Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To jeszcze dziecko! rzekł ręką machając stary.
— Sierota? spytał gość.
— Najzupełniejsza — odparł Kunaszewski, ale na tem się badanie przerwało, bo wchodzili do dworu...
Szelawski z żoną — i Justysia z boku, czekali na tego ciekawego gościa.. Zaczęły się tłumaczenia, opowiadania, podziękowania ze strony przybyłego za przyjacielski przytułek dany dziadowi. Starzy się rozrzewnili, Kunaszewski rozpłakał... usposobienie jakieś serdeczne objęło wszsytkich...
Oboje Szelawscy z pierwszych słów p. Floryana domyślili się, iż im rezydenta zabierze.. a żal go było obojgu... Tymczasem zatrzymali wnuka i cieszyli się nim równie z panem Teodorem...
Zaraz tego pierwszego poranku tak się jakoś złożyło, że gość kilka razy się mógł zbliżyć do panny Justyny i okazał dla niej nadzwyczajną grzeczność.. Sędzina to postrzegła.
Justysia zwykle dla obcych dzika i nieprzystępna, bojaźliwa, osobliwym sposobem z p. Floryanem była swobodną i — sama o tem nie wiedząc, mimowolnie okazała się dla niego tak uprzejmą, jak jeszcze dla nikogo...
Piękność jej uderzyła Kunaszewskiego, p. Floryan naturalnością swą, dobrodusznością jakąś, wesołością młodą — zajął mocno — podobał się jej. Serce dziecinne jeszcze uderzyło po raz pierwszy..