Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mocno się zajęła, starając jej przypodobać. Pani Julianowa hołdy te należne sobie, przyjmowała dosyć obojętnie.
Pomimo braterskich stosunków — między osobami tak blizko z sobą krwią połączonemi, chłód się dawał czuć widoczny. Bracia, bratowa, spoglądali na siebie z rodzajem nieufności i obawy — mówiąc rachowali się z każdym wyrazem.
Pan Julian westchnął, rozsiadując się w fotelu.
— A za tem, odezwał się żartobliwie — stawiemy się wszyscy, aby odbyć naszą doroczną pańszczyznę!! Nie bierzcie mi za złe, że używam tak nieprzyzwoitego wyrazu. Kocham naszych starych rodziców, radbym ich widzieć, ale ten święty Jan z sąsiadami, z proboszczem, z rezydentami, w ciasnym dworku.. na kuchni starego Konrada!!!
Pan Julian ręką zamachnął — żona patrząc na niego, uśmiechnęła się, ale widać było, że otwartości z jaką wybuchnął, nie pochwalała. — On nie zważał na to.
— Ojciec i matka, oboje się tak z tem wszystkiem obyli, że im to wszystko starczy i miłem jest, a sąsiedzi, szlachta zakwaśniała, rubaszna stanowi towarzystwo najupodobańsze... Dla nas zaś w tem otoczeniu parę dni przebyć trudno.. Tryb życia nie nasz. Jeszcze ja bym to wszystko zniósł łatwiej ale moja biedna Helusia, której lada zapach niezwykły wadzi, nawykła do innych ludzi, obejścia się.. prawdziwe dla mnie robi poświęcenie.