstwo może dać pola do pracy. Głównie rozpowszechnionemi i pokupnemi przedmiotami tego rzemiosła są: zabawki dziecięce, szachy, spinki, ozdoby do ram i pudełek, cygarnice, świeczniki i t. d. Lubo tokarstwo potrzebuje więcéj fizycznéj siły, niż wyżéj przytoczone rzemiosła, niemniéj jednak dla kobiety, młodéj jeszcze a zdrowéj, jest zupełnie możebném. Przed niewielu laty w jedném z małych miasteczek na Litwie, znano młode dziewczynki, córki tokarza, które, wyuczone przez ojca tego rzemiosła, po śmierci jego utrzymywały się uczciwie i dostatnio z pracy, na tém polu podejmowanéj. Piękne, kunsztowne niemal ich wyroby, mianowicie: szachy, spinki i zabawki dziecięce, w znacznéj ilości rozchodziły się po całéj prowincyi. Praca przy warsztacie bynajmniéj sił ich nie nadwerężała, a można wnioskować, jak bardzo wzmacniała moralne siły dziewcząt ubogich i sierot, które bez niéj mogłyby były uledz smutnemu losowi nędzy lub upadku.
Warsztaty tokarskie, niezbyt wprawdzie liczne, ale mogłyby istniéć w prowincyonalnych miastach i miéć powodzenie.
O szwaczkach i utrzymujących magazyny mód nie wspominamy tutaj, bo tych wszędzie jest dostateczna, a niekiedy i zbyteczna, liczba.
Po zawodzie nauczycielek zawody szwaczek i modniarek, a szczególniéj tych ostatnich, najwięcéj przyciągają kobiet, chcących pracować.
Jeżeli uboga kobieta dla jakichś przyczyn nie może być nauczycielką, nie widzi najczęściéj przed sobą innéj drogi, jak zostać modniarką. Ztąd téż każde prawie miasto prowincyonalne zapełnione jest magazynami mód, sporządzającemi wyłącznie damskie kapelusze i stroiki na głowę, zaledwie zaś jeden na kilka podobnych magazynów zajmuje się także i szyciem ubiorów. Jak na każdém polu pracy zbyt przepełnioném, tak i tu więcéj jest zawodów i biedy, niż pożytku i spokoju.
Jak przez zbytni natłok do nauczycielskiego zawodu, istnieją nauczycielki tak zwane tanie, będące moralnie i materyalnie najbiedniejszemi w świecie istotami, tak i między modniarkami znajduje się z tegoż samego powodu bardzo wiele cierpiących niedostatek i do żadnych korzystnych rezultatów niedochodzących, ani dla siebie, ani dla innych.
Jeżeli w prowincyonalném mieście średniéj wielkości jest kilka magazynów mód, najczęściéj połowa ich właścicielek nie znajdując dostatecznego popytu na kapelusze i stroiki, po krótkim upływie czasu bankrutuje.
Wszakże na miejsce upadłych zakładów powstają wnet inne, aby równie prędko takiego samego losu doświadczyć, lub pogrążyć weń tamte, które tryumfowały wprzódy.
Nie ujmuje to wcale wartości i godności magazynierek. Każda uczciwa praca, w jakimkolwiek kierunku podjęta i jakiémkolwiek obdarzona powodzeniem, godną jest szacunku i uznania, a témbardziéj, jeśli kobieta, torując nieutartą jeszcze drogę, wybiera za pole do pracy którąkolwiek gałąź przemysłu: już same dobre chęci i odwaga, jaką spotrzebować na to musi, zaszczyt jéj przynoszą.
Wszakże, jak nauczycielkom, niemogącym stanąć na wysokości swego powołania, życzyć-by należało, aby obierały sobie inne drogi pracy, tak i magazynierki, których pole czynności zapełnione jest, jeśli nie przepełnione, więcéj korzyści przyniosłyby sobie i innym, gdyby w znacznéj części zwróciły się do innych rzemiosł, mało dotąd uprawianych, albo nieuprawianych wcale. Ileż razy mieszkanka prowincyonalnego miasta, potrzebująca obuwia, rękawiczek, pudełka do roboty, książki porządnie oprawnéj lub jakiegokolwiek z podobnie potrzebnych lub niezbędnych przedmiotów, a zmuszona do nabywania ich za wysokie stosunkowo ceny, z westchnieniem mija liczne wystawy magazynów, pełne kapeluszy i stroików i z żalem myśli: czemu téż-to połowa przynajmniéj tych pań nie zajmie się szewctwem, rękawicznictwem, introligatorstwem i t. p.!
Handel bardziéj jeszcze niż rzemiosła oddany jest na prowincyi w ręce Izraelitów.
Jak każdy monopol, przynosi to niezmierne straty i dla ogółu, i nawet dla tych, którzy na pozór z monopolu tego zdają się odnosić korzyści. Brak konkurencyi zradza w handlu, tak jak i w rzemiosłach, niesumienność sprzedających, na którą ze wszech stron słyszéć można narzekania ogólne.
Czy nie należałoby do kobiet, tak licznie a przeróżnie cierpiących z braku pola do pracy, stworzyć te zbawienną konkurencyą tak w handlu, jak i w rzemiosłach? Zdarza się nieraz słyszéć zdanie, że w handlu konkurencya z Izraelitami jest niepodobną, że każdy sklep, powstający obok izraelskich, prędzéj lub późniéj upaść musi. Zdanie to, zupełnie błędne, wyrobiło się w społeczności winą tych, którzy kiedykolwiek dotąd probowali tworzyć tę konkurencyą, biorąc się do tego nieumiejętnie albo nieuczciwie. Jako dowód zaś niezmiernego pożytku konkurencyi takiéj, przedstawia się mnóztwo razy powtórzony fakt, że wraz z powstaniem świeżego zakładu handlowego, w zakładach izraelskich ceny wprzódy wygórowane zniżały się; ale jeśli sklep nowo powstały umiejętnością prowadzenia interesów nie dorówna dawnym i ceny przedawanych przedmiotów podniesie o wiele wyżéj nad ich słuszną wartość, to rzecz bardzo prosta, że konkurencyi ze sklepami izraelskiemi nie wytrzyma i upadnie, — upadek jednak ten nie czemu innemu publiczność przypisać winna, jak brakowi w przedsiębiercy umiejętności i sumienności. Ile zaś razy sklep, założony pomiędzy izraelskiemi sklepami, umiejętnie i sumiennie prowadził swe interesa, tyle razy utrzymał się i doświadczał powodzenia; na nieszczęście tylko, wypadki podobne zdarzają się na prowincyach bardzo rzadko. Są to wszystko fakta, które każdy mieszkaniec prowincyi zna dobrze i potwierdzić może.
Korzenne i galanteryjne sklepy najpiérwéj pociągnąć powinny kobiety, któreby miały chęć pracowania na polu handlowém, bo samo założenie sklepu korzennego lub galanteryjnego daleko mniéj potrzebuje zakładowego kapitału, niż założenie sklepu towarów łokciowych, który wtedy tylko może miéć znaczne powodzenie w większém cokolwiek mieście, gdy jest stosunkowo do miejscowości na wielką skalę założony.
Po miastach gubernialnych widzimy wiele korzennych i galanteryjnych sklepów, które, założone przez Izraelitów zrazu na bardzo małą skalę, z obrotowym kapitałem, wynoszącym zaledwie kilkaset rubli, w przeciągu kilku lat rozrastają się i przychodzą do znacznych obrotów handlowych. Dla czegóż-by kobieta, posiadająca za cały fundusz kilkaset lub tysiąc rubli, nie miała użyć tego małego kapitaliku na założenie w którémkolwiek z miast prowincyonalnych sklepu przedmiotów galanteryjnych lub korzennych, aby, umiejętnie i sumiennie prowadząc podobny zakład, dojść po krótkim stosunkowo upływie czasu do pomyślnych rezultatów finansowych?
Powié kto może, iż kobieta, posiadająca jakikolwiek fundusik, choćby bardzo szczupły, stosowniéj uczyni, jeśli, zamiast zostania handlarką, użyje swoich niewielkich zasobów ku dostarczeniu sobie błogiego farniente, ozdobionego pięknemi strojami i oczekiwaniem na męża, mającego spłynąć ku niéj wraz z nieznaną przyszłością; albo, jeśli zwróci się na doskonale przynajmniéj utartą, a powszechnie przyjętą drogę, zostając choćby najmierniejszą z miernych nauczycielką.
Na taki zarzut odpowiedziéć można, iż podawana tu rada wstępowania na drogę rzemiosł i handlu odnosi się tylko do kobiet zanadto rozsądnych i dumnych, aby miały się zgodzić na smutną rolę oczekiwania z założonemi rękoma i rozmarzoną głową Mesyasza — męża — i zanadto uczciwych, aby, bez wyraźnego powołania i stosownego wykształcenia, mogły przyjmować na siebie ważne role przewodniczek młodych pokoleń.
W innych krajach, kobiety częściowo przynajmniéj osiągnęły już prawo i możność oddawania się zawodom, stojącym na czele działalności ludzkiéj. Stany Zjednoczone posiadają już dziś czterysta przeszło kobiet doktorów i bardzo liczny zastęp profesorów płci żeńskiéj, nauczających z katedry nawet płeć męzką; we Francyi kobiety są urzędnikami poczt, archiwów, telegrafów; w Anglii Stuart Mill i całe stronnictwo, któremu on przewodził, dopomina się dla kobiet o prawo głosowania na członków parlamentu, zkąd już niedaleko do zostania jednéj z wyborczyń jednym z członków tego prześwietnego zgromadzenia; a z tego znowu miejsca, w logicznéj konsekwencyi, odkrywa się zdolnościom i pracy kobiecéj perspektywa teki ministeryalnéj...
Są to wszystko olbrzymie próby, dokonywane przez społeczeństwa, wysoko rozwinięte intelektualnie, politycznie i ekonomicznie, próby, w których wiele otrzymało już najzupełniejsze powodzenie.
Jak powiedzieliśmy wyżéj, próby takie u nas są albo zupełnie niepodobne, albo nadzwyczaj trudne i rzadkim zaledwie możebne wyjątkom; ale uczestniczenie kobiet w pracy około rzemiosł i handlu jest już w innych krajach wypróbowaném i stało się faktem zupełnie przyjętym i dokonanym.
U nas także fakt ten przyjętym i dokonanym został, ale w rzadkich tylko miejscowościach, głównie i wyłącznie prawie w Warszawie.
Śmiało twierdzić można, że jeżeli pominiemy kobiety izraelskie na całéj przestrzeni kraju, rzemiosło i handel ani tknięte jeszcze nie zostały przez nasze kobiety. A jednak w rozległych i nawiedzanych przeróżnemi materyalnemi klęskami prowincyach, spoczywa cała waga tak ubóstwa kobiet, jak kwestyi ich pracy. Tu jeszcze pole odłogiem pozostawione ukrywa w sobie skarby, któreby mogły nakarmić tyle zgłodniałych i podźwignąć z niedołężnéj bierności tyle strapionych! Nikt dotąd nie pomyślał o tém, nikt pod tym względem nic dla prowincyi nie zrobił, a jednak tu spoczywa główny węzeł zagadnienia.
Warszawa posiada szlachetnego ducha inicyatywy w tworzeniu zakładów, jakich potrzeby czasu wymagają; przykładem tego może być Instytut Gimnastyczny, od wielu lat tam istniejący, i mnożące się coraz, tak świeże dla całéj Europy, a tak zbawienne dla młodych pokoleń zakłady, urządzane według metody Froebla.
Najświeższym zaś i najświetniejszym przykładem tego rodzaju jest nowo założona szkoła rzemieślnicza dla kobiet.
Ale obok ducha inicyatywy Warszawa posiada także ducha lokalizacyi, to jest urządzania zakładów, ściśle stosowanych do potrzeb miejscowéj, warszawskiéj ludności.
Nie chcemy przez to bynajmniéj czynić wyrzutu Warszawie, ani umniejszać w czémkolwiek zasługi ludzi, którzy dźwigają w niéj pojęcia do wysokości czynów i faktów.
Jest to powszechna cecha miast wielkich, mało znających to, co się dzieje po-za obrębem ich domowego gospodarstwa, jest to bardzo ogólny i naturalny egoizm stolic, zakochanych w sobie.
Niemniéj jednak wychodzi to często na szkodę sprawie i zakładom, które ją popierać mają.
Tak naprzykład, szkoła rzemieślnicza, świeżo założona w Warszawie, urodziła się już ze wszystkiemi cechami lokalizacyi; jest ściśle do lokalnych potrzeb zastosowaną, lubo nie wyczerpuje ich zupełnie.
W szkole téj, wyłączywszy rachunkowość i introligatorstwo, wszystkie inne działy mają za przedmiot sztuki lub rzemiosła, mogące być praktykowanemi tylko w wielkiém mieście, a na nic nieprzydatne prowincyom; jak naprzykład: zecerstwo, drzeworytnictwo. Nie utrzymujemy wcale, aby działy te były niepotrzebne: owszem, zawody, których nauczają, mogą być pożyteczne, ale jedynie w Warszawie; na prowincyi chleba nie dadzą, cóż bowiem zecerka albo drzeworytniczka miałaby do roboty w miastach, gdzie mało albo nic wcale nie drukują i gdzie nie wydają ani pism, ani książek illustrowanych?
Od samego początku istnienia w Warszawie szkoły rzemieślniczéj dla kobiet pisma peryodyczne warszawskie nie przestają podawać liczb, przedstawiających smutny obraz jéj prowadzenia. Zaprawdę, ze zdziwieniem przychodzi widziéć, jak mała ilość uczennic, stosownie do miejscowéj ludności, korzysta z tak zbawiennego i wzorowo podobno urządzonego zakładu!
Najwybitniéj przedstawia się fakt, że najbardziéj, lubo zawsze niedostatecznie, zapełniony jest ten dział, który ma za przedmiot introligatorstwo, to jest rzemiosło, obejmujące najpewniejsze i najrychlejsze korzyści praktyczne. Czy nie nasuwa to przypuszczenia, azali szkoła rzemieślnicza, jako instytucya nowa u nas i potrzebująca wzbudzić dopiéro dla siebie uznanie i zaufanie, azali szkoła ta nie miałaby odrazu większego powodzenia, gdyby zawarła w sobie więcéj podobnie praktycznych działów, szewctwo naprzykład, rękawicznictwo, szmuklerstwo, tokarstwo, tapicerstwo, złotnictwo, rzeźbę na drzewie i kości słoniowéj i tym podobne rzemiosła, związane ściśle z codziennemi potrzebami mieszkańców, nietylko Warszawy, ale całego kraju?
Czy nie liczniéj i śpieszniéj uczennice wstępowałyby do zakładu, gdyby wiedziały, że po skończeniu go nie zostaną specyalnością swoją na zawsze związane z Warszawą, ale że będą mogły rozwijać swą działalność wszędzie, gdzie ona pokaże się im najzyskowniejszą i gdzie jéj ludzie najbardziéj potrzebować będą? Czy ilość uczennic w szkole rzemieślniczéj nie zdwoiłaby się osobami, przybywającemi z prowincyi dla wyuczenia się rzemiosła, nieuprawianego wcale, albo źle uprawianego w stronach, z których pochodzą?
Czy wielka ilość rodziców, mieszkających na wsi, zamiast oddawać córki swoje do lichych prowincyonalnych pensyonacików, lub chować je przy tanich guwernantkach, nie powierzyłaby ich szkole rzemieślniczéj, gdyby nie pewność, że zecerka i drzeworytniczka, nie mogąc lub nie chcąc pozostać w Warszawie, wszędzie indziéj na nic się nie przyda?
Nie poważamy się stanowczo kwestyi tych rozsądzać, i dla tego przy każdéj z nich położyliśmy znak zapytania. To jednak wydaje się nam pewném, że skoro obecnie założona szkoła rzemieślnicza nie może rozszerzyć swego programatu tak, aby nim objąć rzemiosła praktyczne, że się tak wyrazimy, codzienne i powszechne, to już obok niéj wznieść się powinna druga, rzemiosła te za cel mająca.
Bez tego szlachetna instytucya, mająca pragnienie szerzyć między kobietami propagandę pracy, nie dopnie swego celu, albo dopnie go w sposób ciasny i wyjątkom tylko pożyteczny. Nie dość na tém: szkoły rzemieślnicze potrzebne są na całéj przestrzeni kraju; każde większe prowincyonalne miasto posiadać je powinno, tak jak posiada żeńskie gimnazya i pensyonaty, i stan społeczności kobiecéj byłby innym, gdyby każda uczennica, kończąca te gimnazya i pensyonaty, a nieczująca w sobie dość sił i uzdolnienia do sięgania po zaszczyty i powinności nauczycielskiego zawodu, znajdowała tuż obok siebie szkołę rzemieślniczą, ofiarującą jéj możność przygotowania sobie w inny sposób spokojnéj i wygodnéj przyszłości.
Powstawaniu zakładów takich nic nie stoi na przeszkodzie; mają być one tylko wynikiem silnie poczutych potrzeb społecznych, uwolnionych od przesądów, wynikiem szlachetnéj a gorącéj inicyatywy ludzi dobréj wiary i woli.
Dla utorowania nowych dróg pracy kobiecéj potrzebną jest przedewszystkiém inicyatywa rodziców, pragnących córki swe sposobić na przyszłe pracownice, i kobiet, które samodzielnie szukają dla siebie sposobów pracowania.
Dziś rzemieślnicy, urzędnicy, niemogący zapewnić córkom swoim posagu, mało zamożni a liczném potomstwem obdarzeni właściciele ziemscy, albo sposobią córki swe na nauczycielki, albo téż, i po największéj części, nie uczą ich żadnéj pracy, ale, dawszy im tak zwaną edukacyą, zasadzającą się na francuzkim języku i grze na fortepianie, puszczają się na pełną trudów i niepowodzeń karyerę poszukiwania zięciów. Jak często poszukiwania te bywają zawiedzionemi, ile przez podobne postępowanie rodziców wytwarza się szkód społecznych, świadczy o tém wielka ilość panien, które, nie wyszedłszy wcale za mąż, stają się tak powszechnie wyśmiewanemi i unikanemi staremi pannami, i mnóztwo przykładów innych kobiet, które, wyszedłszy za mąż dla tego tylko, aby wyjść, z obawy niedostatku, lub z powodu chwilowéj zachcianki, stają się same nieszczęśliwemi żonami i unieszczęśliwiają swoich mężów.
Inaczéj-by wcale było, gdyby niebogaci rodzice kształcili córki swoje do zawodów rzemieślniczych lub handlowych.
Naturalnie, że nie należy i niepodobna nalegać na to, aby zawód nauczycielski został zupełnie opuszczonym, ale w rodzeństwie, złożoném z kilku sióstr, rzadko wszystkie mogą miéć i powołanie, i stosowne środki do ukształcenia się na nauczycielki.
Dziś jednak całe rodzeństwa rzucają się do nauczycielskiego zawodu; a rodzice zdają się oprócz nauczycielstwa nie widziéć dla nich żadnéj innéj drogi.
Trudno pojąć, dla czego-by urzędnik lub posiadacz ziemi, zamiast w lichym pensyonaciku kształcić córki swe na liche guwernantki, nie chciał posyłać ich do jakiego rzemieślniczego zakładu, aby tam uczyły się pożytecznego i chlebodajnego zawodu?
Trudniéj jeszcze pojąć, dla czego-by ojciec krawiec, szewc, introligator, zegarmistrz, jubiler, nie miał z córki swéj uczynić z razu pomocnicy w swych pracach, a następnie spadkobierczyni swego zawodu i zakładu?
Dla czego kupiec, handlujący łokciowemi, korzennemi, galanteryjnemi przedmiotami, nie mógłby córki swéj prowadzenia takiego handlu nauczyć?
Jeżeli ma synów i dla nich pragnie zakład swój w dziedzictwie zostawić, nie przeszkodzi temu bynajmniéj, jeśli i córki jego razem z synami wyuczą się rzemiosł lub handlu. Będą one mogły późniéj stać się pomocnicami swych braci, albo w innéj miejscowości rozpocząć taką samę pracę na własną rękę z pomocą schedy, która przecie i córkom wydziela się z ojcowskiego dobra. Zresztą synowie rzemieślników rzadko oddają się zawodom, którym oddawali się ich ojcowie; najczęściéj zostają urzędnikami, doktorami, prawnikami, rolnikami i t. p. Córka zaś, która niczém z tego wszystkiego być nie może, odniosłaby prawdziwą korzyść z posiadania umiejętności ojcowskiéj.
W tym zaś, czy innym razie objęcie rzemieślniczego zawodu przez siostrę nie może w niczém przynosić szkody bratu, zwłaszcza, jeśli rzemieślniczki zwrócą głównie działalność swą na prowincye, które najbardziéj jéj potrzebują.
Urzeczywistnienie téj myśli spotyka ważną przeszkodę w bałamutnych pojęciach rodziców o podwyższeniu i poniżeniu przyszłego stanowiska dzieci. Urzędnicy i właściciele ziemscy nie chcą poniżyć swych córek, sposobiąc je na rzemieślniczki lub handlarki; rzemieślnicy i kupcy chcą je wywyższyć, kształcąc na nauczycielki, choćby mierne, albo na próżnujące panny.
O ile rodzice tak pojmujący rzeczy nie dościgają swego celu, świadczy o tém upokarzające stanowisko w świecie miernéj nauczycielki, a nietylko już upokarzająca, ale głęboko poniżająca, rola panny, która, myśląc tylko o strojach i zabawach, jak zbawienia oczekuje męża, a jeśli się go nie doczeka, zostaje starą panną, rezydentką na łasce jakich krewnych lub przyjaciół, albo nędznie żyjącą ze szczupłego fundusiku i wyrzekającą na cały świat istotą.
Powinniśmy przecie raz przyjąć za zasadę wychowywania dzieci tę elementarną prawdę, któréj tak trudno jednak nauczyć się ludziom, że nic tak nie wywyższa człowieka, jak jakakolwiek, byle sumiennie podejmowana, praca; nic go tak nie poniża, jak próżniactwo, spuszczanie się na cudzą pracę, żebranina przy zdrowych rękach i głowie.
Ale są i tacy rodzice, którzy, odsuwając swe córki od rzemieślniczego zawodu, powodują się szlachetniejszą, lubo z najmylniejszego punktu widzenia powziętą, przyczyną. Pragną oni dać córkom swoim umysłowe światło, nie rozumiejąc dobrze światła tego istoty. Ztąd, zarówno jak z przyczyn próżności i rutyny, widzimy owo rwanie się niemajętnych rodziców do wyuczania córek swych tego, czego powszechnie uczą się kobiety, to jest: obcych języków i muzyki na fortepianie. Przeważna część rodziców w dobréj wierze uznaje umiejętności te, za rzeczywiste umysłowe światło, na nich buduje materyalną i moralną przyszłość swych córek.
Nie ulega wątpliwości, że kobieta, mająca zostać rzemieślniczką, nie potrzebuje ściśle znajomości obcych języków i muzyki, chociaż i ta w przyszłym zawodzie bynajmniéj wadzić jéj nie może.
Ale co do umysłowego wykształcenia, polegającego na zdrowych i jasnych pojęciach, które znowu wynikają ze zdrowéj obszernéj wiedzy, to tak dobrze potrzebném jest ono rzemieślniczce, jak każdéj innéj kobiecie, jak zresztą każdemu bez wyjątku człowiekowi.
I owszem, kobieta, nim zostanie rzemieślniczką, powinna koniecznie być człowiekiem, a im z oświeceńszym i silniejszym umysłem przystąpi do swych prac specyalnych, tém większy pożytek prace te przyniosą jéj i ogółowi.
Wyuczenie się rzemiosła nie potrzebuje długich lat, mozolnych studyów.
Jeśli kobieta do lat 18 będzie zdobywała ogólną wiedzę, potrzebną dla uczynienia z niéj człowieka, a następnie dwóch lub trzech lat użyje na kształcenie się w rzemiośle, to przy wejściu w życie czynne i samoistne, ujrzy siebie i oświeconym człowiekiem, i umiejętną rzemieślniczką. A nawet jeśliby kobieta, przez brak materyalnych środków dla zdobycia obszernéj wiedzy, albo przez naglącą konieczność zajęcia się specyalnym zawodem, w bardzo wczesnych latach swego życia przystąpiła do nauki rzemiosła, z elementarną tylko wiedzą i bardzo szczupłym zapasem umysłowego światła, już samo gruntowne wyuczenie się jednéj obranéj gałęzi pracy będzie dla niéj na przyszłość rękojmią, daleko pewniejszą, niż owa karłowata edukacya, polegająca na fraszkach i błyskotkach.
Ta specyalna i gruntowna umiejętność pracowania, nietylko zapewni jéj byt materyalny, ale, przez poczucie samodzielności i własnéj za siebie odpowiedzialności, podniesie, wzmocni i uszlachetni ją moralnie.
Zarówno jak od rodziców, wychowujących córki, tak i od kobiet, które już same przez się działać mogą, sprawa otworzenia nowych dróg dla pracy kobiecéj potrzebuje poparcia i inicyatywy.
Rozważmy, jakie właściwie kobiety najłatwiéj mogą i najbardziéj powinny inicyatywy téj się podjąć.
Udział zamężnych kobiet ograniczyć się tu musi po większéj części, tylko wpływem moralnym, za pomocą kółek towarzyskich na publiczność wywieranym, i przedewszystkiém stosowném wychowywaniem dzieci.
Prawdziwemi zaś czynnemi działaczkami w téj sprawie powinny stać się kobiety, wolne od węzłów zatrudnień rodzinnych, przeważnie panny.
Panny dzielą się u nas na trzy następne kategorye:
1) Posiadające znaczne posagi, tak zwane: panny bogate.
2) Posiadające małe posagi, tak zwane: panny niebiedne.
3) Nieposiadające wcale posagów, tak zwane: panny ubogie.
Od piérwszych niepodobna spodziewać się czynnego udziału w sprawie pracy kobiecéj, bo każda z nich, wsparta na magicznym wyrazie: posag, z zupełnym spokojem patrzy w swą przyszłość, pewna, że nie zabraknie zwolenników jéj pozłacanéj rączce, że zatém przez bramę małżeństwa przejdzie tylko z próżnowania do próżnowania, z bogactwa do bogactwa. Co stanie się z sercem i umysłem przez długie lata, spędzone w bezczynności i światowym hałasie? Zkąd weźmie się chleb codzienny, jeśli, jak się to często zdarza, bogactwo pęknie nakształt bańki mydlanéj, zostawiając po sobie wszechstronną ruinę?
O tém bogate panny nie myślą, bo do takiego myślenia bynajmniéj nie usposabia ich wychowanie błahe i psujące w nich to nawet, co z natury byłoby dobrém.
Panny bogate nie mają pojęcia o innym rodzaju pracy, jak wyszywanie na kanwie, czytanie romansu i uderzanie w klawisze.
Zresztą, według słów jednéj z autorek francuzkich, p. Daubié, „przed kim-że-by świat palił kadzidła hołdów, gdyby bogate kobiety ze swych ołtarzy zstąpiły?” Dopóki więc sposób wychowania kobiet bogatych nie ulegnie zbawiennéj przemianie, dopóty bogate panny będą straconemi dla sprawy pracy kobiecéj.
Trzecia kategorya panien: panny ubogie, pracują, ale na nieszczęście rzadko mogą dobrze i umieją prawdziwie; a choćby i chciały torować sobie nieutarte szlaki, jeśli nie mają rodziców, którzyby im z pomocą przyszli, znajdują przeszkodę prawie nie do przełamania w zupełnym braku materyalnych zasobów.
Panna zupełnie uboga, będąca najczęściéj mierną, tak zwaną tanią nauczycielką, albo sierotą, zostającą pod opieką krewnych, choćby najjaśniéj pojmowała zbawienną myśl rozszerzania pola dla pracy kobiecéj, czynem jéj poprzéć nie może; posiada ona tylko kawałek chleba, zapracowany z dnia na dzień, albo jako jałmużnę podany; jutra dla niéj niéma; ze smutnéj drogi, na któréj stoi, przerzucić się na inną zbyt trudno dla niéj, bo w czasie przejścia mogłaby — umrzéć z głodu.
Zostają więc panny z małemi posagami, za mało bogate, aby całą przyszłość swą na posiadanym funduszu oprzéć mogły, nie tyle ubogie, aby potrzebowały w najpiérwszych, dziecięcych niemal latach swego życia zdobywać już pracą bylejaką kawałek chleba.
Takie panny — to córki urzędników, kupców, artystów, słowém: ludzi wszech zawodów, którzy pracą całego życia zaledwie niewielkie uzbierać mogli dla swych dzieci zasoby pieniężne, a także i przeważnie córki średniéj zamożności właścicieli ziemskich, którzy powszechnym obyczajem posiadaną ziemię w dziedzictwie zostawiają synom, córkom dając w posagu małe kapitaliki.
Spojrzmy, jakiém ogólnie jest położenie tych, ani bogatych, ani ubogich panien.
Wychowane w dostatku, często w zbytkach, dostarczanych im korzystną na dobie pracą ojców, przywykają do próżnowania, w strojach i obyczajach naśladując panny bogate. Zawczasu jednak powiedziano im, że gdy praca ojców, przez śmierć, starość, chorobę, lub jaki nieprzewidziany wypadek, przestanie im dostarczać dotychczasowego bytu, albo gdy każde z rodzeństwa, podzieliwszy się niewielkim funduszem rodzicielskim, weźmie swoję cząstkę, aby z nią dawać sobie radę na świecie — zasób materyalny, będący ich osobistym funduszem, będzie zbyt szczupłym, aby starczyć na ich dotąd zadowolane wymagania.
Wiedzą o téj nieuchronnéj przyszłości i jako jedyny środek uniknięcia jéj stron niedogodnych widzą wyjście za mąż, wyjście za mąż za kogoś, albo bogatego, albo mogącego pracą swoją stworzyć im byt taki, jakim dotąd otaczała je praca ojców.
Zaczynają tedy spekulować na cudzy majątek, albo na cudzą pracę, to jest w najlepszym razie czekać, w najgorszym szukać stosownie ukwalifikowanych mężów — wybawicieli.
Niepodobna bez głębokiego politowania patrzéć na mnóztwo tych nieszczęśliwych istot, które, z pustką w głowie i sercu, albo siedzą bezczynnie w rodzicielskich domach w pełném utęsknieniu i znudzeniu oczekiwaniu, albo, co gorsza, w ciągłych zabawach i podróżach szukają pożądanego losu, strojami, użytemi jako wędka na serca dobrych partyi, rujnując rodziców, i w tych poniżających małżeńskich gonitwach, w pyle próżności i wyrachowania tarzając uczciwość i dumę kobiecą!
Z tego oczekiwania i tych gonitw wynika naprzód zepsucie moralne, rozstrój umysłowy, chłód serca, wczesne rozczarowanie się do świata i uczuć, a w ostateczném następstwie jedno z dwojga: albo znalezienie dostatecznie ukwalifikowanego męża, albo nieznalezienie go.
W piérwszym razie małżeństwo, zawarte na podstawie rachuby, nie może być szczęśliwém; w drugim — panna zostaje na całe życie samotną, bez najmniejszego wsparcia w sobie saméj.
W piérwszym razie oszukuje ona człowieka, którego serce i materyalne środki udało się jéj pochwycić na wędkę spekulacyi, w drugim uważa się sama za oszukaną przez świat, los i ludzi.
Ostatni wynik, to jest pozostanie niezamężną, staje się coraz częściéj udziałem czekających i szukających małżeństwa kobiet; bo mężczyźni uczciwi, bezinteresowni i pracujący, nie mają szacunku, a więc i nie mogą powziąć miłości, dla kobiet próżnujących i poniżających swą godność kobiecą; nieuczciwi zaś, interesowni i próżniacy, wyprawiają na swoję rękę gonitwy, upędzając się za wielkiemi posagami, a o żonach, któreby, obok szczupłego zasobu majątkowego, przyniosły im wszystkie przyzwyczajenia i wymagania kobiety bogatéj, ani chcą myśléć.
W ogóle więc, czy-to w nieuczciwie zawartém małżeństwie, czy śród całkowitéj utraty nadziei wyjścia za mąż, kobiety z gonitw małżeńskich wychodzą ze złamaném sercem, steraném doświadczonemi umartwieniami zdrowiem, ze straconém najczęściéj na stroje i zabawy niewielkiém swém mieniem i ze straszném moralném ubóstwem.
A tém smutniejszemi, tém tragiczniejszemi są te zjawiska społeczne, że kobiety, tak marnie łamiące się, płaszczące i ginące, rzadko bywają z natury swéj złe lub nieudolne. Owszem, bardzo często znajdują się między niemi najlepsze serca, najzdolniejsze umysły, ale wszystko to nieuprawne, systematycznie puste i przygnębiane, psuje się zwolna i ulega w końcu zupełnéj bierności, czasem zupełnemu zepsuciu i rozproszeniu.
Polegać dziś na pracy czyjéjś, a na przyszłość spekulować znowu na czyjąś pracę lub fundusz; z założonemi bezczynnie rękoma lub z rozmarzającym romansem w dłoni, czekać na męża, jak na zwiastuna wygodnéj przyszłości, albo szukać go w podróżach i po balach z chłodem w piersi, z zalotnym uśmiechem na ustach — jakaż bolesna, poniżająca rola! Wstępować na drogę rodzinnego życia z kłamaném uczuciem na zewnątrz a rachubą w głębi, — jakiż niezmierny występek!
Pozostać samotną na zawsze, bez zdrowéj myśli, któraby zabliźniła rany, po doznanych zawodach pozostałe, bez umiejętności pracowania, któraby odżegnała niechybne ubóstwo — jakież nieopisane nieszczęście!
I tym-to właśnie kobietom, które dziś tak poniżają się i zawodzą, tak bawią się przez lat kilka, a rozpaczają przez całe życie, wypada wziąć na siebie inicyatywę w dziele rozszerzenia pola dla pracy kobiecéj.
One-to najwłaściwiéj powinny rozbudzić z letargu próżności i próżnowania umysły swych sióstr bogatszych, i stać się przewodniczkami, torującemi trudne do utorowania drogi uboższym pracownicom.
Co mają czynić młode panny, opływające dotąd w dostatkach dzięki pracy rodziców, a przewidujące, że lada dzień, po usunięciu się z nad ich głów dłoni opiekuńczéj, pozostaną samotne, własnym siłom oddane, za całe bogactwo posiadające niewielki, niestarczący na utrzymanie życia fundusz? Niech uczą się rzemiosła lub handlu i posiadany mały kapitał obrócą na założenie rzemieślniczego lub handlowego zakładu.
Co mają czynić panny, bardziéj posunięte w lata, które straciły już nawpół nadzieję wyjścia za mąż i tuż-tuż przed sobą widzą chwilę, w któréj wyczerpią się ich materyalne zasoby, a nędza, co najmniéj niedostatek, zajrzy im w oczy?
Niech uczą się rzemiosła lub handlu i ocalałéj reszty niewielkiego mienia użyją na założenie rzemieślniczego lub handlowego zakładu.
Co mają czynić córki właścicieli ziemskich, których bracia odbierają dziedzictwo po ojcu i które odtąd widzą się przeznaczonemi na tułanie się po braterskich, lub pokrewnych wprawdzie, ale zawsze po nie swoich, domach? Niech uczą się rzemiosła lub handlu i przypadłą na nie część rodzicielskiego funduszu obrócą na zakładanie rzemieślniczych albo handlowych zakładów.
Tym sposobem tylko zniknie powstały niedawno u nas proletaryat kobiecy, nieposiadający ani majątku, ani możności pracowania; tym sposobem zniknie owa, bolesny widok przedstawiająca, klasa panien na wydaniu, wyprawiających po ślizkich salonach gonitwy małżeńskie, owa klasa córek obywatelskich, spędzająca całe życie w próżnowaniu, wtedy, gdy bracia ich, słynni niegdyś z téj saméj wady, dziś coraz bardziéj poznają niezbędność pracy i oddawać się jéj zaczynają.
Z nadania nowego kierunku i silnego popędu pracy kobiecéj wypłyną nieobliczone dla całéj społeczności korzyści.
A naprzód: ilość małżeństw, zmniejszająca się u nas w zastraszający sposób, powiększy się niezawodnie. Niejeden mężczyzna, poważnie myślący i pracujący, który unika dziś wystrojonéj i rozbawionéj panny, a co najwięcéj bawi się z nią w uczucia dla chwilowéj rozrywki, o pojęciu jéj za żonę ani myśląc, ze szczęściem poda rękę na wspólną drogę kobiecie pracującéj, o któréj będzie wiedział, że mu ani nie zatruje i nie zaniepokoi życia ciągłemi zabawami, ani nie zmarnuje owoców jego pracy, przez próżnowanie i wynikłe z niego zachcianki i zbytki.
Niejedna kobieta, która dziś opływając w zbytkach, graniczących zblizka z przyszłém ubóstwem, z lekceważeniem patrzy na skromnego pracownika, mogącego zapewnić jéj tylko byt dostatni, a wcale niezbytkowny, nauczywszy się pracować i szanować pracę, inném okiem spojrzy na tego, kogo lekceważyła wprzódy: pozna go, pojmie jego uczciwe, pracowite życie, i z radością zostanie jego żoną.
I nie tylko ilość małżeństw, ale ilość dobrych małżeństw, zwiększy się wskutek rozszerzenia i rozpowszechnienia pracy kobiecéj.
Kobieta, która poważnie na życie spogląda, poważnie tylko ukochać potrafi; kobieta, która samoistnie żyje, samodzielnie téż wybierze sobie towarzysza życia; kobieta, która przez pracę zapozna się z warunkami rzeczywistego bytu, bez dziecinnego rozmarzenia przyglądać się będzie ludziom, szukając między nimi, nie bohatera romansu, ale stosownego do własnych usposobień człowieka; kobieta nakoniec, która żyje sama przez się i o któréj świadczy widoczne wszystkim jéj postępowanie, łatwiéj i gruntowniéj może być poznaną, niż panna, zostająca zawsze pod czyjąś opieką i chroniona za firankami swego budoaru, a mężczyzna, który zechce pojąć ją za żonę, będzie mógł dostatecznie rozpoznać jéj umysł i charakter, aby potém nie doświadczyć zawodu, tak często sprowadzanego złudliwym pryzmatem salonowych pozorów.
Tylko zaś takie małżeństwo, którego jedynym powodem jest szczera, wzajemna miłość, jedyną podstawą wzajemne poznanie się i szacunek, jedyną rękojmią wspólność pracy, dążeń i pojęć, może być szczęśliwém i szczęśliwych dla siebie i społeczności spodziewać się rezultatów.
A takich małżeństw ilość powiększy się wtedy tylko, gdy kobiety samoistnie żyć i pracować poczną, gdy mężczyźni będą uważali kobiety, nie jako bóstwa, anioły, kwiaty lub dzieci, ale jako ludzi; gdy ustaną wszelkie gonitwy i kobiet za mężami, i mężczyzn za żonami, a gdy natomiast kobieta i mężczyzna, pociągani do siebie siłą sympatyi, nie upędzając się za nieznanemi marami, spotykać się i znajdować będą, nietylko już w salonach, ale jeszcze, i to przeważnie, na polu wspólnych prac i dążeń.
Posiadanie przez młodą pannę zakładu rzemieślniczego lub handlowego nie przeszkadza bynajmniéj wstąpieniu jéj w życie rodzinne. Przeciwnie, jeżeli zostanie ona żoną ubogiego pracownika, pracą swą może dzielnie dopomagać utrzymaniu rodziny; jeśliby zaś, ze zmianą stanu, obowiązki macierzyńskie, lub całkowita zmiana położenia materyalnego i społecznego, nie pozwalały jéj prowadzić nadal rozpoczętego przedsięwzięcia, mogłaby z łatwością odstąpić je siostrze, krewnéj, któréjkolwiek z dotychczasowych swoich pomocnic, jakiéjkolwiek, słowem, kobiecie, rozpoczynającéj zawód przez nią opuszczany; rozstając się zaś ze swym zakładem, ujrzałaby materyalny zasób, jaki weń włożyła, nienaruszony, a może i powiększony, lecz niezawodnie już powiększony i stokrotnie pomnożony moralny kapitał energii swéj, doświadczenia i sztuki życia.
Drugim, wysoko społecznym rezultatem rozpowszechnienia pracy kobiecéj w dziedzinie przemysłu, będzie umoralnienie i pchnięcie ku oświacie pewnéj części najnieoświeceńszéj dotąd klasy Izraelitów.
Stworzona podnoszonemi przez kobiety przemysłowemi zakładami konkurencya, samą siłą rzeczy, zmusi Izraelitów-rzemieślników do staranniejszego kształcenia się w rzemiosłach, Izraelitów-handlarzy — do rzetelniejszego prowadzenia interesów handlowych. Nieumiejętny rzemieślnik i niesumienność konkurencyi z umiejętnością i sumiennością nowopowstałych zakładów współzawodniczyć nie może, i, przyprawiony o ruinę, ujrzy się partacz zmuszonym do dźwignięcia się z tradycyonalnych przywar swéj klasy.
Zrazu umoralnienie to będzie przymusowém, potém przejdzie w zwyczaj, a następnie przejdzie w przekonania, co po większéj części wyniknąć musi z saméj już koniecznéj styczności ciemnych i nierzetelnych rzemieślników i handlarzy z oświeconemi i uczciwemi kobietami, oddającemi się tym samym zawodom.
Kiedy zaś pole przemysłu w części przynajmniéj zawładnięte zostanie przez kobiety, Izraelici, ujrzawszy, że przestali być wyłącznymi jego panami, i że na tém polu ścieśniła się dla nich możność zarobkowania, zmienią wyłączny dotąd kierunek swéj pracy, szukać będą oświaty i wiedzy, aby przez nie torować sobie nowe drogi działalności.
Ale najwyższym już, najcenniejszym, najbardziéj obfitym w nieobliczone dobre następstwa rezultatem wzmożenia się pracy kobiecéj, będzie uszlachetnienie mężczyzn i nadanie im nowego, silnego ku pracy impulsu.
Powszechnie wiadomym i niezaprzeczonym jest wpływ, jaki wzajemnie wywierają na siebie obie połowy rodzaju ludzkiego, a w społecznościach, stojących na pewnym stopniu oświaty i posiadających pewien odrębny ustrój, wpływ kobiet na mężczyzn jest bodaj ważniejszym, niż mężczyzn na kobiety. Wpływ ten jest spowodowany nietylko oddziaływaniem matek na synów i żon na mężów, ale tkwi w samym towarzyskim stosunku dwóch płci.
Dzisiejsze salony i saloniki, napełnione próżnującemi a próżnemi paniami, próżnującemi a szukającemi mężów pannami, są dla młodych ludzi szkołą próżniactwa, rozmarzenia i wszelkiego rodzaju próżności.
Rzadko kiedy mężczyzna, opuszczając je, wynosi z sobą myśl zdrową lub prawdziwe uczucie, a najczęściéj wychodzi z nich ubożały moralnie, albo znudzony i zniechęcony do towarzystwa kobiet, albo rozmarzony narkotykiem rozpowszechnionéj w salonach niezdrowéj gry w uczucia.
Mężczyzna, myślący i rozumny przypatruje się życiu próżnujących i rozbawionych kobiet, a uśmiech szyderski zastępuje na jego ustach młodzieńczy wyraz uwielbienia; mężczyzna o nieustalonych jeszcze pojęciach i przekonaniach, smakuje w odurzającéj woni próżniactwa i rozmarzenia, upaja się narkotykiem gry w uczucie i mówi sobie w końcu: „róbmy tak, jak one robią, to jest: nic nie róbmy!”
Ani to bajronowskie rozczarowanie się ludzi myślących do kobiet, ani tembardziéj to naśladowanie bezczynności i rozmarzenia kobiecego przez ludzi chwiejnych i poddających się wpływom, nie wychodzi mężczyznom na dobre. Piérwsze wyziębia serca i stwarza mylne o kobietach i ich naturze uprzedzenia, drugie zabija umysł mężczyzny i odbiera mu siłę działania.
Oprócz tego jeszcze nizka skala umysłów kobiecych i bezcelowe ich życie dają najlepszą zachętę wszelkim grzesznym wyrachowaniom mężczyzn na majątki lub cześć kobiecą, rozprzestrzenianiem próżniactwa dają rozpęd wszystkim złym nałogom, zamiłowaniu mężczyzn w grze, hulankach i marzycielstwie.
Kobiety próżnujące i próżne towarzystwem swém tworzą wkoło siebie niezdrową moralnie atmosferę, w któréj wiele serc i umysłów męzkich ziębnie, albo rozmarza się, denerwuje, osłabia i ginie ostatecznie dla wszelkiego dobra.
Trzeba, aby uszlachetnione i uświęcone prawdziwą oświatą i pracą, tak rodzina, jak salon, inną niż dotąd napełniły się treścią; trzeba, aby mężczyzna czerpał z miłości, przyjaźni, towarzystwa kobiety, nie znudzenie, rozczarowanie albo niezdrowe rozmarzenie, ale, aby, dzieląc z nią ciężar myśli i prac społecznych, wspomagał ją tak, jak był przez nią wspomaganym, — w uczuciach jéj widział, nie przyjemny sposób przepędzenia czasu, ale źródło najczystszego szczęścia, — w łączeniu się z nią, nie interes pieniężny, ani zadość uczynienie chwilowéj zachciance, ale wielką spójnię serc i współkę umysłów.
Kiedy kobiety bogate podniosą o wiele skalę swych umysłów i poczną cenić nad wszystko osobistą wartość mężczyzny, polegającą na uczciwości, rozumie i pracy, posagi ich przestaną być punktem dążeń i robienia karyery dla młodych ludzi, którzy, tracąc występnie własne mienie, widzą się zawsze w możności uzyskania go przez bogate małżeństwo.
Kiedy kobiety uboższe, z pomocą oświaty i pracy, staną na wysokości zacnych pracownic i obywatelek kraju, mężczyźni, wchodzący dopiéro na drogi życia, uszanują je, umiłują, nie dla zabawy i rozrywki, ale serdecznie i szczerze, a szacunek ten — ta miłość powzięta dla pracownicy-obywatelki, stanie się dla wielu gwiazdą przewodnią, ku obywatelskiéj wiodącą pracy.
Któraż kobieta z pojętnym umysłem i szlachetném sercem, rozważywszy wysokie zadanie, jakie ma do spełnienia w społeczności rodzinnéj, zawaha się wejść na drogę, na któréj sobie i innym tyle pożytku przynieść może.
Kobiety, posiadające małe fundusze, z ich właśnie pomocą dokonać mogą wielkich rzeczy; małe posagi mogą utworzyć fundament dla olbrzymiéj budowy.
A nowe życie kobiet, które zechcą zwrócić się na drogę pracy, nie będzie bynajmniéj ani cięższém, ani smutniejszém od tego, jakie dziś wiodą.
Niech młode panny, goniące ustawicznie za zabawą i małżeństwem, zważą na szali doświadczane przez się uciechy i smutki, radości i zawody, niech po każdym balu, po każdém z tych szybko powstałych i szybko zwiędłych uczuć, które, to goszczą, to znikają w ich piersi, położą dłoń na sercu i zbadają: ile przybyło mu wesela i ciepła, a ile chłodu, goryczy, zmęczenia?
Im więcéj upływa czasu w bezczynności, rozmarzeniu i gonieniu za rozrywką lub rachubą, tém wolniéj serce w piersi uderza, tém więcéj myśli w głowie się plącze, tém ciemniejsza mgła rozczarowania na oczy zapada, a przyszłość bolesna, odarta ze złudzeń i nadziei, tém bliższa, i z nią razem zbliża się ubóstwo i gorzki chleb jałmużny.
Czyliż raz na kwiaty balowego wieńca, zdjęte ze strojnéj głowy, spadają gorące krople łez, wytoczonych z pod serca zawodem i zmęczeniem! Czyliż raz, po długich godzinach gwaru, kobieta, ujrzawszy się samotną, widzi oczyma ducha ulatującą od niéj młodość wdzięków i serca, a natomiast zbliżającą się ciemną, odartą, bladą marę swéj przyszłości, i drżąca z obawy, woła do Boga: ratunku!
Ratunku tego niech szuka, obok modlitwy, we własnych siłach, we własnéj głowie i rękach; ratunkiem dla niéj od zepsucia, sprzedania się, ubóztwa i rozpaczy — praca.
Przyjmując surowy ten rachunek, trzeba zapewne wiele porzucić, wiele zwyciężyć w sobie i w około siebie, wiele przemyśléć i wiele umiłować. Droga to nie bez cierni, nie bez bólów i zawodów; ale także czyliż boleści, cierni i zawodów niéma i na tamtéj drodze, na pozór, lecz tylko na pozór, usłanéj różami?
Za to głęboko umiłowana i dobrze pojęta praca posiada w sobie takie źródła spokoju i szczęścia, o jakich i wyobrażenia nie mają ci, co jéj się wyrzekli.
A przecież lepiéj jest, uczciwiéj i rozumniéj, podjąć z odwagą ciężar trosk i trudów, przywiązanych do pracowitego istnienia, a czuć się samodzielną, spokojną o zapracowany byt codzienny, spełniającą człowiecze i obywatelskie zadania, niż spędzić część życia w zabawach i łatwych dostatkach, a na całą przyszłość zyskać ubóstwo i nieszczęście, gorzki chleb jałmużny i łzy próżnych żałości?

KONIEC.






  1. Zakład taki znajdował się przy ulicy Królewskiéj w Warszawie, otworzony z początkiem lata 1884 roku, gromadził około trzystu dzieci nader chętnie do niego uczęszczających.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Eliza Orzeszkowa.