Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odezwała się do męża. Prawda, że dokazałeś sztuki, ale całą rodzinę sobie nią naraziliśmy, a co z Mecenasem — zobaczysz — będziemy mieli wiekuisty niepokój. Myśmy tu przywieźli starych, a on jak się weźmie koło nich — sam z tego skorzystać gotów.
Bronisław, sam to wszystko równie dobrze widział i wiedział — ale zapóźno się cofać było.
— Uważałeś, dodała Lola, jak na Kaliksta twarzy malowało się co czuł.. W łyżce wody by nas utopił.. No — i z Justysia natychmiast odnowił dobrą przyjaźń. Ja i nad nią i nad starymi teraz nieustannie czuwać będę musiała.
Ty masz swoje urzędowe godziny zajęte, giełdę, rachunki z budowniczymi — wszystko spadnie na mnie.
— Ale, moja Lolu! odparł mąż, wszak sama sobie życzyłaś tego, a teraz ci już ciężko...
— Stało się, rzekła Bronisławowa — nie wypieram się, że byłam tego zdania, wiele jednak rzeczy nie przewidywałam.
Pokręciła główką.
— Rozpocznie się taniec! powtórzyła.
Bronisław stał zamyślony.
— No, rzekł, nic znowu niema tak nadzwyczaj strasznego, Mecenasa się tak dalece nie lękam. Gorzej, że gdy się Julian dowie, a nawet Sabina, zakrzykną na intrygę!
— Nie potrzebujemy znowu tak bardzo zwa-