Rodzeństwo (Kraszewski, 1884)/Tom pierwszy/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Rodzeństwo

Tom pierwszy

Wydawca Wydawnictwo
»Dziennika Powieści«.
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia «Czasu»
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI  Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
RODZEŃSTWO.
OBRAZEK WSPÓŁCZESNY
przez
J. I. Kraszewskiego.

TOM PIERWSZY.
W KRAKOWIE,
NAKŁADEM WYDAWNICTWA »DZIENNIKA POWIEŚCI«.
1884.
W DRUKARNI «CZASU» FR. KLUCZYCKIEGO I SP.
pod zarządem Józefa Łakocińskiego.



DO CZYTELNIKA.

Witając czytelników na progu naszego wydawnictwa, chcemy powiedzieć o niem słów kilka.
Powieść zajęła w ostatnich czasach tak wybitne w literaturze stanowisko, tak coraz bardziej się rozszerza i grunt znajduje w ukształconych społeczeństwach, że śmiało powiedzieć można, jest ona obecnie jedną z potrzeb dziennych. Prócz przyjemnej a wielce pożytecznej rozrywki, jakiej dostarcza, stała się propagatorką żywotnych idei i prądów społecznych, najwymowniejszym ich rzecznikiem, najmilej słuchanym popularyzatorem, którego wpływ dawno już uznano i stwierdzono.
Zauważyliśmy ogólne zajęcie się przeważnej części publiczności — (zwłaszcza piękniejszej połowy rodzaju ludzkiego) — fejletonami i kroniką pism dziennych, następnie tygodnikami i w nich zawartemi powieściami i w ogóle ruchem literacko-artystycznym. Otóż fejleton i kronika pisma codziennego szczupłe posiadają ramy; zmuszone bowiem ustąpić pierwszego miejsca polityce, trzymają się na uboczu. Tygodniki, przedziałem dni siedmiu — niecierpliwią wszystkich czytelników. Im większe zaś powieść umieszczona budzi zajęcie, tem dłuższym zdaje się upływ czasu między ukazaniem się pojedyńczych numerów.
Chcąc tedy zapełnić te braki — wydawać będziemy pismo nasze codziennie w objętości 1½, arkusza druku (t. j. 24 stronnic) licząc przedewszystkiem na poparcie osób nie zajmujących się wcale polityką — zatem przeważnie na... płeć piękną.
Dziennik Powieści usunie praktycznie potrzebę wypożyczania książek; przynosząc bowiem prenumeratorom przeszło 30 tomów rocznie, zapewni im z czasem piękny zbiór.
Ztąd też sądzimy, że podejmując nasze wydawnictwo, znajdziemy podstawę bytu, zwłaszcza, gdy usilnem staraniem naszem będzie jak najgodniej sprostać zadaniu, a mianowicie: mieć na uwadze nietylko zdrową treść powieści, ale i wybitną jej wartość literacką.
W tej myśli przeprowadziliśmy obszerną korespondencyą z pierwszorzędnymi autorami naszymi, prosząc o współpracownictwo. — Szereg ich utworów rozpoczynamy dotąd niedrukowaną najnowszą dwutomową powieścią p. t. Rodzeństwo, napisaną dla nas w Magdeburgu przez nestora literatury polskiej J. I. Kraszewskiego.
Co do przekładów — które równocześnie przy utworach oryginalnych umieszczać będziemy — czytelnik spotka dzieła zarówno autorów francuskich, jak i niemieckich, włoskich, angielskich, czeskich etc.
Szczególną zaś uwagę zwrócimy na współczesną beletrystykę angielską, wiadomo bowiem jak cenne posiada perły.
Jak już prospekt ogłosił — prócz powieści, otrzyma czytelnik codziennie dwie kartki Nowin. W dziale tym pomieszczone będą wszystkie ważniejsze, miejscowe, krajowe i zagraniczne wypadki. Główny nacisk położymy na wiadomości literackie i artystyczne, a w podawaniu ich usilnie starać się będziemy o to, aby pochodziły z pierwszej ręki, t. j. wykluczamy przedruki z pism krajowych, tak, że czytelnik otrzymywać będzie najświeższe wiadomości.
Czy wydawnictwo niniejsze zgadza się z celem naszym dostarczania taniego a dobrego czytelnictwa, nie chcemy o tem mówić sami, pozostawiamy to uznaniu Czytelnika i ludziom bezstronnym, nieinteresowanym.
Od poparcia czytającej publiczności zależy rozwój naszego wydawnictwa. O poparcie to prosimy — przyrzekając sumiennie i godnie wywiązywać się z zaciągniętych obowiązków.

Wydawnictwo.

Po kilkudziesięcioletniej niebytności w Warszawie, ten ktoby nagle się znalazł w początku ulicy Nowego Świata, naprzeciwko niedawno wymurowanej kamienicy, na gruzach zburzonego starego domu Radcy Stanu Bronisława Szelawskiego, przypatrując się jej wspaniałej i wytwornej budowie, mógłby się sądzić przeniesionym do której ze stolic europejskich Hausmanowską rószczką dotkniętych.
Nie mogła się ona może nazwać pałacem — ale przed stu laty wznoszone tutaj tak zwane pałace, porównane być nie mogły do tego gmachu artystycznie obmyślanego, wykonanego ze starannością wielką o szczegóły, opatrzonego we wszystko, czego współczesny komfort wymaga.
Od dachu kształtnemi zamkniętego mansardami, do głównych wschodów ze szląskiego marmuru, od okien z szyb zwierciadlanych do drzwi ozdobnych bronzami — wszystko z sobą harmonizowało i składało całość czyniącą zaszczyt budowniczemu.
Znawca tylko wymagający i wymyślny skrzywiłby się może, znajdując tę piękność oklepaną, pospolitą, zużytą, pozbawioną wszelkiej oryginalności, jednem słowém — trywialną.
W nowym Wiedniu, Paryżu, Berlinie, a nawet Dreznie, co roku takich kamienic stają seciny, podobnych do siebie jak siostry rodzone. — Ale na skromną Warszawę było to bardzo wytworne, i podziwiano gust człowieka, odwagę spekulatora, bo koszta wzniesienia takiego domu, bardzo być musiały znaczne. Za to jednak, wyglądała kamienica prześlicznie, a okazało się, że Radca Stanu, który dla siebie zachował tylko drugie piętro — wynajął z łatwością sklepy na dole, entresol, pierwsze piętro i resztę, bardzo korzystnie lokatorom zamożnym, spokojnym, umiejącym ocenić wszystkie wygody takiego mieszkania.
Rozumie się, że tu już dla uboższych, przynoszących z sobą zaniedbanie, zabrukanie, nieporządek... łachmany — wcale miejsca nie było, nawet pod strychem. Tu mogli tylko mieszkać bardzo porządni ludzie.
Mówiono nawet o postawionych w kontraktach warunkach względem dzieci i psów, — dosyć uciążliwych — ale panu Radcy szło o to, aby dom na stopie przyzwoitej utrzymać.
Po wynajęciu okazało się, że Radca i pochwalić się mógł kamienicą i interes zrobił wcale dobry.
Opowiadano, że jeden z bankierów ofiarował za nią odstępne znaczne, ale Szelawski sprzedać nie chciał, myślał nawet o nabyciu placów sąsiednich i stawianiu nowych domów podobnych.
Człowiek był z głową i z krédką, umiejący rachować nawet wówczas, kiedy się zdawał fantazyi ulegać. Syn zamożnego bardzo szlachcica, zdolnością i pracowitością dobił się naprzód dosyć wysokiego stanowiska w hierarchii urzędniczej, a że go to zbliżyło do świata finansowego, korzystał ze stosunków z nim — i puszczając się na spekulacye, które się wiodły bardzo szczęśliwie, dorobił się — jak mówiono, znacznego majątku.
Zwolna podobno nawet pragnienie robienia pieniędzy, które rośnie w miarę, jak się ich więcej zdobywa, tak opanowało urzędnika, że więcej giełdą, ruchami jej, niż obowiązkami swojej posady był zajęty — chociaż na pozór spekulacyi tych się wypierał, — używając do nich pośredników i nie występując na jaw z niemi. Ale wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi.
Wiodło mu się wogóle bardzo szczęśliwie, co winien był wielkiemu taktowi w postępowaniu i rzadkiemu instynktowi, trafności w obejściu się z ludźmi. Wielu mu zazdrościło, ale nieprzyjaciół nie miał.
Powiodło mu się i ożenienie wcale szczęśliwie z bardzo ładną, miluchną, pieszczoną jedynaczką niegdy kupca i obywatela miasta Warszawy, którą poślubił zakochawszy się w niej.
Naówczas miała ona jeszcze braci i posag nie wielki, ale rodzeństwo wymarło i Radca odziedziczył oprócz kapitału kilka domów nad Wisłą, wielce niepozornych, wyglądających na obrzydliwe rudery — ale przynoszących mu czynsze ogromne.
Były to domostwa dla ubogiej, najuboższej ludności przeznaczone, — brudne, niezdrowe, cuchnące, ale nie wymagające nakładów i procentujące olbrzymio. Kłopotliwe to było, wymagające na miejscu czuwającego administratora — ostatecznie jednak korzystne bardzo. Radca też żadnych tu reform wprowadzić nie myślał.
Troje dzieci niedorosłych składały rodzinę pana Radcy, a żona wyglądała tak świeżo, młodziuchno, ubierała się tak elegancko, iż trudno było uwierzyć, że była matką dziesięcioletniego chłopaka.
Radca Szelawski cieszył się szacunkiem powszechnym, znano go jako człowieka zasad surowych, nieposzlakowanego w niczem, pilnującego granic prawami oznaczonych, strzegącego się czynności wątpliwych i dwuznacznych, ale zarazem wiele wymagającego od innych, a wcale na żaden sentymentalizm nie chorującego.
Można się było domyśleć, że trochę ogładzonego egoizmu, kryło się pod tą powłoką czystą i piękną. W życiu i postępowaniu pana Bronisława wszystko było jak najściślej obrachowane, — a uczucia i passywy serca nie kierowały nim nigdy. Miał za zasadę nic nie przedsiębrać pod wpływem wzruszenia, czekając aż się ono ukołysze.
Pomimo to nie można go było nazwać zimnym, bo w towarzystwie okazywał się nadzwyczaj uprzejmym, miłym, wyrozumiałym, skarbiącym sobie chętnie życzliwość wszystkich, rozbrajającym uprzedzenia, łagodnością i panowaniem nad sobą.
Z powierzchowności Radca wydawał się prawie młodym, chociaż przeszedł pono lat czterdzieści. Spokój ducha dawał mu świeżość, pogodę na twarzy, a nader wykwintne formy wszystkim miłym czyniły. Stosunki towarzyskie łączyły go z osobami do różnych warstw społecznych należącemi — ale głównie trzymał się średnich, chociaż wyżej by łatwo mógł sięgnąć.
Było to — jednego czerwcowego wieczora — miano podawać herbatę, na którą Radca powróciwszy do domu, czekając z cygarem w ustach, czytał gazetę.
Ubrany trochę za młodo, ale skromnie — zdaleka wyglądał prawie na miejskiego eleganta dobrego tonu, chociaż łysiejące czoło i małe zmarszczki około oczów, zblizka go nierównie starszym czyniły.
W nowym domu, takim jakim go sobie wzniósł pan Radca, mieszkania wszystkie odznaczały się komfortem i pewną elegancyą — ale równie spowszedniałą i trywialną jak budowa, do której należały.
Przypominało to pierwszorzędne hotele zagraniczne i domy nagle zbogaconych bankierów. Wszystko, aż do obrazów na ścianach, ani złych ani dobrych — nie raziło i nie wyróżniało się, nie wychodziło ze średniej skali smaku wieku — lecz nie zbywało na niczem, co dowodzić mogło dostatku i starania o uwygodnienie życia.
Krajobrazy szwajcarskie i tyrolskie przyozdabiające ściany, nie miały nic w sobie Calam'owskiego — ale gdyby nie jaskrawość, uszły by w oczach nie wymagających ludzi. Sprzętów kształty nie uderzały nowemi pomysłami, ale udawały one dąb i heban do złudzenia.
Radca czytał jeszcze gazetę, myśląc może o czem innem, gdy cichym, małym kroczkiem weszła powoli, ustrojona bardzo wdzięcznie, z batystową chusteczką w ręku, żona jego.
Była to bardzo ładna laleczka, uśmiechnięta, z przymrużonemi oczkami, delikatna, wątła, pieszczona i zakochana w sobie. Idąc nie pominęła oczyma żadnego zwierciadła, choć tylko mąż na nią czekał.
Blondynka ciemna, dosyć wdzięcznych, drobnych rysów twarzy, bardzo zręczną obdarzona figurką, z oczyma dużemi szafirowemi, z małemi usty koralowemi, zdawała się zdjętą z jakiejś chromolitografii, lub na jej wzór kolorowaną.
Szła zwolna, trochę znudzona, oczyma czyniąc wyrzuty mężowi, który się zbliżania jej nie domyślał, tak był pochłonięty czytaniem dziennika — a w istocie rozmyślaniem o czem innem.
Stanęła nareszcie tuż, o krok przed nim i lekko zakaszlała — obudźże się... to ja jestem!! Radca w istocie ruszył się jak przebudzony, rzucił gazetę, uśmiechnął się i wstał spiesząc ku niej.
Ona — wzdychała patrząc mu w oczy z wyrzutem.
— Broniś — więc to nieuniknione! odezwała się po cichu — potrzeba jechać! niestety! potrzeba jechać, a taka to podróż....
Nie dokończyła. Bronisław wtórował jej westchnieniu.
— Lolu moja — odezwał się czule. Jest to przecie podatek nieuchronny, który musiemy starym rodzicom płacić co roku. — Należy im to. Prawda, że podróż jest trochę nudna, pobyt dosyć kłopotliwy — ale my w Wólce nie zabawiemy długo...
Piękna Lola bawiąc się chusteczką, poruszała ramionami
— Nie sądźże, proszę, poczęła rękę przykładając do piersi, że ja twoich rodziców nie kocham, nie mam dla nich należnego szacunku, ale — obyczaj i tryb życia ich na wsi, wszystko nas tak jakoś dzieli, taki to inny świat ten wiejski, przestarzały.. — a w dodatku — westchnęła — dzieci także zabrać potrzeba!
— Koniecznie! nieodzownie, pospieszył mąż całując ją w rękę. Moja matka tak chciwą jest wnucząt, takby nam choć jedno odebrać pragnęła, nie mogąc ani od Julianowstwa, ani od Sabiny się doprosić, że nie chcąc jej dać, przynajmniej raz w rok pokazać musiemy wnuki.
Słuchając tego wyroku pani Bronisławowa patrzyła w ziemię i krzywiła się bardzo znacząco.
— Oddać im jedno z dzieci! zawołała — za nic w świecie! nie mogę! Wierzę, żeby tam je pieszczono, ale co za wychowanie! Ani Jadwisi, ani Klemensa, ani Maryanka nigdy nie oddam od siebie.
— No, i właśnie dla tego, rzekł mąż z naciskiem — dla tego trzeba im choć pokazać dzieci. Nie możemy ojca i matki zrażać od siebie.. szczególniej od ciebie.. potrzebujemy ich.. a starzy tak są dobrzy i serdeczni....
— Ale ja nie przeczę! pospieszyła trochę kwaśno Lola, ja ich kocham także.. Wierz mi..
Zatrzymała się krótko i dodała:
— Kiedyż jedziemy? wybrać się muszę..
Radca oczy podniósł ku sufitowi, zdając się rachować.
— No — najdalej, pojutrze — rzekł — bo w wigilią świętego Jana musiemy już być w Wólce i spocząć..
Nieznacznie brwi się ściągnęły pięknej Loli.
— Będziemy więc w wielkim komplecie — rzekła, bo i Julianowstwo i Mecenas...
— Nieochybnie — przerwał Radca, wszyscy wiedzą, że rodzice do tego przywiązują wagę, że sobie nas widzieć życzą. Julianowstwo, którym podróż na Warszawę wypada, zjawią się tu lada chwila, i zapewne ztąd pojedziemy wszyscy razem. Tylko co ich nie widać.
Żona nic nie odpowiedziała. W salce jadalnej słychać było przygotowania do herbaty.
— Domyślałam się tego, szepnęła spoglądając na męża z uśmieszkiem, na wszelki wypadek przygotowałam herbatę.,
Mąż pocałował ją w rękę.
— To się nazywa być gosposią troskliwą o honor domu! rozśmiał się uradowany. — Mnie się zdaje, że Kalikst też przyjdzie się zameldować do podróży...
— Naturalnie — odpowiedziała żona — spóźniłam dlatego herbatę, aby jej dwa razy nie sztukować.
Spojrzała na zegar stojący na kominie.
— Kalikst wpadnie tylko jak po ogień, bo się zawsze spieszy. Należy to do.. dobrego tonu u Mecenasa, nigdy nie mieć czasu, tak strasznie go ludzie rozrywają..
Radca się uśmiechnął.
— Żart na bok, rzekł, ma istotnie wielką wziętość, umie chodzić około interesów! Kalikst pomimo to nie chybi do Wólki, a i Sabina z mężem, jestem pewny, stawić się będzie u rodziców. Jakże by to wyglądało, gdybyśmy my chybili? Weszło to już w obyczaj choć raz w rok starym się pokłonić — no i to się im należy.. Węzły rodzinne...
Bronisław mówił, ale piękna Lola, zadumana, już go nie słuchała. Powolnym krokiem zbliżali się ku salce jadalnej, przez której drzwi na wpół otwarte widać było naprzeciw bufet wspaniale rzeźbiony, równie pospolity i oklepanych form, jak wszystkie sprzęty tego domu. — Ale wyglądał pokaźnie zdaleka.
Dzwonek dał się słyszeć w przedpokoju.
Radca stanął, oczekując aby mu zwiastowano gościa o dosyć niezwykłej godzinie przybywającego, — gdy — nie oznajmiony w progu się zjawił mężczyzna, rysami twarzy trochę przypominający gospodarza.. a nieco młodszy od niego.
Był to pan Mecenas Kalikst, brat o którym świeżo mówiono — prawnik, nadzwyczaj czynny, wzięty i zdolny, Doktor utriusque i pan Kalikst Szelawski.
— O wilku mowa! rozśmiał się, zwracając ku niemu gospodarz.
Kalikst, chociaż fizyonomią nieco przypominał starszego brata, życiem inny jej wyrobił charakter...
W Bronisławie czuć było trochę zmuszonego się w sobie zamykać urzędnika, — w Kalikscie więcej było ognia i energii jawnej, a nawet umyślnie się uwydatniającej.
O kilka lat młodszy, stosunkowo twarz miał bardziej zmęczoną, i mniej okazywał starania o elegancyą i pozory młodości.
Oczy jego biegały żywo, usta drgały nim je otworzył.
— Zgadujecie już — począł witając bratowę, która go zalotną minką przyjmowała — zgadujecie dla czego i z czem przybywam?? Jedziecie??
— Naturalnie! pospieszył z odpowiedzią brat, rękę mu podając.
Kalikst włosy żywym ruchem ręki poprawił nieszczęśliwie na głowie, a w istocie rozrzucił je tylko.
— Ja — także! westchnął Mecenas, naprzód, że mi tęskno do moich starych, powtóre, że to obowiązek, chociaż tak jestem właśnie zarzucony sprawami, tyle mam do czynienia, że ta para dni wiele mi kosztować może — a! co robić!
Zżymnął ramionami.
— O starych naszych zapominać się nie godzi — dodał. Julek tylko co go nie widać, z pewnością także nadciągnie.
— I Sabina z mężem, rzekł gospodarz, musiemy być wszyscy. Mnie się zdaje, że oni albo już są w Warszawie, lub dziś muszą nadciągnąć.
Milczeli, Mecenas się tymczasem rozpatrywał po mieszkaniu zadumany.
— Herbatę podają, dodał Bronisław, bratu kapelusz z rąk biorąc — chodź z nami! O tej porze już w biurze nic nie masz do czynienia, a tak dawnośmy się nie widzieli, choć się codzień o siebie ocieramy. Ale i ty i ja.. mamy tyle do czynienia.
W ulicy dał się słyszeć turkot powozu, sama pani pospieszyła do okna, wychyliła się i wyjrzała.
— Przysięgłabym, że Julianowstwo! zawołała żywo. — I — tak jest! to oni! dodała obracając się do męża.. Biegnę kazać coś dodać do herbaty.. Wracam natychmiast.
Dwaj pozostali bracia, na spotkanie najstarszego, skierowali się ku przedpokojowi. Na wschodach słychać już było rozmowę.
Okrzyk się dał słyszeć, gdy drzwi otwarto. Pan Julian Szelawski, prowadząc powoli żonę, wchodził i rozglądał się bardzo ciekawie po kamienicy.. Uśmiechem, w którym reszta jakiegoś sarkazmu pozostała, przywitał braci.
Pani Julianowa piękna, ale rysów już przywiędłych, nadzwyczaj starannie ustrojona, woniejąca, z minką arystokratyczną, uśmiechem wymuszonym, pańskim, przywitała mężowskich braci.
— Czekaliśmy już, mając przeczucie, że kochanych braterstwa dziś widzieć będziemy, i że po drodze nas nie pominiecie — zawołał gospodarz, całując podaną rączkę.
W tem za rodzicami idący, ukazał się kilkunastoletni wyrostek, elegant rysami twarzy przypominający Julianową.
A! i Chryzio także!! dorzucił Mecenas...
— Musieliśmy przynajmniej najstarszego wziąć z sobą, odparł pan Julian, boby się dziadek i babunia gniewali.
Chryzio kłaniał się zdaleka dosyć zimno, witając stryjów.
Starszy od obu, pan Julian Szelawski, stosunkowo był równie dobrze, jak oni zakonserwowany i wyglądał młodo. Postawę miał daleko więcej pańską, arystokratyczną. Żona jeszcze wybitniej charakter ten nadać sobie pragnęła. Wprawdzie przybywała do państwa Bronisławowstwa, ale czuć było, iż tem czyniła im łaskę, że to sobie za zaszczyt powinni byli uważać. Spełniała obowiązek, jaki węzły rodzinne wkładały, z chłodem widocznym.
Oboje państwo ubrani byli z przesadzoną elegancyą, a Chryzio wyglądał paniczykowato, na młodego anglika. Ładny chłopak naśladując rodziców, prezentował się z minką lekceważącą, niemal pogardliwą. Jego, równie jak rodziców razić się zdawała kamienica nowa, tak błyszcząco i zbytkownie urządzona.
— Pierwszy raz jestem w twoim pałacu, żartobliwie wchodząc na próg odezwał się pan Julian. Ba! ba! co za przepych! co za wykończenie! jaka wytworność! Powinszować panu Radcy! Jedno tylko mnie razi, dodał, to, że ten pałacyk z lokatorami dzielić potrzeba... Ja lubię, jak anglicy być panem u siebie..
Zapewne! przerwał Bronisław. Na wsi jest to możliwe, nie w mieście, gdzieby było za nadto kosztownem..
Wchodzili powoli do salonu, pan Bronisław śledził na twarzy brata, jakie uczyni wrażenie. Państwo Julianowstwo temi samemi zazdrosnemi, nieco szyderskiemi oczyma mierzyli salon, któremi się przypatrywali wspaniałym wschodom z marmuru szląskiego, pokrytym kobiercem..
Bronisław oczekiwał pochwał należnych.
— Co to was kosztować musiało! zawołał w końcu Julian.
— Dosyć dużo — odparł szybko gospodarz — ale bądź cobądź, opłaca się to. Nie byłbym dla dogodzenia fantazyi i pochwalenia się przed ulicą, wkładał kapitału, gdybym pewnym nie był, że procentować musi.
Wprawdzie domy moje nad Wisłą przynoszą stosunkowo daleko więcej, ale to inna wcale spekulacya..
Sklepy na dole, pierwsze piętro, na innych obrachowane lokatorów, ani dnia nie stały próżno, a mam ludzi spokojnych i zamożnych. Niemal się o nie licytowano, miałem pretendentów do wyboru.
Z pospiechem, zarumieniona nadbiegła w tem gosposia, witając z wielką czułością i nadskakiwaniem wystrojoną, zimną i znudzoną bratową, którą mocno się zajęła, starając jej przypodobać. Pani Julianowa hołdy te należne sobie, przyjmowała dosyć obojętnie.
Pomimo braterskich stosunków — między osobami tak blizko z sobą krwią połączonemi, chłód się dawał czuć widoczny. Bracia, bratowa, spoglądali na siebie z rodzajem nieufności i obawy — mówiąc rachowali się z każdym wyrazem.
Pan Julian westchnął, rozsiadując się w fotelu.
— A za tem, odezwał się żartobliwie — stawiemy się wszyscy, aby odbyć naszą doroczną pańszczyznę!! Nie bierzcie mi za złe, że używam tak nieprzyzwoitego wyrazu. Kocham naszych starych rodziców, radbym ich widzieć, ale ten święty Jan z sąsiadami, z proboszczem, z rezydentami, w ciasnym dworku.. na kuchni starego Konrada!!!
Pan Julian ręką zamachnął — żona patrząc na niego, uśmiechnęła się, ale widać było, że otwartości z jaką wybuchnął, nie pochwalała. — On nie zważał na to.
— Ojciec i matka, oboje się tak z tem wszystkiem obyli, że im to wszystko starczy i miłem jest, a sąsiedzi, szlachta zakwaśniała, rubaszna stanowi towarzystwo najupodobańsze... Dla nas zaś w tem otoczeniu parę dni przebyć trudno.. Tryb życia nie nasz. Jeszcze ja bym to wszystko zniósł łatwiej ale moja biedna Helusia, której lada zapach niezwykły wadzi, nawykła do innych ludzi, obejścia się.. prawdziwe dla mnie robi poświęcenie.
Bracia słuchali tego wynurzenia się obojętnie; pani Julianowa oczy spuściła..
— Nie powiem i ja, żeby mi bardzo smakowała ta obowiązkowa podróż do Wólki na znajomą mi galaretę Konrada i ptisie — rzekł ramionami poruszając Bronisław: moja Lola też delikatna, dom niewygodny, ciasnota — ale rodzice są rodzicami, mamy dla nich obowiązki.
— Ja w dodatku musiałem Chryzia wziąć — dodał Julian — boby mi dziad miał za złe, ażebym mu najstarszego wnuka choć raz w roku nie pokazał.
Zwrócił się do zmarszczonego i milczącego Kaliksta i rzekł wskazując na niego:
— Ot, komu najłatwiej — nie żonaty, dzieci za sobą nie potrzebuje ciągnąć, gospodarstwa nie porzucił.
— Doskonały! przerwał Mecenas, gospodarstwa nie mam, prawda, ale cudzych interesów stokroć od waszego gospodarstwa ważniejszych na głowie bez liku, a za te odpowiadam.
Wy macie tylko własne..
Właśnie hr. Z... powołuje mnie jako Radcę prawnego do Spółki, która się zawiązuje pod jego opieką, jest to interes, w którym i ja spodziewam się udziału.. Musiałem prosić, aby pierwsze posiedzenie odłożono..
W tem pani Julianowa, która słuchając rozpatrywała się ciągle po salonie, uśmiechając się to do męża, to do Chryzia, wtrąciła głosem pieszczonym i akcentem nieco cudzoziemsko brzmiącym.
— Trzeba staruszkowi papie przebaczyć, ale doprawdy, rodzinę mając dosyć liczną i życząc ją widywać u siebie, oprócz tego tylu przyjaciół i znajomych, — będąc tak majętnym — żeby się upierać siedzieć w tym starym dworku i żyć na tak niewłaściwej stopie!!
Nie dokończyła ruszając ramionami.
— I zawsze, co roku tożsamo się powtarza — dodała po chwili żartobliwie.. Zjeżdżamy się, nie ma nas gdzie pomieścić. My z bratową musiemy dusić się w jednym pokoiku.. panowie...
— No! o nas mowy nie ma — rozśmiał się Bronisław — ojciec pamięta te czasy, gdy gościom dawniej pościelano w szopie na sianie.
— Przynajmniej, żeby mi Chryzia gdzie w wilgoci albo na przeciągu nie umieszczono — dodała Julianowa.. On tak delikatny! Gotowam się narazić, a na to nie pozwolę..
Lola zaciskając usteczka spojrzała na bratową.
— Ja wszystkie moje dzieci zabrać muszę — odezwała się — dziadek tego wymagał.. przebiegam myślą dom i drżę z trwogi, gdzie oni mnie z niemi pomieszczą..
— Panie nasze, dzieci — przerwał Bronisław — wszystko to jeszcze niczem — najgorzej z nami, z którymi ceremonij nie ma.. Skrupi się na nas!!
Dziesięcioletni chłopak, synek gospodyni, przystojny i żwawy, daleko mniej wyelegantowany, niż Chryzio — wsunął się właśnie, szepcąc matce, że podano herbatę, a piękna Lola zbliżyła się do wspaniałej bratowej, przepraszając ją, że na przyjęcie nie była przygotowaną.
Zdaje się jednak, że przeciwnie być musiało, bo stół w jadalnym pokoju bardzo obficie był przysmakami zastawiony, i jak wszystko, co otaczało państwa Bronisławowstwa, świecił, połyskiwał, chociaż zbyt smakownem urządzeniem się nie odznaczał. Jaskrawe fajanse angielskie zastępowały porcelanę, srebra były widocznie przypadkowo nabyte i niedobrane, — cały serwis robił wrażenie zbieranej drużyny.
Wzrok pani Julianowej, surowej w sądzeniu o elegancyi domu, do której niezmierną wagę przywiązywała, z przyjemnością spoczął na tym stole mieszczańskim, na którego przyozdobienie gospodyni domu się wysadziła.
Dwaj chłopcy, paniczykowaty Chryzio i żwawy, nieco mniej wydelikacony, łobuzowaty Klemens, syn gospodarza, zdala tylko spoglądali na siebie.
Angielska moda Chryzia imponowała malcowi, który kołując starał się zbliżyć do niego, aby mu się lepiej przypatrzeć.
— Zdaje się, że w Wólce nie znajdziemy nic nowego — począł, zasiadając pan Julian, i rozpatrując się po półmiseczkach z zimnemi przekąskami. Jak zapamiętam rodziców, nigdy u nich żadne krzesełko raz sobie naznaczonego miejsca nie zmieniło. To powolne, spokojne, jednostajne życie, ludziom i sprzętom daje niespożytą siłę. Są tam ławeczki i stołki starsze, niż my wszyscy, a wyglądające młodo.
Dwie panie zaczęły spiskować po cichu, bracia przysunęli się do siebie.
— Dom ojca, ciągnął dalej Julian — możnaby oddać do muzeum starożytności. Przypomina wiek przeszły ze swymi rezydentami, z polską swą zawiesistą kuchnią, ze sługami pociesznie spoufalonemi i patryarchalną fiziognomią.
Westchnął.
— Mój Boże! dokończył — gdyby ojciec nie upierał się sam w Wólce gospodarować i kapitałami rozporządzać — jakiegoby się można dorobić majątku! ale z nas nikogo nie posłucha.
— Ba! odparł Bronisław śmiejąc się, ojciec nie przywiązuje wagi do grosza i majątku, a dziś bez tej sprężyny niema życia, gdyby chciał!!
— Bez pieniędzy i bez stosunków, wegetuje się tylko — dodał Mecenas. Stosunki zaś na to się tylko w istocie przydały, aby dorabiać się pomagały. Dziś pieniądz wszystkiem!
Pani Julianowa obejrzała się tylko, ale nie zaprzeczyła.
Nasi starzy tej wagi grosza nie chcą zrozumieć dodał Julian, co roku się zawsze o to z ojcem posprzeczać musiemy.
— Ja się dziwuję, że starego nadaremnie tem męczysz i nudzisz się daremnem argumentowaniem — rzekł Bronisław. Jego nie przekonasz — to darmo!
Nie mogę, nie umiem się wstrzymać, mówił Julian obojętnie. Zaczyna się zwykle od tego, iż ojciec mi czyni uwagi, że żyjemy na zbyt wysokiej stopie, że zbyt wiele wydajemy, — ja zaś odpowiadam mu tem, iż on by także powinien i mógł żyć wygodniej i wydawać więcej. Od słowa do słowa...
Pan Julian skończył śmiechem..
Mecenas patrzył w okno słuchając.
— Ba! ba! jakby sam do siebie zawołał Bronisław, gdyby ojciec obracał tem co ma, jak należy!
Julian tłumaczył się dalej.
— Ojciec i to nam ma za złe, że się do lepszego towarzystwa liczemy: szukamy go..
— Powinienby nam to wszystkim wymawiać, dodał Bronisław, bo wszyscy się o to staramy, aby mieć stosunki.. i — dzięki Bogu, nie możemy się na to skarżyć.. Każdy z nas w swojej sferze.
Kalikst zamruczał coś niezrozumiałego.
Przeleciały wejrzenia — i rozmowa się urwała nagle. Trwało trochę milczenie, które pani Julianowa zapytaniem jakiemś ogólnem zamknęła i obojętniejszemi zajęto się przedmiotami.
Pomiędzy dwiema paniami, pomimo pozoru poufałości, coś sztywnego i zimnego raziło. Lola jako gospodyni nadzwyczaj się okazywała uprzejmą. Julia przyjmowała to łaskawie. Bracia spoglądali na siebie jak gdyby więcej się badali, niż zbliżyć pragnęli. Julian szczególniej był przedmiotem obserwacyj dla młodszych, nad którymi starał się okazać jakąś wyższość.
Zaczęto układać warunki podróży.
Przyszło do tego, że p. Julianowa wtrąciła, patrząc na męża.
— Już choćby się kochana mama miała trochę na mnie skrzywić, a ja bardzo proszę Juliana, aby się zaopatrzył w niektóre niezbędne zapasy jadalne.. Trafiało się to, że po wieczerzy bywaliśmy głodni... Kawę dają z cykoryą — a ja jej przełknąć nie mogę — a herbata!!
Załamała ręce.
— To prawda, potwierdził mąż, ale potrzeba tak zręcznie się z tem obejść, aby matka się nie dowiedziała. Byłoby jej bardzo przykro.
— Szczególniej strzedz się należy Justysi — wtrąciła Helena cicho, jest to szpieg, który wszystko podpatrzy i nic nie utai..
Na znak dany przez męża potajemnie, pani Julianowa zarumieniła się i zamilkła nagle.
W tem Mecenas spojrzawszy na zegarek, ruszył się z miejsca nagle. Skorzystał z tego Julian i sięgnął także po kapelusz. Nie bardzo ich zatrzymywano, ale Lola z wielką grzecznością i przymileniami odprowadziła bratową aż do sieni.
Tu nastąpiły czułe i długie pożegnania, mąż podał rękę Helenie, która pochyliła mu się do ucha i rzekła:
— Bronisławowa zawsze jeszcze dosyć świeżo wygląda — ale co za ton, jakie krygi! Zawsze w niej czuć kupcównę.. a ten dom z całym swym przepychem złego smaku, jakie to parwenjuszowskie!!
Poruszyła ramionami. Julian uśmiechając się, milczał, i dopiero gdy zamilkła dorzucił.
— Bronisławowi pod względem majątkowym powiodło się bardzo szczęśliwie, ale powiadają, że potajemnie gra na giełdzie, a to rzecz niebezpieczna.
— Mecenas postarzał — szepnęła do męża Helena, widząc, że Kalikst zatrzymał się na górze i nie szedł za nimi.
— Ale i jemu się dobrze powodzi — dodał Julian. Tylko, że od niego nie łatwo się czego dowiedzieć. Mówią, że ma wziętość wielką.
Można było prawie zaręczyć, że Kalikst z Bronisławem szepczący jeszcze na górze, po trosze także Julianowstwo obgadywali, a Lola przysłuchując się pomagała.
Stłumione uśmieszki słychać było... Kalikst, który się pożegnał nareszcie i zszedł na dół — nie napędził brata i dał mu siąść do powozu, zwolniwszy kroku, aby się nie spotykać.

Bronisławowstwo pozostali sami, i zajęli się szczególniej bratem Julianem i jego żoną. Starczyło to na wieczór cały.






Nie lekką jest do noszenia starość, czyni ona człowieka zależnym, odbiera mu siły — a przywary jak brodawki z wiekiem stają się widoczniejsze, gdy piękne rysy zacierają się i znikają. W pewnych jednak szczęśliwych warunkach, siwy włos bywa srebrzystą koroną, wieńczącą starość namaszczoną spokojem.
Jakie życie, taka starość.
Są ludzie, którzy nie starając się o to, pozostają młodymi w późnym wieku — duchem i sercem nie zwiędłem. Nic śmieszniejszego nad tych, co się czynić chcą młodymi, nie będąc nimi.
Z rozkoszą można było patrzeć na dwoje staruszków, którzy pięknego czerwcowego wieczora siedzieli w ganeczku od ogrodu, skromnego dworku szlacheckiego.
Życie nie odebrało im sił i zdrowia, a tak się uśmiechali do siebie, jak gdyby nigdy spokojnego ich żywota nie zamąciło najmniejsze nieporozumienie.
Starszy znacznie mężczyzna, z siwym, prawie białym włosem, który mu spadał na ramiona, z wąsem zawiesistym, — na pierwsze wejrzenie był jednym z tych najpospolitszych typów, które na obrazach mają staropolską i staroszlachecką uosabiać fiziognomią.
Artyści nadają im zwykle dosyć nieokreślony, ogólnikowy charakter — coś szlachetnego, ale nie wybitnego i nie dosyć indywidualnego. W twarzy pana Jana Szelawskiego, pięknej i spokojnej, mało nawet marszczkami poprzecinanej, było wiele więcej wyrazu, niż zwykle się w tych wąsatych ogólnikach spotyka. Łagodnego charakteru a pomimo to energiczna, czasem przybierała odcień żartobliwy, niekiedy oblekała się poszanowanie obudzającą powagą.
Siedemdziesiątkilkoletni Szelawski zachował jeszcze całe swe siły, a nadewszystko całą umysłu świeżość, pamięć i choć czasy, których dożył, otoczyły go światem zmienionym, różnym od tego, jaki go wykołysał — umiał się z nim pogodzić, nie bluźniąc przeszłości, nie zaprzeczając teraźniejszości dobrego, jakie z sobą przyniosła.
Ale — człowiekiem był starego autoramentu, z tej epoki, która jeszcze dzieci swe cale inną, niż my dziś wychowywała metodą.
Dziś, dla pospiechu czy dla ułatwienia ludzie uczą się wszystkiego, nie wyjmując życia — z książek, z pisanego, drukowanego schematu. Dawniej książka była tylko pomocniczą, dopełniającą — wielkim nauczycielem była życia praktyka — życie samo.
Wszystko nabywano — usu, — mnóstwo rzeczy nigdzie nie spisywanych — z ust do ust przechodziły. Prawnik nim się wziął do statutów i korrektur, był dependentem, manualistą — gospodarz szedł na pole uczyć się obchodzenia z rolą.
Z przeszłości, z jej doświadczenia skarbów, najdroższe może arkana, które sobie podawano żywem słowem — przepadły, gdy nie było ich w końcu zdać komu.
Szelawski był tym człowiekiem, którego przedewszystkiem wyrobiło doświadczenie. Czytywał on, lubił i cenił naukę, ale rozum jego i umiejętność całkiem były różne od tych, które się czerpią z ksiąg, i na nich kształcą.
Urodzony około 1797 roku, nie pamiętał już tego wieku, na którego skraju przyszedł na świat — ale z jego woni i barw wiele do niego doleciało i przylgnęło. Wrażenia bliższe kolebki są zawsze najsilniejsze. Później, z jednych wieku pojęć wyleczyło go doświadczenie — innych upadku żałować kazało.
Godził się przecie z nowem życiem, ludźmi i światem.
O kilkanaście lat młodsza od niego żona, Serafina z Drwęskich Szelawska, była jakby dla niego stworzoną małżonką. Kilkadziesiąt lat pożycia wspólnego, — temperamenty ich, pojęcia, przekonania, doprowadziły do harmonii tak szczęśliwej, iż było to idealne niemal połączenie dwu istot składających jednę.
Byli sobą bardzo szczęśliwi, a i dzieci przyniosły im pociechę..
Szelawski możeby ich trochę innemi rad był widział — ale się im na świecie powodziło — szli według własnych przekonań — a stary rozumiał to dobrze, iż człowiekowi zostawioną być musi swoboda wyboru drogi, rozporządzania sobą, — samoistność, której godność jego wymaga.
Wiecznie dzieci na pasku trzymać nie można. Sprzeczał się czasem z synami, robił im uwagi — ale nie nadużywał ojcowskiej władzy.
Wieczór był czerwcowy, często u nas najpiękniejszej pory roku, bo Maj bywa zimny i psotny. Nie nadeszły skwary jeszcze, liść nie stracił swej świeżej zieloności wiosennej, krzewy kwitły i błonia okryte były pstremi kobiercami wiosny. Muzyka ptasia, która tak prędko milknie, owo wesele gniazd, rodzicielskim kołysanych śpiewem, jeszcze się rozlegało po lasach, a w ogrodzie Wólki Szelawskiej gwarno było. Ganek na ogród wychodził. W gałęziach drzew i zarośli ptaszęta jedne się do snu przysposabiały, drugie do nocnych koncertów.
Z ganku widać było gęste skupione drzewa po staroświecku niegdyś zasadzone rzędami, ale już dziś nie raziła ta symetryczność, bo lipy, klony, jesiony i kasztany z niej się wyłamały. Jedne pozesychały i pnie po nich zostały tylko, drugie tak szeroko rozpościerały konary, że szczerby powypełniały.
Czyściuchno było do koła, ale nie wytwornie po prostu. Tu i owdzie nie wahał się ogrodnik taczki, rydla, koszyka lub próżnych doniczek zostawić przy ścianie lub pod drzewami, nie kryjąc się z niemi.
Ganek drewniany, chociaż dosyć obszerny, sparty na słupach, do żadnego stylu budowlanego nie mających pretensyi, zawierał stolików parę, ławki i krzesła niewykwintne, zużyte, a dobrze już słotami i deszczami spłukane. Para wazonów, oleandrów, mniejsze wazoniki z kwiatami znajomemi dawno zaaklimatyzowanemi, były całą jego ozdobą.
Dla państwa Szelawskich chwila ta wieczorna poprzedzająca kolacyą, była porą odpoczynku i gawędki o rzeczach dnia powszedniego. Tym razem jednak mieli się o czemś ważniejszem naradzić, a przynajmniej porozumieć. Zbliżał się święty Jan, dzień imienin pana Sędziego Szelawskiego, a zwykle na tę uroczystość, rodzina cała zbierała się do swojego patriarchy.
Członkowie jej rozproszeni, obowiązani byli zbiedz do Wólki, choćby na czas krótki, aby się z ojcem i dziadem zobaczyć i zdać mu sprawę z tego, jak się im tam wiodło i co dalej zamyślali.
Chociaż staruszek pamiętał jeszcze tę epokę festynów, która zwykła była nader solennie obchodzić wszystkie rocznice, i począwszy od wystrzałów z moździerzy do pyramidy cukrowej z cyfrą, czuła się obowiązaną do oznak wesela nader hałaśliwych i kosztownych — pan Jan nie lubił występów, ucztowania, pijatyk i lusztyków. Mówił nieraz z goryczą je przypominając, że się one do upadku naszego przyczyniły.
Przyjęcie u Szelawskich było dostatnie, obfite, ale nie wyszukane, kucharz stary nie wysadzał się na nowości, — pewne tylko tradycyonalne, imieninowe potrawy, upierając się gotować, więcej dla miłości własnej i okazania umiejętności, niż dla państwa i gości.
Ogromny szczupak na drewnianym blacie, okrytym serwetą, indyk z podlewą, galarety i ciasta musiały się stawić koniecznie. Stary Konrad ostatnie rozkazy odbierając od pani, obstawał przy tych niezbędnych półmiskach, pyramidzie i przyozdobieniu stołu, posługując się dosyć szczęśliwie zastosowanem przysłowiem.
— Nie zawsze to świętego Jana — juścić, proszę jaśnie pani, bez tego imieniny nie mogą być, bo coby to były za imieniny!
Nie chcąc zasmucać Konrada, pani się godziła w końcu na wszystko, i w milczeniu wanilję, cynamon, cukier i karuczek ważyła. Konrad stary nic nowomodnego uczyć się nie chciał, pogardzając wymysłami temi zamorskiemi i mrucząc — niech się sobie z tem młodzi popisują.
Dwór państwa Szelawskich nie był zbyt obszerny, choć dzieci dawno o wybudowanie wygodniejszego, a szczególniej pokaźniejszego nalegały. Bolało to synów, że ojciec ich siedział w takim starym budynku, który na folwark wyglądał.
W ciągu roku jednak starczył teraz dwór dla wszystkich, — tylko dla gości o pomieszczenie wygodne łatwo nie było.. Musiano się ściskać i przenosić. Szelawski sam i jejmość czuwali, aby przewidzieć wszystko, a stary myślał nawet o tem, aby obroków nie zabrakło dla koni i miejsca w stajniach gościnnych. Fornalki musiały ustępować do chlewków. Zresztą życie w Wólce wymaganiom nowym elegancyi, wymysłom współczesnym importowanym z za granicy, niewiele ustępstw robiło.
Żyło się tu po staremu, jak ojcowie; — słudzy byli starzy jak panowie, porządek raz wprowadzony się nie zmienił. W każdym wątpliwym wypadku odwoływano się do prejudykatu.
— Pamiętasz, jak to tam było!
Tego nie przełamanego argumentu starczyło, aby to co raz było — powtórzyć się musiało.
Majątek starych Szelawskich z pewnością by na daleko wystawniejsze życie starczył — ale Sędzia niechętnie się z nim popisywał i trwonić go dla fantazyj nie chciał. Stękał z nałogu uskarżania się, chociaż nietylko na Wólce długów nie było, ale po wyposażeniu córki, wyprawieniu w świat synów, pozostały znaczne, co rok się powiększające kapitały, o przyszłość więc nie potrzebowali się troszczyć. Żyło się skromnie, bez skąpstwa, oszczędnie, bo do tego trybu przywykli oboje, ale nie zbywało na niczem.
Szelawski wiedział, że obracając śmielej kapitałami, mógłby się był daleko więcej dorobić — ale zbogacenia się kosztem spokoju na dni stare, nie pragnął. Dbał tylko o niezależność, zbytnich dostatków obawiając się jak ciężaru i pokusy.
Dla dzieci pragnął mieć tyle tylko, aby im dopomódz do pracy — nie zaś zapewnić próżnowanie i używanie — które ludzi psuje.
— Niech się dorabiają — praca jest rzeczą zdrową, powtarzał.
Synom, jakeśmy widzieli, poszczęściło się wszystkim, — byli już, a przynajmniej wydawali się majętniejszymi od ojca. Najstarszy Julian, wziął naprzód znaczny posag po żonie, potem niespodziewany po niej spadek; żył na stopie prawie pańskiej, a oboje z nią przywiązywali do tego największą wagę, aby wejść i wcielić się w ten świat arystokratyczny, do którego żona Juliusza należeć prawo sobie rościła.
Drugiemu, panu Radcy również się powiodło w zawodzie jego i na spekulacyach giełdowych, a tak namiętnie gonił za groszem i tak się dorabiał szczęśliwie, że mu przepowiadano miliony. Najmłodszy, Kalikst, prawnik, mecenas, głowa tęga, pracowity, zabiegły, — choć może na oko mniej stał świetnie, niż bracia, ale stosunki miał rozgałęzione i na przyszłość widoki wielkie.
Córka wyszedłszy za bardzo bogatego człowieka, należała już do świata, do którego państwo Julianowstwo usiłowali się dostać. — Mąż jej miał imię piękne i kolligacye najświetniejsze.
Stan ten rodziny, jak widzimy, stawił ją wyżej w społeczeństwie nad rodziców, a zapewniał stosunki, których starzy ani mieli, ani szukali. — I synowie i córka pod wpływem życia, obcowania, obracania się w kołach i sferach wyższych, wśród najwykwintniejszego towarzystwa, — obyczajowo i umysłowo daleko od rodziców odbiegli.
Staruszkowie wydawali się im zacofani, zardzewiali, trochę śmieszni — zbyt prostoduszni. Uśmiechano się z nich po cichu.
Najlepiej się to czuć dawało, właśnie czasu tych odwiedzin świętojańskich, gdy się wszyscy na imieniny ojca zjeżdżali, równie dzieciom jak rodzicom.
Starzy może więcej się tem niepokoili, niż byli dumni, że ich dzieci tak przerosły. Szelawski, gdyby to od niego było zależało, skromniejsze losy, bliżej siebie i gniazda byłby przekładał dla synów i córki. Czuł się osamotnionym, osieroconym bez nich, a gdy przybywali, i coraz trudniej mu się było porozumieć z niemi — milczał posępnie.,
Kochał niemniej tych oddalonych, choć czuł, że oni dla niego zwolna ostygali.
Babunia, tęskniąca za wnuczętami, żadnego z nich na wychowanie i wypieszczenie doprosić się nie mogła — a tak je kochała zdaleka, tak była ciekawa, tak im liczyła lata..
Pustkę w domu, po rozproszeniu familii, po troszę zapełnili rezydenci.
W najuboższym dawniej domku szlacheckim bez nich się nie obchodziło. Świadczyli oni o tej wielkiej solidarności świata szlacheckiego, który się czuł jakby jednem ciałem. Niekiedy zubożały, wydziedziczony, stary, nieznany nikomu człeczyna przybywał, prosząc się na jeden nocleg do dworu, a pozostawał w nim na całe życie.
Szelawscy też mieli swych rezydentów.
Prawie tego samego wieku, co gospodarz — bezdzietny, bezdomny, pan Teodor Kunaszewski, niegdyś wojskowy, potem gospodarz i rolnik, człowiek niepraktyczny i łatwowierny (dla siebie) — służył teraz Szelawskiemu, jak mógł. Jako sobie pan nie utrzymał się długo, pomocnikiem i sługą był wcale znośnym.
Słuchał ciągle opowiadań jego ciągle się powtarzających, trochę wyręczał w gospodarstwie, jeździł z poleceniami do miasta, grywał z nim na parole i zdrowaśki w maryasza, powierzono mu klucze od piwnicy, w której stały butelki ze starym węgrzynem, — a — choć nie szczególnie pisał — zastępował Sekretarza.
Pani Sędzina w szczególnych razach posługiwała się nim także. Umiał się obchodzić z alembikiem.
Ciasną izdebkę zajmując w oficynie, Kunaszewski małem się obchodził, odzieży miał dosyć, buty mu sprawiano, a oszczędzając jego miłość własną, czasem Sędzia, pod pozorem, że dla niego były ciasne, swoje mu oddawał. — Bieliznę przepierano, dorzucając do niej nowe koszule poznaczone, przychodził do stołu — czegóż mógł więcej żądać?
Ażeby mu w sakiewce kilka złotych nie brakło, Sędzia darowywał od czasu do czasu źrebaka, którego potem Kunaszewski najczęściej jemu samemu sprzedawał.
Cichy, posłuszny, pokorny, przygarbiony, pan Teodor choć małe i nie znaczące miejsce zajmował, — gdyby go zabrakło, z trudnością by się dał zastąpić. Tak go już widzieć byli nawykli stojącego zawsze w tym samym kątku, przy ścianie, z wyrazem twarzy smutnym, a na ustach z tym wyciśniętym wiecznie uśmiechem rezydenta, któremu się zachmurzyć nie godzi, aby widokiem swym państwa nie zasmucił.
Przy pani Szelawskiej mieszkała, daleka jej krewna, przez Drwęskich z nią spowinowacona, niegdyś bardzo majętna, tragicznemi losy dotknięta Podkomorzyna Boduska.
Strata dzieci, ruina majątkowa, nakoniec wypłakanych oczu, czyniła ją prawdziwą męczennicą. Bliższa rodzina, z którą się poróżniła, dać jej nie chciała schronienia, ona go też przyjąć od niej nie mogła i miała zamieszkać w klasztorze, gdy Szelawscy ofiarowali jej gościnę u siebie, przez politowanie nad losem, chociaż ciężar to był wielki, bo Boduska, dotknięta nieszczęściami tylu, stała się zgryźliwą, podejrzliwą, nieufną, i niezmiernie w pożyciu trudną.
Res sacra miser, mówił o niej Szelawski, i znoszono wszystkie dziwactwa Podkomorzynej, obchodząc się z nią z największą delikatnością, pilnując, aby jej nie zbywało na niczem, do czego za szczęśliwszych czasów była przywykłą. Na palcach musiano chodzić przed nią, mierząc słowa, odgadując myśli, znosząc kaprysy, które ona sama potem opłakiwała.
Ociemniała zupełnie Podkomorzyna nie potrzebowała pomocy niczyjej, chodziła sama po domu i ogrodzie, niecierpliwiła się czasem, gdy jej dodawano straż i przewodnika, odgadywała czego widzieć nie mogła, ale pilnować jej jednak musiano. Wiele życia było jeszcze w tej ruinie, uświęconej pobożnością gorącą, ale się ono nie zawsze objawiało łagodnem. Znaczniejszą część dnia spędzała Boduska na modlitwach w pokoiku, który miała obok sypialni Szelawskich, lub w ogrodzie latem pod starą lipą, na ławeczce noszącej jej nazwisko, ale wymodliwszy się, gryzła siebie i drugich, to opłakując, iż była im ciężarem, to skarżąc się na przedłużone życie, to narzekając na rodzinę..
Prawdziwą zasługę mieli Szelawscy, znosząc biedną męczennicę, z anielską dla niej łagodnością i poszanowaniem.
Gromadki domowników dopełniało roztropne i bardzo ładne dziewczątko, czternastoletni wyrostek, sierota Justysia, — prawa ręka i ulubienica Sędzinej, wyręczająca ją, ożywiająca swą młodością zestarzałych inwalidów. Teraz, gdy dzieci się rozbiegły po świecie, gdy wnuków im nie chciano powierzyć, Justysia ich zastępowała. Później ją bliżej poznamy.
Rozmowa między starymi od kilku dni już toczyła się ciągle o dzieciach i ich przyjęciu. Usłyszawszy, że żona poruszyła kluczykami, Szelawski zadumany, przerwał milczenie.
— Moja panno (tak ją po dawnemu nazywał mąż) moja panno — więc, więc — jak sądzisz? Julek, ten poczciwy Julek, czy nam choć jednego syna przywiezie? Prosiłem go w liście o to..
— Trzeba było do niej napisać, szepnęła Szelawska.
— A jakże! w przypisku umizgnąłem się do niej — dodał stary.. My najstarszego Chryzia prawie nie znamy, to już kilkunastoletni chłopak.. a z każdym rokiem w tym wieku ogromna zmiana. Rośnie to jak na drożdżach..
O Bronisławowej nie zapomniałem także.. wyraźnie dopisałem, całując piękne rączki, iż się jej z całą gromadką dzieci spodziewam i wyglądam.. Będziesz ich miała troje... Myśl zawczasu, gdzie się to pomieści, i na czem pościele..
— Byle tylko Lola je przywiozła, ja o pomieszczenie turbacyi nie mam, odpowiedziała Sędzina. Dla młodzieży męzkiej jest przecie górka.. pościelą im świeżutkiego, pachnącego siana, okryją dywanikami, da się poduszki skórzane w świeżych nawleczkach, a kołder sławuckich jest dosyć.. Czegóż mogą więcej żądać??
— Ba! ba! — począł stary — my, bywało, nie potrzebowaliśmy nawet i siana, gotowiśmy byli spać na stęchłej słomie, na lada wojłoku, bodaj na ziemi gołej, ale — moja panno! inne to były czasy! Nawet najmajętniejsi panowie, magnaci wychowywali dzieci hartując je, a nie pieszcząc — a — dziś — a dziś!
Zamilkł głową potrząsając Szelawski, pogładził włosy, zakręcił wąsa, i poczekawszy, mówił dalej głosem zniżonym.
— Trzeba i to mieć na względzie — że co nasz pan Julian — to nie my. — To już całą gębą — pan! nawykł sobie nie odmawiać niczego — on i żona.. Bez wygódek, bez zbytków, bez wymysłów ani stąpią. Julian temu nie winien, ja go inaczej wychowywałem, ale wziął żonę delikatną, przyzwyczajoną do pieszczot i sam zmiękł przy niej. Teraz i on i ona z każdym rokiem więcej stają się wymagający. Prosta rzecz, przechodzi to na dzieci. Chryzio się pewnie bez służącego nie ubierze, a smarkacz po trzy razy na dzień toaletę odmienia, a matka go dla swej przyjemności strojąc, próżności uczy.
Westchnął Szelawski.
— A i z Bronkiem, dodał — będziesz jejmość dobrodziejka także kłopot miała i z jego magnifiką, — ona też, choć kupcówna, ale delikatna, i radaby Julianową naśladować. W mieście to im tam łatwo o wszystko. Poślą do kramów, dostaną o każdej godzinie co zechcą, a na wsi — cale co innego...
— A! mój Jasieczku! przerwała Sędzina, mniej daleko frasobliwa, niż mąż, nie trzeba nadto przewidywać! Ty dziś jesteś jakoś usposobiony do troskania się, nie w humorze, a zobaczysz, jak wszystko pójdzie gładko. Czego im u nas zabraknąć może? Dzięki Bogu, dom i spiżarnia zasobna, ja zawczasu przed świętym Janem uprowidowałam się we wszystko, ani głodu, ani pragnienia nie doznają.
Stary się uśmiechnął.
— Nie zapominaj, że to są pieszczochy — dodał. Nie dosyć im dać wszystko, potrzeba jeszcze, aby to było takie, jakie oni nawykli mieć w domu, bo nie będzie smakowało podniebieniom popsutym.. Będą się krzywili, ale — Bóg z niemi, ja tylko asińdźkę przestrzegam.
— A jużby też! zamruczała Sędzina, posmutniawszy trochę. Sama radość widzenia się z nami nie da im myśleć o tych tam fatałaszkach. Ja się wcale nie boję.
— I ja także, rzekł stary — a mówi się to tak, aby się mówiło.. Trzeba mieć wzgląd na tych biedaków. Nazywam ich biedakami, bo to nieszczęście prawdziwe, gdy człowiek sobie nałogi wyrobi, a potem, nie mogąc im dogodzić, cierpi.
Spartańskie wychowanie nikomu nigdy nie zaszkodziło.
— My też, kochany Jasieczku, przerwała żona, przypomnij sobie, nie wychowywaliśmy ich na gagatków i waliwonczyków. Nawet mój Benjaminek Kalikst, przypomnij sobie.
Szelawski dał znak głową, że nie zaprzecza.
— Ale tak, tak! rzekł żywo — wszystko to święta prawda.. Tymczasem i ten Kalikst twój, pan Mecenas, mieszkający w stolicy, mający ciągle do czynienia z panami, którzy mu interesa swoje powierzają — i ten się rozpieścił. — Nie mogło być inaczej, bo tacy prawnicy, których, jak doktorów, wszyscy potrzebują, — jak doktorowie bywają przyjmowani, tem co jest najlepszego w domu, ugaszczani, pieszczeni. — Muszą się więc i oni popsuć.
Staruszka zlekka poruszyła ramionami, klucze, które trzymała w ręku, brzęknęły znowu.
— Bądź ty tylko spokojny, mój Jasieczku, rzekła, będzie wszystkiego dosyć i czego dusza zapragnie.
Konrad zawczasu myśli o kuchni, i chce się nawet na pastety wysadzić.. Zobaczysz! Rybę mamy na pewno przyobiecaną, cielaka się tłustego zabije, wołowinę najpiękniejszą przyrzekł Abraham. Gdyby ćwierci było mało — znajdziemy czem połatać. Drobiu mamy tyle, że go nie zjedzą, a jakie kurczęta!!
— Liczyłaś że, moja panno, ile się osób zbierze, biorąc w to i kochanych sąsiadów? zapytał Szelawski.
— A — jakże! mniej więcej obrachowywałam i sąsiadów, którzy pewno nie chybią — dodała spiesznie Sędzina. Niema dnia, gdzie tam, niema godziny prawie, żebyśmy o tem z Justysią i Konradem nie rozprawiali. Stary Konrad lepszą ma pamięć nademnie.
— No, to przepraszam cię za moje nudziarstwo, kochana Serafinko — dokończył spokojnie stary. Jeżeli wspomniałem o tem, to tylko, aby ci później oszczędzić kłopotu.
Niema nic przykrzejszego nad te nieznośne — urwij, podaj! — gdy się zawczasu nie przygotowało.
Cichym, posuwistym, bojaźliwym krokiem od ogrodu na ganek wsunął się w tej chwili, z głową odkrytą, przygarbiony, w szarej, długiej, letniej kapocie, z twarzą urzędownie, z obowiązku uśmiechniętą, pan Teodor Kunaszewski. Kapelusz stary słomiany, życzką niegdy czerwoną opasany, który trzymał w ręku, dowodził, że powracał z dalszej jakiejś wycieczki.
Pierwszy go postrzegł Szelawski.
— Gdzieżeś to bywał, panie Teodorze! odezwał się, ręką go witając. Głosem grubym, ciężko się z piersi wydobywającym, Kunaszewski, stanąwszy przy słupie w ganku, odpowiedział, ocierając pot z czoła.
— A cóż? włóczyło się po polu..
— Ja już dosyć dawno nie byłem koło pszenicy — rzekł Sędzia. Ciekawym jak tam ona wygląda, szczególniej na Glinkach? Pszenica to nasza gotówka, najlepszy grosz, można powiedzieć dochód cały.. — a to kapryśnica, jejmościanka, albo rumianek, albo maczek ją zbałamuci, i po wszystkiem..
— Hm! odezwał się po małym namyśle Kunaszewski, ja — przyznam się panu Sędziemu, więcej się zawsze o żyto obawiam, niż o nią. Pszenica czasem wyjdzie z pod śniegu, ani jej widać, niech tylko wiosna posłuży, na podziw odżyć umie, wysypie się i będzie lepsza, a bezpieczniejsza niż ta, co buja i wylega. Z żytem, gdy na wiosnę słabe, — nie pomoże nic — trzeba odorać.. Ja w pogońce nie wierzę.
— No a żyto jak wygląda tam na dole? spytał Sędzia.
— Niczego, wcale dobrze, mówił Kunaszewski, chociaż nadzwyczajnego urodzaju, trudno się spodziewać w tym roku. Może omłót to wynagrodzi, ale na snop urodzaj będzie — mierny.
— Co Bóg da! Co Bóg da! odezwał się Szelawski. Podziękujemy mu zawsze. Lepszy rydz, niż nic.
Pomilczawszy trochę, pan Teodor zwrócił się do Sędzinej, która stała i przysłuchiwała się rozmowie.
— Państwo dobrodziejstwo, rzekł, będą mieli na święty Jan gości dużo, trudno będzie może pomieścić.
Myślałem, że moja stancyjka przydałaby się dla kogo! bo to przecie lato, ja zahartowany, prześpi się lada gdzie. U mnie czysto.. Ustąpię chętnie..
Skłonił się stary.
— Ale, obejdzie się bez tej oferty twojej, mój Kunaszewski — pospieszyła z odpowiedzią staruszka. Miejsca będzie dosyć dla wszystkich — obmyślane to już, wyznaczone, po co masz stare kości rugować i tułać się po kątach.. Nie trzeba!
— Dla mnie by to nic nie znaczyło — odparł rezydent, rzeczy nie mam wiele, w kwadrans się upakuję..
— Niema potrzeby! potwierdził Szelawski. — Jejmość zawczasu obrachowała się — siedź zdrów i nie ruszaj się. Stancyjka twoja dla ciebie dobra, boś ty nie wybredny, ale dla tych.. panów!!
Kunaszewski skłonił się znowu i zamruczał.
— Dla mnie by to była satysfakcya, państwu w czemkolwiek usłużyć.
W tej chwili, przeze drzwi od bawialnego pokoju, nadeszła Justysia, ładna dzieweczka z bardzo jasnemi włosami, gładko przyczesanemi i na plecy spadającemi w dwu obfitych, grubych warkoczach. Schyliła się coś na ucho szepcząc Sędzinie, która się zaraz poruszyła.
Wychowanka, ulubienica pani miała twarzyczkę bladą, rysów bardzo regularnych, oczy duże niebieskie, ślicznie oprawne z długiemi rzęsami, czoło trochę za wysokie, ale i ono i cały wyraz fiziognomii rozbudzonej, zapowiadały nad wiek rozwinięty umysł, przezorność i roztropność. — Ubrana bardzo skromnie bez najmniejszego o elegancyą starania, była za to czyściuchną, opiętą, wyszurowaną — jakby świeżo wykąpaną i umytą. Nie było pyłku na niej, żaden włosek nie ruszył się z miejsca mu wyznaczonego. — Pracowitość jej gospodarska, najmniejszego śladu nie pozostawiła na ubraniu. Justysia po całych dniach musiała biegać, zaglądać do najmniej czystych zakątków, do kuchni, izb czeladzi, do chlewków nawet — ale pilnować się tak umiała, że nawet na podeszwach jej trzewiczków, pochodów tych nie było znaku. Sędzia prześladował ją zawsze, że wygląda zasmolona. Straszył ją, oznajmując o plamach na sukience, których nie było; Sędzina żartowała z niej, że się po dziesięć razy na dzień umywała. Cała elegancya Justysi na tem polegała..
W ubogiej tej sierocie jakąś szlachetniejszą krew znać było. Ruchy miała bez wymuszenia zręczne, nóżki i rączki małe i kształtne, rysy twarzy dotąd jeszcze pozbawione wybitnego wyrazu, ale regularne i wyszlachetnione.
Sędzina prorokowała, że gdy się to rozwinie i rozkwitnie — ludzie za nią szaleć będą.. Nigdy jej tylko tego nie mówiła w oczy, a Justysia tak była pokorną, jakby się wcale nie domyślała, że między ludźmi kiedykolwiek czemś odznaczyć się może. Była to sierota nad sierotami, tak dalece bowiem nie miała nikogo, że nawet pochodzenia jej dobrze nie znano.
Sędzina ile razy bywała zmuszoną opowiadać historyą swojej Justysi, rozpoczynała ją zawsze.
— Wygląda to na scenę z romansu, albo na bajkę.
Tak było w istocie.
Przed laty dziesięciu, gdy raz pani Szelawska była w Łucku dla nabożeństwa u Dominikanów w tymsamym domu zajezdnym od dni kilku zajmująca izdebkę podróżną, kobieta uboga, zmarła nagle, zostawując czteroletnie dziecię — bez żadnej opieki.
Z papierów, które przy niej znaleziono, nie wiele się dowiedzieć było można. Jechała z Królestwa, nazwisko Wolskiej było tak pospolite, że policya z niego nic prawie dojść nie mogła. Zaczęto poszukiwać rodziny, a tymczasem litościwa Szelawska wzięła sierotkę do siebie.
Taką była wersya oficyalna — i nikt z bliższych nie śmiał wątpić o prawdzie tego, co mówiła pani Sędzina — jednakże po za granicami Wólki stworzono sobie legendę o pochodzeniu Justysi wcale inną, tajemniczą, i chciano w niej widzieć jakąś — krewną daleką, nie uznaną czy po Drwęskich, czy po kimś z rodziny, który się nie mógł zająć jej losem.
Sędzina opowiadała dalej wszystkim, że lata upłynęły na próżnych poszukiwaniach i korespondencyach: o których skutek się nikt nie troszczył — a ona tymczasem przywiązała się do wychowanki o którą nikt się nie upominał.
Wolskich różnych herbów od Wól i Wólek zwanych, tyle rodzin było w dawnej Polsce, że pomiędzy niemi krewnych sieroty odszukać zdawało się już niepodobieństwem.
Mgła więc gęsta okrywała kolebkę Justysi. — Z drobiazgów, które razem z dzieckiem oddać miano Szelawskim, wnosić było można, iż Wolscy ci do szlachty należeli, bo się sygnet znalazł herbowny..
Musieli też niegdyś być ludzie dostatni, bo wszystko co zmarła miała przy sobie (opowiadała Sędzina), choć stare, zużyte, wynoszone — wytwornem niegdyś było i drogiem. Cudem jakimś (zawsze wedle słów pani Szelawskiej) i metryka dziecka znalazła się przy matce, chociaż żadnych innych papierów z sobą nie miała. Z tej tylko imiona rodziców i nazwisko panieńskie matki wydobyć się dawało. Dziecię ochrzczono w Częstochowie, gdzie się z ksiąg metrycznych okazało, że Wolscy przypadkowo przebywali.
Mówiono w początkach wiele o tej nagle zjawiającej się zagadkowej sierocie — obudzała ciekawość, ale gdy w przeciągu lat kilku do niczego nie doprowadziły badania i starania o rozświecenie tajemnicy, zapomniano o jej pochodzeniu; Sędzina się do niej przywiązała jak do własnego dziecka — i mowy już o tem nie było..
Justysia, z losem jaki ją spotkał w tym wieku, którego pamięć prędko się zaciera — oswojoną była, przejednaną, nie zdając się czuć osierocenia. W Szelawskiej miała najczulszą matkę, a przyszłość nie nabawiała ją najmniejszą troską.
Czasem tylko stary Szelawski, który się też przywiązał do sieroty, spoglądając na nią z politowaniem, zdawał się niepokoić o los, jaki ją spotka.. Sędzina musiała obmyśleć zawczasu przyszłość, bo była o nią zupełnie spokojną.
Gdy ją o to zapytywano, odpowiadała dwuznacznie.
— Co Pan Bóg przeznaczył, to ją nie minie.. Znajdzie przecie poczciwego człowieka, co się z nią ożeni.
Twarzyczka aż nadto piękna, dziewczyna stateczna, gospodarna, rozgarnięta, a i my też o niej nie zapomniemy, dostanie coś pod poduszkę.. Z pocałowaniem rączek weźmie ją zamożny szlachcic, a skarb będzie miał!!
Synowie i córka Szelawskich, nie bez pewnej zazdrości z każdym rokiem postrzegali rosnący wpływ i znaczenie Justysi w domu rodziców.
Obawiano się wyposażenia zbyt hojnego, i posądzano dziewczę, że z przywiązania starych do siebie, zechce korzystać. Nie potrzebujemy więc mówić, że chociaż się z nią obchodzono bardzo grzecznie, — lubioną nie była..
Gdy Justysia nadeszła, przewidzieć było łatwo, że z sobą zabierze Sędzinę — jakoż wyszły zaraz obie.
Szelawski pozostał sam z Kunaszewskim i rozmowa rozpocząć się miała jak zwykle o prognostykach pogody, które znaki powietrzne zapowiadały, gdy od pokoju bawialnego ukazał się krokiem ciężkim stąpając mężczyzna silny, zdrów, średniego wieku, w sukni duchownych, choć z postawy i ruchów więcej na wojskowego, niż na kapłana wyglądał.
Rysy twarzy jego nie były piękne, ale wiele życia miały w sobie, i uśmiech je ozłacał poczciwy, a serdeczny..
Stanął w progu.
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!! odezwał się głosem tubalnym.
Usłyszawszy pozdrowienie, Sędzia się prędko porwał z siedzenia i pospieszył go witać.
Był to proboszcz, sąsiad najbliższy, ale należący do rodziny, bo się rodził z Szelawskiej, siostry Sędziego, który mu prebendę wyrobił, aby go mieć bliżej siebie.
W sile wieku, z pogodą i zdrowiem na obliczu, ksiądz Zaręba wszędzie gdzie się zjawił, przynosił z sobą błogosławieństwo i pociechę. Z twarzy jego mówiło — Pokój ludziom dobrej woli.
Ks. Zaręba nietylko w Wólce, ale ulubieńcem był okolicy. Syn niegdyś bardzo zamożnej rodziny, jakim sposobem przyszedł do obleczenia sukni, do której się nie zdawał stworzonym — z tego się zaś sam nie spowiadał, ani Szelawscy nie tłumaczyli.. Po cichu domyślniejsi rozpowiadali, że się kochał w pannie, której mu nie dano i z rozpaczy wyrzekł się świata.
Spełniał teraz wzięte na siebie obowiązki z gorliwością bezprzykładną, gorączkową.
Ale — miał nieborak, słabostkę jednę, która, chociaż u ludzi mu krzywdy nie czyniła, we własnych oczach go upokarzała. Szlacheckie dziecko, ze krwią snadź wziął w spadku miłośnictwo namiętne myślistwa.
Walczył on z niem, bo się z powołaniem jego nie zgadzało, opłakiwał tę namiętność. Sam się za nią publicznie karcił, obwiniał, ale wykorzenić z siebie nie mógł.
Dość było przy nim wspomnieć łowy, dość było widoku psów i broni myśliwskiej, aby się zapomniał zupełnie. Drżał słuchając opowiadań, a niekiedy oprzeć się nie mogąc pokusie, poły sutanny zakasawszy, stawał na przesmyku. — Za co się potem na surową skazywał pokutę.
Nie przeszkadzało mu to do spełniania powinności swych dniem i nocą, z poświęceniem największem, — ale dręczyło sumienie. — Unikał też, o ile zdołał, wszelkich okazyi spotykania się z myśliwymi, rozmów z nimi. Sąsiedzi, ludzie żartobliwi, a nie widzący w tem nic zdrożnego, naumyślnie nastręczali mu zręczność zapolowania, po troszę go potem prześladując tą pasyjką, której on się wstydził.
— Zkądże cię to, mój ojcze, Pan Bóg prowadzi? zawołał Szelawski, oglądając się za żoną.
— Jadę od chorego, kochany wuju — rzekł ksiądz witając go czule. Chwała Bogu, nic mu nie będzie, a dobrze, że się wyspowiadał. Ponieważ mi wypadło około samych wrót przejeżdżać, chciałem się wujowstwu pokłonić — cóż słychać!
— U nas? mój ojcze! odparł Szelawski — no, nic — oprócz przygotowań do przyjęcia dzieci, których wiesz, że się na ten święty Jan spodziewamy, jak zwykle. Jejmość i ja łamiemy sobie głowy, aby im tu dobrze było, bo wiesz, jak to drodzy a rzadcy goście.
— Rzadcy! powtórzył ks. Zaręba — a któż temu winien, jeśli nie kochany wujaszek sam? Po co ich było tak daleko w świat rozpuszczać? niechby się byli trzymali kupy, około własnego gniazda.
— Los zrządził, jam niewinien — odparł stary.
Sędzina, bryczkę siostrzeńca zobaczywszy na podwórzu, wróciła, aby go przywitać i zatrzymać na wieczerzę. Radzi mu byli wszyscy..
Ks. Zaręba w najcięższych razach, w najsmutniejszych wypadkach, przynosił zawsze słowo pokrzepienia i pociechy. — Bóg dla niego był przedewszystkiem, Bogiem miłosierdzia i łaski. On sam umiał znosić wszystko z tą pogodą w duszy i na twarzy, której drugich uczył swym przykładem.
Milka tylko mała dzieliła Wólkę Szelawska od plebanii, ksiądz więc bywał tu częstym gościem, wujowi najmilszym, bo się ich charaktery dobrze z sobą godziły. W domu nie czyniono z nim ceremonii żadnej, jako z członkiem rodziny.
Kuzynów swoich, których po prostu braćmi nazywał, znał od dzieciństwa, zajmował się ich losem. Kochał ich jak braci, ale z nimi nie zawsze się godził i często im gorżką prawdę powiadać musiał, którą oni nie słodko też przyjmowali. Obawiano go się, ale szanować musiano. — Znał słabości wszystkich i nie oszczędzał, gdy do rozprawienia się przyszło.
— Spodziewam się, rzekł pochylając do Sędziego, że wujowi żadne z dzieci nie chybi? Były już zapewne listy? zapewnienia?
— Żadnych — odparł Szelawski, ale to właśnie zapewnia mnie, że przybędą. — Gdyby który z nich stawić się nie mógł, tłumaczył by się zawczasu.. Zjadą pewnie i z wnukami, tak, że nam to piękną uczyni gromadkę.
Uśmiechnął się ksiądz Zaręba.
— Choć raz w rok! dodał — toć, co najmniej wujowi należy.. Julek, Bronisław powinni sprezentować dzieci, a Kalikst pokazać, że nie posiwiał na starem kawalerstwie.
Dzieci musiały porosnąć.
A Sabina?
— Sądzę, że i ona przyjedzie — westchnął stary, i jakby mu na myśl coś smutnego przyszło, usta szczelnie zacisnął, oczy spuścił, zamilkł.
Przyspieszono wieczerzę, gdyż ks. Zaręba potrzebował wracać do domu, i całe towarzystwo Wólki znalazło się teraz w jadalnym pokoju, po staroświecku przyozdobionym tylko kilku portretami familijnymi, mężczyzn w deliach czerwonych z rysiami, kobiet w fryzurach wysokich z kwiatami lub różańcami w ręku. Nie było tu rzeźbionego kunsztownie kredensu, jak u pana Bronisława, zastępował go prosty stół z klapami zasłany serwetą, ani porcelany, zamiast której używano pospolitego fajansu, wyjąwszy dni uroczyste, bo na te, choć z obawą i ostrożnościami wydobywano stary serwis saski z kwiatami, — z którego zawsze się coś stłukło — niestety..
Ostatnia weszła, w czarnej zasłonie na głowie, której nigdy nie zrzucała, tragicznej postaci, wyprostowana, z głową podniesioną, oczyma jasnemi, otwartemi szeroko, choć dawno świata nie widziały — pani Podkomorzyna.
Wśród tej powszedniej prozy życia, dziwnie odbijała ona z tem niemal ostentacyjnie noszonem i chlubiącem się sobą męczeństwem, znoszonem z dumą i energią nie poddającą się losowi.
Bez niczyjej pomocy ociemniała wsunęła się do pokoju, znalazła miejsce dla siebie przeznaczone obok gospodyni, i zajęła je pozdrawiając niemem głowy skinieniem. Nie potrzebowała ona nikogo oprócz Justysi, która jej potrawy przysposabiała, krajała i na ucho cichą dawała informacyą.
Pani Boduska tak już była do swojego kalectwa i do miejscowości przywykłą, iż w wielu czynnościach instynktowo sobie bardzo zręcznie radzić umiała, gniewając się nawet, gdy się nią do zbytku opiekowano.
Po krótkiem milczeniu i pobłogosławieniu stołu przez ks. Zarębę, rozmowa znowu się rozpoczęła o dzieciach i nadziei rychłego widzenia ich w Wólce. Sędzia cieszył się nią, chociaż zarazem czuć było jakąś obawę i troskę, która go niepokoiła. Dzieci teraz tak innem życiem żyły, z tak odmiennego przybywały świata! Szelawska myślała tylko o tem, jak się wnuki po roku niewidzenia wydadzą, czy podrosły, wypiękniały, zmieniły się bardzo? Rok w dzieciństwie i młodości tak czasem wielkie przynosi z sobą różnice!
Widząc obłoczek jakiś na czole męża, starała się jejmość rozpędzić go wesołem usposobieniem.. Ks. Zaręba wtórował siostrze dobrym humorem, i Kunaszewski nawet wtrącał się słówkiem nieśmiałem, ale Szelawski uśmiechając się im, pozostał zadumanym. Coś mu na sercu ciężyło..
Dzień jeszcze się nie skończył i na podwórzu dosyć jasno było, gdy wstano od stołu, bo wieczerza się zwykle z dwóch tylko potraw składała. Siostrzeniec przeprosił Szelawskich i natychmiast pospieszył na plebanię, niepokojąc się, czy go tam nie potrzebowano. Po wyjeździe jego Podkomorzyna zwróciła się ku ogrodowi, a Justysia, wedle zwyczaju, mając chwilę wolniejszą, towarzyszyła jej w tej przechadzce.
Wprawdzie jako przewodniczki nie potrzebowała jej staruszka, znając ulicę i ogród doskonale, ale bardzo lubiła Justysię i chętnie ją brała z sobą, bo przed nią się swobodnie skarżyć i wywnętrzać mogła, a razem o czemś od niej dowiedzieć. We dnie zaś dziewczę czasu nie miało.
Przechadzki te wieczorne należały do zwykłego programu.
Sparta na ramieniu dziewczęcia Podkomorzyna długo milcząc szła ulicą staremi drzewami wysadzaną. Justysia nie przerywała milczenia. Na ostatek Boduska, zwracając się ku niej, spytała.
— No cóż? jużeście się przygotowali na przyjęcie waszych gości?
— Bez mała czego, odparła Justysia poufale — zdaje się wszystko zapewnione..
— Tak! tak — przerwała Podkomorzyna, wam się zdaje, że macie już, czego tylko dusza zapragnąć może, ale dla pani Julianowej i Bronisławowej zawsze będzie mało, zawsze tym pieszczonym paniom czegoś zabraknie. O! ja choć nie widzę, ale doskonale to rozumiem.. Wszystko to popsute, rozmiękłe, do tych potrzeb nawykłe, których wy nie znacie nawet. — O! ja to wiem! Przygotować się potrzeba na to, że z was po kątach śmieszki stroić będą! Ja ci to mówię..
Justysia przerwała cicho.
— Cóż robić! myśmy i do tego przygotowane..
— Stary — dodała ciszej Podkomorzyna — ja po głosie to rozpoznaję, był zasępiony przy wieczerzy — nieprawda?
— Trochę — odparła Justysia, ale to tak co roku bywa. Najgorzej, że wina wszystkiego na mnie spada, ale ja to wolę, niżby na moję dobrodziejkę ją składano. Pani Julianowej, choć się uczę jej obyczaju, zawsze czegoś do umycia, ubrania i do śniadania zabraknie.. Przynajmniej mogą się potem z nas pośmiać z panią Bronisławową — bośmy wieśniaczki, i wielu rzeczy nie rozumiemy. Szczęściem moja dobrodziejka albo tego nie widzi lub do serca nie bierze, a pan... choć rozumie przyboleje.. potem mu to przejdzie..
— Poczciwi starzy, wtrąciła Podkomorzyna głosem stłumionym, oni się zawsze z tych odwiedzin wielkiej pociechy spodziewają, a potem tylko decepcyą mają i zmartwienie!!
— A! martwić się bo niema czem, przerwała Justysia, zmęczą się tylko nasi państwo, przez tych dni parę.
— Parę dni? zapytała Podkomorzyna..
— Tak — chyba parę, bo nic więcej. Julian, Bronisław i Kalikst, wszyscy oni mają zawsze o tej porze tak pilne interesa, tak się spieszyć muszą z powrotem!!
Nie wątpię, że rodziców kochają, że radzi ich widzą, no — ale mają też obowiązki, życie własne ich ciągnie. Dzieci! dzieci! tyle z nich pociechy, póki w kolebce i na ręku.
Westchnęła ciężko Podkomorzyna. Uszły kroków kilka, a Justysia dodała swobodniej:
— E! e! jakoś to będzie i jakoś się przebędzie! Ja się nawet nie bardzo trwożę, choć na mnie wiele rzeczy spada.. jam do tego nawykła.. W tym roku wszystko tak starałam się przewidzieć zawczasu — a choćbym jaką burkę dostała, byłem dobrodziejce oszczędziła kłopotu — chętnie ją zniosę!
— Burkę? przerwała z czułością Podkomorzyna, za cóż byś ty, mrówko pracowita, jeszcze burkę dostać miała!
Justysia pocałowała ją w rękę i wedle zwyczaju Boduska przechodząc do osobistych wspomnień, do własnych straconych dzieci, do osierocenia i tego życia na łasce — po raz tysiączny boleć zaczęła i opowiadać o szczęściu minionem.. Justysia starała się ją pocieszać i rozrywać, odciągając od przeszłości do teraźniejszości, — papląc o zachodach starego Konrada, łamiącego głowę, jak wiejskim i pańskim dogodzi podniebieniom, o Kunaszewskim przygotowującym zabawy dla dzieci, które z nich nigdy nie korzystały — bo one dla nich były zanadto proste i nie wyszukane. Właśnie pan Teodor pracował nad huśtawką...
Pomimo całej swej powagi, Podkomorzyna dawała się rozrywać plotkami, nawet tyczącemi się kuchni i Konrada. — Więc Justysia żartobliwie przypomniała rok przeszły, jak tajemniczo Julian i Bronisław późną nocą dobywali podróżne łakocie, ostrożnie żony podkarmiając niemi, i jak się to potem wydało. — Ale starzy Szelawscy nie dowiedzieli się o tej zgrozie, która Konrada do rozpaczy przyprowadzała. Corpus delicti, opróżniona porcelana po strasburgskim pasztecie, była nieprzepartym dowodem, iż kuchnia starego nie starczyła im i nie smakowała..
Justysia brała to lekko i żartobliwie, Podkomorzyna niemal tragicznie, mając za złe dzieciom iż się parę dni nie mogli poskromić, aby rodzicom i ich domownikom oszczędzić przykrości. Nie zapuszczając się tak głęboko, jak ona w rozpoznawanie przyczyn, dla których dzieci, wyszłe z pod tej strzechy, teraz się pod nią nie znajdowały już, jak w domu, Justysia żartowała z tego; pani Boduska przepowiadała rozbrat jakiś w przyszłości, który mógł się dać uczuć rodzicom boleśnie.. Ona wszystko brała tragicznie..
W istocie pomiędzy tem gniazdem starem, z którego wyszły dzieci, a nowym życia ich trybem, pojęciami, nawyknieniami — przestrzeń z początku mniej znaczna, coraz wzrastać musiała. Starzy nieruchomie stali w miejscu, młodzi szli z prądem wieku.. Życie wyrabiało w nich wymagania coraz dobitniej różniące się od tych, które rodzicom starczyły.
Co roku, mimowolnie wznawiały się o to spory, nie przez rodziców, ale przez dzieci wywoływane. Juliana raziło skromne do zbytku stanowisko ojca, oględność jego bojaźliwa w interesach, umyślne pozorne zubożanie się w oczach ludzkich, gdy on i ona spinali się do arystokracyi, największemi ofiarami gotowi okupić w niej prawo obywatelstwa. Pan Julian i żona co roku się starali rodziców nawracać, ale Szelawscy stali przy swym bycie skromnym. Pałacyku murować nie myśleli wcale, ani służby szaraczkowej w liberyą herbowną przebierać. Sędzia, przywiązany do swego pierworodnego, bolał, znajdując go na drodze fałszywej.. Nie czynił mu wyrzutów, ale dawał czuć, że to, co Julianowstwo zwali istotną potrzebą, dogadzało tylko ich próżności... Wychowanie też paniczykowate Chryzia nie smakowało dziadowi, ale z panią Julianową walczyć o to było trudno..
Sama pani, wniósłszy znaczny majątek, mając prawo nim rozporządzać, choć Julian własnego się też dorobił i powiększył wspólny, miała nad mężem przewagę. Zwolna poślubił on jej przekonania, i rodzice wpłynąć już na niego nie umieli..
Pomimo wielu ustępstw, za każdym świętym Janem, pomiędzy ojcem a synem przychodziło do sporów, które niesmak pewien zostawiały po sobie.. Stary wypowiedziawszy co myślał otwarcie — milczał potem, zostawując Julianowi swobodę..
Z Bronisławem, który, jakeśmy mówili, w hierarchii urzędniczej, zdolnościami i pracowitością dorobił się w prędce wysokiego stanowiska, różnice pojęć i zdań, choć mniej wyraziste, także się czuć dawały.
Szelawski stary wolałby go był widzieć swobodniejszym, mniej zależnym — bodaj gospodarzem na wsi raczej, niż panem Radcą, i mniej chciwie choć dotąd szczęśliwie — spekulującym. Bronisław mówił ciągle o milionach, a stary tego roznamiętnienia do nich, tej ich potrzeby, gorączki złota, która syna w coraz niebezpieczniejszą grę ryzykowną rzucała — nie rozumiał. On średni stan i zamożność, ową aurea mediocritas, uważał za najpożądańszą, obawiając się roznamiętnienia dla grosza — auri sacra fames.
Na ostatek i z najmłodszym Kalikstem nieraz ojciec się musiał posprzeczać. I ten, zamiast iść powoli, dorabiać się na świecie wziętości stopniowo — gorączkowo dobijał się spraw najtrudniejszych, narzucał, cisnął, podejmował interesów najbardziej zawikłanych, przywiązując, równie jak bracia starsi, zbytnią wagę do szybkiego dorobku — do stosunków z temi sterami, do których wcielenie się zawsze okupiać potrzeba.
My, powtarzał mu stary Szelawski, mieliśmy dawniej za prawidło: ziarnko do ziarnka, zbierze się miarka — dziś wy się wszyscy spieszycie nadto, chcielibyście nie dojść, ale doskoczyć odrazu do celu, rzucacie się na złamanie karku, nie zważając na to, że wszystko stawiacie na jednę kartę.
— Czasy się zmieniły! odpowiadał pan Kalikst.. Chcemy parą i szybkim pociągiem stanąć u mety.. Trudno się oprzeć prądowi — obyczaj wieku!!






Po długiem niewidzeniu, gdy się zjedzie rodzina, w pierwszej chwili, niema najzimniejszego serca, któreby się nie poruszyło, niema oczu, któreby mimowolnie łzą nie zaszły.
Najostyglejszy człowiek czuje się wspomnieniami młodości wstrząśniętym.
Chwila to niczem niezamąconego a krótkiego szczęścia. Dzieci szukają w twarzy rodziców zmian, jakie czas mógł wywołać — starzy cieszą się temi co porozkwitali i powyrastali.
Witając przybywającą swą gromadkę, Szelawscy w istocie dumni nią być mogli. Cała ona wyglądała tak zdrowo, dostatnio, wypieszczona przez los szczęśliwy, — na licach jej czytać było można takie z życia i bytu własnego zadowolenie — że Bogu za to należało dziękować!
W ganku powstała wrzawa, śmiechy, wykrzyki, wołania. Ściskano się, całowano, patrzono sobie w oczy.
— A! Julian utył! mówiła matka..
— Starzeję! odpowiadał syn, całując ją w rękę.
— Julianowa odmłodniała, wypiękniała! — wołał stary.
— A Bronisławowa — ujęła się Sędzina — ściskając drugą synową — patrzajże, jak pączek różany! Tylko zawsze delikatna!
Dziad i babka chwytali po kolei, trochę sztywnego, ale ładnego Chryzia, wyrywali sobie dzieci Bronisławowstwa, trochę zmięszane i dzikie.
Dwie synowe, im mniej może im obu dworek stary szlachecki smakował, w początkach się tem wdzięczniej starały do niego uśmiechać, wszystko tu znajdując, najśliczniejszem i najmilszem.
Pytania, odpowiedzi, niedokończone opowiadania krzyżowały się nieustannie.. Sędzinie na twarz wystąpiły kolory, Szelawskiemu ze wzruszenia ręce drżały.
Z kolei uścisnąwszy synów, powracał do każdego z nich, zadając pytania, obawiając się dla jednego z nich okazać obojętniejszym. Sędzina tymczasem zajmowała się paniami, przepraszając je z góry, jeżeli w Wólce nie będzie im tak wygodnie, jakby pragnęła.
Julianowa półgębkiem zaręczała, że w Wólce, w kochanej Wólce, u rodziców zawsze im było najlepiej, najwygodniej, — że wszystko tu było doskonałe.
Bronisławowa potwierdzała wymuszonemi uśmiechami.
W sali jadalnej przygotowywano herbatę, nie czekając na Sabinę, której się tegoż dnia spodziewano, ale godzina przybycia nie była oznaczoną.
Sabina, córka państwa Szelawskich, która, po mimo skromnego posagu, wyszła za bardzo zamożnego, starej i pańskiej rodziny człowieka, zakochanego w niej dla piękności, którą słynęła — opływała także w dostatkach, a żyła w tym świecie, do którego Julianowstwo tak bardzo dostać się pragnęli. Pani Julianowa musiała próbować przez siostrę braterską ułatwić sobie wstęp do niego i zostać zawiedzioną, gdyż — pomimo pozornej uprzejmości, między paniami chłód panował.. Mąż Sabiny na Słupi Słupski, chlubiący się starym rodem, unikał zbyt ścisłych z rodziną żony stosunków. Julianowstwo ze swemi pretensyami do państwa, wydawali się im obojgu śmiesznymi. — Bronisława Słupski traktował grzecznie, ale tak zimno żeby mu się nie dać spoufalić z sobą. Mecenasem się posługiwał w interesach, ale trzymał go także od siebie w pewnem oddaleniu.
W drugich znajdując pretensye do arystokracyi — śmiesznemi, sam pan Adolf miał tę wadę, u nas dosyć pospolitą, że swemi z nią stosunkami lubił się chwalić, okazując, że żył na stopie równości — kuzynkowie hrabiowie i książęta, z ust mu nie schodzili.
Żona obyczaj ten przejęła od męża.
Szelawski pozwalał sobie czasem z zięcia żartować, ale bardzo delikatnie. — Każdy ma swą słabostkę, mówił, a Adolf nie winien, że go tak wychowano.
Oboje państwo Adolfowstwo byli młodzi, piękni i parą dobraną.
Elegancya dobrego smaku, podnosiła wdzięk ten, którego im zazdroszczono. Julian bardzo także przystojny mężczyzna, żona jego ładna kobieta, przy Słupskich wyglądali pospolicie, nie mieli dystynkcyi. Bronisławowa, zgrabniuchna, śliczna, delikatna, przypominała subretkę.
Ta mało na pozór znacząca, różnica powierzchowności, przyczyniała się też do żywienia między rodziną pewnego rodzaju zazdrości i — chłodu.
Miano już zasiadać do herbaty, gdy klaskanie z bicza, kazało się domyślać przybycia Sabiny z mężem.. Julian z przekąsem nazywał ją panią hrabiną. Ruszyli wszyscy na przyjęcie, nie wyjmując rodziców.
Przed gankiem stała już śliczna kareta podróżna, za którą w pewnem oddaleniu postępował angielski furgon ze służbą i pakunkami. Służba w liberyi herbownej otwierała powóz, gdy Szelawski podniósłszy ręce, witał i błogosławił wysiadającą córkę. Przybywała ona tak wystrojona, jak gdyby nie odbyła długiej i nużącej podróży.
Pan Adolf w wieczornem, wiejskiem ubraniu angielskim szykiem, miał minę lorda, i widać było, że ta anglomania nie była w nim mimowolną.
Uderzająco piękną była jeszcze pani Adolfowa, ale wdzięk jej twarzyczki przypominał nieco te sztychy keepsakowe, którym nic zarzucić nie można, oprócz, że im brak życia, i że są bardziej lalkami, niż kobietami. Jakim sposobem córka pani Sędzinej, wychowana w Wólce, nie znająca dawniej innego świata nad ten, co ją otaczał, mogła się pod wpływem męża przeistoczyć na taką idealną modną panią — wiele osób tego nie rozumiało..
Kochała męża, sfery, w które weszła, odpowiadały jej usposobieniom — i przekształciła się zupełnie, zastosowując do nich.
Dawniej była ona do Justysi podobną, skromną dzieweczką, dziś miała powagę i urok królowej, a tak z wysoka na świat patrzała.
Stojąca zdaleka Julianowa na widok wystrojonej tak smakownie Sabiny pobladła, i obie z Bronisławową spojrzały na siebie znacząco. Adolf wprawdzie ojca żony pocałował w rękę, to jest pochylił się ku niej, ale natychmiast wyprostowawszy się, przybrał ton pański, lekceważący, pogardliwy niemal, do którego był nawykłym. Do każdego jednak po kilka słów grzecznych przemówić się czuł obowiązanym.
Wprost od ganku całe towarzystwo przeszło do przygotowanej wraz z wieczerzą herbaty... Było to ustępstwo dla dzieci i wyjście z obyczaju zwykłego, ale kolacya się też spóźniła.
Przy herbacie Justysia w sukience opiętej, ciemnej, z białym prostym kołnierzykiem, gospodarowała, posługiwała.
Nie narzucała się ona z powitaniem gościom, ale panowie i panie wiedząc, jakie łaski miała u Sędzinej, z kolei czuli się w obowiązku słówkiem lub ruchem okazać, że o niej nie zapomnieli. Za każdym razem dziewczę zarumienione kłaniało się bardzo nizko.
Matka rozpłomieniona nie wiedziała sama jak synowe i córkę posadzić miała, aby żadna z nich nie czuła się upośledzoną. Zostawiła więc wybór miejsc im samym, a że Julianowa siadła przy Podkomorzynie, Sabina, jakby od niechcenia pierwsze lepsze zajęła krzesełko na szarym końcu.
Zdawało się jej, że — miejsce przy Podkomorzynie właściwie może — komu innemu należało.
Stary Szelawski tych wszystkich maleńkich odcieni nie widział wcale, i nie przywiązywał do nich wagi, ale po upływie godziny może, gdy ożywienie początkowe ostygło — sztywność, z jaką się wszyscy ocierali o siebie, mocno się już czuć dała.
Mierzono się oczyma, przesadzano w grzecznościach, a raził chłód, który panował między rodzeństwem. Nie dotykał on rodziców, którzy byli rozrzewnieni i szczęśliwi.
Gdy się to działo w salce jadalnej, w dworku przygotowania do ulokowania tych wszystkich gości, do rozmieszczenia ich, dostarczenia rozmaitych drobnostek — sprawiały zamęt niesłychany. — Służba biegała, tracąc głowy, wywoływano co chwila zapytaniami Justysię, dziewczę powracało po rozkazy do Sędzinej, do koła domu nie ustawała pospieszna krzątanina, nawoływania i krzyki.
Z samą już służbą tak wykwintną, jak państwa Adolfowstwa i Julianowstwa, niemało było zachodu. Spoglądała ona bowiem na starą czeladź i domowników Szelawskich z takiej wyżyny, jakby za ujmę miała z nią się pospolitować.
Rozporządzenia pani Szelawskiej w wielu względach musiały być zmienione. Pani Bronisławowa chciała mieć przy sobie dzieci, kamerdyner pana Adolfa dla pana wymagał osobnego pokoju i krzywił się, gdy mu jeden wspólny z panem Julianem wskazano.
Pani Julianowa żądała, aby Chryzio nie na górce, ale przy ojcu pozostał... a tam trudno było trzecie łóżko postawić.
Wszystko to o tę nieszczęśliwą Justysię się obijało i rozbijało, bo Sędzina tak była swojem szczęściem zajęta, że całując ją i ściskając powtarzała. — Rób sobie co chcesz, moje dziecko! Ja już nic nie wiem, oprócz, że ich mam.
I biedne dziewczę, narażając się, musiało łamać głowę nad tem, jak żądaniom dogodzić i wszystkim uczynić zadość, albo przebłagać.
Herbata i wieczerza przeciągnęły się bardzo długo, rozmowa stała ożywioną, chociaż mówiono tylko o sprawach ogólnych, gospodarstwie, cenie wełny, zboża i majątków... Sędzina tymczasem dopytywała o wnuków, których jej nie przywieziono. Sabina szczególniej się uniewinniać musiała, bo nie przywiozła żadnego.
Po dziesiątej nareście czas było pomyśleć o spoczynku, a właściwiej o rozejściu się, bo każdy tyle miał jeszcze do czynienia u siebie, przed położeniem się do snu, że wiele czasu upłynęło, nim świece pogaszono, rozmowy ustawać zaczęły, i spokój powrócił. Justysia i czeladź, która na dzień jutrzejszy tyle miała do przygotowywania, o spoczynku ani mogła pomyśleć.
Pan Adolf z Julianem w jednym pokoju pomieszczeni, radzi nie radzi, musieli sobie wzajemne czynić ustępstwa. Adolf nawykły był do nocnej lampy i bez niej nigdy nie sypiał. Julian zaś przy świetle sypiać nie mógł. Trzeba było ocillensią tak postawić, aby przyświecając jednemu, dla drugiego mogła być niewidoczną.
Materace w Wólce okazały się twarde i nie elastyczne, łóżka ciasne, pani Adolfowa znajdowała miednice do umywania za małe, a wodę za twardą. Zamiast do studni, posłano po nią do stawu.
Słowem niemal wszyscy kwaśno jakoś ten dzień zakończyli, przewidując, że następny, który był wigilią świętego Jana, także się okaże do przebycia nie łatwym.
Panie elegantki miały mnóstwo rzeczy do prasowania, a żelazek dwa tylko znajdowało się we dworze, z których jedno nadłamane. Służące zawczasu zapowiadały opóźnienie z ubraniem, a pani Julianowa kwaśno się skarżyła przed mężem, iż nie wiedziała, że nawet żelazko potrzeba było przywieść z sobą.
Od brzasku wszystko było na nogach, oprócz podróżnych. Sędzina sama poszła dojrzeć śmietanki do kawy i lukrowanych sucharków. Konrad latał jak oparzony, po drodze pędzając kuchtów.
Na ten dzień, który starzy sam na sam z dziećmi spędzić mieli, rachowali najwięcej, że się szeroko rozmówią o interesach, dowiedzą od nich, jak się im powodzi, nacieszę niemi bez przeszkody.
Synowie też pragnęli zbliżyć się do ojca, bo każdy z nich coś z sobą przywoził, o czem na osobności, we cztery oczy chciał mówić z Szelawskim lub z matką.
Julian nie tracił nadziei, że potrafi nakłonić starego, aby stopę, na której żył, odmienił, wygodniej się urządził, a skromnością swą (jak się wyrażał) ich nie kompromitował. Co roku wznawiała się rozmowa o tem, a Julian miał nadzieję, że z pomocą żony i siostry potrafi rodziców nakłonić.
Bronisław miał interes osobisty — wiedział, że ojciec znacznemi mógł rozporządzać kapitałami, a te wedle jego obrachunku, ledwie mu pięć do sześciu mizernych procentów przynosiły. Chciał go namówić do powierzenia ich sobie, — z obrotu ich spodziewając się zysków ogromnych.
O tem inaczej mówić, jak na cztery oczy nie było podobna.
Mecenas, wezwany właśnie jako radca prawny przez hr. Z. — do spółki, która się zawiązywała, również na kapitał ojca zwróconą miał uwagę, chcąc go namówić do wzięcia udziału w przedsiębiorstwie. Obiecywały się dywidendy bajeczne, konkurencyi żadnej nie było.
Żaden z braci nie zwierzał się z swych myśli drugiemu, — szło o to, jak do ojca dostąpić, i bez przeszkody mu wyłożyć, przekonać, iż powinien był we własnym interesie posłuchać rady syna. Mecenas, który dawniej był ulubieńcem matki, trochę na jej pośrednictwo rachował.
Zebrano się na śniadanie, na które panie pościągały się późno, w rannych toaletach, zniecierpliwione ubieraniem się w ciasnocie, bez dużych zwierciadeł i w niewygodnych warunkach. Bronisławowa z pomocą jednej służącej, zmuszoną była ubierać troje dzieci, miała też aż zaczerwienione oczy.
Stary Szelawski wyszedł wyświeżony, wesół, szczęśliwy, i otoczony rodziną, pozostał już w salce, z kolei przywołując do siebie to jednego, to drugiego syna.
Żaden z nich nie oddalał się, czatując na to, aby się drudzy rozeszli, i tak do obiadu nikt się z nich poufale z ojcem nie mógł rozmówić. Jeden pan Adolf swobodniejszy, przechadzał się z cygarem po ogrodzie, naglądając po kątkach...
Około południa znalazł wreście Bronisław sposobność po cichu zapytać ojca, czyby z nim na osobności się nie mógł rozmówić!
Szelawski się rozśmiał.
— Cóż to! masz jakie sekreta? zapytał.
— Sekretów nie mam żadnych, odparł Bronisław, ale nie wszystko rad człowiek w świat puszczać. Mały interesik mam, który i dla mnie i dla ojca może być nie bez znaczenia.
Szelawski spojrzał i rzekł sucho.
— Znajdzie się chwila.
— Jutro z powodu gości do ojca przystąpić będzie trudno — dodał syn.
Ponieważ żona w tej chwili Bronisława odwołała, Kalikst czatujący w ganku, zbliżył się do ojca, i zamiast domagać się rozmowy na osobności, przysiadł się do niego, poczynając wprost rozpowiadać o zawiązującej się spółce, o swoim w niej udziale, i o wielkich na niej sperandach.
Los mu tak sprzyjał, iż nikt nie przeszkodził, a Mecenas w końcu zagadnął ojca, czyby i on także nie chciał należeć do tak pożytecznego a wielce obiecującego przedsiębiorstwa, dla którego samo imię założyciela było rękojmią powodzenia.
— Ojciec kochany kapitały ma na pięciu, sześciu procentach po ludziach — dodał w końcu, tu dywidenda musi dać najmniej piętnaście, a stracić niepodobna.
Szelawski siedział zamyślony, zakłopotany, i długo patrzał na syna.
Tak, rzekł — wszystko to być może, ale wszelkie podobne przedsiębiorstwo na straty też narażone bywa. Wolę mniejszy zysk, a spokój święty.
Potrząsnął głową.
— No — a gdyby ojciec mnie na to pożyczył? — spytał Kalikst.
— Na spekulacyą pożyczać, — odparł stary — nie godzi się. Mógłbyś narazić mnie i miałbyś na sumieniu. Cudzem spekulować, wierz mi — niebezpieczna.
— Zmięszany nieco Mecenas umilkł.
— Szkoda, dorzucił po chwili — kraj na tem traci — gdy kapitały nie są właściwie użyte. Cudzoziemcy z tego korzystają. Przemysł nasz podnieść należy...
— Jam do tego za stary — rzekł Szelawski, a i tobie oględnym być życzę. Przynajmniej nie wkładaj w to wszystkiego. Najpewniejsze spekulacye nie dają się obrachować — i zawodzą. Ja się ich już wyrzekłem.
Kalikst spuścił głowę zmięszany, bo wiedział, że po takiej odprawie, ojca by już namawiać było daremnem.
— Ja — dokończył mam taką wiarę w powodzenie naszej spółki, że nie wahałbym się włożyć w nią wszystkiego, co mam — ale nie mam wiele!
Powracający spiesznie do salonu Bronisław przerwał im rozmowę. W progu dosłyszał słów ostatnich, domyślił się o co chodziło, i skorzystał z tego, aby naprowadzić na własne spekulacye na domach, o których począł rozpowiadać szeroko...
Utrzymywał, że teraz właśnie pora była budować, bo miasto się rozrastało, ludność powiększała, lokale coraz drożej płaciły... Przywodził cyfry i fakty, Szelawski słuchał, ale milczał, i wcale się nie dawał poruszyć. Nie zdawało się go to bynajmniej zachęcać do próbowania szczęścia.
Wtem i Julian przyłączył się do rozmowy, ale stanął w opozycyi przeciwko Bronisławowi, dowodząc, że zawsze najlepszą lokatą kapitałów była ziemia, gdyż tej wartość rosła ciągle, a budowle z czasem na szacunku tracić musiały.
Dotknąwszy tego przedmiotu, począł opisywać dobra przyległe jego posiadłości, które właśnie na sprzedaż były wystawione, i znajdował, że ojciec by je nabyć powinien, etc. etc. On sam żałował bardzo, iż kupić ich nie mógł..
— Ze wszystkiego i jabym już ziemię wybrał, odparł stary nie bardzo się dając tem ożywić — ale w kupowaniu trzeba mieć na uwadze, ażeby się też nie obciążać zbytecznie pracą, której podołać trudno. Przez posły wilk nie tyje, samemu trzeba pilnować.. O oficyalistów u nas trudno..
Wszyscy synowie znajdowali ojca nadzwyczaj ostygłym i zamkniętym w sobie.
Panie i dzieci wchodzące z Sędziną, zmusiły przerwać te rozprawy.
Starzy gdy tylko mogli rozpocząć pytania o wnukach, o ich wychowaniu, zdolnościach, natychmiast się ku temu zwrócili.
Ale i tu, warunki pedagogiczne rodzice rozumieli inaczej, starzy po swojemu, jak to niegdyś bywało, i zgodzić się było trudno.
Tak zszedł dzień cały, a ku wieczorowi wszyscy, nie wyjmując rodziców, czuli się zmęczonymi. Synom próby z ojcem nie powiodły się, więc i humory były nieosobliwe. Wieczorem ożywiona bardzo rozmowa ranna stała się jakąś ostygłą, ciężką, i chwilami długie milczenie ją przerywało. Spodziewano się ks. Zaręby, któryby był pożądany wszystkim, ale nie przyjechał dnia tego.
Nazajutrz grozili goście liczni z sąsiedztwa, dla panów Adolfa i Juliana szczególniej wstrętni, bo to wszystko była drobna szlachta, zadrewniona, do lepszego towarzystwa liczyć się nie mogąca, rubaszna, i zbyt się spoufalająca.. Ton, który ona nadawała zebraniu, jej wesołość, obejście się z młodymi Szelawskimi raziły ich nieprzyjemnie.
Części składowe towarzystwa imieninowego, znane były z lat dawniejszych pp. Adolfowi i Julianowi, a mało się tu co zmieniało, mogli więc zawczasu wiedzieć, jak ich ściskać i całować niemiłosiernie będą sąsiedzi..
Niestety! wszystko, czego się obawiali, co przewidywali, spełniło się wedle dawnego programu. Wcześniej od innych przybył ks. Zaręba w nowej sutannie, dystynktoryum na piersiach, wesół i nielitościwy dla kuzynów, z których żartować lubił, a nic go rozbroić nie mogło. Im więcej ich drażniła jego prawdomówność — tem więcej nią im dokuczał, wyśmiewając szczególnie pańskie tony i zbytnie elegancye.
Około południa ciasno być zaczęło nietylko w pokojach, ale w ganku i w sieni. Bryczki, koszyki odwieczne, najtyczanki, landary, powozy, którym nazwiska dobrać było trudno, nadciągały jedne po drugich.
Do odwiedzenia Wólki w tym dniu przyczyniała się i ciekawość, zbliżenie do gości zdaleka, młodych Szelawskich i Słupskiego, o których zamożności i stosunkach wiele tu rozpowiadano.
Nie brakło więc nikogo z dawniej znajomych, a młodzi panowie otoczeni, badani, zamęczani pytaniami ledwie starczyć mogli natrętom serdecznym, z którymi w dodatku ciągle się całować było potrzeba, co Juliana do rozpaczy przyprowadzało.
Śniadanie trwało aż do obiadu, który się opóźnił, bo stoły potrzeba było powiększać, choć z domowników nikt do nich nie myślał siadać. Stary Konrad wysadził się z obiadem, dwoma zupami, z których jedna była rakowa, ze szczupakiem olbrzymim i bardzo łupkim, z pyramidą wspaniałą i galaretą. Wszyscy, oprócz młodych Szelawskich unosili się nad sztuką kuchmistrzowską starego Konrada, któremu też nie zbywało nigdy na kuchtach oddawanych tu na naukę.
Począwszy od zdrowia solenizanta, poszły potem koleją niezliczone toasty aż do nieuniknionego — kochajmy się! — które Adolf i Julian spełnić musieli, spoglądając na siebie z ironicznym uśmiechem.
Panie, które niewiele jadły, krzywiły się, szeptały, i znużone wstały nakoniec od stołu, zostawując mężczyzn na ożywionych rozmowach przy pełnych kieliszkach..
Nie było we zwyczaju w Wólce nigdy podawać szampana, zastępowało go daleko kosztowniejsze węgierskie stare — braku tego napoju nikt nie czuł, oprócz Adolfa i Juliana, którzy do niego byli nawykli.
W ogóle, chociaż goście się nie bardzo może ubawili, żadnym dysonansem dzień ten nie został zakłócony i wszystko odbyło się w należytym porządku, dzięki zabiegliwości Justysi, która zmęczona, głodna, z wypalonemi na twarzyczce rumieńcami, nie usiadła i nie spoczęła, aż ostatni z sąsiadów rozjeżdżać się poczęli.
Sędzia usunął się do swego pokoju, aby spocząć nieco, bo sprawowanie obowiązków gospodarza, w którem synowie mało go wyręczali, w końcu starego znużyło.
Ku wieczorowi wszyscy się jakoś rozpierzchli i panie poszły do swoich pokojów.. Z przybyłych nie pozostał nikt oprócz ks. Zaręby, który się liczył za domownika i członka familii — ten pozostał do nocy, bo ciekawym był braci, z którymi się rozmówić dotąd nie mógł poufałej, oni też, znając, jaki miał wpływ na ojca, radzi go byli zaskarbić sobie.
Nie była to rzecz łatwa, gdyż proboszcz ze swych przekonań i trybu zapatrywania się nie czynił ustępstw nikomu.
Pierwszy Mecenas Kalikst wyszedł z nim do ogrodu, zamierzając próbować, czy — nie pozyszcze go sobie.
— Coś ty mi, panie bracie, rozpoczął wesoło ks. Zaręba, chmurno i znużony wyglądasz? hę? Jakże tam u was? Co się z tobą dzieje? Nie myślisz się żenić? Matce byś tem sprawił radość wielką, bo znajduje, że mało ma wnucząt i że jesteście skąpi, bo jej nie chcecie się nawet pochwalić z niemi.
Mecenas rad nie rad musiał się dostroić do żartobliwego tonu.
— Gdzie mnie myśleć o ożenieniu? odezwał się. Jestem dopiero w dorobku.. Szłoby mi dobrze, ale co chwila się rozbijam o to, że nie mam za co rąk zaczepić?
— Jakto? przerwał proboszcz — przecież tobie nie potrzeba wkładać nic, oprócz pracy i doświadczenia. Czyż i ty na wzór Bronisława, rzucasz się w spekulacye?
— Nie rzucam się, ale one same mi się narzucają, odparł Kalikst. Ot, naprzykład teraz.
I począł rozpowiadać o spółce, w której chciał wziąć udział koniecznie.
— Przyznam ci się nawet, dokończył, że ojca namówić do niej chciałem, albo przynajmniej skłonić do pożyczenia mi — ale ojciec.. głuchy..
— Znasz go przecie nie od dziśdnia, odparł ks. Zaręba. Ma swe przekonania, swój system, i tego się trzyma, a ma słuszność, wierz mi. Nadaremnie go więc męczyć tem. Przekonacie się kiedyś, że stary jest przewidujący i sądzi o rzeczach zdrowo. Namawiać go na ryzykowne przedsiębiorstwa, stracony czas, a czynicie mu tem przykrość. Jabym ci był to odradził.
— Nie nalegałem wcale — wtrącił Kalikst — nawiasowo się o tem zgadało.. Wy tu na wsi, poza światem, zastarzałe macie uprzedzenia i pojęcia. Boicie się wszystkiego..
Ruszył ramionami ks. Zaręba.
— Dajcie nam pokój, rzekł — wam tylko bogactwa i pieniądze w głowie.. — my wolemy błogosławiony spokój i mierność. Nie znajdujesz, że wujowstwo tak jak są, są szczęśliwi, po cóż mają więcej i czego innego szukać?
— Ale, mój bracie — przerwał Kalikst, trochę zniecierpliwiony. — Mogliby nierównie żyć wygodniej, weselej, w lepszem towarzystwie, w warunkach świetniejszych, — gdyby tylko chcieli..
— A jeśli im z tem dobrze? — zawołał ks. Zaręba. Swojego szczęścia i pojęć nikomu, narzucać nie godzi się. Mówisz o lepszem towarzystwie, czy znajdujesz, iż to, w którem my się obracamy, jest złe?
— Broń Boże, ale przyznasz mi — dodał Kalikst, że nie wygląda ono świetnie!
— Czy i ty zachorowałeś jak Julian, na rozmiłowanie się w elegancyach i państwie?
Ks. Zaręba poruszył ramionami.
— Rodzicom inne życie, towarzystwo, obyczaj chcieć narzucić, byłoby okrucieństwem i egoizmem z waszej strony — mówił dalej. Przynajmniej ty, mój Kalikście, nie powinieneś się przyczyniać do tego..
Ja bo — dodał nieco zmieszany Mecenas — nie mam pretensyi uczyć starych życia — tylko mi żal, że przy takich środkach robienia fortuny, jakie ma ojciec.. wegetuje..
Westchnął. Ksiądz na niego popatrzył niemal z politowaniem.
— Za to wy — rzekł, żyjecie co się zowie, piersią całą! Zważcież, rodzice was nie nawracają, dają wam swobodę, a wy jej starym odmawiacie? Suum cuique, każdy wiek, temperament, ma inne skłonności i popędy.. Wszystko to może potrzebne i kompensuje się wzajemnie..
To mówiąc ks. Zaręba, po małym przestanku, umyślnie rozpoczął z innej beczki.
— Wuj, jak widzisz, nic a nic nie postarzał, wujenka taka ruchawa i ożywiona jak była.. Powinniście się cieszyć. Na tych naszych starych czuć i widać i błogosławieństwo Boże.. Co to za ludzie! Ja zblizka na nich patrząc — wielbię. Co to za spokój ducha, jaka łagodność i wyrozumiałość!
Kalikst słuchał milczący, myślami goniąc pewnie gdzieindziej.
— Sędzinie tylko brak wnuczka, któregoby wychowywać mogła — dodał, i rachuje na ciebie, gdy się ożenisz.
— Ja! przerwał Kalikst — ale ja nie myślę wcale o ożenieniu. Nie mam na to czasu.
— A gdy się potem żenić zechcesz, będzie po czasie, dodał Zaręba.
Kalikst poruszył ramionami.
Szli dalej ulicą. Proboszcz chciał się zapewne dowiedzieć coś o Bronisławie i zagadnął o to Mecenasa.
— Bronisławowi jak się powodzi? zapytał.
— O ile ja wiem, dobrze — odparł Mecenas, chociaż nie wszystkie jego spekulacye i pomysły są szczęśliwe. Rzuca się zbytecznie. Lękam się, aby gorączka budowania w końcu go nie zawiodła.. Słyszę, że na giełdzie gra namiętnie. Wcale to co innego, spekulacye jak ja je rozumiem, a taka gra, w którą on się dał wciągnąć; ale Bronisława przekonać trudno, powodzenie to dotychczasowe go zaślepia..
Zdaje mi się, nie wiem, szepnął ciszej, że Bronisław także może ojca by rad nakłonić do spółki z sobą...
— Możesz być spokojny, rozśmiał się proboszcz, bo wuj ani dla niego, ani dla ciebie nie ustąpi ze swoich przekonań, zostawcie go przy nich.
— Naturalnie, jeżeli mu z tem dobrze — westchnął Kalikst...
Zaczęli mówić o rzeczach obojętnych.
Gdy się to działo w ogrodzie, Bronisław wypatrzył chwilę i znalazłszy ojca samego, wystąpił nie z prośbą, ale ze sprawozdaniem ze swego stanu majątkowego i z dorobku, który winien był swej zabiegliwości..
Szelawski słuchał go z zajęciem, zdawał się cieszyć nawet, lecz nie okazał, ażeby mu drogi i środki obrane, wielce się podobały.
Gdy w końcu zmęczony Radca mówić przestał, ojciec westchnął.
— Cieszę się, że wam się powodzi, rzekł. Wszyscy uganiacie się za fortuną, jak widzę.. Za moich czasów było inaczej, myśmy ją uważali za narzędzie, nie za cel zabiegów..
Dzisiaj inny jest prąd wieku.. Wszystkie wasze wysiłki, całe staranie, aby się prędko dorobić i wiele, a im się więcej dorobi, tem chciwość rośnie.. i tak niema temu nigdy końca.
Uśmiechnął się staruszek..
— Wszyscy jesteście szulery i gracze..
— A! przerwał, chcąc się wytłumaczyć Bronisław, mamy dzieci, dla nich więcej, niż dla siebie pracujemy..
— Chcecie więc, aby oni próżnować mogli? odparł stary. Mnie się zdaje, że dać im wychowanie i pierwsze środki do zużytkowania go — to obowiązek rodziców. Niech potem pracują.
W ten sposób chłodno, spokojnie, Szelawski odpowiadał synom, sprowadzając zawsze rozprawy z nimi w tym przedmiocie do tak prostych założeń, że dalej już sprzeczać się nie było podobna. Na ostatek zaś, z taką tolerancyą i poszanowaniem ich swobody się oświadczał, że musieli mu odpłacać wzajemnością, nie śmiejąc nalegać.
Bystrzejszy może od braci, Radca postrzegł teraz, że na rodziców wpłynąć, wprost tak szturmem ich biorąc, nie było można, i że nieznaczne, powolne jakieś działanie, na drogach, mniej widocznych, skuteczniejszem być mogło.
Nie nalegając więc, łagodnie i wesoło, zakończył ogólnikami i życzeniami na przyszłość.
Lice staremu Szelawskiemu się rozpogodziło.
— Dzięki Bogu, rzekł — i nam jakoś nie źle na świecie i wam się powodzi — nie pragnijmy nadto..
Późnym wieczorem, wszyscy już wiedzieli, po próbach bezskutecznych, że z niczem z Wólki odjadą. Nie skarżył się żaden, nie chcąc się wydawać z tem, co miał na myśli, owszem nadrabiali humorami, aby nie okazać, że się zawiedli.
Zjazd ten familijny, po którym sobie każdy z nich coś obiecywał, okazał się kropla w kroplę podobnym do tych, co go poprzedziły. Wieczorem już wszyscy poczęli przebąkiwać o tem, jak niezmiernie spiesznie im było z powrotem do domu. Julianowa niepokoiła się o resztę dzieci. Julian był zaproszony przez kogoś, Adolfowstwo spodziewali się u siebie kuzyna, hrabiego.
Bronisław, upartszy od innych, byłby może pod jakimś pozorem dał się dłużej jednym dniem zatrzymać, dla rozpatrzenia się i pozyskania sobie matki — ale żona jego pieszczona, delikatna a niekontenta, że wszędzie ją Adolfowa i Julianowa zaćmiewały, zniechęcona — oświadczyła, że za nic w świecie dłużej tu bawić nie może.
Mąż musiał być jej posłusznym.
Nazajutrz rano, powozy stały przed dworkiem, pakowano, wynoszono, wybierali się wszyscy, w chwili rozstania — cudem jakimś rozbudziło się znów uczucia trochę..
Stary Szelawski miał łzy na oczach, żona jego z wnukami nie mogła się rozstać, szczególniej z córeczką Bronisławowej, którą by była rada zatrzymała, ale matka się jej wyrzec nie chciała.. ani na miesiąc nawet.
Stojąc w ganku, starzy błogosławili odjeżdżającym krzyżem świętym.






Po odjeździe pozostawało przywrócenie porządku w domu, co ani prędko ani łatwo do skutku przyjść nie mogło. Od piwnic począwszy do strychu, wszędzie, wszystko było do góry nogami poprzewracane, bo w czasie tej trzydniówki, nikt o ładzie nie miał swobody pomyśleć. Spieszono się, chwytano, aby dogodzić wymaganiom, wiedząc, że stan ten nie potrwa długo.
Stary Konrad, wydawszy ostatnie śniadanie, siedział sparty na stole, i na kuchtów zdał obiad, bo mu już sił zabrakło.
Justysia w czasie pożegnań stała zdaleka, odpowiadając ukłonami na spojrzenia i ruchy, któremi się jej pozbywano, nieco zazdrośnie spoglądając na faworytkę. Wszyscy znajdowali, że Sędzina psuła sierotę i nadto się do niej przywiązywała..
Gdy Mecenas ostatni siadł do powozu, załzawiona staruszka, spostrzegłszy Justysię, podeszła ku niej z rękami podniesionemi, w milczeniu i ściskać ją poczęła.
Było to zarazem nieme podziękowanie i uznanie, że teraz tu ona dzieci zastąpić miała. Nie powiedziała jej tego, ale pomyślała staruszka. — Ona jedna jej została.
Dzieci rozbiegły się znowu, wnuków jej powierzyć nie chciano, ale miała tę sierotę, wychowaną jak własne dziecię, serce się nią zaspokoić musiało..
Justysia rozrzewniona także całowała ją po rękach.
— Musisz być na śmierć zamęczona, odezwała się w końcu staruszka — idź, proszę cię; odpocznij, połóż się, nie spałaś dnie, noce.. ja wiem.. Kredencerz i Mateuszowa cię wyręczy..
— A! niech dobrodziejka wierzy mi, całując w rękę Sędzinę, odpowiedziała Justysia — ja wcale tak zmęczoną się nie czuję. Jestem młodą, mam siły, pani by wypoczynku potrzebowała.
Staruszka nie odpowiedziała nic, choć w istocie nogi pod nią drżały.
Ani mąż ani ona nie mówili nic z sobą teraz o dzieciach, — obawiali się o jakieś niemiłe wspomnienie przypadkiem potrącić. Obojgu te dni nadziei i oczekiwanej radości zostawiły po sobie wyczerpanie i pustkę w sercu.
Czyją to było winą? Ich, czy dzieci?
Nie umieli sobie wytłumaczyć, ale skłonni byli obwiniać się sami o zbytnie wymagania, o surowość, o niedostateczne przejęcie się tym duchem czasu, któremu młodzież była posłuszną. Stary Szelawski po odjeździe zaczynał żałować, że się okazał tak nieużytym, szczególnie dla Kaliksta.. Powinien był, zdawało mu się — jakąś sumę poświęcić.. na próbę. Przez całe życie miał za zasadę, aby od dzieci zależnym się nie czynić i nie narażać ich na pokusę.. ale.. wszystko ma granice..
Zdaleka uśmiechali się sobie staruszkowie, unikając rozmowy, lękając się jedno drugie czemś zmartwić..
Sędzina nie skarżyła się, że jej wnuków odmówiono, on nie zwierzył się z rozmów z Bronisławem i Kalikstem..
W ciągu dnia potem dopiero zawiązała się rozmowa, a Szelawska pierwsza poczęła ją od wychwalania dwóch synowych, — podnosiła macierzyńską troskliwość Bronisławowej, piękne wychowanie Chryzia i czułość Julianowej; on przyznawał Mecenasowi, że się znakomicie wykształcił i był na drodze do wyrobienia sobie stanowiska wpływowego, a i Bronisław też olbrzymio robił fortunę. — Podnoszono troskliwie dobre strony, chociaż westchnienia przerywały rozmowy, a wejrzenia nawzajem się badały. Usiłowali wmówić sobie, że św. Jan pozostawił najmilsze wspomnienia. — Sam na sam z sobą pozostawszy, Szelawski długo chodził po pokoju, nim pacierz mówić rozpoczął, lice mu sposępniało, oczy mgłą zaszły, — mimowolnie powtarzało się w duszy. — Na starość człowiek jest drugim zawadą i ciężarem!!
Potrzeba było dni kilku, ażeby wzruszenia i wrażenia, które zjazd po sobie zostawił, zwolna się ukołysały i zatarły.
Zyskała na tem najwięcej, sama nie wiedząc Justysia. Sędzina, która już dawniej kochała ją jak własne dziecię, szukała teraz w tej miłości dla sieroty wynagrodzenia za wszystkie zawody, widziała w niej same doskonałości, była pewną, że przynajmniej to serce nigdy dla niej nie ostygnie. W początkach to przywiązanie wyrzucała sobie jak krzywdę wyrządzoną rodzinie, jak grzech prawie — starała się ostygnąć, ale powoli potrzeba kochania wzięła górę.
Wszyscy ją opuszczali, nic miała nikogo, mogłoż być grzechem przywiązanie się do sieroty, która ją jedną miała na świecie?
W oczach jej Justysia urastała co chwila, a że i Podkomorzyna ją wychwalając wtórowała, — widziały w niej prawdziwe cudo. W czasie zjazdu nowe dała dowody takiej pracowitości, skromności, pamięci na wszystko, takiego taktu w obejściu się z temi paniami traktującemi ją z góry, posługującemi się nią bez żadnego względu, że Sędzina czuła się w obowiązku za siebie i za nie jej zapłacić.
Szelawski w tym względzie zupełnie podzielał zdanie żony i również był wdzięczen Justysi.
Taksamo jak w Wólce pozostało dosyć chmurne wspomnienie tego zjazdu, z rozmów z dziećmi i wielu drobnych różnych faktów, które niepostrzeżone przeszły, a zostawiły po sobie wrażenie — tak i goście wywieźli ztąd odjeżdżając niesmaki, zawody i kwasy, nie przypisując ich sobie — ale przyczynę składając na starych.
Zdaniem ich wszystkich Szelawski zestarzał bardzo, stał się twardym i nieużytym, a w przekonaniach zastarzałych upartym, tak, że nawet mówić z sobą nie dawał.
Panie zarzucały Sędzinie, że na Justysię zlawszy całą miłość swą, dla nich zobojętniała — i widziały w czternastoletniej dzieweczce intrygantkę chytrą, fałszywą, przebiegłą i niebezpieczną.
Szelawska kilka razy zdradziła się z troskliwością swą o dziewczę, które się zamęczało — pochwycono to i komentowano. Pani Adolfowa znajdowała ją rozpieszczoną i za niewłaściwe uważała, że przypuszczano do salonu, gdy miejsce jej było w garderobie.
Państwu Julianowstwu Wólka wydała się smutniej, niż kiedykolwiek opuszczoną, oznaki skąpstwa w niej obrzydliwego, słowem każdy coś wywoził ztąd przykrego, bolesnego, groźnego.
Tysiące drobnostek przypominano sobie po drodze, znajdując je na przemiany rozśmieszającemi i oburzającemi. Pani Bronisławowa zaprzysięgała że nigdy tu już więcej dzieci wszystkich nie przywiezie z sobą. Taksamo Julianowa żałowała, że zabrała Chryzia, który nie miał dla siebie przyzwoitego towarzystwa i narzekał na rubaszne obejście się kilku rówieśników, którzy się z jego kostiumu i mowy wyśmiewali.
Kalikst był zrażony, ale nie rozpaczał, widział tylko, że z ojcem postąpił sobie nietrafnie i że na pozyskanie go innych środków użyć było potrzeba. Starał się je obmyśleć zawczasu..
Państwo Adolfowstwo, poddawali naturalnie najsurowszej krytyce i całe towarzystwo, w które się wmięszać musieli i składowe części jego, nie wyjmując rodzeństwa. Dla Sabiny obie bratowe wydawały się szczególniej tem śmieszne, że nie mając smaku ani pojęcia prawdziwej elegancyi i dystynkcyi zdawały się ubiegać o okazanie obojga. Każdy ruch, każde słowo Bronisławowej i Julianowej przedziwnie były komentowane i dostarczyły obfitej treści rozmowom przez całą drogę. Nie zważała na to matka, że wyśmiewając tak rodzinę uczyła syna nieposzanowania dla niej i lekceważenia. Chryzio nawet czasem dosyć trafnie dopomagał matce, co ją i ojca cieszyło, chociaż nie dowodziło nic, bo ujemne strony nawet najniedołężniejsze chwytają umysły.
Nieznaczne na pozór były te skutki zjazdu, ale wszystkie te drobnostki wraziły się w pamięć, utkwiły w sercach, każda z nich czemś zachwiała, coś osłabiła, nadwerężając węzły, które właśnie zbliżenie się członków rodziny wzmocnić były powinny.
Ze starych sług Wólki, których goście sowicie obdarzyli na odjezdnem, nikt się z podarków nie cieszył, tak były po pańsku rzucone, tak widocznie przeznaczone dla zaskarbienia sobie tylko rodziców łaski. Żadne słowo serdeczne im nie towarzyszyło.
Rozumie się, iż panie o Justysi też nie zapomniały, każda z nich przyjechała ze zwykłym podarkiem dla niej — odmówić ich przyjęcia nie było podobna, a dziewczę upokorzone się czuło niemi i wcale jej one nie sprawiały przyjemności.. Nie były też zastosowane do jej potrzeb i położenia. Pani Adolfowa zostawiła jej kosztowną broszę, której sama nie nosiła, bo modną być przestała, a dla Justysi była nazbyt wspaniałą; Julianowa ciężką bransoletę, dla młodego dziewczęcia niewłaściwą; Bronisławowa zbyła się pięknej mantylki, sprawionej dla siebie, ale nie przypadającej jej do smaku..
Stary Konrad zebrał kilkadziesiąt rubli, ale ani jednego dobrego słowa, ani jednej pochwały, któraby go była rozweseliła. Drwiący ton z jakim pan Adolf wspomniał mu o pastecie, utkwił w pamięci starego.. A na ten pastet rachował on tak wiele!
Tydzień już upływał po świętym Janie, a dom w Wólce jeszcze do spokojnego swojego zwykłego trybu życia nie mógł powrócić. Wspomnienia zakłócały spokój, w gospodarstwie ciągle coś jeszcze trzeba było na dawne miejsce stawić i szczerby jakieś wypełniać.
Taksamo nie było długo końca rozprawom pomiędzy rodzeństwem o tem, co tu widzieli i słyszeli. Jeden Kalikst zamknięty w sobie, dumał i nic nie mówił.
Rozmyśliwszy się, pan Adolf Słupski przyznawał się do winy, iż Julianowstwo próżności i pretensyj nabrali, usiłując jego i żonę naśladować, nie obrachowawszy jak wielka majątkowa i towarzyska przestrzeń ich od siebie dzieliła.
Z wielką bystrością poglądu pan Adolf przekonywał żonę mnóstwem drobnych szczegółów, jak to naśladownictwo było widocznem a niezręcznem, a każdego roku wydatniejszem się stawało. Sabina wcale nie broniła brata, a tem mniej pani Julianowej. Woleli oboje pana Radcę, który wprost tylko dobijał się pieniędzy.
Z małemi warjantami zarzuty te nieusprawiedliwionych pretensyi, powtarzały się wszędzie.
W powrocie do Warszawy Julianowstwo wyprzedzili braci, pospieszając do domu; Mecenas później rozstał się z Bronisławem, mając wyznaczony termin, na który się stawić musiał. Rozpierzchli się więc wszyscy, powracając do tych kółek i ludzi, w których nawykli się byli obracać.
Stary Szelawski, parę dni spędziwszy na rozmyślaniu o tem wszystkiem, co słyszał od dzieci — uczuł potem potrzebę — usprawiedliwienia się przed samym sobą, uporządkowania interesów i rozpatrzenia się w nich. Zarzucano mu zaniedbanie się i bojaźliwość — Julian chciał, aby dobra nabywał i pałacyk budował, Bronisław namawiał na spekulacye, Kalikst żądał, aby do spółki należał, obiecującej dywidendy bajeczne. Stary Szelawski pytał sam siebie, czy w istocie tak się zaniedbał i zawinił nieporadnością?
Zdziwiona nieco staruszka, znalazła go zakopanego w papierach i rachunkach, z piórem za uchem, robiącego rodzaj inwentarza, sprawdzającego regestra, dobywającego notatki. Szelawski chciał sobie samemu dowieść, czarno na białem, iż może nie był tak złym gospodarzem, i że przy skromnych życia potrzebach, powiększył także swe mienie...
W istocie lice mu się wkrótce rozjaśniło, przyrost majątku, samą niemal oszczędnością nagromadzony, był znaczny.. W sumieniu czuł się czystym, i mógł się też nim pochlubić. Gospodarstwo szło wszędzie dobrze, kapitałom poumieszczanym na pewnych hypotekach, nic nie zagrażało.. Majątek nie rósł może tak szybko, jak w rękach Bronisława, ale też nie był narażony na straty.. Staruszek wstał od stołu prawie dumny, pochwalić się tem jednak nie mógł, gdyż — synowie byliby tem więcej wymagający.
— Przekonają się po śmierci mojej, iż nie tak byłem opieszałym i nieudolnym, jak sądzili. Oddadzą mi sprawiedliwość.
Spokój powrócił na jasne oblicze staruszka, a Jejmość mogła się tem pocieszyć, że znowu go widziała swobodnym na umyśle, krzepkim na ciele, czego pierwszym dowodem było, że z Justysi i Kunaszewskiego począł po staremu żartować, jednę prześladując umywaniem się, drugiego chybionemi przepowiedniami pogody i barometrem z pijawek...






W czasie bytności swej w Wólce, pan Mecenas, chociaż Spółką i pozyskaniem dla niej ojca zajęty, miał czas rzucić okiem na Justysię.
Nie mógł się on jeszcze nazwać starym kawalerem, ale miał przeszło lat trzydzieści, zbliżała się czterdziestka, bracia wszyscy byli pożenieni, rodzice mu ciągle przypominali, że i on o tem pomyśleć by powinien — on — odkładał, bo nie miał czasu.
Serce w nim spało.. Wybór żony dla niego łatwym nie był. Kalikst wymagał po swej przyszłej wiele i różnych przymiotów.. Nie szło mu o majątek, więcej o stosunki i spokój domowy. Ożenienie Bronisława, które go połączyło z bogatem mieszczaństwem, nie było mu do smaku. Nie lubił ani kupców ani finansistów.
Juliana widział pod panowaniem żony, zawojowanego przez nią, i to mu się nie podobało. — Myśląc często o wyborze żony, pragnął dla siebie naprzód młodziuchnej i pięknej, do której by się mógł przywiązać, a potem gospodarnej i takiej, któraby mu się powodować dozwoliła. Chciał mieć pewną wyższość nad nią i być u siebie panem.
Szukać takiej, dobrze wychowanej, a skromnej dzieweczki — nie miał czasu.
Niewiedzieć, zkąd przychodziło mu na myśl, że wychowanka matki sierota, piękne, właśnie dorastające dziewczątko, mogłaby być dla niego partyą dogodną, choćby bez posagu. — Kalikst nawet przypuszczał, że posag możeby się znalazł.
Widząc Justysię w takich łaskach u matki, wiedząc, jaki pani Serafina miała wpływ na męża, rachował na to, iż biorąc ją, mógłby rodziców opanować i na ojcu powoli wymódz nawet tak pożądane powierzenie sobie kapitałów..
Ze wszystkich względów ożenienie to zresztą było lub zdawało mu się być najłatwiejszem i wielce dogodnem. Powierzchowność Justysi podobała mu się bardzo, starzejąc sam, nabrał smaku do takich młodziuchnych wyrostków... Miała zaledwie lat czternaście, ale za rok lub półtora, dla czegoby jej nie miano wydać?
Czasu pobytu w Wólce, on jeden z rodzeństwa, po kilka razy zbliżał się, rozmawiał, łapał Justysię, i choć dziewczę biegające ciągle z kluczykami mało miało czasu, odpowiadało spiesznie, wyrywało się, Mecenas nie pominął żadnej zręczności zbliżenia się do niego.
Justysia wdzięczną mu była za to, a i matka dostrzegłszy tę grzeczność dla swej faworytki, dziękowała mu uśmiechem.
— Nieprawda, Kalikście, szepnęła później, — jakie to śliczne dziewczę z tej Justysi wyrosło, a za rok, dwa.. zobaczysz! Mniejsza zresztą o piękność, ale gdybyś ty wiedział jaki to statek, pracowitość, dobre serce.. Skarb, skarb, powiadam ci, nieoceniony!
— Nie dziw, kiedy ją mama wychowała! odezwał się syn.
— Złote dziewczę, ciągnęła dalej staruszka, Panu Bogu dziękuję, że mi ją dał jako podporę starości. Co jabym bez niej poczęta.. Ktoby mi ją mógł zastąpić?
Nawet panowie bracia dostrzegli, że Kalikst spoglądał, zajmował się i pomagał Justysi. Bronisławowi się to nie podobało i szepnął żonie.
— Frant! zobaczysz, że nas wszystkich zamatuje. Spogląda na Justysię, i kto wie, co mu po głowie chodzi, rachuje może, iż zaskarbiając sobie jej względy, pozyska rodziców? Gotów...
Spojrzeli na siebie. Bronisławowa zrozumiała, ale się obaczyła.
— Ale! cóż znowu! zawołała — sierota, niemal podrzutek, niewiadomego pochodzenia — bez grosza, Mecenas żądny grosza, głupstwa tego dla twarzyczki nie zrobi.. Co ci się śni!
— No — no, szepnął Bronisław — pożyjemy, zobaczemy — Justysia w łaskach wielkich, my rodziców z ich kapitałów rachunku słuchać nie mamy prawa, dać mogą ciepłą ręką, co zechcą. Mecenas napróżnoby koło niej tak nie dworował.
Justysię ta grzeczność dosyć widoczna pana Kaliksta niepokoiła, obawiała się, aby ją nie prześladowano, obawiała się instynktowo sama, nie wiedząc czego, odpowiadała mu półgębkiem i ledwie śmiała ku niemu zwrócić oczy, a jak tylko mogła uciec — odbiegała go co najprędzej.
Przez dni te jednakże grzeczności pana Kaliksta trwały bez przerwy, a w ostatku na odjezdnem, podszedł jeszcze do stojącej na stronie sieroty i zarumienił ją bardzo gorąco, dziękując za przyjęcie, przepraszając za kłopot, jaki miała z nimi, w końcu polecając się pamięci i domagając się o komisa do Warszawy...
Justysia w wielkim kłopocie była z podziękowaniami, jąkała się, rumieniła, oczy spuściła, drżała, chusteczkę w rękach ściskając.. aż Kalikst ulitowawszy się nad nią, odszedł nareszcie — oka pana Bronisława i to nie uszło.
Powróciwszy do Warszawy, każdy z nich miał tyle do czynienia, iż dosyć długo nie spotykali się z sobą. Mecenas dzień i noc zajęty był Spółką, Bronisław miał na widoku nabycie placu, który chciał zabudować na wzór pierwszego i wystąpić w nim ze wspaniałemi sklepami, na wzór paryskich Bazarów.. Potrzeba było znaleźć nietylko kapitał na kupno dosyć drogiego miejsca, ale na koszta budowy ogromne. Czyniono mu uwagi, że na taką skalę przedsiębiorąc budowę, która jedno tylko przeznaczenie mieć mogła, należało się upewnić, iż znajdzie się ktoś, co ją na ten cel wynajmie. Bronisław był przekonany, iż znaleźć się musi.
Nierychło Mecenas się z nim spotkał w resursie kupieckiej przy jakimś obiedzie. Pan Radca pierwszy się do niego zbliżył z bardzo uprzejmem powitaniem.
— No — nie tęsknisz po Wólce? zapytał żartobliwie, wlepiając w niego oczy.
— Ja? naprzykład? cóż to znaczy? odparł Kalikst — nie rozumiem.
— Nie rozumiesz? dodał Bronisław..
Myśmy wszyscy, począwszy od mojej żony uważali, żeś był z wielkiemi atencyami dla Justysi i posądziliśmy cię, że gotóweś był jako stary kawaler rozkochać się w wyrostku.
Mecenas poruszył ramionami.
— Liczycie więc mnie już do starych kawalerów! rzekł z uśmiechem.
W istocie Justysia mi się podoba, matka ją bardzo chwali i kocha, ale żebym miał aż tęsknić za nią — to już trochę za wiele.
— Żarty też są — odparł Bronisław poważniej. Wiem bardzo dobrze, iż panu Mecenasowi na myśl przyjść nie mogło, szukać sobie w niej romansiku, bo toby była zdrada, ani też widzieć w niej przyszłą towarzyszkę.. boć to sierota, dziecię na drodze znalezione, bez wychowania i kwalifikujące się dla ekonoma chyba..
— Ba! ba! odezwał się Kalikst nieco tem dotknięty. — Naprzód Justysia jeszcze dziecko, nie do romansów. Dziś to jeszcze bakfisz.. No — ale gdyby dorósłszy podobało mi się, czy sądzisz, że wahałbym się ją wziąć dla sieroctwa i ubóztwa? Ale ja wcale żenić się nie myślę. Bronisław zamilkł na chwilę.
— Owszem, dodał, o ożenieniu myśleć powinieneś, sam czas, ale masz prawo sięgnąć wyżej.
Przyznam ci się, że teorya twoja co do ożenienia, nie bardzo mi się podoba. Dla naszych żon perspektywa pani bratowej wziętej z garderoby — nie byłaby przyjemna niespodzianką. Cóżby na to powiedziała Sabina, Julianowa, a w ostatku i moja Lola?
Mecenas ruszył ramionami.
Trudno, abym was wszystkich pytał o pozwolenie w razie ożenienia — rzekł zimno, ale będziecie mieli prawo żyć lub nie z nami. Ja się nikomu narzucać nie będę.
W parę miesięcy potem sprawy Spółki wymagały podróży na prowincyę, tak, że Mecenas znalazł się o pięć mil od Wólki, i — przyszła mu myśl, odwiedzenia rodziców. Czy wspomnienie Justysi przyczyniło się do tego? nie wiemy. Nie uległ jej zrazu, wahał się, kombinował... ale na ostatku uległ pokusie.
Nie oznajmując się wcale, jednego letniego poranku pocztową bryczką, zapylony zajechał przed ganek. Matka pierwsza zobaczyła go, poznała i powitała okrzykiem radości.
W ciągu roku widzieć jednego z synów dla starych Szelawskich było czemś tak rządkiem, niespodzianem, a miłem, iż się nie posiadali z radości.
Staruszka biegnąc, wołała:
— Kalikst! Kalikst.. ten mój Benjamin! złote serce! patrzajcie — pamiętał o nas!
W ganku znalazła się przypadkiem obok Szelawskiej Justysia, mocno zarumieniona, zmięszana tem bardziej, że uściskawszy matkę, Kalikst się zaraz zwrócił do niej, pozdrowił ją i dopytywać zaczął o zdrowie i t. p.
Stary Szelawski przeżegnał się widząc syna pochwycił go zaraz do siebie. Przez cały dzień ten do wieczora, życie i ruch wielki panowały w spokojnym dworku, bo Mecenas zapowiedział, że poświęciwszy go rodzicom na całą noc wybrać się musi z powrotem. Tysiące rzeczy było do opowiadania, Mecenas był w najlepszym humorze, a Szelawski przy nim ożywił się i odmłodniał.
Nie próbował tym razem prawnik namawiać do udziału w przedsiębiorstwie, dla którego pracował, ale mu rozwijanie się jego malował z zapałem, ciesząc się tem, że wszystkie przewidywania szczęśliwie się ziściły, a przyszłość zapowiadała świetnie.
Korzystał z dnia tego Mecenas, mając w ciągu pobytu sam na sam z rodzicami dość czasu do rozmówienia się o wszystkiem, o wszystkich poufnie, szeroko — jak nigdy.
Po obiedzie, gdy Podkomorzyna i Kunaszewski odeszli, Justysia znikła, Mecenas na wspomnienie o Bronisławie i jego interesach — począł od pochwał Radcy, zabiegliwości jego, pracowitości — trafnego sądu i rachub dosyć szczęśliwych, ale — ale zarazem ubolewał, że go wciągnięto w potajemną grę na giełdzie, rzecz niebezpieczną, — znajdował, że bywał za zuchwałym niekiedy, za ryzykownym, a w spekulacyi na domach powodzeniem uzuchwalony mógł się za daleko posunąć.
Krytykował pomysł Bazaru...
Stary Szelawski był z nim zupełnie jednego zdania...
— Kocham Bronisława, mówił Mecenas, i dlatego niepokoję się o niego, ale mówić z nim o tem niepodobna, — nie słucha. Dotąd mu się powodziło, lecz właśnie dlatego potrzeba być bardzo ostrożnym.
— No — ciągnął dalej — powodzenie i inne za sobą prowadzi następstwa, zaczynają nieznacznie żyć na coraz większą stopę. Bronisławowa, dzieci potrzebują wiele, w nowym domu skala wszystkiego jest nowa i coraz rośnie.
Salon większy wymaga zaraz urządzenia się innego.. Są to pantofle Diderota...
Szelawski słuchając, widocznie się począł niepokoić, tak, że Kalikst musiał się wytłumaczyć, iż miłość tylko braterska obudzała w nim tę troskliwość, gdy dotąd szło szczęśliwie panu Radcy.
Oprócz tego Mecenas mnóstwo przyniósł nowin, wiedział o wszystkiem, i pierwszy oznajmił Sędziemu, że państwo Julianowstwo albo już przyległe dobra na przedaż wystawione nabyli, albo blizcy byli kupienia ich, co nieochybnie musiało za sobą pociągnąć zapożyczenie się, bo dostatecznych kapitałów nie mieli. W Wólce wcale o tem nie wiedziano, bo Julian się ojca nie radził. I to skłopotało starego, który się odezwał frasobliwie:
— Julek mi o tem mówił, będąc tu na św. Jan, odradzałem mu, aby się interesami zbytniemi nie obciążał. Dopilnować mu się będzie trudno, tem bardziej, że wiele czasu towarzystwu i ludziom poświęca. Nie posłuchał mnie i lękam się następstw..
Na ostatek co do państwa Adolfowstwa Słupskich, których Mecenas żartobliwie hrabstwem tytułował, wiedział o nich również, iż mocno być mieli zakłopotani interesami, bo w tym roku nawet z tego powodu za granicę się wybrać nie mogli — co panią Sabinę upokarzało i doprowadzało do rozpaczy.. Tak była nawykłą do tych letnich wycieczek!
Opowiadając o tem wszystkiem, pan Kalikst okazywał największe współczucie dla rodziny, znajdując, że wszyscy sami byli winni temu, co im zagrażało. Opowiadanie było oględne, aby do zbytku wielkiej nie wzbudziło obawy — ale starych zasmuciło.
— Co do Juliana, dodał w końcu Mecenas, — niema wątpliwości, że zabrnąwszy, zwrócić się może o pomoc do ojca. Naturalnie, psuć mu interesa bym nie chciał, ale więcej mi idzie o spokój rodziców, niż o niego — a kłaść w ten majątek zrujnowany kapitał grozi co najmniej tem, że przez długi czas żadnych nie przyniesie procentów. Gdy ojciec raz tylko rozpocznie pożyczać, nie będzie temu końca, a kto wie, jakich nakładów dobra zrujnowane wymagać mogą. Słowem zawikłania, troski wcale rodzicom, nawykłym do spokoju, nie potrzebne.
Trafiało to do przekonań starego i Mecenas zyskał wiele u niego rozsądkiem, jaki okazał. Zręcznie bardzo i ostrożnie dokonawszy, co postanowił pan Kalikst, odjechał wieczorem, żegnany jak najczulej, zostawując po sobie wspomnienie najmilsze.. Oboje starzy byli mu niewymownie wdzięczni, iż on, tak zajęty, mający interesów tyle, dla nich parę dni nie wahał się poświęcić.
Matka w nim znowu dawnego swego Benjaminka i złote serce znalazła..
Tajemnicą odwiedziny te długo być nie mogły, wiadomość o tem, że Kalikst jeździł do Wólki, że w niej dzień cały bawił, zrodziła niepokój, niemal trwogę.
Bronisław szczególniej się go obawiał, i o machjawelstwo posądzał.
Dowiedziawszy się o tem w mieście Radca, chociaż mu powiadano, że przypadkiem zabłądził Kalikst do rodziców, znalazłszy się w sąsiedztwie, kwaśny bardzo pospieszył do żony.
— Wiesz, rozpoczął zdaleka już, idąc do niej. Wiesz, Lolu, Mecenas jeździł do Wólki, był u rodziców, on, co nigdy na nic czasu nie ma, bawił tam cały dzień.
To ma znaczenie! On ze swą polityką i przebiegłością wszystkich nas w kąt zapędzi. Zobaczysz, — kapitały ojcowskie opanuje, z przed nosa nam je pochwyci! Nie bardzo to braterskie postępowanie...
Pani Bronisławowa pobladła nieco i zakąsiła usta.. Myślała długo, kręcąc główką.
— Niespodzianka, rzekła w końcu, a że nie bez — ale, to pewna. Kto wie, być może, iż tobie także wypadnie się wybrać do rodziców, nie zaraz — ale.. ale..
Porozumieli się wejrzeniem.
— Teraz, natychmiast pędzić do Wólki, rzekł mąż, byłoby nadto uderzającem, widocznem. Dalibyśmy to uczuć, że się go obawiamy, że go posądzamy. Krok byłby fałszywy i niezręczny. Dobrze jednak, aby Julianowstwo o tem wiedzieli. Smutna to rzecz zmuszonym być, własnego brata lękać się i podejrzewać, ale postępowanie Kaliksta ze wszechmiar mi się nie podoba.. Intrygant.. pochlebca, należy się mieć na ostrożności.
Nazajutrz pani Bronisławowa uczula potrzebę przypomnienia się bratowej Julianowej, a w przypisku umieściła wiadomość o podróży Mecenasa do Wólki, zazdroszcząc mu tego szczęścia, iż mógł widzieć rodziców.
Julian mocno się skrzywił.
Miał właśnie pisać do ojca wrzekomo, prosząc go o radę, z powodu nabycia dóbr, w istocie próbując, czy nie potrafi co uzyskać od niego — teraz był pewien, że Kalikst musiał temu zapobiedz. Posądzał go nawet, że podróż jego innego celu nie miała.
— Zawsze widziałem w Kalikście bardzo zręcznego człowieka, rzekł Julian, ale o taką przewrotność i intryganctwo go nie posądzałem. Niema wątpliwości, że poluje na kapitał ojcowski.. Mybyśmy także znaleźli sposób pozyskania sobie rodziców, oddając jedno z dzieci babce na wychowanie, ale nie myślę poświęcać go dla grosza..
Kalikst, dodał w końcu, jeżeli będzie w tem widział swój interes — gotów nawet starać się o Justysię i z nią ożenić. Teraz już i to przypuścić jestem gotów.
Od pani Julianowej wiadomość o »konkurach« Mecenasa i bytności jego w Wólce, w sposób żartobliwy udzielona, dostała się do państwa Adolfowstwa. — Mąż Sabiny niewielką do tego przywiązywał wagę, ale obawa, aby dziewczyna z garderoby została żoną jego szwagra, nie dawała mu spokoju.
— Skończy się na tem, pocieszała go żona, że z Kalikstem stosunki zerwać będziemy zmuszeni, jeżeli to ożenienie popełni.
Mecenas, który dawniej korespondował z matką, później zaniedbał się nieco, teraz znowu regularniej pisywać do niej począł. Staruszka tem odezwaniem się serca w dziecięciu była przejęta i zachwycona.
— Wszyscy mi oni ukochani, szeptała sobie, ale mój najmłodszy, mój Kalikst najwięcej ma do nas przywiązania. Nie ostygł, nie zapomniał o rodzicach.. poczciwy.
Tymczasem wypadki miały przekonać Sędzinę, że i reszta rodzeństwa o nich nie zapomniała. Nie można tego bowiem inaczej nazwać było jak wypadkiem, że jesienią Julian zaproszony na polowanie o mil kilka od Wólki, czuł się też w obowiązku skorzystać z tej sposobności i na kilka godzin zjechać do rodziców.
Była to również miła niespodzianka, ale stary zobaczywszy go, natychmiast sobie przypomniał przestrogi i przewidywania Mecenasa, przygotowując się już do tego, że od niego syn zażąda pożyczki.
Tymczasem Julian czy przeczuwał to, że znalazłby ojca trudnym, czy inną miał rachubę, mówił wiele o nowem nabyciu, o kłopotach, jakie ono na niego ściągnęło — ale wcale się do ojca o pomoc nie przymawiał. Wychwalał tylko dobra nabyte, zapewniał, że mu już odstępne dawano i — obiecywał sobie bardzo wielkie korzyści. Nowo zakupione posiadłości miały znaczne obszary lasów, chociaż bardzo zniszczonych, a na nich właśnie zbywało Julianowi, były więc mu niezbędnie potrzebne.
— My z żoną, dodawał Julian, postanowiliśmy bodaj się ograniczyć w wydatkach, o ile się to da przyzwoicie uczynić — a chcemy dzieciom pozostawić co się zowie pańską fortunę. — Nowe nabycie przeznaczamy dla Chryzia...
Zjechawszy na kilka godzin, Julian zabawił półtora dnia, nadzwyczaj był słodkim i miłym, umiał się przypodobać ojcu, ująć matkę i miłość ich dla siebie odżywić.
Nadzwyczaj szybko wiadomość o tej bytności w Wólce Juliana doleciała do Warszawy, tak, iż posądzać było można Mecenasa, że miał swojego korespondenta na miejscu, który pospieszył donieść mu o tem. Kalikst natychmiast udzielił nowinę Bronisławowstwu, na których ona popłoch rzuciła. Oni tedy jedni z całej rodziny, okazali się najozięblejszymi dla rodziców, którzy im mogli obojętność wyrzucać.
— Niema sposobu — odezwał się Bronisław do żony, przynosząc wiadomość. Trzeba koniecznie być w Wólce.. Ja, mógłbym pojechać, ale to teraz nie starczy, nietylko my oboje musiemy być u rodziców, ale bodaj i z dziećmi. Babka je kocha i łakoma jest na nie. Potrzeba się wybrać na dni kilka, a ja nawet byłbym za tem, ażeby na parę miesięcy powierzyć babce Jadwisię.
— Za nic w świecie! zaprotestowała matka. Co to — to nie. Kilka dni, jeżeli koniecznie potrzeba, gotowam zabawić, ale Jadwisię oddać — nie mogę, nie mogę! Odebrać mi ją potem będzie trudno.. nie!!
Bronisław nie nalegał na tę ofiarę, ale przy odwiedzinach stał mocno, szukając tylko, czemby je mógł upozorować. — Wyglądało to na wyścigi..
Dosyć niezręcznie w końcu wymyślił Radca, iż małe wykończenia, których dom wymagał, zmuszały go na czas jakiś mieszkanie opuścić, i napisał do ojca, że lepiej czasu tego użyć nie będzie mógł, jak zjeżdżając do rodziców, jeżeli na to pozwolą?
Zapytywał w liście, czy nie zrobią ambarasu, żartobliwie dodając, że w tym roku Kalikst i Julian tak ich zawstydzili, iż gdyby nawet nic z domu nie wypędzało, musieliby Wólkę odwiedzić, aby sobie opieszałości do wyrzucenia nie mieli i t. p.
Sędzina odpisała natychmiast najczulszem zaproszeniem, a znając Bronisławowej fantazye, oznajmiła nawet, jakie jej mieszkanie przygotowała. Stary Szelawski poruszony był i wielce uradowany.
— Poczciwe to dzieciska, mówił — bądź co bądź, gdy tylko okoliczności dozwalają — pamiętają o nas..
Bronisławowstwo przybywając, mieli to przekonanie, iż ich pobyt w Wólce z dziećmi zrobi lepsze i trwalsze wrażenie, niż odwiedziny, »jak po ogień« Kaliksta i Juliana.
Zabawili tydzień cały, a pieszczona i delikatna Lola, tak się starała być łagodną, ze wszystkiego zadowoloną, tak znajdowała przedziwnem w Wólce wszystko, tak była uprzejmą dla matki, iż ją pokochano więcej, niż kiedykolwiek. Nie mówi się już o dzieciach, które nadzwyczajnych swobód używały u babki.
Bronisław miał dosyć czasu i swobody, aby się z ojcem szeroko rozmówić o sobie i o rodzinie, jak najmniej staremu sprzeciwiając.
Żona jego tymczasem usiłowała się zbliżyć do Justysi, i zapewniała ją, że nietylko teraz, ale na przyszłość mogła rachować na serce jej, opiekę i pomoc. Sędzinie zaś dała do zrozumienia, iż w ich domu tyle osób bywało, tak mieli rozgałęzione stosunki, że gdyby Justysi się na wsi nie znalazło nic stosownego, oni by ją chętnie wzięli do siebie i pomogli do pięknego za mąż pójścia.
Ale tymczasem ani mowy być nie mogło o tem.
Małe podaruneczki, ciche, długie rozmowy, powierzanie dzieci Justysi (dowód nadzwyczajnego zaufania) pomimo obaw dziewczęcia i jego nieśmiałości — zawiązały poufalsze stosunki pomiędzy niem a Bronisławową. Justysia, choć z pewną obawą i wielkiem uszanowaniem, nieco się z nią oswoiła..
Lola zasiadając na długie poobiednie rozmowy z matką, bardzo zręcznie naprowadzała je na rodzinę, a szczególniej na Mecenasa, którego częściej widywała.. Malowała go żartobliwie, po troszę czyniąc śmiesznym i wyższość męża nad nim podnosząc. Mówiła o nim często przy Justysi, oskarżając o bałamuctwa, a choć dziewczę nie zdawało się na to zwracać uwagi — zapamiętało jednakże.
Nic łatwiejszego, jak okryć śmiesznością i obudzić podejrzenia, a gdy się to dokonywa z pewną zręcznością i wprawą, skutek prawie nieochybny. Zawsze coś z tego utkwi i pozostanie. Pan Kalikst tracił po troszę uroku, jaki go dotąd otaczał, nie wydawał się już tak dobrodusznym i serdecznym.
Pobyt państwa Bronisławowstwa, chociaż bezpośrednich nie wydał owoców, bo stary Szelawski, pomimo opowiadań syna o szczęśliwych spekulacyach, wcale do nich nie okazał się skłonnym — nie pozostał jednak bez skutków.
Babka tak się przywiązała do małej Jadwisi, iż widząc niemożność zabrania jej do siebie, tęskniąc zawczasu, zaczęła mówić o możliwem odwiedzeniu Warszawy, a nawet zabawieniu tam czas jakiś. Właśnie na dworku dach oddawna potrzebował odnowienia, mogli więc Szelawscy na czas jakiś, uciekając od tych robót niepokojących — pojechać do dzieci..
Przypuszczenia samego dosyć było, aby Bronisław oburącz je pochwycił i starał się wmówić rodzicom, że to była konieczność. Ofiarowywał się zarazem u siebie w domu urządzić jak najwygodniejsze pomieszczenie i zastosować się w życiu powszedniem do obyczajów Wólki. Możnaby zabrać Konrada, wziąć naturalnie Justysię i t. p. Kunaszewski tylko i Podkomorzyna mieli na gospodarstwie pozostać, a dozór powierzyć było łatwo ks. Zarębie.
Nadzwyczaj świetne to na przyszłość otwierało horyzonty.. Bronisław roił już, że potrafi skłonić rodziców do całkowitego przesiedlenia się do miasta, do oddania się w ich opiekę, co pociągało za sobą, powolne opanowanie kapitałów, zarządu i t. p. Nie mogło to przyjść odrazu ani łatwo, lecz pierwszy krok był tak, jak zrobiony.
Potrzeba było tylko postępować sobie oględnie, stopniowo.. Bronisław nie zwierzył się nawet przed żoną, całkowicie z tych marzeń, o których urzeczywistnieniu nie powątpiewał. Obawiał się, aby rodzeństwo nie zostało zawczasu zaalarmowane, i postanowiono zachować to w tajemnicy. Nadzieje oboje mieli jak najlepsze, Warszawa i życie w niej podobać się starym musiało.
W istocie w stosunku do wycieczek Mecenasa i Juliana, podróż i pobyt Bronisławowstwa nierównie miał większe znaczenie i więcej był na przyszłość obiecującym, ale też — maleńka, pieszczona, nie zdająca się rościć sobie praw do wywierania wielkiego wpływu Lola, była może ze wszystkich pań najzręczniejszą i stała się pomocą mężowi — niepospolitą. Wychowana w mieście, od dzieciństwa obyta z ludźmi i ich intrygami, umiała sobie radzić i myśli odgadywać, a była tak skromną (gdy chciała), że i z mężem i z obcymi przenosiła wpływ na nich istotny nad pozory, któreby tylko miłość własną zaspokajały. Chętnie dozwalała się czemś chwalić mężowi, choć wiedziała, że to było jej dziełem.
Bronisław najpewniejszym był, że jest głową domu i panem, gdy tymczasem kroku nie mógł stąpić bez pozwolenia Loli.
Justysia niedoświadczona, młoda, wychowana na wsi, na swą obronę przeciw tej narzucającej się jej opiece i kierownictwu, nie miała nic oprócz instynktu, jakim Bóg obdarza istoty wybrane. Pomimo nadzwyczajnych starań pani Bronisławowej dla pozyskania jej sobie, mimo wdzięczności, jaką dla niej czuła, — niewytłumaczona obawa jakaś nie dozwalała jej ani się zbyt zwierzać, ani spoufalić, ni rachować na obietnice.. Justysia naiwnie zapytywała siebie, dla czegoby pani Bronisławowa tak się w niej rozkochać miała, tak bardzo chcieć zajmować się losem! Na to nie znajdowała odpowiedzi.
Zręczna Lola taksamo jak Justysię starała się usidlić i pozyskać matkę staruszkę, którą ująć daleko łatwiej było. Za pomocnicze narzędzie służyło jej doskonałe własne dziecię Jadwisia, wyuczone, jak babcię dla siebie i dla rodziców zjednać miało.
Gdy po kilkodniowym pobycie tym w Wólce, państwo Bronisławowstwo wybrali się nareszcie do domu z powrotem — obojgu promieniały twarze. Starzy Szelawscy, chociaż nie oznaczyli czasu, prawie stanowczo obiecali przybyć do Warszawy i bawiąc tam, przyrzekli zamieszkać u Bronisławowstwa, przyjmując u nich gościnę.
Przewidujący wszystko pan Radca, zaklął tylko żonę, ażeby przedwcześnie nikomu o tem nie mówiła, szczególniej nie chwaliła się przed Mecenasem, który mógł rodziców zniechęcić i odstraszyć od Warszawy, malując wszystkie niedogodności podróży, koszta, kłopoty na jakie narazić się mieli, nie będąc nawykli do oddalania się z domu. Wszystko zamyślano zachować w tajemnicy, aż dopókiby podróż nie przyszła do skutku. Dla ułatwienia jej Radca postanowił sam po rodziców wyruszyć i w ciągu podróży być im przewodnikiem, czyniąc ją jak najmniej trudną, jak najweselszą i najwygodniejszą.
W Wólce nowa ta myśl wycieczki do dzieci, do Warszawy naprzód została przez Sędzinę przyjętą i uznaną za możliwą. Nie wątpiła, że mąż przeciwnym jej nie będzie, choć dla niego, starszego daleko, najmniejsza zmiana trybu życia połączona była z pewną ofiarą. Nawykłym był nadto do starych swych kątów, do godzin, nawet do powietrza, którem oddychał, pieca, który mu pokój ogrzewał, ubrania powszedniego, w którem mu było najwygodniej i kuchni Konrada, najzdrowszej dla niego.. Nowi ludzie, twarze, miejsca — pewnego wysiłku i oswojenia się wymagały..
Z początku pani Sędzina ostrożnie wnieść spróbowała, że możeby dla Jegomości, ruch, zmiana powietrza, rozrywka nie szkodziły, i zdrowiu były pożyteczne. Spodziewała się mieć za sobą doktora Frycza, starego domu przyjaciela i lekarza, który dla swych klientów wogóle był bardzo powolnym i najczęściej im na to wszystko pozwalał, czego oni sobie życzyli, opierał się na teoryi tej, że natura daje instynkta zbawienne, którym się przeciwić nie należy. Za najpierwszą bytnością starego tego oryginała, który lubił dobrze jeść i nakarmiony a napojony stawał się powolnym, choć do rany przyłożyć, Sędzina mu się po cichu zwierzyła z projektu podróży..
— U Bronisławowstwa, rzekła — będzie nam jak u Boga za piecem. Znają obyczaj ojca, potrafią się do niego zastosować. Lola w czasie bytności swojej o najmniejsze się szczegóły dopytywała. — Jegomość bywa teraz często zasępiony, rozerwałby się, odżywił. — Ta sedenterya, ja sądzę, niekoniecznie mu służy.
— No? a cóż on sam o tem mówi? zapytał Frycz.
— Jeszczem się wstrzymywała z badaniem go, odparła Sędzina. — Chciałam się wprzódy poradzić konsyliarza. Jakże sądzisz!
— Ja, w zasadzie nic nie mam przeciwko temu rzekł Frycz, rozumie się z zachowaniem wszelkich ostrożności, aby się nam stary nie zamęczył do zbytku.
Zmiana bywa czasem dla ogólnego stanu zdrowia korzystną. Waruję tylko, aby on sam sobie tego życzył, bo natura daje instynkta najlepsze i skazówki.
Poczciwy Frycz byt dla Sędziego wyrocznią, a gdy na jego zdaniu się opierając, Sędzina po raz pierwszy stanowczo mówić zaczęła o podróży do Warszawy — znalazła chętne ucho i usposobienie dobre. Sędzia wprawdzie z domu wyjeżdżać nie lubił, ruszyć mu się już było ciężko, ale wstrętu nie okazywał.
Zwolna oswoił się z tą myślą.
Była tedy mowa naprzód o zabraniu Konrada, ale sam Szelawski uznał to zbytecznem. W domu pozostać mieli Podkomorzyna i Kunaszewski, co się tyczy Justysi, ta Sędzinie była potrzebną i Bronisławową ją zaprosiła, więc choć zbytniej nie okazywała ochoty, musiała być posłuszną.
Tak tedy, podróż postanowiona została, ale czasu nie oznaczono. Stary Szelawski radby był zwlekał.






Stary pan Teodor Kunaszewski, chociaż zwykle się nosił bardzo skromnie i miał tylko dwa powszednie ubrania, zimowe i letnie, a jedno odświętne i paradne, — czuł się w obowiązku występować czysto i o ile możności codzień świeżo ogolony.
Wstawszy zrana i odmówiwszy krótki pacierz, szedł do okna, przy którem wisiało zwierciadełko, pucował angielską brzytwę, przyjaciółkę od lat dwudziestu, rozrabiał mydło z zimną wodą, aby po ciepłą ani posyłać ani chodzić, i brał się do operacyi, którą odbywał zamaszysto, wprawnie i prędko. Zbywał się tym sposobem golenia, którego nie lubił, ale naówczas brody nie było we zwyczaju zapuszczać, gdy pan Teodor był młodym, na starość więc nie chciał nowego obyczaju... nabierać.
Jednego dnia o nadchodzącej zimie, stała się rzecz niepraktykowana, Kunaszewski — zaspał. Gdy się obudził była dziewiąta, — a gdy golenie zbliżało się do końca, z wielkim pospiechem i nieosobliwem szczęściem wykonane, mogło być pół do dziesiątej.
W tejsamej chwili spojrzawszy przez okno, zobaczył w dziedziniec zajeżdżający powozik, wcale elegancki, czterema karemi konikami w wytwornych szlejach zaprzężony, — a w nim młodego nieznajomego gościa, którego lokaik bardzo zręczny i pokaźny o coś się dopytywał.
Panna Justyna właśnie ze dworu przechodziła do oficyny, i złożyło się tak, iż z przybyłym młodzieńcem, który zobaczywszy ją, wyskoczył z powozu, zetknęła się w progu.. Zaczęli coś mówić z sobą, panna Justysia się mocno zarumieniła, młodzieniec żywo dziękował — i zapukano do drzwi Kunaszewskiego.
Ten zaledwie miał czas starą czujkę, która mu służyła miasto szlafroka narzucić na ramiona, gdy ów młodzieniec, chłopak jak malowany, wszedł z uśmiechem na ustach.
— Pan Teodor Kunaszewski? zapytał.
Jąkając się, rezydent odparł.
— A.. jakże..
Przybywający przysunął się bliżej..
— Miło mi dziaduniowi dobrodziejowi się zaprezentować, Floryan Kunaszewski..
Pan Teodor osłupiał i z ust wyrwało mu się niedorzeczne tylko.
— Proszę!
Widocznie zrozumieć nie mógł, zkąd się mógł drugi Kunaszewski wziąć na świecie..
— Ale — jakichże Kunaszewskich! począł po chwili strwożony, bo ja familii nie mam, linia pana, to jest nieboszczyka Narcyza, wygasła..
— Właśnie, że nie, odpowiedział młodzieniec, bo ja jestem jego wnukiem, dodał przybyły..
— W imię ojca i syna — zamruczał pan Teodor. Narcyz po śmierci pierwszej żony zdesperowany pojechał do nowicyatu i zakapturzył się, mówili mi, że życie w klasztorze skończył.
— Jako żywo, rzekł młodzieniec, pojechał do nowicyatu to prawda, ale nie wstąpił; dostał się do Galicyi, ożenił powtóre, dorobił majątku, a syn jego Ferdynand, był moim ojcem.
— Nie dając familii znać o sobie? zapytał pan Teodor, któremu się to w głowie nie mieściło.
— Nie wiedział, gdzie jej szukać, rzekł pan Floryan. Wszakże i ja bym tu dziś nie był, gdybym się istnym przypadkiem o dziaduniu nie dowiedział.
— A zkądże moja egzystencya była waćpanu wiadomą! spytał zdumiony Teodor.
— Z drzewa genealogicznego — rzekł młody.. Nadzwyczaj mi to zawsze bolesnem było, że sam na świecie pozostałem z rodziny, niewypowiedzianie się też cieszę, iż kochanego dziadunia uścisnąć mogę i —
Tu się zbliżył do uścisku, ale Kunaszewski stał jeszcze tak rażony tem, co go spotkało, osłupiały, nie dowierzający, — że pan Floryan wstrzymać się musiał. Łzy nareszcie pokazały się staremu na powiekach.
— Jezu miłosierny! zawołał składając ręce.. a to cud prawdziwy! Ja sierota.. w tej oto mojej starości nagle znajduję familię.. Więc jesteś wnukiem Narcyza?
— Ale tak, tak, kochany dziaduniu — powtórzył młody.. oglądając się po izdebce — i niewymownie czuję się szczęśliwym. Cóż dziadek tu robi?
— Przyjacielski dom — odparł skłopotany Kunaszewski, spuszczając oczy. Cóż ty chcesz, żebym robił. Z Szelawskim znaliśmy się w młodości, ja straciłem wszystko i familię i majątek, ani domu, ani łomu. Musiałem u niego przyjąć gościnę.. przyjacielem jestem, rezyduję.. dobrzy, poczciwi ludzie, serca złote..
To mówiąc, pan Teodor obejrzał się skłopotany, aby posadzić gościa, nie było tylko jeden stołek zarzucony garderobą. Porwał więc suknie, położył je na łóżku i Floryana posadził.
— Siadajże..
— Dzięki Bogu, żeśmy się znaleźli, począł młody wesoło. Mnie dzięki Bogu na świecie dobrze, po ojcu i matce mam tęgich wsi parę około Lwowa, dwór jak cacko... zamożnym się nazwać mogę, dziadek u mnie będzie, jak w domu, a ja przynajmniej pustki takiej około siebie czuć nie będę. Nie godzi się, aby Kunaszewski na rezydencyi siedział.
Wstał starego uścisnąć, który niemal przytomność był stracił, i nie wiedział, co ma począć z sobą, a tu już do drzwi pukano.
— Kto tam!
Stary służące Szelawskiego Grzybowski wszedł poprawując chustkę na szyi i zwrócił się do pana Teodora.
— Pan Sędzia prosi, aby pan komornik (tytuł ten dawano Kunaszewskiemu) konie gościa swojego do stajni odprawił..
To mówiąc, skłonił się.
Stary rezydent dziękował coraz bardziej zmięszany, ale mu w pomoc gość przyszedł.
— Proszę za mnie podziękować, rzekł do sługi — będę miał honor razem z dziadem moim się zaprezentować...
Służący wyszedł i konie zabrano do stajni, a Grzybowski zarazem rzeczy gościa, proprio motu kazał znosić do pokoju we dworze, zwykle dla przyjezdnych przeznaczanego..
Rozeszła się wieść po dworze, iż jakiś wnuk przyjechał do starowiny, który od lat tylu zaręczał, że żadnej familii nie miał; panna Justyna go pierwsza widziała. Ciekawość była rozżarzoną do najwyższego stopnia, zwłaszcza, że powóz, konie, służba, wszystko w tym wnuku zapowiadało bardzo zamożnego człowieka.
Szelawski się cieszył, Sędzina kazała corychlej śniadanie przygotować, i posłała do Kunaszewskiego z rozkazem, aby na nie swego gościa przyprowadził.
Tymczasem dziadunio i wnuk, o którego istnieniu przez czas tak długi wcale nie wiedział — rozmawiali żywo. — Pytaniom, opowiadaniom nie było końca.
Pan Floryan wesół, młody, żywy, niezmiernie Kunaszewskiemu do serca przypadł, — coraz to podchodził ku niemu, ściskał go i całował. Gość też tak był serdeczny, jakby mu tego dziada brakło, a znalezienie go było dlań największem szczęściem.. Ale ile razy pan Floryan zagadywał, że chce zabrać z sobą p. Teodora, przerywał mu, krzywiąc się i mruczał.
— Niechajno! zobaczemy!...
Na prędce wreszcie ubrawszy się pan Teodor, jak pijany, odurzony, poprowadził wnuka do dworu, wiele mu wprzódy o zacności, o zamożności, dobroci i poszanowaniu, jakie Szelawskim należnem było, nagadawszy.
Było to niemal zbytecznem, gdyż młodzieniec jadać do Wólki, był już bardzo dobrze świadom, u kogo znajdzie dziadunia. Zbieg dziwnych w istocie okoliczności dopomógł do tego odszukania zatraconego biednego starca. Floryan Kunaszewski, dla zabawy nie z potrzeby znajdował się roku przeszłego w Iwoniczu, tam poznał się z młodym Wyszogrodzkim, który o trzy mile mieszkał od Wólki. Obiecawszy go odwiedzić, i przybywszy na miejsce, gdy mu przyjaciel o sąsiadach i sąsiedztwie opowiadał, — wspomniał pobieżnie rezydenta Szelawskich Kunaszewskiego. Od słowa do słowa, pan Floryan się w nim domyślił starca, o którego losie smutnym i niepewnym końcu słyszał. Ucieszył się tem — i znalazł w Wólce, jakby z nieba spadł starcowi, zgniecionemu już i nawykłemu do swej smutnej doli.
Szczęściem dla p. Teodora było, że nietylko znalazł wnuka, ale że nim był ten p. Floryan, chłopak niepospolitych przymiotów serca i duszy. Jak znaczniejsza część szlachty galicyjskiej, nawet najzamożniejszej, nie odebrał on wychowania zbyt umysłowo podnoszącego człowieka.. Skończył zaledwie szkoły, o uniwersytecie nie myślał, ale głowę miał otwartą, serce dobre, a powierzchowność tak przyzwoitą, że nawet w salonach Namiestnika bardzo swobodnie mógł i umiał się znaleźć. Tańcował doskonale, po francusku mówił dobrze, konno jeździł wybornie, wyglądał bardzo wdzięcznie, i po śmierci rodziców objąwszy majątek, rządził się dobrze.. Kochali go wszyscy.. Co dziwna — nie dokazywał, nie trwonił majątku, i cytowano go jako wzorowego młodzieńca.
Znaleziony dziadek był mu bardzo na rękę, gdyż bolało go zdawna, że ojcowskiej familii mu brakło, a nawet i wieści o niej.
Jadąc do Wólki, z góry sobie pan Floryan zapowiedział — niech sobie stary co chce robi, ale jego zabrać muszę! nic nie pomoże..
Szli do dworu na śniadanie, gdy po drodze młodzieniec szepnął na ucho dziadowi.
— Proszę, kochanego dziadunia — na samym wstępie spotkałem tu taką śliczną panieneczkę! Czy to córka, czy wnuczka gospodarzy!
Kunaszewski się uśmiechnął.
— No, patrzajcie młokosa, już widział! zawołał. Ani córka, ani wnuczka, ani krewna, ale wychowanka, sierota.. co prawda, bardzo ładna i poczciwe dziewczę.. Sędzina ją jak własne dziecko kocha.
— Ale — śliczna! powtórzył Floryan.
— To jeszcze dziecko! rzekł ręką machając stary.
— Sierota? spytał gość.
— Najzupełniejsza — odparł Kunaszewski, ale na tem się badanie przerwało, bo wchodzili do dworu...
Szelawski z żoną — i Justysia z boku, czekali na tego ciekawego gościa.. Zaczęły się tłumaczenia, opowiadania, podziękowania ze strony przybyłego za przyjacielski przytułek dany dziadowi. Starzy się rozrzewnili, Kunaszewski rozpłakał... usposobienie jakieś serdeczne objęło wszystkich...
Oboje Szelawscy z pierwszych słów p. Floryana domyślili się, iż im rezydenta zabierze.. a żal go było obojgu... Tymczasem zatrzymali wnuka i cieszyli się nim równie z panem Teodorem...
Zaraz tego pierwszego poranku tak się jakoś złożyło, że gość kilka razy się mógł zbliżyć do panny Justyny i okazał dla niej nadzwyczajną grzeczność.. Sędzina to postrzegła.
Justysia zwykle dla obcych dzika i nieprzystępna, bojaźliwa, osobliwym sposobem z p. Floryanem była swobodną i — sama o tem nie wiedząc, mimowolnie okazała się dla niego tak uprzejmą, jak jeszcze dla nikogo...
Piękność jej uderzyła Kunaszewskiego, p. Floryan naturalnością swą, dobrodusznością jakąś, wesołością młodą — zajął mocno — podobał się jej. Serce dziecinne jeszcze uderzyło po raz pierwszy.. Wejrzenia się spotkały, wystąpiły rumieńce, słowem można to było nazwać początkiem romansu, chociaż ani jemu ani jej jeszcze się nic podobnego nie roiło...
Nigdy Justysia z taką przyjemnością nie powracała do salonu, i zagadnięta nie odpowiadała tak śmiało.. P. Floryan przez cały ten dzień, bo go nie myślano puszczać z Wólki, ani tego dnia ani następnych — był w najpiękniejszym humorze tak, że nawet Podkomorzynę tragiczną kilka razy potrafił do pół uśmiechu zmusić.
Mówił wiele, łatwo, naturalnie, a w brzmieniu jego głosu było coś tak sympatycznego, że zdało się w niem serce odzywać...
Nazajutrz towarzystwo w Wólce powiększyło się przybyciem ks. Zaręby, który dowiedziawszy się o cudownem zjawieniu się wnuka, przyjechał naocznie się przekonać, iż mu nie skłamano.
Jak wszystkim tak i jemu Floryan się bardzo podobał — i nawzajem towarzystwo ożywiło się bardzo, i jeden tylko stary p. Teodor chodził posępny...
Szczęście, jakie go spotkało, budziło w nim pewien niepokój. Przyrósł już był, przywiązał się do Wólki, do Szelawskich, oswoił ze swem położeniem, które zmienić się miało. W jego wieku zmiana każda jeżeli nie straszną była, to przykrą,
A stary Sędzia powtarzał mu ciągle po cichu.
— A! jak nam po tobie tęskno będzie!
Kunaszewski gotówby był na swej służbie pozostać, ale wnuk ani słuchać nie chciał o tem.
Wypadek ten — epizodycznie tylko wchodzący w nasze opowiadanie — wcaleby nas mógł nie obchodzić, gdyby on nie wpłynął na usposobienie panny Justyny i sercem jej nie poruszył.
Przez trzy dni zabawił tu p. Floryan, widywali się i spotykali ciągle, razy kilka gość potrafił dłuższą nieco zawiązać rozmowę z Justysia, która się wcale nie wzdragała jej — i Kunaszewski, choć się może nie przyznawał do tego, odjeżdżał rozkochany. — Justysia pozostawała po raz pierwszy w życiu rozmarzona... Ze smutkiem myślała... że — nie dla niej sieroty był ten miły i dobry chłopak...
Floryan z nadzwyczajną troskliwością rozpytał się dziada o najdrobniejsze szczegóły tyczące Justyny, — był nawet tak natarczywym, że stary się śmiał z niego i tego zajęcia dziewczęciem, którego on piękność tak nadzywyczaj wychwalał...
— No, przystojna, niema co mówić, odpowiadał mu — ale żeby znowu miało być co tak extraordynaryjnego — ja — nie widzę. Niema jeszcze lat spełna piętnastu, więc to jeszcze niewiadomo jak się fizyognomia wyrobi. Może dorastając zbrzydnąć. Co ona ci tak w oczy wpadła.
Floryan nie tłumaczył się.
Sędzina, która dostrzegła z łatwością, iż jej wychowanica się gościowi podobała, chociaż na to bynajmniej nie rachowała, wdzięczną mu była, że się na niej poznał. Wypłaciła się za to, znajdując młodego Kunaszewskiego ślicznym i nadzwyczaj miłym.
Gdy przyszło w końcu do układów o zabranie p. Teodora przez wnuka, wyprosili sobie Szelawscy i on sam, żeby pozostał kilka miesięcy, dopókiby oni nie pojechali i nie powrócili z Warszawy. P. Floryan się na to zgodził dlatego, jak mówił, aby na przyjęcie dziadka w Sołomnej przygotować wszystko.. Sam zaś się ofiarował przyjechać po niego, i co więcej, ręczył, że co roku przynajmniej raz do Wólki z nim stawić się będzie..
Z pewnością ręczyć można, iż Justysi oczki przyczyniły się wiele do wyrobienia tego postanowienia. Słysząc obietnicę, dziewczę się zarumieniło, tembardziej, że Floryan na nią patrzył, ku niej był mówiąc zwrócony.
W jej biednem życiu sierocem — pierwszym błyskiem jakiegoś szczęścia — nadziei — było zjawienie się młodego Kunaszewskiego. Justysia była z charakteru i temperamentu swego zbyt umiarkowaną, ażeby na chwilowem wrażeniu budować coś miała. Broniła się marzeniu nawet, lecz miłem jej ono było, a tak nowem dla niej, tak rozkosznem, że choćby rychło się rozwiać miało i w niwecz obrócić.. nie odpychała go od siebie.
Pan Floryan niepodobnym był wcale do młodzieży, jaką dotąd spotykała. Drugiego dnia potrafił się zbliżyć i przyzwoicie spoufalić ze wszystkimi. Z Szelawskimi był jak z rodzicami, z Justyną jak z siostrą. Nie czynił wrażenia obcego człowieka, wcielił się do domu i rodziny z łatwością zadziwiającą. Zrozumiał życie tutejsze i zastosowywał się do niego tak, jakby je znał oddawna. Na wyjezdnem wszystkim się rozstawać z nim żal było.. W ostatniej rozmowie z Justysia coś jej podszepnął takiego, że się cała rumieńcem płomienistym oblała, spuściła oczy, nie wiedziała co odpowiedzieć, podniosła je i wejrzenie wymowne zastąpiło słowo, gdyż p. Floryan odszedł z wesołem obliczem. Justyna czuła, że to nie było rozstanie, że musieli się znaleźć znowu, widzieć i być tak serdecznie, może serdeczniej jeszcze, niż dotąd byli.
Pierwszy to był w jej życiu przyjaciel, o którym mogła myśleć, że i on jej nie zapomni.
Co się tyczy pana Teodora Kunaszewskiego, mówić nawet nie potrzebujemy, że się do wnuka przywiązał, rozkochał w nim, a wypadek ten zastygłym już starym tak wstrząsnął, tak go poruszył, zmienił, że prawie poznać w nim dawnego pokornego rezydenta było trudno.
Odżył w nim jakiś stary, zapomniany człowiek, który był przez długie lata pogrzebany, zyskał na jakiejś pewności siebie, mówił głośniej, obracał się śmielej, wyprostował nawet trochę, a choć względem Szelawskich zachowywał się zawsze z największem uszanowaniem, w obejściu się z nimi był pewien odcień zdobytej niezależności.
Pan Floryan nie odjechał, nie zmusiwszy dziada do przyjęcia pieniężnego zapasu, dosyć znacznego, który miał służyć dla przyzwoitszego wyekwipowania się, sprawienia garderoby i t. p. Wzdragał się p. Teodor długo, lecz wnuk potrafił go przekonać, że godność rodziny wymagała tego, i że, bądź cobądż dziad miał prawo przyjąć od wnuka małą pomoc, która jemu żadnej nie czyniła różnicy.
W sąsiedztwie długo nie mówiono tylko o tej dziwnej przygodzie Kunaszewskiego, a że u Wyszogrodzkiego wiele osób poznało młodego przybysza i wszystkim się on podobał, winszowano z serca Kunaszewskiemu szczęścia, jakie go spotkało.
Po odjeździe p. Floryana, którego dziad odprowadził do przyjaciela, — powróciwszy do Wólki, stary pozostał w swojem dawnem mieszkaniu i przy dawnych zajęciach, na służbie rezydenta, ale głos podnosił śmielej, wchodził inaczej na pokoje, mówił głośniej, i Podkomorzyna ślepa nawet znajdowała, że się odmienił znacznie.
Szelawscy powoli wybierali się do Warszawy. Nadeszła zima, a w tej porze roku doktor Frycz na podróż się ważyć nie życzył. Odłożono ją do wiosny, gdyż i dach na dworze, który do wyjazdu służył za pozór, dopiero w tej porze na nowo kryć rozpocząć było można.
Z dachem tym, który w początku tylko nowemi gontami osikowemi pobić miano, okazało się po bliższem rozpatrzeniu, że nietylko łat nowych potrzebował, bo stare były pogniłe, ale i krokwi część znaczniejsza wymagała zastępców.. Postanowiono więc całkowicie dać nowy, co pomimo wcześnie przygotowanego materyału, znaczniejszego wymagało czasu.
Podróż dla rodziny, oprócz Bronisławowstwa pozostała tajemnicą. Radca prosił rodziców, aby nie rozgłaszali o niej przedwcześnie, boby to zazdrość obudziło i ze wszechstron zapraszania... kłopot... Nie mówiono więc nic i nie pisano...
Nadeszła wiosna, lecz jedna z tych, które długo zimy nie mogą zwyciężyć. Potrzeba było oczekiwać, aż się pogoda ustali i drogi oschną. Odwykli od dalszych wycieczek oboje Szelawscy, wybierali się jak mówi przysłowie — niby czajki za morze. Mnóstwo rzeczy niepotrzebnych zdawały się im niezbędnemi, zabierano dla Sędziego, dla staruszki do czego tylko w domu byli nawykli, ale co się też z wielką łatwością znaleźć mogło w Warszawie.
Bronisław dla rodziców, po długich namysłach w nowo nabytym domu, obok swojego pałacu, przygotował obszerne, wygodne pomieszkanie na parterze, rozkazawszy drzwi wybić od siebie dla łatwiejszej komunikacyi.
Oddać też należy sprawiedliwość pani Bronisławowej, iż z troskliwością największą urządziła je czyniąc o ile możności do Wólki podobnem. Nie zapomniała o ładnym pokoiku dla Justysi, tuż obok Sędzinej. — Sędzia miał dla siebie parę pokojów, także na wzór zajmowanych przez niego w domu umeblowanych. Postarano się nawet, aby wielka sofa wygodna, na której zwykł był siadywać, zupełnie do starej jego była podobną.
Na ostatek gdy i cieplejsze dni nadeszły i w Wólce już było wszystko gotowem, jednego dnia pan Bronisław zniknął z Warszawy, jechał po rodziców, aby im towarzyszyć w drodze.
Dziwnym trafem tegoż dnia wieczorem Mecenas, który nie bardzo często brata odwiedzał — zjawił się w czasie herbaty i zastał bratowę samą z dziećmi i boną.
Zarumieniła się piękna Lola.
— Jakto? czyż brat nie wie?
— Ja! o czemże mam wiedzieć? odparł Kalikst.
— Ale ja byłam przekonana, że Broniś o tem oddawna musiał mówić Mecenasowi.
— O czem! zawołał Kalikst...
— O projekcie rodziców i ich podróży — dodała ukrywając, jak mogła zakłopotanie Lola. — W Wólce dach na dworze zupełnie się zdezolował, potrzeba kryć na nowo.. Ojciec i matka życzyli sobie natenczas przyjechać do nas..
Kalikst zdumiony niezmiernie aż wykrzyknął.
— Do Warszawy!
— Tak jest, spokojnie już na pozór, ciągnęła dalej pani Bronisławowa. Urządziliśmy dla rodziców mieszkanie tu u nas, obok w nowo nabytym domu, i mąż pojechał po nich, aby im towarzyszyć w drodze.
Nastąpiła chwila milczenia, gdyż Kalikst tak był niespodzianą tą wiadomością dotknięty, a jeszcze bardziej tem, że ona dla niego aż do tego dnia tajemnicą zostawała, iż — nie wiedział, co mówić..
Spuścił oczy, dumał.
— Przyznam się bratowej, odezwał się w końcu, po długim namyśle — że dla mnie jest to czemś tak niespodziewanem — zaledwie uszom wierzę.
Rodzice, co się od lat tylu z domu nie ruszali, nagle aż do Warszawy.. i my wszyscy w zupełnej o tem nieświadomości.
Uśmiechnął się ironicznie trochę, a pani Bronisławowa zarumieniła. Zawiało chłodem pomiędzy nimi.
— Byłam najpewniejszą, wybąknęła, że Broniś oddawna o tem wam mówić musiał, ale się rzadko widujecie, — wina w tem wasza...
Mecenas dumał.
— Nie rozumiem nic, rzekł w końcu — widywałem przecie Bronisława, spotykaliśmy się, nigdy mi o tem nie wspominał.
— Ale, trochę urażona przerwała bratowa, tajemnicy przecie robić z tego nie było powodu!
— Zdaje się — odparł Mecenas z rezygnacyą. Tak tedy będziecie mieli szczęście rodziców przyjmować u siebie i to zapewne potrwa dosyć długo, bo dach na domu.. nowy, w kilka dni się nie postawi.
— Zapewne — odparła chłodno Lola, podając Mecenasowi herbatę, który zadumany siedział i widocznie zachmurzony.
— Jabym też był chętnie mojego całego mieszkania rodzicom ustąpił, rzekł po chwili, ale nie wiedziałem o bożym świecie.
Rodzice więc przybywają — sami...
— Nie wiem, kogo zabiorą z sobą, odpowiedziała Bronisławowa, wątpię, aby im kto oprócz Justysi i służby towarzyszył.
Mówiąc o Justysi, spojrzała na niego znacząco, ale Mecenas zatopiony w myślach, nie dostrzegł zwróconego na siebie wzroku.
— Kiedyż się spodziewacie przybycia? dodał chłodno,
— Trudno obrachować — pospieszyła z odpowiedzią Lola, zapewne podróż pospieszną nie będzie, aby się ojciec zbyt nią nie utrudził.
Kalikst po namyśle, — odżył trochę, nie chcąc okazać, że zbyt wziął do serca wiadomość niespodziewaną. Zażądał tylko widzieć mieszkanie dla rodziców przeznaczone, i bratowa nie mogła się oprzeć, aby mu go nie okazać.
Drzwi nowo wybite, całe wewnętrzne urządzenie, w którem widocznem było staranie, aby Wólkę przypominało, uderzyło Mecenasa nieprzyjemnie, odezwał się z przekąsem.
— Widać, że oddawna musiało to być umówionem, kiedyście mieli czas tak wszystko pięknie i starannie przygotować! — A ja — ja o tem nic nie wiedziałem!
— Niesłuszny żal miałbyś do nas, odparła bratowa, gdybyś nam to chciał wziąć za złe. Nie kryliśmy się z tem przecie, ale widujemy się tak rzadko, a żyjemy z sobą tak mało, iż inaczej wypaść nie mogło..
— Reszta rodzeństwa zapewne szczęśliwszą być musiała odemnie, rzekł Kalikst — i jest o tem zawiadomioną?
— Nie wiem — krótko odparła Lola..
— Jesteśmy już w Maju — dodał Mecenas po namyśle. Jeżeli dach się dopiero rozpoczyna, wedle wszelkiego podobieństwa do świętego Jana nie będzie skończony, więc i imieniny ojcowskie zapewne w Warszawie obchodzić przyjdzie?
Lola powtórzyła zimno — tożsamo.
— Nie wiem.
Obejrzawszy mieszkanie, Mecenas powrócił z bratową do niej, i w prędce wziął za kapelusz, żegnając ją.
Oboje czuli, że się daleko chłodniej rozstawali, niż witali przed chwilą. Kalikst wyszedł zburzony cały, a im więcej myślał nad tem, tem go postępowanie Bronisława mocniej i dotkliwiej przeciwko niemu zniechęcało. Widział w tem oczywisty podstęp, zdradę, usiłowanie opanowania starych, intrygę.
Nie mógł tego bratu przebaczyć..
Potrzeba było dość długiego czasu, nim po przechadzce z myślami, które mu się naciskały do głowy, pan Mecenas trochę ostygać zaczął..
Nie wiedział jeszcze co pocznie, ale z góry postanowił nie pozostać z założonemi rękami wobec tej wypowiedzianej mu wojny. Nie inaczej bowiem postępowanie brata uważał jak za przeciwko sobie wymierzony krok, odbierający mu nadzieję pozyskania sobie starych..
Nie zastanowił się nad tem, że on sam rozpoczął w podobny sposób zabiegi około nich, że Bronisław płacił mu równą monetą — czuł się pokrzywdzonym i zagrożonym.. Upokarzało go to zresztą, że on, co się miał za tak zręcznego i przebiegłego, dał się Bronisławowi uprzedzić, uśpić i tak wielką odrazu nad sobą uzyskać przewagę.
Nie taił bowiem przed sobą Kalikst, że pan Radca nadzwyczaj zręcznie i szczęśliwie, potrafił zdobyć to, co za sobą nieobliczone mogło ciągnąć następstwa..
Rodzice przybywali do Warszawy, zdawali się na Bronisławowstwa, mieli być na ich opiece, pod ich nadzorem, nieustannie otoczeni przez nich! Łatwo było przewidzieć, że się tu przywiążą do wnuków, że pani Bronisławowa staruszkę z ich pomocą sobie pozyska, że w ciągiem obcowaniu ze starym Szelawskim Radca w końcu i na rozporządzenie kapitałami wpływ stanowczy potrafi zdobyć. Mecenas nigdy go tak zręcznym nie sądził, a nadewszystko tak skrytym i przebiegłym. Przypisywał osnucie całej intrygi Loli.. — Było to oczywiście jej dziełem.
Dać za wygranę! myślał, powracając do domu Mecenas. Nigdy w świecie! Wojna, więc wojna!
Trzeba było obmyśleć teraz bacznie środki prowadzenia jej, aby o ile możności poniesioną już klęskę powetować.
Mecenas miał tylko teraz jeden środek, jedną drogę. Stanowczo należało zbliżyć się do Justysi, korzystać z tego, iż mu ją, jakby naumyślnie tu przywieziono, i starać się ją pozyskać. — Kalikst gotów się był z nią ożenić, a przynajmniej dać poznać, iż mógł się aż tak daleko posunąć..
Potrzeba było z Bronisławowstwem pozostać na jak najlepszej stopie, udawać prostaczka, i nie brać im za złe tego podstępnego pochwycenia rodziców. — Mecenas nabrał otuchy.
— Ha! no — zobaczemy! rzekł w końcu, kochany brat sam może wpaść w sidła, które na nas zastawił. — Zręczny! prawda — ale to dopiero początek. Na wyścigach niekoniecznie ten pierwszy staje u mety, kto się pierwszy naprzód wyrywa!
Dodając tak sobie odwagi i obmyślając dalsze postępowanie, powrócił Kalikst do domu, postanowiwszy przybywających rodziców mieć nieustannie na oku..
Raz rozpocząwszy to, co nazywał wojną — Mecenas już przed żadnymi się nie cofał środkami, potrzeba mu było przybywających starych, jeżeli nie przed Warszawą już powitać, to przynajmniej na jej progu.. Znalazł więc sposób wywiedzenia się od służby w domu Radcy, kiedy się go spodziewano, i tak dobrze obrachował, że przed mostem spotkał staruszków, powóz zatrzymał, i z najweselszem obliczem ich i Bronisława uścisnął.
Zdawało się z niego, że nietylko mu nie miał za złe sprowadzenia do Warszawy, ale niesłychanie za tę myśl szczęśliwą był wdzięcznym. Tu przysiadłszy się do powozu brata, towarzyszył jemu i rodzicom do przysposobionego dla nich lokalu, w którym Lola uprzedzona, oczekiwała ukochanych gości.
Nie spodziewała się tylko razem z nimi zaraz zobaczyć Mecenasa, który z wielką galanteryą i bardzo wesoło ją powitał.
Szelawscy zachwyceni byli wszystkiem, co tu na nich oczekiwało, a Sędzia zobaczywszy swą kanapę, rozrzewniony ze łzami uściskał oboje gospodarstwo... Sędzina nie mogła się nacieszyć swoim i Justysi pokojem... Pamiętano o jej sierotce... ujęło ją to za serce..
Chwila ta przybycia była istotnie pełną serdeczności — a Szelawscy znaleźli się tak otoczeni dziećmi i wnukami szczęśliwi, uradowani, iż wszystkie podróży przykrości i znużenie jej zapomnieli.
Lola z wielką zręcznością ciągle umiała wskazywać, jak tu wszystko obmyślonem było na wzór Wólki i obyczajem rodziców...
Mecenas tymczasem nie zaniedbał przysunąć się do Justysi i szepnąć, że pod jej rozkazy się oddaje.
— Proszę panny Justyny, rzekł cicho — choć tu wszystko się zdaje tak szczęśliwie przewidziane i przygotowane... jeżeliby czego brakło, jeżeliby czego było potrzeba — wprost się udać do mnie.. Pani Bronisławowa zajęta dziećmi, on interesami, a ja jestem na usługi, aby rodzice jak najmniej czuli to swoje wygnanie. Zawsze ono dla naszych staruszków będzie — dosyć ciężkiem, mimo starań naszych..
Wojna, o podbicie rodziców, jeżeli się to tak nazwać godzi — rozpoczęła się tedy na dobre, ale prowadzona w ten sposób, że zgody pozornej i miłości braterskiej nie nadwyrężała. Bronisław zaraz tegoż wieczora, na obiad jutrzejszy musiał i zaprosił Mecenasa.
Wieczorem, gdy małżonkowie rodziców umieściwszy, opatrzywszy we wszystko, czego mogli potrzebować — znaleźli się sam na sam w sypialni, westchnęła Lola.
— Teraz się dopiero taniec rozpocznie — odezwała się do męża. Prawda, że dokazałeś sztuki, ale całą rodzinę sobie nią naraziliśmy, a co z Mecenasem — zobaczysz — będziemy mieli wiekuisty niepokój. Myśmy tu przywieźli starych, a on jak się weźmie koło nich — sam z tego skorzystać gotów.
Bronisław, sam to wszystko równie dobrze widział i wiedział — ale zapóźno się cofać było.
— Uważałeś, dodała Lola, jak na Kaliksta twarzy malowało się co czuł.. W łyżce wody by nas utopił.. No — i z Justysia natychmiast odnowił dobrą przyjaźń. Ja i nad nią i nad starymi teraz nieustannie czuwać będę musiała.
Ty masz swoje urzędowe godziny zajęte, giełdę, rachunki z budowniczymi — wszystko spadnie na mnie.
— Ale, moja Lolu! odparł mąż, wszak sama sobie życzyłaś tego, a teraz ci już ciężko...
— Stało się, rzekła Bronisławowa — nie wypieram się, że byłam tego zdania, wiele jednak rzeczy nie przewidywałam.
Pokręciła główką.
— Rozpocznie się taniec! powtórzyła.
Bronisław stał zamyślony.
— No, rzekł, nic znowu niema tak nadzwyczaj strasznego, Mecenasa się tak dalece nie lękam. Gorzej, że gdy się Julian dowie, a nawet Sabina, zakrzykną na intrygę!
— Nie potrzebujemy znowu tak bardzo zważać na ich krzyki — przerwała Lola. Głównie o to idzie, abyśmy celu dopięli..
Obróciła się nagle do męża z wyrazem silnego postanowienia.
— Ja ci powiem otwarcie — wszystko się to na nic nie zdało, jeżeli my nie potrafimy rodziców na zawsze utrzymać przy sobie. Trzeba im Wólkę obmierzić, Warszawę uczynić miłą i dogodna. Matkę ujmę po całych dniach jej wnuki zostawując, ty myśl o ojcu. Gdyby rodzice po kilku tygodniach, a choćby miesiącach mieli powrócić na wieś — wszystko przepadło.. Należy zwolna przeciągać ich pobyt.. coraz coś wymyśleć, starzy przyrzekną.. Choćby ponieść mieli ofiary — co robić. Inaczej — tyle tylko, żeśmy sobie familię narazili, skutku żadnego nie będzie.
Radca pomyślał trochę.
— Masz słuszność — odezwał się — ale zadanie trudne!
— Trzeba się o to starać!
Bronisław westchnął.
— Mecenas! przecedził między zębami..
Z nim mieć będę niejedno przejście..
Rozmowa w sypialni tak rozpoczęta długo się w noc przedłużyła — oboje zawczasu obmyślali środki, przewidywali co ich mogło spotkać — radzili wzajem jedno drugiemu, a pani sama okazała się nierównie lepiej do wojny usposobioną, niż mąż, który z podziwieniem słuchał, co się z tej małej, pięknej dobywało główki.
Rozmowa ta dodała mu otuchy, gdyż tak dzielnego sprzymierzeńca się w żonie nie spodziewał. — Wojna zdawała się jej sił i ognia dodawać, nigdy jeszcze nie widział jej tak ożywionej, dowcipnej i śmiałej...
Starzy Szelawscy w prostocie ducha ani widzieli ani się domyślali tego, co się około nich działo i przysposabiało. Na Sędziego podróż podziałała odżywiająco, — zajmowało go mnóztwo zjawisk nowych, o których zakopany na wsi nie miał wyobrażenia. Przewidzieć jednak było łatwo, że po tem podbudzeniu nastąpić musi pewne wyczerpanie i prostracya.
Tymczasem miasto ze wszystkiemi swemi objawami życia, zdawało się go żywo interesować... Sędzina z Justysią zajęte były jeszcze urządzeniem nowego gospodarstwa, gdy on już napawał się wrażeniami, i bawił jak dziecko.
Stosownie do planu, Bronisławowa tegoż dnia na kilka godzin dzieci posłała do babki, co ją niezmiernie uszczęśliwiło.
Pierwszy więc dzień pobytu rozpoczął się w warunkach najlepszych i wielce obiecująco. Sędzia nie mógł się znudzić, bo Radca mając jeszcze urlop nie wyczerpnięty, skorzystał z tego, aby mu wspaniały dom nowy pokazać i wszystkie jego szczegóły i piękności dać ocenić.
Nawykły do swojego dworku starego, Sędzia był w osłupieniu i przestraszył się niemal. Nie miał wyobrażenia, aby podobna wytworność przystępna była ludziom średniego majątku. Marmurowe wschody, złocone stukaterye, drzwi politurowane z bronzami, posadzki kunsztowne, meble okazałe zdumiały go i zbiły z wszelkiego możliwego rachunku. Nie pojmował, jak to procentować mogło. Powziął więc nadzwyczajne wyobrażenie o zdolnościach syna, który ofiarował mu się autentycznemi rachunkami dowieść, że ten pałac — przynosił mu procent znaczniejszy, niż dobrze na hypotece cudzej umieszczony kapitał.
Razem z tem jednak Sędzia w swem skromnem ubraniu, ze swą powierzchownością zadrewnionego wieśniaka wydawał się sam sobie w tych ramach złoconych — jakoś biednym i upokorzonym. Pojął teraz niemal nastawanie Juliana, aby sobie dom inny postawił i zmienił stopę życia.
— Jakie to są teraz wymagania czasu — mówił sobie w duchu. Myśmy do tego wcale nie byli nawykli, i ledwie po książęcych domach coś podobnego widzieć się trafiało..
Mecenas dobrze wyprzedziwszy obiadową godzinę, przybył zawczasu wprost do rodziców, zastał matkę samę z Justysią i starał się z tego korzystać.
— Bronisławowi, rzekł, winienem za to świeczkę, że potrafił dokazać tego i rodziców nam ściągnął do Warszawy. Myśl była doskonała.. ojciec pożyje, zabawi się, a matka się wnukami nacieszy do syta...
Byle tylko — dodał z uśmiechem, krzyku i wrzasku ich nie miała wkrótce nadto.
Zasiedli zaledwie na rozmowę, i Mecenas układał, co miał powiedzieć — gdy baczna pani Bronisławowa dopatrzywszy się, że Mecenas przybył, a wiedząc, że matkę znajdzie samą, nie pobiegła zaraz przeszkodzić mu.
Można sobie wyobrazić, jak był rad.. Przywitano się najczulej. W takich razach okazuje się tem więcej serdeczności, im mniej jej jest w istocie. Kalikst po chwili, za domowego się tu uważając, Lolę z matką zostawiwszy, sam poszedł dawać rady — Justysi.
Nie pozostawało mu na razie nic innego nad staranie się o jej względy — i miał postanowienie najmocniejsze — korzystać ze zręczności.
Ujęcie sobie dziewczęcia, zdawało się łatwem i pewnem.
Być nawet może, iż p. Kalikst by się nie omylił, bo Justyna dosyć dla niego była dobrze usposobioną, ale — epizod p. Floryana Kunaszewskiego stanął teraz na przeszkodzie. Dziewczę o nim tylko myślało.
Pani Bronisławowa, której uwagi nic nie uchodziło, wieczorem dnia poprzedzającego wymodliła sobie po cichu u Justysi, aby ona obiad zadysponowała zupełnie według zwyczajów Wólki i udzieliła pewnych wskazówek co do użycia przypraw, sosów i t. p. Zręczna kucharka miejska, której podarek przyrzeczono, wzięła na kieł, i wystylizowała obiad — pasticcio, który był jakby z pod serca Konradowi wyjęty.
Stary Szelawski był niesłychanie zdumiony, a ta atencya synowej rozczuliła go, ujęła i wprawiła w humor brylantowy.
— Widzi ojciec, rzekła, odpowiadając na podziękowania skromnie Lola, że u nas w mieście żyć można.
Skłamała tylko dodając, że zwykły stół ich domowy był właśnie tego rodzaju.
W późniejszym wieku do tych życia nawyknień przywiązuje się wagę zbyteczną i ceni się je więcej, niż są warte. Szelawscy, którzy może niepokoili się zmianą trybu odżywiania, uspokoili się. Sędzina była o męża bez obawy.. i również dziękowała synowej.
Mecenas został tem trochę skonfundowany. Bronisławowstwo tryumfowali.
Tak, począwszy od obiadu, szło bardzo pomyślnie wszystko..
Łamał głowę Mecenas, jakby on też mógł czemś rodzicom dowieść troskliwości o nich i przysłużyć się im, a zalecić.
Nie było to łatwem. Zabiegliwa pani Radczyni tak wszystko skupiła w domu, co tylko rodzicom mogło uczynić przyjemność, że im tu nic a nic nie brakło.
Kalikst chciał wydać obiad dla rodziców, ale Sędzia uściskał go i odmówił, czuł się znużonym i znajdował to niepotrzebnem, ofiarował lożę w teatrze, starzy nie decydowali się jechać, bo późnoby powracać musieli... potrzeba było czekać, czatować, a tymczasem małemi przysługami pannie Justynie i Sędzinie zapisywać się w pamięci.
Państwo Julianowstwo nic dotąd nie wiedzieli o przesiedleniu się rodziców, sama dopiero Sędzina im o tem doniosła.
Julian, który do podobnych środków dla pozyskania sobie rodziców nie uciekłby się — i miał pewien wstręt do nich, otwartszego będąc charakteru, z początku całego znaczenia kroku, jaki Bronisław uczynił, i doniosłości jego nie zrozumiał.
Bystrzejsza jako kobieta, pani Julianowa zwróciła uwagę jego, że nie było bez celu to nadskakiwanie.. i że ono grozić im mogło, co najmniej pewnem zobojętnieniem rodziców. Niechętnie przyznać musiał mąż, że miała słuszność, i po naradzie krótkiej wypadło, iż należało przynajmniej odwiedzić starych w Warszawie, co znowu tak bardzo trudnem nie było..
Oboje oni znajdowali postępowanie braci, gdyż o antagonizmie ich nie wiedzieli, — niedelikatnem i dosyć nieprzyzwoitem..
W drugim tygodniu pobytu państwa Szelawskich — nadjechali Julianowstwo..
Zbytniej czułości między braćmi a Julianem nie było oddawna, teraz ostygnienie dało się czuć mocniej jeszcze. Julian obchodził się z Bronisławem grzecznie — lecz nadzwyczaj chłodno, i jakby czuć mu dać chciał, że ich pewna przestrzeń rozdzielała, że nie należeli do jednego świata.
Mecenas korzystając z przybycia Juliana, pospieszył do niego, i w sposób bardzo na pozór prosty, opowiedział mu o tem jak pan Radca, — zręcznie umiał (bez jego wiadomości) skłonić rodziców do przyjazdu i czasowego zamieszkania w Warszawie.
Chciał w ten sposób okazując, że się nie solidaryzował z Radcą, pozyskać sobie Juliana.
Po części mu się też to powiodło.
— Sądziłem, odpowiedział mu Julian, że wyście to razem i za wspólną zgodą dokonali.. Naturalnie nic przeciwko temu mieć nie mogę, a swobody ojca krępować niczem nie myślę w żadnym razie — lecz.. wszystko to tak jakoś tajemniczo, cicho się zrobiło, iż postępowanie Bronisława wcale mi się nie podoba..
Spojrzał na Mecenasa, który wargi zagryzł.
— Ja też tego nie pochwalam, bo to zakrawa na intrygę, rzekł Kalikst.
Mieszkamy w jednem mieście, znając ojca, łatwo się domyśleć, że projekt nie przyszedł do skutku z dnia na dzień, a ja — prawie do przyjazdu rodziców, nic a nic nie wiedziałem..
Julian się skrzywił.
— Bronisław więc chce zaakaparować rodziców, dodał ironicznie.. i ruszył ramionami.
Po krótkiem milczeniu Kalikst mówił dalej.
— Wszystko to zabawnem jest, jeżeli chcesz, bo pobyt rodziców kilkotygodniowy, choćby i dłuższy — nie miałby znaczenia wielkiego, ale — tu o coś więcej idzie?
Odwrócił się pan Julian ciekawie.
— O cóż?
Nie domyślasz się — dodał Mecenas — idzie o to, aby rodzice zamieszkali stale przy Bronisławowstwie..
Za tem więc następuje, iż Radca obejmie, w pomoc ojcu przychodząc, rządy, interesa, kapitały, i — my pozostaniemy sobie widzami zabiegów.. z których on naturalnie korzystać nie omieszka.
— Smutne to, — przerwał Julian — i niezupełnie czyste.. ale cóż my poradzić możemy!
— Nic — odparł Mecenas — zawsze i wszędzie intryga, kto ma do niej talent, bierze górę. Ja nie obwiniam tak dalece Radcy — ale żonę. Wszystko jest sprawą Loli, która jako prawdziwe dziecię miasta.. nas i rodziców prześciga..
Tu przerwał nagle.
— Wolę nie kwalifikować, jakby to nazwać należało..
Bracia zamilkli, Julian mocno posmutniał... Mecenas zyskał w ten sposób sprzymierzeńca w nim i jego żonie, ale czysto platonicznego.
Oboje państwo Julianowstwo mieli wstręt do pokątnych zabiegów, boleli, ale nic poczynać nie chcieli.
Sędzia i staruszka matka na twarzach obojga Julianowstwa łatwo chmur dostrzegli i w obejściu się ich pewnej sztywności — ale przyczyny odgadnąć nie potrafili. Szelawski przypisywał to kłopotom, jakie Julian ściągnął na siebie nabyciem dóbr uciążliwem. Niepokoił się o niego, chociaż przez pewną dumę, on się już wcale nie skarżył i nie zwierzał.
Tak tedy składały się stosunki familijne, przy nadchodzącym nowym świętym Janie. To co Bronisławowstwo łatwo przewidywali, ziściło się, krycie dworu w Wólce nietylko nie było skończone, ale z powodu różnych drobnych przeszkód w wykonaniu, groziło przeciągnięciem się do Lipca.. kto wie? dłużej może.
Sędzia zwłaszcza poczynał być coraz niespokojniejszym. Wybrał się on na kilka tygodni, nie rachował wcale na miesiące. Sędzina, która dla wnuków, a szczególniej Jadwisi, gotową była o Wólce zapomnieć, starała się go pocieszać jak mogła. Chodził zasępiony i markotny. W istocie byłby może i on się zgodził z tem, co się zdawało nieuniknionem, ale Mecenas po cichu, niby go reflektując, rozbudzał za Wólką tęsknotę.
— Rozumie się, mówił, że ojcu nigdzie w świecie nie może być tak dobrze, jak w domu, niech sobie kto co chce mówi, choćby i u dzieci, nigdzie człowiek nie jest tak panem i swobodnym, jak u siebie.. To darmo!
No — ale przecież kilka jeszcze tygodni kochany ojciec potrafi przetrwać z nami..
I zaledwie to dokończywszy, Mecenas poczynał opiewać życie wiejskie, a szczególniej przyjemności pobytu w tej Wólce kochanej. No — i siostrzeńca ks. Zaręby, okrutnie było żal Szelawskim, iż go tak oddawna nie widzieli, a listy, które pisywał, nie starczyły im.
Bronisławowstwo jak mogli zapobiegali temu, aby Sędzia nie tęsknił zbytnio, a Lola rozpoczęła bardzo oględnie, zdaleka pierwsze poddawać myśli — pozostania stałego w Warszawie..
Sędzina zrazu tak zaprotestowała, że potrzeba się było cofnąć — próba się okazała przedwczesną.
Tymczasem ów św. Jan nadchodził, który między małżeństwem był przedmiotem niejednych już narad potajemnych. Radca czuł, że nie wszystkie jego rachuby wypadły tak, jak sobie życzył, — rodzina była ku niemu zrażona, ostygła, nieufna, rodzice serdeczni, przywiązali się więcej, ale o zupełnem zdaniu się i opuszczeniu Wólki myśleć jeszcze nie było można. Zostawało wiele — bardzo wiele do czynienia. Nadchodzący św. Jan miał posłużyć p. Bronisławowstwu do ujęcia sobie rodziców i do zbliżenia się razem do braci, którzy przybycia odmówić nie mogli. Zamierzano go obchodzić jak najuroczyściej, wielką ucztą i zebraniem osób jak najmilszych Sędziemu. Do tych należał siostrzeniec ks. Zaręba, po którym niezmiernie tęsknił stary.
Z listów jego dosyć często przybywających, donoszących ze szczegółami, co się w Wólce działo, dobitnie widać było, iż oddalenia się wuja nie pochwalał i że domagał się pilno powrotu na stare śmieciska. Pomimo to zaprosić go należało koniecznie.
Bronisławowstwo nie wiedzieli, iż nawet nie proszony byłby przyjechał, gdyż Julian skłaniał go do tego, przedstawiając mu, jak pobyt w Warszawie był dla starych nużący i niewłaściwy. Ks. Zaręba był tegoż zdania, a jemu wtórowało całe osierocone sąsiedztwo Wólki, domagające się kochanych Szelawskich..
Ściśle teraz obliczając się, państwo Bronisławowstwo widzieli, że choć na oko, dokazali wiele, jednak do celu, ku któremu zmierzali, jeszcze było daleko. Lola nie rozpaczała. Staruszka, babcia przywiązała się do wnuków tak, że po całych dniach niemi prawie wyłącznie się zajmowała. Jadwisia miała służyć za dźwignię, za narzędzie. Radca plan cały już był ułożył. Dom stary, w którym na dole mieszkali rodzice, chciał — wyrzekając się burzenia go i przebudowywania, odstąpić im na własność i t. p.
Korzyści pozostania w Warszawie według niego były tak wielkie, iż Szelawscy zgodzić się na przesiedlenie musieli, — chociaż reszta rodziny była przeciwko niemu. Działanie jej nie było zbyt widocznem i uderzającem, Bronisławowstwo więc zadanie swe łatwiejszem sądzili, niż było w istocie.
Przedewszystkiem święty Jan miał ująć Szelawskiego i dowieść mu, jak ten syn czule był przywiązany i cały dla niego wylany.
Zapraszające listy wcześnie rozesłano, opatrzone przypiskami samej pani, naglące, natarczywe. Oprócz ks. Zaręby Radca kilku sąsiadom, z którymi Sędzia był w przyjaźni posłał także inwitacye.
Obchód uroczysty miał się odbywać w nowym domu państwa Bronisławowstwa, gdzie się na przyjęcie bodaj stu osób gotowano. Św. Jan w mieście miał połączyć stary, wiejski obyczaj ze wszystkiemi szykanami i elegancyą stolicy.
Stary Szelawski przy nadchodzącym dniu tym coraz był frasobliwszy.
Pierwszy to raz od lat wielu miał chybić swym sąsiadom i przyjaciołom, nie mogąc ich u siebie ugościć. Ale dach był zaledwie w połowie ukończony, około domu, który w czasie robót odrapano i zabrukano, pozostawało wiele do czynienia. Bronisław całując ojca po rękach, zapewniał go, iż dzień ten w Warszawie równie uroczyście i serdecznie obchodzony będzie, jak w Wólce. On i żona okazywali tyle gorliwości, taką miłość dla rodziców — że niepodobna było nie uczuć dla nich wdzięczności. Tak, gdy z jednej strony na ten dzień Radca rachował, z drugiej liczyli nań Julian, ks. Zaręba i niezmiernie czynny pokątnie Mecenas.
Jemu tu z Justysią wcale się nie powodziło. Pomimo zabiegów, grzeczności, usiłowań zbliżenia się, pani Bronisławowa tak mu przeszkadzała skutecznie, a dziewczę było tak bojaźliwe i chłodne, że najmniejszego postępu nie zrobił p. Kalikst.. — Justysia okazywała mu szacunek wielki, ale obchodziła się z nim jako ze starszym kimś, nie rozumiejąc ani czułych wejrzeń, ani słówek, ani przymówień się do serduszka..
Pobyt w Warszawie nietylko że Mecenasowi na nic się nie przydał, ale prawie ostudził i oddalił Justysię od niego. Tem też gorliwiej pracował Mecenas nad tem, aby coprędzej skłonić rodziców do powrotu. Nie mogąc sam działać nazbyt czynnie, podbudzał Juliana, pisał do Sabiny, wstawiał się do ks. Zaręby, aby on życzeń dzieci był tłumaczem.
»Nikt z nas nie wątpi — pisał do niego, iż Bronisławowstwo z najlepszego serca radziby rodziców mieć przy sobie, pielęgnować ich i matce ułatwić w ten sposób zajęcie się wnukami — ale ze wszechmiar dla ojca pobyt w mieście nie jest stosowny, w jego latach nużący... dla interesów szkodliwy i t. p.»
Ks. Zaręba zupełnie podzielał ten sposób widzenia.
Oprócz niego na ten św. Jan z sąsiedztwa wybierał się stary, najpoufalszy przyjaciel Sędziego pan Porfiny Porkowski, oryginał jakich mało, mający przystęp i wpływ na niego niemały. — Na ostatek p. Floryan Kunaszewski, zgłosił się do dziada także, chcąc go zabrać z sobą i zawieźć dla powinszowania imienin..
Stary p. Teodor wahał się wprawdzie, nie chcąc opuścić Wólki, nadzoru nad domem i opieki nad ociemniałą Podkomorzyna, ale ona sama mocno nastawała na wyjazd.
— Zmiłuj się, jedź, jedź mój komorniku, mówiła — powiedz im, niechże rozum mają, niech się nie dają tam uwędzić w tej Warszawie. Do czego im to cudze wycierać kąty? Co to im tu źle było w domu!
Samo z siebie rozumie się, iż Julianowstwo nietylko sami, ale z dziećmi, że pani Sabina z mężem też wybierali się przybyć koniecznie.
Porobione w mieście znajomości, wiele osób dystynguowanych ze świata urzędniczego i finansowego miały też wziąć udział w tym festynie, z którym Lola chciała wystąpić co się zowie.
— Niech kosztuje co chce, mówiła, pokażemy, że dla rodziców nie żałujemy..
Bronisław zupełnie się godził z żoną — jak zwykle. Raz wszedłszy na tę drogę — nie można się już cofać było, musiano iść dalej, aby owoców nie stracić.
Radca zapraszając ks. Zarębę, miał i to na względzie, aby go nie narazić na wydatek, jemu więc i staremu Porkowskiemu, o którym wiedział, iż przyjedzie, ofiarował pomieszczenie w swoim nowym domu...
Ofiara ta przyjętą została.
Stary Szelawski, do którego przez żonę dochodziły wiadomości o przygotowaniach do obchodu, bo Justysia o nich zdawała raporty pani Serafinie — nie bardzo się cieszył, ale mocno był zakłopotany. Wydatek musiał być znaczny, a i tak już Radca łożył dosyć na przyjęcie rodziców, ofiara ta była staremu pewnego rodzaju ciężarem, bo nie wiedział, jak się miał wywdzięczyć. Sędzina go tem uspokajała, że Bronisławowstwo byli bardzo majętni, czynili to z serca i wcale sobie nie przykrzyli tym pobytem, owszem pragnąc go przedłużyć.
Przywiązała się tak do Jadwini, że tylko rozstanie się z nią miała na myśli i w sercu.






Na dwa dni przed świętym Janem panna Justyna ze służącą była na mszy u Bernardynów sama, bo Sędzina czuła się jakoś strudzoną, a powietrze było wilgotne.
Wychodziła już i sięgała rączką po święconą wodę, gdy usłyszała tuż pozdrowienie głosem, który ją radośnie przestraszył. Przed nią stał p. Floryan Kunaszewski, który jakiemś przeczuciem serca się tu znalazł, a może — może doszedł i wyszpiegował, że się tu z nią spotka..
Dziewczę zarumieniło się jak wiśnia i całe drżące oczy ku niemu podniosło..
— Pan tutaj! zawołała zmięszana, ale uśmiechająca się. Jakimże sposobem..
— Przywiozłem dziadunia na św. Jan i skorzystałem z tego, aby Warszawę zobaczyć i państwa Szelawskich odwiedzić, którym tyle winienem za mego poczciwego starego. Jakże państwu się w mieście podobało? Kiedy do Wólki z powrotem?
To mówiąc, wychodzili z kościoła.. Panna Justyna daleko śmielsza, niż sądzić było można, żywa i swobodna, rozpoczęła rozmowę. P. Floryan wcale się jej obcym nie wydawał, nie obawiała się go, jak innych mężczyzn.
— Nie umiem panu powiedzieć nic o mieście, rzekła — jest nam tu bardzo dobrze, ale się czujemy w gościnie. Pani Sędzina cieszy się wnukami, ale tęskni za swoją Wólką. Ja — ja i mówić nie potrzebuję, że się tu obcą czuję, państwo Bronisławowstwo są dla nas wszystkich nadzwyczaj łaskawi, — ale zawsze to — nie w domu!
Więc pani wieś woli? pytał Floryan.
— Wychowałam się na wsi, przywykłam do niej — mówiła Justysia. Gdyby nie wnuki, i moja dobrodziejka, tak długo bym tu wytrzymać nie mogła pewnie. Był pan w Wólce?
— Naturalnie — począł młody Kunaszewski, przywiozłem dziadka ztamtąd.
Pani Podkomorzyna pięknie się pani kłaniać kazała i poleciła mi naglić o powrót. Biedna staruszka zniecierpliwioną jest osamotnieniem, chociaż ma przy sobie pannę Zbrzeską..
— Jakże Wólka wygląda? mówiła ożywiając się Justysia.
— Nieładnie tymczasem — rozśmiał się Kunaszewski, około domu leżą szczątki starego dachu i krokwie nowe, śmiecin dużo i nieporządku, ale robotnicy spieszą, bo wszyscy za starymi panami są stęsknieni.
Justysia prawie po dziecinnemu zarzuciła pytaniami p. Floryana, który zwolna ją przeprowadzał do niezbyt oddalonego domu Radcy.
— Pozwoli pani towarzyszyć sobie do progu tylko, rzekł — bo u Sędziowstwa z dziadem trochę później stawić się będę..
Szli tak razem — a Kunaszewski miał tę pociechę, że znalazł swą dawną znajomą bardzo przyjaźnie dla siebie usposobioną i jakby spoufaloną teraz więcej, niż dawniej byli.
Czego to było skutkiem — po długiem niewidzeniu? oboje sobie nie potrafiliby byli wytłumaczyć — ale też nie myśleli wcale o znaczeniu tego fenomenu. Żyli z sobą myślami przez ten czas, sami o tem nie wiedząc. Wzruszenie, jakiego doznała mimowolnie Justysia na widok sympatycznego Florka, nie dozwoliło jej ukryć tego, co czuła i utaić, że mu była serdecznie rada. Na licu Kunaszewskiego malowało się tożsamo uczucie. Gwarząc wesoło doszli do domu i tu ją towarzysz pożegnał, na odwiedziny starszych było zawcześnie, a oprócz tego musiał pójść zabrać z sobą dziadunia, którego przywiózł.
Wszyscy się dnia tego ściągać zaczęli.. Późnym wieczorem nadjechał ks. Zaręba z Porkowskim, a że miał mieszkać w domu Radcy, gdzie przystęp Mecenasowi był nieco utrudniony, p. Kalikst się tak urządził, aby go pochwycić na ostatniej stacyi przed Warszawą, gdzie znalazł się, niby wypadkiem powracający ze wsi.. i z wyprawy w interesach Spółki, którą się zajmował tak gorliwie.
Lecz słowo powiedzieć musimy o panu Porkowskim z Porkowic, który towarzyszył proboszczowi.
Oznajmiliśmy go już jako oryginała. — Był nim w istocie i do wysokiego stopnia posuwał tę niezależność od powszechnie przyjętych obyczajów. Chciał być — jak utrzymywał, dziecięciem natury i jak najbliższym jej łona. Coś z teoryi Russa, coś z własnych pomysłów wytworzyło tu postać wyglądającą nieco rubasznie, dziko, ale bardzo sympatyczną i wielkiej zacności charakteru..
Cała, bardzo liczna rodzina Porkowskiego wychowała się pod wpływem jego i coś miała z protoplasty.
Charakterystyczną cechą ich był wstręt do elegancyj, do zbytnich wykwintności, do obcych wymysłów, do zbyt pieszczonego życia. Porkowski siebie, dzieci, wnuki hartował i uczył jak największej prostoty..
Ubierał się też w sukno jak najgrubsze, w odzież krojem jak najprostszym, jadał potrawy niewymyślne i dom jego, pomimo dostatku, bo Porkowscy byli bardzo majętni — wzorem był jak najskromniejszego urządzenia.
Rozumie się, że elegancya, zbytek, przepych były Porkowskiemu nietylko wstrętne, ale mu się wydawały szkodliwemi i demoralizującemi. Nie narzucał nikomu swojego trybu życia, rozumiejąc, że w tem ludziom należało zostawić swobodę, ale sam też się jej domagał i przykładem swym chciał nawracać.
Tak naprzykład z teoryi Porkowskiego wypadało, że człowiek do życia powinien się był obchodzić tem, co mu jego własna dawała ziemia. Kuchnia więc i piwnica jego prawie przypraw cudzoziemskich i przywoźnych rzeczy była pozbawioną, tolerowano trochę pieprzu i cynamonu, ale nie pił w domu p. Porfiry nic oprócz miodu, piwa i nalewek... a na stole nawet ryżu unikał, dowodząc, że kasza jęczmienna daleko jest pożywniejsza i smaczniejsza..
W obcym domu pił i jadł Porkowski, co mu podawano, ale u siebie ściśle się trzymał teoryi, a gości śmiejąc się przepraszał, ale dla nich dopuścić się nie chciał odstępstwa od przekonań. Pomimo to stół u niego był bardzo smaczny, a nawet do pewnego stopnia wykwintny, bo do teoryi należało, że człowiek zdrowo i dostatnio żywić się był powinien.
W towarzystwie stary Porkowski był miłym, wesołym, chętnie rozmównym i wielce otwartym człowiekiem, lubiącym polemikę i rozprawy, na które go teorye nieubłagane ciągle narażały. Ks. Zaręba liczył na niego wielce, że mu w pomoc przyjdzie dla przyspieszenia powrotu Sędziego do Wólki... Być może, iż spotkawszy się z Mecenasem na stacyi, pomimo jego zaręczeń, że się tu znalazł przypadkiem, ks. Zaręba domyślił się, co go tu sprowadziło. — lecz nie dał poznać po sobie.
Mecenas korzystając ze sposobności, natychmiast przystąpił do sprawy.
— Cała rodzina rachuje na kochanego wuja, rzekł ściskając go.. iż starych naszych skłonisz do powrotu do ich dawnego trybu życia.. obawiamy się dla ojca tyle zasiedzenia w mieście.. Bronisławowstwo chcą go zupełnie opanować. Owładli już matkę przez wnuki.. a co dalej będzie, jeśli się oddadzą w kuratelę..
Ruszył ramionami.
— Zatem idzie, że i w Wólce i w interesach ojciec się zaniedba.. lub wszystko zda jednemu.. a i dla zdrowia i dla spokoju naszych starych miasto nie jest najlepszem.
— Masz waćpan słuszność, przerwał przytomny powitaniu Porkowski, zażywny, okrągły, wesoły, żywy staruszek.. Nie wiem czy to angielski poeta powiedział, czy jakiś mąż święty, ale mnie się to widzi prawdą, że — Pan stworzył wieś, a człowiek skomponował miasto..
— Miasto jest też potrzebnem, przerwał Mecenas, ale ono nie dla wszystkich, a mianowicie nie dla starych..
I nie dla tych, co długiemi laty do wsi nawykli — dołożył ks. Zaręba. Z tem wszystkiem o Sędziego naszego ja się nie lękam — bo musi powrócić do Wólki.. to darmo.. a co mybyśmy bez niego tam robili, gdyby nas osierocił!
Zasiedli tedy przy popasie do rozmowy. Mecenas opisywał nowy tryb życia starych i usiłowania Bronisławowstwa, aby ich tam uprzyjemnieniem życia zatrzymać i przywiązać.
— Oprócz Bronisława — odezwał się wikary — wszyscyśmy jednego zdania, i jedne mamy obawy o rodziców.
Będziemy się starali skłonić wuja do powrotu rychłego..
Mecenas nie dosyć się umiejąc już powstrzymać, wybuchnął z tem, co miał na sercu.
— Bronisława, rzekł, ja nie obwiniam ani o rachuby, ani o intrygę, ale żona jego niewątpliwie wszystkiego tego przyczyną. Zręczna kobieta.. sądzi zapewne, że tem pomoże mężowi, który spekuluje i potrzebuje kapitałów.. Ojciec się starzeje, zwolna gotów wszystko zdać na Bronisława — a w takim razie.. my.. pójdziemy z kwitkiem — dokończył Kalikst.
— Za daleko idziesz w przypuszczeniu, odparł ks. Zaręba.. ale kuratela ta niepotrzebna wujowi, który się bez opieki obejść może..
— Niechże ojciec kochany, dodał Kalikst, działa w tym kierunku, wszyscy mu wdzięczni będziemy.
— Ja też na przyprzążce, dorzucił Porkowski, obiecuję Sędziego na wieś ciągnąć. Miasto dla niego niezdrowe.. Niech wraca!
Mecenas następnie opowiadać zaczął o pobycie rodziców w Warszawie, wrażenie, jakie on czynił na całej rodzinie, o zbyt widocznych zabiegach Radcy, dążących do opanowania i umysłu i worka ojcowskiego. Ks. Zaręba słuchał, ale z niesmakiem. Nie podobało mu się postępowanie Bronisława, ale i Mecenasa niepokój, zdradzający wprost interes tylko, a nie miłość, nie był mu do smaku. Posmutniał.
— Wiesz mój kochany Kalikscie, rzekł w końcu nie będę tego krył przed tobą — wszystkim wam mam to do wyrzucenia zarówno, że nadto macie zwrócone oczy i serca na te kapitały ojcowskie. Nie tyle wam idzie o rodziców, co o nie.
Oburzył się Mecenas..
— Ale ja do nich nie mam żadnej pretensyi! zawołał.
— Więc pocóż się tak niepokoisz? odparł ks. Zaręba. Ojciec wasz jest człowiekiem sprawiedliwym, żadnego z was nie skrzywdzi — bądź spokojnym; ale dla samej zgody familijnej potrzeba go ztąd wywieźć..
Mecenas pomówiwszy jeszcze chwilę, i usiłując zatrzeć wrażenie, jakie uczynił na Zarębie, pożegnał go i pod jakimś pozorem wyprzedził do Warszawy, nie rad z siebie.
My powróćmy do panów Kunaszewskich, którzy tego dnia, gdy Floryan się spotkał z Justyną, przybyli do Sędziego..
Pana Teodora poznać było trudno, tak się zmienił, spoważniał i odmłodniał skutkiem zupełnego oporządzenia nowego przez wnuka. Suknie nietylko, że mu powierzchowność nadały pokaźniejszą, ale oddziałały na ruchy, na umysł, na śmiałość w obejściu się. Czuć było, że rezydent przeistoczył się na niezależnego człowieka.
W domu Bronisławowstwa w wigilię św. Jana ruch już był wielki. Z kolei przybyli i odwiedzili rodziców państwo Adolfowstwo z dziećmi, pani Julianowa z mężem i rodziną.
Nikt nie okazywał gospodarstwu najmniejszego żalu za to, że — rodziców sobie tak przywłaszczyli, lecz nigdy między sobą rodzeństwo nie było tak sztywnem a zimnem, choć Bronisławowstwo oboje wysadzali się na grzeczności.
Ks. Zaręba, stary Porkowski, kilku przyjaciół Radcy wieczorem długo zabawiali solenizanta jutrzejszego, któremu na dobranoc złożono życzenia.. Pan Adolf wystąpił z podarkiem, którym był przepyszny zegarek genewski repetier, bo Szelawski się skarżył, że czasem nocami sypiać nie mógł, a lampki nie znosił. Chronometr był opatrzony na kopercie herbem Szelawskich i cyfrą Sędziego..
Nie było zwyczaju dawania wiązania rodzicom, pan Adolf więc był jedynym — i drudzy pomysłu mu zazdrościli. Sędzia wdzięczen był, ale wielce zakłopotany. Nie zwykł był przyjmować podarunków, myślał więc już o tem, jak się delikatnie odwdzięczyć.
Dnia uroczystego opisywać nie będziemy... Pani Bronisławowa chciała go uczynić i zrobiła w istocie wspaniałym obchodem, ale starego ojca zamęczono, — tłum był osób nieznanych, towarzystwo zmięszane i niejednolite, kuchnia zbyt pańska, elegancya wymuszona, pretensyonalna, a nie smakująca podniebieniom do niej nie nawykłym.
Bronisławowstwo popisali się z dostatkami, ale niemal upokorzyli tem Szelawskich. Lola, owa bardzo zręczna Lola, zapędziła się zbytnio i celu nie dopięła.. Nie było żywej duszy zaspokojonej tem, nie wyjmując jej samej i gospodarza. Bronisław pocieszał jak mógł żonę, ona tłumaczyła się przed mężem, oboje rozumieli, że feta skończyła się jako wielkie — fiasco.
Oprócz tego zjazd rodziny zapowiadał, że ona przeciwko Bronisławowstwu stanie i działać będzie. Otwartego charakteru i pokątnie nic nie lubiący czynić ks. Zaręba, uznał właściwem naprzód się rozmówić z Radcą.
Wieczorem wziął go na stronę.
— Słuchaj Bronisławie, rzekł — nie będę przed tobą taił, że ci familia ma za złe staranie o opanowanie rodziców. — Skarżą się wszyscy, posądzają cię o interesowność — nie spodziewam się, abyś chciał pozostać pod tem obwinieniem. Coś na to radzić potrzeba.
Radca zbladł nieco.
— O cóż mnie obwiniać można, odparł, starając się okazać jak najobojętniejszym. Babka sobie życzyła wnuków, nie mogliśmy jej ich dać, bo matka ma najpierwsze do nich prawa. Przyjechali się tu pocieszyć niemi w czasie, gdy dach się restauruje — cóż tu mnie zarzucić można? Ojcu jest dobrze, nam z nimi przyjemnie. Gdzież tu wina jaka?
Ja od ojca ani żądałem — ani wziąłem złamany szeląg. Co mi zarzucić można?
Ks. Zaręba chrząknął.
— Uderz się w piersi rzekł — porachuj z sumieniem. Bracia są niespokojni... Nie zatrzymuj dłużej wuja.. na co ci to..
— Ależ ja go tu nie wiążę, ani zmuszam do niczego! zawołał Radca. Mojem zdaniem zdrowiej, wygodniej, weselej mu tu jest, matce stokroć lepiej, ma wnuki, kłopotów domowych się pozbywają — ale.
Syknął proboszcz i ręką zamachnął.
— Nie narażaj sobie familii.
Radca był rozjątrzony.
— Familii! podchwycił. Gdybym nie wiem co dla zgody i miłości jej poświęcił, nigdy nie zdobędę! To darmo. Mecenas jest zgagą, zazdrosny, zły.. Juliusz dumny sam nie wie czem; wszyscy polują na pieniądze ojcowskie, a że ja stoję na straży i nie dopuszczam ich roztrwonienia, posądzają mnie, że sam chcę je pochwycić.
Nie — ale też drugim z nich ogołocić ojca — nie dopuszczę!
Ks. Zaręba ręce załamał.
— A! mój Bronisławie — zawołał, jakże to smutno, żeśmy doszli do takiego stanu nieufności i podrażnienia!
Zlitujcie się — to się nie godzi..
Radca żywo się przechadzał po pokoju.
Zgody między nami nigdy nie będzie — wołał — alem ja nie winien temu.. Nie ja, ale oni niech się w piersi uderzą. Ja kocham rodziców, gotówem do ofiar dla nich, oni tylko czyhają.
— Dajże pokój — nie mów — przerwał proboszcz. Dosyć tego. Spełniłem obowiązek, przestrzegając cię, rób co chcesz, ja tylko uprzedzam, że rodziców najmocniej do powrotu skłaniać będę. Powodów istotnych im nie wyłuszczę, nadto są smutne — inne też pobudki pilnie przemawiają za powrotem do Wólki. Jeżeli istotnie chcecie matce uczynić przyjemność, dajcie jej Jadwisię waszą.
— Żona moja z nią się rozdzielić nie może, rzekł Radca, a ja jej na to namawiać. Matka zawsze najlepiej wychowuje dziecię, babki pieszczą.
Tu w Warszawie utrzymuje się równowaga, na wsi dziecko się popsuje..
To powiedziawszy Bronisław, z widoczną niechęcią przerwał rozmowę, rozpoczął o czem innem i cały się w sobie zamknął dumnie, jakby obrażony niesłusznem posądzeniem.
Ks. Zaręba nie nalegał.
Nazajutrz rano po mszy przyszedł do wuja, chcąc go zastać samym.
— Kiedyż wraca wuj do nas do Wólki? zapytał.
— Chciałbym, przyznam ci się, jak najprędzej, odparł Szelawski, ale mi piszą, że dach nie gotowy, że koło domu nieporządek wielki, a tu Serafince trudno się rozstać z wnuczką!
— Dla Jadwisi przecie wujowstwo nie mogą pozostać na wieki wieków w Warszawie — począł ks. Zaręba..
Spojrzał na Szelawskiego, który smutną miał twarz.
— Wyobraźże sobie, szepnął cicho, że już nawet o tem mowa była. Ta biedna moja poczciwa Serafina!
Bronisławowstwo..
Proboszcz się zmarszczył.
— Ale to na żaden sposób nie może być, zawołał, potrzeba wujence wyperswadować; Bronisławowstwu już zazdroszczą wszyscy. Zaszczepi się niezgoda w rodzinie.. Posądzają ich, że chcą wujowstwo opanować, trzeba przez litość nad nimi — przywrócić wszystko do dawnego stanu.
— Niechże dach kończą, ja jadę! jadę, odparł stary niespokojnie. Uważałem wczoraj, że jakoś i Mecenas i Julian boczyli się na Radcę.. koso na siebie patrzą.. Nie domyślałem się przyczyny..
Sędzia się ujął za głowę i siwe włosy.
— I wielka miłość dzieci czasem ciężarem być może! westchnął. Ks Zaręba zmarszczył czoło, ale nic już nie odpowiedział, zaczął potem opowiadać o Wólce, rozbudzać miłość do starego gniazda, przypominać dobre, spokojne w niej życie. Szelawski się rozgrzał też i okazał, że nie ostygnął wcale dla swej sadyby, w której najszczęśliwsze lata życia przepędził.
Skutkiem przedłużonej gawędy tej było, iż przez ks. Zarębę nakazał Sędzia co najprędzej oczyszczać około domu, i zapowiedział powrót rychły.
Dzień jeszcze spędzili państwo Julianowstwo i Sabina w Warszawie, po czem wszyscy się rozjeżdżać zaczęli. Stary Porkowski ze swojej strony w rozmowie na cztery oczy z Sędzią, wyśmiał tak zbytki miejskie, a tak różowo wystawił prostotę życia na wsi, iż w Szelawskim obudził tęsknotę.
— Wracaj bo panie Janie do nas, rzekł. Oni cię tu na mieszczucha chcą przekabacić, a tyle tylko, że ci życia skrócą. Powietrze złe, woda niedobra, życie sztuczne.. Niech sobie żyją tu ci, co się porodzili — to nie dla nas!
Uściskali się.
— Daleko właściwiej jest, aby dzieci do was jeździły, niż wy do nich — ciągnął dalej Porkowski. Na łasce ich żyć nie zdrowo, i wywrócony to jest rzeczy porządek. Oduczają się nas szanować, a w końcu sobie przykrzą. Najpoczciwsze dzieci popsuć się w ten sposób mogą.
Szelawski począł swoje wychwalać, wynosząc to, jak się rządzić umieli, jak do nich byli przywiązani, jak Bogu dziękował za to błogosławieństwo nad rodziną.
Sędzina cieszyła się czem innem.. Wprawdzie na wydanie Justysi i postanowienie o jej losie było zawcześnie bardzo, ale konjunktury dla niej obiecywały się jak najlepsze.
Mecenas widocznie nią był zajęty i nie wypierał się tego..
Z drugiej strony dopatrzyła Sędzina, iż młody Kunaszewski bardzo się do niej zbliżał i uśmiechał.
Serce macierzyńskie było za Mecenasem, lecz i p. Floryan wcale nie do odrzucenia się wydawał. Z Justysią o tem mówić się strzegła, patrzała zdaleka, miarkowała — odkładała..
Przez cały czas pobytu w Warszawie, młody Kunaszewski ciągle z dziadem przychodził, bawił długo, przystał do domu, a nie pominął żadnej zręczności zbliżenia się do sieroty..
Nic milszem być nie mogło staruszce, która ją tak kochała.. chociaż sama myśl postradania jej była dla niej nieznośną.. Przynajmniej lat trzy lub cztery chciała ją mieć przy sobie.. przed dwudziestym rokiem nie chcąc za mąż wydawać.
Mecenas postrzegł w czasie bytności swej u matki, że miał rywala.. ale się go nie obawiał, bo nie sądził, ażeby bogaty młody chłopak miał myśl starania się o sierotę. Według niego była to tylko zabawka i płochość młodym zwyczajna.
We trzy dni po świętym Janie powróciło wszystko do dawnego trybu, ale państwo Bronisławowstwo chodzili bardzo nachmurzeni i smutni.
Nie kryli tego przed sobą, że całe ich zabiegi, tak doskonale osnuty i w części przeprowadzony plan zniweczony został. Uparta Lola nie przyznawała się do tego przed mężem, zachowywała nadzieję, lecz w Bronisławie ona została zachwianą. O zamieszkaniu w Warszawie mowy być już nie mogło..
Skutkiem czy znużenia, czy wieku, czy zaziębienia w tydzień jakoś po rozjechaniu się familii, stary Szelawski zachorował.
Nie zdawało się to nic tak bardzo groźnego, ale się przyplątała gorączka, natychmiast wezwano doktora.
Był nim młody, miły lekarz, arystokratycznego świata, ulubieniec pani samej, doktór Drożyński. Narzekają na wielu tego powołania ludzi, iż się szorstko z pacyentami obchodzą, Drożyńskiemu tego zadać nie było podobna.
Człowiek był najmilszym w świecie, pełen słodyczy, ale oprócz innych przymiotów odznaczał się wychowaniem jak najlepszem. Młode panie wyrywały go sobie... klientellę miał świetną, szczęście wielkie, naukę istotnie niepospolitą, — ale płochy był trochę.
Kawaler, nadzwyczaj miłej powierzchowności, elegant, lubił kobiety, zalecał się im i w towarzystwie trudno w nim było poznać uczonego i sławnego lekarza. Wyglądał na panicza..
Do pacyentów jego najmilszych należała pani Bronisławowa, i ani słuchać nie chciała, aby innego starszego i poważniejszego przywołać miano. Wezwany Drożyński rozpoznał w chorym naprzód — skutki wieku i wyczerpania sił, pewne symptomata artrytyczne, a co najgorzej — oznakę jakiejś poczynającej się choroby serca..
Tę potrzeba było obserwować, zbadać, rozpoznać lepiej.. Groźnego nie zdawało się nic, ale baczność i staranie zostało nakazane..
Po dwóch czy trzech odwiedzinach, niespokojna pani Radczyni, konsyliarza wzięła na ustęp.
Była bardzo niespokojna..
— Niechże mi pan powie, zawołała, ale szczerą prawdę! Ojciec ma siedemdziesiąt kilka lat.
Spojrzała na niego, i nie dając mu odpowiedzieć nawet, szepnęła.
— Ja i mój mąż jesteśmy niezmiernie niespokojni. Bronisław tak jest przywiązany do ojca! Mój drogi konsyliarzu, czy to się godzi, aby naszego starego z tą chorobą wywożono na wieś, gdzie pod ręką lekarza niema, a jeden tylko na okolicę stary Frycz, który nic nie umie i każdemu choremu pozwala robić, co mu się podoba.. Taki ma system, wierzy w instynkt!
Doktór patrząc w błyszczące oczki pani Radczyni, zamyślił się. Pochwyciła go za rękę.
— Mój konsyliarzu — dodała usilnie, niech pan matce powie bez ogródki, że jeśli chce męża przy życiu utrzymać, nie powinna go w żaden sposób na wieś wywozić..
Proszę pana!
Drożyński się zamyślił.
— Mogę dać tę radę sumiennie, odpowiedział, gdyż człowiekowi w tym wieku, gdy szwankuje na zdrowiu, zawsze lepiej jest mieć pod bokiem troskliwego i znającego naturę jego lekarza.
Z niecierpliwości tupiąc aż nóżkami, Lola ciągnęła dalej natarczywie.
— Uczynisz pan tem memu mężowi największą łaskę.. Obawia się o ojca, znając doktora Frycza. Byłoby okrucieństwem starego wywozić.. ale wszystko zależy od matki.. niech pan się nie obawia ją trochę nastraszyć.. aby go nam nie porwano.. No — i proszę pana nie wydawać mnie z sekretu.. że ja mu to poddałam.. Czynię dla męża to — tak jest niespokojny biedak..
Mówiła, mięszała się, rumieniła, chwytała za ręce doktora, który patrzył jej w oczy, usiłował odgadnąć, co się pod tem kryło.. ciekawym był, ale w końcu — dla czegóż miał posądzać tę śliczną Lolę, że nie mówiła tego, co myślała.
Żywość nadzwyczajna jej budziła w nim podejrzenie — lecz.. taka miła pani mogła przecie kochać męża i ojca? Była to sensytywna.. nerwowa istota..
Doktór na wszystko się zgadzał, jedno tylko go ambarasowało.
— Uczynię chętnie to, czego pani sobie życzy, ale — rzekł, trochę jest ambarasującem dla lekarza bogatego pacjenta chcieć w swej opiece zatrzymać.. Potrzeba będzie konsylium, aby się to nie wydawało... niewłaściwie.
— No, to konsyliarz sobie dobierzesz kolegów, którzy z nim głosować będą, podchwyciła Radczyni. Co to panu trudnego, a ja tak ślicznie proszę, a ja tak bardzo będę mu wdzięczną! Mój konsyliarzu..
Jakże się tu było oprzeć, zwłaszcza, gdy w tem nic grzesznego, nic złego w istocie nie podobna się było domyślać.
Z wielkiem bogactwem wyrazów, pospiesznie poczęła potem pani Lola mówić długo o — intrygach.. użalać się nad losem starego, miłość swą i męża dla niego opiewać.
Skutkiem tego Drożyński został zupełnie przekonany, dał słowo, przyrzekł tajemnicę — i nazajutrz się obiecał z wizytą, która miała za sobą pociągnąć konsylium.
Ze smutną twarzyczką wyszła Lola naprzeciw męża.
— Wiesz Broniś, poczęła, biorąc go pod rękę. Widziałam się z Drożyńskim i mówiłam z nim poufnie. Ojciec jest seryo chory. Wiesz, jak ten Drożyński ma trafne oko, powiada, że największych starań potrzeba około starego... a oni go chcą wieźć na wieś i zdać na ręce tego rzeźnika Frycza!
Ale to — okrucieństwo — na to nie można pozwolić!
Bronisław stanął mocno zdziwiony.
— Ojciec nie był tak źle! rzekł.
— I nie jest gorzej — ale to choroba jakaś powolna, on ma siedemdziesiąt kilka lat! Zmiłuj się. W tym wieku z chorobą w mieście ledwie można pielęgnować.. cóż dopiero na wsi.
Radca się zamyślił.
Lola poczęła długie opowiadanie o doktorze.. o niebezpieczeństwie, ale swojego udziału w tej sprawie nie zdradziła. Drożyński miał to wziąć na siebie.
Tegoż dnia Mecenas, który rodziców odwiedzał często, wybierając takie godziny, aby się.. ile możności ani z Lolą, ani z bratem nie spotykać, nadszedł i zastał matkę z oczami zaczerwienionemi, około której Justysia biegała strwożona, starając się ją uspokoić.
Ponieważ choroba Sędziego dotąd nie obudzała najmniejszej obawy, Kalikst z początku pojąć nie mógł, co było przyczyną niepokoju. W kilku słowach wytłumaczyła mu go Sędzina, doktór miał żądać konsylium i nie groził niebezpieczeństwem, jednakże stan chorego uważał za nadzwyczaj wielkiej pilności wymagający. Pani Szelawska nie mogła przyjść do siebie jeszcze, usłyszawszy o tem od Loli.
W pierwszej chwili Mecenas także się uląkł, bo mu na myśl nawet nie przyszło, ażeby to być mogło machinacyą, mającą na celu wstrzymanie wyjazdu na wieś rodziców.
Popłoch wielki dawał się czuć w całym domu, tylko Sędziemu tajono wyrok, jaki wydał młody doktór, a stary gorzej się nie czuł, i owszem liczył już dnie dzielące go od podróży. Składało się tak, że Kunaszewski stary i młody przyzostali jeszcze w Warszawie, bo p. Floryan rad ją był lepiej poznać i razem z dziadem ofiarował się aż do Wólki przeprowadzać Szelawskich, za co mu bardzo byli wdzięczni.
— Nie mam tak dalece nic do czynienia, mówił wesoło chłopak, gotów jestem służyć państwu..
Nie przyznawał się do tego, iż zarazem rad był służyć Justysi, do której coraz się więcej przywiązywał.
Nie było to na rękę Bronisławowstwu, bo pani sama rozpoczęła właśnie kontraminę, aby wyjazdowi przeszkodzić. Nadzwyczajne zajęcie ojcem, bieganina Loli, jej nieustanne paplanie o tem, w końcu Mecenasa uwagę zwróciły i obudziły podejrzliwość.
Drożyńskiego jako lekarza nie cenił wcale, nazywał go fanfaronem i konsyliarzem elegantek.
Powróciwszy do domu i rozmyśliwszy się — wpadł na myśl, aby ze swojej strony nastręczyć poważniejszego medyka dla kontroli. Nazajutrz rano przyszedł z tem do matki, gdy właśnie o naradzie lekarzy mowa była.
— Drożyński, szepnął jej — może być bardzo zdolnym młodym praktykantem, ale doświadczenia wiele niema.. Należałoby starszych powołać. Dla pani Bronisławowej na jej nerwy konsyliarz taki wystarczający, ale dla ojca za mało.
Pani Sędzina, którą synowa przez cały dzień poprzedzający starała się przekonać, iż o wywożeniu Sędziego na wieś, gdzie o opiekę lekarzy trudno — na teraz myśleć się nie godziło — natychmiast Mecenasowi to powtórzyła..
P. Kalikst zrozumiał teraz grę całą, ale zmilczał. Poszedł do ojca i znalazł go — nie gorzej, dosyć ożywionym i nie uskarżającym się na osłabienie.
Stan ten potwierdził go w przekonaniu, że nie szło o zdrowie starego Szelawskiego, ale o wykonanie pomysłu Bronisławowstwa, aby go przy sobie zatrzymali.
Powrócił do matki.
— Widziałem ojca, rzekł do niej, nie zdaje mi się tak cierpiącym, jakby ze zwołanego konsylium wnosić można; ale — nigdy o tak drogie nam zdrowie zanadto starania mieć nie można.
Westchnął i ciągnął dalej.
— Niech mi matka wierzy, że temu wszystkiemu winna zmiana życia, wyniesienie się z Wólki, powietrze i woda, do których stary nasz nie przywykł. Najlepszą kuracyą będzie podobno powrót do domu.
— Ale, mój Kalikście — zawołała staruszka.. w domu my nie mamy tylko jednego starego Frycza na całą okolicę. Często na niego po kilka dni czekać potrzeba, nim go złapiemy, a tu godzina może stanowić o życiu. Oni mają słuszność. W Warszawie natychmiast się znajdzie ratunek, doktorowie, apteka, wszystko pod bokiem..
— To prawda! potwierdził Mecenas, ale doktorowie ani apteka nie zastąpią powietrza, spokoju, trybu życia, a rodzice dzięki Bogu są w tak szczęśliwem położeniu, że sobie mogą znaleźć lekarza, który na kilka miesięcy na wieś z nimi pojedzie i kochanego ojca będzie pilnować!
Sędzinę myśl ta uderzyła.
— A! prawda! zawołała — ale czy się taki doktór znajdzie!
— Wyszukamy go — rzekł Kalikst. Daleko rozumniej będzie w ten sposób postąpić, niż rodziców tu więzić, gdy miejskie życie i powietrze okazało się tak dla ojca szkodliwem..
— Ale ileż to będzie kosztowało! westchnęła frasobliwie Szelawska.
Ojciec przez oszczędność się na to zgodzić nie zechce.
— A! wykrzyknął Mecenas — jeżeli o to idzie, ja doktora biorę na siebie..
Sędzina uściskała Mecenasa, który z pół godziny jeszcze spędziwszy z matką, i starając się ją przekonać, że jego projekt był najrozumniejszym — odszedł nareszcie.
Lola tymczasem pracowała..
Z pewnemi ostrożnościami, aby starego nie straszyć, obmyślano naradę lekarzy, Drożyński gorąco i zręcznie prowadził sprawę, którą mu zdała pani Bronisławowa.. Sędzia, jakby na przekorę doktorowi nie czuł się gorzej, owszem, ponieważ apetyt mu powracał, a on to za ruch konwalescencyi uważał, obiecywał już sobie w prędce zupełne uzdrowienie..
Pod rozmaitemi pozorami wprowadzono do starego dwóch powołanych doktorów. Jeden z nich wypadkiem miał odwiedzić pana Bronisława — drugi nie przyznał się podobno, iż był lekarzem. Oba ci panowie, dobrzy koledzy i przyjaciele Drożyńskiego potwierdzali jego diagnozę i radzili staremu z Warszawy się nie ruszać.. Sędzina została o tem zawiadomioną, jemu jeszcze wyroku nie oznajmiono, mając go do niego przygotowywać powoli.
Sam Bronisław przyszedł do matki, aby jej usposobienie wybadać i skłonić ją do usłuchania rady Drożyńskiego.
Staruszka miała już na myśli inną radę — Kaliksta. Gdy Radca obszernie się z tem zaczął rozwodzić, jak na wsi o lekarza było trudno, a w późnym wieku czuwanie ciągłe stawało się potrzebnem, Szelawska przerwała mu.
— Mnie się zdaje, kochany Bronisławie, że tej waszej poczciwej troskliwości o zdrowie ojca stanie się zadość w inny sposób. My możemy znaleźć tu sobie młodego, zdolnego lekarza, który z nami na wieś pojedzie i wedle skazówek mu danych, mojego Jasia będzie kurował i dozierał..
Mnie się to daleko wydaje lepszem dlatego, bo wrócimy do naszego dawnego życia, które jegomości lepiej służyło, a on do niego nawykł od lat tylu.
Bronisław usłyszawszy to — zamilkł na chwilę, rażony jak piorunem. Znając ojca i matki oszczędność, nigdy nie przypuszczał nawet, aby o lekarzu nadwornym pomyśleć mogli.. Był pewien, że Sędzina tego sama, ani tem mniej on nie mógł skomponować.
Stał chwilę, nie wiedząc nawet co odpowiedzieć. Matka mu patrzyła w oczy. Odezwał się w końcu głosem słabym.
— Ale gdzież takiego doktora wynaleźć.
Szelawska miała już na ustach obietnicę Kaliksta, iż go wyszukać potrafi, ale się z tem wstrzymała, a Radca co najprędzej pospieszył z nowiną do żony.
— Wiesz Lolu, rzekł, wchodząc do niej, zamiast coby mieli tu pozostać rodzice — mówią już o tem, że doktora ztąd wezmą i trzymać będą go w Wólce.. jako nadwornego..
Zbladła pani Bronisławowa.
— A! to coś nowego! zawołała. Któż to poddał myśl tak oryginalną i szczęśliwą! Doktór, prawdziwie godzien takiego nazwiska, na którego by się spuścić można, za żadne w świecie pieniądze nie opuści Warszawy, a zabrać z sobą jakiegoś fuszera, cyrulika, to gorzej, niż nie mieć żadnego!
— Prawda — odparł z uśmiechem Radca — mnie to nawet na myśl nie przyszło. Powiedzże matce, bo ona mi o lekarzu nadwornym mówiła. Pewnie ona sama nie wpadła na to!
Spojrzeli sobie w oczy, uśmiechając się..
— Śmieszna rzecz — szepnęła piękna Lola, patrząc w zwierciadło wedle zwyczaju, i poprawując włosy i koleretkę — my o życie i zdrowie rodziców nawet walczyć musimy..
Nie było teraz ani chwili spokoju — około starych Szelawskich plątały się niewidzialne nici osnutych intryg.. Bronisławowstwo z jednej strony, reszta rodziny z Mecenasem na czele z drugiej. Na boku stali jako widzowie, nie domyślając się gry, dwaj Kunaszewscy. Pan Teodor po całych dniach, jak w Wólce był na usługach Sędziego, bawił go, służył do posyłek, grał z nim, rozrywał opowiadaniami. Młody przychodził po kilka razy na dzień, wybierając godziny, gdy się z Justysią najłatwiej było spotkać, i resztę czasu spędzając na poznawania miasta i ludzi, bardzo był rad z pobytu swojego, choć się ten przedłużał.
Stosunki jego z Justysią nie miały nic ważnego i dającego się domyślać jakiejś gwałtownej namiętności. Dziewczę było skromne i dosyć spokojnego temperamentu. P. Floryan żywy, ale pełen taktu i umiejący się trzymać na wodzy. Przywiązanie jego podobniejsze było do jakiegoś braterskiego, niż do miłości takiej, jaka się ona objawiać zwykła... u młodych.
Zdawali się tak pewni siebie, tak tym stanem obecnym zaspokojeni, jakby nic więcej nie pragnęli. Justysia coraz poufałej będąc z Kunaszewskim, trzymała go jednak w pewnem poszanowania pełnem oddaleniu — pan Floryan, gdy ją mógł widzieć, mówić z nią, czemś się jej przysłużyć, otrzymać uśmiech w nagrodę — był zupełnie szczęśliwym.
A że służba około panny Justyny łączyła w sobie posługiwanie Szelawskim, Kunaszewski im też w mieście razem z dziaduniem mnóztwo poleceń spełniał i wyręczał Bronisławowstwo... a często i Mecenasa.
Nie czyniono sobie żadnej ceremonii z młodym chłopakiem, który powtarzał ciągle, że za opiekę daną przez lat tyle dziadkowi, obowiązanym się czuje odwdzięczać. Uważano go za domownika.
Państwo Bronisławowstwo, choć im trochę zawadzał, bo go sobie ująć i podobać nie potrafili, — obojętnie się względem niego zachowywali. Mecenas instynktowo go nie lubił i koso patrzył na niego, czego Florek zdawał się nie domyślać. Wesół, dobrej myśli, miał ten talent, że gdy czego nie chciał widzieć — stawał się na pozór ślepym.
Ze swej strony względem pana Kaliksta był jak najczulszym i nie zrażając się chłodem, okazywał mu szacunek i życzliwość a nawet — coraz się poufalszym stawał.
Zwolna tak tydzień za tygodniem upływał, ks. Zaręba powróciwszy do domu, natychmiast się gorąco zajął przyspieszeniem budowy dachu i oczyszczenia dworu w Wólce, aby nie było pozoru nawet do odkładania powrotu.
Energiczny, czynny, pod bokiem mając ową fabrykę, ks. Zaręba codzień teraz przybywał na miejsce i nie spuszczał jej z oka.
Powiększono liczbę robotników, zmieniono nadzorców, zaczęło iść żywiej wszystko.. Dach w oczach rosnął, a tymczasem już oczyszczano podwórca, bielono ściany i krzątano się od białego dnia do nocy. W listach swych do Sędziego pisywanych, siostrzeniec dawał mu znać o postępach, opisywał co dokonano, a co zostawało do zrobienia, i mógł oznaczyć termin, gdy wszystko będzie gotowem..
Gdy się to działo, Lola ze swej strony gorliwie się krzątała około tego, aby doktorowie ojca na wieś nie puścili, utrzymując walkę w ciągłej obawie o następstwa.. Pomysł Mecenasa, aby lekarza z sobą zabrać do Wólki, na pozór bardzo szczęśliwy, zaczynał w wykonaniu okazywać się trudnym, a w skutkach wątpliwym.
W istocie żadna znakomitość lekarska nie mogła opuścić Warszawy dla państwa Szelawskich, a lada kogo wziąć z sobą, nic nie ważyło.
Sędzia znowu pomimo diagnozy lekarzy, nie czuł się tak źle, aby mu co grozić mogło. Artrytyczne cierpienia nie były zbyt wielkie, siły wracały.. on sam znajdował się w stanie normalnym, ale Drożyński głową potrząsał i po cichu zawsze defektem jakimś komórek sercowych zagrażał. Sędzina modliła się, bo sama nie wiedziała, co począć.
Stary Szelawski choć na pozór rozporządzał sobą i mógł czynić, co chciał — był jednak pod wpływem żony, dzieci, a ich troskliwość i pieszczoty czasem wywierały na nim to wrażenie, iż — niepokój obudzały.. Domyślał się, że stan jego musiał czemś zagrażać..
Ile razy mówić zaczynał o wyjeździe po odebraniu listu od ks. Zaręby — albo Sędzina albo Bronisławowa reflektowały go, że po chorobie powinien był przynajmniej dobrze wypocząć, nim podróż nużącą przedsięweźmie.
Pora z początku zdawała się za chłodna i słotna, nagle potem przyszły nieznośne upały. Doktór Drożyński życzył czekać i nie radził jeszcze jechać.
Tak się to przeciągało. Mecenas zaś nie wyrzekając się swojej myśli, szukał doktora, któregoby mógł rodzicom polecić i skłonić go do jechania z nimi.
Warunki nie były tak — do lekceważenia, jakby się na pozór mogły zdawać. Szelawscy oprócz zupełnego utrzymania, pomieszczenia i zaspokojenia wszelkich potrzeb lekarza, mogli mu ofiarować pensyę, — sąsiedztwo obiecywało praktykę, a stary Frycz jedyny na okolicę — gdyby z placu ustąpił, co w jego wieku dawało się przewidywać, — następstwo po nim zapewniało byt — nie do pogardzenia. Wiadomo było, że stary konsyliarz, w którego obrębie znajdowały się bardzo zamożne domy, zostawił po sobie piękny majątek..
Wszystko to nie jednego młodego mogło pociągać z Warszawy, gdzie konkurencya była wielka a pozyskanie klienteli nie łatwem. Kilku już, kandydatów miał zanotowanych Mecenas. Jednego dnia już Sędzina zgadzała się na nadwornego konsyliarza, drugiego obawy Loli — jej nalegania budziły niepokój i wszystko zostawało znowu w zawieszeniu. Tymczasem miły, wesoły, grzeczny, umiejący sobie zaskarbić względy, Drożyński zyskiwał u Sędziego coraz więcej zaufania.
Udawało mu się bardzo trafnie i szczęśliwie w małych dolegliwościach Szelawskiemu przyjść w pomoc, tak, że oboje sławili go jako nadzwyczaj zdolnego lekarza. Lola zdawała się blizką zwycięztwa.
Nie było mowy tymczasem o całkowitem na wieki wieków pozostaniu w Warszawie, ale Sędzina znajdowała rozumnem nie oddalać się ztąd, dopókiby stan męża najmniejszą wzbudzał obawę.
Drożyński zaś umiał ją utrzymywać, a miłość dla męża Sędzinej uczyniła ją trwożliwą..
Gdy z jednej strony ks. Zaręba już naglił o powrót, a Mecenas go popierał — pani Bronisławowa musiała się zdecydować na stanowcze rozstrzygnięcie..
Nie było tajemnicą, iż Kalikst stał naprzeciw Radcy i jego żonie, otwarcie popierając powrót do Wólki.. Potrzeba się było z nim rozprawić.. — a, co najtrudniejsza, schwytać go tak, aby się nie mógł od tego wyśliznąć.
Radca miał jakąś potrzebę porady prawnej — wezwał listownie brata, aby był łaskaw wraz z jego plenipotentem kwestyę sporną, grożącą procesem rozstrzygnąć. Zaproszeniu niepodobna było odmówić, nie zrywając stosunków z Bronisławem. Mecenas przyrzekł na oznaczoną stawić się godzinę.
Ułożonem zostało zawczasu, iż Drożyński trochę później znajdzie się tu — przypadkiem..
P. Kalikst kwaśny, chmurny, poważny, zimny stawił się na wezwanie w godzinie herbaty.. Drzwi dla obcych były zamknięte. We trzech tylko zasiedli do papierów, w których z bystrością sobie właściwą Mecenas się rozpatrzył i wypowiedział zdanie swoje..
Wszyscy się na nie pisali, ale małe różnice zdań co do formy, zabrały trochę czasu. Bracia z sobą byli przyzwoicie, lecz nadzwyczaj chłodno.
Mecenas zawsze mający mało czasu, już niespokojnie po kilka razy chwytał za kapelusz, a Bronisław ciągle go wstrzymywał, na drzwi spoglądając, gdy te się nareszcie otworzyły z trzaskiem, i Lola weszła, prowadząc z sobą Drożyńskiego. — W tejsamej chwili na dany przez Radcę znak, plenipotent jego szybko się pożegnawszy, wyszedł. Mecenas już miał żegnać się także, gdy pani Bronisławowa przystąpiła do niego i z wymuszoną grzecznością prosiła go, oby pozostał..
Kalikst siadł — przeczuwał już, że się rozprawa jakaś gotować musi.
— Ojciec — odezwała się głosem drżącym Lola, zwracając do Kaliksta, ojciec jest znowu gorzej — wskazała na doktora, który głowa dał znak potwierdzający. Ojciec jest gorzej, a na gwałt się wybiera na wieś..
Wiemy o tem dobrze, kochany bracie, że wy jesteście za tem, aby rodzice wracali do Wólki — uprosiłam więc doktora Drożyńskiego, aby pomógł mi prosić cię..
Tu ręce załamała i podniosła...
— Idzie o życie może! dodała. Nie zatrzymywalibyśmy rodziców.. ale ojcu grozi.. grozi, że na wsi..
W tem doktór Drożyński widząc, że z pospiechu plątać się zaczęła, zabrał głos, przystępując do Mecenasa.
— Ja z obowiązku lekarza mięszam się w tę sprawę, rzekł. Mogę sumiennie panu Mecenasowi poręczyć, że chcąc być spokojnym o jak najdłuższe utrzymanie zdrowia i życia pana Sędziego, należy go zostawić w mieście. Gdybyście państwo sobie nawet zapewnili ordynaryusza w domu — to jeszcze to nie tak ubezpiecza, jak w stolicy możność powołania w każdej chwili specyalistów i znakomitości.. Sumiennie więc muszę radzić i radzę, aby pana Sędziego nie wywożono..
Wyrzekłszy to, doktór Drożyński, który już więcej nie zdawał się mieć nic do orzeczenia, skłonił się z wielką powagą i elegancyą — i natychmiast oddalił.
Naprzeciw Mecenasa stała, wyzywająco do boju — bratowa.
Minka jej zdawała się mówić.
— A co?
Kalikst, który bladł i czerwieniał, widział wojnę nieuchronną, ale nie chciał dać pierwszego strzału.
Milczał.
P. Bronisław także nie opuszczając żony, gotów na jej obronę — nie życzył sobie rozpoczynać.
W pięknej Loli burzyło się wszystko i gotowało.
— Mówmy otwarcie — odezwała się zniecierpliwiona milczeniem — raz potrzeba się rozmówić i wypowiedzieć, co się myśli.
Posądzacie nas, że my rodziców dla własnego jakiegoś interesu i rachuby usiłujemy trzymać w mieście.. Masz pan przecie świadectwo lekarza, iż to nie jest ani fantazya, ani spekulacya nasza, ale istotna potrzeba. Nie chcemy mieć na sumieniu, gdyby jakie nieszczęście z tego wyniknąć mogło..
Mecenas poprawiał chustkę na szyi, usta mu się krzywiły.
— Nie ja jeden, odezwał się — jestem przeciwnym temu przesiedleniu się rodziców, i nie ja też sam patrzę na to z obawą, że wy ich bierzecie w kuratelę, ks. Zaręba podziela to zdanie, Julianowstwo i Sabina tak się na to jak ja zapatrują.
Bądź cobądź podajecie się w podejrzenie. Rodzice żyli przez lat tyle na wsi i dobrze im było — teraz nagle ma ojcu jakieś grozić niebezpieczeństwo!
— Ależ doktór! przerwała Radczyni.
— Nawet i trzech mnie nie przekona — zawołał Mecenas. Troskliwość taką zawsze można usprawiedliwić. Panowie lekarze radzi z tak dobrego pacyenta — będą go trzymali, dopóki mogą.
Rozśmiał się.
— Chcecie rodziców trzymać w ręku, dodał, miejcież przynajmniej odwagę otwarcie się do tego przyznać.
Nie przeczę, że dla was to może być miłem i dogodnem, ale nam — familii postępowanie to nie podoba się.
Wręcz mówię, jest podejrzanem.
My też ojca kochamy..
Lola płacząc, padła na krzesło i oczy sobie zakryła. Mecenas zwolna wyciągnął rękę po kapelusz i zwrócił się do brata.
— Zastanów się Bronisławie, czy tak wbrew wszystkim, zrywając z familią, iść się godzi..
— Ale ja z nikim nie zrywam, nie mam sobie nic do wyrzucenia... zawołał Radca, wam się przywidują jakieś intrygi. Obrażacie mnie temi posądzeniami! Spytajcie ojca, czyśmy od niego żądali czego, cośmy skorzystali w czasie jego pobytu... Słowo daję! to oburzające..
Mecenas nakładał rękawiczkę.
— Róbcie sobie co chcecie — rzekł. Powiedziałem otwarcie, co myślę, nie ja sam, ale — wszyscy.
Z jednej strony stoi cała rodzina, z drugiej wy.
Nie mam więcej nic już do dodania — i do nóg upadam... Skłonił się Mecenas i poważnym krokiem wyszedł z salonu, wprost ztąd idąc do rodziców.
Dwa domy, przechodząc ulicą (bo drzwiami wewnątrz wybitemi nie chciał Mecenas wejść), dzieliło kroków tylko kilka — miał czas ochłonąć trochę.
— Noga moja nie postanie już u Bronisławowstwa — rzekł w duchu. Rodzicom nie potrzebuję o tem mówić, co się stało.. niech teraz piękna Lola i jej mąż czynią co chcą..
Mają wóz i przewóz.
Wszystko to działo się poza plecami rodziców, którzy ani się domyślali, ani wiedzieli o niczem. Sędzina oddawna dostrzegała, że rodzeństwo między sobą nie dosyć było serdeczne, nadto ceremonialne — że nie żyło z sobą i stosunki coraz ostygały, ale nie przypuszczała takiego antagonizmu, takiej wojny. Justysia, która widziała więcej, słyszała lepiej, choć nie wtajemniczona całkowicie, dorozumiewała się wiele, aleby była miała za grzech ostrzegać o tem Sędzinę i martwić ją niepotrzebnie.
Kunaszewski stary także więcej od innych wiedział, zwierzał mu się Mecenas, lecz jak ognia obawiał się wmięszania w sprawę tak delikatną i tak smutną.
Starzy więc z kolei ulegając wpływom przeciwnym, wahając się — pozostawali w szczęśliwej nieświadomości swojego położenia. Pomiędzy nimi ta była różnica zdań, że Szelawski chciał wracać, a Sędzina więcej głosowała za opóźnieniem. Przeciągało się to z dnia na dzień, — i trudno było przewidzieć, na czem się skończy.
Po rozmowie Mecenasa z Radcą, która była już formalnem wypowiedzeniem wojny, Lola popłakawszy z gniewu, zaczęła rozmyślać nad tem, czyby jej nie wypadało na ostatek matce wyznać wszystko, i do niej się odwołać. Ważyć się na taki krok bez porady męża nie chciała, Bronisław się wahał, nie życzył sobie rozgłosu i niepokojenia rodziców..
Nie przestając na tem, pani Bronisławowa znając wpływ i rozsądek Justysi — wezwała ją, dosyć niewłaściwie do rady, ale przestraszone dziewczę natychmiast całując ją po rękach, zaczęło prosić, aby jej nawet nie mówiła o niczem, bo ona nie czuje się na siłach poradzić, będąc młodą i nie doświadczoną. Żadnem pochlebstwem ją pani Bronisławowa nie mogła skłonić do przemówienia choćby słowa.
Te chodzenia, szepty, narady po kątach, niepokój jakiś — w końcu jednak zwróciły uwagę Sędzinej, która się wszelkich tajemnic obawiała. Nie pojmowała, co to mogło być, ale czuła, że coś ukrywano przed nią. Jednego dnia nadszedł stary Kunaszewski, i pocałowawszy w rękę staruszkę, zapytawszy o zdrowie, — meldował się jakby na służbę.
— Niema pani Sędzina co do rozkazania?
Nie, kochany komorniku, nie — ale spytać cię poufnie o coś bym mogła.. zaczęła Sędzina, oglądając się do koła. Ty mnie może objaśnisz. Od niejakiego czasu Lola, Bronisław, Mecenas, chodzą jacyś niespokojni, kwaśni.. naradzają się po kątach.. Zdaje mi się, że przed nami coś ukrywają, mnie to zaczyna czynić obawę.. Nie wiesz nic?
Zmięszał się Kunaszewski niespodzianie zagadnięty, tak, że ukryć nie umiał zakłopotania. Chciał się wyprzeć, język mu się plątał.
— Jeżeli co wiesz — ciągnęła Sędzina, proszę cię, jakeś nasz przyjaciel, mów mi szczerze, otwarcie. Nie jestem dziecko, choćby co było przykrego, wolę wiedzieć, niż się trwożyć nadaremnie.
Komornik się po głowie pogładził.
— Ale, bo widzi pani Sędzina dobrodziejka, tak dalece niema nic..
— Mów.. nagliła staruszka.
— No, chodzi o zdrowie kochanego naszego pana, — odezwał się komornik. Pani Bronisławowa wraz z mężem utrzymują, że dla tego zdrowia dla pilności około niego możeby było lepiej, aby państwo posiedzieli tu w Warszawie, a znowu Mecenas, ks. Zaręba i reszta familii życzyliby państwa widzieć w domu, w Wólce..
Rozśmiał się Kunaszewski.
— Troszku w tem i zazdrości jest, dodał, inni oczywiście obawiają się, aby państwo się zbyt nie przywiązali do Radcy i jego rodziny, a dla reszty nie zobojętnieli. Ot co jest. Spór o to, kwasy o to.. Nie będę taił.. nawet Mecenas czynił wyrzuty pono Radcy i jej samej, ale niech mnie dobrodziejka nie zdradzi, że ja się plotkami zabawiam. Pytała pani, trudno było milczeć, może i lepiej, abyście państwo wiedzieli, jak rzeczy stoją.
Sędzina spoważniawszy, słuchała zamyślona. Niewiasta była jak dziecię prostoduszna i dobra, ale wielkiego serca, i to serce dawało jej częstokroć siły w takich wypadkach, w którychby rozum nie starczył..
Otworzyły się jej nagle oczy, zrozumiała położenie, ogarnęła jego następstwa.. Z tego zawikłania potrzeba było wyjść, nie dając poznać, że się zajrzało do głębi. Sędzina palec położyła na ustach.
— Komorniku mój, odezwała się cicho — dziękuję ci. Ani słowa o tem nikomu, proszę cię, to są domowe sprawy, które się w kółku rodzinnem z pomocą Bożą rozwiążą spokojnie i — szczęśliwie.
Bóg zapłać.
To mówiąc, wyszła do swojego pokoju i uklękła się pomodlić, wzywając ducha świętego. Popłakała trochę, otarła oczy, wstała mężna, spokojna, prawie wesoła, i udała się do pokoju mężowskiego.
Szelawski siedział w oknie na pół w ulicę spoglądając, na pół w kuryera, którego czytał z roztargnieniem. Sędzina przypatrzyła mu się bacznie. Wyglądał dosyć świeżo i zdrowo.
— Jakże się ty czujesz? zapytała, przysiadając się i patrząc mu w oczy.
— A no — jak widzisz? — dobrze..
— A apetyt?
— Zdaje się, że do obiadu mieć go będę — śmiejąc się, odparł stary.
— A siły?
— Cóż ty się tak po doktorsku dopytujesz — przerwał Szelawski — co to ma znaczyć? Stary nie mam oczywiście sił dawnych, ale zbyt się osłabionym nie czuję.
Sędzina się zadumała.
— Wiesz co — jeżeli się nie czujesz gorzej, wracajmy na wieś — rzekła. Rozerwaliśmy się tu, było nam dobrze, ale w domu jesteśmy potrzebni i ze wszechmiar by nam już tam być należało.
— Ale ja najzupełniej podzielam twoje zdanie, odparł Szelawski. Nie chciałem napędzać do wyjazdu, abyś się mogła cieszyć dłużej wnukami, ale mnie tęskno i jam gotów.
Sędzina wstała. — A zatem pakujmy się i za parę dni nieodwołalnie — w podróż. Poczciwi Kunaszewscy nas odprowadzają.
Sędzia widocznie uradowany, wstał ochoczo, raźnie, i w czoło pocałował żonę.
— Moja panno! zawołał, słowo się rzekło — Jazda! jak mówią tutejsi doróżkarze — jazda! do domu, do penatów naszych.. Ślicznieś to obmyśliła..
Podali sobie ręce. Sędzina łzy miała na oczach, bo sobie ukochaną Jadwisię przypomniała, ale potrzeba było siebie poświęcić.
Natychmiast, nie zwłócząc, Szelawski poszedł papiery porządkować.
— Widzisz, rzekł — biorę się do roboty, zajmijże się ty przygotowaniami, bo ich masz daleko więcej, niż ja.
Miała odchodzić Sędzina, gdy się drzwi uchyliły i pokazała główka Loli. Nie uszło bystrego jej wejrzenia, że Szelawski się krzątał i chodził, jak gdyby coś porządkował.
— Cóż to ojciec dziś się tak trudzi, zapytała. My tu wszystko poukładamy.
— Nie, moja kochana gosposiu — odpowiedział Szelawski — czyż nie widzisz, że ja się w drogę pakuję.
Jakto? w drogę? zakrzyknęła, bledniejąc Lola. Ojciec żartuje i chce mnie nastraszyć!
— Ja! ale gdzież zaś — seryo — rzekł Sędzia. Postanowiliśmy z Serafina, co to dziś? Sobota — a no, najdalej we Wtorek ruszyć do Wólki, czas wielki..
Sędzina, na którą Lola pytająco spojrzała, potwierdziła jej to znak dając, że — w istocie zamierzali jechać. Chwilę Bronisławowa stała niema.. czuła w tem czyjąś rękę, jakiś wpływ.. postanowienie przychodziło nagle.. Nie wiedziała, kogo posądzać.
— A zdrowie ojca? wtrąciła.
— Czuję się zupełnie zdrów, o ile w moim wieku nim być można — odezwał się Szelawski. Wierzcie mi, zbytnie pieszczoty na nic się nie zdały. Mój stary Frycz zna naturę moją od lat trzydziestu kilku.. ja sam..
Zamachnął ręką.
— Wierzaj mi, kiedy Serafinka się o mnie nie obawia, możecie i wy być spokojni, a jechać każą obowiązki. W Wólce tylko biedna ślepa Podkomorzyna gospodaruje, trudno, żeby tam dobrze szło.. Dach skończony, wiury odmieciono... ściany pobielono.. Konrad czeka z rądlem i łyżką..
Mówił Szelawski tak wesoło, tak był rzeźwy, że choroby mu wmawiać Lola nie śmiała.
Zakręciła się niespokojna i pobiegła do męża, ale Radca właśnie był wyszedł i nie mógł powrócić, aż na obiad. Lola pobiegła spytać Justysi.
— Co się stało? wyjeżdżacie? Był kto u was?
— Nikogo, oprócz starego komornika — odparło, rumieniąc się dziewczę. O wyjeździe dopiero pani mi powiedziała przed chwilą.
— Zkądże tak nagłe postanowienie?
— Nie wiem.
— Nie domyślasz się!
— Nie — wczoraj wieczorem jeszcze o tem mowy nie było..
Rzecz zdawała się niepojętą pani Bronisławowej.
— Nie przyszedł jaki list? pytała dalej.
— Nie — poczta dziś nic nie przyniosła. Nie badając już więcej, pani Bronisławowa powróciła do dzieci. Jadwisię wyprawiła do babki, a sama czekała na męża, aby go przed obiadem zobaczyć i z nim się rozmówić.
Pochwyciła go w progu niemal.
— Wiesz nowinę — zawołała — postawili na swojem, rodzice we Wtorek wyjeżdżają.
— Jak to może być?
— Ale, tak jest, matka i ojciec mi oświadczyli stanowczo.
Radca tak się zmięszał tem, iż stał nie wiedząc, czy iść wprost do ojca, czy rozprawiać z żoną.
— Cóż tu począć? spyta!.
— Zobaczemy — odpowiedziała Lola — w każdym razie, nacisk już i naleganie byłyby nie w miejscu, jeżeli się jaki inny środek nie znajdzie. Mamy trzy dni jeszcze, a w ciągu trzech dni wiele rzeczy się może zmienić. Bronisiu! z taktem! i ostrożnie!
Choćbyśmy tym razem przegrali.. ja — nie daję za wygranę.. Zobaczemy! Mecenas tryumfować będzie.. a my mamy odejść ze wstydem, jako zdemaskowani intryganci!
Pobladła pani Radczyni. — On sam stał mocno zafrasowany.
— Kto wie, rzekł — możeśmy za gwałtownie prowadzili.
Lola ramionami poruszyła.
— Gdzie tam! chyba za ślamazarnie odparła — ale — ja ci powtarzam, nie daję za wygranę, nie daję — wcale — wcale.
Do obiadu wyszła pani domu już tak na pozór uspokojona, jakby wewnątrz jej nie burzyło się wszystko. Uśmiechała się smutnie, Jadwisia siedząca przy babce, jak gdyby wyuczona, tuliła się do Sędzinej, szeptała, przymilała się.
— Dziecię się tak przywiązało — szeptała Lola, że prawdziwie nie wiem, co ja teraz z nią pocznę. Jestem pewna, że okrutnie tęsknić będzie.
Radca wyuczony, czy proprio motu mówił o podróży. Uspokajało go to, że się Kunaszewscy towarzyszyć ofiarowali.
— Jabym kochanym rodzicom służył chętnie — rzekł, ale właśnie mamy teraz taki nawał spraw, a ja tyle rachunków osobistych, iż niepodobna mi nietylko dni kilka, ale godzin kilkanaście poświęcić.
— Niech Bóg broni — przerwał Sędzia, dosyć już tych ofiar dla nas uczyniliście — przykro by mi było, gdybyś nawet pomyślał. Siedź, pracuj.. No — dodał stary Szelawski — przecież złego nic niema!
— A! nic, dzięki Bogu, wszystko pomyślnie idzie, ale tembardziej się pilnować należy..
— Tak jest, potwierdził stary.
Na jaką zmianę w ciągu tych trzech dni rachowała jeszcze Bronisławowa, trudno jest zgadnąć, nie zaszła jednak żadna. Sędzina ciągle będąc z wnuczką, pieszcząc ją, trzymając na kolanach — popłakiwała, ale dla niej już w zamierzonej podróży nawet zwłoki nie dopuściła.
Bronisławowa przywiązanie to wzajemne babki i wnuczki ciągle miała na ustach, rozrzewniała niem staruszkę, lecz nie skłoniła do przeciągnięcia pobytu. Rady Drożyńskiego, który także powołany został, nie skutkowały również.
Pakowano ciągle, a Sędzia ożywiony, krzepki, chodził i cieszył się swoim powrotem do domu, który już siostrzeńcowi i Porkowskiemu oznajmił.
Wszelkie więc nadzieje Bronisławowej rozwiać się i w niwecz obrócić musiały.
Lola chodziła po swoim pokoiku, gniewała się na siebie, na męża, na ojca, ale największą winę niepowodzenia składała na Bronisława. W jej przekonaniu ona czyniła wszystko, on nie robił nic, nie był jej pomocą, okazał się słabym i nieudolnym.
Nie czyniła mu wymówek, lecz zamiast obwiniać siebie, musiała winę złożyć na kogoś i ciężar jej spadł na męża..
Toczyła teraz walkę ostateczną z sobą i z myślą, która była strzałą Parta zmuszonego do ucieczki. Kochała swoją Jadwisię — ale przypuszczać zaczęła, że w sprawie tej, aby nie być zwyciężoną, należało dziecię poświęcić.
Jadwisi u babki przecież źle być nie mogło, a dając taki dowód przywiązania staruszce, mogła ją sobie i mężowi pozyskać..
Naówczas zwycięztwo by przy niej zostało..
Ale oddać tę ukochaną, śliczną, jedyną córeczkę i obawiać się, aby z niej nie zrobiono parafianki, szlachcianeczki — a! co to ją miało kosztować.
Mężowi nie mówiła nawet o powziętej myśli — bo w Niedzielę wieczorem jeszcze nie było stałego postanowienia, czy ją ma poświęcić lub nie..
Serce się sprzeciwiało, rachuba nakazywała.. Nosząc się z tą myślą dni parę, Lola zżółkła, zmizerniała, posmutniała, ale gdy sobie przypomniała tryumfującego Mecenasa, szydzącą z próżnych zabiegów rodzinę — naówczas gotową była wszystko poświęcić. Radca chodził w Niedzielę wieczorem z cygarem po sypialnym pokoju, gdy żona przystąpiła do niego i na piersi mu się rzuciła.
— Wiesz — zawołała — wiesz.. postanowiłam — nie można inaczej, muszę, babce na czas jakiś dać Jadwisię. Nie będą mogli powiedzieć po tem, żeśmy tylko wyzyskiwać chcieli rodziców — ofiarą tą zdobędę matkę, zwiążę ją z nami, ojciec będzie wdzięcznym.
Jadwisia potem przyciągnie ich nazad do nas. Zobaczysz!
Spojrzała w oczy mężowi, który umiejąc ocenić to bohaterstwo żony, stał, patrząc na nią z uwielbieniem.
— Lolu! jak Boga kocham, zawołał, ty jesteś. — Tobie ministrem być! Słowo daję. Machiawel! I całując ją mruczał..
— Szach i mat! niema wątpliwości! Górą pani Radczyni!

KONIEC TOMU PIERWSZEGO.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.