ledwie szkoły, o uniwersytecie nie myślał, ale głowę miał otwartą, serce dobre, a powierzchowność tak przyzwoitą, że nawet w salonach Namiestnika bardzo swobodnie mógł i umiał się znaleźć. Tańcował doskonale, po francusku mówił dobrze, konno jeździł wybornie, wyglądał bardzo wdzięcznie, i po śmierci rodziców objąwszy majątek, rządził się dobrze.. Kochali go wszyscy.. Co dziwna — nie dokazywał, nie trwonił majątku, i cytowano go jako wzorowego młodzieńca.
Znaleziony dziadek był mu bardzo na rękę, gdyż bolało go zdawna, że ojcowskiej familii mu brakło, a nawet i wieści o niej.
Jadąc do Wólki, z góry sobie pan Floryan zapowiedział — niech sobie stary co chce robi, ale jego zabrać muszę! nic nie pomoże..
Szli do dworu na śniadanie, gdy po drodze młodzieniec szepnął na ucho dziadowi.
— Proszę, kochanego dziadunia — na samym wstępie spotkałem tu taką śliczną panieneczkę! Czy to córka, czy wnuczka gospodarzy!
Kunaszewski się uśmiechnął.
— No, patrzajcie młokosa, już widział! zawołał. Ani córka, ani wnuczka, ani krewna, ale wychowanka, sierota.. co prawda, bardzo ładna i poczciwe dziewczę.. Sędzina ją jak własne dziecko kocha.
— Ale — śliczna! powtórzył Floryan.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/129
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.