Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sabina wcale nie broniła brata, a tem mniej pani Julianowej. Woleli oboje pana Radcę, który wprost tylko dobijał się pieniędzy.
Z małemi warjantami zarzuty te nieusprawiedliwionych pretensyi, powtarzały się wszędzie.
W powrocie do Warszawy Julianowstwo wyprzedzili braci, pospieszając do domu; Mecenas później rozstał się z Bronisławem, mając wyznaczony termin, na który się stawić musiał. Rozpierzchli się więc wszyscy, powracając do tych kółek i ludzi, w których nawykli się byli obracać.
Stary Szelawski, parę dni spędziwszy na rozmyślaniu o tem wszystkiem, co słyszał od dzieci — uczuł potem potrzebę — usprawiedliwienia się przed samym sobą, uporządkowania interesów i rozpatrzenia się w nich. Zarzucano mu zaniedbanie się i bojaźliwość — Julian chciał, aby dobra nabywał i pałacyk budował, Bronisław namawiał na spekulacye, Kalikst żądał, aby do spółki należał, obiecującej dywidendy bajeczne. Stary Szelawski pytał sam siebie, czy w istocie tak się zaniedbał i zawinił nieporadnością?
Zdziwiona nieco staruszka, znalazła go zakopanego w papierach i rachunkach, z piórem za uchem, robiącego rodzaj inwentarza, sprawdzającego regestra, dobywającego notatki. Szelawski chciał sobie samemu dowieść, czarno na białem, iż może nie był tak złym gospodarzem, i że przy skromnych życia potrzebach, powiększył także swe mienie...