Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pierwszy Mecenas Kalikst wyszedł z nim do ogrodu, zamierzając próbować, czy — nie pozyszcze go sobie.
— Coś ty mi, panie bracie, rozpoczął wesoło ks. Zaręba, chmurno i znużony wyglądasz? hę? Jakże tam u was? Co się z tobą dzieje? Nie myślisz się żenić? Matce byś tem sprawił radość wielką, bo znajduje, że mało ma wnucząt i że jesteście skąpi, bo jej nie chcecie się nawet pochwalić z niemi.
Mecenas rad nie rad musiał się dostroić do żartobliwego tonu.
— Gdzie mnie myśleć o ożenieniu? odezwał się. Jestem dopiero w dorobku.. Szłoby mi dobrze, ale co chwila się rozbijam o to, że nie mam za co rąk zaczepić?
— Jakto? przerwał proboszcz — przecież tobie nie potrzeba wkładać nic, oprócz pracy i doświadczenia. Czyż i ty na wzór Bronisława, rzucasz się w spekulacye?
— Nie rzucam się, ale one same mi się narzucają, odparł Kalikst. Ot, naprzykład teraz.
I począł rozpowiadać o spółce, w której chciał wziąć udział koniecznie.
— Przyznam ci się nawet, dokończył, że ojca namówić do niej chciałem, albo przynajmniej skłonić do pożyczenia mi — ale ojciec.. głuchy..
— Znasz go przecie nie od dziśdnia, odparł ks. Zaręba. Ma swe przekonania, swój system, i