Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

służyła miasto szlafroka narzucić na ramiona, gdy ów młodzieniec, chłopak jak malowany, wszedł z uśmiechem na ustach.
— Pan Teodor Kunaszewski? zapytał.
Jąkając się, rezydent odparł.
— A.. jakże..
Przybywający przysunął się bliżej..
— Miło mi dziaduniowi dobrodziejowi się zaprezentować, Floryan Kunaszewski..
Pan Teodor osłupiał i z ust wyrwało mu się niedorzeczne tylko.
— Proszę!
— Widocznie zrozumieć nie mógł, zkąd się mógł drugi Kunaszewski wziąć na świecie..
— Ale — jakichże Kunaszewskich! począł po chwili strwożony, bo ja familii nie mam, linia pana, to jest nieboszczyka Narcyza, wygasła..
— Właśnie, że nie, odpowiedział młodzieniec, bo ja jestem jego wnukiem, dodał przybyły..
— W imię ojca i syna — zamruczał pan Teodor. Narcyz po śmierci pierwszej żony zdesperowany pojechał do nowicyatu i zakapturzył się, mówili mi, że życie w klasztorze skończył.
— Jako żywo, rzekł młodzieniec, pojechał do nowicyatu to prawda, ale nie wstąpił; dostał się do Galicyi, ożenił powtóre, dorobił majątku, a syn jego Ferdynand, był moim ojcem.
— Nie dając familii znać o sobie? zapytał pan Teodor, któremu się to w głowie nie mieściło.