Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Rzadcy! powtórzył ks. Zaręba — a któż temu winien, jeśli nie kochany wujaszek sam? Po co ich było tak daleko w świat rozpuszczać? niechby się byli trzymali kupy, około własnego gniazda.
— Los zrządził, jam niewinien — odparł stary.
Sędzina, bryczkę siostrzeńca zobaczywszy na podwórzu, wróciła, aby go przywitać i zatrzymać na wieczerzę. Radzi mu byli wszyscy..
Ks. Zaręba w najcięższych razach, w najsmutniejszych wypadkach, przynosił zawsze słowo pokrzepienia i pociechy. — Bóg dla niego był przedewszystkiem, Bogiem miłosierdzia i łaski. On sam umiał znosić wszystko z tą pogodą w duszy i na twarzy, której drugich uczył swym przykładem.
Milka tylko mała dzieliła Wólkę Szelawska od plebanii, ksiądz więc bywał tu częstym gościem, wujowi najmilszym, bo się ich charaktery dobrze z sobą godziły. W domu nie czyniono z nim ceremonii żadnej, jako z członkiem rodziny.
Kuzynów swoich, których po prostu braćmi nazywał, znał od dzieciństwa, zajmował się ich losem. Kochał ich jak braci, ale z nimi nie zawsze się godził i często im gorżką prawdę powiadać musiał, którą oni nie słodko też przyjmowali. Obawiano go się, ale szanować musiano. — Znał słabości wszystkich i nie oszczędzał, gdy do rozprawienia się przyszło.
— Spodziewam się, rzekł pochylając do Sę-