Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A! jak nam po tobie tęskno będzie!
Kunaszewski gotówby był na swej służbie pozostać, ale wnuk ani słuchać nie chciał o tem.
Wypadek ten — epizodycznie tylko wchodzący w nasze opowiadanie — wcaleby nas mógł nie obchodzić, gdyby on nie wpłynął na usposobienie panny Justyny i sercem jej nie poruszył.
Przez trzy dni zabawił tu p. Floryan, widywali się i spotykali ciągle, razy kilka gość potrafił dłuższą nieco zawiązać rozmowę z Justysia, która się wcale nie wzdragała jej — i Kunaszewski, choć się może nie przyznawał do tego, odjeżdżał rozkochany. — Justysia pozostawała po raz pierwszy w życiu rozmarzona... Ze smutkiem myślała... że — nie dla niej sieroty był ten miły i dobry chłopak...
Floryan z nadzwyczajną troskliwością rozpytał się dziada o najdrobniejsze szczegóły tyczące Justyny, — był nawet tak natarczywym, że stary się śmiał z niego i tego zajęcia dziewczęciem, którego on piękność tak nadzywyczaj wychwalał...
— No, przystojna, niema co mówić, odpowiadał mu — ale żeby znowu miało być co tak extraordynaryjnego — ja — nie widzę. Niema jeszcze lat spełna piętnastu, więc to jeszcze niewiadomo jak się fizyognomia wyrobi. Może dorastając zbrzydnąć. Co ona ci tak w oczy wpadła.
Floryan nie tłumaczył się.
Sędzina, która dostrzegła z łatwością, iż jej