Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszystko, aż do obrazów na ścianach, ani złych ani dobrych — nie raziło i nie wyróżniało się, nie wychodziło ze średniej skali smaku wieku — lecz nie zbywało na niczem, co dowodzić mogło dostatku i starania o uwygodnienie życia.
Krajobrazy szwajcarskie i tyrolskie przyozdabiające ściany, nie miały nic w sobie Calam'owskiego — ale gdyby nie jaskrawość, uszły by w oczach nie wymagających ludzi. Sprzętów kształty nie uderzały nowemi pomysłami, ale udawały one dąb i heban do złudzenia.
Radca czytał jeszcze gazetę, myśląc może o czem innem, gdy cichym, małym kroczkiem weszła powoli, ustrojona bardzo wdzięcznie, z batystową chusteczką w ręku, żona jego.
Była to bardzo ładna laleczka, uśmiechnięta, z przymrużonemi oczkami, delikatna, wątła, pieszczona i zakochana w sobie. Idąc nie pominęła oczyma żadnego zwierciadła, choć tylko mąż na nią czekał.
Blondynka ciemna, dosyć wdzięcznych, drobnych rysów twarzy, bardzo zręczną obdarzona figurką, z oczyma dużemi szafirowemi, z małemi usty koralowemi, zdawała się zdjętą z jakiejś chromolitografii, lub na jej wzór kolorowaną.
Szła zwolna, trochę znudzona, oczyma czyniąc wyrzuty mężowi, który się zbliżania jej nie domyślał, tak był pochłonięty czytaniem dziennika — a w istocie rozmyślaniem o czem innem.