Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mieć dodał Julian, co roku się zawsze o to z ojcem posprzeczać musiemy.
— Ja się dziwuję, że starego nadaremnie tem męczysz i nudzisz się daremnem argumentowaniem — rzekł Bronisław. Jego nie przekonasz — to darmo!
Nie mogę, nie umiem się wstrzymać, mówił Julian obojętnie. Zaczyna się zwykle od tego, iż ojciec mi czyni uwagi, że żyjemy na zbyt wysokiej stopie, że zbyt wiele wydajemy, — ja zaś odpowiadam mu tem, iż on by także powinien i mógł żyć wygodniej i wydawać więcej. Od słowa do słowa...
Pan Julian skończył śmiechem..
Mecenas patrzył w okno słuchając.
— Ba! ba! jakby sam do siebie zawołał Bronisław, gdydy ojciec obracał tem co ma, jak należy!
Julian tłumaczył się dalej.
— Ojciec i to nam ma za złe, że się do lepszego towarzystwa liczemy: szukamy go..
— Powinienby nam to wszystkim wymawiać, dodał Bronisław, bo wszyscy się o to staramy, aby mieć stosunki.. i — dzięki Bogu, nie możemy się na to skarżyć.. Każdy z nas w swojej sferze.
Kalikst zamruczał coś niezrozumiałego.
Przeleciały wejrzenia — i rozmowa się urwała nagle. Trwało trochę milczenie, które pani Julianowa zapytaniem jakiemś ogólnem zamknęła i obojętniejszemi zajęto się przedmiotami.