Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Komorniku mój, odezwała się cicho — dziękuję ci. Ani słowa o tem nikomu, proszę cię, to są domowe sprawy, które się w kółku rodzinnem z pomocą Bożą rozwiążą spokojnie i — szczęśliwie.
Bóg zapłać.
To mówiąc, wyszła do swojego pokoju i uklękła się pomodlić, wzywając ducha świętego. Popłakała trochę, otarła oczy, wstała mężna, spokojna, prawie wesoła, i udała się do pokoju mężowskiego.
Szelawski siedział w oknie na pół w ulicę spoglądając, na pół w kuryera, którego czytał z roztargnieniem. Sędzina przypatrzyła mu się bacznie. Wyglądał dosyć świeżo i zdrowo.
— Jakże się ty czujesz? zapytała, przysiadając się i patrząc mu w oczy.
— A no — jak widzisz? — dobrze..
— A apetyt?
— Zdaje się, że do obiadu mieć go będę — śmiejąc się, odparł stary.
— A siły?
— Cóż ty się tak po doktorsku dopytujesz — przerwał Szelawski — co to ma znaczyć? Stary nie mam oczywiście sił dawnych, ale zbyt się osłabionym nie czuję.
Sędzina się zadumała.
— Wiesz co — jeżeli się nie czujesz gorzej, wracajmy na wieś — rzekła. Rozerwaliśmy się tu,