Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie da im myśleć o tych tam fatałaszkach. Ja się wcale nie boję.
— I ja także, rzekł stary — a mówi się to tak, aby się mówiło.. Trzeba mieć wzgląd na tych biedaków. Nazywam ich biedakami, bo to nieszczęście prawdziwe, gdy człowiek sobie nałogi wyrobi, a potem, nie mogąc im dogodzić, cierpi.
Spartańskie wychowanie nikomu nigdy nie zaszkodziło.
— My też, kochany Jasieczku, przerwała żona, przypomnij sobie, nie wychowywaliśmy ich na gagatków i waliwonczyków. Nawet mój Benjaminek Kalikst, przypomnij sobie.
Szelawski dał znak głową, że nie zaprzecza,
— Ale tak, tak! rzekł żywo — wszystko to święta prawda.. Tymczasem i ten Kalikst twój, pan Mecenas, mieszkający w stolicy, mający ciągle do czynienia z panami, którzy mu interesa swoje powierzają — i ten się rozpieścił. — Nie mogło być inaczej, bo tacy prawnicy, których, jak doktorów, wszyscy potrzebują, — jak doktorowie bywają przyjmowani, tem co jest najlepszego w domu, ugaszczani, pieszczeni. — — Muszą się więc i oni popsuć.
Staruszka zlekka poruszyła ramionami, klucze, które trzymała w ręku, brzęknęły znowu.
— Bądź ty tylko spokojny, mój Jasieczku, rzekła, będzie wszystkiego dosyć i czego dusza zapragnie.