Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drugiemu, — szło o to, jak do ojca dostąpić, i bez przeszkody mu wyłożyć, przekonać, iż powinien był we własnym interesie posłuchać rady syna. Mecenas, który dawniej był ulubieńcem matki, trochę na jej pośrednictwo rachował.
Zebrano się na śniadanie, na które panie pościągały się późno, w rannych toaletach, zniecierpliwione ubieraniem się w ciasnocie, bez dużych zwierciadeł i w niewygodnych warunkach. Bronisławowa z pomocą jednej służącej, zmuszoną była ubierać troje dzieci, miała też aż zaczerwienione oczy.
Stary Szelawski wyszedł wyświeżony, wesół, szczęśliwy, i otoczony rodziną, pozostał już w salce, z kolei przywołując do siebie to jednego, to drugiego syna.
Żaden z nich nie oddalał się, czatując na to, aby się drudzy rozeszli, i tak do obiadu nikt się z nich poufale z ojcem nie mógł rozmówić. Jeden pan Adolf swobodniejszy, przechadzał się z cygarem po ogrodzie, naglądając po kątkach...
Około południa znalazł wreście Bronisław sposobność po cichu zapytać ojca, czyby z nim na osobności się nie mógł rozmówić!
Szalawski się rozśmiał.
— Cóż to! masz jakie sekreta? zapytał.
— Sekretów nie mam żadnych, odparł Bronisław, ale nie wszystko rad człowiek w świat puszczać. Mały interesik mam, który i dla mnie i dla ojca może być nie bez znaczenia.