Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie czuła się upośledzoną. Zostawiła więc wybór miejsc im samym, a że Julianowa siadła przy Podkomorzynie, Sabina, jakby od niechcenia pierwsze lepsze zajęła krzesełko na szarym końcu.
Zdawało się jej, że — miejsce przy Podkomorzynie właściwie może — komu innemu należało.
Stary Szelawski tych wszystkich maleńkich odcieni nie widział wcale, i nie przywiązywał do nich wagi, ale po upływie godziny może, gdy ożywienie początkowe ostygło — sztywność, z jaką się wszyscy ocierali o siebie, mocno się już czuć dała.
Mierzono się oczyma, przesadzano w grzecznościach, a raził chłód, który panował między rodzeństwem. Nie dotykał on rodziców, którzy byli rozrzewnieni i szczęśliwi.
Gdy się to działo w salce jadalnej, w dworku przygotowania do ulokowania tych wszystkich gości, do rozmieszczenia ich, dostarczenia rozmaitych drobnostek — sprawiały zamęt niesłychany. — Służba biegała, tracąc głowy, wywoływano co chwila zapytaniami Justysię, dziewczę powracało po rozkazy do Sędzinej, do koła domu nie ustawała pospieszna krzątanina, nawoływania i krzyki.
Z samą już służbą tak wykwintną, jak państwa Adolfowstwa i Julianowstwa, niemało było zachodu. Spoglądała ona bowiem na starą czeladź i domowników Szelawskich z takiej wyżyny, jakby za ujmę miała z nią się pospolitować.
Rozporządzenia pani Szelawskiej w wielu wzglę-