Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszyscy ją opuszczali, nic miała nikogo, mogłoż być grzechem przywiązanie się do sieroty, która ją jedną miała na świecie?
W oczach jej Justysia urastała co chwila, a że i Podkomorzyna ją wychwalając wtórowała, — widziały w niej prawdziwe cudo. W czasie zjazdu nowe dała dowody takiej pracowitości, skromności, pamięci na wszystko, takiego taktu w obejściu się z temi paniami traktującemi ją z góry, posługującemi się nią bez żadnego względu, że Sędzina czuła się w obowiązku za siebie i za nie jej zapłacić.
Szelawski w tym względzie zupełnie podzielał zdanie żony i również był wdzięczen Justysi.
Taksamo jak w Wólce pozostało dosyć chmurne wspomnienie tego zjazdu, z rozmów z dziećmi i wielu drobnych różnych faktów, które niepostrzeżone przeszły, a zostawiły po sobie wrażenie — tak i goście wywieźli ztąd odjeżdżając niesmaki, zawody i kwasy, nie przypisując ich sobie — ale przyczynę składając na starych.
Zdaniem ich wszystkich Szelawski zestarzał bardzo, stał się twardym i nieużytym, a w przekonaniach zastarzałych upartym, tak, że nawet mówić z sobą nie dawał.
Panie zarzucały Sędzinie, że na Justysię zlawszy całą miłość swą, dla nich zobojętniała — i widziały w czternastoletniej dzieweczce intrygantkę chytrą, fałszywą, przebiegłą i niebezpieczną.