Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z nimi w tym przedmiocie do tak prostych założeń, że dalej już sprzeczać się nie było podobna. Na ostatek zaś, z taką tolerancyą i poszanowaniem ich swobody się oświadczał, że musieli mu odpłacać wzajemnością, nie śmiejąc nalegać.
Bystrzejszy może od braci, Radca postrzegł teraz, że na rodziców wpłynąć, wprost tak szturmem ich biorąc, nie było można, i że nieznaczne, powolne jakieś działanie, na drogach, mniej widocznych, skuteczniejszem być mogło.
Nie nalegając więc, łagodnie i wesoło, zakończył ogólnikami i życzeniami na przyszłość.
Lice staremu Szelawskiemu się rozpogodziło.
— Dzięki Bogu, rzekł — i nam jakoś nie źle na świecie i wam się powodzi — nie pragnijmy nadto..
Późnym wieczorem, wszyscy już wiedzieli, po próbach bezskutecznych, że z niczem z Wólki odjadą. Nie skarżył się żaden, nie chcąc się wydawać z tem, co miał na myśli, owszem nadrabiali humorami, aby nie okazać, że się zawiedli.
Zjazd ten familijny, po którym sobie każdy z nich coś obiecywał, okazał się kropla w kroplę podobnym do tych, co go poprzedziły. Wieczorem już wszyscy poczęli przebąkiwać o tem, jak niezmiernie spiesznie im było z powrotem do domu. Julianowa niepokoiła się o resztę dzieci. Julian był zaproszony przez kogoś, Adolfowstwo spodziewali się u siebie kuzyna, hrabiego.