Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W istocie lice mu się wkrótce rozjaśniło, przyrost majątku, samą niemal oszczędnością nagromadzony, był znaczny.. W sumieniu czuł się czystym, i mógł się też nim pochlubić. Gospodarstwo szło wszędzie dobrze, kapitałom poumieszczanym na pewnych hypotekach, nic nie zagrażało.. Majątek nie rósł może tak szybko, jak w rękach Bronisława, ale też nie był narażony na straty.. Staruszek wstał od stołu prawie dumny, pochwalić się tem jednak nie mógł, gdyż — synowie byliby tem więcej wymagający.
— Przekonają się po śmierci mojej, iż nie tak byłem opieszałym i nieudolnym, jak sądzili. Oddadzą mi sprawiedliwość.
Spokój powrócił na jasne oblicze staruszka, a Jejmość mogła się tem pocieszyć, że znowu go widziała swobodnym na umyśle, krzepkim na ciele, czego pierwszym dowodem było, że z Justysi i Kunaszewskiego począł po staremu żartować, jednę prześladując umywaniem się, drugiego chybionemi przepowiedniami pogody i barometrem z pijawek...






W czasie bytności swej w Wólce, pan Mecenas, chociaż Spółką i pozyskaniem dla niej ojca zajęty, miał czas rzucić okiem na Justysię.
Nie mógł się on jeszcze nazwać starym kawalerem, ale miał przeszło lat trzydzieści, zbliżała się