Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sobie nas widzieć życzą. Julianowstwo, którym podróż na Warszawę wypada, zjawią się tu lada chwila, i zapewne ztąd pojedziemy wszyscy razem. Tylko co ich nie widać.
Żona nic nie odpowiedziała. W salce jadalnej słychać było przygotowania do herbaty.
— Domyślałam się tego, szepnęła spoglądając na męża z uśmieszkiem, na wszelki wypadek przygotowałam herbatę.,
Mąż pocałował ją w rękę.
— To się nazywa być gosposią troskliwą o honor domu! rozśmiał się uradowany. — Mnie się zdaje, że Kalikst też przyjdzie się zameldować do podróży...
— Naturalnie — odpowiedziała żona — spóźniłam dlatego herbatę, aby jej dwa razy nie sztukować.
Spojrzała na zegar stojący na kominie.
— Kalikst wpadnie tylko jak po ogień, bo się zawsze spieszy. Należy to do.. dobrego tonu u Mecenasa, nigdy nie mieć czasu, tak strasznie go ludzie rozrywają..
Radca się uśmiechnął.
— Żart na bok, rzekł, ma istotnie wielką wziętość, umie chodzić około interesów! Kalikst pomimo to nie chybi do Wólki, a i Sabina z mężem, jestem pewny, stawić się będzie u rodziców. Jakże by to wyglądało, gdybyśmy my chybili? Weszło