Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Więc pani wieś woli? pytał Floryan.
— Wychowałam się na wsi, przywykłam do niej — mówiła Justysia. Gdyby nie wnuki, i moja dobrodziejka, tak długo by tu wytrzymać nie mogła pewnie. Był pan w Wólce?
— Naturalnie — począł młody Kunaszewski, przywiozłem dziadka ztamtąd.
Pani Podkomorzyna pięknie się pani kłaniać kazała i poleciła mi naglić o powrót. Biedna staruszka zniecierpliwioną jest osamotnieniem, chociaż ma przy sobie pannę Zbrzeską..
— Jakże Wólka wygląda? mówiła ożywiając się Justysia.
— Nieładnie tymczasem — rozśmiał się Kunaszewski, około domu leżą szczątki starego dachu i krokwie nowe, śmiecin dużo i nieporządku, ale robotnicy spieszą, bo wszyscy za starymi panami są stęsknieni.
Justysia prawie po dziecinnemu zarzuciła pytaniami p. Floryana, który zwolna ją przeprowadzał do niezbyt oddalonego domu Radcy.
— Pozwoli pani towarzyszyć sobie do progu tylko, rzekł — bo u Sędziowstwa z dziadem trochę później stawić się będę..
Szli tak razem — a Kunaszewski miał tę pociechę, że znalazł swą dawną znajomą bardzo przyjaźnie dla siebie usposobioną i jakby spoufaloną teraz więcej, niż dawniej byli.
Czego to było skutkiem — po długiem nie-